LAJF Magazyn Lubelski #46

Page 1



2–4 CZE 2017

NOC CO NCEPT S TO RE’Ó W


od redakcji

foto Bożena Rożek

Piotr Nowacki

Grażyna Stankiewicz

Agnieszka Glińska, reżyser teatralny i telewizyjny, powiedziała: „Ktoś kiedyś ogłosił, że starość jest brzydka i wszyscy mu uwierzyli”. Trochę uwierzyli, trochę nie. Rzeczywiście problemy ze zdrowiem, brak odpowiednich środków do życia i samotność powodują, że spora część osób 65 plus z dnia na dzień czeka na zmierzch swojego życia, nie odnajdując w nim już żadnych perspektyw. Ale prawda jest też taka, że mówienie o osobach w tym wieku, że są stare, kompletnie mija się z prawdą, a brak pomysłu na zagospodarowanie ich potencjału oraz marginalizowanie ich potrzeb jest strzałem w kolano. Zwłaszcza, że na przestrzeni ostatnich 20 lat życie kobiet wydłużyło się średnio o 5 lat, a mężczyzn o 6. Ale jest też problem, ponieważ Lubelszczyzna się wyludnia, młodzi ludzie wyjeżdżają za lepszymi zarobkami, rodzi się coraz mniej dzieci i przyrost naturalny jest ujemny. O polityce senioralnej i problematyce społecznej rozmawiamy z naszą okładkową bohaterką – Moniką Lipińską, Zastępcą Prezydenta Lublina ds. Społecznych. Ale w tym numerze tematów związanych z osobami w wieku dojrzałym mamy więcej. Bohaterami reportaży są: piękna postać – Anna Jelinowska, która w imieniu swojej nieżyjącej mamy odebrała właśnie medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, i niezwykły Adam Kowalczyk, dzięki któremu nieraz urosły skrzydła kibicom lubelskiego boksu. A poza tym niezmiennie LAJF dla Państwa – do czytania i oglądania.

Wydawca

Redaktor naczelna



od redakcji

pirat śródlądowy

kocia kołyska

4  Grażyna Stankiewicz, Piotr Nowacki Ktoś kiedyś ogłosił, że starość jest brzydka...

8  Paweł Chromcewicz. Do czego służy policja

9  Grażyna Stankiewicz. Radzieckie sztućce na białym obrusie

z okładki

ludzie

społeczeństwo

12  Być blisko ludzi. Z Moniką Lipińską rozmawia Aleksandra Biszczad, foto Natalia Wierzbicka

18  Medal. Iza Wołoszyńska, foto Marek Podsiadło

22  Lublin Tatoo Days 2017. tekst Aleksandra Biszczad, foto Marcin Pietrusza

10 tygiel

28 biz-njus

podróże

moto

32  Szlakiem Draculi, tekst i foto Andrzej Ranicki

30  Toyota Yaris w nowych szatach, tekst Anna Piłat, foto Piotr Nowacki, Toyota Poland

sport 36  Bokser. tekst Grażyna Stankiewicz, foto Marek Podsiadło, archiwum 40  Gladiatorzy. tekst Anna Góral, foto Maks Skrzeczkowski

42 okruchy kultury

kultura

za horyzontem

46  Opera, brzmi dumnie! tekst Aleksandra Biszczad, foto Dorota Bielak 48  Dobre jedzenie, wino śpiew. tekst Aleksandra Biszczad, foto Paweł Waga

50  Pomiędzy pięcioma stawami. Tekst Marta Mazurek, foto Marek Podsiadło

integracja

zdrowie

60  Janusz. tekst Monika Murat, foto Marek Podsiadło

62  Kiedy ugryzie kleszcz. tekst Anna Góral

taki LAJF

zaprosili nas 64  Legenda o Czarciej Łapie, premiera/ Jazzowo na lotnisku/ Sąsiedzi czas próby. Radawczyk i Strzeszkowice 1939-1940/ Międzypokoleniowo/ Karol Bąk, czyli kobieco, zjawiskowo i trendy/ Casting na najbardziej stylowego Lubelaka/ Emocje na talerzach

historia 54  M jak modernizm, W jak Witkowski. tekst Marta Zawiślak, foto Marta Zawiślak, Marek Podsiadło

68 kalendarium maj/czerwiec


Reklama

LAJF magazyn lubelski Lublin 20-010 ul. Dolna Panny Marii 3 www.lajf.info e-mail: redakcja@lajf.info, redakcjalajf@gmail.com tel. 81 440-67-64, 887-090-604 Redaktor naczelna: Grażyna Stankiewicz (gras), g.stankiewicz@lajf.info Fiprex-205x275_druk.pdf 1 2017-05-16 14:21:06

LAJF magazyn lubelski 2017/4/46

Sekretarz redakcji: Aleksandra Biszczad a.biszczad@lajf.info Korekta: Magdalena Grela-Tokarczyk Współpracownicy i korespondenci: Izabella Kimak (izk), Jola Szala (jos), Michał Fujcik (fó), Katarzyna Kawka (kk), Maciej Skarga (ms), Marzena Boćwińska (boć), Monika Murat ( mur ), Marta Zawiślak ( mar), Marek Podsiadło (pod), Marta Mazurek (maz), Anna Góral (ag), Izolda Wołoszyńska (izo), Jerzy Janiszewski (jan), Klaudia Olender (kol), Aleksandra Biszczad (abc), Paweł Chromcewicz (chro), Jacek Słowik (slow), Monika Murat. Skład: Irek Winnicki Foto: Marcin Pietrusza (qz), Maks Skrzeczkowski (maks), Daniel Mróz (mró), Michał Patroń (moc), Anna Floryszek-Kosińska (flo), Olga Bronisz (obro), Krzysztof Stanek (sta), Robert Pranagal (gal), Jakub Borkowski (bor) Natalia Wierzbicka (nat), Łukasz Parol (parol). C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

# 2017/4/46 egzemplarz bezcenny

REKLAMA i MARKETING: Bartosz Pachucy b.pachucy@lajf.info Wojciech Mościbrodzki w.moscibrodzki@lajf.info

Być blisko ludzi

Gladiatorzy

Pomiędzy pięcioma stawami

Wydawca: KONO media sp. z o.o, 20-010 Lublin ul. Dolna Panny Marii 5 Prezes Zarządu: Piotr Nowacki (now) p.nowacki@lajf.info

reklama@lajf.info praca@lajf.info

ISSN 2299–1689

Regon 061397085, NIP 946 26 38 658, KRS 0000416313 e-mail: kono.media.sp.zoo@gmail.com Treści zawarte w czasopiśmie „LAJF magazyn lubelski” chronione są prawem autorskim. Wszelkie przedruki całości lub fragmentów artykułów możliwe są wyłącznie za zgodą wydawcy. Odpowiedzialność za treści reklam ponosi wyłącznie reklamodawca. Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów tekstów, nadawania śródtytułów i zmiany tytułów. Nie identyfikujemy się ze wszystkimi poglądami wyrażanymi przez autorów na naszych łamach. Nie odsyłamy i nie przechowujemy materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia i reklamy, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z linią programową bądź charakterem pisma (art. 36 pkt. 4 prawa prasowego) oraz interesem wydawnictwa KONO media sp. z o.o. Egzemplarz bezpłatny.

Prenumerata

Cena prenumeraty rocznej: 59 zł brutto Nr konta: V oddział Bank Pekao S.A. 42 1240 1503 1111 0010 4544 7511

Adres odbiorcy: KONO media sp. z o.o ul.Dolna Marii Panny 3 20 – 010 Lublin

Oświadczenie: „Wyrażam zgodę na przesyłanie mi przez KONO media sp. z.o.o. ul Dolna Panny Marii 3, 20-010 Lublin, czasopisma "LAJF magazyn lubelski" zawierającego materiały reklamowe i promocyjne. Oświadczam ponadto, że jestem osobą pełnoletnią oraz, że wyrażam zgodę na umieszczenie moich danych osobowych w bazie danych KONO media sp.z.o.o. wydawcy czasopisma „LAJF magazyn lubelski”, a także na korzystanie z nich i przetwarzanie dla celów marketingowych i promocyjnych. Oświadczam, iż wyrażam zgodę na umieszczanie danych osobowych w bazie KONO media sp.z.o.o. wydawcy „LAJF magazyn lubelski” oraz ich przetwarzanie zgodnie z treścią ustawy o ochronie danych osobowych z dn. 29.08.1997 r. (Dz.U.133 poz. 88) wyłącznie na potrzeby wydawnictwa”. KONO media sp.z.o.o. informuje, że przysługuje Państwu prawo wglądu i poprawiania zgromadzonych danych zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych (Dz.U.1997.133.833).

Okładka: Natalia Wierzbicka

K


pirat śródlądowy

Do czego służy policja

PAWEŁ CHROMCEWICZ

Widziałeś kiedykolwiek, żeby zatrzymano i ukarano motocyklistę pędzącego 200 km na godzinę? – zapytał mnie niedawno znajomy, którego uszy przewiercił ryk motoru z nieodległej drogi. No, nie widziałem. A widziałeś, jak ukarano kierowcę rozmawiającego w czasie jazdy przez komórkę, oczywiście bez zestawu głośnomówiącego, albo – co gorsza – zapamiętale piszącego SMS-y? Też nie widziałem…

8

Zapewne można jeszcze sporo napisać o tym, czego policja nie robi, choć robić powinna. Że trudno takich delikwentów namierzyć i zatrzymać? Może i łatwo nie jest, ale trzeba przynajmniej próbować. Jaki problem jest bowiem np. ustawić kaskadowo patrole wzdłuż lubelskiej ul. Jana Pawła II, na odcinku od al. Kraśnickiej do ul. Armii Krajowej. Wieczorem, zwłaszcza po wyłączeniu świateł, choć wcześniej także, mordercy na motocyklach urządzają tam sobie wyścigi niemal codziennie. A dlaczego nie ustawić się na ekspresowej siedemnastce czy obwodnicy Lublina, po których wariaci na dwóch kołach prują, ile wlezie? Sezon na szaleńców właśnie się zaczął i spotkać (usłyszeć) można ich doprawdy wszędzie, również na mniejszych, jednojezdniowych drogach. Zapewne dałoby się coś z tym zrobić, jak przecież poradzono sobie już w innych krajach. Nie wyobrażam sobie, żeby np. w Norwegii tacy szaleńcy mieli szansę przejechania choćby kilku kilometrów z szybkością, z jaką u nas bezkarnie pokonują długie trasy. Podobnie w Wielkiej Brytanii, gdzie przecież ani autostrad, ani motocyklistów nie brakuje. Nie zdarzyło mi się widzieć, żeby na angielskiej autostradzie szalał gość na harleyu, hondzie czy kawasaki. A dlaczego tak niewiele robi się u nas z problemem chuliganów stadionowych, którzy zresztą poza stadionami też potrafią nieźle dać czadu? Najlepsze osiągnięcia w walce z kibolami ma policja na Śląsku, ale tam po prostu sami funkcjonariusze, wspierani przez swój związek zawodowy, powiedzieli: dość. Przy okazji zarzucili politykom, że chronią pseudokibiców, utożsamiając ich z patriotami. Minister Błaszczak dał podległym sobie policjantom odpór, a mówiąc konkretnie – po prostu ich olał. Po czym po kilku miesiącach de facto przyznał im rację, wysyłając całe zastępy policji do ochrony przed gorszym sortem maszerujących magazyn lubelski (45) 2017

przez Warszawę narodowców, wśród których gros stanowią właśnie kibole. Za to, że policja, a przynajmniej znaczna jej część zajmuje się nie tym, czym powinna, trudno winić samych policjantów. Przykład ze Śląska pokazuje jednak, że i oni sami mogą wziąć sprawy w swoje ręce i po prostu postawić się politykom upolityczniającym policję coraz bardziej. Artykuł 14 ust. 3 ustawy z dnia 6 kwietnia 1990 r. o Policji (t.j. Dz.U. 2016, poz. 1782) mówi: „Policjanci w toku wykonywania czynności służbowych mają obowiązek respektowania godności ludzkiej oraz przestrzegania i ochrony praw człowieka”. Trudno powiedzieć, by tak się działo, kiedy podczas marszu ONR funkcjonariusze poniewierali ludzi protestujących przeciwko odradzaniu się ideologii czarnych i brunatnych koszul. Podobnie, gdy w ostatnich dniach wyciągali z domów i doprowadzali na przesłuchania ludzi namierzonych podczas grudniowych protestów pod Sejmem. Marzy mi się policja, która – jak stwierdza się we wstępie wspomnianej ustawy – jest formacją służącą społeczeństwu. Policja, która łapie przestępców – wszystkich, także tych drogowych. Bo facet, który w obszarze zabudowanym wali ponad 150 km/h, nie popełnia wykroczenia, on popełnia przestępstwo. Policja, która zajmie się debilem jadącym na rowerze, piszącym coś na smartfonie i mającym słuchawki w uszach. Policja, która zapewni, że podczas wizyty na meczu ojciec z dziećmi nie zostanie zelżony ani pobity przez bandytę, według dzisiejszej terminologii: stadionowego patriotę. A także, która zareaguje natychmiast, gdy na tym meczu pojawi się rasistowski czy – po prostu – lżący kogokolwiek transparent. Codzienne, zwykłe sprawy, którymi policja ma się zajmować, najwyraźniej są dzisiaj jednak na marginesie jej podstawowej funkcji – ochrony władzy i jej przedziwnego rozumienia praworządności.


kocia kołyska

Radzieckie sztućce na białym obrusie cioletnim życiu wydarzeniem. Zupełnie niepotrzebnie, bo w przeciwieństwie do siebie z teraz – wtedy była chuda jak patyk. Krawcowa mrużąc oczy od dymu z papierosa marki Giewont, którego przez całą przymiarkę, trzymała w kąciku ust, na jej widok lekceważąco machnęła ręką i powiedziała „Pójdzie już do domu. Odbierze w sobotę popołudniu”. W rezultacie odebrana w ostatniej chwili sukienka okazała się za krótka. Ponieważ też była z krempliny, nijak nie dało się jej rozciągnąć. Iwona D. z lekkim zażenowaniem przeplatanym śmiechem (jak mogli mi to zrobić!) wspomina manewry, które wykonywała w kościele, aby stojąc przodem do reszty, nie rzucać się w oczy. Iwona D. w ogóle miała pecha, bo deszcz, który lunął znienacka, zmoczył jej koński ogon z tyłu głowy i wiszące po bokach czterdzieści dwa francuskie loki. Z miłych sytuacji pamięta upieczony przez matkę tort z dekoracją w kształcie róż z lukru. Od wujostwa dostała komplet sztućców, który od razu wylądował w kredensie (będzie na potem) i zegarek. I jeszcze medalik, który z całej biżuterii przechowywanej w drewnianej szkatułce z Zakopanego uważa za najcenniejszy prezent, jaki w ogóle dostała. Minęło czterdzieści lat. U schyłku swojego życia matka Bożeny M. postanowiła zrobić ostateczne porządki i załatwić wszystkie niezałatwione sprawy. Od dawna nosiła się z zamiarem oszacowania wartości prezentu w postaci pokrytych już patyną czasu łyżki, widelca i noża, zwłaszcza że nie mogła na nich znaleźć próby wyrobu zaświadczającej, jak cenną rzecz przechowuje w szufladzie wśród innych pamiątkowych precjozów. Zniecierpliwiona udała się do jubilera. Jakież było jej zdziwienie, kiedy hołubiony przez kilkadziesiąt lat podarunek okazał się wyrobem z pospolitego metalu. W nerwach zadzwoniła do obojga rodziców chrzestnych Marzeny B., aby dać upust swojemu oburzeniu. Po równych czterech dekadach wuj S. i ciotka T. nie byli w stanie przypomnieć sobie, które z nich fizycznie podjęło się kupienia składkowego prezentu i co jeszcze zostało zakupione przy tej okazji i dla kogo, i ile to kosztowało, skoro stać ich było już tylko na metal udający srebro. magazyn lubelski (45) 2017

FOTO JACEK DALMATA

Bożenie M. I Komunia Święta zawsze kojarzy się z chłodnym wczesnym majowym porankiem, spaniem w masywnych plastikowych wałkach na głowie, zapachem świec w kościele i trzymaniem w ręku niewielkiej torebki, którą do dziś przechowuje w szufladzie z dodatkami do ubrań. Prostokątna, z krótką rączką obszytą podłużnymi i okrągłymi koralikami, była prezentem od wuja, który przywiózł ją z Chin jeszcze w czasie trwania Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej. W torebce ledwo mieściła się książeczka do nabożeństwa, drewniany różaniec i chusteczka do nosa. Pomimo okoliczności Bożena M. w skrytości ducha uważała się za nieco lepszą od swoich koleżanek i to nie tylko z powodu szykownej torebki, którą tak majtała w tę i z powrotem, że na zbiorowym zdjęciu spod kościoła zamiast jej i torebki widać nieostrą plamę. W przeciwieństwie do innych dziewczynek w długich sukniach z lejących się materiałów (jej mama twierdziła, że tak ubierają się tylko prowincjuszki ) i uszytych przez wyjątkowo oblężone w tym czasie krawcowe jako jedyna wystąpiła w eleganckim komplecie: krótka kloszowana sukienka z golfem oraz równie krótki dwurzędowy płaszcz z kołnierzem. Cała kreacja została uszyta z białej krempliny przysłanej w paczce z Ameryki, za którą rodzice zapłacili wysoką opłatę skarbową. Do tego ażurowe rękawiczki zakupione w „Jablonexie”, sieci czechosłowackich sklepów ze sztuczną biżuterią, oraz wianek z białych lewkonii, który z samego rana został odebrany od „ogrodnika” na końcu ulicy. Bożena M. pamięta także przyjęcie urządzone w domu z tortem z dziesięciu kruchych placków przełożonych kwaskowatą marmoladą i masą budyniową. No i były jeszcze prezenty. Nic wielkiego, ale każda z tych rzeczy była dla Bożeny M. ogromnie ważna: książeczka oszczędnościowa z wkładem 200 zł, zegarek na białym pasku, różowa pidżama, kłębki grubej niebieskiej wełny na sweter, no i zestaw srebrnych sztućców od rodziców chrzestnych. Inaczej niż u Iwony D. którą rodzicielka głodziła przez kilka dni przed tym najważniejszym w jej dziewię-

GRAŻYNA STANKIEWICZ

Przez czterdzieści lat najbardziej hołubioną pamiątką z jej dzieciństwa było nieco przybrudzone podłużne pudełko z wklejonym od środka śliskim materiałem w delikatny deseń, wbitym symetrycznie w przegródki, w których umocowane na sztywno leżały łyżka, nóż i widelec. W latach sześćdziesiątych masywne srebrne lub pozłacane sztućce made in ZSRR uważane były za idealny prezent z okazji chrztu lub I Komunii Świętej. Przetrwały w wielu polskich domach w stanie nienaruszonym w charakterze lokaty kapitału.

9


tygiel

(MNDK)

Wołodyjowski w Janowcu Od trzech lat na zamku w Janowcu odbywa się majówka tematycznie związana z trylogią Henryka Sienkiewicza. Po „Ogniem i Mieczem” oraz „Potopie” przyszedł czas na „Pana Wołodyjowskiego”. W programie znalazły się m.in.: turniej szabli polskiej, szturm zamku z udziałem pasjonatów rekonstrukcji historycznych, inscenizacja pogrzebu legendarnego pułkownika, pokaz walk na szable oraz potyczki sarmackie. Wszystko odbyło się przy pomocy grup rekonstrukcyjnych, które przyjechały ze Zwierzyńca i Jabłonnej. Zamek w Janowcu wyjątkowo dobrze sprawdza się jako sceneria do wydarzeń związanych z kulturą szlachecką XVII wieku. Co więcej, ma również wiele wspólnego z dziejami opisanymi w Trylogii, ponieważ został zburzony przez wojska Karola Gustawa podczas potopu szwedzkiego. Majówka z postaciami z Trylogii wpisała się już w tradycję tego miejsca (na szczęście zamek został odbudowany przez ród Lubomirskich) – w tym roku wzięło w niej udział blisko 3 tysiące uczestników. (ag)

(az)

Sprayem po elewacji

KIT

Świdnik to ewenement w skali Polski. Nowe miasto, które powstało w drugiej połowie lat 50. XX w. Z dobrze zaplanowanym centrum, okazałymi budynkami mieszkalnymi, infrastrukturą gwarantującą spokojne życie i zatrudnieniem w WSK. Enklawa gospodarcza i środowiskowa. Dobre miejsce do życia. Ale okazuje się, że również znakomita miejscówka dla „ideowców” walczących z rzeczywistością sprayem. Nie po raz pierwszy elewacje w Świdniku pokryły się napisami. Tym razem niewybredne hasła „patriotów” znalazły się na odnowionych budynkach przy ul. Niepodległości. Rasistowska wymowa haseł z jednej strony, wandalizm z drugiej. Inaczej patriotyzm wyobrażali sobie ci, którzy Świdnik budowali, i ci, którzy w Świdniku mieszkają. Parafrazując angielskiego myśliciela Samuela Johnsona – pod przykrywką rzekomego umiłowania ojczyzny chowa się najgorszy element społeczny. Wnioski nasuwają się same. (gras)

Na szlaku

(bor)

Młyn w Piotrowicach W gminie Strzyżewice nad rzeką Bystrzycą (największy lewobrzeżny dopływ Wieprza) położona jest niewielka wieś Piotrowice, której początki sięgają 1409 roku. To tutaj swoje dzieciństwo spędził prawnik, poeta i pamiętnikarz Kajetan Koźmian, który po upadku powstania listopadowego osiadł tu na stałe w rodzinnym majątku. W pobliżu, obok stawu, mieści się dawny dworski młyn wodny, zbudowany w 1929 r., z częściowym wykorzystaniem materiału rozbiórkowego ze starego wiatraka. Działał jeszcze do początku lat 90., choć turbinę wodną zdemontowano w latach 50. podczas elektryfikacji. Obecnie przypomina o świetności wiejskich folwarków na Lubelszczyźnie. To jeden z wielu nieczynnych młynów nad Bystrzycą, które urozmaicają kajakarzom spływy i są (bor) wdzięcznym tematem dla fotografów. (abc)

10

magazyn lubelski (46) 2017

Jezioro Piskory wraz z przylegającym obszarem leśnym, rozciągający się na terenie Wysoczyzny Lubartowskiej, należy do grona 1486 rezerwatów przyrody znajdujących się w Polsce. Ten stosunkowo niewielki teren jest niezwykle bogaty przyrodniczo. Na powierzchni 203 ha są nie tylko ścieżki do uprawiania turystyki pieszej i rowerowej, ale przede wszystkim znajdziemy tu interesujące skupiska flory (bagno zwyczajne, konwalia majowa, pajęcznica gałęzista, pływacz zwyczajny, jaskier wielki, rdest zimnowodny i rogatek sztywny) oraz ptactwa (bielik, orlik krzykliwy, rybitwa białoskrzydła, gęś gęgawa, żuraw, puchacz i perkoz zausznik, którego tutejsza populacja należy do najliczniejszych w Polsce). (maz)


tygiel

(Video Lenka Studio)

(Tomasz Bosiacki)

Tradycja górą

Wielkie bębnienie

Na Rynku Starego Miasta w Rykach, podczas Regionalnego Przeglądu Kapel i Śpiewaków Ludowych, możliwość zaprezentowania swojego spektaklu miała młodzież z Bazanowa, wsi położonej przy trasie z Lublina do Warszawy i słynącej (podobnie jak okolice wokół Ryk) z tradycji tkackich. Widowisko „Nie na próżno lenek siałam” przenosi nas o kilkadziesiąt lat wstecz, kiedy w niemal każdym tutejszym domostwie królowały krosna tkackie. A młodzież z Bazanowa nie tylko na takich krosnach tka, ale również przywraca wiarę w to, że gimnazjaliści i licealiści potrafią kultywować tradycję i to z tak zaskakującym efektem. Brawa dla młodzieży, brawa do opiekunów. (maz)

Bębnili duzi i mali, młodzi i starsi, ci, co potrafią grać, i ci, którzy o graniu niewiele wiedzą. 700 bębniarzy wyruszyło z placu Króla Władysława Łokietka przez Stare Miasto na plac Zamkowy, aby zagrać na 700 bębnach z okazji 700-lecia Lublina. A wszystko dzięki organizatorom XXVII Spotkań Artystów Nieprzetartego Szlaku – Międzynarodowego Przeglądu Teatrów Osób Niepełnosprawnych, który miał miejsce w dniach 12–14 maja w Lublinie. W festiwalu wzięło udział 20 zespołów z Polski, Ukrainy, Białorusi i Litwy. W tym roku tematem przewodnim była kultura cygańska. Podczas wydarzenia uczestniczyliśmy w teatrze osób głuchoniemych i teatrze żywego planu. (maz)

Święto Bociana

Z SIECI

Bocian biały to bodaj najbardziej polski z polskich ptaków. A swoją sławą przewyższa nawet orła z naszego godła, ponieważ łatwiej i częściej można go zobaczyć w naturze. Co piąty bocian na świecie ma „polskie korzenie”. Przylatują co roku z południowej Afryki, gdzie zimują, a więc mają do pokonania około 10 tys. kilometrów, z czego każdego dnia są w

stanie przelecieć dystans nawet kilkuset kilometrów. 31 maja to Dzień Bociana Białego, obchodzony od 2003 roku dzięki inicjatywie Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „pro Natura”. To doskonała okazja do nagłośnienia kwestii ich ochrony, ponieważ z roku na rok jest ich niestety coraz mniej. Aż 60% bocianów buduje gniazda na słupach elektrycznych. Swojski widok, również na Lubelszczyźnie. (abc)

magazyn lubelski (46) 2017

11


z okładki

Być blisko ludzi

Kobieta na wysokim stanowisku musi łączyć kilka wręcz przeciwstawnych sobie cech. Szczególnie w sytuacji, gdy jej praca dotyczy losów i problemów kilkudziesięciu tysięcy osób. Z jednej strony pomocna jest wtedy pewna „żelazna dyscyplina” i stanowczość w podejmowaniu decyzji, z drugiej ogromna empatia, która umożliwia zrozumienie potrzeb różnych grup: seniorów, osób niepełnosprawnych, dzieci. Z Moniką Lipińską, Zastępcą Prezydenta Miasta Lublin ds. Społecznych, rozmawia Aleksandra Biszczad, foto Natalia Wierzbicka.

12

magazyn lubelski (46) 2017


Od lat jest Pani zaangażowana w działalność społeczną, inicjowała i czynnie uczestniczyła Pani w wielu akcjach społecznych, projektach i kampaniach na rzecz poprawy sytuacji mieszkańców Lubelszczyzny. Czy tę otwartość i zaangażowanie wyniosła może Pani z domu rodzinnego? – Z całą pewnością kształtuje nas rodzina i dom rodzinny. I są wartości, wzorce, które niesiemy w sobie przez całe życie i bez względu na okoliczności to one determinują nasze wybory i postawę. Tak też było u mnie. Pomocniczość, otwartość i życzliwość dla ludzi wyniosłam z domu rodzinnego. To dziadkowie, a zwłaszcza babcia, mieli ogromny wpływ na ukształtowanie mojego systemu wartości. Moi dziadkowie przeżyli wojnę, aktywnie działali w Armii Krajowej, zawsze wspierali potrzebujących. Mama była zaangażowana zawodowo w sprawy społeczne. To wszystko na pewno miało jakieś znaczenie. Ale przecież nie tylko wzorce rodzinne mają wpływ na nasze decyzje zawodowe. Polityka społeczna, którą zajmuję się od ponad 20 lat, to bardzo ciekawa i różnorodna w swojej problematyce dziedzina. Daje duże możliwości oddziaływania i kreowania rzeczywistości. To praca interesująca, praca z ludźmi, ich problemami. Wymagająca i angażująca emocjonalnie, ale też dająca mnóstwo satysfakcji. I też, co ważne, sam altruizm to za mało, aby skutecznie pomagać, szukać rozwiązań trudnych problemów społecznych – potrzebna jest wiedza, umiejętności i ciągłe doskonalenie się w zawodzie. Szczególną wagę przykłada Pani do polityki senioralnej w Lublinie, a kim tak właściwie jest współczesny senior? – To ważne dla mnie w polityce społecznej miasta działania nakierowane na jego najstarszych mieszkańców. Wynika to przede wszystkim z ogromnych potrzeb uwarunkowanych sytuacją społeczno-demograficzną i braku podejmowanych do tej pory inicjatyw w tym zakresie. Od 2011 roku realizujemy aktywną politykę senioralną. Nasi seniorzy mają możliwość realizowania się w różnych obszarach: stworzyliśmy sieć klubów, centrów senioralnych, powołaliśmy Radę Seniorów działającą przy Prezydencie Miasta. W Lublinie działa Centrum Inicjatyw Senioralnych. Jednak największą wartością jest fakt, że udało się obudzić aktywność samych seniorów – osób o wielkim potencjale i energii. Oczywiście nie zapominamy też o tych, którzy z racji zaawansowanego wieku czy stanu zdrowia wymagają wsparcia w codziennym funkcjonowaniu. A współczesny senior? To osoba, która chce czuć się akceptowana i potrzebna, ale ma też wiele do zaoferowania: wiedzę i doświadczenie życiowe i zawodowe. Ma dużą świadomość dbałości o zdrowy styl życia, relacji z otoczeniem. Postęp w medycynie skutkuje coraz dłuższym życiem. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mało kto dożywał 80 roku życia, teraz to zupełnie normalne. W Lublinie mieszka ponad 30 osób w wieku powyżej 100 lat, w tym gronie jest również najstarsza Polka, która skończyła 111 lat.

magazyn lubelski (46) 2017

13


Spotkanie z lubelskimi seniorami - Monika Lipińska i Zofia Wronko

Czym różni się współczesny senior od tego, którego znamy sprzed lat? – Świat się zmienia, a my wraz z nim. Postęp technologiczny, medyczny wpływają również na podejście seniorów do życia, przede wszystkim zdrowego stylu życia. To człowiek aktywny, ciekawy świata. Pomimo braku obowiązków zawodowych jego plan dnia jest wypełniony. Starzenie się nie odbiera seniorowi radości życia, nie jest zagrożeniem dla szczęścia. Seniorzy coraz bardziej lubią czynnie uczestniczyć w życiu kulturalnym, uprawiają sport, emanuje z nich pozytywna energia i pełnia sił. Rośnie zainteresowanie różnymi wydarzeniami, warsztatami i wydarzeniami kulturalnymi. Chcą się też dokształcać. Ale współczesny senior ma też problemy, nie możemy udawać, że ich nie ma. Drogie leki, brak lekarzy geriatrów, trudny dostęp do specjalistów, rehabilitacji, opieki długoterminowej, niskie świadczenia rentowe i emerytalne – wszystko wymaga zdecydowanych działań systemowych. Odchodzimy od tradycji domów wielopokoleniowych. A to z kolei pogłębia problem samotności i braku opieki. – Do lubelskiego Centrum Inicjatyw Senioralnych zgłasza się wiele osób, które chcą korzystać ze wsparcia psychologicznego, chcą rozmawiać właśnie o samotności, przemijaniu czy odrzuceniu. Z myślą o takich osobach stworzyliśmy usługę Tele60+, gdzie można skorzystać z porady psychologów. Z punktu widzenia aktywizacji osób starszych istotny jest stały rozwój ośrodków wsparcia dziennego, miejsc, gdzie seniorzy w ciekawy sposób mogą spędzić czas, rozwijać swoje pasje, nawiązać nowe kontakty i uzyskać wsparcie specjalistów. Od 2011 roku tworzymy takie miejsca w każdej dzielnicy Lublina. Obecnie mamy 27 dziennych ośrodków, 6 całodziennych domów pobytu i 4 dzienne ośrodki wsparcia dla chorych z chorobą Alzheimera z zagwarantowaną opieką

14

magazyn lubelski (46) 2017

specjalistyczną. W ramach tych centrów aktywności jest też zapewnione wyżywienie, a uczestnicy mogą korzystać z zajęć terapeutycznych. Natomiast domy pomocy społecznej zapewniają całodobową opiekę osobom, które nie mogą samodzielnie funkcjonować w środowisku zamieszkania. W Lublinie działa 7 domów pomocy społecznej dla osób przewlekle somatycznie chorych, dla osób niepełnosprawnych, ale też osób z chorobą Alzheimera. Zabezpieczają one ponad 600 miejsc. Obecnie przygotowaliśmy projekt na dofinansowanie ze środków Regionalnego Programu Operacyjnego na rozbudowę domów pomocy społecznej i budowę rodzinnych domów. Potrzeby w zakresie opieki całodobowej są duże i pomimo podejmowanych wielu działań, wspierających osoby niesamodzielne w ich domach, potrzebny jest dalszy rozwój opieki instytucjonalnej całodobowej. Jednym z pomysłów jest wykorzystanie nowych technologii w opiece nad seniorami. Na czym będzie to polegać? – To nieocenione narzędzie w sytuacji, gdy starsza osoba mieszka sama. Sprawa dotyczy interaktywnych opasek i urządzeń elektronicznych, które mogą informować o stanie zdrowia i aktualnej sytuacji seniorów. Ten system stwarza możliwość monitoringu, dzięki któremu będzie szansa na szybką reakcję i pomoc w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. Obecnie prowadzimy rozmowy dotyczące przetestowania i zastosowania tego rozwiązania w praktyce. Na świecie rekordy popularności bije obecnie serial „Grace and Frankie” z Jane Fondą w roli głównej. Opowiada o jesieni życia, a sama bohaterka często powtarza, że nie chce być niewidzialną starszą panią. Czy jesień życia rzeczywiście da się odczarować i jak postrzega Pani sytuację seniorów na naszym lubelskim gruncie?


Spotkanie z lubelskimi seniorami – Monika Lipińska i Kazimierz Szymański

– Ten serial w urokliwy i bardzo zdystansowany sposób pokazuje życie seniorów, którzy na przekór wszystkiemu przeżywają swoją drugą młodość. Sama Jane Fonda grająca Grace to wyjątkowa postać, wręcz symboliczna. Pokazuje, że osoby starsze mają swoje zdanie, potrzeby, pragną emocji i nie chcą być marginalizowane. Chcą też cieszyć się dobrym samopoczuciem, dbać o siebie, być atrakcyjne. Do amerykańskich realiów co prawda nam daleko, ale tak jak film przełamuje stereotypy dotyczące starzenia się i potrzeb osób starszych, faktycznie możemy do niego porównać realizowany przez nas od czterech lat projekt „Odczaruj jesień życia”, który w wymiarze symbolicznym pokazuje to, jakimi osobami są współcześni seniorzy, jak chcą być postrzegani. To przesłanie wartości, piękna, godności wieku dojrzałego. Profesjonalnie przygotowane wydarzenie z udziałem psychologa, choreografa, stylisty. Spotykamy się tuż po zakończeniu Tygodnia Dialogu Międzypokoleniowego. Jak ocenia Pani wpływ tego wydarzenia na mieszkańców Lublina, na ich świadomość, myślenie o osobach starszych? – Tegoroczna edycja obchodów była wyjątkowa, bo przypadała na rok jubileuszu 700-lecia miasta. To szczególny rok, w którym chcemy inspirować się naszym dziedzictwem, chcemy umacniać poczucie dumy z Lublina, ale też rozwijać miasto dla przyszłych pokoleń, a w tym urzeczywistniać ideę solidarności pokoleń w naszym mieście. Stąd też hasło obchodów „Lublin łączy pokolenia”. Chcieliśmy uchwycić to, jak istotne jest wykorzystywanie potencjału zarówno osób starszych, jak i młodszych, i podkreślić wartość wzajemnego oddziaływania. By dostrzegać siebie nawzajem i tworzyć przestrzeń wspólnej aktywności. Wspieranie dialogu międzypokoleniowego to element szerszych działań na rzecz tolerancji i zapobiegania wykluczeniu osób starszych. To dbałość o wzajemne zrozumienie i szacu-

nek. Zainteresowanie i frekwencja podczas wszystkich organizowanych przez nas wydarzeń w ramach Tygodnia Dialogu pokazuje, że było warto i trzeba takie inicjatywy podejmować. Co kobieta samorządowiec myśli na temat praw kobiet w Polsce? – Jak każda współczesna kobieta chcę decydować o sobie, mieć prawo wyboru i być traktowana podmiotowo. Dzisiaj kobiety są coraz bardziej świadome własnej wartości. Są bardzo dobrymi fachowcami i specjalistami w różnych obszarach działalności. Inicjują istotne, odważne i innowacyjne przedsięwzięcia. W ostatnich dwóch dekadach przeszły ogromną metamorfozę. Prawie 60 proc. absolwentów opuszczających mury polskich szkół wyższych stanowią właśnie kobiety. W porównaniu z pokoleniem naszych matek coraz częściej i chętniej robią karierę, kształcą się, zakładają firmy i zajmują wysokie stanowiska. Wśród wielu tematów społecznych, którymi się zajmuję, jest również temat aktywności lubelskich kobiet. Od kilku lat przewodniczę Forum Kobiet Lublina, które skupia lublinianki zaangażowane w działalność publiczną, kulturalną, społeczną, biznesową. Może nie zajmujemy się polityką, ale poruszamy wartości uniwersalne i działamy na rzecz miasta. We wrześniu organizujemy duże wydarzenie w ramach jubileuszu miasta „Lublin inspiruje kobiety. Kobiety inspirują Lublin”, podczas którego będziemy chciały rozmawiać o sprawach ważnych dla kobiet. Zajmując się w ratuszu sprawami społecznymi, z jakimi innymi problemami wśród mieszkańców spotyka się Pani najczęściej? – Są to bardzo różne zagadnienia tak, jak i społeczność naszego miasta jest różnorodna. Problemy dotyczą zarówno całych grup, rodzin, jak i indywidualnych osób. Bardzo różnorodne zagadnienia i obszary zainteresomagazyn lubelski (46) 2017

15


wań: od opieki nad małymi dziećmi, poprzez wsparcie aktywności społecznej i zawodowej osób niepełnosprawnych i ich rodzin, sprawy związane z codziennym funkcjonowaniem osób starszych, niesamodzielnych, chorych, pomoc społeczna, wsparcie rodziny i organizacja rodzinnej pieczy zastępczej, po problemy związane z bezrobociem i bezdomnością. Częstym tematem moich spotkań z mieszkańcami jest również potrzeba aktywności i podejmowanie działań na rzecz społeczności lokalnej i innych osób – aktywność obywatelska. W tej dziedzinie bardzo ważnym partnerem są dla nas liczne, aktywnie działające organizacje pozarządowe wykazujące swoje zaangażowanie w różnych aspektach życia społecznego. Pani praca oznacza konfrontację z wieloma trudnymi sytuacjami i dramatami ludzkimi. – Na każdym etapie mojego życia zawodowego doświadczałam sytuacji, które zapadały mocno w pamięć. Najbardziej jednak porusza mnie los dzieci źle traktowanych, zaniedbanych czy krzywdzonych – historii jest wiele. Zbyt wiele. Nie ma we mnie akceptacji na takie zachowania. Praca, którą Pani wykonuje, jest rodzajem misji. Czuje Pani dumę z tego, co udało się zdziałać? – Cieszę się, że Lublin zmienia się na lepsze. Staje się bardziej otwarty, staramy się dostrzegać potrzeby wszystkich środowisk, tworzyć przestrzeń przyjazną dla każdego mieszkańca.

Czy jesteśmy empatycznym społeczeństwem? – Z jednej strony tak. Potrafimy jak nikt solidaryzować się w trudnych dla nas sprawach, dotyczących czyjejś choroby, niepełnosprawności, zdarzeń losowych, pomagamy sobie i jesteśmy ogromnie życzliwi. Z drugiej strony przejawiamy nietolerancję wobec innych religii, koloru skóry, poglądów politycznych. Ogromnie porusza mnie przemoc i znęcanie się nad zwierzętami. Jest Pani bardziej lublinianką czy poznanianką? – Nie jestem rodowitą lublinianką, bo urodziłam się w Poznaniu – mieście rodzinnym mojego ojca. Ale to Lublin jest moim miastem. Tu się wychowałam, studiowałam, tu mam przyjaciół i rodzinę. Co jest Pani odskocznią od pracy? – Szczególnym sentymentem darzę moje góry, gdzie spędzałam dużo czasu w dzieciństwie i gdzie jadę, gdy tylko mam wolną chwilę. To piękne okolice Karpacza, tam mieszkali moi dziadkowie, tam spaceruję, jeżdżę na nartach i najlepiej wypoczywam. To moja kraina dzieciństwa, w której czuję się bezpieczna. A poza tym to od kilku miesięcy mamy nowego członka rodziny – małą sunię Tosię. Odpręża mnie jazda samochodem i czytanie książek. Spędzam swój czas zupełnie zwyczajnie, ale to może dlatego że moja praca jest dla mnie wielką satysfakcją, lubię być blisko ludzi, pomagać im i widzieć, jak Lublin dzięki temu zmienia się na lepsze.

Monika Lipińska, poznanianka z Lublina, która uwielbia Karkonosze. Absolwentka Akademii Medycznej w Lublinie oraz studiów podyplomowych z organizacji pomocy społecznej na UMCS. Od 1993 r. związana zawodowo z administracją publiczną. Jako Zastępca Prezydenta Miasta Lublin nadzoruje Departament Spraw Społecznych. Inicjuje i koordynuje innowacyjne rozwiązania na rzecz różnych grup mieszkańców wymagających wsparcia. Inicjatorka lubelskiego programu skierowanego do dużych rodzin „Rodzina Trzy Plus”, członek zespołu ds. ogólnopolskiej „Karty Dużej Rodziny”. Pomysłodawczyni działań na rzecz aktywizacji społecznej seniorów oraz licznych akcji w zakresie profilaktyki i działań prozdrowotnych. Propagatorka partycypacji mieszkańców oraz organizacji pozarządowych w polityce społecznej. Przewodnicząca Forum Kobiet Lublina. Prywatnie lubi podróżować wraz z mężem i synem i zawsze są to wyjazdy albo nad polskie morze, albo w polskie góry.

16

magazyn lubelski (46) 2017


Za mało kości w kości Utrata nawet jednego zęba jest nie tylko problemem estetycznym. Braki zębowe mogą prowadzić do przesuwania i obracania się zębów sąsiadujących z luką, do wysuwania się zębów przeciwstawnych i do zaniku kości, mogą powodować nieprawidłowości w stawach skroniowo-żuchwowych. Wygodną dla pacjenta metodą uzupełnienia braków zębowych różnego typu jest zastosowanie implantów.

Implant jest elementem zastępującym korzeń własnego zęba. Składa się z dwóch części: • części wewnętrznej (podstawy) – umieszczanej w kości podczas zabiegu chirurgicznego, • części zewnętrznej (filarowej) stanowiącej podstawę do odtworzenia korony zęba. Materiał, z którego zrobione są implanty to tytan. Jest dobrze tolerowany przez organizm, dzięki czemu zachodzi osteointegracja czyli zrośnięcie się wszczepu z kością. Dodatkowo jest na tyle wytrzymały, że znosi obciążenia takie, jakim podlegają korzenie naturalnych zębów. Etapy wszczepienia implantu Punktem wyjścia do planowania prac na implantach u każdego pacjenta jest ocena ilości i jakości tkanki kostnej, stanowiącej podłoże dla wszczepu. Standardowo należy wykonać zdjęcie radiologiczne (pantomogram 3D), na podstawie którego oceniane są warunki anatomiczne tego odcinka kości, w którym dokonywany będzie wszczep. Częstym problemem podczas dokonywania implantacji jest niewystarczająca ilość kości, w którą miałby zostać wprowadzony wszczep.

Dotyczy to przede wszystkim tylnych zębów, gdyż nad nimi znajduje się cienka kość oddzielająca jamę ustną od zatoki szczękowej. Problem ten pojawia się także w wypadku długotrwałego bezzębia. Dochodzi wtedy do intensywnego zaniku tkanek kostnych przy powiększaniu się zatoki szczękowej. Jednym rozwiązaniem jest wówczas zastosowanie metody nazywanej podniesieniem dna zatoki szczękowej. Można wykonywać ją na dwa sposoby: z dojścia bocznego lub metodą zamkniętą, nazywaną także osteotomową. Obie techniki mają na celu podniesienie zatoki szczękowej znajdującej się nad kością, w której są osadzone zęby, na tyle aby móc wypełnić powstałą przestrzeń. Wolna przestrzeń może być wypełniona kością własną pacjenta lub biomateriałem, który następnie asymiluje się z kośćmi szczęki pacjenta. Leczenie utraconych zębów tą metodą daje możliwość zastąpienia brakującego zęba implantem, dzięki któremu zostanie na stałe odzyskana dawna sprawność oraz wygląd, a nie jedynie ukrycie ubytku. Zabieg jest stosunkowo nieinwazyjny, dlatego został wprowadzony do powszechnego leczenia implantologicznego. Metoda stosowana jest w gabinetach stomatologicznych CM Luxmed w Lublinie przy ul. Radziwiłłowskiej 5. Protetyka Po wytworzeniu solidnego oparcia, jakim jest zrośnięty z kością implant, można przystąpić do odbudowania brakujących zębów. Dalsze prace dotyczą części protetycznej. Pobierane są wyciski, aby jak najlepiej dopasować uzupełnienie protetyczne. Implanty mogą też stanowić filary dla pojedynczych koron, mostów oraz protez całkowitych. Ważne jest, aby przyszłą odbudowę wykonać zgodnie z regułami fizjologii i fizyki, nie zaniedbując przy tym efektu kosmetycznego. Przed zabiegiem implantologicznym przeprowadzana jest konsultacja mająca na celu ocenę stanu zdrowia pacjenta, wykluczenie przeciwskazań do wszczepienia implantu. W naszej placówce jest ona bezpłatna.

luxmedlublin.pl


ludzie

tekst Iza Wołoszyńska | foto Marek Podsiadło

MEDAL Jest mi bliska, choć się nie znałyśmy. Zofia, moja prababcia po kądzieli, umarła trzy lata przed moimi narodzinami. Jej fotografia zawsze stała na tzw. sekretarzyku w dużym pokoju w mieszkaniu moich dziadków. Pochylona nad nauczycielskim biurkiem, w tle tablica. Na jej nagrobku w Puławach widnieje napis: „Wychowawca wielu pokoleń młodzieży w Grodnie i we Wrocławiu”. Dziś można to epitafium uzupełnić informacją „odznaczona medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.


Swoją jedyną córkę, moją babcię, nazwała Salomea. Ale babcia używa drugiego imienia – Anna. Anna Jelinowska. Jest i była babcią, która wysoko stawiała poprzeczkę, babcią, która wymuszała ogromny respekt. Będąc dziećmi, odwiedzaliśmy ją w puławskim IUNG-u, szło się tajemniczymi zakamarkami dawnego pałacu Czartoryskich, by wreszcie dotrzeć do jej gabinetu, przestronnego, jasnego, z widokiem na dziedziniec. Były tu fajne długopisy i dużo książek. Inni zwracali się do niej „pani profesor” i byli bardzo uprzejmi, dla nas też. Babcia miała dużo znajomych w różnych krajach, mówiła do nich w ich językach, a kiedy chciała, żebyśmy nie rozumieli, co mówi przy nas do mamy, to też mówiła w obcym języku. Bardzo się kiedyś zdziwiłam, gdy zapytałam, czy chciałaby żyć sto lat, a ona powiedziała, że nie, że chciałaby pożyć jeszcze kilka lat i umrzeć, nie zaznając późnej starości. Dziś ma 93 lata. Myślę, że jest jej bardzo ciężko i tylko żelazna wola pozwala iść przez kolejne dni. O swojej mamie nie mówiła często, a jeśli już, to rzeczowo i z wielkim szacunkiem. Nie wiem, jaka była moja prababcia, znam jej biografię, znam wiele faktów z jej życia, ale nie wiem, z czego się śmiała, co jadała, w co się ubierała. Nie wiem, co w niej było fajnego ani czy czymś irytowała otoczenie. Nie dlatego nie wiem, że nie miał mi kto tego opowiedzieć, albo że nie słuchałam. Nie wiem, bo to nie miało w naszej rodzinie żadnego znaczenia. Emocje, przeżycia, psychologia postaci to sprawy drugorzędne, nieistotne. To nie one rządzą życiem, nie kierują postępowaniem.

Srebrna łyżeczka W lipcu 2015 roku do IUNG-u w Puławach przychodzi fax z Grodna. Pewna kobieta, upoważniona przez syna ocalonej Żydówki Lei Rivkind z domu Epsztajn, szuka kontaktu z rodziną Zofii Modzelewskiej, która pomogła Lei po ucieczce z grodzieńskiego getta. Dawni współpracownicy babci z IUNG przekazują jej to pismo. Byliśmy poruszeni, bo choć znaliśmy ten epizod z życia prababci, że kiedy trwała likwidacja getta, pomogła swojej uczennicy Lusi Epsztajn, nie spodziewaliśmy się, że ktoś jeszcze o tym pamięta. Wiadomo było, że pomoc była skuteczna, że Lusia przeżyła i że wyemigrowała do Izraela. Lusia na pożegnanie zostawiła posrebrzaną łyżeczkę do herbaty. Ta łyżeczka nadal jest w naszej rodzinie, nadal miesza się nią herbatę. Aż dziwne, że ten drobny przedmiot nie zawieruszył się gdzieś po drodze. Czas nie sprzyjał ani ludziom, ani gromadzonym przez nich pamiątkom. W rok później Zofia, wówczas około 59-letnia, i Anna, mająca niespełna 20 lat, obie aktywnie działające w podziemiu, muszą pilnie opuścić Grodno z powodu wsypy. Uciekają do Warszawy. Z kiepskimi lewymi dokumentami trafiają tam tuż przed wybuchem powstania. Po upadku Żoliborza trafiają do


obozu w Ravensbrück. Zofia tam zostaje, prowadzi tajne zajęcia dla tzw. „króliczek”, kobiet, na których prowadzone są bestialskie eksperymenty medyczne. Na zajęciach mają zapomnieć o traumach, zająć myśli nauką. Anna jedzie dalej. Po kilku tygodniach tułaczki pociągiem w towarowym wagonie trafia do obozu w Chojnej na Pomorzu. Gołymi rękami buduje lotnisko. Krzepią ją rozmowy z obozową przyjaciółką, Jugosłowianką pięknie mówiącą po francusku. Zofia z obozu trafia na roboty wolnościowe, do niemieckiego bauera. Zostaje wyrzucona za drzwi, bo za stara i nieprzydatna. Jest pod Lubeką, idzie po torach, nie wie, dokąd, i nie wie, czy ma na to siłę. Po wyzwoleniu Zofia i Anna spotykają się we wsi Teresina, pod Koninem. Tam, w gospodarstwie zaprzyjaźnionej rodziny, miały umówiony punkt kontaktowy. Tam czeka też kufer z ich rzeczami, wywieziony pociągiem z Grodna podczas ucieczki w 1944 roku. W kufrze jadą francuskojęzyczne wydania dzieł Bergsona, rodzinne dziewiętnastowieczne fotografie, dyplomy z Sorbony. Kryształowe lusterko, szkatułka. Trudno wyjaśnić, dlaczego w tym gronie znalazła się również łyżeczka Lusi.

Z Sorbony w janowskie błota W 1905 roku po skończeniu liceum w Kijowie, ze świetnymi wynikami z nauk ścisłych, Zofia wy-

jeżdża do Paryża. W zaborze rosyjskim kobiety nie mogą studiować, a jej nauczyciel, pan Janicki, naciska na rodziców, by kontynuowała naukę. Dlaczego Sorbona – nie wiadomo. Podejmuje tam dwa kierunki, matematykę z fizyką oraz chemię. Pod koniec studiów zostaje korepetytorką Władysława Szpera. Szper pochodzi z bogatej warszawskiej rodziny spolonizowanych Żydów. W kufrze przetrwało ich wspólne zdjęcie. Władczyk, jak go nazywała, jest bardzo przystojny, ma brodę, wygląda jak dzisiejszy elegant, Zofia tak drobna i urocza. Ślub odbył się w Krakowie w kościele św. Krzyża. Małżeństwo trwało rok. Władczyk umarł w męczarniach na raka krtani. Na skroni Zofii pojawia się pasmo siwych włosów. Porzuca Paryż, ze znakomitymi dyplomami wraca do Kijowa. Z grupą przyjaciół pracuje w założonym przez nich przedsiębiorstwie Fizikochimik, produkującym pomoce naukowe do nauczania przedmiotów ścisłych. Po burzliwym okresie rewolucji udaje się jej i przyjaciołom opuścić Kijów. Do Warszawy docierają około 20 roku i próbują reaktywować Fizikochimika, co w trudnych realiach dwudziestolecia się nie udaje. Zofia podejmuje pracę nauczycielki i dostaje angaż w gimnazjum w Janowie Lubelskim. Błoto na ulicach jest tak rozległe, że woźny przenosi ją do budynku na rękach. Tam poznaje Stefana Modzelewskiego, za którego wychodzi za mąż w 1923 roku. Rodzi się Salomea Anna. Małżeństwo nie wytrzymuje próby czasu. W 1928 roku Zofia i kilkuletnia Anna zamieszkują w Grodnie.

Instytut nierychliwy… Po tym pierwszym faksie z Grodna korespondencję z Avrahamem „Avim” Rivkindem przejmuje mój wuj, wnuk Zofii. W mailu latem 2015 Rivkind wyraża swoje poruszenie nawiązaniem kontaktu z rodziną Zofii, prosi o wszelkie informacje o swojej matce, o tamtej nocy. W kolejnych wersach pyta o rzeczy należące do jego matki. Jest to dla nas rozczarowaniem. Jakkolwiek rozumiemy, że może to stanowić dla niego jakąś wartość, trudno nam pogodzić się z myślą, że schodzimy na poziom materialny. Cóż można odpisać? Tak, być może były, proszę pana? Nie, nic o tym nie wiemy? Korespondencja się urywa. Idąc tropem uzyskanych od Rivkinda informacji, za pośrednictwem znajomego Żyda, kontaktujemy się z Instytutem Jad wa-Szem. Chcemy zapoznać się ze świadectwem złożonym tam przez Lusię w 1961 roku. Joseph koresponduje z Jad wa-Szem. W kwietniu 2016 wraca z piorunującą wiadomością o przyznaniu Zofii medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Gdyby nie nasze pytania, świadectwo Lei leżałoby dalej nieprzeczytane wśród innych archiwaliów. Uroczystość odbywa się dopiero 20 kwietnia 2017 roku. Ma wyjątkową oprawę. Medale


i dyplomy sześciorgu Sprawiedliwym, przyznane pośmiertnie, wręczane są w Teatrze Królewskim w Starej Oranżerii w Łazienkach Królewskich w Warszawie przy udziale przedstawicieli instytucji państwowych. Pan p.o. Szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych rozemocjonowanym głosem opowiada o zaangażowaniu Polaków w pomoc Żydom w czasie II wojny światowej, jak murem stanęli po stronie swoich żydowskich sąsiadów, z uwagi na tysiącletnie sąsiedztwo i przyjaźń. Zachowaliśmy się jak trzeba – podkreślał. Zachowaliśmy się, my... Podziwiałam jego pewność.

Noc 23 lutego 1943 miała miejsce pierwsza akcja likwidacji grodzieńskiego getta i deportacji Żydów do obozu. Lea z rodziną, korzystając z chaosu, chowają się w bunkrze. Po kilku dniach wychodzą, Lea zmierza do swojej gimnazjalnej nauczycielki, Zofii Modzelewskiej. Dom jest pełen przypadkowych osób z kwaterunku. A nie jest tak, że wszyscy Polacy z uwagi na tysiącletnie sąsiedztwo i braterstwo przychylnie patrzą na zaszczutych nazistowskim terrorem Żydów. Zofia wie, że wśród jej obecnych współlokatorów są osoby jawnie antyżydowskie. Przyjmuje Lusię, mówiąc, że to kuzynka z niespodziewaną wizytą. Kuzynka brudna, przerażona i zawszona. W świadectwie złożonym w Jad wa-Szem Lea pisała: „Pani Modzelewska wielokrotnie narażała życie, starając się pomóc prześladowanym Żydom [...]. Wyprowadziła mnie do innego pokoju, nakarmiła mnie, pomogła mi się wykąpać i przygotowała łóżko. Następnie skontaktowała z inną kobietą o imieniu Katia, która pomogła w dalszej drodze”. Lea pojechała koleją do Wilna, gdzie nadal żyli Żydzi.

Po owocach ich poznacie… Nadal nie wiem, jaka była moja prababcia, z czego się śmiała i czy irytowała ludzi. Ale wiem, że zupełnie mnie to nie obchodzi. Bo nie nasze małostki o nas świadczą, tylko postawa, z jaką mierzymy się ze światem. W laudacjach i listach od potomków ocalonych, które odczytywane były podczas uroczystości, przewijał się zwrot: „zachowali się przyzwoicie”. To straszne myśleć, że czasami ogarnia nas taka noc, że na zachowanie się przyzwoicie stać tylko niektórych. Avraham Rivkind jest jednym z najlepszych chirurgów urazowych na świecie, profesorem, twórcą i wieloletnim szefem Oddziału Urazowego, obecnie szefem Oddziału Medycyny Ratunkowej

Hadassah University Medical Center w Jerozolimie. Jego credo brzmi „I believe in life and I am doing everything in order to preserve it”. Ratuje życie każdego, niezależnie od narodowości czy religii. Ratuje życie cywilów rozszarpanych bombami, żołnierzy, ofiar wypadków samochodowych, terrorystów. Był osobistym lekarzem prezydenta Izraela Ezera Weizmana, zna się osobiście z koronowanymi głowami Europy. Procedury ratowania życia opracowane pod jego okiem w szpitalu Hadassah, dotyczące sytuacji ratowania życia dużej ilości rannych, wdrożone są w szpitalach na całym świecie, m.in. w szpitalach w Bostonie, które przyjmowały rannych w ataku terrorystycznym podczas maratonu w 2013 roku. Kiedy staje na scenie Teatru Królewskiego, mówi: „To nie jest dla mnie naturalne, że się denerwuję, że jestem wzruszony. Jestem chirurgiem i muszę udawać, że jestem macho. Dzięki Zofii jestem tu dziś. Wiem, co to znaczy ratować czyjeś życie. Przyszedłem powiedzieć „dziękuję”. Po wręczeniu medali nastąpiła przydługa część artystyczna – koncert na flet poprzeczny i harfę. Po pierwszym utworze zniknęli posłowie i inne VIP-y. Po kolejnych utworach brawa z pustoszejącej widowni stawały się coraz bardziej rachityczne. Nęcił poczęstunek w Galerii Rzeźby. Kelnerzy uwijali się, roznosząc wykwintne smakołyki i pilnując, by brudne naczynia nie zakłócały wyrafinowanej estetyki. Tu wyraźnie zauważyliśmy, że stanowimy najliczniejszą z przybyłych rodzin. Było nas czternaścioro, w tym: córka Zofii, dwoje jej wnuków, siedmioro prawnucząt, jedna półtoraroczna praprawnuczka. Mieliśmy dla Aviego niespodziankę. Babcia podała mu do ręki pudełeczko z łyżeczką. Milczał bardzo długo i patrzył na nią jak na skarb, wreszcie przycisnął mocno do ust. Powiedział, że czuł, że coś po matce w naszej rodzinie jest. Posrebrzana łyżeczka do herbaty funkcjonowała w domu w zbiorze innych łyżeczek o różnym pochodzeniu. Nazywana łyżeczką Lusi bądź ulubioną łyżeczką Ali, bo moja mama lubiła mieszać nią herbatę. Wróciła do Lusi po siedemdziesięciu czterech latach. W Galerii Rzeźby zrobiło się zupełnie pusto, opadały emocje, przechodziliśmy w tryb przeżywania tego, co się tu właśnie wydarzyło. Babcia wróciła jeszcze do wojennego Grodna, prosząc jednego ze swoich wnuków o tłumaczenie na angielski, zwróciła się do Aviego: „Kiedy zaczęła się okupacja sowiecka, w Grodnie był głód, trudno było zdobyć cokolwiek do jedzenia, ubogi Żyd, krawiec, przyniósł dyrektorce naszego gimnazjum, która była niepełnosprawna, bochenek chleba. Zawsze jest tak, że możemy komuś pomóc”. Rivkind pokiwał głową: – That’s how it should be, tak właśnie powinno być.


społeczeństwo

Lublin Tattoo Days 2017 foto Marcin Pietrusza

22

magazyn lubelski (45) 2017


Historia tatuażu związana jest z obrzędami rytualnymi, a obszarami jego występowania w starożytności były Polinezja i Tracja. Znakowanie skóry w tym czasie było upowszechniane także przez Rzymian, którzy tatuowali skazańców. Od wieków tatuaż służył jako metoda przekazu wizualnego. Komunikował napiętnowanie, jak i przynależność do elit. Jeszcze kilka dekad temu tatuowali się marynarze, przebywający w zakładach karnych czy młodzież z marginesu społecznego. We współczesnym świecie tatuaż stał się formą sztuki, której wykonanie wymaga wielkiego kunsztu. 8 i 9 kwietnia na terenie hali ekspozycyjnej Targów Lublin S.A. odbył się międzynarodowy festiwal tatuażu i muzyki – Lublin Tattoo Days 2017, po raz pierwszy organizowany w Lublinie. W wydarzeniu uczestniczyło ponad 150 artystów z Polski i zza granicy. Nie zabrakło mrożących krew w żyłach performance’ów i pokazów bodypainting. Odbyły się również koncerty muzyki niezależnej, ekspozycje oldschoolowych aut, rowerów i motocykli, zaaranżowano strefę street wear, a dla głodnych zorganizowano minifestiwal food trucków. Ale przede wszystkim królowała sztuka tatoo. (abc)

magazyn lubelski (45) 2017

23


24

magazyn lubelski (45) 2017


magazyn lubelski (45) 2017

25


Lublin przyjazny seniorom Zmiany demograficzne, społeczne i zdrowotne, zachodzące w naszym społeczeństwie, skutkują systematycznym wzrostem liczby ludności w wieku powyżej 60-tego roku życia. A zgodnie z ustawą z dnia 11 września 2015 r. o osobach starszych, senior to osoba, która ukończyła 60 rok życia. Samorząd Miasta Lublin podejmuje różnorodne działania na rzecz tworzenia środowiska przyjaznego osobom starszym, przy jednoczesnym zapewnianiu warunków do godnego starzenia się w zdrowiu oraz zachowaniu możliwie jak największej aktywności i niezależności. Dane statystyczne na dzień 31 marca 2017 r.: liczba zameldowanych w Lublinie - 332 272 osób w wieku po 60 roku życia - 87 499 osób – 26,33% w wieku po 65 roku życia - 62 425 osób - 18,79% Formy wsparcia seniorów: Telewsparcie 60+ zapewnia seniorom od poniedziałku do piątku w godz. 17-20 pod nr telefonu 81 46 66 999 pomoc psychologów, porady i informacje na temat działalności instytucji i organizacji oferujących różne formy pomocy i aktywizacji. Poradnictwo psychologiczne dla seniorów obejmuje indywidualne konsultacje z psychologiem oraz grupowe zajęcia aktywizacyjne dla seniorów pragnących się rozwijać i poprawiać jakość swojego życia psychiczne-

go. Podczas spotkań uczestnicy mogą dzielić się swoimi doświadczeniami, jak również nauczyć się technik radzenia sobie ze stresem. Dzienne Formy Wsparcia podnoszą jakość życia seniorów - osoby starsze mogą korzystać z Dziennych Centrów Aktywności Seniorów i Klubów Seniora w poszczególnych dzielnicach Miasta. Dzienne Domy Pobytu oferują różne formy aktywizacji, pomoc specjalistów, wyżywienie itp, Kluby Seniora zapewniają zajęcia rozwijające indywidualne zainteresowania, zajęcia rehabilitacyjne, edukacyjne, gry i zabawy rozwijające sprawność intelektualną, treningi pamięci, zajęcia komputerowe, spacery, wycieczki, wyjścia do kina, teatru, zabawy taneczne. Uczestnictwo w zajęciach Klubów jest bezpłatne. Kluby funkcjonujące w strukturze Zespołu Ośrodków Wsparcia: • Klub „Owocowa” – ul. Owocowa 6 (Dzielnica Ponikwoda), • Klub Róży Wiatrów – ul. Róży Wiatrów 9 (Osiedle Kruczkowskiego), • Klub Seniora „Roztocze” – ul. Roztocze 1 (Dzielnica Węglin), • Klub Seniora „Pod świerkami” – ul. Tuwima 5 (Dzielnica Dziesiąta), • Klub Seniora „Pogodna” – ul. Pogodna 19 (Dzielnica Bronowice),


• Klub Seniora „Śródmieście” – ul. Narutowicza 6 (Dzielnica Śródmieście), • Klub Seniora „Ruta” – Al. Jana Pawła II 11 (Dzielnica Czuby), • Klub Seniora „Sławin"- ul. Sławinkowska 50 (Dzielnica Sławin), • Klub Seniora " Dziesiąta" – ul. Kunickiego 128/130 (Dzielnica Dziesiąta), • Klub Seniora "Głusk" - ul. Głuska 145 (Dzielnica Głusk) • Klub Seniora "Nad Zalewem" - ul. Krężnicka 156 • Klub Seniora "Nałkowskich" - ul. Nałkowskich 114 Wsparcie dla osób z chorobą Alzheimera zapewniają 4 placówki, które oferują opiekę i zajęcia usprawniające (jedna w strukturach Zespołu Ośrodków Wsparcia, jedna przy DPS Kalina a dwie prowadzone na zlecenie Miasta przez Lubelskie Stowarzyszenie Alzheimerowskie). Miejsca opieki całodobowej oferują pomoc w zaspakajaniu niezbędnych potrzeb bytowych. 7 Domów Pomocy Społecznej zapewnia usługi i opiekę osobom starszym, przewlekle somatycznie chorym i niepełnosprawnym. Cykliczne wydarzenia senioralne promują aktywność społeczną seniorów. Wiele tegorocznych wydarzeń wpisuje się w obchody 700-lecia Lublina. Najważniejsze z nich to Dzień Solidarności Międzypokoleniowej, Lubelskie Dni Seniora, Konkurs „Miejsce Przyjazne Seniorom”, projekt „Odczaruj jesień życia”. Lubelskie Dni Seniora odbywać się będą w terminie 5 – 9 czerwca. Rozpoczną się od przekazania seniorom klucza do bram miasta. Przez cały tydzień we wszystkich dzielnicach będą mieć miejsce liczne wydarzenia, w organizację których zaangażują się lokalne instytucje i firmy. Spektrum wydarzeń będzie bardzo szerokie: koncerty, przedstawienia, spektakle, prezentacje, projekcje filmowe, warsztaty i zajęcia sportowe. Seniorzy będą mieć możliwość korzystania z bezpłatnych usług medycznych, takich jak konsultacje z dietetykiem, badania progu słyszenia i zrozumienia mowy, treningi pamięci i ćwiczeń sportowych. Ciekawie zapowiadają się warsztaty papiernicze w Izbie Drukarstwa, spotkania w Muzeum na Zamku, zajęcia fotograficzne, wykłady poświęcone historii Lublina. Na zakończenie odbędzie uroczysty koncert połączony z wyróżnieniem osób wyjątkowo zaangażowanych w działania na rzecz seniorów. Konkurs „Miejsce Przyjazne Seniorom” ma na celu wyróżnienie i promowanie lubelskich instytucji i organizacji otwartych na potrzeby osób starszych. Aby zgłosić miejsce przyjazne należy wypełnić prosty wniosek i przesłać do Lubelskiego Centrum Aktywności Obywatelskiej. Podmioty mogą zgłaszać się same lub mogą być zgłaszane przez inne organizacje, instytu-

cje lub osoby fizyczne. Dotychczas w 5-ciu edycjach konkursu przyznano 199 certyfikatów. Lubelska Karta Seniora jest jednym z instrumentów Programu „Lublin Strefa 60+”, który został wprowadzony w czerwcu 2015 roku mając na celu wspieranie i wzmacnianie aktywności społecznej seniorów. Senior na podstawie Karty może korzystać ze zniżek udostępnionych przez Partnerów, którzy zadeklarowali współpracę w ramach Programu „Lublin Strefa 60+”. Miejsca, w których przysługują zniżki oznaczone są znakiem graficznym Programu. Aby skorzystać ze zniżki należy w punkcie zakupu usługi okazać „Lubelską Kartę Seniora” wraz z dokumentem potwierdzającym tożsamość. W Programie uczestniczy 130 Partnerów z systemem zniżek dla seniorów. Wśród nich są jednostki organizacyjne Urzędu Miasta, instytucje kultury, placówki medyczne. Bogatą ofertę prezentują m.in. kina, teatry, muzea, salony urody, obiekty sportowe, salony optyczne, ośrodki rehabilitacyjne, szkoły tańca, restauracje i cukiernie. W gronie partnerów są też biura podróży, studia fotograficzne, kwiaciarnie i wiele innych. Miejsca te oferują zniżki od 5 do 50% umożliwiając seniorom aktywne spędzanie czasu wolnego. Jednostki wspierające: Pełnomocnik Prezydenta Miasta Lublin ds. Seniorów inicjuje przedsięwzięcia zmierzające do poprawy warunków życia seniorów poprzez integrację i aktywizację społeczną; monitoruje, diagnozuje problemy społeczne i potrzeby seniorów. godziny przyjęć interesantów: każdy piątek 11.30-13.30 numery telefonów: 81 466-20-69, 81 466-20-61 Rada Seniorów Miasta Lublin zajmuje się w szczególności opiniowaniem i konsultowaniem spraw dotyczących sytuacji seniorów, opiniowaniem aktów prawa miejscowego dotyczących najstarszych mieszkańców miasta, przedstawianiem propozycji w zakresie ustalania priorytetowych zadań i prac legislacyjnych na rzecz seniorów oraz inicjowaniem działań senioralnych. godziny przyjęć interesantów: każdy piątek 13.00-15.00 numery telefonów: 81 466-20-69; 81 466-20-61 W strukturze Urzędu Miasta Lublin działa Centrum Inicjatyw Senioralnych – instytucja inicjująca i koordynująca wydarzenia i usługi dedykowane dla seniorów. Urząd Miasta Lublin Centrum Inicjatyw Senioralnych Biuro - Lubelskie Centrum Aktywności Obywatelskiej ul. Stanisława Leszczyńskiego 23 (wejście od ul. Przy stawie). nr tel.: 81 466-20-61 www.seniorzy.lublin.eu e-mail: lcao@lublin.eu


biz-njus Czas na kobiety

„Czas na kobiety” – pod tym hasłem w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Administracji w Lublinie odbyła się jednodniowa konferencja z udziałem m.in. rektor WSPiA dr Marty Komorskiej, posłanki Joanny Muchy, byłej wicewojewody Henryki Strojnowskiej, psycholog dr Justyny Syroki, ekspertów od problematyki rynku pracy i różnych form aktywności zawodowej oraz moderującej spotkanie dziennikarki Doroty Werakomskiej. Było konkretnie i wyczerpująco – o korzyściach wynikających z udziału kobiet w gospodarce, sytuacji pań na lubelskim rynku pracy, zasadach zakładania działalności gospodarczej, barierach i wyzwaniach, prawach i szansach, a także o zawodowym wizerunku. Organizatorem spotkania było Stowarzyszenie Kongres Kobiet, które od 2010 roku działa na rzecz równego traktowania kobiet i mężczyzn i które dąży do zwiększenia aktywności i udziału kobiet w życiu publicznym, a zwłaszcza politycznym. (maz)

Lublin Biznes Network W Lublinie działa około 400 startupów. Dziesięć najlepszych z nich zaprezentowało się 25 kwietnia w Trybunale Koronnym podczas Lublin Biznes Network, czyli wydarzenia promującego lubelskie startupy w środowisku największych firm z województwa. Każdy z nich mógł przedstawić swój pomysł na biznes podczas czterominutowej prezentacji. Po tym pięć z nich zostało nominowaLubelska Karta Turysty Karty turystyczne od lat cieszą się dużą nych do Nagrody Gospodarczej Prezydenta popularnością w wielu europejskich Miasta Lublin. Z kolei pięć firm wybranych miastach. W ramach obchodów 700-lecia przez Lubelski Park Naukowo-Technolonadania praw miejskich, wprowadzono je giczny będzie uczestniczyć w wydarzeniach również w Lublinie. A to oznacza możliwość biznesowych w całej Europie na koszt LPNT. skorzystania z licznych ulg i rabatów, które Do grona wyróżnionych należą m.in.: obejmują ofertę turystyczną, kulturalną Plantalux – inteligentne szklarnie, Addizzi i gastronomiczną. Lubelska Karta Tury– system do planowania kampanii reklamosty to świetna okazja do tego, by w prowej, MallNavigator – nawigacja do galerii, sty, przystępny i niedrogi sposób poznać SkyTech Drones – drony śledzące. (ag) najpiękniejsze miejsca miasta. Posiadacze karty mogą skorzystać z propozycji od 40 podmiotów, w tym m.in. muzeów, miejsc rekreacji i gastronomii. Obejmuje ona bezpłatne wejścia do wielu ciekawych obiektów, a także atrakcyjne zniżki. Sprzedaż kart odbywa się poprzez sklep internetowy oraz stacjonarnie w Lubelskim Ośrodku Informacji Turystycznej i Kulturalnej, a ich cena oscyluje między 45 zł a 61 zł. Więcej na www.lublincard.eu (abc)

Odyseja Kazimierza Wielkiego

KUL a PGZ SA

Wyróżnienie dla Impero Impero brzmi jak imperium, i nic dziwnego. Już po raz piąty z rzędu tytuł „Salon Roku 2017 – Łazienka”, który jest przyznawany podczas Forum Branży Łazienkowej w Warszawie trafił do firmy Impero za najlepszy punkt handlowy z wyposażeniem łazienek w województwie lubelskim. Z nieukrywaną satysfakcją nagrodę odebrał właściciel firmy – Wojciech Bocheński. Impero Style - salon z wyposażeniem łazienek powstał w Lublinie w 2016 roku. Znajduje się przy ul.Mełgiewskiej 7 b i prezentuje kilkadziesiąt różnorodnych aranżacji łazienkowych. Co ciekawe, firma Impero jako jedyna w Polsce stworzyła system salonów handlowych, który znajduje się w Radomiu a obejmuje 4 segmenty asortymentowe i wartościowe pod nazwami: Impero Home, Impero Trendy, Impero Eco, Camero. Zarówno salon w Lublinie jak i salony w Radomiu świadczą o zmianie w myśleniu o aranżacji łazienek jak i całego domu. (ag)

28

magazyn lubelski (46) 2017

Gimnazjaliści i licealiści z lubelskiej szkoW siedzibie Huty Stalowa Wola podpisana ły im. Kazimierza Wielkiego w Lublinie została umowa o współpracy pomiędzy potrzebują wsparcia finansowego. Dotarli do Katolickim Uniwersytetem Lubelskim finału najbardziej prestiżowego międzynaroJana Pawła II i Polską Grupą Zbrojeniową dowego konkursu dla młodych wynalazców S.A. Obie strony będą prowadziły wspólne i konstruktorów, których wyróżnikiem prace rozwojowe z zakresu zwiększenia jest kreatywne myślenie. Niestety, brakuje bezpieczeństwa i obrony terytorialnej, środków finansowych na wysłanie uczniów ubiegały się o granty badawcze, w tym na finał konkursu do USA. Ogólnoświatowspierające innowacyjność przedsiębiorstw, wy program i konkurs edukacyjny Odyseja upowszechniały wyniki prac w środowisku Umysłu – Odyssey of the Mind uczy młonaukowym i społeczno-gospodarczym, dych ludzi stawiać czoła zmianom, zaszczepia a także prowadziły specjalistyczne warsztaty w nich radość z nauki i wiarę we własne i szkolenia. Ponadto studenci KUL będą zdolności osiągania tego, co inni mogliby mogli odbywać staże i praktyki zawodowe uznać za niemożliwe. Debiutująca w Odysei w spółkach zależnych PGZ, a uniwersyUmysłu drużyna z Lublina samodzielnie tet będzie mógł tworzyć nowe kierunki przygotowała projekt o charakterze mechai specjalności studiów w odpowiedzi na niczno-konstrukcyjno-teatralnym, którym potrzeby Wojsk Obrony Terytorialnej. Ze w finale ogólnopolskim w Gdyni w swojej strony KUL współpracę z PGZ podejmie kategorii zdobyła wicemistrzostwo Polski. Wydział Zamiejscowy Prawa i Nauk o Spo- Od finału światowego, który odbędzie się łeczeństwie w Stalowej Woli, który ma w Michigan State University w East Lansing zarówno odpowiedni potencjał naukowy w USA w dniach 23–28 maja 2017, dzieli i doświadczenie w zakresie komercjalizacji nie tylko niewiele dni, ale i kwota 60 tysięcy wiedzy, jak i infrastrukturę badawczą. złotych. Więcej informacji na stronie szkoły: www.kazimierzwielki.lublin.pl (maz)


Destylarnia Aberlour Tam, gdzie bije święte źródło Destylarnia Aberlour to miejsce, którego nie trzeba przedstawiać koneserom szkockiej. To właśnie tam powstaje jeden z najlepszych single maltów na świecie – Aberlour. Jest to głęboka, złożona whisky o aksamitnym i delikatnym aromacie. Zawdzięcza go krystalicznie czystej wodzie, pochodzącej ze znajdującego się nieopodal źródła, którego legenda jest równie niezwykła, co smak whisky Aberlour. Święte źródło Początki whisky Aberlour sięgają połowy XIX wieku, jednak źródło, z którego pochodzi woda używana do produkcji tego znakomitego single malta, było znane już starożytnym Celtom. Dzięki lokalnym torfowiskom i złożom granitu tamtejsza woda jest bogata w rzadkie minerały, co nadaje jej wyjątkową miękkość. Druidzi wykorzystywali ją do produkcji eliksirów i medykamentów, dzięki którym uzdrawiali chorych. Kilkaset lat później tamtejsza woda służyła św. Drostanowi do chrzczenia pierwszych szkockich chrześcijan. Po dziś dzień, 11 lipca miłośnicy whisky Aberlour, co roku, spotykają się przy studni, by oddać hołd św. Drostanowi i wypić swój ulubiony trunek, którego składnikiem jest „święta woda”. Historia destylarni Zakład, w którym produkowana jest whisky Aberlour, powstał w 1879 roku. Wówczas u zbiegu rzek Lour i Spey, w samym sercu Speyside, lokalny przedsiębiorca i gorzelnik James Fleming, postanowił odbudować starą destylarnię, którą niemal pół wieku wcześniej pochłonął niszczycielski pożar. Znając wyjątkowe właściwości tamtejszej wody oraz mając specjalistyczną wiedzę i doświadczenie master distillerów, James Fleming rozpoczął pracę nad stworzeniem idealnej whisky. Starania przyniosły efekt. Już wkrótce Aberlour stał się jednym z najczęściej nagradzanych single maltów na świecie. To właśnie bogata tradycja, doskonała woda i niezachwiana wizja są podstawą jakości, z której słynie Aberlour. Aberlour to rodzina wyjątkowych szkockich whisky single malt, których cechą wyróżniającą jest proces dojrzewania w dwóch rodzajach beczek – po burbonie i sherry oloroso. Kiedy dojrzewająca whisky osiąga pożądany wiek, zawartość obu rodzajów beczek mieszana jest ze sobą, tworząc trunek który zachwyca niezwykle złożonym i bogatym smakiem. Na każdej butelce whisky Aberlour widnieje motto „Let Deed Show”, czyli “Niech uczynki będą widoczne”. James Fleming, twórca trunku, był nie tylko farmerem, dostawcą jęczmienia i gorzelnikiem, ale również wielkim filantropem. Wierzył, że warto czynić dobro, a jego nastawienie do życia znalazło odzwierciedlenie także w niezwykłej jakości produktów Aberlour.

magazyn lubelski (46) 2017

29


moto tekst Anna Piłat  |  foto Piotr Nowacki, Toyota Polska

Toyota Yaris w nowych szatach

Toyota Yaris to najpopularniejszy samochód tej marki w Europie, który w ubiegłym roku odnotował sprzedaż na naszym kontynencie na poziomie powyżej 208 tysięcy egzemplarzy. W Polsce 2016 rok był również udany dla tego modelu – wybrało go 18 procent tej grupy kupujących. Tym samym przypadło mu miano najpopularniejszego samochodu miejskiego wśród klientów indywidualnych. Od premiery tego modelu, jak podaje producent, sprzedano go w Polsce łącznie 225 tysięcy egzemplarzy. Natomiast nowa Yariska, którą otrzymaliśmy od lubelskiego dealera firmy Auto Park, dopiero od paru tygodni dostępna jest w sprzedaży. Podobnie jak poprzednie modele, została zaprojektowana przez studio ED2 pod Niceą. Już na pierwszy rzut oka widoczne są zmiany stylistyczne, które dały bardziej dynamiczny wygląd nadwozia oraz unowocześnione wnętrze. Wersja, którą mieliśmy przyjemność jeździć, dla podkreślenia owej dynamiki wyposażona była dodatkowo w polerowane 16-calowe koła przewidziane dla wersji Dynamic z napędem hybrydowym. Przednie reflektory uwidaczniają stosowane w nowych modelach Toyoty elementy stylistyki ostrego wyglądu. Z kolei tylne reflektory rozciągają się od błotników aż na pokrywę bagażnika. Z kolei zmiany we wnętrzu to nowa kolorystyka

i detale wykończenia, a także nowe wzory tapicerki. Uwagę zwraca również deska rozdzielcza z dwoma analogowymi wskaźnikami po bokach kolorowego wyświetlacza wielofunkcyjnego o przekątnej 4,2 cala, która jest wyposażeniem standardowym już od wersji Premium. Za pomocą przycisków na kierownicy można wybrać, jakie informacje mają być prezentowane na wyświetlaczu. Natomiast system rozpoznawania znaków drogowych informuje kierowcę o najważniejszych zakazach i ograniczeniach. Funkcja rozpoznaje ograniczenia prędkości, koniec ograniczenia prędkości oraz zakaz wyprzedzania, wyświetlając je na ekranie. Jeśli kierowca jedzie niezgodnie z warunkami drogowymi, system uruchamia sygnał świetlny i dźwiękowy. We wnętrzu kropką nad i jest trójramienna kierownica ze wstawkami w kolorze Piano Black, obecnym w wersji Premium i wyższych. Zestaw przyrządów otacza chromowe obramowanie. Czyli jest nie tylko wygodnie, inaczej, ale i elegancko. Samochód oferuje jeszcze cichszą pracę napędu, pewniejsze prowadzenie i lepsze właściwości jezdne. Toyota Yaris III generacji została wyposażona w nowy silnik 1,5 l. Yaris to jedyny samochód w segmencie B w Polsce dostępnym z napędem hybrydowym. Samochód zapewnia cichą, płynną jazdę i intuicyjne prowadzenie, a także bardzo niskie zużycia paliwa na poziomie 4,3 l/100 km w jeździe


miejskiej. Co ciekawe, nowy silnik jest produkowany w Toyota Motor Industries Poland. Toyota znana jest z dbania o bezpieczeństwo pasażerów. I tym razem się nie zawiedliśmy. Dzięki Toyota Safety Sense każdy samochód jest wyposażony w systemy pozwalające zapobiec wypadkowi lub zmniejszyć jego skutki, jeśli zdarzenie jest nieuchronne.

Testując nową Yaris, bez wątpienia można stwierdzić, że zmiany dokonane przez producenta w tym modelu znacząco wykraczają poza standardowy face lifting. Program rozwojowy, na jaki zostało przeznaczone 90 milionów euro, zaowocował udoskonaleniem ponad 900 części, wpływając na styl, osiągi, jak również o bezpieczeństwo użytkowników.

TOYOTA LUBLIN AUTO PARK Kalinówka 18 k/Lublina tel.: (81) 534-14- 00 info@toyota-lublin.pl www.toyota-lublin.pl


podróże

Szlakiem DRAKULI tekst i foto Andrzej Ranicki Naszą wizytę w kraju najbardziej popularnego w Europie wampira zaczynamy od Bukaresztu. Pierwsze wzmianki o tym największym mieście Rumunii pojawiły się w 1459 w okresie działalności Drakuli, czyli słynnego hospodara wołoskiego Wlada Palownika. Jednak swój rozwój Bukareszt rozpoczął w 1698 r., odkąd stał się stolicą. Niektórzy określają go mianem Małego Paryża, choć z pewnością jest to lekka przesada.

Zabytkowa tkanka miasta została zniszczona przez trzęsienia ziemi, działania wojenne i w końcu przez architektoniczne decyzje straconego w 1989 roku komunistycznego dyktatora Nicolae Ceauşescu, który kazał wyburzyć 1/5 miasta (w tym 22 wielowiekowe cerkwie), aby w tym miejscu wznieść socrealistyczne twory. W miejscu secesyjnych kamienic I sekretarz zaplanował zbudowanie Bulevardul Unirii, czyli Bulwar Unii – ulicę wzorowaną na paryskich Polach Elizejskich, której zwieńczeniem jest monstrualny pałac, odnotowana w Księdze Guinnessa druga co do wielkości (po Pentagonie) budowla na świecie. Łączna powierzchnia budynku to 65 tysięcy metrów kwadratowych z ponad tysiącem różnych pomieszczeń. Do zdobień użyto marmuru, brązu i jedwabiu. Ogromne wrażenie robi też ważący dwie tony kryształowy żyrandol. Rocznie na utrzymanie pałacu wydaje się około ośmiu milionów euro. Obecnie jest on siedzibą parlamentu, choć kiedyś chciał go nabyć pełniący funkcję prezydenta USA Donald Trump, aby urządzić w nim kasyno. Ale pamiątki po komunistycznym dyktatorze to nie wszystko. Warto przejść się malowniczą starówką, czyli dzielnicą Lipscani, zobaczyć starą cerkiew Stavropoleos i Muzeum Wsi, które znajduje się w Parku Karola II, który ma aż 110 ha powierzchni. Kiedy już zmęczy nas spacer i zwiedzanie, warto chwilkę odpocząć albo w Pasażu Villacrosse, albo w Sky Bar, który znajduje się na najwyższym piętrze imponującego wieżowca Dorobanti Tower.

Między Siedmiogrodem a Wołoszczyzną Rumunia to także, a może przede wszystkim, szalenie malownicza prowincja. Być tu i nie zwiedzić miejscowości Bran to spore zaniechanie. Przyjeżdżają tu wszyscy, którzy chcą zobaczyć zamek słynnego Drakuli, który powstał na zrębach wzniesionej w 1212 roku przez Krzyżaków twierdzy. Jak pamiętamy z lekcji historii, władca Węgier po paru latach wypędził ich, a gościny użyczył im dobrze nam znany Konrad Mazowiecki. Wtedy pojawiają się osadnicy niemieccy znani jako Sasi Siedmiogrodzcy, którzy wznieśli kamienno-ceglany gotycki zamek. Później zarządzają nim kolejno hospodarze siedmiogrodzcy i wołoscy, aż w końcu przyszedł czas na Wlada Palownika. Władca ten rządził niezwykle okrutnie i podstępnie. Nie tylko nabijał na pale, ale kazał zatruwać studnie, do których wrzucano cierpiących na choroby zakaźne, palił całe wsie i osady. Okrucieństwo Wlada budziło przerażenie, a negatywna legenda powstała jeszcze za jego życia. Po pożarze w roku 1619 zamek został odbudowany. Z tego okresu pochodzą attyki w stylu polskim. Pełna przepychu budowla w 1920 roku została letnią siedzibą żony władcy Rumunii królowej Marii. W tym czasie budynki garnizonu zamieniono na królewskie apartamenty w stylu renesansowym, skład amunicji na kaplicę, w studni zamontowano windę. Obecnie znajduje się tu muzeum. Zamek swoją sławę zawdzięcza gotyckiej powieści z 1897 roku Brama Stokera i wielu nakręconym na jej pod-


stawie filmom grozy. Irlandzki pisarz bohaterem swojej książki uczynił Wlada Palownika. Powieść zainspirowała takich reżyserów, jak Werner Herzog czy Francis Ford Coppola.

Idąc ulicą Sznurkową Następnym punktem na naszej trasie zwiedzania jest Sinaia. To niewielkie miasteczko jest najpopularniejszym rumuńskim górskim kurortem, coś à la nasze Zakopane. Nazwa miasteczka pochodzi od wzniesionego w 1695 roku monastyru i kamienia węgielnego przywiezionego z góry Synaj. Wizytę warto zacząć od zamku Peleş. Budowla nawiązująca do architektury bawarskiej, wzniesiona z inicjatywy pierwszego rumuńskiego króla Karola (z domu Hohenzollern), została ukończona w 1883 roku. Obecnie jest on ponownie w rękach rodziny królewskiej, która udostępniła go zwiedzającym. W środku można podziwiać rzeźby, obrazy, freski, dywany, porcelanę, zbroje, zegary i kolekcję broni, a w 800 oknach pałacu wspaniałe witraże. Samo miasteczko posiada bogatą infrastrukturę turystyczną: kilka hoteli, kilkadziesiąt pensjonatów i kwatery prywatne. Na posiłek zapraszają liczne restauracje, ściągające gości folkową muzyką. W trakcie naszej podróży po Transylwanii w pewnym momencie pojawia się na zielonym wzgórzu wzniesiony w hollywoodzkim stylu napis Braszów. Miasto leżące na szlaku handlowym założyli ci sami „sascy” osadnicy, co Bran. Warto zatrzymać się w nim na cały dzień, zaczynając zwiedzanie od starówki. W budynku dawnego ratusza z 52-metrową wieżą znajduje się muzeum. Zobaczyć można też dziewiętnastowieczną synagogę w stylu mauretańskim, cerkiew świętego Mikołaja z 1293 roku i Casa cu Cerb, czyli krakowskie sukiennice, ale w kolorze pomarańczowym. Ogromne wrażenie robi Czarny Kościół – gotycka fara przeznaczona dla pięciu tysięcy osób. Świątynia swoją nazwę i wygląd zawdzięcza pożarowi, który w 1689 roku zniszczył prawie całe miasto. Obecnie znajduje się w nim kolekcja stu kilkudziesięciu tureckich kobierców, organy składające się z czterech tysięcy piszczałek, jak i ważący ponad sześć ton dzwon. Na zakończenie warto przejść się ulicą Sznurkową. Jest to najwęższa uliczka w całej Europie. Ma 83 metry długości, za to jej szerokość nie przekracza 132 cm.

Lokalne przysmaki Kuchnia rumuńska to miks różnych smaków i potraw. Oprócz dań wołoskich pasterzy znajdziemy tutaj elementy kuchni tureckiej, bałkańskiej, węgierskiej czy też niemieckiej. W lokalu serwującym dania narodowe musimy koniecznie spróbować kilku potraw. Na początek proponuję zupę, czyli słynną Ciorbă de burtă. Prawie identyczna występuje



w Bułgarii pod nazwą szkembe czorba. Przypomina trochę nasze flaki, ale jest rzadsza i mocno zabielana śmietaną. Z kolei sarmale – miniaturowe gołąbki z mięsem zawinięte w liście winogron pochodzą z Turcji. Ciekawy smak mają także mititei, czyli rumuńskie kiełbaski z mielonego mięsa z dużą ilością czosnku, upieczone na grillu. Rumuni jako dodatek do każdego dania przyrządzają mamałygę, czyli kaszę kukurydzianą w różnych wersjach. Jest to bałkańska odmiana włoskiej polenty, choć występowała też w Polsce wschodniej (znana na pewno wszyst-

kim lwowiakom). Na deser mam dwie propozycje. Pierwszą z nich są papanași, czyli rumuńskie pączki, podawane na ciepło, polane śmietaną, których podstawą jest mąka zmiksowana z białym serem. Drugą są precle z ciasta drożdżowego, czyli covrigi. Na trawienie proponuję albo wino (Rumunia jest piątym w Europie producentem wina), albo mocniejsze trunki, jak owocowe destylaty, które można kupić prawie wszędzie pod nazwą Pălincă , a które są produkowane z takich owoców, jak śliwki, mirabelki, jabłka, gruszki, morele i inne.

Reklama


ludzie sport

BOKSER tekst Grażyna Stankiewicz |  foto Marek Podsiadło, archiwum prywatne Był za młody, za niski i za chudy. Dlatego nie chcieli go przyjąć do sekcji bokserskiej Stali FSC. Ale samozaparcie zrobiło swoje. Feliks Stamm, wychowawca i trener kilkudziesięciu bokserów, mistrzów oraz medalistów olimpijskich, świata i Europy, to właśnie jemu zaproponował, aby wystąpił w filmie szkoleniowym dla studentów AWF w Warszawie. Uznał, że Adam Kowalczyk z Lublina jest najlepszym technicznie pięściarzem w Polsce. Przyszedł na świat w lutym 1942 roku, ale data chrztu była wyznaczona już w Wielki Piątek. Rodzina modliła się, aby zdążyć donieść dziecko do kościoła w Mełgwi, zanim umrze. Nic nie zapowiadało, że z tak chorowitego chłopca wyrośnie jeden z najskuteczniejszych bokserów przez lata związany z klubami sportowymi Motor Lublin i Lublinianka.

Prasowane skwarki Rodzice pochodzili z okolic Świdnika, na stałe do Lublina przeprowadzili się w 1945 roku. Zajęli mieszkanie przy ulicy Dolnej Panny Marii w przedwojennej kamienicy pod numerem 14. Adres oka-

zał się ważny, bo w okolicy mieszkało sporo osób związanych ze środowiskiem boksu – trener Stanisław Zalewski, ojciec sukcesów wielu lubelskich pięściarzy, przedwojenny bokser Jan Choina i jego syn Marian oraz wielu innych. Widok trenujących młodych ludzi na podwórkach i w bramach nie był tu rzadkością. Ale zanim Adam Kowalczyk zajął się boksem, zamieszkał wraz z rodzicami, starszą siostrą i młodszym bratem w jednym pokoju. – Takie czasy były, że miałem swój pokój w szafie – wspomina. Podobne warunki lokalowe były wtedy w całym mieście, a życie było więcej niż skromne. Mama pracowała w barze mlecznym przy Krakowskim Przedmieściu, a ojciec był stolarzem w zakładzie przy ul. Kowalskiej. Adam Kowalczyk poszedł do szkoły w wieku sześciu lat. Z Dolnej Panny Marii dumnie maszerował z tornistrem na plecach w stronę ulicy Lipowej, przy której mieściła się szkoła podstawowa. Mama ciągle była zajęta pracą, więc sam skompletował książki, zeszyty i przybory szkolne. Codziennie przechodził ulicą Górną, przy której mieścił się sklepik spożywczo-warzywniczy pana Persona, gdzie pachniało kiszonymi ogórkami z beczki, w pudełku równo ułożone leżały szczypki, a na półce stał kwas chlebowy w butelkach z ceramicznymi korkami. Razem z kolegami sprzedawali tam puste butelki po oranża-


dzie i piwie. Zarobione w ten sposób pieniądze albo zostawiali przy Górnej, albo szli do sklepu mięsnego państwa Bieńków przy Dolnej Panny Marii, gdzie kupowali najlepsze pod słońcem prasowane skwarki.

Dobry czas lubelskiego boksu Całe dzieciństwo i okres szkoły średniej Adama Kowalczyka koncentrowały się wokół tego, co działo się przy ulicy, przy której mieszkał. Do trenowania boksu namówił go kolega z sąsiedztwa, początkujący bokser Ryszard Piech. Oboje mieli wtedy po 14 lat. Już w 1955 roku początkujący pięściarz stoczył swoją pierwszą wygraną walkę w starciu z zawodnikiem z Poniatowej, a w 1958 roku zaliczył pierwszą walkę, którą wygrał przed czasem. Początkowo trenował w sali przedwojennego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” obok kina Staromiejskiego przy ulicy Jezuickiej. Wszystko musiał sam sobie załatwić – i spodenki, i koszulki, i trampki. – Było trudno, dresy dostałem, dopiero kiedy zacząłem boksować w lidze – wspomina ze śmiechem. Zaczynał od wagi papierowej (48 kg). Związał się z Sekcją Pięściarską Stal Fabryki Samochodów Ciężarowych im. Bolesława Bieruta (później przemianowaną na Motor Lublin), gdzie w obroty brał go trener Stanisław Zalewski. W 1962 roku po pójściu do wojska przeszedł do WKS Lublinianka. Kiedy dwa lata później opuszczał wojsko, był już rozpoznawalnym zawodnikiem. Zbliżała się olimpiada w Tokio. Boks zawodowy nie istniał w Polsce, a mimo to młodzież boksowała, głównie w przyfabrycznych klubach sportowych i w dużej mierze dzięki doświadczeniu przedwojennych trenerów. Adam Kowalczyk wrócił do macierzystego klubu Motor jako jeden z głównych rozgrywających w staraniach o wejście do II ligi. Za najważniejsze swoje sukcesy pięściarz uważa wicemistrzostwo Polski w boksie juniorów oraz brązowy medal mistrzostw Polski w 1964 roku w Bydgoszczy Do tego należy dołożyć ośmiokrotne mistrzostwo Lubelszczyzny seniorów, Drużynowe Mistrzostwo Polski w Boksie w 1960 roku, wielokrotne reprezentowanie województwa, puchar Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i w końcu awans do II ligi w 1967 roku. W sumie 200 walk, z których około 150 wygrał. Trzykrotnie (w latach 1962, 1964, 1965) znalazł się w Złotej Dziesiątce Kuriera Lubelskiego w plebiscycie na najbardziej popularnego sportowca. Boksowanie zakończył mając 30 lat w 1972 roku. – Do dziś, kiedy idę ulicą, to ludzie mi się kłaniają – z charakterystycznym dla niego błyskiem w oku podsumowuje swoją karierę sportową mistrz okręgu lubelskiego w wadze papierowej, muszej, koguciej, piórkowej i lekkiej.

W barwach "Lublinianki", lata 60.

Adam Kowalczyk (drugi od lewej) i zwycięzca pojedynku – Henryk Prażmo, lata 60.


Stoją od lewej: Stanisław Zalewski,Tadeusz Ścibior, Steciak, Marzec, Henryk Prażmo. Siedzą od lewej Józef Wójtowicz, Adam Kowalczyk, Tadeusz Goluch

Człowiek z zasadami

Pomimo dobrych wyników w nauce Adam Kowalczyk po dwóch latach nauki w technikum rzucił szkołę i zaczął pracę w FSC jako frezer. Rodzina była duża, trzeba było wesprzeć rodziców. Miał 18 lat i czuł się odpowiedzialny. Ale cały czas trenował, praktycznie nie opuszczał żadnego treningu. Potem była przerwa związana ze służbą wojskową, ale na szczęście blisko domu, bo w Lublinie. Po dwóch latach wojska pomocnik trenera Zalewskiego Henryk Zajko namówił go na kontynuowanie nauki. Adam Kowalczyk skończył studium zawodowe przy FSC. I znowu z bardzo dobrą średnią. Za zdany na prawie samych piątkach egzamin maturalny dostał z fabryki nagrodę pieniężną. Z tak dobrymi ocenami dostał się bez egzaminów na wydział mechaniczny na Politechnice Lubelskiej. I ponownie fabryka ufundowała nagrodę za dobrą średnią, tym razem ze studiów. Z coraz to nowymi etapami wykształcenia awansował zawodowo. Poza pracą w fabryce przez krótki czas szkolił młodzież. Swoją przyszłą żonę Bożenę poznał w centrum Lublina na odcinku między Bramą Krakowską a Ogrodem Saskim. I to dosłownie. Na przełomie lat 50. i 60. modne było spacerowanie na tej trasie, w tę i z powrotem. I tak po osiem nawrotek jednego

popołudnia. Bożena uczyła się w szkole chemicznej i również lubiła spacerować z koleżankami, zaliczając kolejne okrążenia. Po tym, jak zaczęła spacerować razem z Adamem, pobrali się, a w 1961 roku na świat przyszła ich córka Joanna. Od kilku lat jest wdowcem. Mieszka w domu z ogródkiem. Kiedy idzie chodnikiem, z dala widać jego charakterystyczną sylwetkę i drobne kroki. Sąsiedzi z sympatią mówią o nim nie inaczej jak „Bokser”. Zawsze wieczorami rozwiązuje swoje ulubione krzyżówki, przy stole i małej lampce. Córka nie nadąża z ich dostarczaniem, w końcu zawsze był prymusem.

Szkoła dawnych mistrzów W pamięci Adama Kowalczyka podobnie jak wielu innych lubelskich pięściarzy zapisał się zmarły w 2001 roku Stanisław Zaleski, zawodnik, trener i masażysta kadry polskiej, który tak naprawdę był jego pierwszym i najważniejszym trenerem. Ten sam, który dwa tygodnie przed wyzwoleniem Lublina spod okupacji


niemieckiej, w czerwcu 1944 roku, w kinie Apollo wziął udział w pojedynku pomiędzy reprezentantami Warszawy i Lublina. Zalewski walkę wygrał, ale nie mógł czekać na ogłoszenie wyników, ponieważ był poszukiwany przez Niemców. – Dobry, religijny człowiek. Znany był z tego, że lubił opowiadać kawały, on w ogóle dużo mówił. Nikt nie mógł mu się oprzeć, cieszył się ogromnym autorytetem. Równie ciepło Adam Kowalczyk wspomina Feliksa Stamma, legendę polskiego boksu, który zresztą powołał go do kadry młodzieżowej Polski, ale też zaproponował mu udział w filmie instruktażowym (sparing Stamm – Kowalczyk), który wielokrotnie analizowali studenci AWF w Warszawie. W Lublinie nadal mieszka wielu bohaterów tamtych pięściarskich zmagań, pełni młodzieńczej werwy, jak Henryk Prażmo (pięściarz wagi ciężkiej, dziesięciokrotny mistrz Lubelszczyzny, który walczył m.in. w barwach drugoligowej Lublinianki), którzy podczas spotkań z młodzieżą z pasją opowiadają o niezwykłej historii lubelskiego sportu, motywując tym samym młodzież do zainteresowania się boksem.

Nie ma już budynku przy Dolnej Panny Marii, który dawno temu został rozebrany, a gdzie cała historia się zaczęła. Nie żyje już wielu wspaniałych pięściarzy. Nazwiska Madej, Golisz, Wójtowicz, Piątek, Stępniewski, Iżowski oznaczały, że zawsze można było liczyć na emocje, których dostarczali. Ich sukcesy dokumentuje m.in. tableau z 1970 roku, które upamiętnia wejście FSC Lublin do II ligi. Zresztą zdjęć sprzed 40, 50, 60 lat jest dużo więcej. Adam Kowalczyk przechowuje je w swoim sekretnym archiwum, z którego od czasu do czasu wyjmuje któreś z nich. Archiwum pełne jest też medali, książek i wycinków prasowych, dokumentujących niezwykłe i pełne sportowych emocji chwile. Podziękowania dla Dariusza Prażmo za pomoc przy powstawaniu artykułu. Podczas pisania tekstu korzystałam ze strony internetowej www.paco.pl oraz książki Czesława Matuszka Motor,Motor, my czekamy... Polihymnia, Lublin 2016

Reklama

! Projekt pozakonkursowy „Aktywizacja zawodowa osób bezrobotnych w wieku 30 lat i więcej zarejestrowanych w Miejskim Urzędzie Pracy w Lublinie (III)” realizowany w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Lubelskiego 2014-2020

Nabór wniosków na organizację staży

oraz refundację kosztów wyposażenia lub doposażenia stanowiska pracy

Zapraszamy pracodawców do składania wniosków na organizację 6-miesięcznych staży z gwarancją zatrudnienia osoby bezrobotnej po zakończeniu stażu oraz wniosków o refundację kosztów wyposażenia lub doposażenia stanowiska pracy dla skierowanego bezrobotnego.

Osoby bezrobotne kierowane na powyższe formy wsparcia muszą spełniać warunki udziału w projekcie, tj. wiek 30 lat i więcej z ustalonym II profilem pomocy należące co najmniej do jednej z wymienionych grup: • osoby w wieku 50 lat i więcej, • długotrwale bezrobotni (pozostający bez pracy nieprzerwanie przez okres min. 12 miesięcy), • osoby z niepełnosprawnościami, • osoby o niskich kwalifikacjach (posiadające wykształcenie maksymalnie ponadgimnazjalne z wyłączeniem wykształcenia pomaturalnego, policealnego, wyższego), • kobiety, • rolnicy i członkowie ich rodzin.

Nabór wniosków prowadzony będzie do wyczerpania limitu środków finansowych. SZCZEGÓŁOWE INFORMACJE MOŻNA UZYSKAĆ: Informacja pokój nr 1, MUP w Lublinie ul. Niecała 14, Lublin, tel. 81/466 52 52, strona internetowa MUP w Lublinie: http://www.mup.lublin.pl


sport

GLA DIA

TO

RZY Foto Maks Skrzeczkowski

40

magazyn lubelski (45) 2017


Każdego dnia Świat zaskakuje. Stawia niezwykle trudne pytania. Dzięki fotografii próbuję znaleźć odpowiedzi. Przez wiele lat fotograficznych zmagań trafiałem w miejsca wyjątkowe, niedostępne, magiczne. Byłem w cyrku i na wojnie. Tym razem poznałem ludzi nieustraszonych... GLADIATORÓW. Tak o swojej nowej fascynacji mówi fotografik Maks Skrzeczkowski. A wszystko za sprawą drugiej edycji Gali MMA, która odbyła się 22 kwietnia w Hali Sportowej Zespołu Szkół Technicznych w Puławach. Podczas zawodów miało miejsce trzynaście pojedynków od wagi piórkowej do wagi ciężkiej. Uczestnicy pochodzą z Puław, Łęcznej, Włodawy, Mińska Mazowieckiego, Lublina, Krakowa i Warszawy. Co ciekawe, odbyły się również dwa pojedynki kobiet. Galę MMA poprowadził Andrzej Supron – wicemistrz olimpijski w zapasach klasycznych. MMA to mieszane sztuki walki (z angielskiego mixed martial arts), co zapewnia niezwykłe widowisko sportowe, jednak z minimalnym ryzykiem poważnych obrażeń ciała. Pojedynki odbywają się zarówno w stójce, jak i w parterze. Dozwolone są rzuty, dźwignie, kopnięcia, duszenie i ciosy pięściami. W Polsce organizowane są turnieje amatorskie oraz gale zawodowe. Galę, która miała miejsce w Puławach, uświetnili swoją obecnością tacy zawodnicy, jak Rafał Krawczyk, Cezary Kęsik i Łukasz Siwiec. (ag) magazyn lubelski (45) 2017

41


42

magazyn lubelski (45) 2017


magazyn lubelski (45) 2017

43


kultura – okruchy Olgi Tokarczuk, Jerzy Rudzki za najlepszą scenografię dla przedstawienia „Punkt Zero: Łaskawe” w reżyserii Janusza Opryńskiego, Grupa Mixer w składzie: Monika Ulańska, Dorota Gaj-Woźniak i Robert Woźniak za spektakl „Fahrenheit 451” w reżyserii Marcina Libera. Najlepsze spektakle wybrano spośród 70 zgłoszonych do konkursu. Sześć finałowych przedstawień wypełniło także (De Mono) (Szymon Brodziak) przestrzeń Centrum Spotkania Kultur. Trzy z nich: „Fahrenheit 451”, „Lament” i „Kumernis” zostały wystawione. Pozostałe moż- Brodziak, Newton i Kazimierz Tomasz Korpanty w De Mono Przed 20 laty związany z Varius Manx, na oglądać w formie wystaw i ekspozycji finalista IV Twojej Drogi do Gwiazd, w przestrzeniach CSK. (slo) Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolw latach 2006 do 2009 członek zespołu nym przygotowało fotograficzną niespodzianAndrzeja „Piaska” Piasecznego, założyciel, kę. „Uchwycić piękno. Fotografia Szymona lider i wokalista zespołu Be Free, pomyBrodziaka” to pierwsza w Polsce muzealna wysłodawca cyklicznych koncertów charytastawa prac uznanego na całym świecie artysty. tywnych „Kolęda dla każdego”, nauczyciel Szymon Brodziak, rocznik 1979, należy do śpiewu w Lubelskiej Szkole Jazzu, autor światowej czołówki twórców fotografii czarm.in. płyty „Góry są, bo są”. Radiowa sława no-białej. Zasłynął odważnymi sesjami, które Piotr Kaczkowski, dziennikarz muzyczny przyniosły mu międzynarodowe uznanie. PodTrójki, zamieścił jego utwór „Kopernik” czas Festiwalu Filmu w Cannes w 2013 r. jury na składance „minimax pl Jarocin 2007”. Fashion TV Photographers Awards uznało Lublinianin Tomasz Korpanty został nogo najlepszym fotografem na świecie w kate(Paweł Owczarczyk) wym wokalistą zespołu De Mono. Właśnie gorii czarno-białych kampanii reklamowych. trwają przygotowania do nagrania nowej Talent i wysoką pozycję fotografa w świecie płyty. Gratulujemy. (maz) sztuki potwierdziły liczne nagrody i pokazy, Lublin Jazz Festival w tym głośna wystawa w berlińskim Museum Już po raz dziewiąty Lublin gościł sła- für Fotografie, na której skonfrontowano jego Święto scenografii i kostiumów wy polskiego i światowego jazzu. Dzięki prace ze zdjęciami Helmuta Newtona i Franka Liczebnik „pierwszy” to najważniejsze Lublin Jazz Festival na scenie Centrum Horvata. Znakiem rozpoznawczym Szymona słowo tegorocznego Festiwalu Sceno- Kultury wystąpiły takie gwiazdy, jak bry- Brodziaka jest łączenie fotografii artystycznej grafii i Kostiumów „Scena w Budowie”. tyjska formacja Melt Yourself Down, wło- z fotografią mody i aktu. Podstawowym zaOdbywające się w dniach 20–23 kwietnia sko-francuski kwartet Sudoku Killer, jeden gadnieniem jego twórczości jest kobieta. Pre(wprawdzie po raz drugi) wydarzenie już z najlepszych amerykańskich saksofonistów zentację fotografii można oglądać do 23 lipca można zaliczyć do grona najbardziej zna- Chris Potter czy wybitny perkusista Louis w Galerii Wystaw Czasowych przy Rynku 19. czących imprez okołoteatralnych w Polsce. Moholo wraz ze swoim kwartetem. Polską Kuratorem wystawy jest dr Seweryn Kuter. W związku z tym tło większości spekta- reprezentacją byli zaś: Flue i Aga Derlak kli i sztuk teatralnych wysunęło się na Trio. Niezwykłą atrakcją dla wszystkich fagłówny (żeby nie napisać: pierwszy) plan. nów jazzu był specjalny projekt festiwalu, Po raz pierwszy zobaczyliśmy na deskach koncert New Polish Jazztet. Międzynarolubelskich instytucji (Centrum Spotkania dowy skład muzyków młodego pokolenia Kultur i Teatr Muzyczny) widowiska te- z Maciejem Obarą na czele przedstawił właatralne, które nigdy wcześniej do Lublina sną interpretację płyty „Polish Jazz Quartet”, nie zawitały. A razem z nimi pojawiły się której liderami byli Wojciech Karolak i Jan (pod) wielkie gwiazdy, takie jak Katarzyna Fi- „Ptaszyn” Wróblewski. Organizatorzy zadbagura czy Magdalena Kumorek. Do tego li również o nawiązanie do tegorocznych dodajmy jeszcze liczną kapitułę konkurso- obchodów 700-lecia nadania praw miej- Śpiewnik Nahornego wą z prof. Leszkiem Mądzikiem na czele, skich Lublinowi poprzez usytuowanie kon- To znakomity pomysł na promocję talentu która pierwszy raz wręczyła nagrodę nazwa- certów z cyklu ,,Jazz w mieście” w ważnych i młodości. Legenda polskiego jazzu Włodziną „złota kieszeń”. Wyróżnienie przyznano dla miasta obiektach architektonicznych. mierz Nahorny (pianista, saksofonista, flecista, w trzech kategoriach: Grand Prix, najlepsza Dzięki temu jazzem w Lublinie, któremu kompozytor i aranżer muzyki jazzowej, rozscenografia i najlepsze kostiumy. Nagro- co prawda daleko do Nowego Orleanu, rywkowej, teatralnej i filmowej, przez krydy te otrzymali odpowiednio: Katarzyna zachwycili się nie tylko znawcy gatunku. tyków nazywany Chopinem jazzu) wystąpił Borkowska za scenografię i kostiumy do A podkreślić należy, że geneza jazzu jest na scenie ACK „Chatka Żaka” z młodymi przedstawienia „Księgi Jakubowe” w reży- równie wielokulturowa, jak i historia Lu- wokalistami studiującymi na kierunku jazz serii Eweliny Marciniak według powieści blina. (abc)

44

magazyn lubelski (46) 2017


i muzyka estradowa na Wydziale Artystycznym UMCS. W programie znalazło się dwanaście piosenek Mistrza do tekstów Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty, Wojciecha Młynarskiego i Andrzeja Poniedzielskiego, a wśród nich „Jej portret”, „Księżyc nad Kościeliskiem” i „Czas rozpalić piec”. Bez dwóch zdań młodzież poradziła sobie z wyzwaniem, ale też nic dziwnego, skoro dobrym duchem wydarzenia był ich pedagog Mariusz Bogdanowicz (bodaj najciekawsze brzmienie kontrabasu w polskim jazzie ostatnich lat), a na perkusji zagrał współpracujący m.in. z Michałem Urbaniakiem i Zbigniewem Namysłowskim – Sebastian Frankiewicz. I właśnie o to chodzi, aby uczyć się od najlepszych. (maz)

(Klaudia Olender)

„Przeobrazowania” Klaudii Olender Klaudia Olender, autorka znakomitych tekstów, współpracująca z LAJF-em niemal od początku, zaznaczyła swoją obecność tym razem fotograficznie i nie w Lublinie, a w warszawskim Teatrze Druga Strefa. To pierwsza indywidualna wystawa tej autorki, która zarówno w swoich tekstach, jak i fotografiach przekazuje dużą dozę wrażliwości i kreatywności. „Przeobrazowania” to cztery minicykle fotografii prezentujące prace, które powstały na przestrzeni ostatnich lat. Obrazy za pomocą gry świateł, cieni, metafor i niedopowiedzeń poruszają temat relacji z otoczeniem, stanowią demistyfikację rzeczywistości i parabolę lęków „współczesnego” człowieka, zabierają nas w podróż po świecie widzianym inaczej. „Przeobrazowania” to transformacje twarzy, rzeczywistości, struktur przedmiotów, a także miejsc. Wystawa skłania do odkrywania nowych znaczeń i pojęć, przenosi nas w rzeczywistość pojmowaną zgoła inaczej. Można ją oglądać do końca maja. (ag) Laury Konserwatorskie Zarówno detal w postaci drobnych elementów wyposażenia wnętrz, jak i odnowienie elewacji zabytkowych budynków składają się na przywrócenie świetności sprzed lat. To, w jaki sposób są odnawiane poszczególne obiekty na terenie Lubelszczyzny, ocenia wojewódzki konserwator zabytków w Lublinie Dariusz Kopciowski. W tym roku zostały docenione

cztery obiekty: budynek Sądu Okręgowego w Lublinie, Willa Pruszkowskiego w Kazimierzu Dolnym, zespół dworsko-parkowy w Dąbiu koło Żółkiewki oraz cerkiew Opieki Matki Bożej w Kobylanach. Do gospodarzy właśnie tych zabytków trafiły Laury Konserwatorskie przyznane już po raz osiemnasty. Uroczysta gala odbyła się pod koniec kwietnia w Teatrze Starym w Lublinie. (ag)

z kategorią rankingu FIDE do 2000 pkt. otrzymał Maciej Koziej – pochodzący z Kielc student I roku lingwistyki stosowanej na UMCS oraz reprezentant sekcji akademickiej szachów KU AZS UMCS Lublin. Z dziewięciu rund wygrał aż osiem, a jedną partię zremisował. O punkt wyprzedził drugiego w klasyfikacji Pankaja Sharmę z Indii. Laureat otrzymał nagrodę pieniężną i puchar oraz tytuł Mistrza FIDE – jest to trzeci najbardziej prestiżowy tytuł w szachach. Gratulujemy.

Stypendia od marszałka 137 osób pasjonujących się filmem, muzyką, plastyką i teatrem otrzymało stypendium artystyczne województwa lubelskiego. Stypendyści będą otrzymywać środki pieniężne przez cztery kolejne miesiące. Najniższe miesięczne stypendium wynosi 200 zł, najwyższe 380. W sumie na stypendia przeznaczono blisko 145 tysięcy. Wnioski o stypendium można było składać (bor) do końca stycznia 2017 roku. Podczas uroczystości wręczenia stypendystom dyplomów Open Stage wicemarszałek Krzysztof Grabczuk zaznaczył, To bodaj najciekawsza i najlepiej zor- że są oni niekwestionowanymi ambasadorami ganizowana impreza dla utalentowanych Lubelszczyzny (maz) artystycznie studentów lubelskich uczelni. Już po raz dziewiąty z inicjatywy kieru- Kronos Quartet Ostatnim akordem Festiwalu Tradycji jących Fundacją Sztukmistrzów Joanny Reczek i Jakuba Szmidta oraz Samorządu i Awangardy Muzycznej KODY odbywająStudentów KUL odbył się Open Stage, ro- cego się w dniach 10–12 maja w Lublinie dzaj konkursu wszelkich talentów – gim- był koncert „Wesele lubelskie” autorstwa nastyki artystycznej, tańca, gry i śpiewu. Aleksandra Kościowa. To premierowe wiGłówną nagrodę otrzymała Monika Ko- dowisko zostało zamówione przez organizawalczyk za wykonanie piosenki „Gabriela”. torów festiwalu. Koncert (a może spektakl Jednak największy aplauz zdobył Grzegorz muzyczny) to próba połączenia tradycyjHawryło, który w sensie dosłownym wy- nych pieśni ludowych z awangardową ingwizdał prezentowany utwór. Do niego terpretacją muzyki. Z jednej strony kwartet trafiła zarówno nagroda publiczności, jak smyczkowy (I skrzypce, II skrzypce, altówka i lubelskich mediów. W finale, który miał i wiolonczela) od wielu lat łączy i interpremiejsce w CSK w Lublinie, zaprezentowało tuje różne gatunki muzyki: od klasycznej poprzez jazz i ludową stylistykę. Z drugiej się 13 wykonawców. (gs) strony Zespół Międzynarodowej Szkoły Muzyki Tradycyjnej pod kierownictwem Jana Bernada i Moniki Mamińskiej-Domagalskiej wykonał cykl pieśni charakterystycznych dla obrzędów weselnych. Całość tego ponadgodzinnego koncertu to łączenie stylów i dźwięków (robił to wcześniej Szymanowski, Namysłowski – ten od jazzu) w jeden przekaz. I to się chyba udało, choć wiele osób komentując koncert, pytało, czy Mistrz to aby było wesele? A może inna uroczyWe włoskim Spoleto odbyły się Mi- stość rodzinna. Tymczasem czekamy na strzostwa Świata Amatorów w szachach jubileuszowy 10. Festiwal Tradycji i Awanklasycznych. Uczestniczyło w nich pię- gardy Muzycznej KODY w Lublinie, już cioro reprezentantów Polski. Złoty medal w następnym roku. (woj) Mistrzostw Świata w grupie zawodników


kultura

OPERA BRZMI DUMNIE tekst Aleksandra Biszczad | foto Dorota Bielak

Jest prawdziwą królową wśród gatunków scenicznych. Na jej kunszt składa się synteza wielu środków artystycznych, począwszy od słowa, muzyki, plastyki, ruchu, gestu aż na grze aktorskiej skończywszy. Wywodzi się z tradycyjnych włoskich maskarad, znamiennych dla epoki renesansu. Swoje pełne brzmienie uzyskała w baroku, m.in. dzięki twórczości Mozarta. Mowa o operze, która już wkrótce za sprawą Centrum Spotkania Kultur zagości w całym swoim bogactwie artystycznym również w Lublinie.

Opera w Lublinie ma swoją publiczność. W repertuarze Teatru Muzycznego są takie spektakle jak: La Traviata G. Verdiego, Carmen G. Bizeta, Straszny dwór S. Moniuszki, Zemsta nietoperza i Baron cygański J. Straussa. W 2008 roku przy widowni liczącej osiem tysięcy widzów Teatr Muzyczny wystawił w Hali Globus La Traviatę wyreżyserowaną przez Waldemara Zawodzińskiego. Cztery lata później Nabucco w reżyserii Tomasza Janczaka również gromadziło kilkutysięczną widownię. Od 2014 roku Lubelski Festiwal Operowy OPERAcja Zamek, organizowany przez Fabrykę Sztuki przybliża istotę opery. Jest to wydarzenie cykliczne, które ma miejsce w wielu obiektach Lublina, głównie na Zamku Lubelskim. Organizatorzy chcą ukazać operę zwykłym miłośnikom muzyki. Liczna publiczność świadczy o tym, że wystawianie opery w Lublinie to jak najbardziej trafiony pomysł. Ważną rolę w promowaniu kultury wysokiej na Lubelszczyźnie odgrywa Centrum Spotkania Kultur, którego znakomite warunki sceniczne dały nowe możliwości dla tego typu widowisk.

Zresztą opera w CSK jest obecna od samego początku działania instytucji. W kwietniu 2016 roku odbył się koncert otwierający Centrum, podczas którego światowej sławy sopranistka Aleksandra Kurzak i tenor Roberto Alagna zaśpiewali największe arie Verdiego, Pucciniego i Donizettiego z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej im. Karola Namysłowskiego z Zamościa pod dyrekcją Bassema Akiki. Kilka miesięcy później na Scenie Operowej CSK gościli artyści z Chóru Opery Polskiej oraz Roncole Verdi Orchestra z Włoch. W ich wykonaniu usłyszeliśmy jeden z najbardziej rozpoznawalnych spektakli operowych na świecie – Carmen. Widowisko można było obejrzeć w ramach III Letniego Festiwalu Operowego, który odbywał się w miastach całej Polski. Z kolei w tym roku wystąpili tu młodzi artyści, którzy wzięli udział w I Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Antoniny Campi z Miklaszewiczów, lubelskiej śpiewaczki operowej z przełomu XVIII i XIX wieku. A teraz ten najważniejszy ośrodek kultury na Lu-


belszczyźnie rozpoczyna nowy rozdział i staje przed niezwykłym zadaniem. Centrum Spotkania Kultur w Lublinie wystawi Umarłe miasto – uznany za jeden z najlepszych spektakli operowych Austriaka Ericha Wolfganga Korngolda. Reżyserii widowiska podjął się Mariusz Treliński. Premiera odbędzie się w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie (spektakle: 10, 13, 16, 18 czerwca). Natomiast lubelska publiczność obejrzy Umarłe miasto w Centrum Spotkania Kultur jesienią tego roku. – Po roku działalności wiemy już, że pozostawanie w ciągłym ruchu, otwartość i gotowość do spotkania z „innym” to klucz do serc publiczności, która z ciekawością odwiedza kolejne wydarzenia. Wkrótce, bo już we wrześniu, po raz pierwszy na scenie Sali Operowej Centrum Spotkania Kultur zagości opera. „Umarłe miasto” w reżyserii Mariusza Trelińskiego, spektakl, którego jesteśmy koproducentem wraz z Teatrem Wielkim – Operą Narodową w Warszawie. Przepych opery jako gatunku, mnogość narzędzi, którymi się posługuje, najwyższy kunszt muzyczny, aktorski, scenograficzny i reżyserski, nowoczesna produkcja. 22 i 24 września 2017 roku spełnimy marzenie, które stało się fundamentem naszej instytucji. Lubelska publiczność przeżyje wielkie artystyczne emocje, a atuty Sali Operowej zostaną w pełni wykorzystane i zaprezentowane. W pewnym sensie sen z przeszłości, o „wielkiej” scenie operowej w sercu Europy Wschodniej ziszcza się, na naszych oczach, tu i teraz – mówi Piotr Franaszek, dyrektor CSK. Spektakle Mariusza Trelińskiego są wystawiane na scenach całego świata, m.in. w prestiżowej Metropo-

litan Opera w Nowym Jorku. Od 2011 roku pełni rolę dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, jest również reżyserem licznych spektakli Teatru Telewizji. Największe uznanie przyniósł mu, zrealizowany w 1999 roku, spektakl operowy Madame Butterfly. Umarłe miasto powstałe w 1920 roku to przede wszystkim intrygująca fabuła i ekstatyczna muzyka. Bohaterem jest rozpaczający po śmierci ukochanej kobiety Paul. Nie wychodzi z domu, traci nadzieję i sens życia. Wkrótce odwiedza go kobieta, która jest łudząco podobna do ukochanej, co wywołuje serię różnych, dramatycznych wydarzeń. Świat umarłych miesza się ze światem żywych, a bohaterowie krążą między snem i jawą. W przedwojennej Polsce, na fali europejskich sukcesów premiera opery (pod ówczesnym tytułem Zamarły gród) odbyła się we Lwowie w 1928 roku. W 1951 roku Umarłe miasto doczekało się ekranizacji. Od lat 30. Erich Wolfgang Korngold mieszkał w Stanach Zjednoczonych Ameryki i tworzył muzykę dla Hollywood, współpracując m.in. z Paramount Pictures. Był czterokrotnie nominowany do Oscara, dwukrotnie go otrzymał. Wybitne dzieło, uznany reżyser, utalentowani aktorzy i świetne warunki sceniczne Centrum Spotkania Kultur wróżą duży sukces, a przekonamy się o tym już we wrześniu.


Dobre jedzenie

kultura

wino

i śpiew Na lubelskiej scenie restauracyjnej dzieje się coraz więcej. I nie chodzi tu tylko o doznania kulinarne, ale również o to, że scena ta rzeczywiście staje się sceną, a dokładniej muzyczną. Należałoby wręcz ukuć nowe powiedzenie: dobre jedzenie, wino i śpiew, na potrzebę opisania trzech wydarzeń pięknie rozpoczynających sezon wiosenno-letni w Lublinie. Tak jak zapowiadaliśmy w poprzednim numerze LAJF-a, restauracja Alan Hugs rozpoczęła cykl wieczorów z muzyką na żywo. Pierwszy z nich odbył się 28 kwietnia pod sugestywną nazwą „Kolacja z Jolką”. Gośćmi specjalnymi były legendy polskiej sceny muzycznej: Romuald Lipko i Felicjan Andrzejczak, którzy wykonali m.in. kultowy kawałek „Jolka, Jolka, pamiętasz?”. Wieczór miał charakter kolacji degustacyjnej, a do każdego dania serwowano inny trunek. „Kropką nad i” była wódka produkowana przez Romualda Lipko nazwana właśnie „Jolka, Jolka, pamiętasz”. Kolacja, pomimo luksusowego charakteru lokalu, szybko przeistoczyła się w taneczno-śpiewaną biesiadę towarzyską, a to za sprawą tego kultowego duetu muzycznego. Zaledwie dzień później, bo 29 kwietnia, starszy brat Alana Hugsa, restauracja Kardamon, zgromadziła równie liczną publiczność przy wydarzeniu o podobnym, aczkolwiek jeszcze ambitniejszym charakterze. Funkcjonujący od lat i bardzo


lubiany lokal postawił na lubelskie akcenty – obiad połączony z rozmowami o muzyce, teatrze i kulinariach. I tu również za stronę muzyczną odpowiadali wspomniani Romuald Lipko i Felicjan Andrzejczak. O teatrze opowiedział znany lubelski reżyser Łukasz Witt-Michałowski, zaś kilkukrotny laureat turniejów nalewek, Krzysztof Jarząbek, przypomniał o nieco zapomnianych owocach, jakimi są czeremcha i dereń. Te często spotykane na Lubelszczyźnie krzewy owocowe są idealną bazą pod nalewki, o czym mogli przekonać się goście podczas obiadu. Menu nawiązywało do tradycji lubelskich, które jak wiadomo, mają wielokulturowe korzenie, w tym żydowskie, ukraińskie i litewskie. Na talerzach zagościł mus z gęsich wątróbek, szczupak z masłem rakowym w sosie z wiśni, a na deser królowała tradycyjna polska gruszka w winie z goździkami. Wydarzenie miało na celu promocję lokalnego potencjału. Nazwa „Dobre, bo lubelskie” została podczas tego spotkania obroniona, zarówno od strony kulinarnej, jak i osobowościowej, ponieważ każdy z gości z wielkim polotem i zaangażowaniem umiejętnie opowiedział o swoich pasjach. Po chwili przerwy 12 maja Alan Hugs znowu zaskoczył zgrabnym połączeniem wydarzenia kulinarno-towarzyskiego. Tym razem rozmowy oscylowały wokół wina, a prowadził je wybitny znawca tematu, sam Robert Makłowicz. Autor uwielbianego programu „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza”, dziennikarz, restaurator, osobiście dokonuje selekcji win w obu wymienionych restauracjach. A prywatnie chętnie je odwiedza i co najważniejsze, bardzo sobie chwali. Makłowicz z typowym dla siebie urokiem erudyty snuł opowieści o dobrym winie z różnych zakątków świata. Tym samym wprowadził gości w kolejne etapy wiedzy na temat doboru win do dań. A jest to wiedza bardzo istotna, ponieważ odpowiednio dobrane wino, dzięki danemu bukietowi aromatów, potrafi bardzo podbić smak potraw. Warto zaznaczyć, że potrzeba ku temu wiedzy i delikatnego podniebienia, ale w restauracji Alan Hugs zawsze liczyć możemy na pomoc w tym zakresie. Obsługa lokalu jest w stanie bardzo dużo o nich powiedzieć i dobrać wino do każdej potrawy. Jak widać, lubelska scena restauracyjna wręcz kwitnie, a nawet wkracza w nowe rejony działania na europejskim poziomie. Ale to dopiero początek. Wkrótce w Arte del Gusto, położonej w bliskim sąsiedztwie wcześniej wymienionych restauracji, odbędzie się wydarzenie typu live cooking. Na oczach gości włoscy kucharze przygotują wykwintną kolację, połączoną z degustacją win, poprowadzoną przez znanego włoskiego sommeliera. Szczegółowe informacje będą dostępne na profilach Facebookowych Arte del Gusto, Alan Hugs i Kardamonu.


za horyzontem

POMIĘDZY PIĘCIOMA STAWAMI tekst Marta Mazurek | foto Marek Podsiadło To niezwykłe miejsce znajduje się przy drodze z Motycza do Wojciechowa, kilkanaście kilometrów od Lublina. Otoczone stawami, nagle wyłania się spośród drzew odbijających się w taflach wody. Dwór w Palikijach, jedna z lepiej zachowanych rezydencji ziemiańskich na Lubelszczyźnie, zadziwia swoją neoklasycystyczną prostotą, ale i ogromem. Nic dziwnego, że zazwyczaj określa się ją jako pałac. U schyłku XIX wieku dzisiejsze Palikije Pierwsze i Palikije Drugie były jedną wsią z usytuowanymi tu folwarkiem, młynem wodnym, pokładami kamienia wapiennego i kilkudziesięcioma domostwami. Właściciele majątku to kolejno rodziny Świeżawskich, Popławskich i Gerliczów. Ci ostatni byli w jego posiadaniu do czasu wprowadzenia reformy rolnej w 1944 roku, która – jak wiadomo – była kresem polskiego ziemiaństwa. Okazały budynek w niezwykłym otoczeniu przyrody tuż po wojnie zmienił swoją funkcję i na długie lata stał się siedzibą Spółdzielni Spożywczo-Handlowej.

Herbu Jastrzębiec i Parzyca Pierwszy dwór został wzniesiony w latach 1470–1490 i miał charakter obronny. W XVII wie-

ku został zbudowany drugi, a obecny powstał w1906 roku na zrębie starych fundamentów z dwupiętrowymi sklepionymi piwnicami. Dwór częściowo jest parterowy, a częściowo piętrowy. Przez okna widać dobrze zachowane wewnętrzne drewniane okiennice. Przy drzwiach wejściowych do naciśnięcia kusi stylowa klamka. Na fasadzie znajduje się tablica kamienna z herbem Jastrzębiec i Parzyca oraz datami 1682–1906. O szczegółach z historii dworu niewiele wiadomo. Ale w pamięci okolicznych mieszkańców i w materiałach źródłowych szczególnie zapisała się rodzina Świeżawskich, zresztą upamiętniona imponującą kaplicą na cmentarzu w pobliskim Wojciechowie. Świeżawscy byli otwarci na pomoc innym, co dość znamienne w ziemiańskich rodzinach, które pod zaborem rosyjskim organizowały m.in. ochronki dla dzieci. Pracą społeczną zajmowała się również Natalia Świeżawska, która wspomagała finansowo ruch Lubelskich Kolonii Letnich. Wsparcie polegało na




przyjmowaniu do swoich domów dzieci z biednych rodzin, najczęściej z Lublina i Warszawy. Pobyty zazwyczaj były wielomiesięczne i łączono je z zajęciami edukacyjnymi. Ale dwór w Palikijach swoją sławę zawdzięcza również hodowanym tu koniom, bażantom i kurom rasy paduańskiej, które Natalia Świeżawska zaprezentowała m.in. podczas II Wystawy Rolniczo-Przemysłowej, odbywającej się w Lublinie w 1901 roku, za co otrzymała wyróżnienie.

Żyjący w latach 1859–1934 Kronenberg zrealizował ponad 300 parków i ogrodów, w tym m.in. w Wilnie, Białymstoku, Walewicach, ale i w położonej nad Bugiem Włodawie, Niezdowie koło Opola Lubelskiego, no i właśnie w Palikijach, co świadczy o randze parku i możliwościach finansowych właścicieli tutejszych dóbr.

Park Kronenberga

Do czasów współczesnych poza dworem i parkiem zachowała się zabytkowa murowana karczma z browarem, w której obecnie mieści się biblioteka. Kilka lat temu dwór przeszedł w ręce prywatnych właścicieli, którzy go wyremontowali, a park wstępnie uporządkowali. Parcela nie jest ogrodzona, nie ma też informacji, że to własność prywatna, więc nie brakuje tu spacerowiczów. Niezmiennie od stu lat urzeka wyłaniająca się spośród drzew bryła pałacu i odbijające się w lustrach wody lipy.

Dwór ma niebywale malownicze otoczenie. Pięć stawów (niegdyś hodowlanych), które do dziś nęcą wędkarzy, i przepływająca w pobliżu rzeka Bystra, której źródło znajduje się właśnie w Palikijach, bez dwóch zdań tworzą malowniczy pejzaż. Z dawnego parku zachowały się do dziś czerwony klon, wielowiekowe, potężne lipy, dęby i świerki, pięknie komponujące się ze stawami, między którymi prowadzi droga do dworu. Teren parku to 11 hektarów, a wiele rosnących tu drzew to pomniki przyrody. Zachowany częściowo park pochodzi z końca XVII wieku, ale kształt nadał mu w 1899 roku Walerian Kronenberg, jeden z najbardziej utalentowanych planistów i architektów ogrodów w tym czasie. Był też pierwszym polskim ogrodnikiem, który wprowadził sztuczne formowanie powierzchni terenu w łagodne falistości, tworzące złudzenie zwiększenia projektowanego obszaru.

100 lat później

Podczas pisania tekstu korzystałam ze strony internetowej www.palikije.eu oraz artykułu Andrzeja Przegalińskiego Wokół Wystawy Rolniczo-Przemysłowej w Lublinie w roku 1901, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio F” 2010, t. 65, z. 2, s. 7–25.


historia

M jak modernizm, W jak Witkowski

Tekst Marta Zawiślak, foto Marta Zawiślak, Marek Podsiadło Śródmieście Lublina, długi majowy weekend. Puste ulice, aura raczej nie zachęca do wyjścia z domu. W wyznaczonym punkcie zbiera się jednak spora grupa osób, by wyruszyć śladami Tadeusza Witkowskiego, jednego z najbardziej rozpoznawalnych lubelskich architektów XX wieku. To postać wyjątkowa, więc i trasa spaceru została przygotowana z niezwykłą dbałością – utkana najciekawszymi w Lublinie przykładami modernizmu. Przed nami budynek Powszechnego Domu Towarowego, Centrala Nasiennictwa, kamienice i wille z dwudziestolecia międzywojennego.

Centrala Handlowa Przemysłu drzewnego Lublin, ul. Chopina 4a, rok 1956

Ale to tylko niewielki fragment dorobku architekta. Projektant przez ponad pół wieku tworzył obiekty na Lubelszczyźnie i w najbardziej reprezentacyjnych częściach miasta. Sięgał po różne tematy i skale, wykorzystywał nowinki technologiczne oraz awangardowe formy. Idąc głównymi ulicami miasta, trudno nie natknąć się na choćby jeden z jego projektów. Tak dobrze wtopiły się w krajobraz Lublina, że już dawno temu przestaliśmy je zauważać.

Pasja tworzenia Rozpoczyna się rok 1904, na świat przychodzi Tadeusz Witkowski. Z Lublinem związany jest od najmłodszych lat i to tu spędza większość swojego życia. Miasto opuszcza tylko na okres studiów oraz podróży, które były jego wielką pasją. Jako kilkunastoletni chłopak fascynuje się także fotografią i sztuką antyku, dobrze radzi sobie z rysunkiem, dlatego gdy w 1923 kończy Gimnazjum Filologiczne im. Stefana Batorego w Lublinie, kontynuuje naukę na wydziale budownictwa w Wyższej Szkole Przemysłowej w Krakowie – jednej z najbardziej liczących się uczelni technicznych w Polsce. Dekadencka atmosfera miasta raczej nie zrobiła na nim dużego wrażenia, skoro wkrótce wraca w rodzinne strony i rozpoczyna praktykę w wydziale budowlanym zarządu miasta. Nie rezygnuje

54

magazyn lubelski (46) 2017

jednak ze swoich aspiracji, a pracę w magistracie przeplata ze studiami architektonicznymi na Politechnice Warszawskiej. W 1925 zaczyna kreślić własne projekty, a jednym z pierwszych jest stanica harcerska. W jej formie widać jeszcze nawiązania do popularnego pod koniec ubiegłego stulecia stylu zakopiańskiego, z charakterystycznym detalem inspirowanym sztuką Podhala. Powoli wypracowuje własny styl, daleki od obowiązującego w tym czasie eklektyzmu. Kolejne budynki będą już dużo prostsze – tworzone w duchu modernizmu, w którym Witkowski wyrażał się najpełniej i którego stał się znakiem rozpoznawczym przez kolejnych kilkadziesiąt lat.

Nadchodzi zmiana Młody inżynier swoją zawodową karierę rozpoczyna, gdy Polska staje na progu niepodległości. To dobry czas dla urbanistów i architektów, nareszcie można realizować śmiałe wizje. Cała Polska sekunduje budowie Gdyni. Zmienia się też Lublin. Tworzone są plany rozwoju i regulacji miasta, wytyczane są nowe arterie, wznoszone kluczowe budynki. Na ulicach pojawiają się pierwsze neony i duże sklepowe witryny. W 1923 powołany zostaje w Lublinie Komitet Rozbudowy Miasta. Od projektantów oczekuje się, by było bardziej nowocześnie i funkcjonalnie, a jed-


Kamienica Braci Rachman Lublin, ul. Krótka 4, rok 1939

nym z priorytetów jest poprawa sytuacji socjalnej. Nowe standardy przewidują, że mieszkania są wysokie, widne, na ogół z balkonami, rezygnuje się z oficyn i schodów dla służby, a brukowane podwórka zastępowane są ogródkami. Powstają kamienice i niewielkie prywatne domy na obrzeżach miasta oraz wille dla zamożnych klientów w śródmieściu. Witkowski zaczyna od projektów w mniejszej skali i idzie mu to bardzo sprawnie. Przez kilka pierwszych lat swojej działalności zrealizuje ponad 80 budynków, m.in. przy ulicy Łęczyńskiej, Lipowej i Granicznej.

Szlakiem nowoczesnej architektury Koniec lat 20. to intensywny czas w życiu Witkowskiego – odbył praktyki i zdał państwowe egzaminy. Może już samodzielnie projektować i kierować budową, spełnia wszystkie wymagania, aby otworzyć własną pracownię architektoniczną. Jest młody, energiczny, mimo wielu zajęć zawodowych znajduje czas na podróżowanie. Pierwszą daleką wyprawę odbywa na początku 1929 roku. Zwiedza m.in.: Rzym, Mediolan, Florencję, Wenecję i Wiedeń. Jesienią wyrusza do Niemiec i Danii. Ogląda zabytkowe budownictwo oraz nowoczesną architekturę, wszystko

uwiecznia na fotograficznej kliszy. W 1933 dociera aż do Turcji i Palestyny. W ostatnią podróż przed wybuchem wojny udaje się do Grecji. Te liczne wyjazdy to dobra okazja, żeby z bliska przyjrzeć się antycznej kulturze, która niezmiennie go fascynuje, odwiedzić największe galerie i muzea, ale także sprawdzić, czym zajmują się zagraniczni koledzy po fachu. A jest na co zwracać uwagę. W tym czasie w Europie pojawiają się nowe architektoniczne prądy, są reakcją na rewolucję przemysłową oraz zmieniający się styl życia i potrzeby mieszkańców zachodnich metropolii. W modernistycznych budynkach forma zaczyna być podporządkowana funkcji. Odchodzi się od historycznych stylów. Detal staje się bardziej dyskretny, rezygnuje się z ozdób i sztukaterii, za to pojawiają się pasowe okna i płaskie dachy z tarasami i ogrodami. Projektanci sięgają po nowe technologie i materiały, takie jak żeliwo i stal. Witkowski podczas wyjazdów przede wszystkim ogląda i chłonie to, co go otacza. Wszędzie czuć ducha obowiązującej od 1933 roku Karty Ateńskiej, która mówi o racjonalnym planowaniu miast, zapewniającym wszystkim dostęp do przestrzeni, słońca i zieleni. Sformułowane przez Le Corbusiera 5 zasad architektury można obserwować w praktyce, we wznoszonych właśnie obiektach. Europa ma Adolfa Loosa, Bruno Tauta, Waltera Gropiusa i Ernsta Maya. W Lublinie prekursorem zmian jest Tadeusz Witkowski.


We własnej pracowni Podróże kształcą i dostarczają inspiracji. Architekt wraca z nich z głową pełną pomysłów. Skromny i zawsze elegancki, pochłonięty pracą. W swoim atelier projektuje teraz głównie wille i kościoły, ale także gmachy publiczne. Po raz pierwszy sięga po żelbet. Wpływ nowych tendencji widać także w formach budynków, konstrukcji czy układach okien. W latach 1933–1935 przy ulicy Ogrodowej tworzy modernistyczną willę dr. Chromińskiego, której kompozycja brył oparta jest na pionowych i poziomych liniach. W 1939 roku ukończona zostaje kamienica braci Rachman przy ulicy Krótkiej. Elegancka, biała budowla posiada łagodne krzywizny i charakterystyczne balkony nawiązujące do popularnego w latach 30. stylu okrętowego. Oba obiekty ukryte w śródmiejskiej zabudowie mamy okazję oglądać podczas architektonicznego spaceru. Dzięki swojej oryginalności budzą wielkie zainteresowanie. To jedne z najlepszych zachowanych przykładów działalności projektanta w dwudziestoleciu międzywojennym.

Przerwany spokój W 1936 architekt bierze ślub ze Stanisławą Majewską. W tym samym czasie robi prawo jazdy i kupuje swój pierwszy samochód – fiata Corvette

typ 1500. Motoryzacja to jego kolejne wielkie hobby. Rok później rozpoczyna budowę własnego domu przy ulicy Ogrodowej. Projektuje w nim nie tylko pracownię i wygodne lokum dla rodziny, ale również kilka mieszkań na wynajem. Nie będzie miał okazji długo się nim cieszyć. Wybucha II wojna światowa i przerywa dobre, spokojne życie. Kamienica zostaje zamieniona w szpital, z pracą też jest ciężko, zleceń ubywa. Mimo trudności Witkowski nie przestaje tworzyć – teraz są to głównie hale magazynowe, zajmuje się też rozbudową cukrowni w Lublinie i Garbowie. Dorabia, rysując etykiety i znaki towarowe. Wojna pozostawia po sobie nieodwracalne ślady, w tym zniszczone zabudowania. Witkowski jest jednym z nielicznych przedwojennych architektów w mieście. Wciąż jeszcze prowadzi swoją pracownię, ale zmieniająca się rzeczywistość polityczna sprawia, że w 1948 roku musi ją zamknąć. Przechodzi do utworzonego niedawno Centralnego Biura Projektów Architektonicznych i Budowlanych, tu rozpoczyna swoją wieloletnią współpracę z Czesławem Gawdzikiem. Jednym z ich pierwszych wspólnych projektów był pawilon weterynarii – Collegium Veterinarium przy ulicy Głębokiej. Forma i przyjęte rozwiązania techniczne są na tyle ciekawe, że w 1953 roku obiekt otrzymuje III nagrodę SARP na Krajowej Wystawie Architektury.

Willa dr. Chramińskiego Lublin, ul. Ogrodowa 8a 1933-1935

Dom Własny T. Witkowskiego Lublin, ul. Ogrodowa 8b, 1937-1938

56

magazyn lubelski (46) 2017


Powszechny Dom Towarowy Lublin ul. Krakowskiego Przedmieście 40 1959-1964

Tadeusz Wirkowski

Miasteczko uniwersyteckie

Po wojnie rozpisany zostaje konkurs na projekty dzielnicy uniwersyteckiej. Etap, w którym należało nakreślić plan całego założenia, wygrywa Gawdzik, budynki dydaktyczno-naukowe ma wykonać we współpracy z Witkowskim. Powstają gmachy fizyki i chemii UMCS. Jest koniec lat 40., projektowana w tym czasie architektura musi być „socjalistyczna w treści i narodowa w formie”. Oba obiekty pozostają jednak eleganckie i wyważone, chociaż dostrzegamy w nich ślady obowiązującej doktryny. Kiedy w Europie lat 60. powoli zauważalne są nowe tendencje postmodernistyczne, w Polsce możemy obserwować modernizm w jego najlepszym wydaniu. Następuje odwilż polityczna, zmienia się również podejście do architektury, o socrealizmie zapominamy. W tym czasie powstaje kolejny obiekt Witkowskiego zrealizowany na miasteczku akademickim UMCS. W 1961 roku projektuje on Bibliotekę Międzywydziałową – prace poprzedza dokładną analizą współczesnych rozwiązań. W efekcie zaprojektowany gmach zyskuje interesującą fasadę z szachownicowym układem pionowych, prostokątnych doświetleń. To jeden z ulubionych budynków Witkowskiego, był z niego ogromnie dumny i zawzięcie bronił, kiedy wiele lat później w istniejącym obiekcie próbowano wprowadzić istotne zmiany zaburzające pierwotny układ brył.

Śródmieście

Przed architektem stają kolejne wyzwania – projektowanie w ścisłym centrum. Trzeba harmonijnie wpisywać swoją koncepcję w istniejącą tkankę miasta. Witkowski nie ma z tym większych problemów. Ukończony w 1956 roku budynek biurowo-mieszkaniowy Centrali Handlowej Przemysłu Drzewnego doskonale współgra z sąsiadującą kamienicą. Obiekt zlokalizowany przy ulicy Chopina przez ponad pół wieku doskonale sprawdzał się jako sklep meblowy, ostatnio zamienił się w modną kawiarnię. Modelowym przykładem modernistycznej myśli staje się Powszechny Dom Towarowy, wzniesiony w miejscy dawnego hotelu Victoria u zbiegu ulic Kapucyńskiej i Krakowskiego Przedmieścia. Jeden z pierwszych tego typu obiektów w Lublinie. Dzięki wykorzystaniu siatki słupów duża powierzchnia handlowa może zostać łatwo zaaranżowana. Prosta bryła nabiera elegancji za sprawą szklanych elewacji. Lubelski PDT na wiele lat staje się symbolem prestiżu. Budynek również idealnie wpasował się w zastaną przestrzeń. Bryła, pomimo że ogromna, nie zaburza rytmu otoczenia. Została odpowiednio cofnięta i ustawiona pod takim kątem, by wyeksponować najważniejsze zabytkowe obiekty znajdujące się w jego otoczeniu – gotycki kościół rektoralny, dawną siedzibę Brygidek czy barokowy klasztor oo. Kapucynów. W 1964 roku docenił go nawet minister budownictwa, wyróżniając projekt i realizację.


Rysunki kredą Po wojnie architekt może kontynuować swoje zagraniczne podróże. Podczas licznych wojaży kilka razy odwiedza Moskwę i Leningrad, głównie w poszukiwaniu materiałów o Stanisławie Noakowskim. To architekt i malarz, który wywarł ogromny wpływ na polskich twórców lat 20. Witkowski był pod dużym wrażeniem jego rysunków kredą. Przygotował nawet kilka polskich i zagranicznych wystaw prezentujących najciekawsze prace artysty. Twórczość Noakowskiego stała się także tematem jego doktoratu. W latach 70. przechodzi na emeryturę, ale nie rezygnuje z zawodowej pracy. Teraz zajmuje się licznymi renowacjami zabytkowych kościołów. Architekturze i pozostałym swoim pasjom poświęca się do końca. Umiera w 1986 i zostaje pochowany w rodzinnym grobie przy Lipowej, który sam zaprojektował oczywiście w stylu modernistycznym. Witkowski odchodzi, ale zostawia po sobie wiele zrealizowanych projektów oraz sporą kolekcję sztuki – porcelanę, malarstwo i grafikę, w tym prace: Chełmońskiego, Matejki, Wyczółkowskiego, Noakowskiego. Cały zbiór przekazany zostaje Muzeum Uniwersyteckiemu KUL. Powstaje również Fundusz im. Tadeusza i Stanisławy Witkowskich, wpłacona darowizna ma wspierać zdolnych studentów.

Fasada Biblioteki Międzyuczelnianej UMCS, Lublin, ul.Idziego Radziszewskiego 11, 1961

58

magazyn lubelski (46) 2017

Spacer również dobiega końca. Miał potrwać półtorej godziny, ale znacznie się wydłużył. Dokładnie oglądamy architekturę, wsłuchujemy się w jej historię, na bieżąco rodzą się kolejne pytania. Z innej perspektywy poznajemy miasto, które jak pisał kiedyś Witkowski jest …konglomeratem sieci ulic i placów, budynków i przestrzeni wolnych związanych w ograniczoną całość, tętniącą życiem epoki powstania…, aby je naprawdę zrozumieć, trzeba zanurzyć się w tę strukturę, wejść pomiędzy wypełniające ją obiekty, poczuć na własnej skórze. Może to jedna z ostatnich okazji, żeby zobaczyć te wszystkie obiekty na żywo, zanim pokryją je styropianowe elewacje albo na zawsze znikną, ustępując miejsca nowym inwestycjom. A może uda się je uratować, bo na szczęście pasjonatów tej architektury przybywa. Przed nami Drugie Dni Modernizmu, to dobra okazja, żeby pokazać szerszemu gronu odbiorców, jak cenne i wartościowe przykłady tego budownictwa jeszcze posiadamy. Artykuł został opracowany na podstawie książki Haliny Danczowskiej „Architektura Tadeusza Witkowskiego 1904–1986” oraz spaceru architektonicznego „Tadeusz Witkowski, architektura w śródmieściu” prowadzonego przez Marcina Semeniuka i Tomasza Smutka. Podziękowania dla WBP im.H.Łopacińskiego w Lublinie


integracja Jest pedagogiem specjalnym, a zarazem dziekanem i kierownikiem Zakładu Pedeutologii i Edukacji Zdrowotnej na Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Pedagogiem został w 1982 roku. Stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych uzyskał zaś w 1999, a dziesięć lat później tytuł naukowy profesora. W młodości, w wyniku niefortunnego skoku z budki ratowniczej do jeziora, doznał złamania kręgosłupa szyjnego i uszkodzenia rdzenia kręgowego. Wcześniej skakał wielokrotnie. Po prostu to lubił. Nie mógł się więc spodziewać, że właśnie ten jeden raz zmieni jego dotychczasowe życie. Przyznaje, że wypadek miał istotny wpływ na obieranie przez niego późniejszej drogi życiowej. Zanim to się stało, był studentem wychowania technicznego, ale w związku z wypadkiem musiał z tego kierunku zrezygnować. W swojej pracy zawodowej początkowo zajmował się oligofrenopedagogiką, a następnie niepełnosprawnością fizyczną. Obok licznych publikacji naukowych tworzył także informatory o dostępności obiektów użyteczności publicznej. Twierdzi, że w ciągu kilkunastu lat w Lublinie wiele pod tym względem się zmieniło, choć osoby niepełnosprawne nadal mają problemy ze swobodnym poruszaniem się po mieście. W gabinecie prof. Janusza Kirenki na Wydziale Pedagogiki można zobaczyć kilka obrazów jego autorstwa. Są wśród nich, jak sam o nich mówi – „widoczki”, ikona oraz seria przedstawiająca maki na łące. Malarstwem zainteresował się pod koniec lat 80. Kiedyś wybrał się na wystawę w Polskim Towarzystwie Walki z Kalectwem. – Tak, to i ja bym też potrafił – stwierdził przekornie. Przyjął wyzwanie i niedługo potem, podziwiając przez okno widok kościoła, namalował swoją pierwszą pracę. Profesor przyznaje, że był czas, kiedy myślał nawet o zostaniu zawodowym artystą. Dziś malarstwo to głównie hobby i odskocznia od codzienności. Na malowanie czas znajduje właściwie tylko w wakacje, kiedy zaszywa się na działce pod Kazimierzem. Przez całe dnie przy dźwiękach starego dobrego rocka, chociażby w wykonaniu The Doors, pracuje równocześnie nad kilkoma obrazami. Kiedy jeden schnie, naprzemiennie zajmuje się innym. Okazjonalnie para się różnymi technikami. Tworzy zarówno za pomocą pędzla, jak i szpachelki. W malarstwie interesuje go wszystko. Może najmniej geometryzacja – mówi, że to pewnie z uwagi na to, że miał być inżynierem. Jednak zajmuje się przede wszystkim ikonami lub pejzażami. To, co stworzy, oceniają znajomi artyści. Jak mówi: – Bardzo dobrze, że krytycznie. Czasami podpowiedzą, ukierunkowują. Janusz Kirenko pisze też wiersze w konwencji haiku, choć nie przestrzega ściśle ustalonych zasad ich tworzenia. Na ogół zapisuje w telefonie te, które przyśnią mu się w nocy lub nad ranem. W takich okolicznościach przychodzą mu bowiem do głowy najczęściej. – To jest taka refleksja, promyk, który w tym samym momencie zaświeci i zniknie. Haiku profesora Kirenki bywają jego komentarzami do własnych prac, a zarazem stanowią komentarz do otaczającej rzeczywistości. Wśród poetów inspiruje go Siergiej Jesienin. Obecnie profesor Kirenko kończy kolejną publikację, natomiast w maju ma się odbyć kolejna wystawa jego prac. – Starałem się nie zmarnować swojego życia, chociaż uczyniłem (...) wiele, by je skomplikować – pisze profesor w „Chwili”, książce, która jest jego rozliczeniem z przeszłością. – Do dnia dzisiejszego mam poczucie pewnej straty i nie do końca akceptuję ten stan – dodaje. Jednak do losu podchodzi z pokorą. – Zaciągnąłem u Pana Boga kredyt na życie. Starałem się więc go spłacić i nieustannie to czynię – to znów cytat ze wspomnianej już książki. Poza tym profesor stara się, by „fizyczność nie zawładnęła umysłem”. O przykrościach, jakie go spotykały bądź spotykają, opowiadać nie chce. Woli mówić o pozytywnych sytuacjach. – Życie nie pozwala funkcjonować pod kloszem, w warunkach ochronnych. Nikt tak nie żyje – kwituje.

Malarski samouk. Ikony, kopie znanych dzieł, barwne pejzaże na płótnie czy monochromatyczne akwarele – wszystko to wychodzi spod jego pędzla. Do tego poeta – mistrz haiku. Profesor UMCS, rocznik 1954. Wypadek sprzed wielu lat sprawił, że Janusz Kirenko porusza się na wózku i ma mało sprawne ręce.

Janusz tekst Monika Murat foto Marek Podsiadło

magazyn lubelski (46) 2017

59


Kleszcze w natarciu tekst Anna Góral

Biegi terenowe, marszobiegi, ale i zwykłe spacery po lesie to coraz częstszy sposób na wspólne spędzanie czasu z naszymi czworonogami. Niestety niektóre kończą się uciążliwymi konsekwencjami zarówno dla psa, jak i jego właściciela. Choć chorujemy tylko po ugryzieniu zarażonego kleszcza, to i tak statystyki są alarmujące. Podczas gdy u ludzi choroba rozwija się bezobjawowo, często ujawniając się dopiero po kilku latach, skutki zakażenia u zwierząt widoczne są już po 48 godzinach. Co robić? Odpowiedź jest prosta – chronić siebie i pupila. Populacja kleszczy jest tym większa, im łagodniejsza i krótkotrwała bywa zima. Paradoksalnie tegoroczny styczeń i luty były mroźne, a jednak pacjenci zgłaszali się do lekarza już w grudniu, kiedy kleszcze obudziły się z zimowego snu na przyniesionych do mieszkań bożonarodzeniowych drzewkach. Wydawałoby się, że zimowa aura służy bezpiecznym spacerom. Nic bardziej mylnego. – W lesie drzewa chronią przez dużym spadkiem temperatury, więc zawsze jest o kilka stopni cieplej. Dodatkowo śnieżna otulina chroni podściółkę przed zamarznięciem, podobnie jak na miejskich skwerach. Żeby kleszcze nie przeżyły, potrzebna jest temperatura poniżej 20 stopni, co nie zdarzyło się w okolicznych lasach od wielu lat. Więc kleszcze atakują nawet zimą – twierdzi Krzysztof Frania, leśnik spod Kraśnika. Największe skupiska kleszczy na Lubelszczyźnie znajdują się w powiatach: bialskim, lubelskim, tomaszowskim i kraśnickim.

Pierwsze ciepłe dni

Kleszcze to pajęczaki z podgrupy roztoczy, które są pasożytami zewnętrznymi kręgowców. Ich średnia długość to 15 mm. Jeśli po nogawce wędruje niewielki

pajączek z kilkoma nóżkami, to znak, że może to być właśnie kleszcz szukający miejsca, w które może wbić się w żywiciela. U człowieka są to odsłonięte miejsca na kończynach, szyi, skórze głowy, za uchem, ale też pachwiny lub zgięcia kolan. Wędrują po nas, szukając miejsca o podwyższonej temperaturze. Ślina kleszczy posiada substancje znieczulające, stąd ugryzienie nie boli. W ciele swojego żywiciela zostawia zakażone drobnoustroje i treść z przewodu pokarmowego. W miejscu ugryzienia u człowieka pojawia się wędrujący rumień, ale trudno go zauważyć, np. wśród włosów. Z kolei u czworonogów kleszcze szukają miejsca na karku, szyi, kufie, ale też podbrzuszu, za uszami, a nawet na powiekach. Znajdujemy je po kilku godzinach napite krwią i przypominające bąble w kolorze jasnoszarym. Ugryzieniu często towarzyszy obrzęk. Okazuje się, że kleszcze najlepiej „widzą” jasne kolory, dlatego właściciele zwłaszcza jasno umaszczonych zwierząt powinni


prawidłowo i regularnie zabezpieczać swoich pupili. Kleszcze są czujne przez cały rok, ale największą aktywność przejawiają wiosną. Lubią godziny poranne i popołudniowe oraz wilgoć. Wbrew obiegowym opiniom nie spadają z drzew, głównie siedzą w trawach i zaroślach do wysokości 50 cm. Pasożyty wyczuwają swoją ofiarę z odległości nawet 20 m, reagują na zapach potu, szukają miejsc dobrze ukrwionych. Dlatego tak ważne jest odpowiednie ubranie przylegające do ciała i zakrywające odsłonięte zazwyczaj części ciała, nawet podczas upałów. – Kilka razy w tygodniu spaceruję po lesie ze swoim psem. Niemal za każdym razem wracają z nami do domu kleszcze. Niekiedy jeszcze wędrują po sierści. Zdarza się, że chodzą też po mnie. Najlepiej wytrzepać ubranie i na wszelki wypadek opłukać się pod prysznicem. Z kolei sunia jest zabezpieczona specjalnym preparatem – mówi Beata Jusiak z Lublina, właścicielka uwielbiającej spacery po lesie suczki golden retrievier.

Zanim zaatakuje choroba

Mikroby, których nosicielem jest kleszcz, mogą wywołać u człowieka całą listę chorób, spośród których najczęstsze są borelioza (co roku na Lubelszczyźnie choruje około tysiąca osób i jest to tendencja zwyżkowa) oraz wirusowe zapalenie mózgu. O ile na boreliozę nie została jeszcze wynaleziona szczepionka, o tyle osobom pracującym w lesie i uprawiającym rekreację zaleca się szczepienie przeciwko odkleszczowemu zapaleniu mózgu, które jest wywołane wirusem. Objawy często przypominają grypę, do tego dochodzi sztywność karku i stawów kolanowych. Borelioza u zwierząt uwidacznia się od kilku dni do kilku tygodni od zakażenia. Jej cechą charakterystyczną jest kulawizna będąca następstwem zapalenia mięśni lub stawów. Ale również mogą to być zapalenie nerek, zapalenie mózgu oraz problemy krążeniowe lub oddechowe. Inną chorobą jest babeszjoza, podczas której do krwiobiegu dostaje się pierwotniak niszczący narządy wewnętrzne, takie jak nerki i wątroba. Oznaki choroby widoczne są już kilka dni po zakażeniu. Zwierzę traci apetyt, mało się rusza, ma wysoką temperaturę, krwiomocz, biegunkę i wymioty. Czym szybciej zgłosimy się do lecznicy weterynaryjnej, tym mniejsze są straty w organizmie, choć nie zawsze pupila udaje się uratować. Również koty są narażone na zakażenie, najczęściej jest to anaplazmoza, która u starszych kotów zazwyczaj przebiega bezobjawowo. U młodych objawy są podobne do

psiej babeszjozy, ale też mogą wystąpić przyśpieszony oddech, obrzęk stawów, powiększenie śledziony, węzłów chłonnych i różne objawy neurologiczne.

Jak zadbać o zdrowie

Leczenie ludzi jest długotrwałe i uciążliwe, a pupili także kosztowne. Koszt jednodniowego leczenia psa zakażonego Babesią canis waha się pomiędzy 200 a 500 zł, w zależności od wyników krwi, stopnia inwazji, stopnia anemii, stanu biochemicznego nerek i wątroby, ogólnej kondycji zwierzęcia, czasu, w jakim właściciel pojawi się ze zwierzęciem u weterynarza, konieczności transfuzji. Prawdą jest, że lepiej zapobiegać, niż leczyć, bo kleszcz przyniesiony na zwierzęciu może być groźny również dla nas i naszych dzieci. Mały procent kleszczy w Polsce przenosi również bakterię zwaną Haemobartonellą, która u psów i kotów wywołuje anemię zakaźną, ale tym bardziej warto zabezpieczać zarówno psa, jak i kota. – Kleszczy nie należy wykręcać, smarować masłem itp., powoduje to, że wpuszcza on do krwioobiegu swoją ślinę i treść z przewodu pokarmowego. Kleszcza po uchwyceniu tuż przy skórze sprawnie wyrywamy, a jeśli nie potrafimy sami, to należy udać się do lecznicy. Z kolei preparat zabezpieczający dla zwierząt należy dobrać u lekarza weterynarii. Aby działał skutecznie, powinien być dobrany indywidualnie, biorąc pod uwagę m.in. tryb życia psa, częstość kąpieli, obecność dzieci w domu, choroby psa, alergie itd. – podsumowuje lekarz weterynarii Jadwiga Zyza z Przychodni Weterynaryjnej Hau Miau w Lublinie.


zaprosili nas

Legenda o Czarciej Łapie – premiera Jerzy Turowicz, który na co dzień prowadzi akademię wokalną teatralną w Lublinie, a na swoim koncie ma nie tylko role teatralne i telewizyjne, lecz także reżyserię spektakli dla dzieci, wziął na warsztat legendę o czarciej łapie. 700-lecie miasta temu jak najbardziej sprzyja, a możliwości artystyczne pobudzają wyobraźnię. Dlatego reżyser rozbudował wątki poboczne, dzięki czemu podczas castingu wizja spektaklu wzbogaciła się m.in. o kilka uroczych diabełków w wieku szkolnym. Legenda o czarciej łapie od kilkuset lat jest wizytówką Lublina, a spektakl, którego premiera dopiero co odbyła się w Teatrze Muzycznym opowiada historię szlachcica Rocha Purchawki,

który przekupując sędziów, próbował odebrać ziemię wdowie i jej synowi Wojtkowi. Zapewne udałoby mu się to, gdyby nie diabelska ingerencja, której skutkiem był sprawiedliwy i korzystny dla kobiety wyrok i słynny odcisk czartowskiej dłoni na stole w Trybunale Koronnym. Zrealizowane z rozmachem widowisko muzyczne pokazuje bogactwo XVII-wiecznego grodu z jego różnorodnością kulturową w całej okazałości. Mocną stroną przedstawienia są muzyka, choreografia, scenografia i kostiumy, dowcipne dialogi i obsada. Nie da się ukryć, że wiele energii wnoszą wyłonione w castingu młodociane diabełki. (maz)

(pod)

(Mieczysław Sachadyn)

62

magazyn lubelski (46) 2017


21 kwietnia w godzinach wieczornych w terminalu Portu Lotniczego Lublin pasażerowie mieli okazję posłuchać wyjątkowego minikoncertu jazzowego. Zespół muzyczny, złożony głównie z pracowników lubelskiego lotniska, zagrał piosenki Burta Bacharacha, zespołu Earth Wind & Fire oraz instrumentalne utwory jazzowe Herbie Hancocka i Paula Desmonda. Występ odbył się w ramach 9. edycji Lublin Jazz Festiwalu. Skład zespołu: Krzysztof Wójtowicz, prezes Portu Lotniczego Lublin – perkusja, Piotr Jankowski, rzecznik Portu Lotniczego Lublin – gitara, Cezary Małyska, pracownik Handlingu, czyli działu obsługi naziemnej w Porcie Lotniczym Lublin – bas, Zbigniew Nankiewicz, pracownik Służby Ochrony Lotniska Portu Lotniczego Lublin – saksofon, Mirosław Apanasienko – wibrafon oraz wokaliści: Sławomir Flis, Krzysztof Hamerla, Maciej Olechnowicz. Do końca kwietnia na terenie terminala Portu Lotniczego Lublin można było również zobaczyć wystawę zdjęć „Oblicza Jazzu” przedstawiającą gwiazdy światowego jazzu, wykonane przez znakomitych polskich fotografików, a pochodzących ze zbiorów Muzeum Jazzu w Warszawie. (abc)

(GOKSiR Niedrzwica Duża)

(GOKSiR) (LUZ)

Jazzowo na lotnisku

Sąsiedzi – czas próby. Radawczyk i Strzeszkowice 1939–1940

7 maja 2017 r. w Radawczyku zaprezentowana została inscenizacja historyczna pt. Sąsiedzi – czas próby. Radawczyk i Strzeszkowice 1939–1940, przygotowana przez mieszkańców gminy Niedrzwica Duża pod kierunkiem Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji. Inscenizacja poruszała temat kolonistów niemieckich zamieszkałych w Radawczyku, ich relacji z Polakami przed i po wybuchu wojny oraz przesiedlenia w ramach tzw. „akcji chełmskiej”; przedstawione zostało również starcie oddziału Wojska Polskiego z żołnierzami Wehrmachtu w Strzeszkowicach, a także próba pacyfikacji tej wsi, udaremniona przez Aleksandra Harta – pastora zboru baptystów z Radawczyka. Pastor ubłagał Niemców, by darowali życie Polakom – jego sąsiadom, dobrym ludziom. Scenariusz inscenizacji przygotowany został m.in. w oparciu o relacje najstarszych mieszkańców gminy. W wydarzeniu wzięło udział ponad 120 osób: mieszkańców gminy Niedrzwica Duża oraz członków profesjonalnych grup rekonstrukcyjnych z Lublina, Puław, Przemyśla i Garwolina.

magazyn lubelski (46) 2017

63


Początek miesiąca w lubelskiej galerii Wirydarz to czas na otwarcie nowej wystawy. I tak 5 maja w galerii przy ul. Grodzkiej 19 w Lublinie odbył się wernisaż wystawy malarstwa Karola Bąka. Artysta (rocznik 1961) jest malarzem, grafikiem i rysownikiem, pochodzi z Poznania, gdzie ukończył tamtejszą ASP. Malarstwo uprawia w cyklach tematycznych, a tym, co go zajmuje w ostatnich latach najbardziej, to kobieta – w sensie artystycznym, metaforycznym i mocno estetycznym. Bohaterki jego obrazów są zjawiskowe i dopracowane w każdym detalu, co powoduje, że jego obrazy są niemal na granicy kiczu, ale poprzez zastosowane światło i fakturę wychodzą z tych podejrzeń obronną ręką. Galeria Wirydarz w Lublinie jest jedną z najważniejszych w Polsce, a o jej marszandzie Piotrze Zielińskim wiadomo, że ma wyjątkowe wyczucie i do artystów, i do tego, co aktualnie jest modne i pożądane na europejskim rynku sztuki. Wystawę można oglądać do 19 czerwca. (maz)

(woj)

„Lublin łączy pokolenia”, pod takim hasłem zorganizowano Tydzień Dialogu Międzypokoleniowego, który odbył się w dniach 24–28 kwietnia w Lublinie. Wydarzenie rozpoczęło się od uroczystej gali w Teatrze Muzycznym, podczas której zaprezentowano widowisko muzyczne autorstwa Piotra Selima. Prezydent Lublina wręczył medale dla osób zasłużonych dla dialogu międzypokoleniowego, a otrzymali je: Alina Gucma, przewodnicząca Rady Seniorów, Zofia Zaorska, twórczyni Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Lublinie, muzyk Piotr Selim, autorka tekstów Hanna Lewandowska i Alicja Barton, poetka i autorka bajek. Całotygodniowe atrakcje obejmowały ponadto: pokaz mody dla seniorów „Odczaruj jesień życia”, barwne uliczne korowody, otwarcie nowego domu seniora, debaty, koncerty, nagrody dla najbardziej aktywnych babć i dziadków. A to wszystko z myślą o tym, by zainicjować dialog seniorów z młodszymi mieszkańcami miasta. (abc)

Karol Bąk, czyli kobieco, zjawiskowo i trendy

(Ireneusz Pilipczuk)

Międzypokoleniowo

(Foto Rożek)

zaprosili nas

64

magazyn lubelski (46) 2017


W majowy weekend w Centrum Handlowym Tarasy Zamkowe w Lublinie odbył się casting w ramach akcji Stylowy Lubelak. Spośród kilkuset zgłoszeń zostało wybranych 200, a do finału przeszło 57 osób, którzy zaprezentowali się jurorom i fotografowi. Na casting zgłosiły się osoby w różnym wieku, o zróżnicowanym sposobie bycia i stylu ubierania. Wśród nich znaleźli się: całe rodziny z dziećmi, seniorzy, gimnazjaliści, studenci, blogerzy, single, para na wózkach, mama trojga dzieci. Każdy z uczestników mógł sprawdzić się w pracy zawodowego modela oraz opowiedzieć na scenie o swoich pasjach. Gośćmi specjalnymi byli Gosia i Bohdan, popularni lubelscy blogerzy z BO4GO. Jeśli casting, to oczywiście muszą też być najlepsi.Kolejnym etapem akcji będzie sesja zdjęciowa z udziałem wybranych przez jury finalistów. Jej efekty będzie można podziwiać na różnorodnych nośnikach reklamowych, takich jak plakaty i billboardy. Bo to właśnie Stylowi Lubelacy, zwykli-niezwykli, pochodzący z Lublina i okolic, przez najbliższy rok będą ambasadorami Tarasów Zamkowych. (ag)

(pod)

Emocje na talerzach

Scena restauracyjna Lublina i Lubelszczyzny to wyjątkowe zjawisko w skali całej Polski. Jej różnorodność została doceniona przez organizatorów ogólnopolskiego festiwalu Restaurant Week, który skupia najbardziej autorskie restauracje. Lublin jest jednym z kilkunastu polskich miast, w którym do 30 kwietnia trwała kolejna odsłona festiwalu, tym razem pod hasłem: Emocje na talerzach, ideą wydarzenia bowiem jest doświadczanie pozytywnych emocji płynących zarówno z delektowania się wykwintnym jedzeniem, jak i spożywania go w miłym towarzystwie. W Lublinie w festiwalu wzięło udział 26 restauracji. Wśród nich znalazł się m.in. otwarty kilka miesięcy temu przez właścicielkę kilku innych restauracji Agnieszkę Przytułę Alan Hugs, w którym odbyło się spotkanie partnerów wydarzenia oraz jego patronów medialnych. Przy stole spotkało się kilkadziesiąt osób, które delektowały się m.in. znakomitym tatarem ze śledzia, wiosennym chłodnikiem, combrem z królika z karmelizowanymi marchewkami oraz nad wyraz wykwintnym sernikiem. (abc)

(sta)

Stylowy Lubelak

(Openmedia)

zaprosili nas

magazyn lubelski (46) 2017

65


maj/czerwiec 19 maja PUŁAWY Jan Stępień - rysunek, rzeźba. Spotkanie połączone z prezentacją poezji artysty

Centralna Biblioteka Rolnicza Oddział w Puławach, godz.17.00, ul. Czartoryskich 8

27-28 maja LUBLIN I Ogólnopolskie Forum Herstoryczne

Galeria Labirynt, ul. Popiełuszki 5

31 maja- 2 czerwca LUBLIN X. Festiwal Miasto Poezji [Poezja miasta]

Szczegółowe informacje na www. miastopoezji.pl

3 czerwca 20-22 maja LUBLIN Lubelskie Dni Modernizmu

Akademickie Centrum Kultury “Chatka Żaka”, Centrum Spotkania Kultur, Osiedle LSM. Szczegóły na: www.dnimodernizmu.pl

27 maja JANOWIEC Święto Wina w Janowcu

Zamek w Janowcu

LUBLIN Noc Kultury

Szczegółowy harmonogram na: www.nockultury.pl

3 czerwca 28 maja

22 maja LUBLIN „Jestem…” wystawa fotograficzna

LUBLIN Dzień otwarty w Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt

Schronisko dla Zwierząt w Lublinie, ul. Metalurgiczna 5

Wystawa organizowana przy współpracy z fundacją „mali bracia Ubogich”. Centrum Spotkania Kultur, Plac Teatralny 1, godz. 14:00

26 maja ZAMOŚĆ 35. Festiwal Jazz na Kresach

Jazz Klub Kosz, ul. Szczebrzeska 3

66

magazyn lubelski (46) 2017

LUBLIN Andrzej Mikulski wystawa “Portret uliczny”

Pub Nowy Świat, ul. Krakowskie Przedmieście 10, godz. 19:00

7-11 czerwca LUBLIN Międzynarodowy Festiwal Renesansu

Zamek Lubelski i Klasztor o.o. Dominikanów

8-11 czerwca LUBLIN 4. Prezentacje Form MuzycznoTeatralnych Dźwięki Słów

Centrum Kultury w Lublinie, ul. Peowiaków 12

9-11 czerwca LUBLIN Lubelski Kongres Kultury

Szczegóły na www.kongreskultury. lublin.eu

10 czerwca NAŁĘCZÓW Mentoring Nordic Walking

Pałac Małachowskich, start godz. 10:00

17 czerwca LUBLIN 10 lat Chonabibe

Spotkania Kultur, Plac Teatralny 1, godz. 19:00




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.