Przed Tobą świeże wydanie Magazynu Perfect Diver. Niezależnie od tego, czy trzymasz w rękach wersję papierową, czy czytasz nas elektronicznie – najważniejsze, że warto w nim zanurkować i podzielić się z innymi tym, co odkryjesz. A gdy już zerkniesz w kalendarz, być może zaczniesz układać własną nurkową wyprawę. Czego niezmiennie życzę.
Jest grudzień, czas przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia. Może roczna prenumerata na 2026 rok okaże się idealnym prezentem pod choinkę?
W bieżącym numerze czeka na Was wyjątkowo różnorodna podróż po świecie nurkowania. Sylwia i Adrian zabierają nas do surowej, zachwycającej Grenlandii. Z Basią zanurzycie się wśród fok na Farne Islands, a razem z Damianem będziecie obserwować imponujące humbaki. Poruszamy też temat budzący emocje z punktu widzenia behawioru delfinów – jak oceniacie dokarmianie dzikich, wolno żyjących zwierząt? W artykule pokazuję, jak wygląda to w Tin Can Bay.
Jeśli szukacie informacji o wrakach i zalanych kopalniach, znajdziecie je również tutaj: Tomek przygotował materiał o wraku SS Dunraven, a Przemek zabiera Was do szwedzkiej kopalni rudy żelaza Tuna.
Zawsze staramy się podkreślać, że w nurkowaniu – zarówno swobodnym, jak i sprzętowym – najważniejsze jest bezpieczeństwo. Dlatego w numerze znajdziecie materiał o zdrowiu przygotowany przez Michała oraz tekst Aldony o suchych skafandrach, ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb kobiet. Warto też zajrzeć do praktycznego artykułu Wojtka – bo bezpieczeństwo pod wodą zaczyna się od myślenia i przygotowania nad nią.
Nie zabrakło również sprzętowych nowości od różnych firm :) oraz artykułu Agnieszki o freedivingu.
Serdecznie zapraszam do środka –i wszystkim ludziom dobrej woli składam najserdeczniejsze życzenia związane z okresem przedświątecznym oraz samymi Świętami Bożego Narodzenia.
Z ostatniej chwili: wraz z jury w Konkursie Zdjęć Podwodnych organizowanym przez Nautica.pl wybraliśmy zdobywcę Grand Prix Został nim Marek Cacaj ze swoim niezwykłym zdjęciem wykonanym na dnie Bałtyku. Uchwycił na nim nieznany żaglowiec spoczywający na głębokości około 60 metrów.
W kolejnym wydaniu opublikujemy fotografie zwycięzców wszystkich kategorii.
Serdecznie gratulujemy!
Spodobało Ci się to wydanie? Postaw nam wirtualną kawę buycoffee.to/perfectdiver Odwiedź naszą stronę www.perfectdiver.pl, zajrzyj na Facebooka www.facebook.com/PerfectDiverMagazine i Instagrama www.instagram.com/perfectdiver/
10 GRENLANDIA. W objęciach lodu i światła
20 Oko w oko z HUMBAKIEM. POLINEZJA FRANCUSKA
30 podróże
FARNE ISLANDS, nurkowanie dla wytrwałych. Foki, wraki i kapryśne morze północnej ANGLII
60 Jak nurkować bezpiecznie w Jeziorze ATTERSEE. AUSTRIA
24 Delfiny, ludzie i cienka granica. Kontrowersje wokół dokarmiania dzikich delfinów w TIN CAN BAY, AUSTRALIA planeta ziemia
44 SS DUNRAVEN. MORZE CZERWONE
52 Dekada freedivingu pod sufitem wraki freediving
Wydawca PERFECT DIVER Sp. z o.o. ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com
ISSN 2545-3319
56 SUCHY SKAFANDER, to chyba nie dla mnie. O kobiecej niezależności pod wodą
66 ZDROWIE NURKA, profilaktyka. Bezpieczeństwo zaczyna się zanim zanurkujemy mój punkt widzenia
sprzęt
50 Nowy skafander nurkowy Fourth Element XENOS ARC
62 Tecline ZOOM. Latarka do komunikacji, doświetlania filmów i... nocnych wędrówek na lądzie
72 Czy SERWISOWAĆ AUTOMATY przed zimą czy przed latem? porady i ciekawostki
Redaktor Naczelny Nurek techniczny Geografia świata i podróże Reportaż Reklama Tłumacze języka angielskiego Opieka prawna Grafik WOJCIECH ZGOŁA TOMEK KULCZYŃSKI ANNA METRYCKA DOMINIKA ABRAHAMCZYK reklama@perfectdiver.com AGNIESZKA GUMIELA-PAJĄKOWSKA, ARLETA KAŹMIERCZAK, PIOTR WITEK, TOMEK KULCZYŃSKI Adwokat JOANNA WAJSNIS BRYGIDA JACKOWIAK-RYDZAK
MAGAZYN ZŁOŻONO KROJAMI PISMA
Montserrat (Julieta Ulanovsky), Open Sans (Ascender Fonts), Noto Serif, Noto Sans (Google) DRUK
Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna. PayPal.Me/perfectdiver
FOTOGRAFIA NA OKŁADCE Marek CACAJ
MIEJSCE Olandia, Morze Bałtyckie, głębokość ok. 60 m NA ZDJĘCIU Nieznany żaglowiec GRAND PRIX w konkursie Nautica
Redakcja
zwraca
WOJCIECH ZGOŁA
Człowiek, który podróżuje nurkując. Wszystko zaczęło się od wody. Jako sześciolatek nauczył się pływać i od tego momentu każda chwila nad jeziorem czy morzem była dla niego okazją do odkrywania tajemnic przyrody. Później przyszły żagle – już jako piętnastolatek zdobył patent żeglarza jachtowego, a wiatr i fale stały się jego pierwszymi nauczycielami wolności. W 2006 roku zszedł pod powierzchnię – i tam został. Dziś ma na koncie ponad 900 nurkowań, zarówno w jeziorach i wrakach w Polsce, jak i w odległych, egzotycznych miejscach. Każde zanurzenie traktuje jak spotkanie – z Naturą, z historią i samym sobą. Wojciech to nie tylko nurek. To także opowiadacz historii, fotograf i redaktor naczelny magazynu Perfect Diver, a także twórca portalu dive-adventure. eu. Łączy słowa i obrazy w taki sposób, by pokazywać światu piękno ukryte pod wodą i zachęcać innych do odkrywania go samemu. Nie zatrzymuje tej pasji dla siebie. Organizuje i wspiera akcje ekologiczne, sprzątanie jezior i mórz, bo wierzy, że odpowiedzialność wobec przyrody zaczyna się od małych kroków – od pozostawienia miejsca czystszym, niż się je zastało. Jest miłośnikiem Natury w jej najczystszej postaci. Wierzy, że nurkowanie to nie tylko sport, ale sposób budowania świadomości – o środowisku, o drugim człowieku, o samym sobie.
TOMEK KULCZYŃSKI
Dla Tomka nurkowanie zawsze było największą pasją. Zaczął swoją przygodę w wieku 14 lat, rozwijając się został instruktorem nurkowania rekreacyjnego, technicznego, Instruktorem pierwszej pomocy oraz technikiem branży nurkowej. Aktualnie prowadzi 5* Centrum Nurkowe COMPASS DIVERS Pobiedziska koło Poznania, gdzie przekazuje swoją wiedzę i umiejętności początkującym oraz zaawansowanym nurkom, co sprawia mu ogromną radość i satysfakcję z bycia częścią ich podwodnej przygody…
DOMINIKA ABRAHAMCZYK
Zarażona pasją do nurkowania przez Perfect Diver. Wciąż poszerza swoje nurkowe umiejętności. Choć jest zdecydowanie ciepłolubna, zakłada suchy skafander i eksploruje również zimniejsze zbiorniki. Ulubione nurkowania to te z dużą ilością zwierzaków! Ostatnio bierze pod wodę telefon w obudowie i próbuje swoich sił w amatorskim fotografowaniu. Zaciekawiona medycyną nurkową. Zawodowo mgr pielęgniarstwa – instrumentariuszka.
„Człowieku! Zanurz się pod wodę. Jeśli piękno, które ujrzysz nie wstrząśnie Tobą – to nic ciekawego Cię już w życiu nie czeka.” Pasjonatka nurkowania, od zawsze związana z wodą. Pierwszy kurs nurkowy zrobiła w wieku 14 lat, i od tamtej pory nie rozstaje się z nurkowaniem!:) Pracę magisterską napisała o turystyce nurkowej na studiach geograficznych UW. Od 2013 roku pisywała do magazynu nuras. info, brała udział w podwodnych sesjach fotograficznych. Od 2018 pisze artykuły do Magazynu nurkowego Perfect Diver (wcześniej jako Ania Sołoducha), a od kilku lat jest również częścią redakcji. Przelewa na papier swoją wiedzę i doświadczenie, propagując właśnie to, co kocha najbardziej – czyli nurkowanie. Przez 13 lat organizowała wyprawy nurkowe na całym świecie, bo praca z ludźmi i kreatywne projekty to właśnie to, w czym się spełnia. Uczestniczy w targach i eventach nurkowych oraz sprzątaniu jezior. Wielokrotnie miała przyjemność wystąpić jako prelegentka na targach i konferencjach nurkowych. Ma kilka nurkowych webinarów na koncie. Nurkowała już w wielu miejscach na Ziemi, ale lista marzeń cały czas rośnie! Od kilku miesięcy właścicielka swojej firmy organizującej wyprawy nurkowe oraz aktywne – Umiko Expeditions, z głową pełną pomysłów na kolejne wyjazdy! Optymistka, zawsze z uśmiechem na ustach i indywidualnym podejściem do każdego Klienta:) Jej najlepszy rodział życia – właśnie się rozpoczyna! www.umikoexpeditions.pl
anna@umiko.pro
stała współpraca
SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ
Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia, jest joginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www.blog.dive-away.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest instruktorem nurkowania, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.
JAKUB BANASIAK
+48 516 621 211
Zoopsycholog, badacz i znawca behawioru delfinów, oddany idei ochrony delfinów i walce z trzymaniem ich w delfinariach. Pasjonat M. Czerwonego i podwodnych spotkań z dużymi pelagicznymi drapieżnikami. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od ponad 15 lat uczestniczy w badaniach nad populacjami dzikich delfinów, audytuje delfinaria, monitoruje jakość rejsów whale watching. Jako szef projektu „Free & Safe” (wcześniej „NIE! dla delfinarium”) przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli, promuje etyczny whale & dolphin watching, szkoli nurków z odpowiedzialnego pływania z dzikimi delfinami, popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.
ANNA METRYCKA
WOJCIECH A. FILIP
Nurkuje od 35 lat. Spędził pod wodą ponad 16 tysięcy godzin, z czego większość nurkując technicznie. Był instruktorem i instruktorem mentorem wielu organizacji m.in. CMAS, GUE, IANTD, PADI. Współtworzył programy szkoleniowe niektórych z tych organizacji. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą i doświadczeniem praktycznym. Uczestnik wielu projektów nurkowych, w których brał udział jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy prelegent. Jako pierwszy Polak nurkował na wraku HMHS Britannic (117 m). Jako pierwszy eksplorował głęboką część jaskini Glavas (118 m). Wykonał serię nurkowań dokumentujących wrak ORP GROM (110 m). Dokumentował głębokie (100–120 m) części zalanych kopalń. Jest pomysłodawcą i konstruktorem wielu rozwiązań sprzętowych podnoszących bezpieczeństwo w nurkowaniu.
Jest Dyrektorem Technicznym w firmie Tecline, gdzie m.in. kieruje placówką badawczo-szkoleniową Tecline Academy. Jest autorem kilkuset artykułów o nurkowaniu oraz książek dotyczących diagnostyki i napraw sprzętu nurkowego. Nurkuje w rzekach, jeziorach, jaskiniach, morzach i oceanach na całym świecie.
WOJCIECH JAROSZ
Absolwent dwóch poznańskich uczelni – Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska –piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie –jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.
Dawno dawno temu w odległej galaktyce był chaos…
…czyli natłok myśli i zachwytów po moim pierwszym zanurzeniu głowy pod wodę w 2005 roku, w postaci INTRO, na wakacjach w Egipcie. Już wtedy całkowicie się „zatopiłem” w podwodnym świecie i chciałem, żeby odbijał on coraz większe piętno na moim życiu. 2 lata później zrobiłem kurs OWD, który dostałem w ramach prezentu z okazji 18 urodzin, a z czasem pojawiały się kolejne kursy i doskonalenie umiejętności. „Fotografia” pojawiła się niewiele później, ale początkowo w formie jednorazowego podwodnego „kodaka” z którego zdjęcia wychodziły oszałamiająco niebieskie
Nie jestem wielbicielem jednego typu nurkowania, choć największą słabość mam na ten moment –do dużych zwierząt pelagicznych. Wyspy Galapagos były do tej pory moją najlepszą okazją do sfotografowania tak wielu gatunków morskiej fauny. Pasję nurkowo-fotograficzną dzielę ze swoją buddy, która prywatnie jest moją żoną IG: luke.divewalker; www.lukedivewalker.com
Laura jest dziennikarką, trenerem instruktorów, nurkiem CCR i jaskiniowym. Przez ponad dekadę rozwijała swoją karierę nurkową, zdobywając wiedzę i doświadczenie z różnych dziedzin. Jej specjalnością są profesjonalne szkolenia nurkowe, ale pasja do środowiska podwodnego i jego ochrony skłania ją do odkrywania różnych miejsc na całym świecie, od głębin Cieśniny Lombok, jaskiń w Meksyku i wraków na Malcie po Malediwy, gdzie prowadzi centrum nurkowe nagrodzone przez ministerstwo turystyki tytułem najlepszego centrum nurkowego na Malediwach. Aktywnie przyczynia się do promowania ochrony środowiska morskiego, biorąc udział w projektach naukowych, kampaniach przeciw zaśmiecaniu oceanów i współpracując z organizacjami pozarządowymi. Znajdziesz ją na: @laura_kazi_diving www.divemastergilis.com
PRZEMYSŁAW ZYBER
Fotografuję – bo lubię, filmuję – bo to mnie kręci, piszę – bo lubię się dzielić, szkolę – bo wspieram rozwój, podróżuję – bo uwielbiam odkrywać nowe. www.facebook.com/przemyslaw.zyber www.instagram.com/przemyslaw_zyber/ www.deep-art.pl
Nurkuje od zawsze, nie pamięta swoich pierwszych nurkowań. Jedyne co pamięta, że od zawsze nurkowanie było jego pasją. Całe dzieciństwo spędził nad Polskimi jeziorami, które do dziś woli od dalekich destynacji. Z wielkim sukcesem zamienił pasję w sposób na życie i biznes. Ciekawość świata i ciągłe dążenie do doskonałości i perfekcji to główne cechy, które na pewno mocno mu przeszkadzają w życiu. Zawodowy instruktor nurkowania, fotograf, filmowiec. Twórca Centrum Nurkowego DECO, Course Director PADI, TecTrimix Instructor Trainer TECREC.
ŁUKASZ METRYCKI / Luke Divewalker
LAURA KAZIMIERSKA
DOMINIK DOPIERAŁA
Jestem podróżniczką i nurkiem technicznym, a świat odkrywam zarówno na lądzie, jak i pod wodą. Nurkowaniem zajmuję się od 16 lat. Z racji tego, że z zawodu jestem fotografką, od pierwszego zanurzenia towarzyszy mi aparat. Zaczynałam od nurkowań rekreacyjnych, ale z czasem zdobyłam uprawnienia full trimix i full cave, co pozwala mi eksplorować jaskinie, wraki i duże głębokości.
Pod wodą odnajduję spokój, który trudno znaleźć na powierzchni. Każde nurkowanie to dla mnie nie tylko przygoda, ale też okazja, by zatrzymać na fotografii niezwykły podwodny świat. barbaraglenc.foto@gmail.com
TOMASZ PŁOCIŃSKI
Swoją przygodę z fotografią podwodną zacząłem ponad 10 lat temu i tylko dzięki fotografii nurkowanie jest dla mnie ciekawym hobby. Zabieranie aparatu pod wodę i robienie zdjęć może być i jest celem samego nurkowania. Kiedy zacząłem odkrywać cuda podwodnego świata, jego kolory, mnogość form i kształtów, przepiękną florę i faunę to zapragnąłem podzielić się swoimi wrażeniami z rodziną i przyjaciółmi. Trudno jest jednak opisać słowami to co widzimy pod wodą. Obraz umożliwia znacznie lepszy przekaz. Dlatego zainteresowałem się fotografią podwodną. Aby zacząć fotografować pod wodą najpierw musiałem nauczyć się nurkować. Trochę czasu zajęło mi skompletowanie swojego pierwszego zestawu do fotografii podwodnej dzięki temu zdążyłem odbyć kilka kursów nurkowania i nabrać pewnego doświadczenia. Fotografuję pod wodą wszelkie obiekty, które wzbudzą moje zainteresowanie a uwierz mi, że to co na lądzie wydaje się być zwyczajne pod wodą staje się ciekawą atrakcją.
Zodiakalna waga. Entuzjastka zdrowego stylu życia, lubiąca aktywny wypoczynek. Miłośniczka podwodnego świata i fotografii podwodnej. Niezwykle ceni sobie umiejętność podwodnego porozumiewania się bez słów.
Woda pomogła jej poznać, zupełnie nieznane jak dotąd możliwości ruchowe, a przełamanie własnych ograniczeń, jak i uczenie się czegoś nowego w naturalnym środowisku, w kontekście obcowania z przyrodą, pomogło jej w odbudowaniu kondycji psychicznej.
Instruktorka nurkowania i twórczyni marki W Głębi, gdzie łączy nurkowanie z wellbeingiem i rozwojem osobistym. https://wglebi.pl
„Nie wyobrażam sobie życia bez wody, gdzie w wolnym ciele doświadczam wolności ducha”.
● Założycielka pierwszej w Polsce szkoły freedivingu i pływania –FREEBODY,
● instruktorka freedivingu Apnea Academy International i PADI Master Freediver,
● rekordzistka świata we freedivingu (DYN 253m)
● rekordzistka i mistrzyni Polski, członkini kadry narodowej we freedivingu 2013–2019,
● finalistka Mistrzostw Świata we freedivingu 2013, 2015, 2016 oraz 2018,
● multimedalistka Mistrzostw Polski oraz członkini kadry narodowej w pływaniu w latach 1998–2003,
● pasjonatka freedivingu i pływania.
Z wykształcenia i zawodu jestem pielęgniarzem oraz menadżerem ochrony zdrowia, a fotografia to moja pasja, której poświęcam każdą wolną chwilę. Odkąd zacząłem nurkować w 2019 roku, aparat stał się nieodłącznym elementem moich podwodnych przygód. Chcąc uchwycić piękno podwodnego świata w pełnej krasie, sięgnąłem po lustrzankę Canon 5D Mark II, a dziś moim głów nym sprzętem jest Canon R6. Nieustannie poszu kuję nowych miejsc i wyzwań, aby doskonalić swój warsztat. Moje zdjęcia nie powstałyby jednak bez wsparcia przyjaciół, którzy towarzyszą mi od po czątku i często wcielają się w role modeli. Jestem również mocno związany ze środowiskiem syren w Polsce. Specjalizuję się w ich fotografii, starając się uchwycić podwodne piękno tej społeczności i oddać jej wyjątkową magię. Od początku swojej nurkowej przygody jestem związany z lubelską Szkołą Nurkowania Napoleon Arka Kowalika, a od 2025 roku mam przyjemność pełnić rolę Am basadora oświetlenia nurkowego DivePro. @michalmuciek https://facebook.com/michal.muciek
Na co dzień prowadzę własną firmę, co daje mi przestrzeń do realizacji moich pasji. W wolnych chwilach podróżuję, poszukując miejsc, które inspirują do dalszego odkrywania. Moja miłość do nurkowania zaczęła się w Tajlandii – tam po raz pierwszy zanurzyłem się w niezwykłą rzeczywistość ukrytą pod wodą. Od tego momentu fotografia podwodna stała się nie tylko pasją, ale i misją, by pokazać, jak piękny i różnorodny jest świat ukryty przed codziennym spojrzeniem. @underthewater.pl www.underthewater.pl
Kochająca zwierzęta i przyrodę, dlatego zainteresowała się też światem podwodnym. Zawsze ma rzyła o badaniu morskich stworzeń. Swoją pasję nurkową rozwija razem z mężem, nawzajem się wspierając. Pomysłodawczyni i organizatorka wspólnych wyjazdów – bliższych i dalszych. W domu kochająca goto wać i wychowująca stadko psów.
„Wiem, że to niełatwe, ale wiem też na pewno, że odwaga, by powstać i dążyć ku swoim najśmielszym marzeniom, przyniesie ci najwspanialszą w życiu nagrodę, i największe przygody”
GRENLANDIA
W objęciach lodu i światła
Tekst SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ
Zdjęcia ADRIAN JURIEWICZ
Oprah Winfrey
W małej poczekalni na lokalnym lotnisku w Reykjavik od rana tłoczą się pasażerowie. Jedni nadają swoje bagaże, a inni je odbierają.
Obserwuję ten proces, spokojnie delektując się kawą. Nie śpieszę się nigdzie, nasz lot jest opóźniony o godzinę.
Dla mnie w tej małej poczekalni zadziewa się wszystko, a serce wypełnia przyjemne uczucie, radości, szczęścia i wzruszenia. Lotnisko to umowna granica między tym, co było naszym marzeniem, a tym, co stanie się za moment rzeczywistością – Grenlandia.
Lot z Reykjaviky do Akureyri trwa około pięćdziesięciu minut i sam w sobie jest już niezwykłą przygodą. Bombardier Q 200 o napędzie turbośmigłowym z lekkością wzbił się w powietrze, po chwili przecinając warstwę białych, puszystych chmur. Z okna samolotu rozciągają się zachwycające krajobrazy Islandii, pełne zieleni i kontrastów. Akureyri to malownicze miasteczko usytuowane nad najdłuższym islandzkim fiordem Eyjafjodur. Cieszy się on dużą popularnością wśród podróżnych, oferuje malownicze szlaki turystyczne oraz obserwację majestatycznych wielorybów. Akureyri jest największą aglomeracją w regionie, która przywołuje wspomnienia z Ushuaii, portu, z którego rok temu wypływaliśmy na Antarktydę. Znajdują się
tu podobne sklepiki oferujące rękodzieła, restauracje i klimatyczne kawiarnie usytuowane wzdłuż głównego deptaku. Pomimo deszczu, który pada od rana, miasteczko tętni życiem, a na głównym placu odbywa się lokalny festyn, w którym biorą udział mieszkańcy oraz turyści. Akureyri może się poszczycić wyjątkową inicjatywą „Stop w imię miłości”. Jest to piękna idea czerwonych świateł drogowych w kształcie serca. Powstała w 2008 roku i ma na celu zwrócenie naszej uwagi na rzeczy ważne w naszym życiu takie jak miłość, dobroć czy życzliwość wobec drugiego człowieka oraz zwierząt.
Z miasteczka Akureyi wypływamy statkiem o wdzięcznej nazwie Ortelius. Swoje imię zawdzięcza wybitnemu geografowi i kartografowi Abrahamowi Ortelius (1527–1598), który jako pierwszy stworzył i opublikował atlas świata. Ta potężna, zbudowana w 1989 roku w Gdyni, jednostka pierwotnie służyła Rosyjskiej Akademii Nauk pod nazwą „Marina Swietajewa”. Ortelius został zakupiony w 2011 roku przez Ocean Expeditions. Obecnie jest statkiem ekspedycyjnym oferującym rejsy po Antarktyce i Arktyce pływającym pod holenderską banderą. Wchodzimy na Orteliusa po metalowym, stromych schodach, które prowadzą z nadbrzeża na pokład statku. W sercu czuję to samo przyjemne ciepło, które towarzyszyło nam, gdy wypływaliśmy na Antarktydę na pokładzie Planciusa. Bagaże czekają na nas w kajutach, tak samo jak magnetyczne identyfikatory, notesy i bidon do wielokrotnego napełniania wodą. Powoli zapoznajemy się z nowym statkiem, odwiedzamy liczne pokłady i zatrzymujemy się na dłużej w przestronnym salonie. Jest to miejsce, gdzie można odpocząć i napić się pysznej kawy. Ortelius, ekspedycyjny lodołamacz, zabiera na pokład 116 pasażerów.
Przed wypłynięciem w morze przechodzimy szkolenie bezpieczeństwa, poznajemy część załogi, lidera wyprawy Claudio
oraz kapitana. Wznosimy toast lampką szampana za wspaniałą podróż, która dopiero się rozpoczyna.
Wypływamy z Akureyri późnym popołudniem, lekka mgła unosi się nad fiordem, a im bardziej oddalamy się od brzegu, tym bardziej krajobraz robi się mroczny i tajemniczy. Na horyzoncie zauważamy delfiny, ich lśniące ciała wyłaniają się i znikają w granatowej tafli spokojnej wody. Chwilę później pojawiają się wieloryby, z daleka słyszymy charakterystyczne dla tego gatunku głębokie oddechy. Nad ich głowami rozpraszają się fontanny z pary wodnej. Wpatrujemy się w ciemne wody Morza Grenlandzkiego jak zahipnotyzowani, z nadzieją na ponowne pojawienie się tych majestatycznych stworzeń. Dzika przyroda działa na nas jak balsam. Czujemy, że jesteśmy częścią tej samej natury, jednym życiem wyrażającym się w nieskończonej liczbie form. Drugiego dnia, późnym wieczorem nasz statek przekroczył obszar koła podbiegunowego. W nocy ruszyliśmy w kierunku wschodniego wybrzeża Grenlandii i najdłuższego systemu fiordów na świecie Scoresbysund o powierzchni 38 000 km.
Poranek jest niezwykle rześki, słońce powoli zaczyna wspinać się po niebie, dryfujące góry lodowe pojawiły się na horyzoncie znacznie szybciej niż podczas rejsu na Antarktydę. Wolny czas wykorzystujemy na przygotowanie i sprawdzenie sprzętu do nurkowania, odebranie kaloszy na lądowe trekkingi oraz wysłuchanie kilku briefingów oraz wykładów, prowadzonych przez liderów zespołów. Jesteśmy również bardzo rozpieszczani kulinarnie przez szefa kuchni, który wraz ze swoim zespołem wyczarowuje dla nas przepyszne dania, podawane gościom w formie bufetu oraz a la carte. Po dwóch dniach spędzonych na statku przyszedł czas na pierwsze zanurzenie w wodach morza Grenlandzkiego. Dzień wcześniej Tanja, liderka zespołu nur-
kowego, szczegółowo przedstawiła nam zasady oraz plan nurkowania na najbliższy tydzień. Poznaliśmy również cały zespół, który będzie się nami opiekował podczas każdego zanurzenia. Nurkowania na Grenlandii pod względem zasad i bezpieczeństwa są identyczne jak te, które obowiązują na Antarktydzie. Są to nurkowania ekstremalne. Pod powierzchnią wody panują surowe warunki arktyczne. Każdy z uczestników będzie musiał zmierzyć się z ekstremalnym zimnem, miejscami silnym prądem oraz brakiem widoczności. Dlatego wszyscy musieliśmy się bardzo starannie przygotować do tej wyprawy. Na Grenlandii nurkujemy wyposażeni w butle z dwoma zaworami oraz dwoma pierwszymi stopniami. Minimalne uprawnienia pozwalające na nurkowanie w tej części świata to Advanced Open Water. Każdy uczestnik musi posiadać minimum, trzydzieści udokumentowanych nurkowań w zimnych wodach, w suchym skafandrze. Cały pakiet informacji dotyczący naszego doświadczenia przekazaliśmy operatorowi przed rozpoczęciem się rejsu. Nasza grupa jest liczna, dlatego podczas nurkowania jesteśmy podzieleni na kilka zespołów czteroosobowych. Lider zespołu (instruktor), zostaje na pontonie. Jest przygotowany do natychmiastowego wejścia do wody w każdym momencie, ma skręcony sprzęt do nurkowania, ale nie nurkuje. Obserwuje otoczenie z zodiaku, wypatruje ewentualnych zagrożeń, a w razie niebezpieczeństwa reaguje. Nurkowania przy górze lodowej są fascynujące, ale mogą być również bardzo niebezpieczne. Bryła lodu może nieoczekiwanie zacząć się przekręcać, obracać lub pękać. Jeżeli lider zespołu zaobserwuje jakieś niepokojące zjawiska, kilkukrotnie i intensywnie zaalarmuje nurków znajdujących się pod powierzchnią wody, dając sygnał silnikiem. W takiej sytuacji wynurzamy się do powierzchni z prawidłową prędkością wynurzania, czyli nie większą niż 18 m/min i pomija-
my przystanek bezpieczeństwa. Limit głębokości to 20 metrów. Znaków oraz procedur uczymy się podczas briefingu. Pierwsze nurkowanie sprawdzające wykonujemy po śniadaniu w miejscu Vikingebugt. Jest piękny słoneczny poranek, a my jesteśmy mocno podekscytowani. Wsiadamy do zodiaków w suchych skafandrach. Po dopłynięciu na miejsce i sprawdzeniu głębokości za pomocą sondy, wszystkie zodiaki się łączą i słuchamy briefingu. Tanja, liderka wszystkich zespołów, wraca do kluczowych zasad bezpieczeństwa, ustalamy czas nurkowania 30 minut i zaczynamy się ubierać. Z perspektywy zodiaka przejrzystość wody jest bardzo słaba. Niedaleko znajduje się lodowiec, który wraz z przesuwaniem się niesie ze sobą osad, który spływa do wody powodując jej naturalne zanieczyszczenie. Po sprawdzeniu partnerskim wskakujemy do morza. Sprawdzamy wyważenie i zaczynamy nieśpiesznie zanurzać się przy ścianie stromo opadającej w głąb. Temperatura wody wynosi -0,5°C. Opadamy powoli, czuję jak milion szpilek wbija się jednocześnie w moją twarz, ból wywołany zimnem jest dotkliwy. Na szczęście mija po około minucie. Moja twarz jest odrętwiał z zimna, momentami muszę trzymać automat oddechowy dłonią, aby nie wysunął się z moich ust. Reszta mojego ciała jest dobrze docieplona, mam podwójną bieliznę termiczną z merynosa i dwie pary skarpetek, podwójne rękawiczki oraz gruby ocieplacz. Te wszystkie warstwy zapewniają mi komfort termiczny. W piętnastej minucie czuję, że marzną mi stopy i dłonie. Na następne nurkowanie założę rękawice grzewcze zasilane
zewnętrzną baterią. Pomimo słonecznej pogody pod wodą jest słaba widoczność – około 1,5 m, poprawia się nieznacznie na około 14 metrze, kiedy dopływamy do skalistego dna. Dno zasiedlają ukwiały, są przytwierdzone do skał, wyglądają jak kwiaty w pełnym rozkwicie. Duża liczebność tych zwierząt jest dla nas ogromnym zaskoczeniem. Występują w skupiskach, tworzą piękne kolorowe ogrody. Zawisamy nad nimi na dłuższą chwilę, aby zrobić zdjęcia i dobrze się im przyjrzeć. Widoczność się poprawiła co umożliwia nam obserwację. Wi-
dzimy też żółtą rozgwiazdę, meduzy i kilka krewetek w skalnej szczelinie. Czas pod powierzchnią wody płynie znacznie szybciej niż gdziekolwiek na świecie. Wynurzamy się na powierzchnię powoli. Słońce grzeje na tyle, że od razu robi nam się cieplej. Zodiak podpływa do nas, Gomez, nasz opiekun pomaga nam rozebrać się ze sprzętu w wodzie, a później wejść na pokład. To nieoceniona pomoc, za która jesteśmy bardzo wdzięczni. Zdrętwiałymi dłońmi z zimna trudno jest rozpiąć klamry i zdjąć sprzęt w wodzie.
Po powrocie na Orteliusa rozgrzewamy się ciepłą herbatą i jemy znakomity lunch. Po obiedzie kapitan kotwiczy statek w zatoce z widokiem na imponujący lodowiec Foldegletsjer. Otaczają nas urzekające wzniesienia, bazaltowe skały, które w promieniach popołudniowego słońca mienią się licznymi kolorami, grafitu, miedzi i brązu. Podczas naszego 10-dniowego rejsu wszystkie aktywności odbywają się w tym samym czasie. Plan dnia podczas naszej wyprawy jest z góry ustalony, ale może ulec zmianie ze względu na warunki pogodowe lub niedźwiedzie polarne. Zazwyczaj pobudka jest o godzinie 7:30, a pół godziny później jemy śniadanie. Po śniadaniu o godzinie 10:00 wypływamy na pierwsze nurkowanie tego dnia, a pozostali pasażerowie rejsu w tym samym czasie wybierają się na wycieczki lądowe lub zodiakami. Po powrocie z nurko-
wania i innych aktywności jemy lunch. Po obiedzie odpoczywamy i przygotowujemy się do drugiego nurkowania tego dnia lub wycieczki. Po powrocie z drugiego nurkowania i wycieczek jemy kolacje i odpoczywamy na wygodnych kanapach w części przeznaczonej do relaksu, dzieląc się wrażeniami z całego dnia. Lodowiec, przy którym kapitan zacumował łódź wygląda spektakularnie, dlatego postanowiliśmy tym razem zrezygnować z drugiego nurkowania i wybrać się na wycieczkę lądową. Zawsze są do wyboru dwa typy wycieczek jedna dla osób zaawansowanych o znakomitej kondycji, druga zaś dla osób, które nie chcą się forsować.
Nie wiem co nas tknęło, ale wybraliśmy trzygodzinną wycieczkę pod górę dla zawodowców. Ubraliśmy się ciepło, wsiedliśmy do pontonu i popłynęliśmy na ląd. Plaża jest pokryta dużymi kamieniami, niektóre z nich mają ostre krawędzie. Zaczynamy powoli wspinać się w kaloszach, które zapewnił nam operator łodzi. Na Grenlandii pogoda bardzo szybko się zmienia, dlatego najlepiej ubrać się na tzw. cebulę. W dziesiątej minucie marszu zrobiło się bardzo ciepło, temperatura powietrza wzrosła z 5°C do 14°C. Dlatego zaczęliśmy powoli się rozbierać. Nie wiem czy kiedykolwiek ta część Grenlandii widziała tak dużo bladych łydek połyskujących w promieniach popołudniowego słońca. Im wyżej się wspinamy tym piękniejszy widok rozpo-
ścierał się przed naszymi oczami. Nasi przewodnicy Beth i Chloe bardzo często zatrzymują grupę, aby pokazać nam różne skały oraz minerały. Zadziwiające jest to jak dużo jest dookoła nas życia pomimo arktycznego, surowego klimatu, który tu panuje. Podstawą egzystencji na tym obszarze są zielone dywany porostów i mchów, którymi pokryte są skały. W niektórych miejscach uginają się pod naszymi stopami jak gąbki nasączone wodą. W wielu miejscach woda spływa po skałach kaskadami, tworzy niewielkie wodospady, które wpadają do małych niecek wyżłobionych w skałach. Przy zbiornikach wodnych napotykamy tropy, świadczące o obecności różnych gatunków zwierząt takich jak króliki polarne, piżmowoły, lisy czy ptaki. Jeden z naszych opiekunów, bierze do ręki odchody znalezione podczas wycieczki, wącha je i po zapachu rozpoznaje ich właściciela. Wszyscy jesteśmy zadziwieni tą swoistą umiejętnością i tak dokładną, organoleptyczną ekspertyzą.
Flora Grenlandii jest niezwykle bogata i zachwycająca, obejmuje około 520 rodzimych gatunków. Na dużą uwagę zasługują fioletowe kwiaty nazywane skalnicą purpurową oraz łubin, który może nie jest rodzimym gatunkiem, ale prezentuje się pięknie i dodaje ogromnego kolorytu tundrowej okolicy. Wycieczka po skałach jest niezwykle pouczająca, a widoki z góry na fiord, lodowiec i zatokę zdecydowanie na długo zostaną pod naszymi powiekami. Wracamy na statek późnym popołudniem, zmęczeni, ale szczęśliwi. Kolację jemy a la carte rozmawiając o doświadczeniach i emocjach, które towarzyszyły nam podczas całego dnia. Zwieńczeniem wszystkich nowych doświadczeń był spektakularny zachód słońca na tle fiordu i gór lodowych. Kolejny poranek przywitał nas amarantową poświatą na niebie. Wyszliśmy na pokład przed świtem. To idealny moment, aby po prostu „być”, z filiżanką kawy i ciszą, którą przerywają od czasu do czasu odgłosy natury. Kapitan zacumował statek po południowej stronie Wysp Niedźwiedzich. Krajobraz
bardzo się zmienił, otaczają nas teraz skaliste wzniesienia. Ich szczyty pokryte są śniegiem, a niższe partie otula mgła. Pojawiły się też liczne góry lodowe, które bezszelestnie płyną niesione przez delikatny prąd morski. Przybierają piękne formy i z każdej strony wyglądają inaczej. Niezwykłe w górach lodowych jest to, że tak szybko zmieniają się ich kształty i nikt już więcej poza nami nie zobaczy ich w tej samej formie. Po śniadaniu grupa 19 skautów wyrusza na całodniową wycieczkę do Taseertit na Wyspach Niedźwiedzich. My natomiast wsiadamy do pontonów i płyniemy na nurkowanie zaplanowane przy górze lodowej. Podczas płynięcia zodiakami dociera do nas komunikat przez radio, że grupa ekspedycyjna wypatrzyła niedźwiedzia polarnego. Nastąpiło ogromne poruszenie, bardzo chcieliśmy zobaczyć to majestatyczne stworzenie i to marzenie za moment miało się spełnić. Ze względów bezpieczeństwa nurkowanie w tym momencie nie mogło się odbyć. Mogliśmy jednak za zgodą lidera ekspedycji podpłynąć bliżej do krawędzi wyspy Pooqattaq, aby zobaczyć niedźwie-
dzia. Płyniemy nieśpiesznie na najmniejszych obrotach silnika, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Niedźwiedź stoi na skale zajęty swoimi sprawami. Obserwujemy go przez lornetkę z niewielkiej odległości. Niedźwiedź polarny wygląda bardzo niewinnie, ale jest to jeden z najbardziej niebezpiecznych drapieżników lądowych na świecie. Dlatego podczas wycieczek nasi opiekunowie są uzbrojeni w broń myśliwską oraz race. Nie po to, by zabijać, lecz by odstraszyć drapieżnika w sytuacji zagrażającej życiu. Te urocze misie znakomicie przystosowały się do życia w zimnym arktycznym klimacie. Mają białe grube futro, warstwę Izolacyjną w postaci tłuszczu i grubą czarną skórę, która pochłania promienie słoneczne. Są też znakomitymi pływakami, dlatego również dla nurków stanowią duże zagrożenie. Nie boją się ludzi jak większość stworzeń. Wręcz przeciwnie postrzegają nas jako potencjalną zdobycz. Przez zmiany klimatu, topnieją lodowce, a tym samym zmniejszające się tereny łowieckie zwierząt, misie polarne są zmuszone do zdobywania pokarmu w inny sposób, bardzo często wchodzą na tereny zamieszkane przez człowieka. Gdy tylko sytuacja na to pozwala dostajemy zielone światło na nurkowanie przy górze lodowej z dala od wyspy. Trochę czasu upłynęło zanim znaleźliśmy odpowiednią górę lodową, przy której moglibyśmy się zanurzyć. Kształt góry ma ogromne znaczenie najlepiej jak ma kopułową formę i nie posiada podwodnych tarasów. Taka góra jest najbardziej stabilna i bezpiecz-
na dla nurków. Podczas nurkowania bryła lodu może zacząć się przekręcać, to naturalny proces, który spowodowany jest zmianą masy podwiej bryły lodu. Zmiana równowagi może odwrócić kolosa. To co widzimy na powierzchni to zaledwie wierzchołek góry lodowej stanowiący 10% całości, aż 90% lodu znajduje się pod powierzchnią wody.
Po briefingu, wskakujemy do wody w jednym czasie, tym razem założyliśmy rękawice grzewcze, które pozwolą nam wykonać dłuższe nurkowanie. Zanurzamy się powoli przy białej jak śnieg górze lodowej. Jej powierzchnia jest porowata swoją strukturą przypomina piłeczkę do gry w golfa. Na jej powierzchni pojawiają się małe, okrągłe mikro pęcherzyki, które pod wpływem światła latarek rozszczepiają się i mienią wszystkimi kolorami tęczy. To zjawisko mnie zachwyca. Płyniemy powoli rozglądając się dookoła jak dzieci w sklepie z zabawkami. Widoczność przy samej górze lodowej jest troszeczkę gorsza za sprawą topniejącego lodowca i mieszania się wody słodkiej ze słoną. To zjawisko jest bardzo ciekawe, sprawia, że zmienia się nie tylko widoczność, ale równie gęstość wody co może mieć wpływ na naszą pływalność. Nie tylko góra lodowa nas zachwyca, ale również niezwykłe meduzy, które przepływają tuż obok. Te, które widzimy są żółte, ale występują również w różnych odcieniach koloru czerwonego oraz pomarańczowego. Mają bardzo długie, cienkie parzydełka, które mogą
poparzyć człowieka i wywołać reakcję alergiczną. Są bardzo długie i poplątane. Meduza Cyanea capillata jest znana również pod nazwą „lwia grzywa”, ta nazwa wynika z dość nietuzinkowego wyglądu tego pięknego stworzenia. Dzwon, czyli głowa jest pofałdowana i wypełniona niezliczoną ilością cienkich nitek, które przypominają grzywę lwa. W tym samym miejscu spotykamy inne przepiękne stworzenie, które podobne jest do meduzy, ale nią nie jest. To żebropław, który jest przezroczysty i świeci jak ledy. Wyposażony jest w rzęski grzebieniowe w których zachodzi efekt bioluminescencji. Jest to niezwykłe zjawisko polegające na wytwarzaniu światła przez te cudowne organizmy. W efekcie jesteśmy świadkami niezwykłego zjawiska, przemieszczania się kolorowych światełek po całym organizmie tego przezroczystego stworzenia. Po chwili rozpościera dwa cienkie odnóża z których wyrastają delikatne wypustki. To właśnie dzięki nim się porusza. Żywi się planktonem i jest bardzo zwinnym myśliwym. Tracimy poczucie czasu, zatracamy się w tym magicznym, podwodnym świecie.
Po powrocie na Orteliusa odpoczywamy, jemy lunch i szykujemy się na wycieczkę lądową. Ubieramy się ciepło i spotykamy w umówionym miejscu gotowi na spotkanie tym razem z piżmowołami. Po chwili dostajemy informację przez radiowęzeł, że ktoś z załogi zauważył niedźwiedzia polarnego na szlaku. W takiej sytuacji z planu A przechodzimy do planu B, który polega na zamianie wycieczki lądowej na wycieczkę pontonami. W tym samym czasie załoga przygotowuje się do ewakuacji skautów, którzy dzisiaj rano wybrali się na całodniowy trekking. Zodiaki są już w gotowości, aby wypłynąć na spotkanie w umówione miejsce i zabranie śmiałków ze szlaku. My natomiast wsiadamy na pontony i wyruszamy na wycieczkę podziwiać góry lodowe. Niebo się zachmurzyło, a temperatura znacznie spadła. Niektórzy ubrali się zbyt lekko mając w pamięcią wczorajszą wycieczkę w pełnym słońcu, a na dodatek wsiedli na ponton z fotografami, którzy okrążają jedną górę lodową niezliczoną ilość razy. My, dociepleni przez kilka warstw ubrań podziwiamy niesamowite i majestatyczne bryły lodu o przedziwnych kształtach i kolorach. Pomiędzy jedną górą lodową, a drugą wypatrzyliśmy na stromym, skalistym zboczu
rodzinę piżmowołów. Z daleka wyglądają jak wyrośnięte długowłose świnki morskie, a w rzeczywistości są potężnymi, kudłatymi ssakami przypominającymi wyglądem bawoły. Przystosowały się do życia w trudnych warunkach arktycznych i wytrzymują bardzo niskie temperatury do minus 50°C. Ich ciała ogrzewa dwuwarstwowa gruba, długa sierści, która chroni je przed zimnem. Żywią się porostami, mchem i trawą, która rośnie na skalistych wzniesieniach. W sytuacji, kiedy czują się zagrożone ustawiają się w kręgu, aby chronić małe znajdujące się w środku. Obserwujemy piżmowoły z dużej odległości, aby ich nie spłoszyć. W pobliżu piżmowołów dostrzegamy dwa nieruchome białe punkty. To zające polarne w swoim naturalnym kamuflażu czyli w bezruchu. W ten sposób wydaje się im, że są niewidzialne dla drapieżników. Zarówno fauna, jak i flora w tym rejonie świata jest niezwykle bogata pomimo surowego klimatu jaki tu panuje. Odpływamy powoli nie spuszczając arktycznych stworzeń z oczu, chcemy jak najdłużej cieszyć się ich obecnością. Obok pontonu bardzo szybko i zwinnie przepływa foka, pojawiła się tylko na chwilę jakby chciała zobaczyć co się dzieje na powierzchni. Już więcej jej nie zobaczyliśmy, popłynęliśmy dalej podziwiać góry lodowe. Jedna góra jest niezwykle piękna ma jaskrawy, niebieski kolor, opływamy ją kilkukrotnie, aby w pełni doświadczyć jej piękna. Inna zaś wygląda jak ogromna katedra z wejściem w kształcie łuku. Wypełnia nas niezwykłe uczucie szczęścia i wdzięczność, że możemy być światkiem tak ulotnego piękna.
Na statek wracamy późnym popołudniem, słońce już jest bardzo nisko, zbliża się pora kolacji. Na zodiaku spędziliśmy trzy godziny, które upłynęły niespostrzeżenie. Każdy dzień podczas naszej ekspedycji na Grenlandii przynosi nam mnóstwo nowych doświadczeń. Dzisiaj jemy kolacje w formie grilla na świeżym powietrzu, lądowisko dla helikoptera znajdujące się z tyłu statku zmienia się w wykwintną restauracje pod gwiazdami. Załoga rozstawia stoły i ławki, a kucharz przygotowuje wykwintne dania z grilla. Z głośników sączy się delikatna muzyka, a my otoczeni wysokimi szczytami, rozmawiamy podziwiając spektakularny zachód słońca. W nocy kilka minut po godzinie pierwszej budzi nas Claudio przez radiowęzeł, załoga zaobserwowa-
ła zorzę polarną na niebie. To rzadkość o tej porze roku. Zakładamy grube wierzchnie okrycia na piżamy i wybiegamy na pokład. Patrzymy w niebo, które jest niezwykle przejrzyste, widać gwiazdy i białe smugi, które przecinają granatową sferę niebieską. Nie widzę zielonych czy różowych kolorów tak charakterystycznych dla zorzy polarnej. Wyjmuję aparat i zaczynam robić zdjęcia. Patrzę na fotografię i dopiero wtedy dostrzegam zorzę. Zorza jest jeszcze bardzo słaba, dlatego nie możemy jej dostrzec gołym okiem. Natura po raz kolejny nas zaskoczyła i zaprosiła na przepiękny spektakl. Następnego dnia wykonujemy dwa nurkowania. Pierwsze rano przy górze lodowej w słońcu. W poszukiwaniu najlepszej góry odpływamy trzy km od Orteliusa. Bryła lodu ma piękną niebieską poświatę, lśni jak lustro w promieniach porannego słońca. Zanurzamy się niespiesznie patrząc na komputery nurkowe. Zaczynamy powoli okrążać górę lodową, z pozoru wydaje się być bardzo podobna do wszystkich gór, przy których do tej pory nurkowaliśmy. Nagle zatrzymujemy się jak zaczarowani, naszym oczom ukazuje się szeroki pas przeźroczystego lodu, który przecina pionowo górę lodową. Podpływamy bliżej i oświetlamy go latarkami, pod wpływem światła zaczyna dziać się magia. W środku góry pojawiają się niesamowite kształty,
przypominające ptasie pióra ułożone jedno na drugim. Zaglądamy w głąb góry przez przezroczyste szkło, nie widząc własnego odbicia, tylko wnętrze lodu. Nigdy nie widzieliśmy czegoś równie pięknego, spektakularnego i poruszającego. Resztę nurkowania spędzamy w tym jednym miejscu obserwując niezwykłą grę światła, kolorów i faktur.
Nurkowanie po południu wykonujemy przy pionowej ścianie, gdzie zachwyca nas widoczność i ogrody ukwiałów. Wyglądają przepięknie, a zarazem surrealistycznie w arktycznych, surowych wodach. Zanurzamy się powoli, płyniemy wzdłuż ściany, naszym oczom ukazują się szerokie, falujące liście przytwierdzone do ściany, należą do alg brunatnych. Tworzą piękne, podwodne lasy, w których ukrywają się drobne organizmy. Każde zanurzenie w wodach arktycznych jest niezwykłym doświadczeniem i lekcją pokory. Z jednej strony podziwiamy piękną świata tak innego od tropikalnych raf, z drugiej zaś walczymy z zimnem, które przeszywa nasze ciała. Pomimo dyskomfortu, który odczuwamy to czego doświadczamy pod powierzchnią grenlandzkich wód pochłania nas bez reszty. Ten piękny dzień kończymy morsowaniem. Rozbieramy się na brzegu, ubrania układamy na ręcznikach i w strojach kąpielowych wchodzimy do wody. Kamieniste dno kłuje mnie w stopy, woda jest lodo-
wata, zanurzamy się głębiej, aż po szyję. Po chwili moje ciało drętwieje z zimna, zaczynam szybciej oddychać i zastanawiam się jak wrócę na brzeg, skoro nie czuję własnego ciała. Zaczynam biec, aby jak najszybciej znaleźć się na brzegu i okryć się grubym ręcznikiem. Morsowanie jest czymś co zdecydowanie trzeba praktykować na co dzień, aby w pełni doświadczyć jego dobrodziejstw. Wyjście poza strefę komfortu wymaga odwagi, nagrodą jest lekcja wiedzy o sobie. Wracamy na statek pontonami, pijemy ciepłą herbatę, aby się rozgrzać.
Nazajutrz budzi nas silny wiatr i ulewny deszcz. Pogoda bardzo się zmieniła. To zła wiadomość, ponieważ tego dnia mieliśmy odwiedzić wioskę Ittoqqortoormiit. Jest to jedyna zamieszkała osada na wschodnim wybrzeżu Grenlandii. Charakteryzuje się dużymi kolorowymi domami, które są bardzo dobrze widoczne z daleka. Pogoda pokrzyżowała nasze plany, wiatr się wzmaga i przybiera na sile przed południem osiąga 45 węzłów. Nie ma mowy, abyśmy przy tych warunkach atmosferycznych wsiedli na zodiaki i popłynęli na wyspę. Dlatego kapitan z zespołem podjęli decyzję o odwołaniu wycieczki lądowej. Zostajemy kilka godzin w niewielkiej odległości od osady licząc, że pogoda się poprawi, ale niestety nic z tego. Kilka osób z załogi musi jednak wsiąść na zodiak i dopłynąć do wyspy. Mają dostarczyć agregat do wioski, to jedyna szansa na jego dostarczenie, ponieważ lato w tym rejonie świata już się kończy i być może jesteśmy ostatnim statkiem, który tu dopłynął przed zimą. Wszyscy z zapartym tchem śledzimy rozwój wydarzeń. Agregat jest już umieszczony w pontonie, kilku śmiałków wsiadło do zodiaka i wypłynęli. Fale są bardzo wysokie, wdzierają się na pokład, płyną powoli z ogromnym trudem pokonując fale. Patrzymy przez lornetki, wstrzymujemy oddech i trzymamy kciuki za powodzenie misji. Kapitan zacumował Orteliusa tak blisko wyspy jak było to możliwe, ale dystans do pokonania i tak jest spory. Śmiałkowie dopłynęli do wybrzeża wyspy, ale silny wiatr i fale uniemożliwiają cumowanie. Kierują się w lewo, szukają innego miejsca, aby dobić do brzegu. Dopływają do niewielkiego cypla wysuniętego w głąb morza, który działa jak naturalny falochron. Po długich zmaganiach i walce z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi dobijają do brzegu, przekazują przesyłkę lokalnej ludności i szybko odpływają. Wszyscy czekamy na ich bezpieczny powrót na Orteiusa. Są zdecydowanie bohaterami dzisiejszego dnia. Po bezpiecznym powrocie śmiałków na statek jemy lunch, zabezpieczamy rzeczy w kajutach i wypływamy z bezpiecznych wód fiordu. Wpadamy w sam środek burzy. Większość osób odpoczywa w swoich kajutach po zażyciu tabletek na chorobę morską, a pozostali goście podziwiają wysokie 6-metrowe fale z mostku kapitańskiego. Kapitan wraz z załogą znakomicie poradzili sobie ze złą pogodą i bezpiecznie dotarliśmy następnego dnia o świcie do północnego wybrzeża Islandii. Cały świat spowiła mgła, niewiele można było dostrzec wychodząc na pokład statku. Idziemy na śniadanie i dzielimy się wrażeniami. Po południu mgła opada i możemy podziwiać dziką przyrodę, na lewej burcie pojawiły się humbaki. Po całym statku niosą się okrzyki radości. Za chwilę dołączają do nich delfiny. Podpłynęły bardzo blisko, obserwujemy je bez lornetek. Z każdej strony burty cały czas coś się dzieje. Kilka humbaków przepływa tuż obok, możemy dokładnie się im przyjrzeć, dostrzec ich oczy, a nawet pąkle na ich skórze. Dzięki zmianie planów i złej pogodzie dopłynęliśmy szybciej do wybrzeży Islandii i tym samym mogliśmy dłużej cieszyć się obecnością wielorybów i delfinów. Obcowanie z dziką przyrodą jest niezwykłym doświadczeniem i przywilejem. Późnym popołudniem wznosimy toast z kapitanem i załogą, dziękujemy sobie na wzajem za bezpieczną, dziesięciodniową podróż do jednego z najbardziej niezwykłych zakątków świata. W naszych sercach mieszają się radość i wdzięczność za magiczny czas spędzony na Orteliusie. Nad ranem dopływamy do nabrzeża Akureyri. Po śniadaniu schodzimy na ląd i jedziemy na lotnisko. Jesteśmy bogatsi o przeżycia i doświadczenia, które zostaną w nas na długo, jak magiczne światło zamknięte w lodzie.
REKLAMA
Oko w oko
z HUMBAKIEM
Tekst KLAUDIA KUJAWIŃSKA-NIWIŃSKA
Zdjęcia DAMIAN NIWIŃSKI-KUJAWIŃSKI
POLINEZJA FRANCUSKA: dla nas to najdroższe wakacje w życiu, ale czy jest to raj na Ziemi?
Musimy sprawdzić to na własnej skórze.
Po roku przygotowań w końcu wyruszamy, pełni dobrej energii, trochę zestresowani, ale spragnieni przygód, pakujemy się do samochodu.
ak tam się dostać? Nie jest to proste zadanie, Polinezja leży prawie 20 tys. km od Polski, a różnica czasu to aż 12 godzin, ale dla nas to nie problem, w końcu czego nie robi się dla tego jednego idealnego zdjęcia. Tym razem mamy w planach odwiedzić 3 wyspy: Moorea, słynną Bora-Bora i Rangiroa. Startujemy z Berlina, potem przystanek w Kopenhadze, San Francisco – gdzie nabieramy sił przed dalszą drogą, następnie Papeete i dopiero statek na Moorea. Z Polski wyjechaliśmy w czwartek po północy, a do hotelu dojechaliśmy dopiero w sobotę. Kiedy w końcu docieramy do hotelu, witają
nas pięknie pachnącymi naszyjnikami z Gardenii Tahitańskiej, narodowego kwiatu Polinezji, będącego symbolem miłości, harmonii i piękna. Do teraz pamiętamy ten piękny zapach, unoszący się w ogrodach i na ulicach. Zmęczeni, ale podekscytowani czekającymi nas przygodami, rozpoczynamy nasz urlop.
Gdy budzimy się następnego dnia, w Polsce jest już wieczór, a na Moorea dopiero oglądamy przepiękny wschód słońca, towarzyszą nam młode psiaki, których biega bardzo dużo po ulicach Polinezji. Wiadomo oczywiście, że w kontakcie z obcymi psami trzeba zachować dystans i zdrowy rozsądek. Na szczęście spotkane przez nas psy, były bardzo przyjazne.
Nasze organizmy mają problem, żeby przestawić się na nową strefę czasową, a my mamy już w planach spełnić nasze wielkie marzenie – pływanie z humbakami.
Sezon na te wspaniałe spotkania trwa od połowy lipca do początku listopada.
Od tego roku zasady pływania z humbakami na Polinezji, w celu ochrony tych pięknych zwierząt, zostały zaostrzone: wokół wieloryba mogą znajdować się maksymalnie 3 łodzie, a na łodzi może być tylko 6 turystów. Łodzie utrzymują bezpieczny dystans minimum 100 metrów od zwierząt, więc trzeba trochę pomachać płetwami, żeby pokonać tą odległość.
Naszą wyprawę rozpoczęliśmy od poznania zasad panujących na łodzi i wysłuchaliśmy kilku ciekawostek na temat tych wspaniałych ssaków. Te majestatyczne olbrzymy przypływają na Polinezję, by w ciepłych wodach u wybrzeży Moorei koja-
rzyć się i wydać na świat młode, a następnie odchować je przed podróżą w zimne wody Antarktydy. W trakcie 8 miesięcznej wędrówki humbaki nie jedzą, tylko korzystają ze zgromadzonych zapasów tłuszczu, tracą wtedy 25 % masy swojego ciała. Samica rodzi tylko jedno młode, na 2-3 lata, które w chwili urodzenia waży 2-3 tony i ma 3-5 metrów długości Zaraz po urodzeniu matka wypycha je na powierzchnię, żeby zaczerpnęło powietrza po raz pierwszy. Młode przez pierwszy rok żywi się mlekiem matki, które w 40-50 % składa się z tłuszczu i jest konsystencji pasty do zębów, aby nie rozpuszczało się łatwo w wodzie. Młode szybko nabiera masy, żeby ostatecznie jako dorosły osobnik osiągnąć 14-17 metrów i 30-45 ton masy.
Poza humbakami, w wodach wokół wyspy, często spotykane są Ferezy Małe (Orki Najmniejsze), Żarłacze Białopłetwe, Delfiny Butlonose, Delfiny Długonose i czasem też agresywne Żarłacze
Żółte. Dlatego, gdy my obserwowaliśmy wieloryby, nasi przewodnicy czujnie wypatrywali nadpływających rekinów. W razie takiego spotkania należy zachować spokój i kontakt wzrokowy z rekinem, najczęściej rekin po prostu odpłynie.
Tydzień przed naszym przyjazdem, wody otaczające Mooreę odwiedziło stado ok. 40 kaszalotów, a także po raz pierwszy w historii widziane było stado orek. Było to niebywałe wydarzenie, ponieważ nigdy wcześniej nie widziano tam orki, niestety spowodowało to dużą ostrożność ze strony humbaków broniących swoich młodych i przez kilka dni nie były one w ogóle widziane.
Po wypłynięciu na otwarte wody rozpoczęliśmy poszukiwania, na naszym celowniku były: ´ śpiące humbaki, ´ śpiewające samce, ´ matki z cielakami.
Widzieliśmy wiele zaczerpujących powietrza humbaków i wystających ogonów (jako ciekawostkę dodam, że dla humbaka płetwa ogonowa jest jak dla nas odcisk palca). Pamiętajmy jednak, że są to dzikie zwierzęta i to one muszą zdecydować, czy pozwolą nam na pływanie z nimi. Dorosły humbak może wstrzymać oddech nawet na 30 minut, dlatego gdy zniknie pod powierzchnią wody nigdy nie wiadomo, czy śpi, czy odpłynął w wielki błękit, więc za każdym razem trzeba czekać 30 min, aby sprawdzić czy dany osobnik znów się wynurzy w tym samym miejscu. Najłatwiejsze do obserwacji są młode osobniki-cielęta, które biorą oddech co 3-5 minut. Najczęściej młode bawi się przy powierzchni, a matka śpi w głębinie, mając nieustannie oko na swoje dziecko.
Pierwsze humbaki, które udało nam się znaleźć to były 2 dorosłe osobniki śpiące głęboko pod nami, ledwo dla nas widoczne. Po powrocie na łódkę rozpoczęliśmy dalsze poszukiwania. W pewnym momencie byliśmy już zrezygnowani, ponieważ po 3 godzinach spędzonych na łodzi nie mieliśmy wciąż bliskiego spotkania z humbakami. W pewnym momencie zauważamy matkę z dzieckiem, szybko ubieramy maski i płetwy, bierzemy aparat, kamerę i wskakujemy do wody. Pełni nadziei machamy z całych sił, żeby jak najszybciej dopłynąć. Nagle... SĄ, z głębin wynurza się matka, a obok niej, jeszcze niepewna, giętka i ciekawska – jej mniejsza wersja. Wynurzają się dosłownie metr od nas, nabierają świeżego powietrza i odpływają z powrotem w swój podwodny świat. Wracamy na łódkę z wielkimi uśmiechami na twarzach, wszyscy, zobaczyliśmy coś niesamowitego, prawdziwy cud natury.
Nasze pierwsze spotkanie z humbakami odbyło się z Pacific Attitude. To wyjątkowa ekipa, która nie tylko organizuje obserwacje wielorybów i inne aktywności na Moorea, ale również część zebranych środków przeznaczy na fundację zajmującą się ochroną rekinów.
Przez całą wycieczkę czuliśmy się bardzo bezpiecznie, nasz przewodnik dbał także o osoby, które nie czuły się komfortowo na głębokiej wodzie. Cała wycieczka przebiegała w miłej i wesołej atmosferze.
To, co nas szczególnie urzekło, to pasja i szacunek przewodnika do otaczającej nas natury. Całe doświadczenie było prowadzone z ogromną dbałością o bezpieczeństwo zwierząt i z poszanowaniem ich naturalnego środowiska. Dzięki temu czuli-
śmy, że uczestniczymy w czymś ważnym – w obserwacji, która nie jest turystycznym show, lecz prawdziwym spotkaniem z naturą. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że udało nam się zobaczyć te wielkie ssaki z bliska, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy na tym skończyli. Trzy dni później o 8 rano znów jesteśmy na łódce i ruszamy na poszukiwania. Tym razem opływamy całą Mooreę dookoła i NIC, widzieliśmy tylko jednego przepływającego humbaka. Wszyscy są zrezygnowani, mijają kolejne minuty, a my bujamy się na falach. Słońce grzeje niemiłosiernie, a my „gotujemy się” w piankach do pływania. W końcu przewodnik coś zauważa, czekamy, czy wieloryby wynurzą się ponownie. Nagle pojawiają się, wszyscy wskakujemy szybko do wody, a naszym oczom ukazuje się niesamowity widok: matka z cielęciem i eskortujący ich drugi dorosły humbak. Mamy ogromne szczęście – pozwalają nam cieszyć się swoim widokiem prawie 45 minut, w tym czasie dorosłe humbaki śpią, a młode bawi się przy powierzchni, nurkując, obracając, wykonując dla nas swój podwodny taniec. Czasem schodziło głębiej, wpływało pomiędzy dorosłych i wszyscy razem wynurzali się na powierzchnię zaczerpnąć powietrza. Dodatkowo cały czas słyszeliśmy delikatne dźwięki rozchodzące się po oceanie. Dopiero po powrocie, odtwarzając nagrania, odkryliśmy, że był to śpiew dorosłego humbaka, spokojna, długa, roznosząca się tysiące kilometrów dalej pieśń. Właśnie w takim miejscu: ciepłej wodzie, pod opieką matki i innego humbaka, otoczony pięknymi pieśniami dorasta nasz młody cielak, przygotowując się do długiej podróży w zimne Antarktyczne wody. My byliśmy tylko chwilowymi gośćmi w jego świecie.
DELFINY, LUDZIE I CIENKA GRANICA
Kontrowersje wokół dokarmiania dzikich delfinów w Tin Can Bay
Dokarmianie dzikich delfinów od lat budzi emocje.
Dla jednych to piękna tradycja i szansa, by spotkać te niezwykłe zwierzęta z bliska.
Dla innych – praktyka ryzykowna, ingerująca w naturalny świat przyrody.
Australia zna oba scenariusze. Z jednej strony Monkey
Mia – przykład miejsca, gdzie dokarmianie poszło w złą stronę. Z drugiej Tin Can Bay, często stawiane jako dowód na to, że przy zachowaniu rygorystycznych zasad można znaleźć pewien kompromis. Pytanie tylko: jak długo?
Tradycja, która zaczęła się od jednego delfina Historia Tin Can Bay (Queenslad, Australia) zaczęła się w latach 50. XX wieku. Rybacy zaczęli wówczas dokarmiać ranną samicę delfina butlonosego, zwaną później Scarry, która regularnie podpływała do nabrzeża po urazach odniesionych w sieciach. Gdy wyzdrowiała, wracała, a z czasem pojawiły się kolejne delfiny. Oddolna inicjatywa przekształciła się w lokalną tradycję, a ta – z czasem – w ściśle regulowany program pod nadzorem władz Queensland.
Jak to wygląda dziś
Dzisiaj delfinami, które przypływają na czas karmienia, są australijskie delfiny garbate (Sousa sahulensis). Tin Can Bay działa pod surowymi zasadami, które mają chronić zarówno ludzi, jak i zwierzęta:
´ zakaz dotykania delfinów,
´ zakaz wchodzenia do wody w zwykłych butach (można jedynie w butach nurkowych),
´ wolontariusze pilnują porządku i zachowań turystów,
´ jeden delfin dostaje jedynie 2–3 kg ryby – w zależności od wieku i wielkości,
´ całkowity zakaz przekarmiania.
Karmienie zaczyna się zawsze o 7:00 krótkimi prelekcjami edukacyjnymi, w których wyjaśnia się zasady, biologię gatunku i znaczenie minimalnej ingerencji. Wejście kosztuje 10 AUD, a dodatkowe 5 AUD uprawnia do podania ryby.
Najważniejsze jest jednak to: DELFINY SAME DECYDUJĄ, CZY PRZYPŁYNĄ. Czasem są dwa. Czasem sześć. Podczas naszej wizyty było ich właśnie sześć. I co istotne – w Tin Can Bay nie odnotowano agresji w stadzie ani kolizji delfin–łódź.
Dlaczego porcje są tak małe?
Dorosły delfin butlonosy potrzebuje około 10–15 kg ryb dziennie (około 4–6% masy ciała). Porcja podawana w Tin Can Bay to zaledwie 15–25% dziennego zapotrzebowania. Ma być symbolem relacji, a nie zastępstwem za łowienie. To kluczowe, bo to właśnie nadmierne karmienie w innych miejscach prowadziło do zaburzeń behawioru.
Zagadkowe „prezenty”
Jednym z najciekawszych elementów Tin Can Bay są „PREZENTY”, KTÓRE DELFINY PRZYNOSZĄ LUDZIOM: muszle, kamienie, szkło, ale również i niestety – śmieci. Taka „wystawka” jest na miejscu i każdy może ją zobaczyć. Zjawisko to trwało
od lata i zostało zapoczątkowane przez delfiny, a w okresie pandemii COVID-19 zjawisko podobno nasiliło się, gdy delfiny widywały głównie wolontariuszy. Czy to element kultury? Rytuał wymiany? Komensalizm? Trudno powiedzieć. Ale zachowanie jest konsekwentne i przenosi się między pokoleniami. Choć nie wszystkie delfiny „coś” przyniosły, gdy tam byliśmy. Zrobiły to 3 z 6, które się pojawiły.
Tin Can Bay a Monkey Mia
Różnica między tymi dwoma miejscami to przykład, jak bardzo sposób zarządzania wpływa na przyrodę.
W Monkey Mia badania prowadzone od kilkudziesięciu lat wykazały:
´ samice poświęcają mniej czasu cielętom,
´ spada przeżywalność młodych,
´ samce stają się bardziej agresywne (także wobec ludzi!),
´ delfiny ograniczają rewir,
´ rośnie liczba urazów związanych z łodziami i sieciami,
´ zwierzęta tracą czujność i stają się zbyt ufne wobec człowieka.
W efekcie lokalne NGOs zabiegają o całkowity zakaz karmienia. To także zespół badawczy Janet Mann udokumentował
tam używanie narzędzi – gąbek czy muszli – oraz przekazywanie wiedzy między pokoleniami. Monkey Mia pokazuje, jak niewiele trzeba, by sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Tin Can Bay to przeciwległy biegun: ograniczenia, limity, edukacja i dużo większa ostrożność. Różnica polega także na tym, że tutaj nie obserwuje się agresji ani problemów z łodziami, a same zwierzęta zachowują bardziej naturalne interakcje w stadzie.
Co wybierają delfiny?
Nie wiadomo, czy delfiny traktują to miejsce jako formę komensalizmu, mechanizm wymiany czy coś jeszcze innego. Wiadomo natomiast, że to one same przekazują wiedzę o tych lokalizacjach. Podobne obserwacje pojawiły się w Bunbury, gdzie delfiny „prosiły o pomoc” ludzi w sytuacji chorego dorosłego osobnika czy umierającego cielęcia.
To skomplikowana relacja i na pewno niejednoznaczna.
Dodatkowo oceany stają się coraz trudniejszym środowiskiem – ruch statków, zanieczyszczenia, mniejsza dostępność ryb –co w naturalny sposób wymusza adaptacje.
Patowa sytuacja?
Można odnieść wrażenie, że jest to układ, którego nie da się ocenić jednowymiarowo.
Z jednej strony:
´ dokarmianie zmienia zachowanie dzikich zwierząt,
´ zaburza naturalną czujność,
´ tworzy ryzyko uzależnienia od człowieka.
Z drugiej:
´ pozwala monitorować stan zwierząt,
´ wspiera edukację,
´ w niektórych sytuacjach realnie pomaga delfinom przetrwać,
´ tworzy bezpieczną przestrzeń – być może dlatego same tu wracają.
Dla lokalnych władz dochodzi jeszcze argument ekonomiczny. Zwierzęta są atrakcją turystyczną – i to się nie zmieni. Dlatego tak ważne jest, by standardy były nieustannie zaostrzane. Tak właśnie dzieje się od lat w Australii: więcej wymogów, więcej kontroli, więcej pracy rangerów i wolontariuszy, a jednocześnie coraz lepsze rozumienie wpływu, jaki mogą mieć te interakcje. No i ten konkretny program rządowy nie jest do naśladowania. Odnosi się wyłącznie do Tin Can Bay.
Podsumowanie: równowaga na granicy
Tin Can Bay to miejsce, gdzie – jak na warunki ingerencji człowieka – udaje się zachować równowagę. Nie idealną, ale wciąż funkcjonującą. Delfiny wyglądają na spokojne, zdrowe, nieagresywne i, co najważniejsze, są wolne. Przypływają, kiedy chcą, a tradycja dokarmiania trwa głównie dlatego, że to właśnie one podejmują tę decyzję.
To jednak temat, który wymaga stałego monitoringu i debat, a nie bezrefleksyjnego entuzjazmu. Dla nas, nurków i miłośników oceanu, pozostaje cenną lekcją: każdy kontakt z dzikim zwierzęciem ma swoje konsekwencje – piękne, trudne i odpowiedzialne.
FARNE ISLANDS
NURKOWANIE DLA WYTRWAŁYCH
Foki, wraki i kapryśne morze północnej Anglii
Nasza wyprawa rozpoczęła się w Katowicach – pięcioosobowa grupa nurków ruszyła w drogę samochodem przez Niemcy, Holandię, Belgię i Francję.
Z Francji planowaliśmy popłynąć promem, ale tam czekała na nas niemiła niespodzianka.
Obsługa nie wpuściła nas na pokład z powodu zbyt dużej liczby butli – regulamin pozwala przewozić maksymalnie sześć sztuk na samochód, każda do 10 litrów.
Nasze zestawy były większe. Po kilku godzinach dyskusji zdecydowaliśmy się na przejazd Eurotunelem. Trasa okazała się szybsza i wygodniejsza, a przy okazji zaliczyliśmy krótki postój w Londynie. Następnie obraliśmy kurs na Farne Islands – cel naszej wyprawy: spotkanie z fokami szarymi.
Do portu w Seahouses dotarliśmy rano, punktualnie o 8:00. Rozpakowaliśmy sprzęt na łodzi i wypłynęliśmy w morze. Plan zakładał, że pierwsze nurkowanie odbędzie się od razu z fokami, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała nasze oczekiwania. Przez ponad dwie godziny krążyliśmy między wysepkami, wypatrując miejsc, gdzie mogłyby się pojawić. Morze było kapryśne – wiatr, falowanie i zmienne prądy utrudniały zadanie. W końcu kapitan zdecydował, że zamiast tracić więcej czasu, zaczniemy od nurkowania na jednym z wraków.
Kapryśne morze i pierwsze zanurzenie
Po zmianie miejscówki zeszliśmy pod wodę. Farne Islands kryją w sobie ślady historii – zatopione szczątki statków z I wojny światowej. To raczej fragmenty niż kompletne wraki, ale wrażenie robiły ogromne. Między żelaznymi konstrukcjami kołysały się gęste brunatnice, a wszędzie kręciły się ryby, kraby i homary. Podwodny świat tętnił życiem mimo trudnych warunków.
Dopiero po tym nurkowaniu kapitan dał sygnał, że spróbujemy ponownie szczęścia z fokami. Tym razem musieliśmy czekać kolejne dwie godziny, aż warunki się poprawią. Woda była mleczna, widoczność bardzo słaba – zaledwie 2–3 metry – wszystko falowało, co sprawiało wrażenie przebywania w wirującej pralce.
Wskakuję do wody i od razu czuję, że serce bije szybciej. Nie z zimna – tego po chwili już się nie czuje – tylko z emocji. Foki
Tekst i zdjęcia BARBARA GLENC
krążą dookoła, ciekawskie spojrzenia migają w półmroku zielonkawej wody. Aparat w dłoniach daje mi poczucie pewności, jakby był przedłużeniem mojego ciała. Pierwszy strzał robię instynktownie, bez zastanowienia – po prostu, żeby zatrzymać tę chwilę.
Tymczasem foki nie czekają. Jedna podpływa tuż pod obiektyw, zagląda prosto w wizjer, jakby chciała zobaczyć, co ja tam podglądam. Inna krąży za plecami, kątem oka widzę tylko cień w zielonej mgle. Trzymam aparat mocno, palec gotowy do kolejnego ujęcia. Każdy ruch, każdy błysk spojrzenia może być tym jednym zdjęciem, które zostanie na zawsze.
Oddycham powoli, żeby się nie zdradzić gwałtownym ruchem. Staram się być jak posąg, czekając aż foki same zdecydują się zbliżyć. I kiedy to robią – kiedy ich spojrzenia spotykają się z moim przez szkło maski i przez wizjer aparatu – czuję, że wszystko inne nie istnieje. Jestem tylko ja, aparat i one.
Foki były jak psotne psy – raz czujne i poważne, innym razem figlarne i pełne radości, szturchały płetwy, zaglądały prosto w oczy.
Emocje były ogromne – woda miała zaledwie 14°C, powietrze 26°C, a my czuliśmy się jak w centrum dzikiego, żywego świata, którego byliśmy tylko chwilowymi gośćmi. Każdy ruch, każdy obrót w wodzie, każda reakcja fok zapadała głęboko w pamięć.
Najlepszy czas na spotkanie z fokami
Wyprawa odbyła się na początku sierpnia, jeszcze przed pełnym
sezonem na foki. Najlepszym okresem na spotkania z tymi zwierzętami są wrzesień i październik – wtedy foki podpływają bardzo blisko nurków, szukają kontaktu, chcą być głaskane i ciekawie badają każdy sprzęt. Wyjazd w tym czasie daje pewność, że spotkania będą naprawdę intensywne i autentyczne. Kiedy dopływaliśmy na wysepki, zobaczyliśmy około 150 fok wygrzewających się na skałach – leniwie przewracających się i odpoczywających. Jednak, gdy łódź podpłynęła bliżej, część kolonii ożywiła się natychmiast. Dziesiątki ciekawskich osobników wskakiwały do wody, podpływały pod łódź i obserwowały nas z bliska. Pod wodą spotykaliśmy zarówno śpiące foki, które wydawały się nieświadome naszej obecności, jak i takie, które od razu uciekały, by po chwili wrócić i sprawdzić nas z nowego miejsca. Nurkowanie trwało około 90 minut, a my często pozostawaliśmy w bezruchu, czekając, aż foki same podejdą bliżej. Zmienialiśmy głębokość, czasami płynąc bliżej powierzchni, innym razem w głąb – każda chwila była unikalnym doświadczeniem.
Samodzielne nurkowanie
Farne Islands to miejsce wyjątkowe także pod względem organizacyjnym. Na wyspach nurkowanie odbywa się samodzielnie, w swojej grupie. Kapitan łodzi nie wchodzi do wody – jego rolą jest briefing przed zanurzeniem: opowiada, co i gdzie można zobaczyć pod wodą, na jakiej głębokości znajdują się wraki, foki czy bogactwo brunatnic, i wskazuje bezpieczne
miejsca do zanurzenia. Po tym nurkowanie zależy już wyłącznie od grupy nurków. To wymaga doświadczenia i dobrej koordynacji – każdy musi pilnować własnej orientacji, głębokości i czasu nurkowania, a także wzajemnie się obserwować.
Ten sposób organizacji sprawia, że spotkania z fokami są bardziej autentyczne – nie ma tłumów, każdy ma przestrzeń do obserwacji i fotografowania, a zachowanie zwierząt pozostaje naturalne.
Bamburgh Castle – „Wawel Northumberlandii”
Po emocjach pod wodą warto zejść na ląd i odwiedzić Bamburgh – spokojne miasteczko z majestatycznym zamkiem nad brzegiem Morza Północnego. Ten imponujący zamek, nazywany „Wawelem Northumberlandii”, ma swoje początki w V wieku, kiedy znajdował się tu celtycki fort Din Guarie – stolica królestwa Bernicji. Od tamtej pory był świadkiem najazdów Wikingów, walk Normanów, oblężeń i konfliktów, a w XIX wieku zyskał drugie życie dzięki wizji Williama Armstronga, który go odrestaurował. Dziś Bamburgh Castle to nie tylko historyczne muzeum – to zamieszkany dom. Należy do rodziny Armstrongów od XIX wieku, a obecnym gospodarzem jest Francis Watson-Armstrong, piąty właściciel z rodu, który mieszka tu wraz z żoną Claire i ratowanymi psami. Wnętrza zachwycają – znajdują się tu historyczne zbroje, broń, dzieła sztuki i eksponaty związane z inżynierią rodziny Armstrongów. Z murów zamku rozciągają się spektakularne widoki na Morze Północne i Farne Islands, a plaża u podnóża zamku to wspaniałe miejsce na spacer po nurkowaniu. Zamek jest otwarty dla zwiedzających przez cały rok i służy także jako miejsce ceremonii ślubnych oraz eventów.
Podsumowanie
Farne Islands to miejsce wymagające i kapryśne, ale nagroda wynagradza wszystko: bliskie spotkania z dzikimi fokami, wraki z I wojny światowej, bogactwo podwodnego życia oraz niezapomniane widoki na Morze Północne. Nurkowanie tutaj wymaga doświadczenia i cierpliwości, ale ci, którzy się odważą, wracają z przeżyciami na całe życie.
TUNA Czarno to widzę;)
i zdjęcia PRZEMYSŁAW ZYBER
Tuna
To kopalnia rudy żelaza w Szwecji, o której krąży mnóstwo nurkowych legend.
Aby zdobyć się na odwagę i zanurkować w wodzie o temperaturze 3 stopni, musisz najpierw pokonać 420 stromych schodów w dół. Czy to miejsce przyprawia o gęsią skórkę? Czy podczas nurkowania czujesz ziąb niczym na pierwszym morsowaniu? Czy matowe czarne skały pochłaniające resztki światłą z latarki podsycają uczucie paniki? Przeczytaj artykuł do końca, a może też zapragniesz tu przyjechać.
Z jednej strony blisko, a z drugiej daleko. Dlaczego?
Aby dostać się blisko kopalni, w której nurkujemy, muszę pokonać z Katowic trasę do Gdańska 532 km. Następnie 18-godzinny rejs statkiem przez Bałtyk, a potem już z górki, zostaje około 300 km. Logistyka zajmuje półtora dnia. Ponieważ rejs odbywa się w nocy, mogę się przespać w doskonałych warunkach i odpocząć. Podróż przebiega bardzo przyjemnie, szczególnie że jedzie ze mną sporo znajomych. Oczywiście można by było szybciej samolotem, ale ilość technicznego sprzętu na takie nurkowania, przekracza ładowność samolotu ;)
Logistyka sprzętu
Na szczęście kopalnia wyposażona jest w dużą, towarową, dwupoziomową windę, więc targanie sprzętu po schodach odpa-
da. Po załadowaniu windy czas na zejście głęboko w podziemia mrocznej kopalni. I tu pojawiają się schody… dosłownie!!! 420 stromych, mokrych schodów daje w kość. Pod koniec schodzenia mięśnie trzęsą się bezwładnie jak galareta. Już teraz wiem, że nazajutrz sięgnę po przeciwbólowe tabsy na zakwasy.
Po rozładunku windy, transport gratów około 60 metrów do miejsca zanurzenia.
Infrastruktura zachwyca
Odwiedziłem już wiele kopalń, ale żadna nie była tak dobrze przygotowana na przyjęcie nurków.
Rewelacyjne podesty, stoły, linowe opuszczanie butli, drabinki wystające ponad wodę dla bezpiecznego wyjścia. Wszystko z drewna, stali nierdzewnej i pięknie podświetlone. Znajdujemy się w potężnej jaskini, gdzie skała ma majestatyczny matowy odcień czerni. Dla zmarzluchów specjalny, suchy pokój nagrzany niczym sauna. Butle nabijane są na miejscu, bezpośrednio na stanowiskach nurkowych. Nie musisz nigdzie ich targać. Jednym słowem bajkowy świat krasnoludów.
Ale najważniejsze w tej zabawie to nurkowanie :)
Już z powierzchni widać, że woda jest niesamowicie klarowna. Z czystą przyjemnością wskakuję do niej i podpływam do butli SM, podwieszonych przy podeście. Z ust leci para. Czuję chłód na policzkach. Komputer wskazuje temperaturę wody
Tekst
3 stopnie. Uwielbiam w jaskiniach nurkować długo. Czy pokona mnie temperatura i wygoni z wody? To się zaraz okaże. Pierwszy raz mam przyjemność nurkować w ocieplaczu grzewczym od Santi BZ 420 X. Aby wystarczyło mi prądu z baterii, podłączam się do skutera Seacraft, który ma potężną baterię i z całą pewnością nie zabraknie prądu dla napędu oraz grzania przez długie godziny.
Czas się zanurzyć :) Zanurzam się powoli, obserwując partnerów czy wszystko ok. Prosty checkdive na 37 metrów do szaftu. Woda klarowna niczym w meksykańskich cenotach. To sprzyja fotografii, więc mam smaczki na dobre zdjęcia. Poniżej 30-go metra woda mniej klarowana, trochę mleczka. Nadaje to super tajemniczości. Wpływam w korytarze. Pod sufitem uwięzione powietrze odbija światło nurków niczym lustro. Udaje mi się namówić partnerów na kilka zdjęć, więc krótka sesyjka. Na takiej głębokości szybko przekracza się NDL (no deco limit), więc aby na pierwszym nurze nie zmarznąć za bardzo, wisząc w bezruchu, zaczynamy wynurzanie. Czas na przystankach dekompresyjnych szybko leci, pływając na skuterze i nagrywając filmy. Dopiero kiedy wychodzę na powierzchnię i koledzy zamarzniętymi rękami nie są w stanie odpiąć zamka z suchego skafandra, dochodzi do mnie, że ani przez moment nie poczułem chłodu.
Cieplutko jak w wannie :)
Zestaw grzewczy sprawdza się fenomenalnie.
Pomimo tak krytycznej temperatury wody jest mi cieplutko i komfortowo, że jako jedyny nie korzystam z pokoju do zagrzania się. Już nie umiem doczekać się kolejnego zanurzenia, bo pierwsze zdjęcia wyglądają obiecująco.
Między nurkowaniami obsługa prowadzi nas korytarzami kopalni. Przechodzimy na drugi koniec suchych korytarzy, gdzie znajduje się sala koncertowa. Przepotężna jaskinia, gdzie strop wsparty na trzech monumentalnych kolumnach robi olbrzymie wrażenie. Z drewnianych podestów widać zalaną część jaskini. Lampy ukryte pod wodą ukazują piękno szmaragdowego koloru krystalicznie czystej wody. Jest tu i sauna, po której można się zanurzyć w lodowatej wodzie. Przewodnik odpala prezentację dźwięku i grę świateł. Z głośników najpierw słychać mega niskie tony, niczym mruczenie olbrzyma. Dźwięk nasila się, a na skórze pojawia się gęsia skórka. Po chwili czuje jak symfoniczna muzyka, przeszywa mnie na wskroś. Niesamowite połączenie dźwięku oraz światła robi na mnie gigantyczne wrażenie. Tylko z tyłu głowy kołacze niepokojąca myśl. Czy przy tych wibracjach niskich tonów kopalnia może się zawalić?
Czas na drugiego nura :) Ponieważ z „nurkowej” części kopalni da się przepłynąć do koncertowej, analizujemy mapy, aby tam dotrzeć. Chcę ten szma-
ragd zobaczyć od dołu i nagrać ciekawe scenki. Po drodze napotykamy kilka ciekawych miejsc i robimy po drodze zdjęcia. Po 40 minutach docieramy do zalanych piwnic sali koncertowej. Podświetlona woda daje super efekty przy kręceniu filmów. Powrót już szybszy, bo nie zatrzymujemy się na zdjęcia. Po wyjściu z wody szybka przebieranka w „cywilne” ciuchy. Jeszcze tylko 420 schodów w górę i zobaczę światło dzienne. Po kilku przystankach na odpoczynek wreszcie na powierzchni. Z bananem na twarzy wracamy w pełni zadowoleni z nurkowań.
To było do przewidzenia ;) Nazajutrz pierwsze kroki po przebudzeniu budzą ogromne wątpliwości, czy uda się ponownie pokonać wyzwanie, jakie stawiają przede mną schody. Zakwasy niczym po biegu maratońskim bez przygotowania. „Tabsy” idą w ruch i już po chwili, jedziemy po raz kolejny odkrywać zalane korytarze. Tym razem płyniemy zwiedzać inną część kopalni. Jest tu tak dużo różnych tras, że nie sposób zwiedzić ich wszystkich podczas trzech dni i sześciu nurkowań. Każda trasa jest inna. Jedne szerokie i bardzo przestrzenne, inne zawiłe i wąskie. Choć to kopalnia, na ścianach nie zauważymy użycia narzędzi. Bardziej mam wrażenie, że to naturalna jaskinia stworzona przez naturę. Tylko z rzadka napotykane kopalniane konstrukcje, przypominają historię tego miejsca. Jestem zachwycony różnorodnością tras nurkowych. Wynurzam się zadowolony ze zdjęć.
Wychodząc na powierzchnię, podejmuję wyzwanie, aby tym razem, wyjść po wszystkich 420 schodach, bez zatrzymania. Przemyślana technika stawiania stopy płasko oraz równego, powolnego wchodzenia, sprawdza się doskonale. Bez zadyszki i zmęczenia pokonuje ostatni wysyłek tego dnia. Trzeci i ostatni dzień nurkowania wygląda podobnie. Na skuterze opływam zalane korytarze niczym rajdowiec bolidem. Bawię się jak dziecko. Jak tu się nie cieszyć, kiedy jest suchutko i cieplutko. Skuter otwiera zupełnie nowe możliwości dynamicznego zwiedzania krętych korytarzy. Zamontowane na nim oświetlenie, zwalnia Cię z konieczności trzymania latarki w ręku. Aż nie chce się wychodzić z wody.
Czas wracać, ale jeszcze…
Nie da się ominąć muzeum Vasamusset w Sztokholmie. Znajdziemy tu oryginalny okręt z XVII w., zachowany w idealnym stanie. To arcydzieło robi na mnie ogromne wrażenie. Olbrzymi statek pokryty rzeźbami, zamówiony przez Króla Szwecji Gustawa II Adolfa w 1626 r. Zatonął przy wodowaniu. Ponieważ zasolenie Bałtyku jest niskie, zakonserwował się doskonale. Polecam zdecydowanie odwiedzenie tego miejsca, będąc blisko Sztokholmu. Wieczorem po zwiedzaniu czeka na mnie wygodna kajuta promu. Delikatne bujanie na falach niespokojnego Bałtyku, pomaga zasnąć niczym w hamaku. W południe dopływamy do portu i już tylko autostrada dzieli mnie od domu.
Podsumowując
Jestem pod olbrzymim wrażeniem Szwecji. Piękno przyrody, ciekawa zabudowa miasteczek i niesamowite nurkowania sprawiły, że już myślę o powrocie do Tuny. Co ciekawe, nie trzeba mieć certyfikatu cave (jaskiniowego), aby tu nurkować. Jest spora ilość korytarzy cavernowych, z których mogą korzystać nurkowie o niższych uprawnieniach. Pamiętać tylko trzeba o odpowiednim przygotowaniu sprzętu oraz o bardzo ciepłym lub elektrycznie grzanym ocieplaczu.
Nurkowanie to styl życia, pomysł na siebie, swoją drogę. To pasja, sposób na realizację marzeń i realizację siebie. Jeśli raz wejdzie się do tego świata, trudno będzie już o nim zapomnieć. Nazywam się Anna Metrycka i jestem właścicielką firmy Umiko Expeditions.
Choć Umiko Expeditions jest nową marką na rynku podróży nurkowych, stoi za nią doświadczenie, które zdecydowanie nie jest nowe. Nurkuję od 2002 roku, a od ponad 13 lat zawodowo organizuję wyprawy w najdalsze zakątki świata. To nie tylko moja praca – to ścieżka, która prowadziła mnie krok po kroku do miejsca, w którym jestem dziś. I jestem pewna, że to jej najlepszy etap.
Przez lata poznawałam miejsca z perspektywy, której nie da się zdobyć zza biurka. Obnurkowałam wiele destynacji na świecie, obserwując je nie jak turysta, a jak ktoś, kto wraca tam wielokrotnie, w różnych warunkach, z różnymi ludźmi. Dzięki temu wiem, co w danym miejscu jest autentyczne, co jest piękną legendą, a co tylko marketingową obietnicą. To właśnie ta wiedza i osobiste doświadczenia stały się fundamentem Umiko.
Śmiało mogę powiedzieć o sobie „pasjonatka nurkowania”, od zawsze związana z wodą. Pierwszy kurs nurkowy zrobiłam w wieku 14 lat. Pracę magisterską napisałam o turystyce nurkowej na studiach geograficznych UW. Od 2013 roku pisywałam do magazynu nuras.info, brałam udział w podwodnych sesjach fotograficznych. Od 2018 piszę artykuły do Magazynu nurkowego Perfect Diver (wcześniej jako Ania Sołoducha), a od kilku lat jestem również częścią redakcji. Przelewam na papier swoją wiedzę i doświadczenie, propagując właśnie to, co kocham najbardziej – czyli nurkowanie. Uczestniczę w targach, eventach nurkowych czy sprzątaniu jezior. Wielokrotnie miałam przyjemność wystąpić jako prelegentka na targach i konferencjach. Mam kilka nurkowych webinarów na koncie, w których opowiadam o swoich podróżach nurkowych.
które inspirują mnie do tworzenia jeszcze lepszych wyjazdów. Jego obecność i spojrzenie „z boku” są często bezcennym uzupełnieniem mojej wiedzy i doświadczeń.
Dlaczego właściwie „Umiko”?
Nazwa firmy nie jest przypadkowa. Umiko pochodzi z języka japońskiego i oznacza „dziecko morza” (umi – morze, ko –dziecko). To określenie, które idealnie oddaje to, jak się czuję. Morze to dla mnie przestrzeń, w której dojrzewałam jako nurek, organizatorka wyjazdów i jako człowiek. To mój żywioł, mój kierunek i mój dom.
„Podróże, które mają znaczyć więcej”
Umiko Expeditions powstało z potrzeby tworzenia wypraw bardziej uważnych, bardziej indywidualnych i bardziej osobistych. Chciałabym – tak jak miałam zawsze w zwyczaju, aby Umiko tworzyło relacje, które nie kończą się na etapie rezerwacji, wyjazdy, w których najważniejszy jest człowiek, a nie tabela świadczeń. To ma być podróż, w której uczestnicy czują się naprawdę zaopiekowani, a nie tylko „obsłużeni”. Podróż, w której jest czas na rozmowę, na wsłuchanie się w potrzeby grupy, na ten mały, ale znaczący personal touch. Chcę, żeby każdy wyjazd był nie po prostu wycieczką, lecz experience –czymś, co zostaje w sercu, a nie tylko w galerii zdjęć.
Ten nowy etap jest wypadkową lat pracy z ludźmi, setką zrealizowanych wyjazdów i tysiącami przeżytych pod wodą momentów, które ukształtowały mój sposób patrzenia na podróże. Dziś ta droga otwiera przede mną kolejny rozdział – i jestem przekonana, że będzie to rozdział najlepszy.
Choć sercem oferty są wyprawy nurkowe, Umiko wychodzi szerzej. W programie znajdą się również wyjazdy nienurkowe: trekkingi, safari, wyprawy przygodowe oraz podróże nastawione na zwiedzanie i odkrywanie nowych kultur. Bo morze może być punktem wyjścia, ale nie musi być granicą.
Umiko Expeditions ma być miejscem, w którym łączę swoje dotychczasowe doświadczenia z nową energią, świeżym spojrzeniem i ogromną pasją do tworzenia wyjątkowych podróży. Mam nadzieję, że będzie to marka, dzięki której coraz więcej osób odkryje, że dobrze zaplanowana wyprawa potrafi zmienić nie tylko perspektywę, ale i życie.
W mojej nowej drodze ogromnym wsparciem jest dla mnie mój mąż – partner nie tylko w życiu, ale i pod wodą. To osoba, z którą wspólnie odkrywamy kolejne miejsca, dzielimy wspólnie pasję i prowadzimy długie rozmowy o nurkowaniu, Z APRASZAM do Umiko Expeditions!
Jaką wyprawę stworzyć dla CIEBIE? :)
www.umikoexpeditions.pl
SS DUNRAVEN
Moim pierwszym skojarzeniem, które przychodzi mi do głowy po usłyszeniu słowa „wrak”, jest: MROCZNY, ZIMNY KAWAŁ STALI, ZWYKLE SPOCZYWAJĄCY NA WIĘKSZEJ GŁĘBOKOŚCI. Czasem przy resztkach światła docierającego z powierzchni widać jego zarys podczas zanurzania się przy linie opustowej, choć większość obrazów, jakie przychodzą mi na myśl, to te widziane w świetle latarki.
Oczywiście są to moje skojarzenia. A wam, z czym kojarzy się słowo „wrak”? Myśląc nad wyborem, stwierdziłem, że urozmaicę trochę tę serię, dlatego z naszego rodzimego Bałtyku przenosimy się w ciepłe zakamarki Morza Czerwonego, a dokładnie na północ Egiptu – do wraku statku Dunraven.
Zacznijmy od tego, że Dunraven nie jest aż tak słynnym wrakiem, by każdy nurek o nim słyszał. Cieszy się jednak popularnością, ponieważ w większości safari wrakowych znajduje się w planie wycieczki. Nasuwa się więc pytanie: czy warto go opisywać? Odpowiedź jest prosta – każdy wrak wart jest odwiedzenia. Gdyby ktoś zapytał, czy warto tam wrócić drugi, trzeci lub czwarty raz, być może inne wraki byłyby lepszym wyborem. Jednak, jeśli ktoś nigdy nie odwiedzał Dunravena, pierwszy raz z pewnością będzie bardzo ekscytujący. Przyjrzyjmy się więc bliżej samemu nurkowaniu, historii statku, jego położeniu oraz
Tekst i zdjęcia TOMASZ KULCZYŃSKI
Źródło Internet
Źródło Internet
kilku ciekawostkom, które mogą się przydać podczas wizyty na tym wraku.
Parowiec SS Dunraven został zbudowany w angielskim mieście Newcastle upon Tyne w renomowanej stoczni C. Mitchell and C. Iron Ship Builders. Jednostka została zwodowana 14 grudnia 1872 roku, a jej właścicielem był pan W. Milburn. Statek był wyposażony zarówno w napęd parowy, jak i żagle, dzięki czemu mógł swobodnie poruszać się w różnych warunkach pogodowych. Został zaprojektowany do obsługi trasy z Wielkiej Brytanii do Bombaju, będącego wówczas jednym z najważniejszych ośrodków handlowych Imperium Brytyjskiego. W styczniu 1876 roku, trzy lata po wodowaniu, Dunraven wyruszył z Liverpoolu w kolejną podróż. Na pokładzie znajdował się ładunek stali i drewna, przeznaczony dla kupców w Bombaju. Po dotarciu do celu towar sprzedano, a w drodze powrotnej statek załadowano bawełną, przyprawami i muślinem – typowymi produktami indyjskiego eksportu w tamtym czasie.
Podróż powrotna przebiegała spokojnie aż do końca kwietnia. 25 kwietnia 1876 roku jednostka dotarła w okolice wejścia
do Kanału Sueskiego na Morzu Czerwonym. Kapitan Care, dowodzący 25-osobową załogą, błędnie ocenił pozycję statku, sądząc, że znajduje się już dalej w Zatoce Sueskiej. W wyniku tego błędu nawigacyjnego Dunraven uderzył w rafę koralową, położoną na południe od Beacon Rock, w pobliżu dzisiejszego Parku Narodowego Ras Muhammad w rejonie Sha’ab Mahmoud. Załoga natychmiast podjęła próbę ratowania jednostki. Przez czternaście godzin marynarze starali się uwolnić statek z rafy, jednak ich działania przyniosły odwrotny skutek – po zsunięciu się z przeszkody Dunraven utracił równowagę i wywrócił się, tonąc w krótkim czasie na głębokość około 25 metrów. Mimo katastrofy wszyscy członkowie załogi zdołali się uratować – zostali wyłowieni z łodzi ratunkowych przez miejscowych rybaków.
Po wypadku Brytyjskie Biuro Handlu (British Board of Trade) przeprowadziło szczegółowe dochodzenie. Ustalono, że winę za katastrofę ponosi kapitan Care, który nie zachował należytej ostrożności w żegludze po zdradliwych wodach Morza Czerwonego. W konsekwencji Biuro cofnęło mu licencję kapitańską na okres jednego roku.
Dostać się na wrak można, jak wspomniałem wcześniej, podczas rejsu łodzią safari. Wówczas spędzamy kilka dni na morzu i po prostu jesteśmy tam dowożeni łodzią – to najprostszy sposób. Inną opcją jest jednodniowy rejs, zwykle organizowany z Sharm el-Sheikh. Wrak ten nie jest tak oblegany jak położony 20 km dalej SS Thistlegorm. Zazwyczaj nie ma tu tłumów, choć czasem można spotkać kilka łodzi nurkowych już zacumowanych przy wraku.
Cały wrak można zobaczyć podczas jednego nurkowania?
Moim zdaniem najlepiej rozpocząć zanurzenie w okolicy rufy. Płynąc w kierunku dziobu, stopniowo się wynurzamy. Głębokość nurkowania na Dunravenie wynosi od 17 do 30 metrów. Widoczność, w zależności od pogody, waha się od 10 do 30 metrów, dlatego warto zabrać ze sobą latarkę. Na wraku można
nurkować przez cały rok – im lepsza pogoda, tym większa widoczność. To bardzo ciekawy obiekt, pod warunkiem, że poświęci mu się odpowiednio dużo czasu i dokładnie mu przyjrzy. Wrak został całkowicie zaadaptowany przez podwodną faunę i florę. Kadłub porastają korale, a na zewnątrz można zobaczyć imponującą śrubę i ster. Na dnie, po prawej burcie, leżą maszty, z których roztacza się doskonały widok na cały statek. W części dziobowej widać porośnięte koralem łańcuchy kotwiczne. Wrak można eksplorować od środka, choć obecnie w ograniczonym zakresie. Wcześniej, przez otwory w kadłubie, do wnętrza wpadało światło, które rozjaśniało przestronne pomieszczenia. Niestety, korozja spowodowała miejscowe zawalenie się konstrukcji, przez co możliwości eksploracji są mniejsze. Nadal jednak można wpłynąć do środka przez trzy
otwory. Wewnątrz znajdują się wywrócone metalowe konstrukcje, ogromne kotły, koła zamachowe i przekładnie. Za nimi można zobaczyć rury, zawory, wał okrętowy i silnik główny – a między nimi mnóstwo ryb. Ze względu na niewielką głębokość i bliskość rafy koralowej, można tu spotkać wiele gatunków kolorowych ryb. Wrak to doskonałe miejsce nie tylko do obserwacji podwodnego życia, lecz także do jego fotografowania. Przy kadłubie najczęściej zobaczyć można przeźroczki indyjskie (glass fish), graniki, karanksy (jack fish), przepiękne skorpeny oraz ryby krokodyle. W okolicy nurkowie często widują też barakudy, żółwie, barweny i niezwykłe iglicznie widmo (Solenostomus paradoxus). Inne spotykane tu gatunki to mureny, ślimaki nagoskrzelne i batfishe czerwonowargie (Ogcocephalus darwini). W rejonie pojawiają się także delfiny, a wśród roślinności wyróżniają się czarne korale.
Podsumowując, uważam, że Dunraven to bardzo ciekawy wrak, który warto odwiedzić podczas pobytu w Egipcie. Jest znacznie mniej oblegany niż inne, bardziej popularne wraki w okolicy. To świetny obiekt dla początkujących nurków – łatwy w nawigacji i pełen życia. Robi również ogromne wrażenie pod względem rozmiarów. Przy dobrej widoczności naprawdę można poczuć skalę tego statku, która pozostawia niezapomniane wrażenie. Moim zdaniem jedno nurkowanie w zupełności wystarczy, by dokładnie go obejrzeć, choć – jak to w nurkowaniu bywa – za każdym razem można spotkać inne stworzenia. Dlatego powiedzenie, że nie ma dwóch takich samych nurkowań, jest tu wyjątkowo trafne.
•Kursy nurkowania rekreacyjnego i technicznego
•Autoryzowany serwis sprzętu nurkowego
• Powietrze / Nitrox / Tlen / Hel do 300 Bar
•Sklep stacjonarny •Wyprawy nurkowe
ul. Kolejowa 2, 62-010 Pobiedziska, k/Poznania
UCZYMY, WSPIERAMY, INSPIRUJEMY.
KURSY
NURKOWANIA
REKREACYJNEGO
KURSY
NURKOWANIA
TECHNICZNEGO
POWIETRZE / NITROX / TLEN / HEL DO 300 BAR
WYPRAWY NURKOWE
KURSY
PIERWSZEJ
POMOCY EFR.
AUTORYZOWANY SERWIS
SPRZĘTU
NURKOWEGO
NOWY SKAFANDER NURKOWY
FOURTH ELEMENT XENOS ARC
Przełom w WYDAJNOŚCI i KOMFORCIE
Fourth Element to lider w produkcji zaawansowanego sprzętu nurkowego, wprowadza na rynek nowy skafander nurkowy Xenos Arc o grubości 3,5 i 7 mm, który ma zrewolucjonizować nurkowanie w skafandrze neoprenowym. Model ten łączy w sobie nowoczesną technologię, zaawansowane materiały oraz innowacyjne rozwiązania, oferując wyjątkowy komfort, mobilność i ochronę w trakcie nurkowań w wymagających warunkach.
Nowoczesna Technologia Izolacji Xenos Arc wykorzystuje rewolucyjną konstrukcję pianki, która zapewnia doskonałą izolację termiczną. Skafander został zaprojektowany z myślą o nurkach, którzy spędzają długie godziny pod wodą, zarówno w ciepłych, jak i zimnych wodach. Nowy materiał Xenos ARC (82% kauczuku naturalnego i 15% kauczuku syntetycznego) zapewnia wyjątkową ochronę przed zimnem, jednocześnie zachowując niesamowitą elastyczność. Dzięki temu nurkowie mogą czuć się komfortowo, nawet w ekstremalnych warunkach.
Innowacyjna Technologia „Arc” – Więcej niż Tylko Styl W nazwie Xenos Arc kryje się również innowacyjna technologia „Arc” – specjalna konstrukcja szwów (potrójnie szyte i klejone) i wzmacnianych stref w newralgicznych miejscach, takich jak pachy, biodra i kolana, które zapewniają lepszą swobodę ruchów oraz minimalizują zużycie materiału w miejscach narażonych na największe obciążenia. Nowa technologia pozwala na zmniejszenie wagi skafandra, bez utraty jego trwałości i wydajności, co czyni go jeszcze bardziej komfortowym, a także bardziej wytrzymałym na długotrwałe użytkowanie.
Ergonomia i Dopasowanie
Skafander Fourth Element Xenos Arc został zaprojektowany z myślą o maksymalnym komforcie nurka. Dzięki zastosowaniu systemu paneli 3D, skafander doskonale dopasowuje się do kształtu ciała, zapewniając pełną swobodę ruchów. W połączeniu z nowymi, wysoce elastycznymi materiałami, Xenos Arc sprawia, że każdy ruch pod wodą staje się naturalny i intuicyjny, niezależnie od warunków.
Zwiększona Ochrona i Trwałość
Xenos Arc to również skafander odporny na uszkodzenia mechaniczne. Zastosowanie nowoczesnych materiałów zewnętrznych, odpornych na przetarcia, oraz wzmocnionych warstw na strefach najbardziej narażonych na zużycie, takich jak kolana i łokcie, spra-
wia, że model ten jest niezwykle trwały. Dodatkowo, zastosowanie zaawansowanej powłoki ochronnej zmniejsza ryzyko wchłaniania wody i utraty ciepła w warunkach niskotemperaturowych.
Podsumowanie
Skafander Fourth Element Xenos Arc to nowa jakość w świecie nurkowania. Dzięki zaawansowanej technologii, innowacyjnym materiałom oraz doskonałemu dopasowaniu, Xenos Arc oferuje nurkom niezrównany komfort, mobilność i ochronę w każdych warunkach. To skafander stworzony z myślą o tych, którzy poszukują najlepszych rozwiązań do nurkowań rekreacyjnych, jak i profesjonalnych, niezależnie od warunków panujących pod wodą. Z Xenos Arc każde nurkowanie staje się przyjemnością, a nie wyzwaniem.
Dekada FREEDIVINGU
Tekst i zdjęcia AGNIESZKA KALSKA
2015-2020
Był 2015 rok, gdy stałam przed decyzją czy otworzyć własną szkołę freedivingu w Polsce. Świadomą freediverką byłam już od 3 lat, a od roku wprowadzałam innych do magicznego świata jednego oddechu jako instruktor, certyfikowany przez włoskiego mistrza Umberto Pelizzariego. W krajach śródziemnomorskich, „apnea” istniało od dawna. U nas praktykowany był, w mniej lub bardziej zorganizowanych grupach, głównie w jeziorach, w formie łowiectwa podwodnego i amatorskiego sportu. Czułam, że Freediving ma większy potencjał. Już wtedy wierzyłam, że jest „za fajny”, aby miał być aktywnością tylko dla odważnych.
Na bazie własnych doświadczeń głębokiego relaksu w wodzie – utworzyłam „Freebody”. Po dziś dzień misją mojej szkoły pływania i freedivingu, jest promowanie nurkowania na wstrzymanym oddechu, jako wodnej aktywności dla każdego. Wiedzę na temat pozytywnych efektów i zasad bezpieczeństwa praktyki freedivingu szerzyłam przez 5 lat w całej Polsce – od Szczecina przez Gdańsk do Grajewa, od Poznania przez
Warszawę do Lublina, od Wrocławia przez Katowice do Krakowa. Szkolenia wstępne na płytkich basenach kontynuowane były w sezonie letnim w jeziorach i kamieniołomach lub w ciepłych, morskich wodach Europy i Egiptu. Osoby, które interesowały się freedivingiem, miały z nim do czynienia wcześniej jedynie w „Wielkim Błękicie” lub podczas wakacyjnych podróży w nurkowe kierunki. Niektórzy przyjeżdżali na szkolenie freedivingu do Poznania z innych miast, bo w okolicy nie było nikogo, kto takie prowadził. Liczba instruktorów w Polsce wzrastała bardzo powoli i nikt nie pchał się by freedivingiem żyć na pełny etat. Poza mną oczywiście :)
Jako aktywna zawodniczka freedivingu, reprezentantka Polski w wielu zagranicznych zawodach, obserwowałam stronę sportową freedivingu. Pierwsze Mistrzostwa Polski we Freedivingu, odbywały się w jeziorach od 1998 roku, a później też na pływalniach. Ilość osób startujących na zawodach wskazywała na znikomą znajomość tego sportu. Organizacją, która wspierała zawodników freedivingu było „Stowarzyszenie Freediving Poland” działające od 2004. To głównie dzięki
jego członkom, przez kilkanaście lat, odbywały się amatorskie zawody, tworzyli się sędziowie, pojawiali się sponsorzy symbolicznych nagród dla zwycięzców i dofinansowań udziału reprezentacji w MŚ. SFP miało średnio kilkudziesięciu członków. Trenerzy freedivingu w Polsce nie istnieli, a zawodnicy najczęściej trenowali samodzielnie (zawsze z partnerem).
Pomimo tego, osiągnięcia kilkoro zawodniczek i zawodników były ponad przeciętne! Od 2007 roku na przemian sypały się medale MŚ i rekordy, głównie w konkurencjach basenowych. Napotykając trudności z dostępem do basenów do treningu
dla zawodników, wskutek złej sławy po utopieniach osób, niemających nic wspólnego ze sportowym freedivingiem – takie osiągnięcia! Ogromne brawa należą się polskim Mistrzom. Za upór i wytrwałość, ciężką pracę i odkrywanie prawdziwych możliwości człowieka na wstrzymanym oddechu. Poza sukcesami na arenach międzynarodowych, „Freediving” nie istniał w Polsce. Nie raz w ciągu roku, w całym kraju była tylko 1 impreza sportowa. Promowaniem freedivingu zajmowali się instruktorzy regularnie prowadzący kursy dla początkujących. Dalej było ich tylko kilkoro.
2020-2025
Marzec 2020 – byłam wtedy na Teneryfie. Szczęśliwa jak zawsze, gdy miałam możliwość codziennego zanurzania się w oceanie.
Prowadząc rutynowe szkolenie dla nowych freediverów – dorosłych osób szukających aktywnego hobby – wszystko się wywróciło. Powszechny wirus zaczął zbierać żniwa w Polsce. Natychmiast otrzymałam wiadomość o zamknięciu basenów, na których pracowałam i trenowałam. Dla większości ludzi był to niezwykle trudny czas. Dla freediverów przygotowujących się do Mistrzostw Świata, zaplanowanych 3 miesiące później, w tym i mnie, szczególnie nieprzychylny. Mogliśmy zdobyć wtedy rekordową liczbę medali, bo Polscy zawodnicy robili progres z imprezy na imprezę. Byłam w życiowej, freedivingowej formie. Rok wcześniej jako pierwsza freediverka, pokonałam ponad 5 długości olimpijskich pod wodą i ustanowiłam rekord świata. Na treningach osiągałam wyniki w innych konkurencjach w top 3 historii. Marzyłam, by zdobyć choć jeden medal. Mistrzostwa świata zostały odwołane.
Pod koniec 2020 otwierał się Deepspot – 45 m głęboki basen – w Polsce! Dla nurkujących z butlą dodatkowa opcja by nurkować i szkolić w Polsce przez cały rok. Dla nas, freediverów, zupełnie nowe możliwości treningowe. Ciepła woda i widoczność ponad 40 metrów – bajka! A jednak, potencjał tego miejsca nie został doceniony przez działaczy środowiska freedivingowego.
W 2022 roku powstał Polski Związek Freedivingu. Oklaski dla wszystkich, którzy się do tego przyczynili. Proces jego utworzenia trwał kilka długich lat. W końcu freediving, oficjalnie, wkroczył na drogę profesjonalnego sportu nieolimpijskiego.
Po latach sukcesów, Polacy mogą uzyskać finansowe wsparcie z Ministerstwa Sportu za wybitne osiągnięcia. Wcześniej, większość kosztów treningu i wy jazdów pokrywali z własnej kieszeni lub rzadko, od prywatnych sponsorów. Pasjonaci freedivingu mogli poczuć motywację do rozpoczęcia regularnych treningów, by znaleźć się w kadrze i doświadczyć sportowych wydarzeń. gdzie i z kim mieli trenować? Nie było i nie ma żadnych oficjalnych ośrodków szkoleniowych dla zawodników i trenerów freedivingu, które byłyby wspierane odgórnie. Dalej wszystko „samo” musi się tworzyć od dołu. Czyli z prywatnej kieszeni ludzi, którzy chcą budować przyszłość tego sportu.
Obecnie istnieje 7 klubów freedivingu w całej Polsce. Trenują w nich seniorzy (18+) i mastersi (50+). Na MP kategoria junior nie istnieje, a rekordy Polski nie zostały jeszcze ustanowione. Mistrzów kolejnym pokoleniem, bez juniorskiego rozwoju. Dostęp do głębokiej wody w „Deepspot” przez cały rok, przynosi już owoce rosnącej reprezentacji i sukcesów w głębokich konkurencjach freedivingu. Są wśród nich zawodnicy, którzy rozpoczęli swoją przygodę na jednym oddechu dzięki „komercyjnemu obiektowi”. Czyli zainwestowanych pieniędzy w budowę najgłębszego basenu w Europie i promowania freedivingu jako sportu dla każdego.
Dziś ludzie nie pytają mnie już „a co to jest freediving?”. Wciąż jednak brakuje świadomości o jego pozytywnym wpływie na każdego, kto nauczył się bezpiecznej drogi do zanurzenia się w podwodnej oazie spokoju. Zachęcam wszystkich do spróbowania freedivingu na własnej skórze i pokazania go swoim dzieciom. Odkrywając magię jednego oddechu, otworzycie sobie i najbliższym możliwość doświadczenia przygody, a być może i całkiem nowej drogi w życiu. Tak, jak to zdarzyło się mnie :)
REKLAMA
Jeszcze kilka lat temu, gdy zaczynałam swoją przygodę z nurkowaniem, patrzyłam na ludzi w suchych skafandrach jak na superbohaterów z innej planety. Warstwy pod spodem, zawory, manszety, siła w nogach i ramionach…
A ja?
Chciałam po prostu nurkować –spokojnie, bezpiecznie, na moich warunkach.
Dziś, jako instruktorka i założycielka marki W Głębi, wiem, że za suchym skafandrem stoi coś więcej niż technika. To symbol. Komfortu, bezpieczeństwa, ale też niezależności i odwagi, by zająć przestrzeń, która jeszcze do niedawna była niemal zarezerwowana dla mężczyzn.
Kobiety pod wodą – wciąż mniejszość, ale coraz silniejsza
Według danych Diver’s Alert Network (DAN) kobiety stanowią obecnie około 30–35% wszystkich certyfikowanych nurków na świecie, a w Polsce – zaledwie około 25%. To wciąż mniejszość, ale z roku na rok liczba kobiet z nurkowym certyfikatem rośnie. Co więcej, coraz więcej z nich wybiera kolejne stopnie wtajemniczenia: kursy techniczne, wrakowe, instruktorskie czy specjalizacje w nurkowaniu zimnym.
Ta zmiana nie dzieje się przypadkiem. To efekt odwagi i ciekawości. Kobiety coraz częściej mówią: „Nie chcę być tylko pasażerką pod wodą. Chcę tam być – w pełni obecna.” – przyznaje Natasza, dziennikarka, która sama przeszła taką transformację.
„To nie dla mnie…” – skąd biorą się obawy Podczas kursów często słyszę te same słowa:
„Suchy skafander wygląda jak zbroja.”
„Nie wiem, czy sobie poradzę.”
„To chyba sprzęt dla facetów.”
I rzeczywiście – na pierwszy rzut oka suchy skafander nie wygląda zachęcająco. Ciężki, techniczny, pełen zamków, zaworów i warstw. Ale za tą zbroją kryje się coś znacznie ważniejszego: poczucie sprawczości.
Natasza zauważa, że obawy kobiet to mieszanka praktycznych i emocjonalnych lęków. „Suchy skafander brzmi poważnie, drogo i technicznie – a my, kobiety, często stawiamy cudze potrzeby nad swoimi pasjami.”
Dominika, która również przeszła przez tą drogę, dodaje: „U mnie suchy skafander miał wydłużyć sezon nurkowy w Polsce i umożliwić mi nurkowanie w chłodniejszych wodach, bo jestem
straszliwym zmarzluchem. Pierwsza przymiarka była stresująca, ale po pierwszym nurkowaniu, kiedy wyszłam z wody sucha i ciepła, wiedziałam, że to będzie mój dobry przyjaciel.”
Kobieta w suchym skafandrze – kapitan własnego statku
„Być kobietą w suchym skafandrze to trochę jak być kapitanem własnego statku. Czujesz moc.” – mówi Natasza.
Dominika przyznaje, że kobiety częściej niż mężczyźni obawiają się nowości, technologii i „dodatkowych guziczków”. Ale kiedy już przełamią pierwsze obawy, zyskują nową pewność siebie. „Warto mieć wybór i możliwość dostosowania sprzętu do warunków, aby nurkowanie było termicznie komfortowe –to ważne również dla zdrowia.”
Suchy skafander to nie tylko sprzęt – to narzędzie, które daje swobodę, komfort i równość. Nie musisz kończyć nurkowania z drżeniem w ciele i dygotem z zimna. Możesz skupić się na odkrywaniu, nauce i czystej przyjemności bycia pod wodą.
Praktyczne i emocjonalne aspekty – czyli jak wygląda pierwsze spotkanie z suchym skafandrem Nie ma co ukrywać – pierwsze spotkanie z suchym to mieszanka fascynacji i lekkiej paniki.
Zdjęcie po lewej Michał Bazała
Zdjęcie Aldona Dreger
„Najtrudniejsze w nauce obsługi skafandra było schodzenie. Suchy ma własną logikę – kiedy chcesz zejść, on się buntuje i wypycha cię jak korek.” – śmieje się Natasza.
Dominika wspomina z kolei: „Przy mojej klaustrofobii przeciskanie głowy przez kryzę było nie lada wyzwaniem. Ale z czasem oswoiłam ten moment i teraz zakładam suchy z pełnym spokojem.”
A potem przychodzi efekt WOW: „Nie przecieka! To naprawdę działa! Czułam się, jakbym odkryła tajemnicę świata dorosłych nurków.” – wspomina Natasza.
„Jest mi ciepło! Nie zmarzłam, nie muszę się przebierać, tylko czapka na głowę i gotowe.” – dodaje Dominika.
Porady dla kobiet, które myślą o nurkowaniu w suchym skafandrze
1. Daj sobie czas. Pierwsze nurkowania w suchym to nauka nowej równowagi i świadomości ciała.
2. Nie bój się zapytać. Instruktorzy naprawdę po to są – by pomóc, a nie oceniać.
3. Zainwestuj w dobrą bieliznę termiczną. To klucz do ciepła i komfortu.
4. Traktuj suchy skafander jak partnera, nie przeciwnika. Im lepiej go poznasz, tym łatwiej Wam się „dogadać”.
5. Pamiętaj, że nie ma jednej drogi. Każda z nas potrzebuje innego czasu i tempa, by poczuć się pewnie.
„To nie rakieta kosmiczna. To Twój bilet do wolności.”
„Dziewczyny – to nie rakieta kosmiczna.
A nawet jeśli, to już macie paliwo, żeby wystartować. Suchy skafander to nie próg nie do przeskoczenia, tylko brama do nowych możliwości.” – podsumowuje Natasza.
Dominika dodaje: „Wszystko jesteśmy w stanie opanować – grunt to dobre nastawienie, czas, praktyka i cierpliwy instruktor.”
Suchy skafander to tylko narzędzie. Cała reszta dzieje się w głębi.
„Bo kocham zimną wodę, ale nie znoszę zimna. Bo chcę nurkować częściej, głębiej, dalej – nie tylko latem w ciepłym jeziorze. Suchy skafander to mój bilet do wolności.” – mówi Dominika.
Dziś wiem, że kobiety nie potrzebują różowego loga na sprzęcie. Potrzebują przestrzeni – miejsca, w którym mogą zadawać pytania, próbować, mylić się i rosnąć. Nie tylko jako nurkinie, ale też jako kobiety.
A suchy skafander? To tylko narzędzie. Cała reszta dzieje się w głębi.
Zanurz się po więcej
Jeśli myślisz, że „to nie dla mnie” – może właśnie to jest moment, by sprawdzić, że jednak tak.
Zapraszam Cię na kurs suchego skafandra w W Głębi – dedykowany kobietom, które chcą nurkować dłużej, cieplej i pewniej siebie.
Zdjęcie Jacek Twardowski
Na zdjęciu Dominika
Na zdjęciu Natasza
Jak nurkować bezpiecznie w Jeziorze ATTERSEE
1. Jakie typowe zagrożenia lub szczególne warunki występują podczas nurkowania w jeziorze Attersee w porównaniu z innymi akwenami (np. widoczność, głębokość, temperatura, termoklina)?
Warunki panujące w jeziorze Attersee mogą się znacznie różnić od tych w innych lokalizacjach nurkowych.
Widoczność:
Widoczność może się bardzo różnić – od 15–20 metrów zimą, do poniżej 2 metrów latem, zwłaszcza po opadach deszczu lub w czasie zakwitu glonów. Na większych głębokościach widoczność może się nagle poprawić, ale jednocześnie drastycznie spada poziom światła, co prowadzi do niemal całkowitej ciemności.
Temperatura i termoklina:
Attersee to jezioro zimnowodne. Latem temperatura przy powierzchni może osiągać około 20°C, jednak poniżej 10–15 m spada często poniżej 8°C. Wyraźna termoklina występuje zwykle na głębokości 10–15 m i niesie za sobą ryzyko hipotermii lub utraty precyzyjnych zdolności motorycznych u nurków, którzy nie mają odpowiedniej ochrony termicznej.
Głębokość:
Maksymalna głębokość jeziora wynosi 171 m, a wiele miejsc nurkowych opada gwałtownie już poniżej 40 m. Strome ściany, takie jak te w lokalizacjach Ofen lub Schwarze Brücke, opadają do głębokości 80 m i więcej, co łatwo może skusić nurków do niekontrolowanego zanurzania się.
Położone w sercu austriackiego regionu Salzkammergut, jezioro Attersee to jedno z najpiękniejszych i najpopularniejszych miejsc do nurkowania w kraju. Słynie z krystalicznie czystej wody, spektakularnych podwodnych krajobrazów oraz zróżnicowanych lokalizacji nurkowych, przyciągając nurków z całej Europy przez cały rok. Nurkowanie w Attersee niesie jednak ze sobą także unikalne wyzwania – od warunków zimnowodnych i stromych ścian po szybko zmieniającą się widoczność. Aby pomóc odwiedzającym odpowiednio się przygotować i nurkować bezpiecznie, porozmawialiśmy z Gregorem Bockmüllerem, właścicielem centrum nurkowego Under Pressure w Weyregg am Attersee, który podzielił się z nami swoimi spostrzeżeniami i profesjonalnymi zaleceniami dotyczącymi bezpiecznego i przyjemnego nurkowania w tym wyjątkowym jeziorze.
2. Jakie przygotowanie fizyczne i techniczne powinni mieć nurkowie przed nurkowaniem w jeziorze Attersee (sprzęt, szkolenie, kondycja)?
Kondycja fizyczna:
Nurkowie powinni mieć dobrą wydolność krążeniowo-oddechową, być odporni na zimno i nie cierpieć na żadne problemy z układem oddechowym. Dobra kondycja fizyczna jest istotna, ponieważ nurkowania często wymagają długiego wynurzania się przy jednoczesnym przenoszeniu ciężkiego sprzętu. Regularne treningi i praktyka nurkowania w zimnych wodach są zdecydowanie zalecane. Należy unikać nurkowania bezpośrednio po długiej podróży lub w stanie zmęczenia.
Sprzęt:
Zalecany jest suchy skafander przez cały rok lub wysokiej jakości pianka 7 mm z dodatkową kamizelką docieplającą (ice vest) w cieplejszych miesiącach (czerwiec–wrzesień). Używaj wyłącznie automatów oddechowych z certyfikacją do wód zimnych (EN 250 A) i zawsze wyposaż się w dwa pierwsze stopnie. Obowiązkowy jest marker powierzchniowy (SMB) lub inny sygnałowy środek bezpieczeństwa – ze względu na intensywny ruch łodzi na jeziorze.
Szkolenie:
Doświadczenie w nurkowaniu w zimnych wodach jest absolutnie wymagane. Jeśli go brakuje, warto odbyć lokalne szkolenie lub orientacyjne nurkowanie wprowadzające. Dla nurkowań głębszych niż 30 metrów wymagane jest posiadanie specjalizacji Deep Diver,
a często również uprawnienia do nurkowania na mieszankach nitroksowych (Nitrox).
3. Jakie są najczęstsze błędy popełniane przez odwiedzających nurków, które mogą prowadzić do wypadków – i jak można ich uniknąć?
Do najczęstszych przyczyn wypadków wśród nurków odwiedzających jezioro Attersee należą:
● Bagatelizowanie zimna i używanie niewystarczającej ochrony termicznej.
● Niekontrolowane zanurzanie wzdłuż stromych ścian.
● Brak znajomości lokalnych miejsc nurkowych i panujących warunków.
● Słabe planowanie nurkowania lub całkowity jego brak.
● Brak doświadczenia lub zbytnia pewność siebie w nurkowaniach głębokich lub w zimnej wodzie.
Tym zagrożeniom można skutecznie zapobiec dzięki dokładnemu planowaniu przed nurkowaniem, odpowiedniemu przeszkoleniu i prowadzeniu nurkowań ostrożnie i w granicach własnych możliwości.
4. Jaką rolę odgrywają pogoda, pora roku i pora dnia w zapewnieniu bezpiecznego nurkowania w jeziorze Attersee?
Warunki sezonowe:
● Zima: Najlepsza widoczność, ale niskie temperatury wymagają nurkowania w suchym skafandrze.
● Wiosna: Zwykle przejrzysta woda, jednak dopływ wód roztopowych może czasowo pogarszać widoczność.
● Lato: Cieplejsza woda, dużo życia podwodnego, ale widoczność znacznie się pogarsza.
● Jesień: Zazwyczaj stabilne warunki i dobra widoczność.
Czynniki pogodowe:
Silne wiatry – zwłaszcza fenowe (Föhn) lub zachodnie – mogą powodować fale, utrudniając wejście i wyjście z wody.
Burze i intensywne opady często pogarszają widoczność przez napływ zanieczyszczonej wody i wzburzenie osadów.
Pora dnia:
Rano zwykle panuje spokój i lepsza widoczność, natomiast po południu wzrasta ruch łodzi i nasila się wiatr, co może pogorszyć warunki nurkowe.
5. Jakie konkretne zasady bezpieczeństwa, informacje o miejscach nurkowych lub lokalne przepisy powinni znać odwiedzający (np. parking, wejścia do wody, strefy nurkowe)?
Przed wejściem do wody nurkowie powinni zapoznać się z lokalnymi zasadami oraz charakterystyką danego miejsca nurkowego:
● Korzystaj wyłącznie z wyznaczonych miejsc parkingowych, wejść do wody oraz stref przeznaczonych dla nurków.
● Przestrzegaj austriackich przepisów dotyczących bezpieczeństwa i ochrony środowiska.
● Unikaj uszkadzania linii brzegowej oraz zakłócania życia podwodnego.
● Latem, w weekendy, dostępne miejsca parkingowe mogą być ograniczone – warto przyjechać wcześnie rano.
● Większość infrastruktury nurkowej (punkty napełniania butli, centra nurkowe) znajduje się w rejonie Weyregg i Unterach.
6. Jakie rekomendacje masz dla międzynarodowych gości, którzy po raz pierwszy nurkują w jeziorze Attersee, aby zminimalizować ryzyko i zapewnić sobie bezpieczne, przyjemne nurkowanie?
Przygotowanie:
Przed nurkowaniem zapoznaj się z lokalnymi mapami i opisami miejsc nurkowych, sprawdź aktualną temperaturę wody, widoczność oraz prognozę pogody.
Nurkowanie z przewodnikiem:
Podczas pierwszego nurkowania zdecydowanie zaleca się skorzystanie z pomocy lokalnego przewodnika, który zna warunki i punkty wejścia do wody.
Język i komunikacja:
Większość lokalnych centrów nurkowych posługuje się językiem niemieckim i angielskim, ale zawsze poproś o pełny briefing bezpieczeństwa przed nurkowaniem.
Zachowanie:
Przestrzegaj przez cały czas austriackich przepisów dotyczących bezpieczeństwa oraz ochrony środowiska.
Logistyka:
Pamiętaj, że latem może być ograniczona liczba miejsc parkingowych. Stacje napełniania butli i bazy nurkowe znajdują się głównie w miejscowościach Weyregg i Unterach.
KONTAKT nurkowania z przewodnikiem:
Under Pressure Dive Center
Landeroith 1
4852 Weyregg am Attersee
Austria
Tel.: +43 650 8000 477
E-Mail: office@u-p.at
Tecline
ZOOM
latarka do komunikacji, doświetlania filmów pod wodą i… nocnych wędrówek na lądzie
Czy
to możliwe za niecałe 700zł?
Tekst część 1 WOJCIECH A. FILIP Zdjęcia część 1 TECLINE
Tekst i zdjęcia część 2 TOMASZ PŁOCIŃSKI
CZĘŚĆ 1
KOMUNIKACJA ŚWIATŁEM
Podstawy
Największą zaletą dobrej komunikacji światłem jest zwiększenie swobody każdego z nurków.
W czasie nurkowania z klasyczną komunikacją nurkowie stale szukają się wzrokiem.
Komunikacja światłem to więcej możliwości obserwowania otoczenia i znacznie szybsza reakcja w sytuacji, kiedy nurek potrzebuje pomocy.
Jak to zrobić?
Na każde nurkowanie wybieramy „lidera” zespołu. Zespół powinien liczyć 2 lub 3 nurków.
4 osoby to 2 niezależne zespoły.
Każdy z nurków, niezależnie od swojej pozycji w formacji, zawsze stara się kierować strumień światła przed
lidera tak, aby ten zawsze widział dwa punkty światła od pozostałych nurków.
Latarki nie płyną same, więc lider widzi partnerów, a oni widzą jego przed sobą.
Jeżeli któryś z nurków płynących z boku chce zmienić pozycję, lekko odpłynąć albo przez jakiś czas płynąć nieco płycej – może to spokojnie zrobić, ale zawsze stara się, aby lider nie musiał szukać jego punktu świetlnego. Równocześnie zmiany pozycji lidera są na bieżąco zauważane przez nurków płynących nieco za nim.
ZNAKI UŻYWANE W KOMUNIKACJI ŚWIATŁEM
1. Pasywne OK
To sytuacja opisana powyżej. Nurkowie nie muszą kręcić kółek światłem, bo fakt, że jest stale widoczne, jest potwierdzeniem, że wszystko jest OK.
2. Aktywne OK
Przykładem może być moment po ustawieniu się w opisanej na początku formacji.
Lider wykonuje po swojej prawej stronie małe kółko, czyli pyta nurka z tyłu, po prawej: czy wszystko OK? Nurek w miejscu, gdzie lider wykonał znak, odpowiada takim samym znakiem: OK.
Następnie lider pyta o to samo nurka po lewej.
3. UWAGA – popatrz na mnie!
W każdej sytuacji, kiedy któryś z nurków chce, aby zwrócono na niego uwagę, zaczyna wolno (!) poruszać latarką na boki. Pozostali nurkowie łatwo zauważą taką niestabilność światła i odwrócą się w stronę nurka „wołającego”. Typowym przykładem zastosowania takiego znaku może być odnalezienie wraku.
Jeżeli nurek płynący po lewej stronie zauważy wrak na lewo od siebie, rozpoczyna powolne poruszanie światłem. Reszta zespołu skieruje się w jego stronę.
4. POMOCY – w domyśle ten znak zawsze oznacza: nie mam gazu!
Szybki, dynamiczny ruch światłem w dowolnym kierunku, ale strumieniem skierowanym do przodu w kierunku pozostałych nurków.
Reakcja na ten znak powinna być zawsze taka sama: szybkie dopłynięcie do nurka wzywającego pomocy z automatem gotowym do podania gazu.
5. Znak kierunku – płyńmy tam!
Wyobraź sobie, że na dnie leży linka wskazująca kierunek do ciekawego miejsca. Jeżeli pozostałe osoby z zespołu nie utrzymują kierunku, który ty znasz, zastosuj znak UWAGA (wolne poruszanie światłem na boki), a kiedy partnerzy podpłyną do ciebie, wykonaj kilka razy ruch światłem po dnie, tak jakbyś wskazywał leżącą linkę, pokazując równocześnie kierunek płynięcia.
Partnerzy potwierdzają, że zrozumieli, wykonując taki sam znak, czyli pokazują znak kierunku.
WAŻNE
Nurkowie często stosują dynamiczny ruch światła, chcąc podać znak UWAGA (wolny ruch światłem).
W efekcie, po kilku takich niepoprawnych sygnałach można zignorować sygnał POMOCY (dynamiczny ruch światła).
Aby komunikacja była możliwa, twoja latarka powinna świecić strumieniem na tyle wąskim, że partner bez problemu odczyta komunikaty.
Z kolei, aby cieszyć się z widoku wraku, doświetlić kadr filmowany małą kamerką albo telefonem, idealnie byłoby mieć latarkę o dosyć szerokim kącie świecenia.
Latarka Tecline ZOOM to nowe światło, które zmienia skupienie przez jedno przekręcenie głowicy.
To prosty, a przez to niezawodny sposób na stosowanie komunikacji i doświetlania szerokiego planu. Sporym wyzwaniem dla latarek komunikacyjnych jest jasne dno i słoneczny dzień – np. nurkowania w Morzu Czerwonym. Tecline ZOOM radzi sobie z tym bez problemu. Zmniejsz maksymalnie kąt wiązki światła – to 4 stopnie. Tak uzyskany punkt będzie dobrze widoczny dla twoich partnerów.
DWIE DODATKOWE, BARDZO WAŻNE, CHOĆ NIENURKOWE CECHY TECLINE ZOOM:
1. Nie potrzebujesz ładowarki – akumulator ładujesz przewodem USB-C z power banku albo ładowarki telefonicznej.
2. Tecline ZOOM zaskoczy wszystkich na powierzchni. Zasięg skupionego strumienia to ponad 900 metrów! System kontroli temperatury zadba o to, żeby latarka się nie przegrzała, więc…
CZĘŚĆ 2
WYKORZYSTANIE ZOOMA W FOTOGRAFII I FILMOWANIU
Często słyszę pytanie „jaki aparat kupić do fotografii podwodnej.” I muszę przyznać, że to pytanie mnie trochę irytuje. Aparat, a w zasadzie body to tylko jeden fragment dość dużej układanki z jakiej składa się sprzęt, który chcemy zabrać pod wodę. Równie ważne są obiektywy, obudowa oraz światło. W szczególności,
jeśli chodzi o rodzaj światła, to półświatek fotografów podwodnych jest tak samo podzielony pytaniem: błyskowe czy ciągłe, jak nurkowie rekreacyjni pytaniem skrzydło czy jacket. Oczywiście nie ma uniwersalnej odpowiedzi i każde rozwiązanie ma swoje plusy dodatnie oraz plusy ujemne. Można jednak określić pewne ogólne prawdy objawione. Światło lamp błyskowych jest silniejsze niż zdecydowana większość latarek. Dlatego w fotografii makro, gdzie trzeba mocno przymknąć przesłonę, aby uzyskać odpowiednią głębię ostrości, lampy błyskowe zdecydowanie wiodą prym nad latarkami. Dodatkowym atrybutem, którym cechuje się dobre światło do fotografii, to jego równomierność oraz możliwość uzyskania efektu snoot, tzn. małej plamy światła o równej krawędzi świa-
tło/czerń. Zastosowanie tego typu oświetlenia umożliwia odseparowanie obiektu od mało interesującego tła np. piasku, kamieni itp. Jedną z ciekawszych innowacji w produkcji latarek jest zastosowanie płaskich soczewek fresnela. Rozwiązanie tego typu w stosunkowo prosty i jednocześnie tani sposób, umożliwia konstrukcję latarki, która umożliwia regulację plamy światła i jednocześnie daje efekt na krawędzi oświetlonej plamy taki sam jak w przypadku snoota.
Pewnie zastanawiacie się, co wynika z tego przydługiego wstępu. Już wyjaśniam. Na rynku, w ofercie firmy Tecline, pojawiła się NOWA LATARKA PODSTAWOWA, dedykowana dla nurków na różnym poziomie zaawansowania. Latarka ta daje możliwości uzyskania bardzo
skupionego światła lub dość dużej plamy w celu podświetlenia większego obiektu. No i super, ale co to ma wspólnego z fotografią podwodną? Otóż, gdy przez przypadek latarka ta trafiła w ręce fotografa podwodnego od razu zauważyłem, jak ona świeci. Moje oczy zaświeciły się jeszcze bardziej gdy poznałem jej cenę. Równe odcięcie granicy światła, jednorodnie oświetlona plama światła, wystarczająco duża moc oraz kompaktowe rozmiary, te cechy latarki sprawiły, że od razu chciałem ją przetestować pod kątem zastosowania w fotografii.
Od zawsze wiedziałem, że wszystko do fotografii musi kosztować majątek. Tymczasem ta mała latarka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Przy parametrach f18, ISO200 oraz 1/160 sek, latarka w trybie maksymalnego skupienia w najmocniejszym trybie świecenia, była w stanie dobrze oświetlić obiekt. Zmiana kąta skupienia na trochę większy wymagało podbicia ISO do wartości 320. Efekty możecie sami ocenić na załączonych zdjęciach. Nie lubię określać wartości mocy latarki w lumenach albo luxach. W fotografii ma to wtórne znaczenie. Dla mnie najważniejsze są parametry zdjęcia jakie mogę zastosować mając do dyspozycji konkretny typ latarki. Myślę, że wszyscy użytkownicy aparatów typu
Olympus TG7-9 ale nie tylko, będą zadowoleni z mocy światła oraz możliwości jego skupiania. Wszyscy którzy chcą trochę więcej źródeł światła w celu odpowiedniego podświetlenia sceny albo dopiero zaczynają swoją przygodę z fotografią powinni się dokładniej przyjrzeć tej latarce. Z kolei posiadacze większych zestawów, którzy szukają dobrej latarki do podświetlenia AF również mogą zaspokoić swoje potrzeby. Ostatnim zastosowaniem, które jest dość specyficzne są nurkowania typu Black Water. Podczas tego typu nurkowań przewodnik przeszukuje toń wody latarką typu szperacz. Kiedy już znajdzie obiekt, wówczas kieruje drugą latarkę w to miejsce. Punkt przecięcia dwóch snopów światła pozwala fotografowi zlokalizować obiekt i rozpocząć swoją przygodę z łapaniem ostrości.
Ta nowa latarka Tecline świetnie się do tego nadaje, ponieważ w trybie skupionego światła daje efekt „miecza świetlnego”. Jak widzicie jedna prosta i tania latarka ma tyle zastosowań, że szczerze się zastanawiam, czy producent przemyślał ten projekt. Dlaczego? Ponieważ może ona zastąpić wiele innych i teraz będzie potrzebna tylko jedna, no może dwie, żeby równo oświetlić szerszy plan.
ZDROWIE NURKA PROFILAKTYKA
Bezpieczeństwo zaczyna się zanim zanurkujemy
Tekst i zdjęcia MICHAŁ MUCIEK
Głębia a zdrowie – dlaczego o tym piszę?
Na co dzień pracuję w ochronie zdrowia – jestem magistrem pielęgniarstwa, menadżerem i prowadzę podmiot leczniczy, w którego strukturach działa POZ z programem „Moje Zdrowie” i opieką koordynowaną. Brzmi poważnie, ale w praktyce chodzi o jedno: dbam, żeby pacjenci mieli dostęp do profilaktyki i dobrej opieki.
A po godzinach? Zakładam maskę, zamiast gabinetu schodzę pod wodę, chowam się za aparatem – fotografuję nurków, freediverów i syreny, łapiąc w kadrach ulotne momenty ciszy i magii. Te światy – medycyny, fotografii i nurkowania – pozornie odległe, w moim życiu przenikają się nieustannie. I to właśnie skłoniło mnie do napisania tego tekstu – z perspektywy człowieka, który wierzy, że bezpieczeństwo zaczyna się dużo wcześniej niż na linii brzegowej.
Pod wodą, gdy aparat milknie, a jedyne co słychać, to rytm własnego oddechu i bąbelki uciekające ku powierzchni – czuję, że jestem w innym świecie. Świecie ciszy, obrazów i chwil, które warto zatrzymać na zdjęciu. Ale ta cisza bywa złudna.
Ale obok pięknych kadrów czasem pojawiają się historie trudniejsze. Takie, które zaczynają się na powierzchni, a kończą dramatem pod wodą. Zanim zobaczymy pierwsze bąbelki, zanim spłyniemy w błękit, zanim kliknie migawka aparatu pod wodą – jest coś ważniejszego, o czym wciąż wielu nurków zapomina.
Zdrowie
Coraz częściej docierają do mnie informacje o wypadkach nurkowych, w których nie zawiódł ani sprzęt, ani partner, ani nawet technika. Zawiodło… ciało. Choroba serca, nadciśnienie, cukrzyca – niewidoczni przeciwnicy, którzy w warunkach nurkowania potrafią pokazać swoje najgroźniejsze oblicze.
I tu zaczyna się historia o tym, że bezpieczeństwo nurka zaczyna się dużo wcześniej niż na powierzchni wody.
W Polsce mamy coś, co może uratować niejednego nurka –i to zanim ten jeszcze pomyśli o butli, freedivingu czy ogonie syreny. To narzędzie, które pozwala na bezpłatne i całkiem szerokie sprawdzenie swojego zdrowia. To program „Moje Zdrowie”.
Badanie nurka – jak to ugryźć?
Nie ma oficjalnego „pakietu nurkowego”, ale da się go złożyć z tego, co już istnieje. Brzmi jak coś urzędowego i nudnego?
Być Może. Ale Działa. W praktyce to proste badania. Wypełniasz ankietę „Moje Zdrowie” na swoim Internetowym Koncie Pacjenta, aplikacji mojeIKP lub w przychodni, następnie Lekarz Rodzinny lub Pielęgniarka POZ zbiera wywiad, może wysłać na dodatkowe konsultacje, ocenić ryzyko sercowo-naczyniowe. Całość – dostępna praktycznie dla każdego.
Dla kogoś, kto schodzi pod wodę – to jak darmowy serwis kontrolny sprzętu, tylko że… dla własnego ciała.
Jak mógłby wyglądać „przegląd nurka”?
Wyobraźmy sobie, że zamiast samego „fit to dive” dostajemy prostą checklistę badań:
´ a nawet Doppler tętnic szyjnych i kończyn dolnych (brzmi poważnie, ale to zwykłe USG, świetne badanie, które pokazuje ryzyko udaru i zakrzepów).
Takie podejście nie różni się od sprawdzenia automatu czy jacketa przed wyjazdem – tylko dotyczy organizmu.
Takie „combo” nie tylko daje spokój psychiczny, ale czasem ratuje życie.
Niewidzialny przeciwnik – choroby cywilizacyjne
Nie oszukujmy się – żyjemy w epoce, w której połowa społeczeństwa zmaga się z nadciśnieniem, cukrzycą albo nadwagą. I nie chodzi o to, by wstydliwie odwracać wzrok od tych problemów, ale żeby wziąć je pod uwagę w planowaniu nurkowania.
´ Nadciśnienie – dotyczy nawet co trzeciego dorosłego. Pod wodą może doprowadzić do nagłego kryzysu, którego konsekwencje bywają dramatyczne.
´ Cukrzyca – niekontrolowany spadek poziomu glukozy to niebezpieczna gra w rosyjską ruletkę z samym sobą. Epizod hipoglikemii na 20 metrach? Partner może uznać to za atak paniki, a tymczasem to stan bezpośredniego zagrożenia życia.
´ Otyłość – obciąża serce i stawy, a dodatkowo zwiększa ryzyko choroby dekompresyjnej. Tkanka tłuszczowa działa jak „magazyn” dla azotu, co utrudnia jego bezpieczne usuwanie z organizmu.
´ Miażdżyca – rozwija się po cichu, podstępnie i często daje o sobie znać dopiero w postaci zawału lub udaru. Pod wodą takie zdarzenie nie daje szans na skuteczną pomoc.
Pod wodą nie ma miejsca na takie niespodzianki.
Czy to oznacza, że ktoś z chorobą przewlekłą ma porzucić nurkowanie? Absolutnie nie. Ale wymaga to świadomego podejścia rozsądku, badań i współpracy z lekarzem, który stanie się partnerem w planowaniu bezpiecznych zanurzeń.
Opieka koordynowana – czyli lekarz rodzinny w roli partnera nurka
Kiedyś chodzenie od specjalisty do specjalisty przypominało żmudne zbieranie pieczątek. Dziś mamy coś znacznie lepszego – opiekę koordynowaną w POZ. To rozwiązanie skierowane jest do osób z chorobami przewlekłymi, takimi jak cukrzyca, choroby układu krążenia, astma czy choroby tarczycy.
Brzmi skomplikowanie, ale w praktyce oznacza, że Twój lekarz rodzinny może stać się kimś w rodzaju „kierownika Twojego zdrowia”. Oznacza to, że lekarz rodzinny nie tylko prowadzi podstawową diagnostykę, ale w ramach jednego planu terapeutycznego może kierować pacjenta do kardiologa, diabetologa, endokrynologa czy pulmonologa. To duża zmiana – nie ma już chaosu i zgadywania, jest całościowe spojrzenie i spójna ścieżka leczenia.
Z perspektywy nurka – to ogromny atut. Lekarz rodzinny, który zna nasz stan zdrowia i ma narzędzia do współpracy ze specjalistami, może spojrzeć szerzej: „OK, masz cukrzycę? Sprawdźmy glikemię i nauczmy się reagować w sytuacjach kry-
zysowych. Masz nadciśnienie? Zróbmy badanie wysiłkowe serca, żebyś mógł spokojnie zejść na 30, 40 czy 50 metrów”. Dzięki temu nurek nie zostaje sam z pytaniem „czy mogę bezpiecznie zanurkować?”, lecz ma medycznego partnera, który pomaga w rozsądnej i świadomej decyzji.
Profilaktyka dla zdrowych nurków – dlaczego warto badać się mimo braku chorób przewlekłych? Opieka koordynowana obejmuje pacjentów z określonymi jednostkami chorobowymi, ale to nie znaczy, że zdrowi nurkowie mogą zrezygnować z kontroli medycznych. Wręcz przeciwnie – nurkowanie, freediving czy mermaiding stawiają przed organizmem wyjątkowe wyzwania. Różnica ciśnień, zwiększone obciążenie serca i płuc, stres oksydacyjny czy ekspozycja na zimną wodę – to czynniki, które potrafią ujawnić ukryte problemy zdrowotne.
Dlatego nawet nurek, który nie leczy się przewlekle, powinien traktować badania okresowe jako element własnego „serwisu technicznego”. EKG spoczynkowe, próba wysiłkowa, badania krwi czy spirometria – to nie fanaberia, ale realna inwestycja w bezpieczeństwo. W praktyce często to właśnie takie rutynowe badania wykrywają pierwsze sygnały nadciśnienia, za-
burzeń metabolicznych czy problemów kardiologicznych, które w wodzie mogłyby mieć poważne konsekwencje.
Zdrowy nurek, który regularnie się bada, zyskuje coś więcej niż „papier do kursu” – zyskuje pewność, że zejście pod wodę nie będzie grą w rosyjską ruletkę, tylko świadomą przygodą.
Profilaktyka – nie zakaz, tylko bilet wstępu
Słowo „profilaktyka” bywa odbierane jak ograniczenie. A przecież to zupełnie odwrotnie – to przepustka do nurkowania na dłużej. Bo badania nie są po to, by Cię zdyskwalifikować, ale po to, by upewnić się, że Twoje serce, płuca czy metabolizm wytrzymają warunki głębi.
Kiedyś nurkowanie kojarzyło się głównie z młodymi, wysportowanymi ludźmi. Pod wodę schodzą dziś także ci, którzy już dawno wiedzą, że wiek to tylko liczba. I świetnie! Ale liczby mają to do siebie, że warto je kontrolować – dlatego zdrowotny przegląd jest tak samo oczywisty jak sprawdzenie sprzętu nurkowego przed zanurzeniem.
Czerwone flagi – kiedy powiedzieć sobie „stop” Nurkowie mają w sobie coś z odkrywców – chcemy zanurzać się jak najczęściej, jak najgłębiej i jak najdłużej. Woda wcią-
ga, kusi i trudno jej odmówić. Ale czasem to właśnie ciało, niczym sternik na burzliwym morzu, daje nam sygnał, że trzeba zwolnić.
To nie są błahe znaki. Ból w klatce piersiowej, nagłe kołatanie serca, duszność pojawiająca się znikąd, omdlenie czy utrata przytomności – to czerwone flagi, których nie wolno zignorować. Podobnie jak skoki cukru czy ciśnienia, które wymykają się spod kontroli. Każdy z tych sygnałów to nic innego jak prośba organizmu: „Sprawdź mnie, zanim wrócisz pod wodę”.
Odwaga w nurkowaniu nie polega na zaciśnięciu zębów i ignorowaniu objawów. Prawdziwa siła to umiejętność powiedzenia sobie „stop” – choć serce ciągnie do wody, a sprzęt już czeka spakowany. Bo bezpieczeństwo to nie słabość. To mądrość, która pozwala wracać z wyprawy zawsze z uśmiechem, a nie w trybie alarmowym.
Aparat a stetoskop
Kiedy schodzę pod wodę z aparatem, wiem, że poluję na ulotne chwile. Na błysk światła w tafli, na spojrzenie syreny, na bąbelek unoszący się ku powierzchni. Ale w tle zawsze mam świadomość, że każdy nurek, którego fotografuję, ma swoje ciało – i to ono jest pierwszym sprzętem, który zabiera ze sobą pod wodę.
Podwodna fotografia potrafi uchwycić spokój i piękno, które widzimy tylko na chwilę. Ale zdjęcie nie pokaże, że ktoś przed chwilą miał podwyższone ciśnienie, że glukoza niebezpiecznie spadła, albo że w tętnicy szyjnej czai się blaszka miażdżycowa.
Dlatego uważam, że prawdziwe bezpieczeństwo rodzi się nie w chwili wejścia do wody, ale dużo wcześniej – w laboratorium, gabinecie lekarza rodzinnego i… w naszej własnej decyzji, żeby o siebie zadbać.
Można mieć najlepszy komputer nurkowy, najdroższy rebreather czy silikonowy ogon z brokatem. Ale jeśli serce, płuca czy naczynia nie dają rady – żaden sprzęt nie zastąpi profilaktyki.
Program „Moje Zdrowie” i opieka koordynowana POZ to trochę jak dobre światło w fotografii – jest za darmo, wszyscy mogą z niego korzystać, ale trzeba wiedzieć, jak je uchwycić.
Bo nurkowanie zaczyna się dużo wcześniej niż założymy maskę. Zaczyna się w gabinecie lekarza rodzinnego, przy zwykłym badaniu krwi i… w naszej własnej decyzji, żeby o siebie zadbać.
I może właśnie tam uratujemy sobie życie – po to, żeby potem spokojnie zejść w głębię i cieszyć się chwilą.
Checklista zdrowotna nurka (do samokontroli)
´ Czy w ostatnim roku robiłeś podstawowe badania krwi (morfologia, glukoza, lipidogram)?
´ Czy Twoje ciśnienie tętnicze mieści się w normie (<140/90 mmHg)?
´ Czy kiedykolwiek miałeś ból w klatce piersiowej, omdlenia, duszności?
´ Czy masz wyrównaną cukrzycę, tarczycę lub inne przewlekłe schorzenia?
´ Czy Twoja kondycja pozwala Ci bez wysiłku wejść po 3 piętrach schodów?
´ Czy lekarz rodzinny widział Cię w ostatnich 12 miesiącach na badaniu profilaktycznym?
Zamiast zakończenia
Pod wodą jesteśmy gośćmi. Warto wejść tam przygotowanym – nie tylko z dobrym sprzętem i partnerem, ale też z przekonaniem, że nasze ciało da radę.
Ten bilet życia nie kosztuje nas praktycznie nic. To wszystko jest dostępne tu i teraz, trzeba chcieć i poświęcić chwile czasu.
A nawet jeśli mielibyśmy poszerzyć diagnostykę to i tak wydamy mniej niż na nasze „graty nurkowe”.
Bo profilaktyka nie odbiera pasji nurkowania. Ona sprawia, że możemy nurkować dłużej, bezpieczniej i z większą radością.
Zakres badań i konsultacji
Badania krwi
Ciśnienie / serce
Układ oddechowy
PAKIET PROFILAKTYCZNY DLA NURKA
MINIMUM (Moje Zdrowie / POZ)
• morfologia,
• glukoza,
• lipidogram,
• próby wątrobowe
• pomiar ciśnienia,
• EKG spoczynkowe
• wywiad,
• osłuchanie płuc
Układ krążenia / naczynia• wywiad,
• obwód w pasie,
• BMI
Inne
• wywiad lekarski,
• edukacja zdrowotna
ROZSZERZONE (zalecane dla nurków)
• TSH,
• kwas moczowy,
• HbA1c,
• elektrolity
• EKG wysiłkowe,
• Holter EKG
• Holter RR
• spirometria,
• RTG klatki piersiowej
USG Doppler tętnic szyjnych i żył kończyn dolnych
• USG jamy brzusznej,
POZ
KOORDYNOWANA / Specjaliści
Pogłębione:
• witamina D,
• homocysteina,
• markery zapalne
• echo serca,
• konsultacja kardiologiczna
• konsultacja pulmonologiczna,
• testy alergiczne
• konsultacja angiologiczna,
• diagnostyka zakrzepicy
• profil tarczycowy Konsultacje:
• diabetolog,
• endokrynolog,
• dietetyk
Oto 3 poprawne odpowiedzi na to pytanie:
1. Tak!
2. Nie!
3. Być może.
Możesz wybrać dowolną, ale… przeczytaj, zanim wybierzesz swój sposób traktowania własnego automatu.
TAK
Dlaczego warto oddać automat do serwisu:
´ każdy automat z czasem zmienia nieco parametry pracy, zdecydowanie warto, żeby zawsze podawał gaz tak lekko, jak to możliwe,
´ oddając automat do serwisu, sprawdź też stan swojej butli nurkowej; zalodzenie automatu w zimnej wodzie w głównej mierze jest spowodowane wodą w twojej butli
– sprawdź ją razem z automatem,
´ jeżeli przez dłuższy czas nie nurkowałeś, to upewnij się, że twój automat nie ma wewnątrz ognisk korozji, które mogą spowodować nawet jego pęknięcie!
NIE
Dlaczego nie warto oddawać automatu do serwisu:
´ coroczny serwis przedłużający gwarancję zrobiłeś niedawno (mniej niż rok temu), a automat pracuje idealnie, ´ nie wiesz, jak znaleźć autoryzowanego przez producenta serwisanta,
´ usłyszałeś od „serwisanta”, że lepiej, żeby przez automat oddychało się ciężej niż bardzo lekko.
BYĆ MOŻE
Serwisować / nie serwisować:
´ minęło 9 miesięcy od ostatniego serwisu, a ty wybierasz się na długie safari, planując sporo głębokich nurkowań, ´ właśnie odkupiłeś używany automat z kompletem dokumentów potwierdzających jego dobry stan, ´ chcesz sprzedać swój automat, zachowując gwarancję dla nowego właściciela.
Producenci automatów podają w warunkach gwarancji zasady używania automatu zapobiegające utracie gwarancji.
Prawdopodobnie każdy informuje o całkowitej utracie gwarancji, jeżeli automat był serwisowany przez osobę nieposiadającą aktualnej autoryzacji.
Producent mojego automatu zaleca serwis znacznie rzadziej niż co rok – czy to oznacza, że mam dużo lepszy automat niż moi koledzy?
Od 2017 roku sposób, w jaki pracują automaty, jest weryfikowany przez mocno restrykcyjne zasady wprowadzania ich na rynek. Jeżeli automat spełnia wymogi EN250:2014, to każdy, który wybrałeś, jest najlepszy. Różnice to głównie kolor i sposób wyprowadzenia węży.
Im dłuższe są interwały pomiędzy serwisami, tym większa szansa na droższe naprawy przy rzadkim używaniu automatu. Twój automat działa najlepiej, kiedy jest często używany.
Czy serwisowanie przed zimą jest ważniejsze niż serwisowanie przed latem?
Jeżeli nurkujesz zimą pod lodem, to eliminacja wody z twojej butli może okazać się niezwykle istotna, eliminując zaladzanie się automatu. Dodatkowo doświadczony serwisant przypomni ci, jak korzystać z regulacji oporów oddechowych i wspomagania w czasie nurkowań w bardzo zimnej wodzie.
Jeżeli nurkujesz tylko latem, w wodzie bez termokliny, albo gdzie poniżej termokliny temperatura jest wyższa niż 10°C, to traktuj to tak, jakbyś nurkował pod lodem.
Zrób tak dlatego, bo kiedy okaże się, że z twojego octopusa chce skorzystać nieco zestresowany partner, to dużo większa ilość gazu przepływająca przez I stopień automatu znacząco obniży jego temperaturę, co może doprowadzić do zalodzenia automatu, jeżeli w butli jest woda.
Sprawdź oznaczenie na twoim automacie.
Jeżeli znajdziesz takie: EN250A <10°C, oznacza to, że twój automat jest przebadany i dopuszczony do nurkowań w wodzie tzw. „ciepłej”, o temperaturze powyżej 10°C.
Jeżeli w twojej butli znajduje się niewielka ilość wody, a z twojego octopusa zacznie oddychać inny nurek, to może to spowodować zalodzenie automatu i stały wypływ gazu nawet w ciepłej wodzie. Stać się tak może mimo, że automat właśnie wrócił z serwisu, w którym nie sprawdzono stanu twojej butli.
Autoryzowany Serwisant
To osoba, która reprezentuje przed tobą firmę, która wyprodukowała twój automat.
Autoryzowany Serwisant dobrze zna zasady utrzymania twojego sprzętu w najlepszym możliwym stanie i, co bardzo ważne, zna zasady naprawy oraz parametry pracy, których ustawienia wymaga producent.
Autoryzowany Serwisant to osoba, która łatwo powinna zdiagnozować niedomagania twojego sprzętu, ale również odpowiedzieć na każde twoje pytanie dotyczące jego działania.
Zawsze powinieneś zweryfikować, czy wybrany serwisant ma utrzymaną autoryzację producenta na serwisowanie jego sprzętu. Poproś o pokazanie / przesłanie aktualnego dyplomu (autoryzacja obejmuje zwykle czas nie dłuższy niż 2 lata od ostatniego szkolenia).
Autoryzowany Serwisant nigdy nie dyskutuje o tym, czy ma aktualną autoryzację, czy nie – po prostu pokazuje ci dokument, który to potwierdza.
Oddanie sprzętu w ręce pana Wojciecha tylko dlatego, że „się zna” i mieszka blisko, może być nierozsądnym pomysłem. Autoryzacja to przede wszystkim bezpieczeństwo.
Brak dostępu do części zamiennych, proponowanie tańszych rozwiązań, ale także utrata gwarancji to dodatki, o których pan Wojciech zwykle nie wspomina.
Czy twój automat działa najlepiej, jak to możliwe?
Czy zapewni ci wystarczającą ilość gazu na 50 m?
Zabierz swój sprzęt i umów się na spotkanie w Akademii