Może coś Więcej, nr 10

Page 1

nr 10 / 2014

12 maja - 25 maja

s. 1


SPIS TREŚCI

T E M AT N U M E R U 24

Wielki raport o seksie

34

Szkoła seksu

KRZYSZTOF RESZKA

TA K A S Y T U A C J A

Społeczeństwo jest (nie tylko) niemiłe 20

ALEKSANDRA BRZEZICKA

WOJCIECH URBAN

37 Mity o średniowiecznych

polskich brudasach

KAJETAN GARBELA

40 Choroba duszy - choroba

ciała

SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA

45 Odzyskane ciało

TOMASZ MARKIEWKA

R O Z M O WA N U M E R U 48 Teologia ciała

KAMIL MAJCHEREK / ROBERT JANKOWIAK

ROZMOWY

WYDARZENIA I OPINIE 6

Małpi gaj

WOJCIECH URBAN

Kobieta z brodą czyli cyrk w kulturze masowej 8

AGNIESZKA BAR

Wielka draka z honorisem 56 Wartość Europy to Eurodla Barosso KAJETAN GARBELA pa wartości BAWER AONDO-AKAA 10 Is it war? SARA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA 54 Życie w akademiku "Skała" KRZYSZTOF RESZKA 11 Pójdę tam z Tobą 9

WOJCIECH URBAN

12

Byliśmy na kanonizacji

KONSTANCJA NAŁĘCZ-NIENIEWSKA

14 Jak robimy dialog

MAJA MROCZKOWSKA

16 s. 2

Zmiany w kodeksie karnym

ANNA ŻMUDZIŃSKA


SPIS TREŚCI

Z ŻYCIA KOŚCIOŁA 62 Kościół bez propagandy

KAMIL DUC

65 Granice dialogu, czyli o fan-

tazjach kard. Kaspera

KAMIL MAJCHEREK

RECENZJE 72 Vikings - serialowy hit

czy kit? 74

MICHAŁ MUSIAŁ

Noszę jego nazwisko

KAROLINA KOWALCZE

Na straży narodowego pamiątek kościoła 76

EDUKACJA 58 I znów język polski na

ALEKSANDRA BRZEZICKA

maturze z języka polskiego

K U LT U R A

KAMIL DUC

70 Krok w stronę tańca

ANNA KASPRZYK

MYŚLI NIEKONTROLOWANE 22

Mamy gender, idźmy dalej

MACIEJ PUCZKOWSKI

KAZANIA PONADCZASOWE 68 O nocy poślubnej

KS. MIROSŁAW MALIŃSKI

CZEMU ŻYCIE 69

Ten moment

O. TOMASZ MANIURA OMI

JESTEM, WIĘC MYŚLĘ

Platon, Kartezjusz i Darwin, czyli o problemach z ludzką cielesnością 82

KAMIL MAJCHEREK s. 3


WSTĘPNIAK

Rozważania

nad ludzką

cielesnością

Zawsze bawi mnie to, jak antyklerykalne media przekonują, że Kościół uważa seks i wszystko co związane z cielesnością za złe. Z jednej strony to dobry sposób na dowalenie katolikom i zarzucenie im ciemnogrodu. Z drugiej jednak to nieznajomość nauki Kościoła, a co za tym idzie: skrajny kretynizm

Anna Zawalska Seksualność, jak i szeroko pojęta cielesność budzą wiele emocji w opinii publicznej. Zderzają się dwa światy. Jeden to świat moralności chrześcijańskiej, szanujący godność ludzką, jak i piękno ludzkiego ciała, będącego świątynią Ducha Świętego. Drugi świat natomiast preferuje wyzwolenie z jakichkolwiek ram, nawet tych nadawanych przez ciało. W końcu człowiek jako istota umysłowa ma prawo do tego, żeby decydować o swoim jestestwie. Eurowizyjny występ mężczyzny w sukience, później zaś jego wygrana zrobiły wiele szumu w świecie. Niczym od ściany do ściany odbijają się dwa zdania w temacie. Nagłówki gazet albo potępiają śpiewającego gościa w damskich fatałaszkach, albo chwalą za odważne i bezkompromisowe odznaczenie swojej odmien-

ności. Nie ma nic pomiędzy. Same skrajne emocje. Wszystko to dla mnie pokazuje jedno: to tak naprawdę oświecony Zachód nie radzi sobie ze swoją seksualnością, ani cielesnością. Gloryfikowanie odmienności i nienormalności to dla postępowych główny argument w dyskusjach, mający za zadanie potęgowanie tolerancji dla tych najdziwniejszych. Nikt nawet nie śmie poddać tu pod zastanowienie, że to może choroba psychiczna lub inna dysfunkcja? Człowiek ma w końcu prawo do wyrażania siebie, a że robi to w sposób przekraczający jakiekolwiek normy, to tym lepiej. Współczesny świat próbuje przekonywać, że ciało mnie nie ogranicza, że mnie nie musi określać i że w żadnych wypadku nie jest wyznacznikiem ani mojej płci,

ani moich predyspozycji. Smutne założenie, gdzie nie istnieją żadne struktury, jedynym co określa normy postępowania jest widzimisię i nierzadko nadwątlona różnymi urojeniami ludzka psychika. W tym numerze o cielesności będzie naprawdę sporo. O seksualności ludzkiej także. A wszystko przedstawione w sposób naukowy, podparte odpowiednimi badaniami i wypowiedziami znawców tematu. Moim zdaniem numer warty przeczytania! Gorąco polecam! Redaktor Naczelna Anna Zawalska

Redaktor Naczelna: Anna Zawalska Redakcja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Aleksandra Brzezicka, Krzysztof Reszka, Mateusz Nowak, Anna Żmudzińska, Kamil Duc, Piotr Zemełka, Robert Jankowiak, Karolina Kowalcze, Anna Kasprzyk, Tomasz Markiewka, Wojciech Greń, Agnieszka Bar, Maciej Puczkowski, Kamil Majcherek, Sara Nałęcz-Nieniewska, Maria Nejma-Ślęczka, Wojciech Urban, Konstancja Nałęcz-Nieniewska, Anna Bonio, Jan Barański, Maja Mroczkowska, Danuta Cebula, Marek Nawrot Korekta: Katarzyna Zych, Andrea Marx Współpracownicy: ks. Tomasz Maniura OMI, ks. Mirosław Maliński Reklama i promocja: Mariusz Baczyński, Kajetan Garbela, Beata Bajak Strona internetowa: Damian Baczyński Adres e-mail: mozecoswiecej@gmail.com

s. 4


WYDARZENIA

s. 5


WYDARZENIA I OPINIE

Małpi gaj Wojciech Urban

Większości spotów wyborczych kandydatów do Parlamentu Europejskiego nie można nazwać amatorszczyzną, gdyż obraziłoby to amatorów kręcących filmy. Groteska, tandeta, zidiocenie, kpina. Słoma w butach, lanie wody. Przoduje tu Europa + Twój Ruch, zalewając odbiorców klipami. Ze szkodami dla własnego zdrowia psychicznego obejrzałem wszystkie, by znaleźć choć jednego rzetelnego kandydata. Znalazłem jedynie cyrk.

Ryszard Kalisz: im grubszy, tym bardziej popularny. A przynajmniej tak uważa. Wiadomo wszak, że dieta posła w Parlamencie Europejskim jest bardzo tucząca. Krzysztof Iszkowski zdaje się mówić: „znam języki obce, mam doktorat, umiem napompować koło i jeździć na rowerze, więc jestem idealnym kandydatem. Ale nie powiem wam, jakie mam poglądy, bo mi karteczka od Janusza zginęła…”. Kazimiera Szczuka ruszająca z hasłem: „więcej kultury, mniej Watykanu!”. Cóż, „Watykan” (w tym haśle zawiera się zasadniczo Kościół Katolicki) wytworzył w Polsce dużo kultury. Zdecydowanie więcej niż protoplaści Janusza i Kazimiery, osadzeni nad Wisłą bagnetami radzieckich sołdatów. Kazia przekonuje dalej, że Europa potrzebuje ludzi bystrych, solidnych, pokornych i błyskotliwych. Czemu więc Twój Ruch nie znalazł takich kandydatów? Paweł Piskorski. Tu początkowo jest dobrze. Kontrastuje niemiecki urząd skarbowy z polskim. Niemieckie urzędy pomagają obywatelowi, jeśli się ten pomyli, a polskie nakładają kary, konfiskują majątki i wsadzają za kratki. Dlatego p. Piskorski przekonuje, że musimy się bardziej dointegrować z Unią, to i u nas będzie tak wspaniale jak na zachodzie. A teraz pytanie: dlaczego u nas urzędy są tak represyjne? Dziedzictwo po PRL-owskich protoplastach Janusza, Kazimiery i Pawła.

s. 6

“Pani Nowicka prez-

entuje bardzo ciekawą lekcję lewicowej logiki. Równe szanse dla kobiet i mężczyzn, by zaraz potem dodać, kobiety niech głosują na kobiety, a mężczyźni też na kobiety. Dyktaturę mężczyzn (patriarchat) w ramach wprowadzania równości zastąpi się dyktaturą kobiet (matriarchatem) – iście po bolszewicku. Dziwne jest też to, że p. Piskorski zachęca do integracji z Unią, a chce się wzorować na urzędach niemieckich. Wszak Unia Europejska, to nie to samo, co Niemcy… przynajmniej na razie. Aleksandra Słomkowska, która politykę ma tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Ma tam też Krym. Z takim podejściem, niedługo będzie tam miała rosyjską bazę wojskową. Ale po co kandyduje, skoro politykę ma już-wiemy-gdzie? No dla pieniędzy! Armand Ryfiński. No tu to miałem ubaw. Boli go 140 mln zł.

wydanych na świątynię Opatrzności Bożej. Sprawa mocno zagmatwana, jednak skoro chcemy mieć więcej kultury, jak domaga się jego partyjna koleżanka, to trzeba za to płacić. Zresztą, to i tak niedużo. Stadion Narodowy kosztował prawie dwa miliardy. A świątynia przynajmniej „działa poprawnie”. Żadnych kłopotów z dachem czy schodami i nie ma obawy, że „obiekt” będzie stał pusty. Dalej jest „muzycznie”. Nie znam się za bardzo na zespołach grających metal, ale wymienienie jednym ciągiem zespołów Behemoth i Metallica zdaje się świadczyć, że p. Ryfiński wymienił po prostu kilka nazw, jakie mu podpowiedział Google/stażysta/spotkana na ulicy nastolatka. Poza tym wątpię, iż metalowcom przypadnie do gustu błazeństwo Armanda. Wanda Nowicka, czyli „Uwaga! Uwaga! Nadchodzi gender!”. Pani Nowicka prezentuje bardzo ciekawą lekcję lewicowej logiki. Równe szanse dla kobiet i mężczyzn, by zaraz potem dodać, kobiety niech głosują na kobiety, a mężczyźni też na kobiety. Dyktaturę mężczyzn (patriarchat) w ramach wprowadzania równości zastąpi się dyktaturą kobiet (matriarchatem) – iście po bolszewicku. Czy wspominałem już o protoplastach Janusza, Kazi, Pawła, Armanda i Wandzi? Radzieckie sołdaty, niosące na bagnetach wolność, równość, postęp i oświecenie zniewolonej Polszy?


WYDARZENIA I OPINIE

Marta Niewczas: karateka, posiadaczka olbrzymiego pucharu. No jak się ma taki puchar, to miejsce w parlamencie też się powinno znaleźć. Trochę tylko można obawiać się o los biurek w Brukseli. A nuż pani mistrzyni z nudów podczas posiedzeń zacznie ćwiczyć ciosy, łamiąc blaty siedzących obok posłów? Jan Hartman, czyli krakowski odpowiednik Batmana. Półświatek przestępczy się zatrząsł. Ze śmiechu. Niemniej, jakby się tak przypatrzeć i zastanowić, to rzeczywiście Hartman ma w sobie coś z kasztana. Dorota Gardias prezentuje myślenie o pieniądzach niczym dziecko w przedszkolu. Skoro u nas jest bieda, a na zachodzie bogactwo, to weźmiemy zachodowi pieniądze. Tylko dlaczego zachód jest bogaty, a u nas bieda? Bo na zachodzie nie było protoplastów Janusza, Kazi itd. Tego jednak już p. Gardias nie powiedziała. A szkoda. Ewa Wójciak „widzi to tak, że to musi działać”. Musi, nie ważne jak, nas to nie obchodzi; jak ogłosimy dekret, że musi, to musi, a jak nie

będzie działało, to ogłosimy drugi i wtedy to już musi działać. I znów ten zły Kościół, który wiecznie okrada ludzi. Maciej Kowalski, żywy przykład, że marihuana jednak utrudnia logiczne myślenie. Gość twierdzi, że „nie chodzi tu tylko o jaranie blantów. Tu chodzi tu o coś więcej”. O co? A o to, że po legalizacji na rynku dostępna będzie tylko marycha najwyższej jakości. Piwo w cenie 1,70 za puszkę, które można kupić legalnie, pewnie też jest wedle p. Kowalskiego, towarem najwyższej jakości. Daria Trapszo-Drabczyńska: dopiero co skończyła studia, na niczym innym się nie zna, a żyć jakoś trzeba. Jakim cudem ktoś, kto nie potrafi znaleźć normalnej pracy, będzie w stanie zmniejszyć bezrobocie? Dekretem? I wielu, wielu innych, o których już nie ma sensu pisać. Ja wiem, że spot wyborczy jako swoista reklama rządzi się swoimi prawami, że siłą rzeczy nie przedstawia prawdy, nie opisuje rzeczy-

wistości. Spot ma przekonywać, wywrzeć wrażenie, a w efekcie skłonić do podjęcia określonej decyzji przy urnie. Jednak dobrze by było w tym celu posłużyć się merytorycznymi argumentami, nie zaś manipulacją faktami czy demonizowaniem oponentów. Trudno wymagać, by kampania wyborcza prowadzona była merytorycznie i przyzwoicie, jeśli cała publiczna debata przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Jednak spoty wyborcze Twojego Ruchu nawet na takim tle są ewenementem. Już nie chodzi o to, że traktują wyborców jak idiotów (w dużej mierze słusznie, ale o tym może innym razem). Jeśli się przyjrzeć tym produkcjom, wychodzi na to, że cała ta partia to banda kretynów. Niby nie powinno dziwić takie odkrycie. Pokazuje to jednak w jakiej farsie tkwimy. 

s. 7


WYDARZENIA I OPINIE

Kobieta z brodą,

czyli cyrk

w kulturze masowej Agnieszka Bar

Świat jest pełen oryginałów, moda nie zna granic, a od dawien dawna wiadomo, że artystom wolno więcej. Reprezentant Austrii w konkursie Eurowizji, Thomas Neuwirth, znany jako Conchita Wurst, wychodząc z założenia, że mu wolno, chodzi po ulicach w sukienkach, podkreślających głębokie oczy okalane firanką ciemnych rzęs, długie nogi w delikatnych, seksownych sandałkach, kaskadę czarnych, lśniących włosów i bujną, naturalną, czarną brodę.

Skoro Lady Gaga mogła wcisnąć się w sukienkę ze świeżego mięsa, to czemu na Eurowizji nie może wystąpić facet, albo kobieta (bo już właściwie nie wiemy) z brodą? Proszę bardzo. Wystąpił. Ładnie radzi sobie ze śpiewaniem, przed kamerami emanuje pewnością siebie, jest z niego prawdziwe sceniczne zwierzę. Conchita jest jednak smutnym przykładem zmian, jakie na siłę próbuje się w nowoczesnej Europie wprowadzić. Oczy obywateli coraz rzadziej skupiają się na wysokich podatkach, problemach gospodarczych czy nowych ustawach. Oświetleni światłem reflektorów są teraz skandaliści, uciśnieni genderowcy i osoby homoseksualne. Serwisy plotkarskie aż huczą od nowostek z tego nowego wspaniałego świata, w którym kobieta może być facetem, a facet kobietą kiedy im się podoba, a wszyscy, którzy śmieliby się sprzeciwić, zostaną postawieni pod ścianą z metką zacofanego faszysty. My musimy być tolerancyjni i brać przykład z naszych amerykańskich przyjaciół. Oni nie muszą być jednak tolerancyjni dla naszych konserwatywnych przekonań. Jak powinno być? Chłopiec, który urodził się homoseksualistą

s. 8

ze skłonnościami do przebieranek i ładnym głosem spełnia swoje marzenie, śpiewa w konkursie Eurowizji; widzowie dziwią się jego oryginalną kreacją, ale wzruszają ramionami i skupiają się na tym, na czym trzeba, czyli na jego muzyce. Jak jest? Ten sam chłopiec ląduje na tej samej scenie jako ambasador wszystkich uciśnionych homoseksualistów, którzy widzą w tym wydarzeniu szansę na odzyskanie swoich praw i upragnionej równości. Powoduje on dużo szumu wokół siebie; nie rozmawia się jednak o jego twórczości, tylko o tym, jak wygląda. Nie jesteśmy tu po to, żeby kogoś nienawidzić, albo źle mu życzyć. My, katolicy i konserwatyści, naprawdę nie spędzamy życia na propagowaniu tzw. hejtu wobec ludzi homoseksualnych albo transwestytów, którzy żyją obok nas. Problem zaczyna się, gdy taka osoba podnosi raban i oskarża nas o dyskryminację i odbieranie jej praw. Jakich praw? Czy nie mogą chodzić do urn wyborczych, czy nie mają prawa do edukacji i bezpłatnej opieki medycznej? Żaden normalny, szanujący się człowiek nie będzie nikomu patrzył do sypialni czy pod spódnicę. W świetle prawa jesteśmy całkowicie równi. Kwestią zapalną w całym tym sporze są małżeństwa między oso-

bami tej samej płci oraz adopcja przez nie dzieci. W ten nerwowy wątek nie chcę się jednak teraz zagłębiać. Jako komentarz zacytuję fragment z filmu Monty Pythona pt. ”Żywot Briana”: „- Chcę być kobietą. - Co?! - Chcę być kobietą, od dzisiaj nazywajcie mnie Loretta. To moje niezbywalne prawo jako mężczyzny. - Ale dlaczego chcesz być Lorettą, Stan? - Bo chcę mieć dzieci. - Ale...ty nie możesz mieć dzieci. - Nie prześladuj mnie! - Nie prześladuję cię, Stan, ale ty nie możesz mieć dzieci, nie masz macicy!” Conchita oczywiście wygrał (wygrała) Eurowizję. Nikt by się nie odważył dopuścić do jej przegranej. Nie tak dawno przeważyć szalę wygranej mogła sympatia dla praw kobiet, walka z apartheidem, walka o wolność w krajach Europy Wschodniej. Teraz – prawa dla małżeństw homoseksualnych. Takie czasy. W końcu gdyby jednak Conchita przegrała to my, zacofani katolicy, którzy zabierają tęczowym dzieciom gender ich podstawowe prawa, równocześnie ziejąc nienawiścią i żądzą mordu, mielibyśmy po prostu mieć przechlapane. 


WYDARZENIA I OPINIE

Wielka draka

honorisem dla Barosso Hejt na polskiej scenie politycznej z rocznicą 650-lecia Uniwersytetu Jagiellońskiego. Uczelnia odmówiła uhonorowania doktoratem honoris causa Jose Manuela Barosso, przewodniczącego Komisji Europejskiej.

Kajetan Garbela Oczywiście, miała ona do tego prawo, tym bardziej, że stało się to w drodze przewidzianego odpowiednimi procedurami głosowania w trakcie posiedzenia Rady Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Aby Barroso tytuł otrzymał, potrzeba było zgody większości głosujących, której to niestety nie otrzymał. Oficjalny powód – uczelnia nie chce gloryfikować czynnych polityków, nieoficjalny (co mają potwierdzać doniesienia np. Gazety Wyborczej o przebiegu posiedzenia) – profesorom nie podobają się lewicowe poglądy pana przewodniczącego czy też promowanie przez niego gender. Wydawałoby się, że sprawa jest definitywnie zamknięta i nie wywoła dyskusji, gdy nagle swoje oburzenie w mediach zaczęła nader wylewnie wyrażać europosłanka Róża Thun z PO, która to kandydaturę przewodniczącego KE zgłosiła. Oczywiście, panią europosłankę nie obchodzi wcale, że to Uniwersytet ma jedyne prawo decydować, komu ten zaszczytny tytuł wręcz, i że oficjalnie nigdy nie wydał oświadczenia, że planuje nim uhonorować akurat Barroso. Najważniejsze jest dla niej, że to „wybitny” polityk, który „tak wiele” dla Polski zrobił... Inna sprawa, o czym już tak

głośno się nie mówi, że ona już poinformowała samego zainteresowanego o otrzymaniu UJ-owego honoris causa. Cóż, jakoś trzeba sobie nabijać poparcie przed nadchodzącymi eurowyborami, a widać, że obecne wszędzie w Krakowie plakaty wyborcze czy wydanie autobiografii nie jest dla pani poseł odpowiednim gwarantem reelekcji. Różę Thun poparła również np. Janina Paradowska, twierdząca, że jest jej wstyd powodu tak oburzającego i politycznego działania najstarszej polskiej uczelni i że, o zgrozo, za komuny

byłoby to nie do pomyślenia. Krótko mówiąc – ktoś tutaj zrobił coś, co jak najbardziej było w jego mocy i nie powinno się z tą decyzją dyskutować. Jednak komuś innemu popsuło to misterne plany pozyskania sympatii tak wielkich, jak i mniejszych tego świata, i razem ze swoimi zausznikami postanowili w śmieszny sposób wieszać psy na dzisiejszym przeciwniku, który jeszcze wczoraj wydawał się sojusznikiem. W walce wyborczej wszystkie chwyty dozwolone, a hipokryzja, jak widać, nie istnieje. 

s. 9


WYDARZENIA I OPINIE

Is it war?

Ulica Stolarska, majowe przedpołudnie. Z daleka dochodzą mnie jakieś okrzyki. Jak zwykle politycznie niepoprawnie nie mam pojęcia o co chodzi. Radiowozy i policjanci roją się przede mną jak mrówki. Na moje oko na samym Małym Rynku i ulicy Stolarskiej stoi kilkadziesiąt oznakowanych samochodów, a w każdym z nich kilku policjantów. Chyba przyjechała jakaś gruba ryba. W końcu to rejon ambasad. Sara NałęczNieniewska Jakiś człowiek podchodzi do jednego z policyjnych samochodów i prawdopodobnie pyta o to co się dzieje, nie słysze o czym rozmawiają, przechodzień macha ręką i idzie dalej. Służby kręcą się niespokojnie na ulicy w oczekiwaniu. Na co? Podchodzi do mnie para wiekowych brytyjczyków – „Is it war?” - pytają. Odpowiadam z uśmiechem, że chyba nie mają się o co martwić, że pewnie przyjechała jakaś ważna osobistość, że mogą iść w spokoju dalej zwiedzać nasze miasto, że tutaj ciągle się coś dzieje. W końcu Kraków miastem kultury. Okrzyki są co raz bliżej. W końcu zwracają moją uwagę. Eureka! Ci policjanci są tu po to. Korzystając z udogodnień technologicznych jakie dane jest mi posiadać, googluje: kraków, 10 maj, manifestacja. Jakież jest moje zdziwienie kiedy okazuję się, że o Paradę Równości tu chodzi. Zaglądam w poboczne ulice. Radiowozów jest jeszcze więcej. Policjanci gapią się na mnie. Minę mam jakbym zobaczyła yeti. Trochę się wkurzam. Pamiętam kiedy byłam na marszu ku pamięci Żołnierzy Wyklętych albo przeciwko aborcji. Dwa radiowozy pilnowały wtedy porządku. Nie zasługuję na ochronę? Sytuacja przestałaby zaprzątać mi głowę, gdyby nie kolejna, zagraniczna para, już trochę młodsza nie podeszła do mnie i nie zadała tego samego pytania co poprzednicy. To wojna? Teraz już znam odpowiedź. Nie – to parada równ-

s. 10

“To wojna? Teraz już

znam odpowiedź. Nie – to parada równości. Turyści wyglądają na zaskoczonych. Ciekawe czy w ich krajach manifestacje gejowskie dostają taką ochronę? Nie znam dokładnej liczby radiowozów ochraniających ten marsz, przypuszczam, że było ich powyżej setki.

ości. Turyści wyglądają na zaskoczonych. Ciekawe czy w ich krajach manifestacje gejowskie dostają taką ochronę? Nie znam dokładnej liczby radiowozów ochraniających ten marsz, przypuszczam, że było ich powyżej setki. Najbardziej represjonowana mniejszość w Polsce. Brzmi to jak żart, biorąc pod uwagę to co wczoraj widziałam. Czysta, ludzka ciekawość sprawia, że oglądam filmiki i trochę czytam w internecie z nadzieją, że ktoś podał do publicznej wiadomości dokładną liczbę radiowzów. Trafiam na video, na którym kilkunastu policjantów przypiera do muru paru młodych chłopaków. Kieszenie, nogawki, pokaż dokumenty. No dalej, nie ociągaj się. Większość z nich wygląda na kilkanaście lat, no tak, narodowcy. Przybyli tu z

chęcią mordu, należy ich unieszkodliwić. Czytam dalej. Widzę, że posłanka Senyszyn zaszczyciła swoją obecnością paradę. Jestem tutaj też prywatnie, bo Polacy widocznie nie potrafią zrobić nic razem. Dziwne, że nie walczymy wspólnie w jednym celu, bo tak naprawdę w Polsce jest wiele takich grup, którym ciężko się odnaleźć. Mam na myśli grupy etniczne, grupy niepełnosprawne, a także kobiety, które też w wielu kwestiach są dyskryminowane – mówiła w jakimś wywiadzie. Pani poseł, czy więc problemy niepełnosprawnych, przemocy w rodzinie, grup etniczych jak to pięknie Pani nazwała stoją niżej w hierarchii Pani wartości? Jakoś nie widzę, aby wspierała Pani inne akcje. Nie skomentuję zachowania NOP czy ONR, o którym tak się rozpisują gazety. Nie miałam okazji go empirycznie doświadczyć. Nie lubię agresji. Nie lubię przesady. Nie lubię skrajności. Wszytko na pokaz. Jak w zoo. Człowiek – małpa. Popatrz on jest trochę inny, ale trzeba go kochać. Jak zwierzątko. Zróbmy sobie zdjęcie. Pokażemy w pracy. Tylko Ci biedni ludzie nie wiedzą, ze wystawiają ich jak tarczę. Na odstrzał. Politycy ukryją się za nimi. Kiedy przyjdzie czas powiedzą, że wszystko na ich prośbę. To on, to ten gej. Ja tylko dla niego to zrobiłem. Is it war? Nie – to parada równości. 


Pójdę tam z Tobą Pod takim hasłem odbywa się tegoroczna ewangelizacja miasteczka studenckiego AGH, prowadzona przez Duszpasterstwo Akademickie księży misjonarzy św. Wincetego a’ Paulo „Na Miasteczku” wraz z Ruchem Akademickim „Pod Prąd”. Wojciech Urban Miasteczko studenckie AGH to miejsce permanentnej imprezy, niezależnie od pory roku, pogody czy temperatury. Zdarza się niestety, że wielu ludzi w takim środowisku gubi wiarę. Dlatego księża i studenci z duszpasterstwa, działającego przy parafii pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny z Lourdes już od kilku lat „infiltrują” miasteczko. W ciągu roku akademiki obwieszane są plakatami zapraszającymi na rekolekcje, księża wraz ze studentami udają się tam na wizytę „kolędową”, w Wielki Poście na terenie miasteczka organizowana jest droga krzyżowa, a doroczną kulminacją wysiłków jest majowa ewangelizacja. W tym roku ewangelizacja zbiega się z misjami parafialnymi. Misje to szczególny czas odnowy parafii, który przeprowadza się co kilka lat (przeważnie 10), celem umocnienia i odnowienia życia wiary. Od 18 do 25 maja codziennym punktem dnia będzie apel jasnogórski z nauką misyjną. Jednak celem dotarcia do jak największej liczby studentów, nie zamknie się to tylko w kościele. Na miasteczko wyruszy bowiem siatka ewangelizacyjna- ludzie dobrani w pary, którzy z napotkanymi osobami będą rozmawiać o Bogu i dzielić się swoim świadectwem wiary. Dodatkowo na miasteczku stanie

Namiot ze Słowem Bożym, gdzie od środy (21.05) od godziny 21.30 przez całą noc i następny dzień czytane będzie Pismo Święte – Nowy Testament i Księga Psalmów. Kul-

minacyjnym wydarzeniem będzie Noc Nikodemowa, czyli całonocna spowiedź, której towarzyszyć będzie adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwa wstawiennicza. 

s. 11


WYDARZENIA I OPINIE

Byliśmy

na kanonizacji Ostatnie dwa tygodnie były pełne ważnych dla nas wydarzeń. Trudno to trzymać tylko dla siebie. Dlatego, pomimo pewnego trudu z jakim przychodzi dzielenie się osobistymi przemyśleniami, chcę opowiedzieć wam jak wyglądała moja droga – ta do Rzymu i ta duchowa.

Konstancja NałęczNieniewska 4 maja Papież Franciszek odprawił Mszę Dziękczynną w polskim Kościele św. Stanisława w Rzymie, który od czterystu lat jest ważnym miejscem dla pielgrzymujących Polaków - to pierwszy polski kościół za granicą. Mówił: „Tydzień po kanonizacji Jana XXIII i Jana Pawła II zebraliśmy się w kościele polskim w Rzymie, aby podziękować Panu za dar świętego Biskupa Rzymu, syna waszego narodu”. Karol Wojtyła odwiedził ten niewielki kościół ok. 80 razy. Można w nim obejrzeć jego sutannę, która znajduje się w gablocie przy ołtarzu. Papież Franciszek zaznaczył, że postać Jana Pawła II wieńczy losy narodu polskiego: „Naród polski dobrze wie, że aby wejść do chwały, trzeba przejść przez mękę i krzyż. Święty Jan Paweł II, jako godny syn swej ziemskiej ojczyzny szedł tą drogą.” 10 dni wcześniej ja sama dołączyłam do grona polskich pielgrzymów, którzy modlili się właśnie w tym kościele. 27 kwietnia 2014 roku na ołtarzu na placu św. Piotra przed milionami wiernych pojawiło się czterech papieży. Dwóch kanonizowanych – Jan XXIII i Jan Paweł II, jeden emerytowany – Benedykt XVI oraz ten koncelebrujący ową niezwykłą mszę - Franciszek. Z zamysłem wybrano na datę tej uroczystości Święto Miłosierdzia Bożego. Ustanowione zostało bowiem przez Jana Pawła II, dla którego tak ważne było orędzie kanonizowanej przez niego s. Faustyny.

s. 12

“Mocnym głosem,

niosącym się na cały Watykan, czyta modlitwę wiernych siostra Marie Simon-Pierre. Jej ciałem jeszcze kilka lat temu wstrząsała choroba Parkinsona, do czasu gdy została uzdrowiona dzięki modlitwie za wstawiennictwem Jana Pawła II. O godzinie 10 ogłoszono świętymi dla całego świata dwie osoby – papieża pokoju Jana XXIII i papieża miłości Jana Pawła II. Czy jest coś, czegoś świat bardziej potrzebuje niż właśnie pokoju i miłości? Zaraz po tym zza chmur wyjrzało słońce. Tchnienie wiatru. Tak, tu można wymodlić sprawy na światową skalę. Tu, w pojednaniu z ludźmi. Mocnym głosem, niosącym się na cały Watykan, czyta modlitwę wiernych siostra Marie Simon-Pierre. Jej ciałem jeszcze kilka lat temu wstrząsała choroba Parkinsona, do czasu gdy została uzdrowiona dzięki modlitwie za wstawiennictwem Jana Pawła II. Gdziekolwiek by nie padł wzrok widać było polskie flagi. Polacy przyjechali dziękować, świętować, dać świadectwo wiary i miłości. Może

więc ta kanonizacja, będzie kolejnym krokiem do odnowy? Może święty Jan Paweł II znów się modli: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. W końcu zgromadziliśmy się tłumnie, aby wspólnie radować się z tego wydarzenia, z tego świętego papieża – Polaka, postaci niezwykłej na skalę światową. Dwie piękne litanie do Jana Pawła II - jedna autorstwa Josepha Ratzingera, obecnie Benedykta XVI, druga kardynała Stanisława Dziwisza - są narzędziem, które otrzymaliśmy, aby jeszcze głośniej uderzać do Boga przy pomocy świętego Jana Pawła II. Jan Paweł II łączy nas również po swojej śmierci. Przypomina co jest najważniejsze. Sprowadza na dobrą ścieżkę do Chrystusa. Wcale nas nie opuścił. Działa z pełną mocą, tylko już nie z ziemskiego wymiaru. Po powrocie odkryłam pewien trafny cytat (dzięki prof. Andrzejowi Nowakowi), który wyraził i podsumował moje nieuporządkowane myśli, nagromadzone odczucia. Piękne słowa, które w 1987 r. napisał Czesław Miłosz: „Wśród mężów stanu, monarchów, wodzów dwudziestego wieku ani jednej postaci, która by odpowiadała naszemu obrazowi królewskiego majestatu, z wyjątkiem Karola Wojtyły. […] Na dnie swojej nędzy Polska dostała króla, i to takiego, o jakim śniła, z piastowskiego szczepu, sędziego pod jabłoniami, nieuwikłanego w skrzeczącą rzeczy-


WYDARZENIA I OPINIE wistość polityki. […] Król nosiciel wiary mesjanicznej, głęboko przekonany, że istnieje państwo duchów, gdzie odbywają się zapasy, zmagania, triumfy, tuż obok tej drugiej historii, żywych, ale w ścisłym z nią związku. […] Podróże Jana Pawła II do Polski mogą być rozumiane jako walka toczona w zaświatach o jej duszę. Jakby każde łączenie się tysięcy jego słuchaczy, w braterskiej miłości, choćby na krótko, poruszało niebiosa, zdarzało się razem, i tam, i tu na ziemi. Czyżby wiedział z góry, że ze zbiorowego poniżenia potrafi podnieść ludzi w insurekcji bezkrwawej?”. To rzeczywiście duży zaszczyt móc być w centrum tych wydarzeń. W końcu o tym właśnie dniu będziemy opowiadać swoim wnukom. Dla mnie cały wyjazd na pielgrzymkę był pasmem łask. Jechałam z wielkimi obawami i uprzedzeniami - to była moja pierwsza pielgrzymka. Martwiłam się: co jeśli pielgrzymowicze będą fałszować, jeśli będziemy musieli się non stop modlić, co jeśli ludzie będą fałszywi i irytujący, co jeśli nie dostaniemy się na plac św. Piotra? Nachodziły mnie też takie prozaiczne, ale przecież istotne frasunki jak: co jeśli nie będzie można tam skorzystać z toalety, jeśli autobus będzie brzydko pachniał, jeśli będę miała dość? Czy wytrzymam niewygodne warunki? I tak dalej. Wszystkie moje zastrzeżenia Pan Bóg wywrócił do góry nogami. Miałam szczęście pojechać ze świetnymi ludźmi, m.in. góralami, tymi mocnymi, prawdziwymi ludźmi o wielkim sercu, ze wspaniałym księdzem, który pięknie śpiewał i prowadził nas duchowo przez te kilka dni. Modlitwy zaś przy intensywnym grafiku były wymarzoną chwilą wyciszenia i skupienia, rozmowy z Bogiem, każdy mógł złożyć intencję, tak abyśmy w tej sprawie wspólnie szturmowali do nieba. Autobus był czysty i wygodny, a i z toaletą w Rzymie nie było większego problemu. Na dokładkę jako jedna z niewielu parafii dostaliśmy wejściówkę do sektora na placu św. Piotra! Nagle z tłumu ludzi przedostaliśmy się przed Bazylikę, pod obelisk, gdzie nie było ścisku.

Po nocnym oczekiwaniu i niepewności, czy w ogóle się tam dostaniemy, nastał świt i spokój. Pogrążyliśmy się w modlitwie w intencjach, które przywieźliśmy - tymi swoimi i tymi, które powierzyli nam ludzie: o zdrowie X, o nawrócenie Y... Później zapadliśmy w drzemkę, aby już na Mszy świętej być w dobrej formie i móc w niej w pełni uczestniczyć. Pobyt w Padwie i Asyżu pozwolił na dokładne zapoznanie się z historią św. Antoniego i św. Franciszka. Uświadamiają nam oni, że święci to nie jakiś inny rodzaj człowieka, który rodzi się święty i takim jest całe życie. Obaj prowadzili hulaszcze życie, do momentu, gdy się nawrócili. To przypomina nam, że mamy się ciągle nawracać i daje nadzieję – no cóż - na naszą świętość. A w każdym razie zachęca do dążenia do niej. W końcu sam Jan Paweł II nawoływał do tego. Wracając do Polski dzieliliśmy się wrażeniami z pielgrzymki, ale też własnymi historiami i doświadczeniami życia. Świadectwa ludzi takich jak my najbardziej umacniają w wierze w końcu jest w nas coś z niewiernego

Tomasza. Każdy z nas powrócił do swojego domu, napełniony mocą Ducha Świętego, aby kontynuować tę prawdziwą pielgrzymkę – pielgrzymkę życia. 7 maja miałam możliwość uczestniczenia w spotkaniu z cudownie uzdrowioną za wstawiennictwem Jana Pawła II. Było to dla mnie dopełnienie całego kaninozacyjnego wielkiego przeżycia. Pani Floribeth Mora Diaz, pełna pokoju Ducha, charakterystycznego dla osób głęboko wierzących i bliskich Bogu, dała swoje świadectwo słowami pełnymi pokory i prostoty. Pomimo zmęczenia odpowiedziała na nasze pytania – również te osobiste. Prosiła nas, abyśmy mieli nadzieję. Same jej słowa, jej historia dodawały otuchy. Taką chyba właśnie dostała misję – dzielić się swoją historią z ludźmi i dawać im nadzieję na Boże Miłosierdzie. Uświadamiać, że nie jesteśmy sami. A teraz, że mamy jeszcze dodatkowego orędownika w niebie za naszą sprawę – Polaka, Ojca Świętego Jana Pawła II. 

s. 13


WYDARZENIA I OPINIE

Temat? Jest. Osoby? Są. Miejsce? Mamy -

czyli - jak robimy dialog W miniony poniedziałek 5 maja w kościele św. Katarzyny przy ul. Augustiańskiej 7 w Krakowie odbyło się otwarte spotkanie zatytułowane Tikkun olam i Ewangelia Błogosławieństw – Żydów i Chrześcijan powinności wobec świata. Wydarzenie miało charakter debaty, do której zostali zaproszeni ze strony żydowskiej prof. Stanisław Krajewski i z chrześcijańskiej ks. bp Grzegorz Ryś.

Maja Mroczkowska Rozmowę zorganizowały Polska Rada Chrześcijan i Żydów, Klub Chrześcijan i Żydów „Przymierze” (Kraków) oraz Stowarzyszenie im. Jana Karskiego (Kielce), których celem jest budowanie środowiska wzajemnego dialogu, także kultury szacunku, przełamywania stereotypów i uprzedzeń pomiędzy Żydami a chrześcijanami w Polsce. Spotkanie to było kolejnym z cyklu, jaki został wprowadzony w życie jak dotąd w Kielcach, Warszawie – w przyszłości także w Sandomierzu i Białymstoku. Dyskusję poprzedziły odczyty (po polsku i po hebrajsku) oraz komentarze do Psalmu 51 wygłoszone przez Zofię Radzikowską, działaczkę krakowskiej społeczności żydowskiej oraz s. Krystynę Klarę ze Zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa. Ponadto, „zadbano” także o walor estetyczno-artystyczny spotkania – krótki występ wokalistki Agnieszki Kowalczyk przy akompaniamencie gitarzysty Witolda Górala. Debatę z oratorsko-konferansjerskim rozmachem poprowadzili Bogdan Białek - współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz prezes Stowarzyszenia im. Jana Karskiego i Janusz Poniewierski prezes Klubu Chrześcijan i Żydów

s. 14

“Dialog nie polega na

„przekabacaniu jedni drugich na swoją stronę”, ale na czerpaniu wzajemnie z bogactwa swoich tradycji. Bo czyż nie chodzi tu o szczere poszukiwanie Boga zamiast o bezowocne udowadnianie swoich racji? „Przymierze”. Tyle wiadomo z teorii plakatu czy ogłoszenia na stronie. Co wyniknęło, gdy słowa stały się ciałem w czasoprzestrzeni? Tikkun olam to termin pochodzący z mistyki żydowskiej, dokładnie z kabały Izaaka Lurii (XVI wiek). Aby zrozumieć, o co chodzi, koniecznie trzeba udrożnić kanał myślowy i zacząć od początku. A jest to prawdziwie rzecz warta kompletnej historii. Zwolnienie blokady, słowa idą w ruch:

"Na początku, aby cokolwiek poza Bogiem, który był wszystkim, mogło w ogóle zaistnieć, musiał On niejako zrobić temu miejsce. Stało się więc coś, co można określić jako wycofanie się Boga w głąb Samego Siebie, nazywane też „boskim samowygnaniem” albo „skurczeniem się”. W wyniku tego procesu – nazywanego po hebrajsku „cimcum” – wyłoniła się praprzestrzeń, w której już nie było Boga jako takiego, ale świetlne emanacje Jego atrybutów – tzw. sefirot, których jest dziesięć: sefira mądrości, sądu, inteligencji, chwały, itd..). Początkowo sefirot stanowiły niepodzielną jedność, jednak, ponieważ zamysł stwórczy przewidywał istnienie bytów skończonych i skończonych form mających pojawiać się kolejno, według określonego planu, sefirot uległy rozszczepieniu, a na ich przechowywanie zostały wyemanowane specjalne naczynia. Te jednak wskutek prawdopodobnie ciśnienia (tu wersje są różne) wywieranego przez sefirę sądu, nie zdołały utrzymać w sobie światła, popękały i rozbiły się (hebr. ,,szewirat ha-kelim” czyli „rozbicie naczyń”). Od tej pory iskry boskiego światła są rozproszone po świecie i wymagają ponownego zebrania ich, aby przywrócić pierwot-


WYDARZENIA I OPINIE

ną jedność, do której było przeznaczone stworzenie. Wtedy też dokona się odkupienie świata – czyli tikkun olam. Każdy człowiek ma zatem do wykonania właściwe sobie zadanie – stosownie do rangi i szczebla swej duszy. To indywidualna misja, każdy ma swój udział. A naród żydowski został obrany na prekursora procesu, co jest odpowiedzią, dlaczego musiał być rozproszony na cztery strony świata – aby odszukać rozproszone iskry i wszystko podnieść do góry." Tym jest Tikkun olam. Ewangelia Błogosławieństw z kolei jest nam znana z Ewangelii wg. św. Mateusza 5, 3-11. Nieco dziwne wydaje się ujęcie, a następnie zestawienie tych dwóch rzeczywistości jako pewnych „programów” albo „modeli” społecznej postawy chrześcijańskich i żydowskich wierzących. Na skonfundowanych tym pomysłem wyglądali sami rozmówcy – prof. Krajewski i bp Ryś, stąd ich wypowiedzi, choć były cenne i mądre, raczej mgliście odnosiły się do tytułu spotkania. Jak widać, temat jest czasem równie dobrym pretekstem, co znakomitą

pułapką, gdy „przychodzi co do czego”. Niemniej jednak udało się wyłuskać parę wartościowych tropów, jak ten prof. Krajewskiego, iż koncepcja tikkun olam może kojarzyć się politycznie, jeśli potraktujemy ją jako wezwanie do zaangażowania społecznego w celu poprawienia świata pod władztwem Boga, który niejako oddaje nam poprzez to część udziału w rządzeniu. Na „pytanie publiczności”, co możemy zrobić RAZEM jako chrześcijanie i Żydzi, aby poprzez zaangażowanie społeczne być świadectwem dla świata i ludźmi „pożytecznymi” moralnie - padły dwie odpowiedzi: jedna żartobliwa prof. Krajewskiego, że „możemy RAZEM zbierać baterie” oraz bardzo znacząca bp Rysia, który powiedział, że on sam jako człowiek nie ma pojęcia, jak to zrobić, żebyśmy mogli stać się jedno i nasłuchuje poruszeń Ducha, ale wie też, że nie może dokonać się to tylko ludzkimi wysiłkami. Podkreślił również, że dialog nie polega na „przekabacaniu jedni drugich na swoją stronę”, ale na czerpaniu wzajemnie z bogactwa swoich trady-

cji. Bo czyż nie chodzi tu o szczere poszukiwanie Boga zamiast o bezowocne udowadnianie swoich racji? Biskup powołał się także w tym kontekście na niosące nadzieję słowa z ostatniej adhortacji bp Rzymu Franciszka Evangelii Gaudium, że czas jest ważniejszy niż przestrzeń, jedność ważniejsza od konfliktu, rzeczywistość ważniejsza niż idee, a całość ważniejsza niż suma części. Jesteśmy jeszcze nowicjuszami w przychodzeniu do siebie i słuchaniu w duchu miłości – nie tylko tolerancji, nie tylko suchej akceptacji. Ale samo to, że już zaczęliśmy z powodu czegoś więcej niż tylko kurtuazja, samo w sobie coś przecież musi oznaczać. A może z powodu Kogoś? Może Ktoś najpierw stał się Powodem w nas? 

s. 15


WYDARZENIA I OPINIE

Zmiany w kodeksie karnym Komisja Kodyfikacyjna prawa karnego przygotowała projekt nowelizacji. Jest to największa od 1997 r. nowelizacja przepisów prawa karnego. Wprowadza ona zmiany w karaniu za poszczególne przestępstwa, zgodnie z rzeczywistym ich wymiarem. Anna Żmudzińska Ministerstwo Sprawiedliwości mówiąc o celu tejże nowelizacji podkreśla, iż: „Celem jest zwiększenie udziału kar wolnościowych w orzeczeniach sądów. Kara pozbawienia wolności będzie zarezerwowana dla bardzo poważnych przestępstw albo dla sprawców, którzy nie rokują poprawy. Natomiast za mniej poważne przestępstwa w pierwszej kolejności będą orzekane kary wolnościowe takie jak grzywna lub kara ograniczenia wolności. Po zmianach kara ograniczenia wolności będzie mogła być połączona np. z SDE (Systemem Dozoru Elektronicznego), wprowadzona zostaje również możliwość orzekania kary mieszanej tj. krótkoterminowej kary pozbawienia wolności połączonej następnie z karą ograniczenia wolności. Większą skuteczność kary grzywny zagwarantuje obowiązkowe wpisanie zalegającego dłużnika do rejestru dłużników i Biur Informacji Gospodarczej (większa dolegliwość kary, motywacja do spłaty grzywny, szybkie zatarcie skazania i wykreślenie z Krajowego Rejestru Karnego)”. Zatem pojawia się nowa instytucja w prawie karnym w systemie dozoru elektronicznego. I tak Art. 265d. Kodeksu karnego ma zawierać dodatkowy paragraf § 3. Okres stosowania aresztu domowego liczy się od dnia, w którym uruchomiono

s. 16

“Polska znajduje się

na czele statystyki jeśli chodzi o osoby znajdujące się w więzieniach. Znowelizowany kodeks pozwoli również orzekać sądom w sposób bardziej zależny od stopnia niebezpieczeństwa, ponieważ możliwości orzekania zostają powiększone, jak choćby o wspomniany wyżej bardziej rozpowszechniony w przepisach areszt domowy. aparaturę monitorującą w związku z rozpoczęciem wykonywania tego środka. Łączny okres stosowania aresztu domowego w sprawie nie może przekroczyć 2 lat. Zamiast więzienia można będzie wymierzyć areszt domowy, który przelicza się na 2 dni pozbawienia wolności. Zmiana Art. 253 k.p.k. dotyczy zmniejszenia kary. Nie dotyczy to aresztu domowego, tylko kary pozbawienia wolności na łagodniejszą. Może nastąpić natomiast zmiana aresztu domowego

na łagodniejszy środek zapobiegawczy. Do Art. 265 k.p.k. zostaje dodany przepis o tym, że oskarżony, wobec którego stosowane jest tymczasowe aresztowanie, może złożyć wniosek, o zmianę na areszt domowy, gdzie w ciągu 3 dni następuje postanowienie o ewentualnej zmianie kary. Nie stosuje się aresztu domowego w przypadku obawy, gdy oskarżony nie będzie przestrzegał obowiązków związanych ze stosowaniem tego środka. Wymaga jest również pisemna zgoda osób pełnoletnich, kiedy oskarżony ma w ich miejscu zamieszkania odbyć areszt domowy. Wobec sprawców czynów zagrożonych karą pozbawienia wolności do lat 12 nie mogą być zastosowane kary wolnościowe. Zmiany przewidziane są również w sprawie środków zabezpieczających, które stosowane są wobec sprawców czynów zabronionych w związku z chorobą psychiczną, zaburzeniami preferencji seksualnych, upośledzeniem umysłowym lub uzależnieniem od alkoholu lub innych środków odurzających. Jest zamieszczony wyraźny katalog środków zabezpieczających: 1) umieszczenia sprawcy w zakładzie zamkniętym, 2) skierowania sprawcy na leczenie ambulatoryjne, 3) skierowania sprawcy na kontrolowane leczenie ambulatoryjne


WYDARZENIA I OPINIE — w celu odbycia terapii farmakologicznej lub psychoterapii zmierzających do zapobieżenia ponownemu popełnieniu takiego przestępstwa, w tym w szczególności poprzez obniżenie zaburzonego popędu seksualnego sprawcy. Terapii farmakologicznej nie stosuje się, jeżeli jej przeprowadzenie spowodowałoby niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia skazanego. Sąd będzie miał obowiązek orzec o pobycie w zakładzie zamkniętym sprawcy skazanego za zabójstwo, spowodowanie ciężkiego uszczerbku, zgwałcenia małoletniego poniżej lat 15, wstępnego, zstępnego, przysposobionego, przysposabiającego, brata lub siostry, albo zgwałcenia ww. osób ze szczególnym okrucieństwem, gdy sprawca dopuścił się czynu w związku z zaburzeniem preferencji seksualnych. Ze względu na wysokie ryzyko sąd będzie mógł orzec, że w związku z wspomnianym zaburzeniem sprawca ponownie dopuści się przestępstwa o znacznej społecznej szkodliwości. Wobec takiego sprawcy będzie także możliwe – w warunkach określonych ustawą – orzeczenie dozoru elektronicznego. Ministerstwo Sprawiedliwości podkreśla: „Wprowadzenie przedłużonego okresu zatarcia – 30 lat od wykonania lub darowania lub przedawnienia wykonania kary w razie skazania za przestępstwo przeciwko wolności seksualnej, rozwojowi psychoseksualnemu małoletnich oraz obyczajności, jeżeli pokrzywdzony był małoletnim”. Patrząc na problematykę przeludnionych więzień, gdzie czasem kara jest nierówna pozbawienia wolności, nowelizacja idzie do przodu. Polska znajduje się na czele statystyki jeśli chodzi o osoby znajdujące się w więzieniach. Znowelizowany kodeks pozwoli również orzekać sądom w sposób bardziej zależny od stopnia niebezpieczeństwa, ponieważ możliwości orzekania zostają powiększone, jak choćby o wspomniany wyżej bardziej rozpowszechniony w przepisach areszt domowy. Kodeks jest bardzo współczesny i dostosowany do naszych możliwości. 

s. 17


Duszny Kościół 12 maja na jednym z najstarszych uniwersytetów amerykańśkich jakim jest Harvard odbędzie się „czarna msza”. Ma być zoorganizowana w ramach badań kulturoznawczych. Studenci i wykładowcy Uniwersytetu nie zgadzają się na nią. Warto przypomnieć, że Harvard został założony jako protestancka uczelnia teologiczna - informuje Radio Watykańskie. Sara NałęczNieniewska Prestiżowy Uniwersytet Harvarda został założony w 1639 roku przez protestanckiego pastora Johna Harvarda. W swoich wczesnych lat uczelnia kształciła protestanckich duchownych. Pomysł odprawienia czarnej mszy na terenie Uniwersytetu zdecydowanie nie spodobał się jego studentom i pracownikom. To niepokojące, że uniwersytet pozwala na takie rzeczy pod przykrywką wolności naukowej i bez szacunku dla naszej wiary– powiedział katolicki kapelan Harvardu, ks. Michael Drea. Do sporu włączyła się archidiecezja miasta Boston wystosowując oświadczenie, w którym przypomniano ostrzeżenie papieża Franciszka przed naiwnością i niedocenianiem siły szatana, bo niesione przez niego zło jest zbyt często tragicznie obecne wśród nas. Archdiecezja stwierdziła również, że takie przedsięwzięcie będzie miało niszczący wpływ na jego uczestników, jest niebezpieczne i bezpośrednio uderza w dobro i miłosierdzie oddzielając ludzi od Boga i wspólnoty z drugim człowiekiem. Jednak władze odżegnują się twierdząc, że na terenie uniwersytetu Harvarda działa wiele niezależnych organizacji studenckich, reprezentujących szeroki wachlarz zainteresowań studentów. Harvard jednak nie promuje poglądów ani działalności jakiejkolwiek niezależnej organizacji studenckiej. Dodano również, że uczelnia musi umożliwać studentom dyskusję na różne tematy. Służy

s. 18

to empirycznemu doświadczeniu i poznaniu różnych kultur. Ks. Roger Landry w swoim liście do Rektora przyznał, że pierwszy raz czuje wstyd, że jest absolwenetem Harvardu. Przypomniał również, że kiedy studenckie organizacji nawoływały do palenia Koranu, linczu czarnych czy homofobicznych ataków nie obierała ich strony. Nie powinna również zezwalać na wyszydzanie wiary katolickiej. Rzecznik The Satanic Temple, organizacji satanistycznej, która pomaga w przygotowaniu „czarnej mszy” zapowiedział, że uczestnicy nie mają zamiaru odwoływać się do „sił nieczystych”, bo w takowe nie wierzą. Spotkanie ma służyć więc wyrażeniu niezależności osobistej i są wyrazem sprzeciwu wobec dusznej atmosfery Kościoła. Zapowiedzieli również,

że przecież w rekonstrukcji czarnej mszy zostaną użyte niekonsekrowane hostie czyli Ciało Pana Jezusa. Ulotki z szatanem z głową kozła rozprzestrzeniły się po całym Uniwersytecie. Członkowie Satanic Temple mają czuwać nad prawidłowym przebiegiem mszy, tłumacząc jej historyczne aspekty. Jak już wiemy, dla dusznego Kościoła, ograniczającego lotne umysły nie ma miejsca na szacunek. Ludzkie rozumy przestały pojmować analogie. Każdy może zrobić wszystko, to jego wolność. Ale katolik nie może się sprzeciwić obrazoburczym praktykom wymierzonym prosto w niego. Panowie z Satanic Temple w siły nieczyste nie wierzą. Gorzej jak siły nieczyste uwierzą w nich. Wtedy nie pozostaje nic innego jak ruszyć do Kościoła. 


Zmieniło się tyle, a... nic się nie zmieniło.

Czyli 10 lat w UE po mojemu "Oni wpajali przez lat dziesiątki w nas Że przetrwa ten kto strój ma niewolnika Że warto jest polubić bicie w twarz A strzec się trzeba prawdy i barykad" Sara NałęczNieniewska

- to słowa Leszka Czajkowskiego z utworu "Postkomuna". Nagrane 20 lat temu. Premier Tusk każe nam świętować nasze 10 lat w Unii Europejskiej, a mi na przekór po głowie ciągle chodzi ta piosenka. Hola, hola... Ja nie chce przywdziewać stroju niewolnika. Nie chce również żeby ktoś regulował wodę, którą spuszczam w toalecie, czy wmawiał mi, że ziemniak to owoc. Nie pisałam się na euroniewolę. Kiedy większość Polaków podpisywała referendum w sprawie przystąpienia do UE miałam trzynaście lat. Nie dużo rzeczy wtedy rozumiałam jeszcze, ale pamiętam, że zastanowiła mnie jedna rzecz. Urodziłam się w rocznice stanu wojennego. Znałam już dość dobrze historię mojego kraju i wiedziałam czym był PRL. Zadałam sobie pytanie, czemu skoro dopiero odzyskaliśmy wolność i niepodległość, chcemy łączyć się w jakimś dziwnym pakcie. Pewnie ktoś mnie przekonał, później, że to dla dobra kraju, żeby dogonić Europę, żeby Polska mogła się rozwijać. Minęło 10 lat. 10 lat harówy moich rodziców, 10 lat obniżania emerytur moim dziadkom, 10 lat szkoły, w której nie nauczyłam się niczego innego, niż nią gardzić. Nie ma Polski. Połowa moich znajomych pracuje na zmywaku za granicą. Inni mają jeszcze nadzieje na lepsze dni. Polacy rozsiani po świecie. Jak koczownicy. Jak naród pozbawiony państwa. No, ale przecież, jest. Stoi tak jak stała. Granice wprawdzie są tylko

umowne. Prestiżowe członkowstwo w Unii Europejskiej. Rozbite małżeństwa, dzieci bez rodziców, bo wyjechali w poszukiwaniu lepszej pensji. Normy, dyrektywy, podatki. To możesz, a tego nie. Prawo unijne nad prawem państwowym. Flagi na masztach. One pamiętają jeszcze sierp i młot powiewający na wietrze. Ziemia polska wyprzedawana jest Niemcom, Holendrom, Duńczykom. Stocznie zamknięte. Węgiel sprzedany. Eurokolonia. Za przyzwoleniem rządu i narodu. Tylko w Polsce rolnik nie sprzeda swojego produktu. Koszta pozwoleń przewyższą zarobek. Rolniku, po ci Ci pole? Lepiej sprzedaj szwabom. Jednak rolnik się nie da, to Polska ziemia go karmi. I ziemniak, który jest warzywem. Rolnik przeżył wojnę, rolnik przeżył komunę i wie, że nie ma większej wartości niż skrawek ziemi. Biurokracja. Lekarze zawaleni papierami. Przyjęcie jednego pacjenta okazuję się być kilkugodzinnym przedświęzięciem. Kolejki rosną, jak sterty papierów. Ludzie chorzy czekają na opiekę latami. Udogodnienia dla niepełnosprawnych dzięki unijnym funduszom? Chyba dla tych, których stać było na zakup wózków za kilkatysięcy. Ci mogą sobie podjechać niskopodłogowym tramwajem. "Oni trzymają tu gazet plik za pysk Na smyczy ich tak zwana jest kultura Złodziejskie spółki ogromny dają zysk I w zdrowiu trwa esbecka agentura"

- i znowu to. Słowa, które obijają

się o ścianki mojego mózgu. Wiercą i świdrują. Elity znalazły nowe wyjście. Nowy sposób na zniewolenie narodu, a jednak oparty na starych zasadach. Zamydlić oczy, wypuszczają na świat swoje psy. Pani Wielowieyska stwierdziła, że to Polacy odpowiedzialni są za nasz ogromny dług publiczny. Przecież nie Tusk i jego świta podejmowali decyzję. Ale ja, Ty i Zenek z pod bloku. Daliśmy się wrobić i omamić. I jeszcze przyklaskując powiewamy unijną flagą i naklejamy nalepkę UE na samochody, na które wydajemy połowę swojej pensji. Harując za grosze dla zagranicznych pracodawców. Są oczywiście tacy, którym się układa. Najlepiej być dzieckiem polityka, starego ubeka, albo homoseksualistą. Ci to mają przywileje. Można też być kobietą z brodą, jak się okazuje jej miejsce nie jest w cyrku, a w publicznej telewizji. Dla homoseksualitów chcą budować specjalne ośrodki zdrowia aby leczyć ich wenery. Zapamiętajcie. Krok był, owszem. Ale do tyłu. Do czasów niewoli. Do czasów okupacji. UE nie jest niczym innym jak skupiskiem państw kolonizacyjnych, które zrobią wszystko by zagarnąć jak najwięcej dla siebie. Czajkowski się pomylił. Nie postkomuna. Neo. Neosocjalizm. Neokolonie. Na koniec powtórze tylko słowa piosenki. "Dziś na powszedni ledwo starcza chleb A wolność drży przed chamów władzą próżną Komuna znów podnosi hardo łeb Urwijmy go nim stanie się za późno" 

s. 19


TAKA SYTUACJA

Społeczeństwo jest (nie tylko) niemiłe

Świat nie przestaje mnie zdumiewać. Nie, przepraszam – poprawka – to ludzie nie przestają mnie zdumiewać. Nie wiem tylko, czy bardziej mnie zaskakują, czy jednak rozczarowują. Bodźcem do refleksji nad naszym społeczeństwem staje się płyta Doroty Masłowskiej pt. „Społeczeństwo jest niemiłe”. Aleksandra Brzezicka Młoda pisarka z Wejherowa nie zawiesza pióra na zawsze. Nagranie tej niecodziennej płyty to nie chęć spróbowania swoich sił na polskim rynku muzycznym, ale kolejny ekscentryczny pomysł tej zdolnej artystki na to, by wypowiedzieć się o świecie, w którym żyje i który obserwuje.

CO MASŁOWSKA CHCIAŁA POWIEDZIEĆ O POLAKACH?

Co widzi Masłowska? Przede wszystkim osiedlowe życie przeciętnego (standardowego, stereotypowego) Polaka. Weźmy piosenkę „Chleb”: sytuacja fabularna zarysowuje się następująco – „Tego dnia miałam rozbierać choinkę, ale powiedziałam matce, że pójdę wpierw po chleb na kolację”. I poszła. Idąc osiedlowymi uliczkami do „Żabki” (w której zbiera naklejki premiowane później „bynajmniej słodką” maskotką), spotyka jednego z osiedlowych chłopaków i ze zwykłej zaczepki („Co masz w tej siatce?”) rodzi się osiedlowe love story. Ona – wytapetowana, otoczona tandetnymi gadżetami, żyjąca w świecie kiczu i pogodzona z losem, który zdaje się zapisany już w genach. On – dresiarz, z obowiązkowym „Tajgerem” w ręce, spędza całe dnie na osiedlowej, jak on sam ławeczce. Wychowuje go – poza osiedlem – matka-alkoholiczka, która raz po raz

s. 20

“Melodyjność, mo-

mentami stylizowana na rap czy disco polo plus kolorowe, cukierkowe tło złożone z kiczowatych przedmiotów i symboli, którymi lubimy zabarwiać naszą szarą rzeczywistość. Całość powoduje zaskoczenie, jednak kiedy ono ustępuje, pojawia się pytanie – po co to? ociera się o śmierć z przedawkowania. Taka jest wymowa klipu, choć celowo jest on zrobiony na łatwy, przystępny, wpadający w ucho, taki, który nie porusza konkretnych problemów, ale jest po prostu piosenką, jakich „w Internetach” pełno. Melodyjność, momentami stylizowana na rap czy disco polo plus kolorowe, cukierkowe tło złożone z kiczowatych przedmiotów i symboli, którymi lubimy zabarwiać naszą szarą rzeczywistość. Całość powoduje zaskoczenie, jednak kiedy ono ustępuje, pojawia się pytanie – po co to? Jedni uważają, że to „pretens-

jonalne fanaberie znudzonej pisarki”, inni, że „odważna artystyczna prowokacja” i swoisty „manifest wewnętrzny” Doroty Masłowskiej. Autorka kilku kontrowersyjnych książek nie pozwala pozostać wobec niej obojętnym, niewzruszonym. Prowokuje, daje do myślenia, nie zważa na gusta czytelnicze, ale robi to, na co ma ochotę i co jej dyktuje artystyczna dusza. Jak sama mówi, „Społeczeństwo jest niemiłe” nie jest prostą szyderą, ale projektem, którego targetem są ludzie pojmujący ironię. W przerysowany, karykaturalny sposób pokazuje Masłowska szare życie Polaków – ich codzienny „chleb” (to w tym miejscu koncentrują się główne pokłady ironii), życie marzeniami (tymi wywiedzionymi z kolorowej prasy i mediów), bezrobocie, alkoholizm, niepełnosprawność i szeroko rozumiane wykluczenie. Masłowska wybiera jednostki bez perspektyw i szans na poprawę ich sytuacji, bierne, pogodzone z tym, co oferuje świat. To ludzie żyjący złudzeniami, życiem sąsiadów, nie mający siły i potrzeby, by zawalczyć o lepsze jutro, dla których sensem życia staje się zbieranie naklejek z pobliskiego sklepu. Szczególnie surowo diagnozuje autorka polską kulturę – będącą kulawą kopią tego, co na Zachodzie, gorszą wersją tego, co istnieje w krajach bardziej rozwiniętych, niż Polska. W teledysku do piosenki


TAKA SYTUACJA

„Haj$” pojawia się złoty maluch (Fiat 126p) – po pierwsze, symbol polskości (jakkolwiek górnolotnie to nie brzmi), dalej – potwierdzenie kiczowatości naszej kultury, wreszcie – pokazanie, że jest ona gorszą wersją (bo nieudaną próbą naśladowania) zachodniego świata. Masłowska czerpie wyłącznie z tego, czym karmi nas współczesna kultura, wszystko zaś miksuje i serwuje w oryginalnej formie, od której mogą pomieszać się zmysły. Obrywa się polskim celebrytom, prezenterom telewizyjnym i w ogóle ludziom mediów (o Kindze Rusin – „Każde trzęsienie ziemi zdawało się łaską nad łaskami, gdy mówiłaś o nim swymi pomalowanymi pomadką ustami”), których w wywiadzie charakteryzuje w następujący sposób: „chodzą w nie swoich ciuchach, jeżdżą testowymi samochodami, a ja to przeglądam u fryzjera i myślę sobie, dlaczego jestem nędzna, stara, brzydka oraz uboga. Albo biorę kredyt z banku, który oni polecają, żeby spłacić swój kredyt w innym banku. Świat celebrytów to fantasmagoria, której ofiarą padamy na każdym kroku, bo funkcjonujemy w przestrzeni publicznej, która wpływa na nas bardziej, niż sobie z tego zdajemy sprawę”.

CO POLACY – DZIĘKI MASŁOWSKIEJ - POWIEDZIELI SAMI O SOBIE?

I tu dochodzimy do sedna proble-

mu. Masłowska jest autorką kontrowersyjną, może nawet hermetyczną. Z bezgraniczną aprobatą lub całkowitym odrzuceniem spotykają się przecież jej powieści (głównie chyba ze względu na ich język). Równie kontrowersyjnym, naszpikowanym ironią i groteską jest projekt „Społeczeństwo jest niemiłe”. Można się zgadzać z diagnozą Polaków, jaką Masłowska stawia w swoich muzycznych tekstach, można uznawać ją za przerysowaną. Ale trzeba rozumieć przesłanie, zamiar tej młodej artystki, której płyta jest może bardziej – jak chce jeden z krytyków – rodzajem artystycznego performance’u o średnim ciężarze gatunkowym niż rzeczywistą próbą diagnozowania tytułowego „społeczeństwa”. Tymczasem, polscy internauci oceniają ją (płytę, nie Masłowską) jako „chłam i żenada”, „kiczowate i bez sensu”, pokazując swoją głupotę i prostactwo, jak w komentarzu – „nie wiem co to miało być, ale najchętniej bym się wyrzygał na ten teledysk, tekst i na te 2 miliony wyświetleń. Wypad z takim g*wnem zmarnowane 4 minuty życia”. Wreszcie inni dziwią się, że Anja Rubik (która gościnnie występuje w jednym z teledysków) „dała się w takie g*wno wciągnąć”, a prawdziwi „znawcy” twórczości wejherowskiej pisarki oceniają wprost „ta Masłowska jest słaba w ch*j, ileż razy można powielać jeden temat o polskiej tandecie. Każdy wie jak jest, po co g*wno ruszać”. Już nie będę się rozwodzić na setkami komentarzy w

stylu „nakręcone w krainie grzybów” czy „koniec Internetu”. To ciekawe i zastanawiające. Nagle okazuje się, że wcale nie chcemy oglądać kiczu i słuchać tekstów „o niczym”. Protest podniesiony przez internautów (wyrażony w obelżywych uwagach i prostackich komentarzach) świadczy o tym dobitnie. A może…? Może po prostu prawda w oczy kole? Ja bym upatrywała powodu jeszcze gdzie indziej – w głupocie, zacietrzewieniu, schamieniu polskiej kultury – kultury klasy „B”, a może nawet i „C”, „D”. W głowie nie może mi się pomieścić, że ktoś może nie zinterpretować pojawiającego się w jednym z teledysków poloneza, wokół którego wije się seksownie Masłowska (a jakim podjeżdżają na wiejskie dyskoteki swojskie chłopaki) jako parodii zagranicznych klipów. Dlaczego nie bmw albo chociaż peugeot… ? Dlaczego w teledyskach sypią się z nieba pieniądze, ale wcale nie prawdziwe, ale te z Eurobiznesu? Dlaczego Masłowska w złych kontekstach używa słowa „bynajmniej” („bynajmniej dla mnie są one bardzo słodkie”) lub w niedbały i niepoprawny sposób artykułuje pewne słowa, jak „wogle”? A może…? Może całkiem przypadkiem my żyjemy w takim właśnie kraju, którego wizję przedstawia autorka na swojej płycie? Może nie znamy zasad poprawności języka polskiego? Może…? Może „Społeczeństwo jest (nie tylko) niemiłe” ale i głupie…? 

s. 21


MYŚLI NIEKONTROLOWANE

Mamy gender – idźmy dalej

Skoro facebook pozwala na wybór płci spośród pięćdziesięciu sześciu to znaczy, że genderyzacja myśli filozoficznej dwudziestego pierwszego wieku

już się dokonała i nikt nam w przyszłości nie zarzuci zacofania i braku wkładu w poznanie świata.

Maciej Puczkowski Ponieważ nowe płcie są, jak się rzekło nowe, musimy zmierzyć się jeszcze raz z ogromną dyskryminacją płciową, tym razem już nie jednej, a pięćdziesięciu pięciu. Wliczam w tę liczbę również kobiety, gdyż, jak wiedzą wszystkie feministki, proces ich dowartościowania względem mężczyzn nie dobiegł jeszcze końca. To znaczy, że następnym etapem zmieniania świata na lepsze powinno być równouprawnienie wszystkich płci – jak pięknie to brzmi. Zacznijmy od sejmu. Dla równego rachunku powinniśmy zwiększyć liczbę posłów o sto. Wtedy wypadałoby dziesięciu posłów na jedną płeć, żeby mieć pewność, że każda jest odpowiednio reprezentowana. Skąd jednak wziąć tyle „cisów”, cis-samców, cis-samic lub trans-osób? Narobiliśmy płci, teraz trzeba znaleźć im przedstawicieli. Wprowadźmy więc gender do szkół. Jedenaście lat nauki powinno w zupełności wystarczyć, żeby dowiedzieć się wszystkiego o każdym z możliwych wyborów i świadomie odnaleźć się w tym wymarzonym. Nie wyobrażam sobie w ogóle sprawiedliwego państwa, w którym każda z płci nie ma swoich aktywistów, którzy wywalczyliby im choćby osobne toalety na stacjach paliw czy w restauracjach. Któż bowiem widział, żeby samica musiała chodzić do jednej łazienki z kobietą, fe. Wielkie zmiany trzeba jeszcze wprowadzić w małżeństwie. Przestarzały świat prawo do małżeństwa

s. 22

Z dumą możemy walczyć o kolejne osiągnięcia.

“ Wielkie zmiany

trzeba jeszcze wprowadzić w małżeństwie. Przestarzały świat prawo do małżeństwa dawał wyłącznie dwóm płciom i to w mocno rygorystycznym schemacie. dawał wyłącznie dwóm płciom i to w mocno rygorystycznym schemacie. Bowiem małżeństwo musiało składać się z jednej kobiety i jednego mężczyzny, a przecież transpłciowiec i dwupłciowiec też ma swoje uczucia. Więcej nawet, nie można wymagać od człowieka o bogatej osobowości, żeby lokował miłość wyłącznie w jednej osobie. Należy więc dopuścić możliwość zawierania małżeństw różnych płci w różnej liczbie i wielorakich kombinacji. Rodzina samca, transsamca i dwóch „cisów” może stworzyć cieplejsze ognisko domowe niż sami tylko kobieta z mężczyzną. Musimy być również świadomi tego, że rozszerzenie listy płci to dopiero pierwszy krok do pełnego ich poznania. Wciąż mamy tylko dwie płcie podstawowe, a reszta to wynik ich kombinacji w przestrzeni i czasie. Jako ludzie nowocześni musimy dopuścić możliwość istnienia większej ich liczby. Przykładowo skąd wiadomo,

jaką płeć ma dziecko zaraz po urodzeniu? To ono samo musi zdecydować. Jednak jakąś płeć musi mieć. Możemy więc przyjąć, że taki człowieczek ma płeć „nijaką”, która ewoluuje wraz z wiekiem, aż do pełnego rozwinięcia się płci właściwej. Tylko, że to wciąż nie koniec. Musimy pozostawić pole dla nauki do nowego odkrywania. To tak jak z tablicą Mendelejewa: wiemy, że tam są jeszcze jakieś pierwiastki, tylko ich nie znamy. Prostym zabiegiem byłoby przyjęcie istnienia płci alfa, beta, gamma etc. niezależnie od tego, jak miałyby się one objawiać – do tego jeszcze dojdziemy. Jak widać, mimo tego, że tak wiele już zostało zrobione, przed nami jeszcze dużo pracy w zmienianiu świata na lepsze. Wraz z nowymi płciami przyjdą nowe problemy. Jak rozwiążemy problem toalet, gdy okaże się, że liczba płci jest nieograniczona? Co zrobimy z parytetami? Musimy zostawić te łamigłówki mądrości filozofów. Wciąż nierozstrzygnięta pozostaje kwestia Kościoła, który zdominowany został przez jedną płeć. Wszystko powoli. Najpierw trzeba doprowadzić do wyświęcenia na kapłanów samców, potem spróbujemy z trans, a może w przyszłości, kto wie, papieżem będzie dwuduch, albo nawet trans-osoba, czy „inny”? Oczywiście polemikę należy prowadzić bardzo delikatnie. Wystarczy pomyśleć, że są ludzie, którzy powyższy jakże absurdalny tekst wzięli zupełnie na poważnie. 


s. 23


TEMAT

NUMERU

Wielki raport o seksie

Krzysztof Reszka

KRÓL JEST NAGI!

Jak zbudować szczęśliwy związek? Czy monogamia jest zgodna z naturą? Co miłość ma wspólnego z hormonami? Czy warto czekać z seksem do ślubu? A co na to nauka? Czy rzeczywiście pobożni chrześcijanie mają lepsze życie seksualne? Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania, rozpoczynamy podróż w czasie i przestrzeni. Będziemy poruszać kontrowersyjne tematy i szukać drugiego dna, pytać ekspertów i zaglądać do ludzkiego mózgu. Przewertujemy starożytne księgi i weźmiemy od uwagę w osobiste doświadczenia ponad 136 tysięcy ludzi z Ameryki i Europy. Zapraszam!

Pobożni katolicy żyjący w małżeństwie, mają najlepsze życie seksualne ze wszystkich grup społecznych [1] - stwierdzają naukowcy z Family Research Council, podsumowując badania przeprowadzone w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci. Ich wnioski opublikował w lipcu 2013 r. amerykański serwis "U.S. News", a za nim brytyjska Daily Mail. Skąd tak niepoprawne politycznie wnioski? Już wcześniej w 2013 r. w tygodniku "Wprost" pojawił się artykuł pt. "Religijni kochają się lepiej". Tak śmiały tytuł bardzo mnie zdziwił, bo przecież ktoś mógłby poczuć się urażony. Omówione są tam badania portalu C-Date przeprowadzone w 12 krajach, w tym w Polsce, na osobach pomiędzy 20. a 59. rokiem życia. Wynika z nich, że osoby głęboko wierzące doświadczają bardziej satysfakcjonującego życia seksualnego. W tych badaniach korelację między zadowoleniem z seksu a wiarą, widać szczególnie wśród mężczyzn. Doktor Maria Rotkiel, psycholog zajmująca się życiem par, komentuje: – Nie ilość, ale jakość seksu się liczy. Wierzący i praktykujący, ci, którzy żyją według zasad Kościoła, są wierni w relacjach i monogamiczni. Przez lata trwania w związkach musieli więc się nauczyć dbać o swoje potrzeby seksualne. Dobry seks wymaga czasu wyjaśnia terapeutka - na dłuższą metę

s. 24

“Tymczasem media

nie śpią, tylko manipulują faktami. Niektórzy zaczęli oburzać się na papieża, bo rzekomo upominał katolików, że mają obsesję na punkcie aborcji, antykoncepcji i małżeństw homoseksualnych. musi być czymś podparty i to właśnie daje monogamiczność u osób wierzących. [2] W 2005 r. opublikowano wyniki badania przeprowadzonego przez Uniwersytet w Perth oraz National Church Life Survey na 1500 osobowej grupie badawczej, za pomocą kwestionariusza liczącego 350 pytań. Wnioski? Pobożni chrześcijanie mają lepsze życie seksualne od innych grup. Doktor Andrew Cameron, autor raportu poświęconego tej kwestii nie ma wątpliwości - przedmałżeńskie stosunki wywołują w późniejszym małżeństwie obawy o niewierność i zmniejszenie intymności. Nasze badania pokazały także, że większe bezpieczeństwo, intymność i harmonia w chrześcijańskich małżeństwach tylko częściowo może

być wyjaśniona przez to, że mniej chrześcijan ma wielu partnerów mówi Cameron i dodaje, że światopogląd chrześcijański pozytywnie wpływa na relacje w czterech wymienionych przez badaczy kwestiach: poczucia bezpieczeństwa, intymności, harmonii i porozumienia w kwestii ról płciowych. Małżeństwa chrześcijańskie są trwalsze i rozpadają się z powodu choroby czy biedy rzadziej niż małżeństwa osób niewierzących. Chrześcijanie są też zdecydowanie bardziej zadowoleni z życia niż ateiści czy nawet wyznawcy rozmaitych religii wschodnich. [3] Dr Lorna Sarrel i dr Philip Sarrel, terapeuci seksualni i wykładowcy w szkole medycznej Yale University przeprowadzili ankietę wśród 26 000 mężczyzn i kobiet, aby zbadać kobiecą seksualność. Wykazali silny związek „pomiędzy siłą uczuć religijnych kobiety a jej zdolnościami do rozkoszowania się przeżyciami seksualnymi”. Czym silniejsze i bardziej pozytywne było zaangażowanie religijne kobiety, tym lepsze miała życie seksualne. Natomiast wśród kobiet żywiących silne uczucia antyreligijne występowało najniższe zadowolenie z więzi seksualnych. [4] Także ankieta czasopisma „McCall” wykazała, że kobiety wierzące – te, które są świadome obecności Boga w ich życiu – często posiadają mniej zahamowań i są bardziej gorące i otwarte niż inne. [5]


TEMAT

Również artykuł Chicago Tribune, dotyczący ankiety na temat upodobań seksualnych 100 000 czytelników czasopisma „Redbook”, donosi: „Godną uwagi zasadą jest, że im większa intensywność przekonań religijnych kobiety, tym bardziej jest prawdopodobne, że będzie ona wysoce usatysfakcjonowana seksualnymi przyjemnościami małżeństwa (…) większa przyjemność seksualna kobiet religijnych może być po prostu przejawem większego szczęścia w ogóle”. [6] „Jak wykazały badania” - pisze dr Evelyn Duvall, socjolog - „nie jest przypadkiem, że małżeństwa zawierane w kościele żyją ze sobą dłużej w większym procencie niż zawierane przez władze cywilne. Łączą ich wspólne cele i wartości religii” [7] Wobec takich badań, czuję się zobowiązany coś wyjaśnić. Wyżej wymienionych wniosków nie należy traktować w sposób głupi czy prostacki. Sam fakt, że ktoś jest ochrzczony nie znaczy że automatycznie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie jego relacje będą udane. Takie podejście było by naiwne. Nawet św. Paweł ostrzega: "A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego" (1 Tm 5,6). Nie zamierzam też twierdzić, że ateista czy wyznawca innej religii przez sam ten

NUMERU

fakt nie potrafi kochać czy budować dobrych relacji. Takie podejście było by chamstwem i ślepym fanatyzmem. Ani psychologia, ani seksuologia nie ma kompetencji by rozstrzygać, który światopogląd jest prawdziwy. Chodzi raczej o to, że ludzkie relacje, miłość i seksualność, poddane są pewnej "dynamice". Odkrywamy że obowiązują tu pewne prawa, jak w fizyce. Upadek z okna może Cię zabić, niezależnie od tego czy wierzysz w grawitację czy nie. Możesz też pływać dzięki temu że istnieje siła wyporu niezależnie od tego czy wierzysz w historię o Archimedesie który odkrył związane z nią prawo w wannie - czy też nie. Należy jednak zwrócić uwagę na to, co w chrześcijańskiej etyce czy postrzeganiu świata wpływa na jakość życia i relacji. Okazuje się bowiem, że mądrość Biblii sprawdza się w życiu i znajduje potwierdzenie we współczesnych badaniach. Ewangelia nokautuje głupią modę czy propagandowe mity sprzedawane przez środowiska, które robią biznes kosztem ludzkiego zagubienia i frustracji. Zbadajmy więc szczegółowo, o co tak naprawdę chodzi... Bo jak śmierć, potężna jest miłość Pierwsza strona Biblii aż sześć razy przypomina, że to co stworzył Pan Bóg jest dobre. Ale na tym nie koniec. Postanowił stworzyć człowieka na swój obraz i podobieństwo (Rz 1,26). Wyni-

ka z tego, że człowiek jest stworzeniem niezwykłym. Ma uczestniczyć w czymś niesamowicie pięknym! "Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę" (Rdz 1,27). Wtedy błogosławił pierwsze ludzkie małżeństwo. I jakie są pierwsze słowa które Stwórca skierował do ludzi? Zachęcił ich by się kochali, byli płodni i rozmnażali się aby gospodarzyć nad całą ziemią. (Z tego wynika iż zachęcił ich by uprawiali seks). Dopiero wtedy, za siódmym razem - uznał dzieło stworzenia nie tylko za dobre - jak do tej pory - ale wręcz bardzo dobre (Rdz 1,31). Według tego tekstu, człowiek został stworzony w piątek. Następnego dnia był szabat, dzień siódmy przeznaczony na ucztę i odpoczynek. Miłość męża i żony łączy ich tak, że zaczynają funkcjonować wręcz jak "jeden organizm". Stąd Biblia mówi: "Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem" (Rdz 2,24). "A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało" (Mk 10,8b). "Spośród wszystkich zwierząt osiągnęliśmy najwyższy stopień rozwoju ewolucyjnego. Przekłada się to również na seksualność. Nasza zdolność do częstego podejmowania stosunków tym nas odróżnia od innych gatunków, że u ludzi ten rodzaj aktywności nie służy jedynie prokreacji. Zwierzęta mają ruję raz lub kilka razy w roku. Poza okresem rui samice nie są zdolne do rozrodu czy wręcz kopulacji. Samica nie musi zatrzymywać przy sobie partnera, ponieważ często może sama zapewnić opiekę nad potomstwem lub nie wymaga ono opieki. W świecie ludzi czas opieki nad dzieckiem jest wydłużony do co najmniej 16 lat. Dlatego ważnym elementem mądrości ewolucyjnej było wykształcenie mechanizmu powodującego wiązanie się ludzi na stałe.” [8] - mówi doktor Andrzej Depko, specjalista seksuolog, specjalista neurolog, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej, członek Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego i certyfikowany seksuolog sądowy. Co ciekawe Księga Rodzaju opisując początki ludzkości mówi zawsze

s. 25


TEMAT

o małżeństwach monogamicznych. Nawet Kain, bratobójca miał jedną żonę. Dopiero pra-pra-prawnuk Kaina o imieniu Lamek, człowiek o niepohamowanej agresji, jako pierwszy wziął sobie dwie żony. Być może jest to sugestia, że zwyczaj poligamii jest wynikiem zachwiania duchowej równowagi ludzkości. Doktor Andrzej Depko stwierdza: "Natura obdarowała nas seksualnością i oddzieliła ją od pierwotnego pnia, którym jest rozrodczość, po to, żeby ludzie stali się monogamiczni. I żyli ze sobą razem na tyle długo, żeby mogli wspólnie wychować swoje dzieci. (...) Seksualność służy budowaniu trwałych relacji. Oczywiście, nie wszystkim się to udaje. Niektórzy bardziej skłaniają się ku pierwotnym promiskuitywnym (poligamicznym) zachowaniom. W świecie zwierząt aktywność kopulacyjna, która odbywa się w okresie rui, jest zachowaniem promiskuitywnym. Jedna samica pokrywana jest przez wielu samców, a jeden samiec pokrywa wiele samic. Gdybyśmy chcieli tę sytuację przenieść do świata ludzi (...). Mielibyśmy problem. Generalnie żaden mężczyzna nie chce utrzymywać dzieci innego mężczyzny. Kobiety miałyby poważne trudności z zapewnieniem odpowiednich warunków do życia dzieciom i z ich wychowaniem. Istniałoby realne zagrożenie spadku liczebności ludzkiej populacji.” [9] Prawo Mojżeszowe wskazywało:

s. 26

NUMERU

"Jeśli mąż dopiero co poślubi żonę, to nie pójdzie do wojska i żaden publiczny obowiązek na niego nie przypadnie, lecz pozostanie przez jeden rok w domu, aby ucieszyć żonę, którą poślubił" (Pwt 24,5). Uderzające, że w tak burzliwych czasach starożytności, autor natchniony uznał szczęście małżeńskie i satysfakcję kobiety - za priorytet! Również Księga Koheleta wskazuje: "Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, po wszystkie dni marnego twego życia, których ci Bóg użyczył pod słońcem" (Kor 9,9a). W Księdze Przysłów, gdzie zebrana jest mądrość żydowskich elit, znajdujemy poetyckie wskazanie: Pij wodę z własnej cysterny, tę, która płynie z twej studni. Na zewnątrz mają bić twoje źródła? Tworzyć na placach strumienie? Niech służy dla ciebie samego, a nie innym wraz z tobą; niech źródło twe świętym zostanie, znajduj radość w żonie młodości. Przemiła to łania i wdzięczna kozica, jej piersią upajaj się zawsze, w miłości jej stale czuj rozkosz! Po cóż, mój synu, upajać się obcą i obejmować piersi nieznanej? (Prz 5,15-20). Tak więc miłość i wierność w małżeństwie, porównane są tutaj do bezcennego źródła życiodajnej wody na pustyni. Jest to ostoja rozkoszy i upojenia, ale też skarb którego należy pilnie strzec: "Dom i bogactwo dziedzictwem po przodkach, lecz żona rozsądna darem od Pana". Również dr Andrzej Depko wyraża

się tak o monogamicznej seksualności: "Dar. Seksualność wiąże się z przyjemnością. Ale przede wszystkim jest mechanizmem, który buduje więź. Wydzielanie odpowiednich neuroprzekaźników w mózgu podczas aktu seksualnego wiąże się z osiąganiem stanu przyjemności, ale również powoduje, że wspólna bliskość tworzy wzajemne przywiązanie. Poprzez kontakt seksualny ludzie wiążą się ze sobą. Mężczyzna staje się zazdrosny o kobietę, z którą jest mu dobrze w łóżku, stara się ją zawłaszczyć. Pilnuje jej przed innymi. A kobieta zakochuje się w takim mężczyźnie, z którym jest jej dobrze, który sprawuje nad nią opiekę. (...) Seks jest źródłem doznań i przeżyć, które wzbogacają naszą osobowość, jak również wpływa na ogólną kondycję społeczeństwa. Dzięki niemu człowiek osiągnął szczebel rozwoju niespotykany u innych gatunków. Natura była mądrzejsza.” [10] W przypadku zakochania, przez ok. 4 lata nasz ośrodkowy układ nerwowy znajduje się pod wpływem substancji takich jak dopamina i fenyloetyloamina, które pobudzają, wywołują euforię i wzmagają poczucie fascynacji. Jednak człowiek nie może cały życie być na haju, więc ten stan przemija. Nie oznacza to jednak, że musi skończyć się miłość. Bawer Aondo-Akaa, doktorant teologii, niepełnosprawny aktywista i szczęśliwy mąż, wyjaśnia: "Kwestia jest dużo głębsza, bo miłość


TEMAT

“Seks jest czasami

mylony z miłością, niektóre pary unikają problematycznych kwestii, które z biegiem czasu mają jednak coraz większe znaczenie - wnioskują uczeni. Szybkie wejście na seksualny poziom relacji, w oczywisty sposób skraca okres swobodnego poznawania się

nie opiera się na uczuciach. Gdyby opierała sie na uczuciach, to nie można by jej ślubować, bo naiwnością było by publicznie obiecywać, że np. za 30 lat będę odczuwał tak samo jak dziś. Nie wiem co będę czuł i nie jestem w stanie przewidzieć. Małżeństwo jest żywą ikoną relacji Chrystusa i Kościoła. Miłość opiera się na decyzji, wciąż na nowo podejmowanym wyborze, by troszczyć się o drugiego człowieka, wspierać jego rozwój duchowy, intelektualny, fizyczny i społeczny oraz chronić przed tym co szkodliwe. A uczucia wynikają poniekąd z naszych działań. To nie jest tak, że pewnego dnia budzisz się rano i stwierdzasz: O! Nie kocham mojej żony! Nie stary – ty chyba nie dbałeś o to aby wasza więź wciąż się rozpalała". [11] Możliwe jest także wielokrotne zakochiwanie się w jednej osobie, o czym wspominają małżonkowie z długim stażem. Okazuje się że małżonkowie cieszą się lepszym zdrowiem, rzadziej ulegają wypadkom i kalectwu niż single, rozwodnicy i żyjący w związkach nieformalnych. Mężczyźni żonaci żyją dłużej niż inni, a zamężne matki rzadziej doświadczają depresji i innych zaburzeń niż kobiety niezamężne i samotne matki. [12] Badając funkcjonowanie ludzkiej psychiki i hormonów, można odnieść wrażenie, że zostaliśmy wręcz zaprojektowani do monogamii. Tak jakby nasz organizm nie podejrzewał, że człowiek

NUMERU

może uprawiać seks z kimś kogo nie kocha. Nasz mózg w czasie stosunku seksualnego produkuje oksytocynę. [13] Jej wytwarzanie wzmaga sie także podczas przytulania, pocałunków czy karmienia dziecka piersią. Ta substancja wywołuje uczucia zaufania i troski. Bywa nazywana "super glue", gdyż tworzy poczucie więzi między ludźmi. Uwalnianie oksytocyny sprawdza się wyśmienicie, gdy idzie w parze z dojrzałą decyzją i odpowiedzialnością za drugą osobę. Badania mózgu wykazały, że w związkach monogamicznych ilość oksytocyny wzrasta z każdym rokiem! Okazało się nawet, że dotyk małżonka zmniejsza wrażliwość na ból! Natomiast niewierność, posiadanie wielu partnerów seksualnych, zaprzepaszcza ten potencjał. [14] W przypadku rozwiązłości seksualnej, człowiek jest wewnętrznie rozdarty między sprzeczne pragnienia. Stąd św. Paweł pisał: "Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy" (1 Kor 6,18). Z fizjologicznego punktu widzenia tzw. "seks bez zobowiązań", "dla sportu" który rzekomo "nic nie znaczy" - to absurd. Tak jakby ktoś próbował wskoczyć do morza, ale nie zamoczyć się w wodzie. Trzeba pamiętać, że człowiek jest uwikłany w świat biologii, ale przekracza go. Cechą naszego gatunku jest rozum i wolna wola, zdolność do miłości i poświęcenia, nawet do zawieszenia instynktu samozachowawczego i oddania życia dla innych, czy nawet w obronie swoich przekonań. Specyficznie ludzką cechą która odróżnia nas od zwierząt, jest także język który nie jest tylko systemem sygnałów o zagrożeniu, ale może ewoluować, tworzyć nowe pojęcia abstrakcyjne czy poezję. Również erotyka nie może być redukowana tylko do świata popędów i hormonów. Seksualność musi być zintegrowana z relacją międzyosobową, dojrzałością psychiczną i wartościami duchowymi takimi jak miłość, wierność, przyjaźń, szacunek. Karol Wojtyła, w swojej książce Miłość i odpowiedzialność, pisał: "Miłość prawdziwa zaś to taka miłość, w której wartości seksualne są podporządkowane wartości osoby". Innymi słowy chodzi o to

aby kochać drugą osobę nie "za coś", ale dla niej samej. W Starym Testamencie ukazana jest właśnie taka miłość. W semickiej kulturze Bliskiego Wschodu oznaką sukcesu, spełnienia i wysokiego statusu życiowego było liczne potomstwo. Stąd bezpłodność uważano nie tylko za bolesną przypadłość, ale wręcz hańbę. A jednak Abraham trwał w miłości ze swoją bezpłodną żoną Saraj mimo, że nie miał prawnych, obyczajowych ani materialnych przeszkód by wziąć drugą żonę. Ukazano tu więc wrażliwość i szacunek do żony. Co ciekawe, objawiający się Bóg zdaje się wzywać do pogłębienia szacunku i czułości: "I mówił Bóg do Abrahama: żony twej nie będziesz nazywał imieniem Saraj, lecz imię jej będzie Sara". Imię Sara znaczy tyle co "Księżniczka". Również Anna, późniejsza matka proroka Samuela, kiedy cierpiała z powodu bezpłodności a złośliwe docinki innej kobiety doprowadziły ją do płaczu, mąż pocieszał ją: Anno, czemu płaczesz? Dlaczego nie jesz? Czemu się twoje serce smuci? Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów? (1 Sm 1,8). Podkreślał że jest ze swoją żoną dla niej samej. Również Tobiasz, który wziął sobie za żonę kobietę po przejściach, modlił się: "A teraz nie dla

“Rewolucja seksu-

alna odebrała młodym ludziom zadowolenie z seksu – wynika z badań przedstawionych w czasopiśmie amerykańskich seksuologów "Journal of Sex Research". Analiza zachowań 4 tys. studentów wykazała, że sporadyczne relacje seksualne obniżają satysfakcję z życia płciowego i prowadzą do większego stresu. s. 27


TEMAT rozpusty biorę tę siostrę moją za żonę, ale dla związku prawego. Okaż mnie i jej miłosierdzie i pozwól razem dożyć starości!" (Tob 8,7).

ABY OGIEŃ STALE PŁONĄŁ

"Ogień na ołtarzu będzie stale płonąć - nigdy nie będzie wygasać. Na nim kapłan każdego poranka zapali drwa, na nim ułoży ofiarę całopalną, na nim zamieni w dym tłuszcz ofiar biesiadnych" (Kpł 6,5). Duchowe odczytywanie tego wersetu, wskazuje na potrzebę codziennego starania o miłość. Znamienne że o ile Stary Testament mówił o Świątyni jako miejscu Bożej obecności, tak Nowy Testament naucza, że "ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego" (1 Kor 6,19). A więc ciało ludzkie jest nie tylko cudownie stworzonym, godnym podziwu dziełem samego Boga (Ps 139,14). Jest również cennym, wartościowym i dostojnym miejscem objawienia się chwały Bożej: "Za /wielką/ bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele!" (1 Kor 6,20). Św. Piotr pisał w swoim liście: "Podobnie mężowie we wspólnym pożyciu liczcie się rozumnie ze słabszym ciałem kobiecym! Darzcie żony czcią jako te, które są razem z wami dziedzicami łaski, [to jest] życia, aby nie stawiać przeszkód waszym modlitwom" (1 P 3,7) Warto przypomnieć jak uboga cudzoziemka Rut, chwali swojego obrońcę, którego wkrótce potem zainspirowała by został jej mężem: "Obyś darzył mnie życzli-

s. 28

NUMERU

wością, panie mój - powiedziała - oto uspokoiłeś mnie i przemawiałeś z dobrocią do swej służebnicy, chociaż nie jestem nawet równa jednej z twoich służących" (Rt 2,13). Ważna to jest umiejętność w chwilach kryzysu: uspokajać i przemawiać z dobrocią. Doktor Wanda Półtawska, psychiatra, wskazuje dwa filary małżeństwa: podziw i czułość. Potrzebne są czyny miłości. Całowanie, głaskanie powinno odbywać się swobodnie i często, a nie tylko w celu rozpoczęcia stosunku seksualnego. "Czuły gest ciała to jest gest bezpieczeństwa - gdzie człowiek czuje się zaakceptowany - a nie gest wymagania. Nie chce cię zabrać, tylko chce ci pokazać "że się kocham", "że cię cenię", że jesteś dla niego cenna, jesteś wartością". [15] Mgr Bawer Aondo-Akaa wyjaśnia: "Jak byłem w liceum, słyszałem od pani psycholog, że mężczyzna jest jak piec z którego ogień buchnie, ale szybko zagaśnie. A kobieta jest jak piec który pali się długo, choć nie od razu pełnym ogniem. Chodzi o to aby wraz z kobietą wciąż rozpalać sie nawzajem i cięgle na nowo dokładać do ognia aby płomień był cięgle żywy. Ciągle pełny. Skończmy z teoretyzowaniem a przejdźmy do konkretów. Wstajesz rano i widzisz swoją żonę. Kupujesz róże i wręczasz jej gdy się obudzi. To jest dla niej ważny symbol, że jesteś wierny w miłości, że ci zależy. Wtedy twoja kobieta jest szczęśliwa i ona też zrobi ci niespodziankę, np. przygotuje

najlepszą kawę na świecie. Albo zagracie w grę planszową którą naprawdę lubicie. A to dopiero początek… Przypomina mi się konferencja, na której chrześcijański lekarz, Henryk Wieja, zainspirowany fragmentem z szóstego rozdziału Księgi Kapłańskiej, nauczał, że mężczyzna w małżeństwie musi być jak kapłan, który każdego ranka wstaje i dokłada drwa, aby ogień stale płonął na ołtarzu i nigdy nie wygasał. Trzeba cały czas pielęgnować miłość w małżeństwie, bo ona jest odblaskiem miłości Bożej. Jak pisał św. Ireneusz – chwałą Boga jest człowiek żyjący! [16] John Gottman, profesor Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle specjalizujący się w terapii małżeństw, po przebadaniu kilkudziesięciu tysięcy małżeństw zidentyfikował te działania szczęśliwych par, które najpełniej i najskuteczniej umacniają i rozwijają miłość. 1. Wspólne działania. – ustalacie codziennie jakąś jedną wspólną rzecz, którą zrobicie razem danego dnia. Może być to wspólny obiad, wyjście po zakupy, gra itp. I dotrzymajcie nawzajem słowa – wykonajcie co zaplanowaliście. 2. Rozmowa. Pod koniec dnia prowadźcie jedną, mniej więcej 20 minutową, rozładowującą stres rozmowę. Aby rozmowy dobrze wam robiły – oboje musicie mieć okazję zarówno się wypowiedzieć, jak i udzielić kochającego, pełnego zrozumienia wsparcia. Nic tak dobrze nie


TEMAT

NUMERU

buduje miłości jak wyrażanie zrozumienia i współczucia (empatii). 3. Czułość. Przytulanie się, miłość fizyczna. Ważne jest, by w każdym akcie współżycia dominowała czułość i troska o drugą osobę. Istotna jest też okazywana w ciągu dnia pozaseksualna fizyczna czułość. 4. Jedna randka tygodniowo. W jeden wieczór w tygodniu warto uwolnić się od wszelkich trosk, zostawić dzieci pod opieką, pójść na spacer lub do kawiarni – by w atmosferze luźnej „randki” pielęgnować swą miłość. 5. Podziw i uznanie. Przynajmniej raz dziennie powiedz coś miłego współmałżonkowi. Zdecydowaliście się na ślub czy bycie razem, bo ujrzeliście w drugiej osobie coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, co odróżniało tę osobę od setek innych. Do tych dobrych rzeczy łatwo się przyzwyczaić. Dlatego dobrze jest codziennie na nowo uświadamiać sobie tę wyjątkowość drugiej osoby i rozwijać miłość, mówiąc jej o tym. [17]

MIŁOŚĆ CIERPLIWA JEST

"Zaklinam was, córki jerozolimskie, na gazele, na łanie pól: Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie ukochanej, póki nie zechce sama" (Pnp 2,7; 3,5; 8,4). Takie wołanie aż trzykrotnie powtarza się w Pieśni nad Pieśniami. Jest to apel o to by miłość i seksualność rozkwitały w atmosferze całkowitej wolności i bezpieczeństwa, między dwojgiem dojrzałych ludzi. Dziś jesteśmy świadkami stopniowego obniżania się wieku inicjacji seksualnej. Niekiedy młodzież mylnie uznaje, że zalecenia aby z seksem zaczekać do ślubu to tylko kwestie prywatnych poglądów religijnych, a nie obiektywnej wiedzy. Pokutuje nawet przesąd jakoby abstynencja była szkodliwa. Jednakże prof. dr hab. Zbigniew Lew Starowicz, psychiatra, psychoterapeuta, biegły sądowy, filozof i uznany ekspert z zakresu seksuologii - jest innego zdania. W swojej książce Eros, natura, kultura - pisze: "Popęd płciowy jest nierozerwalnie i ściśle powiązany z całym zespołem czynników: czynnością układu nerwowego, hormonalnego, trybem życia, systemem kulturowo-socjalnym, czynnikami ekologicznymi. W okresie

dojrzewania szczególnie ważną rolę odgrywa uruchomienie podwzgórzowego ośrodka popędu płciowego (tzw. dominacja podkorowa seksu). Jest od odpowiedzialny za stany podniecenia i pożądania płciowego, za zaspokojenia pragnień erotycznych. Wzmożona jego czynność charakteryzuje się wzrostem aktywności psychoruchowej, większą reaktywnością na bodźce zewnętrzne, przewagą układu współczulnego. (...) Na młodzież szczególnie pobudzająco mogą więc działać charakterystyczne elementy kultury masowej, reklama o zabarwieniu erotycznym. Dominacja tego ośrodka jest uzależniona od tzw. dominanty, tzn. szczególnie silnego ogniska pobudzenia które zgodnie ze szkołą Pawłowa ściąga do siebie energię innych ośrodków podkorowych. Proces zmiany dominanty następuje w normalnych warunkach w wieku 1624 lat u mężczyzn i 15-20 lat u kobiet. Mimo różnych czynników wpływających na ten proces przechodzenia dominanty seksualnej podkorowej pod władzę ośrodka korowego (kultura środowiska, wychowanie, tryb życia) główny ciężar dojrzewania popędu spoczywa na samym osobniku i jego świadomym działaniu, samokontroli,

postępowaniu coraz bardziej odpowiedzialnym. Zadaniem rozwojowym okresu dojrzewania jest przesunięcie dominanty podkorowej do kory, czyli podporządkowanie popędu płciowego uczuciom najwyższym, miłości, uspołecznieniu, kulturze, a przede wszystkim świadomemu kierowaniu. Sprzyja temu procesowi m.in. rozwijanie zainteresowań, kształtowanie postawy szacunku wobec płci odmiennej, dostrzeganie u innych odrębnego świata psychicznego, powiązanie erotyki z miłością i poczuciem odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka. W sferze zachowania seksualnego polega to na świadomym samoopanowaniu się, kierowaniu energii ku dynamizmowi rozwoju, rezygnacji z egoizmu seksualnego". [18] Profesor ostrzega, że brak pracy nad sobą skutkuje tym że nawet osoby dorosłe nadal traktują sprawy seksu instrumentalnie i egoistycznie. Tymczasem nawiązanie relacji seksualnej wymaga rozwoju osobowego. "Przedwczesne rozpoczęcie współżycia płciowego angażuje struktury jeszcze niedojrzałe (podkorowe) i staje się w rezultacie przyczyną zahamowania rozwoju psychoseksualnego i

s. 29


TEMAT

skierowania go na boczny tor. Brak tu bowiem powiązania erotyki z całą osobowością, a zwłaszcza z czynnościami korowymi.” [19] "Szczególnie istotne jest powiązanie erotyki i emocji bowiem stan towarzyszącej emocji przy pierwszych kontaktach seksualnych może wywrzeć dalekosiężne skutki. Emocje z początku są równie niedojrzałe, egocentryczne, w miarę dojrzewania nabierają zabarwienia altruistycznego, subtelnego, następuje umiejętność współodczuwania i współprzeżywania. Na szczeblu dominacji podkorowej Eros wspomaga uboga, egocentryczna emocja, stanowiąca pozór miłości. Jest to jeszcze jeden argument przeciwko zbyt wczesnemu rozpoczynaniu współżycia.” [20] "Ktoś mógłby zaznaczyć, że jeżeli istnieje już miłość, to już można. Ale to również nie jest prawdą, ponieważ miłość nie jest czymś wrodzonym, nie jest uczuciem, czy upodobaniem w drugiej osobie: jest czymś znacznie większym i wymaga odpowiedniego czasu, aby dojrzeć. We wczesnej inicjacji miłość jest niemożliwa, ponieważ osobowości nie są dojrzałe. Współżycie płciowe chociażby tylko w technicznym rozumieniu sprawności instrumentalnej, jest sztuką, dlatego wymaga odpowiedniej wiedzy i poczucia estetyki. Współżycie z racji swych

s. 30

NUMERU

konsekwencji wymaga dojrzałości psychicznej, jak również zdolności do dialogu z odmienną płcią i pewnej świadomości swej płciowości. Współżycie płciowe z racji swych konsekwencji etycznych wymaga miłości i ukształtowanego obrazu życia, systemu etycznego. W świetle tego co napisałem, nic dziwnego, że wczesna inicjacja jest jednym wielkim nieporozumieniem". [21] Czy wstrzemięźliwość seksualna jest zdrowa? Profesor Lew-Starowicz uspokaja: "Sama abstynencja jeszcze nikomu nie zaszkodziła, chociaż można mieć z jej utrzymaniem nieco trudności”. [22] Przed rozpoczęciem współżycia seksualnego zaleca przygotowanie które powinno uwzględniać wiedzę o erotyce, fizjologii ciąży i rodzicielstwie. Konieczne jest wyrobienie właściwej motywacji - współżycie tylko w ramach miłości dojrzałej, wzajemnego zrozumienia, przyjaźni, w celu pogłębienia i rozwinięcia istniejącego uczucia. Wskazuje że należy rozumieć współżycie jako wejście w integralny świat drugiego człowieka, z zachowaniem postawy szacunku i odpowiedzialności. Ważne jest także "wyrobienie powściągliwości płciowej w imię dobra odleglejszych celów (małżeństwa, doskonalenia osobowości, realizacji zadań społecznych)". [23] Przykrym problemem jest presja jakiej

poddawana jest młodzież. Bywa, że chłopak żąda od dziewczyny seksu jako dowodu miłości. "Warunkiem miłości jest dojrzałość, pragnienie dobra drugiego człowieka, świadomość odmienności psychoseksualnej płci. Dowodem miłości jest w tym wieku właśnie zaniechanie działania seksualnego, a nie współżycie, które angażując struktury psychiczne niedojrzałe czyni więcej szkody niż pożytku". [24] Powiedzmy sobie szczerze: "Powstrzymanie się od współżycia jest często decyzją heroiczną, ale niezmiernie przydatną dla rozwoju organizmu i psychiki". [25] Czy dziewictwo ma jakąś wartość? Profesor Zbigniew Lew-Strowicz twierdzi, że dziewictwo może być tak dla kobiety jak i mężczyzny: 1. darem dla ukochanej osoby, darem siebie, swej integralności i nienaruszalności, wyrazem całkowitego oddania; 2. realizacją wysokich i wymagających trudu ideałów etycznych; 3. dowodem wiary w miłość jedyną w życiu, raz tylko spotkaną, dla której warto dziewictwo zachować. [26] Czy to rzeczywiście ma znaczenie, by swój "pierwszy raz" przeżyć po ślubie? Badania przeprowadzone przez amerykańskich naukowców z Uniwersytetu Cornella, sugerują, że tak! Uczeni zbadali intymne pożycie prawie


TEMAT 600 par pozostających w związkach formalnych i nieformalnych. Okazało się, że najszczęśliwsze są osoby, które z seksem zdecydowały się zaczekać. Skąd wynika taka prawidłowość? Pierwszy okres znajomości, w którym para nie widzi poza sobą świata i dopiero zaczyna poznawać swoje charaktery, preferencje i nawyki, to ważny etap, podczas którego zwykle podejmuje się szereg decyzji związanych z tym, czy i jaki związek chcemy budować. Przeniesienie się z salonu czy restauracji do sypialni powoduje, że więcej uwagi poświęca się sferze zmysłowej, a gorący, jak to bywa na początku znajomości, seks odciąga uwagę od realnych wad i zgrzytów. Kiedy po kilku miesiącach mija okres motyli w brzuchu nagle okazuje się, że sypiamy, a co gorsza, jesteśmy w związku (lub po ślubie) z obcą sobie osobą, której zachowanie w przeważającej większości nas po prostu denerwuje - "Seks jest czasami mylony z miłością, niektóre pary unikają problematycznych kwestii, które z biegiem czasu mają jednak coraz większe znaczenie" - wnioskują uczeni. Szybkie wejście na seksualny poziom relacji, w oczywisty sposób skraca ten okres [swobodnego poznawania się - przyp. red.] i zamiast decyzji o stworzeniu związku, mamy do czynienia raczej ze 'wślizgnięciem się' w taką relację" tłumaczy jeden z naukowców, wskazując, że "metoda faktów dokonanych", jak można określić szybki seks, marnie rokuje na przyszłość pary. Jak można się było tego spodziewać, cała zależność bardziej rzuca się w oczy w przypadku kobiet. To przedstawicielki płci pięknej są również bardziej szczęśliwe w małżeństwie niż nawet najbardziej udanym związku nieformalnym. Co ciekawe opóźnienie rozpoczęcia wspólnego życia seksualnego, ma pozytywny wpływ nie tylko na samą relację, ale również na... seks. Osoby, który poznawały się wolno i stopniowo, deklarują większe zadowolenie ze wspólnych chwil spędzonych w sypialni. [27] Dla osoby wierzącej sprawa jest oczywista. Człowiek jest istotą fizyczną, psychiczną, społeczną, ale także duchową. Te wszystkie sfery powinny być ze sobą zintegrowane. A więc miłość ma wymiar fizyczny - seksual-

NUMERU

ność, psychiczny - rozmowy, społeczny - pomagamy sobie, tworzymy związek i deklarujemy się publicznie jako para, oraz duchowy - całe nasze życie przeżywamy w Duchu Świętym, naśladując Chrystusa i ucząc się żyć jak dzieci Boga. "Według wizji Kościoła, mężczyźni i kobiety zostali powołani przez Stwórcę, aby żyć w głębokiej wzajemnej komunii, poznając jedni drugich i składając siebie w darze, działając razem dla wspólnego dobra i uzupełniając się nawzajem dzięki komplementarności cech męskich i żeńskich” [28] - pisał Jan Paweł II. Chrześcijańskie małżeństwo jest nie tylko umową, ale również sakramentem, wielką tajemnicą, znakiem i narzędziem łaski Bożej, żywą ikoną miłości Chrystusa i Kościoła. Seks jest darem Bożym - na tyle wartościowym, cennym i pięknym, że powinno się go dzielić tylko z osobą najbliższą z najbliższych, jedyną, taką której publicznie i z Bożym błogosławieństwem ślubowaliśmy miłość, wierność i uczciwość małżeńską - na całe życie! Również prof. dr hab. Zbigniew Lew-Starowicz, mówi o prawie pierwszych połączeń i prawie generalizacji. "Prawo pierwszych połączeń polega na tym, że styl, forma, sposób przebiegu pierwszego kontaktu seksualnego ma skłonność do utrwalania się i następuje zjawisko torowania psychicznego, tzn. przyspieszonego przebiegu w przyszłości tej pierwszej formy współżycia" [29] Dlatego ważne jest jak, gdzie i z kim odbył się ten pierwszy raz. Korzystnie aby stworzyć atmosferę "ciepła, kultury, subtelności, delikatności w momencie inicjacji". [30] Ciekawe wskazania daje tutaj Kamasutra: "Przez pierwsze trzy dni po ślubie mąż i żona powinni... powstrzymywać się od stosunku miłosnego... Przez następne 7 dni mają spożywać razem obiady i składać wizyty... 10 dnia wieczorem niech mąż przemówi łagodnie do swojej żony, aby natchnąć ją ufnością do siebie... Niech mężczyzna jeszcze przez pewien czas powstrzymuje się od współżycia, dopóki nie zjedna swej oblubienicy i nie zdobędzie jej zaufania, niewiasty bowiem, będąc delikatnymi z natury, lubią aby je zdobywać w sposób delikatny. Jeśli kobieta musi ulec brutalnej przemocy mężczy-

“Okazuje się także,

że osoby żyjące w konkubinacie czy tzw. "wolnym związku" są z reguły mniej zadowolone z jakości swej relacji. W konkubinatach jest więcej konfliktów, przemocy a także niższy stopień satysfakcji i zaangażowania niż w małżeństwach. zny, może obrzydzić sobie współżycie miłosne... albo może poczuć szczególną niechęć do własnego męża". [31] W tym fragmencie dostrzegam zbieżność z historią biblijnego Tobiasza, który wziął za żonę kobietę szczególnie doświadczoną cierpieniem i również przez trzy dni po ślubie powstrzymali się od współżycia, a oddawali modlitwie. "Prawo generalizacji" - wyjaśnia prof. Zbigniew Lew-Starowicz - "polega na tym że zwykle aktowi płciowemu towarzyszy odpowiedni klimat psychiczny, odpowiednie nastawienie, które rzutuje na późniejszy stosunek do płci odmiennej i do sfery seksu w ogóle. Tu właśnie tkwi najczęstsza przyczyna nerwic płciowych kobiet. Najczęściej bowiem stroną najbardziej poszkodowaną jest kobieta. (...) Świadomość, że druga strona nie miała najlepszych intencji, że kierowała się ciekawością, pożądaniem, pragnieniem zaspokojenia napięcia, rodzi stan frustracji". [32] Tutaj chcę pocieszyć osoby które maja w tej sprawie przykre doświadczenia. Życie pokazuje, że wiele trudności i lęków z czasem można jednak złagodzić, ale wymaga to pracy nad sobą, a czasem dodatkowej pomocy. Znane są jednak świadectwa osób które w dzieciństwie były molestowane seksualnie lub prostytuowały się, - ale później dzięki własnym wysiłkom, życzliwemu wsparciu innych, modlitwie i niekiedy przy pomocy terapeuty - zdołały rozpocząć szczęśliwe życie a także udane małżeństwa. [33] Nie zmienia to faktu, że jeśli mamy na

s. 31


TEMAT cokolwiek wpływ - to lepiej zapobiegać niż leczyć, niektóre choroby są nieuleczalne, a za głupotę się płaci. Jeśli ktoś został zraniony bez swojej osobistej winy, to przebaczenie sprawcy - choć trudne - będzie przydatne w procesie dochodzenia do siebie. Oczywiście przestępstwa należy zgłaszać na policję, chodzi mi tylko o wyrzeczenie się nienawiści.

ŚWIAT SIĘ POMYLIŁ

Rewolucja seksualna odebrała młodym ludziom zadowolenie z seksu – wynika z badań przedstawionych w czasopiśmie amerykańskich seksuologów "Journal of Sex Research" (czerwiec 2013). Analiza zachowań 4 tys. studentów wykazała, że sporadyczne relacje seksualne obniżają satysfakcję z życia płciowego i prowadzą do większego stresu. Inne badania, których wyniki opublikowano w tym samym czasopiśmie pokazują, że wyobrażenia o życiu seksualnym są kształtowane u współczesnej młodzieży przez dwa czynniki: telewizję i rówieśników. Te zaś dążą zasadniczo do jednego: jak największej koncentracji na seksie. Im szybciej, tym lepiej. Jednak doświadczenia ostatnich 50 lat dowiodły, że łatwy seks to w konsekwencji trudna rodzina. [34] "Ludzie często wykorzystują swoje ciała jako bufor, który pozwala im uniknąć psychicznej bliskości. Znacznie łatwiej jest pójść z kimś do lóżka i dzielić się z nim ciałem, niż swymi najgłębszymi myślami. Powszechność seksu przedmałżeńskiego i pozamałżeńskiego w naszej kulturze świadczy o naszej niezdolności do doświadczenia bezpieczeństwa, jakie daje prawdziwa bliskość. Pozorne bezpieczeństwo stosunku seksualnego, jest płytkim substytutem bezpieczeństwa i bliskości, jakie wypływają z głębokiej więzi emocjonalnej.” [35] Rzeczywiście, po przebadaniu 3 793 kobiet, dr Antony Paik wykazał, że kobiety, które rozpoczęły współżycie seksualne jako nastolatki, rozwodzą się znacznie częściej niż te które odłożyły inicjację seksualną na później. Doktor Paik tak komentuje rezultaty badań: "Podejście, które wskazuje na to, że seks nastolatków jest czymś OK, wpływa również na wynik małżeństwa".

s. 32

NUMERU

Istotną rolę odgrywają też pewne modele zachowań: "Wczesne doświadczenia seksualne prowadzą do wytworzenia się zachowań i wzorców myślowych, które promują rozwody". [36] Okazuje się także, że osoby żyjące w konkubinacie czy tzw. "wolnym związku" są z reguły mniej zadowolone z jakości swej relacji. W konkubinatach jest więcej konfliktów, przemocy a także niższy stopień satysfakcji i zaangażowania niż w małżeństwach. [37] Dzieci osób żyjących w konkubinacie przejawiają cechy bardziej podobne do cech dzieci wychowywanych przez samotnych rodziców niż cechy dzieci, których rodzice są w związku małżeńskim. [38] Czy warto zamieszkać razem przed ślubem, aby się wypróbować? Specjaliści twierdzą, że to, co z punktu widzenia młodych gwarantuje szczęście, może być sprzeczne z doświadczeniami życia codziennego. Okazało się, że pary, które mieszkają razem przed ślubem, są mniej zadowolone z życia małżeńskiego i bardziej narażone na rozwód. Te negatywne rezultaty eksperci określają jako „cohabitation effect” (efekt kohabitacji), czyli zależność między kohabitacją, a niską jakością małżeństwa. Wspólne mieszkanie przed ślubem może więc skutkować m.in. czerpaniem mniejszej satysfakcji z życia małżeńskiego, co w efekcie przyczyniania się do większej liczby rozwodów. - Założenia kohabitacji, które opierają się miedzy innymi na wygodzie, mogą także kolidować z procesem starania się o względy osoby, którą kochamy – twierdzi psycholog Mag Jay z University of Virginia w Charlottesville. Profesor Scott Stanley z Uniwersytetu w Denver również uważa, że wspólne mieszkanie przed ślubem w celu „sprawdzenia się” wpływa niekorzystnie na jakość przyszłego związku. Psycholog tłumaczy, że pary, które mieszkają ze sobą zwłaszcza przed zaręczynami, nie tylko czerpią mniejszą radość z pożycia małżeńskiego, ale także gorzej radzą sobie z nieporozumieniami, co w rezultacie prowadzi do poważnych kłopotów i częstszych rozwodów. Dlaczego? Prawdopodobnie pary te podejmują decyzję o ślubie z powodów praktycznych: długo razem mieszkają, przyzwyczaili się i trudniej jest im

się rozstać. [39] Konfrontując obecne trendy z wiedzą naukową i doświadczeniem życiowym, można dojść do wniosku że w kwestii miłości i seksu świat się pomylił! Jak wynika z raportu opublikowanego przez „Psychology Today”, satysfakcja seksualna jest masakrowana również przez pornografię, która wywołuje brak reakcji organizmu na normalną przyjemność seksualną. Autorka raportu Marnia Robinson przekonuje, że w wyniku oglądania pornografii mózg staje się niewrażliwy na dopaminę, neuroprzekaźnik, który uruchamia reakcję organizmu na przyjemność seksualną. Aby uzyskać jakiekolwiek działanie organizmu konieczne są coraz mocniejsze bodźce, co tworzy rynek na „ostre porno”, a także zmniejsza zdolność do normalnego życia seksualnego. Badaczka zastrzega jednak, że objawy te można zatrzymać po 6-12 tygodniach od odstawienia pornografii. Niekiedy będzie jednak wymagana pomoc specjalisty, bowiem odstawienie internetowej pornografii wywołuje takie same objawy, jak odstawienie innych używek: bezsenność, złość, spadek libido, problemy z koncentracją, a nawet objawy grypopodobne. Autorka raportu podsumowuje go trzema stwierdzeniami. Po pierwsze, że to wszystko da się naprawić. Po drugie, że będzie to jedna z najtrudniejszych rzeczy z jakimi przyszło ci się zmierzyć. I po trzecie, jeśli chcesz mieć normalne życie seksualne, to nie ma innego wyboru. [40] Rzeczywiście, praca nad sobą, życzliwe wsparcie innych, cierpliwość i odnalezienie sensu życia - z czasem potrafi uzdrowić wiele przykrych konsekwencji rewolucji seksualnej. Jest nadzieja. Tylko trzeba chcieć! 


TEMAT

Źródła: [1] Elizabeth Flock, "Devout Catholics Have Better Sex, Study Says", U.S. News, 17 lipca 2013 r., dostępny na http://www. usnews.com/news/articles/2013/07/17/ devout-catholics-have-better-sex [2] Izabela Smolińska, "Religijni kochają się lepiej", Wprost 19/1013, dostępny na: http://www.wprost.pl/ar/398382/Religijni-kochaja-sie-lepiej/ [3] Pobożni chrześcijanie mają lepsze życie seksualne, EAI/Witrtualna Polska, 28 listopada 2005 r., dostępny na: http:// wiadomosci.wp.pl/kat,32794,title,Pobozni-chrzescijanie-maja-lepsze-zycie-seksualne,wid,8104602,wiadomosc. html?ticaid=1128fc [4] Lorna, Philip Sarrel, „The Redbook Report On Sexual Relationships: A Major New Survey Of More Than 20 000 Women and Men”, Redbook (X 1980), s. 76-77, za: Josh McDowell, Tajemnica miłości, Pojednanie, Lublin 1994, s. 118. Książka dostępna na: http://loty_i_gry.republika. pl/christ/TajemnicaMilosci.pdf [5] Natalie Gittelson, „Heppily Maried Women: How They Got That Way, How They Stay Way”, “McCalls” (II 1980) s. 36, za: Josh McDowell, Tajemnica miłości, , Pojednanie, Lublin 1994, s. 118 [6] James Robinson, Survey Hints Religion May Aid Sexual Enjoyment, “Chicago Tribune” 9b.m. r. w.) cyt. za: Josh McDowell, Tajemnica miłości, Pojednanie, Lublin 1994, s. 119 [7] Evelyn Millis Duvall, „Building Your Marriage”, „The Family Guide toGood Living”, Woodburg, Bobbley Pub. Corp., 1977, s. 68. cyt. za: Josh McDowell, Tajemnica miłości, Pojednanie, Lublin 1994, s. 119 [8] Juliusz Ćwieluch, Po co ten ten seks?, rozmowa z seksuologiem Andrzejem Depko, Polityka.pl, 17 lutego 2010, dostępny na: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/292119,1,po-co-ten-seks.read [9] Krzysztof Reszka, "Bawer Aondo-Akaa: miłość przedniejsza niż wino!", wywiad, Parezja.pl, 25. 10. 2013 r. dostępny na: http://parezja.pl/bawer-aondo-akaa-milosc-przedniejsza-niz-wino/ [10] Arcy-bogatą literaturę potwierdzającą te fakty podaje artykuł redakcyjny: "Związek partnerski? [11] Czy związek nieformalny jest lepszy od małżeństwa?", dostępny na: http:// www.milosc.info.pl/zwiazek-partnerski/ [12] Paweł Wasilewski, Seks to zdrowie!,

NUMERU

Polityka.pl, 19.12. 2006, dostępny na: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/ nauka/202194,1,seks-to-zdrowie.read [13] Josh McDowell, Młodzi i seks, czyli jak rozmawiać o tych sprawach. Mózg najpotężniejszy organ seksualny człowieka - Wykład nr 1, dostępny na: http://www. youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=Dt87SXp3MlQ [14] Wanda Półtawska, wykład, Łódź, 10 stycznia 2014 r., dostępny na: http://www. youtube.com/watch?v=2jBHXuvqaJE [15] "Bawer Aondo-Akaa: Miłość przedniejsza niż wino!", http://parezja.pl/ bawer-aondo-akaa-milosc-przedniejsza-niz-wino/ [16] "Czy miłość na całe życie jest możliwa? Pięć nawyków udanych par i cztery sygnały ostrzegawcze dla wszystkich", artykuł redakcyjny, dostępny na: http://www.milosc.info.pl/czy-milosc-na-cale-zycie-jest-mozliwa/ [17] Zbigniew Lew Starowicz, "Eros natura kultura", Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1974, ss. 155-157. [18] Zbigniew Lew Starowicz, "Eros natura kultura", Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1974, s. 165 [19] Tamże, s. 164 [20] Tamże, s. 166 [21] Zbigniew Lew Starowicz, "Eros natura kultura", Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1974, s. 167 [22] Zbigniew Lew Starowicz, "Eros natura kultura", Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1974, s. 176 [23] "Z seksem lepiej poczekaj", KP/PFi, facet.wp.pl, 02.01.2014, dostępny na: http://facet.wp.pl/kat,1007823,title,Z-seksem-lepiej-poczekaj,wid,16297457,wiadomosc.html?ticaid=112b10 [24] Jan Paweł II, List do kobiet z okazji IV światowej konferencji ONZ, 1995 r. [25] Zbigniew Lew Starowicz, "Eros natura kultura", Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1974, s. 168 [26] Cyt. za: Zbigniew Lew Starowicz, "Eros natura kultura", Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1974, ss. 184-185. [27] Zbigniew Lew Starowicz, "Eros natura kultura", Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1974, s. 167 [28] Warto wspomnieć tutaj historię byłem porno-gwiazdy Shelley Lubben. Zob. http://sila-prawdy.salon24.

pl/568827,shelley-lubben-byla-gwiazda-porno-sexbiznes-i-nowe-zycie [29] Wolny seks szczęścia nie daje, KAI, 16.07. 2013r. dostępny na: http://ekai.pl/ wydarzenia/x68900/wolny-seks-szczescia-nie-daje/ [30] Josh McDowell, "Wyobcowane pokolenie", Oficyna Wydawnicza "Vocatio", Warszawa 2009, s.223 [31] Szybko przestała być dziewicą? Szybko się rozwiedzie!, Wirtualna Polska, 06.08. 2012, dostępny na: http://facet. wp.pl/kat,70996,wid,14821634,wiadomosc.html?ticaid=112adf&_ticrsn=5 [32] Za: "A może jednak małżeństwo? Czy tzw. "związek na próbę" to dobry wstęp do małżeństwa?", dostęny na: http://www. milosc.info.pl/malzenstwo/ [33] Por. S.L. Brown & A. Booth, Cohabitation Versus Marriage: A Comparison of Relationship Quality, 58 J. Marriage & Fam. 668 (1996); [34] R. Forste & K. Tanfer, Sexual Exclusivity Among Dating, Cohabiting and Married Women, 58 J. Marriage & Fam. 33 (1996); [35] L.L. Bumpass et. al., The Role of Cohabitation in Declining Rates of Marriage, 53 J. Marriage & Fam. 913 (1991); [36] J.E. Straus & M.A. Stets, The Marriage License as Hitting License: A Comparison of Assaults in Dating, Cohabiting and Married Couples, 4 J. Fam. Violence 161 (1989). [37] Tamże, por. William H. Jeynes, The Effects of Several of the Most Common Family Structures on the Academic Achievement of Eighth Graders, 30 Marriage and Family Review 73 (2000); [38] Donna Ruane Morrison & Amy Ritualo, Routes to Children’s Economic Recovery After Divorce: Are Cohabitation and Remarriage Equivalent?, 65 Am. Sociological R. 560 (2000); [39] Monika Stypułkowska, "Wspólne mieszkanie przed ślubem negatywnie wpływa na jakość małżeństwa", na podst. New York Times, Kobieta.wp.pl, 20, 04. 2012, dostępny na: http://kobieta. wp.pl/kat,26325,title,Wspolne-mieszkanie-przed-slubem-negatywnie-wplywa-na-jakosc-malzenstwa,wid,14426649,wiadomosc.html [40] "Albo porno, albo dobry seks", Gość Niedzielny, 23. 10. 2011, dostępny na: http://gosc.pl/doc/992050.Albo-porno-albo-dobry-seks

s. 33


TEMAT

NUMERU

Szkoła seksu Wojciech Urban

Edukacja seksualna to temat głośny i pełen kontrowersji. Obie strony sporu deklarują, że chodzi im przede wszystkim o dobro młodych ludzi. Choć, teoretycznie, cel mają wspólny, dzieli je przepaść. O co w tym wszystkim chodzi? Czy edukacja seksualna to zło wcielone, narzędzie do zniszczenia rodziny, a w efekcie społeczeństwa i narodu, jak twierdzą konserwatywni pedagodzy? A może jest to raczej konieczny wymóg zmieniającego się świata? Propagatorzy edukacji seksualnej oskarżają oponentów o ciemnotę, zacofanie, uleganie przesądom wbrew nauce. Po zapoznaniu się z argumentami obu stron staje się jasne, kto w tym sporze ulega przesądom, mając badania naukowe w głębokim poważaniu.

Taki na przykład „Ponton”. Pełna nazwa: Grupa Edukatorów Seksualnych „Ponton”. Grupę tą tworzy kilkanaście osób – praktycznie same kobiety, świeżo po studiach, w większości mających coś wspólnego z gender studies, feminizmem i homoseksualizmem. Jakiś czas temu na podstawie wypowiedzi uczniów przygotowali raport „Jak naprawdę wygląda edukacja seksualna w Polsce?". „Zajęcia z edukacji seksualnej w szkołach często prowadzą osoby do tego nieprzygotowane, przekazujące młodzieży swoje poglądy zamiast obiektywnej, neutralnej światopoglądowo wiedzy” wynika z raportu Grupy Edukatorów Seksualnych "Ponton".Brak systematyczności, niekompetentni prowadzący, organizowanie zajęć w niedogodnych dla uczniów terminach, np. po lekcjach, załatwianie na nich bieżących spraw niezwiązanych z tematem zajęć, a przede wszystkim nierzetelna, nacechowana ideologicznie wiedza - to problemy, na jakie najczęściej wskazywali uczniowie, pisząc o swoich doświadczeniach z edukacją seksualną w szkole. "Najczęściej prowadzącymi te zajęcia są katecheci, często także nauczyciele innych przedmiotów: biologii, WOS-u, czy polskiego. Przekazywane młodzieży informacje są nierzetelne i pełne stereotypów, nie ma mowy o prewencji przemocy seksualnej, asertywności, co młodym ludziom jest bardzo potrzebne" -

s. 34

“To co rozpoczęło

się jako uświadamianie seksualne młodzieży w wieku dojrzewania, przekształciło się w totalitarny atak na tożsamość płciową w postaci seksualizacji dzieci już od kołyski. mówiła Aleksandra Józefowska z Grupy "Ponton". Co znamienne jednak, raport powstał na podstawie e-maili. W ciągu czterech miesięcy „edukatorom” Pontonu udało się ich zebrać 637. To trochę za mało, by wyrokować o sytuacji w całym kraju. Szczególnie, że aby wysłać takiego e-maila, trzeba było wyszukać stronę Pontonu w Internecie, żeby w ogóle o się o takich badaniach dowiedzieć, co robili uczniowie mający problem z nauczycielem lub przedmiotem WDŻ-u. Ciekawe jest pomieszanie pojęć, które się dokonało w ostatnich latach. Działania grup domagających się wprowadzenia edukacji seksualnej, takich jak „Ponton”, sugerują, że obecnie w Polsce nie ma edukacji tego typu. Nie jest to zgodne z prawdą. Polskie szkoły od 1998 roku prowadzą edukację seksualną. Realizuje się to na

przedmiocie „Wychowanie do życia w rodzinie”, choć edukacja seksualna nie wyczerpuje proponowanych treści. W literaturze przedmiotu wyróżnia się trzy typy edukacji seksualnej, oznaczając je literami A, B i C. A. - wychowanie do czystości - abstynencji seksualnej; B. - biologiczną edukację seksualną; C. - złożoną edukację seksualną, zawierającą oba powyższe podejścia. Program realizowany obecnie na lekcjach WDŻ zakłada edukację seksualną typu A. Propagatorem typu B jest Międzynarodowa Federacja Planowanego Rodzicielstwa (IPPF), która w Polsce działa w ramach Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz Towarzystwa Rozwoju Rodziny. Te organizacje wraz z "Pontonem" są podporządkowane międzynarodowej ideologii wypracowanej przez ONZ i WHO. Promują rodzaj myślenia o ludzkiej seksualności, który odrywa je od miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Środowiska te odnoszą się krytycznie do programów wychowania prorodzinnego. Zarazem zarzucają ideologiczne podejście do wychowania seksualnego Kościołowi Katolickiemu. Który z programów edukacji seksualnej jest najskuteczniejszy? Badania na ten temat prowadziła m. in. socjolog, dr Krystyna Kluz, pracownik Krakowskiej Akademii im. A. Frycza Modrzewskiego. „Ocena wpływu szkolnej edukacji seksual-


TEMAT

nej na poglądy, a przede wszystkim na zachowania młodzieży w tej dziedzinie nie jest łatwa. Z jednej strony trzeba mieć na uwadze fakt, że nawet najbardziej kompetentni i zaangażowani w realizację takiego programu nauczyciele nie są jedynymi podmiotami odgrywającymi znaczącą w kształtowaniu wyborów życiowych swych uczniów. Ich podopieczni podlegają bowiem wpływom różnych innych środowisk i czynników – rodziny, grup rówieśniczych, religijnych, wzorców lansowanych przez media itd. Z drugiej jednak strony byłoby zapewne błędem twierdzenie, że adresaci szkolnej edukacji seksualnej są absolutnie zamknięci na kierowany do nich przekaz.[…]. Realizacja edukacji seksualnej typu B nie eliminuje problemu nieplanowanych ciąż i aborcji u nieletnich, nie zabezpiecza też skutecznie przed chorobami przenoszonymi drogą płciową. Zdecydowanie lepsze wyniki przynosi w tym zakresie realizowany w naszym kraju program „wychowania do życia w rodzinie”, czyli edukacja seksualna typu A.” – twierdzi dr Kluz. Do weryfikacji wniosków płynących z raportu „Pontonu” skłania również badanie krakowskich gimnazjalistów, „Uczniowie o wychowaniu do życia w rodzinie”, przeprowadzone przez dr Szymona Czarnika z Instytutu Socjologii Uj w kwietniu 2012 roku.„W każdym przypadku liczba uczniów zainteresowanych jest większa od znudzonych. Na szczycie listy znajdują się tematy

NUMERU

związane z seksualnością człowieka, zakochaniem, inicjacją seksualną i antykoncepcją. Przy pewnych tematach uwidacznia się bardzo wyraźne zróżnicowanie zainteresowania między dziewczętami i chłopcami. Do tematów, które wyraźnie bardziej interesują dziewczęta, należą: antykoncepcja, ciąża i poród, ochrona przed przemocą seksualną. Do tematów, które wyraźnie częściej interesowały chłopców, należała pornografia.” – pisze w raporcie (dostępny na stronie wychowawca. pl) – „Większość uczniów uznawała, że wiedza z przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie” przyda im się w życiu (67%), przy czym przeważały oceny umiarkowane („raczej tak”). Dziewczęta postrzegały przedmiot jako bardziej przydatny od chłopców (Tab.9). Generalnie badanie ujawniło dość pozytywny stosunek gimnazjalistów do zajęć z „Wychowania do życia w rodzinie” i prowadzących je nauczycieli. Deklaracje uczniów, którzy przyznają, że czerpią z tych zajęć swoją wiedzę na temat ludzkiej seksualności, cechuje wyraźnie mniejszy stopień rozluźnienia obyczajowego oraz bardziej pozytywny stosunek do zasady ochrony ludzkiego życia od momentu poczęcia. Pod tym względem wpływ szkoły współgra z wpływem środowiska rodzinnego i stanowi znaczącą przeciwwagę dla permisywnych postaw kształtowanych pod wpływem wiedzy czerpanej z Internetu i telewizji.” Skąd wzięły się pomysły, by pod

hasłem edukacji seksualnej uczyć uprawiania stosunków seksualnych? Dr Kluz uważa, że w Polsce mamy całkowicie inne podstawy, na których opieramy edukację seksualną. – „Tylko w nielicznych krajach, m.in. w Polsce, traktuje się edukację seksualną jako element przygotowywania młodych ludzi do życia w małżeństwie i rodzinie, co oznacza wychowywanie ich do abstynencji seksualnej, bez propagowania antykoncepcji. W zdecydowanej większości krajów (przede wszystkim w północnej i zachodniej Europie) realizowana jest inna wersja tej edukacji, w której małżeństwo i przedślubną abstynencję uznaje się wprawdzie za wartości występujące w rzeczywistości społecznej, ale traktuje się je jako opcjonalne, a nie fundamentalne dla ładu moralnego. Podkreśla się natomiast, że człowiek jako istota seksualna ma prawo do realizacji swoich potrzeb w tej dziedzinie także wówczas, gdy nie zamierza wchodzić w relację małżeńską. Aby jednak zaspokajanie potrzeb seksualnych było bezpieczne i przynosiło satysfakcję, niezbędna jest odpowiednia wiedza na temat stylów kontaktu seksualnego, sposobów unikania niepożądanej ciąży oraz zabezpieczania się przed chorobami przenoszonymi drogą płciową. Uważa się, że taka wiedza jest potrzebna przede wszystkim ludziom młodym, dopiero wchodzącym w dorosłe życie.” Skutki takiego podejścia są jednak tragiczne. Przykładem jest tu Wielka Brytania. Prowadzi się tam edukację

s. 35


TEMAT seksualną typu B. Wszystkie brytyjskie dzieci w przedziale wiekowym 10-14 są objęte obowiązkową edukacją seksualną. 5-latki mają być uczone o aborcji, 12-latkom rozdaje się prezerwatywy. Przy takiej edukacji Wielka Brytania ma najwyższy wskaźnik ciąż wśród nieletnich w Europie (26 urodzeń na 1000 kobiet w wieku 15-19 lat). Mimo wydania w ciągu ostatnich pięciu lat 165 milionów funtów na edukację seksualną, liczba ciąż wśród nieletnich jest tam najwyższa w Europie. W 1999 roku ogłoszono narodowy program walki z problemem ciąż nieletnich. Szkolono nauczycieli wychowania seksualnego, wprowadzono system bezpłatnych poradni planowania rodziny, otwarto specjalne gabinety poradnictwa przy szkołach, przekazywano uczennicom środki antykoncepcyjne i wczesnoporonne, nawet bez pytania o zgodę rodziców. Wielu nauczycieli nie potrafi mówić o psychologii młodego człowieka i wszystkich skutkach życia seksualnego, a ogranicza się jedynie do kwestii technicznych. W niektórych szkołach wykładowcy uczą młodzież technik seksu oralnego jako bardziej bezpiecznego, bo nieprowadzącego do zapłodnienia. W efekcie młodociani Brytyjczycy są w czołówce pod względem aktywności seksualnej: 64% chłopców i 66% dziewcząt rozpoczęło współżycie seksualne jeszcze przed ukończeniem 18 roku życia. Wśród 15-latek 40% przyznaje, że ma już za sobą stosunki seksualne. Działanie mechanizmów towarzyszących temu zjawisku omawiała Gabriel Kuby, goszcząc w Krakowie w maju 2012 roku. – „To co rozpoczęło się jako uświadamianie seksualne młodzieży w wieku dojrzewania, przekształciło się w totalitarny atak na tożsamość płciową w postaci seksualizacji dzieci już od kołyski. Podróż od „uświadamiania seksualnego” poprzez „wychowanie seksualne” do „kształcenia seksualnego” przy pomocy „emancypacyjnej” a nawet „neokemancypacyjnej pedagogiki seksualnej” toczy się jako podróż w kierunku całkowitej demoralizacji. Treści te zajmują coraz więcej miejsca w szkole, są obowiązkowe dla wszystkich grup wiekowych i wtłaczane są

s. 36

NUMERU

również do programów innych przedmiotów, dzieje się tak poprzez pedagogów seksualnych z poza szkoły. Stosowane są coraz bardziej agresywne techniki wywierania nieodwracalnego wpływu na dzieci i młodzież. Skutkują one blokowaniem głosu sumienia, łamaniem poczucia wstydliwości, aktywizowaniem pożądania seksualnego i likwidacją wszelkich norm moralnych. Pod szyldem „odpowiedzialnego“ obchodzenia się z własną seksualnością ma obowiązywać jeszcze tylko jedna norma: możesz robić to na co zgadza się twój partner seksualny. To jest właśnie kwadratura koła, gdyż ta granica może być uznawana tylko przez tych, którzy sami nauczyli się opanowywania siebie. Miliony młodzieży i dorosłych, którzy dopuszczają się nadużyć seksualnych nie są jak widać do tego zdolni. Potwornym następstwem takiej sytuacji są nadużycia seksualne pośród samej młodzieży i dzieci, których liczba rośnie na masowa skalę. Ważną rolę w tych procesach odgrywają telefony komórkowe i Internet. Cybermobbing, czyli szkalowanie i poniżanie osób przez Internet dokonywane jest najczęściej na tle seksualnym i szerzy się niezmiernie szybko.” – mówiła wówczas. Pewien pedagog, z którym rozmawiałem na ten temat (życzący sobie anonimowości) twierdzi: „Z powo-

du nieumiejętności rozmawiania o sprawach seksu ograniczamy się do technicznych aspektów związanych z nim problemów. W ten sposób edukacja seksualna sprowadza się w wielu miejscach na świecie do rozdawania prezerwatyw, środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych. A przecież seksualność nie sprowadza się jedynie do biologicznej części człowieka, ale również do jego psychiki. Zatem, aby mówić o pełnej informacji należy czerpać wiedzę zarówno z biologii jak i psychologii. Jeśli edukacja seksualna ma być nacechowana rzetelną wiedzą, powinna nie tyle być pozbawiona aspektu moralnego, ponieważ wychowanie człowieka pozbawionego moralności nie powinno być celem żadnego wychowawcy, a i nie jest możliwe oderwanie seksualności od kontekstu etycznego czy religijnego dla osób wierzących. Powinno się natomiast prezentować uczniom problem z różnych perspektyw, aby sami mogli podjąć decyzje, za które właśnie oni będą odpowiedzialni i aby dokonywali swoich wyborów świadomie.” – Największy problem polega jednak na tym, że edukacja seksualna stała się tematem politycznym, co paraliżuje w pewien sposób konstruktywną dyskusję oraz poważne i skuteczne podejście do tej kwestii. 


TEMAT

Mity o

NUMERU

średniowiecznych

polskich brudasach Bardzo żywotne są w naszym społeczeństwie dwa mity: pierwszy mówiący o „ciemnym”, barbarzyńskim i w ogóle obciachowym średniowieczu, oraz drugi – mit Polski i ogólnie Europy Wschodniej jako niecywilizowanego „Ciemnogrodu”, będącego zawsze daleko w tyle za Zachodem. Historia higieny w Europie średniowiecznej i nowożytnej mówi nam jednak coś zupełnie innego…

Kajetan Garbela Średniowiecze należało do epok, w których czystość i higiena stały na dosyć wysokim poziomie. Żyjący w XI wieku arabski podróżnik i geograf Arab Al-Bakri, napisał w swej Księdze dróg i królestw ciekawe słowa, tyczące się ówczesnych Słowian: „budują sobie dom z drzewa i zatykają szczeliny jego żywicą, służącą im także zamiast smoły do korabiów (statków - przyp. aut.). W domu tym czynią ognisko z kamienia w jednym kącie i na samym wierzchu nad ogniskiem robią otwór dla wypuszczania dymu. A skoro ognisko się rozpali, zamykają okno i zapierają drzwi domu. Mają tam naczynia do wody, którą polewają ognisko dla wytworzenia pary. Każdy z nich ma wiązkę suchych wici, którymi w ruch wprawiają powietrze i przypędzają do siebie. Wtedy cieką z nich rzeki potu i otwierają się ich pory, a co jest zbytecznego, wychodzi z ich ciała i na żadnym nie zostaje śladu krost ani wrzodów“. Słowa te cytuje Zygmunt Gloger, autor „Encyklopedii staropolskiej”, wydawanej w latach 1900-1903. Tyczą się one oczywiście tzw. bani, rodzaju łaźni parowej, popularnej do dziś m. in. na terenie Rosji. Wspomina o nich także ruski kronikarz Nestor, opisując historię księżnej Olgi. Kronikarze działający w państ-

“Do dobrych oby-

czajów wśród rycerstwa i możnych należało zaproszenie dopiero co przybyłego gościa do łaźni. Przełożeni cechów czy klasztorów dbali zresztą o to, by ich podwładni z kąpieli korzystali, nawet pod określonymi karami wie Piastów podają nam również informacje o korzystaniu z łaźni na terenach polskich. Gall Anonim przekazuje w kilku miejscach, że bywał w nich Bolesław Chrobry, a według Jana Długosza zalecający się do Jadwigi Jagiełło – wielki fan higieny - miał zaprosić jej posłów właśnie do łaźni, aby mogli przyjrzeć mu się w całej okazałości. Zresztą brat Jagiełły, Świdrygiełło, uzyskał nawet od papieża Eugeniusza IV specjalne pozwolenie na zażywanie kąpieli w niedzielę. Tradycja wizyt władców w łaźniach miała według Glogera dotrwać aż do czasów Zygmunta Augusta,

kolejni polscy królowie mieli z kolei korzystać z wanien. Można powiedzieć, że w czasach nowożytnych był to wyjątkowy w porównaniu z resztą Europy przejaw konserwatyzmu. Szczególnie na zachodzie kontynentu poziom higieny od XVI wieku spadał, w Rzeczpospolitej jednak, a także w dużej mierze w Rosji i częściowo na terenach Imperium Osmańskiego pozostawał on ciągle na wysokim poziomie W średniowiecznych miastach całej Europy spotykano po kilka czy kilkanaście łaźni, a w tych największych mogło ich być nawet ponad 20. Duży wpływ na ich popularność miały doświadczenia krzyżowców, którzy zetknęli się z nimi w Ziemi Świętej i postanowili eksportować łaźnie do swoich ojczyzn. W ówczesnych miastach popularne były także sieci wodociągowe – np. do Krakowa wodę doprowadzano z Rudawy przez Krowodrzę swoistym ziemskim akweduktem o długości kilku kilometrów. Istniały łaźnie cechowe, będące własnością konkretnych cechów - kongregacji rzemieślników lub kupców (np. łaźnie kowali, pasamoników itp.), łaźnie miejskie, także łaźnie pałacowe w siedzibach wielmożów czy klasztorne. Do

s. 37


TEMAT

dobrych obyczajów wśród rycerstwa i możnych należało zaproszenie dopiero co przybyłego gościa do łaźni. Przełożeni cechów czy klasztorów dbali zresztą o to, by ich podwładni z kąpieli korzystali, nawet pod określonymi karami. Poza funkcją higieniczną łaźnie pełniły także rolę miejsc spotkań towarzyskich, a nawet kulturalnych, w których potrafiono spędzać wiele godzin, a nawet całe dnie. Używano w nich tak zimnej, jak i ciepłej wody, oraz ługu, ziół czy mydła. Przy trudniejszym do usunięcia brudzie stosowno często witki wierzbowe, zaś do mycia zębów czasami służyła soda oczyszczona lub czosnek, znany ze sowich bakteriobójczych właściwości. Istniał zresztą osobny cech łazienników, dbających o prawidłowe funkcjonowanie tych jakże ważnych dla lokalnych społeczności miejsc. Najubożsi mieszkańcy dostawali nawet od władz swoiste dofinansowanie na przynajmniej jedne w tygodniu odwiedziny łaźni miejskich, często miało to miejsce w soboty. Powody były co najmniej dwa: wyższy, duchowy – obmycie się jako przygotowanie do świętowania niedzieli, Dnia Pańskiego, oraz bardziej przyziemny – w częstych kąpielach widziano szansę na zmniejszenie

s. 38

NUMERU

możliwości wybuchnięcia zarazy. Z kolei powstrzymywanie się od kąpieli, odwiedzania łaźni i zabiegów higienicznych w ogóle uznawano za wielkie wyrzeczenie i element wielkiej ascezy, pomagającej osiągnąć świętość. Mieli sobie jej odmawiać m. in. święta Jadwiga Śląska czy książę wielkopolski Przemysł I, o którym Kronika Wielkopolska podaje, że miał się nie kąpać dobre cztery lata przed śmiercią. Sytuacja zaczęła zmieniać się pod koniec średniowiecza. Coraz częściej pojawiały się sugestie, jakoby łaźnie miały być siedzibą rozpusty, a niektóre wręcz posądzano o przykrywkę dla zorganizowanego nierządu. Gdzieniegdzie napomykali o tym duchowni, gdzie indziej zaś władze miejskie czy co światlejsi obywatele. Być może było w tym dużo prawdy, być może był to element renesansowej manii odrzucania wszystkiego, co średniowieczne, więc „ciemne”. Być może także doświadczenia wielkich epidemii, np. czternastowiecznej dżumy – czarnej śmierci uzmysłowiły europejczykom, że jednak kąpiele przed epidemiami nie chronią, a tłum w łaźniach sprzyja ich rozprzestrzenianiu, więc w sumie – po co się myć?! Faktem jest na pewno to, że prak-

tycznie od okresu odrodzenia zachodnia Europa stała się oazą brudu i braku higieny. Henryk Walezy po przyjeździe do Polski w 1574 roku był najbardziej zdziwiony obecnością wychodków na zamku Wawelskim. Francja bowiem wiodła wówczas na kontynencie prym w kategorii braku higieny, a potrzeby fizjologiczne załatwiano tam najczęściej w kominkach. Nie do końca potwierdzona anegdota mówi zresztą, że królowie francuscy postanowili zbudować Wersal właśnie z tego powodu, że Luwr i pozostałe ich rezydencje tak cuchnęły, że nie dało się już w nich przebywać. Francuzi zresztą stronili od wody, jak tylko mogli. Wielu z nich w życiu zaznało zaledwie kilku, jeśli nie żadnej, kąpieli całego ciała. Wierzyli oni bowiem, że woda może obniżyć odporność, np. poprzez otwarcie porów w skórze, prze które dostaną się do organizmu choroby, lub też zetrzeć samą skórę. Zamiast tego stosowano ogromne ilości mających zabijać odór perfum (jest więc jasne, dlaczego wiele firm perfumeryjnych czy związanych z nimi terminów wywodzi się z Francji), a włosy, zamiast myć, często golono i zastępowano perukami (łatwiej było pozbyć się z nich wszy, lub po prostu wyrzucić). Wyznacznikiem higieny


TEMAT

NUMERU

były z kolei czyste mankiety i białe kołnierzyki, więc ograniczano się jedynie do ich czyszczenia, w niektórych przypadkach zmiany bielizny co dzień lub co kilka dni. Był to jednak szczyt zachodnioeuropejskiej czystości doby nowożytnej. Niebagatelne znaczenie miał też fakt, że w trakcie wojen XVI i XVII wieku wiele sieci wodociągowych w Europie zostało zniszczonych i nie było pieniędzy na ich odbudowę. Słowiańskie umiłowanie czystości przetrwało jednak w tych czasach na naszych terenach. Polacy byli dla Francuzów czy Włochów prawdziwym ewenementem, jeśli chodzi o higienę. Dziwiono się, że polska szlachta potrafi myć całe swe ciało, i to jeszcze w zimnej wodzie, nawet kilkukrotnie w tygodniu. Wśród szlachty i bogatego mieszczaństwa utrzymał się zwyczaj fundowania kąpieli, jeśli nie w ogóle osobnych łaźni, dla żaków czy najuboższych mieszkańców miast lub prywatnych włości. Również mieszczanie i chłopi nie byli brudasami. Żyjący w XVI wieku kronikarz Marcin Kromer zapisał takie słowa: „Polacy latem i zimą dla obmycia i pokrzepienia ciała lubią łaźnie i cieplice (miejsce, gdzie zażywano kąpieli w ciepłej wodzie – przyp. aut.), których oddzielnie niewiasty, oddzielnie mężczyźni zażywają”. Miały być one według Glogera popularne w dworach i na wsiach, a także wśród mieszczan, np. lwowskich. Za szczególnie zdrowe uchodziły kąpiele w zimnej wodzie, hartującej organizm i pomagającej w walce z wszelakimi „humorami” i chorobami. Co prawda wojny siedemnastowieczne utrudniały utrzymanie wysokiego poziomu higieny (np. w czasie potopu szwedzkiego najeźdźcy zniszczyli krakowską sieć wodociągową, którą odbudowano dopiero dwa wieki później), ale sytuacja na ziemiach Rzeczypospolitej w porównaniu z „oświeconym” Zachodem i tak wyglądała całkiem dobrze. Sytuacja zaczęła zmieniać się dopiero w końcu XVIII wieku, gdy wraz z zaborami zaczęły się na naszych terenach rozpleniać obce wzorce higieny, a raczej jej braku. 

s. 39


TEMAT

NUMERU

Choroba ciała

= choroba duszy Sara NałęczNieniewska

DWIE DROGI

Czy ciało i dusza to ten sam byt, czy może rozdzielne substancje? Czy ciało człowieka mogłoby funkcjonować bez duszy? Czy właściwie jesteśmy w stanie wytłumaczyć fenomen naszej świadomości? Czy powiedzenie w „zdrowym ciele zdrowy duch” ma prawdziwe odniesienie do rzeczywistości? Czy alkoholizm i narkomania to choroby duszy? Czy można uleczyć ludzkie ciało wpływając na duszę? Te pytania zadawali i zadają sobie najwięksi Ojcowie Kościoła, filozofowie, naukowcy oraz psychologowie, dochodząc do różnych konkluzji. Może warto zadać je jeszcze raz i spróbować zrozumieć kim właściwie jesteśmy.

Większość prób uzmysłowienia sobie czym jest człowiek wynika z tradycji dualistycznej, według której istnieją dwie klasy substancji: ciało jako materia, namacalna, fizyczna i duch, podłoże doświadczeń wewnętrznych. Pierwszy pogląd, zwany dualizmem skrajnym prezentowali: Platon, św. Augustyn czy Kartezjusz. Założyli oni, że duch i ciało to odrębne, samoistne, równorzędne substancje będące podłożem, ale podłoża nie potrzebujące. Odrębne myślenie przedstawił uczeń Platona, Arystoteles, który wyznając dualizm umiarkowany, stwierdził, że ciało składa się z dwóch czynników: materii i formy (duszy). Forma nie istniałaby bez materii. Tomasz z Akwinu rozszerzył ten pogląd twierdząc, że to dusza jest bytem samoistnym, to ona nadaje ciału życie. Heraklit, który sformułował powiedzenie panta rhei – wszystko płynie, zauważył, że w człowieku też „coś” płynie i jest przyczyną wszelkich w nim zmian. To „coś” było właśnie duszą. Platon natomiast stwierdził, że człowiek jest duszą, a ciało naczyniem, do którego został zesłany za swe przewinienia, które musiał popełnić w świecie idei. Tu pojawia się słynna jaskinia platońska i pogląd, że świat jest tylko odbiciem prawdzi-

s. 40

“W tradycji Kościoła

Katolickiego nie wszyscy wyznawali pogląd jedności duszy z ciałem. W nauczaniu św. Pawła można odnaleźć odniesienia do filozofii greckiej, kiedy wprowadza rozróżnienie na dwa składowe elementy osoby ludzkiej.

wych idei, marnym cieniem. Ciało stało się według niego grobem duszy i tylko cnotliwe życie jest w stanie ją wyzwolić. Przez wiele wieków myśl platońska przeważała w świecie chrześcijańskim. Niektórzy do dziś twierdzą, że to ciało jest grzeszne, a dusza może być tylko dobra. Ale czy nie jest tak, że człowiek popełnia grzechy w zgodzie ze swoją wolą i świadomością? Wybór złej drogi czy poddanie się pokusie, nie jest wyłącznie kwestią ciała czy atawistycznych instynktów. Decyzja zachodzi gdzieś głębiej. W końcu większość czynności, które wykonujemy nie jest me-

chaniczna, a intencjonalna. Intencja natomiast wynurza się właśnie z naszej świadomości. Bliższe mi jest myślenie Arystotelesa, który podkreślił nierozerwalność ciała i duszy, ich jedność. Św. Tomasz z Akwinu, na którego nauki Kościół postawił należyty nacisk dopiero po II soborze watykańskim, w swojej Summie teologicznej pisał, że dusza to treść ludzkiego istnienia. To ona właśnie nadaje materii życie, jest swoistym istnieniem człowieka. ”Zaś dusza – skoro jest częścią ludzkiej natury – nie ma naturalnej doskonałości inaczej, jak tylko w złączeniu z ciałem” – czytamy w tomie VII jego Summy.

RELIGIE ŚWIATA

Jaki pogląd na cielesność człowieka wyrażają religie świata? Właściwie w większości są kontynuacją myśli platońskiej i arystotelesowej. W zależności od pojmowania świata jako struktury cyklicznej, w różnych kulturach dusza może przechodzić reinkarnacje, pozostawiając ciało na ziemi jako naczynie, do którego może wchodzić i wychodzić, czy linearnej zakładającej koniec czasu, a co za tym idzie świata i sytuację, w której zmartwychwstałe, wskrzeszone ciała na nowo połączą się ze swoją duszą. Tą jedną jedyną.


TEMAT

Wierzenia animistyczne mówią, o wędrówkach dusz, podczas snu czy choroby. W Sumatrze związywano człowieka sznurem, aby jego dusza nie uleciała z ciała. W hinduizmie i buddyzmie wyznaje się pogląd reinkarnacji. Dusza, która podlega ścisłemu prawu karmy (prawo przyczyny i skutku) zmienia swoje miejsce pobytu. Nic nie jest stałe czy trwałe. Z życia do życia przechodzą jedynie nawyki i tendencje, które pozwalają nam myśleć, że mamy swoją tożsamość i ego. Kiedy człowiek umiera, znika również mylne przeświadczenie i wędrówka duszy zaczyna się na nowo. Chińczycy natomiast wierzyli, że człowiek posiada dwie dusze – po i hun, yin i yang, cielesną i eteryczną. Tej pierwszej należał się odpowiedni pochówek, aby mogła połączyć się z innymi duszami w podziemnych Żółtych Źródłach, a w trumnie należało pozostawić maleńki otwór, aby dusza eteryczna mogła udać się do nieba. W starożytnych Chinach wyznawano pogląd, że hun mają tylko ludzie dobrze urodzeni. Plemiona słowiańskie, wierzyły, że dusza to tchnienie życia i utożsamiali ją z oddechem. Tu również był podział na dusze jaźni (głowa) i dusze życia (brzuch). Tradycja Dziadów wynika z przeświadczenia Słowian, że co roku dusza jaźni może wyjść z zaświatów i należy ją odpowiednio ugościć.

NUMERU

Islam, judaizm i chrześcijaństwo przyjęły podobną myśl o nieśmiertelności ludzkiej duszy i jej nierozerwalności z ciałem. Myśli tej przeciwstawia się gnostycyzm twierdząc za Platonem, że ciało to pierwiastek zły i nieczysty, natomiast dusza to światło człowieka. W Starym Testamencie czytamy, że w akcie stworzenia człowiek nie otrzymuje duszy, a staje się duszą – w języku hebrajskim „nefesz”.W Księdze Ezechiela jest natomiast mowa nie o człowieku, który grzeszy, a o „duszy, która grzeszy, ta umrze”. Dla Żydów jedność duszy ludzkiej z ciałem była więc dość jasna.

KKK – KATECHIZM KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO

W tradycji Kościoła Katolickiego nie wszyscy wyznawali pogląd jedności duszy z ciałem. W nauczaniu św. Pawła można odnaleźć odniesienia do filozofii greckiej, kiedy wprowadza rozróżnienie na dwa składowe elementy osoby ludzkiej. Św. Augustyn traktował tą relację ciała i duszy na zasadzie małżeństwa. Po grzechu pierworodnym ich harmonia została rozbita, a ciało zamiast być posłuszne duszy walczy z nią i chce ją sobie podporządkowywać. Integralności natomiast zatwardziale bronił Justyn, który uznawał zmartwychwstanie ciał za najważniejszą z prawd chrześci-

jaństwa. Przez lata jednak skrajny dualizm przetaczał się przez chrześcijaństwo, dopiero w wiekach średnich św. Tomasz zapragnął przywrócić wiarę w jedność duszy z ciałem – compositum. W życiu ziemskim umysł złączony z ciałem poznaje świat poprzez zmysły. Rzeczy materialne poznajemy dzięki rozumowi, natomiast duszę możemy poznać tylko na drodze refleksji. Nie ginie ona wraz z ciałem i różni się od duszy zwierzęcej. Zawiera w sobie trzy najważniejsze ludzkie działania: siłę życiową, spostrzeżenia zmysłowe i dążenia instynktowne, natomiast jej wegetatywna część ma funkcję: rozrodczą, wzrostu i odżywiania. Człowiek więc zajmuje środkowe miejsce w hierarchii bytów, nie jest ani zwierzęciem ani aniołem. Stąd jego pragnienia są zarówno materialne, jak i duchowe. W okresie II Soboru Watykańskiego w konstytucji Gaudium et Spes stwierdzono, że człowiek stoi wyżej od zwierząt i rzeczy w hierarchii przewyższając je swoim wnętrzem. Katechizm Kościoła Katolickiego tak podsumowuje nauki i tradycje chrześcijańskie: człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga jest równocześnie istotą cielesną i duchową. W Piśmie Świętym pojęcie „dusza” odnosi się do samego człowieka, dusza i ciało tworzą naturę człowieka, dusza jest bezpośrednio stworzona przez Boga, a co za tym

s. 41


TEMAT

idzie jest nieśmiertelna. Po śmierci z powrotem połączy się więc z ciałem. Człowiek ma „wrodzone, naturalne pożądanie dobra”. To dusza ludzka nadaje człowiekowi godność i niepowtarzalność, sprawia, że staje się pełnią charakteru. Boecjusz w swoim dziele „O pocieszeniu jakie daje filozofia” stwierdza, że dusza ma uświęcać ciało w jego dążeniu do Boga, jako najwyższego dobra. W tej ścisłej relacji ciała z duszą, obie części mają na siebie wpływ, dlatego tak często człowiek oddaje się zgubnym pokusom, karmi się „złą muzyką czy retoryką”, które tylko zagłuszają na chwile cierpienie naszej duszy. Boecjusz podkreśla, że to co dobre i prowadzące do szczęścia jest przede wszystkim w nas samych. Czym byśmy byli bez duszy? Zlepkiem instynktów pragnących jedynie zaspokoić swoje materialne potrzeby. Wszystko wskazuje, że nie ma innej drogi, niż pracować nad swoją duchowością.

CHOROBY DUSZY

Ciało odzwierciedla stan naszej duszy. Dzisiaj leczenie farmakologiczne całkowicie zastępuje pracę nad sobą i swoim wnętrzem. Może droga do uzdrowienia jest w nas samych?

s. 42

NUMERU

Czym więc jest choroba duszy i jak wpływa ona na nasze ciało? Kiedy zachwiania jest integralność w człowieku objawy cielesne mogą wynikać z cierpienia duchowego. Dusza człowieka jest podatna na przywary i namiętności. Niespokojna. Czasami można mieć wrażenie, że chce z nas „wyskoczyć”. Czy to wołanie o pomoc? Ojciec Pustyni, teolog i mnich pontyjski, Ewagariusz poświęcił swoje życie na studiowanie zachowania ludzkiego. W Practike, które można potraktować jak traktat terapeutyczny mający pomóc w uzdrowieniu, opisał „duchową metodę, która zajmuje się oczyszczeniem duszy z namiętności. Jest to powolna praca oczyszczania serca, świadomego i nieświadomego, by odnalazła swe pierwotne piękno, zdrowie i swoje zbawienie”. Ewagariusz z Pontu analizował i badał poruszenia duszy i ciała, popędy i namiętności. Myśli, które mogą zgubić człowieka, a które są podstawą jego zachowań, nazwał „logisimoi”. W swoim traktacie radzi, jak osiągnąć stan idealny – „apatheia” (który tylko z nazwy przypomina współczesną apatię) – stan pozbawiany zachowań patologicznych, czyli "powrót od tego, co jest wbrew naturze, do tego, co jest

jej właściwe" (jak to określił św. Jan Damasceński). Ewagariusz wyróżnił osiem „logisimoi”, które będąc chorobami ducha mogą objawiać się przez choroby ciała. Gastrimagia czyli łakomstwo, ale również nadmierna mowa, kłamstwo. Filarguria – skąpstwo. Porneia – nieczystość. Orge – nadmierna popędliwość, gniew. Smutek, depresja, melancholia o pięknej nazwie - Lupe. Acedia rozumiana jako obsesja śmierci. Dzisiaj powiedzielibyśmy o skłonnościach samobójczych u człowieka. Kenodoksja to rozbuchane ego, próżność, natomiast Uperefania – pycha i paranoja. Ewagariusz w swoim opasłym dziele uczy jak trenować wolną wole, aby nie ulegała tym pokusom. Właściwie opisuje on 7 grzechów głównych, jednak traktowanie tych chorób w taki sposób odebrałoby jego dziełu charakter terapeutyczny. Lista ta, mimo swojej wiekowości ma odniesienie do życia człowieka współczesnego. Od lat społeczeństwa borykają się z problemami depresji, alkoholizmu czy narkomanii, które nazywane są „chorobami duszy” również przez profesjonalistów. Adam Workowski w jednym z wywiadów określa, że choroba ta, jak każda inna, jest zniszczeniem tego co dobre. Kierkegaard nazywa chorobę duszy rozpaczą i grzechem. Workowski zauważa: „Tyle że on [Kierkiegaard] na początku książki <<Choroba na śmierć>> umieścił dwa rozdziały, w których, nie wspominając prawie o Bogu, napisał, że ten, kto ma chorą duszę, nie chce być sobą — bo chciałby być kimś innym. Jeżeli pójdziemy takim tropem, szybko odkryjemy, że ani teologia, ani psychiatria nie dysponują narzędziami, bo problem dotyczy najbardziej podstawowych doświadczeń człowieka. Cierpię z powodu tego, że jestem, jaki jestem. Chciałbym zniszczyć samego siebie, ale nie potrafię. To język, którym można opowiedzieć o chorobach duszy współczesnej, w których człowiek źle się czuje ze sobą. Czasem buntuje się przeciwko faktom, czasem przeciw temu, co jest w nim samym, w środku”. Potwierdza również, że istnieje coś takiego, jak „pożądany stan duszy”. Uleczyć można się tylko


TEMAT

NUMERU

dzięki pełnemu współudziałowi. Z podobnego założenia wychodzą specjaliści do spraw narkomanii i alkoholizmu. Stąd ośrodki leczenia tych chorób nazywane są ośrodkami „samopomocy”. Według Światowej Organizacji Zdrowia najczęstszym powodem do sięgnięcia po narkotyki jest chęć akceptacji i adaptacji do wybranego środowiska, bunt przeciwko ogólnie przyjętym konwencjom, czy próba walki ze swoimi lękami. Wynikają one z braku zgody ze sobą i niepokoju. Twórca „Monaru”, Marek Kotański, określa problem narkomanii jako „stan duszy i ciała człowieka, który nie potrafi żyć we współczesnym świecie, wymagającym bezwzględnego przystosowania się do napięć, konfliktów, szczurzego wyścigu, którego upragnionym końcem ma być za wszelką cenę sukces”

WSPÓLNOTA JAKO NARZĘDZIE LECZENIA CHOREJ DUSZY

Lata 60 przynoszą w Europie wielu młodych narkomanów, wcześniej problem ten dotyczył tylko specyficznych grup społecznych, artystów czy lekarzy. Alkoholicy i narkomanii traktowani byli jak „zwykli” chorzy i odsyłani na leczenie farmakologiczne. Heroina pojawiła się dopiero w latach 70, a wraz z nią wzrosła liczba uzależnień. W Wielkiej Brytanii przepisywano recepty na narkotyki. W Niderlandach leczono metadonem. Bardzo szybko okazało się jednak, że w ten sposób nie leczy się uzależnienia, a tylko zastępuje narkotyk. Ośrodki leczenia uzależnień oraz terapeuci weszli na nową, eksperymentalną drogę. Drogą to było wykorzystanie ludzkich wspólnot (społeczności) jako narzędzia do pomocy narkomanom. Sama idea takich społeczności pojawiała się wielokrotnie na przełomie dziejów. Społeczności uzdrawiające, nauczające, udzielające wsparcia pod postacią sekt religijnych, ruchów społecznych, komun były tworzone od zawsze. Niektórzy doszukują się początków społeczności terapeutycznych w czasach starożytnych w praktykach grupowych ascetycznych

sekt religijnych, np. Esseńczyków, którzy nawoływali do przestrzegania reguł i nauk społecznych, aby uniknąć „podążenia drogą ciemności i podstępu” W pismach Filona z Aleksandrii można znaleźć informację o grupie uzdrowicieli zamieszkujących Egipt, którzy zajmowali się „nieuleczalnymi chorobami duszy” - popędami, namiętnościami, przywarami. Dla współczesnej terapii grupowej ma to dwa istotne znaczenia: choroba duszy to choroba całego człowieka objawiająca się w jego zachowaniu i braku kontroli, a uleczenie nie jest możliwe bez udziału społeczności i ogromnej pracy nad sobą. Oxford grupa ewangeliczna, Anonimowi Alkoholicy czy wspólnota Synanon to programy, od których rozpoczęło się traktowanie społeczności terapeutycznych jako metody leczenia uzależnień. „Wspólne dla nich wszystkich są między innymi takie idee, jak etyka pracy, wzajemna troska, wzajemne przewodnictwo oraz takie ewangeliczne wartości ,jak uczciwość, czystość, wyzbycie się egoizmu, miłość, rachunek sumienia, przyznawanie się do skaz charakteru, zadośćuczynienie wyrządzonych krzywd oraz praca na rzecz innych”pisał F. B. Glaser. W społeczności

Anonimowych Alkoholików proces powrotu do zdrowia sterowany jest przez 12 kroków i 12 tradycji. Przyznanie się do braku kontroli nad piciem, ofiarowanie swojej rekonwalescencji sile wyższej (Bogu, jak w grupie oksfordzkiej, wspólnocie w ruchu AA, albo innej, wybranej przez siebie sile wyższej), rachunek sumienia, zadośćuczynienie krzywd, modlitwa o wytrwałość w walce z nałogiem, pomoc w leczeniu innych. Terapia we wspólnocie przede wszystkim polega na nauczeniu chorego człowieka żyć na nowo. Na początku narkoman musi zrozumieć że „ja jest z gruntu dobre”, człowieka cechuje wieczne podążanie ku dobremu, jego wnętrze może być skażone, jednak nie stało się złe. Brzmi może banalnie, ale wiele osób z problemami nienawidzi siebie. Często narkomani wpadają w błędne koło, gardzą sobą, a żeby złagodzić ból czy wyrzuty sumienia sięgają raz po raz po środek odurzający. We wspólnocie uczą się również na nowo funkcjonować w społeczeństwie, dbając o drugiego człowieka, biorąc odpowiedzialność za siebie i innych. Osoby chore przyzwyczaja się do „obyczajnego życia”. Prawda, uczciwość, troska o dobro drugiego

s. 43


TEMAT

człowieka. Narkoman musi żyć w świadomości samego siebie i innych, zaufać otoczeniu, wsłuchać się w innych i żyć uczciwie – to właśnie prostolinijność i prawda jest podstawą relacji międzyludzkich. Oprócz pracy nad swoją duchowością i zajęć artystycznych, w ośrodkach terapeutycznych pracuje się fizycznie, często również gimnastykuje. Społeczność terapeutyczna jest niezwykłym fenomenem, nikt właściwie nie jest w stanie określić co sprawia, że tylko ten sposób leczenia jest w stanie uchronić narkomana przed nawrotem choroby. Przede wszystkim trzy czynniki mają ogromny wpływ na proces zdrowienia: ja – zrozumienie siebie i praca nad sobą Bóg – wiara w siłę wyższą, której można powierzyć swój proces leczenia, wspólnota – ludzie z tym samym problemem, na podobnej drodze, wspierający się nawzajem. Benedykt XVI mówił: Ciało stanowi granicę wzbraniającą nam zajrzeć do wnętrza drugiego i dotknąć go. Ale z drugiej strony, ciało jest także pomostem. Dzięki ciału spotykamy się i komunikujemy się wzajemnie we wspólnej materii stworzenia. PRACA NAD SOBĄ Czego my możemy nauczyć się od narkomanów? Należy zapytać siebie, co może być początkiem mojej choroby i jak jej zapobiec? Możemy zacząć od analizy siebie. Odpowiedzieć sobie na pytania, których normalnie sobie nie zadajemy. O nasze wady i zalety, mocne strony i słabości, nawyki. Kolejna rzecz, która

s. 44

NUMERU

brzmi banalnie, to czy potrafimy skupić się na sobie, w celu uświadomienia sobie pewnych rzeczy, czy raczej skupiamy się na błahostkach, na marnych problemach w nas samych, stawiając swoje ego na piedestale? Kiedy pojawia się prawdziwy problem jesteśmy bezradni, ulegamy swoim słabościom, zostajemy sami. Ciało powinno żyć w zgodzie z duszą, a przede wszystkim człowiek powinien pracować nad udoskonaleniem siebie. Ale nie w sposób, który można zobaczyć w telewizji - operacje plastyczne, zabiegi kosmetyczne, które tak naprawdę biorą się z ludzkiej pychy czy lenistwa. Teraz wszelkie zabieganie o przyjemności nazywa się dbałością o sferę duchową. William Blake mówił, że „ciało jest tą częścią duszy, którą odczuwa się poprzez zmysły”, należy zatem utrzymywać je w harmonii, dbać o nie. Dążąc do osiągnięcia złotego środka we wszystkim. Sprawność fizyczna jest bardzo ważnym aspektem dla zdrowia. Jednak tak jak w greckiej paidei człowiek powinien pracować przede wszystkim nad swoją cnotą – arete. Podstawą greckiego wychowania była szlachetność, moralność i dobroć w człowieku. Cnotę rozumiemy tu jako pewną „sprawność moralną”, prawość człowieka, która nawet w sytuacjach kryzysowych wychodzi na pierwszy plan. Osobie cnotliwej z łatwością przychodzi przestrzeganie norm moralnych i jest dla niej przyjemnością. W teologii katolickiej cnoty to dyspozycje woli i umysłu, które

porządkują uczucia w nas samych, kierują naszym postępowaniem i czynami. Tomasz z Akwinu za Arystotelesem oprócz podstawowych w chrześcijaństwie cnót teologicznych (wiara, nadzieja, miłość) i platońskich cnót kardynalnych (roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie, męstwo), wyróżnił cnoty heroiczne, które są właśnie tym czymś więcej, tym co przekracza normalną sprawność moralną człowieka. Warto poznać siebie i swoje możliwości, a kiedy wiemy, że nic nie stoi na drodze aby je przekraczać łatwiej piąć się w górę. Człowiek, który zastyga pozbawia się swojej wrodzonej cechy, parcia ku dobremu. Nie może to być jednak tylko troska o dobra materialne. Człowiek może łatwo popaść w uwielbienie rzeczy śmiertelnych, ponieważ sam jest śmiertelny. Jednak nie zapominajmy, że istnieje w nas również boski, nieśmiertelny pierwiastek, któremu też należy się odpowiednie miejsce w naszym życiu. Musimy dbać o integralność w nas samych. O harmonię. Pracując nad sobą, stawiając sobie cele, dbając aby przywary nie przyćmiły naszych zalet. Będąc dla drugiego człowieka. Całe życie dokonujemy różnych wyborów, nauczmy się więc dokonywać dobrych. „Dla nikogo nie jest ani za wcześnie ani za późno zacząć się troszczyć o zdrowie swojej duszy” – mówił Jan Parandowski. To dobra wiadomość. 


TEMAT

NUMERU

Odzyskane Ciało Od dłuższego czasu w historii myśli ludzkiej mamy do czynienia z pewnego rodzaju konfliktem podejścia do ciała i ducha. Są one sobie przeciwstawiane, a ciało jest utożsamiane z materią, która jest czymś złym. Utarło się że jest to wina religii i to głównie chrześcijańskiej z tego względu, że rzekomo ona promuje wartości dalekie od cielesnych oraz jest filozofią przyjazną głównie ascetom, a nie zwykłym śmiertelnikom.

Tomasz Markiewka Rzeczywisty rozdział ducha i ciała dokonał się w XVI wieku. Dokonał go Rene Descartes, bardziej znany jako Kartezjusz, który podzielił byty w swym systemie filozoficznym na res extensa i res cogitans. Odnoszące się odpowiednio do rzeczy fizycznych i niecielesnych, które są świadome swojej podmiotowości. Patrząc na to z perspektywy nauki ważniejsza okazała się druga klasyfikacja spychając ciało i to co z nim związane na dalszy plan. Kartezjusz nie był księdzem. Był wybitnym matematykiem i fizykiem. Co więc ma do powiedzenia Biblia, która w tej perspektywie nie jest wcale tak odległa odczuciom zwykłego człowieka.

JAK TO BYŁO NA POCZĄTKU?

Stary testament określa ciało mianem basar. Jest to stan zewnętrzny stworzenia, szczególnie człowieka. Biblia nie rozdziela bezwzględnie dwóch elementów stworzenia - duszy i ciała, ale pokazuje, że są one jednością integralną, które podkreślają wagę cielesności. Jest kilka przykładów pokazujących ciało jako coś wyjątkowego. Pierwszym z takich określeń jest godność ciała. Jest ono stworzone przez Boga przedstawianego jako tkacz lub garncarz (Ps 139, 13; Jer 1, 5). Z tego powodu podkreśla się podziw ciała i nie można go mieć w nienawiści. Najpełniej wychwala go Ezechiel, gdy mówi o sercu z ciała, które Bóg włoży w miejsce serca kamiennego i twardego (Ez 36, 26). W tych fragmentach nie tylko ciało jest gloryfikowane,

“By uświadomić so-

bie to jak ta część Biblii odnosi się do ciała jest zdanie sobie sprawy czego Jezus używa do ukazania nieśmiertelności i wykorzystania jako środka na stworzenie pokarmu, który ma ku temu służyć. Jest to ciało i krew. Nie jest to przypadek. ale i sam jego twórca, który wykonał je w sposób doskonały, bo to jego stworzeniu stwierdza, że jego dzieło jest bardzo dobre. Kolejnym określeniem jest osoba cielesna, które odnosi się do ciała jako całości osobowej. Nie jest to odwołanie tylko do zewnętrznych struktur człowieka, ale także do tego, że jest on istotą żywą i przez to doskonałą, bo to Bóg jest dawcą życia i to jest największy dar jaki dane stworzenie otrzymuje obok rozumu, ponieważ dzięki niemu może pisać własną historię. Sam Adam podkreśla znaczenie godności Ewy przez to, że jest ciałem z jego ciała (Rdz 2, 23). Coś przeciwnego narodziło się na gruncie greckim co zaczęło wchodzić do myślenia osób zajmujących się Biblia. Tym czymś było myślenie o ciele jako o więzieniu duszy. Tak przedstawiane ciało tłumaczono za pomocą

greckiego słowa sarks. Słowo to odnosi się do cielesności rozumianej jako coś negatywnego i grzesznego. Jednak nie wynika ono z myślenia żydowskiego, a wpływów greckich. Biblia ma na ten temat trochę inne zdanie. Odwołuj się do tego słowa wtedy gdy człowiek faktycznie pokłada zbytnią ufność w ciele i to ono staje się przedmiotem gloryfikacji. Mówią o tym zarówno Izajasz jak Jeremiasz, dwaj wielcy prorocy Starego Testamentu. Dla nich ciało, musi być ożywione duchem by było wartościowe, ponieważ inaczej pozostaje martwe i to jest zgodne z myślą Biblii. Podkreślając jedność ciała i duszy trzeba zwrócić uwagę na ich swoistą współzależność obecną szczególnie w psalmach (Ps 22; 32). Są tam opisy ukazujące to jak odbija się na stanie ciała to co dzieje się z psychiką czy duszą. Najczęściej nie chodzi o chorobę. Grzech, cierpienie psychiczne czy duchowe mają zawsze swoje reperkusje w ciele. Każda trudna sytuacja psalmisty jest opisana także przez to, co się dzieje z jego ciałem. Tak jakby nie można było opisać sytuacji duchowej, nie mówiąc o sytuacji ciała. Oczywiście, ciało nie kojarzy się w perspektywie biblijnej jedynie z trudnymi przeżyciami. Wystarczy wspomnieć księgę Pieśni nad Pieśniami, która stała się także inspiracją dla mistyków chrześcijańskich (Np. Św. Jan od Krzyża) mówiących o ich relacji do Boga, a w której ciało odgrywa bardzo ważną rolę, tak jak w każdym erotyku z prawdziwego zdarzenia. To integralne spojrzenie na człowieka każe

s. 45


inaczej oceniać różne postawy, które w imię ascezy zaniedbują ciało. Deprecjonowanie jakiejkolwiek sfery ludzkiej rzeczywistości będzie w świetle nauki jaką daje nam Biblia zaniedbaniem człowieczeństwa.

PO ROZERWANIU ZASŁONY ŚWIĄTYNNEJ

W Nowym Testamencie oprócz wspomnianego wcześniej słowa sarks istnieje także inna formuła określająca ludzkie ciało. Jest to soma. Św. Paweł nawiązuje do tego miana podkreślając możliwości rozmnażania, która dla Semitów jest tak znacząca. Nie odnosi tego określenia w przeciwieństwie do miana ciała zmarłego. Aby opisać ten stan używa sformułowania sarks. Dodatkowo przy wymianie katalogu grzechów, jest użyte wcześniej sarks, a nie soma, które jest o wiele bardziej pozytywne. Ponadto to bardziej negatywne określenie odnosi się do cielesności biorącej w posiadanie ciała, które posiada duszę i kierowania nim w stronę grzechu. To właśnie soma ma być ciałem wskrzeszonym i uwielbionym. Natomiast drugie określenie odnosi się do ciał, które zostanie zniszczone i zamieni się w pył. By uświadomić sobie to jak ta część Biblii odnosi się do ciała jest zdanie sobie sprawy czego Jezus używa do ukazania nieśmiertelności i wykorzystania jako środka na st-

s. 46

worzenie pokarmu, który ma ku temu służyć. Jest to ciało i krew. Nie jest to przypadek. Jest to świadomie przez niego zaplanowane mimo zgorszenia niektórych jego uczniów, którzy po tym akcie odeszło od Niego, bo byli zbyt zagłębieni w swoim myśleniu i nie byli otwarci na to co proponuje im Chrystus (J 6). Nie można zarzucać Jezusowi tego, że został on źle zrozumiany, ponieważ prowokacyjnie pyta apostołów o skutki tego wydarzenia. Tak więc pragnie On przywrócić ciału jego właściwą godność idąc pod prąd kulturze i społeczeństwu.

DOBRY SEKS

O dziwo ta aktywność człowieka jest związana z przykazaniem, które wypełnia spora część ludzkości, czego większość zapewne nie jest świadoma. Tak, to nie żart. W dodatku jest to pierwsze przykazanie obecne w księdze Rodzaju: rozmnażajcie się i bądźcie płodni. Biblia nie tylko go nakazuje, ale także określa jaki on powinien być i to nie po to by nas pognębić kolejnymi wymaganiami, ale żebyśmy uniknęli nie potrzebnych nieszczęść i niezadowolenia z życia. Zły seks jest powodem plotek, kłótni, rozwodów, depresji, samobójstw, zabójstw i gwałtów. Prowadzi do niechcianych ciąż, niechcianych romansów i niepożądanych sytuacji społecznych, skutkujących w przeróżnych innych grzechach, takich jak zgorzkniałość,

nienawiść, złośliwość i zemsta. Nieokiełznane pragnienia seksualne niosą z sobą wykorzystywanie, zniewolenie, znieważanie i wstyd, a ich skutkiem jest potępiane w Biblii kazirodztwo, nierząd, cudzołóstwo, niewierność, homoseksualizm i prostytucja. Nie mam zamiaru dowodzić, że rzeczywiści tak jest. Zrobiłbym to bez większego trudu, ale nie miejsce na to w tym artykule. Seks jest pomysłem Boga i częścią Jego planu dla rodzaju ludzkiego. Biblia mówi nam o granicach, których według Boga mamy przestrzegać, jeżeli chodzi o kontrolowanie naszych pragnień seksualnych. Po grzechu rajskim seks jako część ludzkiej natury też został wykrzywiony i dopiero zbawienie przez Chrystusa wyprostowało jego przeznaczenie. Mimo wszystko jesteśmy stale niedoskonali i ta część musi pozostawać pod naszą kontrolą o czym pisze Św. Paweł (2Tes 4, 3-8). Biblia wymaga od człowieka by był świętym i nie chodzi tu o całkowite wyrzucenie ze swojego życia przyjemności, ale o poświecenie każdej swojej działalności Bogu, który taką czynność uświęca i sprawia, że służy ona osiągnięciu szczęścia. Aby to wszystko się udało potrzeba angażować się w taki seks, który proponuje Biblia. Ponadto trzeba uczyć się samokontroli nie tylko fizycznej ale i psychicznej. Najpierw należy zacząć od tej pierwszej, bo jest łatwiejsza. Ta


kontrola wpływa także na naszą relacje do innych ludzi, których nie musimy oszukiwać, ani wykorzystywać. Propozycja seksu jest propozycją zdecydowanie małżeńską dlatego, że ten teren ma duży związek z odpowiedzialnością i dojrzałością. Jest to widoczne szczególnie w 1Kor 7, 1-5. Po za nim ze względu na słabość ludzką wzajemny dotyk prowadzi do rozbudzania pragnień i namiętności, co nie zawsze dobrze się kończy. Ponadto to małżonkowie wzajemnie rozporządzają sobą samymi i zaczynają tworzyć jedność. Nie jest właściwe, gdy oboje są daleko od siebie albo gdy z powodu kłótni nie dochodzi między nimi do tego jedynego w swoim rodzaju zjednoczenia mającego w sobie coś mistycznego.

nie da się prowadzić życia duchowego, być w relacji z Bogiem inaczej, jak tylko żyjąc w ciele. Podobnie Prawo dane przez Boga nie miało tyle prowadzić do wiecznego szczęścia co stanu powodzenia na ziemi, w którym Stwórca miał błogosławić. Gdy jednak niezrozumiała staje się przedwczesna śmierć sprawiedliwego, a śmierć w ogóle zaczyna być postrzegana jako skandal urągający dobroci Boga, pojawia się nadzieja na życie po śmierci. Ale pojawia się inaczej, niż to miało miejsce u sąsiadów Izraela. Życie, nawet to po śmierci, nie mogło być wyobrażone bez ciała, by nie było tylko intelektualną grą. Izrael, a za nim Kościół, wierzy w zmartwychwstanie ciała.

NIE TAKA STRASZNA ŚMIERĆ

Biblia w swej długiej drodze ewoluowania jej myśli prowadzi nas ku konkretnemu celowi po co mamy ciało i jaki ma ono mieć końcowy charakter. W Nowym Testamencie mamy świadectwo uwielbionego ciała Jezusa, który przechodzi przez drzwi zamknięte (J 20,26) oraz pozostaje nierozpoznany przez swoich najbliższych mimo, że przebywał z

To co najbardziej przeraża człowieka odkąd można znaleźć jakiekolwiek źródła historyczne to śmierć i możliwość zapomnienia. Jest ona jednak radykalnie związana z ciałem jako czymś kruchym. W pewnym sensie ciało i jego śmiertelność nieubłaganie mówią prawdę o człowieku. Gdyby nie śmiertelne ciało, człowiek bez żadnych ograniczeń mógłby tworzyć iluzje na temat samego siebie i swego życia. Prawda ta była droga Izraelowi, który bardzo długo wierzył, że wszystko kończy się wraz ze śmiercią ciała. Chociaż jego wiara uległa ewolucji i pojawiała się nadzieja na życie po śmierci, z biblijnych kart nigdy nie znikły zapisy świadczące o tym rozwoju myśli. Może to świadczyć o tym, że życie po śmierci nie jest takie oczywiste i łatwe do osiągnięcia. Wspominałem już zdarzało się, że w innych kulturach wyczekiwano śmierci jako czegoś co ma uwolnić egzystencję człowieka. Semici natomiast patrzyli na to zgoła inaczej. Mieli świadomość tego krótkości życia człowieka i potrzeby zasłużenia na rekompensatę trudnego życia (Ps 89, 48-49). Jest tu nadmieniony Szeol. Było to miejsce jakby zawieszenia, niebytu, którego każdy pragnął uniknąć. Brak nadziei na życie po śmierci, a jednocześnie utożsamienie życia z ciałem odgrywało ważną rolę w duchowości Izraela:

I PO CO TO WSZYSTKO?

nimi dzień w dzień (J 20,15). Co to wszystko oznacza? Przede wszystkim, że ciało Jezusa nie było już dłużej nierozłącznie związane z materią. Dzięki temu, Jezus mógł pojawiać się w różnych miejscach i nagle też znikać (Łk 24,31). Jednocześnie należy pamiętać, że nie jest to ciało tylko duchowe, bo Jezus je normalny posiłek wraz z uczniami (Łk 24,41-43), a oni mają także możliwość dotykania go (J 20,17.27; 1 J 1,1). Nie był On także ograniczony czasem, dzięki czemu z ludzkiej perspektywy ukazywał się różnym ludziom w tym samym czasie (1 Kor 15,6). To wszystko powoduje, że ten stan godny pożądania i powoduje, że z chęcią sami chcielibyśmy takimi się stać. Nie znam nikogo kto nie chciałby przekraczać bariery czasu i materii. Dobrym objawem coraz bardziej biblijnego myślenia jest mówienie o duchowości ciała, ale jest w tym jeden minus. Zaczyna się kłaść nacisk na uduchowianie ciała, że stało się bliższe Bogu natomiast by natknąć się na Boga, który sam stał się ciałem dla człowieka to sam człowiek musi twardo stąpać po ziemi i pozostać cielesny. 

s. 47


ROZMOWA NUMERU

Teologia ciała

Rozmowa z o. dr Jarosławem Kupczakiem, Dominikaninem, wykładowcą akademickim na temat ludzkiej cielesności w ujęciu katolickim.

Kamil Majcherek

Robert Jankowiak

Robert Jankowiak: Teologia może kojarzyć się z czymś duchowym, nieziemskim. Jednak zajmuje się również czymś bardzo przyziemnym, czyli naszym ciałem. Dlaczego? o. prof. Jarosław Kupczak OP: Myślę, że powód jest bardzo prosty. Teologia, która jest refleksją nad całością rzeczywistości w świetle swojego przedmiotu formalnego, czyli Objawienia Bożego i spojrzenia nadprzyrodzonego – tak rozumiana teologia zajmuje się każdym wycinkiem rzeczywistości, czyli w takim samym znaczeniu zajmuje się istnieniem aniołów, co istnieniem drzewa – jabłonki w sadzie; istnieniem niematerialnego Boga i istnieniem materialnego człowieka. W tym więc sensie przedmiotem teologii – tym, co nazywamy technicznie przedmiotem materialnym – jest absolutnie całość rzeczywistości, także rzeczywistości materialnej, rzeczywistości stworzenia – i w tym znaczeniu także ludzkie ciało. Kamil Majcherek: Co nowego – czy co innego – jest w stanie zaoferować chrześcijaństwo w rozumieniu ludzkiego ciała – zarówno w kontekście samych początków chrześcijaństwa i wcześniejszych nurtów myślenia, jak i

s. 48

“Kiedy pojawia się

problem dotyczący gender? Wtedy, kiedy płeć kulturową, a więc to własne rozumienie swojej płciowości, przeprowadza się całkowicie w oderwaniu od cielesności człowieka. w kontekście obecnym? Czym różni się chrześcijańskie spojrzenie na ludzką cielesność od spojrzenia sekularnego? J. K.: Pytanie jest bardzo szerokie – w tym znaczeniu, że otwiera cały szereg możliwych kierunków odpowiedzi, w których możemy podążyć. Z całą pewnością, jeśli myślimy o chrześcijańskim podejściu do ciała, to za każdym razem, kiedy mówimy „chrześcijańskie”, mówimy „Jezus Chrystus”. Moglibyśmy więc to pytanie sprecyzować w taki sposób: na czym polega nowość Chrystusowego traktowania ciała? Jeśli tak je sformułujemy, to widać, że tak naprawdę nowość tego Chrystusowego traktowania ciała polega przede wszyst-

kim na tym, że nigdy w historii religii nie powstała taka koncepcja, w której sam Bóg, zachowując własne bóstwo, własną transcendencję, staje się człowiekiem. Mówimy o wcieleniu, a więc mówimy o Bogu, który przyjmuje postać człowieka, czyli przyjmuje ludzkie ciało. Skoro tak jest, to proszę zwrócić uwagę, że tak rozumiana koncepcja wcielenia już na samym początku przekreśla cały szereg propozycji kulturowych czy filozoficznych, w których ciało jawiło się jedynie jako pewne przypadłościowe uzupełnienie tego, co oznacza humanum. Tradycyjnie pokazuje się tu zawsze Platona jako reprezentanta tak rozumianego dualizmu antropologicznego, w którym ciało jest tylko szatą dla tego, co specyficznie ludzkie – czyli dla duchowości. Ale z całą pewnością, jeśli pomyślimy o współczesności, o antropologii nowożytnej – tej, która zaczęła się z kartezjańskim cogito – to mamy do czynienia z bardzo podobnym nurtem myślenia. Człowiek jest jakąś anielską naturą, która zabłąkała się w ciało. Jeśli wyjdziemy poza krąg kultury europejskiej i pomyślimy na przykład o religiach Dalekiego Wschodu, to proszę zwrócić uwagę, że teoria reinkarnacji zakłada taką właśnie złudność ludzkiego ciała. Jest ona umożliwiona przez ideę, że to, co


ROZMOWA NUMERU

istotne dla człowieka, to duchowość, która w kolejnych wcieleniach wciela się w kolejne ciała. W myśli chrześcijańskiej jest to absolutnie nie do utrzymania – dlatego, że Chrystus, przyjmując ciało, staje się tym oto konkretnym człowiekiem: Jezusem z Nazaretu. Ciało należy do tożsamości tego oto konkretnego człowieka, mężczyzny. I co więcej: kiedy pomyślimy o całej perspektywie eschatologicznej, o perspektywie życia wiecznego, to otwierają się przed nami zupełnie zawrotne perspektywy – które niemniej trzeba jakoś intelektualnie rozświetlać. Ciało uzyskuje swoje miejsce wewnątrz Boga, który jest niematerialny. Czyli ciało uzyskuje swoje miejsce wewnątrz Trójcy Świętej. Proszę zwrócić uwagę, że jeśli mówimy, że Chrystus zasiada teraz po prawicy Ojca, to Chrystus już na wieki wieków jest człowiekiem; a więc człowiek jest wewnątrz tego, co niematerialne. To są absolutnie zawrotne perspektywy dotyczące miejsca ciała w klasycznej teologii, chociaż one nie zawsze były świadomie podejmowane. K. M.: Kontynuując wątek rozumienia ludzkiego ciała, chcę zapytać, czy sądzi Ojciec, że we współczesnej kulturze mamy problem ze zdrowym rozumieniem ciała? Czy nie jest tak, że nasza kultura wpada albo w pewien kartezjański dualizm, albo w redukcjonistyczny materializm?

J. K.: Tak. Uważam, że – tak, jak pan to nazwał – rzeczywiście współczesna kultura – tak, jak wskazuje na to określenie „postmodernizm” – nie jest jednorodna. Dwie główne narracje mówiące o ciele w kulturze nowożytnej i postnowożytnej to, po pierwsze, narracja biologicznego neodarwinizmu, która mówi, że człowiek to tylko biologia: przypadkowy wynik ewolucji materiałów biologicznych. I w tym znaczeniu ciało ludzkie ma tyle sensu i celowości, ile ciało zwierzęce. Natomiast różni się od ciała zwierzęcego tylko tym, że w człowieku – z powodów, których nie znamy – pojawił się moment świadomy – i on jest momentem stricte ludzkim, za pomocą którego my nadajemy sens swojemu ciału i rzeczywistości, w której żyjemy. W tym nurcie biologizmu ciało jest wyłącznie materiałem biologicznym, który my musimy uczłowieczyć. Uczłowieczamy, nadając sens ponadzwierzęcy swojemu ciału. Natomiast wydaje mi się, że paralelnym – i w gruncie rzeczy uzupełniającym – nurtem w kulturze współczesnej jest nurt tradycyjnego dualizmu, gdzie człowiek jest jakby aniołem, rzeczywistością wyłącznie duchową, która z jakichś powodów znalazła się w ciele. Natomiast tym, co tak naprawdę jest typowe dla humanum – i to jest być może wątek, który łączy te dwa nurty – jest wyłącznie element rozumności i racjonalności.

Oba te nurty w sposób zdecydowany różnią się od chrześcijańskiego ujęcia antropologii. R. J.: Skoro ciało jest tak ważne dla chrześcijańskiej antropologii, to skąd wzięło się to, że Ojcowie Kościoła stworzyli bardzo rygorystyczne reguły, zabraniające wszystkich zachowań seksualnych nieprowadzących do prokreacji oraz wprowadzili zakaz zbliżania się małżonków do siebie przez większą cześć roku liturgicznego? Co wpłynęło na zmianę tego nauczania? J. K.: Mówienie o Ojcach Kościoła w całości wydaje mi się dużą przesadą; to znaczy: trzeba by było znacznie bardziej rozróżnić pewne wątki. Natomiast podejmijmy może temat ewolucji nauki o małżeństwie. Otóż musimy sobie zdawać sprawę z tego, że zawsze dla katolickiego nauczania istotny jest kontekst. Nauczanie o małżeństwie, które obecne jest już przecież i w Starym, i w Nowym Testamencie, już wtedy się rozwija. Ono pojawia się w bardzo konkretnej sytuacji historycznej. Najogólniej moglibyśmy ją określić jako, po pierwsze, kulturę patriarchalną, w której kobieta pozbawiona jest prawie zupełnie praw, zwłaszcza w kulturze śródziemnomorskiej. W związku z tym zakłada to traktowanie małżeństwa i współżycia seksualnego wyłącznie w sposób utylitarny przez

s. 49


ROZMOWA NUMERU

“Moje ciało zos-

tało stworzone przez Boga. Ono nie jest przypadkową częścią mojej tożsamości; nie mogę go wyrzucić na śmietnik; nie mogę go świadomie ani zniekształcać, ani zeszpecać – bo ono jest dla mnie głosem Boga. mężczyznę. W kulturze rzymskiej, w której przecież pisana jest duża część Nowego Testamentu, pan domu – dominus – jest władcą całej swojej rodziny. To znaczy, że żona jest jego własnością; za zabicie któregoś z dzieci czy swojej żony pan domu uiszcza pewną grzywnę. Proszę więc zwrócić uwagę, że w środowisku kolosalnej rozwiązłości seksualnej pojawia się ideał, o którym mówi św. Paweł: jeden mąż i jedna żona. Jedność małżeńska i nierozerwalność małżeństwa, o których mówi już przecież cały Nowy Testament. Chrystus mówi: co Bóg związał, człowiek niech więc niech nie rozwiązuje. Z natury swojej seksualność i cielesność w tamtym kontekście rozumiana była nierzadko w sposób manichejski czy gnostycki: to, co materialne, przez heterodoksyjne, heretyckie chrześcijaństwo, przez gnozę, rozumiane było na sposób platoński: czyli materia oznacza upadek, oznacza grzech. Chrześcijaństwo w ogóle jest przybrane w szatę platońską w pierwszych wiekach swojego rozwoju. I tak naprawdę wyłanianie się nauki chrześcijańskiej ma charakter dramatycznego przebijania się pewnej samoświadomości. Dobitnym tego przykładem jest św. Augustyn, który – tak jak wielu ówczesnych teologów – wywodzi się z sekt manichejskich; manichejczycy są tymi, którzy proponują pewną atrakcyjną interpretację chrześcijaństwa; Augustyn doświadcza rozwiązłości seksualnej – bo to jest czas schyłku cesarstwa rzymskiego,

s. 50

który upływa pod hasłem „używaj życia”- potem nawraca się, przeżywa pewien rozwój duchowy, ale ląduje w sekcie manichejskiej. I tak naprawdę do końca życia tego najwybitniejszego autora okresu patrystycznego widzimy zmaganie się z tymi dwiema skrajnościami: Augustyn z jednej strony żyje w czystości, jest biskupem, z drugiej strony – ta uwarunkowana historycznie i kulturowo manichejska podejrzliwość wobec seksualności ciągle jest u niego obecna. Kościół różnie sobie z tymi dwiema skrajnościami radził: albo zbyt dużym przyzwoleniem dla seksualności, albo zbyt dużym rygoryzmem moralnym. Pamiętajmy, że aż do średniowiecza księża – mniej bądź bardziej legalnie – mogli się żenić. Stosunek do seksualności miał charakter mocno zamazany, to znaczy: Kościół szukał swojej drogi. Istniały w nim drogi różne: istniał zawsze nurt monastyczny, który bardzo mocno opowiadał się za czystością; natomiast ta duchowość średniowieczna to potem także duchowość małżonków. Królowa Jadwiga, zapamiętana jako święta, umiera podczas połogu – ona jest świętą małżonką. Rozwój nauki o małżeństwie był właśnie rozwojem – potrzebował wielu wieków, w czasie których Kościół dopuszczał pewne różne nurty w stosunku do małżeństwa i do seksualności. R. J.: Św. Tomasz w „Summie teologii” naucza, że brak autentycznej rozkoszy to istotne zubożenie człowieczych doznań i że człowiek powinien zażywać aktywności cielesnej – oczywiście, w granicach rozsądku. Czy to ma wpływ na podejście do cielesności i seksualności w dzisiejszych czasach? J. K.: Tomasz z Akwinu reprezentuje w Kościele i w chrześcijaństwie realistyczną antropologię. Jej podstawą jest przekonanie, że wszystkie dobre pragnienia człowieka powinny być realizowane – i że właściwym sposobem doświadczenia spełnienia pragnienia jest przyjemność. W związku z tym dla Tomasza przyjemność – delectatio – jest w gruncie rzeczy elementem, którego powinien doświadczać każdy dorosły, dojrzały człowiek. Przyjemności doświadcza

się wtedy, kiedy osiąga się cel swoich dążeń: zarówno na poziomie cielesnym, jak i na poziomie duchowym. Człowiek powinien doświadczać przyjemności zarówno po zjedzeniu dobrego posiłku czy po drzemce popołudniowej, jak i po wysłuchaniu symfonii Mozarta czy po uczestnictwie w porządnie odprawionej mszy świętej. Są różne poziomy przyjemności. Ale z całą pewnością wśród tych różnych poziomów przyjemności dla małżonków całkowicie odpowiednią przyjemnością jest przyjemność ze stosunku seksualnego – bo oczywiste, że dla Tomasza, który jest trzynastowiecznym arystotelikiem i który patrzy optymistycznie na całą naturę ludzką, nie ma w ogóle żadnego problemu z szukaniem i odnajdywaniem przyjemności. Przyjemność stała się słowem podejrzanym dopiero, kiedy zdyskredytował ją współczesny hedonizm. Ale oczywiście pojmuje on przyjemność w sposób redukcjonistyczny i niepełny, bo patrzy na człowieka jedynie jako na poszukiwacza przyjemności, w dodatku egoistycznego. Natomiast u Tomasza przyjemność włączona jest w całość duchowej struktury człowieka. K. M.: A jeśli już idzie o temat cielesności, to – jak mi się wydaje – wiąże się z nim bardzo bezpośrednio

“Ciało należy do

tożsamości tego oto konkretnego człowieka, mężczyzny. I co więcej: kiedy pomyślimy o całej perspektywie eschatologicznej, o perspektywie życia wiecznego, to otwierają się przed nami zupełnie zawrotne perspektywy – które niemniej trzeba jakoś intelektualnie rozświetlać.


ROZMOWA NUMERU

temat ludzkiej płciowości. Natomiast w pewnych współczesnych nurtach myślenia ten związek jest przynajmniej częściowo negowany. Zaczyna się odróżniać płeć biologiczną od płci kulturowej. Jakie jest katolickie spojrzenie na relację pomiędzy ludzkim ciałem a ludzką płcią? J. K.: To jest kolejne bardzo ważne pytanie. Zacznijmy może od stwierdzenia, że według mojego zrozumienia, Kościół i chrześcijańska antropologia nie mają żadnego problemu z pojęciem „gender” i tak rozumianego rozróżnienia pomiędzy płcią biologiczną i płcią kulturową. Jeżeli płeć biologiczna jest rozumiana jako ta płeć, na którą wskazuje ciało człowieka, natomiast płeć kulturowa jest tą formą rozumienia płci, która jest obecna w kulturze, czyli płeć kulturowa to sposób, w którym męskość i kobiecość przejawiają się w kulturze w ciągu wieków – z takim rozróżnieniem Kościół Katolicki nie ma problemów. Kiedy pojawia się problem dotyczący gender? Wtedy, kiedy płeć kulturową, a więc to własne rozumienie swojej płciowości, przeprowadza się całkowicie w oderwaniu od cielesności człowieka. Odnosząc się do dualizmu antropologicznego, o którym mówiliśmy, czy też do pewnego neodarwinowskiego biologizmu: w takim ujęciu mamy do czynienia z pewną

przypadkową materialnością człowieka, która mu się przydarzyła, i na to w sposób zupełnie dowolny nabudowana jest jego sfera psychiczna, sfera duchowa, która musi podjąć jakieś decyzje dotyczące płci. Na czym polegały te decyzje w klasycznej antropologii? Na tym, że muszę zobaczyć, jak wyglądam. Jestem mężczyzną: to znaczy, że muszę odnaleźć swoją rolę męską, muszę stać się dojrzałym mężczyzną. To jest cała kwestia wychowania człowieka, pedagogii, odnalezienia właściwego modelu dla własnej męskości, budowania własnej tożsamości męskiej. Natomiast w dzisiejszej kulturze – ponieważ ciało jest nieistotne, jest przypadkowym skutkiem ewolucji – wolność człowieka pojmuje się jako wolność nadawania sensu mojemu ciału. Ale w takim razie ta wolność może polegać na tym, że ja nadam swojemu ciału sens jako biseksualista albo homoseksualista – bo ktoś na przykład odkryje, że większą przyjemność seksualną znajduje w relacjach z mężczyznami niż z kobietami. Albo będziemy szukać zupełnie granicznych form znajdowania własnej tożsamości, jak queer – czyli ktoś, kto w ogóle nie chce być definiowany, kto rano jest mężczyzną, wieczorem jest kobietą – jakie ma ciało, to jest mało istotne; jest queer – z języka angielskiego dzi-

wolągiem. Ale proszę zwrócić uwagę, że w takiej antropologii moje ciało jest przypadkiem; ono nic nie mówi; ja, jako osoba świadoma, mam nadać mu sens. Podczas kiedy w klasycznej antropologii, o której mówiliśmy, ciało jest nośnikiem sensu. Dlaczego? Dlatego, że moje ciało zostało stworzone przez Boga. Ono nie jest przypadkową częścią mojej tożsamości; nie mogę go wyrzucić na śmietnik; nie mogę go świadomie ani zniekształcać, ani zeszpecać – bo ono jest dla mnie głosem Boga. Przez moje ciało Bóg powiedział mi, kim mam być. W tym sensie jeżeli nie ma Boga, to ciało rzeczywiście nic mi nie mówi, jest jedynie przedmiotem ewolucji. Ale jeżeli jako chrześcijanie wierzymy, że Bóg jest i że nas stworzył, to nasze ciała są pewnym przesłaniem do nas. Powiedzmy może w tym momencie dwa słowa o osobach, które inaczej określają swoją tożsamość seksualną. Otóż takie osoby, jak wiemy, zawsze istniały. Ich istnienie, ich funkcjonowanie w sferze prywatnej i publicznej wyglądało różnie w różnych okresach rozwoju kultury zachodniej. Homoseksualizm był bardziej akceptowany w starożytnym Rzymie czy Grecji. Chociaż pamiętajmy, że zawsze był on akceptowany jako „opcja B”: to znaczy, że kiedy popatrzymy na dialogi Platona, homoseksualizm jest

s. 51


ROZMOWA NUMERU tam bardzo mocno obecny. Sokrates mówi chociażby w „Uczcie” o upodobaniu do młodych chłopców, o jakiejś efebofilii. Ale Sokrates ma dom, w którym czeka jego żona – Ksantypa, z którą drze koty, ale z którą mieszka. Grecy mieli więc przekonanie, że jest możliwych wiele różnych zachowań seksualnych; one w jakiejś mierze były dopuszczane w dziedzinie pewnej bohemy filozoficznej czy artystycznej – ale to nie podważało głównej struktury społeczeństwa. Grecy wiedzieli, że strukturą społeczeństwa nie może być związek dwóch mężczyzn – musi być oikos – bo tylko z oikos, ze struktury rodzinnej, tak jak potem w Rzymie, są dzieci. To, co ktoś robi wieczorem w gimnazjum z młodymi chłopcami, jak Sokrates, to jest sprawa prywatna. Myślę, że w podobny sposób wyglądałoby nauczanie Kościoła dotyczące orientacji homoseksualnej dzisiaj. Kościołowi rzeczywiście chodzi o to, że społeczeństwo, które ma przyszłość, to społeczeństwo, które musi opierać się na pewnym priorytecie małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety, który zawsze daje społeczeństwu nowych obywateli, który jest właściwym miejscem rozwoju każdego człowieka. Nie oznacza to, że jakakolwiek policja obyczajowa będzie sprawdzała, co ktoś robi w swoim pokoju. To jest pewna wolność dorosłych obywateli. Natomiast chodzi o pewien model społeczny, który powinien pozostać związany z tą antropologią, którą nazwałem realistyczną antropologią. K. M.: Pozwolę sobie wpleść jeszcze w naszą rozmowę polski wątek. Mianowicie: nauczanie Jana Pawła II, które, jak się obecnie uważa, ma duży wpływ na katolickie rozumienie ludzkiej cielesności. Wobec czego moje pytanie brzmi: czy jest jakiś rdzeń tego, co Jan Paweł II chciał przekazać katolikom – i nie tylko katolikom – w kwestii rozumienia cielesności człowieka? J. K.: Myślę, że tak zwana „teologia ciała”, głoszona przez Jana Pawła II w formie katechez środowych w Watykanie w latach 1981-1984, to jest tak naprawdę najbardziej atrakcyjna forma chrześcijańskiego przepowi-

s. 52

adania o ciele, płci i seksualności w dzisiejszym Kościele i dzisiejszej teologii. Myślę, że nikt nie zrobił tego atrakcyjniej, niż Jan Paweł II w tych właśnie katechezach. Ich wartość w dużej mierze zawdzięczamy temu, że – po pierwsze – te katechezy głosił praktyk, czyli ktoś, kto od początku swojego bycia kapłanem tutaj, w Krakowie, zaangażowany był w duszpasterstwo młodych osób: przygotowujących się do małżeństwa, potem młodych małżonków, potem młodych rodziców, potem młodych dziadków – a więc on tą rzeczywistość spotkania płci jako duszpasterz i jako spowiednik znał z pierwszej ręki. Ale z drugiej strony, wartość katechez środowych polega na tym, że zostały one sformułowane przez wybitnego filozofa, który w celu odpowiedniego wyrażenia tych katechez najpierw stworzył własny język filozoficzny. Najkrócej można by ten własny język filozoficzny określić jako postkartezjańską syntezę fenomenologii i metafizyki. Metafizyki: a więc w teologii ciała Jana Pawła II obecne jest klasyczne ujęcie ludzkiej cielesności

i człowieka, opierające się na tych pojęciach, do których już w czasie tej rozmowy nawiązaliśmy: natura człowieka, ciało jako materia, dusza jako forma – w tym bycie człowieka, który jest substancją, człowiek jako suppositum itd. Pojęcia wzięte od Tomasza z Akwinu bezpośrednio znajdują się więc w teologii ciała Jana Pawła II. Ale z drugiej strony, Jan Paweł II należy jako filozof i teolog do tradycji postkartezjańskiej, a w sposób szczególny do tej części tradycji postkartezjańskiej, która utożsamiana jest ze współczesną fenomenologią, z Edmundem Husserlem i Maxem Schelerem, w której kluczowym pytaniem jest pytanie nie tylko o to, jaka jest obiektywna rzeczywistość, ale o to, jak człowiek tej rzeczywistości doświadcza. I wydaje się, że szczególnie w dziedzinie spotkania płci, doświadczenia swojego ciała, rozwoju miłości, męskości i kobiecości – kategoria doświadczenia jest kluczowa. Bo ostatecznie na czym polega miłość? Na doświadczeniu miłości. I cała narzędziowość fenomenologiczna, zaczerpnięta przez


ROZMOWA NUMERU Karola Wojtyłę właśnie z tradycji pohusserliańskiej, pomaga mu w sposób szczególnie przekonujący mówić o teologii ciała. R. J.: Często podkreśla się, że miłość polega na dawaniu siebie. Czy nie za mały nacisk kładziemy na to, że miłość jest również przyjmowaniem drugiej osoby – taką, jaka ona jest? J. K.: Sądzę, że w myśli Jana Pawła II, w tej papieskiej teologii ciała, w tej jego teologii daru, jest równowaga pomiędzy przyjmowaniem i dawaniem. Ontologicznie pierwszym wymiarem jest wymiar przyjmowania. Dlaczego? Dlatego, że przyjmowanie jest pierwszym ontologicznym wymiarem stworzenia – bo żeby stworzenie mogło zaistnieć, to musi być najpierw przyjęty dar istnienia. Stworzenie jest więc w gruncie rzeczy przyjęciem daru. My możemy doświadczyć tego w naszej strukturze osobowej – bo przecież człowiek w pewnym momencie doświadcza darmowości swojego istnienia. Niczym nie zasłużyliśmy na swoje istnienie. Niczym nie zasłużyliśmy na zdrowie. Niczym nie zasłużyliśmy na fakt, że mieliśmy rodziców, że zostaliśmy obdarowani tym czy tamtym, że jesteśmy mężczyzną czy kobietą. Fundamentalny moment to moment przyjęcia. Jan Paweł II bardzo pięknie nazywa ten moment: nazywa go momentem identyfikacji daru. Bo proszę zwrócić uwagę, że można popatrzeć na rzeczywistość nie w kategoriach tego, że jest się obdarowanym, tylko można na nią popatrzyć przez czarne

okulary: że stwarzając, ktoś mnie skrzywdził. Czasami ludzie mówią: chciałbym się nie urodzić. Ale proszę zwrócić uwagę, że mówią tak ludzie, którzy zostali skrzywdzeni. Żadne szczęśliwe dziecko, które jest otoczone miłością swoich rodziców, nie powie: niech to szlag! Ta rzeczywistość jest do bani! Człowiek, który jest otoczony miłością, czyli który rodzi się w rzeczywistości tak, jak powinno być, mówi: jestem szczęśliwy, ten świat jest fajny – jest trudny, ale jest wiele do odkrywania. Pierwotnym sensem rzeczywistości jest więc wdzięczność. Jan Paweł II nazywa to identyfikacją sensu daru. Ale skoro tak, to znaczy, że człowiek jest jedynym oprócz aniołów bytem, który może świadomie zidentyfikować ten dar. Tylko my wiemy, że jesteśmy obdarowani. Bo w pewnym sensie kot, który wyleguje się na słońcu, wygląda na szczęśliwego. On też jest obdarowany: słońce tego kota uszczęśliwia – ale on nie jest tego do końca świadomy. Natomiast człowiek, który jest szczęśliwy, który jest obdarowany: wiosną, piękną przyrodą, miłością, perspektywami w życiu, samym sobą, przyjaźnią, pracą która mu daje satysfakcję – człowiek ma potrzebę świadomego powiedzenia „dziękuję”. A po drugie, jak mówi Jan Paweł II, na to pierwotne obdarowanie trzeba odpowiedzieć. Czym? Właśnie staniem się darem. W tym sensie miłość chrześcijańska, która jest wzajemnym obdarowaniem, rodzi się z tego metafizycznego kontekstu patrzenia na rzeczywistość jako wymianę darów: przyjęcia daru i

odwzajemnienia daru. W tym sensie eros pomiędzy mężczyzną i kobietą nie może być traktowany wyłącznie jako kontrakt: zamieszkajmy razem, będziemy dawać sobie przyjemność, będziemy współżyć ze sobą, będzie nam łatwiej, bo będziemy dzielić rachunki – to jest karykatura ludzkiej miłości. Chodzi o coś znacznie więcej: o to, że kobieta dla mężczyzny jest obietnicą – eros – pociąg kobiety do mężczyzny i mężczyzny do kobiety jest tak jak u Platona wejściem w boską sferę, w sferę, w której człowiek był zrodzony i której został jakoś pozbawiony przez swój upadek. Eros – spotkanie kobiety i mężczyzny – jest powrotem do boskiej sfery. W tym sensie utylitaryzm i hedonizm są jakimś szalonym kłamstwem na temat ludzkiej natury. Wracając jeszcze raz do początku: to wzajemne obdarowanie, metafizycznie rzecz biorąc, u Wojtyły ma sens dopiero wtedy, kiedy czujemy się najpierw obdarowani. Kiedy w życiu mężczyzny pojawia się ta upragniona kobieta, to mężczyźnie rosną skrzydła. Dlaczego? Bo on czuje, że w jego życiu pojawiło się coś, czego do tej pory był pozbawiony. To samo z kobietą. Miłość: mężczyzna, który chce oddać życie za kobietę, którą kocha, i odwrotnie, rodzi się najpierw z poczucia obdarowania – tak jak w rzeczywistości stworzenia. R. J., K. M.: Bardzo dziękujemy Ojcu za wywiad. 

s. 53


ROZMOWY

Życie w

Akademiku „Skała” Przy ul. Nawojki 9 w Krakowie znajduje się Ośrodek Akademicki „Skała”, gdzie mieszka ok. 15 osób. O podejmowanych inicjatywach rozmawiam z przedstawicielkami Małopolskiego Stowarzyszenia „Skała”, Grażyną Lowas i Clarindą Calmą. Krzysztof Reszka Jak funkcjonuje Ośrodek Akademicki „Skała”? Jaką ma ofertę dla kobiet? Clarinda Calma: Ośrodek Akademiki „Skała” jest inicjatywą Małopolskiego Stowarzyszenia Skała, organizacji działającej od prawie 10 lat na rzecz dobra wspólnego. Główną naszą ofertą jest szeroko pojęta edukacja i kultura w duchu chrześcijańskim, którą proponujemy wszystkim zainteresowanym. Kierujemy ją do różnych grup wiekowych. Prowadzimy klub dla dziewcząt w wieku gimnazjalnym. Spotykają się one dwa razy w miesiącu na zajęciach artystycznych, warsztatach teatralnych czy grach terenowych. Oprócz tego co miesiąc oferujemy wykłady akademickie. Zapraszamy przedstawicieli różnych środowisk uczelnianych, którzy przybliżają studentkom bieżące tematy. Staramy się w naszym akademiku pogłębiać szeroko rozumianą formację ludzką. Nie chodzi tu jedynie o formację doktrynalno-religijną, ale również o poszerzanie horyzontów w różnych dziedzinach życia. Nasze działalności są skierowane do osób świeckich pracujących w różnych zawodach, mających różne okoliczności życiowe i interesujących się problemami właściwymi naszym czasom.

s. 54

“Od kilku lat prow-

adzimy dla studentek i licealistek warsztaty nauki oraz wolontariat, w którym uczestniczy również młodzież z Hiszpanii. Zajęcia dotyczące technik nauki mają pomóc gimnazjalistkom i licealistkom lepiej przyswajać wiedzę. Jacy goście byli już zapraszani do ośrodka z wykładem? CC: Wśród naszych gości był np. śp. Marek Skwarnicki, dziennikarz, który bardzo ciekawie mówił o pobycie Ojca Świętego w Azji; prof. Józef Wolski jeden z nielicznych, który przeżył obozy Dachau i Sachsenhausen. Niesamowicie opowiadał o sensie historii, o tym, po co się w ogóle uczyć historii. Gościliśmy również prof. Andrzeja Zolla, który przygotował wykład o prawach człowieka. Prof. Krzysztof Ożóg z Uniwersytetu Jagiellońskiego mówił o uniwersytecie w średniowieczu, m.in. o Akademii Krakowskiej. Nieżyjący już prof. Szczeklik był u nas z wykładem

nt. humanizmu w medycynie i o potrzebie patrzenia na pacjenta w sposób całościowy, obejmujący jego duszę i psychikę. Kilka lat temu przygotowywaliśmy wspólny projekt ze stowarzyszeniem działającym na podobnych zasadach w Londynie. Dzięki temu mogliśmy zaprosić na wykład profesor prawa Ingrid Detter Frankopan, która w latach 80. pracowała jako doradca Ojca Świętego Jana Pawła II. Na stronie internetowej jest informacja o tym, że opiekę duchową nad tym Ośrodkiem sprawuje Opus Dei, proszę nam przybliżyć, czym właściwie jest Opus Dei? CC: Opus Dei to prałatura personalna w Kościele Katolickim mająca na celu propagowanie nauki o powszechnym powołaniu do świętości. Jako organizacja wewnątrz Kościoła organizuje działalności mające wspierać chrześcijanina w wyzwaniach, jakie stawia przed nim codzienne życie. Dlatego też organizujemy tak z pozoru różne rzeczy jak wykłady akademickie czy dni skupienia wspierające osoby w ich indywidualanym rozwoju duchowym. Jakie inne działalności oferujecie studentkom i osobom pracującym? Grażyna Lowas: Od kilku lat


ROZMOWY

prowadzimy dla studentek i licealistek warsztaty nauki oraz wolontariat, w którym uczestniczy również młodzież z Hiszpanii. Zajęcia dotyczące technik nauki mają pomóc gimnazjalistkom i licealistkom lepiej przyswajać wiedzę. Warsztaty prowadzone są przez psychologa i pomagają w zapamiętywaniu materiału szkolnego i hierarchizowaniu nawału informacji. Z zajęć tych korzysta już całkiem spora grupa uczennic. Mamy również bardzo bogaty program wolontariatu skierowanego na pomoc społeczności lokalnej. Zachęcamy młode dziewczyny do pomagania osobom starszym, chorym i potrzebującym. Wolontariat jest organizowany w czasie wakacji wspólnie z młodymi Hiszpankami. Są to zwykle odwiedziny w domach pomocy społecznej. Co roku zauważamy, że wolontariat zwiększa wrażliwość na czyjeś cierpienie, samotność i przede wszystkim uczy dawania siebie innym, co rozwija nasze człowieczeństwo. Nasze licealistki uczyły też nieodpłatnie angielskiego w domu dziecka. Podczas zajęć również odkryły, że same więcej otrzymały, niż dały.

CC: W naszym ośrodku prowadzimy również akademik. Mogą w nim zamieszkać studentki krakowskich uczelni. Akademik „Skała” różni się od innych akademików, gdyż jest częścią całego projektu edukacyjnego. Poprzez włączanie studentek w zadania związane z prowadzeniem domu, współorganizowanie wykładów, zajęć czy posiłków staramy się rozwijać zaangażowanie i poczucie odpowiedzialności za dom. GL: W ramach zapotrzebowania organizujemy także warsztaty dla kobiet pracujących, posiadających rodziny. Dotyczą one tematyki, jaka w danym momencie okazuje się potrzebna i problemów, z którymi spotykają się na co dzień. Mogą być to sprawy rodziny lub tematy całkiem praktyczne: związane z prowadzeniem domu, wychowywaniem dzieci. Jest to zawsze bardzo konkretna pomoc. CC: Poza działalnością edukacyjną i kulturalną oferujemy również zajęcia doktrynalno-religijne. Są to cotygodniowe rozważania dla studentek oraz comiesięczne dni skupienia dla osób pracujących i

studiujących. Raz w roku organizujemy również rekolekcje. Oczywiście prowadzimy również wiele seminariów z zakresu doktryny chrześcijańskiej, które są skierowane zawsze do konkretnej grupy docelowej, ponieważ staramy się, aby każde zajęcia były dostosowane do potrzeb konkretnych osób. Jeśli uczestniczki danej grupy to osoby pracujące i niezamężne staramy się, aby pogadanka poruszała tematy, z którymi spotykają się w miejscu pracy czy na uczelni. Jeżeli są to matki – zgłębiamy tematy szczególnie dotyczące pań domu i matek itd. Zapraszamy na naszą stronę internetową, gdzie wszystkie te działalności zostały szeroko opisane.

Informacje na temat Ośrodka Akademickiego „Skała” można uzyskać na pośrednictem strony internetowej: http://www.skala.edu.pl/ Na Facebooku: http://www.facebook.com/pages/Ośrodek-Akademicki-Skała/409575059114755 E-mail: e-mail: skala@krakow. home.pl s. 55


ROZMOWY

Wartość Europy

to Europa wartości Rozmowa z Leszkiem Murzynem, kandydatem Prawicy RP z listy KW PIS do Parlamentu Europejskiego.

Bawer Aondo-Akaa Jak wspomina Pan swoje czasy studenckie? Leszek Murzyn: Okres mojej nauki przypada na trudne lata 80. Jako mieszkaniec wsi (aczkolwiek ucząc się, kilka lat mieszkałem w Krakowie) współtworzyłem ruch ludowy oparty na idei W. Witosa oraz S. Mikołajczyka. Środowiska lewicowo-liberalne były i są wrogo nastawione do niezależnego ruchu ludowego. Przez to miałem wiele kłopotów. Ale miło wspominam ten okres w moim życiu. Jak widzi Pan miejsce młodych ludzi w polityce? L.M.: Każdy odpowiedzialny człowiek, zatroskany o rozwój osobisty, własnej rodziny i wreszcie swojej Ojczyzny nie jest zwolniony z uczestnictwa w życiu publicznym. Moim marzeniem jest, aby młodzi ludzie chcieli bardziej angażować się w rozwiązywanie istotnych kwestii w kraju. Rynek pracy w obcych krajach w końcu się wyczerpie i trzeba będzie wrócić na swoją ojcowiznę oraz tu urządzić sobie życie. Jakimi wartościami powinna kierować się zjednoczona Europa? L.M.: Na forum UE trzeba przypomnieć idee Roberta Schumana, który wierzył, że pokój i dobrobyt narodów Europy powinny być budowane wyłącznie jako dobro wspólne, zintegrowany postęp i

s. 56

“Prawica Rzeczypo-

spolitej uważa, że Europa potrzebuje Polski jako kraju chrześcijańskiego, który będzie się upominał o podstawowe zasady dobra wspólnego narodów Europy. rozwój. Zdawał on sobie sprawę, że pomyślność Europy wiąże się z pomyślnością tworzących ją narodów i państw. Patrzył na Europę nie tylko w ujęciu geopolitycznym, ale przede wszystkim w ujęciu kulturowym, duchowym – obszarze o pewnej wspólnocie cywilizacyjnej, której podstawą jest braterstwo i dziedzictwo wolnych narodów. Schuman twierdził, że "wartość Europy to Europa wartości". Należy tutaj jasno wyartykułować, że dzisiejszej Europie potrzeba powrotu do prawa naturalnego oraz wartości absolutnych: prawdy, sprawiedliwości i piękna. Jestem głęboko przekonany, że to zagwarantuje Europejczykom stabilizację i bezpieczeństwo. Co Prawica Rzeczypospolitej chce wnieść do europejskiej polityki? L.M.: "Polska głosem chrześcijańskiej Europy" – to nasze hasło.

Prawica Rzeczypospolitej uważa, że Europa potrzebuje Polski jako kraju chrześcijańskiego, który będzie się upominał o podstawowe zasady dobra wspólnego narodów Europy. To są zasady, które wymienił Papież Franciszek podczas Światowego Dnia Młodzieży w Rio de Janeiro: życie, rodzina, wychowanie i bezpieczeństwo. Trzeba przywrócić w głównym nurcie polityki europejskiej zasady cywilizacji chrześcijańskiej. Dlaczego zdecydował się Pan kandydować do Parlamentu Europejskiego? L.M.: Jestem zaniepokojony a jednocześnie zatroskany obecną sytuacją w Polsce, losem młodych ludzi, solidnie wykształconych, ale bez perspektyw pracy w naszym kraju. Jako ojciec młodych ludzi wchodzących w dorosłe życie, widzę, że są narażeni na bezrobocie w Polsce albo na emigrację za granicę w celu znalezienia pracy. Aby mieć realny wpływ na zmianę tego stanu rzeczy, trzeba mieć instrumenty, które mogą przyczynić się do zmiany rzeczywistości. Byłem Posłem IV i V kadencji Sejmu RP. Mając już doświadczenie w polskim parlamencie, wiedząc, że 70% prawa obowiązującego w Polsce, stanowi się w Brukseli, mogę podjąć się pracy jako europoseł. Oczywiście, jeżeli wyborcy obdarzą mnie takim zaufaniem. 


s. 57


EDUKACJA

I znów

język polski

na maturze

z języka polskiego s. 58


EDUKACJA Początek maja to dla portali internetowych okazja do rywalizacji w kilku konkurencjach. Pierwszą z nich jest wyścig, komu uda się najszybciej poinformować o przecieku tematów maturalnych. Druga to przegląd najlepszych opinii maturzystów wychodzących z sal. Jeszcze inne to szukanie jak największej liczby błędów w arkuszach lub rozwiązywanie zadań na czas.

Kamil Duc

W tym roku najwięcej rozrywki dostarczyło mi jednak doszukiwanie się drugiego dna.

Czas matur to naprawdę pozytywny okres mimo ogromnego stresu, jaki mu towarzyszy. Myślę, że zgodzą się ze mną przynajmniej ci, którzy mają to już za sobą. Wiosenne słońce dodaje pozytywnej energii piszącym a zbliżające się lato kusi najdłuższymi w życiu wakacjami, jeśli ktoś zamierza kontynuować edukację oczywiście. Właśnie te osoby przeżywają największe emocje w sali egzaminacyjnej, bo od tych, sumując, kilkunastu godzin zależy wybór studiów. Dlatego bez względu na wszystko nie należy lekceważyć sprawy, ale pomagać znajomym maturzystom w tym pełnym napięć czasie. Może, patrząc z zewnątrz, uważamy, że egzamin dojrzałości to błahostka, bo zadania wydają nam się łatwe, a dalej czekają trudniejsze wyzwania. Są to jednak tylko subiektywne wrażenia. Trzeba wziąć pod uwagę, że nawet jeśli ktoś zdawał trudniejszą maturę iks lat temu, to był również do tejże inaczej przygotowywany. Zgadzam się z opinią, że od kilku lat egzaminy maturalne nie są bardzo trudne. Przynajmniej jeśli chodzi o poziom podstawowy, zwłaszcza z przedmiotów zdawanych obowiązkowo. Często spotykam się również ze stwierdzeniem, że obniżenie wymagań w stosunku do lat wcześniejszych ma zgubny wpływ na polską edukację. Według mnie prawda jest inna. Forma oraz poziom trudności proponowane przez Centralną Komisję Egzaminacyjną są tylko i wyłącznie pretekstem, by przerzucać się odpowiedzialnością za kulejący system oświaty. Czy nikogo nie dziwi, że mimo teoretycznie prostych zadań aż dwadzieścia procent młodzieży nie zdaje matury?

“To szkoły programują

uczniów tak, aby zdali egzamin. Nie dzięki umiejętności rozwiązywania problemów, ale dzięki wyuczonym schematom, które po wykorzystaniu na maturze można wyrzucić do kosza i nigdy więcej ich nie wykorzystać.

Śmiesznie niski wydaje nam się trzydziestoprocentowy próg punktowy, ale strach pomyśleć, co by było, gdyby go podnieść choćby o połowę. Coś tu w takim razie nie gra. Tylko co?

SZKOŁA

Standardowo zacznijmy od teorii. Nauczyciele stoją przed bardzo trudnym wyborem. Z jednej strony chcieliby oni powiedzieć na lekcjach o tym co najciekawsze w ich dziedzinie. Ale przecież wymagania egzaminacyjne są jasne. Określone typy zadań wymagają odpowiednich przygotowań. Trzeba zatem zdecydować pomiędzy rozwijaniem wiedzy i rozbudzaniem fascynacji a uczeniem schematów. Dlaczego taki dylemat to tylko teoria? Dla wielu pedagogów (nie chcę powiedzieć że większości, bo wszystkich nie znam) ta sytuacja jest idealna. Nie dość, że mają podstawę programową, która z powodzeniem może służyć za plan nauczania, to jeszcze dokładnie

wiedzą, czego ich uczniowie mogą się spodziewać na egzaminie. Czego więcej potrzeba, żeby wypełnić obowiązki, których się od nich wymaga? Stąd biorą się narzekania, że młodzież nie potrafi samodzielnie myśleć, że nie czyta, że nie umie poprawnie pisać. Ale jak mają się tego nauczyć, skoro jedyne co się im w wielu szkołach oferuje to nauka, jak wycisnąć z klucza rozwiązań, tyle ile się da. W tym momencie można zrzucić winę na CKE. No bo gdyby robili inne testy, to szkoły inaczej by pracowały. A gdyby babcia miała wąsy, to wiadomo. Moje gdybanie wygląda trochę inaczej. Zakładając, że pedagodzy nauczyliby młodych myśleć, ci z kolei bez problemów zdaliby każdą maturę bez względu na formę. Zamiast skupiać się na wyjaśnianiu jak rozdzielane są punkty za esej, lepiej poświęcić czas na dyskusję o ciekawych książkach lub filmach, które mogą poszerzyć kontekst wypracowania. Jeśli ktoś przeczytał lektury (co zresztą przestaje być warunkiem koniecznym) i pisze poprawnie, to spokojnie może liczyć na większość punktów, nawet jeśli nigdy nie słyszał o słynnym kluczu. Podobnie ma się rzecz z językiem obcym. Lekcje matematyki też mogłyby wyglądać inaczej niż wałkowanie testów i powtarzanie tzw. pewniaków. Z podstawową wiedzą i pomocą tablic spokojnie można poradzić sobie z maturą. Wniosek jest prosty. To szkoły programują uczniów tak, aby zdali egzamin. Nie dzięki umiejętności rozwiązywania problemów, ale dzięki wyuczonym schematom, które po wykorzystaniu na maturze można wyrzucić do kosza i nigdy więcej ich nie wykorzystać.

s. 59


EDUKACJA

UCZEŃ

Nie można obarczać odpowiedzialnością za ten stan tylko nauczycieli. Przecież nie mówią oni, że wystarczy przeczytać streszczenie lektury albo że nie warto pamiętać twierdzenia Pitagorasa, bo zawsze w razie potrzeby można znaleźć je w tablicach. Młodzi sami decydują o ich zaangażowaniu w lekcje oraz w naukę. Większości z nich jednak co innego w głowie. Wiedza ich nie fascynuje, więc trudno ich przekonać, żeby robili cokolwiek, co ma związek ze szkołą. Po latach żałuje się tego, ale tacy już jesteśmy. Tak jak pedagogom, tym bardziej uczniom obecna forma powinna przypaść do gustu. Nie wymaga się od nich zbyt dużo wiedzy. Ale powód do narzekania i tak się zawsze znajdzie. Bo pytania inne niż rok temu. Bo trudniejsze. Bo klucz był dziwny. Ciekawe czy byliby bardziej zadowoleni, gdyby na maturze z języka polskiego wymagano dokładnej znajomości lektur i szczegółowej wiedzy z zakresu gramatyki i historii

s. 60

literatury. Pewnie nie. Znów można obwinić CKE za to, że uczeń, który zdał maturę, niekoniecznie posiada elementarną wiedzę z danego przedmiotu. Pewnie. Ale zastanawiam się, czy ludzie po czterdziestce ze świadectwem dojrzałości schowanym na dnie szafy mogliby się taką wiedzą pochwalić. Nie widzę niczego złego w formie matury. Ale oczywistą sprawą jest, że młodzi zrobią wszystko, by zminimalizować wysiłki potrzebne do zrealizowania celu. Dlatego przyczyn ich lekceważącego podejścia do tematu nie szukałbym w egzaminach. Można podnieść próg punktowy, ale co to zmieni? Więcej osób obleje, ale czy więcej zostanie w ich głowach? Nie sądzę. Poza tym młodzi widzą, że wykształcenie staje się coraz mniej warte, więc po co się starać. Wiedza nie przynosi korzyści. Nie świadczy o wysokim statusie społecznym jak kiedyś. Czasy się zmieniają, więc i maturę trzeba do nich dostosować.

MEN

To ministerstwo ustala główne zasady tej gry. Treść arkuszy maturalnych zależy od programu nauczania. Nie można się spodziewać, że zadania staną się nagle trudniejsze, bo jak sprawdzać coś, czego uczniowie nie muszą wcale umieć. Nauczyciele ciągle narzekają na brak czasu, by zrealizować przewidziany materiał. Tymczasem ministerstwo zamiast inaczej rozpisać godziny, przydziela dodatkowe dni wolne od zajęć szkolnych. A dyrektorzy, no cóż, szkoda nie skorzystać z takiej opcji, więc oprócz ferii i przerw świątecznych mamy przynajmniej dwa długie tygodniowe weekendy, po których i przed którymi wszyscy się rozleniwiają. I jak tu potem w dwa i pół roku przygotować się do tak poważnego egzaminu?

MEDIA

Dość tych skarg i żalów. Skoro zacząłem artykuł od mediów, to należy im poświęcić jakiś akapit, bo zwłaszcza redaktorzy portali inter-


EDUKACJA netowych towarzyszą maturzystom i ich rodzinom w tym trudnym dla nich czasie. Wspierają poradami, pocieszają i umożliwiają błyskawiczne sprawdzenie odpowiedzi. Wszystko to ładnie z ich strony, dopóki nie znajdzie się specjalista jeden z drugim, którzy zaczynają komentować maturę. Nie pod kątem jej znaczenia dla młodych ludzi, ale treści. Oczywiście jak zawsze trzeba się doszukać drugiego dna i sprowadzić dyskusję na kwestie światopoglądowe. I tak oto pani Agnieszka Sadowska-Groza na łamach Onetu w swoim artykule przytoczyła wypowiedzi kilku osób o mądrze brzmiących tytułach, z których jednoznacznie wynika, że od jakiegoś czasu każdy temat wypracowania na maturze z języka polskiego dotyczy patriotyzmu. Jedna z cytowanych pań narzeka, że od kilkudziesięciu lat uczniowie czytają te same lektury i boi się, że jej syn też będzie musiał przez to przebrnąć. Nie wiem, jak można poznawać historię literatury polskiej bez przeczytania utworów pochodzących z poszczególnych epok. Jak widać szczytem patriotyzmu jest dzisiaj zapoznanie się z narodową literaturą, mimo że prezentuje ona nieraz uniwersalne wartości i ponadczasową treść, która może z powodzeniem stać się okazją do rozmów o współczesności. Specjalnie przejrzałem tematy wypracowań maturalnych z ostatnich kilku lat i nie natrafiłem na ani jedno nawiązanie do patriotyzmu. W tym roku polecenia brzmiały następująco: „Żołnierskie emocje bohaterów Potopu Henryka Sienkiewicza. Na podstawie przytoczonego fragmentu powieści omów stany emocjonalne, zachowania i sytuacje ukazanych w nim postaci.”; „Na podstawie fragmentu Wesela Stanisława Wyspiańskiego porównaj poglądy Poety i Gospodarza na temat poezji narodowej oraz przedstaw sądy bohaterów o Polakach.” Cytowany przez autorkę wspomnianego wcześniej tekstu polonista uważa, że „znowu młodzież musiała pisać o cechach naszego narodu, o patriotyzmie, zdradzie, o byciu prawdziwym Polakiem i o wbijaniu

wrogów na pal.” Wydaje mi się, że ktoś, kto potrafił dostrzec w pierwszym temacie wyłącznie kwestię patriotyzmu, to nie powinien spodziewać się wielu punktów za treść wypracowania. Natomiast jeśli chodzi o ten dotyczący „Wesela”, można się czepiać jedynie tego, że na maturze z języka polskiego uczniowie zostali zapytani o polską poezję. Wnioski nasuwają się same, prawda? Patriotyzm na maturze to pewniak i tego się trzymajmy. Podobnych wypowiedzi i komentarzy można znaleźć wiele. Jak

w takim momencie nie zwątpić w rolę dziennikarstwa? Rozmowy o maturze i na wiele innych tematów utwierdzają mnie w przekonaniu, że większość ludzi potrafi powiedzieć tylko tyle, że z polską oświatą jest tragicznie. Z takim myśleniem niczego nie zmienimy. Do sytuacji trzeba się dostosować. Zrobić tyle, ile się da jako nauczyciel, dyrektor czy jako rodzic. Wymagać od młodzieży, nawet jeśli ministerstwo nie uważa tego za potrzebne. Wymagać nawet jeśli nie zostanie to sprawdzone na maturze. 

s. 61


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Kościół bez propagandy Kamil Duc

Odchodzenie od nauczania Chrystusa lub wybieranie z niego tylko tego, co nam pasuje, zawsze prowadzi do rozłamu. A przecież we wspólnocie najważniejsza jest jedność, której źródłem dla chrześcijan jest naśladowanie Chrystusa. Jeśli ktoś nie rozumie misji Kościoła, to bardzo łatwo może zostać jego wrogiem. Smutno patrzeć na tych, którzy są zaangażowani w jego życie, a tego nie rozumieją.

Kilkanaście dni temu miało miejsce spotkanie prefekta Kongregacji Nauki Wiary kardynała Gerharda Mullera z przedstawicielkami żeńskich zakonów ze Stanów Zjednoczonych. Przypomnę, że przełożone amerykańskich zgromadzeń są zrzeszone w stowarzyszeniu Leadership Conference of Women Religious (Przywódcza Konferencja Religijnych Kobiet). Dwa lata temu został skierowany do nich list, w którym Stolica Apostolska zarzuciła zakonnicom przeciwstawianie się nauczaniu moralnemu Kościoła oraz nieposłuszeństwo biskupom. Siostry popierały bowiem reformę zdrowia, która dopuszczała antykoncepcję oraz aborcję, nie sprzeciwiały się wprowadzaniu prawa sprzecznego z katolicką nauką o seksualności oraz z uznaniem odnoszą się do poglądów teolożki Elizabth Johnson zawierających błędy doktrynalne krytykowane przez tamtejszy episkopat. Wróćmy jednak do spotkania. Prefekt dał wyraz zaniepokojeniu wywołanemu zainteresowaniem zakonnic teoriami newageowskiej myślicielki Barbary Marx Hubbard. Stawiane przez nią tezy są sprzeczne z Objawieniem. Kardynał porównał ich założenia do tradycji gnostyckiej. Przed dwoma laty decyzja Stolicy Apostolskiej zarządzająca reformę

s. 62

“Pierwsza myśl pa-

pieża Franciszka, jaką chciałbym się podzielić tym razem, brzmi: „Chrześcijanin nie dający świadectwa staje się bezpłodny. Nie jesteśmy religią idei, czystej teologii, pięknoduchostwa, przykazań. Jesteśmy Ludem idącym za Jezusem Chrystusem, dającym świadectwo.”

w amerykańskich zakonach wywołała oburzenie społeczeństwa. Ludzie bez względu na wyznanie bronili sióstr, które ciężko pracują w szpitalach, ośrodkach uzależnień, szkołach dla niepełnosprawnych i innych placówkach. Zarzucano Watykanowi, że wyżej stawia kwestie posłuszeństwa niż miłości bliźniego. Oczywiście opinia publiczna została wykreowana głównie przez tych, którzy z Kościołem mają wspólnego niewiele. Każdy, kto rozumie jego misję, nie poparłby zakonów w tej póki co wymianie zdań. Nikt nie

lekceważy zaangażowania sióstr w pomoc społeczną. Ale przynależność do katolickiego zgromadzenia pociąga za sobą również inną odpowiedzialność. Duchową. Przywdziewając habit, kobiety (mężczyźni zresztą też) wiedzą, z czym wiąże się ta decyzja. Jaką posługę mają zamiar pełnić. Przede wszystkim chodzi o oddanie Chrystusowi. Jak zatem wytłumaczyć odchodzenie od nauczania Kościoła, którego działania w całości podporządkowane są Chrystusowi i Jego nakazom? Jeśli zakonnice nie zgadzają się z taką moralnością, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby realizowały się pod innym niż katolicki szyldem. Byłoby to bolesne wydarzenie, gdyby zgromadzenia faktycznie znalazły się poza Wspólnotą, ale wspieranie poglądów jawnie sprzecznych z Chrystusowym nauczaniem nie może być tolerowane przez Kościół. Rząd Wielkiej Brytanii planuje legalizację eutanazji. Tym samym robi krok ku rzekomemu rozwojowi. Ale to nie wszystko. Tamtejsze Królewskie Kolegium Położnictwa i Ginekologii ogłosiło, że lekarze, którzy nie zgadzają się na podanie środków wczesnoporonnych, nie zostaną dopuszczeni do specjalizacji w ginekologii, położnictwie, leczeniu niepłodności, AIDS, opiece nad kobietą w czasie menopauzy oraz depresji


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

poporodowej. Zamyka to drogę do pracy w liczących się klinikach i szpitalach. Tym samym sumienie staje się niczym. Po co wyznawać jakiekolwiek wartości, skoro prawo nie pozwala na ich konsekwencje? Nuncjusz apostolski mówił do biskupów zgromadzonych w Londynie o potrzebie głoszenia Ewangelii Życia. Zachęcał do zabierania głosu w sprawie ochrony życia oraz ostrzegał przez manipulacją opinią publiczną. Pierwsza myśl papieża Franciszka, jaką chciałbym się podzielić tym razem, brzmi: „Chrześcijanin nie dający świadectwa staje się bezpłodny. Nie jesteśmy religią idei, czystej teologii, pięknoduchostwa, przykazań. Jesteśmy Ludem idącym za Jezusem Chrystusem, dającym świadectwo.” W swej homilii papież przypomniał męczeńską śmierć Szczepana. Prześladowania chrześcijan mają miejsce od początku istnienia Kościoła i przybierają różne formy. Franciszek zwraca uwagę męczeństwo to tłumaczenie greckiego słowa oznaczającego także świadectwo. Zaraz ktoś się oburzy, że Watykan wymaga, aby życie oddawać w imię Chrystusa. I tak i nie. Nie chodzi o to, by z bronią w ręku ruszać przeciwko przeciwnikom Kościoła. Katolik powinien swoim życiem pokazywać,

że wierzy. Zajmować stanowisko w dyskusji na temat moralności. Nie godzić się na zło. Pomagać innym poznać Chrystusa. Zawsze znajdą się tacy, którym to się nie spodoba i będą próbowali przeszkadzać w sposób mniej lub bardziej stanowczy. To jest to prześladowanie i oddanie życia. Aby nie poddać się na tej drodze, Franciszek poleca modlitwę do Ducha Świętego. Druga myśl odnosi się do przede wszystkim do duchownych. „Ludzie powołani w Kościele do sprawowania sakramentów powinni pozostawić miejsce na Bożą łaskę i nie stawiać przeszkód natury biurokratycznej”. Nie polecam prostej i bezmyślnej interpretacji tych słów. Podejrzewam, że dla wielu będą one znaczyły, że księża powinni bez wahania udzielać wszystkim chrztów czy każdego rozgrzeszać. Franciszek przytoczył bardzo piękny biblijny przykład spotkania Filipa z dworzaninem królowej etiopskiej. Odniósł do niego słowa: „Nie można ewangelizować bez dialogu. Nie można. Trzeba bowiem wychodzić z tego miejsca, w którym jest dana osoba, potrzebująca ewangelizacji.” Czyli najważniejsze to rozmawiać. Czasem ksiądz ma podstawy do tego, aby odmówić komuś sakramentu. Oczywiście są również

sytuacje, gdy absolutnie nie powinien tego zrobić. Nie można jednak posądzać duchownych o kupczenie sakramentami. Osobiście doświadczyłem raczej tego, że kapłani wielką wagę przykładają do właściwego rozumienia sakramentów jako wielkiej łaski. Robią wszystko, aby ludzie chętnie z nich korzystali. Jednak w sytuacji, gdy ktoś w pełni do tego zdolny, opacznie rozumie znaczenie, jakie niesie ze sobą przyjmowanie sakramentów, nie można już mówić o przeszkodzie biurokratycznej. Ciekawą propozycję wysunął zwierzchnik Kościoła koptyjskiego patriarcha Teodor II. W liście do papieża Franciszka sugeruje podjęcie działań zmierzających do ustalenie jednej daty świętowania Wielkanocy przez wszystkich chrześcijan. Sposoby obliczania, kiedy w ciągu roku powinien przypaść ten dzień są niestety bardzo różne wśród wspólnot. Dlatego podejrzewam, że ciężko byłoby się w tej sprawie porozumieć. Nie wiem, czy możliwe jest dostosowanie się do daty ustalonej przez jeden z kościołów. Obawiam się, że przywiązanie do tradycji może okazać się zbyt silne. Podobnie zresztą wygląda to z ustanowieniem nowego dla wszystkich dnia. Jednak samą ideę warto rozważyć. Wspólne

s. 63


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA świętowanie zmartwychwstania Chrystusa oznaczałoby poważny krok w budowaniu jedności wszystkich chrześcijan. Z uwagą będę śledził, jaka odpowiedź wystosuje papież Franciszek. Teraz będą same kłamstwa, więc możecie ominąć ten akapit. Podsumuję krótko statystyki, sami rozumiecie. CBOS przeprowadził badania dotyczące opinii na temat sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce. Jako dobrą oceniło ją 69% respondentów. Wśród nich największą grupę stanowiły osoby po 65 roku życia (74%) ze względu na wiek. Ze względu na zatrudnienie najsilniejszą grupą byli rolnicy (90%), a ze względu na wykształcenie osoby z wykształceniem podstawowym i gimnazjalnym (76%). Złą ocenę najczęściej wystawiali natomiast: mieszkańcy miast liczących ponad 500 tysięcy ludności (37% wśród osób o negatywnej opinii), ze względu na wiek osoby w wieku 35-44 lata (32%), osoby z wykształceniem wyższym (34%) i ze względu na zatrudnienie pracownicy biurowi (37% źle oceniających sytuację). Chciałbym tylko zauważyć (dla tych, którzy gubią się w cyferkach), że ponad dwie trzecie Polaków dobrze ocenia sytuację Kościoła. Resztę wniosków można sformułować

s. 64

samemu. Drugie pytanie brzmiało, czy papież Franciszek jest dla ciebie autorytetem moralnym. Aż 83% badanych odpowiedziało twierdząco. Może to być powodem tego, że wzrosła liczba osób, które oceniają sytuację Kościoła jako dobrą. Franciszek jest obecny w świadomości społeczeństwa, co pokazuje, że katolicyzm wcale się nie zestarzał. Nie można nie wspomnieć o maturzystach, którzy co roku pielgrzymują na Jasną Górę, by tam się wyciszyć i powierzyć się Matce Bożej. Wielu katechetów organizuje szkolne lub nawet diecezjalne wyjazdy. Są jednak również młodzi, którzy do Częstochowy udają się indywidualnie. Ponad sto tysięcy osób w tym roku szkolnym przybyło na Jasną Górę. To Jan Paweł II jest najlepszym przykładem człowieka, który całe swe życie zawierzył Maryi. I nie zawiódł się. Może dla niektórych przedmaturalne czuwanie okaże się początkiem tak wiernego oddania. Skoro o maju i Maryi mowa, to w kościołach od prawie dwóch tygodni trwają nabożeństwa ku czci Matki Bożej. Tradycja śpiewania Litanii Loretańskiej przy kapliczkach wciąż jest obecna w wielu miejscach w Polsce. Majówki mają swoją dość

długą historię. Dlatego są pięknym świadectwem wiary naszych przodków. Maryja dla wielu stała się Matką, która chroniła nie tylko od osobistych tragedii, ale również gromadziła narody, które walczyły w obronie ojczyzny. Przede wszystkim Maryja zajmuje szczególne miejsce w historii naszego kraju. Nie bez przyczyny została uhonorowana przez króla Jana Kazimierza Królową Polski. Po raz szósty odbył się Tydzień Biblijny. Inicjatywa Stowarzyszenia Dzieło Biblijne Jana Pawła II trwała od 4 do 10 maja pod hasłem „Wierzę w Ciebie, Jezu Chryste, Synu Boży”. W organizację włącza się kilka diecezji w Polsce. Towarzyszą temu wykłady, konferencje, spotkania kręgów biblijnych, nabożeństwa. W diecezji bielsko-żywieckiej w dniu rozpoczęcia Tygodnia Biblijnego odbył się również finał XVIII Diecezjalnego Konkursu Poezji Religijnej, za który odpowiedzialne jest Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży. Inicjatywę polecam uwadze w kolejnych latach. Program zawsze wygląda zachęcająco. Warto poznawać Pismo Święte. Często go nie doceniamy, a zawiera ono słowo samego Boga. Rozważanie fragmentów Biblii to chyba jedna z najlepszych form modlitwy. 


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

Granice dialogu, czyli o fantazjach kardynała Kaspera

Ostatnie dni przynoszą nowe informacje na temat wypowiedzi kardynała Waltera Kaspera, nazywanego przez liberalne media „niepokornym”. Hierarcha „słynie” od pewnego czasu z popierania udzielania komunii świętej osobom rozwiedzionym, żyjącym w kolejnym związku – co, jak przypomina ciągle Kongregacja Nauki Wiary, jest – jako popieranie cudzołóstwa – poglądem nieakceptowalnym dla katolika. Kamil Majcherek W ciągu ostatnich dni kardynał Kasper udzielił kolejnych niepokojących wypowiedzi, które coraz bardziej oddalają go od prawowiernej katolickiej doktryny i moralności. Przebywając w Stanach Zjednoczonych, hierarcha mówił m. in. o swojej opinii na temat promowania przez niektóre z amerykańskich sióstr Elizabeth Johnson, której poglądy amerykański episkopat uznał za jawnie heretyckie. Kardynał uznał takie jej potraktowanie przez biskupów za przejaw „wąskiego myślenia”. Jako że jednym z ulubionych słów kard. Kaspera jest „dialog”, pozwolę sobie w tym artykule taki właśnie, wyimaginowany, dialog z naszym kardynałem przeprowadzić, wykorzystując kilka fragmentów jego wypowiedzi pochodzących z wizyty w USA. Drogi Kardynale! W wywiadzie udzielonym w czasie Twojego pobytu w Stanach Zjednoczonych powiedziałeś m.in.: „Prawdopodobnie siostry muszą coś zmienić. I prawdopodobnie również Kongregacja Nauki Wiary musi trochę zmienić swoją mentalność”. Otóż, kochany kardynale, nie. To, że mamy dwie strony konfliktu, wcale nie znaczy, że obie są

“Trochę mi głupio,

że ja – z pozycji świeckiego – muszę pouczać ciebie, kardynała Kościoła Katolickiego, o takich prostych sprawach. Smutno mi jednocześnie, bo to pokazuje, jak ograniczone zaufanie należy mieć do obecnej hierarchii.

winne i obie powinny coś zmieniać. Skąd takie absurdalne założenie? Kongregacja nie musi zmienić swojej mentalności, bo jej celem jest strzeżenie czystości katolickiej doktryny, powierzonej jej przez Jezusa Chrystusa. W strzeżeniu tego najdroższego dla Kościoła daru nie może myć mowy o żadnych kompromisach. „Niech mowa wasza będzie: tak, tak, nie, nie”. Twoje „kompromisy” prowadzą do katastrofy. „Jeśli masz problemy z przełożonymi zakonów żeńskich, to musisz z nimi dyskutować, dialogować, wymieniać poglądy” – gen-

eralnie miałbyś, kochany kardynale, rację, gdyby nie kontekst tego, co mówisz. A tym kontekstem jest nieposłuszeństwo amerykańskich sióstr w bardzo poważnych sprawach, takich jak obrona życia czy kwestie dogmatyczne. Naprawdę uważasz, że należy dyskutować na temat tego, czy wolno zabijać nienarodzone dzieci – jak sądzi wiele ze zbuntowanych amerykańskich sióstr, uczestniczących w marszach pro-choice, czy nie? Może chcesz urządzić na ten temat debatę w klasztorach? Dokąd ma Cię doprowadzić taki dialog? Są sprawy, o których się nie dyskutuje – bo są działania, które są z istoty swej złe. Może gdybyś czytał nieco więcej św. Jana Pawła II, np. jego encyklikę „Splendor veritatis”, zamiast zachwycać się postępowymi „teolożkami” pokroju siostry Johnson, to byś o tym pamiętał. Wypaczanie zasad moralności, zaprzeczanie katolickim dogmatom są zawsze złe. Zapewniasz o swoim uznaniu dla siostry Johnson; więcej! – mówisz, że również św. Tomasz z Akwinu został potępiony przez swojego biskupa, z czego wyciągasz wniosek, że siostra Johnson „jest w dobrym towarzyst-

s. 65


Z ŻYCIA KOŚCIOŁA

wie”. Jakiego pomieszania faktów i pojęć tu dokonujesz! Po pierwsze, jako że Twoja wiedza historyczna zdaje się nieco niedomagać, przypomnę Ci, że: św. Tomasz nigdy nie został potępiony za swojego życia przez swojego biskupa. Potępiony został nie on, lecz kilka jego poglądów, nie za życia Akwinaty, lecz już po jego śmierci. Kościół szybko się z tych potępień wycofał i już kilkadziesiąt lat po śmierci Tomasza owe potępione poglądy były powszechnie nauczane. Po drugie, chcę Ci przypomnieć, że św. Tomasz nigdy nie wygłaszał poglądów, o których wiedział, że zostały przez Kościół uznane za heretyckie; nigdy też nie okazywał nieposłuszeństwa swoim przełożonym. Tymczasem popierana przez Ciebie siostra Johnson wygłosiła już co najmniej kilka herezji, negując m. in. charakter natchniony tekstów biblijnych, ojcowski charakter Boga, forsując tezę o rzekomym seksizmie apostołów, a nawet samego Jezusa, lekceważąc autorytet Kościoła i jego hierarchów. Siostra Johnson nie jest więc w „dobrym towarzystwie” – znajduje się bowiem nie po stronie wielkiego Doktora Kościoła, Tomasza z Akwinu, lecz raczej po stronie heretyka i schizmatyka, Marcina Lutra.

s. 66

Mówisz dalej, że pojęcie „heroicznej cnoty”, które zakazuje popełniania cudzołóstwa i innych seksualnych grzechów jest niedoścignionym ideałem i nie jest przeznaczone dla „przeciętnego chrześcijanina”. Mówisz też, że nauka o małżeństwie powinna być uważana za pewien „ideał”, do którego Kościół nie może w praktyce ludzi zmuszać. Wspominając o rozwodnikach, którzy żyją ze sobą w czystości, zapewniasz, że ma wielki szacunek dla takich osób, ale nie jesteś pewien, czy możesz takiej czystości od nich wymagać, bo, jak mówisz, „jako ludzie nie możemy zawsze być idealni, najlepsi. Musimy robić to, co jest w danej sytuacji najlepsze. To jest akt heroizmu, a heroizm nie jest dla przeciętnych chrześcijan”. Musiałem kilka razy przeczytać tą Twoją wypowiedź, bo nie byłem w stanie uwierzyć, że kardynał może opowiadać aż takie bzdury. Chcesz mi powiedzieć, że przestrzeganie Dekalogu nie jest obowiązkiem każdego chrześcijanina? W takim razie co jest dla niego przeznaczone, jeśli nie absolutnie podstawowe zasady życia moralnego, wynikające z Bożego Objawienia i prawa naturalnego? Czy masz świadomość tego, że wypaczasz nauczanie Kościoła, który jako zalecane, lecz

nieobowiązkowe, proponuje wiernym rady ewangeliczne: ubóstwo, dozgonną czystość oraz posłuszeństwo, jako drogi chrześcijańskiej doskonałości; przykazania natomiast Kościół podaje jako obowiązujące bez wyjątku każdego chrześcijanina? Odwołujesz się do miłości. Chcę Ci w związku z tym przypomnieć, co o miłości w kontekście przykazań mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, bo – jak widzę – i jego lekturę zaniedbałeś: „Celem przykazań jest odrzucenie tego, co jest niezgodne z miłością” (n. 1973). Jak dla Ciebie przykazania mogą przeszkadzać miłości, skoro Kościół mówi Ci, że one właśnie są w miłości – Boga i bliźniego – niezbędne? Mówisz, że życie rozwodników w czystości jest aktem heroizmu, a ten nie jest przeznaczony dla przeciętnych chrześcijan. Błądzisz podwójnie. Po pierwsze, ich życie w czystości nie jest żadnym aktem heroizmu, ale przestrzeganiem przykazania „nie cudzołóż”. To nie żaden heroizm, tylko absolutna podstawa chrześcijańskiego życia, którego prowadzenie jest niemożliwe po sugerowanym przez Ciebie odrzuceniu bądź zrelatywizowaniu (co na jedno wychodzi) Dekalogu. Po drugie, heroizm jest przeznaczony dla zwykłych chrześcijan. Chrześcijańst-


wo w swej istocie jest religią radykalizmu, i taki radykalizm cechować musi życie każdego chrześcijanina żyjącego na serio swoją wiarą – a więc cechować go musi również heroizm w starciu ze współczesnym światem, z którym Ty tak chętnie i bezkrytycznie się bratasz. Powiedziałeś również, że „rozwody mogą być niekiedy konieczne. Mamy przesłanie miłosiernego Boga, który daje każdemu nową szansę, nowy początek. Kościół powinien robić to samo”. Czy naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że szansa, którą nam daje miłosierny Bóg, polega na zerwaniu z grzechem, którym w tym przypadku jest cudzołóstwo, a nie na trwaniu w nim? Chcesz powiedzieć, że Boże miłosierdzie ma polegać na pozwoleniu na trwanie w stanie ciężkiego grzechu dwojgu osób? Nie ma „nowej szansy” bez zerwania z grzechem. Rolą Kościoła nie jest poklepywanie po plecach osób błądzących, lecz dbanie o ich nawrócenie. A pierwszym krokiem do niego prowadzącym jest zawsze uświadomienie sobie własnego grzechu. Trochę mi głupio, że ja – z pozycji świeckiego – muszę pouczać ciebie, kardynała Kościoła Katolickiego, o takich prostych sprawach. Smutno

mi jednocześnie, bo to pokazuje, jak ograniczone zaufanie należy mieć do obecnej hierarchii. Gdybyś przynajmniej zadeklarował otwarcie, że swoich poglądów nie głosisz ani jako kardynał, ani w ogóle jako katolik! Ale ty wolisz przekonywać, że twoje stanowisko jest uprawnione, ba! – że takie powinno być stanowisko całego Kościoła. Chciałbyś, żeby Kościół sprzeniewierzył się samemu sobie, a przez to – swojemu Założycielowi? Swoimi działaniami chciałbyś przyciągnąć do Kościoła ludzi pozostających poza nim i przekonać do pozostania tych, którzy się wahają. Żadnego z tych dwóch celów nie osiągniesz. Jeżeli chcesz przyciągać ludzi swoimi obecnymi poglądami, to może i ich przyciągniesz, ale na pewno nie do Kościoła Katolickiego, ale do jakiejś wyimaginowanej przez Ciebie wspólnoty. Twoje poglądy nie są poglądami Kościoła i nie mogą nimi być. Nie przekonasz również do pozostania w Kościele tych, którzy się wahają. Po co jedni mieliby w takim Kościele pozostawać, a drudzy do niego dołączać, skoro – w świetle Twoich poglądów – ten Kościół jest już tak bardzo „światowy”, że właściwie nie widać różnicy pomiędzy pozostawaniem w jego obrębie a poza nim? Skoro już nawet

tak podstawowa zasada, jak „nie cudzołóż”, nie jest dla Ciebie obowiązująca w całym Kościele? Kościół bez dogmatów i bez moralności, za to dialogujący na lewo i prawo (choć „na prawo” chyba niekoniecznie) – to Twój ideał? A po co komu taki Kościół? Jaką zrobi komuś różnicę, czy należy do takiej wspólnoty, czy nie należy? Polecam ci słowa Sługi Bożego abpa Fultona J. Sheena, pasterza znacznie bardziej odpowiedzialnego, niż Ty, który mawiał, że ludzie odwracają się dziś od Kościoła przede wszystkim nie dlatego, że wymaga on zbyt dużo – lecz dlatego, że wymaga on zbyt mało. Obyśmy nie musieli się dzięki hierarchom twojego pokroju przekonać się o tym bardzo dobitnie. Wyznawane przez Ciebie poglądy są jeszcze bardziej niebezpieczne przez to, że wygłaszasz je jako kardynał Kościoła Katolickiego – to przekonuje niektórych ludzi, że poglądy Twoje są poglądami Kościoła albo przynajmniej niedługo się nimi staną. Czy masz pojęcie, jak olbrzymią krzywdę jesteś w stanie wyrządzić, negując podstawowe zasady nauczania Kościoła? Nie waham się tego powiedzieć: zdradzasz swój Kościół i ludzi, których powierzono Twojej opiece. 

s. 67


O nocy KAZANIA

PONADCZASOWE

poślubnej W tym całym rozwoju związku chodzi o to żeby jakoś tak to zrobić, tak to wyczarować, żeby noc poślubna była czymś naprawdę niezwykłym, wspaniałym.

ks. Mirosław Maliński Mam takich znajomych, którzy już nie tacy młodzi brali ślub. Potem wiadomo: impreza w hotelu, obiad, pierwszy taniec. Nagle pierwszy toast, pan młody wali w kieliszki i mówi: „No, moi kochani wiecie ile ja mam lat, wiecie ile lat ma moja żona, także pozwolicie, że my pójdziemy na górę.” No i wszyscy się bawili, trochę tak z zazdrością tego, co się tam na górze dzieje. Ale nie zawsze jednak rodzicie i goście weselni mogą to zaakceptować. Dlatego może lepiej tę noc poślubną przenieść na następna noc. No ale tutaj też jest ryzyko. Przygotowujecie się, żona się wykąpała, w tle leci Mozarty, nastrój się robi, a tu nagle: puk, puk. Mamuśka nagle: „Może truskaweczki?” – ona nie wie co się dzieje. Dlatego myślę, ze najbezpieczniejszą sprawą to będzie podróż poślubna. Dlatego pytam znajomych: - Podróż poślubna? - Tak, podróż poślubna - A gdzie? - Do Grecji - Ale dlaczego do Grecji - No Malina, do Grecji. Nie wiesz, co to znaczy? To architektura grecka, kultura grecka. - No tak, ale po kiego Wam rzeź-

s. 68

ba grecka? Ja rozumiem, może w 40 roku małżeństwa ta rzeźba jest całkiem interesująca, ale w podróży poślubnej chodzi o to, żeby pojechać na jakiś naprawdę nudny zakątek, gdzie nie ma nic do zwiedzania czy podziwiania i gdzie jedynym ciekawym obiektem jest Twoja żona i gdzie jedynym obiektem dla Twojej żony jesteś Ty. Ja mam taka pustelnie w lesie, gdzie nie ma prądu, ani wody, nie ma też zasięgu. Nie ma nic. Więc

możecie być dla siebie jedyną atrakcja i wtedy ten spacer, piękne widoki, krajobrazy, potem może kąpiel, dobre wino. To ma być coś pięknego, cos tak mocnego, że w 45 roku małżeństwa obudzisz się i popatrzysz na nią z myślą, ze za chwilę się odezwie i ze masz jej serdecznie dosyć. I wtedy przypomni Ci się ta noc poślubna, te najpiękniejsze chwile. I powiesz sobie: „Nie, nie. Nie mogę jej zostawić”. I o coś takiego właśnie chodzi.


CZEMU ŻYCIE

Ten moment Trwanie. Ciągłe odnawianie. Nieustanne powracanie. Jak się to dzieje, że mimo tylu porażek i niepowodzeń, niejednokrotnie życiowych, ciągle jest w nas jakiś tajemniczy pęd do życia, jeszcze jakaś próba, żeby na nowo, zacząć jeszcze raz. Tomasz Maniura OMI Życie jest jakąś ukrytą w nas ciszą. Czymś nieustannym. W zasadzie zawsze mogę spodziewać się dobrych rzeczy. Zawsze mogę spodziewać się życia. Zawsze, choć na zewnątrz wydaje się, że jest nam ono odbierane, że je tracimy, że ulatuje. Potrzebuję uwierzyć w życie, w swoje życie. Żyć z przekonaniem, że żyję i że do życia jestem przeznaczony. Tak naprawdę prawdziwe życie nie dokonuje się w pośpiechu, ale jest stałym trwaniem, moim powracaniem, ciągłym odkrywaniem. Chcę cieszyć się nim, chcę żyć z uśmiechem, z perspektywą, z dobrym nastawieniem. Zazdroszczę tym, którzy mają w sobie lekkość życia, którzy nie są obciążeni, tym którzy są otwarci i wszystko przyjmują, tym, którym wszystko wychodzi na dobre, tym którzy mają dobre spojrzenie. Uczę się. Samo pragnienie, świadomość możliwości takiego dobrego życia, już sprawia, że to się dzieje. Mieć w sobie

taką opcję, dobrą opcję, to już jest połowa sukcesu. Próbuję dociekać, ale widzę, że coraz dalej jestem od uchwycenia tego fenomenu życia. Jest moim udziałem, ale dużo większe ode mnie, takie niezależne. W sumie próbując je chwycić, tracę je, w momencie gdy je chcę chwycić, wtedy nie żyję, wtedy marnuję czas. Ciągle się przekonuję, że najlepiej jest po prostu żyć. Teraz, w tym momencie. W sumie tylko o to chodzi, by korzystać z tego daru. Wielka to sprawa, a zarazem taka zwyczajna. Potrzeba zwykłego otwartego podejścia w tym momencie. Potrzeba przyjęcia i cieszenia się tym, że jestem. Wystarczy dobre, życzliwe spojrzenie na siebie, a dzięki temu i na drugiego. Chcę żyć! Czy o to chodzi? Tak, tylko o to. Dzisiaj nie myślę już o wczoraj, co najwyżej o doświadczeniach, tych chwilach lekkich, które wzmagają dobre pragnienia, i tych ciężkich, które są przestrogą tracenia

życia. Nie myślę o jutrze, bo tracę teraz, a jutro i tak do mnie nie należy. Chcę żyć, tak chcę żyć, teraz. To mi wystarczy. Na tym poprzestać, tą chwilą się cieszyć. Dobrze, że jestem. Jeśli coś mi doskwiera, to jest to tylko potwierdzeniem, że żyję naprawdę. Ale tym też mogę się cieszyć. Przecież mam taką możliwość, zależy od opcji jaką sobie w głowie wybiorę. Mimo zmęczenia codziennością, mimo słabości fizycznej, mimo chorób, mimo przeciwności zewnętrznych, nieżyczliwości drugiego człowieka, ciągle chcę żyć, żyć teraz. Tą chwilą buduję następną i ciągle żyję. Znalazłem lekarstwo na zniechęcenie. Powracać do teraz. Powracać tylko do tego jednego momentu, do tej chwili. Mam tyle siły, by unieść ten moment, by teraz dziękować, by się uśmiechać, by być, by dawać. Jak dobrze, że dzisiaj mogę żyć, jak dobrze, że wiem, że istnieję, jak dobrze jest być...

s. 69


KULTURA

Krok w stronę

tańca

Anna Kasprzyk

Początki tańca zaznaczyły się na mapie dziejów bardzo dawno. Rytualne pląsy wokół ognisk z maczugami w ręku i licznymi odgłosami, nadającymi rytm i jakąś konstrukcję melodyczną, to już przeszłość - choć bywa, że takie obrazy widzimy np. podczas widowisk artystycznych. Taniec i jego historia oczywiście się rozwijała wraz z postępem czasu. Oto jak się prezentuje ta sztuka na przestrzeni lat.

POCZĄTKI

Grupy pierwotne swoje taneczne pląsy wykonywały w celu wyproszenia czegoś u swoich bogów np. sprowadzenia deszczu czy odwrócenia od czyjejś choroby. Zatem niewątpliwie taniec miał charakter religijny, był formą, powiedziałabym, modlitwy czy komunikacji ludzi pierwotnych z bóstwami, w których istnienie wierzyli. Idąc dalej, w czasach późniejszych, kiedy pojawiali się władcy, mocarze, posiadający swoje dwory, zapragnęli oni czegoś więcej. Muzyka grana przez nadwornych muzyków, to za mało. I tutaj wkracza na podbój taniec i specjalnie przygotowani artyści, wprowadzający urozmaicenie dworskich uroczystości. Taniec był istotnym elementem życia towarzyskiego od zarania dziejów. Tańczące ludy bądź grupy tancerzy zawsze gromadzili wokół siebie krąg zainteresowanych. Jedni sami oddawali się tańcu, inni upajali swój wzrok pięknem tej sztuki.

TAŃCZĘ, BO CHCĘ

Czy dziś wyobrażamy sobie życie bez tańca? Tańca uważanego za element kultury, występującego w charakterze widowiska artystycznego bądź jako aspekt naszego rozwoju? Odpowiedź staje się jeszcze bardziej oczywista, jeśli by spojrzeć

s. 70

“Czy dziś wyobrażamy

sobie życie bez tańca? Tańca uważanego za element kultury, występującego w charakterze widowiska artystycznego bądź jako aspekt naszego rozwoju? Odpowiedź staje się jeszcze bardziej oczywista, jeśli by spojrzeć na fakt, że wiele ludzi uczęszcza na zajęcia taneczne. na fakt, że wiele ludzi uczęszcza na zajęcia taneczne (których mamy bez liku). Dla niektórych chodzenie do szkoły tańca jest ukierunkowane na przyszłościowe plany związane z tańczeniem zawodowym. Dla innych celem jest rozwój osobisty (tu i teraz), chęć „wyjścia” do ludzi (np. często można spotkać się z zajęciami tanecznymi dla seniorów), spędzenie aktywnie i rozwojowo czasu wolnego. Można wymieniać wiele motywacji związanych z chęcią nauki i dosko-

nalenia swoich zdolności oraz pasji tanecznych. Taniec jest również niezwykłym układem rytmu i ruchu, także ekspresji ciała. Dodać trzeba, że nieraz jesteśmy świadkami odkrywczych rewolucji choreograficznych (m. in. eksponowanych podczas zawodów łyżwiarstwa figurowego). Jeśli jesteśmy już przy widowiskach tanecznych, trzeba wspomnieć o musicalach, o balecie oraz o innych formach tańca, które są dla nas estetyczną uciechą. Można zastanowić się czy jest jeszcze taka dziedzina sztuki, którą kultywujemy przez aktywne uczestnictwo? Tańczymy pojedynczo, w parach, w grupie kilku bądź kilkunastu osób, ale także z niezliczoną rzeszą ludzi (np. tańcząc tańce integracyjne lub tłumnie na koncertach).

TANIEC TU I TAM

Istnieje kilka sfer, w których taniec się ukształtował, są to: sfera religijna, rozrywkowa, sfera związana ze sztuką, ze sportem (np. łyżwiarstwo figurowe, taniec na lodzie, gimnastyka artystyczna) oraz z formą terapii (choreoterapia). Każda z tych sfer ma swoją niebanalną historię. Każdy rodzaj tańca inaczej prezentował się kiedyś, a inaczej dziś. Następowała ciągła ewolucja, żeby zachwycać publiczność i żeby urozmaicić taniec, a przy tym ruch własnego ciała.


KULTURA Oczywiście zachowały się pewne nienaruszalne standardy (nie chodzi tu tylko o tzw. kroki standardowe). Wszystko ulega pewnym zmianom, także zasady savoir-vivre’u związane z tańcem. Mianowicie, podczas balów na dworach kobiety nosiły przy sobie „karnety”(były to małe notesy, do których wpisywały nazwiska panów, którzy zamówili sobie z nimi taniec). Dziś tego zwyczaju nie ma, nawet na wielkich balach w Wiedniu. Wniosek może być taki, że chodzi o sam taniec, a nie o elementy towarzyszące. Kiedyś taniec stanowił rytuał, w którym ludzie chcieli coś pozyskać od bogów. A dzisiaj mamy inne spojrzenie na taniec i jego celowość. Tak to się pozmieniało… Obecnie poprzez taniec wyrażamy niewerbalnie nasze uczucia (a nie nasze oczekiwania od bóstw), nabywamy świadomość ruchu, a także własnego ciała (panujemy nad nim, zdobywamy nie tylko kondycję, ale też koordynację i stabilność równowagi). Taniec to też forma relaksu – gdyby było inaczej nie tańczylibyśmy tak ochoczo jako amatorzy. Bywają takie utwory, że aż nasze ciało rwie się do tańca, do podrygiwania i do wystukiwania rytmu. Może dlatego ciężko byłoby nam nagle przestać tańczyć i zapomnieć o czym takim jak taniec? 

s. 71


RECENZJE

Vikings –

serialowy hit czy kit?

Michał Musiał

VIII wiek, a dokładniej czerwiec roku 793. Mnisi mieszkający na wyspie Lindsfarne, słynący z życia w odosobnieniu i ascezie, dostrzegają na horyzoncie łódź. Nie mają zbyt wielu gości, przyzwyczajeni są do przyjaznych zamiarów odwiedzających, dlatego też i tym razem nie czują obaw. Prowadzi to do ich śmierci, ponieważ chwilę po tym gdy łódź dobija do brzegu, zostają zamordowani w okrutny sposób. Właśnie to wydarzenie uważa się za początek ery wikingów oraz ich łupieżczych i handlowych wypraw, które doprowadziły do wielu odkryć i wywarły niemały wpływ na dzisiejszy świat.

TROCHĘ HISTORII…

Jeśli podstawą Twojego wyobrażenia o wikingach jest obraz bezmyślnych, brudnych, przepełnionych żądzą krwi dzikusów w hełmach z rogami, to od razu zostaw myślenie tymi kategoriami za sobą. Po pierwsze wcale nie nosili rogów, a po drugie myli się nawet kilka razy dziennie. Rogi prawdopodobnie zostały wymyślone przez chrześcijan, na których napadali, być może uosabiani byli z diabłami, ze względu na częste i wyrafinowane używanie przemocy podczas podbojów i trwogę, jaką budzili pośród ówczesnych ludzi. O ludach północy i ich życiu codziennym wiemy bardzo wiele dzięki odkryciom archeologicznym w dzisiejszej Anglii i krajach półwyspu skandynawskiego. Wikingowie słynęli z ogromnej przebiegłości w handlu, słynęli z pięknych wyrobów ozdobnych oraz z wytwarzania broni białej, a przede wszystkim ze szkutnictwa. Wynaleźli nowy typ łodzi (drakkary) zdolny pływać po otwartym morzu. Doskonale posługiwali się w walce tarczą, a także różnymi odmianami toporów i mieczy. Według opowiadań praktycznie nie odczuwali strachu przed śmiercią. Z czego mogło to wynikać? Być może z ich wiary w pogańskie bóstwa i nagrody czekające w Valhalli na wielkich wojowników. Istnieje również

s. 72

“Serial jest do-

brze wykonany pod względem technicznym, zadbano o każdy szczegół. Czekają na nas niesamowicie realistycznie odwzorowane kostiumy, broń, łodzie oraz zapierające dech w piersiach krajobrazy. Nie należy zapominać również o ścieżce dźwiękowej, bez której sceny walk nie byłyby tak emocjonujące. teoria, że wpływ na ich podejście do śmierci miał czarny humor, z którego słynęli. Wielu przykładów takiego poczucia humoru może dostarczyć nam saga nordycka. Przewagą wikingów nad innymi ludami żyjącymi w tamtych czasach stała się zdolność do niesamowicie szybkiego nadrabiania strat. Mimo stosunkowo małej liczebności byli niczym hydra, której w miejsce jednej uciętej głowy wyrastają dwie kolejne. Ich ciekawość świata, a także

chęć pozyskania terenów pod uprawę doprowadziła między innymi do podbicia Anglii, a także odkrycia Ameryki. Dotarli oni także do Polski. Czy zastanawiałeś się kiedyś, skąd wzięły się niektóre nazwy dni tygodnia w języku angielskim? „Thursday” od wikińskiego boga burzy i piorunów Thora a „friday” od Freya – boga urodzaju, roślinności i płodności. Dlaczego na samym początku poświęcam tak dużą uwagę tym ciekawostkom? Aby zafascynować Cię, drogi czytelniku, światem którego możesz stać się częścią, oglądając serial stworzony dla kanału History przez Michaela Hirsta (twórca „Dynastii Tudorów” i filmu „Jan Paweł II: Nie lękajcie się”).

O SERIALU

Głównym bohaterem jest farmer i wojownik Ragnar Lothbrock (Lothbrock znaczy „włochate portki”, prawdopodobnie nosił takie spodnie). Nie ma pewnych dowodów na istnienie tej postaci w rzeczywistości, pojawia się ona natomiast w wielu opisach i legendach jako wikiński król i zdobywca. Odtwórcą jego doskonale, według mnie, zagranej roli jest Travis Fimmel pochodzący z Australii. W serialu perfekcyjnie zostało przedstawione to, jak wielki wpływ na życie codzienne wikingów miała kultura i wiara. Przeplatają się w nim losy wie-


lu bohaterów drugoplanowych, takich jak charyzmatyczna Lagertha (żona Ragnara) czy wielki wojownik Rollo Lothbrock (brat Ragnara). Obserwujemy, jak Ragnar, pokładając nadzieje w bogach, dąży do władzy oraz jak pomagają i przeszkadzają mu w tym inni jarlowie. Jest on ucieleśnieniem nordyckiej tradycji, a legenda głosi, że jest również bezpośrednim potomkiem boga Odyna. Wiele jest w stanie oddać, aby zaspokoić swoją ciekawość, tak jak wspomniany wcześniej Odyn, który za wiedzę poświęcił według mitologii nordyckiej swoje oko. Dla Ragnara najważniejsza jest rodzina (jednocześnie jest jego największą słabością). Charakteryzuje go mądrość w podejmowaniu decyzji, czego nie możemy powiedzieć o reszcie przywódców. Niektórych bohaterów pokochamy, innych natomiast znienawidzimy, a jeszcze inni będą ciągle nas zaskakiwać; postacie są niezwykle barwne. Serial jest dobrze wykonany pod względem technicznym, zadbano o każdy szczegół. Czekają na nas niesamowicie realistycznie odwzorowane kostiumy, broń, łodzie oraz zapiera-

jące dech w piersiach krajobrazy. Nie należy zapominać również o ścieżce dźwiękowej, bez której sceny walk nie byłyby tak emocjonujące. Mowa tu o norweskiej grupie muzycznej Warduna i Fever Ray. Nie tylko jednak o wygląd tu chodzi. Zagłębiając się w serialową rzeczywistość, przekonujemy się, że niczego tak naprawdę nie możemy być pewni w świecie rządzonym prawami przemocy, żądzy władzy i zemsty. Czekają na nas zwroty akcji, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Ragnar musi starannie dobierać swoich sojuszników. Razem z nim przekonamy się, jak smakuje rozczarowanie i zdrada, dowiemy się czym jest mądrość, przyjaźń, braterska miłość, miłosierdzie i honor. Właśnie skończył się drugi sezon serialu. Na kontynuację poczekamy prawdopodobnie do marca roku 2015. Sezon pierwszy, który miał swoją premierę 3 marca 2013 roku, składa się z dziewięciu 45-minutowych odcinków, drugi natomiast – z dziesięciu. Sezony znacząco się od siebie różnią tematyką i momentami, w których jest nam dane towarzyszyć Ragnarowi. Chwilami

można zarzucić tej produkcji zbytnią powierzchowność i przerysowania, ale myślę, że warto przymknąć na to oko, choćby ze względu na resztę pozytywnych aspektów. Historia ta nie ma być dokładnym odwzorowaniem faktów, ma raczej wciągnąć nas w świat wikingów i pomóc poznać go na nowo. Wyjaśnia nam także w pewnym stopniu odwieczną ludzką ciekawość świata, a co więcej – może nas nią zarazić. Rzeczywistym przejaskrawieniem mogą być epizody, w które wpleciono za dużo elementów związanych z fantastyką w świecie wikińskich bogów. Nie jest to jednak powód, aby nie zainteresować się tą produkcją. Na pewno dostarczy nam ona wielu wrażeń i skłoni do zapoznania się z materiałami związanymi z serialem i aktorami, którzy nawet poza planem są ludźmi godnymi poznania. Twórcy, myśląc nad promocją serialu, postanowili ograniczyć się jedynie do prostego napisu „Vikings”, w którym możemy doszukiwać się wielu ukrytych informacji. Reklama zadziałała, dziś „Wikingowie” mają już 1,5 miliona fanów na facebooku. Być może Ty także do nich dołączysz?

s. 73


RECENZJE

Noszę jego nazwisko

Karolina Kowalcze

„Poszła na poddasze i otworzyła jedno z pomieszczeń. Stały tam krzesła i stoły zrobione z części ludzkiego ciała. Siedzenie jednego z krzeseł sporządzono z kości miednicy, inne krzesło miało nogi z ludzkich nóg, razem ze stopami. Potem Hedwig Potthast pokazała im wydanie «Mein Kampf» Hitlera, oprawione w skórę z ludzkich pleców. Bormann [junior] do dziś pamięta, jak rzeczowo, uwzględniając medyczne szczegóły, to wszystko objaśniała. Przypomina sobie, jak bardzo zszokowani byli oboje z siostrą i jak również wstrząśnięta matka usiłowała ich potem pocieszyć, opowiadając, że Himmler chciał posłać ich ojcu, Bormannowi seniorowi, takie właśnie wydanie książki Hitlera i jak ojciec ze zgrozą odmówił. Tego było dla niego za wiele, powiedziała matka. Chciałoby się dodać: nawet dla niego”.

II Wojna Światowa była jedną z najokrutniejszych i najbardziej krwawych wojen w historii ludzkości. Szacuje się, że podczas sześciu lat jej trwania zginęło 75 milionów ludzi z tego 47 milionów cywilów. Na terenach Europy, zwłaszcza Niemiec, Wojna pozostawiła po sobie ogromne ślady i – co ciekawe – szybko stała się tam wstydliwym tematem. Nie mówiono o niej nawet w rodzinach najbardziej w nią zaangażowanych. Po słynnym procesie w Norymberdze, który doprowadził dwunastu oskarżonych zbrodniarzy wojennych na szubienicę, a siedmiu z nich – na wieloletnie więzienie, temat ludobójstw wojennych zaniknął z życia publicznego. Niemcy żyły tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło. „Pracowano nad odbudową kraju, bawiono się, cieszono się życiem po długich latach ciemności. Wiele osób opowiada, jak bardzo byli zdumieni, że tak szybko było coraz lepiej: «Nigdy byśmy nie przypuszczali» wspominali Niemcy. «Nie dało się zauważyć najmniejszych śladów jakichkolwiek wyrzutów sumienia, w żadnej form-

s. 74

“Zdumiewające,

przecież „nie istnieli «niemieccy żołnierze», «niemieccy naziści» i «niemieccy esesmani» jako tacy. Nie było także «niemieckich sympatyków», a także «niemieckich bojowników ruchu oporu» jako takich. Istnieli sprawcy zbrodni pierwszej i drugiej kategorii, może także trzeciej. ie»” wspominał Alan Dershowitz, amerykański Żyd urodzony przed Wojną, odwiedzający Niemcy w 2000 roku. Zdumiewające, przecież „nie istnieli «niemieccy żołnierze», «niemieccy naziści» i «niemieccy

esesmani» jako tacy. Nie było także «niemieckich sympatyków», a także «niemieckich bojowników ruchu oporu» jako takich. Istnieli sprawcy zbrodni pierwszej i drugiej kategorii, może także trzeciej. Były różne formy sympatyzowania. Można temu zaprzeczać ile się chce, ale to nic nie zmieni: zbiorowe uwikłanie Niemców w rzeczywistość trwającej dwanaście lat Trzeciej Rzeszy stało się dziedzictwem niemieckiego narodu. Także sposób w jaki się dziś z tym obchodzimy i w jaki obchodziliśmy się dotychczas” napisał Stefan Lebert w książce „Noszę jego nazwisko. Rozmowy z dziećmi przywódców III Rzeszy Niemieckiej”. W ten sposób dopełnił dzieło swojego ojca Norberta Leberta, który w powojennych latach przeprowadzał wywiady z dziećmi dygnitarzy III Rzeszy. Czterdzieści lat później syn Stefan odszukał rozmówców swojego ojca i przeprowadził z nimi dalsze wywiady. Rozmowy, rzecz oczywista, różniły się od siebie. Ojciec, jako nastolatek, przebywał w Hitlerjugend, był wtedy zapalonym zwolennikiem nazizmu. W rozmowach z synem wspominał, jak z dumą


RECENZJE

zaznaczał na mapie tereny zajęte przez Hitlerowców. Kilka lat później z przerażeniem zastanawiał się, co stałoby się z nim, gdyby Niemcy wygrały Wojnę. Być może dlatego współczuł swoim rozmówcom i przedstawiał ich w łagodny sposób. Syn już nie współczuje, chłodniej ocenia Niemcy powojenne: „W dzisiejszych czasach wiele wiemy o psychologii rodzinnej. Wiemy, co się dzieje, kiedy dziecko przeżywa rozwód rodziców: że pierwotne więzi zostają na całą resztę życia, jeśli w pierwszych trzech latach dziecko nie jest właściwie kochane;

jak niespełnione pragnienia ojca i matki niepostrzeżenie, ale i znacząco odbijają się na dzieciach; dlatego nieszczęśliwe dzieciństwo rodziców wpływa na przyszłość potomstwa. Tak, znajomość ogromnej roli więzi łączących rodziców z dziećmi dla ich życia, jest składnikiem ogólnej wiedzy o nowoczesnym świecie. Tym dziwniejsze staje się, że pewne zagadnienie nie zostało dotąd wyczerpująco przeanalizowane: co dla kraju zwanego Niemcami oznacza, że sprawcy i współsprawcy zbrodni oraz sympatycy Trzeciej Rzeszy mają dzieci i wnuki, i przeka-

zują im swoją agresję, tchórzostwo, okrucieństwo, przemilczanie faktów oraz mechanizmy spychania ich w podświadomość? W każdej terapii ważne jest, że ojciec pacjenta miał ojca, który uniemożliwił swojemu synowi zdobycie upragnionego zawodu. Czyż z następstw faktu, że tatuś albo dziadek konkretnej osoby był mordercą, nie powinno się także uwzględnić?”. Pytał. Odpowiedź znalazł u Niklasa Franka: „Jedyne, co pozostaje w życiu to groteska”. 

s. 75


RECENZJE

Na straży

narodowego pamiątek kościoła

o „Łączce”

Przemysława Dakowicza

Aleksandra Brzezicka

Zdawać by się mogło, że poezja zaangażowana nie ma już racji bytu w XXI wieku. Wraz ze śmiercią Tadeusza Różewicza kończy się pewien etap polskiej literatury. Na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat pożegnaliśmy czwórkę Starych Mistrzów, ale ostatnie dekady przyniosły też śmierć wielu innych pisarzy i poetów, dla których doświadczeniem generacyjnym była wojna, później walka z komunizmem i bój o wolną Polskę. Wraz z nimi w naturalny sposób odejść musi więc i poezja wciągnięta w historię (nie mylmy z polityką), opisująca człowieka uwikłanego w życie w kraju takim, jak Polska po 1945 roku, a i nieco wcześniej.

Ponadczasowość poezji jest oczywista. Nie łudźmy się jednak, że będzie ona teraz tak samo mocno oddziaływać jak za życia swoich twórców, w ściśle określonym kontekście i momencie historycznym. „Ocalałem prowadzony na rzeź”, „O czym myślał, zanim umierał/ za szeregiem walący się szereg?/ Będziemy kiedyś wiedzieli, skoro już wyszli spod ziemi” czy „Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta” – nie mają już takiej siły rażenia, jak „wtedy”. Dziś do głosu dochodzi skrajnie zindywidualizowana poezja Świetlickiego, hermetyczne wiersze Tkaczyszyna-Dyckiego czy lingwistyczne popisy młodego pokolenia. Czy ktoś z nich i im podobnych ma szansę stać się klasykiem na miarę tamtych Mistrzów? Kto z nich stanie w obronie człowieka, jego najważniejszych wartości i jednoznacznie opowie się za Polską? Do boju zgłasza się Przemysław Dakowicz. Urodzony w 1977 roku w Nowym Sączu krytyk i historyk literatury wydaje tomik niecodzi-

s. 76

“Ten stustronicowy

tomik to mniej lub bardziej poetycki zapis przekonań Dakowicza, nie tyle dociekania prawdy, która odkrywa się z każdym kolejnym metrem zbadanym przez profesora Szwagrzyka, co walka o jej nagłośnienie, upublicznienie, wreszcie przedarcie się do świadomości Polaków enny (jeśli brać pod uwagę sytuację tego typu liryki na polskiej scenie literackiej). „Łączka” to „początek długiego procesu odzyskiwania pamięci przez polską wspólnotę. Przywracanie tożsamości bezimien-

nym szczątkom”, dalej „dialog literatury z historią”, „współczesna pieta”, próba rozsupłania „gordyjskiego węzła współczesnej polskiej świadomości” jak chce Wanda Zwinogrodzka, wreszcie „«Łączka» to Polska. Polska to «Łączka»”. Pierwsza część tej frazy wskazuje na przynależność geograficzną jednej z kwater Cmentarza Powązkowego, która zdaje się urastać do rozmiarów całego kraju (a może raczej to obszar Polski zawęża się i kurczy do Kwatery Ł?), druga zaś wskazuje na przekonanie autora, że to właśnie w miejscu pochówku (jednym z wielu!) zamordowanych Niezłomnych rodzi się i umiera nasza zbiorowa świadomość. Ten stustronicowy tomik to mniej lub bardziej poetycki zapis przekonań Dakowicza, nie tyle dociekania prawdy, która odkrywa się z każdym kolejnym metrem zbadanym przez profesora Szwagrzyka, co walka o jej nagłośnienie, upublicznienie, wreszcie przedarcie się do świadomości Polaków nie tylko jako informacja, historyczny fakt, ale i bodziec


RECENZJE do refleksji nad cokołem obecnej polskości. Dakowicz zdaje się mówić wyraźnie, że trzeba grzebać w fundamentach, by móc powiedzieć cokolwiek o tym, co na nich wyrosło. Dlatego tytułowa „Łączka” nie jest tylko nazwą części warszawskiego cmentarza, ale i metaforą – polskości, która oswobodzona z komunizmu zasiała na przeszłości nowy siew i z jego urodzaju chce żyć, ale i przemyślanych zabiegów ówczesnej władzy, która maskowała swoje zbrodnie, zakłamując polską historię. Jakkolwiek melodyjnie nie brzmi ten rzeczownik, mieści się w nim dramatyzm – przede wszystkim dramatyzm zapomnienia. Zainteresowanie poświęca się temu, co nad ziemią – kolorowe, świeże i pachnące, lekceważąc to, co jest poniżej – korzenie (bojownicy o wolną Polskę ponieśli śmierć torując drogę do wyswobodzenia) albo nawóz (Dakowicz upatruje męczeństwa na wzór Chrystusa, które miało przynieść odkupienie). W końcu „Łączka” to nawiązanie do motta z Leśmiana – „zbędne sobie zwłoki” wędrowca zdają się korelować ze zdrobniałą formą rzeczownika łąka, czyli ot, taka sobie łączka – niepozorna, naturalna (w opozycji do sztucznie usypanej, skrywającej rozgrzebaną ziemię). Trudno polemizować z poglądami Przemysława Dakowicza.

Żywo zaangażowany w batalię o przywracanie pamięci i tożsamości Żołnierzy Wyklętych, nawet w wywiadach formułuje tezy naznaczone językiem poetyckim – niezłomni nie oddawali życia w walce, ale „składali daninę krwi”, profesor kierujący pracami na Cmentarzu Powązkowskim przyrównany zostaje wprost do księdza Piotra z „Dziadów” (z dopowiedzeniem, że Polacy nie zasłużyli na kogoś takiego, jak on). Ten głos wybrzmiewa także z kart „Łączki”. Silny, zdecydowany, domagający się prawdy. Bezkompromisowość Dakowicza ociera się jednak o pewną naiwność, kiedy mówi: „żaden rząd, żadna siła nie powstrzyma prawdy. Prawda wyjdzie na jaw, jest silniejsza niż najbłyskotliwiej pomyślana manipulacja”, siebie samego zaś przedstawia jako niemalże barda, poetę-przewodnika, świadka i głosiciela (stylizuje się na Mickiewiczowskiego „mściciela naszych kości”). Doceniając dążenia poety i solidaryzując się z nim, mam jednak poważne wątpliwości, czy w społeczeństwie naznaczonym biernością jak ostatnio polskie, głos Dakowicza może być usłyszany i obdarzony odpowiedzią, potraktowany poważnie („Pokolenia tych, którzy żyją bez pamięci”, „Istnieją ci, którzy mają ciała i posługują się nimi./ Pozostali znikają - powoli”). Bardziej praw-

dopodobne, że zostanie policzony w poczet „oszołomów”, czyli jednej z frakcji utworzonej nieformalnie po katastrofie smoleńskiej. Tomu nie da się czytać inaczej, niż poprzez szeroko zakrojony kontekst historyczny. Tematyka mordowania i grzebania członków polskiego podziemia niepodległościowego niejako na drugi plan spycha myślenie o wierszach Dakowicza poprzez pryzmat gatunkowy i formalny, nawet u krytyka literackiego. Odbywa się to niemalże automatycznie, ale ze szkodą dla tomiku, w którym ten młody poeta oferuje bogaty wybór – od stylizowanego na dziecięcą wyliczankę wiersza „Światło” („Stuka kółko w kostkę bruku/ stuka kółko tuż przed świtem/ kto tu jedzie kto tu jedzie”), poprzez balladę i melodyjnie zrytmizowane wiersze przypominające piosenki („Skrzydło tłucze/ w szklany strop”, „marszruty/ żuków i chrząszczy”) i bajki („Spójrzcie, dziateczki…”), kończąc na formach prawie że prozatorskich. Czytając „Łączkę” Dakowicza trzeba mieć wytężone oko i ucho na to, z czego ten młody poeta buduje swoje wiersze. Oprócz nawiązań wspomnianych wyżej, wykorzystuje on motywy biblijne („powtarzam/ powoli i wyraźnie/ tak tak/ nie nie”, „tak mija wieczór i poranek, nowego świata/ dzień pierwszy” lub

s. 77


RECENZJE

przyrównanie metalowej łyżki, która została zakopana wraz z ciałem do biblijnej Arki, która przetrwała zagładę), literackie (wiersz pt. „W Szwajcarii” jest oczywistym nawiązaniem do poematu Juliusza Słowackiego, obecne są liczne odniesienia do Mickiewicza, ale dostaje się też Andrzejewskiemu i Miłoszowi – „co to, poezjo/ ocalenie?”), ale i gra z językiem propagandy („W wytężonym trudzie bojowym, żołnierze/ KBW wspólnie z żołnierzami pozostałych organów/ władz bezpieczeństwa, bronili praw ludu pracującego/ przed atakami jego wrogów i zapewnili spokój i bez-/ pieczeńswto narodowi polskiemu.”) Krzyk Dakowicza niesie też inne treści. Kluczowe wydają się te dotyczące historii jako takiej – tej, której nieznajomość grozi ponownym jej przeżyciem. Historia jest wahadłem zataczającym się kołem, a zastosowana metafora pralki ma unaocznić powtarzalność jej biegu. Z prze-

s. 78

konań autora w tomiku krystalizuje się jeszcze inna gorzka prawda – o relatywizacji historii i ulotności pamięci, jak we fragmentach: „Zostają opowieści o fotografie, równie nierealne,/ jak baśnie z tysiąca i jednej nocy”, „zresztą/ po pół wieku prawda/ miesza się ze zmyśleniem/ pamięć z wyobraźnią”, „Nie ma historii, której nie można napisać/ od nowa (…) Pamiętajcie: jest czas milczenia i czas mielenia./ Liczą się tylko strategie czytania./ Ostatni gasi światło.” Dakowicz nie oskarża Polaków – wie, że to zabiegi władzy PRL-u i manipulacja przyczyniły się do zatuszowania zbrodni. Ale zarzuca Polakom to, co dzieje się teraz – obojętność i bierność w dochodzeniu do prawdy, bo on sam – poprzez udział w pracach IPN-u, ale i poprzez swoją poezję – „palcami bada/ skórę ziemi/ odsuwa odpadki/ gnijące resztki/ papier szkło/ sieję trawę/ krzyż stawia”. (Polski) świat, który widzi, jest podzielony grubą kreską na to,

co jest pod ziemią (prawda, pamięć i przeszłość) i nad nią (fałszowanie historii, obojętność, zapominanie i przyszłość). Bardziej skomplikowanie widzi też winnych – nie dzieli ich na Polaków i Rosjan, ale wszystkich morderców ujmuje w kategorię „człowieka sowieckiego”. Ale Dakowicz nie dąży do osądzenia winnych. Ma świadomość, że większość z nich już dawno umarła, a za żyjącymi stoi system i władza. On walczy o wieczną pamięć i zbiorową świadomość, która obecnie wydaje się być rozsypana jak kolorowa mozaika. Tom powstał, by jako zwieńczenie ekshumacji prowadzonej pod okiem profesora Szwagrzyka trafić do świadomości Polaków. Ci ostatni zaś, poprzez swój stosunek do prac wykopaliskowych na Łączce i „Łączki” Dakowicza, powiedzą coś o swojej kondycji jako narodu. Szkoda tylko, że efekt jesteśmy w stanie już teraz przewidzieć.


s. 79


REFLEKSJE

Tabletki na śmierć „Panie doktorze, ostatnio często boli mnie głowa i jest mi niedobrze. To pewnie rak mózgu. Tak wyczytałem na www.internetprawdecipowie.pl. Niech mi pan pomoże, bo ja nie chcę umierać!”. Takie wypowiedzi coraz częściej można usłyszeć w gabinetach lekarskich. Czy obok złego lekarza może istnieć także zły pacjent? Małgorzata Różycka Trzy tygodnie temu rozpoczęłam na berlińskiej Charité moje wymarzone studia medyczne. Jak nietrudno sobie wyobrazić, takiemu wydarzeniu towarzyszy olbrzymi entuzjazm, który porównać można tylko do zakochania. Świeżo upieczony student medycyny z prawdziwą radością potrafi (jeszcze) myśleć o wielu wieczorach, nocach i porankach spędzonych w przemiłym towarzystwie autorów licznych podręczników anatomii i wciąż wydaje mu się, że to naprawdę nie ma znaczenia, że znajomi mają kopalnię wolnego czasu na tzw. studenckie życie, podczas gdy on kursuje między mieszkaniem/akademikiem, zajęciami a bibliotekami. Choć zazwyczaj nie jest tak źle i istnieje życie pozauczelniane, to trzeba się porządnie natrudzić, żeby zasłużyć na miano lekarza. Wielu zapyta: po co tyle wysiłku, jaki to ma sens. Odpowiedź jest przytłaczająco prosta: tu chodzi o człowieka.

DWIE STRONY MEDALU

Osią wszystkich działań medycznych pozostaje zawsze relacja pacjent–lekarz. I od tej reguły nie ma wyjątków. Nieważne czy chodzi o wypisanie recepty na maść przeciwbólową, czy o zdiagnozowanie choroby nowotworowej. Pacjent oczekuje potraktowania w bardzo

s. 80

“Wiara w postęp nie-

jednokrotnie dodawała ludzkości skrzydeł. Zapewne dzięki takiej postawie możemy korzystać z wspaniałych osiągnięć nauki i techniki. Tempo zmian, jakie dzieją się na naszych oczach, pozwala nam snuć śmiałe przypuszczenia co do naszych zdolności.

konkretny sposób, a lista wymagań bywa zazwyczaj niezwykle obszerna. Każdy chce rozpocząć wizytę o umówionej godzinie, a w gabinecie zastać uprzejmego, kompetentnego, cierpliwego, kontaktowego lekarza dysponującego wystarczającą do przeprowadzenia wszystkich niezbędnych badań ilością czasu. I ma całkowitą rację, ponieważ przedstawicielom zawodów zaufania społecznego mamy prawo stawiać wysokie wymagania. Jednakże, aby relacja mogła spełniać swoją rolę, niezbędne są zaangażowanie i współpraca obu stron. Co się zatem dzieje, gdy to pacjent ponosi winę za niewłaściwe potraktowanie go przez lekarza?

BOGOWIE W BIELI

Wciąż można spotkać pacjentów, którzy w medykach upatrują wszechwładnych i wszechwiedzących bóstw. Dla nich świętością są lekarskie słowa, zalecenia traktują na równi z przykazaniami. Ich gorliwość oraz pełna szacunku wobec tego zawodu postawa godne są wszelkiego podziwu. Taka sielanka trwa sobie w najlepsze, dopóki lekarz ma wystarczającą wiedzę i pole manewru, by pomóc swojemu pacjentowi. Gdy jednak jego możliwości tak po prostu, po ludzku się kończą, albo, co gorsza, zdarzy mu się pomyłka, świat pacjenta wywraca się do góry nogami. Jego niezachwianą dotąd wiarę w medycynę zastępują rozgoryczenie i rozczarowanie. Jak to możliwe, że ta cudowna pani doktor, prawdziwy anioł, mogła postawić błędną diagnozę? Co to w ogóle ma znaczyć, że na tę chorobę nie ma jeszcze lekarstwa? Od tej pory nic, tylko się położyć i czekać na śmierć w męczarniach…

DIAGNOZA DRA GOOGLE

Dr Google to obok serialowego dra House’a najpopularniejszy diagnosta świata. Internet roi się od stron o tematyce medycznej, nie wspominając nawet o różnorakich forach. Wystarczy wpisać tylko dany objaw w okienko wyszukiwarki, a już


REFLEKSJE „wyskoczą” nam możliwe schorzenia. Jeszcze lepiej zapytać na forum, bo wtedy cały szereg domorosłych specjalistów postawi diagnozę, a także posłuży fachową radą. Jaka szkoda, że nie mogą jeszcze wypisać recepty, no ewentualnie skierowania na dodatkowe badania. Przecież wtedy można by załatwić wszystko w kilka minut zamiast czekać tygodniami na wizytę u zwykłego lekarza. Opisany na początku przypadek to tylko jeden z wielu przykładów sytuacji, kiedy pacjent mniema, że wie lepiej niż jego lekarz, co mu dolega i jaką terapię należy zastosować. Taka osoba nie bardzo potrafi przyjąć fakt, że nie każdy kaszel musi być oznaką gruźlicy, a ból głowy to niekoniecznie objaw tętniaka mózgu. Lekarz, który nie potwierdzi diagnozy dra Google, zasługuje na miano „debila’, „konowała”, „bezdusznego urzędasa z NFZ” itp. I po co studiował 6 lat, potem przez kilka następnych robił specjalizację, a teraz jeszcze się dokształca na kursach i sympozjach? Bez sensu.

KLIENT PŁACI I WYMAGA

Czekoladki, koniaczek, kwiatki, uroczy wazonik albo dyskretna koperta. To ponadczasowe hity na liście prezentów od tzw. wdzięcznych pacjentów. Ta wdzięczność często poprzedza jakiekolwiek lekarskie działanie, bo w myśl zasady „lepiej zapobiegać niż leczyć” warto wyrazić wdzięczność najpierw, by potem móc swobodnie liczyć na wzajemność. Wiadomo – lepsze łóżko, mniej liczna sala, szybszy termin operacji, milsze pielęgniarki. To jedna strona medalu. A druga to nieustające narzekanie na stosunkowo wysokie zarobki lekarzy (w porównaniu z czasem pracy i odpowiedzialnością wcale nie są tak olbrzymie). W sumie to przecież ma tak dużo, że warto mu jeszcze dołożyć. No i oczywiście mam taką swoją małą kartę przetargową i zawsze mogę skuteczniej ponegocjować. W końcu dobry koniaczek piechotą nie chodzi…

TABLETKI NA ŚMIERĆ…

Wiara w postęp niejednokrot-

nie dodawała ludzkości skrzydeł. Zapewne dzięki takiej postawie możemy korzystać z wspaniałych osiągnięć nauki i techniki. Tempo zmian, jakie dzieją się na naszych oczach, pozwala nam snuć śmiałe przypuszczenia co do naszych zdolności. Zaufanie oraz wiara pacjenta w możliwości medycyny nadają sens pracy lekarza, który dokłada wszelkich starań, by skutecznie nieść pomoc. Jednak czasem ta wiara zupełnie traci kontakt z rzeczywistością. Ciągle komuś się wydaje, że tabletki na śmierć są zupełnie na wyciągnięcie ręki. Co z tego, że choroba i umieranie to integralne części ludzkiego życia? To, że tak się dzieje od tysięcy lat, nie ma w „dzisiejszych czasach” żadnego znaczenia. Wszystko można przecież ulepszyć, wymienić na nowe. Taki człowiek w wersji 2.0. Wystarczy zażyć, popić odpowiednią ilością wody i załatwione. Nieśmiertelność na receptę, a może nawet bez. Tylko dlaczego jej jeszcze nikomu nie przepisali?

… I ŻYCIE

Kwestia relacji pacjent–lekarz pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Obie strony wydają się dosyć pogubione w świecie rosnących oczekiwań i wielkich, ale mimo

wszystko ograniczonych możliwości. Jako lekarz in spe pokuszę się o kilka zaleceń, które mogą nieco złagodzić szpitalne napięcie: Pokora – wobec człowieka, zarówno wobec pacjenta, bo to on nadaje sens tej pracy, jak i lekarza, który na miarę swoich ludzkich zdolności robi wszystko, by pomóc choremu. Wyłączenie myślenia „zepsuło się, to po prostu wymienię na nowe” – ciało człowieka dysponuje olbrzymimi możliwościami, ale wszystkiego nie da się tak po prostu wymienić na nowe. Zaufanie – po obu stronach stoi ktoś, komu na mnie zależy i jestem mu potrzebny. Rozsądna troska o zdrowie – absolutne przeciwieństwo zasady „teraz się wyszaleję, potem się będę martwić”. Wiara – choroba i śmierć to integralna część życia, które jest darem i w żadnym wypadku nie kończy się na ziemi. Taki zestaw proszę przyjmować raz dziennie, a przed wizytą u lekarza konieczne jest podwojenie dawki. Przed użyciem fakultatywnie można skonsultować się z farmaceutą. Lek nie zagraża ani życiu, ani zdrowiu.

s. 81


J E S T E M, W I Ę C M Y Ś L Ę

Platon, Kartezjusz i Darwin,

czyli o problemach

z ludzką cielesnością

Kamil Majcherek

Ten artykuł pomyślany jest przede wszystkim jako forma przypisu czy dodatku do wywiadu z o. Jarosławem Kupczakiem, który można znaleźć w bieżącym numerze "McW". Przeprowadzając ten wywiad, zdałem sobie sprawę, że nie wszystko o czym o. Jarosław mówi, może być wystarczająco jasne dla naszego Czytelnika. Szczególnie moja uwaga skupiła się na fragmencie, w którym nasz ekspert mówi o dwóch filozoficznych nurtach czy tendencjach, które jego zdaniem prowadziły – czy nadal prowadzą – do wypaczenia chrześcijańskiego obrazu ludzkiej cielesności.

Nurty te to z jednej strony postkartezjański dualizm, a z drugiej – postdarwinowski ewolucjonizm (biologizm). Jako, że ani same te terminy, ani poglądy, które one oznaczają, ani opis, który daje o. Jarosław, niekoniecznie muszą Czytelnika usatysfakcjonować czy pozwolić mu na dostateczne ich zrozumienie – dlatego też postanowiłem w kilku słowach przedstawić filozofie, które kryją się za wspomnianymi powyżej nazwami. Zaczniemy od dualizmu, jako poglądu znacznie starszego, niż ewolucjonizm. Kiedy mówię "znacznie starszego" to mam na myśli, że tak naprawdę ojcem antropologicznego dualizmu ("antropologicznego" – czyli odnoszącego się do spojrzenia na człowieka) jest Platon. Nie oprę się w tym miejscu pokusie i przytoczę dość wyświechtaną frazę mówiącą, że cała historia filozofii jest tylko zbiorem przypisów do Platona. Nawet jeśli jest to lekka hiperbola, to jednak w tym przypadku sprawdza się doskonale. Biorący początek od Platona dualizm będzie bowiem jednym z najczęściej odżywających i dyskutowanych pomysłów w antropologii filozoficznej: od starożytności, przez św. Augustyna (który przejmie go jednak w wersji nieco złagodzonej) u początków chrześcijańskiej filozofii i teologii, po nowożytność, kiedy to znajdzie swego najsłynniejszego zwolennika w osobie

s. 82

“Platon będzie pos-

tulował możliwie jak największe oderwanie się w tym życiu od ciała i jego potrzeb, które pozwalać ma na wzbicie się na wyższy poziom umysłowego poznania, zakłócanego właśnie przez czynnik cielesny. Tak więc dualizm w swojej klasycznej postaci, którego reprezentantem jest Platon, będzie ludzkiemu ciału niechętny.

Kartezjusza, aż po współczesność. Co kryje się pod hasłem "dualizmu antropologicznego"? Warto zacząć od tego, że jest on jedną z odpowiedzi na problem relacji pomiędzy ciałem a umysłem (czy duszą) człowieka (w filozofii współczesnej przyjęło się nazywać ów aspekt przy użyciu angielskiego teminu "Mind-Body Problem"). Najbardziej pouczające będzie przyjrzenie się, jak patrzył na to zagadnienie "ojciec" antropologicznego dualizmu, czyli wspomniany już przez nas

Platon. Tym, co frapowało ateńskiego filozofa była kondycja człowieka. Kiedy bowiem zastanowimy się nad tym, jak jesteśmy "skonstruowani", to – zdaniem Platona – stwierdzimy, że z jednej strony odczuwamy siebie jako nasze ciało, którym się posługujemy (użycie słowa "posługujemy się" jest w tym kontekście, jak zaraz się przekonamy, nieprzypadkowe), a z drugiej strony – czujemy, że jesteśmy umysłem. Gdzie tkwi problem? Dla Platona problematyczna jest relacja zachodząca pomiędzy ciałem a umysłem, ponieważ zdają się one należeć do dwóch kompletnie różnych rodzajów bytów czy substancji. Ciało jest materialne, fizyczne, widzialne, pozbawione myślenia i świadomości oraz zniszczalne, czyli śmiertelne. Z kolei umysł (który dla Platona tożsamy jest z duszą) jest niematerialny, niewidzialny, obdarzony myśleniem, świadomością oraz niezniszczalny, czyli nieśmiertelny. Jak jest więc możliwe, pyta nasz filozof, aby dwa tak różne rodzaje bytów tworzyły coś jednego, czyli człowieka? I odpowiada: to niemożliwe. W związku z tym człowiekiem jest wyłącznie umysł, a ciało jest jedynie narzędziem, którym umysł się posługuje. Zdaniem Platona należy nas utożsamić właśnie z umysłem, ponieważ retrospekcja ujawnia nam, że jesteśmy obdarzeni myśleniem i


J E S T E M, W I Ę C M Y Ś L Ę

świadomością – a to są cechy umysłu, a nie ciała, które jest ich pozbawione. Jakie problemy, szczególnie w zderzeniu z antropologią chrześcijańską, niesie dualizm (który w dużej mierze przejmie Kartezjusz, a w znacznie mniejszej – św. Augustyn)? Otóż w związku z tym, że człowiek jest jedynie umysłem (czy duszą) posługującym się ciałem, to ciało pełni dlań jedynie funkcję narzędzia, a nie jest integralną częścią osoby. To z kolei prowadzi do słynnego poglądu Platona o ciele jako więzieniu dla duszy: ciało uznane zostaje bowiem za przeszkodę w pełnym rozwoju umysłu. Dlatego Platon będzie postulował możliwie jak największe oderwanie się w tym życiu od ciała i jego potrzeb, które pozwalać ma na wzbicie się na wyższy poziom umysłowego poznania, zakłócanego właśnie przez czynnik cielesny. Tak więc dualizm w swojej klasycznej postaci, którego reprezentantem jest Platon, będzie ludzkiemu ciału niechętny: nie będzie uznawał go za integralną część człowieka, a jedynie za narzędzie i przeszkodę w działaniu umysłu. W jednym ze swych mitów ateński filozof przedstawia "zesłanie" umysłów w ciała jako karę dla ludzi, którą trzeba przecierpieć, by powrócić do idealnego stanu czystej umysłowości. Pozostaje nam jeszcze drugi ze wspomnianych przeze mnie nurtów, a mianowicie postdarwinowski

ewolucjonizm. O ile antropologiczny dualizm chciał sprowadzić istotę człowieka do poziomu czysto duchowego i umysłowego przez oderwanie jej od czynnika cielesnego, o tyle darwinizm zmierza w kierunku przeciwnym: pragnie sprowadzić człowieka do poziomu czysto biologicznego, materialnego; fenomen ludzkiej umysłowości i świadomości również chce więc wyjaśniać w kategoriach jedynie biologicznych. W oczach zwolennika darwinizmu ludzie jawią się, podobnie jak cała reszta świata ożywionego, jako efekty procesu doboru naturalnego. To, że człowiek obdarzony jest świadomością (naturalnie w tych kategoriach pojęciowych nie może być mowy o niematerialnej duszy ‒ świadomość wyjaśnia się bowiem przez sprowadzenie jej do czynników materialnych, czyli biologicznych), jest wynikiem ewolucyjnego rozwoju – pełni więc ona funkcję czysto narzędziową, służąc człowiekowi do przetrwania. O ile w przypadku dualizmu problematyczne było redukowanie człowieka do poziomu umysłowości i traktowanie ciała jedynie jako narzędzia, o tyle w przypadku darwinizmu mamy do czynienia z redukcją podobną, lecz przebiegającą w odwrotnym kierunku: to bowiem umysł sprowadzamy tu do poziomu cielesności, a świadomość i myślenie traktujemy jako narzędzia. Dlaczego żadne z tych stanowisk

nie jest do przyjęcia z punktu widzenia chrześcijańskiej antropologii? Głównie z powodu ich "nachylenia" z jednej strony w kierunku spirytualizmu, a z drugiej strony – w kierunku materializmu. Tymczasem dojrzała chrześcijańska antropologia, jako stanowisko wykazujące się podziwu godnym umiarem, docenia oba pierwiastki: tak cielesność, jak i duchowość czy umysłowość, uznając je za integralne części budujące wspólnie człowieka jako osobę. Człowieka nie uznaje się tu więc ani za jedynie umysł posługujący się ciałem, jednocześnie próbujący się z niego wyzwolić, ani za czysto biologiczny organizm mający, jako narzędziową część, sprowadzalną do procesów materialnych świadomość. Chrześcijaństwo od samego początku docenia tak duszę, jak i umysł człowieka – u swego zarania czyni to dzięki fenomenowi Wcielenia Chrystusa, dokonującego w ten sposób niezwykłej nobilitacji ludzkiego ciała ‒ nie jest więc ono jedynie narzędziem, ani tym bardziej nie jest przeszkodą – wręcz przeciwnie, jest integralną częścią człowieka, stworzoną i ofiarowaną mu przez Boga tak samo jak dusza i tak jak dusza oczekującą na zmartwychwstanie, które dotyczyć będzie zarówno ludzkiego ciała, jak i duszy. Oba pierwiastki, jako Boże dary, wymagają więc naszej troski i szacunku. 

s. 83


Aneks: grafika z okładki: http://pl.freepik.com/ grafika z artykułów: http://pl.freepik.com/, http://www.flickr.com/ zdjęcia z recenzji: materiały promocyjne dystrybutora zdjęcia do artykułów historycznych: Instytut Pamięci Narodowej

s. 84


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.