
rzucili studia. Czy było warto? str. 6
Czym grozi niedofinansowanie nauki? str. 8
współczesna żywność, czyli co jemy? str. 12
Z pamiętnika studenta
![]()

rzucili studia. Czy było warto? str. 6
Czym grozi niedofinansowanie nauki? str. 8
współczesna żywność, czyli co jemy? str. 12
Z pamiętnika studenta
Gdy minie kilka pierwszych tygodni roku akademickiego, a telefony do domu rodzinnego nie są już tak częste jak w październiku, w głowach rodziców, pozostawionych na łasce twojej nieobecności, zaczyna kiełkować niepokojąca myśl – może by tak wybrać się do Krakowa? Co jednak, gdy te nikczemne plany nie zamkną się w wiadomości na messengerowej grupie rodzinnej, a staną się rzeczywistością?
– To nie jest tak, że się ich boję –tłumaczyłem mojemu nowemu współlokatorowi Kacprowi swoje obawy związane z przyjazdem rodziców. – Po prostu wolałbym, żeby nie widzieli tego, w jakich warunkach mieszkam w akademiku. Doskonale wiesz, o co mi chodzi. Oni nie doceniliby… walorów tego miejsca.
Kacper ryknął śmiechem. On chyba też nie widział piękna w naszych dwunastu metrach kwadratowych i trzynastym piętrze, na które w razie awarii windy można było dostać się wyłącznie pieszo. A windy w tym roku cały czas się psuły.
– Trzeba tutaj posprzątać, wynieść śmieci, zrobić zakupy, umyć naczynia. I to tylko po to, żeby ten ich pięciominutowy „akademikowy obchód” nie skończył się kilkumiesięcznym tłumaczeniem, dlaczego akademik nie pogrąży mnie i moich studiów. Ach, i jeszcze najlepiej, jakby nie było wtedy sąsiadów… – Nie będzie tak źle – uspokajał mnie Kacper. – Posprzątam swoją część, potem się wyniosę, żebyś miał wolny pokój. A Ty coś tam pościemniasz rodzicom i jakoś to przetrwasz. Co złego może się stać w te kilka minut?
Co za nietrafione pytanie… Moi rodzice razem z moją młodszą siostrą (level 12) przyjechali kilka dni później w sobotnie popołudnie. Zanim udaliśmy się do mojego przybytku akademickiego szczęścia, obejrzeliśmy rynek, Wawel, smoka i inne ważniejsze punkty z jednodniowego planu wycieczkowego po Krakowie. Z dumą pokazałem im stołówkę, wydział, a nawet bibliotekę, do której jako bardzo pilny student oczy-
wiście często kieruję swoje kroki. Oczywiście.
Zwodziłem ich tak długo, jak tylko się dało, ale przed powrotem do domu chcieli jeszcze zobaczyć mój pokój. Była już 20:00. Nieco zrezygnowany zaprowadziłem ich do akademika. Już przy recepcji panie portierki jakby na złość przypomniały mi o nieoddanych kluczach do pralni. Zwinnie wykręciłem się, że to nie ja robiłem pranie, tylko mój współlokator, dzięki czemu uniknąłem dalszych wyjaśnień.
Wpakowaliśmy się do windy, która zadziałała, choć tym razem chyba wolałbym, żeby się z nami zatrzasnęła lub w ogóle nie ruszyła.
Zatrzymaliśmy się na dziewiątym piętrze. Gdy drzwi się otworzyły, zobaczyliśmy zaciętą rozgrywkę flanek. Studenci krzyczeli, kibicowali, a moi rodzice popatrzyli się na siebie i szybko wcisnęli przycisk zamykający windę. Nie wiedziałem, co zrobić, więc szybko zapytałem ich, czy mają na jutro jakieś plany. Wszystko, byle nie komentować tego, co przed chwilą zobaczyliśmy. Nim odpowiedzieli, winda zatrzymała się na moim piętrze. Tutaj studenci zamiast we flanki grali w karty. Na środku korytarza. A za stół posłużyły im drzwi do mojego składu. Wyciągnięte z zawiasów. Już chciałem ich zapytać, co najlepszego robią, gdy pośród grających studentów dostrzegłem Kacpra. Gdy mnie zauważył, bełkocząc, wyjaśnił mi, że miał niespodziewanych gości, a nie chciał ich zapraszać do pokoju, bo specjalnie go posprzątaliśmy i obiecał, że będzie pusty.
autorka: Martyna LaLik


Myślałem, że umrę. Prawie zapomniałem już o stojących za mną rodzicach. Odwróciłem się, zaprowadziłem ich do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Nie powiedzieli ani słowa. Za to moja młodsza siostra wydawała się oczarowana tym miejscem. Jednak mamy coś wspólnego. Jeśli pójdzie na studia, myślę, że sobie poradzi. Uśmiechnąłem się potulnie, a mój tata zmarszczył się i już miał coś powiedzieć, gdy nagle na korytarzu jakby coś wybuchło. A może wystrzeliło? To zszokowało nawet mnie.
Co złego może się stać w te kilka minut, hmm?
Do pokoju szybko wbiegł Kacper, który zapewniał, żeby się nie martwić, bo to tylko Jurek. Bez dal-
szych wyjaśnień wyszedł. Osłupiały poczułem na ramieniu rękę taty, który powiedział do mnie tylko: „Powodzenia”. Mama przytuliła mnie i prosiła, żebym częściej przyjeżdżał. No cóż, przynajmniej teraz jestem pewny, że była to ich ostatnia wycieczka do mojego akademika…
Zarówno ten tekst, jak i cała seria mają charakter satyryczny. Ich celem nie jest obrażanie czy wyśmiewanie, ale popatrzenie na rzeczywistość z przymrużonym okiem.
Cykl „Wokół kół”
: karoLina iwaniec
Światło reflektorów, zapach sceny i emocje, które trudno ubrać w słowa – to właśnie w tej przestrzeni rodzą się pomysły, pasje i przyjaźnie. Koło Naukowe Teatru i Dramatu UJ udowadnia, że teatr to nie tylko sztuka, ale i sposób na poznawanie siebie.
Koło działa od 2011 roku przy Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Początkowo funkcjonowało jako Koło Teatrologów, jednak wraz ze zmianami strukturalnymi na wydziale przeszło metamorfozę, przyjmując obecny kształt i nazwę. Dziś liczy już około 60 członków, a liczba ta stale rośnie. Opiekunką naukową jest dr Olga śmiechowicz, a w zarządzie zasiadają: przewodnicząca Adrianna Niziołek, wiceprzewodnicząca Aleksandra Bałda i skarbnik Kacper Pietrzak. Działalność koła skupia się wokół dwóch sekcji: humanistyczno-teoretycznej oraz teatralnej.
Akt pierwszy: miłość do teatru
Nie sposób mówić o KN Teatru i Dramatu UJ bez wspomnienia o tym, co stanowi jego fundament –pasji. Od początku istnienia koło było przestrzenią dla ludzi zakochanych w teatrze, poszukujących inspiracji i chętnych do dzielenia się doświadczeniami. To właśnie ciekawość świata scenicznego – nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami – sprawiła, że grupa studentów postanowiła stworzyć miejsce, gdzie można nie tylko działać artystycznie, ale także rozwijać wiedzę i dzielić się nią z innymi.

– Do naszego koła dołączyłam w 2023 roku, kiedy zaczęłam studiować wiedzę o teatrze. Interesowała mnie wtedy możliwość działania artystycznego i produkowanie spektakli. Do tej pory zdecydowanie jest to moja ulubiona aktywność – mówi przewodnicząca Adrianna Niziołek. – Poznałam tu wspaniałych ludzi, z którymi cały czas wspólnie coś tworzymy – dodaje.
Akt drugi: niech żyje sztuka
Aktywność członków koła wykracza poza mury uczelni. W ostatnich latach zrealizowali imponującą liczbę projektów – od wyjazdów naukowych, przez warsztaty, po własne spektakle. Współpracowali m.in. ze studentami Wydziału Teatralnego Akademii Sztuk Scenicznych w Pradze oraz z Uniwersytetem w Amsterdamie, gdzie wymieniali doświadczenia z przyszłymi teatrologami. Nie zabrakło też udziału w prestiżowych wydarzeniach, jak festiwal „ruhrtriennale” w niemieckim Bochum.
Koło regularnie organizuje spotkania z ludźmi teatru, na przykład z Jakubem Skrzywankiem, reżyserem i dyrektorem Narodowego Starego Teatru, oraz z Agatą Dąbek, kierowniczką dramaturgów tej instytucji. Od tego roku członkowie rozpoczną również współ-
pracę z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. – Dzięki uczestnictwu w kole mogłam zobaczyć wiele spektakli i wymieniać się opiniami z innymi – mówi Karolina Mikrut, członkini koła. – To nie tylko nauka, ale też okazja do poznania inspirujących ludzi.
Akt trzeci: teatr jako laboratorium KN Teatru i Dramatu to przestrzeń eksperymentu i współpracy. Tutaj rodzą się projekty, które z pasji przeradzają się w prawdziwe sceniczne wydarzenia. Powstały tu spektakle: „Szklany klosz” (2024), „Plac zabaw” (2025) i najnowszy „Kongres futurologiczny” (2025). Każdy z nich to dowód na to, że studencki teatr potrafi mówić własnym, oryginalnym głosem. Nie każdy musi marzyć o staniu w świetle reflektorów. W kole znajdzie się też przestrzeń dla tych, których fascynuje teatr od strony teoretycznej. Członkowie mają okazję uczestniczyć w warsztatach, konferencjach i wyjazdach. – Wszystkie wyjazdy to niesamowity czas inspiracji i poznawania innych kontekstów oraz możliwości – zaznacza Adrianna. Studenci mogą sami inicjować spotkania z ludźmi teatru: reżyserami, aktorami, charakteryzatorami czy inspicjentami. To wła-
Pismo Studentów „WUJ – Wiadomości Uniwersytetu Jagiellońskiego”
Redakcja: ul. Piastowska 47, 30-067 Kraków
Wydawca: Fundacja Studentów i Absolwentów UJ „Bratniak” e-mail: wuj.redakcja@gmail.com; tel. 668 717 167
Strony internetowe: www.issuu.com/pismowuj oraz www.facebook.com/pismowuj
Redaktor naczelny: Adrian Burtan
Zespół: LUDZI e I re LACJ e : Justyna Arlet-Głowacka, Izabela Biernat, Krzysztof Materny, Alicja Bazan, Iwona Łaciak; S ZTUKA I INSPI r ACJ e : Martyna Lalik, Karolina Iwaniec, Oliwia Wójciak, Wiktoria Piwowarska; Michał Jarosz; S ŁOWA I M yś LI: Klaudia Katarzyńska, Wojciech Seweryn, Weronika Adamek, Daria Kopczyńska, Tomasz Łysoń; U M y SŁ I e MOCJ e : ewa Zwolińska; S PO r T I re K re ACJA : Wojciech Skucha, Michał Kowal; K AD r I OB r AZ : Lucjan Kos, e milia Czaja, Martyna Szulakiewicz-Gaweł
Korekta: Karolina Iwaniec, Wiktoria Piwowarska
PR i marketing: Justyna Arlet-Głowacka
Media społecznościowe: Marta Kwasek, Izabela Biernat
Okładka: Lucjan Kos
Reklama: wuj_reklama@op.pl
Numer zamknięto: 29 października 2o25 roku


śnie te rozmowy, często zakulisowe i pełne anegdot, pokazują, że teatr to żywy organizm, w którym każdy element ma znaczenie.
Co miesiąc odbywają się też spotkania Klubu Filmowego prowadzone przez dr Agnieszkę Wanicką, podczas których członkowie wspólnie oglądają i omawiają klasykę kina.
Akt czwarty: spektakl trwa dalej Członkowie koła planują kolejne inicjatywy związane ze sztukami performatywnymi, które pozwolą rozwijać wrażliwość i kompetencje nie tylko studentów wiedzy o teatrze, lecz także osób z innych kierunków. W KN Teatru i Dramatu nie ma miejsca na sztywne ramy. Można tu pisać, grać, tańczyć, tworzyć muzykę, scenografię lub po prostu dzielić się pasją do sztuki. – Warto do nas dołączyć, ponieważ zapewniamy przestrzeń oraz materiały do rozwoju – zachęcają członkowie koła. – Cenimy oryginalność, zaangażowanie, pasję i komunikatywność – dodają.
Facebook: @Koło naukowe teatru i Dramatu u J
instagram: @kntidujj
nCPs sOLAris wyróżnione przez Komisję europejską
Narodowe Centrum Promieniowania Synchrotronowego SOLA r IS, działające przy Uniwersytecie Jagiellońskim, zostało wyróżnione przez Komisję europejską w raporcie „europejska strategia na rzecz infrastruktur badawczych i technologicznych”.
Dokument podkreśla znaczenie SOLA r IS jako nowoczesnej infrastruktury badawczej o znaczeniu paneuropejskim. To uznanie potwierdza rosnącą rolę Polski w europejskim systemie badań i innowacji.
Centrum, wykorzystujące promieniowanie synchrotronowe i kriomikroskopię elektronową, prowadzi zaawansowane badania w wielu dziedzinach nauki. Obecnie funkcjonuje tam siedem linii badawczych, kolejne są w budowie, a ośrodek jest gotowy do szerokiej współpracy w duchu otwartego dostępu. Jest to kolejne wyróżnienie, które podkreśla wkład polskich naukowców w rozwój nowoczesnych technologii i europejskiej nauki o światowym znaczeniu.
rekord na uniwersytecie trzeciego wieku
Jagielloński Uniwersytet Trzeciego Wieku jest jednostką pozawydziałową, której misją jest upowszechnianie kształcenia ustawicznego wśród osób nieaktywnych zawodowo, mających ukończony 60. rok życia i deklarujących chęć rozwoju intelektualnego.
13 października odbyła się uroczysta inauguracja nowego roku akademickiego JUWT. W tym roku do grona studentów-seniorów dołączyła rekordowa liczba 919 osób, a ponad 200 trafiło na listę rezerwowych. Jak podkreśla dyrektor JUTW, ewa Piłat, wzrost zainteresowania potwierdza rosnącą potrzebę aktywności edukacyjnej wśród osób starszych.

Uniwersytet oferuje pięć kierunków głównych, 16 kursów fakultatywnych oraz zajęcia z siedmiu języków obcych. Podczas uroczystej inauguracji rektor UJ prof. Piotr Jedynak zaznaczył, że uniwersytet to wspólnota pokoleń, z której korzystają zarówno studenci, jak i uczelnia. Wykład inauguracyjny poświęcono prof. Halinie Szwarc – inicjatorce idei Uniwersytetów Trzeciego Wieku w Polsce.
Polska uruchamia Gaia Ai Factory europejskie Wspólne Przedsięwzięcie euroHPC wybrało konsorcjum kierowane przez ACK Cyfronet AGH do utworzenia Gaia AI Factory – nowoczesnej fabryki sztucznej inteligencji, która powstanie w Polsce. Ze strony Uniwersytetu Jagiellońskiego projekt będzie koordynowany przez dr. hab. inż. Pawła Łabaja, prof. UJ i dr. Mateusza Sikorę przy wsparciu mgr. inż. Wojciecha Pilcha z Małopolskiego Centrum Biotechnologii UJ. Celem inicjatywy jest rozwój infrastruktury superkomputerowej, repozytoriów danych i kompetencji w zakresie AI, szczególnie w obszarach ochrony zdrowia, kosmosu i dużych modeli językowych. Centralnym elementem przedsięwzięcia będzie superkomputer zlokalizowany w Krakowie, dysponujący ponad tysiącem akceleratorów GPU. Gaia AI Factory ma stać się krajowym centrum doskonałości oraz ważnym ogniwem europejskiego ekosystemu rozwoju sztucznej inteligencji.


studenci uJ z sukcesami na gali „Pro Juvenes”
10 października odbyła się 13. edycja gali „Pro Juvenes”, podczas której wyróżniono najbardziej aktywnych studentów i inspirujące inicjatywy akademickie z całej Polski. W tegorocznej edycji w czterech z osiemnastu kategorii zwyciężyli studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nagrody trafiły do autorów akcji „Zdrowi na uczelni!”, twórców Krakowskiej Biomedycznej Szkoły Letniej, rady Kół Naukowych UJ oraz Magdaleny Klimczyk – studentki socjologii i tancerki Operze Krakowskiej – wyróżnionej w kategorii Student artysta. Minister nauki, dr inż. Marcin Kulasek, podkreślił, że „Pro Juvenes” promuje odpowiedzialnych i zaangażowanych młodych ludzi, którzy realnie wpływają na rozwój nauki i społeczeństwa. Plebiscyt organizowany przez Parlament Studentów r P od 2013 roku stał się symbolem aktywności i pasji polskich studentów.

Prof. Adam Strzembosz – wybitny prawnik, pierwszy prezes Sądu Najwyższego wolnej Polski, wiceminister sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, przewodniczący Trybunału Stanu i Krajowej rady Sądownictwa – zmarł 10 października 2025 roku. Był autorytetem prawnym i moralnym, symbolem niezłomności w obronie praworządności i wolności obywatelskich. Podczas święta Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2024 roku został uhonorowany złotym medalem „Plus ratio quam vis”. W laudacji prof. Włodzimierz Wróbel podkreślił, że Strzembosz był „busolą i świadkiem nieustępliwej racji”.
Profesor pozostawił po sobie bogaty dorobek naukowy i moralne dziedzictwo, które inspiruje kolejne pokolenia prawników do służby prawdzie, zasadom i dobru wspólnemu.
Źródło informacji: uj.edu.pl
fot. Kamil Sikora, Parlament Studentów Rzeczypospolitej Polskiej, uj.edu.pl
RelaC ja Z pod R óży
Już po kilku chwilach pobytu w samym sercu Anglii można poczuć, że jest się częścią ogromnej metropolii, która tętni życiem przez całą dobę. Dzięki sprawnemu systemowi metra bez trudu docieramy do najważniejszych punktów na naszej liście. Z łatwością odwiedzamy takie miejsca jak Big Ben, Downing Street, Piccadilly Circus, Green Park, a stamtąd już tylko krok do Pałacu Buckingham, gdzie można poczuć królewski klimat i zobaczyć słynną zmianę warty. To, co od razu rzuca się w oczy, to wielokulturowy charakter Londynu. Na ulicach mijamy ludzi z całego świata – Brytyjczyków, Azjatów, Afroamerykanów i europejczyków. W jednym wagonie metra można usłyszeć kilkanaście różnych języków, a w restauracjach spróbować potraw z każdego kontynentu. Londyn to miejsce, gdzie różnorodność nie dzieli, lecz łączy. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, niezależnie od pochodzenia, języka czy kultury.
Co zjeść, co zwiedzić?
Chcąc spróbować brytyjskich przysmaków, kierujemy się do Chinatown, gdzie można zjeść prawdziwe chińskie potrawy. Z kolei na Liverpool Street króluje klasyczne fish and chips oraz tradycyjny brytyjski deser sticky toffee pudding. Obowiązkowym punktem naszej wyprawy jest średniowieczna twierdza Tower of London – dawniej więzienie koronowanych głów i szlachty, zwłaszcza w czasach Tudorów. Dziś mieści w sobie bezcenną kolekcję królewskich klejnotów koronnych. To ponad sto regaliów i przedmiotów ceremonialnych używanych podczas najważniejszych uroczystości państwowych, takich jak koronacje czy otwarcie parlamentu. Wśród nich błyszczą diament Cullinan I w berle i rubin Czarnego Księcia w cesarskiej koronie – symbole potęgi brytyjskiego królestwa.
Nie sposób pominąć opactwa Westminster Abbey, gdzie odbywają się najważniejsze ceremo-

nie królewskie – śluby, pogrzeby i uroczystości narodowe. Tuż obok podziwiamy majestatycznego Big Bena, siedzibę parlamentu, słynną Downing Street oraz czerwone budki telefoniczne, które – mimo upływu lat – wciąż są obowiązkowym elementem każdej pamiątkowej fotografii.
Zaglądamy również do słynnego Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds, gdzie można zrobić sobie zdjęcie z ikonami kina, takimi jak James Bond, Leonardo DiCaprio czy przedstawicielami brytyjskiej rodziny królewskiej – a nawet z samym królem Karolem III.
Gratka dla fanów
Harry’ego Pottera
Na koniec niespodzianka dla wielbicieli najbardziej znanego nastoletniego czarodzieja.
W poszukiwaniu słynnego peronu świata – 9 i ¾ – udajemy się na dworzec King’s Cross, skąd można symbolicznie „wyruszyć” do Hogwartu. Stamtąd z kolei łatwo dotrzeć do studia Warner Bros, oddalonego o około 30 kilometrów odLondynu. To właśnie tam powstawały kultowe ekranizacje przygód Harry’ego Pottera. Fani serii – mali i duzi czarodzieje –mogą zobaczyć na własne oczy oryginalne rekwizyty, scenografie i efekty specjalne, które przenoszą ich prosto do magicznego świata.
autorka: iwona Łaciak fot. Iwona Łaciak


Londyn – stolica Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej – od lat przyciąga zarówno turystów, jak i mieszkańców pobliskich krajów. To miasto, które łączy historię, nowoczesność i niesamowitą różnorodność kulturową. W trakcie naszego intensywnego pobytu zwiedziliśmy najważniejsze miejsca i odkrywaliśmy magię tego wielokulturowego miasta.


Re Z ygnaC ja studióW – po R ażka CZ y noW y po CZ ątek?
autorka: kLaudia katarzyńska

Przerwanie lub rzucenie studiów wciąż budzi emocje. Dla jednych jest to dowód słabości, dla innych odwagi. Otoczeniu zaś zdarza się nierzadko przekleić etykietę „pewnie mu/jej się nie chciało”. Jednak za taką decyzją często wcale nie kryje się lenistwo. Częściej jest to nadmiar obowiązków, poczucie zagubienia albo zwyczajne zmęczenie próbą sprostania oczekiwaniom.
Mateusz (imię zmienione na prośbę rozmówcy) wychodził z wykładu prosto na ośmiogodzinną zmianę, wracał do domu, gdzie czekało czteroletnie dziecko. Oliwia była na wykładzie i w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że robi to tylko z przyzwyczajenia, a nie z przekonania i pasji względem wybranego kierunku studiów. Oboje podjęli tę samą decyzję – przerwali studia. I choć każde z nich zrobiło to z innego powodu, dziś mówią zgodnie: nie zawsze rezygnacja oznacza porażkę. Prawidłowe pytanie brzmi raczej: czy rzucając studia, rezygnujesz z czegoś czy po coś?
Liczby
Jak wskazują dane z Ośrodka Przetwarzania Informacji (OPI), w latach 2012–2020 ponad 1,3 miliona epizodów studiowania w Polsce zakończyło się skreśleniem z listy studentów i brakiem powrotu w ciągu roku. Te dane pokazują, że rezygnacja z uczelni nie jest marginalnym zjawiskiem, tylko masowym doświadczeniem młodych dorosłych. Z kolei analiza Bankiera.pl, oparta na danych z Ministerstwa edukacji, wskazuje, że czterech na dziesięciu studentów odchodzi już na pierwszym roku, najczęściej z powodu przeciążenia obowiązkami, braku wsparcia i rozczarowania akademicką rzeczywistością. Według raportu ekonomiczne Losy Absolwentów rezygnacja z edukacji wyższej nadal wiąże się z realnymi kosztami: osoby bez dyplomu częściej zmagają się z bezrobociem i mają niższe wynagrodzenia w porównaniu z absolwentami. Jednocześnie dane O eCD (education at a Glance 2024) pokazują, że w Polsce dyplom nadal jest ważnym narzędziem awansu. Przy czym wyższe wykształcenie ma 56 procent kobiet i 37 procent mężczyzn w wieku 25–34 lata, co należy do największych różnic w europie.

W przypadku Mateusza i Oliwii decyzja o przerwaniu studiów nie była kaprysem ani chwilowym buntem, ale wynikała z głębszych przemyśleń i życiowych okoliczności.
„To nie moja droga” Nie każdy odchodzi ze studiów z tego samego powodu. Jedni czują się rozczarowani, inni po prostu nie odnajdują się w tym, co kiedyś wydawało się oczywistym wyborem. Nawet jeśli decyzja jest ta sama, to droga do niej bywa zupełnie
inna. Oczekiwania wobec studiów okazały się dla Mateusza i Oliwii zupełnie różne. Mateusz, studiujący informatykę, liczył na praktyczne przygotowanie do zawodu. – Spodziewałem się nauki nowych języków programowania i praktycznego podejścia do sprzę-
tów, a skończyło się w większości na teorii, której do dziś w 80 procentach nie wykorzystałem ani razu, mimo że pracuję w zawodzie – mówi.
Oliwia z kolei wspomina: – Moje oczekiwania się sprawdziły. Nie byłam ani zaskoczona, ani rozczarowana. rzeczywiste doświadczenie studiowania dowodzenia w Akademii Wojskowej nie wpłynęło na moją decyzję o rezygnacji –tłumaczy. Problemem dla niej nie była jakość nauki, lecz brak sensu, jaki odczuwała w związku z wybranym kierunkiem.
W przypadku Mateusza i Oliwii decyzja o przerwaniu studiów nie była więc kaprysem ani chwilowym buntem, ale wynikała z głębszych przemyśleń i życiowych okoliczności. – Nie miałem czasu na życie. W momencie przerwania studiów miałem na głowie też pełny etat oraz byłem świeżo po zostaniu ojczymem czteroletniego dziecka – mówi wprost Mateusz. Dla mężczyzny rezygnacja była logicznym skutkiem przeciążenia obowiązkami, które wzajemnie się wykluczały. Natomiast Oliwia podjęła taką decyzję z zupełnie innego powodu – z potrzeby autentyczności i zgody z samą sobą. – Uznałam, że to nie jest moja droga i powinnam poszukać własnej – mówi
Przełom
Dla Mateusza nie bez znaczenia były również kwestie finansowe. Przez permanentny brak czasu nie zdał kilku przedmiotów, co oznaczało konieczność ponownego opłacenia roku. – W tamtym czasie byłem jedynym, który utrzymywał rodzinę, a skoro nie czułem, żeby studia realnie pomagały mi w pracy, to zrezygnowałem – tłumaczy.
U Oliwii, jak wspomina, punktem zwrotnym był moment, w którym podczas szczerej rozmowy powiedziała swojej mamie: to nie
jestem ja, nie czuję tego Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że decyzję o odejściu nosiła w sobie już od dawna. Wypowiedzenie jej na głos było tylko formalnością wobec wyboru, który został podjęty wcześniej.
Decyzja Oliwii nie przeszła bez echa. Najbliżsi początkowo reagowali lękiem i bali się, że to impuls, chwilowe zwątpienie, które może przynieść więcej szkody niż ulgi. Z czasem jednak, gdy zobaczyli, że Oliwia nie ucieka przed nauką, lecz szuka swojej drogi, ich niepokój ustąpił miejsca wsparciu. Zaskoczeni byli także wykładowcy. Zachęcali ją, by została, bo widzieli w niej jedną z bardziej obiecujących studentek. To wsparcie paradoksalnie tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że odchodzi nie dlatego, że sobie nie radzi, lecz dlatego, że potrafi świadomie wybierać.
U Mateusza wyglądało to znacznie bardziej burzliwie. – rodzice byli wściekli – mówi wprost. Z kolei znajomi reagowali z obojętną akceptacją. Zrozumienie przyszło głównie od tych, którzy mieli podobne doświadczenia. różne reakcje pokazują, jak bardzo wciąż oceniamy decyzję o rezygnacji ze studiów podjętą przez
innych nie przez pryzmat sytuacji, lecz własnych oczekiwań.
Presja
Oboje rozmówców zgodnie przyznaje, że presja społeczna nie zniknęła z ich życia po odejściu ze studiów, a wręcz przeciwnie – w wielu momentach stała się jeszcze bardziej odczuwalna. – Czułem i czuję ją do dziś. Pracuję w korporacji i tam umiejętności mogą podnieść pensję tylko do pewnego momentu. Potem liczą się już tylko papierki, a następnie kolesiostwo, którego nie lubię – mówi Mateusz.
Oliwia również nie miała złudzeń co do oczekiwań otoczenia. – Oczywiście, że doświadczyłam presji społecznej. Uważam, że mamy to zakodowane głęboko w nas. Bałam się opinii innych, wahałam się, czy to dobra decyzja. Czułam powinność, aby dokończyć to, co zaczęłam – podkreśla.
Mateusz pozostał w branży i bez dyplomu z powodzeniem pracuje jako programista. Jak sam przyznaje: – Gdybym nie przerwał studiów, pewnie miałbym trochę spokojniejszą głowę i niewiele lepsze zarobki.
Dziś nie wyklucza powrotu na studia. – Aktualnie blokuje mnie budowa domu, ale mój ojciec zrobił
studia w wieku 45 lat zaocznie, tylko po papierek, bo był mu potrzebny do prowadzenia firmy – mówi. Jednak w jego przypadku ewentualny powrót wynika z chłodnej oceny realiów. By awansować na lidera zespołu lub projektu, dyplom wciąż bywa przepustką, bo doświadczenie nie zawsze jest w stanie go zastąpić. Oliwia natomiast potraktowała przerwę jako punkt zwrotny. Z czasem wróciła na uczelnię – już z poczuciem sensu. – Obecnie studiuję dwa kierunki: psychologię i kryminologię oraz dużo działam społecznie i wolontaryjnie. robię to z pasją i sercem. Wreszcie znalazłam swoje miejsce. Decyzja o rezygnacji była mi bardzo potrzebna i cieszę się, że ją podjęłam – przyznaje.
Zapytani o radę dla tych, którzy dziś stoją przed podobnym dylematem, Mateusz i Oliwia odpowiadają zupełnie inaczej, ale w ich słowach słychać ten sam ton dojrzałości.
– Mimo że brzmi to jak hipokryzja: zaciśnij zęby i zdaj choćby na trójkę. Ten papierek odciąży ci głowę i mimo wszystko pomoże. Obstawiam, że gdyby nie fakt, że studiowałem jednocześnie i moi
ówcześni pracodawcy zakładali, że ukończę studia, nie zdobyłbym pierwszej pracy, która pozwoliła mi wystartować w karierze – mówi Mateusz.
Z kolei Oliwia stawia na intuicję i autentyczność: – Nie zawsze od razu trafiamy do dobrego miejsca. Czasem musimy zaufać przeczuciu i zejść ze szlaku. Najważniejsze jest to, aby nigdy nie robić rzeczy, które nie są nam przeznaczone –mówi. Dla jednego dyplom to narzędzie do osiągnięcia wewnętrznego spokoju, dla drugiego – wolność od narzuconych oczekiwań. W ich historiach spotykają się dwie prawdy, które nie muszą się wzajemnie wykluczać.
Historia Mateusza i Oliwii to opowieść o odwadze przyznania się do tego, że „jeszcze nie teraz” nie musi znaczyć „nigdy”. Może właśnie w tej gotowości do zmiany kierunku kryje się nowa definicja sukcesu. Pośpiech i wyścig, kto dotrze pierwszy do mety, nie zawsze jest dobrym doradcą. Lepiej jest, kiedy naprawdę wiemy, dokąd chcemy dojść. A na to pytanie każdy odpowiada w swoim czasie.

o konsek W en C jaCh niedofinansoWania nauki
W Polsce nie brakuje zdolnych ludzi, ale finansowego wsparcia dla nich. Jeśli nauka dalej będzie traktowana jak koszt, zamiast inwestycji, to młodzi badacze będą robić przełomowe odkrycia, ale za granicą.
Niedofinansowanie nauki w Polsce jest problemem, który dotyka młodych naukowców i całą społeczność akademicką. Pomimo licznych reform i deklaracji, sytuacja finansowa doktorantów dalej pozostaje trudna, a systemowe bariery hamują rozwój kariery naukowej.
Stypendium nie wystarcza Doktoranci szczególnie boleśnie odczuwają brak odpowiedniego finansowania polskiej nauki. Chociaż idea reformy szkolnictwa wyższego zakładała, że kształcenie doktoranckie stanie się pełnowartościową formą aktywności zawodowej, w praktyce stypendia nie zapewniają nawet podstawowego bezpieczeństwa materialnego. Obecnie doktoranci otrzymują 3 466,90 zł brutto przed oceną śródokresową i 5 340,90 zł brutto po jej przeprowadzeniu. – Stypendia doktoranckie, które w większości przypadków stanowią jedyne źródło utrzymania, często nie pozwalają na pokrycie podstawowych kosztów życia –mówi Anna Nieczaj z Krajowej reprezentacji Doktorantów. Uważa, że w takiej sytuacji młodzi badacze są zmuszeni do podejmowania dodatkowej pracy zarobkowej, co nieuchronnie ogranicza czas przeznaczony na rozwój naukowy. – To z kolei powoduje, że znacząco spada jakość rozpraw doktorskich – podkreśla. Jak zaznacza, brak stabilizacji sprawia, że część młodych naukowców rezygnuje z dalszej kariery akademic-
kiej, a problem pogłębia również brak jasnego statusu po złożeniu rozprawy doktorskiej.
Do podobnych wniosków dochodzi Adam Parol, prezes Towarzystwa Doktorantów UJ. – Założeniem wprowadzenia ustawy 2.0 [„Konstytucji dla Nauki”, która od 2019 roku zastąpiła poprzedni system doktoratów – przyp. red.] było uczynienie kształcenia doktoranckiego na tyle atrakcyjnym finansowo, by stało się główną formą aktywności zawodowej. Po kilku latach już wiemy, że tego celu nie udało się zrealizować. Duża część doktorantów ma dodatkowe źródło zarobkowania poza macierzystą uczelnią, a sam doktorat bywa jedynie „niewiele znaczącym finansowo i zawodowo dodatkiem” – komentuje.
Talenty mamy, gorzej z grantami
Problemy widoczne są również z perspektywy grantodawców.
– Młodzi badacze mają krytyczne znaczenie dla przyszłości badań i powinni być pod szczególną opieką – mówi nam prof. Krzysztof Jóźwiak, dyrektor Narodowego Centrum Nauki. Dla NCN młodzi naukowcy to doktoranci oraz badacze do 12 lat po uzyskaniu tytułu doktora. To dla nich instytucja organizuje specjalne konkursy grantowe, które stanowią istotną część całej oferty finansowania badań. – Dotychczas dbaliśmy, żeby wskaźniki sukcesu w konkursach dla młodych naukowców były wyższe niż w konkursach otwartych, jednak w obliczu zbyt niskich nakładów na granty to staje się niemożliwe – przyznaje. W jego ocenie skutki są poważne: – Zbyt małe finansowanie oznacza brak możliwości rozwijania pasji badawczych, co prowadzi do zniechęcenia, frustracji i odpływu talentów. Nauka jest globalna i najbardziej utalentowani badacze mogą znaleźć odpowiednie warunki gdzie-
autorka: kLaudia katarzyńska

kolwiek na świecie i powinniśmy zrobić wszystko, by znajdowali je u nas – apeluje.
Trudno o bardziej spójną diagnozę: system, który miał przyciągać, w praktyce traci swoich najcenniejszych uczestników. Jeśli państwo nie zapewni młodym badaczom godnych warunków, polska nauka nie tyle zatrzyma się w miejscu, co rozproszy się po świecie.
Miejsce doktoranta w szeregu
Na przeszkodzie rozwojowi młodych naukowców stoją także głęboko zakorzenione bariery systemowe. – Brak stabilnych ścieżek kariery po zakończeniu szkoły doktorskiej, ograniczone możliwości finansowania badań własnych oraz trudności w uzyskaniu długoterminowego zatrudnienia na uczelniach – wylicza Nieczaj.
Jak dodaje, problem nie sprowadza się do pojedynczych przypad-

– Stypendia doktoranckie, które w większości przypadków stanowią jedyne źródło utrzymania, często nie pozwalają na pokrycie podstawowych kosztów życia – mówi Anna Nieczaj z Krajowej Reprezentacji Doktorantów.

ków, ale dotyczy samej konstrukcji systemu. – Nadmierna biurokracja oraz brak wystarczającego wsparcia instytucjonalnego dla mobilności międzynarodowej i interdyscyplinarności badań – wskazuje i sugeruje, że młodzi badacze nie przegrywają z konkurencją naukową, tylko z administracyjną.
Adam Parol zwraca uwagę na inną istotną kwestię: – Główną systemową barierą jest niejasne usytuowanie naszego grona [tj. doktorantów – przyp. red] między etapem studenckim a pracowniczym. W aktualnym systemie doktorant nie jest już studentem i nie przysługuje mu znaczna część studenckich praw. Nie jest również pracownikiem, stypendium doktoranckie nie jest umową o pracę, nie ma dostępu do benefitów socjalnych ani standardów zatrudnienia – zauważa.
Jak podkreśla, ich środowisko stara się przesuwać „suwak” w stronę pełnoprawnego traktowania doktorantów jako kadry naukowej. – Czasem się to udaje, jak w przypadku wsparcia psychologicznego na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale na poziomie jednej uczelni nie rozwiąże się problemów takich jak brak powiązania wysokości stypendium z płacą minimalną czy ograniczony dostęp do zewnętrznych programów wsparcia – mówi.
W efekcie młodzi badacze są zbyt dojrzali, by korzystać z przywilejów studenckich, ale zbyt mało usankcjonowani, by być traktowani jak pełnoprawni pracownicy naukowi. Ten zawieszony status sprawia, że nawet najbardziej ambitni mogą szybko stracić grunt pod nogami.
Inwestycje zamiast obietnic
Co w takim razie musi się zmienić i w jaki sposób? rozmówcy są zgodni co do kierunku koniecznych zmian.
– Kluczowe byłoby zwiększenie nakładów na naukę, w tym zwłaszcza na finansowanie szkół doktorskich i programów stypendialnych – podkreśla Nieczaj. Ale w opinii przedstawicieli środowiska akademickiego samo zwiększenie finansowania to dopiero początek niezbędnych reform. – równie ważne jest wprowadzenie przejrzystych ścieżek awansu, realne wsparcie grantowe dla młodych badaczy oraz stabilne warunki zatrudnienia po obronie doktoratu – zaznacza. Dodaje również, że wiele problemów wynika z niedostatecznego przepływu informacji między decydentami a środowiskiem. – Potrzebne jest wzmocnienie dialogu między doktorantami, uczelniami a administracją publiczną – apeluje.
Adam Parol idzie o krok dalej. – Jedynym racjonalnym sposobem zapewnienia stabilizacji finansowej doktorantom byłaby rezygnacja z aktualnego modelu kształcenia na rzecz zatrudnienia na stanowisku asystenta ze zmniejszonym pensum dydaktycznym – argumentuje. W jego ocenie dopiero wtedy młodzi badacze mogliby skupić się na doktoracie bez konieczności dorabiania. Co więcej, takie rozwiązanie – jak twierdzi – zwiększyłoby atrakcyjność doktoratu w oczach najlepszych absolwentów.
Z perspektywy instytucji finansującej badania istotne jest zapewnienie stabilności całego systemu. – Z jednej strony to bardzo martwi, że co roku w październiku nasze środowisko naukowe musi mobilizować swoje siły na walkę o zwiększenie budżetu dla sektora nauki. Z drugiej, dla mnie osobiście i dla całej instytucji, to wielka satysfakcja, że co roku jednym z głównych postulatów środowiska jest zwiększenie środków, które NCN mogłoby przeznaczać na konkursy grantowe – komentuje prof. Jóźwiak. Jednocześnie podkreśla, że nie chodzi o środki „na cokolwiek”, ale o transparentny mechanizm finansowania badań. –Naszym celem jest utrzymanie rzetelnego systemu grantowego, w którym współczynniki sukcesu
– Skutki chronicznego niedofinansowania są już katastrofalne, a w przyszłości będą się pogłębiać – ostrzega prof. Jóźwiak. Jak przypomina, nauka rozwija się dziś w tempie, które jeszcze niedawno „uchodziłoby za science-fiction”, ale Polska w tym wyścigu zamiast przyspieszać, hamuje.
wynoszą około 25 procent, co pozwala zachować równowagę między selekcją najlepszych projektów a szerokim wsparciem różnych dyscyplin – wyjaśnia. Wskazuje jednak, że nawet najlepszy system dystrybucji środków nie zadziała, jeśli reszta mechanizmów będzie blokować rozwój nauki.
Diagnoza jest więc bezlitosna. – Skutki chronicznego niedofinansowania są już katastrofalne, a w przyszłości będą się pogłębiać – ostrzega prof. Jóźwiak. Jak przypomina, nauka rozwija się dziś w tempie, które jeszcze niedawno „uchodziłoby za science-fiction”, ale Polska w tym wyścigu zamiast przyspieszać, hamuje. Mimo że dysponujemy wieloma dynamicznymi naukowcami gotowymi konkurować na światowym poziomie, to – jak zauważa – nie zawsze mogą oni rywalizować z kolegami z innych krajów, jak równy z równym.
Tymczasem, jak pokazują głosy doktorantów, ekspertów i grantodawców, pieniądze przyjdą właśnie wtedy, gdy potraktujemy naukę jak inwestycję, a nie koszt. Polska może nadal tracić talenty albo wreszcie zdecydować się na to, by stać się krajem, w którym praca naukowa nie jest aktem odwagi, a oczywistą ścieżką rozwoju dla najlepszych.
gdy teChnologia staje się uży W ką
autorka: kLaudia katarzyńska

Młodzi coraz częściej popadają w nałogi związane ze światem cyfrowym. Uzależniają się od smartfonów, mediów społecznościowych, gier wideo, a nawet chatbotów AI. Jednocześnie tradycyjne używki nie zniknęły. Nowe nałogi cyfrowe wyrastają więc na równi z dawnymi i wymagają równie poważnego traktowania.
Nadużywanie smartfonu jest dziś powszechne. Uzależnienie od gier komputerowych zostało już oficjalnie uznane przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) za zaburzenie, a analogicznej klasyfikacji doczekują się także inne e-nałogi.

Zanim pojawiły się smartfony, media społecznościowe i nieograniczony dostęp do internetu, młodzież miała inne nałogi. W latach 90. dotyczyły one przede wszystkim papierosów, alkoholu i narkotyków. Statystyki pokazują, że w tamtym czasie spożywanie alkoholu było zjawiskiem powszechnym już w wieku gimnazjalnym. Wówczas nie mówiło się jeszcze o uzależnieniach cyfrowych. Nałogi młodych ludzi istniały zawsze, ale teraz zmienia się ich obiekt.
Wolą pogadać z czatbotem W rankingu najpowszechniejszych młodzieżowych nałogów wciąż
znajdują się substancje psychoaktywne: alkohol, papierosy, e-papierosy czy marihuana. Jednak tuż obok nich coraz wyraźniej pojawiają się uzależnienia od technologii. – W swojej pracy bardzo często obserwuję problemy związane z nadużywaniem telefonu, gier i social mediów. Niestety idzie to na równi z alkoholem, papierosami oraz innymi substancjami psychoaktywnymi. Uważam, że uzależnienia od technologii oraz używek plasują się mniej więcej na takim samym poziomie – mówi mgr Karolina Kownacka (profil na Instagramie: @psycholog_od_ uzaleznien), psycholożka i psychoterapeutka uzależnień.
Nadużywanie smartfonu jest dziś powszechne. Uzależnienie od gier komputerowych zostało już oficjalnie uznane przez światową Organizację Zdrowia (WHO) za zaburzenie, a analogicznej klasyfikacji doczekują się także inne e-nałogi. Co więcej, nawet giganci technologiczni są oskarżani o celowe uzależnianie młodych użytkowników. W październiku 2023 r. 42 stany USA wytoczyły proces firmie Meta (właścicielowi m.in. Facebooka czy Instagrama) za praktyki mające na celu uzależnienie dzieci od swoich platform i aplikacji. Wyraźnie widać zatem, że cyfrowe pokusy stały się równie niebezpieczne co używki.
Niedawno pojawiło się zupełnie nowe uzależnienie cyfrowe. Popularność modelu ChatGPT i podobnych chatbotów AI sprawiła, że część młodych osób zaczęła traktować je jak wirtualnych przyjaciół. Według raportu Common Sense Media ponad 70 proc. nastolatków w USA przynajmniej raz korzystało z tzw. cyfrowego towarzysza AI, a połowa robi to regularnie. Dla wielu z nich rozmowa z chatbotem bywa równie satysfakcjonująca jak kontakt z prawdziwym kolegą, a 31 proc. nastolatków ocenia interakcje z AI jako „tak samo lub bardziej satysfakcjonujące” niż rozmowy z przyjaciółmi. Jedna trzecia badanych nasto-
latków przyznała nawet, że omawia poważne życiowe problemy ze sztuczną inteligencją, zamiast z żywym człowiekiem. Chatbot dostępny 24/7, zawsze uprzejmy i „wysłuchujący” bez oceniania staje się dla nich atrakcyjnym powiernikiem.
Nałogi, których nie widać Czy takie zachowanie można już nazwać uzależnieniem?
Psychologowie ostrzegają, że ryzyko jest realne. Choć badania nad długofalowym wpływem AI na młodzież dopiero raczkują, pierwsze dane są niepokojące. Jak czytamy w artykule „AI Technology panic – is AI Dependence Bad for Mental Health?” (Dovepress Taylor & Francis Group), 17 proc. nastolatków doświadcza symptomów uzależnienia od AI już w pierwszym roku używania, a po dwóch latach odsetek ten rośnie do 24 proc. Mechanizm wygląda podobnie jak w innych uzależnieniach: młode osoby o niskiej samoocenie lub czujące się osamotnione są szczególnie podatne na wciągające relacje z chatbotem. Sztuczna inteligencja potrafi tworzyć iluzję zrozumienia i akceptacji, dając przyjemne poczucie więzi bez wyzwań, jakie niosą relacje międzyludzkie. To sprawia, że łatwo się w takiej relacji zatracić kosztem świata realnego.
różnica między uzależnieniami cyfrowymi a tradycyjnymi polega przede wszystkim na ich widoczności i społecznej ocenie. Nadużywanie alkoholu czy innych substancji stosunkowo łatwo dostrzec, ponieważ objawia się wyraźnymi zmianami zachowania, zaniedbywaniem obowiązków, problemami zdrowotnymi.
– Uzależnienia cyfrowe różnią się tym, że są mniej widoczne i społecznie akceptowane. Telefon czy gra nie budzą takiego sprzeciwu jak alkohol czy inne używki, a granica między normą a problemem szybko się rozmywa. Nie dziwi nas to, że właściwie na każdym kroku telefon jest nieodłącznym elementem naszego życia – nie tylko w świecie nastolatków, ale również w świecie dzieci oraz dorosłych –zauważa ekspertka.
Często dopiero skrajne zachowania, jak agresja przy próbie odebrania urządzenia czy całkowite wycofanie społeczne, uświadamiają otoczeniu istnienie problemu. Tymczasem młody człowiek może zmagać się z uzależnieniem przez wiele miesięcy – bez żadnej pomocy. Warto podkreślić, że mechanizmy uzależnienia behawioralnego są bardzo podobne do tych występujących w uzależnie-

niach od substancji. Badania pokazują, że mózg osoby uzależnionej od internetu czy gier reaguje na bodźce (np. widok telefonu, dźwięk powiadomienia) podobnie jak mózg nałogowego palacza na widok papierosa. Nałogi technologiczne potrafią więc wyrządzać porównywalne szkody psychiczne i społeczne co tradycyjne, choć nie zawsze są tak postrzegane.
Szybka droga do uzależnienia
Na układ nagrody w mózgu oddziałują również substancje psychoaktywne, które dają pozorną ulgę czy euforię. Technologie cyfrowe potrafią doskonale to wykorzystywać poprzez dostarczanie nieustannej stymulacji, kiedy na telefonie pojawiają się powiadomienia i ciągle nowe treści. Osoba, która raz zazna takiej natychmiastowej gratyfikacji, łatwo może chcieć do niej wracać. – Młody mózg mocniej reaguje na nagrodę i szybkie bodźce. Dlatego tak łatwo „wciągają” rzeczy, które dają natychmiastową przy-
– Młody mózg mocniej reaguje na nagrodę i szybkie bodźce. Dlatego tak łatwo „wciągają” rzeczy, które dają natychmiastową przyjemność i tak trudno się od nich oderwać – wyjaśnia Kownacka.
jemność i tak trudno się od nich oderwać. Drugą kwestią jest to, z czym młody człowiek wchodzi w dorosłe życie, z jakim bagażem doświadczeń, z jakim wyposażeniem emocjonalnym oraz wsparciem osób bliskich. Jeżeli obciążenie jest duże, a system wyposażenia niewielki, to prosta droga do rozwoju uzależnienia, bo ulga, jaką dają nałogi, jest bardzo atrakcyjna – wyjaśnia Kownacka. Chwilowa ulga po wypiciu alkoholu, zapaleniu papierosa czy po kilku godzinach ucieczki w wirtualny świat staje się tak kusząca, że trudno jej nie ulec. Ponadto chęć bycia zaakceptowanym i lubianym przez kolegów potrafi skłonić do działań, na które sami z siebie byśmy się nie zdecydowali. – Ogromne znaczenie ma presja rówieśnicza. Dla młodych ludzi akceptacja grupy jest kluczowa, dlatego łatwo przejmują nawyki rówieśników, niezależnie od tego, czy chodzi o alkohol, czy wielogodzinne granie. Zresztą dochodzi tu kwestia zaimponowania rówieśnikom bądź pragnienia przyję-
cia przez grupę, prezentując takie same zachowania jak oni. Szczególnie zagrażające jest to, jeżeli młody człowiek wchodzi w dorosłość ze słabym wyposażeniem emocjonalnym i niewielkim wsparciem środowiska rodzinnego – przyznaje Kownacka.
To są pierwsze sygnały Zarówno w przypadku uzależnień cyfrowych, jak i tradycyjnych najważniejsza jest wczesna reakcja i uchwycenie momentu, gdy zwyczajne hobby czy używanie telefonu przeradza się w niebezpieczny nałóg.
– Niepokojące w zachowaniu dziecka czy ucznia jest izolowanie się, rezygnacja z dawnych pasji, narastające zaniedbywanie obowiązków i spadek zaangażowania. Kolejnym sygnałem jest drażliwość przy próbie ograniczenia telefonu czy gier, wyjść, spotkań z rówieśnikami. Często pojawiają się też zaburzenia snu, nadpobudliwość czy przeciwnie: apatia – ostrzega psycholożka.
W obliczu narastającej fali uzależnień profilaktyka nabiera znaczenia. Skuteczne przeciwdziałanie nałogom młodych ludzi nie polega jednak wyłącznie na zakazach czy ograniczeniach. Najistotniejsze jest budowanie właściwych postaw i więzi tak, aby młoda osoba nie musiała uciekać w nałóg, szukając ulgi czy akceptacji.
– Najlepsze działania profilaktyczne to rozmowa, uważność i wzmacnianie poczucia własnej wartości. Kiedy młody człowiek ma wsparcie i zna zdrowe sposoby radzenia sobie z emocjami, nie musi szukać ucieczki w uzależnienia w celu poszukiwania ulgi lub chęci oderwania się od rzeczywistości – radzi Kownacka. Niezależnie jednak od tego, czy obiektem nałogu jest substancja, czy technologia, problem wymaga tej samej powagi, uwagi i wsparcia, a w razie potrzeby także sięgnięcia po pomoc. Warto zgłosić się do psychologa lub specjalisty terapii uzależnień, porozmawiać z pedagogiem szkolnym albo skorzystać z bezpłatnych telefonów wsparcia, takich jak 800 199 990 (telefon zaufania dla osób uzależnionych i współuzależnionych).
fot. archiwum prywatne
o p RZet Wo RZonym jedZeniu
autorka: Justyna arLetGŁowacka


Obróbka żywności –to dzięki niej zapanowaliśmy nad
naszą dietą. Jednak czy to, co spożywamy dzisiaj, można jeszcze nazwać jedzeniem?
Przetwarzanie to czynność, którą wykonujemy nawet w kuchni. Krojenie, gotowanie, pieczenie, zamrażanie, kiszenie – wszystko to sprawia, że żywność staje się zdatna do spożycia lub dłużej zachowuje swoje właściwości. Niestety zdarza się, że produkty, po które sięgamy ze sklepowych półek, niewiele mają wspólnego z wartościowymi składnikami. Ma być szybko, tanio i uzależniająco – takie jest właśnie ultra przetworzone jedzenie.
Wysokoprzetworzone, czyli jakie?
Przetwarzanie żywności to proces znany człowiekowi od setek lat, jednak w XXI wieku
doprowadziliśmy go do skrajności, która realnie nam zagraża. – Skrót UPF pochodzi od angielskiej nazwy Ultra-Processed Food i oznacza wysokoprzetworzoną żywność – tłumaczy dr Joanna Chłopicka z Zakładu Bromatologii Wydziału Farmaceutycznego UJ Collegium Medicum. – Zazwyczaj są to dania gotowe do spożycia, tak zwana żywność wygodna, ale także produkty takie jak słodycze, batoniki, słodkie napoje, słone przekąski (np. paluszki zbożowe), produkty typu fast food, ale również przetworzone mięsa i wędliny – wymienia.
Gotowa pizza i sklepowa lasagne mogą budzić nasze wątpliwości, ale ultra przetworzona żywność to nie tylko ociekające tłuszczem burgery. Mogą to być również owocowe serki, bezcukrowe wafle czy popularne fit produkty, które kuszą etykietami zapewniającymi o jakości. Jak nie dać się oszukać? Trzeba zwracać uwagę na skład.
– Taka żywność charakteryzuje się długim terminem przydatności do spożycia oraz zawiera sub-
Gotowa pizza i sklepowa lasagne mogą budzić nasze wątpliwości, ale ultra przetworzona żywność to nie tylko ociekające tłuszczem burgery. Mogą to być również owocowe serki, bezcukrowe wafle, czy popularne fit produkty, które kuszą etykietami zapewniającymi o jakości. Jak nie dać się oszukać? Trzeba zwracać uwagę na skład.
stancje, które nigdy lub bardzo rzadko występowały w tradycyjnych metodach jej wytwarzania. Do tych substancji zaliczamy np. syrop kukurydziany o wysokiej zawartości fruktozy, uwodornione oleje, hydrolizowane białka lub inne dodatki mające na celu nadanie produktowi końcowemu atrakcyjnego wyglądu oraz smaku i zapachu – wskazuje dr Chłopicka.
Tajemnice UPF
Skoro lista składników żywności UPF budzi uzasadnione wątpliwości, to dlaczego tak bardzo nam ona smakuje? – O smakowitości produktów spożywczych w dużej mierze decyduje zawartość soli i tłuszczu. To dlatego produkty określane jako tzw. fast foody, charakteryzujące się dużą zawartością zarówno soli, jak i tłuszczów, cieszą się taką popularnością – odpowiada dr Chłopicka. – Ilość cukru w żywności UPF jest znacznie większa niż w naturalnych, nieprzetworzonych produktach spożywczych. Ma to wpływ na intensywne odczuwanie smaku słodkiego, który w pro-
cesie ewolucji człowieka stanowił bardzo pożądane odczucie, gdyż nasz mózg do swojej aktywności potrzebuje przede wszystkim glukozy – dodaje.
Słowem: słodki smak zapewniał człowiekowi przetrwanie, co wykorzystują dzisiaj producenci wysokoprzetworzonej żywności, dodając do produktów duże ilości słodzików oraz syntetycznych aromatów, które czynią takie jedzenie atrakcyjnym dla konsumentów. Dobór produktów spożywczych to ważna część naszego odżywiania, jednak nie jest to wcale takie proste zadanie. Kolorowe etykiety przykuwają wzrok, chwytliwe hasła zachęcają do zakupu, ale długa lista składników zniechęca do czytania. Jak wybierać mądrze, żeby nie wpaść w sidła przetworzonej żywności?
– Musimy zwracać uwagę na skład danego produktu, najczęściej znajdziemy w nim dużą ilość tłuszczu, soli lub cukru – radzi specjalistka. – Bardzo często ilość błonnika, witamin i składników mineralnych jest znikoma, natomiast długa pozostaje lista sub-
fot. Pexels
stancji dodawanych do żywności, czyli tak zwanych dodatków, które naturalnie w niej nie występują – wymienia dr Chłopicka. Mimo tych wskazówek nie dysponujemy obecnie prostą metodą identyfikacji takich produktów, musimy więc wykazać się pewną intuicją i zdroworozsądkowym podejściem.
Cukrzyca i miażdżyca w pakiecie
Dlaczego produkty UPF są aż tak szkodliwe dla zdrowia?
– Mogą powodować zaburzenia gospodarki węglowodanowej, ponieważ ze względu na dużą zawartość cukru charakteryzują się wysokim indeksem glikemicznym –wyjaśnia dr Chłopicka. – W rezultacie dochodzi do wzrostu stężenia glukozy we krwi, prowadząc do insulinooporności i cukrzycy typu drugiego. Taka żywność charakteryzuje się niskim potencjałem sytości, przez co po posiłku szybko pojawia się uczucie głodu, co w konsekwencji prowadzi do spożywania nadmiernej ilości pożywienia, a to prosta droga do otyłości – mówi. Jednak to nie wszystko. – Ważnym negatywnym skutkiem spożywania produktów typu UPF jest ich niekorzystny wpływ na skład naszej flory jelitowej, co ostatecznie może prowadzić do rozwoju stanów zapalnych, obniżenia odporności i zaburzenia wielu procesów, np. wytwarzania witamin z grupy B i K, które produkowane są przez nasze bakterie jelitowe – wymienia dr Chłopicka. – Ponadto spożywanie UPF prowadzi do dyslipidemii oraz miażdżycy, a to powoduje rozwój nadciśnienia i zaburzenia funkcjonowania naczyń krwionośnych. Ostatnie metaanalizy udowadniają istnienie korelacji pomiędzy spożywaniem UPF a zwiększonym ryzykiem zachorowania na raka jelita grubego, raka piersi i na nowotwory ogółem – podsumowuje.
Dodatki nie są takie straszne, ale… Zdrowy rozsądek przyda się również przy czytaniu etykiet i spotkaniu z dodatkami do żywności (opatrzonymi symbolem e). To obszerny temat, któremu należałoby poświęcić osobny tekst, jednak już teraz warto zaznaczyć, że nie są to składniki jednoznacznie „złe”. Jak mówi dr hab. Justyna Dobrowolska-Iwanek, zajmująca się naukowo tym zagadnieniem, warto je nieco odczarować.
– Trzeba podkreślić, że wszystkie dodatki do żywności, które pojawiają się w pożywieniu, są przebadane i dopuszczone do spożycia. Problem stanowią często nie
same składniki, ale ilości, w jakich je spożywamy. Stopień ich szkodliwości zależy często od naszych indywidualnych predyspozycji zdrowotnych i chorób towarzyszących – tłumaczy specjalistka. Jednym z takich składników jest chociażby sorbitol, popularny słodzik, który przy większym spożyciu może powodować efekt przeczyszczający.
– Producenci mają obowiązek umieszczać na etykietach wszystkie dodatki użyte do wytworzenia produktu spożywczego, więc nie musimy się obawiać, że jakieś informacje zostały przed nami zatajone – uspokaja dr hab. Dobrowolska-Iwanek. – Jeśli któryś składnik jest nam nieznany, zazwyczaj obok znajdziemy informację o tym, jaką pełni on funkcję, np. zagęszczającą – dodaje. Dodatki do żywności to nie tylko słodziki i zagęstniki. Wśród nich są także przeciwutleniacze, które chronią produkty przed zepsuciem i utratą jakości, oraz konserwanty zapobiegające rozwojowi szkodliwych drobnoustrojów. Barwniki, takie jak karo-
teny, również nie powinny budzić naszych obaw, ponieważ są to naturalne barwniki roślinne, oznaczone na etykiecie symbolem e160a. Warto z dystansem podchodzić do produktów, w których lista dodatków jest obszerna, jednak jeśli znajdzie się tam tylko jeden emulgator lub słodzik, nie powinniśmy popadać w skrajności i całkowicie z tego rezygnować. – W żywieniu człowieka, w aspekcie zachowań behawioralnych związanych z wyborem konkretnych produktów, nie powinno powstać zjawisko określane jako „owoc zakazany”. Jeżeli raz na trzy, cztery miesiące zjemy taki produkt, nie będzie to miało dużego wpływu na nasze zdrowie –uspokaja dr Chłopicka.
Jak nie paść ofiarą pseudoekspertów?
świat, także ten związany z żywnością, zmienia się z dnia na dzień, więc aby go zrozumieć, potrzebujemy wsparcia specjalistów. Co zrobić, aby nie zagubić się w gąszczu głośnych nagłówków

– Żywność wysokoprzetworzona powoduje wzrost stężenia glukozy we krwi, prowadząc do insulinooporności i cukrzycy typu drugiego. Takie jedzenie charakteryzuje się niskim potencjałem sytości, przez co po posiłku szybko powstaje odczucie głodu, co w konsekwencji prowadzi do spożywania nadmiernej ilości pożywienia, a to prosta droga do otyłości – mówi dr Chłopicka.
i sensacyjnych doniesień naukowych?
– Warto uważnie prześledzić, na jakich materiałach naukowych oparte są te „nowinki”. Jaka jest jakość dowodów i czy można z nich wyciągać uniwersalne wnioski, a także czy są prawidłowo zacytowane i zrozumiane przez samych autorów – tłumaczy dr hab. Paweł Zagrodzki, prof. UJ, Kierownik Zakładu Bromatologii UJ CM. Taka analiza może być jednak zbyt skomplikowana dla osób, które nie są specjalistami w tej dziedzinie, dlatego warto trzymać się kilku wskazówek, które mogą pomóc w obliczu krzyczących o uwagę nagłówków czy tytułów filmów na youTube.
– Jakość dowodów naukowych mogą ograniczać następujące czynniki: mała liczebność badanej grupy, jej specyfika etniczna i zdrowotna (np. grupa obejmująca tylko białe, zdrowe kobiety w określonym przedziale wiekowym), profil socjoekonomiczny, nieuwzględnienie interakcji alkoholu albo leków z pożywieniem, palenie papierosów, aktywność fizyczna uczestników i wiele innych – wymienia prof. Zagrodzki. Najprostszym sposobem weryfikacji nowych doniesień naukowych jest korzystanie ze źródeł, których autorzy dokonali już takiej analizy. Jeśli chcemy zdobyć rzetelną wiedzę, warto sięgnąć do baz artykułów naukowych i wyników metaanaliz.
– Metaanalizy uważane są za doniesienia naukowe o najwyższym stopniu wiarygodności. Można zdefiniować je jako metodę integracji wyników badań oryginalnych, ilościową syntezę literatury naukowej poświęconej konkretnemu zagadnieniu – wyjaśnia prof. Paweł Zagrodzki. Innym dobrym źródłem zweryfikowanych danych związanych z żywnością i podanych w przystępny sposób jest m.in. strona www.pzh.gov.pl Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH – Państwowego Instytutu Badawczego. Jeśli jesteście zainteresowani tematyką żywności, możecie sięgnąć również po książkę pt. „Ultraprzetworzeni ludzie” Chrisa van Tullekena. To dzięki niej dowiecie się, dlaczego UPF stanowi 60 proc. diety mieszkańców USA i Anglii, skąd bierze się guma ksantanowa i czy macie wpływ na tempo jedzenia, czy może jest to jednak kwestia genetyczna?
Żywność to nieodłączna część naszego życia, wpływająca znacząco na jego jakość, warto więc dbać o świadome wybory, których dokonujemy każdego dnia.
fot. Pexels
RoZmoWa Z aleksand Rem l enaR tem
: Martyna LaLik

– W dobie mediów społecznościowych stajemy się ofiarami zalewu bardzo różnych informacji od osób, które mogą być nieświadome pewnych istotnych aspektów. Trudno jest zatem zweryfikować, co jest prawdą, a co nie, tak, żeby wypowiadać się zgodnie z najnowszym stanem wiedzy i nic nie przekłamywać. Chciałbym, żeby to się zmieniło – mówi Aleksander Lenart, młody astronom i doktorant Uniwersytetu Jagiellońskiego, który jeszcze jako student zdobył uznanie w środowisku astronomicznym.
Aleksander Lenart jest 23-letnim doktorantem astronomii, autorem 26 publikacji naukowych, cytowanych ponad 600 razy (według danych researchGate). Jego głównym zainteresowaniem jest promieniowanie gamma, dzięki któremu jest w stanie badać najbardziej zaskakujące zjawiska we Wszechświecie. Nie bez powodu często jest porównywany do Kopernika. W rozmowie opowiedział nam o swoich najnowszych odkryciach, pasji do nauki i wyzwaniach, jakie niesie ze sobą praca badacza.
Kiedyś wspomniałeś, że spotkałeś na swojej drodze świetnych dydaktyków i to dzięki nim jesteś tu, gdzie jesteś. Czyli jak to się zaczęło z tą astronomią?
Aleksander Lenart: Zaczęło się bardziej od fascynacji fizyką, już w podstawówce. Z tego powodu, kiedy wybierałem gimnazjum to kierowałem się przede wszystkim tym, która placówka ma największe osiągnięcia w tej dziedzinie. Tak trafiłem do szkoły w Krośnie, w której poznałem świetnego nauczyciela fizyki. Co roku „produkował” nawet 20 laureatów konkursu przedmiotowego. Udało się nam omówić cały materiał maturalny jeszcze w gimnazjum. Trochę wstyd się przyznać, ale wtedy myślałem jeszcze o astronomii jak o „zbieraniu znaczków”. Dopiero w trzeciej klasie gimnazjum, gdy umiałem już dużo więcej, zacząłem dostrzegać to, czego nie wiemy jeszcze w fizyce. To wtedy przyszła pasja do astronomii. Wiedziałem, że fizyka, której nie rozumiemy, często występuje właśnie w skalach astronomicznych. To ta wyjątkowa, egzotyczna wręcz nauka zaciekawiła mnie najbardziej. Patrzyłem na niebo, które stawało się dla mnie coraz ciekawsze i zacząłem zadawać pytania, na które później szukałem odpowiedzi.

– Wiedziałem, że fizyka, której nie rozumiemy, często występuje właśnie w skalach astronomicznych. To ta wyjątkowa, egzotyczna wręcz nauka zaciekawiła mnie najbardziej. Patrzyłem na niebo, które stawało się dla mnie coraz ciekawsze i zacząłem zadawać pytania, na które później szukałem odpowiedzi – wspomina Aleksander Lenart, młody astronom.
Okazywało się na przykład, że ta „chmurka na niebie”, na którą patrzyłem w nocy, to tak naprawdę ogromna mgławica gazu wodoru, w której powstają nowe gwiazdy. Zrozumienie takich zjawisk dawa-
ło mi ogromną satysfakcję i wtedy już wiedziałem, że to tym chciałbym się zajmować w życiu.
na rozumieniu chyba się jednak nie skończyło? Zaczą-
łeś w końcu dostrzegać rzeczy, których inni nie widzieli. wprowadzałeś własne hipotezy, później tezy. Kiedy i w jakich okolicznościach zacząłeś stawiać pierwsze kroki na ścieżce badawczej?
Naukowcy łatwo się nudzą, zwłaszcza ci zajmujący się naukami ścisłymi, więc gdy już zostałem laureatem olimpiady astronomicznej w liceum, nie chciało mi się dalej uczyć. Miałem ochotę zrobić coś własnego. Momentem przełomowym była pandemia, która zastała mnie w ostatniej klasie liceum. Kompletnie nie wiedziałem, co mam wtedy robić. Przecież nie będę się uczył do matury! Skontaktowałem się wtedy z profesor Marią Dainotii, której prace naukowe znalazłem w internecie. Napisałem, że mam teraz bardzo dużo wolnego czasu i chciałbym się w coś zaangażować.
Czy to ona jest teraz twoją główną mentorką? Tak, ale oficjalnie na doktoracie jestem pod opieką prof. Agnieszki Pollo, ponieważ profesor Maria obecnie znajduje się w Tokio i nie może być bezpośrednio moim promotorem. W każdym razie obie mnie wspierają w coraz bardziej samodzielnej pracy i rozwoju. Współpracujemy w zespole, który tworzą badacze z całego świata, przy różnych projektach związanych z astronomią. Nie mamy jakiejś konkretnej struktury, ale prof. Maria na naszym wspólnym komunikatorze nazwała nas roboczo i trochę z przymrużeniem oka: „G r B GANG”.
G r B, czyli rozbłyski gamma. to właśnie one są teraz twoim głównym obiektem badań. Czyli o co dokładnie w tym chodzi?
To jest bardzo rozległe zagadnienie. Myślę, że moglibyśmy na-
pisać o niej nawet książkę albo nawet kilka. Spróbuję to wyjaśnić.
Samo pojęcie jest całkiem młodym odkryciem. Podczas zimnej wojny, Amerykanie i Związek radziecki obawiali się wzajemnego przeprowadzania niekontrolowanych testów bomb atomowych lub zrzucania ich na siebie. Z tego powodu zaprojektowano system wczesnego ostrzegania. Wojsko chciało w bezpieczny sposób skanować wrogie terytorium, dlatego zbudowali satelity. Astrofizyczne promieniowanie gamma nie dociera do powierzchni Ziemi, bo jest pochłaniane przez atmosferę, dlatego poprzednie lata badań astronomów nie mogły pozwolić sobie na badanie tego promieniowania. Po wysłaniu satelitów w kosmos okazało się, że zaczęły one wykrywać niezidentyfikowane promieniowanie, którego źródło nie pochodziło z Ziemi.
Naukowcy uznali, że należy przyjrzeć się tym sygnałom. rozpoczęły się badania nad tymi błyskami i okazało się, że ich energia całkowita wyemitowana w kilka sekund przekracza energię, którą nasze Słońce wypromieniuje przez całe swoje życie. Wtedy narodziły się dwie główne hipotezy dotyczące ich pochodzenia: takie błyski mogą być efektem śmierci supermasywnej gwiazdy [czyli takiej, której masa przekracza nawet sto mas Słońca – przyp. red.] lub może być skutkiem zderzenia się gwiazd neutronowych [obiektów, które powstają po wybuchu supernowej z masywnych gwiazd –przyp. red.]. Pojawiały się oczywiście hipotezy, które teraz uważamy za zabawne i niedorzeczne.
na przykład?
Takie, że te rozbłyski gamma to wyparowywanie czarnych dziur przez promieniowanie Hawkinga, ale wiemy już, że to fałszywe przypuszczenia.
Obecnie mamy dwie hipotezy. Jedną z nich udało się udowodnić dopiero w 2017 roku. To wówczas za pomocą fal grawitacyjnych zarejestrowano zderzenie bardzo zwartych, masywnych i małych (o małym promieniu) obiektów, których opis najbardziej odpowiadał dwóm gwiazdom neutronowym. Sprawdzając dane z satelity Fermi, która osiem lat temu zarejestrowała to zjawisko, faktycznie wskazano na wzrost promieniowania gamma w tym czasie. To było pierwsze rzeczywiste potwierdzenie tego, że zderzenie gwiazd neutronowych produkuje pewien rodzaj rozbłysków gamma. Gdy zaczęto je badać w latach 90., okazało się, że czas trwania
fot. archiwum prywatne

tych rozbłysków wydaje się mieć „podwójną naturę” – można je podzielić na dwie grupy rozbłysków –długotrwałe i krótkie. Mówimy, że długotrwające rozbłyski gamma są statystycznie jaśniejsze i trwają do tysiąca sekund. Krótkie, czyli te pochodzące ze zderzeń gwiazd neutronowych, trwają do dwóch sekund. Jednak różni badacze, w tym ja, zaczęli pokazywać, że podział dwóch sekund w ogóle nie ma sensu. Jeśli wzięlibyśmy rozbłyski gamma, do których pasuje model zderzenia gwiazd neutronowych i te, które wykazują fazę Plateau [okres stałej jasności – przyp. red.] to około połowa przekraczała te umowne dwie sekundy. Skuteczność takiego podziału jest zatem bardzo mała. Powstają jednak nowe metody badań i wykorzystywania G r B. W moim ostatnim artykule zaprezentowaliśmy jedną z nich.
uchyl proszę trochę tajemnicy.
Istnieje coś takiego jak kilonowa. To dodatkowy efekt, który zachodzi podczas zderzania się gwiazd neutronowych. Oprócz „typowego” promieniowania gamma powinniśmy zaobserwować jeszcze specjalną emisję w zakresie optycznym, czyli w takim świetle, które nasze oczy potrafią zarejestrować.
– Ja bardzo lubię uczyć. Prowadziłem zajęcia dla licealistów i spodobało mi się to. Czuję, że właśnie w tym się spełniam – mówi nasz rozmówca.
Wynika ona ze specjalnego rodzaju nukleosyntezy, możliwej tylko w tak ekstremalnych warunkach. Według aktualnego stanu wiedzy, całe naturalnie powstałe złoto we Wszechświecie powstało właśnie w wyniku takich procesów. Kiedy wybraliśmy już próbkę obiektów wykazujących obecność kilonowej, zauważyliśmy, że świecą nawet kilkadziesiąt sekund po głównym błysku. A co jeszcze ciekawsze – gdy zmierzymy ich jasność w fazie Plateau, to błyski gamma powiązane z kilonowymi są aż stukrotnie słabsze niż te, które – jak sądzimy – powstały w wyniku śmierci supermasywnych gwiazd. Wykryliśmy to pięć lat temu i teraz udało się nam zinterpretować te badania oraz dokonać jeszcze lepszej klasyfikacji.
w internecie przy twoim nazwisku zazwyczaj pojawia się imponująca liczba artykułów, które zacytowały badania twojego autorstwa lub współautorstwa. Planujesz z prof. Dainotti opublikować kolejne?
Cały czas planujemy i chyba zabraknie nam życia, żeby wszystkie te plany zrealizować. Niestety ciągła aplikacja o granty i trudna biurokracja nie pozostawia wiele czasu na tę najprzyjemniejszą
część, którą jest prowadzenie badań. Od tego roku rozpoczynam również doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim, więc na pewno tego czasu będzie więcej.
Planujesz przekazywać wiedzę innym studentom?
To jeden z argumentów, dla których chcę zostać właśnie na Uniwersytecie, a nie rozpocząć pracy w firmie, która prowadzi badania lub w instytucie naukowym. Ja bardzo lubię uczyć. Prowadziłem zajęcia dla licealistów i spodobało mi się to. Czuję, że właśnie w tym się spełniam.
Ponadto już na pierwszym roku studiów zaangażowałem się w SeMPowisko, czyli konferencję naukową, na której studenci mogą wymieniać się między sobą wiedzą. Wtedy było to kameralne wydarzenie, ale należę do ludzi z obsesją ulepszania. Zaproponowałem zatem swoją pomoc jako wolontariusz, a następnego roku zostałem jednym z głównych organizatorów tej konferencji. Teraz z roku na rok jest ona coraz większa. Gdy organizowałem swoje pierwsze SeMPowisko, miałem już doświadczenie uczestniczenia w profesjonalnych konferencjach. Zainspirowany nimi chciałem, żeby ta również miała charakter międzynarodowy oraz, aby
– Uważam, że bycie naukowcem to również bycie autorytetem, a widzimy, co się dzieje na świecie. Autorytety są podważane i wiele osób nie powinno się w takich kategoriach rozpatrywać, a jednak się to robi – uważa Aleksander Lenart.
dawała studentom możliwość nauki swobodnego wypowiadania się w języku angielskim o fizyce i matematyce.
W tym roku szkolnym otworzyłem również swój własny sobotni kurs dla licealistów na UJ –„Kółko Astronomiczne”, gdzie uczę astronomii od podstaw. Staram się przygotować uczniów do Olimpiady Astronomicznej, ale również pokazywać i tłumaczyć im najnowsze odkrycia naukowe.
Jako tak młody człowiek czujesz presję ze środowiska astronomicznego?
Od środowiska raczej nie. Czuję od niego duże wsparcie. Astronomowie są raczej ludźmi pogodnymi, przyjaznymi. Nie kłócimy się. Oczywiście można usłyszeć różne historie o profesorach, którzy toczą ze sobą 50-letnią wojnę na konferencjach, ale nigdy się z tym nie spotkałem.
Mogę za to powiedzieć, że sam nakładam na siebie taką presję. Nie chcę zawieść, bo uważam, że bycie naukowcem to również bycie autorytetem, a widzimy, co się dzieje na świecie. Autorytety są podważane i wiele osób nie powinno się w takich kategoriach rozpatrywać, a jednak się to robi. W dobie mediów społecznościowych mamy zalew bardzo różnych informacji od osób, które mogą być nieświadome pewnych istotnych aspektów. Trudno jest zatem zweryfikować, co jest prawdą, a co nie, tak, żeby wypowiadać się zgodnie z najnowszym stanem wiedzy i nic nie przekłamywać. Chciałbym, żeby to się zmieniło.
Nie czuję zatem presji związanej z publikowaniem artykułów, chociaż wiem, że dzięki temu łatwiej będzie znaleźć pracę, o którą teraz ciężko. Ponieważ astronomia jest szczególnie wąską dziedziną nauki, trudno czasami znaleźć pracę na uniwersytecie tuż po studiach. Da się przetrwać ten początkowy okres przejściowy, na przykład aplikując o granty, ale nie jest to proste. Grant trzeba wygrać, konkurencja jest bardzo duża, a Narodowe Centrum Nauki nie jest dobrze dofinansowywane. Jakbym miał powiedzieć, co mnie najbardziej stresuje, to właśnie proble-

my finansowe, systemowe i biurokratyczne.
Mówiłeś, że szybko nudzisz się niektórymi rzeczami. Myślisz, że w przyszłości możesz zrezygnować z rozbłysków gamma i zacząć zajmować się czymś innym?
Fascynują mnie rozbłyski gamma właśnie dlatego, że można je wykorzystywać na bardzo wiele sposobów. Próbujemy stosować je do pomiarów kosmologicznych, czyli poznawania tego, co się działo w pierwszych wiekach wszechświata, badać naturę ciemnej ener-
gii i tego, co to w ogóle jest. Zakres wykorzystywania rozbłysków gamma jest bardzo szeroki, dlatego dostrzegam ogromny potencjał w dalszych badaniach. Jednym z fundamentalnych problemów współczesnej fizyki jest to, że teoria kwantowa jest wykorzystywana w skali mikro, czyli dla bardzo małych mas, natomiast ogólna teoria względności einsteina bardzo dobrze działa w skali makro, czyli dla dużych mas. Ale wciąż nie wiemy, co dzieje się pomiędzy tymi skalami. rozbłyski gamma mogą być sposobem na rozwiązanie tego problemu. emi-
tują one tak bardzo energetyczne fotony [elementarne cząstki, które są nośnikiem oddziaływań elektromagnetycznych – przyp. red.], że niektóre teorie przewidują, że mogą one znacząco oddziaływać z czasoprzestrzenią w bardzo szczególny sposób. Mierząc czas przylotu takich fotonów i ich energię, jesteśmy w stanie powiedzieć coś o tym zakresie fizyki, o którym do tej pory niewiele wiemy.
wiesz, że brzmi to jak magia? Tak, właśnie dlatego trochę nie lubię, gdy ludzie mówią, że magia nie istnieje.
fot. Lucjan Kos
n
autorka: aLicja Bazan

Współcześnie wciąż zdaje się brać górę narracja, że wszyscy mamy równe możliwości i, jeśli tylko wystarczająco się postaramy, możemy osiągnąć dowolny postawiony sobie cel. Są to w rzeczywistości twierdzenia dalekie od prawdy. Tak naprawdę osoby mieszkające od siebie kilkadziesiąt kilometrów mogą napotykać przeszkody o różnym stopniu trudności. W przypadku młodych ludzi, chcących zaplanować swój rozwój i karierę, nie jest inaczej.

Wielu studentów decyduje się na kształcenie w województwie pochodzenia, mieszkając w domu rodzinnym lub blisko niego. Tymczasem najlepsze uczelnie w Polsce mieszczą się w największych miastach – Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu. Młode osoby mieszkające daleko od nich statystycznie częściej trafiają do placówek z niższym poziomem kształcenia.
Przed wybuchem II wojny światowej w Polsce wykształcenie wyższe miało mniej niż jeden procent wszystkich obywateli. W roku akademickim 1938/39 w Polsce studiowało niecałe 50 tys. studentów, o czym mówi raport „rozwój szkolnictwa wyższego i nauki”. Populacja kraju wynosiła wówczas około 35 milionów osób.
Odpowiedni dekret edukacyjny wydano w 1919 roku, wprowadzał on wówczas siedmioletni obowiązek szkolny. Jednak aż do 1956 roku zwolnione z niego mogło być dziecko, którego droga do szkoły wynosiła więcej niż trzy
kilometry. Dla wielu dzieci, które musiały pomagać rodzicom w gospodarstwie, możliwość dalszego kształcenia była całkowicie poza zasięgiem, a przepisy nie zapewniały im prawa do nauki i nie chroniły ich przed ciężką pracą. Pod koniec P r L-u (Polskiej rzeczypospolitej Ludowej), który zakończył się w 1989 roku, sześć i pół procent polskiego społeczeństwa powyżej piętnastego roku życia miała wyższe wykształcenie. Stąd nierzadkie było zwracanie się do kogoś per „panie magistrze” – bo wówczas sam fakt ukończenia studiów budził duży
respekt. W tamtym okresie popularne były zawody rzemieślnicze, takie jak kaletnik czy cyrulik, które obecnie ze względu na rozwój technologiczny całkowicie zanikły lub jest na nie znacznie mniejsze zapotrzebowanie.
Podejście do kwestii wykształcenia bardzo zmieniło się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Dzięki poprawie warunków życia i braku doświadczenia wojny ludzie zmienili priorytety, a jednym z nich stała się edukacja. W 2022 roku Polski Instytut ekonomiczny podał, że wśród osób w wieku 20-24 lata w Polsce 39 proc. studiowało.
Główny Urząd Statystyczny (GUS) podaje, że liczba studentów w Polsce na koniec 2024 roku wynosiła około 1 280 100. Więcej kobiet niż mężczyzn decyduje się na podjęcie nauki na uczelni, ta tendencja utrzymuje się już od lat. W badaniu „Studia wyższe – dla kogo, po co i z jakim skutkiem” przeprowadzonym przez Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) w 2013 roku na pytanie „Jak Pan(i) sądzi, czym kierują się młodzi ludzie rozpoczynający naukę na wyższej uczelni? Dlaczego idą na studia?” najwięcej respondentów, bo aż 63 proc., wskazało chęć po-
siadania lepszej pozycji na rynku pracy. Kolejno znalazły się chęć zdobywania wiedzy i rozwijania się (24 proc.) oraz pragnienie posiadania lepszych zarobków i sytuacji bytowej (19 proc.). Pojawiały się jednak też takie odpowiedzi, jak: „z obawy przed wojskiem”, „taki jest trend”, „z braku pomysłu na siebie”.
Studia, ale jak najbliżej Teresa to licealistka, która urodziła się i dorastała w niewielkiej wsi w województwie małopolskim. Wybierając szkołę średnią, zdecydowała się na liceum w Tarnowie, do którego miała możliwość dojeżdżać busem. Wiele osób z jej miejscowości wybrało tę samą placówkę. – Od pierwszej klasy wszyscy deklarowali, że chcą iść na studia. Wydaje mi się jednak, że wynikało to przede wszystkim z presji wywieranej przez rodziców, a nie z samodzielnie postawionych przed sobą celów. Na wsi panuje przeświadczenie, że ukończenie jakichkolwiek studiów gwarantuje dobre miejsce na rynku pracy i dobrą przyszłość. Posiadanie wyższego wykształcenia jest wręcz owiane swego rodzaju kultem – opowiada. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, jakie uczelnie wybierają osoby z mniejszych miejscowości. Wielu studentów decyduje się na kształcenie w województwie, z którego pochodzi, mieszkając w domu rodzinnym lub blisko niego. Tymczasem najlepsze uczelnie w Polsce mieszczą się w największych
miastach – Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu. Młode osoby mieszkające daleko od nich statystycznie częściej trafiają do placówek z niższym poziomem kształcenia.
Jak wynika z opublikowanego w 2015 roku corocznego rankingu szkół średnich i wyższych, przygotowywanego przez Fundację edukacyjną „Perspektywy”, połowa młodych ludzi pochodzących z miejscowości poniżej pięciu tysięcy mieszkańców studiowała na uczelniach znajdujących się w drugiej, a więc pod względem poziomu edukacji, gorszej części rankingu. Mieszkańcy mniejszych ośrodków częściej niż ich rówieśnicy z dużych miast decydują się na studia w trybie zaocznym. Często w tygodniu muszą pracować, nawet na pełen etat, żeby móc pozwolić sobie na uczęszczanie na zajęcia w weekendy. Czasu dla siebie nie zostaje więc już zbyt wiele. Osoby z małych miejscowości zwykle osiągają też niższe wyniki na egzaminie maturalnym, co wpływa na ich możliwość dostania się na określone uczelnie.
Tomek, student Uniwersytetu Warszawskiego, dzieli się swoimi doświadczeniami: –Dorastałem na wsi. Tam chodziłem do szkoły podstawowej i do gimnazjum. Do liceum dojeżdżałem do oddalonej o kilkanaście kilometrów miejscowości, niezbyt dużej, bo liczącej około dziesięć tysięcy mieszkańców. Poziom nauczania nie był tam wysoki. Wielu z nas

pochodziło z niezamożnych rodzin, w których ledwo starczało na podstawowe potrzeby. Nie było mowy o tym, żeby rodzice mogli pozwolić sobie na korepetycje. Niektórzy napisali egzamin dojrzałości naprawdę dobrze i, tak jak ja, dostali się na studia do Warszawy. Ale większość rozpoczęła przygodę ze studiami w Białymstoku, znajdującym się od miejscowości, w której leży nasza szkoła, mniej więcej w takiej odległości, co stolica – mówi.
Dodaje, że choć część osób miała na tyle wysokie wyniki, żeby dostać się na studia wyższe w Warszawie, to jednak rodzina ze względu na swoją sytuację ekonomiczną nie byłaby w stanie opłacać im wynajmowanego pokoju i innych kosztów życia. A samodzielne utrzymanie się w najdroższym mieście w kraju, kiedy jednocześnie musi się regularnie uczęszczać na zajęcia i przygotowywać do nich, jest mało realne. Dlatego nawet bardzo utalentowani i pracowici młodzi ludzie często muszą zrezygnować z wyboru uczelni, na którą dostali się dzięki wysokiemu wynikowi z egzaminu dojrzałości.
Drogie lokum albo mieszkanie w… samochodzie
Kuba, student piątego roku historii, miał lepszy start. Urodził się w Krakowie i tutaj spędził całe dzieciństwo. Przez wszystkie lata szkolne uczęszczał na zajęcia dodatkowe, których miał do wyboru pod dostatkiem. Chodził na basen i należał do młodzieżowej redakcji, w której rozwijał pasję pisania. Podkreśla, że bardzo dużo mu to dało, bo nigdy nie nudził się po lekcjach, a zdobył wiele cennych umiejętności, które do dzisiaj wykorzystuje.
Na zajęciach pozalekcyjnych poznał też przyjaciół. Po zakończeniu gimnazjum wybrał jedno z najwyżej plasujących się w rankingach liceów w mieście. Znajdowało się ono jedynie pięć minut spacerem od jego domu, więc nie musiał martwić się tym, czy korki nie przeszkodzą mu w dotarciu do placówki na czas. Chłopak do tej pory mieszka w domu rodzinnym.
– To duży atut, gdy ma się obok siebie kogoś, kto pomoże w „dorosłych sprawach”, choćby w tak prozaicznej kwestii jak wypełnianie PIT-u – przyznaje. Dodaje też, że to dzięki możliwości studiowania w mieście, gdzie mieszka jego najbliższa rodzina, mógł pozwolić sobie na częstsze wyjazdy czy drobne przyjemności. Wiele z jego kolegów i koleżanek z uczelni mu-
siało ciężko pracować, żeby było ich stać na wynajem lokum i zapewnienie sobie podstawowych potrzeb, a o wycieczkach czy kawie na mieście mogli tylko pomarzyć. On miał pod tym względem po prostu więcej szczęścia. Faktem jest, że studiowanie w dużym mieście to spory wydatek dla studentów i ich rodziców. Warszawa, najpopularniejsze miasto akademickie w Polsce, ma najwyższe ceny wynajmu nieruchomości, a tuż za nią znajdują się Gdańsk i Kraków, gdzie również mieszka wiele osób studiujących. Jak dowiadujemy się z raportu rankomat.pl i rentier.io, w stolicy średni koszt wynajmu mieszkania wynosi 78 złotych za metr kwadratowy. Student wynajmujący kawalerkę o powierzchni 30 metrów kwadratowych będzie musiał miesięcznie płacić za jej użytkowanie około 2300–2700 złotych. Stypendium z uczelni nie pokryje nawet połowy tej kwoty. Jeśli nie pochodzi się z zamożnego domu i rodzice nie są w stanie opłacać tej sumy, student będzie musiał łączyć edukację z pracą w znacznym wymiarze godzin, być może niemal całkowicie rezygnując z życia towarzyskiego i pielęgnowania pasji. W 2025 roku wciąż obserwuje się, wprawdzie niewielką, tendencję wzrostową cen wynajmu (4,4 proc. rok do roku, jak podaje Polski Instytut ekonomiczny). Z tego powodu niektórzy na pewnym etapie muszą przerwać studiowanie lub w ogóle nie decydują się na złożenie dokumentów na uczelnię, wiedząc, że nie zdołają opłacić lokum oraz innych potrzeb, takich jak wyżywienie. Liczba miejsc w akademikach jest ograniczona. To bardzo trudny krok dla tych, którzy marzyli o ukończeniu konkretnego kierunku i mieli w głowie rozrysowany cały plan rozwoju kariery. W listopadzie 2023 roku głośna była historia dwudziestoletniego Patryka, który zamieszkał w samochodzie. Student uczący się w Krakowie nie dostał pokoju w akademiku, a na wynajem nie było go stać. – Nie miałem pieniędzy, a bardzo zależało mi na studiach na kierunku malarskim –opowiadał w rozmowie z „Uwagą!” TVN. Chociaż historia miała szczęśliwy finał, bo chłopak dzięki determinacji i ciężkiej pracy wynajął pokój, to jego przypadek poruszył opinię publiczną i spowodował, że jeszcze mocniej zaczęto dyskutować nad sytuacją młodych ludzi, którzy naprawdę chcą się uczyć, jednak nie mają ku temu zapewnionych podstawowych warunków. Ich start w dorosłość jest szczegól-

Studiowanie w dużym mieście to spory wydatek dla studentów i ich rodziców. Warszawa, najpopularniejsze miasto akademickie w Polsce, ma najwyższe ceny wynajmu nieruchomości, a tuż za nią znajdują się Gdańsk i Kraków, gdzie również mieszka wiele osób studiujących.
nie trudny w zestawieniu z rówieśnikami pochodzącymi z ośrodków akademickich, którzy w zdecydowanej większości nie muszą tak bardzo martwić się kwestiami finansowymi.
„Ten krok całkowicie zmienił moje życie” edukacja w większym ośrodku dla wielu okazuje się sporym skokiem. Tak było u Justyny, która czuła, że mieszkając na wsi, wiele traci. Nie było w jej najbliższej okolicy żadnych dodatkowych zajęć, na które mogłaby się zapisać. W szkole nie organizowano szkoleń ani projektów, a ona miała głowę pełną pomysłów i mnóstwo energii do działania. Dodatkowo frustrowało ją to, że musiała rezygnować z organizowanych po lekcjach w szkole spotkań ze znajomymi, żeby zdążyć na jedyny kurs powrotny do domu.
Zmęczona tą sytuacją coraz bardziej, postanowiła postarać się o miejsce w internacie w Krakowie i przepisanie się do szkoły tutaj. Udało jej się to.
– Kraków otworzył przede mną przestrzeń edukacyjną, kultural-
ną i społeczną, mogłam uczestniczyć w badaniach na Uniwersytecie Jagiellońskim, działać w organizacjach i poznawać ludzi, którzy inspirują – mówi. Z perspektywy czasu twierdzi, że zmiana placówki i miejsca zamieszkania, chociaż była bardzo trudnym do podjęcia krokiem, odmieniła jej życie na lepsze. Dziewczyna planuje za rok po zdaniu matury składać dokumenty na UJ i zostać w Krakowie, który tak wiele jej dał.
Przypadek Justyny pokazuje, że chociaż osoby dorastające w małych miejscowościach mają sporo barier, by dostać się na dobre studia, istnieją też sposoby, które pomagają te szanse wyrównywać. Współcześnie dostępnych jest za darmo wiele baz danych oraz podręczników w wersji cyfrowej, z których młodzi ludzie mogą korzystać i samodzielnie się uczyć, jeśli ich szkoły nie mają odpowiednio wysokiego poziomu nauczania. Biblioteki publiczne są zwykle dobrze wyposażone, oferują pozycje przydatne w przyswajaniu wiedzy szkolnej. Internet dał również możliwość uczestniczenia w zdalnych spotka-
niach, które stały się szczególnie popularne w związku z pandemią koronawirusa i, z których teraz korzysta bardzo wiele osób. Jeśli więc tylko sytuacja finansowa rodziny na to pozwala, uczniowie mogą uczestniczyć w korepetycjach online, gdy w okolicy nie mieszka nikt, kto mógłby przygotowywać ich do przystąpienia do egzaminu dojrzałości. Nie tracą dzięki temu dodatkowego czasu na dojazdy do nauczyciela.
Powstają też kolejne fundacje i organizacje, które oferują darmowy mentoring oraz stypendia i programy rozwojowe dedykowane specjalnie osobom pochodzącym ze wsi i miasteczek, aby chociaż częściowo zredukować bariery, które przed nimi stoją. Na przykład Fundacja edukacyjna Jerzego Juzonia prowadzi ogólnopolski program stypendialny „Pierwszy rok”, w ramach którego oferuje stypendium w wysokości sześciu tysięcy złotych. Mogą się o nie ubiegać osoby rozpoczynające po raz pierwszy studia stacjonarne na polskiej uczelni akademickiej, zameldowane na stałe w miejscowości do 30 tysięcy
mieszkańców. Z kolei Program Stypendiów Pomostowych (PSP) oferuje stypendium wynoszące dziesięć tysięcy złotych dla maturzystów rozpoczynających studia, którzy pochodzą ze wsi i małych miejscowości do 20 tysięcy mieszkańców. Stypendia na pierwszy rok dają możliwość finansowania na kolejne lata, jeśli student osiąga wysokie wyniki. Wówczas może korzystać ze stypendium, stypendiów językowych oraz dofinansowania wyjazdu na staż do Stanów Zjednoczonych.
Ale, chociaż wszystkie te opcje są niezwykle pomocne dla młodzieży z mniejszych ośrodków, nie zastąpią systemowego wsparcia. Nie zlikwidują wykluczenia komunikacyjnego ani nie sprawią, że w szkołach w najmniejszych miejscowościach zatrudnią się najlepsi nauczyciele. Nierówności społeczne coraz bardziej się pogłębiają, zarówno w Polsce, jak i globalnie. Dlatego potrzebne są realne zmiany prawne, które spowodują, że różnice w dostępie do edukacji pomiędzy osobami z mniejszych oraz większych ośrodków będą jak najmniejsze.
s tuden Ckie pod R óże kulinaRne
Listopad to miesiąc, w którym chłód zagląda w okna, a wieczory stają się coraz dłuższe. Wtedy szczególnie tęsknimy za słońcem, barwami i zapachami, które przenoszą nas myślami w inne zakątki świata. Gdy za oknem szaro i mgliście, wystarczy kilka składników, by przenieść się – choćby tylko kulinarnie –do dalekich Chin. Tam, na ulicznych straganach Szanghaju czy Pekinu, aromaty warzyw i sosu sojowego unoszą się w powietrzu, kusząc przechodniów i rozgrzewając w chłodniejsze dni.
Zapraszam na danie, które pozwoli Ci poczuć ten klimat bez wsiadania do samolotu – kurczaka po chińsku z warzywami. To szybka, aromatyczna potrawa, która łączy prostotę przygotowania z intensywnością orientalnych smaków.
Składniki:
y ryż
y 1 podwójna pierś z kurczaka y 3 łyżki skrobi ziemniaczanej y ½ łyżeczki soli y olej do smażenia y 6 łyżek sosu sojowego
y 3 łyżki octu ryżowego y 1 łyżka cukru y 1 opakowanie mieszanki chińskiej y 1 paczka sezamu y ½ szklanki wody



Sposób przygotowania: Przygotowanie rozpoczynamy od przygotowania ryżu. Około 200 gramów ryżu gotujemy do miękkości. Kolejnym krokiem jest oczyszczenie piersi z kurczaka z ewentualnych chrząstek i żyłek oraz pokrojenie go w kostkę. Następnie w niedużej misce mieszamy skrobię i sól oraz obtaczamy w niej kawałki kurczaka.
Na dużej patelni lub woku rozgrzewamy olej. Wrzucamy kurczaka i smażymy przez 5–7 minut, aż się zarumieni – w trakcie smażenia kawałki kurczaka będą się do siebie kleiły, dlatego należy je cały czas rozdzielać i obracać drewnianą łyżką. Kolejnym etapem przyrządzania dania jest dodanie na patelnię odpowiedniej dla nas ilości mieszanki chińskiej. Smażymy całość przez około 10 minut, aż warzywa z mieszanki będą miękkie i chrupiące. Podczas smażenia kurczaka wraz z mieszanką chińską możemy przygotować sos. W małym naczyniu umieszczamy sos sojowy, ocet ryżowy oraz cukier. Mieszamy całość, a następnie wlewamy do kurczaka z warzywami. Gotowe danie zdejmujemy z patelni, przekładamy na talerz, na którym uprzednio położyliśmy wcześniej ugotowaną porcję ryżu. Całość posypujemy sezamem.
Smacznego!
autorka: oLiwia wójciak fot. Oliwia Wójciak
taR gi k siążki W kR akoW ie
autorka: izaBeLa Biernat

Już po raz dwudziesty ósmy Kraków na cztery dni zamienił się w stolicę miłośników literatury. Tegorocznej edycji Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie przyświecało hasło inspirowane słowami Władysława Reymonta: „Nie jesteśmy maszynami — jesteśmy ludźmi”. W tych prostych, a zarazem niezwykle aktualnych słowach zawarta została myśl przewodnia wydarzenia –przypomnienie, że literatura i kultura to przestrzeń, w której człowiek, jego emocje i wrażliwość pozostają w centrum.
O skali i znaczeniu tego wydarzenia dobrze świadczą liczby. W tegorocznej edycji uczestniczyło ponad 500 wydawców, ponad 1000 autorów i blisko 60 tysięcy czytelników, którzy przez cztery dni odwiedzili hale e XPO Kraków. Od samego wejścia czuć było wyjątkową atmosferę: zapach świeżo wydrukowanych książek, gwar rozmów i niekończące się kolejki po autografy ulubionych autorów. W każdym zakątku odbywały się spotkania, dyskusje i rozmowy o literaturze, a pomiędzy stoiskami nawiązywały się nowe znajomości. Podczas targów nie sposób było się nudzić. Obok tradycyjnych stoisk wydawniczych odbywały się panele dyskusyjne, debaty, warsztaty dla dzieci i dorosłych, a także liczne spotkania autorskie. Każdy uczestnik mógł znaleźć coś dla siebie – od miłośników literatury pięknej, przez fanów reportażu, po zwolenników fantasy. Całe wydarzenie tętniło pozytywną energią. Choć czytanie jest z natury czynnością indywidualną – intymnym spotkaniem z historią i emocjami, które w nas wywołuje – targi przypominają, że literatura potrafi łączyć ludzi. To właśnie tutaj każdy miłośnik książek może poczuć się częścią większej wspólnoty, podzielić swoimi przeżyciami i odkryć, że nie jest sam w swojej pasji. Takie wydarzenia tworzą przestrzeń do dialogu, inspirują i pokazują, że słowo pisane wciąż ma moc budowania więzi ponad wszelkimi różnicami.

W tegorocznej edycji Targów Książki uczestniczyło ponad 500 wydawców, ponad 1000 autorów i blisko 60 tysięcy czytelników.
– To wydarzenie to nie tylko święto literatury, ale przede wszystkim ludzi – tych, którzy wciąż wierzą, że słowo ma moc. Choć świat pędzi naprzód, uczestnicy pokazali, że potrafimy zatrzy-
mać się przy książce, dzielić emocjami i cieszyć wspólnym odkrywaniem literatury – podsumowała ewa Woch, prezes Targów Książki w Krakowie.
Znajdź nas!
fot. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie®
RekomendaCje kultuRalne dZiennikaRZy „W uj a”:
Mordercza macocha, używane samochody oraz… Sienkiewicz

Miłosna polikuła

Kiedy przestaliśmy kochać?

„Arizona” to spektakl Teatru Barakah, który – podobnie jak rekomendowany już przez nas „Spass. Idioci” – został napisany przez Anielę Płudowską. Tym razem autorka inspiruje się filmem „Arizona Dream” emira Kusturicy i wraz z reżyserem Michałem Nowickim w charakterystycznym dla tego teatru brutalnym, mocnym, pełnym kontrastów stylu, przedstawia widzom historię o zagubieniu i próbie odnalezienia siebie.
Akcja spektaklu rozgrywa się w zapomnianym miasteczku, gdzieś na Podlasiu. Historia przedstawiona przez aktorów początkowo wydaje się pełna luk i niedomówień, jednak z każdą kolejną sceną układa się w spójną całość,
Wielozadaniowość i wielopłaszczyznowość sztuki pozwala jej mówić o tym, co najtrudniejsze, niezrozumiałe, zakryte woalem tabu i społecznych konwenansów. Spektakl „Amoria” w krakowskim teatrze Barakah przełamuje stereotypy i próbuje oswoić z nieznanym. W życiu boimy się tego, czego nie rozumiemy, tematów, o których nie mówi się przy świątecznym stole. Tymczasem nic, co ludzkie, nie powinno być nam obce. A już na pewno nie miłość, której na swój sposób wszyscy poszukujemy. relacje wychodzące poza czarno-białe schematy są demonizowane i spychane na społeczny margines, a spektakl przekazuje widzowi, że jednak warto o nich porozmawiać.
„Sceny z życia małżeńskiego” to teatralna antologia o miłości i jej stopniowym zaniku. Jak wskazuje tytuł sztuki, reżyserka Katarzyna Minkowska wraz z aktorami wzięła na warsztat instytucję małżeństwa, pełną bolączek i rozterek. Spektakl jest adaptacją znanego serialu Ingmara Bergmana o tym samym tytule, stworzonym ponad pół wieku temu. Oryginał powstawał w czasach rewolucji obyczajowej i emancypacyjnej, która zmieniała wiele społeczeństw, w tym Szwecję. Mimo że od premiery serialu minęło pięć dekad, wątki w nim przedstawione w krakowskim Starym Teatrze są nadal aktualne. Bo problemy, które trawią małżeństwa pozostają takie same – brak porozumienia i komunikacji, niedopowiedzenia, zdrady, wreszcie roz-
by w finale mocno zaskoczyć. Taki efekt jest możliwy dzięki stopniowemu odkrywaniu przeszłości bohaterów i ich wzajemnych relacji: rencisty prowadzącego komis samochodowy, jego bratanka, który dopiero co powrócił w rodzinne strony, niespełnionego aktora zakochanego w twórczości Sienkiewicza, a także ociekającej seksapilem, morderczej macochy i jej pasierbicy. Każdy z bohaterów zdaje się mieć zupełnie inne priorytety i problemy, jednak szybko okazuje się, że łączy ich więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Teatr Barakah ponownie nie zawodzi. Dawno nie spotkałam się z tak dobrze przemyślanym pod
Poliamoria to nie poligamia, o czym głośno mówią twórcy spektaklu, próbujący na scenie zmierzyć się z modelem relacji, który niemal nie istnieje w debacie publicznej. Ta miłosna „polikuła” –w odróżnieniu od dobrze znanej nam „molekuły”, symbolizującej monogamiczne relacje – staje się wyzwaniem dla wszystkich uczestników tej złożonej, emocjonalnej dynamiki. Autorzy nie podają gotowych rozwiązań; zadają za to mnóstwo pytań, otwierają nasze głowy, wystawiają nas na próbę i podkreślają, że bez zaangażowania we wzajemną komunikację każda relacja może wiązać się z cierpieniem.
Spektakl ten jest pewnym uproszczeniem skomplikowanej
pad relacji. Uniwersalność fabuły celnie podsumował sam Bergman: „Trzy miesiące zabrało mi napisanie tych scen, ale doświadczenie ich zabrało całe życie”. I te doświadczenia małżeńskie (a sam Bergman ma je całkiem duże: pięciokrotnie był żonaty) doskonale pokazali artyści ze Starego Teatru, wzbogacając je o współczesne akcenty, zaszyte w kulturze terapeutycznej czy szukaniu sławy poprzez nagrywanie rolek na TikToka. To właśnie współczesne uwarunkowania są pewnego rodzaju punktem wyjścia do odświeżenia rozmów o kryzysach w małżeństwie oraz pojmowaniu relacji.
Spektakl skupia się na historii Johana i Marianne, którzy – chcąc uniknąć błędów swoich rodziców –starają się budować nowoczesny,
względem dramaturgicznym spektaklem, który od początku trzyma widza w napięciu, potrafi rozbawić (duża w tym zasługa duetu Dawida Tasa i Michała Kościuka), ale też skłania do refleksji nad własnym życiem i zadania sobie pytań, nad którymi nie zastanawiamy się na co dzień. „Arizona” balansuje między absurdem a surrealizmem, zaskakując widza ciągłymi zmianami nastroju pomiędzy scenami oraz wykorzystywaniem nieoczywistych rozwiązań scenicznych.
Martyna Lalik
„Arizona”, reż. Michał nowicki, teatr Barakah, Kraków 2025
rzeczywistości – utopią potykającą się w codziennym życiu o nasze ludzkie przywary. Jednak w obliczu tak delikatnego tematu, jakim jest relacja poliamoryczna –tematu, o którym nie krzyczą teatralne afisze – twórcom udało się zachować balans i dać widzowi pole do własnej interpretacji. Chociaż woda jest głęboka, pływamy w niej razem z ludźmi, którzy z niesamowitą czułością wciągają nas w historię pełną emocji, trudnych pytań i – przede wszystkim –miłości niemieszczącej się w definicyjnych ramach.
Justyna Arlet-Głowacka
„Amoria”, reż. Klaudia Gębska, teatr Barakah, Kraków 2025
świadomy związek. Mimo wysiłków coś się w nim rozpada, a kolejne – nomen omen – sceny z życia małżeńskiego dowodzą, że aktualnych problemów nie zniwelują wyłącznie owoce skomercjalizowania miłości w postaci modnych podręczników o budowaniu więzi czy teoretyczne rozumienie dobrej komunikacji w związku. Jak dbać o miłość i jak to się dzieje, że zaczyna jej brakować? I czy kryzys zawsze musi prowadzić do końca – relacji, małżeństwa, trwałości? Na te pytania odpowiadają „Sceny z życia małżeńskiego”. Adrian Burtan
„sceny z życia małżeńskiego”, reż. Katarzyna Minkowska, narodowy stary teatr, Kraków 2025
La divina, czyli grecka primadonna i jej rywalka

Autor powieści „Oskar i pani róża”, książki o międzynarodowej sławie i rzeszy fanów, przychodzi do nas z kolejną krótką formą literacką. Tym razem jawi się przed nami quasi-biograficzny portret Marii Callas – greckiej śpiewaczki operowej, nazywanej „primadonną stulecia”. „La Divina” (z wł. „boska”), jak określało ją muzyczne środowisko, urodziła się w 1923 roku w Nowym Jorku, tuż po przeprowadzce rodziców z Aten. Zawrotna kariera zaprowadziła ją na scenę słynnej La Scali w Mediolanie, a także Metropolitan Opera w USA. Sława ma zarówno swoje blaski, jak i cienie – związane choćby z zazdrością i rywalizacją o tytuł primadonny.
Chociaż Carlotta Berlumi to fikcyjna bohaterka, to „inspiracją do stworzenia jej postaci były życiorysy wielu prawdziwych rywalek Callas” – czytamy w opisie książki. Powieść Schmitta to opowieść nie tylko o potrzebie uznania i sławy, ale także o zapomnieniu. To bezgłośne wołanie o uwagę, zrozumienie i dramatyczne dążenie do realizacji marzeń, które ktoś próbuje odebrać Berlumi – a może tak tylko jej się wydaje? To także cenna lekcja akceptacji mijającego czasu i nieuchronnej starości – tematów, które w czasach gloryfikacji młodości tabuizujemy i wypieramy z naszej świadomości. To pozycja na jeden wieczór –z lekkością dotykająca tematów
trudnych, z którymi prędzej czy później przyjdzie się zmierzyć każdemu z nas. A opera? Jawi się nam jako jedna z głównych bohaterek –„ucieleśnienie namiętności, emocji, przepychu, patosu, płomiennego szaleństwa”. Koniec powieści jest jak życie: równie zaskakujące, z przekąsem i śmiejącą nam się w twarz ironią losu – z muzyką klasyczną w tle.
Justyna Arlet-Głowacka
Éric-emmanuel schmitt, „Callas, moja rywalka”, wydawnictwo Znak, Kraków 2025
Jaka jest cena rewolucji?

rewolucje oznaczają zmiany – czasem są one niemal niezauważalne, a niekiedy potrafią obrócić nasze życie do góry nogami. Paul Thomas Anderson w swoim filmie pokazuje różne oblicza rewolucji i to, jak mogą one wpływać nie tylko na całą społeczność, lecz także na pojedynczą jednostkę.
Film rozpoczyna się brawurową akcją bojówki French 75, której celem jest odbicie czarnoskórych jeńców pod dowództwem rewolucjonistki Perfidii Beverley Hills. Gdy po latach Steven Lackjew, śmiertelny wróg rebelii, powraca, jego celem staje się Willa –córka Perfidii. Tak rozpoczyna się szalony wyścig Lackjewa i Boba, ojca Willi, który zrobi wszystko, by ocalić swoje dziecko.
Anderson doskonale wie, jak przykuć uwagę widza i utrzymać jego zainteresowanie. W „Jednej bitwie po drugiej” nie brakuje widowiskowych, tworzonych z rozmachem scen, ale to nie jedyny walor filmu. Mistrzowsko wykreowane postacie potrafią na każdym kroku zaskoczyć. Niepokorna Willa, żądny władzy Lackjew i Bob szukający ukojenia w alkoholu. Każdy z bohaterów nieustannie o coś walczy, niekiedy z własnymi demonami.
Anderson stawia pytanie o cenę wolności i granice, które przekraczamy w imię rewolucji. Pokazuje, że bunt nie zawsze jest heroiczny –często niesie ze sobą ofiary. „Jedna bitwa po drugiej” to opowieść o ludziach, którzy walcząc z sys-
temem, muszą także zmierzyć się z własnymi sekretami.
Na uwagę zasługuje również strona wizualna: dynamiczne, pełne napięcia zdjęcia oraz pulsująca muzyka, która współgra z emocjami bohaterów. Anderson łączy artystyczną precyzję z intensywną dynamiką, czym natychmiast zdobywa uwagę widza. Film trzyma w napięciu do ostatniej sekundy i zdecydowanie jest wart poświęcenia mu trzech godzin w kinowym fotelu.
wiktoria Piwowarska
„Jedna bitwa po drugiej”, reż. Paul thomas Anderson, usA 2025
O ludziach, którzy przestali patrzeć w gwiazdy

„Homo Digitalis” to kompendium niezbędnej wiedzy o świecie internetu. Wojtek Kardyś wyposaża czytelnika w narzędzia potrzebne do świadomego poruszania się po środowisku social mediów, streamingu i czyhających tam na nas pułapek. Tych niestety jest wiele... Autor, bazując na raportach, twardych danych oraz na swoich wieloletnich doświadczeniach w mediach społecznościowych i digital marketingu, analizuje, tłumaczy i uświadamia zjawiska zachodzące za ekranem smartfona i komputera.
Sharenting, patostreaming, rewolucja AI, dezinformacja, phishing i inne cyberoszustwa, to tylko niektóre z podejmowanych
przez niego zagadnień. Merytoryka i przerażające statystyki to jedno; „Homo Digitalis” to także refleksja nad kondycją współczesnego człowieka, naszych relacji i życia „na pokaz”. „To książka o ludziach, którzy przestali patrzeć w gwiazdy” – czytamy we wstępie. Czy w świecie Tindera i pandemii samotności umiemy jeszcze zauważyć drugiego człowieka? Czy kontakt z przyjaciółmi i rodziną polega już tylko na wzajemnym oznaczaniu się na zdjęciach? „Bo internet – paradoksalnie – zbliża nas z tymi, którzy są daleko, ale często oddala od tych, którzy są obok”.
Mimo wielu trudnych kwestii i pojawiających się pytań Kardyś
nie pozostawia nas bez odpowiedzi. Ta książka to drogowskaz, pokazujący, jak nie zagubić się na drodze pełnej technologii, za którą trudno nadążyć. Autor pokazuje, co zrobić, by nie zwariować, jak zachować równowagę i zrozumieć czasy, w których przyszło nam żyć. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że to lektura dla każdego, a zwłaszcza dla tych, którzy chcą być obecni w sieci w sposób świadomy i odpowiedzialny.
Justyna Arlet-Głowacka wojtek Kardyś, „HOMO DiGitALis Jak internet pożera nasze życie?”, wydawnictwo Znak, Kraków 2025





