12 minute read

Tematy tabu – felieton Juliusza Wątroby

Tematy tabu

1Przyglądam się życzliwie naszemu światu. Obserwuję go z nory kreta i z lotu jastrzębia, chociaż przypisany przyziemności, by mieć pełniejszy, przestrzenny obraz stereo, a nawet kwadrofoniczny. Bo latający drapieżnik nie sięgnie swoim bystrym wzrokiem w głąb krecich korytarzy, a ślepe stworzonko grzebiące się w ziemi nie zazna jaskółczego błękitu. My mamy to szczęście, że możemy być zarówno jastrzębiami (byle nie tak drapieżnymi!), jak i kretami (byle nie tak zakompleksionymi), a czasem nawet, szkoda że tak rzadko, Ludźmi (przez duże L) – w dodatku rozumnymi. Dlatego tym bardziej zdumiewa mnie i jednocześnie przeraża zacietrzewienie bliźnich, uznawanie jedynie słusznych swoich (a jeśli swoich, to lepszych) racji z fanatycznym sposobem (bezmyślnego) myślenia. I to niezależnie od płci, wieku, wykształcenia, wyznania… Jeszcze mam przed oczami dziadka, dosłownie stojącego (a raczej słaniającego się) nad grobem, który oczekującym na autobus babciom obrazowo tłumaczył, co by zrobił tym złodziejom, sku*****nom i innym ch***m za to i owo… A był tak sugestywny i przekonany o słuszności swoich poglądów, że jeśli ktokolwiek śmiałby mieć inne zdanie, natychmiast by go zamordował solidną laską, którą zamiast podpierać swój gasnący żywot, wymachiwał i wygrażał wyimaginowanym wrogom oraz realnemu błękitnemu niebu… A przecież cała uroda świata to różnorodność. Nie znajdziemy takiego samego listka na drzewie, a pod mikroskopem takiej samej śnieżnej gwiazdki, takich samych linii papilarnych… Od razu przyszło mi na myśl, jakże genialne w swojej prostocie, stwierdzenie C.K. Norwida dotyczące szczególnie nas: „Umiemy się tylko kłócić i kochać, a nie umiemy się różnić pięknie i mocno”. Autor tego cytatu też różnił się, aż za bardzo, od sobie współczesnych. Dopiero po latach tę odmienność zaakceptowano, co więcej, do dzisiaj się przywołuje jego myśli… Nie jest to sprawa mody czy trendu – jak można powiedzieć bardziej współcześnie – lecz głębokiej mądrości, przenikliwości, a nawet proroczych wizji… Ale nie umiemy się pięknie różnić. Nie potrafimy? Nie chcemy? Egoizmy i zacietrzewienia odbierają szacunek dla innych poglądów, zabijają tolerancję, wzniecają bezsensowne, negatywne emocje. Czy już w kodach genetycznych mamy przekazane fanatyzmy, silniejsze od zdroworozsądkowego spojrzenia na siebie i bliźnich? Smutne i straszne w skutkach jest to, że umiemy się tylko brzydko różnić… Pomyślałem kiedyś, że nasze życie i nasz świat, ten mały, na wyciągnięcie ręki, ograniczony Odrą i Bugiem, a także ten bezgraniczny, od atomu po kosmos, byłby o wiele piękniejszy (a my razem z nim), gdybyśmy umieli sobie odmówić, choćby tylko na próbę (np. w czasie wakacji), rozmów na pewne tematy. Nazwijmy je umownie tematami tabu. Rozmów jałowych, jątrzących, nakręcających emocje, dołujących, depresyjnych, podnoszących niebezpiecznie temperaturę idiotycznych sporów, rozmów, które niczego nie zmieniają, a podsycają zamęt w niespokojnych

Advertisement

Juliusz Wątroba

Rysunki: Sergio Palazon

łebkach, wzbudzając nienawiść i inne najgorsze instynkty czy emocje. Zakazanymi tematami powinny być wszystkie te, które wywołują negatywne skojarzenia, wprowadzają w mrok i pesymizm. Są to zwykle rozmowy o problemach, na które nie mamy najmniejszego wpływu, więc po co je poruszać? By popaść w nerwicę, w zniechęcenie, w dekadencję? Wprawdzie głupie gazetki i mądre traktaty podsuwają nam katastroficzne wizje – od nieudolności rządów po zagrożenie atomowe – ale co z tego, że będziemy o tragicznych skutkach wynikających z tych informacji krakać czarno jak wrony w dziecięcej piosence, które „w czarnych barwach widzą świat”? Nic dobrego, a już najmniej dobrego w naszym zdrowiu psychicznym! Rządu przed wyborami się nie zmieni, a o zbrojeniach atomowych decydują możni tego świata – najczęściej niestety psychopaci! Najzdrowiej byłoby się odizolować od hiobowych wieści, zaszyć w pustelni i w sobie, aby stworzyć indywidualną, własnościową namiastkę raju, w którym dobro, piękno i harmonia. Oczywiście – to utopia z kolorowego snu. Po śnie jednak przebudzenie i brutalna rzeczywistość, z aferami, wojną tuż-tuż, brakiem węgla (choć dom ogrzewam gazem), inflacją, bezprawnym „prawem”… Moja dobra znajoma, karmiona takimi informacjami, najdosłowniej się pochorowała – ciśnienie tętnicze oszalało, a stany lękowe wprowadziły ją w depresję. Na szczęście miała jeszcze tyle siły i woli, żeby zlikwidować telewizor, przestać słuchać informacyjnych audycji radiowych i zrezygnować z kupowania kolorowych gazetek, w których niezdrowe sensacje przeganiają zdrowy rozsądek. Z wolna dochodzi do siebie, chodząc po lesie (jeszcze nie wyciętym!), słuchając ptaków, które może jeszcze na wiosnę uwiją gniazda (jak będą miały gdzie), czytając wybrane, pełne optymizmu książki. Dlatego proponuję hasło: 3 × NIE! Po pierwsze: NIE dla rozmów o polityce! Po drugie: NIE dla rozmów o religii! Po trzecie: NIE dla rozmów o chorobach! (szczególnie zalecane dla osób w pewnym wieku). Definicji polityki mamy wiele. Nie będę się jednak podpierał uczonymi formułkami, a intuicyjnymi odczuciami wielorakich rodzajów, wariantów, odcieni, tego wszechobecnego zjawiska, a raczej zjawisk, którym można przypisać miano polityki. Dlaczego politykę umieściłem na pierwszym miejscu? Z tej prostej przyczyny, że w czasach, w których przyszło nam żyć, pojawia się wszędzie. Nawet tam, gdzie jej obecność jest zbędna, niepotrzebna, a powinna być nawet zakazana! Niestety, jest nachalna, bezczelna, bezwzględna, wciskająca się jak zatrute powietrze w każdą przestrzeń i szczelinę, by zapełnić próżnię, zdominować wszystko, otumanić rozumnych, a idiotów utwierdzać w idiotyzmie. Ma do dyspozycji wszystkie współcześnie dostępne środki manipulacji, uzależniające jak twarde narkotyki tych nieszczęśników, którym brakuje siły, by jej się pozbyć. Tym bardziej, że decyduje o życiu maluczkich i wielkich. Praprzyczyną tego stanu rzeczy jest wyniesiona chyba z samego raju, z podszeptów najciemniejszych piekieł (i typów spod gwiazdy o tej samej barwie) chęć dominacji nad drugim człowiekiem, którą nazwiemy umownie żądzą władzy. Ta groźna jednostka patologiczna jest silniejsza niż instynkt samozachowawczy. Zaślepia i odbiera pamięć. Dotknięci nią osobnicy wierzą ślepo w swoją misję i nieśmiertelność. Stąd zachowują się tak, jak się zachowują – ich priorytet stanowi strach przed utratą władzy – dlatego tak często, zamiast załatwiać bieżące sprawy, prowadzą nieustającą kampanię przed kolejnymi wyborami, która sprowadza się do opluwania przeciwników strącanych do piekieł i wychwalania swoich urojonych zasług. Władza przez nich sprawowana (zawsze nieomylna, póki mają władzę) jest przedsionkiem siódmego nieba, na które, według własnego mniemania, jak najbardziej

2

zasłużyli. To bolesne i dramatyczne, że władzy nie sprawują ludzie, których predysponowałaby do tego mądrość i roztropność, a gruboskórni, twardzi i bezwzględni osobnicy, którzy do władzy dochodzą, najdosłowniej, po tru pach – po drodze tracąc moralność i humanitaryzm. Co gorsza, ich działania powodują skłócanie Bogu ducha winnych normalnych ludzi, którzy skołowani, mamieni, ogłupiani na wszystkie sposoby opowiadają się za tą czy ową opcją, przyjmując narrację swoich „autorytetów”. Stąd zacietrzewienie w rodzinnych stadłach, sąsiedzkich kontaktach – słowem – od dołu do samej góry. I to, czego nie udało się zrobić z narodem nawet w latach komuny, udało się, niestety, demokratycznie wybranym władzom… Można by wiele, bo polityka to temat rzeka, zatruta jak nasza Odra. I też nie ma winnych. Boję się, że – być może – ukaże się oficjalny komunikat podpisany przez naukowe autorytety, iż przyczyną śmierci setek ton ryb było zbiorowe samobójstwo pływających istot na wieść o tym, jak jesteśmy traktowani przez UE… To taki śmiech przez łzy albo łzy przez śmiech, bo „jeno śmiech nam się ostał”… Drugi temat tabu – religie – łączy się, czasem nierozerwalnie, z pierwszym, czyli polityką. Bo wiara, z której się rodzą religie, mimo iż powinna zerkać i spozierać w stronę nieba, to i na ziemi chce mieć często jak najwięcej do powiedzenia. A jeśli na omotanej polityką ziemi, to i w samej polityce. Stąd kolejne zarzewie sporów, kłótni, waśni, już nie tylko zantagonizowanych ideologii pod różnymi sztandarami, ale na krajowym poletku, gdzie ci, którzy powinni służyć, chcą jednocześnie rządzić, a rządzący robią wszystko, by pozyskać przychylność „służących”, która wpłynie na poparcie spolegliwego elektoratu. Ludzie potrzebują wiary. W przeciwnym razie nie istniałaby od zarania ludzkości aż po współczesność. Nie byłoby też niewiary, która jest jej drugą połową, dopełnieniem czy wariantem do wyboru życia na chwilę (z nadzieją na wieczne) albo jednego, jedynego życia, które kończy się w trumnie, ewentualnie w gustownej urnie otulonej kwiatami. Wiara jest piękna, zwłaszcza w teorii. Głoszona przez namaszczonych, czujących się wywyższonymi i upoważnionymi do głoszenia prawdy objawionej oraz… własnych poglądów. Za dobre życie obiecują nagrodę i straszą ogniem wiekuistym za popełnione winy. Sami jednak, jakże często, zachowują się tak, jakby piekła nie było albo zostało zarezerwowane dla maluczkich, zastraszanych przez wieki. Gdyby przywódcy religijni postępowali zgodnie z zasadami wiary, które głoszą, świat nie byłby wstrząsany na przestrzeni wieków wojnami religijnymi, Świętą (a raczej diablą) Inkwizycją ani mordowaniem bliźnich w imię Boga, przedstawianego jako Bóg Miłości, a nie mściwy starzec, unicestwiający w barbarzyński sposób niewinne istoty poczęte za Jego przyzwoleniem, na Jego obraz i podobieństwo… Dramat ludzkości to także brak wspólnego zdania na temat Boga.

Stąd różni bogowie powoływani przez odmienne kultury. I odwieczny spór: który Bóg prawdziwy, która wizja Boga lepsza? Jeśli nie da się słowem, to ogniem i mieczem trzeba dowieść wyższości swojego bóstwa.

Boga Miłości przepoczwarzyć w Boga

Nienawiści, gdy święte racje z piekła rodem i wszelkie niegodziwości, łącznie z najstraszliwszymi mordami, znajdują uzasadnienie.

Żyją też coraz liczniejsze rzesze ludzi niewierzących. Skoro zostali stworzeni wolnymi, mogą, i mają prawo, wybierać również niewiarę, która może być cenniejsza niż wiara, bo dobro i piękno są ogólnie dostępne, a bycie prawdziwym człowiekiem nie potrzebuje etykietek czy przynależności…

4Trzecim składnikiem tej umownej triady są choroby. Już od samego mówienia o nich można się pochorować! Autentycznie. Nauka zna takie przykłady, szczególnie gdy jest się hipochondrykiem! Co więcej – można nawet umrzeć, będąc zdrowym, gdy uda się sobie wmówić, że straszna choroba drąży nasze ciało.

Choroby wszelakie zawsze były wdzięcznym tematem rozmów.

Szczególnie intensywnym po osiągnięciu wieku, który stwarza okoliczności sprzyjające, by stały się jednym z głównych tematów konwersacji.

Przed laty „chorobowe rozmowy” odbywały się głównie w tasiemcowych (tasiemiec w przewodzie pokarmowym, w dodatku uzbrojony, to też poważna choroba!) kolejkach po mięso, cukier, kawę… po wszystko, bo wszystkiego brakowało. Teraz gdy wszystkiego, prócz deficytowego rozumku, jest pod dostatkiem, choroby, a raczej rozmowy o nich, przeniosły się do sieci. W związku z tym ogłupianie indywidualne stało się masowe, a przez to czyni jeszcze większe spustoszenie w niezbyt rozgarniętych łepetynach głodnych niesprawdzonej wiedzy medycznej z pogranicza zabobonów i kawałów typu „poszła baba do lekarza…”. Niebezpieczne jeszcze bardziej niż dzielenie się podejrzaną wiedzą są szeroko oferowane cudowne środki i terapie na uleczenie wszystkich chorób razem wziętych i każdej z osobna. Łącznie z obietnicą zmartwychwstania już tu na ziemi. Niestety niejedna osoba przeniosła się szybciej w zaświaty, gdy stosowała idiotyczne terapie czy

3

zawierzyła cudotwórcom-szarlatanom swoje życie. Naiwnych nie sieją. To samosiejki, które za swoją głupotę płacą nie tylko pieniędzmi… Choroby to temat nośny i atrakcyjny także dlatego, że jesteśmy na nie narażeni i nikomu nie udało się przeżyć życia bez chorób. Jednak nawet do chorób trzeba mieć zdrowe podejście, szczególnie psychicznie zdrowe. By nie spełniały się samospełniające się przepowiednie, hodowane i pielęgnowane wizje, w których wszystko to marność nad marnościami, a finałem tych marności jest straszliwa choroba przyczajona w wystraszonej duszyczce, czyhająca tylko, by się ujawnić i zagryźć, i unicestwić… Ja tu tak abstrakcyjnie teoretycznie, a przecież na wyobraźnię najbardziej działają przykłady (wie to każdy ksiądz, który chce nastraszyć zbłąkane owieczki, by zawróciły na drogę cnoty). Dlatego przykład prosto z mojego życia. Mam znajomą: atrakcyjną, młodą kobietę. Na pierwszy rzut oka bez wad, a z samymi zaletami. Jednak każda rozmowa z nią zaczyna i kończy się na chorobach i przeżytych zabiegach. Ale nie tylko, bo znajoma (która głosi wszem i wobec, że jest moją przyjaciółką), demonstruje regularnie to, co właśnie ze sobą zrobiła. Na początku dowiedziałem się, że jest bardzo wrażliwa, wyznała mi też, iż cierpi na ból głowy, bezsenność i okresową depresję – zależną od okresu, który też jest rozregulowany. Poznałem również całą aptekę leków, których używa, ziółek, których wywary spija oraz suplementów różnorakich diet. A potem sukcesywnie poznawałem mapę jej ciała po chirurgicznych ingerencjach. Zaczęło się od usuniętych brodawek: pod wargą, bo szpeciły; na szyi, bo były drażnione przez naszyjnik; na lewej łopatce, bo obcierane przez stanik (widziałem!). Później wymusiła operację tarczycy, ponieważ pojawił się mały guzek, który mógł się przecież przekształcić w raka (z przejęciem opowiadała i pokazywała ślady na szyi), następnie była operacja cieśni nadgarstka, potem operacja żył (podobno wyglądały tak brzydko, że nie mogła nosić bluzek z krótkim rękawem), następnie pokazała mi, w miejskim autobusie, miejsce po usunięciu wyrostka robaczkowego, a stojąc w pociągu do Katowic, bo zabieg odbył się przed tygodniem, cięcie po operacji odcinka lędźwiowego kręgosłupa – rzeczywiście tylko trzy centymetrowy ślad tuż nad kością ogonową. Wczoraj zaprołeczności oddychałyby harmonią, pokojem, spokojem i miłością bliźniego… Niestety wiem, że to utopia. Właśnie w radiu donoszą, że polityk X doniósł na Y, iż jest świnią, gwiazdka alfa doniosła na leciwą gwiazdę omega, że ta uwiodła jej osiemdziesiątego partnera, a sąsiadka mi doniosła – razem ze świeżymi jajcami od szczęśliwych kur (szczęśliwych, bo nie politykują i biegają wolno, poszukując smakołyków pod postacią dżdżownic i innego kalorycznego robactwa) – że ksiądz z sąsiedztwa ma burzliwy romans z lokalną panią polityk, zajmującą eksponowane stanowisko w ważnym urzędzie miejskim. Całe szczęście w tym nieszczęściu, że efektem romansu jest szczęśliwie (na)poczęte dzieciątko, a przy obecnym dramatycznym przyroście naturalnym „każde dziecko na wagę złota”, jak niegdyś każdy kłos… Szkoda tylko, że atrakcyjna mężatka już straciła stanowisko (nie wiadomo jeszcze, czy ślubnego też), a osoba duchowna po cielesnych igraszkach została przeniesiona do innego gniazdka zwanego plebanią. Zakończmy te przydługie rozważania konstatacją: tematami tabu powinny być sprawy i sprawki, fakty i ploteczki wywołujące niezdrowe emocje, zacietrzewienia, nienawiści na poziomie sioła i państwa, na które nie mamy żadnego wpływu, a jedynie wysysają nam energię, sącząc równocześnie jad nienawiści. Gdybyśmy jednak zgodnie z moimi (o)błędnymi sugestiami wyrugowali z naszych rozmów, życia rodzinnego i społecznego wymienione wyżej tematy tabu, to o czym byśmy rozmawiali? O kwitnących kwiatuszkach, zidiociałych staruszkach, życiu erotycznym mrówek na biegunie południowym? Oglądali z wypiekami na twarzach programy typu „magia sprośności”, „zboczeniec szuka żony” czy „sanatorium wszeteczności”? Może to i głupsze… Nie może, a z pewnością, ale za to bezpieczniejsze, szczególnie dla zdrowia psychicznego, by omijały nas choroby somatyczne. Wiadomo nie od dziś, że „w zdrowym ciele zdrowy duch”, a ze zdrowym duchem zdrowe ciało, czego Państwu życzę… [JW]

siła mnie na kawę, by pochwalić się najnowszą operacją – ginekologiczną! Zamarłem, bo swoim zwyczajem chciała pokazać miejsce dotknięte przez skalpel! Z przerażenia zaniemówiłem, bo mi… pokazała! Ale po chwili odetchnąłem, gdyż – na moje szczęście – owa operacja polegała na nacięciu dolnej części brzucha.

Obejrzałem to z pewnym zainteresowaniem i zrozumieniem, by nie sprawić zawodu swojej dobrej i… poznanej anatomicznie znajomej. – Aż się boję, co dalej dasz sobie poprawić… – wydukałem. – Jak to co?! Zmniejszę sobie biust, bo po tej operacji kręgosłupa jest zbyt wielki i ciężki! – Opamiętaj się, przecież twój biust jest piękny! – Próbowałem ją odwieść od tego szalonego pomysłu. – Już zdecydowałam! Mam termin! – Ręce i inne członki mi opadły…

5Daję Państwu moją marną głowę, że gdybyśmy umieli powstrzymać rozpuszczone ozory i pominęli wyżej wymienioną tematykę w naszych rozmowach małżeńskich, sąsiedzkich, sołeckich, gminnych, powiatowych, wojewódzkich, ogólnopolskich i międzynarodowych, od razu poprawiłoby się nasze samopoczucie, a co za tym idzie, nastawienie do tego najpiękniejszego ze światów oraz – oczywiście – zdrowie (o którym mowa w punkcie trzecim), nie mówiąc już o tym, że małżeńskie stadła oraz sąsiedzkie, gminne itp. spo- 41

This article is from: