LAJF Magazyn Lublski #33

Page 1

grudzień 2015(33)

7 dekad LSN Astrografik Kryształowa Cegła


Bianca Casa

eksluzywny salon jubilerski Galeria Tarasy Zamkowe, poziom 0 20-108 Lublin, Al. Unii Lubelskiej 2

Pon - Sob 9:00 - 21:00 Niedz 9:00 - 20:00 ✆ 602 322 811  BiancaCasa@wp.pl www.facebook.com/BiancaCasaLublin


Górna 10 www.gorna10.pl

Lokalizacja Centrum Miasta

NOWA INWESTYCJA

RUSZYŁA SPRZEDAŻ MIESZKAŃ

Lokalizacja Ponikwoda

Zielone Zacisze www.zielone-zacisze.eu

MDM

Zapraszamy do biura sprzedaży mieszkań ul. Strzeszewskiego 17/U1 | 20-153 Lublin

Godziny otwarcia PON-PT: 9:00-17:00 SOB: 10:00-14:00

tel.: 81 441 83 30 kom.: 609 25 60 70 781 50 06 85


od redakcji

foto Bożena Rożek

Piotr Nowacki

Grażyna Stankiewicz

To już nasze czwarte wspólne święta Bożego Narodzenia. Nieustannie towarzyszymy Państwu, sekundujemy Waszym przedsięwzięciom, wspieramy działania społeczne, gospodarcze i kulturalne. Z największym zaangażowaniem staramy się znajdować w rzeczywistości całego regionu osoby i wydarzenia, które są bohaterami codzienności, a o których dowiadujecie się Państwo na naszych łamach. Tak jak o twórcach Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych, astronomie z Kawki czy o miłośnikach tropienia wraków starych samochodów pod Włodawą. Tak więc oddajemy w Wasze ręce najnowszy numer „LAJF magazyn lubelski” z nadzieją, że jego lektura sprawi Państwu przyjemność i satysfakcję. A z okazji świąt Bożego Narodzenia w imieniu całego zespołu redakcyjnego życzymy Państwu jak najwięcej spokoju, odpoczynku, pięknie spędzonych chwil i spełnienia marzeń w Nowym Roku. Oby ziściło się jak najwięcej naszych noworocznych postanowień i oby był równie ciekawy, jak ten odchodzący.

Wydawca

Redaktor naczelna



SPIS TREŚCI 4 od redakcji Grażyna Stankiewicz, Piotr Nowacki. Lubelszczyzna sie rozwija czy...

pirat śródlądowy

8

Paweł Chromcewicz. Lepiej, czyli gorzej.

kocia kołyska

9 Grażyna Stankiewicz. Z pudełkiem po butach. 10 tygiel z okładki

12

7 dekad Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych. Z Pawłem Skrzypkiem rozmawia Aleksandra Biszczad, foto Marcin Pietrusza

str. 12

kultura

18

Między Mińskiem Mazowieckim a cabo Verde. tekst Aleksandra Biszczad, foto Jakub Borkowski, Jerzy Dobosz, archiwum

24

Astrografik. tekst Maciej Skarga, foto Robert Pranagal

29

Autohaus - nowy dealer na lubelskim rynku samochodowym. Z Jakubem Kłosińskim rozmawia

biznes Piotr Nowacki

społeczeństwo

32

Targi aktywnych niepełnosprawnych. tekst Maciej Skarga, foto Olga Michalec-Chlebik

biznes

34 Kryształowa cegła. tekst Anna Góral, foto PTM 38 biz-njus pasje

40

str. 18

str. 32

Od breakdance’a do oldtimera. tekst Iza Wołoszyńska, foto Krzysztof Stanek

moto

46 Optymalizacja wrażeń, KIA Optima. tekst Piotr Nowacki, foto Krzysztof Stanek 46 galeria 48 Międzynarodowe Biennale Plakatu Studenckiego. tekst Aleksandra Biszczad, foto archiwum 50 kultura-okruchy kultura

52

Sztuka zabawy. tekst Aleksandra Biszczad, foto Jakub Borkowski

54

Monika. tekst Maciej Skarga, foto Marek Podsiadło

55

Przy wigilijnym stole, czyli rodzinny marsz gwiaździsty (?). tekst Marzena Boćwińska

integracja pedagog kultura

56 57

Jazz. tekst Wojciech A. Mościbrodzki

58 60

Wigilia po litewsku czyli śledź w tomacie, śliżyki i uszka, tekst i foto Maurycy Stanisz

61

Aktywnie ku emeryturze/ Dożynki rybackie/ 15-lecie LKB/ Przedświątecznie Śliwińskich/

Wino. O mgle i winach z Piemontu. Tekst i foto Łukasz Kubiak

kuchnia Szef kuchni poleca: Szponder ze Starego Młyna w Bełżycach, Magda Mazurek, Jakub Borkowski

zaprosili nas Mikołaje charytatywnie/ Rozmowy przed lustrem/ Spotkanie z pięknem/ Ubierz z nami wielką choinkę/ Najważniejsza prewencja/ Bezpieczna impreza

66 Kalendarium grudzień 2015/styczeń 2016

str. 48


2015_VW_wyprzedaz2015_Lajf205x137,5.indd 1

17.12.2015 12:54

LAJF magazyn lubelski

Lublin 20-010 ul. Dolna Panny Marii 3 www.lajf.info e-mail: redakcja@lajf.info, redakcjalajf@gmail.com tel. 81 440-67-64, 887-090-604 Redaktor naczelna: Grażyna Stankiewicz (gras), g.stankiewicz@lajf.info

REKLAMA i MARKETING: Bartosz Pachucy b.pachucy@lajf.info Urszula Piłat u.pilat@lajf.info Piotr Nakonieczny p.nakonieczny@lajf.info Wydawca: KONO media sp. z o.o, 20-010 Lublin ul. Dolna Panny Marii 5 Prezes Zarządu: Piotr Nowacki (now) p.nowacki@lajf.info

Dla Ciebie3 Dla Ciebie3

7 dekad LSN Astrografik

Więcej informacji temat modelu TECHNOTOP Sp. z o.o.na Autoryzowany dealerLevorg SUBARU w Lublinie 21-030 Motycz, Konopnica 164A |salonów tel.: (0-81)sprzedaży 748-87-14 oraz lista autoryzowanych www.technotop.subaru.pl

reklama@lajf.info praca@lajf.info

Kryształowa Cegła

znajduje się na stronie levorg.subaru.pl Więcej informacji na temat modelu Levorg oraz lista autoryzowanych salonów sprzedaży znajduje się na stronie levorg.subaru.pl

Okładka: Marcin Pietrusza

grudzień 2015(33)

LAJF – magazyn lubelski grudzień 2015 (33)

Sekretarz redakcji: Aleksandra Biszczad a.biszczad@lajf.info Korekta: Magdalena Grela-Tokarczyk NOWY LEVORG Kawka (kk), Współpracownicy i korespondenci: Izabella Kimak (izk), Jola Szala (jos), Michał Fujcik (fó), Robert Kuwałek (kuw), Katarzyna NOWY LEVORG Maciej Skarga (ms), Marzena Boćwińska (boć), Marek Podsiadło (pod), Marta Mazurek (maz), Anna Góral (ag), Izolda Wołoszyńska (izo), Jerzy Janiszewski (jan), Klaudia Olender (kol), Aleksandra Biszczad (abc), Patrycja Woźniak (pat), Ilona Dąbrowska (ido), Tomasz Moskal (mos), Paweł Chromcewicz (chro), Mateusz Grzeszczuk (mat). Skład: Irek Winnicki Foto: Marcin Pietrusza (qz), Maks Skrzeczkowski (maks), Daniel Mróz (mró), Michał Patroń (moc), Olga Michalec-Chlebik (mich),TWOJEJ Olga Bronisz (obro), DLA KAŻDEJ ŻYCIOWEJ ROLI DLA KAŻDEJ TWOJEJ ŻYCIOWEJ ROLI Krzysztof Stanek (sta), Robert Pranagal (gal), Jakub Borkowski (bor ) Katarzyna Zadróżna (kat).

ISSN 2299–1689

Regon 061397085, NIP 946 26 38 658, KRS 0000416313 e-mail: kono.media.sp.zoo@gmail.com Treści zawarte w czasopiśmie „LAJF magazyn lubelski” chronione są prawem autorskim. Wszelkie przedruki całości lub fragmentów artykułów możliwe są wyłącznie za zgodą wydawcy. Odpowiedzialność za treści reklam ponosi wyłącznie reklamodawca. Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów tekstów, nadawania śródtytułów i zmiany tytułów. Nie identyfikujemy się ze wszystkimi poglądami wyrażanymi przez autorów na naszych łamach. Nie odsyłamy i nie przechowujemy materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia i reklamy, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z linią programową bądź charakterem pisma (art. 36 pkt. 4 prawa prasowego) oraz interesem wydawnictwa KONO media sp. z o.o. Egzemplarz bezpłatny.

Prenumerata

Cena prenumeraty rocznej: 59 zł brutto Nr konta: V oddział Bank Pekao S.A. 42 1240 1503 1111 0010 4544 7511

Adres odbiorcy: KONO media sp. z o.o ul.Dolna Marii Panny 3 20 – 010 Lublin

Oświadczenie: „Wyrażam zgodę na przesyłanie mi przez KONO media sp. z.o.o. ul Dolna Panny Marii 3, 20-010 Lublin, czasopisma "LAJF magazyn lubelski" zawierającego materiały reklamowe i promocyjne. Oświadczam ponadto, że jestem osobą pełnoletnią oraz, że wyrażam zgodę na umieszczenie moich danych osobowych w bazie danych KONO media sp.z.o.o. wydawcy czasopisma „LAJF magazyn lubelski”, a także na korzystanie z nich i przetwarzanie dla celów marketingowych i promocyjnych. Oświadczam, iż wyrażam zgodę na umieszczanie danych osobowych w bazie KONO media sp.z.o.o. wydawcy „LAJF magazyn lubelski” oraz ich przetwarzanie zgodnie z treścią ustawy o ochronie danych osobowych z dn. 29.08.1997 r. (Dz.U.133 poz. 88) wyłącznie na potrzeby wydawnictwa”. KONO media sp.z.o.o. informuje, że przysługuje Państwu prawo wglądu i poprawiania zgromadzonych danych zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych (Dz.U.1997.133.833).

magazyn lubelski 3[27] 2015

7


pirat śródlądowy

Lepiej, czyli gorzej Czy lepiej być zdrowym i pięknym, czy może jednak odwrotnie? A może lepiej biednym niż boga-

PAWEŁ CHROMCEWICZ

tym? Czy lepiej mieszkać wygodnie, czy byle jak i byle gdzie? Czy mądrzej jest budować niż burzyć?

8

Wszystkie te pytania, jak się wydaje z gatunku retorycznych, nasuwają mi się po lekturze doniesień o kłopotach firmy Polski Bus, która z Lublina (i do Lublina) chce na trasach dalekobieżnych wozić pasażerów w warunkach komfortowych, ale nie bardzo może. Nie może, bo lokalni urzędnicy, wbrew zdrowemu rozsądkowi, robią wszystko, by wspierać równie lokalnych jak oni przewoźników, którzy ludziom proponują podróż do Warszawy, Krakowa i Rzeszowa ciasnymi, wręcz niebezpiecznymi busikami, za kierownicami których zasiadają osobnicy o instynktach samobójców. Polski Bus już musiał zlikwidować jazdy na odcinku Lublin – Rzeszów, cieszące się wzięciem także mieszkańców Podkarpacia, bo w pierwotnej wersji autobusy kursowały z Warszawy przez Lublin do Rzeszowa właśnie. Zmniejszona została także liczba kursów Warszawa – Lublin, a dosłownie kilka dni temu, na skutek protestów i toczących się postępowań, w centrali Polskiego Busa postanowiono zawiesić trasę do Krakowa (na szczęście od 11 stycznia, więc na święta i Nowy Rok jeszcze będzie). A żeby – mając wybór – z Lublina pod Wawel, zamiast komfortowym autokarem, z wygodnymi siedzeniami, z dostępem do Internetu i sympatyczną obsługą, wybrać się busem jakiejś firemki, to albo trzeba mieć nóż na gardle, albo skłonności masochistyczne i destrukcyjne, co wprawdzie ostatnio zdarza się nad wyraz często, ale przecież nie jest jednak naturalne. Niestety, wkrótce – mam nadzieję, że chwilowo, jak i w wielu innych kwestiach – wyboru już nie będzie. Podróżni dostaną wyrok: kilka godzin w celi busa. Skąd busiarze, jak ich się pogardliwie (i słusznie) nazywa, mają taką siłę przebicia? Bo nasi, a nie jacyś wredni i obcy, i dlatego są preferowani? Być może Polski Bus, który ani lubelskich, ani nawet polskich korzeni nie ma, właśnie dlatego stoi na straconej pozycji. Tym bardziej teraz, kiedy decydenci wszystkich szczebli ustawiają się frontem do obowiązującej już na całego „dobrej zmiany”. Może Polski Bus, po wyczerpaniu drogi prawnej w wersji samorządowej, powinien po prostu pójść do sądu. Bo, przynajmniej jak na razie, sądy wydamagazyn lubelski (33) 2015

ją się wciąż być niezależne i przestrzegające litery i ducha prawa. I oby tak zostało. A przy okazji, skoro dzisiaj – jak się okazuje – obowiązuje wykładnia, że lepiej jest podróżować ciasno i niebezpiecznie zamiast komfortowo i bez stresu, to może i inne pytania z początku felietonu nie mają wcale tak oczywistych odpowiedzi? Jeśli są ludzie, którzy mieszkają w ciasnocie, albo nie na swoim, a inni mają nawet całkiem wolne pokoje, to może czas to zmienić, reaktywując instytucję kwaterunku. I zgodnie ze sprawdzoną ideą sprawiedliwości społecznej poprawić jednym, żeby pogorszyć drugim. Pamiętam to z autopsji, z domu rodzinnego, do którego dokwaterowano dwie rodziny. Wszystkim nam, zgodnie z tą właśnie wykładnią, było lepiej. Bo ciaśniej. Jest jeszcze parę innych jedynie słusznych pociągnięć. Na przykład tak dowalić obrzydliwym (bo obcym) sieciom, żeby wyniosły się, skąd przyszły. A przy okazji zmniejszyć pokusy, które Bogu ducha winnym ludziom każą wybierać między setkami gatunków sera i wędlin (jakież to trudne i stresujące). Kiedyś wystarczał ocet i pasztetowa. A jak przy tym było prosto i miło… Miło, życzliwie i przyjaźnie bywa też w święta. Dlatego ich nie lubię. Bo tak jest tylko w święta. Codzienne warczenie na siebie, zawiść i zemsta, stały zastrzyk nienawiści na trzy dni znowu ulegnie cudownej przemianie w miłość, serdeczność i empatię. Może w ramach tego chwilowego uczłowieczenia nawet busiarze, gdyby mieli okazję, łamiąc się opłatkiem, złożyliby najlepsze życzenia ludziom Polskiego Busa? Ja natomiast cudownej przemiany (a przy okazji mądrości oraz budowania zamiast burzenia) życzę Państwu nie tylko na święta, ale i na cały przyszły rok. I na kolejny, i na jeszcze jeden. I jeszcze…


kocia kołyska

Z pudełkiem po butach Miał wyłupiaste oczy i pływał w wannie dobre trzy dni przed Wigilią. Trudno było skupić się na czymkolwiek innym w łazience, kiedy patrzyły na ciebie te chłodne oczy. Unicestwienie ryby było zbyt wiel-

i kapturze z futerka z królików. Za to prawa ręka dumnie niosła lampion. Zrobiony z pudełka na buty z wyciętymi nierówno otworami w kształcie okien podklejonymi od środka kolorową bibułą. Na samym środku przyklejona była plastelina, a w niej tkwiła podebrana z pudła na bombki kręcona niewielka biała świeczka z ubrudzonym knotem. Żeby było wygodniej, pudełko nosiło się jak wiaderko, trzymając za drut. Wszystko było w porządku do chwili, kiedy lampion nie znalazł się w środku kościoła. W ciemnym początkowo wnętrzu stały dziesiątki dzieciaków z jaśniejącymi od środka kartonami po butach. Wosk lał się strumieniami, ubrania się plamiły, palce się kleiły, a nad głowami unosił się charakterystyczny zapach, trochę jak w Zaduszki na cmentarzu. I pomyśleć, że kilkuletnie dzieci same chodziły przed świtem, same taszczyły ciężkie tornistry i na dodatek używały zapałek. Skończyły się roraty, nastał dzień wigilijny. Od rana domowa krzątanina, ostatnie porządki i cudowny zapach świątecznego drzewka ze świeczkami zamiast lampek i gotującego się kisielu z żurawin. Już jest uroczyście i podniośle. No i ścisły post. I jeszcze przedświąteczny spacer, tak aby Mamie nie przeszkadzać w ostatnich chwilach przed szykowaniem wieczerzy. Jednak Wigilia 1974 roku zapisała się w historii rodziny nie wyjątkową domową atmosferą, tylko rekordowo długim spacerowaniem. Ojciec, który nie lubił za dużo chodzić, a miał wilczy apetyt, obrał azymut na najlepszą w mieście węgierską restaurację. Na pierwsze danie zupa gulaszowa w kociołku, na drugie kluseczki kładzione ze zrazikami, no i deser – naleśniki z orzechami i okazała brzoskwinia polana gorącą czekoladą. Spacer zakończył się niedługo przed pierwszą gwiazdką. Podobno barszcz z uszkami smakował tego wieczoru wybornie. Jak nigdy przedtem.

FOTO JACEK DALMATA

W punkcie dowodzenia akcją, jaką była kuchnia (wyjęta na czas przedwigilijny spod prawa), do której zachodziło się niby przypadkiem, żeby podkraść ze stołu posiekane już, a wcześniej cudem zdobyte migdały, albo uszczknąć z miski masy do makowców, rozkładała na kuchennym parapecie stare numery „Głosu Wybrzeża”, a obok kładła tasak i ostre noże. Przez na wpół zamknięte drzwi było widać, jak ryba, leżąc płasko na gazecie, łapiąc pyszczkiem powietrze, przewraca oczyma. Nikt z nas nigdy nie był świadkiem tego, co zdarzało się później, wchodziliśmy do kuchni, kiedy było już po wszystkim. Śmierć karpia znaczyła mniej więcej tyle, że rozpoczęło się prawdziwe odliczanie do pierwszej gwiazdki. Smak białego mięsa i delikatna chrupiąca skórka pozwalały zapomnieć o kuchennej egzekucji na cały następny rok. Nikomu wtedy nie przeszła przez myśl ani idea humanitarnej śmierci, ani też ideowy wegetarianizm. Tylko spojrzenie karpia zostawało w głowie. Za to duchowym symbolem przedświątecznej zadumy były roraty punkt 6.30, po których szło się do oddalonej o kilkadziesiąt metrów szkoły. Zimy były wówczas srogie, a maszerując na poranną mszę, słyszało się trzask śniegu pod butami, tak zmrożonego, że całą drogę przechodziło się niemal suchą podeszwą. Świat generalnie wyglądał o tej porze nieco inaczej. Ulice spowijały ciemności, paliła się co któraś lampa, a wśród niewielu mijanych dorosłych osób był mleczarz, który pchał przed sobą metalowy wózek brzęczący butelkami. Był w tak nieokreślonym wieku, że jeśli pochodził stąd, mógł pamiętać zimy z czasów Wolnego Miasta. Kiedy zniknął w ciągle ciemnej uliczce, tej samej, przy której vis-à-vis starej piekarni stała niewielka drewniana budka, w której bardzo już starzy państwo Puskarczykowie sprzedawali warzywa, owoce i najlepsze pod słońcem ciepłe lody, a obok stały poniemieckie domy z napisanym na skrzynkach pocztowych słowem Briefe, tornister ciążył na plecach coraz bardziej, lewa ręka z coraz większym trudem ciągnęła materiałowy worek na kapcie z juniorkami, a głowa coraz bardziej grzała się w wełnianej czapce

GRAŻYNA STANKIEWICZ

kim przeżyciem dla Ojca, którego wrażliwość w te dni sięgała zenitu, więc sprawę załatwiała Mama.

magazyn lubelski (33) 2015

9


tygiel

(pod)

(Przemysław Świechowski)

Tymczasem w Chełmie

HIT

Uwaga, korek

Hity i kity to stała rubryka Lajfa. W tym wydaniu zainteresowaliśmy się pomysłem, który można nazwać jednym i drugim mianem, a ocenę pozostawiamy Naszym Czytelnikom. Urząd Miasta Chełm wpadł na pomysł zorganizowania tradycyjnego Sylwestra Miejskiego o dzień później, 1 stycznia, zmieniając tym samym jego nazwę na Imprezę Noworoczną. Urzędnicy uzasadniają tę decyzję faktem, że wielu mieszkańców Chełma ma inne plany na sylwestra, dlatego 1 stycznia miejska impreza będzie cieszyć się znacznie większym zainteresowaniem i frekwencją. Mieszkańcy wyśpią się, odpoczną i z entuzjazmem będą kontynuować wspólną zabawę w przestrzeni miasta. Tak wygląda teoria, w praktyce pomysł zderzył się z nieco sarkastycznym spojrzeniem na sprawę, nie tylko mediów, ale i samych potencjalnych uczestników. Mieszkańcy wypowiedzieli się na forach internetowych, twierdząc, że niektórych nie stać na płatne zorganizowane bale i Sylwester Miejski był ich coroczną alternatywą na ten specjalny wieczór. Inni przekonują, że po jednej „zarwanej” nocy nie będą mieli siły ani ochoty na kolejne rozrywki. O tym, czy niebanalny pomysł Urzędu Miasta w Chełmie okaże się nie tylko innowacyjnym, ale i atrakcyjnym, przekonamy się już niedługo. Pewne jest jedno, jak zauważył „Teleexpress”, uwielbiający społeczne absurdy, Chełm prześcignął nawet Honolulu, które z powodu innej strefy czasowej świętuje Nowy Rok aż 11 godzin później. (abc)

KIT

A teraz coś z Lublina. Jadąc nowo oddaną trasą Lubelskiego Lipca 80, mijając wiadukt wzdłuż zadbanej siedziby Targów Lublin S.A. i okazale wyglądającego stadionu miejskiego z nadzwyczaj interesującą fasadą, mkniemy gładkim asfaltem na kilku pasach, podziwiając zmieniającą się okolicę i z sercem, które rozpiera duma. Ale do czasu. Gdyż po serii znaków drogowych powodujących dezorientację skręcamy wedle drogi w lewo w ulicę Cukierniczą. To znaczy skręcamy długo i z mozołem, gdyż okazuje się, że w godzinach szczytu ten cud myśli drogowej traci swoją przepustowość. A wszystko przez to, że ta nowoczesna arteria na skrzyżowaniu z ulicą Krochmalną, którą obecnie z rzadka jeżdżą samochody, nie ma pierwszeństwa przejazdu. I tak się stoi i stoi, kawy można się napić, przespacerować. Ciekawe jest też sąsiedztwo. Bowiem niedaleko przy ulicy Krochmalnej 13 j mieści się biuro Zarządu Dróg i Mostów. Ale może nie ma to specjalnego znaczenia. Albo pracownicy wychodzą przed 15.00, albo... (maz)

Bombka na Skwerze Niepodległości

(pod)

10

Znany z obecności pomnika działacza socjalistycznego Ludwika Waryńskiego (tego samego, który widniał przed denominacją na banknocie 100-złotowym i który z okazji 50 rocznicy postawienia go tutaj został w sensie dosłownym – gruntownie odszorowany) Skwer Niepodległości w Puławach został ostatnio zmodernizowany. Nowa nawierzchnia, ławki, elementy małej architektury, plac zabaw, stylowy budynek herbaciarni, fontanna i uporządkowany drzewostan stały się znakami rozpoznawczymi placu, który do niedawna był zaniedbanym, zdeptanym trawnikiem z rosnącymi bez ładu krzewami. Nic więc dziwnego, że puławski skwer został wyróżniony w ogólnopolskim konkursie architektoniczno-urbanistycznym dla samorządów „Najlepsze zmiany przestrzeni publicznej”. Tymczasem plac ma nowego lokatora – świąteczną bombkę o gabarytach kilku metrów kwadratowych, pokrytą eleganckim brokatem. Parafrazując opinię o warszawskim Pałacu Kultury – mała, ale gustowna. (maz)

magazyn lubelski (33) 2015


tygiel Kiedy pasikonik chce być chrząszczem

(sta)

Perła wśród pałaców Prawdziwa to perła architektury. W miejscowości Adampol przy trasie Lublin – Włodawa znajduje się myśliwski Pałac Zamoyskich, zaprojektowany w latach 20. XX wieku przez znanego z nowatorskich koncepcji architektonicznych Jana Koszczyca Witkiewicza, który swobodnie korzystał zarówno z estetyki art déco, jak i modernizmu. Pałac został wzniesiony na planie kwadratu z wewnętrznym dziedzińcem w pięknym otoczeniu przyrody. Rodzina Zamoyskich nieczęsto tu bywała, miała za to ciekawych gości. Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku kwaterował tu generał dywizji Franciszek Kleeberg, dowódca Grupy Operacyjnej „Polesie”. Obecnie mieści się tu Zakład Opieki Zdrowotnej Gruźlicy i Chorób Płuc. (maz)

Nie zabytki, wielokulturowość czy specjały lokalnej kuchni wabią do Szczebrzeszyna, tylko owad wykonany z metalu. Chrząszcz o największej na świecie popularności ma dwa metry wysokości i znajduje się na szczebrzeszyńskim rynku. Swoje istnienie zawdzięcza równie sławnemu bajkopisarzowi Janowi Brzechwie, który skądinąd posługiwał się pseudonimem Szer-Szeń, i unijnemu dofinansowaniu. Pomnik został odlany z brązu i odsłonięty w 2011 roku, a jego autorem jest miejscowy artysta Zygmunt Jarmuł. Jak twierdzą specjaliści, postument w rzeczywistości przedstawia owada z rzędu prostoskrzydłych, który równie dobrze może być pasikonikiem lub szarańczą. Ale zapewne to czcze pomówienie, bo co najmniej od kilkudziesięciu lat wiadomo, że „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie i Szczebrzeszyn z tego słynie”. (ag)

(pod)

(sta)

Zima należy do morsów

Niektórzy patrzą na nich z podziwem, inni z przymrużeniem oka. Tymczasem rodzina lubelskich morsów stale się powiększa. W grudniu doszło do wspólnego spotkania morsów z Lublina, Chełma, Włodawy, Lubartowa, Krasnegostawu oraz Białej Podlaskiej. Wyposażeni w barwne przebrania i doskonałe nastroje przełamali spokój panujący zazwyczaj o tej porze roku nad Zalewem Zemborzyckim. Oficjalnie swój sezon rozpoczęli 7 listopada, jednak dopiero w grudniu pojawiły się wyczekiwane warunki pogodowe, czyli upragnione przymrozki. Również w grudniu na plaży w Okunince morsy brały udział w ogólnopolskiej akcji bicia rekordu Guinnessa. Chodziło o jak największą liczbę osób, które w tym samym momencie wejdą do lodowatej wody. Póki co – czekamy na wyniki. Piotr Kańczugowski, prezes Lubelskiego Klubu Morsów, wyjaśnia, że spotkania są otwarte dla każdego zainteresowanego ideą kąpieli w zimnej wodzie i jej zdrowotnych właściwości. Morsy to również grono „pozytywnie zakręconych”, którzy później równie dobrze bawią się w swoim gronie na spotkaniach integracyjnych. Chcesz zostać jednym z nich? Niedziela, godz. 12:00, okolice ośrodka Marina nad Zalewem Zemborzyckim w Lublinie. (ag)

Świat sztetli

Z SIECI

60 miasteczek z Polski, Ukrainy i Białorusi, 5 partnerskich instytucji z 3 krajów, 3 wirtualne szlaki turystyczne, 15 wirtualnych makiet trójwymiarowych historycznych miasteczek, ponad 500-stronicowy przewodnik (w 4 językach), czterojęzyczna strona internetowa, ponad 150 przeszkolonych przewodników. Oto efekty projektu „Shtetl Routes. Obiekty żydowskiego dziedzictwa kulturowego w turystyce transgranicznej” i jego podróży przez zapomniany kontynent – świat sztetli Europy Środkowo-Wschodniej. Projekt jest próbą zbudowania opowieści o tworzeniu się i trwaniu przez długi czas wielokulturowych społeczności na poziomie małych miasteczek – sztetli, bardzo mocno wpisanych w krajobraz dawnej Europy. Projekt trwający dwa lata próbował znaleźć odpowiedzi m.in. na pytanie: jak mamy opowiadać my, dzisiejsi mieszkańcy tych terenów, w większości nie-Żydzi, o dziedzictwie kultury żydowskiej? Jak pokazywać dziedzictwo żydowskie jako wspólne dziedzictwo potomków wschodnioeuropejskich Żydów i dzisiejszych mieszkańców pogranicza? Partnerem wiodącym projektu jest Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”. (abc)

magazyn lubelski (33) 2015

11


z okładki

7

dekad Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych

24 października 1945 roku do Lublina przyjeżdża Modest Sękowski, niewidomy absolwent szkoły w Laskach pod Warszawą. Przeprowadził się tu w celu podjęcia studiów na Wydziale Humanistycznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i z pewną poważną misją pomocy innym niepełnosprawnym. Jak się okazało, jego przyjazd znacząco wpłynie na historię miasta i życie wielu niewidzących. W ciągu kilku dni dołączyli do niego kolejni niewidomi, którzy w krótkim czasie utworzyli 10-osobowy zespół, będący podwaliną Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych, świętującej obecnie jubileusz 70-lecia istnienia. O bogatej historii firmy, jej misji i niezwykłej roli, jaką pełni w środowisku niepełnosprawnych, z Pawłem Skrzypkiem, prezesem LSN, rozmawia Aleksandra Biszczad, foto Marcin Pietrusza. – Dlaczego na lokalizację spółdzielni wybrano akurat Lublin? – Okres po zakończeniu II wojny światowej spotęgo-

12

magazyn lubelski (33) 2015

wał problem rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Wojna doprowadziła do kalectwa wielu żołnierzy i osób cywilnych, ofiar min i niewybuchów. Na początku 1945 roku Rząd Lubelski zwrócił się do Zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach z prośbą o zorganizowanie właśnie na Lubelszczyźnie ośrodka rehabilitacji dla ociemniałych żołnierzy oraz ofiar II wojny światowej. Na odzew nie trzeba było długo czekać, bo już w lutym została powołana tego typu placówka w Surhowie koło Krasnegostawu, a jej organizacją zajął się Henryk Ruszczyc, największy przyjaciel niewidomych wśród widzących. Rehabilitacja to tylko jeden z ważnych aspektów, poza nią zdecydowano się także na zapewnienie pracy i warunków socjalnych nie tylko ociemniałym żołnierzom, ale także absolwentom szkoły w Laskach oraz innym niewidomym pozostającym bez środków do życia. – Lubelszczyzna była wtedy słabo zaludniona, zacofana gospodarczo i zaniedbana pod względem


Paweł Skrzypek razem z Zofią Szatałowicz i Krzysztofem Tarkowskim

kulturalnym. To nie zachęcało do eksperymentów. – Dlatego też trzeba przyznać, że pomysłodawcy byli dosyć odważni. Chyba byli świadomi, że stworzenie takiej placówki jest konieczne bez względu na wszystkie przeciwwskazania. Był to oryginalny eksperyment rehabilitacji poprzez pracę organizowanej i prowadzonej przez samych niewidomych w oparciu o zasady samorządności i współodpowiedzialności. I jak pokazała przyszłość, przedsięwzięcie powiodło się. Mówię tu nie tylko o sukcesie poprzez fakt przetrwania przez tyle lat na rynku, ale głównie o tym, że niewidomi dowiedli, że są zdolni do samodzielnej pracy i że mogą uzyskać niezależność materialną i godne miejsce w społeczeństwie.

nanie konsekwentnie doprowadziło go do pokonania niepełnosprawności własnej i innych. Małe sprawy małych ludzi dały początek czemuś wielkiemu. Dużą rolę odegrała pomoc lubelskiego Czerwonego Krzyża, dzięki niemu jeszcze w 1945 roku grupka „zapaleńców z Lasek”, jak nazywano współpracowników Modesta Sękowskiego, otrzymała lokal po stołówce PCK przy ul. 1 Maja w Lublinie, w którym rozpoczęto produkcję szczotek. W 1946 uruchomiono już sklep z własnymi wyrobami szczotkarskimi oraz przedmiotami gospodarstwa domowego. Spółdzielnia zmieniała adresy i wciąż rozrastała się, o internat, przychodnię lekarską, salę widowiskowo-sportową i stołówkę.

– Duża w tym zasługa głównego pomysłodawcy, który znał problemy niewidomych z autopsji. – Modest Sękowski był pionierem rehabilitacji zawodowej tamtych czasów. Mawiał: „Dlatego wzrok utraciłem, aby ratować innych niewidomych od biedy, załamania, poniżenia i bezradności”. To przeko-

– Czas pokazał, że niewidomi potrafią znacznie więcej... – Spółdzielnia stopniowo zaczęła wychodzić poza tradycyjną branżę szczotkarską i z końcem lat 50. rozwijano już produkcję metalową i elektrotechniczną, np. kapsli do butelek, palników do łazienkowych magazyn lubelski (33) 2015

13


piecyków gazowych i zaciskaczy do krwiobiegu. W latach 60. do asortymentu dołączyły przełączniki samochodowe, stacyjki zapłonowe, odgałęźniki izolacyjne i sznury przyłączeniowe, a na początku lat 70. wprowadzono do produkcji bezpieczniki fiatowskie oraz wyłączniki do pralek. Kolejne lata to wciąż nowy asortyment: sztućce, lampki, sznury. Produkty coraz to bardziej precyzyjne, co świadczy o tym, jak bardzo pracownicy udoskonalali swoje umiejętności, mimo niepełnosprawności. – 70 lat to nie tylko długa historia, ale również borykanie się ze zmianami w kraju. Po latach tłustych przyszły lata gorsze. – Recesja gospodarcza kraju na przełomie lat 80. i 90. odcisnęła piętno również na spółdzielni. Wprowadzono nowy asortyment, przez jakiś czas zapotrzebowanie utrzymywało się, ale nie trwało to długo. Takie rzeczy jak anteny, stojaki, suszarki kaloryferowe zostały wycofane z realizacji z powodu braku zainteresowania rynkowego lub zbyt wysokich cen. Podobnie było z produkcją zabawek pluszowych i drewnianych. W tym trudnym dla spółdzielni czasie, w okresie przemian społeczno-gospodarczych w kraju, każdy pomysł na nowy wyrób, który rokował szanse na sprzedaż, był podejmowany do produkcji. Jednak powstający wolny rynek weryfikował takie decyzje i często, jak w przypadku powyższych produktów – negatywnie. Zabawki „pluszaki” były kontynuacją produkcji po przejętej w 1993 r. Zabawkarskiej Spółdzielni Pracy „Bajka”. Decyzja o zakończeniu ich produkcji była spowodowana gwałtownym importem bardzo tanich zabawek z krajów Dalekiego Wschodu. Kryzys gospodarczy spółdzielnia, tak jak wiele firm, przetrwała poprzez podejmowanie działań oszczędnościowych, takich jak: redukcja zatrudnienia, sprzedaż zbędnych maszyn i urządzeń. Wdrażano też nowoczesne metody produkcji i wyroby. Uruchomiono między innymi produkcję wtyczek na nowoczesnej linii technologicznej EXMA czy też produkcję wiązek przewodów elektrycznych. Ten trudny okres pozwoliły przetrwać również udzielane przez państwo subwencje i dotacje dla zakładów o dużej koncentracji zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Czołowym źródłem dofinansowania

było w tym czasie zwolnienie z podatku obrotowego (zwanego później VAT), który pozostawał w firmie i był przeznaczany na cele związane z rehabilitacją osób niepełnosprawnych. – Spółdzielnia zatrudniała niegdyś około 1000 pracowników. Czy to najlepszy czas w jej historii? – Mam nadzieję, że wciąż jest przed nami, ale patrząc wstecz, to zdecydowanie były to lata 80. W 1984 roku spółdzielnia zatrudniała rekordową liczbę 868 osób, w tym 507 niewidomych z I i II grupą. To najlepszy wynik jak do tej pory. Początek lat 80. charakteryzował się jeszcze dużym popytem napędzanym przez wysoką inflację – stąd braki produktów w sklepach. W tym okresie spółdzielnia specjalizowała się w produkcji wyrobów szczotkarskich i elektrotechniki motoryzacyjnej (bezpieczniki samochodowe, stacyjki i przełączniki), na które był duży, niezaspokojony popyt. Produkcja tych wyrobów była wykonywana przy dużym, ponad 800-osobowym zatrudnieniu w zakładzie zwartym i systemie nakładczym, tzw. „chałupnictwie”, gdzie w tym systemie zatrudnionych było ok. 400 pracowników niewidomych. – Spółdzielnia Niewidomych im. M. Sękowskiego w cyfrach to? – 70 lat działalności, 200 zatrudnionych osób, 70% z nich to osoby niepełnosprawne. Obrót w wysokości 2,2 mln euro, dwa zakłady produkcyjne o łącznej powierzchni 12 tys. mkw. i niezliczone ilości powodów do dumy i radości. Konfrontując to z bezrobociem wśród niewidomych wynoszącym aż 85%, ta satysfakcja rośnie. Jednak to, co najważniejsze, czyli zapewnienie pracy i jednoczesnej rehabilitacji osobom niepełnosprawnym jest zdecydowanie najcenniejszą miarą sukcesu. – Historia spółdzielni to również konieczność dostosowywania się, ale i przekonanie społeczeństwa, że niewidomi nieustannie produkują szczotki. Czym obecnie się zajmujecie? – Rzeczywiście spotykam się z takim stereotypem u osób postronnych, ale tak było na początku istnienia spółdzielni, a to z kolei było wymuszone potrzebą rynku. Obecnie nasza spółdzielnia to dobrze

Zofia Szatałowicz Pracuje w spółdzielni blisko 40 lat. „Straciłam wzrok nagle, w wieku 21 lat. Przez pięć lat nie wychodziłam z domu. Gdy już wyszłam z depresji, od razu udałam się do spółdzielni. Dostałam pracę i wszystko się zmieniło. Ale to nie tylko praca. Pieniądze są ważne, ale jeszcze ważniejsze jest poczucie bycia potrzebnym i kontakt z ludźmi. Mamy motywację, żeby wyjść z domu i żyć aktywnie. Gdy byłam młodsza, wraz z koleżankami z pracy uprawiałam lekkoatletykę, goalball, kręgle. Przez 21 lat pracowałam na centrali telefonicznej i była to chyba moja ulubiona praca, ponieważ wtedy moja niepełnosprawność dla innych była zupełnie nieodczuwalna. W tej chwili pakuję już gotowe wyroby do magazynu, lubię swoją pracę, cieszę się tym, co mam”.

14

magazyn lubelski (33) 2015


prosperujący zakład obsługujący trzy branże: rolniczą, motoryzacyjną i elektrotechniczną. Zajmujemy się wyrobem różnego typu instalacji elektrycznych i przewodów przyłączeniowych, detali i wyrobów z tworzyw sztucznych. Odbiorcami naszych produktów są znane firmy, jak fabryka pralek BOSCH-SIEMENS w Łodzi, Jelcz, SIPMA, BIAWAR Białystok, PRONAR czy też duże hurtownie rolnicze: FARMER, AGRO-RAMI, TECH-ROL, ROL-MAR.

– Stereotypowo uważa się, że niepełnosprawność wyklucza. Nic bardziej mylnego. Wszystko jest kwestią koncentracji, zaangażowania i motywacji. Np. jeżeli chodzi o wyrabianie stacyjek do traktorów, to przodujemy ilościowo w całej Europie. Osoby niewidome mają wyczulony słuch, zmysł dotyku i są wręcz perfekcjonistami. Oczywiście, trzeba brać poprawkę na pewne problemy zdrowotne, ale ta spółdzielnia została stworzona również z gwarancją tolerancji na takie niedoskonałości. Dlatego też pewnych kontraktów nie nawiązujemy, jeżeli wiemy, że wywiązanie się z nich może przekroczyć nasze możliwości.

– Hale produkcyjne w spółdzielni w dużej mierze przypominają manufakturę. Podstawą są praca rąk i precyzja. Jak jest to możliwe? – Osoby niewidome mają za to bardzo wyostrzone inne zmysły. Krzysztof Tarkowski Mówi się, że są w stanie rozpoznać Pracuje w spółdzielni od kolory poszczególnych detali, stąd 30 lat. też mamy podział na ciepłe lub zim„W wyniku choroby strane barwy. Są bardziej wrażliwe na ciłem wzrok w wieku 25 dotyk, rozpoznają faktury. Osoby lat. Nie było łatwo, ale trzeba było się z tym niewidome wykonują swoją pracę pogodzić i przystosować równie dobrze, jak i widzące. A czado nowej sytuacji. W LSN sami nawet lepiej, ponieważ mają przez długi czas zajmojeszcze większą motywację do dziawałem się wyrabianiem łania i doskonalenia się. Chcą też cięgien motoryzacyjnych. udowodnić same sobie, że sprawTeraz jestem monterem dzają się w danej dziedzinie. urządzeń elektrotech-

nicznych i pracuję przy

– Życie spółdzielni to nie tylko praca, ale również działalność kulturalna i sportowa. – Nieskromnie powiem, że to obszar z niemałymi sukcesami. Spółdzielczy sportowcy mogą się pochwalić sukcesami nawet na arenie międzynarodowej. W paraolimpiadzie w Toronto w 1976 roku uczestniczyli: Irena Bąk, Ryszard Lis i Zbigniew Nastaj. Cztery lata później z Arnhem w Holandii medale ponownie przywiozła Irena Bąk. A na igrzyskach w Nowym Jorku na podium stawała Halina Woźniak. Pracownicy LSN odnosili również sukcesy w tzw. piłce dźwiękowej, czyli goalball. Pracujący u nas obecnie Zdzisław Koziej to medalista mistrzostw świata w bowlingu i kręglach klasycznych. Mieliśmy też szczęście do dobrych organizatorów życia kulturalnego. Jadwiga Racka, Barbara Ziemska to propagatorki pięknej polszczyzny. Stanisław Sienkiewicz i Jan Jabłoński to znakomici muzycy. Można powiedzieć, że tym bakcylem zaraził podopiecznych już sam Modest Sękowski, który kochał sport oraz lubił śpiew i piękną polską literaturę.

– Wasz patron, Modest Sękowski, wiertarkach. Wszelkie uruchamiając przed 70 laty spółmoje predyspozycje, dzielnię, zastosował liczne metody sprawność manualna, precyzyjność, szybkość rehabilitacji poprzez pracę. Dzięki są odpowiednio spotemu motywował, ale i integrował. żytkowane, co daje mi Nie tylko w swoim środowisku, satysfakcję, bo nie jest również ze społeczeństwem osób to łatwa praca. Ponadpełnosprawnych. Osobom tu prato praca zdopingowała cującym jest dużo łatwiej funkcjomnie także do innych nować w życiu codziennym? aktywności, z czasem – Modest Sękowski był wychozacząłem uprawiać bowwankiem zakładu dla ociemniałych ling i strzelectwo laserow Laskach, gdzie młodzież uczyła we, pneumatyczne, które się czytać i pisać alfabetem Braille’a, uprawiamy wraz z grupą znajomych ze spółdzielni”. ale również brała udział w nowatorskich, jak na tamte czasy, zajęciach rzemiosła. Takie przygotowanie uczy – Jubileusze to dobry czas na podsamodzielności. Pamiętajmy, że ososumowania. Co uważa Pan za najby niepełnosprawne, w szczególności niewidomi, stają większy sukces firmy? wobec problemów życiowych, wykształcenia, zdobycia – Przetrwanie przez 70 lat na rynku, niejedno przedpracy i znalezienia miejsca w społeczeństwie, będąc siębiorstwo marzy o takim stażu. Firma przechodziła w znacznie trudniejszej sytuacji niż ludzie pełnosprawprzez wiele zmian i transformacji, ale udało jej wyjść ni. Praca buduje większą pewność siebie i poczucie z każdego kryzysu, jako mocniejsza i z większym wartości, co wpływa na inne dziedziny życia. Człowiek, bagażem doświadczeń. Znamienny był dla nas rok który czuje się potrzebny i ważny dla społeczeństwa, 2011, wtedy uświadomiliśmy sobie, że firma mogła jest bardziej otwarty i w pewien sposób przestaje skuprzestać istnieć w każdym momencie. Z dnia na piać się na swojej niepełnosprawności. dzień zmniejszono nam dofinansowanie prawie dwukrotnie, co wiązało się z utratą płynności finansowej. – Jakimi pracownikami są osoby z niepełno­Udało nam się wyjść na prostą. Otrzymujemy też sprawnością? szereg nagród, w ostatnich latach udało nam się

magazyn lubelski (33) 2015

15


dwukrotnie wejść do rankingu stu najlepszych firm Lubelszczyzny. Posiadamy certyfikaty „Solidna Firma”, co świadczy o transparentności w kontaktach z kontrahentami. Dodatkowo otrzymaliśmy także certyfikat „Zakup prospołeczny”, który jest nadawany m.in. przedsiębiorstwom zatrudniającym osoby niepełnosprawne. – Co Pan czuł, obejmując stanowisko prezesa? – Strach. Stanowisko obejmowałem w 2011 r., w jednym z najtrudniejszych momentów LSN. Firma miała nie najlepszą kondycję finansową, ponadto nie wiedziałem, czy poradzę sobie z rozwiązywaniem problemów pracowników, dla których wcześniej byłem kolegą z pracy. Pracowałem z tymi osobami wiele lat, co jak się okazało, było cennym doświadczeniem dla mojej późniejszej funkcji. Mam świadomość, że odpowiadam nie tylko za finanse, czasami także za losy całych rodzin. Kiedy zaczynałem pracę 10 lat temu na stanowisku handlowca, było mi trudno – wcześniej nie miałem styczności z niewidomymi, a tu zastałem ich liczną grupę. Nie wiedziałem, jak z nimi postępować. Nie śmiałem prosić o wykonanie jakiejś czynności, a nawet o podpis na jakimkolwiek dokumencie, bo bałem się niezręcznych sytuacji.

Paweł Skrzypek – urodził się w Skwierzynie w woj. lubuskim, w rodzinie wojskowej. Od 1985 roku mieszka w Lublinie. Ma 35 lat. Studiował zarządzanie i marketing na KUL, studia podyplomowe – zarządzanie sprzedażą w SGH w Warszawie, posiada uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych podmiotów z udziałem Skarbu Państwa. Od 2006 roku związany z Lubelską Spółdzielnią Niewidomych. Żonaty, ma dwoje dzieci, córkę i syna. Interesuje się ekonomią, wędkarstwem, sportem. Odznaczony odznaką honorową za zasługi dla rozwoju gospodarki Rzeczypospolitej Polskiej przez ministra Janusza Piechocińskiego.

16

– Wziął Pan za tych ludzi odpowiedzialność. Czego Pan się nauczył przez ten czas? – Dużej pokory, nie tylko wobec zarządzania firmą, ale przede wszystkim wobec życia. Gdy ma się do czynienia z tak trudnym problemem, jakim jest niepełnosprawność, to człowiek przewartościowuje całe swoje życie. Poza tym, przebywając z moimi pracownikami, odnoszę wrażenie, że właśnie oni potrafią cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy dużo pełniej niż pełnosprawne osoby. Ten optymizm i siła są zaraźliwe. Pozytywne też jest, w jaki sposób nasi pracownicy utożsamiają się ze spółdzielnią. Podczas realizacji reportażu telewizyjnego jeden z pracowników powiedział, że wymaga od siebie więcej niż nawet pracodawca, bo chce udowodnić wszystkim, że niepełnosprawność nie wyklucza z życia. Powiedział także, że można osiągnąć wszystko co się chce, może wolniej, może z większym wysiłkiem, ale jest to możliwe. Takie słowa powinny być dewizą dla wielu. – Czy posiadając własną firmę, zatrudniłby Pan osoby niepełnosprawne, niewidome? – Jak najbardziej. To osoby całkowicie sprawne manualnie, niezwykle drobiazgowe w swojej pracy i przede wszystkim zmotywowane, co nie jest wcale tak często spotykane.


Salon fryzjerski Platinium hair design to miejsce, w którym praca z klientem nie kończy się na etapie zrealizowania jego życzenia. Tutaj każdy może liczyć na kompleksowy instruktaż dotyczący pielęgnacji włosów, fachowe porady w kwestii doboru koloru, strzyżenia oraz stylizacji włosów. Techniki strzyżeń Vidal Sassoon, jakie stosujemy, są realizacją marzeń o idealnej fryzurze niemal bez wysiłku. Strzyżemy zgodnie z naturalnymi predyspozycjami włosów, dzięki czemu późniejszy pożądany efekt układania uzyskujemy przy minimalnym wkładzie pracy.

Podstawą sukcesu, który rozumiemy jako zadowolenie klientów, jest dialog. Staramy się wsłuchiwać w ich potrzeby, twórczo je realizując. Bierzemy pod uwagę nie tylko typ urody, rysy twarzy, kolorystykę, ale również okazję i strój. Wspólnie kreujemy wizerunek, traktując fryzurę jako jego idealne dopełnienie. Precyzyjnie rozpoznajemy typ włosów i ich predyspozycje, podpowiadamy, jak dbać o włosy po wyjściu z naszego salonu. W salonie Platinium proponujemy zabiegi L’Oréal Professionnel, Kérastase, OLAPLEX, a co najważniejsze, dobieramy kosmetyki na miarę potrzeb każdego klienta.

PLATINIUM hair design Marlena Błasik- Kasperek ul. Narutowicza 19 tel. 503 126 420 www.marlenablasik-kasperek.pl facebook.com/platinium.lublin

Uważnie śledzimy obowiązujące trendy fryzjerskie i to, co jest modne w światowych stolicach mody. Z tego względu stawiamy na systematyczny rozwój całej naszej załogi, a uczestnicząc regularnie w zagranicznych szkoleniach, przywozimy liczne inspiracje. Bo fryzjerstwo i moda są naszą pasją...

Stylizacje i fryzury: Marlena Błasik-Kasperek


kultura

Między Mińskiem Mazowieckim a Cabo Verde Tekst Aleksandra Biszczad foto Jakub Borkowski, Jerzy Dobosz, archiwum 18

magazyn lubelski (33) 2015


Wyspy Zielonego Przylądka. Archipelag składający się z kilkunastu wysp położonych na Atlantyku, 600 km od zachodniego wybrzeża Afryki. Mieszkańcy to głównie potomkowie portugalskich kolonistów i senegalskich niewolników. Ambasadorką tej części świata stała się Cesaria Evora, która trafiła na listę najbardziej popularnych wykonawców, wyśpiewując całą trudną historię swojego kraju. Nostalgiczne słowa i melodie, mieszające się z radością płynącą z prostoty życia, zachwyciły miliony fanów na całym świecie. Również Elżbietę Sieradzińską, dla której chęć poznania Cesarii Evory okazała się celem jej życia.

Ta, co śpiewa z Kają

Gorący, parny czerwiec 2011 roku. W sennym i gęstym od upałów miejskim krajobrazie zwracają na siebie uwagę billboardy z wizerunkiem ciemnoskórej starszej kobiety z zamkniętymi oczyma, w zielonej sukni, z połyskującymi w uszach kolczykami. Rozpoznawalna w Polsce chociażby ze względu na duet z Kayah. Zapowiadany na plakatach koncert to występ artystki nie tylko światowego formatu, ale i z drugiego końca świata i w dodatku tu, w Lublinie. No i melancholijny ton głosu znany chociażby z utworu „Embarcacao”, w którym siedząc w portowej tawernie, wspólnie z polską wokalistką śpiewają o „statku naszego losu”. Cesaria Evora przyjechała do Lublina na kilka dni, zatrzymała się w Grand Hotelu. Wysiadła z eleganckiego samochodu w schodzonych klapkach i długiej kolorowej sukience, wzbudzając zainteresowanie przechodniów i hotelowych gości. Od rana przesiadywała w hotelowym ogródku z widokiem na plac Litewski, popijając espresso kolejnymi espresso i niemal odpalając papierosa od papierosa. Osoby z jej najbliższego otoczenia z troską powtarzały, że kawa i papierosy w końcu ją zabiją. Nie słuchała. Sprawiała wrażenie zmęczonej życiem, bardziej typ obserwatora niż uczestnika. Cały czas czuwała przy niej ekipa filmowa, czekając, aż pieśniarka z dalekich wysp wyruszy na zwiedzanie miasta. Ale wielka Cesaria Evora utknęła przy stoliku w otoczeniu członków zespołu, tłumaczki, gości i nowych znajomych. Na kilka godzin sytuacja uległa zmianie, kiedy zapragnęła pojechać na targowisko. Na straganach z kolorową odzieżą na osiedlowym targu na Bronowicach ubrania wybierała długo i ze znawstwem, targowała się. Wśród zakupionych rzeczy znalazły się krótkie spodenki dla najmłodszego wnuka i dwie sukienki, w których występowała w dalszej części trasy koncertowej. Jedna z kobiet idąca z zakupami zapytała, kim jest ta starsza, egzotycznie wyglądająca kobieta. – Cesaria? A to ta, co śpiewa z naszą Kają. Podczas całego pobytu w Lublinie nie odstępowała jej na krok drobna, niewysoka i energiczna blondynka, biegle mówiąca w kilku językach. Postać niby

z drugiego planu, a jednak jedna z najważniejszych w życiu Cesarii Evory.

Elżbieta o wielu pasjach

W listopadowy chłodny wieczór w Akademickim Centrum Kultury „Chatka Żaka” odbyło się wydarzenie będące koncertem, wieczorem wspomnień i hołdem jednocześnie. I podobnie jak cztery lata temu i tym razem koncert zorganizowali Elżbieta Cwalina i Krzysztof Bielewicz, którzy przyzwyczaili dość wybredną lubelską widownię do wielkich nazwisk i równie wielkich wydarzeń. Elżbieta Sieradzińska, wraz z zespołem CostaNova, wystąpiła z własnymi aranżacjami, pochodzącymi z płyty wydanej rok po wizycie w Lublinie i już po śmierci Cesarii. Występy przetykane były opowieściami o artystce i refleksjami o ich przyjaźni oraz prezentowanymi w tle zdjęciami z ich wspólnego tu pobytu. Elżbieta na scenie jest bardzo naturalna, nie kryje emocji i pewnych niedoskonałości. Śpiewa po polsku i francusku. Ale są też piosenki w języku kreolskim, którego nauczyła się, aby bliżej poznać bosonogą diwę z Cabo Verde, która na scenie zawsze występowała bez obuwia, niemal bez scenicznej ekspresji, jedynie delikatnie ruszając biodrami. Zaglądając do encyklopedii, znajdziemy słowo „morna”, określające rytm melodii i tańca, a za których uosobienie uważa się właśnie Evorę. Elżbieta, śpiewając i grając na gitarze, jest jednak jeszcze bardziej stonowana od swojej idolki. A obecne tu bębny, nieco egzotyczny rytm i teksty o ludziach, miejscach i sytuacjach dalekie są od polskiego krajobrazu. Bo pamiątką z licznych podróży Elżbiety są właśnie piosenki. A że celem wielu z nich były Wyspy Zielonego Przylądka, to i brzmienie kolejnych utworów pozwala przenieść się w scenerię dalekiego archipelagu. W życiu Elżbiety Sieradzińskiej o wszystkim decydowała muzyka. W dzieciństwie odwracała się w kościele, gdy słyszała, że organista fałszuje. Każdy przedmiot służył wydobyciu jakichś dźwięków, szybko nauczyła się grać na gitarze. Była niespokojnym duchem, bardzo ruchliwym dzieckiem, wchodzącym tam, gdzie nikt nie wchodził, w przeciwieństwie do jej siostry, zawsze grzecznej i ułożonej. Podczas jednego z wędrownych obozów usłyszała utwór „Paryskie tango”. Melodia szalenie przypadła jej do gustu, jednak nie rozumiała słów, mimo że uczyła się francuskiego. To zmotywowało ją do podszkolenia tego języka, a w przyszłości do studiowania romanistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę magisterską napisała o historii Awinionu. Miała wiele pasji – wschodnie sztuki walki, wędrówki i wspinaczki po wysokich górach. I jeszcze podróże, i to w dużych ilościach. Po ukończeniu studiów, niedługo po zawieszeniu stanu wojennego, niełatwo było znaleźć pracę. Tłumaczyła książki, a w końcu zatrudniła się w bibliotece w Mińsku Mazowieckim, magazyn lubelski (33) 2015

19


której obecnie jest dyrektorem. Wraz z nią zmieniała się jej muzyka, choć w tamtym czasie preferowała poezję śpiewaną. Inspirowała ją piosenka francuska i Edith Piaf, a także Ewa Demarczyk, Krystyna Prońko. Wspólnym mianownikiem tych inspiracji była charyzma jej idoli. Z czasem w Mińsku Elżbieta stworzyła czteroosobowy zespół, bo jak mówi, tylko w tak małym gronie można w miarę regularnie organizować próby. W międzyczasie ciągle podróżowała. Swoje 40. urodziny spędziła w Himalajach, planując do zdobycia kolejne punkty na mapie świata.

Tropem diwy

Dotychczasowe życie przerwała śmierć bliskiej osoby. Elżbieta długo nie mogła sobie z tym poradzić. Więc może nie był to przypadek, że jakiś czas później zetknęła się z muzyką Cesarii Evory. Zaczęło się od wzmianki w prasie, której autor napisał, że jeżeli ktoś raz usłyszy „Sodade” w jej wykonaniu, to już nigdy tego nie zapomni. Wydźwięk tej krótkiej recenzji sprowokował Elżbietę do zakupienia kasety magnetofonowej. Kolejnym krokiem był koncert w Sali Kongresowej w Warszawie. – Siedziałam w 10 rzędzie. Jako pierwszy zagrano utwór instrumentalny. Po nim Cesaria wydreptała zza kulis i zaśpiewała. A ja poczułam się jak w stanie Nirvany. Nie byłam odosobniona w swojej reakcji. Wszyscy byli wzruszeni. Potrafiła wytworzyć przedziwną aurę, choć na scenie była niemal statyczna. Niejednokrotnie dziennikarze zadawali sobie pytanie: co jest w tej kobiecie? – wspomina.

20

magazyn lubelski (33) 2015

Cesaria Evora urodziła się w Mindelo, ubogim i niewielkim miasteczku. Jej ojciec zmarł, gdy była dzieckiem. Matka, kucharka, nie była w stanie utrzymać siedmiorga dzieci i dlatego Cesaria wkrótce trafiła pod opiekę sióstr zakonnych. Tętniące nocnym życiem Mindelo było zbyt kuszące, ażeby mogła przywyknąć do zakonu. Już w wieku 16 lat zaczęła śpiewać w portowych barach, porzucając tym samym wręcz obowiązkową wówczas dla dziewczynek naukę szycia i gotowania. Przez kilka lat próbowała swoich sił w wielu miejscach, występowała w radiu, rejestrowała pierwsze nagrania, zyskała nieco na rozgłosie, jednak jej kariera wciąż nie przybierała oczekiwanego rozpędu. Sytuacji tej towarzyszyły rozczarowanie uczuciowe i bieda. W tym czasie przyszła na świat trójka jej dzieci, z których każde ma innego ojca. Wtedy też coraz częściej sięgała po alkohol. Stan ten trwał do 1975 roku, potem aż na 10 lat zamilkła muzycznie, cierpiąc na przewlekłą depresję. Sama Elżbieta Sieradzińska do tego okresu odnosi się wręcz z niedowierzaniem, bo depresja trwająca dekadę to uszczerbek na zdrowiu psychicznym na zawsze. Cesaria na scenę wróciła w 1985 roku, a dwa lata później w Lizbonie nagrała pierwszą płytę, która jednak nie zdobyła rozgłosu. Zła passa została przerwana w 1988, kiedy to poznała José da Silva, swojego managera. Wraz z nim, w wieku 47 lat, Cesaria wyjechała do Paryża, gdzie wszystko się zmieniło. José nie poddawał i walczył o artystyczne zaistnienie przez kilka lat, wydając jej kolejne płyty. Koło zamachowe uruchomił utwór „Mar Azul” nagrany w 1991. W tym samym roku daje pierwszy koncert


w sali wypełnionej po brzegi, w prestiżowym paryskim lokalu New Morning. Nazajutrz napisał o niej najważniejszy dziennik we Francji – „Le Monde”. Niemłoda już i niezabiegająca o publiczność artystka z bardzo odległych Wysp Zielonego Przylądka w ciągu kilku lat zaczęła intensywnie koncertować na całym świecie, jej kolejne płyty zyskały miana złotych i platynowych, rozchodząc się w rekordowych nakładach. Po drodze zbierała najbardziej prestiżowe wyróżnienia, w tym nagrodę Grammy w 2000 roku. Śpiewała tylko po kreolsku, języku mało znanym, będącym hybrydą językową portugalskiego i afrykańskiego. Język trudny do opanowania, specyficzny, bo nieposiadający odmian osobowych. No i jeszcze morny, którymi tak bardzo inspiruje się Elżbieta, a którymi Cesaria uwiodła swoją publiczność. Elżbieta, po pierwszym koncercie Cesarii, na którym była, czuła niedosyt. Zaczęła za nią jeździć. Była na jej występach w Tunezji, w Kanadzie, Armenii, kilku miastach Europy. Obserwowała nie tylko Cesarię, ale i jej publiczność. – Na koncertach okazywało się, że jej muzyka jest pewnym metajęzykiem. Nikt nie znał kreolskiego, a wszyscy zachwycali się i odbierali jej emocje. Niezależnie od położenia geograficznego czy wieku. – Gdzieś pomiędzy koncertami stopniowo rodziła się między nimi przyjaźń, w której wbrew pozorom największym utrudnieniem nie był język, rzadkie spotkania czy inna kultura. Barierą była sama Cesaria. – Była zamknięta w sobie, co było zrozumiałe. Miała ciężkie życie. Wiele osób ją zraniło, zostawiło i nie udzieliło pomocy wtedy, gdy tego potrzebowała. To wpłynęło na jej relacje z ludźmi. Do pewnego stopnia była sympatyczna, ale gdy ktoś próbował przejść z nią na grunt prywatny – zamykała się. Bywała dla mnie surowa. Ale członkowie zespołu mówili, że tak właśnie traktuje swoje dzieci – wspomina Elżbieta. Cesaria chętnie słuchała zwierzeń, ale niewiele mówiła o sobie. Ani o swoich problemach, ani o zdrowiu. – Dzieci zawsze zwierzają się swoim rodzicom, ale rodzice nie zwierzają się dzieciom – starają się nimi kierować, tłumaczyć, rozmawiać. Tak było z nami – dodaje. Elżbieta, towarzysząc artystce w trasach koncertowych, wielokrotnie odczuwała troskę ze strony Cesarii, choć najczęściej wyrażaną przenikliwym spojrzeniem i krótkimi zdaniami. Martwiła się jej szczupłą sylwetką, złościła się, gdy Elżbieta udawała się w nocne wycieczki po Cabo Verde. Czasami z charakterystycznym dla siebie tonem nieznoszącym sprzeciwu przynosiła jej sukienkę na koncert lub zegarek. Sama była abnegatką. Nie przywiązywała też wagi do finansów. Gdyby nie zaufane osoby w jej najbliższym otoczeniu, artystka rozdałaby wszystkie pieniądze. Wspierała finansowo początkujących artystów. Wbrew pozorom również, pomimo wielu różnic, Elżbieta i Cesaria miały ze sobą coś wspólnego. Cesaria żyła tak jak chciała, a Elżbieta to kontynuuje. Cesaria nigdy nie zabiegała o publiczność i media, zależało jej jedynie na tym, by magazyn lubelski (33) 2015

21


móc koncertować i robić to po swojemu. W swoim języku, ze swoim zespołem, poruszając własne tematy, a na przekór show biznesowi, nie dbając o otoczkę medialną. Elżbieta również żyje inaczej i jest inna. Waży około 40 kilogramów i wspina się po Alpach. Tworzy własną, zupełnie nową jakość muzyczną i wydaje niemal wszystko na podróże, w najdziwniejsze miejsca świata. Nie bała się latami podróżować za niedostępną gwiazdą, długo ją do siebie przekonując. A po Mińsku Mazowieckim swój drugi dom ma na drugim końcu świata, wśród bliskich Cesarii Evory.

Ostatnia podróż

Elżbieta ma wiele wspomnień ze spotkań z Cesarią, w tym kilka w jej rodzimym Cabo Verde. Jednak najmilej wspomina jej ostatnią wizytę w Polsce, w Lublinie. Miały wtedy więcej czasu, na rozmo-

wy, wspólne picie kawy. Gdy żegnała ją na lotnisku w Warszawie, doznała dziwnego uczucia smutku, mimo że za kilka miesięcy w planach miała kolejny wyjazd do Cabo. Nie zdążyły się spotkać. Cesaria odeszła pół roku później, 17 grudnia 2011 roku, w wieku siedemdziesięciu lat. Pogrzebały ją problemy ze zdrowiem, kumulujące się przez całe życie, a także towarzyszące jej do końca ukochane papierosy i espresso. Zostawiła po sobie 16 płyt i niezliczone rzesze fanów. Wydana w rok po śmierci Cesarii płyta Elżbiety symbolicznie zatytułowana „Voyage” nie jest jedynym hołdem złożonym artystce. W tym roku opublikowała obszerną biografię swojej wyjątkowej przyjaciółki, choć Cesaria uważała to za zupełnie zbyteczne. Elżbieta Sieradzińska nieprzerwanie zajmuje się krzewieniem pamięci o bosonogiej diwie. A już niedługo odwiedzi ją w Mindelo, gdzie została pochowana.

Cesaria Evora z Włodzimierzem Wysockim

22

magazyn lubelski (33) 2015


i dwudziesty rok istnienia sklep贸w naszej sieci w Polsce. Przez wszystkie te lata konsekwentnie realizujemy sprawdzone zasady,

* dostosowujemy asortyment do potrzeb naszych


ludzie

k i f a

Astrog r

tekst Maciej Skarga foto Krzysztof Stanek

We wszechświecie jesteśmy malutkim trybikiem, który kręci się swoim rytmem, a cała ta gigantyczna machina funkcjonuje po swojemu. I nie mamy na to żadnego wpływu, bo rządzi się swoimi prawami. Ma niewyobrażalną moc, której nie należy się bać, ale trzeba nauczyć się ją rozumieć. Ma piękno i tajemnicę, dla której warto dać się mu przyciągnąć i oczarować. 24

magazyn lubelski (33) 2015


Bezchmurna letnia noc. Na obrzeżach Jarosławia dwaj kilkunastoletni chłopcy ułożeni na leżakach patrzą w niebo. Nad nimi jaśnieje Księżyc w pełni. Wygląda, jakby za chwilę miał ich do siebie przyciągnąć. W pewnym momencie zaczyna się jednak powoli chować w cień Ziemi ustawionej w linii prostej między nim a Słońcem. Jego tarcza staje się coraz ciemniejsza. Gdzieniegdzie widać na niej przebłyski czerwieni lub brązu. W końcu skrywa się całkowicie. Na niebie widać tylko migocące gwiazdy. Po kilkudziesięciu minutach zaćmienie Księżyca znika i nasz naturalny satelita znowu nabiera poprzedniego blasku. Chłopcy są oczarowani. W końcu udało się im zobaczyć zjawisko, które znowu pojawi się dopiero za kilka lat. Chwilę jeszcze rozmawiają i wracają do domów. Od tej pory jeden z nich – Adam Kisielewicz wie już na pewno, że obserwacje wszechświata będą jego życiową pasją. – Zafascynowały mnie piękno i tajemniczość kosmosu – wspomina ten moment Adam. – Poczułem też, że w trakcie takiej obserwacji budzi się moja wrażliwość i nic poza oglądanym zjawiskiem nie ma dla mnie znaczenia. Takie odczucie było możliwe, ponieważ na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku nie było Internetu. Najpierw więc trzeba było co nieco poczytać w książkach, a potem starać się samemu zobaczyć w naturalnych warunkach rzecz, którą dostrzegło się np. w atlasie nieba. I tylko od nas zależało, w co się będziemy bawić i czym się zainteresujemy w życiu.

Piękno kosmosu

Dość szybko zdobył lornetkę powiększającą piętnaście razy. I wtedy po raz pierwszy zobaczył przy Jowiszu księżyce Galileuszowe. Będąc licealistą, wykorzystywał każdą bezchmurną i bezdeszczową noc na oglądanie Drogi Mlecznej. W końcu to nasza galaktyka o kształcie dysku, którą z Ziemi, leżącej niemal w jego centrum, widzimy od wewnątrz. Wpatrywał się w jej strukturę przecinającą niebo, wiedząc, że świeci najjaśniej w okolicy gwiazdozbioru Strzelca. Kierował także swój uzbrojony wzrok w kierunku widocznych gwiazdozbiorów i planet z naszego Układu Słonecznego. Po maturze nie zdawał jednak na astronomię. Nie chciał, by była jego obowiązkiem. Wolał pozostać, jak sam mówi, przy astronomii miłośniczej. Wybrał więc studiowanie informatyki i w wolnych chwilach czerpanie przyjemności z oglądania wszechświata. Kupił sobie teleskop i prowadził obserwacje. Odwiedzał także obserwatoria astronomiczne. Oglądał galaktyki, wśród których nasza jest niemal drobnym pyłkiem wszechświata. Podziwiał mgławice, gromady kuliste i komety. Czuł moc i ogrom gwiazd odległych czasem od nas o kilka milionów lat świetlnych. Fascynował go nasz Układ Słoneczny z planetami: Merkurym, Wenus i Marsem, planetoidami i gazowymi olbrzymami: Jowiszem oraz Saturnem. Przyglądał się ich księżycom. I czasem zastanawiał się, czemu nie doceniamy tego, który krąży nad nami. Nie dość, że ma znaczący wpływ na stabilność ruchu Ziemi i na sfery

naszego życia, to także jest muzą poetów. Zakochani przy jego blasku wyznają sobie miłość, a miłośnicy astronomii śpiewają o nim niemal na każdym ze swoich plenerowych zlotów. Gdy tylko pokazuje się w nowiu, gromko mu nucą refren znanego przeboju: Kiedy Księżyc jest w nowiu, ludzie mówią „I Love You”. Cieszą się, że w odróżnieniu od pełni tło nieba nie jest rozświetlone i o wiele więcej można wtedy zobaczyć. – Obserwacja nieba daje uspokojenie, uczy cierpliwości i jest ucieczką od codziennej rzeczywistości – mówi Adam. – Fascynuje nas piękno kosmosu. Jego wielka tajemniczość. Jesteśmy zrzeszeni w Polskim Towarzystwie Miłośników Astronomii (PTMA). Oprócz lokalnych obserwacji nieba jeździmy na zloty, m.in. w Bieszczady, na Kasprowy Wierch, na chorwacką wyspę Laptowo i wielokrotnie na Teneryfę. Są tam obserwatoria astronomiczne, a i warunki pogodowe fenomenalne. Dwa tysiące pięćset metrów nad poziomem morza, suche powietrze i nie latają samoloty. Ale co jakiś czas lecą komety. A te Adam Kisielewicz szczególnie sobie upodobał, ponieważ są ulotne i nieprzewidywalne. Pamięta rok 1996. Obserwował kometę, która się nazywała D/1993 F2 Shoemaker-Levy 9. Przelatywała blisko Jowisza i naraz wciągnięta jego grawitacją rozerwała się na kawałki, po czym wchłonął je ten olbrzym, nazywany potocznie ze względu na swą niebywałą moc odkurzaczem Układu Słonecznego.

Gwiazdy po prostu są

Raz zaobserwowane zjawisko w pewnym punkcie wszechświata może się już nie powtórzyć. I stąd zrodził się pomysł, żeby go sfotografować. Astronom Adam stał się więc także astrofotografem. Zaczął od lustrzanki Zenit i zdjęć na błonie fotograficznej. Ich miejsce zajęła teraz aparatura cyfrowa. Sposób robienia zdjęć pozostał jednak ten sam. Przede wszystkim aparat fotograficzny musi być zainstalowany na specjalnym urządzeniu zwanym montażem paralaktycznym. Przyrząd ten przesuwa aparat (z teleskopem) zgodnie z ruchem Ziemi i taką samą prędkością, z jaką ona się obraca. Wtedy zawsze fotografowany obiekt widziany jest przez obiektyw w tym samym miejscu i możliwe są prawidłowo naświetlane zdjęcia. A bywa, że trwają dość długo. Kilkanaście minut, kilkadziesiąt, a bywa, że i o wiele dłużej. Są też takie obiekty, których naświetlanie trwa i trzydzieści – czterdzieści godzin. Np. mgławice, które chcemy naświetlić w pełnej gamie barw (narrowband). Wtedy takie zdjęcie trwa nawet kilka dni i robi się go etapami. Urządzeniem jednak już steruje komputer. Tak Adam Kisielewicz zrobił np. zdjęcia mgławicy Rozeta. Poświęcił temu w sumie dwadzieścia cztery godziny, trzy noce po osiem. Kiedy jednak przypomina sobie swoje pierwsze zdjęcia, ot choćby to kolorowe Wielkiej Galaktyki w Andromedzie, przyznaje, że wtedy tylko upór i wielka pasja pozwoliły mu się z nimi uporać. – Pierwsze moje urządzenie paralaktyczne do aparatu zrobił mi wedle własnego projektu kolega z naszego lubelskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. Robiąc magazyn lubelski (33) 2015

25


zdjęcie, patrzyłem w okular teleskopu i sprawdzałem, czy fotografowany obiekt stale jest w centrum kadru oznaczonym krzyżykiem. Jednocześnie w montażu paralaktycznym wytrwale pokręcałem śrubami z drobnym gwintem, żeby gwiazdy były punktowe. Nieporuszone. Naświetlanie trwało dwadzieścia minut. Moim rekordem jednak w takim robieniu zdjęć było fotografowanie w styczniowym mrozie. Wytrzymałem cztery godziny. Teraz takie urządzenia najnowszej generacji są podłączane do laptopa i wszystko działa samo. Mimo tego jednak o wyborze kadru decyduje człowiek. Zwłaszcza, gdy tak jak Adam Kisielewicz jest wręcz zakochany w całkowitym zaćmieniu Słońca. Dla niego moment, w którym Księżyc ustawia się na jednej linii między Ziemią a Słońcem i całkowicie zasłania jego światło, jest

26

magazyn lubelski (33) 2015

zjawiskiem wręcz kultowym. Wiele rzeczy w jednym momencie wtedy się naraz zmienia. Robi się ciemno, chłodno i przyroda natychmiast na to reaguje dziwnym zachowaniem. Dookoła mamy pomarańczowy horyzont. Na ciemnogranatowym niebie pokazują się gwiazdy. A Słońce ma piękną koronę. Słowem, wyjątkowo piękny obraz natury. Zrobienie jednak jego zdjęć nie jest takie proste. Choćby dlatego, że pas, w którym można w pełni to zjawisko obserwować, za każdym razem wypada w innym punkcie ziemi i ma szerokość od stu kilometrów do stu trzydziestu. A jednak się udało i Adam Kisielewicz może pochwalić się znakomitymi fotogramami całkowitego zaćmienia Słońca, które fotografował na Węgrzech jedenastego sierpnia 1999 roku. Na kolejne wybiera się także w 2017 roku do USA.


O całkowitym zaćmieniu Słońca może opowiadać godzinami. A kiedy w trakcie naszej rozmowy przypominam, że nawet teraz, w dwudziesty pierwszym wieku, znajdują się ludzie, którzy uznają ten fakt za początek końca świata, natychmiast wyjaśnia: – Koniec naszego świata nigdy tak nie będzie wyglądał. Jeśli już, to nastąpi wybuch Słońca, jak każdej gwiazdy. A powstająca wtedy fala uderzeniowa dosłownie zmiecie kilka najbliższych planet i my już sobie na to nie popatrzymy. Potem tylko skurczy się i zapadnie do środka. Ludziom się wydaje, że Słońce będzie gasnąć powoli. Niestety to nie jest ognisko. Mamy jednak jeszcze trochę czasu. Ot, co najmniej 4,5 miliarda lat i nie ma się na razie czym przejmować. – A znakami zodiaku i astrologią też nie? – pytam, drążąc ten wątek. – Oczywiście, że nie – odpowiada. – Jestem urodzony pod znakiem Raka. Ale nic poza tym z tego dla mnie nie wynika. Mój kolega pisze programy komputerowe i interesuje się astronomią. Jakiś czas temu, pracując dla jednej z pomorskich gazet, miał przygotowywać horoskopy. Napisał więc program, który je generował.

Zawsze czymś tam się od siebie różniły. On nawet ich do końca nie czytał. Ale miał dochód. I tyle. Gwiazdy po prostu są. I tylko tego należy się trzymać.

Nie da rady bez tego żyć

Tylko jak tu się tego trzymać, kiedy coraz częściej poza odludnym miejscem już ich właściwie nie można zobaczyć. A wszystko za sprawą ulicznych latarni, produkowanych w ten sposób, że część ich światła rozprasza się na boki, do góry, i nocą tło nieba robi się coraz jaśniejsze. Absurdem jest stawianie latarni z kloszami w kształcie kuli, bo świecą wszędzie tylko nie na dół, co jest przecież ich podstawowym zadaniem. Adam Kisielewicz przy każdej okazji zwraca na to uwagę. Takie złe oświetlenie spowoduje bowiem, że już niedługo nasze wnuki nie będą wiedziały, jak w naturalny sposób dostrzec Drogę Mleczną. I przekonuje, że tańszym sposobem i bardziej praktycznym w miastach jest tworzenie tzw. Parków Ciemnego Nieba. Służy temu

magazyn lubelski (33) 2015

27


inny typ oświetlenia rzucający światło tylko na ulice. Produkowany jest także w naszym kraju. A przykładem jego zainstalowania dzięki pomocy Stowarzyszenia „Polaris” są polskie gminy, np.: Lutowiska, Jeleśnia i Sopotnia Wielka. Sam na szczęście nie ma z tym problemu i odkąd przeprowadził się na Lubelszczyznę, postawił dom na działce odpowiednio dobranej do obserwacji nieba w miejscowości Kawka niedaleko Krasienina. Będąc z zawodu informatykiem, prowadzi rodzinną firmę o profilu medycznym. Jednocześnie zajmuje się produkcją małych przydomowych obserwatoriów astronomicznych. Do własnych obserwacji i fotografii nieba wykorzystuje odpowiednie aparaty, zmienne obiektywy, montaż paralaktyczny, astrograf (teleskop do robienia zdjęć nieba), kamerę i komputer do sterowania tymi urządzeniami. Niektórzy pytają go: „Adam, co ty w tych kropkach

28

magazyn lubelski (33) 2015

na niebie widzisz?”. Nawet nie tłumaczy, bo niestety wiedza przeciętnego człowieka na temat astronomii jest znikoma. Czasem jednak nieco wyjaśni. I wie, że będąc z gwiazdami już przez trzydzieści pięć lat, nigdy się z nimi nie rozstanie. – Moja astronomia – podkreśla – wzięła się z ciekawości poznania i wrażliwości na wyjątkowość wszechświata. Gdy podnoszę głowę i patrzę w gwiazdy, to za każdym razem czuję, jakbym je pierwszy raz widział. W moich oczach jest zawsze taka sama fascynacja. Zimą, gdy jest mroźne powietrze i czarne niebo, a ja zobaczę Oriona, robi mi się słodko na duszy, jakbym pił dobre wino. Nie da rady bez tego żyć. Jeśli pokochasz astronomię, nie sposób się od niej oderwać. Jego rodzice niejednokrotnie mu powtarzali, że człowiek musi mieć pasję, bo bez niej ginie. I życie człowieka byłoby nudne, gdyby jedynym jego celem było tylko przedłużanie gatunku. Obserwując wszechświat i zachodzące w nim zmiany, przyznaje im całkowitą rację.


biznes

Autohaus Otto – nowy dealer na lubelskim rynku samochodowym Z Jakubem Kłosińskim – dyrektorem zarządzającym Autohaus Otto rozmawia Piotr Nowacki – Stary punkt sprzedaży, nowy dealer, czy to zabieg marketingowy, czy faktyczna zmiana? – Absolutnie nie jest to zabieg marketingowy czy też PR-owy, to faktycznie nowy dealer na rynku lubelskim. Analizując rynek pod kątem obsługi i zadowolenia dotychczasowych klientów marki Volkswagen w Lublinie, musieliśmy podjąć radykalne działania. Błędy w dotychczasowej obsłudze wynikały z braku podstawowych umiejętności marketingowych. Pracownicy potrzebują nowego spojrzenia na to, jak powinno się prowadzić salon samochodowy, i tego, mam nadzieję, nauczą się od nowej części załogi, która została starannie dobrana przez obecnego właściciela. Dobry handlowiec powinien wiedzieć, jak poprowadzić klienta. Takich właśnie zatrudniliśmy w salonie VW. Nowy kierownik serwisu, nowy szef sprzedaży i od razu widzimy efekty. Sami klienci mówią, że w końcu mogą liczyć na fachową obsługę. – Czy zmiany dotyczą tylko salonu Volkswagena? – Zmiany zaszły również w salonie Škody. Stanowisko kierownika sprzedaży objęła nowa osoba, chociaż już wcześniej tam pracująca. To dobra decyzja, bo szybko odnotowaliśmy lepsze wyniki sprzedaży. Kupno tego salonu było najlepszą decyzją – to najmocniejszy element na mapie serwisów, które posiadamy. Staramy się utrzymać wypracowany poziom. Kompleksowo też zmieniamy jego wizerunek, tak aby był bardziej przyjazny dla klientów. Ale staramy się także o przywrócenie koncesji na autoryzowaną sprzedaż Audi, którą cofnięto poprzedniemu dealerowi. Szkoda, żeby taki region jak województwo lubelskie nie miał autoryzowanego salonu i serwisu tej marki. Właściciel podjął już starania, obecnie wszystko zmierza w dobrym kierunku. – Niektórzy twierdzą, że w Lublinie ceny u po-

przedniego dealera były wyższe niż w sąsiednich województwach. – Ceny i marże były podobnie jak wszystko w grupie VW są wystandaryzowane, czyli równe dla wszystkich. Sądzę, że problemem było niestaranne podejście w proponowaniu klientowi aktualnych rozwiązań, które oferuje importer VW – promocje, rabaty, dobór samochodów. Brakowało podstawowej elastyczności w komunikacji z klientem, bez której trudno o wiarygodność na rynku. Dealerów VW w Polsce obowiązuje ta sama cena, więc różnica w cenie ostatecznej pomiędzy dealerami, nie być istotna.. Czasami wynikać to może z nieuwagi klienta np. w kwestii koloru nadwozia i rodzaju lakieru. Kolor czarny a czarny metaliczny różnicuje cenę. Niemniej jednak sposób doboru oferty powinien być skuteczny. – Czy po zmianie właściciela możemy liczyć na dodatkowe usługi w waszym serwisie? – Tak, np. na blacharskie i lakiernicze. Gdy przejmowaliśmy spółkę, był to drugi dział, po serwisie Škody, który bardzo dobrze funkcjonował. Więc ten potencjał staramy się wykorzystać. Z technicznego punktu widzenia niewiele tam zmieniliśmy. Jakość wykonywanych usług jest na bardzo wysokim poziomie. Aktualnie rozwijamy współpracę z firmami ubezpieczeniowymi, której brakowało ale stopniowo to naprawiamy, w ramach nowych porozumień z firmami ubezpieczeniowymi. – Nowa filozofia działania firmy? – Firma kieruje się podstawową zasadą, czyli szeroką dostępnością aut od ręki. Mamy bardzo duży magazyn samochodów, szczególnie teraz w VW. Nie trzeba już czekać na samochód tak jak było to dotychczas. Klient powinien być przeświadczony, że z dużym prawdopodobieństwem wyjedzie od nas, wprost z salonu, swoim wymarzonym autem.

magazyn lubelski (33) 2015

29


Fabryka Pizzy –

atmosfera i smak

Chodzimy na obiad, lunch, kolację? Idziemy sami, z przyjaciółmi czy znajomymi z pracy? Ale dokąd się wybrać? Wiadomo, tam gdzie w pierwszej kolejności jest pyszne jedzenie! Tylko czy to wystarczy? Czy oprócz doskonałych smaków nie szukamy jeszcze czegoś więcej? Przecież chcemy spotykać się w miejscach, które są dla nas przyjazne, w których czujemy się komfortowo, które sprawiają, że smaki nabierają nowego wymiaru.

30

magazyn lubelski (33) 2015

Ciekawie zaprojektowane, komfortowe wnętrza uwzględniające potrzeby swoich gości są dziś bardzo cenione i licznie odwiedzane. I to jeden z powodów, dla którego w restauracji Fabryka Pizzy w Lublinie postanowiono przeprowadzić metamorfozę. – Długo myśleliśmy nad tym, co Państwu zaproponować, co spotka się z wysokimi oczekiwaniami mieszkańców Lublina, co będzie mogło nas wyróżnić na tle tak dużej konkurencji. Często mieliśmy już wypracowane rozwiązania i często na samym końcu je zmienialiśmy, często dochodziło pomiędzy nami do wymiany zdań, sporów niejednokrotnie, i tu zdradzimy może trochę tajemnicy, ale sytuacja taka miała miejsce prawie do samego zakończenia prac. Bardzo dokładnie zaprojektowaliśmy każdą strefę naszej restauracji, postawiliśmy na ciekawe nowoczesne oświetlenie z dodatkiem tak modnego teraz vintage. Powstała ściana z oryginalnej, starej cegły z klasycznym neonem nawiązującym do lat 60. Pojawiły się zaprojektowane specjalnie dla nas loftowe lampy z rur z klasycznymi żarówkami „Edisona”. Postawiliśmy na styl minimalistyczny z niewielką ilością wzorów, jedynym akcentem są hiszpańskie betonowe płytki na barze. Wszystkie blaty stolików wykonaliśmy z surowego drewna – opowiada Jakub Janiszewski, jeden z właścicieli restauracji, oprowadzając nas po wnętrzach. A jeśli Fabryka Pizzy, to oczywiście również kameralny plac zabaw dla najmłodszej klienteli. Komponuje się z całością lokalu i jest wykonany z eco materiałów. Zwraca uwagę dzieci płotem o nieregularnych kształtach, który wcale nie wygląda jak płot, domem, który nie przypomina domu, i dwoma kotami, które trochę są kotami, a trochę nie, i które wszystkiego pilnują.


Filozofia restauracji Fabryka Pizzy wydaje się bardzo prosta – dać gościom to, co najlepsze, każdego dnia starając się bardziej. Doskonale jest to wyczuwalne w doborze najlepszych włoskich składników, dopracowywaniu każdego dania, w starannym wypieczeniu każdej pizzy. Właściciele restauracji z uwagą śledzą trendy kulinarne i wprowadzają interesujące smaki w daniach sezonowych. Nie boją się oryginalnych połączeń – była już śliwka wędzona na pizzy, były kasztany, a już niedługo będzie można spróbować kolejnych nowych smaków, o czym będzie informować znajdująca się w restauracji Tablica Dań Sezonowych oraz fanpage Fabryka Pizzy Lublin. Znajdująca się w centrum Lublina Fabryka Pizzy z pięknym widokiem na zabytkową zabudowę miasta to nie tylko restauracja. Jej marka co roku jest widoczna podczas akcji „Stół Pajacyka” oraz „Szlachetna Paczka”. Fabryka Pizzy sponsoruje i mocno kibicuje grupie zapalonych amatorskich piłkarzy z drużyny

„716 Fabryka Pizzy”, która z roku na rok pnie się w tabelach i osiąga kolejne sukcesy sportowe. Dodatkowo są tu organizowane dla szkół i przedszkoli warsztaty kulinarne, podczas których dzieci mogą własnoręcznie przygotować pizzę i poznać tajniki tradycyjnej włoskiej kuchni. – Zmieniliśmy się i cały czas się zmieniamy dla Was, bo wiemy, że nic nie trwa wiecznie, a to, co nas najbardziej cieszy, to zadowolone twarze naszych gości – podsumowują nasze spotkanie właściciele restauracji. Fabryka Pizzy znajduje się przy placu Wolności 2 w Lublinie na parterze Pałacu Parysów. Restauracja realizuje zamówienia telefoniczne: 81 442 35 50 lub poprzez www.fabrykapizzy.pl Dzięki aplikacji Wirtualny Spacer można zapoznać się z wystrojem lokalu, dokonać wyboru stolika i jego rezerwacji. Wystarczy wejść na stronę www. google.pl/maps, wpisać Fabryka Pizzy Lublin i kliknąć: Zobacz Wnętrze. magazyn lubelski (33) 2015

31


społeczeństwo

Targi aktywnych niepełnosprawnych

W

Tekst Maciej Skarga Foto Olga Michalec-Chlebik

dniach 3–4 grudnia na terenie Targów Lublin S.A. przy ul. Dworcowej odbyła się Trzecia Edycja Lubelskich Targów Aktywności Osób Niepełnosprawnych zorganizowana przez Prezydenta Miasta Lublina we współpracy z Forum Kobiet Lublina, Państwowym Funduszem Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie w Lublinie, Stowarzyszeniem na Rzecz Osób Potrzebujących Wsparcia „IUVO”, Stowarzyszeniem Rodzin Osób z Zespołem Downa „Ukryty Skarb”, Fundacją Fuga Mundi oraz Polską Fundacją Ośrodków Wspomagania Rozwoju Gospodarczego „OIC Poland” z siedzibą w Lublinie. Całość koordynowało Lubelskie Centrum Aktywności Obywatelskiej, działające w Urzędzie Miasta Lublin.

32

magazyn lubelski (33) 2015


Niepełnosprawni wraz ze swoimi rodzinami spotkali się nie tylko we własnym gronie, ale i z tymi, którzy z niepełnosprawnością mają na co dzień niewielką styczność. Ten wzajemny kontakt sprawił, że ci pierwsi dostrzegli, jak wielką rolę w rehabilitacji ma wyjście z domu i nie zamykanie się tylko w rodzinnym kręgu z problemem niepełnosprawności najbliższych osób. Drudzy zaś zrozumieli, że często występujący u nich lęk przed kontaktem z niepełnosprawnymi jest zupełnie bezzasadny. Przekonali się także, że w wielu przypadkach ułomność fizyczna wcale nie jest jednoznaczną z intelektualną. W trakcie targów odbyły się dwie konferencje. Pierwsza została zainaugurowana wystąpieniem Moniki Lipińskiej, zastępcy Prezydenta Miasta Lublina do spraw społecznych, i poświęcona była aktywności osób niepełnosprawnych w dziedzinie kultury. Głównie dotyczyła tańca jako formy aktywizacji, rehabilitacji, zabawy oraz integracji. Można było zobaczyć tańce latynoamerykańskie w wykonaniu Agaty Wojciechowskiej i Daniela Jeżmanowskiego, poruszających się na wózkach. Aplauz wzbudził pokaz taneczny wykonany do utworów Abby przez dzieci z zespołem Downa oraz formacji „Mix” młodzieży niedosłyszącej i tanecznej grupy Teatroterapii Lubelskiej. Furorę zrobiły seniorki w wieku 60+, które przygotowały pokaz tańca nowoczesnego w ramach warsztatów dofinansowanych ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Ich celem było pokazanie, że aktywność fizyczna może być alternatywą spędzania wolnego czasu dla osób w każdym wieku, także tych

o ograniczonej sprawności. Wielu wzruszeń dostarczyły przedstawienia: „Jesień”, wykonane przez dzieci skupione w lubelskim Dziennym Ośrodku Adaptacyjnym dla Dzieci i Młodzieży z niepełnosprawnością intelektualną i „Akademia Pana Piotra” z formacji „Gamza”. Natomiast druga konferencja, w której uczestniczyli przedsiębiorcy, dotyczyła możliwości zatrudniania osób niepełnosprawnych. Anna Ciesielska-Siek, specjalistka od HR, podkreśliła tak ważne cechy pracowników z niepełnosprawnością, jak rzetelność wykonywanych obowiązków oraz lojalność. Podczas konferencji swoje usługi w zakresie zatrudnienia prezentowały także instytucje, które ułatwiają osobom niepełnosprawnym znalezienie pracy. Małgorzata Szestopałko ze Stowarzyszenia „IUVO”, które realizowało ten projekt, tak oceniła to dwudniowe wydarzenie. – Pokazaliśmy, że wbrew różnym opiniom osoba niepełnosprawna może wiele zrobić i podobnie jak inni ucieszyć nas oraz wzruszyć. Nie mogę powstrzymać łez, widząc oznaki radości na twarzach naszych dzieciaków i młodzieży występujących na scenie. I jestem przeszczęśliwa, że dzięki takiej imprezie spotkali się z rówieśnikami i w tak szerokim gronie rodzinnym. Od dziewiętnastu lat wychowuję córkę z poważnym zespołem chorobowym i wiem, jak błędne jest izolowanie się z takim problemem w domowym zaciszu. Każdy rodzic dziecka niepełnosprawnego musi się nauczyć cieszyć tym, co ma. Wtedy i jego dziecko będzie szczęśliwsze. Podczas targów było również prezentowane rękodzielnictwo. Można było kupić m.in. świąteczne ozdoby wykonane przez osoby niepełnosprawne.

magazyn lubelski (33) 2015

33


biznes

Budynek siedziby Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubelskiego, ul. Grottgera 4, Lublin. I miejsce w kategorii: obiekt administracyjno-biurowy.

Kryształowa Cegła

magazyn lubelski (33) 2015

34


Zespół Krytych Pływalni Aqua Lublin, al. Zygmuntowskie 4, Lublin. I miejsce w kategorii: obiekt sportowo-rekreacyjny.

Jeden z najważniejszych konkursów architektonicznych w Europie Wschodniej, Kryształowa Cegła, po raz kolejny docenił najciekawsze realizacje budowlane. Rok 2015 to rok jubileuszowy konkursu, organizowanego przez Polskie Towarzystwo Mieszkaniowe w Lublinie. Już od 15 lat zajmuje się promocją najlepszych inwestycji budowlanych, a także integracji regionów po obu stronach wschodniej

granicy Unii Europejskiej. Konkurs jest zdecydowanie największym, najbardziej reprezentatywnym i najszerszym przeglądem inwestycji budowlanych Europy Wschodniej, zarówno nowych, jak i tych modernizowanych czy rewitalizowanych. Z roku na rok rośnie liczba uczestników, którzy nie wahają się poddać swoje osiągnięcia międzynarodowej próbie i krytyce. Tym samym konkurs stał się w tym czasie Budynek administracyjny z kompleksem rekreacyjnym, Mińsk.

magazyn lubelski (33) 2015

35


Budynek adm Budynek Mieszkalny Wielorodzinny „C”, ul. Chabrowa 2, Lublin. I miejsce w kategorii: budynek mieszkalny. inistracyjny z kompleksem rekreacyjnym, Mińsk.

największym przeglądem dokonań architektonicznych, inżynierskich, konserwatorskich w tej części Europy, a statuetka Kryształowej Cegły postrzegana jest jako wyraz uznania i szczególna forma rekomendacji. Na uroczystej gali, która odbyła się 11 grudnia, wśród nagradzanych prym wiodły obiekty z Lublina, zajmując tym razem aż sześć pierwszych miejsc spośród wszystkich jedenastu kategorii. Ogółem w konkursie wzięły udział 42 obiekty – 30 obiek-

tów z Polski (woj. lubelskie, podlaskie, podkarpackie, warmińsko-mazurskie), 9 obiektów z obwodu mińskiego na Białorusi i 3 obiekty z Ukrainy. Od kilku lat LAJF patronuje wydarzeniu. Po każdej edycji prezentujemy najciekawsze naszym zdaniem realizacje. (ag) Foto: archiwum PTM Budynki Mieszkalne na terenie byłej jednostki wojskowej „Sewiernyj” u zbiegu ulic Krasnogwardejskiej i Szczorsa, Brześć - Białoruś.

36

magazyn lubelski (33) 2015


Budynek adm Budynek Mieszkalny Wielorodzinny „C”, ul. Chabrowa 2, Lublin. I miejsce w kategorii: budynek mieszkalny. inistracyjny z kompleksem rekreacyjnym, Mińsk.

Inkubator Przedsiębiorczości, Lublin.

Budynek Biurowy SkyRes Warszawska, ul. Warszawska 18, Rzeszów. III miejsce w kategorii: obiekt administracyjno-biurowy.

37

magazyn lubelski (33) 2015


biz-njus Centrum Transferu Wiedzy

Uroczyście zostało otwarte Centrum Transferu Wiedzy KUL, które jest ostatnią częścią Collegium Jana Pawła II znajdującego się na parceli pomiędzy Alejami Racławickimi i ul. Łopacińskiego w Lublinie. Budynek o charakterze dydaktycznym i całkowitej powierzchni ponad 7 tysięcy metrów kw. kosztował prawie 24 mln złotych. Centrum to także jednostka organizacyjna, której zadaniem jest współpraca z otoczeniem uniwersytetu, w tym m.in. monitoring zmian i oczekiwań interesariuszy i wspomaganie działań popularyzujących działalność i osiągnięcia uniwersytetu. Centrum Transferu Wiedzy jest drugą w krótkim czasie oddaną do użytku jednostką organizacyjną KUL. Od listopada tego roku na kampusie uniwersyteckim przy ul. Konstantynów działa Interdyscyplinarne Centrum Badań Naukowych, w skład którego wchodzą specjalistyczne laboratoria do innowacyjnych badań i aplikacji, m.in. w zakresie mikroskopii konfokalnej i elektronowej, optyki rentgenowskiej, stresu oksydacyjnego, materiałów kompozytowych i biomimetycznych. (maz)

SnapBook podbija Londyn

(pod)

Czapki dla najlepszych

Właśnie ukazała się druga edycja francuskiego przewodnika kulinarnego „Gault&Millau” na 2016 rok. Publikacja ukazuje się cyklicznie od 1965 roku, ale dopiero po raz drugi omawia hotele, restauracje i produkty regionalne z Polski, w tym z Lubelszczyzny. W tej edycji autorzy omówili 390 restauracji, 100 hoteli, a także produkty regionalne. Na Lubelszczyźnie zwróciło na siebie uwagę 11 restauracji, 6 hoteli oraz 4 regionalne smakołyki. Jedna z kulinarnych czapek, która jest elementem systemu oceniania przez ekspertów, trafiła w ręce Adama Piechaczka, szefa kuchni Restauracji Ego w Hotelu Alter, znajdującym się na lubelskim starym mieście, który został doceniony za suwidowany i grillowany stek z polędwicy wołowej z purée z ciecierzycy i z grillowanymi dodatkami: ziemniakami i pachnącymi boczniakami. Nagrodzeni szefowie kuchni wzięli udział w uroczystej gali, jaka miała miejsce we Wrocławiu. (ag) (pod)

38

magazyn lubelski (32) 2015

Targi Techcrunch to szansa dla startupów z całego świata, aby pokazać się szerszej publiczności. Tegoroczna edycja odbyła się w Londynie. Niezobowiązująca atmosfera sprzyja nawiązywaniu cennych znajomości, które mogą okazać się przydatne w dalszej działalności. Co więcej, jeśli pomysł okaże się interesujący, jest szansa na uzyskanie wsparcia u inwestorów. Znakiem rozpoznawczym targów jest obecność przedstawicieli firm„mobile”, czyli aplikacji, stron www, nowych technologii. W tym roku polską wizytówką byli, pochodzący ze Świdnika dwudziestokilkulatkowie, założyciele SnapBooka - Patryk Mucha i Adrian Skiba. -W naszym przypadku wyjazd był bardzo owocny, otrzymaliśmy liczne zapytania od inwestorów i innych aplikacji o możliwość współpracy i świadczenia im naszych usług. Przedstawiliśmy tam nasz podstawowy produkt jakim jest SnapBook oraz kilka produktów które zamierzamy wprowadzić w najbliższej przyszłości.- mówi Adrian. A drugi z pomysłodawców dodaje - Mocno wierzymy w to, że wiele osób nas zapamięta, przez 12 godzin, czyli tyle ile czasu mieliśmy na swoje stoisko. Rozmawialiśmy z około 500 osobami, 20 potencjalnymi inwestorami i wieloma firmami zainteresowanymi współpracą. Często słyszeliśmy, że ktoś już nas zna z social media. Ostatni z naszych rozmówców powiedział, że na targach jest o nas „głośno”, i że cieszymy się sporym zainteresowaniem. (abc)


biz-njus Coworking by Lublin

Indywidualna lub grupowa praca w wynajętym pomieszczeniu wyposażonym w niezbędne media to coraz bardziej popularna forma funkcjonowania biznesu zakładanego przez tzw. freelanserów lub osoby dopiero rozpoczynające działalność gospodarczą. Centra coworkingowe znajdują się w każdym większym mieście w Polsce. W Lublinie z inicjatywy Urzędu Miasta takie centrum zostało usytuowane w budynku przy ul. Zana 38. Można z niego korzystać od poniedziałku do piątku. Lokal przeznaczony jest dla przedstawicieli startupów, osób fizycznych oraz podmiotów gospodarczych. Znajduje się tu bezpłatny dostęp do Internetu, stanowiska pracy i miejsca umożliwiające spotkania zawodowe. Tego typu działania mają na celu wspieranie startujących w biznesie również poprzez kontakt z innymi. Warunki tu stworzone pozwalają na komfort pracy, jakiej często nie ma się w domu. Wśród korzystających z coworkingu są i młode matki, i osoby niepełnosprawne. Ten nowy styl pracy został zapoczątkowany 10 lat temu w USA, kiedy szukający spokoju „wolni strzelcy” umawiali się do pracy w jednej z kawiarni na Manhattanie. (ag)

NOWA ŠKODA SUPERB (pod)

Sukces na 70-lecie

– Powiedziałem sobie, że nigdy nie zamknę do zera żadnej fabryki – powiedział podczas konferencji prasowej Jerzy Starak, właściciel lubelskiej Polfy. Po osiągnięciu 40 milionów złotych długu firma nareszcie wyszła z impasu. Ukierunkowała się na produkcję wysokiej jakości opakowań dla farmaceutyków, żeby w tym roku osiągnąć 15-procentowy udział w rynku opakowań w Polsce. W ciągu ostatnich dwóch lat spółka uzyskała samodzielność finansową, a przychody z produkcji opakowań i akcesoriów medycznych przewyższyły produkcję samych farmaceutyków. Przychód na koniec 2015 roku szacowany jest na 19 milionów złotych, w przyszłym roku wzrośnie on o kolejne 20%. To efekt m.in. kontraktu, dzięki któremu za kilka tygodni do USA trafią pierwsze dostawy 5 milionów sztuk opakowań. Na sukces lubelskiej Polfy złożyło się kilka czynników – ukierunkowanie produkcji na opakowania medyczne wysokiej jakości, inwestycja w nowe technologie, remont infrastruktury, uniezależnienie się od dostawców, a także stworzenie zespołu składającego się z pasjonatów. Dzięki zmianie myślenia spółka obecnie świadczy kompleksowe usługi na miejscu „pod jednym dachem” – od opracowania koncepcji po wysterylizowane opakowanie na sprzedaż. Zarząd firmy prognozuje, że nawet 50% produkcji finalnie trafi na eksport na rynki Unii Europejskiej, USA oraz na Daleki Wschód, w tym do Japonii. (maz)

SZEROKIEJ DROGI

NOWA ŠKODA SUPERB W zależności od wariantu i wersji zużycie paliwa w cyklu łączonym od 4,0 do 7,2 l/100 km, emisja CO2 od 105 do 163 g/km. Informacje dotyczące odzysku i recyklingu pojazdów wycofanych z eksploatacji na stronie www.skoda-auto.pl.

NIEZIEMSKI STYL. KOSMICZNA PRZESTRZEŃ. Klasę premium rozpoznasz bezbłędnie każdym zmysłem: nieziemski styl, kosmiczna przestrzeń wnętrza, doskonałe wyposażenie i najwyższy komfort, dostępne dla nielicznych. W jednym punkcie zmieniamy tę definicję. Poznaj Nową ŠKODĘ Superb. Klasa premium stała się dostępna. Model gotowy na jazdę próbną już czeka na Ciebie w Salonie ŠKODY. Nazwa dealera Autoryzowany Salon i Serwis ŠKODA Auto nr 87 Adres dealera, dane kontaktowe Autohaus Otto Auto Grupa Sp. z o.o., ul. Piasecka 20A, 21-040 Świdnik Strona WWW + 48 81 745 58 50 w 150, + 48 81 745 58 55, + 48 605 304 227 www.skoda-auto.pl


pasje

Od breakdance’a do oldtimera tekst Iza Wołoszyńska foto Krzysztof Stanek

– Po co to robimy? Zawsze kręciły mnie tajemnicze miejsca, dziwne historie. Są na świecie ludzie, którzy szukają opuszczonych samochodów po to, by zrobić im perfekcyjną fotę, takie hobby, rodzaj kolekcjonowania. Ja jestem filmowcem, potrzebuję obrazu, dźwięku, muzyki. Te moje wraki mają duszę i historię, która powinna być opowiedziana – tak streszcza swój projekt Jacek Wawryszuk, pomysłodawca i reżyser filmu „Wraki Lubelszczyzny”. Spotykamy się we Włodawie, skąd pochodzi Jacek, w barze w suterenie. Dym snujący się po pomieszczeniu gryzie w oczy, więc prosimy panią za barem o możliwość otwarcia drzwi, na co dowiadujemy się, że ona nie po to pali w kominku, żeby jej teraz wszystko wywietrzyć. Dopijamy więc kawę i ruszamy w teren. W okolicy Włodawy można obejrzeć kilka pojazdów, które staną się bohaterami filmu. Chociaż na YouTube można już zobaczyć wiele z nich w krótkich zajawkach – zwiastunach filmu, to jednak zobaczyć je tam, a zobaczyć je na żywo i poznać

40

magazyn lubelski (33) 2015

miejsce ich „pobytu”, to zupełnie co innego. Wyjeżdżamy w kierunku Korolówki, drogą z płyt, na której samochód wpada w wibracje, a rozmowa staje się niemożliwa. Skręcamy w szutrówkę, mijamy parę gospodarstw. Za stodołą jednego z nich, w asyście wysokich brzóz stoją...

Dwa garbusy i jeden Robur Samochodom brakuje kilku szyb, klap silników. Jeden ma ciemny morski kolor, a drugi cukierkowy róż. Zmiękczyłby serce każdej kobiety. Delikatną kierownicę, też różową, opina cienka skórka zapinanego na zatrzaski ochraniacza. Wyglądają jak martwi kochankowie. Tyle wrażenia wizualne. A fakty? W 1933 roku Ferdinand Porsche dostaje od Adolfa Hitlera zadanie skonstruowania samochodu dla


ludu, czyli po ichniemu volkswagena. Ma on spełniać określone wymagania konstrukcyjne i cenowe. Prostota konstrukcji ma eliminować usterkowość, a pojazd ma być dostępny dla kieszeni przeciętnego obywatela. Wybuch wojny pokrzyżował i powstrzymał realizację przedsięwzięcia, ale intencja Hitlera się spełniła – zaraz po wojnie ruszyła masowa produkcja, a garbusy były produkowane do 2003 roku. W sumie na świecie powstało ich ponad 21 milionów. Z czego dwa gniją pod Włodawą. Jedziemy dalej. Następny pojazd to reprezentant enerdowskiej myśli technicznej. Jego nazwę należy łączyć z łacińską nazwą dębu: Quercus robur. Ale Robur 3000 z 1986 roku nie jest wrakiem. Jest to stary, zasłużony samochód. Pomocnik, partner w pracy, którego nie może spotkać taki los, jak zezłomowanie. On tu ma dożywocie – na ogrodzonym terenie, nad stawem, w którym wiosną wesoło rechoczą żaby. Jest otoczony sentymentem i wdzięcznością. – Woziłem nim wszystko, materiały

budowlane, ludzi, zrobiłem nim mnóstwo budów! Jest tu miejsce dla dziesięciu osób i jeszcze półtorej tony ładunku w tylnej, oddzielonej ścianą części. Ach, to dobry samochód był! – opowiada niemal wzruszony właściciel. Pewnie projektanci byliby dumni, słysząc taką opinię, bo właśnie taki samochód chcieli stworzyć – wszechstronny, wytrzymały i trwały jak dąb.

Suspens na Podzamczu – Kiedy byliśmy dzieciakami, każdy wiedział, że coś tu jest, przechodziliśmy tędy w drodze do szkoły, zwłaszcza ci, którzy wybierali tę nie najkrótszą drogę – wspomina, śmiejąc się, Jacek. – Pod plandeką widać było wyraźnie kształt samochodu. Ale co jest pod nią? Wyobrażaliśmy sobie różne rzeczy, krążyły pogłoski o nieboszczyku… – Ten pojazd musiał wejść do projektu, nikt się jednak nie spodziewał, że będzie to takie trudne i czasochłonne. Właściciel pojazdu, magazyn lubelski (33) 2015

41


42

magazyn lubelski (33) 2015


starszy człowiek, mieszka daleko, nie chciał, żeby robić szum wokół jego pojazdu, żeby ktoś coś mówił, oglądał. Ale w końcu namawiany przez różne osoby, zgodził się. Wszystko zostało uwiecznione – wejście do sadu, kadry z daleka, ogólne i wreszcie ten moment, kiedy porośnięta zielonym mchem plandeka idzie w górę, jak kurtyna w teatrze. Tak została ujawniona syrena stojąca od kilkunastu lat pod plandeką w sadzie na włodawskim Podzamczu. Ale to niejedyna syrena w projekcie. W trakcie powstawania filmu Jacek sam stał się właścicielem klasyka. To Syrena 105 z 1974 roku, biała, z wyraźnymi śladami rdzy wokół drzwi i chromowanym zderzakiem. Kiedy Jacek wziął do ręki stary papierowy dowód rejestracyjny w kolorze różowo-pomarańczowym, okazało się, że syrena dużą część swojego życia spędziła na ulicy, na której mieszkał Jacek w dzieciństwie. – Pamiętam ją, bawiliśmy się wokół niej. A teraz znalazłem ją w zupełnie innej miejscowości! Tak się w niej zakochałem, że śniła mi się po nocach. Niedługo zostanie uruchomiona, przyda się w czasie promocji filmu, jest częścią tego projektu. Będzie jedyną jeżdżącą syreną we Włodawie, więc stanie się to, czego oczekuję po naszym filmie – młodzi zobaczą samochód, który zniknął z naszych ulic. Wiosną 2015 roku Jacek kupił nową kamerę i szukał ciekawego obiektu, na którym wypróbowałby jej możliwości. Jako pasjonat tajemniczych, nieznanych miejsc, wiercił dziurę w brzuchu szwagrowi, który wiedział o istnieniu stodoły pełnej porzuconych samochodów. Wreszcie szwagier zmiękł i pojechali. Miejsce było rzeczywiście niezwykłe. Wspomina to tak: – Stało tam kilka samochodów, których nigdy nie widziałem na oczy! Piękne klasyki, pewnie unikaty, zakurzone, zapomniane, zawalone jakimiś śmieciami. To wtedy pomyślałem – robię o tym film!

Jak w starym kinie W tej stodole na skraju Lubelszczyzny, pod czułym okiem kamery, magazyn lubelski (33) 2015

43


44

magazyn lubelski (33) 2015


doszło do połączenia miłości do motoryzacji i potrzeby odgrzebania jakiejś ukrytej treści, eksploracji tajemnicy. I zrodził się plan. Znaleźć więcej takich miejsc, zapomnianych samochodów, wrośniętych w ziemię resztek, wrócić je do życia poprzez opowiedzenie ich historii. Jak trafiły do Polski, kto je tu sprowadził, kto był ich właścicielem w latach świetności i wreszcie – dlaczego stały się wrakami? Utrwalić to w postaci filmu, udźwiękowić. Do projektu dołącza Paweł Piędzio, przyjaciel Jacka, z zamiłowania fotograf. Pocztą pantoflową rozsyłają wici o poszukiwaniach porzuconych samochodów. Na odzew nie trzeba było długo czekać. Posypały się informacje z różnych stron województwa. To przerosło ich oczekiwania, myśleli, że z kamerą w plecaku obskoczą kilka stodół w najbliższej okolicy na rowerach. Zapakowali więc kamery, aparaty i cały potrzebny sprzęt, ale do rovera, i jeździli: powiat włodawski, okolice Chełma, Biłgoraj, okolice Puław, Lublina. Zebrali materiał o 27 pojazdach. Tak naprawdę przygoda z filmem zaczęła się dawno temu w zupełnie innych okolicznościach. Włodawa, koniec lat dziewięćdziesiątych. Bloki, dzieciaki, hip-hop. Niby niewiele z tego może wyniknąć. Ale dzieciaki zaczynają tańczyć breakdance, zaczyna się pasja. Spotykają się, uczą, wyjeżdżają na pokazy, imprezy, koncerty. W gronie znajomych pada pomysł, by to nagrywać, bo jest fajnie, bo atmosfera super, bo postępy coraz większe. Jacek podejmuje wyzwanie. Zapoznaje się z kamerą, powstają pierwsze nagrania, pierwsze montaże, coś zaczyna wychodzić. Potem idzie całkiem nieźle, bo od 2005 roku, już w Warszawie, pracuje przy rejestrowaniu koncertów, imprez muzycznych, produkcji filmów, teledysków. Po kilku latach wrócił do Włodawy, nie uznając opinii, że tu się nic nie dzieje. Łącząc pasję do filmu z pracą zawodową, założył lokalną telewizję internetową TV Włodawa, produkuje filmy reklamowe, organizuje imprezy masowe, współpracuje z lokalnym samorządem. Projekt „Wraki Lubelszczyzny” realizuje prywatnie, bazując na

własnych środkach finansowych. Korzysta z bezinteresownej pomocy przyjaciół. Także przy montażu czy udźwiękowieniu filmu liczy na wsparcie, również ze strony tych, z którymi pracował w okresie warszawskim. Historię przedstawionych w filmie pojazdów opowiadał będzie zza kadru narrator, przydałby się dobry głos, może nie aż Krystyny Czubówny, ale taki, który będzie brzmiał profesjonalnie i znajomo. Od strony muzycznej zaplecze jest szerokie, choć muzyk, na którego wsparcie Jacek liczył, zaczął właśnie karierę polityczną. W filmie przedstawione zostaną portrety i historie kilkunastu pojazdów. Niektóre z nich to prawdziwe perełki, by wymienić choćby BMW Dixi. Facebookowy fanpage „Wraki Lubelszczyzny” polubiło już niemal pięć i pół tysiąca ludzi. Zwiastuny filmu na YouTube cieszą się równie dużym zainteresowaniem. Wokół filmu zawiązuje się grono ludzi, którzy pomagają, wspierają i oczywiście czekają na premierę. To znaczy, że projekt się podoba, że pomysł chwycił. Premiera filmu, początkowo planowana na jesień tego roku, została przełożona na maj 2016. Wiosenna aura pozwoli na lepszą oprawę wydarzenia. Autorzy projektu zamierzają połączyć pierwszą prezentację ze zlotem klasycznych pojazdów, które zimą raczej nie wyjeżdżają na ulice, lecz stoją w suchych garażach. Fani czekają niecierpliwie. Może bohaterowie filmu – wraki, też czekają na to, aż staną się celebrytami? W pewnym sensie ożyją wtedy, będzie się o nich mówić, podziwiać ich specyficzny urok... Może liczą na to, że film odmieni ich los? Znajdą się nowi właściciele? Niewykluczone, że tak. Przecież odrestaurowanie starego samochodu to dziś sprawa modna i stosunkowo łatwa. Na zachętę warto przytoczyć sparafrazowane już przez kogoś słynne zapytanie Kennedy’ego: „Nie pytaj, co twój klasyk może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla klasyka, dla historii motoryzacji?”.


moto

Optymalizacja wrażeń

KIA OPTIMA tekst Piotr Nowacki foto Krzysztof Stanek

To czwarta generacja tego modelu, zaprojektowana przez projektantów marki KIA pod kierownictwem Petera Schreyera. Tego samego, który dla koncernu Volkswagen tworzył takie modele, jak VW New Beetle i Audi TT. Jego wpływ jest wyraźnie widoczny przy nowych modelach marki KIA. Do testowania otrzymaliśmy Kia Optima w najlepszej wersji oferowanej przez tę markę, którą producent określa w prosty sposób, podobnie jak rozmiar odzieży – XL. Nowa Optima od razu wzbudziła nasze zainteresowanie. Nie tylko zresztą nasze. Podczas sesji zdjęciowej wielu przechodniów zatrzymywało się, zadając szereg pytań na temat modelu. A teraz o różnicach. Jeśli chodzi o gabaryty samochodu, to w stosunku do poprzednich modeli w tym rozstaw osi zwiększony został do 2805 mm (+10 mm), a nadwozie poszerzono do 1860 mm (25 mm) i wydłużono do 4885 mm.

46

magazyn lubelski (33) 2015

Dzięki tym zabiegom Optima uzyskała dużą i przestronną kabinę. Po zajęciu miejsca za „fajerą”, na wentylowanych i podgrzewanych fotelach, widzimy dobrze rozplanowane i ergonomiczne wnętrze. Na pierwszy rzut oka widać wpływ niemieckiego stylisty. Materiały użyte do wykończenia wnętrza pozwalają poczuć, że mamy do czynienia z klasą prestiż. Pedały i spocznik z nakładkami ze stali kwasowej oraz podgrzewana kierownica to tylko niektóre z udogodnień. Nie brakuje tu także rozwiązań związanych z najnowszą technologią, jak chociażby monitorowanie otoczenia samochodu przez zespół kamer 360 stopni czy indukcyjne ładowanie telefonu. Nie wspominając już o inteligentnym asystencie kierowcy, systemie, który zahamuje auto na tyle wcześnie, aby nie doszło do zderzenia z poprzedzającym nas pojazdem lub pieszym (nie testowaliśmy tego systemu), czy o systemie kontrolującym


opuszczanie pasa ruchu. Ten system wykrywa pasy boczne i ostrzega nas w przypadku ich niezamierzonego opuszczania. Jeśli zjedziemy z wcześniej obranego pasa, automatycznie sprowadza nas tam z powrotem poprzez drobne korekcje kierownicy. Sprawdziliśmy działanie systemu na dobrze widocznych pasach. Rzeczywiście, przy wolno puszczonej kierownicy auto samo korygowało zakręty. Po przejechaniu ok. 400 m system sygnalizował konieczność przejęcia kontroli przez kierowcę, wyświetlając na centralnym ekranie odpowiedni komunikat. No cóż, byliśmy twardzi i postanowiliśmy zaczekać, co będzie działo się dalej... i po kolejnych 400 m system automatycznie się wyłączył. To nie do końca zrozumiałe, bo powinien przecież stanowić asekurację na wypadek, gdyby kierowca utracił kontrolę nad prowadzeniem pojazdu, nie reagował, np. zasnął. A tu niespodziewanie system „obraził

się” i wyłączył. To naszym zdaniem zaskakujące rozwiązanie. Jednostka, którą dysponowaliśmy, była wyposażona w silnik wysokoprężny 1,7 CRDi o mocy 141 KM. To sprawdzona jednostka, która jeśli jeździmy więcej po trasie niż w mieście, będzie nam służyć przez lata. Niestety, przy wyborze silnika nie poszalejemy. Obok wyżej opisanej jednostki mamy bowiem jeszcze jednostkę benzynową 2.0 CVVL, która daje moc 163 KM i moment obrotowy na poziomie 196 Nm. Patrząc na naszą krótką przygodę z KIA Optimą, możemy bez wątpienia powiedzieć, że na rynku pojawił się poważny gracz w segmencie klasy D. My czekamy jeszcze na wersję kombi, no i nowy silnik. To wszystko ma być w przyszłym roku, jak zapewnił nas Mariusz Ciechomski, szef działu sprzedaży firmy TECHNOTOP, dealera marki KIA. magazyn lubelski (33) 2015

47


galeria Grand Prix, Jacek Rudzki

Międzynarodowe Biennale Plakatu Studenckiego Ponad 1500 zgłoszeń konkursowych i blisko 350 zakwalifikowanych plakatów z 32 krajów to Międzynarodowe Biennale Plakatu Studenckiego, jakie miało miejsce w Lublinie. Brzmi imponująco i pozwala wierzyć, że ta dziedzina sztuki miewa się dobrze. Młodzi artyści mogli zgłaszać swoje prace w kategorii ogólnej oraz dwóch kategoriach tematycznych: II wojna światowa i 700 lat nadania Lublinowi praw miejskich. To, co różni lubelskie biennale od innych tego typu imprez, to szczególna grupa, do której wydarzenie jest adresowane – studenci kierunków artystycznych i architektonicznych, ale także absolwenci, którzy ukończyli studia nie później niż 15 lat temu. Organizatorzy chcą, aby konkurs pomógł młodym

48

magazyn lubelski (33) 2015

artystom w starcie do dojrzałej kariery artystycznej. Grand Prix, o wartości 5000 zł, zdobyła praca „Drapanie mózgu” autorstwa Jacka Rudzkiego, graphic designera i ilustratora, który ukończył z wyróżnieniem studia licencjackie na Wydziale Artystycznym UMCS w Lublinie oraz magisterskie na Uniwersytecie Kingston w Londynie. Obecnie mieszka w Krakowie. Specjalizuje się w projektach z zakresu druku. Związany jest z warszawskim studiem graficznym Super Super. – „Drapanie mózgu” to cykl imprez DJ-skich w Warszawie. Mój projekt powstał do jednej z nich. Co do techniki, to grafika jest wycięta nożyczkami z papieru, aby oddać klimat scratchowania. Kolorystyka ograniczona do czerni i bieli pozwoliła na


Nagroda Prezydenta Lublina, Justyna Litwińska

Nagroda Specjalna, Ieva Marija Reikalaite

Nagroda Specjalna, Klaus Stille

Nagroda Specjalna, Paweł Łuciuk

łatwą reprodukcję za pomocą ksero, bez martwienia się o kolory – mówi laureat. Kuratorami i pomysłodawcami biennale są Sebastian Smit i Lech Mazurek, wykładowcy z Wydziału Artystycznego UMCS. – Już pierwsze biennale w 2013 roku okazało się sporym sukcesem, a ilość zgłoszeń przerosła nasze oczekiwania. W tym roku zarówno liczba zgłoszeń, jak i poziom artystyczny prac wykazały tendencję wzrostową. Zadbaliśmy o to, by pula nagród była proporcjonalnie wyższa – podkreśla Lech Mazurek.

Organizatorem konkursu jest Stowarzyszenie Otwarta Pracownia w Lublinie przy współpracy z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej. Przewodniczącym jury był Krzysztof Dydo z Krakowa, właściciel kolekcji liczącej 40 tysięcy plakatów, zaś jednym z patronów honorowych – Muzeum Plakatu w Wilanowie. Wernisaż wystawy pokonkursowej i uroczysta gala odbyły się 4 grudnia. Oprócz nagrody głównej doceniono także 15 innych prac, które wraz z pozostałymi zakwalifikowanymi na konkurs można zobaczyć na wystawie w Galerii Labirynt. (abc) magazyn lubelski (33) 2015

49


kultura – okruchy ski jest reżyserem i producentem filmowym. Oboje są związani z TVP Kultura. Obraz „Solidarność według kobiet”, który miał ponad 150 pokazów publicznych w Polsce i za granicą, ma już na koncie kilka festiwalowych nagród i wyróżnień. W Lublinie dokument został pokazany w ramach Kampanii 16 Dni Przeciwdziałaniu Przemocy Ze Względu na Płeć. Dobrze też się stało, że film został pokazany w siedzibie Galerii Labirynt przy ul. Popiełuszki, która wyrasta na najciekawsze miejsce konfrontacji kulturalnych w Lublinie. (gras)

(Michał Patroń)

Grand Press Photo 2015 Do 12 stycznia w ACK Chatka Żaka w Lublinie można oglądać pokłosie tegorocznej edycji konkursu, na który zostało zgłoszonych prawie 5 tysięcy prac. Jury pod przewodnictwem współpracującego z magazynem „Time” Christophera Morrisa, jednego z najbardziej utytułowanych fotoreporterów na świecie, wybrało zdjęcia, które obecnie podróżują po Polsce. W Lublinie są prezentowane 73 pojedyncze zdjęcia i 13 fotoreportaży, a także projekty dokumentalne oraz Photo Book of The Year 2014. Główną nagrodę Grand Press Photo 2015 otrzymał autor Zdjęcia Roku – Maciej Moskwa, który sfotografował 12-letniego Hasuna w obozie dla syryjskich uchodźców w Suruc po ataku Państwa Islamskiego na kurdyjskie miasto Kobane w północnej Syrii. Na wystawie znajduje się również zdjęcie autorstwa lubelskiego fotografika Michała Patronia, przedstawiające dzieci podczas parady otwierającej Carnaval Sztuk-Mistrzów w Lubli- Solidarność według kobiet O ruchu społecznym pod sztandarami nie, a które zwyciężyło w kategorii życie „Solidarności” powiedziano już prawie codzienne. Ogólnopolski Konkurs Fotografii wszystko, o kobietach tworzących to śroPrasowej Grand Press Photo organizuje od dowisko prawie nic. Film dokumentalny 2005 roku miesięcznik „Press”. Jego celem jest promowanie polskiej fotografii prasowej. Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego pokazuje działaczki ruchu związkowego, które Mogą w nim wziąć udział fotoreporterzy współtworzyły Sierpień ‘80 oraz struktury pracujący w redakcjach prasowych, interopozycji politycznej po wprowadzeniu netowych i agencjach fotograficznych oraz freelancerzy Zdjęcia są oceniane w katego- stanu wojennego. Wśród nich są postaci riach: Wydarzenia, Ludzie, Życie codzienne, bardziej znane, jak Anna Walentynowicz, Sport, Środowisko, Kultura i człowiek (od Alina Pieńkowska, Ewa Kubasiewicz, tego roku), Portret sesyjny. Jeden autor do Henryka Krzywonos, i te, o których dowiadujemy się po raz pierwszy, jak Ewa konkursu może zgłosić pięć pojedynczych Ossowska, która była podczas strajków fotografii oraz trzy fotoreportaże. Oddzielne niemal cieniem Lecha Wałęsy, a o której kategorie to wprowadzone w 2015 roku: pamięć całkowicie przepadła. Powstał film Projekty dokumentalne i Photo Book. Prezentacja zwycięskich zdjęć jest wystawą ważny, bo pokazujący historię sprzed 35 lat w inny, nowy sposób. Marta Dzido objazdową. Na Lubelszczyźnie zostanie jest pisarką i dziennikarką, Piotr Śliwowpokazana również w Zamościu. (maz)

50

magazyn lubelski (31) 2015

Telewizja Akademicka UMCS W listopadzie oficjalnie uruchomiono Telewizję Akademicką UMCS. Projekt powstał na bazie grupy medialnej funkcjonującej w Inkubatorze Medialno-Artystycznym w ACK Chatka Żaka. Działające w Polsce i w Lublinie telewizje uniwersyteckie funkcjonują głównie w przestrzeni uczelnianej. Jednak TV UMCS ma dużą szansę stać się medium nie tylko miejskim, ale i regionalnym. – Oprócz informacji będziemy zajmować się także innymi formami, bardziej rozbudowanymi, dokumentalnymi, reportażowymi i innymi – mówi Natasza Ziółkowska-Kurczuk, kierownik TV UMCS. Redaktor naczelną telewizji została Magdalena Kozak-Siemińska, poprzednio pełniąca funkcję rzecznika uniwersytetu. – Tak jak kiedyś radio Centrum, tak w przyszłości telewizja uniwersytecka także stanie się nie tylko rozpoznawalną, ale i wiarygodną medialną marką. Wierzę, że przyczyni się do tego nie tylko zaplecze techniczne o wysokim standardzie, ale także, a właściwie przede wszystkim, ekipa. Natomiast dziennikarz Mateusz Kasiak dodaje: – Nasza telewizja daje duże możliwości pasjonatom multimediów, którzy chcą się czegoś nauczyć, sprawdzić teorię dziennikarską w praktyce albo dla tych, którzy chcą spróbować czegoś nowego. (abc)


kultura – okruchy

(Piotr Maciuk)

NON OMNIS MORIAR Cytat zaczerpnięty z Horacego jest tytułem nowej wystawy na Zamku Lubelskim. Jej bohaterem jest twórczość Jana Ryszarda Lisa (1935–1997), absolwenta warszawskiej ASP i wykładowcy w Instytucie Artystycznym UMCS w Lublinie. Artysta wszechstronny – rzeźbiarz, scenograf i malarz. Jak czytamy w katalogu wystawy: „Jan Ryszard Lis stworzył dzieła, których wymowa jest uniwersalna, ciągle aktualna i dotyczy nas wszystkich. Zasługuje na przypomnienie, bo niesie z sobą istotne wartości artystyczne i ideowe. Ma też siłę prowokacji skłaniającej do namysłu nad pytaniami: „Jakie zadania stoją przed sztuką dzisiaj?”. Zmieniają się czasy, zmienia się zapis postrzeganego świata i sposób artykułowania swojego widzenia rzeczywistości poprzez sztukę. To, co cennego broni się w twórczości artysty, to z pewnością ponadczasowa estetyka jego prac i przesłanie dotyczące egzystencji. Wystawa została przygotowana z dużą pieczołowitością. Warto więc przy okazji zaznaczyć, że jest to kolejna monograficzna prezentacja na Zamku, której kuratorem jest Dorota Kubacka. (gras)

ka historii sztuki KUL) i rektor ks. prof. Antoni Dębiński porozumieli się w sprawie realizowania wspólnych projektów o charakterze kulturalnym, artystycznym i naukowym, w tym w szczególności – wystaw czasowych, prezentacji i pokazów, wykładów, konferencji naukowych, szkoleń i warsztatów, praktyk studenckich, publikacji oraz wolontariatu. Umowa wpisuje się w działalność edukacyjną muzeum, które posiada m.in. tzw. Manufakturę Muzealną, wyposażone w specjalistyczne sale: złotniczą, ceramiczną i multimedialną, a uczestnikami prowadzonych tam zajęć są również słuchacze KUL. Studenci wezmą także udział w planowanych w 2016 roku wydarzeniach w muzeum: wystawie rekonstruującej historyczną kolekcję Olgi i Tadeusza Litawińskich z Zakopanego, prezentacji prac Nikifora Krynickiego oraz Jerzego Nowosielskiego. (maz)

(pod)

(Krzysztof Werema)

(Krzysztof Werema) (Tomasz Koryszko)

Uniwersytet i muzeum Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu nad Wisłą oraz Katolicki Uniwersytet Lubelski podpisali umowę o współpracy. Dyrektor Agnieszka Zadura (notabene absolwent-

wana jest od 1997 roku przez branżowy miesięcznik „Press”. Z kolei Katarzyna Michalak została uhonorowana Złotym Mikrofonem „za mistrzowskie łączenie formy i treści, przekładanie swoich fascynacji ludźmi na język radia i udowadnianie, że reportaż może być dziełem sztuki”. Nagroda została ustanowiona przez Polskie Radio w 1969 r. W gronie tegorocznych laureatów znalazło się siedem osób. W minionych latach zostali wyróżnieni m.in. Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski, Jerzy Waldorff i Zbigniew Herbert. (maz)

Radio z nagrodami Dobra końcówka roku dla Radia Lublin. Agnieszka Czyżewska-Jacquemet została laureatką nagrody Grand Press w kategorii Reportaż Radiowy za reportaż pt. „Gówniany interes”, opowiadający o właścicielach szaletów miejskich. Nagroda przyzna-

Świat według Carrie Ann Baade Tytuł wystawy „Burza w szklance wody” doskonale oddaje atmosferę obrazów amerykańskiej malarki Carrie Ann Baade, która zawitała ze swoją wystawą do Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego w Lublinie. Od razu nasuwa się pytanie do gospodarzy tego miejsca, dlaczego o wystawie tak niewiele słychać? A szkoda. Lubelskie środowisko artystyczne generalnie zmaga się z problemem koloru w malarstwie i na własnym podwórku pokazuje niewiele twórczych dokonań bazujących na ekspresji i kolorze właśnie. To raczej domena zapraszanych do Lublina z Polski i ze świata gości. Tymczasem autorka wystawy, 40-letnia profesor malarstwa na Uniwersytecie Stanowym na Florydzie, nawiązując do tradycji surrealizmu, daje upust swojej wyobraźni i artystycznemu temperamentowi. 18 płócien zaprasza do swojego wnętrza, oferując intelektualną przygodę pełną symboliki i podtekstów. Jej malarstwo jest mocno dekoracyjne, w związku z czym chwilami ociera się o granicę kiczu, a na ścianie pożre sobą wszystko inne, co wisi dookoła. Ale jest w tym szaleństwie metoda, a wielowarstwowe tematycznie obrazy zmuszają do refleksji ze sporymi dawkami niepokoju i ukrywanymi w czeluściach naszego umysłu niedozwolonymi myślami. Obowiązkowa lekcja wyobraźni – nie tylko dla adeptów sztuki. (gras)


kultura

Sztuka zabawy

F

tekst Aleksandra Biszczad foto Jakub Borkowski

undacja Sztukmistrze właśnie obchodzi swoje pięciolecie. W ciągu tych kilku lat udało się jej skutecznie zwrócić uwagę lublinian na nieco zapomnianą, a jakże niezwykłą sztukę nowego cyrku. Organizacja umożliwiła wielu zainteresowanym udział w różnego rodzaju warsztatach i kursach z zakresu sztuki cyrkowej, dotąd tutaj nieosiągalnych. Sztukmistrze są organizatorem flagowego już dla Lublina Carnavalu Sztuk-Mistrzów, na który co roku przyjeżdżają artyści z całego świata. To także dzięki jej staraniom do Lublina w 2017 r. po raz drugi zawita Europejska Konwencja Żonglerów, będąca największym na świecie i najbardziej prestiżowym wydarzeniem środowiska żonglerów amatorów-hobbystów, artystów nowego cyrku i artystów ulicy. Przy okazji urodzin Fundacji nie mogło zabraknąć Variete – szalonego, kolorowego i niezwykle ekspresyjnego show, podczas którego mogliśmy zobaczyć żonglerów, akrobatów, muzyków, tancerzy ognia i iluzjonistów. Dodatkową atrakcją był występ Dawida Wójcika tańczącego popping, naśladującego ruchy robota. Fundacja organizuje Variete co miesiąc. Jeszcze w grudniu czeka nas kolejne ważne wydarzenie pod ich szyldem – Ogólnopolski Konkurs Etiud Nowocyrkowych. Do finałowej gali zakwalifikowało się 13 prezentacji. Pokazy będziemy mogli podziwiać 19 i 20 grudnia w Centrum Kultury w Lublinie. Sztukmistrze to przede wszystkim grupa niezwykłych entuzjastów, którzy za cel postawili sobie odczarowanie stereotypu cyrku objazdowego, nudnego i niskich lotów. Przypominają, że cyrk to sztuka budzenia emocji i zainteresowania, a także frajda dla publiczności i samego artysty. (abc)

52

magazyn lubelski (33) 2015



integracja

Monika

tekst Maciej Skarga foto Marek Podsiadło

54

K

iedy obok łóżeczka czteromiesięcznej Moniki grał zbyt głośno telewizor, czy też, co czasem się zdarza, obok w kuchni spadł z hukiem na podłogę jakiś garnek – ta spała w najlepsze. Ten brak reakcji zaniepokoił jej mamę. Zgłosiła się więc z dzieckiem do lekarza. Ten jednak rzecz całą zbagatelizował i stwierdził, że nic małej nie dolega, a podejrzenia jakiejkolwiek wady słuchu u dziecka są tylko rodzicielskimi „urojeniami”. Mama Moniki pracująca na oddziale noworodków i znająca symptomy pojawienia się u niemowląt wadliwego słuchu – nie dała jednak za wygraną. I wreszcie trafiła z córką do rzetelnej lekarki specjalizującej się w leczeniu słuchu. Po przeprowadzeniu odpowiednich badań potwierdziły się przypuszczenia mamy dziewczynki. Monika Szymanek-Szawracka urodziła się, mając sto dwadzieścia decybeli niedosłuchu, który nieleczony mógł się już tylko pogłębiać. Rodzice zareagowali błyskawicznie. Ośmiomiesięczna Monika dzięki pomocny kurii lubelskiej otrzymała od episkopatu niemieckiego swój pierwszy aparat wzmacniający słuch. Należało go sprowadzić, ponieważ w Polsce nikt tej metody właściwie nie stosował, ale za granicą była to już norma. Takie wzmocnienie słuchu u niemowlaka okazało się najlepszym posunięciem, dzięki któremu dalsza rehabilitacja, zwłaszcza w używaniu narządów mowy, dała znakomite wyniki. – Do drugiego roku życia – podkreśla Monika – u dziecka szalenie intensywnie rozwijają się zmysły. Wspomaganie wadliwego słuchu w tym okresie niebywale ułatwia mu poznawanie i zapamiętywanie różnych dźwięków. Dzięki temu o wiele łatwiej uczy się komunikowania mową mimo niedosłuchu. Wiele osób, które dostały aparaty słuchowe zbyt późno, ma niestety z tym problem. Nie tylko we wzajemnym porozumiewaniu się, ale i w rozmowach przez telefon. Mnie to dziś, oczywiście po wieloletnich ćwiczeniach, nie sprawia żadnego kłopotu. Nosząc stale coraz to lepsze aparaty słuchowe, zawsze przebywała w gronie osób niemających niedosłuchu. W przedszkolu, w szkole podstawowej i w III Liceum im. Unii Lubelskiej pozwalało to pokonać jej bariery w codziennym komunikowaniu się. Dzięki mamie przez kilka lat uczyła się także gry na pianinie, co poszerzyło w niej wrażliwość na szeroką gamę dźwięków. Ukończyła dwa fakultety na KUL w Lublinie – prawo i pedagogikę ze specjalnością pedagogika specjalna z logopedią. Obecnie robi doktorat z zakresu pedagogiki oraz pisze pracę na temat funkcjonowania rodzinnego, społecznego i zawodowego osób z uszkodzeniami słuchu. Z powodu niedosłuchu zdarzały się jej czasem przykre sytuacje, zwłaszcza w urzędach, ale o nich woli nie pamiętać. Mówi tak płynnie i wyraźnie, że dopóki nie dostrzeże się u niej aparatu słuchowego, trudno uwierzyć w jej niedosłuch. – To, kim dzisiaj jestem – przyznaje – zawdzięczam moim rodzicom, którzy od wczesnych lat mego życia zrobili wiele, żeby moja niesprawność była jak najmniejsza. Nie trzymali mnie w domu, co często się zdarza innym dzieciom, które mają wadę słuchu. Dzięki nim wiem, że można wiele przezwyciężyć, nie tylko w życiu, ale i w sporcie, który tak bardzo kocham. Monika gra w siatkówkę, pływa i uprawia snowboard. Ale jej największą pasją jest jazda figurowa na lodzie, którą trenuje od drugiej klasy gimnazjum. Na początku był problem z doborem muzyki. Też nie zawsze wiedziała, kiedy trzeba zacząć, a kiedy skończyć program. Kiedy zmieniła podkłady muzyczne na utwory z bardziej wyraźnymi akcentami rytmu oraz dźwięków, zaczęły się sukcesy. Największy osiągnęła w tym roku, gdy w Warszawie wśród amatorów tańcząc na lodzie do fragmentu muzyki z „Władcy Pierścieni”, zdobyła pierwsze miejsce. Ma także uprawnienia trenerskie i sama już uczy dzieci. W jeździe figurowej liczy się jednak nie tylko umiejętność techniczna, ale i piękno zawodniczki. A to jest niewątpliwie atutem Moniki. W 2009 roku w wyborach Miss Polski kobiet z wadą słuchu uzyskała tytuł drugiej wicemiss. Dzięki temu reprezentowała Polskę w konkursie Miss Świata w Gruzji. A zaproszona do USA na Florydę wzięła udział w wyborach Miss Deaf International i otrzymała tytuł najładniej prezentującej się w kostiumie bikini oraz w chodzeniu (Miss Swim Walk). Ostatnio do swoich sukcesów dołożyła ten najważniejszy – założenie własnej rodziny. I od tej pory na pytanie, co wygrała w życiu, odpowiada z uśmiechem: – Wszystko. Mam męża, słyszące dziecko i pasję sportową.

magazyn lubelski (33) 2015


pedagog

Przy wigilijnym stole,

czyli rodzinny marsz gwiaździsty (?)

Dzidziuś Górkiewicz miał straszny sen. Wtulony w objęcia Morfeusza ujrzał siebie, gdy podczas posiedzenia obrad Rady Gminy przedstawiał swój program wyborczy – jako szanowany powszechnie obywatel podwarszawskiego miasteczka kandyduje na burmistrza. Tymczasem zebranie zamienia się w sąd nad jego przeszłością, która oględnie mówiąc, nie jest kryształowo czysta. Pojawiają się dawne kochanki, starzy przyjaciele, niegdysiejsi prześladowcy i wyciągają niechlubne szczegóły z jego życia. Rzecz jasna Dzidziuś może przerwać ten koszmar – wprawdzie budzi się oblany potem, ale szczęśliwy, bowiem wszystko okazuje się być tylko szkaradnym urojeniem. Będzie! Będzie zabawa! Będzie się działo! I znowu nocy będzie mało. Będzie głośno, nie będzie radośnie. Będziemy kłócić się całą noc. Choinkowe bombki, sople, dzwonki, aniołki, cukierki i pierniczki zakołyszą się nerwowo, światełka dostaną zwarcia, a cicha kolęda umknie spod dachu. Szwagier, który szedł spod siedziby TK, zrzuci beret z głowy babci, kuzyn z prowincji dołoży dziadkowi za lata niewoli, daleki krewny – orędownik lobby bankowego – dostanie w papę od powinowatego spod narodowego sztandaru. Temu wszystkiemu będą się przyglądały biedne dzieci, do ich uszu docierać zacznie nienawistny jad, zszokuje nowomowa, a gesty i grymasy wprawią w szczere zdumienie. Zamiast nostalgicznych wspomnień, serdecznych anegdot usłyszą to, od czego dzieci powinny być jak najdalej. Czy to oznacza, że powinniśmy je trzymać pod hermetycznym kloszem, chronić przed rzeczywistością stojącą tuż za progiem naszych domów, wyzierającą ze szklanych ekranów, krzyczącą ze szpalt gazet i kwiczącą w eterze? Nic podobnego! Naszą powinnością jest uczyć je, w jaki sposób konfrontować własne poglądy, pozostając w szacunku do drugiego człowieka, argumentowania bez krzyku i złości w zgodzie z własnym sumieniem, pewności siebie pozbawionej pogardy. Powtarzać: „Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach / wśród odwróconych plecami i obalonych w proch (…) usłyszysz głos poniżonych i bitych (...) strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne (…) powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem. Bo tylko tak możemy wychować przyzwoitego człowieka. I jeszcze jedno – czas otrząsnąć się z koszmaru Dzidziusia! Rodzinę mamy tylko jedną i tylko jedną mamy Polskę – naszą wspólną ojczyznę. magazyn lubelski (33) 2015

(Przemysław Świechowski)

W siedmiomilowych butach idą do nas święta. „Czy gdzie indziej, w innej świata stronie, jest też taka noc?” Już wkrótce spotkają się krewni po kądzieli, krewni po mieczu, powinowaci i przyjaciele. Zasiądą przy wigilijnym stole, a wokół unosić się będzie zapach choinki, pieczonych ciast i pasty do podłogi. Magia mistycznej chwili, świąteczne dekoracje, to wymarzony entourage („słowo dla szpanerów”) serdecznego spotkania. Obleczeni w eleganckie kreacje, modne fatałaszki, schludni i czyści zaśpiewają o truchlejącej mocy, pasterzach i gwieździe prowadzącej proroków do ubogiej stajenki, która rzecz jasna przycupnęła przy tatrzańskim szczycie. Salwy śmiechu, radosny pisk dziatwy mogą obudzić niejednego świerszcza za kominem. Otwierają się serca, innym sercom miłość dają. I tak w każdym domu? Na każdym skrawku naszej ojczyzny? Jeszcze w ubiegłym roku zawahałabym się nad uogólnieniem, ale z pewnością skłonna byłabym twierdzić, że na ogół. Tak jak bohater filmu Kazimierza Kutza, mogę wyobrazić sobie dzisiaj sceny dramatyczne, a nawet katastroficzne – skutek poduszczenia różnego autoramentu tzw. przedstawicieli narodu. Można odmalować mniej szczęśliwy obrazek polskiej rodziny. Za udekorowanym i sytym stołem siedzą obok siebie obywatele gorszego sortu, AK-owcy, prawdziwi Polacy i współpracownicy gestapo. Babcia w moherowym berecie rozlewa czerwony barszcz, dziadek – resortowe dziecko i pupilek systemu zachęca kuma w brunatnej koszuli, by smakował wszystkich dwunastu potraw, a mama – szczujnia i tata – szaleniec ukradkiem patrzą na prezenty pod choinką. „Nic niby tu nie zmienione, a jednak pozamieniane.(…) Coś się tu nie odbywa jak powinno”. Domownicy, jak w marszu gwiaździstym, przybyli z różnych stron ludzkiej świadomości, spotkały się odmienne sposoby widzenia świata, niejednakie języki jak w wieży Babel mieszają pojęcia, które dotąd były zaklęciami ludzkości. Szczęście mają ci, którzy potrafią „różnić się pięknie”, znają umiar i potrafią powściągać emocje. A jeśli rodzinny zjazd przeobrazi się w wiec, polityczny mityng, pospolite widowisko pełne inwektyw? Parafrazując tekst Bałkanicy, można śmiało antycypować (pamiętacie ze „Zmienników”?)

55


Jazz

Nadzieja zawsze pomaga człowiekowi w różnych sytuacjach życiowych. Nadzieja na lepsze jutro, powrót do zdrowia, wygraną, miłość. Nadchodzące święta to szczególny czas nadziei i oczekiwanie nowego. Z kolei Hope to tytuł płyty tria Włodzimierza Nahornego. Wyjątkowa kompilacja siedmiu utworów powstałych z okazji różnych wydarzeń odbywających się na muzycznych scenach krajowych. Autor określa materiał na płycie jako programowy, są tu formy proste (ludowe), bardziej rozbudowane i te, które interesują artystę najbardziej, pełne wyrażanych emocji. Włodzimierz Nahorny to muzyk wybitny, wręcz genialny. Subtelny, wyrafinowany i otwarty na różne gatunki muzyki, poszukujący, bo i jego peregrynacje muzyczne wybiegają daleko poza jazz. Zainteresowanie się twórczością Chopina, Szymanowskiego i Maciejewskiego (autora słynnego requiem, którego partytura ważyła 25 kg) zaowocowało wariacjami na temat ich utworów, które nabrały nowego wyrazu i pokazały wielką wyobraźnię i talent mistrza. Te płyty były inspiracją dla innych wykonawców, by zmierzyć się z materią klasyczną w konwencji jazzowej. Nahorny stworzył własny rozpoznawalny świat melodyczny, co udaje się tylko nielicznym muzykom. Towarzyszą mistrzowi muzycy, którzy uchodzą za jedną z najlepszych polskich sekcji rytmicznych. Mariusz Bogdanowicz (kontrabas) i Piotr Biskupski (perkusja) to wyjątkowo sprawni i precyzyjni, o wielkiej wyobraźni i wrażliwości artyści. Sami inicjują własne interesujące projekty, a w trio Włodzimierza Nahornego przepięknie tworzą „background” dla mistrza. Okładka o minimalistycznym wzornictwie, wewnątrz wypełniona jest krótkimi notkami na temat poszczególnych utworów oraz zdjęciami muzyków. Fotografie w jesiennym klimacie Piotra Gruchały doskonale komponują się z oszczędną formą wydawnictwa. Nie będę opisywał poszczególnych utworów, bo myślę, że przy ich słuchaniu notki autorstwa Włodzimierza Nahornego lepiej przedstawią ideę powstania każdej kompozycji. Zachęcam do przesłuchania tej płyty, bo konfrontacja muzyki i wyobraźni jest naprawdę ekscytująca. Czujemy w utworze podniosłość, wręcz patetyczność kompozycji, w innym lirykę melodii żydowskich,

56

magazyn lubelski (33) 2015

a w kolejnym wręcz dynamikę rockową. Dla mniej wtajemniczonych przypominam, że Włodzimierz Nahorny współtworzył brzmienie zespołu Breakout na przełomie lat 60. i 70. Technika pianistyczna Nahornego łączy świat stylistyki jazzowej z klasyczną. Sięgam pamięcią lata wstecz. Podczas koncertu tria Włodzimierza Nahornego w Jazz Pizza w Lublinie w sali głównej tłum fanów wsłuchiwał się w płynące dźwięki, przerywane głośnymi rozmowami z baru. Mistrz w przerwie między utworami wychylił się zza fortepianu i powiedział do „dżazfanów” z baru spokojnym, miłym głosem: – Panowie, litości, ciszej proszę. Po koncercie przyszli przeprosić mistrza za hałasowanie i poprosili o autografy na zakupionych płytach. Jeżeli nie macie Państwo płyty tria Włodzimierza Nahornego „Hope”, to szczerze polecam, doskonały świąteczny prezent. Przy choince, w blasku światełek, w wygodnym fotelu lub na kanapie i małe co nieco od mojego sąsiada ze strony obok. Nadzieja na udany wieczór, wręcz pewność. Przy okazji pozwalam sobie zarekomendować również dwa doskonałe wydawnictwa celem ukontentowania najbliższych zacnym prezentem bożonarodzeniowym. Marek Napiórkowski i Artur Lisicki, płyta „ Celuloid” to fantastyczna muzyczna podróż z doskonałymi gitarzystami po niezwykłej urody polskich przebojach filmowych. Naprawdę warto. Wirtuozeria i oryginalność tych gitarzystów robi wrażenie, a wykonywane utwory dostarczają dodatkowych, innych od dotychczasowych, wrażeń. Druga płyta to także duet, Matt Dusk & Margaret, ale jakże odmienny. Płyta pod tytułem „Just The Two of Us”, w edycji tak błyszcząco-różowej, że nie wymaga pakowania. Jazzowe standardy w subtelnej, swingowej aranżacji wprawią nas w doskonały nastrój, znamy je, lubimy, a jak nie lubimy, to polubimy. Ten sympatyczny Kanadyjczyk (a są niesympatyczni Kanadyjczycy?) z naszą polską Margaret – i całkiem fajnie im to wychodzi. Dobrze się słucha i miło można popląsać przy takich rytmach. Będziecie Państwo zadowoleni. Wojciech A. Mościbrodzki


Wino O mgle i winach z Piemontu

Bywają ludzie niemający wewnętrznej potrzeby autopromocji. To coraz rzadsze zjawisko, presja „dobrego sprzedania” siebie staje się wszechobecna, wykracza poza tradycyjne szlaki biznesowe, wchodzi w budowanie zwykłych ludzkich relacji, czego najlepszym dowodem jest rządzony potężnymi mechanizmami próżności i zazdrości facebookowy szał. Niewielu może pozwolić sobie na komfort, by być sobą i robić swoje, ze spokojem uznając, że marketingowy cyrk nie jest potrzebny, by być dostrzeżonym, docenionym i last but not least – wynagrodzonym. Z winami jest zupełnie jak z ludźmi. Bywają winiarskie regiony wykładające góry pieniędzy na reklamę, dziennikarskie rauty, organizowanie targów, festynów i jak to się ładnie po staropolsku mówi – eventów; bywają jednak i takie, które choć nie rezygnują z promocji, robią to ciszej, mniej kompulsywnie, ze spokojem uznając, że mają czas, a wartość, jaką prezentują, nie potrzebuje sztucznego pompowania. Barolo i Serralunga d’Alba – dwa piemonckie miasteczka, stanowiące kręgosłup królewskiej apelacji Barolo, kojarzą mi się z takim właśnie osnutym ciszą i mgłą mistycznym spokojem. I nie jest to winiarska egzaltacja. Na początku października, w trakcie i zaraz po zbiorach gęsta mgła otula winnice, stając się niejako konstytutywnym elementem wina. Stąd nazwa szczepu, z którego produkuje się tutaj najważniejsze butelki, to Nebbiolo, co w wolnym tłumaczeniu można oddać jako „mgliste”. Mgle towarzyszy cisza, bo choć Piemont jest jednym z najzamożniejszych regionów Italii, to w apelacji Barolo po zbiorach wiele miasteczek i wsi wygląda na opuszczone, jakby na jałowym biegu, w przedzimowej drzemce. Życie zdaje się zostać przechowane w gronach, które wrzucone do kadzi zaczynają fermentować i przerywać mglistą piemoncką ciszę delikatnym pyk, pyk, pyk – jeśli tylko przyłożyć do kadzi ucho i dobrze się wsłuchać. Ta muzyka nie jest niepokojona niecier-

pliwością. Barolo potrzebuje czterech lat dojrzewania, by mogło trafić do rąk konsumenta, tak naprawdę jednak, by w pełni dojrzeć, potrzebuje ich znacznie więcej. Nowy rocznik 2011 dobrze będzie zacząć pić za pięć – sześć lat i dać mu się rozwijać kolejne kilkanaście. Czas! Z ludźmi jest zupełnie jak z winami, jednym i drugim straszliwie brakuje czasu. Wiele doskonałych butelek wypijamy o wiele za wcześnie, a kiedy już je otwieramy, to pijemy je za szybko. I znów, jak to często bywa w świecie wina, nie wiedzieć, kto kogo formuje – wina ludzi czy ludzie wina, bo winiarze z Barolo są uprzejmi, komunikatywni, ale zarazem cisi, o pół kroku w tył, w dystansie, potrafiący milczeć, mający pod podszewką silne poczucie wartości win, dalekie jednak od pychy czy próżności. Guido Porro, jeden z najskromniejszych winiarzy, jakich znam, jest ich najlepszą egzemplifikacją, niemal ucieleśnieniem platońskiej idei. Porro to szczęśliwy posiadacz winnic czołowego w regionie cru Lazzarito w okolicach Serralunga d’Alba, który charakteryzuje się południowo-zachodnią ekspozycją i amfiteatralnym, dającym osłonę od wiatru ukształtowaniem. Jancis Robinson, Robert Parker, Antonio Galloni – czołówka światowej krytyki winiarskiej – rozpływa się nad jego winami, jego butelki pod skrzydłami najważniejszego w USA merchanta Kermita Lyncha robią zawrotną karierę, a on pozostaje niewzruszenie prostolinijny, skromny, jakby chciał się schować za brzydkimi etykietami swoich butelek, we mgle, w ciszy, skupić się na najważniejszym – na winie. Tekst i foto Łukasz Kubiak


kuchnia

Wigilia po litewsku,

czyli śledź w tomacie, uszka i śliżyki

N

ie śledź pod pierzyną, nie w cebuli, occie czy oleju – grzmiała ciotka Celina, krojąc płaty śledzi na trzycentymetrowe kawałki. Tam, skąd pochodziła, stawy były pełne ryb, ale i tak najsmaczniejsze były śledzie, kupowane w Wilnie na ulicach i w zaułkach, których targową atmosferę niektórzy porównywali do Jerozolimy, Tangeru, a nawet Stambułu. Jak wspomina Tomas Venclova, na chodnikach stało wszystko – kosze, meble, różne wyroby rzemieślnicze. Zimą handlarze grzali się przy gorących samowarach. Pachniało świeżym chlebem, pieczonymi jabłkami i śledziami. Czegóż to nie ma w przepisach tych, którzy uważają, że znają najprawdziwsze sposoby na śledzie wigilijne – i suszone prawdziwki, i ogórki kiszone, mielone szprotki i wspólny mianownik – smażona cebula. W rodzinnych stronach ciotki Celiny przy wigilijnym stole wszystko odbywało się według

58

magazyn lubelski (33) 2015

ustalonego rytuału. Najpierw dzielenie się opłatkiem, potem barszcz z uszkami (nie, nie, nie, nie z takim uszkami – uroczo gderała ciotka), potem ryby smażone, kilka rodzajów śledzi (te pod pierzynką z jabłek też niczego sobie) i dopiero po nich cała reszta. Śledzie na Wigilię robiło się dobry tydzień przed, i przez ten czas macerowały się, przesiąkały sokiem i nabierały mocy. Cały sekret tkwił w sosie. Na oleju, na którym były smażone krążki cebuli w bardzo dużej ilości (na piękne wileńskie złoto, takie samo jak w barokowych wileńskich kościołach), wlewało się sok z pomidorów z łyżką octu, zielem angielskim w sporych ilościach, liśćmi laurowymi, doprawiając cukrem i pieprzem i gotowało się na małym ogniu przez około 20 minut. Ułożone rzędami pokrojone śledzie na przemian z cebulą polewało się przestudzonym pomidorowym sosem włącznie ze wszystkimi pływającymi dodatkami. Naczynie zamykało się


szczelnie i zostawiało w chłodnej spiżarce. Dziś to samo można zrobić z użyciem słoika i lodówki. Gotowe śledzie po wileńsku trochę są winne, trochę... No właśnie, jakie? Nie czuć zapachu śledzia ani smaku pomidorów. Cebula ma inny szlachetniejszy smak, a kawałki liści laurowych przyklejają się do zębów. I są jedyne w swoim rodzaju. Pyszne. Z kolei o śliżykach krążą legendy. W oryginale nazywają się Kūčiukai lub Šližika. Powinny być wypiekane kilka dni przed Wigilią, ale ciotka Celina, która wszystko wolała mieć więcej niż na 100%, piekła je późną jesienią i w papierowej torebce suszyła na kaloryferze, tak jak wcześniej jej matka trzymała papierowe zawiniątko przez dobre dwa miesiące na piecu. Na Litwie uważane były za najważniejszą potrawę wigilijnej wieczerzy, może dlatego, że wiąże się ze wspomnieniami o duszach zmarłych. I pewnie dlatego piecze się ich tak dużo. Śliżyki to nic innego jak najprostsze ciasto drożdżowe z dodatkiem maku, które formuje się na stolnicy jak ciasto na kopytka i kroi się na około 2-centymetrowe kawałki. Po upieczeniu pakujemy drożdżowe kuleczki w torebkę i suszymy. I uwaga, tu zaczyna się cały urok śliżyków. Podaje się je z zupą makowo-migdałową (mak sparzamy, przekręcamy przez maszynkę, a następnie zalewamy przegotowaną wodą, tak aby uzyskać konsystencję zupy). Niektórzy dodają miód i orzechy, w wersji mi znanej zupę przygotowuje się z dużą ilością siekanych w słupki migdałów. Im lepiej makowe kulki są wysuszone, tym dłużej utrzymują się na powierzchni zupy. Przechowywana w chłodzie słodka zupa zachowuje świeżość nawet przez trzy dni. W niektórych rejonach Litwy śliżyki podawane są z wigilijnym kisielem.

Ale prawdziwym bohaterem wigilijnej wieczerzy są uszka. I żadne tam (ciotka Celina, oczywiście) grzyby w cieście na pierogi, tylko najprawdziwsze drożdżowe uszka z farszem z cebuli i prawdziwków, które w domu ciotki Celiny zbierała jesienią cała rodzina z myślą o świętach i których zapach już w październiku pobudzał zmysły i rozpalał wyobraźnię. W TEJ rodzinie ciasto na uszka przygotowuje się trochę podobnie (ale tylko trochę) jak na naleśniki (zresztą kto by jadł w domu ciotki Celiny jakieś anemiczne naleśniki, skoro zawsze smażyło się bliny, prawdziwe ziemniaczano-drożdżowe bliny). Mleko, drożdże, mąka pszenna, jajka, tylko w innych proporcjach i tak aby wyrośnięte ciasto odchodziło od rąk. Delikatnie rozwałkować i nakładać jak do pierogów farsz z ugotowanych i zmielonych grzybów połączonych z usmażoną cebulą, pieprzem i solą. Gotowe pierożki kłaść na rozgrzaną patelnię z olejem, pilnując systematycznego przewracania, patrząc, jak ciasto rośnie, nadyma się i brązowieje, aby w końcu wylądować na półmisku, który zaraz zostanie postawiony koło wazy z aromatycznym barszczem. Ciotka Celina z rozrzewnieniem pamięta, jak dzieciarnia wcześnie rano w Boże Narodzenie na paluszkach szła po zimnej kuchennej posadzce i z premedytacją zabierała się za jedzenie uszek (na czczo!), które ich babcia co roku chowała w innym miejscu. Trudno się do tego przyznać, ale ciotce Celinie zostało to do dziś. Wesołych i smakowitych świąt. Maurycy Stanisz

magazyn lubelski (33) 2015

59


kuchnia

Szef kuchni poleca Szponder ze Starego Młyna w Bełżycach Imponujący budynek, imponująca historia i niezwykłej energii właścicielka – Daria Studzian, w której wspomnieniach młyn jest od zawsze, stare tradycyjne przyrządy do mielenia mąki i dowodzący wszystkim dziadek Czesław, a następnie tata, też Czesław. Młyn został zbudowany w 1933 roku i działał przez 80 lat. Jego charakterystyczna bryła z cegły jest widoczna przy samym wjeździe do Bełżyc od strony Lublina. Lokal istnieje tu od 3 lat i przez cały ten czas niepodzielnie rządzi tu Pani Daria, kobieta młynarz, która postanowiła spełnić swoje marzenie o własnej restauracji. Miejsce to specjalne, bo serwuje dania, dla których przyjeżdżają goście z najdalszych zakątków regionu, a stacje telewizyjne chętnie nagrywają tutaj swoje programy. Jest więc Stary Młyn ważnym punktem orientacyjnym, a serwowana tu kuchnia prawdziwą księgą rozmaitości z dominującymi polskimi smakami i przekazywanymi z pokolenia na pokolenie przepisami. Wśród nich są oczywiście potrawy mączne, zupy, smakołyki z kasz i tradycyjne mięsa – drób, wieprzowina, wołowina i świeże ryby z okolicznych stawów. Tymczasem Pani Daria zaprasza do Starego Młyna na szponder. – To aromatyczna i wyrazista w smaku część wołowiny. Zazwyczaj marynujemy ją, a następnie pieczemy na grillu. W naszej restauracji podajemy gotowany na parze we własnym wywarze z jarzynami i przyprawami, dzięki czemu jest miękka, krucha i niebywale smakuje. Z dodatków polecam do wyboru pęczak z duszonymi grzybami albo ziemniaki z gotowanymi warzywami. Doskonale pasuje sos chrzanowy lub paprykowo-cebulowy. Składniki: dobrej jakości szponder, warzywa: cebula, marchew i pietruszka, przyprawy. Sos chrzanowy przygotowujemy na rosole ze szpondra ze świeżo utartego chrzanu z dodatkiem 30% śmietany.

Restauracja Stary Młyn |  24–200 Bełżyce  |  ul. Kazimierska 35  |  tel.: 48 507 132 001  | www.restauracjastary-mlyn.pl

60

magazyn lubelski (33) 2015

Tekst Marta Mazurek, foto Jakub Borkowski


Dożynki Rybackie

(zj)

Aktywnie ku emeryturze

(Tomasz Gąska)

zaprosili nas

Jak będzie wyglądała nasza emerytura i z jakimi wyzwaniami i trud- Duet miodowych rolad z karpia, sum bystrzycki, racuchy z sandacza, nościami spotkamy się, i czy mamy narzędzia, aby im sprostać? Tą galareta z pstrąga, tartinki z pastą z amura, a także inne gatunki problematyką zajęli się uczestnicy projektu BALL, realizowanego ryb i równie smakowicie brzmiące dania były bohaterami jubilew ramach programu Erasmus+ w Islandii, Hiszpanii i w Polsce. Koor- uszowych X Dożynek Rybackich, jakie miały miejsce w gościnnych dynatorem polskiej części projektu jest Małgorzata Stanowska, dyrek- progach Anny i Kazimierza Gajków w Dworze Anna w Jakubowitor Lubelskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Podczas konferencji, cach Konińskich pod Lublinem. Tradycja stawów hodowlanych na która miała miejsce w Lublinie i była organizowana przez LUTW, Lubelszczyźnie jest równie długa, co i interesująca, i sięga czasów została zaprezentowana publikacja pt. „Aktywnie ku emeryturze”, Jana III Sobieskiego. W tym roku do zaprezentowania swojego dotycząca przygotowania Polaków do przejścia na emeryturę, autor- kunsztu kulinarnego zostało zaproszonych blisko 20 wystawców stwa dr Moniki Adamczyk. Kolejnym etapem projektu BALL będzie – restauracje, gospody, gospodarstwa rybne, koła gospodyń wiejopracowanie wniosków i zaleceń dotyczących aktywnego przygoto- skich i szkoły gastronomiczne, które brały udział w konkursie. Nie wania pracowników do przejścia na emeryturę. Więcej na www.utw. mogło oczywiście zabraknąć również znakomitych gości. Potrawy smakowało blisko 300 osób, a wśród nich byli m.in. europoseł lublin.pl (maz) Krzysztof Hetman, marszałek Sławomir Sosnowski i Anna Maria Anders. (maz)

magazyn lubelski (33) 2015

61


Lubelski Klub Biznesu zainaugurował swoją działalność w 2000 r. w Lublinie. Od początku istnienia koncentruje się na działaniach marketingowych i edukacyjnych. Obecnie liczy prawie 300 członków i jest jedną z najliczniejszych regionalnych organizacji zrzeszających przedsiębiorców w Polsce. Od początku istnienia prezesem klubu jest Agnieszka Gąsior-Mazur. Z okazji jubileuszu w Filharmonii Lubelskiej odbyła się gala, w której wzięli udział biznesmeni, politycy, naukowcy, artyści i dziennikarze. Jednym z punktów programu było przyznanie honorowych tytułów ambasadora Lubelskiego Klubu Biznesu, którymi zostali przedsiębiorcy Stanisław Jabłoński i Maciej Maniecki oraz wokalistka Hanna Samson. (maz)

62

magazyn lubelski (33) 2015

Przedświątecznie u Śliwińskich

(pod)

15-lecie LKB

(Andrzej Rożek)

zaprosili nas

Spektakl „Zazdrość” warszawskiego Teatru Kamienica w reżyserii Kuby Przebindowskiego i z udziałem Doroty Kamińskiej, Martyny Klimaszewskiej i Julii Rosnowskiej uświetnił przedświąteczny wieczór, którego gospodarzami byli Małgorzata i Waldemar Śliwińscy. Takie spotkania odbywają się od 9 lat, zawsze w Hotelu Europa w Lublinie, a biorą w nim udział znajomi, współpracownicy, kontrahenci, a także stali klienci salonu jubilerskiego W. Śliwiński. Tegoroczny wieczór był szczególny, bo uczcił jednocześnie 25 rocznicę rozpoczęcia działalności firmy, która jest dziś jedną z największych sieci jubilerskich w Polsce. Goście wzięli udział w licytacji trzech diamentów, z której dochód został przeznaczony na cele charytatywne, a także mieli okazję dokonać zakupów w specjalnie otwartym tego wieczoru salonie przy Krakowskim Przedmieściu. (maz)


Mikołaje są nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych. A można było się o tym przekonać podczas zorganizowanego przez Fundację BezMiar Charytatywnego Biegu Mikołajów w Puławach. Wystartowało 129 mikołajów, w tym 46 mikołajek. Mikołaje zmierzyli się z własnymi możliwościami na 10-kilometrowej trasie wzdłuż wału wiślanego. Najszybszy z mikołajów Andrzej Starzyński z Klementowic dobiegł do mety w czasie 33:29. Wśród kobiet zwyciężyła Maria Pytel ze Starachowic z czasem 39:48. Uczestniczący w biegu mikołaje przynosili podarunki w postaci konserw dla bezdomnych, podopiecznych Schroniska im. Świętego Brata Alberta w Puławach, przy którym była usytuowana meta. Biegi zakończyły się wspólnym ogniskiem dla biegaczy, wolontariuszy, publiczności i organizatorów. LAJF miał przyjemność patronować wydarzeniu. (maz)

Rozmowy przed lustrem

(pod)

Mikołaje charytatywnie

(Dorota Sitkowska)

zaprosili nas

Jola Szala – lubelska projektantka mody i właścicielka marki JOSZ zaprosiła na finał projektu „Rozmowy przed lustrem”, jaki miał miejsce w Hotelu Alter w Lublinie. Głównymi bohaterkami wieczoru były uczestniczki projektu – panie w wieku od 22 do 83 lat. Przez kilka miesięcy trwały rozmowy, przymiarki oraz sesje fotograficzne, aby uzmysłowić uczestniczącym w projekcie paniom, że można dobrze się czuć i w specjalnie dopasowanych do ich osobowości ubraniach, i z własną datą urodzenia. Projektantka zaznacza, że jej celem nie było zorganizowanie modnych metamorfoz, podczas których mamy do dyspozycji stylistę, fryzjera i specjalistów od make-upu, po czym zazwyczaj wracamy do domu i wkładamy stare bambosze. Chodzi o zmianę mentalną, nastawienie do życia i czerpanie radości z odpowiednio skomponowanej garderoby. Spotkanie z dużą swadą poprowadził pisarz i dramaturg Remigiusz Grzela. Niespodziankami były występ koncertującego na całym świecie lubelskiego akordeonisty Patryka Sztabińskiego oraz wyborny tort. (maz)

magazyn lubelski (33) 2015

63


Marka Lilou słynąca z personalizowanej biżuterii zorganizowała w Lublinie event mikołajkowy, na który zaprosiła swoich fanów i stałych klientów. Oprócz poczęstunku, w pięknym wnętrzu salonu mieszczącego się w zabytkowej kamienicy przy ul. Krakowskie Przedmieście 10 zaprezentowane zostały najnowsze kolekcje. Marka na całym świecie podbija serca osób ceniących niepowtarzalny design połączony z najwyższą jakością wykonania. Niepodważalną siłą Lilou jest personalizacja. Daje ona możliwość nie tylko tworzenia własnych, unikatowych kompozycji, ale przede wszystkim nanoszenia osobistego grawerunku. Ta polska marka już od dwóch lat jest obecna w Lublinie, a swoimi działaniami pokazuje, że klient liczy się dla niej najbardziej. Dzięki temu każdy koneser piękna może wejść do świata magii i stworzyć biżuterię swoich marzeń.(bpac)

64

magazyn lubelski (33) 2015

Ubierz z nami wielką choinkę

(m)

Spotkanie z pięknem

(Łukasz Chwyć)

zaprosili nas

To nazwa akcji społecznej, która miała miejsce 10 grudnia w Lublinie. Fundacja Dobre Perspektywy wspólnie z inicjatywą ,,Lubartowska 77” otworzyła sezon świąteczny spotkaniem z osobami niepełnosprawnymi i seniorami. Wydarzenie polegało na wykorzystaniu zdolności manualnych, takich jak szycie ozdób świątecznych, tworzenie tradycyjnych ozdób ze słomy, a także rzeźbienie w drewnie, malowanie ceramiki oraz naukę pakowania prezentów eco. Spotkanie wzbogaciła obecność wybitnej poetki świdnickiej – Joanny Pąk, która wzruszała swoimi wierszami oraz wprowadziła wszystkich w magiczny nastrój. Fundacja, chcąc przełamać bariery mentalne dotyczące fizyczności osób z niepełnosprawnością, zaprezentowała występ pary combi: osoby na wózku – Marcina Michalaka i osoby sprawnej – Renaty Elmerych, członka zarządu fundacji Dobre Perspektywy. Wieczór zakończył się udekorowaniem wielkiej choinki własnoręcznie wykonanymi ozdobami, którą można podziwiać codziennie przy ul. Lubartowskiej 77. Wydarzenie zostało objęte Honorowym Patronatem Prezydenta Miasta Lublina. (bpac)


Na Zamku Lubelskim odbyła się uroczysta gala wieńcząca działalność prewencyjną Okręgowego Inspektoratu Pracy w Lublinie. Kierownictwo OIP Lublin uhonorowało laureatów konkursów organizowanych przez Państwową Inspekcję Pracy w 2015 roku w zakresie stwarzania bezpiecznych warunków pracy przez pracodawców. Na galę przybyli przedstawiciele lokalnych władz i instytucji państwowych oraz związków zawodowych i społecznej inspekcji pracy, a uroczystość uświetnił koncert artystów Teatru Muzycznego w Lublinie. W grupie nagrodzonych pracodawców znaleźli się m.in.: SKANSKA SA, GOLDBECK Sp. z o.o., BETONOX Construction Sopot SA Sp.k., PPHU ERBET Sp. z o.o., CALAMO Sp. z o.o., Piekarnia EMARK, Spółdzielnia Mleczarska Ryki, Spółdzielnia Pszczelarska APIS, REMZAP Sp. z o.o., Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Białej Podlaskiej, Fabryka Kabli ELPAR. Ponadto dwa lubelskie zakłady pracy nagrodzono w ogólnopolskim etapie konkursu „Pracodawca – organizator pracy bezpiecznej”: Zakład Stolarsko-Budowlany Zdzisław Serhej i PKP LHS Sp. z o.o. (ag)

Bezpieczna impreza

(Katarzyna Kwiatosz)

Najważniejsza prewencja

(Mirosław Wyrwisz)

zaprosili nas

Pod takim hasłem odbyło się kolejne szkolenie dla szefów i pracowników regionalnych ośrodków kultury zorganizowane przez Wojewódzki Ośrodek Kultury w Lublinie. Rzecz ważna, bo ośrodki każdego roku przygotowują kilkaset wydarzeń kulturalnych na terenie Lubelszczyzny, w tym Dożynki Wojewódzkie i Festiwal Śpiewaków i Kapel Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą. Spotkanie zaszczycili swoją obecnością wicemarszałek województwa lubelskiego Krzysztof Grabczuk oraz nowo powołany wojewoda lubelski Przemysław Czamek. Tak liczne spotkanie było również okazją do złożenia sobie życzeń świątecznych. W bożonarodzeniową atmosferę wprowadził dyrektor WOK dr Artur Sępoch, który a cappella zaintonował śpiewanie kolęd. Całość spotkania uświetnił występ Ladies Quartet. (now)

magazyn lubelski (33) 2015

65


grudzień/styczeń 2015/2016 28 grudnia

18-23 grudnia

LUBLIN LUBLIN Bożonarodzeniowy Festiwal Smaku Koncert pieśni żydowskich

Rynek Starego Miasta

Sala widowiskowa Domu Kultury LSM w Lublinie, ul. K. Wallenroda 4a, godz:18:00 Koncert pieśni żydowskich, synagogalnych i nie tylko, w wykonaniu rabina i kantora Itzchaka Horovitza

31 grudnia ZAMOŚĆ Sylwestrowy Maraton Filmowy

Centrum Kultury Filmowej „Stylowy” , ul.Odrodzenia 9. W programie trzy premierowe komedie: „Słaba płeć?’, „Moje córki krowy” oraz „Zupełnie Nowy Testament”.

LUBLIN Koncert „Gwiazdkowe Granie...”

Koncert w wykonaniu Lubelskiej Federacji Bardów oraz Kaji Kurczuk z zespołem, Kamila Szymańskiego, Izabeli Szafrańskiej i Pawła Sokołowskiego.

3 stycznia ZAMOŚĆ Kolędowanie Zamojskie 2016

Rynek Wielki, godz. 15:00

16 stycznia

Muzeum Lubelskie na Zamku, godz. 17:00

LUBLIN Jubileusz 70-lecia Spółdzielni Niewidomych im. Modesta Sękowskiego

31 grudnia

Hotel „Korona” w Zemborzycach Tereszyńskich, godz. 17:00

LUBLIN Sylwester Miejski- Lublin ognia!

27 grudnia

Na trzech scenach zobaczymy niezwykłe show z wykorzystaniem ognia, laserów, pirotechniki scenicznej i najnowocześniejszych rekwizytów multimedialnych. Wystąpi blisko 100 najlepszych tancerzy ognia i artystów światła z całej Polski. Pokaz będzie łączył w sobie sztukę współczesnego cyrku, iluzji, żonglerki i tańca. Godz. 17:00-1:00

LUBLIN Recital kolędowy Ewy Bem

Bazylika oo. Dominikanów, ul. Złota 7, o godz. 20:30.

66

Muzeum Nadwiślańskie, ul. Rynek 19

LUBLIN 24. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

LUBLIN Koncert urodzinowy Marka Andrzejewskiego

Restauracja Hades Szeroka, ul. Grodzka 21, godz. 19:00

KAZIMIERZ DOLNY Finisaż wystawy Władysława Skoczylasa

10 stycznia

29 grudnia 20 grudnia

7 stycznia

magazyn lubelski (32) 2015

6 stycznia LUBLIN Koncert charytatywny „Kolęda dla każdego”

Studio Muzyczne Radia Lublin, ul.Obrońców Pokoju 2, godz. 18:00

17 stycznia LUBLIN Premiera nowego singla i teledysku zespołu mPROJEKT pt.”Wartość”.

Facebook’owy profil zespołu, godz. 17.00



NOWY LEVORG NOWY LEVORG

DLA KAŻDEJ TWOJEJ ŻYCIOWEJ ROLI DLA KAŻDEJ TWOJEJ ŻYCIOWEJ ROLI

Dla Ciebie3 3

Dla Ciebie

Więcej informacji temat modelu TECHNOTOP Sp. z o.o.na Autoryzowany dealerLevorg SUBARU w Lublinie 21-030 Motycz, Konopnica 164A |salonów tel.: (0-81)sprzedaży 748-87-14 oraz lista autoryzowanych www.technotop.subaru.pl znajduje się na stronie levorg.subaru.pl

Więcej informacji na temat modelu Levorg oraz lista autoryzowanych salonów sprzedaży znajduje się na stronie levorg.subaru.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.