Z życia szkół i placówek oświatowych
Człowiek z pasją Wywiad z panem Emilem Pizło Budziwój był samodzielną wsią posiadającą swoją historię, tradycje, zwyczaje. Oblicze miejscowości zaczęło się zmieniać w latach dziewięćdziesiątych. Stawała się powoli jednym z podmiejskich osiedli, by z dniem 1 stycznia 2010 r. zostać integralną częścią Rzeszowa. Obecnie nosi status osiedla. Tu właśnie mieszka Emil Pizło, człowiek, który ocalił od zapomnienia wiele przedmiotów i sprzętów codziennego użytku. Utworzył on prywatną izbę muzealną, w której zgromadził swoje zbiory. Chętnie też dzieli się wspomnieniami i prezentuje wszystkie eksponaty – a jest co podziwiać. Tu, w tej prywatnej izbie muzealnej, odbyło się wiele lekcji dziedzictwa kulturowego w regionie z udziałem uczniów miejscowej szkoły, o czym świadczą wpisy w księdze pamiątkowej. Postanowiłem bliżej poznać tego ciekawego człowieka i porozmawiać o jego pasji. Czy mógłby Pan krótko przedstawić swoją biografię? Urodziłem się w 1932 r. w Zgłobniu. Do Budziwoja przyjechałem wraz z rodzicami w 1938 r. Razem z nami przybyły jeszcze 32 rodziny. Założyły własne gospodarstwa rolne o powierzchni 4 hektarów, odkupując ziemię z majątku Witolda Uznańskiego. Rodziny ze Zgłobnia stworzyły skupisko, które zostało nazwane Kolonią. Odtąd Budziwój stał się moją wsią i moją małą ojczyzną. Tu skończyłem szkołę podstawową. Pomagałem rodzicom w ich codziennej, ciężkiej pracy. Rodzice moi dużą uwagę przywiązywali do zwyczajów i tradycji, uczyli mnie szacunku do osób starszych i do przeszłości. Wówczas jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że słowa rodziców: „myśl o przyszłości, ale szanuj przeszłość” staną się moją życiową dewizą. A nie były to łatwe czasy. Jako osiemnastoletni chłopak trafiłem do oddziałów Służba Polsce. Przez trzy miesiące pracowałem przy budowie Nowej Huty. Czy nie chciał Pan na stałe pozostać w Krakowie? Nie, swoją przyszłość związałem z Budziwojem. Wróciłem do domu rodzinnego. Ożeniłem się, wybudowałem dom. Pracowałem najpierw jako mechanik w PKS, następnie w WSK i dopiero wtedy ukończyłem szkołę zawodową. W 1958 r. zmieniłem pracę. Zatrudniono mnie w Zakładach Przemysłu Terenowego. Tu przez wiele lat podnosiłem kwalifikacje zawodowe. Uzyskałem dyplomy mistrzowskie: ślusarstwo ogólne i mistrz-tokarz. Równocześnie zdobyłem kwalifikacje
Łukasz Szczęch
rolnicze, gdyż objąłem gospodarstwo rolne rodziców. Po raz ostatni zmieniłem pracę i do 1990 r. pracowałem w Tyczyńskiej Fabryce Wentylatorów „Tywent”. Jak to się stało, że pasjonuje Pana zbieractwo? Ta pasja towarzyszyła mi przez całe życie. Lubiłem ciekawe przedmioty. Nigdy niczego nie wyrzucałem, wolałem gdzieś odłożyć. Miałem szacunek do przedmiotów. W każdym z nich widziałem jakąś ludzką historię. To ja, jako jedyny z rodziny, mam obrazek z aniołem, który dała mi babcia jeszcze w 1941 r., a więc posiadam go już ponad 70 lat. A skąd pomysł założenia prywatnej izby muzealnej? Zbierałem przedmioty, bo widziałem, że znikają one z mego otoczenia, a ja, patrząc na nie, w jakiś sentymentalny sposób wspominałem przeszłość. To, co zebrałem, składałem gdzieś na strychu lub w pomieszczeniach gospodarczych, bo pracując zawodowo i prowadząc gospodarstwo, nie miałem za wiele czasu dla swych pasji. Kiedy odszedłem na emeryturę w 1990 r. i przestałem prowadzić gospodarstwo, mogłem zająć się tym, co lubiłem. Zmieniły się też warunki. Obok wybudowanego domu, w budynku gospodarczym, wygospodarowałem pomieszczenie i przeznaczyłem obszerną izbę na moje zbiory. Mogłem je uporządkować i wreszcie w odpowiedni sposób wyeksponować, gdyż były one dotychczas gromadzone przypadkowo, byle nie uległy zniszczeniu. Moje muzeum funkcjonuje w obecnej formie od 1998 r. Jak udało się Panu zgromadzić tyle przedmiotów? To realizowanie mojej pasji przez dziesiątki lat. Niektóre przedmioty pochodzą z mego domu rodzinnego. Inne pozyskiwałem stopniowo. Czasem ludzie sami ofiarowali mi drobne przedmioty, inne odkupywałem. Często były to przedmioty bardzo zniszczone, bo stały w jakichś zapomnianych miejscach i ludzie chętnie się ich pozbywali. Dla mnie to była wielka radość znaleźć jakiś przedmiot, odnowić, by nadal cieszył swym pięknem i dawał świadectwo przeszłości. A który z tych przedmiotów znalazł się w tej izbie jako pierwszy? O, to trudne pytanie. Z pewnością jednym z pierwszych był ten ślubanek – drewniana ława z oparciem, którą na noc rozkładano do spania. W dzień ją składano i służyła do siedzenia. Nauczyciel i Szkoła nr 2 (26)
15