
nr 41
5 (41)/2025
cena 33,00 zł
cena z dostawą
na terenie PL 45 zł

nr 41
5 (41)/2025
cena 33,00 zł
cena z dostawą
na terenie PL 45 zł
CHOOSE CARBON OR TITANUM
Redaktor Naczelny
Drodzy Czytelnicy, to wydanie Perfect Diver jest dla mnie wyjątkowe, bo powstało z ducha prawdziwej przygody. NordDive Expedition pokazała nam, że największa frajda zaczyna się tam, gdzie kończy się wygoda – spanie na dachu samochodu, nurkowanie bez infrastruktury, pełna niezależność i wolność. W takich warunkach czujesz, że naprawdę żyjesz i naprawdę nurkujesz.
Ogromną radość daje mi też fakt, że nasz redakcyjny kolega, Przemek Zyber, odniósł wielki sukces – jego zdjęcie zdobyło główną nagrodę na prestiżowym Gallipoli Wreck Festival. To dowód na to, że pasja i wrażliwość potrafią przemówić obrazem mocniej niż tysiąc słów.
W numerze znajdziecie także mniej znane oblicze Wysp Kanaryjskich, legendarny wrak SS Thistlegorm w relacji Sylwii i Adriana, niesamowite spotkanie z ka-
szalotami opisane przez Barbarę Glenc, a także kolejny saksoński kamieniołom.
Cofniemy się też do lat 90-tych XX wieku, w opowieści Jarosława Sołoducha o sprzątaniu Małego Stawu Karkonoszy, które stało się jednym z pierwszych przykładów nurkowej ekologii w praktyce.
Są też kolejne perełki – Jezioro Tałty opisane przez Jacka Kubiaka oraz wrak ORP Bryza w Zatoce Gdańskiej.
Na deser przygotowaliśmy sprzętowe rozkładówki, materiał Magdy Sokołowskiej o sztucznej inteligencji, która zaczyna schodzić pod wodę, oraz solidną porcję wiedzy o ciśnieniu parcjalnym.
Zapraszam Was, by zanurzyć się w ten numer. Jest różnorodny, pełen pasji i inspiracji. Tak właśnie smakuje podwodna przygoda!
Spodobało Ci się to wydanie? Postaw nam wirtualną kawę buycoffee.to/perfectdiver Odwiedź naszą stronę www.perfectdiver.pl, zajrzyj na Facebooka www.facebook.com/PerfectDiverMagazine i Instagrama www.instagram.com/perfectdiver/
10 NordDive Expedition. NORWEGIA
30 EL HIERRO. Kanary mniej znane
Tajemnice KASZALOTÓW. MAURITIUS
22 Foto igrzyska, GALLIPOLI WRECK FEST 2025 wydarzenia
46 MAŁY STAW. Perła wodna Karkonoszy słodka woda
52 Nurkowanie na mazurskiej autostradzie. Jezioro TAŁTY
56 Baśniowa SAKSONIA i jej granitowy szlak. SPARMANN
66 Sztuczna inteligencja schodzi pod wodę mój punkt widzenia
60
72
20 Precyzja, wytrzymałość i profesjonalizm – zegarki nurkowe marki CHRIS BENZ sprzęt
Redaktor Naczelny Nurek techniczny Geografia świata i podróże Reportaż Reklama
Tłumacze języka angielskiego Opieka prawna Grafik
Wydawca PERFECT DIVER Sp. z o.o. ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com
ISSN 2545-3319
WOJCIECH ZGOŁA TOMEK KULCZYŃSKI ANNA METRYCKA
DOMINIKA ABRAHAMCZYK reklama@perfectdiver.com
MAGAZYN ZŁOŻONO KROJAMI PISMA
Montserrat (Julieta Ulanovsky), Open Sans (Ascender Fonts), Noto Serif, Noto Sans (Google)
DRUK
Wieland Drukarnia Cyfrowa, Poznań, www.wieland.com.pl
www.perfectdiver.pl
36 SS THISTLEGORM
60 ORP BRYZA wraki
porady i ciekawostki
72 Dlaczego nie mogłem wysuszyć prania w Norwegii? Czyli o podstawach nurkowania technicznego dla himalaistów… Co to jest CIŚNIENIE PARCJALNE
AGNIESZKA GUMIELA-PAJĄKOWSKA, ARLETA KAŹMIERCZAK, PIOTR WITEK, TOMEK KULCZYŃSKI Adwokat JOANNA WAJSNIS BRYGIDA JACKOWIAK-RYDZAK
DYSTRYBUCJA sklep internetowy sklep.perfectdiver.pl redakcja@perfectdiver.com
Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna. PayPal.Me/perfectdiver
FOTOGRAFIA NA OKŁADCE Przemysław ZYBER
MIEJSCE Gallipoli, Turcja
NA ZDJĘCIU
SS Kartagina
Zdjęcie zdobyło I MIEJSCE w konkursie Gallipoli Wreck Fest 2025
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.
WOJCIECH
ZGOŁA ANNA METRYCKA
Człowiek, który podróżuje nurkując. Wszystko zaczęło się od wody. Jako sześciolatek nauczył się pływać i od tego momentu każda chwila nad jeziorem czy morzem była dla niego okazją do odkrywania tajemnic przyrody. Później przyszły żagle – już jako piętnastolatek zdobył patent żeglarza jachtowego, a wiatr i fale stały się jego pierwszymi nauczycielami wolności. W 2006 roku zszedł pod powierzchnię – i tam został. Dziś ma na koncie ponad 900 nurkowań, zarówno w jeziorach i wrakach w Polsce, jak i w odległych, egzotycznych miejscach. Każde zanurzenie traktuje jak spotkanie – z Naturą, z historią i samym sobą. Wojciech to nie tylko nurek. To także opowiadacz historii, fotograf i redaktor naczelny magazynu Perfect Diver, a także twórca portalu dive-adventure. eu. Łączy słowa i obrazy w taki sposób, by pokazywać światu piękno ukryte pod wodą i zachęcać innych do odkrywania go samemu. Nie zatrzymuje tej pasji dla siebie. Organizuje i wspiera akcje ekologiczne, sprzątanie jezior i mórz, bo wierzy, że odpowiedzialność wobec przyrody zaczyna się od małych kroków – od pozostawienia miejsca czystszym, niż się je zastało. Jest miłośnikiem Natury w jej najczystszej postaci. Wierzy, że nurkowanie to nie tylko sport, ale sposób budowania świadomości – o środowisku, o drugim człowieku, o samym sobie.
„Człowieku! Zanurz się pod wodę. Jeśli piękno, które ujrzysz nie wstrząśnie Tobą – to nic ciekawego Cię już w życiu nie czeka.” Pasjonatka nurkowania, zodiakalna rybka, od zawsze związana z wodą. Pierwszy kurs nurkowy zrobiłam w wieku 14 lat i od tamtej pory nie rozstaję się z nurkowaniem! :) Pracę magisterską napisałam o turystyce nurkowej na studiach geograficznych UW. Od 2013 roku pisywałam do magazynu nuras.info, brałam udział w podwodnych sesjach fotograficznych. Od 2018 piszę artykuły do Magazynu nurkowego Perfect Diver (wcześniej jako Ania Sołoducha), a od kilku lat jestem również częścią redakcji. Przelewam na papier swoją wiedzę i doświadczenie, propagując właśnie to, co kocham najbardziej – czyli nurkowanie. 13 lat organizowałam wyprawy nurkowe na całym świecie, bo praca z ludźmi i sprawianie ludziom radości to właśnie to, w czym się spełniam. Uczestniczę w targach i eventach nurkowych, pomagam również w sprzątaniu jezior. Wielokrotnie miałam przyjemność wystąpić jako prelegentka na targach i konferencjach. Mam kilka nurkowych webinarow na koncie. Nurkowałam już w wielu miejscach na Ziemi, ale lista marzeń cały czas rośnie… Do zobaczenia pod i nad wodą! divebyann@gmail.com
SYLWIA
KOSMALSKA-JURIEWICZ
Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia, jest joginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www.blog.dive-away.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest instruktorem nurkowania, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.
TOMEK KULCZYŃSKI
Dla Tomka nurkowanie zawsze było największą pasją. Zaczął swoją przygodę w wieku 14 lat, rozwijając się został instruktorem nurkowania rekreacyjnego, technicznego, Instruktorem pierwszej pomocy oraz technikiem branży nurkowej. Aktualnie prowadzi 5* Centrum Nurkowe COMPASS DIVERS Pobiedziska koło Poznania, gdzie przekazuje swoją wiedzę i umiejętności początkującym oraz zaawansowanym nurkom, co sprawia mu ogromną radość i satysfakcję z bycia częścią ich podwodnej przygody…
DOMINIKA ABRAHAMCZYK
Zarażona pasją do nurkowania przez Perfect Diver. Wciąż poszerza swoje nurkowe umiejętności. Choć jest zdecydowanie ciepłolubna, zakłada suchy skafander i eksploruje również zimniejsze zbiorniki. Ulubione nurkowania to te z dużą ilością zwierzaków! Ostatnio bierze pod wodę telefon w obudowie i próbuje swoich sił w amatorskim fotografowaniu. Zaciekawiona medycyną nurkową. Zawodowo mgr pielęgniarstwa – instrumentariuszka.
JAKUB BANASIAK
Zoopsycholog, badacz i znawca behawioru delfinów, oddany idei ochrony delfinów i walce z trzymaniem ich w delfinariach. Pasjonat M. Czerwonego i podwodnych spotkań z dużymi pelagicznymi drapieżnikami. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od ponad 15 lat uczestniczy w badaniach nad populacjami dzikich delfinów, audytuje delfinaria, monitoruje jakość rejsów whale watching. Jako szef projektu „Free & Safe” (wcześniej „NIE! dla delfinarium”) przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli, promuje etyczny whale & dolphin watching, szkoli nurków z odpowiedzialnego pływania z dzikimi delfinami, popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.
Nurkuje od 35 lat. Spędził pod wodą ponad 16 tysięcy godzin, z czego większość nurkując technicznie. Był instruktorem i instruktorem mentorem wielu organizacji m.in. CMAS, GUE, IANTD, PADI. Współtworzył programy szkoleniowe niektórych z tych organizacji. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą i doświadczeniem praktycznym. Uczestnik wielu projektów nurkowych, w których brał udział jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy prelegent. Jako pierwszy Polak nurkował na wraku HMHS Britannic (117 m). Jako pierwszy eksplorował głęboką część jaskini Glavas (118 m). Wykonał serię nurkowań dokumentujących wrak ORP GROM (110 m). Dokumentował głębokie (100–120 m) części zalanych kopalń. Jest pomysłodawcą i konstruktorem wielu rozwiązań sprzętowych podnoszących bezpieczeństwo w nurkowaniu.
Jest Dyrektorem Technicznym w firmie Tecline, gdzie m.in. kieruje placówką badawczo-szkoleniową Tecline Academy. Jest autorem kilkuset artykułów o nurkowaniu oraz książek dotyczących diagnostyki i napraw sprzętu nurkowego. Nurkuje w rzekach, jeziorach, jaskiniach, morzach i oceanach na całym świecie.
WOJCIECH JAROSZ
Absolwent dwóch poznańskich uczelni – Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska –piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie –jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.
Dawno dawno temu w odległej galaktyce był chaos…
…czyli natłok myśli i zachwytów po moim pierwszym zanurzeniu głowy pod wodę w 2005 roku, w postaci INTRO, na wakacjach w Egipcie. Już wtedy całkowicie się „zatopiłem” w podwodnym świecie i chciałem, żeby odbijał on coraz większe piętno na moim życiu. 2 lata później zrobiłem kurs OWD, który dostałem w ramach prezentu z okazji 18 urodzin, a z czasem pojawiały się kolejne kursy i doskonalenie umiejętności. „Fotografia” pojawiła się niewiele później, ale początkowo w formie jednorazowego podwodnego „kodaka” z którego zdjęcia wychodziły oszałamiająco niebieskie
Nie jestem wielbicielem jednego typu nurkowania, choć największą słabość mam na ten moment –do dużych zwierząt pelagicznych. Wyspy Galapagos były do tej pory moją najlepszą okazją do sfotografowania tak wielu gatunków morskiej fauny. Pasję nurkowo-fotograficzną dzielę ze swoją buddy, która prywatnie jest moją żoną IG: luke.divewalker; www.lukedivewalker.com
Laura jest dziennikarką, trenerem instruktorów, nurkiem CCR i jaskiniowym. Przez ponad dekadę rozwijała swoją karierę nurkową, zdobywając wiedzę i doświadczenie z różnych dziedzin. Jej specjalnością są profesjonalne szkolenia nurkowe, ale pasja do środowiska podwodnego i jego ochrony skłania ją do odkrywania różnych miejsc na całym świecie, od głębin Cieśniny Lombok, jaskiń w Meksyku i wraków na Malcie po Malediwy, gdzie prowadzi centrum nurkowe nagrodzone przez ministerstwo turystyki tytułem najlepszego centrum nurkowego na Malediwach. Aktywnie przyczynia się do promowania ochrony środowiska morskiego, biorąc udział w projektach naukowych, kampaniach przeciw zaśmiecaniu oceanów i współpracując z organizacjami pozarządowymi. Znajdziesz ją na: @laura_kazi_diving www.divemastergilis.com
PRZEMYSŁAW ZYBER
Fotografuję – bo lubię, filmuję – bo to mnie kręci, piszę – bo lubię się dzielić, szkolę – bo wspieram rozwój, podróżuję – bo uwielbiam odkrywać nowe. www.facebook.com/przemyslaw.zyber www.instagram.com/przemyslaw_zyber/ www.deep-art.pl
Nurkuje od zawsze, nie pamięta swoich pierwszych nurkowań. Jedyne co pamięta, że od zawsze nurkowanie było jego pasją. Całe dzieciństwo spędził nad Polskimi jeziorami, które do dziś woli od dalekich destynacji. Z wielkim sukcesem zamienił pasję w sposób na życie i biznes. Ciekawość świata i ciągłe dążenie do doskonałości i perfekcji to główne cechy, które na pewno mocno mu przeszkadzają w życiu. Zawodowy instruktor nurkowania, fotograf, filmowiec. Twórca Centrum Nurkowego DECO, Course Director PADI, TecTrimix Instructor Trainer TECREC.
Z zawodu handlowiec, z zamiłowania nurek i podróżnik. Nurkuje od 2011 roku. Od 12 lat jako profesjonalista zaraża swoją pasją kolejne pokolenia miłośników morskich głębin. Zaczynała jako Divemaster a później Instruktor w PADI. W 2015 roku wraz z mężem założyła w Pruszkowie koło Warszawy własną szkołę nurkowania „Lionfish”. Od 2019 roku związana z polską organizacją nurkową IDF. Największe sukcesy odnosi w szkoleniach początkowych a jej „konikiem” jest praca z nurkującą młodzieżą. Uwielbia fotografię podwodną oraz podróże w najdalsze zakątki świata. www.lionfish.pl
MAGDALENA SOKOŁOWSKA
Artystyczna Dusza, mimo iż jest absolwentką Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu – Marketing i Zarządzanie oraz Manchester Metropolitan University na kierunku International Business Management. Od dziecka związana z muzyką. Występowała i tańczyła na scenie oraz w teledyskach. Była menadżerem znanych piosenkarzy i zespołów muzycznych oraz układała choreografie taneczne do występów i teledysków. Teraz zajmuje się marketingiem w branży muzycznej i prowadzi szkolenia na temat marketingu internetowego, sztucznej inteligencji i wirtualnej rzeczywistości. „Lubię nurkować – szczególnie z rekinami, pływać na windsurfingu, malować obrazy (wystawiane są w Polsce i Hiszpanii), tworzyć artystyczne instalacje, fotografować, piec ciasta i ciasteczka, zwiedzać nowe miejsca, uczyć się, czytać książki naukowe, grać w gry komputerowe PC i VR, oglądać filmy SciFi i fantasy, dekorować wnętrza, tańczyć, śpiewać, obserwować i doświadczać świata i ludzi.”
Ma 45 lat i jest żonaty, od 25 lat pracuje zawodowo w branży metalurgicznej, nurkuje od 2009 roku i nurkowanie stało się dla niego sposobem na życie i pasją. Mieszka w Kętrzynie, a związany jest z Klubem Mazursharks.
Jestem podróżniczką i nurkiem technicznym, a świat odkrywam zarówno na lądzie, jak i pod wodą. Nurkowaniem zajmuję się od 16 lat. Z racji tego, że z zawodu jestem fotografką, od pierwszego zanurzenia towarzyszy mi aparat. Zaczynałam od nurkowań rekreacyjnych, ale z czasem zdobyłam uprawnienia full trimix i full cave, co pozwala mi eksplorować jaskinie, wraki i duże głębokości.
Pod wodą odnajduję spokój, który trudno znaleźć na powierzchni. Każde nurkowanie to dla mnie nie tylko przygoda, ale też okazja, by zatrzymać na fotografii niezwykły podwodny świat. barbaraglenc.foto@gmail.com
Od zawsze podróżnik, od 2017 roku nurek. Pierwszy raz zanurkował w parku narodowym Menjangan na Bali. Podwodny świat zachwycił go tak bardzo, że zaczął podróżować, aby nurkować. Divemaster po kursie i stażu w Utila Dive Center w Hondurasie. Wcześniejsze kursy robił w dziwnych miejscach: OWD na Rarotonga, AOWD na kanaryjskim El Hierro, tylko Rescue bardziej typowo w polskim Piechcinie. Uważa, że najpiekniejsze, co widział pod wodą to meksykańskie cenoty. Oprócz nurkowania jego wielką pasją są góry, wielodniowe trekkingi i łatwe wspinaczki. Wspinał się m. in. w peruwiańskich Andach, wszedł na sześciotysięcznik w Himalajach. Zawodowo związany z IT i designem. Dba o to, żeby strony, aplikacje i serwisy były bardziej przyjazne dla użytkowników niż aplikacja PADI.
Swoją przygodę z nurkowaniem zacząłem w latach 90-tych eksplorując polskie jeziora. Od 2000 roku nurkuję również poza granicami kraju – Chorwacja, Egipt, Francja, Hiszpania, Korsyka, Sardynia. Na przestrzeni lat podnosiłem swoje kwalifikacje, uzyskując finalnie stopień Dive Mastera w 2004 roku. Na co dzień nurkuję w niemieckich kamieniołomach ze względu na bliskość miejsca zamieszkania. Swoją pasję zaszczepiłem córce, z którą mam przyjemność nurkować. Wielokrotnie organizowałam prywatnie wyjazdy nurkowe dla znajomych, miałam również okazję być opiekunem wyjazdu z ramienia Organizatora turystycznego. Największe marzenie nurkowe – Indonezja, Antyle Holenderskie (Curaçao) oraz Meksyk – który odwiedzę tego roku.
Skandynawia, a w szczególności
Norwegia, wciąż pozostaje w dużej mierze dzika, surowa i wymagająca – ale właśnie przez to tak fascynująca i piękna.
Tekst WOJCIECH ZGOŁA
Zdjęcia DOMINIKA ABRAHAMCZYK, WOJCIECH ZGOŁA
Norwegia – kraina wyrzeźbiona przez Naturę
Norwegia to kraina wyrzeźbiona przez siły Natury, które działały przez miliony lat. Surowe, skaliste góry wyniosły się tu dzięki zderzeniom płyt tektonicznych, a potem ląd został dosłownie przeorany przez lodowce. To właśnie one nadały mu charakterystyczną i niesamowicie urozmaiconą linię brzegową – pełną fiordów, głębokich zatok wciskających się w głąb lądu tak mocno, że czasem trudno rozpoznać, czy patrzysz na słodkowodne jezioro, czy na morską zatokę ze słoną wodą. Trzeba podjechać, dotknąć palcem i go oblizać ;)
Skandynawia, a w szczególności Norwegia, wciąż pozostaje w dużej mierze dzika, surowa i wymagająca – ale właśnie przez to tak fascynująca i piękna. Miejsca do nurkowania wybiera się tu często przypadkowo, kierując się intuicją albo mapą drogi, a mimo to niemal zawsze okazuje się, że pod powierzchnią aż kipi od życia.
Właśnie taki był plan – ruszyć na północ Skandynawii, by zanurzać się w jej wodach, spać w namiocie rozłożonym na dachu samochodu, gotować własne posiłki i zatrzymywać się tam, gdzie dusza i serce podpowiadają, a rozsądek delikatnie przytakuje. I tak noce spędzaliśmy raz przy szumiącym, górskim potoku, innym razem nad brzegiem jeziora, na leśnej polanie czy na obrzeżach majestatycznych fiordów. Każde miejsce było inne, a każde wyjątkowe. Po drodze zbieraliśmy jagody, podglądaliśmy dziką faunę i zachwycaliśmy się północną florą – no, może z drobnym wyjątkiem dla nieproszonych towarzyszy w postaci gzów i komarów.
Pierwsze kroki na Północy
Wyruszyliśmy z Polski przez Niemcy do Danii, by w Hirtshals, późną nocą, złapać prom. Po niespełna trzech godzinach delikatnego kołysania fale wyniosły nas do Kristiansand – pierwszej bramy Norwegii. Zjechaliśmy z pokładu i ruszyliśmy w głąb lądu, kierując się na Evje. Droga wiodła przez lasy, a noc była już gęsta i cicha, gdy nagle na poboczu pojawił się on – łoś, ogromny i majestatyczny, z rozłożystym porożem. Przez chwilę stał spokojnie, jakby samym swoim wyglądem potwierdzał, że naprawdę dotarliśmy do krainy Północy. Po chwili wszedł w las i zniknął. Dalsza droga nie była łatwa. Aplikacja „Park4night” podsuwała kolejne propozycje, ale wszystkie miejsca były zajęte. W końcu, około czwartej nad ranem, trafiliśmy na utwardzony leśny plac. Rozłożyliśmy namiot na dachu i niemal natychmiast zasnęliśmy – pierwszy norweski poranek miał zacząć się właśnie tutaj. Rankiem, choć mocno niewyspani, rozłożyliśmy palnik i nastawiliśmy wodę na kawę – ten rytuał zawsze smakuje najlepiej w terenie. Poranek przywitał nas łagodnym słońcem i śpiewem ptaków, a szybkie śniadanie dodało sił, by ruszyć dalej na północ, w stronę Stavanger.
Norwegia za kierownicą wymaga skupienia. Ograniczenia prędkości są tu bezwzględne, a nawet drobne ich przekroczenie grozi wysokim mandatem. Do tego drogi bywają wąskie, więc co jakiś czas trzeba zjechać na bok, by przepuścić nadjeżdżający z naprzeciwka samochód. Nie jest to jednak uciążliwe – raczej naturalna część podróży, bo za każdym zakrętem otwiera się nowy widok: lasy, rzeki, jeziora i zielone
skwery, które sprawiają, że jazda sama w sobie staje się formą zwiedzania. Patrząc na mijane akweny trudno oprzeć się pokusie, by choć na chwilę zajrzeć pod ich powierzchnię. W Norwegii niemal każdy zakręt prowadzi do miejsca, które może okazać się potencjalnym nurkowiskiem – czy to krystaliczne jezioro, czy fragment fiordu. Ta świadomość sprawia, że sprzęt nurkowy w bagażniku przestaje być tylko balastem, a zaczyna kusić jak obietnica kolejnej podwodnej przygody.
Tym razem nocleg wypadł w Faråni, tuż nad rzeką usianą wielkimi, gładkimi głazami. Aplikacja podpowiedziała to miejsce i był to strzał w dziesiątkę – z widokiem na szemrzącą wodę, idealną do przyrządzenia obiado-kolacji w moim ulubionym, jednogarnkowym stylu. Rankiem, po wreszcie całej przespanej nocy, na stole pojawiła się jajecznica na kabanosach z pumperniklem – prosty, ale sycący zestaw, który smakuje najlepiej pod gołym niebem.
Droga dalej prowadziła nas przez zielone połacie lasów, usianych niesamowitą ilością rzek, strumieni, cieków wodnych i innych, większych akwenów. Wzrok syciły odcienie zieleni, uszy chwytały krakanie kruków, a na poboczu pojawiły się lisy i żurawie – jakby codzienny element tutejszego pejzażu. Takie obrazy działają jak balsam – człowiek zwalnia wewnętrznie, łapie rytm miejsca i zaczyna wchodzić w klimat spokojniejszego, norweskiego życia.
Stavanger – serce fiordów
Wieczorem dotarliśmy do Stavanger, gdzie przyjęli nas Paweł i Monika. Zaprosili nas do siebie na cały weekend, a my z ra-
dością skorzystaliśmy – w końcu nie tylko dach namiotu bywa domem w podróży. Tu muszę dodać, że Monika przygotowała pyszną zupę rybną z przepisu starej Norweżki. My jednak nie mogliśmy się już doczekać nurkowań, tym bardziej że Paweł od razu zapowiedział spot, w którym można trafić na niezwykłych mieszkańców norweskich wód – piłogony. Pisał o nich w wydaniu nr 39 Perfect Diver.
Spotkanie z piłogonami
Był ciepły, piątkowy wieczór, gdy do naszej ekipy dołączyli Ala i Mirek. Droga prowadząca nad wodę wiła się nieskończenie – w lewo, w prawo, pod górę i w dół – aż w końcu, po dobrej godzinie jazdy, dotarliśmy na miejsce (Dirdal). Zaparkowaliśmy tuż przy morzu i zaczęliśmy klarować sprzęt. Paweł i Mirek opowiedzieli nam o nurkowisku, przeprowadzili briefing i od razu podgrzali atmosferę – właśnie tutaj bywają piłogony, małe rekiny, które zwykle żyją na głębokościach nawet do 200 metrów. My mieliśmy nadzieję je zobaczyć, dlatego plan zakładał zejście do około 40 metrów.
Wszyscy ubrani w suche skafandry, gotowi na zimno, sprawdziliśmy światła główne i backupy – nasze GRALmarine dawały pełne poczucie bezpieczeństwa. Wejście było trudne, usiane kamieniami, więc każdy krok wymagał uwagi. Spotkaliśmy się jeszcze na powierzchni, tuż przed zanurzeniem. Lekki wiaterek, spokojne morze, zapach soli w powietrzu. Ostatnie OK-jki i… w dół. Woda przy powierzchni miała przyjemne 19°C. Od razu otoczyły nas falujące brunatnice, ławice drobnych rybek, dziesiątki rozgwiazd i krabów. Dominowały typowe barwy podwodnej
Norwegii – brązy, rudości, czerwienie i bordo. Z każdą minutą, z każdym metrem głębiej, krajobraz stawał się coraz bogatszy – pojawiły się flądry i ostroszowate, przybywało jeżowców i rozgwiazd.
Na 30–35 metrach dostrzegliśmy pierwsze błyski – „oczy kota” odbijające światło naszych latarek. Piłogony! Małe rekiny, spokojne i dostojne, przesuwały się tuż nad dnem. Światło skierowaliśmy lekko w dół, by nie płoszyć gospodarzy tego miejsca. Udało mi się dogonić dwa osobniki – próbowałem złapać dobry kadr, ale odpłynęły, jakby bawiąc się w berka.
Schodzimy na 40 metrów i przez chwilę polujemy kamerami na te niezwykłe ujęcia. Do towarzystwa dołączają zębacze, potężne kraby i kolejne piłogony. Świadomość, że obcujemy z rybami, które na co dzień żyją w niedostępnych głębinach, dodawała temu spotkaniu wyjątkowej magii.
Udaje mi się zrobić kilka ujęć, choć głównie z góry – piłogony nie dają się łatwo podejść. Czas wracać, więc powoli rozpoczynamy wynurzanie, rozglądając się jeszcze raz po podwodnym świecie. To, co widzimy po drodze, zachwyca nie mniej niż same rekiny – bogactwo barw, kształtów i gatunków jest ogromne.
Na powierzchni spotykamy się z powrotem w komplecie. Wystarczy jedno spojrzenie, by wiedzieć, że wszyscy czują to samo – szerokie, szczere uśmiechy nie schodzą nam z twarzy. To było nurkowanie, które na długo zostanie w pamięci: około dziesięciu
piłogonów, pięć gatunków krabów, zębacze, flądry i cała masa innych stworzeń, które składają się na unikalną mozaikę norweskich wód.
Takie chwile cementują ekipę i sprawiają, że każdy chce więcej – bo jeśli pierwsze wspólne zejście dało nam aż tyle, to co przyniosą kolejne? Dodatkowym smaczkiem była temperatura: na czterdziestu metrach woda miała zaledwie 13°C, co mocno kontrastowało z przyjemnymi 19°C przy powierzchni. Norwegia od razu pokazuje, że potrafi być piękna, ale i wymagająca.
Weekend w Stavanger okazał się niezwykle różnorodny. Paweł i Monika pokazali nam swoje miasto i okolice. Spacerowaliśmy po porcie i starówce, gdzie wąskie uliczki i bielone domki z charakterystycznymi dachami przenoszą w klimat dawnej Norwegii. Spotyka się tutaj domy (na obrzeżach), które mają tarcze wikingów na murze pod oknami. Nieopodal odwiedziliśmy miejsce, gdzie odtworzono osadę Wikingów z końca epoki żelaza – stojąc na wzgórzu, widać było dokładnie, dlaczego wybrali właśnie to miejsce. Mieli stąd ogląd na całą okolicę i pełną kontrolę nad tym, co dzieje się w dolinach i nad wodą.
Wrażenie zrobił na nas także najwyżej położony w okolicy płaskowyż Preikestolen – słynny „Pulpit Rock”, 604 m nad Lysefjordem – miał nam pokazać jeden z najbardziej spek-
takularnych widoków w Norwegii. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie: raz przebijało słońce, by za chwilę przykrył nas deszcz, a potem znów błyskały promienie w kroplach spadającej wody. Szlak na górę prowadził przez kamieniste ścieżki i skalne stopnie, a oczekiwanie rosło z każdym krokiem. Niestety, szczyt spowijała gęsta mgła. Stała tak równo, że w takich sytuacjach nie widać ani fiordu, ani otaczających gór – tylko biały bezkres. Gdy trafi się na pogodę bez mgły, rozpościera się z niego widok, który naprawdę odbiera dech w piersi.
Do wodospadu Hengjanefossem prowadzi krótki, ale wymagający szlak. Już od pierwszych kroków czuliśmy, że to nie będzie zwykły spacer – strome podejścia, kamienne stopnie i łańcuchy, których trzeba się chwytać, by utrzymać równowagę. Nagrodą za wysiłek był narastający huk – szum wody spadającej z prawie 100 metrów w dół, który niósł się w całej dolinie. Po drodze mijaliśmy turystów z różnych stron świata – słychać było rozmowy w kilku językach, a mimo to panowała jakaś wspólna atmosfera ekscytacji. Po około 450 metrach wspinaczki odsłonił się nam widok na wodospad w pełnej okazałości – potężna kaskada, biała od piany, spadająca wąskim gardłem skalnej ściany. Ale na tym nie koniec – można było wejść jeszcze kilkaset metrów wyżej, na szczyt góry, z której wodospad bierze swój początek. To doświadczenie było kompletne: siła natury, zmienność pogody, wysiłek wspinaczki i radość, że dotarliśmy tak wysoko.
Norwegia to jednak nie tylko pejzaże – to także smaki. W Stavanger odkryliśmy, że lokalne truskawki mają zupełnie inny, intensywny zapach i smak, którego próżno szukać gdzie indziej. Spróbowaliśmy też śmietany, która tutaj ma 40% tłuszczu – gęsta, kremowa, wręcz rozpływająca się na języku. Do tego gofry, które w tej części Norwegii są niemal narodowym przysmakiem.
Rejs ribem przez Lysefjord
Ostatni dzień weekendu należał do Mirka i Pawła – to oni przygotowali dla nas prawdziwą wisienkę na torcie. Dużo wcześniej zarezerwowali szybką łódź typu RIB i już rano zabrali nas do portu. Przesiedliśmy się na pokład, a razem z nami popłynęły też Alicja i Monika. Plan był prosty: cały dzień w drodze – nurkowania, szukanie fok i grill na skalnej półce dostępnej jedynie od strony morza. Przejazdy ribem same w sobie były przygodą – nie krótkie skoki, ale niemal godzinne rejsy, podczas których czuliśmy wiatr na twarzy i słony smak wody na ustach. Płynęliśmy między fiordami, wpływaliśmy nawet pod sam wodospad, mijaliśmy wiszący most i obserwowaliśmy młode foki baraszkujące w wodzie. Fiordy oglądane z perspektywy morza robiły ogromne wrażenie, zwłaszcza gdy minęliśmy monumentalną ścianę płaskowyżu Preikestolen, tym razem w pełnym słońcu. Pierwsze nurkowanie zrobiliśmy właśnie tutaj (Lysefjorden), w jego pobliżu – Alaskårvika, gdzie pod wodą życie tętniło inaczej niż przy brzegu.
Po zejściu i powrocie na powierzchnię zatrzymaliśmy się na dłuższą przerwę –grillowane przegrzebki, opalanie się i czatowanie z aparatami, by uchwycić foki. Temperatura wody przy powierzchni sięgała 18°C, ale na 32 metrach spadała już do 8°C. Widoczność oscylowała w granicach 20 m. Piłogonów nie spotkaliśmy, za to ogromne kraby i meduzy rekompensowały brak rekinów.
Drugie nurkowanie odbyło się w Kallasteinnesset, spocie wybranym spontanicznie – „na czuja”. Miejsce nie zapowiadało niczego wyjątkowego, ale pod wodą znów czekała przygoda. Tu było najchłodniej: 15°C przy powierzchni i zaledwie 10°C już na dziesięciu metrach – a do tego widoczność okazała się najsłabsza ze wszystkich naszych zanurzeń. Surowe warunki kontrastowały z ciepłym słońcem na powierzchni, ale i tak dawały poczucie, że eksplorujemy kawałek Norwegii, którego większość ludzi nigdy nie zobaczy.
Weekend w Stavanger był pełen kontrastów i różnorodnych wrażeń. Z jednej strony surowa natura – fiordy, płaskowyże i wodospady, z drugiej – ciepła atmosfera spotkań i odkrywania miasta z Pawłem i Moniką. Pod wodą spotykaliśmy rekiny piłogony, kraby, zębacze, a na powierzchni zachwycaliśmy się portem, starówką i historią Wikingów. Do tego rejs ribem między fiordami, baraszkujące w wodzie foki, grillowane przegrzebki i długie rozmowy po nurkowaniu – to wszystko sprawiło, że weekend stał się kompletną mozaiką przeżyć.
Na lądzie było równie wyjątkowo. Spacerowaliśmy boso po plaży Orrestrand w regionie Jæren, gdzie złoty piasek kontrastuje z chłodnym Morzem Północnym. Tam też skusiliśmy się na pyszne śmietankowe lody z kakaową posypką –prosta przyjemność, która w tej scenerii smakowała jak nigdy wcześniej. Stavanger i okolice zostawiły w nas ogromne wrażenie – jako miejsce, które potrafi
połączyć siłę natury, bogactwo podwodnego życia i zwykłe małe radości, tworząc obraz Norwegii, w której chce się zostać na dłużej.
Droga 55 – surowa Skandynawia
W Stavanger czuliśmy się znakomicie, ale nie chcieliśmy nadużywać gościnności. Poza tym tęskniliśmy już za łonem przyrody. Przestraszeni prognozami pogody ruszyliśmy dalej – zostawiając Haugesund za sobą, obraliśmy kierunek na Dombås. Przed nami piętrzyły się góry, a tymczasem pogoda zaczęła się psuć: deszcz, wiatr i temperatura, która nie przekraczała już 20°C. W kolejnych dniach doświadczyliśmy wszystkich pór roku – od słońca, przez ulewę, po… bitwę na śnieżki. Nie mieliśmy konkretnego planu. Pogoda wytyczała decyzje: jeśli było słońce – zatrzymywaliśmy się nad wodą i korzystaliśmy, ile się dało; jeśli deszcz – jechaliśmy dalej. Niestety, wiele miejscówek z aplikacji „Park4night” było zajętych. W końcu, już wieczorem, wjechaliśmy w góry, wiatr targał samochodem, a w oddali majaczyły łaty śniegu. Zdecydowaliśmy się zjechać z asfaltu. Dominika szła przed autem, sprawdzając, czy grunt nie jest zbyt grząski. Po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do małej polanki, położonej odrobinę wyżej niż droga. Obok kaskadowo spadał wartki potok, omijając nas łukiem, a tuż przy nas rozciągało się mini poletko pełne jagód.
Rano zbieraliśmy je garściami i zajadaliśmy ze smakiem – z ichnią śmietaną 40-tką.
Modlitwy do św. Ekspedyta zostały wysłuchane – akurat na czas rozkładania namiotu, zimnego prysznica i kolacji, deszcz odpuścił. Tak było zresztą przez całą wyprawę: krótkie okna pogodowe przychodziły dokładnie wtedy, gdy najbardziej ich potrzebowaliśmy. Zjeżdżając z drogi straciliśmy zasięg: całkowicie internet i GPS, a noc na wysokości około 900 m n.p.m. okazała się chłodna – ledwie 8°C. Spaliśmy w naszych merino-czapkach Perfect Diver’a, w skarpetach BARE od ocieplacza SB (rewelacja) i pod termo-kocem za 50 zł, który okazał się zbawienny. Ranek był rześki i nie wróżył supersłonecznej pogody. Uwijaliśmy się szybko, wiedząc, że za chwilę znowu zacznie padać. Ruszyliśmy dalej – bez internetu, bez wskazań GPS, przez góry, w stronę Dombås i jeszcze dalej. Droga 55, czyli Sognefjellet, to absolutnie niezwykły odcinek Norwegii – najwyższa droga górska w całej Skandynawii, wijąca się ponad 1400 m n.p.m. Wjeżdżając tam, mieliśmy wrażenie, że świat nagle przeniósł się w inny wymiar. Wiatr był przenikliwy i ostry, niosąc ze sobą zapach śniegu i skał, a jednocześnie nieustannie grał nam w uszach jak żywy instrument. Po obu stronach drogi płynęły strumyki – raz szerokie i spokojne, raz rwące, spadające kaskadami prosto z topniejących połaci lodu. Co chwilę mijaliśmy jeziora o szmaragdowej albo stalowoszarej barwie, otoczone surowymi zboczami. Roślinność była niska, karłowata, jakby wciąż walczyła o przetrwanie – wierzba zielna, delikatne wełnianki wąskolistne kołyszące się na wietrze i plamy mchu, które upierały się, by rosnąć tam, gdzie zdawałoby się, nic rosnąć nie może. Najczęstszymi towarzyszami drogi były owce – czasem całe stada poruszały się niespiesznie, często wprost po asfalcie, jakby chciały przypomnieć, kto tu naprawdę jest gospodarzem. Zatrzymaliśmy się na krótką przerwę – wystarczyło kilka minut, by rozłożyć kuchenkę i przygotować kawę. Pita w metalowych kubkach stygła zaskakująco szybko w tym górskim chłodzie, ale smakowała jak żadna inna kawa – intensywnie, z nutą wiatru, wysokości i ciszy. To był moment, który zostanie w pamięci na długo: my, góry, wiatr i kawa, której aromat mieszał się z surowym powietrzem Sognefjellet.
Za Kołem Podbiegunowym
Ze względu na pogodę – a właściwie ciągłe opady – postanowiliśmy obrać kurs na Mo i Rana, a stamtąd dalej, za Koło Podbiegunowe. Po trzech dniach podróży i szukania pogodowych okien rozkładanie i składanie naszego „domu na dachu” szło nam już sprawnie i niemal automatycznie. To naprawdę ciekawy sposób zwiedzania, dający wolność i elastyczność, choć ma też swoje minusy – zwłaszcza bliskość drogi. Samochód z namiotem nie wygłusza tak, jak kamper. Najlepszym sposobem na to okazała się bliskość wodospadu albo potoku, których szum skutecznie zagłuszał hałas przejeżdżających aut. Z zapasami też było ciekawie. Już teraz wiedzieliśmy, że część wróci z nami do Polski – ale pulpety, makarony, ryż i zupa ogórkowa poszły w pierwszej kolejności.
I właśnie, prawie bym zapomniał! Jeszcze przed Dombåsem spotkaliśmy kolejnego łosia – tym razem dużą klempę. Była 13:00, deszcz siąpił z nieba, a ona spokojnie skubała coś na skraju lasu. Dominika miała listę „must see” na Północną Skandynawię: łosie, piłogony, foki… Odhaczyliśmy już wszystkie trzy, więc teraz pozostało czekać na renifery.
Im bliżej Koła Podbiegunowego, tym paradoksalnie robiło się cieplej. Gdy w końcu dotarliśmy do Arctic Circle Center, powitało nas słońce i aż 26°C. Zwiedziliśmy wystawę, obejrzeliśmy film, skusiliśmy się na małą przekąskę i ruszyliśmy na dłuższy spacer po okolicznych pustkowiach. Stanie dokładnie na granicy symbolicznego „Koła” miało w sobie coś szczególnego – poczucie, że naprawdę dotarliśmy daleko na Północ.
Szwecja – jeziora i powrót Zajechaliśmy jeszcze wyżej, do Røkland. Uzupełniliśmy wodę i paliwo, kupiliśmy ostatnie norweskie lody i ruszyliśmy w drogę powrotną przez Szwecję. Obraliśmy kierunek na drogę 77. Aplikacja „Park4night” znów podpowiadała noclegi, ale wszystkie miejsca były zajęte.
Frustracja narastała, lecz jak to często bywa – „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Właśnie wtedy spotkaliśmy naszego pierwszego renifera! Przez kolejne dwie godziny zjeżdżaliśmy z 77 i mniej więcej trzymając się wyznaczonego kierunku, kluczyliśmy szutrowymi drogami. I to był strzał w dziesiątkę – bo oprócz pięknych krajobrazów napotykaliśmy coraz to nowe renifery. Były białe, brązowe, szarobrązowe… a jeden wyglądał jak żywcem wyjęty z bajki – „Rudolf”! No dobrze, może raczej jego kuzynka. W sumie naliczyliśmy ich trzynaście.
Gdy zaczęło się robić szaro, koło 23:00, zjechaliśmy nad jakieś jezioro. Później okazało się, że to najgłębsze jezioro Szwecji: Hornavan (221 m). Znaki informowały, że można tu łowić ryby –wystarczy zeskanować kod QR i opłacić licencję. To zwiastowało porannych wędkarzy i rzeczywiście – następnego dnia pojawili się punktualnie…
Po kilku dniach deszczu wreszcie trafiliśmy na niezłą pogodę i – co najważniejsze – znaleźliśmy miejsce, gdzie zaledwie pięć metrów od auta było bezpieczne zejście do wody. Po śniadaniu wskoczyliśmy w sprzęt. Woda miała 20°C i dobrą widoczność. Pływało mnóstwo narybku, zauważyliśmy też raki. Szczupaki wolały trzymać dystans, ale okonie – solidne, 40–45-centymetro-
we – podpływały zaciekawione, pozując nam do kamer. To właśnie magia takich wyjazdów: śpisz tam, gdzie się uda, gotujesz na łonie natury, zanurzasz się w jeziorach i stajesz się cząstką świata, który odkrywasz.
A co z powietrzem? Staraliśmy się nim gospodarować rozsądnie. W takich warunkach najczęściej nurkowaliśmy do 10–12 m, więc jedna butla spokojnie wystarczała na dwa bezpieczne zanurzenia, czasem na trzy krótsze. Gdy powietrze się kończyło, szukaliśmy w Internecie lokalnego klubu nurkowego ze sprężarką i jechaliśmy nabić butlę.
Ważne! Butla musi być zalegalizowana, a często pytają też o certyfikat uprawniający do nurkowania w suchym skafandrze.
Powrót do domu
W ten sposób, krok po kroku, wracaliśmy na południe, zatrzymując się jeszcze na noclegi po drodze. Jedną z dłuższych
przerw zrobiliśmy w Hammarsbadet, gdzie nie mogliśmy odmówić sobie kąpieli w Bałtyku. Woda była orzeźwiająca, a sama chwila – symboliczna, bo to już powrót do znanych nam mórz. Potem pozostało już tylko wjechać na prom w Karlskronie i ruszyć w ostatni etap podróży – do domu.
Wyprawa przez Norwegię i Szwecję była podróżą pełną kontrastów – od fiordów i płaskowyżów, przez spotkania z łosiami, fokami i reniferami, aż po nurkowania w lodowatych wodach i kąpiel w Bałtyku. Nasz dom na dachu samochodu pozwolił nam zatrzymywać się tam, gdzie serce podpowiadało, a kawa pita w górach czy jajecznica na kabanosach smakowały jak najlepsze dania świata. Północ nauczyła nas elastyczności – pogoda zmieniała plany, ale też otwierała drzwi do nieoczekiwanych przygód. To była podróż, w której staliśmy się częścią natury, a ona hojnie dzieliła się z nami swoim pięknem.
A prawda jest taka, że chcemy więcej :)
Dlaczego warto zainwestować w sprawdzone rozwiązania dla wymagających użytkowników?
W dzisiejszych czasach zegarek to nie tylko narzędzie pomiaru czasu, lecz także wyraz stylu życia, precyzji oraz niezawodności. W szczególności dotyczy to zegarków przeznaczonych do użytku w ekstremalnych warunkach – takich jak nurkowanie. W tym segmencie rynku od lat wyróżnia się marka CHRIS BENZ, oferująca czasomierze projektowane z myślą o najwyższych standardach technicznych i użytkowych.
Profesjonalne zegarki dla profesjonalistów
Marka CHRIS BENZ , wywodząca się z Niemiec, specjalizuje się w produkcji zegarków dedykowanych środowisku wodnemu. Wszystkie modele są tworzone we współpracy z doświadczonymi nurkami, ratownikami oraz ekspertami od sprzętu specjalistycznego, co przekłada się na ich wyjątkową funkcjonalność oraz odporność.
Najwyższy standard wykonania
Zegarki CHRIS BENZ charakteryzują się niezwykle solidną konstrukcją. Koperty wykonane są ze stali nierdzewnej o podwyższonej odporności na korozję, co stanowi nieodzowny atut przy kontakcie z wodą morską. Zastosowanie szafirowych szkieł odpornych na zarysowania, a także mechanizmów kwarcowych lub automatycznych wysokiej klasy, zapewnia ich długowieczność oraz dokładność.
Wiele modeli wyposażonych jest w obrotowy bezel, umożliwiający precyzyjne odmierzanie czasu nurkowania, a także w funkcje dodatkowe, takie jak głębokościomierz,
zawór helowy, czy czujniki temperatury i ciśnienia. Wersje cyfrowe umożliwiają nawet rejestrację danych nurkowych, co stanowi duże udogodnienie dla osób prowadzących regularne zapisy swoich aktywności.
Odporność w ekstremalnych warunkach
Zegarki tej marki są testowane pod kątem szczelności do głębokości 200, 300, a nawet 1000 metrów, co sprawia, że spełniają one wymagania stawiane przed profesjonalnym sprzętem nurkowym. Niezależnie od warunków – zarówno w zimnych, ciemnych wodach, jak i podczas intensywnych nurkowaniach w ciepłych morzach i oceanach– zegarki Chris Benz pozostają niezawodne.
Uniwersalność i design
Choć zegarki CHRIS BENZ projektowane są z myślą o specjalistycznym zastosowaniu, ich uniwersalny i nowoczesny design sprawia, że doskonale sprawdzają się również jako element codziennego stroju. Ich sportowa elegancja i funkcjonalność czynią je atrakcyjnym wyborem dla osób aktywnych, ceniących jakość i praktyczne rozwiązania.
Społeczna odpowiedzialność marki
Warto podkreślić, iż CHRIS BENZ to nie tylko producent wysokiej klasy zegarków, ale również marka zaangażowana w działania proekologiczne i edukacyjne. Firma aktywnie wspiera inicjatywy na rzecz ochrony środowiska morskiego, promując zrównoważone podejście do eksploracji i użytkowania zasobów naturalnych.
Inwestycja w zegarek nurkowy marki CHRIS BENZ to wybór świadomy i racjonalny – oparty na rzetelności technicznej, odporności na ekstremalne warunki oraz estetyce na najwyższym poziomie. Dla wszystkich, którzy oczekują od zegarka czegoś więcej niż tylko pomiaru czasu, czasomierze tej marki stanowią doskonałą propozycję – zarówno pod względem funkcjonalnym, jak i wizerunkowym.
Wyłączny dystrybutor EXTREME DIVERS
e-mail info@extremedivers.pl tel. 667341349
Jeżeli myślicie, że ta opowieść jest o cudownych wakacjach, błękitnym tureckim wybrzeżu, gdzie poranna bryza delikatnie muskając twarz, zachęca do wstania o ludzkiej porze… Gdzie słonko całując horyzont, chowa się w spokojnym pomarańczowym blasku morza, otulając cię ostatnimi ciepłymi promieniami, kołysząc do snu. Gdzie stalowe tytany ukryte w zamglonej otchłani morza same układają się w kadrze, prosząc o odkrycie ich historii i dają ci na tacy zwycięskie zdjęcie…
TO SIĘ GRUBO MYLICIE!
To nie jest opowieść dla ludzi o słabych nerwach. Raczej dla tych, którzy lubią gęsią skórkę, emocje i adrenalinę. To, co przeżyliśmy na konkursie, byłoby świetnym scenariuszem do filmu trzymającego w napięciu od początku do samych napisów końcowych. Nie chodzi mi o organizację samej imprezy, bo ta stała na najwyższym poziomie, ale zmowę przeciwko nam chyba wszystkich Bogów Morza łącznie. Serwowali nam iście ekstremalne warunki i dawali z liścia w twarz fala za falą.
Zacznijmy jednak od samego początku
Wyobraźcie sobie: początek czerwca, ja spokojnie żyję swoim życiem, a tu nagle ding! – wiadomość od samego Alexa Dawsona.
Tak, TEGO Alexa – mojego idola podwodnej fotografii. Tego, który robi obłędne szerokokątne foty jaskiń i wraków,
które uwielbiam. Nie wierzyłem własnym oczom. Pomyślałem: „Ktoś mnie wkręca… albo Messenger oszalał?”
Ale nie. To była prawda! Alex nominował mnie do Gallipoli Wreck Fest 2025 – konkursu, w którym startuje tylko 9 najlepszych fotografów podwodnych świata. A z nich wyłoniony zostaje ten: „The Best”. Brzmi jak finał Ligi Mistrzów, tylko zamiast stadionu mamy wraki z I wojny światowej na 85 metrach głębokości! No właśnie – 85 metrów!
To nie jest „plażowe pluskanie z GoPro”. Na takiej głębokości twoja obudowa aparatu ma wrażenie, że ktoś na nią posadził słonia. Na takiej głębokości już nie ma żartów!
Do tego specjalne mieszanki gazów, rebreather, skuter podwodny – słowem: misja specjalna James Bonda.
Choć termin zawodów nakładał się na obłędny wyjazd na Malediwy i nurkowania wśród setek mant, zdecydowałem, że skorzystam z zaproszenia Alexa.
To jest absolutny zaszczyt stanąć ramię w ramię z najlepszymi fotografami świata. Bez wahania potwierdzam udział we współzawodnictwie.
To tylko 90 dni do konkursu!
Bo nie mogę powiedzieć, że aż 90 dni. Świadomość, ile pracy czeka mnie, aby się przygotować, spędzała mi sen z powiek. Zaproszenie obejmuje również modela, z którym wykonam tą misję specjalną. Wiem, że aby mieć szansę ugrać coś w zawodach, muszę mieć perfekcyjnego modela. Osobę o uprawnieniach spełniających wymagania konkursu, o nienagannej pływalności oraz świadomości fotograficznej. Nurka, który nie tylko będzie wyglądał, ale i będzie służył mi jako wsparcie bezpieczeństwa. Od razu pomyślałem o Michale Rachwalskim. Znamy się od dłuższego czasu. Jest moim instruktorem technicznym od początku mojej przygody z rebem. Wykonaliśmy razem kilkadziesiąt nurkowań. Rozumiemy się bez słów. A do tego jest świetnym fotografem.
Czy może być lepiej?
Michał bez wahania się zgadza, ekscytując się udziałem w tak wielkim wydarzeniu. Uświadamia mi jednak bardzo trafnie, jak się później okazuje, że mój sidemontowy reb nie nadaje się
do tej misji. Wyobraź sobie: fale, prądy, a ty siedzisz w wodzie w tych warunkach i zakładasz na siebie 4 butle + skuter i aparat. Zanurzasz się już wyczerpany jak żółw po maratonie. – Musisz zmienić reba na to wydarzenie.
– To niemożliwe!!! Przecież ja już od 3 lat nurkuję w moim SM CCR i doskonale się w nim czuję. Mam wynurkowane setki godzin. A tu nagle na 3 miesiące przed takim wydarzeniem mam wszystko zmienić, robić uprawnienia, nurkować bardzo głęboko na nieznanym sprzęcie???
Ponieważ Michał jest instruktorem prawie każdej jednostki CCR, doradza mi wybór jednostki i wypożycza. Każdą wolną chwilę spędzałem na ćwiczeniach. Na koparkach w Jaworznie widzą mnie częściej niż obsługę obiektu. Jedziemy nad Hańczę, gdzie kończę MOD 2 (trymix normoksyjny) na głębokości 80 metrów. Następnie na Attresee – MOD 3 (trymix hipoksyczny) i zaliczyłem 120 metrów. Tym samym uzyskuję wszystkie certyfikaty dające mi zielone światło do startu w konkursie.
Ale to dopiero początek…
Certyfikaty to nie wszystko. Potrzebuję nowego suchego skafandra, gdyż stary ma kilkaset nurkowań i jest wytarty od przeciska-
nia się w jaskiniach. Kontaktuję się więc z firmą Santi, a oni bez słowa zastanowienia mówią: – Przyjeżdżaj, zrobimy ci nowego Elita + w trybie ekspres. Jak zwykle precyzyjne pomiary i indywidualne korekty Kuby skutkują wygodnym suchym skafandrem. Czuję się jak w dresie pod wodą. Wygoda, komfort, a przede wszystkim bezpieczeństwo.
Co cię napędza?
Kolejna wiadomość od Alexa: – Musisz mieć skuter! Na tych wrakach prądy lubią płatać psikusy. Tego jeszcze brakowało! Głębokość, nowy reb, skuter w jednym ręku, a w drugim gigantyczny aparat fotograficzny. Kolejna bezsenna noc na zlepieniu tego w całość. Na szczęście i tu uzyskuję wsparcie. Firma Seacraft od razu wyciąga pomocną dłoń. Skuter konfigurują dokładnie do moich potrzeb. Zamocowany adapter trzymający sprzęt foto, uwalnia moją jedną rękę, tak potrzebną do obsługi sprzętu nurkowego. Mojego modela zaopatrują w równie potężny napęd z oświetleniem.
Jestem gotowy :)
Przez te 90 dni udaje mi się złożyć w całość wszystkie elementy układanki, dające mi pełen komfort oraz bezpieczeństwo przy sesji zdjęciowej na tak znacznej głębokości. Ponieważ Michał jest zmuszony pilnie wyjechać do Grecji od razu po ostatnim nurkowaniu, decyduje się na wyjazd własnym busem 2500 km do Canakkale, gdzie odbywają się zawody. To również upraszcza logistykę ogromu sprzętu, który bierzemy na zawody. Pierwszy raz od początku mojej przygody z fotografią nurkową, na lotnisku mam tylko jedną walizkę i nieprzeważony bagaż podręczny :)
Krótki, dwugodzinny lot do Istambułu. A na miejscu witają mnie organizatorzy, kamerzyści i fotografowie. Witają mnie jak VIP-a. Szybki przejazd do hotelu, gdzie czekamy, aż wszyscy uczestnicy przybędą. Na wieczór kolacja powitalna. Nazajutrz z rana, dwoma busami, wszyscy zmierzamy na wschód w stronę Canakkale. Atmosfera superluźna. Wszyscy ze sobą rozmawiają, śmieją się. Tak jak by to nie była rywalizacja o tytuł najlepszego fotografa na świecie.
Do chwili, kiedy!!!
Wieczorem jedziemy na oficjalne otwarcie wydarzenia Gallipoli Weck Fest 2025, w przepięknym zamku, fortecy, która broniła niegdyś cieśniny przed dostępem wroga. Potężne działa skierowane w stronę morza podpowiadają, w którym kierunku wypłyniemy na sesję. Prezentacja programu imprezy, zasady i losowanie. Karteczki w urnach uświadamiają, że to już koniec luzu. Od tego momentu trzeba mocno się skupić i planować każde nurkowanie.
Losowanie grupowało trzy zespoły fotograf – model oraz przyporządkowało jedną z trzech łodzi. Odczuwalnie atmosfera robi się poważniejsza. Na słowa Alexa „Let the games begin” dostaję gęsiej skórki. Jako jedyny zespół z Michałem podjeżdżamy o zachodzie słońca pod naszą łódź i przygotowujemy cały sprzęt do check diva.
Brakuje wam krwi?!
Jedziemy do portu. My przygotowani, reszta przez trzy godziny przygotowuje sprzęt.
Płyniemy dwie godziny do naszego płytkiego wraku, na którym zrobimy nurka sprawdzającego. Alex zaniepokojony. Mówi, że zawsze jest tu wiatr w przeciwną stronę. Czyżby przeczuwał, co się zaraz stanie? Cumujemy łódź do potężnej boi, która tytanicznym łańcuchem zamocowana jest do fundamentu spoczywającego na dnie. Pierwszy wskakuje Martin ze Słowacji. Zanim jego głowa zanurza się pod taflę wody, jest 10 metrów za łodzią. Prąd!!! Potężny prąd!!! Założenie na siebie 3 butli w tym prądzie, jest gigantycznym wysiłkiem. My, aby unikać takiej walki, zakładamy wszystko na siebie, siedząc na stopniu jeszcze na statku. Próba wstania i podejście 1,5 metra do wody jest iście heroicznym wysiłkiem. Ale przynajmniej nie musimy walczyć w wodzie. Skok. Ekipa podaje skuter z zamontowanym aparatem.
Dzida w dół!!!
Aby nie walczyć z powierzchniowym prądem, pełną mocą skutera zanurzamy się na dno. Wrak raczej przypomina rozsypane puzzle, ale to tylko check dive. Podczas godzinnego nurkowania prąd nasila się jeszcze bardziej. Skuter na pełnej mocy, że aż płetwy zrywa z nóg. Powoli wynurzamy się, płynąc w kierunku łańcucha z boją. Widzimy, że potężne ogniwa luzują się, opadając na dno, a następnie napinają jak struna w gitarze. Co tam się u góry wyprawia? Opływając łańcuch z daleka, kierujemy się w stronę drabinki do wejścia na łódź. Tylko dlaczego ona pojawia się i znika?! Próbuję podpłynąć do łodzi od tyłu, bezpiecznie omijając drabinkę. Niestety potężne fale i prąd wpychają mnie po łódź. To już nie jest zabawa, to jest walka o życie!
Drabinka niczym gilotyna podnosiła się i spadała z impetem. A prąd usilnie próbuje wciągnąć pod nią. Myślę, że to najgłupszy sposób na śmierć. Na głębokości 1 metra być zabitym przez drabinkę. Za coś takiego, to miejsce w Księdze Darwina – pewne. Po heroicznej walce wypływam kilka metrów od śmiertelnej pułapki. Widzę dookoła kilka łodzi straży morskiej na sygnałach. Na powierzchni panuje chaos i ludzie z łodzi w panice wykrzykują komendy.
Krzyczą: – Uciekaj!!!
Okazuje się, że silny wiatr, zerwał linę cumującą i statek swobodnie dryfuje na potężnych falach. Nie może odpalić silnika, bo nurkowie są pod łodzią. Odsyłają mnie na inną łódź, gdzie bezpiecznie, za pomocą windy wychodzę z wody. Jestem przerażony. To miał być dzień z super pogodą do nurkowania, a w kolejnych dniach warunki mają się pogarszać. Panuje kompletny chaos. Ludzie przerażeni biegają po łodzi. Mój model wychodzi na inną łódź. Absurdalnie zmęczony, przepocony i śmierdzący, bez możliwości rozebrania się z ocieplaczy i zmiany ciuchów, cieszę się, że zarówno ja, jak i mój sprzęt foto jesteśmy w całości.
Nie każdy ma tyle szczęścia :( Niestety Caroline z Meksyku przy wychodzeniu z wody chwyta w zły sposób drabinkę. Każdy, kto nurkuje na safari wie, że jest miejsce, gdzie absolutnie nie wkłada się ręki za drabinkę, bo ta
bez pytania, przy falowaniu odetnie palce. Szczęście w nieszczęściu, że drabinka miażdży tylko 2 place w lewej ręce, a nie odcina wszystkich czterech. Speed bout-em w trybie pilnym zostaje przewieziona to szpitala, gdzie najlepsi chirurdzy już czekają i niezwłocznie zabierają się do operacji.
Carolina niestety odpada z konkursu przez kontuzję. Michael z Austrii też nie ma szczęścia. Jego bagaż ze sprzętem nurkowym zamiast do Istambułu trafia do Wiednia. Usilne próby sprowadzenia walizek, kończą się fiaskiem. Również rezygnuje ze startu. Zatem jest nas teraz „wspaniała siódemka”.
Zmiana zasad gry!
Po tym pierwszym przerażającym nurkowaniu atmosfera robi się bardzo nerwowa. Jak w takich warunkach nurkować na 85 metrów i wykonać 90-cio minutową dekompresję. Wynikiem spotkania i rozmowy ze wszystkimi uczestnikami, jest zmiana zasad gry. Dwie łodzie płyną na płytkie wraki, gdzie zakończenie nurkowania odbędzie się bez dekompresji. A dla śmiałków trzecia łódź popłynie zgodnie z planem w kierunku wraku na głębokości 85 metrów. Zgadujcie, którą opcję wybieramy?
Kolejna niespodzianka!
Oczywiście lecimy na 85 metrów. Z takim partnerem jak Michał czuję się bezpiecznie. Od razu robi pętlę z gumy bungi, którą wpinamy w dziób skutera oraz w ogniwa łańcucha i bez wysiłku w ostrym prądzie będziemy powiewać jak chorągiewki do zakończenia dekompresji. Wchodzę na łódź. Sprawdzam: skuter, zestaw foto, komplet sprzętu nurkowego. Możemy wypływać, jestem przygotowany. Płyniemy dwie godziny. Martin znów wchodzi pierwszy, my 30 minut później. Kiedy Marin wskakuje, idę się przygotowywać. Szukam skutera. Nie ma. Pytam, gdzie jest? Okazuje się, że podczas roszady ekip na inne statki przypadkowo został zabrany.
To koniec!
Nie nurkuję! Michał rozpina suchara. W takich warunkach bez skutera, po prostu nie da się zanurkować. Pro-
ponują mi inny skuter. Mój ma adapter na aparat, więc opcja nurkowania ze skuterem w jednej ręce i aparatem w drugiej, nie wchodzi w grę. Jak wpiąć się do łańcucha podczas dekompresji mając obie ręce zajęte. To jest proszenie się o śmierć lub ryzyko zniszczenia, lub stracenia aparatu.
Kowalski opcje!
Na szczęście obsługa łodzi wysyła zapytanie do innych naszych jednostek o mój skuter. Jest, znalazł się, zaledwie 2 godziny od naszej lokalizacji ;) Wysyłają po niego straż morską, która speed-boutem dowozi go i mogę zanurkować! Boże! Mogę zanurkować! I skupić się na zdjęciach. Zanurzenie na pełnym speedzie. Do 55 metra wizura kryształ. A poniżej… niemiła niespodzianka :( Mgła, wizura zaledwie 7–10 metrów. Owiany mgłą wrak nie chce odkryć przed nami swoich tajemnic. Jest olbrzymi. Zachowany w idealnym stanie. Jakby zatonął wczoraj. Tylko bogactwo i różnorodność zadomowionych korali zdradzają upływ czasu. Płyniemy nad wrakiem, bawiąc się na skuterach jak dzieci i szukamy miejsca do zrobienia zdjęć. Dziób, zadecydowanie dziób będzie najpiękniejszy do pokazania. Czasu nie mamy za dużo, gdyż dekompresja nie czeka na zdjęcia i gotuje nam długi „relaks”, wisząc na przystankach bezpieczeństwa, musimy się spieszyć.
Po kilku fotach na dziobie pada komenda „odwrót”. Ponieważ jesteśmy już przygotowani na pojedynek z Neptunem, warunki niczym nas nie zaskakują. Ostry prąd, roztańczony łańcuch. A my niczym biało-czerwona flaga powiewamy wpięci na bangi, wisząc na dekompresji 90 minut.
Cudowne uczucie, kiedy bez asysty straży morskiej i krzyków przerażenia wychodzimy bezpiecznie na łódź. Po check dive wszyscy obawiali się ponownego wejścia do wody, ale nie było tak źle. Wręcz przeciwnie. Pomysł Michała na deco zdał egzamin w 100%. Pierwsze zdjęcia mam. I choć pozostali narzekają na mgłę, ja jestem zadowolony, bo coś już mam. Choć niedosyt pozostaje. Chęć sfotografowania całości potężnego wraku, zostaje skutecznie zweryfikowana
przez mleczną wizurę. No trudno… jutro też jest dzień.
Na dugi dzień zawodów ponownie roszady między statkami uczestników. Nam wygodnie, nie zmieniamy łodzi i ponownie lecimy na najgłębszy wrak. Tym razem 74 metry. Wchodzimy jako trzecia ekipa, więc bez pośpiechu delektujemy się turecką kawą. Warunki jak wcześniej, nic nie może nas już zaskoczyć. Chyba, że…
Gdzie jest wrak?
Schodzimy do dna. Mleko i wizura po-
dobna do wcześniejszej. Tylko nie widać wraku. Rozglądam się i nie wiem, gdzie mam płynąć. Na szczęście widzę w oddali delikatne światło. To wcześniejsza ekipa wracająca z sesji. Płynę w ich kierunku. Michał bez zawahania wiąże linkę do łańcucha i ciągnie ją do wraku. To jest, jak się okazuje wspaniały pomysł. Opływamy wrak dookoła. Potężne działa, jak by przygotowane do strzału, bronią dostępu do tajemnic okrętu. Widok jest majestatyczny. Po kilku zdjęciach, bezstresowo wracamy do poręczówki, która prowadzi do łańcucha i znowu wisimy, huśtając się półtorej godziny, wpatrujemy się w ogniwa.
Ostatnia szansa
Po drugim dniu sesji mam ochotę na klarowną wodę. Dość wra-
ków wstydliwie kryjących się we mgle. Kawa na ławę. Dawać mi wrak, który obejmę od dzioba po rufę. Alex potwierdza, iż jutro płyniemy na wrak na głębokości 55 metrów z cudowną wizurą, bez prądów ukryty w spokojnej zatoczce. Płyniemy krótko, 20 minut. Super, zacieram rączki :) Wszyscy fotografowie, nurkujący płytko, zachwyceni wizurą i pewni swoich zdjęć. Ja, no cóż, mgliście to widzę. To nic straconego. Wykorzystam ostatnią szansę i będę miał megaklarowne zdjęcia. Do momentu, kiedy okazuje się, że cumujemy na wraku, który spoczywa na głębokości 72 metrów. Że co? Q...wa, że co? Myślę – Po mnie! Nie mam szans z fotografami, którzy od trzech dni mają super wizurę. Rozgoryczenie zalewa mnie niczym tsunami.
To już koniec!
Zrezygnowany schodzę na dno, wrak obrócony do góry dnem. Moja ostatnia szansa na piękne klarowne kadry utonęła właśnie wraz z moją nadzieją na miejsce na podium. Nic nie zrobię, myślę sobie. Ostatni raz daję z siebie wszystko. Robiłeś, co mogłeś. Warunki są, jakie są. Tego nie przeskoczysz. Rozczarowany i świadomy przegranej wiszę na deco, wpatrując się po raz ostatni w ogniwa tańczącego łańcucha. Na powrocie szybko rozbieramy sprzęt, aby Michał mógł jak najszybciej uciec do Grecji, gdzie czekają już na niego znajomi.
Zostaję sam
Uczucie porażki goni mnie jak myśliwy zwierzynę. Nie, nie mogę się poddać. Siadam do obróbki zdjęć. Muszę wycisnąć siódme poty z RAW-ów, które zrobiłem. Nie po to zaszedłem tak daleko, aby teraz się nad sobą użalać. Nie dam im tej satysfakcji. Szybka selekcja zdjęć. Masz mieć 6 dobrych zdjęć! Tylko i aż tyle wymaga jury. Z każdego wraku wybieram po dwa. Mieszam suwakami w Lightroom'ie niczym DJ na imprezie. Klaruję, zmieniam WB, kontrasty, czyszczę, nadaję strukturę. Walczę niczym Goliat w nierównej grze.
Jest, myślę, mam to :) Dochodzę do momentu, w którym zdjęcia mnie satysfakcjonują. Tak, mogę je przekazać jury.
Wieczorem, kiedy wszystkie zdjęcia są już oceniane, spotykamy się razem. Wszyscy uczestnicy.
Widać ewidentnie, że emocje opadają. Śmiechy, relaks, rozmowy. Na powrót jesteśmy tą samą ekipą, która była przed włożeniem ręki w urnę z losowanymi nazwiskami. To jest cudowny wieczór.
Ten dzień
Poprzednia noc jest nieprzespana, jak z resztą i wcześniejsze. Kocioł emocji jest już nie do zniesienia. Wieczorem zaczyna się oficjalna kolacja z rozdaniem nagród. Przygotowania idą pełną parą. Ekrany led, mnóstwo stolików pod gołym niebem i cudowny zapach rozpalanego grilla mówi, że to już wkrótce. O dwudziestej impreza zaczyna się podsumowaniem naszej batalii. Piękny film z wszystkich naszych zmagań. Dziesiątki osób, prasa, telewizja… wszyscy czekają jednak na ten jeden moment. Kto zajmuje 3, 2 oraz to bezcenne 1 miejsce?
Czy na coś liczę?
Tak liczę przynajmniej na 3 miejsce jako nagrodę za to, że jako jedyna ekipa do samego końca trzymamy się wyznaczonych zasad konkursu. Za trudne warunki, w których pływamy. Za mgłę, która rozmywa kadry każdego dnia. Zapada cisza. Trzecie miejsce zajmuje Martin. No cóż, myślę sobie. Wracam na tarczy. Na co ja liczę? To są profesjonalni fotografowie. Ogarnia mnie smutek. Drugie miejsce Maxim. Cieszę się ich szczęściem, bo zasłużyli na to. Mają piękne zdjęcia. Myślę, pierwsze jak nic ma Steffen Scholz z Niemiec. To jest fotograficzny król wraków.
Pierwsze miejsce zajmuje...
Nastaje cisza, niezręczna cisza. Prezenter mówi: – Nie umiem tego przeczytać, co tu jest napisane?
Dostaję gęsiej skórki, ponieważ nikt z tu obecnych nie potrafi wymówić mojego imienia. Jąkając się na „P”, stara się usilnie, nie łamiąc języka przebrnąć przez „rz”, następnie „emyslaw” wychodzi mu już dość gładko… potem… Zajber… Uderza mnie fala gorąca!
Nie wierzę, czy to sen!!!
Serio? Właśnie zdobyłem pierwsze miejsce na świecie!!! Walcząc ramię w ramię z najlepszymi fotografami? To się nie dzieje? Straciłem wiarę, że to możliwe po trzecim nurkowaniu. A jednak! Przy dźwięku fanfar wchodzę z niedowierzaniem na scenę i w świetle błysków lamp reporterów odbieram nagrodę za 1 miejsce. Szok miesza się z euforią i niedowierzaniem. Moja radość jest niemierzalna niczym czasoprzestrzeń. To chyba mój najszczęśliwszy dzień w życiu? No chyba poza narodzinami moich synów.
Telefon do żony. Cieszymy się oboje. Nie wiem, z czego bardziej. Z pierwszej nagrody, czy z tego, że przeżyłem te skrajnie emocjonujące nurkowania. Potem do Michała, który właśnie świętuje na Krecie. Potem do Wojtka, redaktora Perfect Diver. Nie mogę długo gadać, przyjdzie jeszcze na to czas. Teraz trwa gala i wszyscy uczestnicy ściskają mnie, gratulują. To są niezapomniane chwile.
Czas wracać do domu
Ale jeszcze jedna niespodzianka. Od wielu dni proszę o możliwość zjedzenia prawdziwego tureckiego kebaba. Byłem w Turcji wiele razy i tylko tu smakują najlepiej. Na kilka minut przed odlotem organizator zabiera mnie do rewelacyjnej tureckiej restauracji i spełnia moje marzenie o kebabie. Delektuję się nim, jak dziecko ulubionym lizakiem. To są wspaniałe chwile. Cały czas trudno mi uwierzyć w to, co się stało. To jest najwspanialsza i najbardziej emocjonująca przygoda w moim życiu!
Gallipoli Canakkale
To niesamowity region Turcji. Choć byłem wielokrotnie w Turcji, to miejsce mnie urzekło. Tu Historia przeplata się ze wspaniałymi widokami, relaksem oraz cudownym jedzeniem, z którego słynie Turcja. Potężne fortece broniące dostępu do cieśniny, widoczne są z każdego miejsca wybrzeża. Wraki zgromadzone na dnie dostarczą przygód nurkowych nie tylko technicznym nurkom, ale także tym rekreacyjnym. Większość z nich spoczywa na głębokości w zasięgu uprawnień OWD. Z paroma wyjątkami, oczywiście. Jest kilka dla żądnych adrenaliny i sprawdzenia się. Na pewno tu wrócę. To pewne!
Chciałem podziękować
Wam wszystkim, którzy mnie wspieraliście i trzymaliście za mnie kciuki. Już od początku moich przygotowań komentowaliście posty i mocno wierzyliście, że mogę wygrać. Chciałem Wam dedykować to zwycięstwo. Daliście mi wiarę w siebie i swoje możliwości. To dzięki Wam nie poddałem się i byłem zmotywowany, aby Was nie zawieść i walczyłem do samego końca.
Ogromne podziękowania dla Firm: Santi oraz Seacraft, za wyposażenie mnie w sprzęt nurkowy.
Dziękuję Alexowi Dawsonowi, że zauważył we mnie potencjał i nominował do konkursu.
Organizatorowi konkursu Gallipoli Wreck Fest za zaproszenie i doskonałą zabawę.
Tekst i zdjęcia PIOTR ADAMIAK
Zdjęcia podwodne TAGORO DIVE
Kiedy mówię znajomym, że bywam na El Hierro, zazwyczaj w kolejnym
zdaniu muszę tłumaczyć, co to za miejsce. Nic dziwnego
– JEDNA Z NAJMNIEJSZYCH
KANARYJSKICH WYSP, POŁOŻONA NA POŁUDNIOWOZACHODNIM KRAŃCU
ARCHIPELAGU NIE JEST ZBYT
CZĘSTO CELEM WAKACYJNYCH WYJAZDÓW.
Opowiadam wtedy, że El Hierro to miejsce dla koneserów: spokojne, nieco prowincjonalne, oddalone i bardzo różne od hałaśliwej Teneryfy czy Gran Canarii. Wyspę można objechać samochodem w dwie godziny, zamieszkuje ją nieco ponad 10 tys. ludzi. Mieszkańcy Teneryfy mówią, że będąc na El Hierro można poczuć klimat Kanarów sprzed ery masowej turystyki.
Nurkowanie w Mar de Las Calmas
Cała wyspa jest światowym rezerwatem biosfery UNESCO, a dodatkowo na jej południowych wybrzeżach znajduje się rezerwat
morski Mar de Las Calmas, który wkrótce, zgodnie z rekomendacją hiszpańskiego rządu, ma szansę stać się pierwszym morskim parkiem narodowym w Hiszpanii.
Właśnie to miejsce przyciąga na El Hierro nurków. Mar de Las Calmas oferuje kilkanaście przepięknych miejsc nurkowych, położonych wzdłuż południowego brzegu wyspy. Dodatkowo, przy dobrych warunkach, kilkanaście kolejnych dostępnych jest też wzdłuż wschodniego brzegu. Na El Hierro zazwyczaj wieje bardzo mocno, a ocean potrafi się rozbujać. Wschodnie wybrzeże jest więc często niedostępne, południe natomiast, chronione od wiatru, oferuje doskonałe warunki przez cały rok. Nurkuje się z łodzi, a najdalsze miejsca położone są maksymalnie 15 minut od portu.
Najbardziej znanym spotem jest El Bajon. To podwodna góra, której dwa wierzchołki położne są na głębokości 6 oraz 9 metrów. Pionowe ściany opadają z jednej strony na głębokość ok. 35 metrów, gdzie znajduje się piaszczyste dno. Z drugiej strony mamy natomiast aż 100 metrowy drop-off. El Bajon charakteryzuje się bardzo mocnymi prądami, a nurkowanie w tym miejscu nie zawsze jest możliwe.
Na El Hierro nurkować można przez cały rok, przy czym temperatura wody w najzimniejszych miesiącach (styczeń-kwiecień) waha się od 16 do 18 stopni, a najcieplej jest między sierpniem a listopadem, kiedy ocean ma ok. 22 stopni. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w rezerwacie na jednym miejscu nurkowym może znajdować się tylko jedna łódź. Nie ma więc tłumów, jeżeli ktoś chce nurkować dokładnie tam, gdzie Wy – musi po prostu poczekać. Obowiązuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Obecność rezerwatu morskiego powoduje, że podwodne życie jest bardzo bogate. Do typowych i licznych bywalców Mar de Las Calmas należą płaszczki, mureny, seriole, tuńczyki, Zdjęcie Tagoro Dive
trewale, groupery, homary, krewetki, kraby. Ekspozycja El Hierro na otwarty Atlantyk powoduje, że są także szanse na bardziej ekscytujące obserwacje. Podczas mojej ostatniej, majowej wizyty widziałem konika morskiego oraz rekina młota. Kilka dni wcześniej grupa nurków widziała mola-mola (!), a wzdłuż zachodniego brzegu wyspy przepływały humbaki. Na El Hierro regularnie pojawiają się także manty.
Bazą dla większości nurków jest malutkie miasteczko La Restinga. Ulicami przemykają ludzie w piankach, a między nurkowaniami można podejść do jednego z kilku barów na kawę i kanapkę. Obsługa ze zrozumieniem przyjmuje zamówienia na progu, aby woda z mokrych pianek nie zalewała wnętrza. Wieczorem wszyscy spotykają się w jednej z kilku znakomitych restauracji serwujących miejscowe ryby i owoce morza.
Nurkując na El Hierro dobrze jest wynająć apartament w La Restinga. Chociaż odległości na wyspie są niewielkie, a inne miasteczka bywają bardzo urokliwe, to położone są dość wysoko. Sąsiednie El Pinar leży 900 metrów nad poziomem morza, a jedyna droga prowadząca do innych części wyspy wspina się na wysokość ponad 1000 metrów. Opuszczanie La Restinga po nurkowaniu może więc być problematyczne.
W La Restinga jest kilkanaście centrów nurkowych. Ja zdecydowanie polecam prowadzone przez grupę przyjaciół Tagoro Dive. Klimat panujący w Tagoro sprawiał, że codzienne wizyty były przyjemnością. Doceniam luz, poczucie humoru,
niespieszne tempo, wizyty w knajpce pomiędzy nurkami – ale też profesjonalizm i ogromną wiedzę o wyspie.
Co poza nurkowaniem?
Zdecydowanie będąc na El Hierro warto wypożyczyć auto. Chociaż spędzając większość czasu w La Restinga może wydawać się to bez sensu, to jednak bez auta nie da się zobaczyć reszty wyspy. A samą drogę z lotniska lub portu do La Restinga (40 km) trzeba pokonywać trzema autobusami!
Na El Hierro nie ma zbyt wielu plaż. Wyspa oferuje za to sporo tras trekkingowych. Warto wejść na najwyższy szczyt Malpaso (1501 m n.p.m.), aby podziwiać z góry ocean i sąsiednie wyspy: La Palmę, La Gomerę czy Teneryfę. Na bezludnym zachodzie wyspy można zobaczyć typowy wulkaniczny krajobraz, porośnięty przez fantazyjnie powyginane przez wiatr jałowce lub wybrać się do miejsca, gdzie przez El Hierro przebiega południk 0. Środek wyspy jest natomiast bardzo zielony, porastają go stare lasy piniowe, a wyżej, przypominająca dżunglę laurasilva
Bardziej leniwi mogą po prostu wsiąść w auto i objechać wyspę dookoła, zatrzymując się w licznych punktach widokowych. Warto zwłaszcza zobaczyć z góry kotlinę El Golfo czy dramatyczne klify na południowym zachodzie. Wreszcie, będąc na El Hierro koniecznie trzeba spróbować lokalnych serów oraz wina, które jest najlepsze na całych Kanarach.
Jak się dostać na El Hierro?
Na El Hierro najłatwiej dostać się lokalnymi liniami Binter Canarias z Teneryfy lub Gran Canarii. Wybierając transport z Teneryfy trzeba pamiętać, że samoloty na El Hierro odlatują z lokalnego lotniska Tenerife Norte, a nie międzynarodowego Tenerife Sur. Świetną alternatywą jest prom z Los Cristianos na Teneryfie. Jest komfortowy i płynie ok. 2 godziny. Zaletą promu w drodze powrotnej jest to, że ostatniego dnia pobytu można jeszcze nurkować – nie jesteśmy ograniczeni porannym lotem na Teneryfę lub Gran Canarię. ***
Kiedy na początku maja mój samolot lądował na El Hierro miałem poczucie, że tydzień na tak małej wyspie będzie w sam raz. Po tygodniu, kiedy wsiadałem na prom, wracając na Teneryfę, wiedziałem już, że nie była to moja ostatnia wizyta na El Hierro. Wrócę na pewno, bo w promieniu 5 godzin lotu z Polski, poza zatłoczonym Egiptem, nie ma według mnie innego miejsca, oferującego tak ciekawe nurkowania i przyjemny klimat na lądzie.
Podziękowania dla Antonio, Marisy i całej ekipy
Tagoro Dive za świetne nurki, super atmosferę oraz za udostępnienie zdjęć do tego artykułu.
Lekcja, której doświadczamy ma głębszy wymiar niż akademicki wykład. Opowieść snuje Morze Czerwone, a jego podręczniki to nie pożółkłe księgi z uniwersyteckiej biblioteki, a porośnięte glonami i koralowcami artefakty, spoczywające na dnie morza od 1941 r.
Wraki od lat fascynują nurków na całym świecie, są pewnego rodzaju kapsułami czasu, które rozpalają wyobraźnię, budzą ciekawość i intrygują. Każdy wrak, nawet ten najmniejszy opowiada swoją unikalną historię, bardzo często taką, której jeszcze nikt nie zdążył opowiedzieć. Im dłużej wrak spoczywa na dnie morza tym więcej tajemnic kryje w sobie.
Wśród nich znajduje się SS Thistlegorm, który uznawany jest za jeden z najpiękniejszych wraków świata. Został odkryty przez podróżnika, Jacques Cousteau w marcu 1955 roku. Jednak dopiero w latach 90. XX wieku wrak został udostępniony dla nurków.
Zanurzamy się powoli, wzdłuż liny opustowej przywiązanej do wraku. Widoczność odbiega od dobrze znanego nam lazuru Morza Czerwonego, a kolor mleczno-zielony, który widzimy znacznie ogranicza widoczność. Spodziewaliśmy się silnego prądu pływowego, który zazwyczaj występuje w tej lokalizacji, ale dziś morze jest dla nas bardzo łaskawe. Płyniemy w bardzo kameralnej grupie.
„Statek jest bezpieczny, gdy kotwiczy w porcie, nie po to jednak buduje się statki.” Paulo Coelho
Jesteśmy na wykładzie z historii, ale nie zajmujemy miejsca w auli wykładowej, a unosimy się w toni, wewnątrz wraku z czasów II wojny światowej. Naszym wykładowcą nie jest profesor historii w wełnianej marynarce, lecz Gamal – przewodnik nurkowania z wieloletnim doświadczeniem, który od lat pokazuje SS THISTLEGORM nurkom z całego świata.
SS Thistlegorm wyłania się z cienia w momencie, kiedy znajdujemy się na dziesiątym metrze. To brytyjski frachtowiec transportowy, który zatonął 6 października 1941 roku niedaleko półwyspu Synaj w Egipcie. Przyczyną zatonięcia statku był atak dwóch niemieckich bombowców, które wybrały sobie statek za swój przypadkowy cel. SS Thistlegorm transportował duży zapas amunicji dla wojsk brytyjskich, która to po ataku samolotów eksplodowała w ładowni niszcząc tym samym jednostkę. Oprócz amunicji na pokładzie znajdowały się motocykle, pojazdy pancerne, ciężarówki, części do samolotów oraz lokomotywy, które podczas eksplozji zostały wyrzucone z ogromną siłą z pokładu i rozrzucone niedaleko statku. Wrak spoczywa na głębokości 32 m i nie jest dostępny dla każdego. Minimalne doświadczenie nurkowe to AOWD oraz brak lęku przed ciemnymi, ciasnymi pomieszczeniami.
Na szesnastym metrze docieramy do stalowej konstrukcji statku. Z powodu ograniczonej widoczności dostrzegamy jedynie fragment jego 126 metrowej sylwetki. SS Thistlegorm porastają zielone glony oraz rafa koralowa. Im bliżej podpływamy tym bardziej mroczny, monumentalny i fascynujący nam się wydaje. Eksplozja amunicji wyrządziła mnóstwo szkód, porozrzucane elementy ładunku wciąż leżą dookoła, jakby czas się w tym miejscu zatrzymał. Przez chwilę płyniemy wzdłuż burty,
na pokładzie odpoczywa nieruchomy crocodilefish, jakby czuwał nad historią tego miejsca. Zatrzymujemy się na moment, aby zrobić kilka zdjęć wraku z zewnątrz i zachować jego obraz pod powiekami.
Wpływamy do ciemnej ładowni numer dwa, nieśpiesznie odpychając się płetwami, zapalamy latarki i po chwili naszym oczom ukazują się motocykle marki Norton 16 H z jednocylindrowym silnikiem produkowane w latach 1911-1954. Miały nienaganną opinie niezawodnych maszyn, dlatego Brytyjska Armia korzysta z nich podczas II wojny światowej. Niektóre motocykle ustawione są równo, jakby ktoś przed chwilą je zaparkował. Inne są rozrzucone, leżą w nieładzie otulone zielonymi algami. Płyniemy dalej powoli, mamy czas, aby obejrzeć dobrze zachowane, zabytkowe auta, a wśród nich Ford WOT2 i Bedford OY, słynące ze swojej solidnej konstrukcji. Te duże terenowe samochody są pilnie strzeżone przez ławicę czerwonych ryb, które nawet na moment nie oddalają się od tych niezwykłych wojennych artefaktów.
Morze Czerwone zaopiekowało się wrakiem, a morskie stworzenia rozgościły się w jego wnętrzu jak we własnym domu. Jest to piękny przykład na to, że w przyrodzie nic nie ginie tylko zmienia swoje przeznaczenie. Woda wewnątrz wraku jest bardzo przejrzysta. Dzięki czemu wszystkie obiekty, które oglądamy są bardzo dobrze widoczne. Przepływamy z jednego pomieszczenia do kolejnego, to jest jak
podróż w czasie. Niektóre przejścia są wąskie i bardzo ciemne inne szerokie i otwarte na morze. Unosimy się w toni otuleni ciszą, wrak zdaje się szeptać swoją tragiczną historię.
Na niższym poziomie w ładowni widzimy kolejne motocykle, części do samolotów oraz zapasowe duże opony. Ładownia numer jeden skrywa generatory prądu, amunicję, karabiny i motocykle Matchless G3L, wszystkie artefakty są bardzo dobrze zachowane. Podczas nurkowania na wraku odwiedzamy również mostek kapitański i inne przestrzenie ładunkowe – za każdym razem odkrywając coś nowego. Nurkowanie wokół wraku również jest bardzo interesujące, ale jest możliwe tylko wtedy, kiedy nie występuje prąd pływowy w tej lokalizacji. Na SS Thistlegorm najlepiej wykonać kilka nurkowań w tym nurkowanie nocne, które jest mistycznym doświadczeniem.
Po godzinnym nurkowaniu dopływamy do liny opustowej i zaczynamy powoli się wynurzać. Im bardziej się wypłycam tym zarys wraku staje się coraz mniej widoczny, aż znika za zielono-mleczną kurtyną Morza Czerwonego, pozostawiając w nas uczucie pragnienia, aby jak najszybciej ponownie się tutaj zanurzyć.
Robiąc w życiu to co kochamy, każdego dnia będziemy budzili się szczęśliwi.
Tekst i zdjęcia BARBARA GLENC
WSZYSTKO ZACZĘŁO SIĘ
OD JEDNEGO KLIKNIĘCIA.
Trzy dni przed wylotem. Bez planu, bez kalkulacji. Klik –i bilety na Mauritius wylądowały w mojej skrzynce. Czułam podskórnie, że to właśnie tam, w głębinach Oceanu Indyjskiego, czeka na mnie coś wyjątkowego. Spakowałam sprzęt nurkowy, fotograficzny i głowę pełną marzeń. Poleciałam.
Od pierwszego oddechu po wyjściu z samolotu wiedziałam, że trafiłam do innego świata. Zapach wanilii, wilgotna bryza i zieleń tak soczysta, że aż nierealna. Mauritius to wyspa kontrastów – niewielka, ale pełna bogactw.
Zielone góry, wulkaniczne szczyty, plantacje trzciny cukrowej i plaże jak z pocztówek.
Ta wyspa to także ludzie – potomkowie Afrykanów, Hindusów, Europejczyków i Chińczyków. Każdy z uśmiechem. Każdy gotów pomóc. Tu mówi się po kreolsku, angielsku, francusku – ale najczęściej po prostu: serdecznie.
Wyprawa na spotkanie z gigantami
Jeszcze noc nie do końca odeszła, gdy wypłynęliśmy. Ocean gładki jak szkło. Cisza, lekka fala i napięcie w powietrzu. Nasłuchiwaliśmy. Wypatrywaliśmy. A potem – nagle – z głębiny wyłoniły się one. Kaszaloty. Cała rodzina. Długie sylwetki sunące leniwie przy powierzchni. Matki z młodymi. A chwilę później –druga grupa. Większa. Żywa. Obecna. Zatrzymały czas.
Zsunęliśmy się do wody niemal bezszelestnie. I nagle – cisza. Tylko niebieska przestrzeń i my. Kaszaloty płynęły obok nas z majestatycznym spokojem, jakby wiedziały, że nie przyszliśmy zakłócać, a podziwiać.
Nie wiem, kiedy czas minął. Zniknęły minuty, może godziny. Byliśmy częścią innego świata. Kaszaloty zawisały w toni, jakby śniły. Młode bawiły się wokół matek, obracały się, podpływały bliżej, sprawdzały nas.
W ich dźwiękach – kliknięciach, które przenikały całe ciało – Przypominały klekot bociana, tylko pod wodą. I były wszędzie. Czułam się nie jak turystka, nie jak fotograf – tylko jak uczestniczka czegoś większego. Rytuału. Spotkania, którego się nie zapomina.
Kim są te olbrzymy?
Kaszaloty to prawdziwe legendy oceanu. Samce osiągają nawet 20 metrów długości i ważą ponad 50 ton. Ich czoło wypełnione jest spermacetem – sub stancją, która pomaga im w echolokacji i regulacji pływalności. Potrafią nur kować na głębokość ponad 3000 metrów i pozostać tam godzinę, polując w całkowitych ciemnościach.
Ich ofiary to głównie kałamarnice – również te legendarne, olbrzymie. Ale polują też na ośmiornice i głębinowe ryby.
Maluchy? Rodzą się po 14–16 miesiącach ciąży, mierzą około 4 metrów i ważą ponad tonę. Karmione są mlekiem zawierającym nawet 50% tłuszczu – prawdzi wa bomba energetyczna. Piją litrami i rosną jak na drożdżach.
Kaszaloty żyją w zgranych grupach – to społeczne zwierzęta, które współ pracują, opiekują się młodymi i przekazują wiedzę z pokolenia na pokolenie. Pod wodą czuć tę więź.
Zanurzenie z kaszalotami zostaje w człowieku. To nie tylko przygoda, to lekcja pokory. Spotkanie z istotami większymi, starszymi, mądrzejszymi.
A ja? Wróciłam z kartami pełnymi zdjęć, ale w sercu zostało coś więcej. Spo kój. I pewność, że nie każda wyprawa musi być zaplanowana. Czasem wystarczy jedno kliknięcie. I odwaga, żeby ruszyć.
Tekst JAROSŁAW SOŁODUCHA
Zdjęcia ze sprzątania jeziora archiwum JAROSŁAWA SOŁODUCHA
Zdjęcia Małego Stawu GRAŻYNA SOŁODUCHA
Mały Staw odnajdziemy w środkowej części Karkonoszy, pomiędzy Równią pod Śnieżką oraz szczytem Smogorni. Staw zawdzięcza swoją genezę potężnym lodowcom, które buszowały po Karkonoszach i rzeźbiły brutalnie ich krajobraz (a przynajmniej taką laurkę wystawiają im szanowani geolodzy).
Nasze jezioro, czyli Mały Staw wypełnia imponujący polodowcowy kocioł, do dna którego opadają wysokie na 200 metrów zbocza. Suną one wprost do tafli jeziora, nad którym, na wysokości 1195 metrów nad poziomem morza, zostało wybudowane jedno z najbardziej klimatycznych i znanych pośród turystycznej braci schronisko, czyli Samotnia.
Ucinając wszelkie plotki i wątpliwości, możemy śmiało powiedzieć, że woda w jeziorze nie jest wodą roztopową z lodowca, ponieważ ta już dawno uległa wymianie. Szczególnie, że jezioro jest przepływowe (to oznacza, że posiada ciek odprowadzający nadmiar wody ze zbiornika). Przemyka przez nie potok Łomnica, który w przeszłości przysparzał mieszkańcom Karpacza wielu utrapień. Z jednej strony potok zbiera wody z doliny charakteryzującej się stromymi zboczami, a następnie toczy je niczym na złamanie karku w kierunku miasta. Bywało to szczególnie niebezpieczne po ulewnych deszczach. Trzeba również
przyznać, że Łomnica kilkukrotnie dosłownie zdewastowała okolicę. Z tego względu powstała w mieście Karpacz zapora przeciwrumoszowa (Dziki Wodospad) oraz Zapora na Łomnicy (możemy ją zobaczyć w drodze na Karpatkę).
Mały Staw ma dość niewielką powierzchnię, strome brzegi oraz owalny kształt, jednakże nie jest przesadnie głęboki. Do dna mamy tutaj średnio 3,45 metra, a w najgłębszym miejscu przyrządy pomiarowe wskazują 7,3 metra. Jest drugim co do wielkości jeziorem w Karkonoszach. Długość linii brzegowej wynosi 756 metrów i zajmuje on powierzchnię 2,9 ha. Przez znaczą
część roku Mały Staw skuwa lodowa pokrywa, a latem temperatura wody osiąga maksymalnie zawrotne wartości 14°C. Jednak pamiętajmy o tym, że panuje tutaj zakaz kąpieli. Tutejsze piękno pozostaje pod czujną pieczą Karkonoskiego Parku Narodowego, który dba o jego dobro.
Od kilkudziesięciu lat panuje tu bardzo duży ruch turystyczny, co niestety wiąże się również z pozostawianiem niewiarygodnie dużej ilości śmieci w górach. Świadomość ekologiczna w dzisiejszych czasach jest znacznie większa niż w latach 90-tych, także można sobie tylko wyobrazić co działo się wokół Małego Stawu i… na jego dnie.
W porozumieniu z Karkonoskim Parkiem Narodowym (który wydał zgodę) zorganizowałem sprzątanie Małego Stawu. Nurkowanie jest tutaj zabronione, ale dla akcji proekologicznej władze KPN zrobiły wyjątek. Wydarzenie miało miejsce we wrześniu 1995 roku, do którego zaprosiłem zaprzyjaźnionych płetwonurków z Torunia. Zabraliśmy grupę 13 osób, które wyraziły chęć wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. Działania te były podzielone na dwa dni. W pierwszym dniu, w sprzątaniu dna wzięło udział dziewięć osób. Aura pogodowa w tym dniu nie była szczególnie sprzyjająca, ponieważ w nocy padał deszcz. Strugi wody spływały żlebami do Małego Stawu co sprawiło, że woda
była bardzo zmącona, a widoczność ograniczona do 1 metra… Pomimo nie najlepszych warunków podjęliśmy to wyzwanie! Ok godz. 10.30 nastąpiło pierwsze zanurzenie. Dziewięć osób zeszło pod wodę, a cztery stanowiły zabezpieczenie logistyczne w postaci odbierania rzeczy znalezionych pod wodą. Trzeba powiedzieć, że ilość śmieci jak i ich różnorodność przeraziła nas. Pięć ogromnych, plastikowych worków na śmieci zostało napełnionych podczas tylko jednego nurkowania! Puszki, szklane butelki i słoiki, duża ilość rozbitego szkła, kijki narciarskie (!!), różne metalowe elementy, części sprzętu górskiego… to wszystko wyciągnęliśmy z dna Małego Stawu. W tym dniu zrobiliśmy tylko jedno wspomniane wejście do wody z uwagi na słabą widoczność pod wodą. Pozostałą część dnia spędziliśmy poznając atrakcje regionu – włączając w to wejście na szczyt Śnieżki (1602 m n.p.m.).
Drugi dzień przyniósł poprawę pogody, ale pod wodą niewiele się zmieniło, jeżeli chodzi o widoczność. Wyciągnęliśmy z wody jeszcze dwa worki różnych nieczystości co łącznie dało nam siedem worków zanieczyszczeń. Mały Staw stał się bardziej przyjazny ekologicznie co dało nam wszystkim – biorącym udział w tej akcji – dużo satysfakcji. Byliśmy dumni, że zostało zrobione coś dobrego dla tak pięknego środowiska jakim jest region Karkonoszy. Jak to powiedział Neil Armstrong, dla nas to był mały krok w zrobieniu czegoś dobrego z wykorzystaniem umiejętności nurkowania, które było jeszcze wówczas dosyć niszowe. Był to zarazem duży krok dla ludzkości, bo od takich akcji sprzątania dna różnych zbiorników – rozwinęła się świadomość nurków, ekologów i akcji sprzątania jezior mamy obecnie kilkanaście w ciągu roku. Oby tak dalej!
iX3M 2 / iX3M 2 GPS
Komputer dla każdego nurka. Oferuje wsparcie od nurkowań rekreacyjnych po najbardziej zaawansowane techniczne. Nowoczesny komputer z ogromnym kolorowym wyświetlaczem, który jest jeszcze bardziej czytelny i lżejszy niż poprzednia wersja. Posiada nowy, intuicyjny interfejs, 4 algorytmy dekompresji i tabelę dekompresji w czasie rzeczywistym.
Dostępny w 3 wersjach:
Pro: Powietrze + Nitrox, 3 mieszanki
Deep: Powietrze + Nitrox + Trimix (normoksyczny), 3 mieszanki
Uzupełnij zestaw o transmiter Ratio i analizator tlenowy. Analizator tlenowy w prosty sposób zmienia Twój komputer w precyzyjne narzędzie do pomiaru O₂ - szybkie, niezawodne i kompatybilne z najpopularniejszymi czujnikami.
Tech+ : Powietrze+ Nitrox + Trimix (pełny) + CCR, aż 10 mieszanek, współczynniki gradientu ustawiane przez użytkownika
Bezprzewodowy transmiter wyświetla ciśnienie w butli na komputerach iX3M oraz iDive i sygnalizuje jego poziom diodami LED widocznymi takż partnera nurkowego.
zielony >100 bar żół ty 100–50 bar czerwony <50 bar
Kompaktowe komputery w formie zegarka. Łączą elegancję z zaawansowaną technologią: kolorowy ekran, tryby Air, Nitrox, Gauge i Freediving, obsługa do 2 gazów oraz algorytm Buhlmann ZHL-16B z gotowymi ustawieniami bezpieczeństwa. Kompatybilne z transmiterami Ratio.
Światło, które prowadzi Cię w każdej głębi
Latarka OrcaTorch ZD710 MK2 została zaprojektowana z myślą o nurkach, którzy nie uznają kompromisów.
Dzięki wyjątkowo skupionej wiązce i regulowanemu kątowi świecenia 4°–72° sprawdza się w każdej sytuacji od eksploracji jaskiń i wraków po nurkowania rekreacyjne.
1500 lumenów mocy i aż 212 500 cd jasności czyli dużą odległość świecenia.
Regulacja kąta świecenia dla maksymalnej kontroli
Precyzyjne i komfortowe oświetlenie w każdych warunkach
ZD710 MK2 - kompaktowa latarka, którą zamontujesz tam, gdzie najbardziej Ci wygodnie.
Jedna latarka, wiele możliwości mocowania - na nadgarstku, w uchwycie Goodman lub po prostu w dłoni. Zawsze gotowa do działania.
ZD710 MK2 dopasuje się do Twojego stylu nurkowaniaprosta, wygodna i niezawodna.
Nieważne jak nurkujesz ZD710MK2 daje Ci elastyczność i pewność światła w każdej sytuacji.
Akcesoria dodatkowe
kulowy
Kontakt do polskiego dystrybutora Wspornik przegubowy
Tekst i zdjęcia JACEK KUBIAK
Jezioro Tałty pod wieloma względami jest najbardziej wymagającym jeziorem do nurkowania na Mazurach. Po pierwsze jest to najgłębsze jezioro szlaku Wielkich Jezior Mazurskich, ponad 50 m.
Po drugie jest to najbardziej kapryśne pod względem wizury jezioro na Mazurach. Po trzecie jest to jezioro tranzytowe łączące szlaki z Rynu do Mikołajek i z Giżycka do Mikołajek.
Wsezonie letnim ruch na wodzie przypomina samochodową trasę S7 relacji Warszawa-Gdańsk. W końcu po czwarte ilość pomostów, kei, czy też pław jest tak duża, że pod wodą nurkowanie przypomina spacer w lesie stalowych łańcuchów i lin. Nurkując na tym jeziorze musimy bardzo uważać na swoje bezpieczeństwo. Najlepszym przykładem była sytuacja mojego bardzo doświadczonego kolegi, który w bardzo ograniczonej wizurze wpłynął z twinem pod drewniany pomościk i się zaklinował. Dobrze, że nie spanikował tylko powoli kopiąc dziurę w mule wycofał się na głębszą wodę.
Ktoś powie, więc po co tam w ogóle nurkować? A no po to, bo tu właśnie znajduje się największy wrak statku na Mazurach,
ma 33 m długości i zwany jest „Barką”. Jej tajemnica do tej pory nie została wyjaśniona. I jeszcze dlatego, że w tym „młynie na wodzie” łatwo coś zgubić. Jeśli już coś wpadnie do wody to zostanie dopiero wydobyte przez płetwonurków. To tylko słowo wstępne, zacznijmy od początku.
Sama nazwa jeziora pochodzi od pruskiego słowa „tauta” czyli wysoki brzeg. Historycznie jezioro było związane z państwem krzyżackim, ponieważ prawa do połowu ryb na jeziorze Tałty nadawał komtur ryński. Polska historia związana z tym jeziorem zaczyna się na przełomie XV i XVI wieku, kiedy to polscy rybacy zaczynają się osiedlać wzdłuż jeziora. Powoli zaczynają się tworzyć osady rybackie, które z czasem zaczynają tworzyć
wsie. W tym procesie wyróżniły się cztery wiodące, które istnieją do dnia dzisiejszego, to: Skorupki, Tałty, Stare Sady i Jora Wielka. Jezioro Tałty to wielka rynna polodowcowa, która na odcinku od Rynu do Rucianego-Nidy ma długość 35 km. Jezioro Tałty tworzy z jeziorem Ryńskim jeden zbiornik o długości 20 km i powierzchni 18,3km2. Południowy kraniec jeziora kończy się niedaleko Mikołajek. Średnia głębokość jeziora wynosi 14 m, a za maksymalną podaje się 50,8 m. Do jeziora Tałty można dostać się od strony Giżycka poprzez cztery kolejne kanały: Szymoński, Mioduński, Grunwaldzki i Tałcki.
Nurkowanie w Jeziorze Tałty
Ze względu na kształt jeziora – długa rynna w linii prostej, mało jest cichych, urokliwych zatoczek, gdzie w sezonie letnim można swobodnie strzelić nura. Do tego dochodzi natężony ruch jednostek pływających. Najlepszym okresem do nurkowania jest okres poza sezonem turystycznym, od października do kwietnia. Bo we wrześniu jeszcze studenci oblegają na żaglach szlaki mazurskie, a za start sezonu żeglarskiego uważa się majówkę. Tym bardziej jeśli chodzi o wizurę to im zimniejsza woda tym wizura klarowniejsza.
W kilkunastoletniej przygodzie nurkowej miałem okazję około 30 razy nurkować w Jeziorze Tałty. Z dostępnością do akwenu nie ma problemu, ponieważ infrastruktura portowa od wielu lat jest na bardzo wysokim poziomie. Ilość restauracji, portów i kei cały czas rośnie. Pomimo sprawdzania wielu miejsc nurkowych, można wyróżnić dwa, które lubują się największym zainteresowaniem, to ujście z kanału tałckiego do Jeziora Tałty i wrak „Barki” w miejscowości o tej samej nazwie Tałty.
Ujście kanału do jeziora to co posezonowy shopping. Można po godzinie nurkowania wyjść wyglądając jak choinka. Jak to w takich miejscach bywa, gdzie żeglarze stawiają lub kładą maszty. W ferworze walki z przeszkodami natury, wiatry, fale, prądy, wszystko co niezabezpieczone leci do wody. Czasem nie ma co zbyt daleko odpływać, bo dopiero 6 minuta nurkowania, a w rękach mamy już kotwicę, wędkę i flaszkę wody ognistej. Wtedy wracamy, kładziemy na brzegu i dalej do wody. Naprawdę fajna zabawa.
Wrak „Barki”
Największy na mazurach wrak statku został stosunkowo niedawno odkryty. Największą niespodzianką był jednak fakt, iż ten
wrak, pomimo swoich imponujących rozmiarów, zalega bardzo blisko brzegu. Najlepiej opisał go człowiek, który jako jeden z pierwszych płetwonurków, po odkryciu go, miał okazję na nim nurkować, mój dobry kolega, instruktor nurkowania w Klubie Nurkowym „Płetwal” w Giżycku – Sebastian Łepkowski, cyt: „Wrak jednostki drewnianej, płaskodennej zbudowanej na konstrukcji wręg stalowych z ceowników. Długość jednostki na warunki Mazur jest imponująca: około 33 m. Szerokość to 5,2 m. Część dziobowa jest zniszczona, wręgi wygięto lub wycięto. Od środka do rufy wrak jest w bardzo dobrym stanie. Na burtach są po dwa imponujące polery cumownicze. Największy poler jest zamontowany na rufie bezpośrednio za pozostałościami windy kotwicznej. Na lewej burcie w nadbudówce są zamontowane dwa bulaje, po prawej pozostał tylko jeden… Przez zejściówkę od strony rufy można wpłynąć do środka i wypłynąć w ładowni co jest względnie bezpieczne. Jarzmo steru spotyka się z dnem na głębokości około 12 m. Płetwa steru jest pogrążona całkowicie w dnie.”
Z opowieści lokalnych mieszkańców wynika, że jednostkę w latach 60-tych próbowano ciągnikami wyciągnąć na brzeg, jednak ta, poprzez szarpanie, pęka na pół i jej część rufowa osuwa się do wody. Jest wiele teorii na temat tej jednostki, przede wszystkim czy była to barka? Jedna z nich mówi, że w części rufowej jeszcze zalega silnik, co do tematu barki nie za bardzo pasuje, ponieważ z reguły barki nie miały napędu i były holowane holownikami. Tak czy siak jest to dla płetwonurków nie lada gratka do zwiedzania.
Wody Jeziora Tałty ze względu na swoją głębokość i ograniczoną wizurę skrywają pewnie jeszcze wiele takich perełek. Warto wspomnieć, że przed II WŚ po wodach Jeziora Tałty, jako jednostka flagowa, pływał „OSTMARK”. Był to statek pasażerski, który wszedł do służby białej floty w 1931 r. Mógł on zabrać na pokład 214 pasażerów. Po wojnie zmienił nazwę na bardziej poprawną politycznie „Małgorzata Fornalska”. Jej los zakończył się właśnie na Jeziorze Tałty, gdzie przez kilka lat częściowo zatopiona zalegała na brzegu jeziora i w 1999 r. została zezłomowana.
W jeziorze występują wszystkie gatunki ryb typowe dla szlaku mazurskiego, jednak ja zawsze mile wspominam wielkie sandacze i bardzo duże węgorze wylegujące się na 20 metrach niedaleko miejscowości Tałty.
Przy i w okolicy jeziora nie ma żadnej bazy, ani centrum nurkowego, także najlepiej przyjechać z własnym sprzętem.
Jeśli ktoś potrzebowałby suportu lub przewodnika po barce lub po Jeziorze Tałty zapraszam do kontaktu – instruktor nurkowania Jacek Kubiak MAZURSHARKS Kętrzyn. (Więcej w „Piszą dla nas”)
SŁODKA WODA
OKIEM ANNY PASZTY
KORONA SAKSOŃSKICH
KAMIENIOŁOMÓW to raj dla nurkowych wariatów, lubiących tajemnicze, chłodne, mroczne głębiny.
Przynajmniej raz w roku poświęcamy kilka dni na radosne taplanie w zalanych wodą nieckach dawnych kopalń, gdzie wydobycie i obróbka skały plutonicznej ma ponad stuletnią historię. W XIX wieku granit pełnił ważną rolę w budownictwie, utwardzaniu nawierzchni dróg, konstrukcji mostów i jako tłuczeń na torach kolejowych.
Na terenie Łużyc powstało wiele kamieniołomów, a górnictwo i kamieniarstwo były istotnymi gałęziami przemysłu. Obecnie wiele z tych kopalń jest już nieczynnych, a powstałe podczas wydobycia wyrobiska zalała woda.
I tutaj zaczyna się ich najnowsza historia…
SPARMANN
Po jasnej, słonecznej Horce kamieniołom Sparmann robi wrażenie mrocznego i ponurego. Położony jest dość nietypowo,
bo w środku miasta, niedaleko centrum. Trasa prowadzi nas pomiędzy kamienicami i ogródkami działkowymi i kończy się na bramie, za którą przy wysypanym żwirem parkingu wznoszą się budynki centrum nurkowego Tauchbasis Sparmann. Brzegi kamieniołomu otaczają drzewa, krzewy i całe mnóstwo kwitnących ziół, chętnie odwiedzanych przez pszczoły, motyle, wiewiórki i ptaki. Właścicielem bazy jest znany wielu nurkom sympatyczny, zawsze uśmiechnięty i pomocny Jost Krauze. Na ogrodzonym i zadbanym terenie znajduje się kilka ogrzewanych drewnianych domków dla gości planujących dłuższy pobyt. Rano można zamówić serwowane przez Josta śniadanie z jajkami na miękko i świeżymi gorącymi bułeczkami, a wieczorem rozpalić ognisko lub zorganizować grilla w wygodnej, dużej wiacie nad brzegiem zbiornika.
Z wiaty rozpościera się widok na wysokie ściany kamieniołomu oraz mroczną, ciemnozieloną toń wody. Zbiornik osiąga 63 m, jest to więc miejsce chętnie wybierane przez instruktorów, szkolących nurków technicznych. Wejście do wody znajduje się tuż przy domkach. Wyłożone kostką schodki prowadzą na szeroką półkę, z której po metalowej drabince schodzimy na niewielką platformę z kratownicy. Tutaj można założyć płetwy i jednym krokiem wejść do wody.
Ciemna, tajemnicza toń kamieniołomu zaprasza w głęboką otchłań. Sparmann to stary zbiornik i choć właściciel bazy bardzo dba o jego natlenianie i oczyszczanie, trudno tutaj trafić na bardzo dobrą widoczność. Dodatkowo wysokie skalne ściany rzucają na wodę głęboki cień, powodując, że już około dziesiątego metra głębokości musimy włączyć latarki.
Akwen jest oporęczowany i doskonale przygotowany dla nurków o różnych poziomach zaawansowania, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że wszystkie nurkowania odbywają się w toni lub przy pionowych ścianach, konieczna jest więc dobra kontrola pływalności.
Kilka kopnięć płetwami od kratownicy, na głębokości 5 m, umieszczona jest duża, pływająca platforma do ćwiczeń lub odbycia wygodnego przystanku bezpieczeństwa.
Podczas pobytu w okolicach platformy nurkom często towarzyszą oswojone i bardzo ciekawskie jesiotry. Największe z nich osiągają długość 170 cm, prawdziwy kawał ryby! Podpływają bardzo blisko, chętnie pozując do zdjęć, zaglądają nam w oczy i domagają się głaskania. I tak, dobrze wiemy, że nie należy dotykać zwierząt pod wodą, ale my wiemy swoje, a jesiotry swoje. Spróbuj takiego jegomościa nie pomiziać, to sam się pomizia, włażąc często pomiędzy twoją maskę a trzymaną w rękach kamerę Takie spotkania na długo zapadają w pamięć.
Wybierając poręczówkę rozciągniętą tuż przy czarnej pionowej ścianie na prawo od wejścia, musimy mieć pewność, że wszyscy nurkowie z grupy mają co najmniej uprawnienia AOWD i wystarczającą odporność psychiczną. Poprowadzi nas ona w czarną, nieprzyjazną, lodowatą toń. Po prawej stronie mamy gładką, ciemną skałę, po lewej… nic. Jedynym jasnym punktem będzie kawałek żółtej linki wydobyty z ciemności przez światło latarki. Mrocznie, prawda?
Kiedy po 10 minutach dotrzemy wreszcie do znajdującej się na 30 m półki skalnej, z mroku wyłaniają się kamienne ściany niewielkiego bunkra. Dookoła czerń, jak pochmurna, zimowa noc i tylko ten zawieszony na skale maleńki domek. Z półki wybiega w ciemność kawałek surrealistycznego torowiska.
Stąd mamy do wyboru trzy trasy. Możemy zawrócić, popłynąć dalej wypłycając się wzdłuż ściany lub zaufać kolejnej poręczówce, ginącej gdzieś w toni.
Wybierając dalszą drogę wzdłuż ściany trzeba być przygotowanym na bardzo powolne wypłycanie, warto więc zwrócić uwagę na czas bezdekompresyjny jeśli zaplanowaliście nurkowanie rekreacyjne. Trasa ta umożliwi dotarcie do wraku samolotu znajdującego się na głębokości 22 m a następnie do lezącej na 15 m po drugiej stronie akwenu łodzi motorowej.
Wybierając przy bunkrze poręczówkę odchodzącą w toń dotrzemy wypłycając się na 15 m do zawaliska skalnego po drugiej stronie zbiornika. Pomiędzy głazami możemy zobaczyć resztki starych rowerów, toaletę a także kikuty drzew i sporo ryb. Obierając za punkt odniesienia porośnięte podwodną roślinnością ścianki przybrzeżne lub kolejną poręczówkę, wrócimy do platformy przy wejściu, gdzie powitają nas radosne, wąsate pyszczki jesiotrów.
Od razu przy wejściu możemy też zanurzyć się na głębokość 22 m, gdzie dotrzemy do poręczówki. Jeśli popłyniemy za nią w lewo, tuż przy dnie, doprowadzi nas ona do wielkiego drzewa na 26 m a dalej do zaparkowanego na dnie wojskowego Jeepa. Stąd warto skierować się na wschodnią ścianę. Tutaj stok jest łagodniejszy i porośnięty zalanym lasem. Jeśli trafimy na lepszą widoczność, to miejsce jest doskonałe do zdjęć.
Podczas nurkowania, poza stanowiącymi największą atrakcję zbiornika jesiotrami można też spotkać wielkie szczupaki oraz spore ławice okoni i płoci. Bardzo lubię to miejsce, choć nieraz podczas długiego płynięcia w lodowatej czarnej czeluści przemknęła mi przez głowę myśl: „kobieto, czy Ty na pewno masz równo pod sufitem?!” No coż, tak działa czarna, tajemnicza magia Sparmanna. Warto tutaj wspomnieć krótko o miasteczku otaczającym ten kamieniołom. Kamenz, bo o nim mowa swoją historię wywodzi aż z wczesnego średniowiecza. Około 1190 roku istniała tutaj stara wieś słowiańska. Obok, nad rzeką Białą Elsterą tuż przy szlaku handlowym Via Regia powstał gród, który przed 1225 rokiem otrzymał prawa miejskie. Nazwa miasta pochodzi od łużyckiego słowa „kamjenc” oznaczającego kamień i zmieniała się na przestrzeni lat. Kamjen, Kamienz, Kamieniec ostatecznie otrzymał współczesną, niemiecką nazwę Kamenz. Jeśli znajdziecie chwilę warto przespacerować się starymi uliczkami do rynku wybrukowanego kocimi łbami, otoczonego przez śliczne kamieniczki, odwiedzić muzeum Lessinga – poety z czasów oświecenia, obejrzeć ratusz lub pobliskie muzeum sztuki sakralnej i zjeść kolację, w którejś z okolicznych restauracji.
Tekst TOMEK KULCZYŃSKI
Zdjęcia DIVE LAND
Jak w znanym powiedzeniu
„Cudze chwalicie, swego nie znacie”, przenosimy się dziś nad nasz rodzimy Bałtyk, a dokładniej skupimy się na wraku ORP Bryza.
NIEPRZYPADKOWO WYBRAŁEM TEN WRAK JAKO PIERWSZY, ROZPOCZYNAJĄCY SERIĘ OPISUJĄCĄ NAJCIEKAWSZE MIEJSCA NURKOWE BAŁTYKU.
Oczywiście, jak w każdym moim artykule, oprócz wiedzy technicznej przemycę odrobinę praktycznych spostrzeżeń, osobistych doświadczeń oraz oryginalnych wskazówek o miejscu. Ciekawi, by wspólnie zanurzyć się w Bałtyku na wrak Bryzy? Zaczynamy.
Nurkowanie wrakowe na Bałtyku zaczynamy od najpopularniejszego wraku, o którym chyba każdy słyszał – mianowicie ORP Bryza (K18). Bardzo szybko przybliżę tutaj rys historyczny samej jednostki, gdyż jest ona tak znana, że na jej temat znajdziecie nawet książki z opisami osób, które aktywnie służyły na jej pokładzie. Historię Bryzy podzieliłbym na trzy etapy: ● Powstała w Gdańskiej Stoczni Rzecznej (Stogi) jako kuter projektu 722. 10 stycznia 1965 r. podniesiono banderę na jednostce oznaczonej K-18 i używanej początkowo jako statek pasażersko-transportowy „Bryza”, a następnie – po 1978 r. – jako kuter łącznikowy w 43. Dywizjonie Pomocniczych Jednostek Pływających 9. FOW w Helu. Stalowy, w pełni spawany kadłub o długości ok. 28 m i szerokości ok. 6,2 m, napędzany dwoma
wysokoprężnymi silnikami WOLA (po ok. 300 KM) na dwie linie wałów ze śrubami trójłopatowymi. Prędkość maks. ok. 11 węzłów, zasięg rzędu 1100 mil morskich. Załoga etatowa 12 osób i do 36 pasażerów. Maszynownię ulokowano w śródokręciu pod pokładem głównym. W tej roli woziła ludzi i ładunki, łącząc nabrzeża i okręty, aż do wycofania z Marynarki Wojennej.
● Po demobilizacji trafiła na ścieżkę typową dla małych pomocniczych jednostek – do firmy złomowej. W maju 2008 r. miasto Hel odkupiło kadłub z myślą o zrobieniu z niego kontrolowanego, bezpiecznego wraku dla nurków. Lokalne źródła podają, że zapłacono ok. 85 tys. zł za jednostkę, a czyszczenie i przygotowanie pochłonęło dalsze ~50 tys. zł plus koszty operacji zatopienia. Przed zejściem na dno usunięto wyposażenie, drzwi i iluminatory oraz wycięto dodatkowe otwory, by poprawić dostęp i bezpieczeństwo wewnątrz.
● „Bryza” spoczęła na skarpie niedaleko helskiej plaży, dziobem ku lądowi. Stoi na stępce z lekkim przechyłem na prawą burtę. Najpłytsze punkty wraku są ok. 11–12 m, a rufa sięga ~21–22 m. Lokalizacja oznaczona jest bojką. Do wraku dociera się zarówno z łodzi, jak i z brzegu. Dzięki przygotowaniu (brak sieci, liczne „okna” w poszyciu) to popularne, szkoleniowe nurkowisko – jednocześnie na tyle rozbudowane w środku, że bardziej doświadczeni także mają co zwiedzać.
To jedna z nielicznych w Polsce jednostek celowo zatopionych jako atrakcja i poligon dla płetwonurków, a operacja odbyła się jawnie, „na oczach” turystów. Dzięki temu „Bryza” nie jest przypadkową pozostałością katastrofy, lecz zaplanowanym, bezpiecznym „eksponatem” pod wodą. Z tego względu Bryza jest pierwszym przeze mnie opisywanym wrakiem na dość długiej liście…
Przy naszym nurkowaniu wrakowym ogromnym aspektem, który musimy poruszyć, jest ukochany Bałtyk. Z opowieści urlopowiczów wiemy, że odważny ten, kto się w nim wykąpie, i to niezależnie od pory roku Do tego wszystkiego, gdy już zrobi się trochę cieplej, od razu pojawia się problem z sinicami. W przypadku Helu dochodzi jeszcze okres wakacyjny… W sezonie urlopowym dojazd na Hel z Trójmiasta w czasie 8 godzin nie jest niczym nadzwyczajnym. Kombinowanie wczesnym rankiem lub późnym wieczorem też niewiele daje… Mieszkańcy Helu w wakacje podobno, gdy muszą wyjechać, korzystają z kolei. Oprócz długiego czasu dojazdu dochodzą ceny zakwaterowania w sezonie. Czyniąc długą historię krótką – nie ma sensu udawać się na Hel w sezonie wakacyjnym na 2 dni nurkowania, chyba że spędzacie tam urlop, to inna sprawa.
Pozostając przy Bałtyku, jest on strasznie nieprzewidywalny… Weekendowy wyjazd wygląda tak, że rezerwując nurkowanie
na sobotę, dopiero w środę dostajemy informację, czy pogoda w ogóle pozwoli wypłynąć w morze! Nierzadko zdarza się, że i tak warunki zmienią się i w piątek dostaniemy informację, że jednak nie popłyniemy przy wstępnym potwierdzeniu… Dlatego właśnie jest to dosyć frustrujące, gdyż nie ma tu nic pewnego, a rezerwowanie noclegu na parę dni do przodu może, aczkolwiek nie musi, być dość kosztowne.
Do Bryzy możemy dopłynąć zarówno z plaży, jak i łodzią. Nurkowanie z plaży jest ok, ale z naciskiem na skuter… Z płetwy, jeszcze na pojedynczej butli, robi się problemowo… Wrak leży tak blisko, że na łódź wchodzimy już ubrani w sprzęt, gdyż są to 3 minuty płynięcia… Pamiętać jednak trzeba, że przy wysokiej fali wejście na łódź nie jest prostym wyczynem.
Latem śmiało można nurkować na Bryzie w piance. Co prawda poniżej 15 metra może wystąpić termoklina, ale do tej głębokości mamy 80% wraku, więc nic się nie stanie, gdy po prostu tę część ominiemy. Wrak jest świetnie przygotowany dla nurków. Mamy opustówkę, która prowadzi nas do najpłytszej części wraku, czyli na dziób. Stamtąd możemy udać się prawą lub lewą burtą na rufę, opływając w ten sposób wrak dookoła. Potem powtarzamy tę czynność przy sterówce. Do wraku można wpływać, oczywiście po odpowiednim szkoleniu. Przestrzenie są dość duże, jest to prosty wrak do penetracji i nawigacji – w tym celu pamiętajcie, że został zatopiony. Niech jednak nie zwiedzie was to w drugą stronę. Na wraku mogą panować silne prądy. Widoczność może być bardzo słaba lub w oka mgnieniu zmienić się ze średniej na słabą… Penetrując wrak, od samego wydychanego powietrza widoczność błyskawicznie spada do zera… Płynąc w trzy osoby za sobą, ta ostatnia zobaczy już niewiele
Podsumowując, uważam, że wrak Bryzy jest idealnym wrakiem, by rozpocząć przygodę z nurkowaniem wrakowym. Pamiętajmy jednak, że w większości wyjazdów nie trafimy na super bezwietrzną i słoneczną pogodę, i zmuszeni będziemy nurkować w trudniejszych warunkach – ot, taki urok naszego Bałtyku. Pomimo tego, że wrak jest przystosowany dla nurków, zachować trzeba dużą ostrożność, gdyż należy pamiętać, że jest to nurkowanie na morzu, na prawdziwym wraku i mimo ogromnych starań uczynienia go jak najbezpieczniejszym, wciąż czyha tam wiele zagrożeń. Uważam, że każdy, kto chce nurkować w Bałtyku, powinien zacząć od tego wraku, i nie łudźcie się – w większości wyjazdów i tak na nim zanurkujecie, gdyż oprócz tego, że jest to najbardziej dostępny wrak, leży on na tyle blisko brzegu, że często zdarza się, iż jest jedynym, na którym możecie zanurkować bez względu na pogodę…
•Kursy nurkowania rekreacyjnego i technicznego
•Autoryzowany serwis sprzętu nurkowego
• Powietrze / Nitrox / Tlen / Hel do 300 Bar
•Sklep stacjonarny
•Wyprawy nurkowe
ul. Kolejowa 2, 62-010 Pobiedziska, k/Poznania
KURSY
NURKOWANIA
REKREACYJNEGO
KURSY
NURKOWANIA
TECHNICZNEGO
POWIETRZE / NITROX / TLEN / HEL DO 300 BAR
WYPRAWY NURKOWE
KURSY
PIERWSZEJ
POMOCY EFR.
AUTORYZOWANY SERWIS
SPRZĘTU
NURKOWEGO
Tekst MAGDALENA SOKOŁOWSKA
Sztuczna Inteligencja to nie przyszłość – to teraźniejszość.
AI (Artificial Inteligence) stała się już częścią naszego życia, znamy ją z social mediów, różnych aplikacji i przede wszystkim z ChataGPT, który znajdzie wszystkie informacje, rozwiąże trudne zadania matematyczne, przeanalizuje ogrom danych, wygeneruje każdy tekst.
AIużywana jest również pod powierzchnią wody – wspiera naukowców w badaniu oceanów, pomaga w ekologii, pozwala na przeróbkę podwodnych zdjęć i ma dać większe bezpieczeństwo nurkom podczas nurkowania.
Najłatwiejsze zastosowanie AI dla nurków to prośba do ChataGPT by zaplanował nam wyjazd nurkowy. Możemy wpisać takie przykładowe polecenie (Prompt):
„Jestem nurkiem AOWD PADI. Mam ponad 150 nurkowań. Uwielbiam nurkować z rekinami. Jakie są możliwości nurkowania w Japonii? Podaj miejsca i opisy nurkowań. W jakim czasie najlepiej tam polecieć? Następnie wyszukaj na ten wybrany czas samoloty z Polski do Japonii i podaj orientacyjną cenę w PLN z bagażem rejestrowanym. W kolejnym kroku opisz, jak dostać się z lotniska do tych miejsc nurkowych? Jakie są tam możliwości noclegu, jakie ceny? Jakie są w danym miejscu centra nurkowe i jakie mają ceny nurkowań w PLN?”
ChatGPT odpowiedział m.in.:
Ito / Chiba Peninsula (Honshu, blisko Tokio)
• Zanurzenia przy słynnym punkcie „Shark Scramble” z setkami banded hound sharks krążącymi w wirze – dostępne przez większą część roku (duży potencjał spotkań).
Loty z Warszawy (WAW) do Tokio (Tokyo NRT/HND)
Orientacyjne ceny (Economy, bagaż rejestrowany w taryfie standardowej):
• loty z przesiadką: ok. 3 700 – 3 900 PLN
• loty bezpośrednie LOT: ok. 4 400 – 4 500 PLN
Z Tokio do Chiba/Ito pociągiem/ekspresem.
Odoriko (Express):
Czas przejazdu: około 2 h 30 min – 2 h 49 min, w zależności od stacji i połączenia
Cena biletu jednokierunkowego: ok. 120 zł
Lokalne centrum nurkowe w Ito zabiera łodzią nurków na Shark
Scramble – bardzo blisko portu
Hotele w Ito lub Chiba – od 270 zł za pokój dwuosobowy w prostym hotelu, do 540 zł do 670 zł za wyższy standard. Centra nurkowe często współpracują z lokalnymi pensjonatami lub oferują pakiety z noclegiem.
Centra nurkowe w Ito i ceny nurkowań:
Ito Diving Service Bommie
• 2 nurkowania (2 boat dives) 780 zł
• 3 nurkowania 1 000 zł
• W cenie transfer z Tokio, wypełnienie formalności, przewodnik, balast. Za pełen komplet sprzętu: 300 zł
Mając te informacje możemy już sami wejść na stronę internetową centrum nurkowego, wybrać odpowiedni lot, zarezerwować noclegi.
Można się pokusić i wpisać do ChataGPT polecenie by zaproponował nam plan nurkowy na dane nurkowanie – jednak odradzam to (szczególnie nurkom technicznym) gdyż AI się myli – miewa „halucynacje” – czyli może kłamać, zmyślać informacje, łączyć ze sobą różne wątki i podawać jako jeden, może nawet nam podać linki jako źródło informacji, ale te linki będą „puste”. Dlatego ważne, żeby nigdy nie ufać w 100% odpowiedziom AI i samemu sprawdzać, AI ma służyć jako punkt wyjścia, nie jako ostateczne źródło wiedzy
Kolejne zastosowanie AI dla nurków to edycja podwodnych zdjęć i jest ogrom możliwości. Dla przykładu – za pomocą Canva AI zrobiłam rozszerzenie tła oraz dodałam elementy do zdjęcia – rekina i rafę koralową. W zależności od użytej AI efekty mogą być lepsze (Midjourney, Leonardo, DALL-E 3) lub gorsze.
AI wbudowane w Adobe Lightroom Classic i Photoshop może dodatkowo pomóc w:
• Automatycznej korekcji kolorów i balansu bieli
• Poprawie jakości zdjęć – AI usuwa szumy, poprawia ostrość, dzięki czemu zdjęcia są wyraźniejsze i bardziej realistyczne
Zdjęcie Magdalena Sokołowska, oryginalne zdjęcie
• Zmianie rozmiaru i rozdzielczości bez utraty jakości
• Usuwaniu "backscatteru" – białych kropek i mgły spowodowanej cząstkami w wodzie
• Ulepszaniu kontrastu i dynamiki
• Usuwaniu niechcianych obiektów
• Tworzeniu efektów specjalnych – np. realistycznie wyglądających promieni światła
Jeśli robisz zdjęcia w połowie pod wodą i nad powierzchnią wody to może się okazać, że zdjęcie będzie za ciemne pod wodą i za jasne u góry – wtedy możesz użyć technologii „Sky Raplacement”.
Zdjęcia podwodne możemy również generować z opisu, dzięki temu można łatwiej planować zdjęcia – testować różne pomysły na kompozycję, światło i warunki wodne, zanim jeszcze wejdzie się do wody. Aby uzyskać realistyczne zdjęcie wygenerowane przez AI, ważne jest, by szczegółowo i konkretnie je opisać, uwzględniając kilka kluczowych elementów:
• Kto lub co ma być na zdjęciu?
• Gdzie znajduje się główny obiekt względem kadru?
Przykład: „centralnie w kadrze, portret, ujęcie na wysokości oczu”
Rozszerzenie tła za pomocą Canva AI
Dodawanie elementów: rekin i rafa, za pomocą Canva AI
• Jaki jest kontekst lub miejsce?
Przykład: „kobieta częściowo zanurzona w wodzie, podwodne tło, naturalne jezioro z zielonkawą wodą”
• Skąd pochodzi światło i jaki ma charakter?
Przykład: „miękkie, naturalne światło słoneczne, promienie załamujące się w wodzie”
• Wskazówki dotyczące estetyki zdjęcia
Przykład: "realistyczny styl fotograficzny, naturalna kolorystyka, ostrość na twarzy, rozmyte tło"
• Dodatkowe informacje, emocje, rekwizyty, ubranie, efekt specjalny
Przykład: "spokojny wyraz twarzy, delikatne refleksy świetlne na skórze, lekkie fale włosów unoszące się w wodzie"
Przykładowy Prompt (w Canva AI):
• Stwórz realistyczny portret młodej kobiety z długimi brązowymi włosami, w zielonej bluzce z falbaną, częściowo zanurzonej w turkusowej wodzie jeziora lub morza
• Kobieta znajduje się w centralnej części kadru. Głowa na granicy tafli wody – dolna część twarzy i ciało są zanurzone, natomiast górna część włosów oraz powierzchnia głowy
przebijają się przez lustro wody. Kamera ustawiona jest na poziomie wody
• Promienie światła przenikają przez powierzchnię wody i tworzą na ciele i twarzy modelki migoczące refleksy świetlne
• Dominuje paleta chłodnych zieleni i błękitów w tle. Skóra modelki jest naturalnie ciepła
• Modelka patrzy spokojnie w obiektyw, kadr centralny, tło lekko rozmyte. Styl: realistyczna fotografia, wysokiej jakości zdjęcie podwodne
• Zdjęcie buduje nastrój intymności
Używając odpowiednich poleceń można wygenerować dobrej jakości fotografie, dlatego konkursy fotograficzne wprowadziły kategorię zdjęć AI np. konkurs 1839 Awards. Ciekawostką jest, że w 2024 r. Zdjęcie, które wygrało ten konkurs w kategorii AI tak naprawdę było prawdziwe! Autor – Miles Astray, zgłosił swoje zdjęcie bezgłowego flaminga, gdyż chciał pokazać, że „natura nadal przewyższa maszyny pod względem kreatywności i piękna” i że dzisiaj „trudno odróżnić prawdziwe media od treści generowanych przez sztuczną inteligencję”. W 2023 r. niemiecki artysta zrobił coś odwrotnego, na konkurs fotografii Sony World Photography Award wysłał zdjęcie zrobione przez AI. Wygrał – ale nie przyjął nagrody przyznając, że to nie jest prawdziwe zdjęcie oraz podziękował za ten historyczny moment. Generując obraz nurka przy pomocy AI mogą wystąpić problemy z realnym wygenerowaniem sprzętu nurkowego, gdyż AI nie rozumie jak on działa – czasami bardziej przypomina to sprzęt z filmów Science Fiction. Przykład – poprosiłam DALL-E AI by wygenerował realistyczne zdjęcie nurka w profesjonalnym sprzęcie nurkowym pokazującego znak OK, ale na stworzonym zdjęciu jest dużo błędów. Wynika to z tego, że w Internecie jest mało zdjęć nurków, na których AI może się uczyć, a nawet jak już się trochę nauczy, jak wygląda sprzęt nurkowy to nie rozumie jak on działa – dlaczego coś jest w danym miejscu umieszczone i dlaczego się z czymś łączy.
Wygenerowany nurek w profesjonalnym sprzęcie nurkowym (z błędami), DALL-E
Graficzne AI są łatwo dostępne dla każdego więc musimy mieć na uwadze to, że Internet mogą zalać tony śmieciowego i fałszywego kontentu np. w 2023 r. viralem stało się zdjęcie papieża Franciszka w ogromnej, białej, puchowej kurtce z wiszącym na niej krzyżem. W sieci chwalono papieża za stylizację. Wiele osób uwierzyło, że to faktyczne zdjęcie papieża.
Mogą też powstawać fałszywe artykuły ze zdjęciami wygenerowanymi przez AI np. „Atak rekina ludojada u wybrzeży Hiszpanii” oraz fałszywe filmy – np. za pomocą HeyGen video można sklonować siebie, swój wizerunek i potem zrobić filmy, w których występujesz np. nurkujesz z ławicą rekinów młotów albo wypowiadasz się jako ekspert na jakiś temat (głos można sklonować za pomocą Eleven Labs).
Jak zatem rozpoznać, że zdjęcie nie jest prawdziwe tylko stworzone przez AI? Trzeba poświęcić czas i poszukać źródła tego zdjęcia, albo można skorzystać ze strony Internetowej https://www.aiornot.com/ Dodatkowo można przyjrzeć się bliżej fotografii i sprawdzić czy:
• zgadza się liczba palców u ludzi
• twarze w tle nie są rozmyte
• nie ma dysproporcji i zniekształceń
• są prawidłowe odbicia w lustrze, wodzie
• kolory są zbyt kontrastujące
• występują literówki w wyrazach
• są pomyłki w cyfrach
W filmach dodatkowo należy zwrócić uwagę na to czy:
• nie znikają nagle przedmioty i później się pojawiają
• nie są łamane zasady fizyki
• nie występują dodatkowe ręce, nogi
• są nagłe przyspieszenia, spowolnienia
• są nagłe powiększenia, pomniejszenia
1 kwietnia 2024 r. PADI ogłosiło, że właśnie tworzy maskę nurkową, która używa AI by identyfikować życie morskie w czasie rzeczywistym. Wykorzystując najnowocześniejszą sztuczną inteligencję i rozszerzoną rzeczywistość, maska identyfikuje i wyświetla nazwy gatunków morskich w momencie ich napotkania, wyświetla fascynujące fakty dotyczące zachowań organizmów morskich, szacuje i wyświetla odległość do ob-
serwowanego obiektu, a podświetlany wyświetlacz umożliwia korzystanie z niego podczas nurkowań nocnych. Był to żart z okazji Prima Aprilis, ale właśnie taką maskę zaproponowała AI, gdy poproszono ją by wymyśliła nowy sprzęt nurkowy z technologią AI. Dodatkowo AI wymyśliła, że taka maska mogłaby mieć kompas, mogłaby pokazywać głębokość i ciśnienie gazu, informować o prądach morskich i robiłaby zdjęcia. Przy słabej widoczności śledziłaby partnera nurkowego i innych członków grupy. Jednak osobiście nie chciałabym, żeby podczas nurkowania z rekinami wyświetlały mi się na masce informacje o danym gatunku, ich żywieniu, miejscach występowania, zachowaniach, gdyż wolę patrzeć tylko na płynącego rekina i doświadczać tego wspaniałego momentu, nie wspominając o tym, że jest to drapieżnik i trzeba być całkowicie skupionym. Pod wodę schodzimy, żeby obserwować podwodny świat, a nie żeby widok zasłaniały nam napisy. Wyświetlające się w masce informacje nie pozwolą się skupić na bezpieczeństwie nurkowania i spowodują stres. A jeśli chodzi o ciśnienie i głębokość to lepiej polegać na manometrze i komputerze nurkowym na ręce. AI jeszcze wymyśliła, że w przyszłości komputery nurkowe oparte na AI mogłyby oceniać warunki nurkowania w czasie rzeczywistym, a czujniki bezpieczeństwa wykrywałyby nieprawidłowości w tętnie, poziomie tlenu, głębokości nurka, ciśnieniu powietrza i natychmiast wysyłały ostrzeżenia. Być może zapewniłoby to jeszcze większe bezpieczeństwo podczas nurkowania. Na technologii AI mogą skorzystać centra nurkowe, gdyż ułatwi im prowadzenie biznesu. Tworząc AI Chat Bota lub Wirtualnego Asystenta można usprawnić obsługę klienta oferując automatyczne, natychmiastowe odpowiedzi na często zadawane pytania (np. dotyczące miejsc nurkowych, wypożyczalni sprzętu, cen kursów i nurkowań), całodobowe wsparcie i pomoc nurkom w dokonywaniu rezerwacji, dodatkowo AI Chat Bot zapewnia wielojęzyczne wsparcie, umożliwiając centrom nurkowym łatwą obsługę klientów międzynarodowych. Co więcej, narzędzia do zarządzania finansami zintegrowane ze sztuczną inteligencją pomagają centrom nurkowym usprawnić księgowość, fakturowanie i prognozowanie przychodów. AI pomaga również w tworzeniu angażujących postów na social media, które przyciągną potencjalnych nowych klientów i utrzymają uwagę obecnych.
AI może być cenna dla badań naukowych i ochrony środowiska morskiego. Podwodne autonomiczne pojazdy wyposażone w AI mogą identyfikować, klasyfikować, śledzić morskie życie, monitorować podwodne środowisko, rozpoznawać i analizować topografię podwodną, mapować trasy nurkowania, wraki, mogą wykrywać potencjalne zagrożenia – niebezpieczne stworzenia morskie, zmiany prądów morskich, wykrywać zmiany w jakości wody, identyfikować potencjalne źródła zanieczyszczeń, monitorować stan zdrowia raf koralowych, śledzić rozprzestrzenianie się gatunków inwazyjnych i dostarczać informacji na temat ogólnego stanu zdrowia ekosystemu.
Podwodne drony już badają stan raf koralowych np. Hydrus w Australii. Kiedyś robili to nurkowie, lecz nurkowie mają ograniczony czas pod wodą i nie zauważą, nie policzą wszystkiego, trudno im jest również wrócić dokładnie w to samo miejsce i zrobić fotografię pod takim samym kątem jak poprzedniego
dnia. Hydrus może pracować dłużej, głębiej, szybciej wszystko zliczać i dokładniej prezentować rafy i tworzyć mapy 3D. Pracuje bez udziału człowieka.
Sztuczna inteligencja ułatwia również rozpoznawanie tych samych specyficznych osobników danego gatunku, np. przy badaniach nad rekinami każdemu rekinowi nadaje się imię (np. znana z social mediów Emma, żarłacz tygrysi z Tiger Beach na Bahamach) a każdy rekin różni się drobnymi szczegółami, które mogą umknąć człowiekowi pod wodą lub człowiek nie zdąży zauważyć.
Technologia oparta na sztucznej inteligencji coraz częściej znajduje zastosowanie w oczyszczaniu środowiska wodnego ze śmieci. W przyszłości autonomiczne podwodne pojazdy wyposażone w AI będą sprzątać jeziora, rzeki, morza – plastikowe butelki, siatki, puszki, słomki i inne mniejsze rzeczy, które będą w stanie unieść. Zapobiegnie to zjadaniu tych śmieci przez morskie stworzenia i ptaki (np. w 2018 r. w Indonezji w żołądku Kaszalota znaleziono 115 plastikowych kubków, 25 worków foliowych, rurki do nurkowania i klapki plażowe). Naukowcy w Stuttgarcie zajmujący się AI już stworzyli „Meduzobota” (Jellyfish Bot), który na powierzchnię może wynieść lekkie opakowania czy kawałki plastiku. „Meduzoboty” mogą też współpracować ze sobą i razem podnieść większe śmieci. Istnieje też WasteShark (twórca: Richard Hardiman), który zbiera śmieci z powierzchni wody – w podobny sposób jak żywi się rekin wielorybi. Urządzenie poddano testom w kanałach rzeki Tamizy w Londynie.
W Holandii powstał system SeaClear – zestaw składający się z kierowanej przez AI bezzałogowej łodzi, drona powietrznego, dwóch podwodnych robotów oraz kosza na śmieci. Śmieci na powierzchni mogą być lokalizowane za pomocą drona, a głębiej łódź używa echosondy, by zlokalizować większe odpady, a mniejsze lokalizuje robot wyposażony w kamery. Drugi robot zbiera zlokalizowane śmieci i umieszcza w koszu. W maju 2022 r prototyp tego zestawu był z sukcesem testowany w wodach portu w Hamburgu. Jest jeszcze jedno już funkcjonujące rozwiązanie – The Ocean Cleanup „Interceptor” – łódź, która zbiera śmieci z powierzchni rzek zanim trafią do oceanu, w pełni zautomatyzowana i zasilana energią słoneczną, używana w Malezji, Indonezji i Wietnamie.
Rozwój AI wkroczył do świata nurkowania i wprowadził różne ułatwienia – od planowania wyjazdów nurkowych, przez edycję podwodnych zdjęć, generowanie realistycznych obrazów, pomoc w prowadzeniu centrum nurkowego, po zapewnienie bezpieczeństwa pod wodą i ochronę środowiska. AI już z nami zostanie i warto zapoznać się z jej możliwościami chociaż tylko po to, aby poszerzyć swoją wiedzę. Jednak AI nie zastąpi naszej nurkowej wiedzy i doświadczenia. Jeśli powstaną maski nurkowe z rozszerzoną rzeczywistością i AI to będą przeszkadzać w nurkowaniu, a komputery nurkowe z AI mogą się mylić, robić błędy w interpretacji. Nie powinniśmy mieć jednak nic przeciwko podwodnym dronom, które monitorowałyby grupę nurkową podczas nurkowania i w razie jakiegoś niebezpieczeństwa szybko wypływałyby na powierzchnię i wykonywały telefon do odpowiednich służb ratowniczych podając współrzędne.
Dlaczego nie mogłem wysuszyć prania w Norwegii?
Czyli o podstawach nurkowania technicznego dla himalaistów…
Tekst WOJCIECH A. FILIP Zdjęcia TECLINE ACADEMY
Wywieszasz pranie na sznurku.
Po godzinie ubrania są suche albo nie, jeśli dzień jest duszny i wilgotny.
Dlaczego tak się dzieje?
ODPOWIEDŹ TKWI
W ZJAWISKU BRZMIĄCYM
DOSYĆ „TECHNICZNIE”:
CIŚNIENIE PARCJALNE. A jednak pojawia się ono nie tylko w fizyce, ale też w kuchni, w górach, w puszce coli i… w naszym podwodnym świecie.
Suszenie, czyli fizyka w ruchu
Gdy rozwieszasz mokrą koszulkę, woda z tkaniny zaczyna parować. A właściwie: uciekać. Cząsteczki wody uciekają z mokrego materiału, gdzie jest ich bardzo dużo, do suchego powietrza –bo tam mają więcej miejsca. Tak właśnie działa różnica ciśnienia parcjalnego. W wilgotny dzień powietrze jest już „nasycone” cząsteczkami wody. Różnica ciśnień się zmniejsza i pranie schnie wolniej, a czasem wcale.
No dobrze, a co to ma wspólnego z nurkowaniem?
Gdyby powietrze dało się położyć na wadze…
Wyobraź sobie wagę, która nie tylko waży kilogramy, ale też odróżnia składniki powietrza. Na przykład: kładziesz na niej „kawałek powietrza” i otrzymujesz wynik:
79 – N₂ (azot), 21 – O₂ (tlen).
Ale teraz zanurzasz tę samą wagę na głębokość 10 metrów (czyli podwajasz ciśnienie otoczenia), kładziesz na niej ten sam „kawałek powietrza” – i co pokazuje?
158 – N₂, 42 – O₂.
Tak, wszystko się podwoiło – bo wzrosło ciśnienie. Ale skład procentowy się nie zmienił: nadal mamy 79% azotu i 21% tlenu. To właśnie dlatego mówimy o ciśnieniu parcjalnym – czyli o tym, jak bardzo dany gaz naprawdę działa na nasz organizm.
Taka specjalna „waga” nie istnieje fizycznie, ale istnieje w nas –nasz organizm doskonale wyczuwa, ile „tlenu waży” powietrze, które wdychamy. I nie interesuje go, czy jesteśmy na powierzchni, czy pod wodą.
Co z tego wynika dla nurka?
Jeśli chcemy, by organizm pod wodą czuł się jak na powierzchni, musimy tak dobrać skład mieszanki oddechowej, by ciśnienie parcjalne tlenu było takie samo.
Przykład:
Na powierzchni tlen stanowi 21% powietrza.
„PARCJALNE”?
Zamiast mówić „ciśnienie parcjalne”, możesz użyć prostszego określenia „ciśnienie własne danego gazu”, bo chodzi o tę część całkowitego ciśnienia, którą wytwarza właśnie ten jeden gaz. Równie dobrze możesz powiedzieć cząstkowe albo składowe – ważne żebyś wiedział o co chodzi
Jeżeli mówimy np. o powietrzu, to skupiamy się na tlenie i azocie, zatem ciśnienie parcjalne azotu, będzie dotyczyło tylko azotu z pominięciem tlenu. Ciśnienie parcjalne azotu odpowiedzialne jest za intensywność narkozy azotowej.
Skrót ppO₂ oznacza ciśnienie własne tlenu; litery pp pochodzą od angielskiego partial pressure, czyli właśnie ciśnienia częściowego danego gazu. Podobnie będzie wyglądał zapis dotyczący innych gazów np. ppN₂ w przypadku azotu.
Na 10 metrach głębokości (gdzie ciśnienie całkowite to 2 atm), ta sama mieszanina daje ciśnienie parcjalne tlenu: 0,21 × 2 = 0,42 atm.
Czyli na nasz organizm działa dwa razy więcej tlenu niż zwykle.
A co, jeśli na 10 metrach oddychamy mieszanką z tylko 10,5% tlenu?
0,105 × 2 = 0,21 atm – czyli tak, jakbyśmy byli na powierzchni.
Dzięki temu mamy dokładnie tyle tlenu, ile potrzeba. Ani za mało, ani za dużo.
Dlaczego to ważne?
Zbyt wysokie ciśnienie parcjalne tlenu może być szkodliwe.
Początkowo przyspiesza utlenianie – organizm się szybciej „zużywa”, starzeje, regeneruje wolniej.
W skrajnych przypadkach dochodzi do toksyczności tlenowej – czyli zaburzeń neurologicznych prowadzących do drgawek, utraty przytomności, a w konsekwencji utonięcia, a to niepożądane zakończenie nurkowania.
Dlatego nurkowie nitroksowi albo techniczni, szkoleni do głębszych i dłuższych nurkowań, uczą się liczyć i właściwie dobierać ciśnienia parcjalne gazów. Tu pojawia się ta nasza „tajna waga”,
która pokazuje, ile danego gazu oddziałuje na nasz organizm. W praktyce to żaden sekret – to po prostu funkcja w kalkulatorze nurkowym albo aplikacji typu dive planner zwykle zainstalowana bezpośrednio w nurkowym zegarku.
Nasz organizm nie patrzy na procenty gazu w butli – on liczy „ile tego gazu naprawdę czuje”, czyli jakie jest ciśnienie parcjalne danego gazu.
Nie tylko dla nurków
Zrozumienie ciśnienia parcjalnego pomaga też zrozumieć… dlaczego himalaistom ciężej oddychać w wysokich górach.
Na 8 000 m n.p.m. powietrze ma tak niskie ciśnienie, że choć jego skład to nadal 21% tlenu, w praktyce nasz organizm dostaje go dużo mniej.
0,21 × 0,36 atm = 0,076 atm czyli tak, jakbyśmy na poziomie morza oddychali mieszanką zaledwie 7,6% tlenu zamiast 21%, a to zaledwie 1/3 normalnej ilości.
Im wyżej wejdziemy, tym całkowite ciśnienie atmosferyczne jest niższe. Działa tu ta sama zasada co pod wodą – tylko zamiast wody na to, ile tlenu wdychamy, wpływa cieńsza warstwa atmosfery nad głową. Ciśnienie parcjalne tlenu spada, więc dla organizmu na 8000m to tak, jakby ktoś „odciął dopływ”, mimo że procentowo wszystko wygląda normalnie.
Gdzieś tu powstawała niezbyt dokładna teoria, że wysoko w górach mamy mniej tlenu – prawdopodobnie jej twórca…
nie był nurkiem
Ciśnienie parcjalne to nie tylko dziwna wartość z podręczników nurkowania czy fizyki – co prawda nie jest siłą w klasycznym sensie, ale ma bardzo realny wpływ na to, co dzieje się w naszym otoczeniu i organizmie:
Æ sprawia, że gazowana cola syczy po otwarciu, Æ decyduje o tym, czy himalaista przeżyje noc na szczycie, Æ i jak dużą narkozę będzie miał nurek.
A więc następnym razem, kiedy pranie nie wyschnie mimo że „nie padało” – wiedz, że zadziałało ciśnienie parcjalne.
…i uśmiechnij się – właśnie zrozumiałeś coś, co decyduje o bezpieczeństwie nurków na całym świecie.
https://teclinediving.eu/pl/akademia-tecline/#/
Dzięki wyjątkowo skupionej wiązce o regulowanym kącie 4°-72°, latarka sprawdza się doskonale w różnych scenariuszach nurkowych - od eksploracji jaskiń po rekreacyjne nurkowania.
Cena detaliczna 720 z ł