

Tęsknota za intymnością
Rozległ się dzwonek do drzwi. Umówiłem się przez Grindra z facetem, który mieszkał niedaleko. Wszedł do przedpokoju i zdjął kurtkę. „Chcesz trochę G?” – zapytał na powitanie. Pokręciłem głową. „Poczekam, ale jeśli chcesz, bierz”. Wyciągnął dużą, szklaną butelkę, taką, jak dawniej używali mleczarze. Dotąd widywałem GHB tylko w małych buteleczkach – dozowanych ostrożnie pipetą. „Wiesz, co robisz?” – zapytałem. Pokiwał głową. Podałem mu szklankę soku pomarańczowego. Wlał solidną dawkę G i wypił jednym haustem. Poszliśmy do sypialni. Dziesięć minut później zobaczyłem, jak jego oczy uciekają do góry, szczęka opada, a mięśnie wiotczeją. Nie reagował na próby obudzenia. Spoliczkowałem go lekko. „Halo!” – rzuciłem mu w twarz. Zadzwoniłem do znajomego. „Uciśnij mu mięśnie szyi” – poradził. „Jeśli to nic nie da, połóż go na boku, żeby się nie zachłysnął wymiocinami. Po prostu poczekaj, aż dojdzie do siebie”. Tak zrobiłem. Położyłem się nagi obok niego, objąłem go ramieniem i leżałem za nim, przytulony na łyżeczkę, pilnując, by nie przewrócił się na plecy. Wydawało się to nierealne – leżeć splecionym z kimś, kogo widzę pierwszy raz w życiu, z kim nawet nie uprawiałem seksu. Poruszyło mnie, jak bez oporu oddał się mojej opiece – w moim domu, w obcym łóżku, całkowicie zdany na to, czy zechcę mu pomóc, czy nie. Jak pies pasterski, który z ufnością rzuca ci się do stóp. Usłyszałem ciche chrapnięcie. Przeleżeliśmy tak całą noc, aż w końcu się obudził i bez słowa wyszedł.
Seks
i narkotyki
Termin „chemseks” (seks pod wpływem narkotyków) pojawił się po raz pierwszy mniej więcej piętnaście lat temu wśród londyńskiej społeczności gejowskiej. Teoretycznie można by go używać do każdej sytuacji, w której seksowi towarzyszą substancje – nawet do szalonej nocy z mężem po butelce wina – ale najczęściej dotyczy sytuacji, w których narkotyki służą przedłużeniu i intensyfikacji doświadczenia seksualnego. Mowa tu głównie o GHB/GBL, mefedronie (albo 3MMC), kokainie, ketaminie i metamfetaminie (zwanej Tiną).
Dwadzieścia lat temu „seks po dragach” oznaczał zabranie kogoś z klubu do domu i może wciągnięcie koksu albo czegokolwiek, co jeszcze zostało w kieszeni. Od tego czasu punkt ciężkości się przesunął – dla coraz większej grupy ludzi substancje są równie ważne co seks. Mężczyźni łączą się przez aplikacje takie jak ChillApp i spotykają częściej w grupach. Obalmy mit: osoby homo nie biorą więcej niż hetero. Ale częściej robią to w kontekście seksualnym. Sam mam za sobą przełomowe doświadczenia. Światy seksualności, które odkrywałem na chemseksowych imprezach, były niezwykłe. Spotykałem mężczyzn, którzy z pełnym oddaniem eksplorowali erotyczne możliwości ciała – z uwagą i troską wobec siebie nawzajem.
Na dźwięk słowa „orgie” wiele osób pomyśli o godzinach dzikiego seksu, ale te imprezy były równie mocno o seksie, co o prostych gestach czułości – jak obranie i podanie komuś jabłka. Spotykałem też osoby, których hobby wymknęło się spod kontroli – trafiali do szpitala lub na odwyk.
Można łatwo przedawkować GHB. Po regularnym używaniu metamfetaminy seks i substancje stają się nierozłączne. Jeden z moich znajomych popełnił samobójstwo. Powiedział, że „życie bez dragów” jest zbyt nudne.
Żeby przyjrzeć się, jak seksualne używanie narkotyków stopniowo się normalizuje, i zbadać jego związki z historią „wyzwolenia gejów”, nawiązałem kontakt z entuzjastami narkoseksu. Rozmawialiśmy o motywacjach stojących za ich hobby. Niektórzy świadomie podejmują ryzyko. Ich zainteresowanie było zbyt ważne, by z niego zrezygnować. Czy byli uzależnieni? Może niektórzy. Ale to nie wyczerpuje tematu. Poza tym: słowo „uzależnienie” może zrażać. A przecież tylu z nas jest od czegoś uzależnionych: od iPhone’ów, od uwagi, od sprawdzania maili, od własnego narzekania itd. Nie poruszałem tematu tego, że stosowanie przez nich substancji może się przyczyniać do innych problemów – na przykład do rozwoju zorganizowanego handlu narkotykami. Pięćdziesiąt lat „wojny z narkotykami” pokazało, że odwoływanie się do poczucia winy zwykle przynosi odwrotny efekt – zwiększa, a nie ogranicza konsumpcję i spycha zażywanie narkotyków do podziemia.
Dlaczego miałbyś to robić?
Motywacje niektórych mężczyzn są proste – określają się jako istoty seksualne, które czerpią przyjemność ze wszystkiego, co potęguje wspólne doznania. Niektórzy z nich mówili: „Nie ma co za bardzo drążyć”. Inni odwoływali się do przeszłości – miejsca, w którym dorastali, oczekiwań, którym musieli lub nadal muszą sprostać. Po tych rozmowach mogę z przekonaniem stwierdzić: geje z wyjątkowym zainteresowaniem podchodzą do aktywności, które dają namiastkę poczucia wolności. Po latach tłumienia nasze pragnienia mogą wysunąć się na pierwszy plan. Wielu z nas przeszło proces samoakceptacji. Uwolniliśmy się od obrazu męskości narzuconego przez patriarchalne społeczeństwo. Dorastaliśmy wśród ludzi, którzy uważali nas za zbyt wrażliwych, zbyt przegiętych albo – jak w moim przypadku – niewystarczająco „męskich”.
U niektórych to w końcu wywołało głód autonomii i nonkonformizmu – pokazaliśmy społeczeństwu środkowy palec. Nie mogę zaprzeczyć, że to ukształtowało moje życie i praktykę artystyczną. Gdy pracownicy ochrony zdrowia mówią o chemseksie, chętnie sięgają po słowo „trauma”. Mężczyźni, z którymi rozmawiałem, uważają to za patologizujące. Równie dobrze można by powiedzieć, że mają bogate doświadczenie w samowyzwoleniu –że mniej się boją, na przykład przesuwać swoje granice przy użyciu narkotyków. Niektórzy hetero zazdroszczą tym, których życie seksualne balansuje na granicy – ale sami nie wiedzą, jak zacząć. Po doświadczeniu odrzucenia potrzeba przynależności do nowej grupy staje się niezwykle silna. Kiedy dwadzieścia pięć lat temu przeprowadziłem się do Amsterdamu, z dumą stałem w długiej kolejce
przed niedzielnym klubem De Trut (Suka). Osoby heteroseksualne były systematycznie odsyłane od drzwi. Jasne, to nie w porządku – ale przywracało mi pewność siebie.
„Dries Verhoeven ho-mo-sek-su-a-lista – ho-mo-sek-su-a-lista – ho-mo-sek-su-a-lista ta-ta-ta-da!” – skandował często mój przyjaciel na ulicy. Można to nazwać pieśnią zwycięstwa. To była nasza forma zawłaszczenia przestrzeni publicznej – subtelny akt nieposłuszeństwa wobec obowiązujących w niej reguł.
W obcych miastach czułem ulgę, gdy bez słów mogłem znaleźć się wśród swoich. W barach, na miejskich placach, plażach i w parkach rozpoznawałem się w oczach nieznajomych mężczyzn. Ta silna potrzeba przynależności potrafi sprawić, że geje zaczynają wyglądać niemal identycznie: te same kąpielówki, takie same opalone sześciopaki na hiszpańskiej plaży. I te same czarne spodnie w berlińskim klubie techno.
Historia homofobii
Seks między mężczyznami od wieków budził niechęć i potępienie. Jeszcze w 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia uznawała homoseksualność za chorobę psychiczną. W dużej części świata związki jednopłciowe są nadal karalne.
W wielu krajach pewną akceptację zyskuje mężczyzna dominujący seksualnie, ale mężczyzna będący stroną pasywną – traci władzę. Obraz faceta leżącego z uniesionymi nogami – jak bezbronne jagnię – dla wielu pozostaje trudny do przyjęcia. Odbyt jako strefa przyjemności – i nieuniknione skojarzenia z kałem – wcale tego nie ułatwiają.
Nadzy i bezbronni razem – dwóch mężczyzn – dla wielu to jeszcze większe tabu. W tureckiej łaźni mężczyźni myją się nawzajem. W szatni holenderskiej siłowni – co najwyżej dla żartu. Ruch wyzwolenia gejów rozpoczął się w 1969 roku po brutalnej akcji policyjnej w nowojorskim barze „The Stonewall Inn”. Policja twierdziła, że obecność gejów „zakłóca porządek”. Aktywiści wezwali do radykalnych form dumy i oporu, by przeciwstawić się kulturze wstydu i dominującej homofobii. W czasie kryzysu AIDS w latach 80. homofobia przybrała groteskowe rozmiary. Zamiast nieść pomoc tysiącom chorych, przywódcy polityczni koncentrowali się na „ochronie zdrowych ciał przed zainfekowanymi”. W Stanach Zjednoczonych wzywano do zamykania homoseksualistów w obozach kwarantanny. Powszechnie uważano, że powinni zmienić swój rozwiązły styl życia. Powstały grupy aktywistyczne, takie jak Act Up. Ich bronią było obywatelskie nieposłuszeństwo. W tej wrogiej rzeczywistości osoby LGBT wzmacniały istniejące już „rodziny z wyboru” – wspólnoty, które przejmowały funkcje opiekuńcze i medyczne zaniedbywane przez państwo.
W Holandii grupa „De Rooie Flikkers” (Czerwone Cioty) krytykowała mieszczańską moralność seksualną i dążenie do asymilacji gejów: „Nie będziemy się dostosowywać do heteryków. Bycie ciotą to nie dewiacja”.
W latach 90. geje zaczęli być postrzegani jako bardziej „grzeczni” i higieniczni. Buntowniczość stopniowo wygasała. Zmieniła się też ideologia ruchu gejowskiego. Zniknęła jawnie lewicowa, kolektywna agenda. Na pierwszy plan wysunęły
się prawa jednostki: legalizacja małżeństw jednopłciowych, prawo do adopcji. Firmy odkryły zamożnego geja, a marketingowcy zaczęli kierować ofertę do gejowskich konsumentów; pary jednopłciowe pojawiły się w reklamach IKEI.
Dla niektórych mężczyzn te nowe rodzaje wolności były ograniczające. Społeczeństwo, które akceptuje geja, jednocześnie go rozbraja. Nasza wolność opiera się na warunkach wyznaczanych przez społeczeństwo heteronormatywne; nie możesz poślubić dwóch mężczyzn; nie opowiesz w poniedziałek swoim grzecznym kolegom z pracy o seks-imprezie.
Gentryfikacja wypchnęła najbardziej brudne i surowe kluby z mapy miasta. Zniknęły kina porno i inne miejsca przypadkowych zbliżeń. W pisuarach zamontowano ścianki – tam, gdzie kiedyś mężczyźni zerkali sobie na penisy.
Z pojawieniem się smartfona – pierwszy iPhone ukazał się w 2007 roku – aplikacje randkowe takie jak Grindr stały się głównym miejscem spotkań. Dla niektórych to było zbawienie – mogliśmy łączyć się dyskretnie, sprawnie i z dowolnego miejsca na świecie. Mnie się to wydawało bezosobowe. Aplikacja pozwala skasować nieznajomego równie łatwo, jak umówić szybkie spotkanie. Komunikacja stała się transakcją. Mozaika zdjęć profilowych na Grindrze nie przypomina wspólnoty.
A tradycyjny stereotyp męskości powrócił ze zdwojoną siłą. Geje od zawsze mieli ambiwalentny stosunek do wizerunku macho. Aplikacje randkowe uwypukliły tę kwestię: męski wygląd i chłodny styl komunikacji to norma, przegięcie przegrywa. Może to tylko moje wrażenie, ale wydaje mi się, że geje są dziś bardziej niż kiedykolwiek zafiksowani na płukaniu tyłków – kał to tabu. Czasem mam wrażenie, że zinternalizowaliśmy homofobię.
Wielu gejów funkcjonuje dziś w dwóch wersjach: dziennej i nocnej. Wersja dzienna idealnie wpisuje się w obraz udomowionego sąsiada z kredytem hipotecznym i planem emerytalnym; wersja nocna eksploruje swoje dionizyjskie strony w otchłaniach internetu. Gdy te dwie wersje się stykają, dochodzi do spięcia. Przykład? Były burmistrz Maastricht musiał zrezygnować, gdy zauważono go na Grindrze.
Jebać system
Kultura chemseksu wyrosła z krajobrazu sterylizacji i udomowienia. Gdy gejowskie życie nocne zaczęło zamierać, możliwości, jakie dawały telefony, były bezprecedensowe. Twórcy aplikacji, dilerzy, siłownie –wszyscy zarabiali na naszej potrzebie bliskości. Salony zamieniły się w nowe, prywatne kluby – wyzwolenie na żądanie. Dodatkowo, wraz z pojawieniem się PrEPu (tabletki przeciwko HIV), prezerwatywa przestała być koniecznością – jedno ograniczenie mniej. To nie przypadek, że Londyn stał się epicentrum chemseksu – żadnym innym miastem w Europie neoliberalizm nie wstrząsnął tak widocznie i głęboko w ostatnich dekadach. W coraz droższym mieście dobre życie zależy bezpośrednio od tego, jak wypadasz jako homo economicus. Chemseks jest jednocześnie reakcją na tę sytuację i jej objawem. W codzienności, w której wszyscy musimy być wydajnymi, grzecznymi konsumentami (albo zasymilowanymi gejami-wzorami), pragnienie nadmiaru staje się ogromne. Faceci, z którymi rozmawiałem, mówią systemowi po prostu: „pierdol się”. Uzbrojeni w małe buteleczki GHB,
niektórzy próbują w weekendy walczyć z alienacją społeczną. Dragi dają im nie tylko pretekst do nieposłuszeństwa, ale i impuls do radykalnej troski o siebie nawzajem.
Czasem mam wrażenie, że gospodarka rynkowa uczy nas dystansu wobec innych – a dragi pomagają przebić ten status quo. Po kresce 3MMC masz odwagę objąć obcego ramieniem. Po łyku GHB przestajesz się przejmować, czy masz odpowiedni sześciopak.
Ale chemseks nie jest świadomym ruchem kontrkulturowym. Jeśli uprawiasz seks z kimś, kto w tym samym czasie przegląda Grindra w poszukiwaniu innych – tak, to się zdarza – trudno tu mówić o wyjściu poza logikę konsumpcji. Wielu zjaranych facetów, z telefonem w dłoni, szuka kolejnych facetów, kolejnych kutasów, kolejnych działek. Nakręcają kapitalistyczną spiralę do granic absurdu – aż czasem się przegrzewa.
Nie mamy tu do czynienia z żadną rewolucją. W przeciwieństwie do zamieszek w Stonewall czy działań Act Up, dziś nie ma potrzeby rozbijania porządku publicznego. Narkoseksualny nie maluje haseł na murach – raczej rozsadza siebie od środka. Rewolucja leży w śpiączce na kanapie.
Chemseks widzę raczej jako plaster – prowizoryczne, niezgrabne przypomnienie, że nie jesteś sam, przynajmniej na czas imprezy.
Dystans społeczny
A potem przyszła pandemia. Miejsca o funkcji społecznej zamknęły drzwi, nakazano nam zachowywać dystans. To znacznie łatwiejsze dla rodziny z dziećmi niż dla samotnego geja, żyjącego w pojedynkę (w Rotterdamie zakazano seksu w parkach i lasach podczas pandemii). Koronawirus pobudził więc rozrost imprez chemseksowych; w miastach takich jak Amsterdam czy Berlin pojawiły się nieoficjalne enklawy seksualnych kontaktów. Potrzeba mniej ponurego świata stała się gorzką koniecznością – a jak już powiedziano, relacja z chorobą i śmiercią wygląda u niektórych gejów nieco inaczej. Maseczka lądowała na wieszaku. Jeśli zabawa skończy się w szpitalu – trudno.
Czy to niepokojące? Jeśli ktoś wie, co robi i po co – sam nie wiem. Świadomość to już bardzo wiele. Problem zaczyna się wtedy, gdy środek staje się ważniejszy od celu – kiedy mężczyźni zbliżają się nie do siebie, lecz do narkotyków. Albo kiedy bierzesz, bo myślisz, że inaczej nie pasujesz – bo przecież też chcesz mieć na sobie te same kąpielówki co wszyscy.
Czy chemseks jest szkodliwy? Potencjalnie tak – zwłaszcza jeśli uprawiasz go regularnie albo w nadmiarze. Jeśli chcesz dożyć dziewięćdziesiątki – nie bierz kryształu.
Z drugiej strony: to, co dla jednych czyni życie wartym przeżycia, dla innych może być niezdrowe. Nie wiem, czy chemseks jest bardziej szkodliwy niż systemy, od których tylu z nas bezskutecznie próbuje się uwolnić. Zawału można też dostać po sześćdziesięciu godzinach spędzonych przed ekranem laptopa.
Tak czy inaczej, w czasach, które wielu z nas odczuwa jako konkurencyjne i indywidualistyczne, chemseks zmusza nas do zastanowienia się nad queerowymi i wspólnotowymi formami bycia razem.
Dziś przytulenie nieznajomego na środku ulicy albo przejazd nago na rowerze przez miasto wydają się dziwne. Dragi przenoszą nas z powrotem: do bezpiecznych przystani lat 90., klubów lat 80., bachanaliów antyku – albo jeszcze dalej, tysiące lat wstecz, gdy byliśmy jeszcze częścią świata zwierząt i nikt nie mówił nam, co rozsądne, a co cywilizowane.
Powtarzam sobie, że kiedy widzę kogoś tracącego przytomność, nie będę myślał o jego „problemie” – nie chcę sprowadzać go do roli ofiary. Gdy tak leży, z delikatnie drgającymi nogami, próbuję wyobrazić sobie, co dzieje się pod jego powiekami – jakie obrazy w tej chwili widzi.
Dries Verhoeven, kwiecień 2022
Tekst The NarcoSexuals powstał na podstawie rozmów, które przeprowadziłem z czternastoma „narkoseksualnymi” w Holandii i Niemczech. Przeczytałem też szereg tekstów akademickich – głównie wywiady z mężczyznami z Wielkiej Brytanii.* Pełen tekst performansu dostępny jest tutaj: www.driesverhoeven.com/narcosexuals-performancetext
Motivations and values associated with combining sex and illicit drugs (‚chemsex’) among gay men in South London: findings from a qualitative study (P. Weatherburn, et al., 2016) Fucking with homonormativity: The ambiguous politics of chemsex (Sharif Mowlabocus, 2021)
Chemsex experiences: narratives of pleasure (Maitena Milhet, Jalpa Shah, Tim Madesclaire, Laurent Gaissad, 2019)
6. Międzynarodowy Festiwal Nowa Europa. LEKKI HARDCORE wrzesień 2025, Nowy Teatr
