Ulotka programowa 6.11.2025

Page 1


6.11 / 19.30

SALA KONCERTOWA

Czas trwania (łącznie z przerwą): ok. 100 min

Prosimy o niefotografowanie i wyłączenie telefonów komórkowych.

Prosimy o powstrzymanie się od oklasków między częściami utworów.

Stanisław Moniuszko (1819–1872)

Uwertura do opery Halka

Andrzej Czajkowski (1935–1982)

I Koncert fortepianowy

I.

II.

III.

IV.

Adagio

Molto vivace

Andante mesto

Allegro, ma non troppo

Franz Schubert (1797–1828)

VIII Symfonia h-moll „Niedokończona”

D 759

I.

II.

Allegro moderato

Andante con moto

Grzegorz Fitelberg (1879–1953)

II Symfonia A-dur op. 20 (rekonstrukcja Maciej Żółtowski)

I.

II.

Allegro moderato

Scherzo

Powrót do przyszłości

Wprogramach z reguły rządzą nieśmiertelni, których pozycję utrwaliły talent, warsztat, inwencja, odwaga, ale i konsekwencja. Ich kompozycje albo trafiały na właściwy moment, albo okazywały się genialnie ponadczasowe. I tym razem nie zabraknie dzieł doskonale znanych: Symfonii h-moll Schuberta (jednocześnie owianej tajemnicą swego niedokończenia) i uwertury do ważnej społecznie Halki Moniuszki. W centrum wieczoru stanęły jednak utwory, które zgasły przedwcześnie i przepadły w mrokach – nieodległych przecież – dziejów. Teraz dzięki pamięci i pracy kilku osób możemy być świadkami powrotu tej muzyki – powrotu w nieznane.

Choć słynna diagnoza inżyniera Mamonia nic nie traci na aktualności, to coraz silniej zaznacza się tendencja do odkrywania melodii, których – dla odmiany – nigdy nie słyszeliśmy. Skarbów szuka się więc poza kanonem, poza swoim kręgiem kulturowym, a do dosłownych odkryć dochodzi w archiwach filharmonii czy bibliotek, ale i nad rzuconymi w kąt pudłami w garażu (przypadek Henryka Warsa) lub koszami na bieliznę, bo podobno na dnie takowego znalazło się Concerto classico Andrzeja Czajkowskiego. Losy jego I Koncertu fortepianowego oraz II Symfonii Grzegorza Fitelberga też nie należały do łatwych – żywot skończyły szybko i nie zaznały sukcesów. Ale autorzy nie usunęli ich z katalogów, wręcz przeciwnie – wyrażali się o nich z sympatią, może nawet z dumą. To zatem partytury bez kompleksów, faktyczne głosy twórców.

„Cholera wie, co z tego wyjdzie. Ale z góry cieszę się na prawykonanie i czuję, że się będziemy wszyscy świetnie bawili” – pisał Czajkowski do swej przyjaciółki Anity Janowskiej. Był czerwiec 1957 roku, a 21-letni kompozytor kończył właśnie prace nad koncertem fortepianowym. Utwór rodził się w jego myślach długo, bo już sześć lat wcześniej pisał do Związku Kompozytorów Polskich z prośbą o takie zamówienie (co ciekawe, do ZKP został przyjęty jako 15-latek po wysoko ocenionej przez komisję Suicie fortepianowej). Odpowiedź przyszła negatywna, ale idea nie przestała kiełkować. Być może gdyby przesłał list chwilę później, reakcja byłaby odmienna – wszak w drugiej połowie lat 50. Czajkowski cieszył się zgoła inną renomą, choć nie jako twórca, a wykonawca. W 1955 roku został finalistą Konkursu Chopinowskiego, a rok później wywalczył trzecią nagrodę na Konkursie Królowej Elżbiety w Brukseli. To rozwinęło jego karierę i zaważyło na jego postrzeganiu – w oczach większości na zawsze stał się pianistą. On jednak czuł się przede wszystkim kompozytorem i tak chciał być pamiętany. Niemniej w obu dziedzinach kształcił się

równolegle, i to u świetnych pedagogów: Lazare’a Lévy’ego, Stefana Askenasego, Nadii Boulanger. W Paryżu odwiedzał ponadto Artura Rubinsteina, który cenił młodzieńca, a nawet nazwał go „najlepszym pianistą pokolenia”. Interesował się też jego utworami, także koncertem. Czajkowski o wszystkim donosił Janowskiej: „Pan Rubinstein […] mówi, że to będzie IV koncert Bartóka (bo on nie lubi Bartóka). Radził mi, co następuje: »Otwórz się! Wyśpiewaj swą duszę. Ty masz talent dziecko, złoty talent, powinieneś tak pisać, żeby wszyscy na sali płakali«. Ale wątpię, czy się go posłucham: jeszcze bym V-ty koncert Rachmaninowa napisał!”. Ostatecznie doszło do kompromisu: jeden temat – „słodki i płaczliwy” – poświęcił mentorowi, ale resztę oparł na porozrzucanych myślach partii solowej, raz onirycznie rozciągniętych, raz neurotycznie wyostrzonych, a także na akompaniamencie pełnym instynktownych interwencji treściowych i kolorystycznych. Prywatnie twórca nazwał swój utwór Sinfonia Zoologica, właśnie ze względu na barwowe „warczące kotły, miauczące klarnety, ryczącą blachę i szczekające flatterzungami flety”. Chyba dlatego jedni krytycy dostrzegli tu humor i młodzieńczy żywioł, a inni – dziwactwa i niedojrzałość. Z perspektywy czasu Pierwszy zdaje się wystudiowaną polifoniczną formą, bartókowską w wyrazie, przyglądającą się szkole wiedeńskiej, barwowo bliską muzyce francuskiej, a korzeniami sięgającą Brahmsa. Czy to nie koncert, którego w naszej literaturze brakuje?

Podobne zarzuty postawiono II Symfonii Grzegorza Fitelberga – dyrygenta, założyciela OSPR, poprzedniczki NOSPR – gdzie „dziwactwem” miało

być zapatrzenie na Wagnera i Straussa. „Kto jej nie słyszał, niech wyobrazi sobie dużą orkiestrę symfoniczną strojącą hałaśliwie instrumenty przez jakieś pół godziny, a dowie się, w jak miłe […] obfituje harmonie, jaką ma treść i szatę instrumentacyjną” – grzmiał Aleksander Poliński na łamach „Kuriera Warszawskiego” po prawykonaniu w 1907 roku. Przywołując swoje wzorce estetyczne, krytyk przyznał się jednak, że najbliżej mu do muzyki minionego czasu, a Fitelberg – wraz ze Spółką Nakładową Młodych Kompozytorów Polskich – wszedł przebojem z nowoczesnymi rozwiązaniami, które nie korespondowały z konserwatywnymi gustami. Postępowość i straussowska z ducha inwencja spotkały się wręcz z zarzutami o odpowiednio antydźwiękowość i antypolskość. Monumentalna forma rosła, a recenzje nie zmieniały tonu. Na dobitkę partytura Drugiej zaginęła. Szczęśliwie zachowały się niekompletne głosy orkiestrowe, szkice i notatki, które pozwoliły podjąć próbę rekonstrukcji tego bogatego harmonicznie, gęstego fakturalnie, ale i przeobrażającego się w groteskę dzieła. Dzięki temu może zaistnieć w programie – równoprawnie, nie jako dodatek, ale jako dowód na brutalną wybiórczość historii. To również szansa, by skierować ponownie uwagę nie tylko na dźwięki, lecz także na samych artystów, którzy zasłynęli jako interpretatorzy, a ich własny głos został pominięty.

Piotr Mika („Ruch Muzyczny”)

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.
Ulotka programowa 6.11.2025 by NOSPR - Issuu