LAJF Magazyn Lubelski #23

Page 1



magazyn lubelski 8[23] 2014

5


od redakcji

Grażyna Stankiewicz

„P

olitycy wszędzie są tacy sami. Obiecują zbudować most nawet tam, gdzie nie ma rzeki”. To cytat z Nikity Siergiejewicza Chruszczowa, byłego I sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego i też byłego premiera Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Z takim życiorysem i miejscem zamieszkania Chruszczow dobrze wiedział, co mówi i choć dawno system, który tworzył, zmiótł go z piedestału, wydźwięk jego wypowiedzi okazuje się trafiony. Jakimi prawami rządzi się polityka, to każdy widzi, jakimi politykami okażą się kandydaci w nadchodzących wyborach samorządowych – będzie można ocenić wkrótce. Na listach wyborczych znaleźli się i nowicjusze, i weterani, choć duża ich część wydaje się znajoma. Na Lubelszczyźnie lubimy narzekać, machać lekceważąco ręką i ostentacyjnie nie uczestniczyć w wyborach. A te już 16 listopada. Ale zanim nadejdzie ta data, oddajemy do Państwa rąk kolejny numer LAJF-a. O ludzkich doświadczeniach i dla ludzi. O tęsknotach i marzeniach, i o tym, jak wielu udaje się je spełnić. Nowy LAJF – dla Państwa.

6

magazyn lubelski 8[23] 2014


magazyn lubelski 8[23] 2014

7


SPIS TREŚCI od redakcji

4 Grażyna Stankiewicz. Politycy wszędzie są tacy sami. pirat śródlądowy

8 Paweł Chromcewicz. Widać, słychać i czuć. kocia kołyska

9 Grażyna Stankiewicz. Gdyby Nixon się uśmiechnął. 10 tygiel z okładki

12 Polubiłem tę grę, Z Tomaszem Wójtowiczem rozmawia Maciej Skarga, foto Marek Podsiadło, Michał Fujcik

ludzie

18 Odczaruj jesień życia. tekst Aleksandra Biszczad, foto Galeria Olimp 20 O tym, że można na dachu arie śpiewać. tekst Marta Mazurek, foto Marek Podsiadło biznes

24 Modny biznes. tekst Aleksandra Biszczad, foto Marek Podsiadło, Paulina Daniewska 28 biz-njus moto

31 Przedpremierowa prezentacja Forda w Lublinie. tekst i foto Piotr Nowacki 32 Bezpiecznie z hybrydą. tekst Piotr Nowacki, foto Krzysztof Stanek bliski horyzont

35 O śmierci po ludzku. tekst Iza Wołoszańska, foto Marcin Pietrusza, Iza Wołoszańska kultura

38 Ty jesteś krawcem rzeczywistości videoclipu. tekst Patrycja Jurkowska, foto Marcin

str. 12

42 46

Pietrusza Zaczęło się w Kozłówce. tekst Patrycja Kaniowska, foto Marek Podsiadło Rzeź wołyńska. tekst Aleksandra Biszczad, foto Maks Skrzeczkowski

teatr

50 Kolektyw, Rumunia, Tożsamość. tekst Maciej Skarga, foto Krzysztof Stanek galeria

54 Malowane słowem i obiektywem, foto Jacek Zaim 56 kultura – okruchy muzyka

58 Chatka wypełniona bluesem. tekst Aleksandra Biszczad, foto Paulina Daniewska księgarnik

59 Lublin przewodnik/Akcent historia

60 Rosa Schneiderman. Feministka z Sawina. tekst Zbigniew Lubaszewski moda

str. 24

62 Fryzura to nie tylko włosy. tekst Marlena Błasik, foto Artur Mulak integracja

64 Piotr. tekst Maciej Skarga wycieczka po firmie

65 Błędy ubiegających się o pracę. tekst Anna Ciesielska-Siek kuchnia

66 Michał P. Wójcik. O fantastyce. 67 W kuchni Bożeny Dykiel. tekst Marta Mazurek, foto Olga Michalec-Chlebik, Ewelina Zuba zaprosili nas

68 Gala Kultury/ A w Kazimierzu jesiennie/ Polskie zwycięstwo w amerykańskich klimatach/Dom z duchem/ Plus size na czerwonym dywanie/ Polska-Włochy 2:1/ Pokaz kobiecej równości/ Węglin żyje/ Stulecie samochodówki

72 wizytownik/prenumerata kalendarium imprez

74 listopad/ grudzień

str. 35 8

magazyn lubelski 8[23] 2014

str.46

str. 62


LAJF magazyn lubelski Lublin 20-010 ul. Dolna Panny Marii 3 www.lajf.info e-mail: redakcja@lajf.info, redakcjalajf@gmail.com tel. 81 440-67-64, 887-090-604 Redaktor naczelna: Grażyna Stankiewicz (gras), g.stankiewicz@lajf.info

REKLAMA i MARKETING: Bartosz Pachucy b.pachucy@lajf.info reklama@lajf.info praca@lajf.info Wydawca: KONO media sp. z o.o, 20-010 Lublin ul. Dolna Panny Marii 5 Prezes Zarządu: Piotr Nowacki (now) p.nowacki@lajf.info

Regon 061397085, NIP 946 26 38 658, KRS 0000416313 e-mail: kono.media.sp.zoo@gmail.com

Okładka: Tomasz Wójtowicz, foto (fó)

Sekretarz redakcji: Aleksandra Biszczad a.biszczad@lajf.info Korekta: Magdalena Grela-Tokarczyk Współpracownicy i korespondenci: Izabella Kimak (izk), Jola Szala (jos), Michał Fujcik (fó), Robert Kuwałek (kuw), Katarzyna Kawka (kk), Maciej Skarga (ms), Marzena Boćwińska (boć), Tomasz Chachaj (tom), Wojciech Santarek (santi), Marek Podsiadło (pod), Marta Mazurek (maz), Adam Jabłoński (jab), Izolda Wołoszyńska (izo), Jerzy Janiszewski (jan), Klaudia Olender (kol), Aleksandra Biszczad (abc), Patrycja Woźniak (pat), Ilona Dąbrowska (ido), Tomasz Moskal (mos), Paweł Chromcewicz (chro), Mateusz Grzeszczuk (mat). Foto: Marcin Pietrusza (qz), Maks Skrzeczkowski (maks), Daniel Mróz (mró), Jerzy Liniewicz (lin), Olga Michalec-Chlebik (mich), Olga Bronisz (obro), Krzysztof Stanek (sta), Robert Pranagal (gal), Katarzyna Zadróżna (kat). Grafika & DTP: Michał P. Wójcik tel. 665 17 22 01

ISSN 2299–1689

Treści zawarte w czasopiśmie „LAJF magazyn lubelski” chronione są prawem autorskim. Wszelkie przedruki całości lub fragmentów artykułów możliwe są wyłącznie za zgodą wydawcy. Odpowiedzialność za treści reklam ponosi wyłącznie reklamodawca. Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów tekstów, nadawania śródtytułów i zmiany tytułów. Nie identyfikujemy się ze wszystkimi poglądami wyrażanymi przez autorów na naszych łamach. Nie odsyłamy i nie przechowujemy materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia i reklamy, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z linią programową bądź charakterem pisma (art. 36 pkt. 4 prawa prasowego) oraz interesem wydawnictwa KONO media sp. z o.o. Egzemplarz bezpłatny.

magazyn lubelski 8[23] 2014

9


pirat śródlądowy

Paweł Chromcewicz

K

Widać, słychać i czuć

ażdy pirat osiadły na lądzie lubi od czasu do czasu powrócić na(d) morze. Tak i ja właśnie uczyniłem. W efekcie zamiast pławić się w pięknym słońcu i cieple lubelskiej jesieni, marznę, moknę, kicham i kaszlę w koszmarnej aurze atlantyckiego wybrzeża Anglii. Fakt, że wybrzeża przepięknego, ale i okrutnie kapryśnego, z racji klimatu właśnie. Odczuwam to boleśnie, bo tym razem z pogodą nie trafiłem. Nawet o tej porze roku trafi się dobry dzień na Cieszę się, że od dwóch lat możemy do Londynu latać z Lublina. Wszystkim, którzy marudzą na lu- spacer po plaży. Promenadą i szeroko odsłoniętym belskie lotnisko, polecam lot w kierunku brytyjskim, przez odpływ piaszczystym brzegiem przewalają się choćby tylko po to, żeby przekonać się, że samolo- setki spacerowiczów. Jest naprawdę uroczo – baty zapełnione są zawsze niemal w 100 procentach. wią się dzieci, pary się tulą, ganiają psy… (NawiaA gdyby było więcej połączeń, i do innych miast, sem mówiąc, Panie Prezydencie Lublina, tutaj psy, też zapewne miałyby dużą frekwencję, jak choćby te o zgrozo – bez smyczy i kagańca, mogą pod opieką z Rzeszowa (latałem stamtąd do Bristolu, też przy właściciela biegać wszędzie: po parkach, po lesie, po zapełnionych samolotach). Z punktu widze- plaży). W rzadkich promykach słońca czas przysiąść lubelskiego lotniska kompletnie nie ro- na chwilę. I oto moja ręka, wraz muszelkami, wyW trawie na skarpie nia zumiem więc zawieszenia przez Ryanair lotów dobywa z piasku zgnieciony kartonik z nazwą „LD” trafiam na opróżniony do Liverpoolu, bo i na tej trasie pasażerów i dobrze znaną maksymą „Palenie poważnie szkodzi zestaw „Tyskiego”, chyba nie brakowało (nie wiem, jak z rejsami Tobie i osobom w Twoim otoczeniu”. Nasi tu byli! a przez całą wędrówkę do Irlandii, które też zawieszono). Z natury – jak to z satysfakcją zauważył Maksio z „Seksmisji”. jednak optymistą i sądzę, że siatka Jesień w angielskim lesie też potrafi być piękna. urywkami dociera jestem połączeń Lublina w kierunku brytyjsko-ir- I swojska. New Forest – olbrzymi kompleks leśny do mnie rodzima mowa, landzkim jeszcze się rozbuduje. w Hampshire – to także miejsce magiczne. Można tu miło brzmiąca, Wróćmy jednak na klify angielskiego spotkać wolno żyjące konie, podziwiać niepokojącą jakby żywcem wzięta wybrzeża. Są piękne, ale bywają też groź- urodę drzew poskręcanych przez nadmorskie wichuSpacerując po nich, zwłaszcza przy gor- ry, wypocząć nad czystą wodą licznych strumieni… ze strof Mickiewicza ne. szej pogodzie, mam nieodparte skojarzenia Spacerując leśnymi duktami, można też natknąć czy Kochanowskiego. z książkami Agaty Christie, która wiele się na to, na co ja z lokalnie-patriotycznym przeGdyby tylko nie te liczne swych intryg i zabójstw umieszczała właśnie jęciem trafiam tym razem: spoczywającą na kępce scenerii. A znała ją doskonale, mchu charakterystyczną zieloną butelkę z napisem współczesne zdobienia wbonadmorskiej wychowywała się na klifowym wybrzeżu na etykiecie „Perła Export”. Wzruszenie odbiera na „k”, „p” i „ch”… Devonu i zawsze tam z chęcią wracała. Jeśli mi mowę, a gdy kilkaset metrów dalej, na skraju tylko jest okazja, także wybieram się na spacer ścieżki dostrzegam puszkę po „Perle Chmielowej”, po klifach, chociaż przyznać muszę, że często jest to zwyczajnie łzy nabiegają mi do oczu. Jakbym był to raczej ostra wspinaczka niż spokojna wędrówka. w Starym Gaju lub w Lasach Kozłowieckich, a przeI coraz bardziej bliska sercu… cież to dwa tysiące kilometrów dalej. Jadę więc do Lulworth, gdzie klify wielkie, a morze Świat się skurczył i na Wyspach można kupić między skałami wdziera się w ląd, tworząc niezwykłej niemal każdy nasz produkt spożywczy, bo polskich urody zatokę. Na parkingu wysiadam z samochodu sklepów są tu setki, jeśli nie tysiące. Ale to nie i pierwszy krok stawiam na… puszkę po „Lechu”. wszystko, bo dzielni podróżnicy z Polski, zapewne I już wiem, że wciąż jestem wśród swoich. W trawie nie bez dumy, wraz z „Perłą Export” eksportują też na skarpie trafiam na opróżniony zestaw „Tyskiego”, obyczaje. a przez całą wędrówkę urywkami dociera do mnie roPo 10 latach od wejścia do Unii Europejskiej stalidzima mowa, miło brzmiąca, jakby żywcem wzięta ze śmy się drugą mniejszością narodową Zjednoczonego strof Mickiewicza czy Kochanowskiego. Gdyby tylko Królestwa. I to – jakby ujął Kuba Sienkiewicz – winie te liczne współczesne zdobienia na „k”, „p” i „ch”… dać, słychać i czuć…

10

magazyn lubelski 8[23] 2014


Gdyby Nixon się uśmiechnął

kocia kołyska

Grażyna Stankiewicz

G

dyby Nixon wyspał się, włożył garnitur kontrastujący z koszulą, pozwolił się przypudrować, nie był tak śmiertelnie poważny i miał choć odrobinę dystansu w stosunku do samego siebie i zwracał się do telewidzów, patrząc wprost w kamerę, to prawdopodobnie zostałby prezydentem USA osiem lat wcześniej. Niestety, życie bywa przekorne i czarnemu koniowi Republikanów na drodze do Białego Domu stanęła telewizja. W debacie politycznej mającej miejsce w 1960 roku w studio telewizyjnym wzięli udział Richard Nixon (nazywany przez złośliwców „sprytnym Rychem”, którego cechą charakterystyczną było podejrzewanie każdego o spiskowanie za jego plecami) oraz John Fitzgerald Kennedy (już wtedy beniaminek prasy i kobiet w wieku od zera do nieskończoności).

To, co wydarzyło się na żywo na oczach milionów Amerykanów, jest dowodem na to, jak czuli są na otrzymywane sygnały odbiorcy przekazu medialnego, kreującego wizerunek potencjalnych kandydatów, począwszy od samorządowców, a na prezydentach skończywszy. Koniec końców czarnym koniem telewizyjnych pojedynków, które z zapartym tchem śledziły całe amerykańskie rodziny, stał się młody senator. I to jest prawdziwa wolta – z poziomu nieznacznej rozpoznawalności w ciągu kilku miesięcy stać się przywódcą mocarstwa. Pomysłem na kampanię wyborczą młodego demokraty nie były tony ulotek, billboardy i spoty telewizyjno-radiowe, tylko przekonywanie wyborców do siebie głównie poprzez rozmowę, spotkania i debaty właśnie. Inaczej niż w Polsce, gdzie tysiące ulotek o krótkiej żywotności ląduje w koszach na śmieci i kałużach, zanim ktokolwiek je przeczyta. Przeczyta? Żeby one jeszcze były do poczytania. Przeładowane treścią, zdjęciami i kolorem, z wykorzystanym każdym centymetrem kwadratowym powierzchni. Ale uwaga, w dizajnie kampanii samorządowych coś drgnęło – tegoroczne przedwyborcze szranki są bardziej eleganckie i stonowane. Choć zdarzają się wpadki graficzno-fotograficzne, a nawet ortograficzne. Jeszcze ciągle (zwłaszcza na prowincji) zdjęcia kandydatom robią synowie znajomych, którzy akurat kupili sobie „dobry” aparat fotograficzny. Ale aparat nawet za kilka tysięcy złotych to jedno, a umiejętności portretowania to drugie. Tak więc mamy świecące się czoła, wypryski na twarzy, obcięte szyje centymetr przed linią ramion i aureole ze sztucznego światła nad głowami. Choć w niedawnej historii kampanii wyborczych byli i tacy, którzy portretowali się à la romantyczny Jerzy Zelnik z dłonią pod brodą i zmysłowo zamyślonym spojrzeniem skierowanym w dal. Albo zapatrzony, też w dal, działacz ludowy z nieproporcjonalnie dużym końskim łbem na pierwszym planie. Albo działaczka, która między nazwę komitetu a numer listy też romantycznie dołożyła sobie różę.

Uznający się za guru od marketingu politycznego Piotr Tymochowicz, autor „Biblii skuteczności”, twierdzi, że z przeciętnej osoby można zrobić polityka. Swój eksperyment pokazał w głośnym filmie wyreżyserowanym przez Marcela Łozińskiego. Zresztą Tymochowicz ma jeden spektakularny sukces na swoim koncie – „odchłopienie” Andrzeja Leppera, który uwierzył, że w wyniku wizerunkowej metamorfozy stał się mężem stanu. Bycie specem od wizerunku to w ogóle dobrze płatne Jeszcze ciągle zajęcie, zwłaszcza jeśli się nazywa Jacque Séguéla, który walnie przyczynił się do 14 (zwłaszcza na prowincji) lat rządów Francois Mitterranda, a dzię- zdjęcia kandydatom ki któremu mariaż niebieskiej koszuli z robią synowie znajomych, czerwonym krawatem stał się symbolem którzy akurat kupili sobie elegantszej części polskiej lewicy. Przy okazji warto przypomnieć sobie jedne- „dobry” aparat fotograficzny. go z najgorzej notowanych prezydentów Ale aparat nawet USA Georga Jr. Busha, który nie tylko za kilka tysięcy złotych nie należał do najbardziej pracowitych, ale też był uznawany za wizerunkowego to jedno, a umiejętności abnegata. Natomiast lubił wpadać niespo- portretowania to drugie. dziewanie podczas kampanii wyborczej do Tak więc mamy świecące się czoła, bistro na różnych stacjach benzynowych wypryski na twarzy, obcięte szyje i dosiadać się do odpoczywających tam kierowców. Bush aktywnie słuchał, ak- centymetr przed linią ramion tywnie zadawał pytania, ripostował i żar- i aureole ze sztucznego tował, poklepując wszystkich po plecach światła nad głowami.. i rozdając znaczki „głosuję na Busha”. Po wspólnym wypiciu kawy Bush i jego nowi znajomi rozstawali się w poczuciu bycia wspólnotą, nawet przy skrajnie odmiennych poglądach. Inaczej niż pewna grupa kandydatów do rady miasta, która chciała pozyskać głosy, objeżdżając na wschodzie Polski tradycyjną polską wieś autami o wartości przekraczającej domy poszczególnych mieszkańców, w złotej biżuterii i w butach o wartości dochodów jednej rodziny. Tym razem potencjalny elektorat pomysłów kandydatów nie kupił, twierdząc, że mu bardziej po drodze ze swoimi i bez tych wszystkich medialnych wygłupów. magazyn lubelski 8[23] 2014

11


tygiel

... i hity

(fó)

Strzał w dziesiątkę

Lubelski Rower Miejski funkcjonował w świadomości lublinian jako obietnica i mit zarazem, z ciągle przekładaną datą startu. Nie wyszło na wiosnę, nie udało się latem. W końcu doczekaliśmy się jesienią. Nie obyło się bez iście medialnego rozgłosu, podgrzewano atmosferę i wzmagano zaciekawienie, relacjonując szczegółowo kolejne etapy instalacji. W błysku fleszy na placu Wolności dumnie dosiadł jednośladu sam prezydent miasta. Tym samym pod względem umiłowania do ekologicznych środków transportu Lublin w końcu dorównał Europejczykom. Powstało 40 stacji rowerowych, z których w ciągu dwóch pierwszych dni funkcjonowania zarejestrowano 2755 wypożyczeń. Wejście do systemu i wypożyczenie, z pominięciem kilku awarii, nie sprawiają większych trudności. Możliwość korzystania z rowerów, z początkiem roku akademickiego, dla wielu okazała się wybawieniem. Mijanie kilometrowych korków na eleganckim veturilo przyprawia o szelmowski uśmiech satysfakcji. Przejażdżkom sprzyja też aura a największa frekwencja jest w weekendy. W systemie zarejestrowało się już ponad 20 tysięcy osób. Nic więc dziwnego, że Lubelski Rower Miejski zdecydowanie zasługuje na miano jesiennego hitu, choć 400 rowerów wydaje się zdecydowanie za mało. (abc)

(fó)

12

magazyn lubelski 8[23] 2014


tygiel

z sieci

(Ewa Wiktorowska)

Lwiątko

ZO w Wojciechowie niedawno przywitało na świecie nowego podopiecznego, który od razu wprowadził niemały chaos. Parys, bo tak ma na imię sprawca zamieszania, to syn Eli i Tabo, pary lwów. Niedługo po urodzeniu matka straciła nim zainteresowanie, ale przygarnęła go suka owczarka staroangielskiego (potocznie bobtail), należąca do Ewy Wiktorowskiej, pracownicy ZO. Parys szybko odnalazł się w nowej rodzinie, wraz z gromadką psiego rodzeństwa. Carmen, przybrana matka, również ciepło przyjęła przybranego syna i troskliwie się nim zaopiekowała, mimo stereotypowej niechęci do rodziny kotowatych. Młody lew coraz śmielej stawia swoje pierwsze kroki i szybko przybiera na wadze. Musi być jednak dokarmiany butelką, bo porcje przeznaczone dla małych owczarków okazały się dla niego jedynie przekąską. Jak widać, w naturze przysłowie „Jak pies z kotem” nie zawsze ma potwierdzenie. (abc)

(Ewa Wiktorowska)

(sta)

Wytnij hołubca!

W tańcach ludowych hołubiec to uderzenie obcasem o obcas z jednoczesnym podskokiem. Przechodniów do wspólnych podskoków zachęcał Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Lubelskiej oraz Zespół Pieśni i Tańca „Dąbrowica”. Akcja zaczęła się od pokazów tanecznych przed lubelskim ratuszem, skąd barwny korowód tancerzy

Danie dla Mola

Chodzi o mola książkowego i danie literackie, a wszystko za sprawą Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bychawie i miłośników zarówno literatury pięknej, jak i literackich kulinariów. Podczas spotkań poświęconych literaturze odbywa się dyskusja na temat dań opisywanych na jej kartkach. Kto nie słyszał o słynnych magdalenkach w „Pogoni za utraconym czasem” Marcela Prousta, notorycznie spożywanym calvadosie w powieściach Ericha Marii Remarque’a czy gorącej czekoladzie w „Chéri” Colette? Dobrze się stało, że sposobem na zintegrowanie grona czytelników oraz wzbudzenie zainteresowania są wspólne poszukiwania. Ponieważ istnieje zapotrzebowanie na nowe tradycje tworzone w realnym życiu na uboczu książkowych opowieści, pan Wiesław Boguta z Bychawy stworzył recepturę nalewki, którą częstuje podczas literackich spotkań. A okazji nie brakuje, ponieważ dwukrotnie w ciągu roku odbywa się konkurs literacko-kulinarny, w którym może wziąć udział każdy czytelnik i autor specjalnie stworzonego na tę okoliczność utworu, a którego rozstrzygnięcie następuje w kulinarno-literackich klimatach, oczywiście w Bychawie. Pogratulować pomysłu. (maz) Iga Wójtowicz ma 19 lat i pochodzi ze Świdnika. W tym roku akademickim rozpoczęła studia na kierunku filmoznawstwo i wiedza o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wybór oczywisty, bo interesuje się filmem i fotografią, ale ważne było również miejsce. Kraków jest dla niej miastem magicznym i pełnym zakamarków, które można fotograficznie wciąż na nowo odkrywać. Iga to nietuzinkowa osobowość, co widać także na jej fotografiach. Uwielbia Beatlesów i czarno-białe filmy. Jest również wrażliwa na piękno zabytkowej architektury. Prezentowana fotografia jest elementem cyklu ukazującego miejsca związane z życiem Żydów w Lublinie.(abc)

Zdjęcie miesiąca można wysyłać na adres mejlowy: redakcja@lajf.info z dopiskiem „konkurs”.

przy akompaniamencie poloneza ruszył na plac Litewski, by tam wraz ze wszystkimi chętnymi pobić rekord w ilości wyciętych hołubców. Akcja „Wytnij hołubca” została zainicjowana w 2010 roku przez kilka warszawskich akademickich zespołów ludowych. W ten sposób co roku miłośnicy folkloru biją rekordy w hołubcach jednocześnie w kilku miastach. W Lublinie do akcji przyłączyło się około 120 osób. Było widowiskowo ‒ barwnie, wesoło i bardzo skocznie! (abc)

(sta)

magazyn lubelski 8[23] 2014

13


z okładki

Polubiłem tę grę

Największy talent w historii polskiej siatkówki. Ma za sobą trzysta dwadzieścia pięć spotkań w drużynie narodowej. Mistrz świata z Meksyku i złoty medalista olimpijski z Montrealu. Jako pierwszy zawodnik na świecie zaczął atakować z drugiej linii. Ósmy w gronie najlepszych siatkarzy XX wieku. W muzeum w Holyoke w USA znajduje się jego popiersie, a w Miliczu pod Wrocławiem w Galerii Gwiazd Polskiej Siatkówki jest jego dłoń odciśnięta w brązie. Z Tomaszem Wójtowiczem rozmawia Maciej Skarga, foto Marek Podsiadło, Michał Fujcik 14

magazyn lubelski 8[23] 2014


P

o raz drugi w historii polskiej siatkówki zdobyliśmy mistrzostwo świata. Co Pan pomyślał, gdy wygraliśmy finał z Brazylią? ‒ Po pierwsze, że się wreszcie takiej chwili doczekałem. Czterdzieści lat nosiliśmy na sobie ten tytuł i wreszcie poza wspomnieniami nasi następcy mają kolejny. A po drugie, że jesteśmy jednak dobrzy i znowu potwierdziliśmy prymat w siatkówce światowej.

‒ Jesteśmy już potentatem w tej dyscyplinie? ‒ Na razie jeszcze nie. Dla mnie bowiem potentat to taki, który utrzymuje się w czołówce przez kilka kolejnych lat. A nie w kolejnym roku po zrobieniu wielkiego wyniku jest znowu niżej w tabeli. Poczekajmy, aż forma naszej obecnej kadry ustabilizuje się na dłużej. ‒ Jest Pan siatkarzem. ‒ I to zupełnie niezłym, jak często żartuję, skoro potrafię przynieść ze sklepu kilka pełnych siatek naraz. ‒ A tak na poważnie, przez ponad dwadzieścia pięć lat grał Pan... ‒ W piłkę siatkową, bo tak się nazywa ta dyscyplina. ‒ Zostańmy jednak przy popularnej nazwie... Siatkówka to w sumie prosta gra? ‒ Oglądając towarzyskie zabawy z tą piłką w plenerze, wydaje się, że tak. Ale kiedy staje się zawodowym sportem, jest dość trudną dyscypliną. Odbijanie piłki palcami rąk i nawet złączonym dłońmi nie jest przecież naturalnym naszym odruchem w odróżnieniu np. od kopania piłki nogami. Trzeba więc wyuczyć się różnych zagrań tylko przez nieustający trening. Muszą być precyzyjne. Piłka zagrana przez przeciwnika ma niejednokrotnie szybkość ponad sto kilometrów na godzinę i w takim momencie nie ma miejsca na poprawianie techniki zagrań. Trzeba już tylko błyskawicznie analizować każdą akcję i czasem w ułamku sekundy odpowiednio reagować. magazyn lubelski 8[23] 2014

15


‒ W całym siatkarskim świecie wiadomo było, że Wójtowiczowi nawet w trudnych sytuacjach ręka nie zadrży. ‒ Przyznaję, że należałem do odpornych i nie czułem obciążenia. Człowiek potrafi opanować nerwy, nie poddając się ciśnieniu atmosfery panującej na sali w trakcie meczu. I mnie się to udawało. Przejmować się może i przejmowałem, ale nigdy tego nie uwidaczniałem.

galerii siatkarskich sław Volleyball Hall of Fame. Czy przeciwnicy z tego powodu obawiali się Pana w jakiś szczególny sposób? ‒ Może nie tyle obawiali, bo w czasie meczu klasowi zawodnicy starają się nie dopuszczać do siebie takich myśli. Na pewno jednak szanowali mnie, wiedząc, że moje pojawienie się pod siatką jest dla nich zagrożeniem.

‒ Czy to znaczy, że przed zbiciem piłki w ataku miał Pan czas na analizę, jak to zrobić, aby zdobyć punkt? ‒ Czasu właściwie wtedy nie ma. Ale możliwość ocenienia sytuacji wzrokiem zawsze istnieje. Można przynajmniej zobaczyć ręce, którymi przeciwnik zamyka drogę do ataku i dokonać wyboru, czy zbić prosto przed siebie, po skosie czy też kiwnąć. I to robiłem.

‒ Rosjanie, z którymi niejednokrotnie Pan rywalizował ‒ także? ‒ Nie inaczej. Z tym że mecze z nimi zawsze były nadzwyczaj zawziętą walką o każdy punkt. Ale jak się twardo grało, to w końcu pękali i przegrywali. Ot choćby w czasie finału o złoty medal olimpijski w Montrealu w 1976 roku. Mieli przecież piłki kończące mecz i gdzieś wewnętrznie zawieszali już sobie złote medale. A jednak 3:2 z nami przegrali.

‒ Należał Pan do zawodników, którzy mieli taki dar, czego potwierdzeniem jest przyznanie Panu w 2002 roku, jako pierwszemu Polakowi i pierwszemu Europejczykowi, poczesnego miejsca w amerykańskiej

16

magazyn lubelski 8[23] 2014

‒ Zdecydowało o tym wasze przygotowanie fizyczne i kondycyjne wytrenowane pod okiem trenera Huberta Wagnera, nazywanego „katem”.


‒ Jak sobie człowiek przypomni dwanaście kilogramów w pasach ołowiowych zawieszonych na biodrach i z nimi wielokilometrowe biegi w terenie oraz skoki przez treningowe płotki, to trudno było tak w duchu nie powiedzieć, a czasem i nie przekląć. Ale kiedy po sześciu miesiącach tych i innych równie ciężkich treningów okazało się, że mamy dużą wydolność na ponadtrzygodzinne mecze, a efektem było zdobycie nie tylko złotego medalu na olimpiadzie, ale i przedtem w 1974 roku mistrzostwo świata w Meksyku ‒ wszelkie pretensje do trenera przestały mieć rację bytu. ‒ Kiedy czasem ogląda Pan filmy z tamtego okresu, co Pan wtedy myśli? ‒ Że człowiek miał wtedy straszne zdrowie. Ale ogląda się sympatycznie. ‒ Wspomnienia niejako nas odradzają. Wróćmy zatem do początku. Urodził się Pan w Lublinie. Tu skończył szkołę podstawową i uczył się w technikum budowlanym. Młodzi kilkunastoletni chłopcy za-

zwyczaj zaczynają uprawianie sportu od piłki nożnej. ‒ Chyba od wszystkiego. Piłka nożna, koszykówka, lekka atletyka i siatkówka. Zostałem jednak przy tej ostatniej dyscyplinie z powodu tradycji rodzinnych. Ojciec wcześniej siatkarz grający w lubelskim Motorze, a potem trener tej drużyny. Mama też uprawiała ten sport. Nikt mi jednak niczego narzucał. Po prostu jakoś od razu polubiłem tę grę. ‒ I stała się nie tylko zamiłowaniem, ale i jednocześnie pańskim sportowym zawodem. ‒ Zacząłem od 15 roku życia jako junior w MKS Lublin. Potem w Polsce grałem w AZ Lublin, Avii Świdnik i Legii. A po skończeniu trzydziestu lat, bo taki był wymóg w latach osiemdziesiątych, mogłem wyjechać za granicę i grałem we Włoszech: w Sassuolo w Modenie, Santal w Parmie oraz w drużynach w Ferrarze i Citta di Castello. ‒ Jak Włosi przyjęli na parkiecie u siebie mistrza świata i olimpijczyka? ‒ Szalenie sympatycznie. Mam pamiątkowe podzię-

magazyn lubelski 8[23] 2014

17


kowania od tamtych klubów i kibiców. Lubili i cenili polskich zawodników. Przecież grali tam także z naszej drużyny: Ambroziak, Skorek i Skiba, który tak doskonale przygotował włoską drużynę juniorską, że po kilku latach jako seniorzy władali siatkówką na świecie. Oni wtedy uczyli się od nas tej gry i Wagner był dla nich wzorem trenera. Ale o odpuszczeniu przeze mnie treningów nie było mowy. Trzeba było grać na wysokim poziomie. ‒ Po powrocie do Polski zmierzył się Pan jednak z zupełnie innym wyzwaniem. ‒ Tak, to w moim życiu nieznane mi przedtem doświadczenie, ale równie przydatne. Przez osiem lat prowadziłem w Lublinie restaurację „Piwnica pod Fortuną” na Starym Mieście. Któregoś dnia stwierdziłem jednak, że to nie dla mnie i do restauracji już nie wrócę. ‒ Ale do siatkówki tak. Jak czuje się Pan w roli komentatora telewizyjnego? ‒ Staram się obiektywnie oceniać wydarzenia na boisku. Ale czasem trudno mi opanować zdenerwowanie, gdy widzę nieporadność zawodników i proste ich błędy, niewymuszone przez przeciwnika. ‒ Czyli jakie? ‒ Ot choćby błąd odbicia czy niedokładność przy prostej piłce, która w ogóle nieutrudniona jest jednak źle dograna. Takie błędy, zwłaszcza na poziomie narodowej reprezentacji, nie powinny mieć miejsca. ‒ Karierę na boisku zaczął Pan czterdzieści pięć lat temu. Co od tamtego czasu zmieniło się w aktualnym sposobie gry? ‒ Kiedy grałem jako zawodnik, nie było np. antenek na siatce i wszystko zależało od interpretacji sędziego. W tej chwili można także dotknąć siatki, oprócz jej górnej taśmy, można w obronie odbić pierwszą piłkę nieczysto palcami i podobnie np. przyjąć zagrywkę. Można także podbić piłkę nogą albo ciałem i to jest zaliczane do prawidłowych zagrań. Czasem, gdy się temu przyglądam, więdną mi uszy, ale sędziowie to przepuszczają. W tamtych latach dotknięcie piłki po bloku równało się już jednemu odbiciu i zostawało nam tylko dwa z możliwych trzech. Dzisiaj się go nie liczy i dalej poza nim są jeszcze trzy. Łatwiej więc jest skonstruować akcję. Jednym słowem wiele z tych rzeczy, które dzisiaj są normą, kiedyś zaliczano do oczywistych błędów i dlatego nasza gra była technicznie bardziej wymagająca. ‒ A obecnie musi być widowiskowa dla kibiców, co narzuciły przede wszystkim transmisje telewizyjne. ‒ Niestety. Zwłaszcza w przypadku liczenia punktacji. Teraz każdy błąd w grze którejkolwiek ze stron daje punkt drużynie przeciwnej, a kiedyś były tzw. przejścia i punkty zdobywała tylko drużyna zagrywająca, jeśli obroniła atak przeciwnika. Te zmiany wymusił właśnie ograniczony czas transmitowania meczów. ‒ Czy pańskie dzieci Joanna i Robert także związane są z siatkówką? ‒ Syn zaczynał, ale w wieku juniora doznał kontuzji

18

magazyn lubelski 8[23] 2014


i musiał zrezygnować. Obecnie w Piasecznie pod Warszawą założył szkółkę siatkarską dla dzieciaków. I zobaczymy, co się z tego urodzi. Natomiast córka zdecydowanie zajmuje się jeździectwem. ‒ I to ona namówiła Pana do jazdy konnej? ‒ Owszem. Po powrocie z Włoch do Zalesia koło Warszawy miałem taki kilkuletni epizod. Posiadaliśmy nawet konie. ‒ Często zaliczał Pan spadanie? ‒ Czasem niewiele brakowało, ale zawsze udało mi się jakoś utrzymać na końskim grzbiecie. Moi koledzy byli nawet zawiedzeni i pokrzykiwali: puść konia, bo go udusisz, co w rezultacie miało nie ratować konia, ale sprawić, abym wreszcie z niego spadł. Nie sprawiłem im jednak tej wątpliwej dla mnie przyjemności.

Przez minione dwa lata udało mi się wraz z grupą zaprzyjaźnionych mi ludzi i przy udziale Prezydenta Miasta zaprosić do Lublina na mecze towarzyskie drużyny siatkarskie z najwyższej półki. Trybuny były pełne. Myślę więc, że warto byłoby tego, co już zapoczątkowaliśmy, nie odpuszczać. ‒ Co dało Panu zatem uprawianie tego sportu przez tyle lat? ‒ Wiele cech nabytych w treningach i grze, jak choćby sprawność fizyczna, koncentracja, wytrwałość, refleks i upór. Dzięki odporności psychicznej, której nabiera się w momencie, gdy na oczach kilku tysięcy widzów i kilkunastu milionów kibiców przed telewizorami trzeba skutecznie posłać piłkę na stronę przeciwnika, łatwiej mi teraz pokonywać różne problemy.

‒ Wróćmy na chwilę do Lublina. Czy to miasto o Panu pamięta? ‒ Powiem tak. Cechą Polaków jest bić brawo, gdy jest sukces, ale potem bardzo szybko się o tym zapomina. I moje miasto nie jest w tym odosobnione.

‒ Rozmawiamy głównie o tym, co było. Więc jest atmosfera do podsumowania. Jakie było to życie, które już jest za Panem? ‒ Na pewno szalenie ciekawe. Przez dwadzieścia pięć lat grania spełniłem się zawodniczo i osiągnąłem wszystko, co zamierzałem w karierze sportowej.

‒ Jest Pan jedną z wybitnych postaci polskiej siatkówki i nie zaproponowano, aby wspólnie z Panem podjąć jakąś cykliczną akcję przywracającą w Lublinie siatkówkę na wysokim poziomie? ‒ Na razie sam podejmuję tylko nieliczne próby.

‒ Jest jednak może coś, czego nigdy Pan w trakcie tej gry wyjątkowo nie lubił? ‒ Oczywiście. Jak mi po zbiciu piłki w stronę przeciwnika ta wracała z powrotem pod nogi. Uważałem, że to wstyd. I szybko się poprawiałem.

Podziękowania dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego za udostępnienie wnętrz hali sportowej.

magazyn lubelski 8[23] 2014

19


Odczaruj jesień życia

tekst Aleksandra Biszczad foto Galeria Olimp

K

iedy zaczyna się starość? Czy kobiety po pięćdziesiątce to już tylko nobliwe starsze panie? Czy sześćdziesiątka skazuje na zapomnienie i etatowe pilnowanie wnuków? Granica biologicznej starości znacznie się przesunęła i eksperci wskazują obecnie dolną granicę wieku starczego na 65., 70., a nawet 75. rok życia. Potwierdza to również kondycja fizyczna i psychiczna, kompetencje zawodowe, życiowe pasje i energia obecnych sześćdziesięciolatków. W Polsce wydelegowani na emeryturę specjaliści z otwartymi ramionami są przyjmowani do zespołów naukowo-badawczych np. w USA. U nas wciąż wiek 60+ trudno odczarować, skazując sześćdziesięciolatków na społeczną banicję. W opozycji do koncepcji robienia z osób 60+ wesołych staruszków, w Galerii Olimp w Lublinie został zorganizowany pokaz mody. Nie był to jednak pokaz zwyczajny. W rolę modelek i modeli wcielili się tzw. seniorzy, prezentujący modę dla osób, których pierwsze cyfry PESEL-u mają mniej niż 54. „Odczaruj jesień życia” to projekt wpisany w działania mające na celu aktywizację społeczną osób określanych właśnie mianem seniorów. Inicjatorami wydarzenia byli: Miasto Lublin oraz Społeczna Rada Seniorów. – Naszym celem jest łamanie stereotypów na temat przeżywania jesieni życia, chcemy motywować do czerpania z niej pełnymi garściami – podkreśla Monika Lipińska, wiceprezydent Lublina. Nie bez powodu przestrzenią działań jest właśnie Galeria Olimp. To jedno z niewielu centrów handlowych, gdzie butiki oferują modę dla osób w tzw. podeszłym

20

magazyn lubelski 8[23] 2014

wieku. A wiek po sześćdziesiątce kojarzy się z kolorami szaroburymi, butelkową zielenią, przypadkowymi ubraniami noszonymi bardziej dla wygody niż z chęci reprezentacyjnego wyglądu. Ale okazało się, że można inaczej. Podczas pokazu za stylizacje odpowiadały Renata Chmielewska i Anna Chołota. Modele, a było to szesnaście osób obojga płci, współpracowali również z choreografem. Był wybieg, kreacje, fryzury i dobre humory. Było szykownie i dystyngowanie. Panie zachwycały uśmiechem i gracją, a panowie klasą. Na konferencji prasowej zorganizowanej przez prezydenta miasta choreograf chwalił modelki i modeli, podkreślając, że ich zaangażowanie i energia łamią stereotypowe myślenie o osobach starszych, spędzających większość swojego czasu w bujanym fotelu. W trakcie pokazu można było skorzystać z bezpłatnych badań medycznych, porad dietetyka i kosmetyczki. Wśród brylujących na wybiegu pań była m.in. śpiewaczka Teatru Muzycznego w Lublinie Krystyna Szydłowska, niedawna finalistka Miss Polski po pięćdziesiątce. ‒ To doskonały pomysł, który udowodnił, że wiek nie ma znaczenia, że każdy człowiek w każdym wieku, jeśli tylko chce, to może osiągnąć wszystko! Widziałam przemianę kobiet, które z dnia na dzień stawały się pewniejsze siebie, wartościowe, piękniejsze – z zaangażowaniem opowiada artystka. Z kolei modelki zaangażowane w projekt mówiły, że już same przygotowania do pokazu sprawiły, że czuły się jak Kopciuszki szykujące się na wymarzony bal. Odczarowanie jesieni życia można zatem uznać za w pełni udane. Zwłaszcza gdy ma się tak niewiele, jak 50–60 lat.


Galeria Q-fer powstała w 2007 roku z inicjatywy Beaty Wójcik, absolwentki wydziału artystycznego w Lublinie. Galeria po kilkuletniej „wędrówce” po lubelskim śródmieściu odnalazła swoje miejsce na Starym Mieście przy ulicy Grodzkiej 22. Cel, jaki przyświecał powstaniu galerii, to stworzenie wyjątkowego miejsca z rękodziełem i sztuką użytkową w nowej, oryginalnej formie. Z czasem Galeria Q-fer stała się miejscem wyłącznie autorskich projektów, których twórcami są w tej chwili Beata Wójcik i Piotr Bednarski. Szeroki zakres twórczości obojga autorów oscyluje wokół malarstwa, rzeźby, ceramiki, ubioru, designu wnętrzarskiego i biżuterii. Niesztampowe przedmioty znajdą tu również osoby pragnące znaleźć pamiątki związane z Lublinem. Odważne pomysły i połączenia stosowane przez autorów stanowią ciekawą alternatywę dla poszukujących tradycyjnych form plastycznych w nowej, świeżej odsłonie. Bezpośredni kontakt z twórcami tworzy domową atmosferę galerii, sprzyjającą rozmowom nie tylko o sztuce oraz powstawaniu nowych pomysłów w oparciu o indywidualne potrzeby klienta. Pasją właścicieli Galerii Q-fer są wnętrza, które tworzą z charakterystycznym dla siebie artystycznym charakterem. Wśród prywatnych mieszkań, domów i firm w ich twórczym dorobku znajdują się takie perełki, jak zaprzyjaźniony a znajdujący się w pobliżu galerii, również na lubelskim Starym Mieście, przy ulicy Złotej 4, Pub „Dom Złotnika”. Pub „Dom Złotnika” zaprasza każdego, kto ceni sobie miłą, domową atmosferę, sympatyczną obsługę oraz niebanalną aranżację wnętrz, inspirowaną legendą o córce złotnika, której historia miała miejsce właśnie we wnętrzach tej zabytkowej kamienicy. Legenda stała się inspiracją etiudy teatralnej „Piękna Złotniczanka”, w reżyserii Łukasza Witt-Michałowskiego, która podczas letnich wieczorów jest prezentowana przed pubem, zyskując ogromny aplauz biesiadujących tu gości. Specjalnością „Domu Złotnika” jest niespotykana nigdzie indziej kawa skomponowana z mieszanki świeżo wypalanych ziaren pochodzących z plantacji z czterech kontynentów. Do kawy i herbaty pub serwuje znakomite domowe ciasto. W „Domu Złotnika” można też ugasić pragnienie wybornym piwem z niewielkich lokalnych browarów. Z kolei miłośnicy wina będą usatysfakcjonowani trunkami z lubelskich winnic zrzeszonych w Stowarzyszeniu Winiarzy Małopolskiego Przełomu Wisły. Dla osób ceniących sobie zdrowy tryb życia pub oferuje też ekologiczne soki z owoców z lubelskich sadów. Oprócz przyjemności dla podniebienia właściciele pubu zapewniają również strawę duchową. Od początku „Dom Złotnika” jest sceną wielu oryginalnych wydarzeń. Odbywają się tutaj inscenizacje teatralne, spektakle kabaretowe, koncerty muzyczne, wystawy, eventy i wiele innych inicjatyw artystycznych. Lokal jest ulubionym miejscem lubelskiej bohemy artystycznej. Nic więc dziwnego, że Pub „Dom Złotnika” to najlepsze miejsce, by zasmakować w lubelskich smakach i kulturze.


ludzie

22

magazyn lubelski 8[23] 2014


O tym, że można na dachu arie śpiewać tekst Marta Mazurek foto Marek Podsiadło

K

iedy opowiada o sobie, odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z kilkoma osobami w jednej. Optymistycznie nastawiona do świata, z apetytem pochłania go na śniadanie, obiad i kolację i ciągle jest otwarta na nowe doznania. Pasje i pracę zawodową połączyła w taki sposób, że trudno rozgraniczyć, kiedy pracuje, a kiedy spędza czas prywatnie, przy czym nie ma to nic wspólnego z pracoholizmem. Monika Toczyńska, 29-latka z Lublina, która opracowała nowatorską metodę uczenia dzieci języka angielskiego.

Spotykamy się na jednym z najwyższych dachów w Lublinie, gdzie opowiada przed kamerą filmową o życiowych motywacjach i o tym, że to, co dla innych jest przeszkodą w realizowaniu swoich planów, dla niej jest wyzwaniem. Jest jedną z bohaterek filmów realizowanych dla gimnazjalistów i licealistów, a których myślą przewodnią jest zmotywowanie młodzieży w tym wieku do podejmowania bardziej świadomych wyborów dotyczących dalszego kształcenia i wyboru zawodowej drogi. W przerwie nagrania chodzi po dachu i śpiewa. – Chcesz arię operową? A proszę bardzo. – Idąc wprost na kamerę, rozkłada ręce jak przed widownią, a jej krystaliczny głos unosi się ponad okolicznymi dachami. Jest absolwentką liceum Zamoyskiego i Szkoły Muzycznej im. Tadeusza Szeligowskiego II stopnia na wydziale rytmiki i kształcenia słuchu oraz na wydziale wokalno-aktorskim w Lublinie. Z racji zainteresowań w szkole zawsze wybierała między tym, co ważne, a tym, co trochę mniej ważne. Niektóre przedmioty zaliczała na dobre oceny, ale koncentrowała się głównie na tych, na których najbardziej jej zależało. To, co dla niej bezcenne w tym czasie, to rodzaj „posagu”, jaki otrzymała od rodziców. Od kiedy pamięta, jej rodzice utwierdzali ją w jej wyborach, nawet jeśli po jakimś czasie z czegoś rezygnowała. – Ta relacja z rodzicami była dla mnie bardzo ważna, bo dawało mi to poczucie bezpieczeństwa. Pomimo zaganiania całej rodziny, zawsze w ciągu dnia znalazł się czas, żeby razem usiąść i porozmawiać o tym, co ważnego dzieje się w moim życiu. Ukończyła psychologię na KUL i szkołę trenerów

biznesu. Jej praca magisterska poświęcona psychologii marketingu wygrała ogólnopolski konkurs na magisterium na temat badania rynku i opinii publicznej. Pracowała w jednej z agencji reklamowych w Warszawie, gdzie była odpowiedzialna za właściwy dobór muzyki pod reklamy. Ale jej światem nadal jest też nauka. Obecnie pisze doktorat na swojej macierzystej uczelni z psychologii uwarunkowania uczenia się języka angielskiego przez dzieci w wieku przedszkolnym na przykładzie działalności, jaką prowadzi w ramach swojej firmy.

Pierwszy smak biznesu

A swoją pierwszą firmę założyła zaraz po maturze. Postawiła na kształcenie muzyczne dzieci, terapię poprzez muzykę dzieci niepełnosprawnych oraz naukę języka angielskiego dla maluchów od 3 roku życia właśnie poprzez muzykę. Metoda dość nowatorska, ale dająca szybkie efekty. Zajęcia są krótkie, trwają najdłużej 20 minut, bo dzieci w tym wieku nie są w stanie dłużej się skoncentrować. Siłą rzeczy zajęcia muszą być prowadzone w sposób ekspresyjny i dostarczający maluchom ciągłych wrażeń. Monika zwraca się do dzieci tylko po angielsku, z powtarzalnością poszczególnych słów i zwrotów. Często porozumiewa się ze swoimi słuchaczami śpiewem. Akompaniują jej flecistka albo gitarzysta, na podłodze pojawia się dużo zabawek edukacyjnych, jest ruch, śmiech, skakanie i kiedy trzeba, wyciszenie na kilka chwil. – Monikę poznałam, kiedy rozpoczynaliśmy naszą działalność. Urzekło nas to, iż jest to osoba otwarta, magazyn lubelski 8[23] 2014

23


wykonująca swoją pracę z pasją, a łącząc pasję do muzyki i języka angielskiego, „otwiera” nawet te najbardziej nieśmiałe dzieci. Dla nas to kolejne potwierdzenie, że bycie dobrym pedagogiem musi iść w parze z powołaniem – charakteryzuje Monikę Agnieszka Żebrowska, kierująca przedszkolem Kucykowa Kraina w Kalinówce. Skąd wzięła się miłość do dzieci i pasja poznawania świata? Będąc w liceum, Monika zaangażowała się jako wolontariuszka. Zajmowała się starszymi kobietami mieszkającymi na Starym Mieście w Lublinie, zaprzyjaźniły się. Jeśli chodzi o dzieci, to chyba po prostu z tym się urodziła. – Najwięcej nauczyłam się na stażu podczas pobytu w Anglii. Jest wiele słów, które używają małe dzieci, a których nie znamy my, dorośli. Praca z małymi dziećmi, które posługiwały się tylko angielskim, to było nie lada wyzwanie. Naprawdę dużo musiałam tam z siebie dać – wspomina. Doświadczenia z wyjazdu do Wielkiej Brytanii na tyle ją umocniły, że kiedy nadarzyła się okazja, została franczyzobiorcą Musical Babies Lublin, której działalność polega na uczeniu dzieci angielskiego metodami, które są jej bliskie od początku jej doświadczeń zawodowych. Dzięki temu jest niezależna i może pracować zgodnie ze swoimi przekonaniami i wewnętrznym zegarem.

Dzieci i dorośli

Już w wieku dwudziestu kilku lat osiągnęła wiele, ale też poczuła zmęczenie tą intensywnością. Postanowiła urodzić dziecko. To dało jej nowe siły i perspektywę. Pojawienie się dziecka na świecie w żaden sposób nie pokrzyżowało jej planów, wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej jest w stanie zrozumieć psychikę małego dziecka, jego wrażliwość i możliwości percepcji, jakie dziecko ma w wieku od 3 do 6 lat. Dziwi się, kiedy inne młode matki narzekają na brak czasu i nieradzenie sobie z nową sytuacją. Żeby wrócić do formy, jeździ na rolkach, prowadząc wózek. Razem z mężem architektem często jeżdżą na rowerach. Trzeba mieć kondycję, żeby każdego dnia przemieszczać się po kilku przedszkolach i świetlicach, jeżdżąc od zajęć do zajęć. Ostatnio dużo czasu zabiera jej również pisanie pracy doktorskiej. Ale nie sprawia wrażenia osoby zabieganej i zmęczonej, tak jakby w ogóle nie pracowała. Kiedy ją pytam o plany i marzenia, na chwilę zamyśla się. Podoba się jej życie, każdy dzień przynosi coś nowego. Stale jest wśród ludzi – tych najmłodszych i ich rodziców. Robi to, co lubi, zarabia pieniądze, ma czas na rozwijanie się, podróżowanie, rodzinę i przyjaciół. Nie ukrywa, że swoje życie zbudowała na rozwijaniu swoich pasji. Dzięki nim ma świat u swoich stóp i zamierza to wykorzystać.

24

magazyn lubelski 8[23] 2014


Gdy organizm powie „dość!”

Bieganie, jazda na rowerze, ćwiczenia na siłowni czy jakikolwiek inny sport, nawet ten uprawiany amatorsko, nie jest obojętny dla organizmu. Przy wysiłku fizycznym i treningu o wysokiej intensywności wzrasta aktywność układu oddechowego, układu krążenia, zmienia się napięcie układu nerwowego, w układzie mięśniowym dochodzi do przyspieszenia wielu procesów biochemicznych. Nie próbujemy bynajmniej podważać znanej i sprawdzonej teorii, że sport to zdrowie. Chcemy jedynie zwrócić uwagę, że zbyt intensywny trening, niedostosowany do własnych możliwości, prowadzi do zachwiania równowagi między aktywnością fizyczną a regeneracją organizmu. Medycyna mówi wtedy o „przetrenowaniu organizmu”. Stan ten może przytrafić się każdemu, kto uprawia jakiś sport i to niekoniecznie wyczynowo. Wystarczy, że doprowadzimy do nadmiernego przemęczenia i nie damy sobie odpowiedniego czasu na odpoczynek. Do tego może dołożyć się nieodpowiednia dieta, która nie dostarcza właściwych składników pożądanych przez aktywny organizm (niedobór białka i witamin) czy najróżniejsze używki. Symptomy świadczące o przetrenowaniu mogą być niekiedy słabo zauważalne i bardzo różne – wyczerpanie, apatia, duszności, zawroty lub bóle głowy, bezsenność, brak apetytu, wzmożone pocenie się, mniej precyzyjne ruchy i wiele innych. Jeśli objawy przetrenowania zostaną zbagatelizowane i nie podejmie się odpowiednich działań, by je zniwelować, możemy doprowadzić się do stanu, który będzie wymagać skomplikowanego leczenia, a czasem nawet rezygnacji ze sportu na zawsze. Trzeba zatem wsłuchiwać się we własny organizm i nie ignorować tego, co nam sygnalizuje. Oprócz objawów fizycznych, w rozpoznaniu przetrenowania pomocne są badania laboratoryjne z krwi. Do jednych z ważniejszych parametrów biochemicznych przetrenowania należy enzym kinaza kreatynowa (CK). Podobnych informacji dostarcza monitorowanie stężenia mocznika we krwi. Również spadek poziomu hemoglobiny, erytrocytów i hematokrytu jest sygnałem, że wymęczyliśmy organizm. W wyniku przetrenowania dochodzi także do rozregulowania pracy układu nerwowego wegetatywnego

i zaburzeń hormonalnych, czego odzwierciedleniem jest wzrost poziomu katabolicznego kortyzolu oraz zmniejszenie poziomu testosteronu. Dlatego, aby prawidłowo zaplanować ćwiczenia i nie zrujnować sobie zdrowia, pierwszym krokiem przed rozpoczęciem treningu powinno być wykonanie badań profilaktycznych. Na ich podstawie możemy ocenić, czy prawidłowo funkcjonują nasze nerki, wątroba, trzustka, serce, czy nie toczy się jakiś proces zapalny, nie cierpimy na niedokrwistość, czy nie mamy niedoborów ważnych dla zdrowia mikroelementów. Następnie badania warto wykonywać systematycznie, 1-2 razy w roku. Jak należy przygotować się do badania? Tego etapu w diagnostyce nie wolno zignorować, gdyż nieprawidłowe przygotowanie się do badania może zafałszować wyniki. Możemy zarówno „wykryć” nieistniejące choroby, jak i przeoczyć toczący się proces zapalny. Po pierwsze, do pobrania krwi na badania musimy przyjść na czczo, rano po wypoczynku nocnym. Po drugie, do badania powinniśmy zgłosić się co najmniej 48 godzin po treningu, nigdy po intensywnych ćwiczeniach. Dodajmy na zakończenie, iż przedstawione informacje dotyczą osób uprawiających sport amatorsko i nie obejmują wszystkich aspektów związanych z fizjologią sportu. Pamiętajmy, że wyniki badań powinny być skonsultowane z lekarzem specjalistą. Zapraszamy na konsultacje do poradni medycyny sportowej. Potrzebne badania wykonasz w laboratorium Luxmed.

www.luxmedlublin.pl magazyn lubelski 8[23] 2014

25


biznes

Modny biznes tekst Aleksandra Biszczad foto Marek Podsiadło Paulina Daniewska

26

magazyn lubelski 8[23] 2014


Z

nawcy tematu twierdzą, że tzw. środowisko modowe w Lublinie uchodzi za mocno hermetyczne, a biznes modowy jako taki praktycznie nie istnieje. W katalogach branżowych pod hasłem „produkcja odzieży” znajduje się kilkadziesiąt firm, ale ile z nich to pracownie krawieckie dla indywidualnych klientów, a ile producenci dla zewnętrznych kontrahentów, tego nie wiadomo.

Pojedyncze nazwiska projektantów wybrzmiewają od czasu do czasu podczas ogólnopolskich imprez modowych, zdobywając nawet najwyższe laury. Ale rzadko i bez perspektywy na spektakularne tworzenie własnej marki. Pozytywnym aspektem jest wysyp projektantów młodej generacji i ich chęć dotarcia do potencjalnego klienta. Tradycja modowa w Lublinie to temat delikatnej natury, chociażby ze względu na samo dookreślenie, kim jest osoba nazywana projektantem. W pewnych kręgach ubieranie się u tzw. projektantów od dawna uznawane jest za zwyczajowe, choć często dotyczy to po prostu sprawnej krawcowej z wyobraźnią. Ale też dopiero teraz możemy mówić o wzmożonym zainteresowaniu samym projektowaniem. Na portalach społecznościowych istnieją profile wielu twórców mody, jednak nie każdy z nich przy obecnych cenach lokali w śródmieściu Lublina może pozwolić sobie na założenie własnego reprezentacyjnego atelier. Otwarty we wrześniu przy Krakowskim Przedmieściu „Styleroom” obrał sobie za cel wyznaczenie projektantom drogi wprost do lubelskiej klienteli.

Biało, czarno, dizajnersko

„Styleroom” to pierwsze tego typu miejsce w Lublinie. W lokalu o powierzchni 200 metrów kwadratowych, mieszczącym się w zabytkowej kamienicy przy

głównej ulicy miasta, swoje propozycje udostępnia blisko 20 projektantów, pochodzących nie tylko z Lublina. Właścicielami są Marcin Mazur i Iwona Kutnik. Oboje od dawna związani z modą, dosłownie i w przenośni. Prywatnie są małżeństwem, Iwona jest jedną z prekursorek lubelskiej branży modowej. Marcin od lat zajmuje się marketingiem i reklamą, a także organizacją imprez związanych z branżą modową. Wieloletnie obserwacje tego, co się dzieje, lub tego, z czym tak naprawdę nie mamy w Lublinie do czynienia – przekształciły się w marzenie o miejscu, jakiego jeszcze nie było. W pół roku, z pomocą managerki Anny Fit, uwinęli się ze znalezieniem lokalu, remontem, a przede wszystkim z nawiązaniem kontaktów z projektantami. – Lubelski rynek jest inny niż np. warszawski. Obecnie bardzo się rozwija, czego oznaką jest np. powstanie „Styleroomu”. Trzeba jednak pamiętać, że w Lublinie zawsze istniała pewna grupa osób, która świetnie się ubierała. Tendencja rynku poszła w jej plastyczną i codzienną stronę. Ulica zaczęła narzucać styl – mówi Jola Szala, której kariera rozpoczęła się na przełomie lat 80. i 90., a której obecna streetowa kolekcja Josz jest również dostępna w butiku przy Krakowskim Przedmieściu. Marketing „Styleroomu” rozpoczął się od prostego pomysłu z rozesłaniem odręcznie napisanych pocztówek z charakterystyczną grafiką. Zaproszenia

magazyn lubelski 8[23] 2014

27


28

magazyn lubelski 8[23] 2014


na otwarcie, z pozdrowieniami, wzbudziły zainteresowanie. – Już teraz widać, że nie ma jednolitego grona odbiorców. Przychodzą do nas osoby młode, które interesują się modą i wiedzą, co chcą kupić, bo znają marki nie tylko sieciowe. Pojawiają się również panie w średnim wieku, które dowiedziały się o nas z mediów. Są bardzo otwarte na to, co nowe. Jedna z klientek szukała ołówkowej spódnicy, wspomniałyśmy, że modne są obecnie spódnice szare, dresowe, z dzianiny. Klientka przyznała, że co prawda dotychczas nie nosiła takich, ale chce urozmaicić swoją garderobę – opowiada managerka Anna Fit. W „Styleroomie” na wieszakach jest wiele propozycji streetowych, casual. Drugim kluczem doboru projektantów było sięganie po kolekcje z różnych zakątków Polski, m.in. znanej z printowych kolekcji Yeah Bunny. W tym przypadku marka łączy sztukę i modę, tworząc tak zwany urban-style. Ubrania szyte są w limitowanych seriach.

Idea, marketing, efekt

Pomysłem na wypromowanie „Styleroomu” jest filozofia slowfashion. I rzeczywiście jest slow. Klientów witają: kawa i herbata, duże i jasne powierzchnie bez ściśniętych ubrań na wieszakach. Z założenia slowfashion to także wysoka świadomość tego, jak chce się wyglądać. O tym, że ubrania kreują wizerunek, a ich dobór powinien być przemyślany, jest przekonana również Jola Szala. – Ludzie czasami uważają, że nie przywiązują wagi do ubrania, bo są nonszalanccy. Wydaje mi się, że jest odwrotnie. Żeby być nonszalanckim, trzeba wiedzieć, jak się ubrać. Badania mówią, że 68% opinii kształtuje się podczas pierwszego spotkania. A zanim pozwolimy się poznać, budujemy wrażenie poprzez swój wizerunek zewnętrzny. „Styleroom” skupia projektantów znanych i początkujących, lubelskich i ogólnopolskich. Josz Jolanty Szali to streetowa marka ogólnopolska. Ania Link prezentuje w „Styleroomie” oryginalną biżuterię ceramiczną. Julianna Farbotka, autorka charakterystycznych torebek z folkową dekoracją, dzięki tej współpracy może w szybkim czasie dowieźć na miejsce propozycje obecne na stronie jej firmy. Marszka, tworząca unikatowe szaliki i kominy, szyje w domowym zaciszu, a „Styleroom” jest dla niej jedyną możliwością sprzedaży pozainternetowej. Jest też duet Sistu z luźnymi propozycjami na co dzień i biżuteria od AnnDzi. Jak widać, młodzi projektanci sprzedają nie tylko za pośrednictwem Internetu. Dotyk

i realne odczucia wzrokowe dają nabywcy możliwość upewnienia się w swoim wyborze. Korzyści są zatem obustronne. Projektanci współpracują z butikiem na zasadzie wynajmowania powierzchni. Ceny projektów czasami są niższe od wyjściowych ze względu na akcje rabatowe. Sukienkę kupimy tutaj za około 200 zł, torebkę za 250 zł. W renomowanych pracowniach krawieckich w Lublinie sukienka to koszt nawet 500 zł, a płaszcza nawet około tysiąca złotych. Po kilku tygodniach funkcjonowania Marcin Mazur jest przeświadczony o rosnącej świadomości modowej lublinian. – Wydaje mi się, że wiele osób chce i będzie chciało ubierać się inaczej niż w sieciówkach. Możliwość przyjścia tutaj i bezpośredniego przyjrzenia się projektom wykonanym z dużą dbałością, niebanalnym i w ograniczonej ilości egzemplarzy stopniowo, ale sukcesywnie zmieni myślenie lublinian. Wierzymy w to, inaczej by nas tu nie było – mówi Marcin Mazur, a Anna Fit dodaje: – Chcemy wyrobić nawyk sięgania po rzeczy od projektantów, uświadomić mieszkańcom, że warto zainwestować we własny, oryginalny wizerunek.

Przyzwyczajenia kontra przyzwyczajenia

Póki co większość towarzystwa modowego Lublina nadal ubiera się w Warszawie, za granicą i w Internecie. Młodzież o mniej artystycznych zakusach wybiera znane sieciówki, a klienci z zasobnymi portfelami nadal wolą marmurowe podłogi i kryształowe abażury butików znajdujących się w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, oferujących pojedyncze egzemplarze markowych ubrań z zachodu. Alternatywą są pracownie krawieckie, którym pozostają wierni od lat. Przed „Styleroomem” długa droga w wyrabianiu marki własnemu adresowi i autorom kreacji, których zaprosili do współpracy. Otwarte pokazy mody, warsztaty, sesje i inne pomysły mogą przyśpieszyć ten proces. Trudno jednak robić modę bez pieniędzy. Przygotowanie kameralnego pokazu prezentującego kolekcję 24 kreacji z udziałem dwunastu modelek przy delikatnym wsparciu sponsorów to w Lublinie koszt od 5 tysięcy w górę (zaprezentowanie takiej samej kolekcji w Warszawie to suma wielokrotnie wyższa ). Bez konkurencji nie ma rozwoju. Ale też rozwój pożąda klienteli. Atutem butików jest niewątpliwa jakość dostępnych kolekcji, która ma szansę stanąć w szranki z towarami z sieciówek, zmieniając tym samym mentalność klientów. Ale póki co, o przyzwyczajeniach nie będziemy dyskutować. REKLAMA

Centrum Innowacji i Komercjalizacji Badań UMCS DLA BIZNESU: ponad 500 rodzajów usług w kategoriach: badania naukowe, ekspertyzy, analizy laboratoryjne z wykorzystaniem specjalistycznej i najnowocześniejszej aparatury wdrażanie technologii opracowanych na UMCS realizacja wspólnych projektów badawczo-rozwojowych w sferze nauka-biznes opracowanie indywidualnej oferty współpracy przedsiębiorcy z UMCS możliwość pozyskiwania dla firmy stażystów i praktykantów Centrum Innowacji i Komercjalizacji Badań UMCS wspomaga przedsiębiorców w nawiązaniu współpracy z naukowcami naszej Uczelni. Jako Uniwersytet dysponujemy unikalną aparaturą oraz wysoko wykwalifikowaną kadrą ekspertów i specjalistów w różnych dziedzinach, którzy swoją wiedzą i doświadczeniem mogą wspomóc wdrażanie nowych rozwiązań w Państwa firmie. Istnieje możliwość zlecenia badań, ekspertyz online: www.formularzzlecenia.umcs.pl. Zapraszamy do współpracy i zapoznania się z ofertą UMCS dla firm na naszej stronie internetowej.

www.umcs.pl • www.biznes.umcs.pl Centrum Innowacji i Komercjalizacji Badań UMCS, pl. Marii Curie Skłodowskiej 5, 20-031 Lublin, Rektorat, pokój 1212, XII piętro tel. 81 537 55 40, 81 537 51 76, fax 81 537 54 99, e-mail: centruminnowacji@poczta.umcs.lublin.pl


biz-njus

(fó)

Prezydencki dialog z winiarzami

się tam profesjonalne laboratoria: Analiz Środowiskowych, Biologiczno-Żywieniowych oraz Mechaniki, Budowy i Eksploatacji Maszyn mają służyć nie tylko studentom i wykładowcom. Uczelnia chce w ten sposób przyciągnąć zainteresowanie przedsiębiorców, szczególnie tych skupionych wokół tematyki nowych technologii, np. energetyki, przetwórstwa spożywczego, ekomechaniki czy hodowli. Nowoczesne badania prowadzone w Centrum mają dostarczyć wiedzy przedsiębiorcom na temat inwestowania w nowoczesne i innowacyjne rozwiązania. Eko-Agro-Tech to ponad 17-milionowa inwestycja, jej realizacja trwała dwa lata i jest to drugie centrum badawcze w kampusie uczelni. PSW ma już kolejne plany rozbudowy, kolejną inwestycją będzie biblioteka z czytelnią. (abc)

Wizyta Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego w ruinach zamku w Janowcu nad Wisłą stała się okazją do rozmowy na temat problemów, z jakimi boryka się Stowarzyszenie Winiarzy Małopolskiego Przełomu Wisły. Organizacja, skupiająca 30 winnic i budująca swoją renomę poprzez staranną produkcję wina gronowego i propagowanie go jako regionalnego wyrobu, ma poważne kłopoty z możliwościami rozwoju oraz ekspansji, blokowanymi przez ustawę o wychowaniu w trzeźwości. Winiarze postanowili interweniować w tej sprawie u samego prezydenta. Komorowski jednak nie zajął jednoznacznego stanowiska w tej sprawie, twierdząc jednocześnie, że sytuacja może się zmienić dzięki produkcji wina jako produktu regionalnego. – Wino jest wszędzie marką i elementem odróżniającym regiony czy nawet poszczególne miejscowości. Może też być fragmentem całego systemu zarabiania pieniędzy na turystyce, wypoczynku, rekreacji i atrakcyjności terenu. Polskie winiarstwo na nowo musi raczkować, po tym jak świadomie odeszło od skojarzeń bardziej elitarnych. Zdarzyła nam się kultura mieszcząca się bardziej w kręgach skojarzeń wódczanych niż winnych – po(pod) wiedział Bronisław Komorowski. Spotkanie z winiarzami w Janowcu było ostatnim Browar w Rożdżałowie W Rożdżałowie, położonym 5 km od punktem kończącym wizytę pary prezydenckiej w województwie lubelskim. (pr) Chełma, powstaje pierwszy na Lubelszczyźnie browar rzemieślniczy. „Piwne podziemie” to nie tylko marzenie Dariusza Piecucha, ale również ukoronowanie wieloletniego doświadczenia i wiedzy zdobytych w USA, gdzie powrót do prowadzenia biznesu w ramach drobnych manufaktur jest w tej chwili bardzo popularne. Amerykanie zarazili tą pasją również piwowara z Chełma, który szybko zaczął kooperować z browarami restauracyjnymi (pod) w Atlancie. Browar powstaje w budynku dawnej fabryki makaronu, jak na razie Eko-Agro-Tech znajduje się w nim 5-hektolitrowa warzelW Białej Podlaskiej, przy Państwowej nia, trzy fermentory oraz 6 zbiorników Szkole Wyższej im. Papieża Jana Pawła II, powstało Regionalne Centrum Badań Śro- leżakowych, wszystkie o pojemności dowiska, Rolnictwa i Technologii Innowa- 10 hektolitrów. Dariusz Piecuch zamierza cyjnych Eko-Agro-Tech. Trzy znajdujące postawić na browary górnofermentacyjne.

30

magazyn lubelski 8[23] 2014

Chce też wyjść z propozycjami bardziej nietuzinkowymi, np. mieszanki smakowe z kawą, wanilią czy ostrygami. Oprócz „Piwnego podziemia” piwa będą dostępne w pubach i multitapach, a także w wybranych sklepach. (abc)

(fó)

Lubelski najlepszy

Na lubelskim Starym Mieście miało miejsce największe jabłkowe wydarzenie roku ‒ Święto Młodego Cydru. Podczas wzorowanego na francuskim Beaujolais Nouveau każdy miłośnik cydru miał okazję spróbować trunków pochodzących m.in. z Bielska Białej, Warszawy i Lublina i podejrzeć proces jego powstawania. Napój ze sfermentowanych jabłek znany w różnych częściach Europy jako cydr, cider, cidre, sidra, apfelwein, a także calvados ma zawartość alkoholu od 2 do 7﹪ i produkowany jest w postaci musującej, gazowanej lub zwykłej. Trunek podaje się jako uzupełnienie do serów, słodkich naleśników, jak również do potraw mięsnych. Cydr można wytwarzać na potrzeby własne z przydomowych jabłek i jest alternatywą dla spożywania piwa i wina. Największym producentem cydru na Lubelszczyźnie jest spółka Ambra, a jedna butelka w hurcie kosztuje 9,99 zł. Podczas Święta Cydru ustawiały się kolejki, jakich lubelskie Stare Miasto nie pamięta od dawna. Oprócz walorów smakowych tego, co można uzyskać z jabłek, uwagę zwracał oryginalny dizajn wszystkich stoisk i ujednolicona biało-zielona kolorystyka. Nie dość, że smacznie, to nareszcie inaczej. (Paulina Rurarz)

(fó)

Zapraszamy do archiwum informacji biznesowych na www.lajf.info


NAJWIĘKSZY SALON Z ZEGARKAMI NA LUBELSZCZYŹNIE – PONAD 1000 ZEGARKÓW I PONAD 20 MAREK W JEDNYM MIEJSCU

C.H. E. Leclerc, ul. Tomasza Zana 19, Lublin www.zegarki-sklep.com www.jubiler-korn.pl


Poniatowa – miejsce przyjazne inwestycjom

Gmina Poniatowa jest gminą miejsko-wiejską położoną w powiecie opolskim. Jej gospodarka oparta jest głównie na przemyśle i rolnictwie. Ogromnym atutem gminy jest położenie w pobliżu Lublina (ok. 40 km) i innych przemysłowych miast województwa lubelskiego (Puławy, Opole Lubelskie, Kraśnik) oraz w pobliżu miejscowości turystycznych (Kazimierz Dolny nad Wisłą, Nałęczów). Mamy świadomość, że do pełnego, wszechstronnego rozwoju Gminy Poniatowa potrzebna jest silna, dynamiczna oraz dobrze rozwinięta gospodarka. Nowi inwestorzy, a co za tym idzie nowe miejsca pracy generują dodatkowe dochody mieszkańców, zwiększając tym samym dochód w budżecie gminy. Dlatego też podejmowane przez samorząd działania mają na celu stworzenie sprzyjających warunków do rozwoju przedsiębiorczości. W latach 2010–2012 Gmina Poniatowa zrealizowała dwa projekty w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Lubelskiego na lata 2007–2013 r., mające na celu podniesienie atrakcyjności inwestycyjnej Gminy Poniatowa. Projekty „Strefa Przemysłowa w Poniatowej oraz „Inwestycyjny Sporniak”, których wartość wyniosła ok. 10 mln zł,

obejmowały przebudowę infrastruktury technicznej po byłych zakładach „EDA” oraz przy ulicy Szkolnej w Poniatowej, tworząc korzystne warunki do powstawania przedsiębiorstw konkurencyjnych i otwartych na innowacje. W ramach projektu została m.in. wykonana nawierzchnia asfaltowa drogi, przebudowano infrastrukturę techniczną (wodociąg, kanalizację sanitarną, sieć teletechniczną, sieć centralnego ogrzewania), powstały nowe miejsca parkingowe oraz chodniki. Poniatowa jest miejscem otwartym na inwestorów. Gmina oferuje tereny inwestycyjne przy ul. Szkolnej – 4,95 ha (12 działek) oraz tereny dawnej EDY: • ul. Fabryczna – 2,45 ha (3 działki) • ul. Przemysłowa – 2,22 ha (2 działki) • ul. Przemysłowa – 1,53 ha (1 działka). Powierzchnia całej gminy jest objęta Planem Zagospodarowania Przestrzennego. Funkcjonuje tutaj także Tarnobrzeska Specjalna Strefa Ekonomiczna o powierzchni 5,6 ha. Zapraszamy więc przedsiębiorców do Poniatowej. Niech inwestycje w naszej Gminie okażą się trafne i owocne.


Przedpremierowa prezentacja Forda w Lublinie

W

tekst i foto Piotr Nowacki

ostatnich dniach października w autoryzowanym salonie FORDA Carrara przy ul. Turystycznej 45 odbył się przedpremierowy pokaz flagowych modeli tego producenta. Po przywitaniu przybyłych gości przez właścicieli salonu Panów Leszka Lulka i Mirosława Jośko odbyła się prezentacja modeli Forda MONDEO oraz FOCUSA. Przedstawione auta wywołały nieskrywany zachwyt wśród przybyłych gości. Podobnie jak wersja Mondeo z napędem hybrydowym. Nowa generacja prezentowanych samochodów wzbudza zainteresowanie na razie głównie pod względem wizualnym, bo ich walory użytkowe będziemy mogli ocenić dopiero w styczniu 2015 roku. Jak zapewnia szef działu sprzedaży Paweł Dadej, już na początku roku będą dostępne w salonie Carrara w Lublinie. I tak Forda Mondeo będziemy mogli nabyć w czterech wersjach: podstawowej Ambiente, Trend, Titanium oraz pozycjonowanej na samej górze gamy modelowej prestiżowej odmianie Vignale. Gama silnikowa jest dość obszerna – benzynowe konstrukcje o pojemności 1.5 oraz 2.0 EcoBoost, moce to od 160 KM poprzez 203 KM aż do 240 KM. Na uwagę zasługiwać będzie debiut silnika 1.0 EcoBoost, który już po raz trzeci może pochwalić się zdobyciem nagrody International Engine of the Year. Wśród diesli pojawią się do wyboru dwie konstrukcje czterocylindrowe TDCi o pojemności skokowej 1,6 lub 2,0 litra. Rozwijają one moc 115, 150 oraz 180 KM. Szczególną uwagę warto zwrócić na wersję 1.6 TDCi ECOnetic, która według danych producenta jest w stanie pokonać dystans 100 km ze średnim spalaniem na poziomie około 3,6 l/100 km. Natomiast 2-litrowy diesel TDCi 180 KM spala według producenta około 4,1 l/100 km. Dodatkowo Ford po raz pierwszy w Europie zaprezentował wersję hybrydową modelu Mondeo, która jest połączeniem benzynowego silnika i generatora wraz z akumulatorem o łącznej mocy 187 KM. Mondeo w wersji hybrydowej będzie dostępny w wersji cztero drzwiowej sedan oraz w wersji wyposażenia Titanium. Średnie zużycie paliwa wynosi około 4,1 l/100 km. ‒ Ważną nowością, którą oferuje Ford Mondeo w swojej najnowszej odsłonie, zaliczyłbym nadmuchiwane poduszki powietrzne w tylnych pasach bezpieczeństwa oraz przednie światła LED, które dostosowują wiązkę świetlną do prędkości jazdy auta oraz warunków panujących na drodze ‒ dodaje Paweł Dadej. Natomiast kolejna nowość ‒ nowy Ford Focus został wyposażony w nowy design przedniej części nadwozia. Auto upodobniło się do nowego Mondeo, ale też ma przód podobny do Forda Fiesty. Nowością wewnątrz auta jest kolorowy 8-mio calowy ekran multimedialnego systemu SYNC2. Kierowca ma do dyspozycji między innym systemy najnowszej generacji City Active Stop, Active Park Assist oraz Cross Traffic Alert.Gama silnikowa jest bardzo szeroka, a najbardziej „rozchwytywane” silniki to turbodałdowane EcoBoost od mocy 100 do 182 KM. Do stycznia pozostało niewiele czasu, warto więc poczekać na jazdy testowe i przyjemność dokonywanych zakupów tych aut w autoryzowanym salonie Forda Carrara przy ul. Turystycznej 45 w Lublinie. Adres warty zapamiętania. magazyn lubelski 8[23] 2014

33


moto

34

magazyn lubelski 8[23] 2014


tekst Piotr Nowacki foto Krzysztof Stanek

P

Bezpiecznie z hybrydą

odczas jazdy samochodem nie zastanawiamy się nad tym, jakie konkretne kroki podejmiemy w momencie pojawienia się na drodze wyjątkowo trudnych warunków. Pozostawiamy to raczej w sferze wyobraźni, a w przypadku trwania feralnego incydentu ‒ umiejętności utrzymania auta oraz przytomności umysłu. Ale można się do tego przygotować, ucząc się pewnych technik, które mogą nam pomóc w opanowaniu sytuacji oraz odpowiednim pokierowaniu pojazdem. Taką możliwość dał zorganizowany 28 września pierwszy piknik hybrydowy w Lublinie, który przyciągnął do Ośrodka Doskonalenia Techniki Jazdy miłośników i użytkowników samochodów Toyoty z napędem hybrydowym, a także osoby ceniące sobie bezpieczeństwo w trakcie podróży. Mimo że samo wydarzenie miało charakter rozrywkowy, to w gruncie rzeczy jego celem było wyeksponowanie korzyści płynących z posiadania samochodu hybrydy, wymianę doświadczeń z innymi uczestnikami wydarzenia oraz uczestnictwo w wyścigach na torze i doskonalenie dzięki temu umiejętności, a także świadome wykorzystanie systemów bezpieczeństwa czynnego. Mając na uwadze to, że w polskich szkołach jazdy nie kładzie się jeszcze nacisku na przygotowanie przyszłych kierowców do jazdy w warunkach ekstremalnych, lubelski autoryzowany dealer Toyoty, firma Auto Park, przygotowała dla zaproszonych gości możliwość sprawdzenia swoich umiejętności w zakresie prowadzenia samochodu na płycie poślizgowej i wyprowadzania z poślizgu bez użycia urządzeń wspomagających kierowcę. Atrakcją były też ćwiczenia jazdy na łuku po śliskiej nawierzchni. Skoro bohaterami były Toyoty z napędem hybrydowym, nie mogło zabraknąć konkursu Eco Challenge, polegającego na przejechaniu określonego odcinka drogi jak najszybciej i przy jak najmniejszym zużyciu paliwa. W czasie pikniku odbyły się również pokazy pierwszej pomocy, prezentacja dotycząca bezpieczeństwa w ruchu drogowym przeprowadzona przez podkomisarz Agnieszkę Łoś z Wydziału Ruchu Drogowego KWP w Lublinie, a także prezentacja „Toyota z napędem hybrydowym – jak to działa?”, którą poprowadził dyrektor stacji Auto Park Mieszko Mazurek. Przyjrzyjmy się dokładniej pojazdom, które były poddawane testom podczas konkursu Eco Challenge. Sama wizja zastosowania innowacyjnego napędu

hybrydowego już od kilkudziesięciu lat pojawiała się w marzeniach konstruktorów z przemysłu motoryzacyjnego, jednak wymagało to opracowania nowych technologii oraz zniwelowania wielu problemów. Firmą, której jako pierwszej udało się masowo wypuścić na rynek samochody hybrydowe, jest Toyota, która w 1997 r. wprowadziła na rynek pierwszą generację modelu Prius. To, czym wyróżniają się te samochody, to połączenie dwóch źródeł napędu, które wzajemnie się wspomagają ‒ silnika spalinowego i elektrycznego. Napęd elektryczny pełni rolę nie tylko silnika, ale również generatora energii, co sprawia, że przy małych obciążeniach staje się bardziej sprawny, a nadwyżka energii trafia do akumulatorów. Dodatkową zaletą napędu hybrydowego jest mniejsze zużycie klasycznych urządzeń i elementów, takich jak np. klocki hamulcowe, ponieważ hamowanie odbywa przy współudziale układu hybrydowego, który w tym czasie doładowuje akumulator. Nie psują się nam rozrusznik czy alternator, ponieważ hybryda ich w ogóle nie posiada. W pikniku wzięło udział wielu użytkowników hybryd, m.in. pani Elżbieta Kulpa (na zdjęciu poniżej), która posiada Toyotę Prius od czterech lat i przejechała nią ponad 70 tys. kilometrów. Jak nam powiedziała po zajęciu miejsca za kierownicą i odbyciu jazdy testowej: ‒ Chcę ten samochód i nie wysiadam z niego / śmieje się/. Pierwsza jazda zrobiła na mnie duże wrażenie. Cisza w kabinie, brak klasycznej skrzyni biegów, wyświetlacze. Poczułam się jak w statku kosmicznym – opowiada. Na pytanie, ile paliwa zużywa jej auto, odpowiada ze śmiechem, że tankuje go raz w miesiącu.

magazyn lubelski 8[23] 2014

35


‒ Od czterech lat jestem taksówkarzem ‒ mówi pan Grzegorz Rzepecki, jeżdżący w jednej z lubelskich korporacji taksówkowych. ‒ W naszym zawodzie najbardziej kosztowne jest paliwo, dlatego też w moim przypadku to właśnie zużycie paliwa spowodowało, że zainteresowałem się samochodem z napędem hybrydowym. Gdy tylko pojawił się Auris w wersji kombi, zastanowiłem się nad jego kupnem. Najpierw dostałem samochód do testów. Przez dwa dni zrobiłem ponad 200 km. Średnie spalanie wyszło na poziomie 4,5 litra, to było bardzo istotne wskazanie. Brak rozrusznika, alternatora, pasków klinowych, typowego sprzęgła, które to elementy najczęściej ulegają awariom, to był dodatkowy argument przemawiający za zakupem hybrydy. Koledzy twierdzili, że o ile zaoszczędzę w mieście, to na pewno na trasie już takich oszczędności nie będzie, a jednak się okazuje, że wskazania producenta są również do uzyskania poza miastem. Na trasie Lublin – Warszawa – Lublin spalanie wychodzi mi na poziomie 3,8 litra na 100 km – twierdzi pan Grzegorz. Widząc działania producentów motoryzacyjnych wprowadzających do swojej oferty auta z napędem niekonwencjonalnym, możemy stwierdzić, że rewolucja już trwa.

36

magazyn lubelski 8[23] 2014


bliski horyzont

O śmierci po ludzku O

tekst Iza Wołoszyńska, foto Marcin Pietrusza, Iza Wołoszyńska

zmarłych, nieobecnych w sposób nieodwołalny, mówi się u nas dobrze albo wcale. Śmierć przykrywa woalem zapomnienia ich wady, a nawet przeciętne cechy, najczęstszy komponent ludzkich osobowości. Pośmiertne wizerunki naszych bliskich stają się mdłe i nieprawdziwe, zostają wspomnienia bez skazy, przypieczętowane granitową, lśniącą tablicą z datą urodzin i śmierci.

W listopadowe święto ulegamy obłędowi odwiedzania grobów bliskich, niezależnie od tego, czy cel znajduje się w powiecie, czy w Szczecinie, oddając przy tym hołdy bóstwom komercji. Konieczność zorganizowania wyjazdu, przyjęcia gości, zakupienia odpowiedniej, zwykle chorobliwie dużej ilości zniczy, doniczek i wieńców wypiera istotę święta – wspomnienie zmarłego. Obchodzimy święta – szerokim łukiem... Śmierć chowamy za szpalerem chryzantem i drżącym światłem zniczy. Nie chcemy się nad nią zastanawiać, nie chcemy myśleć o tym, że nas dotyczy. Zupełnie inne wrażenia o stosunku do śmierci i zmarłych wynosi się z cmentarza w malutkiej wsi Săpânța w rumuńskim Maramureszu. W latach trzydziestych XX wieku Stan Ioan Pătraş, lokalny artysta, zaczął tworzyć tu niezwykłe nagrobki, które z czasem zdominowały cały cmentarzyk. Pătraş rzeźbił je w drewnie, bo lasy Maramureszu dają drewna w bród i dlatego tutejsza sztuka snycerska i architektura drewniana nie mają sobie równej. Centralną część pomnika poświęcał postaci zmarłego. Umieszczał tu relief przedstawiający zmarłego przy tej czynności, która była najbardziej charakterystyczna dla jego życia. Pod tym wydrążał tekst, zwykle żartobliwe epitafium, o zmarłym, wyrażane często w pierwszej osobie. Poznanie jego tre-

ści wymaga znajomości starego języka rumuńskiego z mnóstwem lokalnych zwrotów. Ale warto poszukać w przewodniku albo w internecie, bo znaleźć można na przykład: prośbę o to, by nie obudzić leżącej pod ciężkim krzyżem teściowej, żal, że nie pójdzie się już w góry z owcami, czy historię nabycia nowego samochodu, pewnie największe wydarzenie w życiu. Najwięcej spoczywających tu osób opisanych jest przez swoją pracę. Profesji nie jest za wiele – dominują zajęcia związane z pasterstwem i rolnictwem. Ale są też życiorysy, a za nimi nagrobki, w których to nie praca jest wyróżnikiem – na przykład te naznaczone nałogiem czy zakończone w nagły i nietypowy sposób. Na nagrobnych wizerunkach, tak jak w realu, kobiety w czarnych spódnicach i czarnych chustkach przędą wełnę, tkają kolorowe dywany, zajmują się dziećmi, gotują posiłki. Mężczyźni w kapeluszach pasą owce na zielonych łąkach, ścinają drzewa toporami na długich drzewcach, doją owce. Jeden kosi trawę, odwiedza go kobieta z butelką mleka. Pasterz wędruje z kosą przełożoną przez ramię, za nim czarne i białe owce. Pijak siedzi sam nad szklanką wódki. Mechanik samochodowy zabiera się za naprawę czerwonego samochodu, a górnik dłubie w czarnej skale. Weterynarz pod krawatem głaszcze krowę, a rzeźnik, paląc fajkę, dokonuje rozbioru tuszy. Dziewczynka podmagazyn lubelski 8[23] 2014

37


38

magazyn lubelski 8[23] 2014


nosi w górę rękę, jakby w geście szukania ratunku, kiedy wpada pod rozpędzony samochód. Młodzieniec schyla bezradnie głowę wciągany pod koła pociągu. Barmana otaczają butelki, muzykanci przygrywają na skrzypkach. Życie się toczy. Ten cmentarz ma wiele warstw. Jest etnograficzną ciekawostką. Niezwykłą kolekcją sztuki naiwnej. Jest źródłem wiedzy o zajęciach, trybie życia mieszkańców określonego terenu w określonym czasie, narzędziach, jakimi się posługiwali. Analizowanie dat powstania pomników i przedstawianych na nich profesji dokumentuje też fakt pojawiania się nowych zawodów, takich jak traktorzysta czy mechanik samochodowy. Zaskakujące jest to, że kiedy chodzimy po tym cmentarzu i oglądamy kolejne, wcale nie śmieszne artefakty – wszak to groby – to robi się coraz cieplej na sercu i coraz weselej. Może to wpływ użytych przez artystę kolorów – niebieskiego, żółtego, czerwonego. Bawi nas na pewno naiwność zastosowanej symboliki. Ale za ten dobry nastrój odpowiada głównie to, że „życiowe” wizerunki zmarłych, bezpośrednie przedstawienie ich sylwetek, przełamują strach przed śmiercią, nienaturalny stosunek do zmarłego! Chodzimy po cmentarzu i nie mamy głowy smętnie zwieszonej i zanurzonej w ponurej zadumie. Chodzimy po cmentarzu i wspominamy zmarłych takimi, jakimi byli. Patrzymy na ich życie – zsoczewkowane w obrazie stworzonym ręką Pătraşa

– czasem wypełnione pracą, czasem do znudzenia poprawne, a zwykle całkiem przeciętne, a wręcz zmarnowane, i obcujemy z nim bez cienia żenady. Do cmentarza w Săpâncie przylgnął przydomek Wesoły Cmentarz. Nie wiem, czy ktoś zapytał kiedykolwiek Pătraşa o intencje i przyczyny tworzenia mieszkańcom Săpânțy właśnie takich nagrobków. Czy rzeźbiąc pierwszy nagrobek z maramureszańskiej dębiny, miał gotową koncepcję dzieła? Zastanawiał się, jak będzie ono odbierane? Może był po prostu człowiekiem z poczuciem humoru i dawał temu wyraz poprzez zabawne epitafia i kolorowe krzyże i uśmiałby się do łez, słysząc, że są one poddawane analizie. Nawet jeśli tak, to trudno oprzeć się wnioskom, które same się nasuwają. Umieszczenie w centralnym miejscu nagrobka scen z ziemskiego życia nadaje im szczególnej wartości. Zastępują one przecież miejsce symboliki sakralnej, zwykle tu używanej. Świeckie życie, człowiek na ziemskim padole, jest najważniejszą treścią. Natomiast śmierć jest elementem tego życia, jego etapem, do którego gładko, choć nie wiemy kiedy i jak, dochodzimy. Dlatego nie budzi strachu i nie jest powodem do pogrążania się w żałobie. Można z dzieła Ioana Stana Pătraşa wyciągnąć jeszcze jedną sugestię – zamiast milczeć o zmarłych, porozmawiajmy o nich. Opowiedzmy sobie ich życie. Zamiast spędzać święta na polerowaniu pomników i zastawianiu ich morzem światełek. Może nasze cmentarze staną się wtedy bardziej ludzkie i wesołe.

magazyn lubelski 8[23] 2014

39


kultura

40

magazyn lubelski 8[23] 2014


Ty jesteś krawcem rzeczywistości videoclipu W

tekst Patrycja Jurkowska foto Marcin Pietrusza

ysoki, postawny, z bystrym spojrzeniem. W kontakcie z nowymi ludźmi na dzień dobry przełamuje lody. Dość bezpośredni. Od pierwszej chwili sprawia wrażenie osoby, która ma COŚ wspólnego ze sztuką. Nie bez kozery nazywany jest ojcem polskiego videoclipu. To on, Jan „Yach” Paszkiewicz, zapoczątkował erę teledysków w Polsce. Zanim wyprodukował pierwszy profesjonalny videoclip, zajmował się tworzeniem filmów symultanicznych. Dziś ma na koncie ponad 400 zrealizowanych teledysków. W Lublinie poprowadził warsztaty dla laureatów festiwalu „Złote koty”. Jan Paszkiewicz, rocznik 1958. Bydgoszczanin. Po ukończeniu liceum w latach 80. dostał się na studia graficzne na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Twierdzi, że tak odnalazł swoje miejsce w sztuce. A wszystko za sprawą artystów, których wówczas poznał – Władysława Kazimierczaka (polski performer, któremu Yach pomagał w dokumentacjach video) oraz Andrzeja Dudka Durera, dzięki któremu wszedł w świat Sztuki Poczty, realizując swoje dwa autorskie projekty One Minute Life (akcja zrealizowana w 1984 roku przez około 40 artystów z całego świata, których zadaniem było udokumentowanie 1 minuty ze swojego życia o tej samej porze, czyli o 12.00 czasu Greenwich) oraz w 1985 roku projekt Babel Now, którego inspiracją miała być biblijna wieża Babel. Podczas studiów miało miejsce wydarzenie, które nie było bez znaczenia dla początkującego artysty. 1 sierpnia 1981 roku wystartowała w USA telewizyjna stacja muzyczna MTV. Pomimo że kilka miesięcy później został wprowadzony stan wojenny, który praktycznie uniemożliwił dostęp do zagranicznych mediów, również w Polsce MTV stało się odskocznią dla młodzieży, stając się symbolem popkultury przenikającej z zachodu Europy. Pierwszym teledyskiem wyemitowanym przez MTV był „Video Killed the Radio Star” brytyjskiego zespołu The Buggles. Teledyski zaczęły robić furorę, a bodaj jedynym przekaźnikiem w Polsce było popularne na przełomie lat 70. i 80. telewizyjne Studio 2. Stan wojenny to również czas, kiedy w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze, przywiezione z Zachodu, odtwarzacze VHS. – Ja także byłem ofiarą MTV – wspomina Yach. – Koledzy przynosili wtedy kasety VHS z nagranymi programami. Na tajnych spotkaniach oglądaliśmy videoclipy. Miałem 20 lat. Musiałem się tym zarazić.

Łódź, Gdańsk, Warszawa

Jeszcze jako student poznaje eksperymentatora multimedialnego Józefa Robakowskiego oraz plejadę łódzkich artystów: Andrzeja Paruzela, Antoniego Mikołajczyka, związanych z tzw. Łódzkim Ruchem Progresywnym, poznaje historię fotograficznej grupy „Zero 61” i artystów kina eksperymentalnego. Pierwszy videoclip Yacha został zrealizowany dla

zespołu Oczy Cziorne. Niedługo później, w grudniu 1989 roku, w rodzinnej Bydgoszczy odbył się pierwszy, jeszcze nieoficjalny Festiwal Yach Film. Był to symultaniczny pokaz filmów legendarnej już dziś grupy artystycznej Yach Film w kilku bydgoskich galeriach, a gala odbyła się w mieszkaniu prywatnym z udziałem dziennikarzy i krytyków sztuki. Taki był początek cyklu wydarzeń, które w tym roku zostanie zorganizowane po raz 23. i od pierwszej edycji gromadzi elity i debiutantów świata muzyki, producentów z tzw. nazwiskiem i długoletnim stażem, a także niezależnych twórców. Ale zanim do tego doszło, w 1990 roku Paszkiewicz przenosi się do Gdańska, tworząc tam pierwsze profesjonalne videoclipy dla muzyków nie tylko gdańskiej sceny alternatywnej. Współpracuje m.in. z zespołami: De Mono, Kult, Apteka, Golden Life, Hey, Budka Suflera, Big Day, Formacja Nieżywych Schabuff, Bielizna, Big Cyc, Czarno-Czarni, a także z Kazikiem Staszewskim, Maciejem Maleńczukiem, Wojciechem Waglewskim, Majką Jeżowską. Zaczyna także współpracę z Programem 2 Telewizji Polskiej i TVP Gdańsk. Pierwszy profesjonalny clip powstał dla pochodzącego z Trójmiasta zespołu Combi. Niemal od początku działalność Yacha wspiera jego żona Magda Kunicka-Paszkiewicz, jedna z najbarwniejszych postaci tego czasu w Trójmieście, nie tylko ze względu na kolorowe fryzury i równie bajecznie kolorowe ubrania. Wiele pomysłów artystyczne małżeństwo realizuje razem. Gdańsk okazał się szczęśliwym miejscem dla Yacha. Współpraca z mediami zaobfitowała w nowatorskie programy muzyczne i dziesiątki zrealizowanych do telewizji videoclipów (m.in. program Lalamido oraz współpraca przy tworzeniu programu Art Noc). Następnie Paszkiewicz rozpoczyna współpracę z reżyserem i producentem programów i widowisk telewizyjnych Waldemarem Chełstowskim oraz Jerzym Owsiakiem przy oprawie graficznej festiwali w Jarocinie. Później tworzy pierwszą animowaną czołówkę TELXPRESU-u i oprawia animacjami program „Róbta co chceta”. W 1993 roku otrzymuje nagrodę Bursztynowy Ekran za najlepszy polski teledysk do utworu grupy No Limits pt. „Stay on the river bank” na Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie. magazyn lubelski 8[23] 2014

41


W 1994 roku realizuje wspólnie z Jerzym Owsiakiem film dokumentalny dla TVP 2 o festiwalu Woodstock w Stanach Zjednoczonych, a w 2003 roku razem z nim realizuje film „Przystanek Woodstock – Najgłośniejszy Film Polski” prezentowany m.in. jako pokaz specjalny na Festiwalu Camerimage w Łodzi i Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Współpraca z Owsiakiem zaowocowała też opracowaniem wizualnej strony WOŚP. Niewątpliwie jego dorobek życiowy jest bogaty zarówno w doświadczenia związane z pracą z różnymi ludźmi, jak i w efekty, jakie ona przyniosła. W 2006 roku Paszkiewicz powołuje w Gdańsku swoją autorską szkołę videoclipu, w której oczywiście prowadzi zajęcia. Przy okazji warto wspomnieć, że w 2008 roku został nominowany dwa razy do nagrody Fryderyk za klip „Koledzy” Macieja Maleńczuka i Wojciecha Waglewskiego.

Złote myśli klasyka

Yach Paszkiewicz dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem na warsztatach organizowanych w różnych miastach Polski. Takie odbyły się także we wrześniu w Lublinie w DDK Węglin. Spotkanie było nagrodą przyznaną podczas festiwalu „Złote Koty”, a ufundowaną przez Prezydenta Miasta Lublin. Jednym z celów warsztatów było nauczenie się niełatwej sztuki łączenia dźwięku z obrazem. Początkowo każdemu wydaje się to łatwe, ale kiedy dochodzi do realizacji, okazuje się, że sytuacja wygląda zupełnie inaczej, że

42

magazyn lubelski 8[23] 2014

trzeba doskonalić swój warsztat, mieć w sobie sporo pokory, chęci i umiejętności. – Chodzisz po mieście ze słuchawkami na uszach, słuchasz w kółko piosenki i zaczynasz widzieć obrazy. Odkrywamy pomysł na videoclip. Może to być kompletnie abstrakcyjny pomysł, ale to on nas inspiruje – dzieli się spostrzeżeniami Yach Paszkiewicz. – Jako reżyser musisz dyktować własne warunki, ale też musisz się wsłuchiwać w artystów. Praca reżysera wcale nie jest taka prosta. Oprócz doświadczenia ważne jest także „zawarcie paktu między artystą wizualistą a artystą, który śpiewa”. Uczestnicy lubelskich warsztatów z dużym zainteresowaniem i ciekawością wsłuchiwali się w słowa mistrza Yacha, który w czasie warsztatów łamał barierę między uczniem a mistrzem, nadając nie raz zajęciom tok luźnej rozmowy, a niekiedy wtrącając dygresje dotyczące swojego życia. Swoim łagodnym usposobieniem, otwartością, ale i konsekwencją w swoich działaniach budzi szacunek i sympatię. Na co więc powinien zwrócić uwagę początkujący artysta przy tworzeniu swoich pierwszych teledysków? Jaką radę można usłyszeć z ust ojca videoclipów Yacha Paszkiewicza? – Najważniejsza jest wiara w siebie i taka siła, która sprawia, że ty stajesz się twórcą video, nie zespół. Najważniejsze jest to, żeby autor sam wymyślił swój styl, swoją drogę. Muzyka generuje obrazy, które jednak będą zależeć tylko od nas. A tak naprawdę ty jesteś krawcem rzeczywistości videoclipu.


REKLAMA

Fototapeta – powrót w wielkim stylu

Fototapety Obrazy na płótnie Plakaty Zdjęcia w dużym formacie

Już od kilku lat obserwujemy wielki powrót fototapet, zarówno w prywatnych, jak i publicznych wnętrzach. Wszystko za sprawą nowych technologii i materiałów, które dają wspaniałe, wręcz nieograniczone możliwości estetyczne i użyteczne. Fototapety swoją świetność przeżywały w latach 80. Wszyscy pamiętamy kiczowate zachody słońca, górskie pejzaże i egzotyczne wyspy. Jednak szybko znikły z naszych domów, głównie za sprawą małej dostępności wzorów i fatalnej jakości.

Naklejki Ekologiczne technologie Fotograficzna jakość

Dziś fototapety przeżywają swój prawdziwy renesans i są jednym z najmodniejszych sposobów dekorowania wnętrz i kreowania ciekawych, niebanalnych przestrzeni. Poza ogromnym wyborem wzorów, możliwe jest zaprojektowanie własnej fototapety np. z grafik, rysunków lub fotografii z naszych prywatnych kolekcji. Niemal każdy może szybko i bez wielkich nakładów finansowych mieć własną, unikatową fototapetę. Nic dziwnego, że dekoratorzy i projektanci tak chętnie sięgają po tę formę dekoracji wnętrz. Dzięki dostępnym na rynku technologiom można stworzyć fototapetę doskonałą. Do produkcji wykorzystuje się wysokiej jakości materiały winylowe, lateksowe czy płótna malarskie. Można wybrać dowolną ilustrację, gdyż dzięki możliwościom programów graficznych i aparatów fotograficznych uzyskamy doskonałą jakość. Do wyboru mamy również ekologiczne technologie druku – Eco solvent i HP Latex, które są bezpieczne dla środowiska i naszego zdrowia. Tak wyprodukowana fototapeta jest wspaniałą ozdobą każdego wnętrza – salonu, sypialni, łazienki czy kuchni. Z powodzeniem jest stosowana również w takich miejsach, jak szpitale, żłobki czy restauracje. Fototapeta daje wiele zaskakujących możliwości. Może np. optycznie powiększyć pokój, rozjaśnić małe pomieszczenie i stworzyć niebanalny klimat. Gdy znudziło się nam nasze mieszkanie, nie warto wydawać fortuny na wielki remont i designerskie meble, wystarczy pomyśleć o fototapecie, która ma wielką moc przemieniania wnętrz.

GALA, ul. Fabryczna 2 20-301 Lublin II piętro, lok 2.11 tel. 533 324 699, 691 636 661 e-mail: biuro@ecoformat.eu www.ecoformat.com.pl www.ecoformat.eu – Sklep on-line


44

magazyn lubelski 8[23] 2014


kultura

Zaczęło się w Kozłówce tekst Patrycja Kaniowska foto Marek Podsiadło

O

kreślone mianem „Perły Lubelszczyzny” Muzeum Zamoyskich w Kozłówce obchodzi w tym roku swój 70-letni jubileusz. Barokowy pałac i ogród, powozownia, kaplica z kopią nagrobka Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej – składają się na muzealny kompleks, który należy do najbardziej okazałych zabytkowych rezydencji w Polsce i który co roku odwiedza średnio 200 tysięcy osób.

Historia rezydencji Zamoyskich rozpoczęła się w 1735 roku przez ślubną ceremonię Michała Bielińskiego z Teklą Pepłowską. Wtedy to babka panny młodej, podsędkowa lubelska Jadwiga Niemyska, przekazała jej dobra kozłowieckie. Dorosły już potomek Bielińskich, Franciszek, w 1799 roku sprzedał Kozłówkę Aleksandrowi Zamoyskiemu. Przez 142 lata kolejne pokolenia Zamoyskich były związane z pałacem otoczonym rozległym ogrodem i lasami kozłowieckimi. Ciągłość bytności Zamoyskich w Kozłówce przerwała II wojna światowa. Najpierw został aresztowany przez gestapo i zesłany do obozów koncentracyjnych w Auschwitz, a następnie Dachau ‒ ostatni Ordynat na Kozłówce ‒ Aleksander Zamoyski. W 1944 w obawie przed zbliżającym się frontem jego żona Jadwiga przeniosła się z dziećmi i najcenniejszymi dziełami sztuki do Warzawy, gdzie niemal cały majątek uległ zniszczeniu podczas powstania. Wraz z zakończeniem wojny na mocy dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego dobra kozłowieckie zostały przejęte przez państwo. W 1948 roku rodzina Zamoyskich wyemigrowała do Kanady. Jeszcze w 1944 roku pieczę nad pałacowymi dobrami przejął Resort Kultury i Sztuki, który nadał rezydencji tytuł Państwowego Ośrodka Muzealnego w Kozłówce. Wiele z ocalałych dzieł sztuki rozpoczęło swoistą wędrówkę. Między innymi 20 obrazów trafiło na Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, niektóre meble i obrazy znalazły się w Państwowym Instytucie Architektury w Cieleśnicy, kilka obiektów znalazło swoje nowe miejsce w siedzibie Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie. Wkrótce nazwa została zmieniona na Państwowe Muzeum w Kozłówce koło Lubartowa. Jednak w 1950 roku Ministerstwo Kultury przekazało tutejszemu domowi dziecka folwark wraz z sadem i przylegającą do niego ziemią, a następnie cały park oraz większość budynków gospodarczych. W następnych latach wyposażenie pałacu i dzieła sztuki przeniesiono do Teatru Polskiego w Warszawie, Muzeum w Pszczynie i wielu innych. Po okresie wywozu eksponatów zaczęły one wracać do swojej dawnej siedziby, rozpoczęła się również rewitalizacja parku. W latach 70. teren rezydencji i parku został otwarty dla zwiedzających, a dzięki zarządzeniu ministra kultury przywrócono mu funkcje muzealne.

W 1979 dyrektorem został, obecnie żegnający się ze stanowiskiem, Krzysztof Kornacki. Kozłówka wielokrotnie była planem filmowym. Tu powstały zdjęcia m.in. do międzynarodowej koprodukcji „Powrót Arsena Lupina”. Andrzej Wajda, kręcąc „Człowieka z marmuru”, wykorzystał magazyny kozłowieckiej składnicy, przedstawiając je jako Muzeum Narodowe w Warszawie. Magazyn rzeczywiście wyglądał jak muzeum i rok po upadku komunizmu w Polsce została tu zorganizowana kontrowersyjną jak na tamte czasy wystawa „Oddech Stalina. Sztuka w walce o socjalizm”, która prezentowała rzeźby i obrazy wielu wybitnych polskich artystów z pierwszej połowy lat 50. Jednym z eksponatów galerii jest między innymi stojący w parku pomnik Bolesława Bieruta, który przed laty był znakiem rozpoznawczym skweru przy dzisiejszej ulicy Lwowskiej w Lublinie. Galeria Sztuki Socrealizmu jest jedynym tego typu muzeum w Polsce i w tym roku obchodzi swoje 20-lecie. Obecnie wszystkich muzealiów w pałacowych wnętrzach jest prawie 3 tysiące. Są to obrazy, lustra, ramy, karnisze, meble, tkaniny, żyrandole, kinkiety, świeczniki, kandelabry, porcelana, szkła, bibeloty i wiele innych. Dawną atmosferę przywołuje 16 pieców i 800 metrów kwadratowych ponadstuletnich parkietów, które z wielką pieczołowitością są pastowane i froterowane. Pomimo że pałac jest zamknięty dla zwiedzających od 1 grudnia do 31 marca, jednak jego wnętrza i eksponaty poddawane są rutynowym działaniom konserwatorskim. Dziś dawna rezydencja Zamoyskich w Kozłówce to nie tylko muzeum, rozległy park i rosarium, ale również miejsce spektakli teatralnych, koncertów i licznych uroczystości. To również miejsce, do którego powraca rodzina Zamoyskich. Kozłówkę wielokrotnie odwiedzał m.in. zmarły w październiku tego roku w wieku 75 lat Andrzej Tomasz Zamoyski, syn ostatniego właściciela Kozłówki Aleksandra Zamoyskiego. Po wyemigrowaniu w 1948 roku z rodzicami i rodzeństwem do Kanady swoją karierę zawodową związał z przemysłem ciężkim. Ostatecznie zamieszkał w Stanach Zjednoczonych. Jego ostatni pobyt w 2012 roku był związany ze zjazdem rodziny Zamoyskich, przygotowanym z inicjatywy prezydenta Zamościa Marcina Zamoyskiego. magazyn lubelski 8[23] 2014

45


Nasze turystyczne perły 2014 tekst Adam Niedbał foto archiwum UMWL, UM Józefów, PPN

Laureatem tytułu „Turystyczna Perła Regionu Lubelskiego 2014” został roztoczański Józefów, a tytuł „Turystycznej Perełki” przypadł Poleskiemu Parkowi Narodowemu – za sieć ścieżek i szlaków edukacyjnych. Uroczyste wręczenie tytułów i statuetek nastąpiło 26 września podczas V Lubelskiej Gali Turystyki, w przeddzień Światowego Dnia Turystyki. Akcję i plebiscyt „Turystyczne Perły Regionu Lubelskiego” zorganizował Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego przy współpracy Radia Lublin, Kuriera Lubelskiego i Telewizji Lublin. Przez kilka sierpniowych i wrześniowych tygodni media te prezentowały osiem nominowanych gmin: Firlej, Józefów, Mircze, Opole Lubelskie, Stężyca, Susiec, Urszulin i Zwierzyniec. O wyborze laureata zdecydowali słuchacze i czytelnicy, którzy w sms-owym plebiscycie oddali ok. 3800 głosów, w tym blisko 1500 na Miasto i Gminę Józefów. Józefów, położony na Roztoczu Środkowym, znany jest z licznych w okolicy kamieniołomów wapieni, stanowiących jedną z atrakcji nowego Szlaku Geoturystycznego Roztocza. Wśród wielu zabytków miasta warto zobaczyć: ratusz, kościół, synagogę, kirkut z kilkuset macewami oraz cmentarz parafialny z nagrobnym pomnikiem Mieczysława Romanowskiego – poety-powstańca styczniowego, poległego w bitwie pod Józefowem. Na przepływającej przez miasto rzece Nepryszce znajdują się zalewy – wędkarski i rekreacyjny z dobrze urządzonym kąpieliskiem i terenami rekreacyjnymi. W okolicach Józefowa prowadzą liczne szlaki rowerowe, a w mieście działa znana z wielu rajdów i innych imprez Józefowska Kawaleria Rowerowa. Najważniejszym wydarzeniem sezonu wakacyjnego jest Festiwal Kultury Ekologicznej. Na terenie gminy Józefów znajdują się dwa szczególnie atrakcyjne miejsca turystyczne – letniskowa wieś Górecko Kościelne z sanktuarium św. Stanisława BM (z modrzewiowym kościołem oraz dwoma kaplicami – w alei pomnikowych dębów i nad potokiem Szum) ) oraz leśna osada RPN we Floriance ze stajenną hodowlą koników polskich. Marszałek województwa uhonorował zwycięską gminę dyplomem i statuetką „Turystycznej Perły” , a pozostałe otrzymały dyplomy nominacji. Podczas Gali rozstrzygnięto ogłoszono też wyniki dorocznego konkursu na Najlepszy Produkt Turystyczny Województwa Lubelskiego, organizowanego przez Lubelską Regionalną Organizację Turystyczną, we współpracy z Polską Organizacją Turystyczną oraz lubelskimi mediami. Wyróżnienia w tym konkursie otrzymały cztery produkty: projekt Ekomuzeum Lubelszczyzny – Żywa Tradycja, Szlak Renesansu Lubelskiego, Szlak kajakowy „Pradoliną Wieprza” oraz Pensjonat Uroczysko Zaborek. Trzecią nagroda uhonorowano oryginalną ofertę wypoczynku dla dzieci i młodzieży – Wakacyjna Akademia Pilota w WOSSP w Dęblinie; druga nagroda przypadła Muzeum Wsi Lubelskiej, które poszerzyło muzealna ekspozycje o nowy produkt - Miasteczko prowincjonalne Europy Środkowowschodniej, a zwycięzcą konkursu został Poleski Park Narodowy – za sieć ścieżek i szlaków edukacyjnych. Laureat otrzymał również specjalną nagrodę Marszałka Województwa Lubelskiego – dyplom i statuetkę „Turystycznej Perełki”. Warto podkreślić, że nagrodzony produkt PPN to sieć licząca aż 72 km szlaków pieszych, rowerowych i konnych oraz 42 km ścieżek przyrodniczych, wyposażonych w pełną infrastrukturę turystyczną (zadaszenia, wieże i platformy widokowe,

46

magazyn lubelski 8[23] 2014


tablice edukacyjne i informacyjne, drogowskazy, pomosty na jeziorze oraz kładki na obszarach podmokłych). Na terenie parku działają też dwa ośrodki edukacji przyrodniczej – w Urszulinie i Załuczu Starym). Współgospodarzami Lubelskiej Gali Turystyki, która odbyła się 26 września w studio TVP Lublin, byli Marszałek Województwa Lubelskiego oraz Prezes Lubelskiej Regionalnej Organizacji Turystycznej, a uczestnikami przedstawiciele samorządów, organizacji, biznesu turystycznego i mediów z całego regionu, a także goście z Ministerstwa Sportu i Turystyki, Polskiej Organizacji Turystycznej, Polskiej Izby Turystyki, Polsko-Ukraińskiej Izby Turystyki. W części warsztatowej omówiono możliwości transgranicznej współpracy turystycznej Polska-Białoruś-Ukraina w obszarze Polesia Zachodniego. W części oficjalnej, poza rozstrzygnięciami konkursu na Najlepszy Produkt Turystyczny Województwa Lubelskiego oraz plebiscytu na Turystyczną Perłę Regionu Lubelskiego, ogłoszono też wyniki konkursu fotograficznego LROT „Renesans w obiektywie”, promującego nowy tematyczny szlak w regionie. Galę uświetnił krótki koncert Małgorzaty Markiewicz z zespołem. Wokalistka, znana ze zwycięstw w telewizyjnych programach, m.in. „Szansa na sukces” oraz konkursu premier Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, pochodzi z Białej Podlaskiej, a obecnie mieszka w Janowie Podlaskim. TVP Lublin nagrała kilkunastominutowy reportaż z V Lubelskiej Gali Turystyki, który jesienią wyemituje parokrotnie na swojej antenie. Więcej o akcji i laureatach „Turystycznej Perły Regionu Lubelskiego” na stronie: http://www.lubelskie.pl/index.php?pid=1290 Krzysztof Grabczuk, wicemarszałek województwa lubelskiego: – Samorząd województwa lubelskiego traktuje turystykę jako nowoczesną i bardzo potrzebną regionowi gałąź gospodarki. Stąd tak dużo w ostatnich latach inwestycji w infrastrukturę i nowe produkty turystyczne. Taki trend pokazała tegoroczna edycja „Turystycznych Pereł”. W każdej z nominowanych gmin wykonano, przy znacznym wsparciu unijnych środków z RPO Województwa Lubelskiego, duży krok w rozbudowie lub modernizacji turystycznej bazy i kreowaniu wielu atrakcji wzbogacających ofertę wypoczynku w naszym regionie. Cieszy mnie też to, że corocznie możemy prezentować i promować nowe miejsca, które jeszcze parę lat temu nikomu nie kojarzyły się z turystyką. Tymczasem coraz więcej naszych gmin rozwija ten sektor gospodarki, dający szansę sezonowego, albo całorocznego zatrudnienia, co ma szczególne znaczenie w rejonach z tradycyjnym rolniczym modelem gospodarowania. Dodatkowym atutem akcji i plebiscytu „Turystyczne Perły Regionu Lubelskiego” oraz konkursu na Najlepszy Produkt Turystyczny Województwa Lubelskiego jest wieloletnia współpraca i zaangażowanie lubelskich mediów, co gwarantuje znacznie szerszą promocję i dotarcie z informacją do dużo większej liczby odbiorców. Chciałbym zaznaczyć, że z naszymi działaniami promującymi turystykę nie ograniczamy się tylko do regionu, bo w ramach wspomnianego już unijnego wsparcia w sferze marketingu gospodarczego, zapraszamy też przedsiębiorców do udziału w targach i misjach. Jeszcze w październiku przedstawiciele branży turystycznej mogli zapromować swoją ofertę na regionalnym stoisku podczas największych krajowych targów TOUR SALON w Poznaniu, a w listopadzie będą mogli to zrobić na dwóch targowych imprezach w Warszawie.

magazyn lubelski 8[23] 2014

47


kultura

Rzeź wołyńska tekst Aleksandra Biszczad foto Maks Skrzeczkowski

48

magazyn lubelski 8[23] 2014


N

a Lubelszczyźnie rozpoczęły się zdjęcia do nowego filmu Wojciecha Smarzowskiego. Kazimierz nad Wisłą i skansen w Lublinie stały się scenografią do opowieści o rzezi wołyńskiej, która była jednym z największych aktów ludobójstwa w historii Polski. Jednak z badań opinii publicznej wynika, że prawie 90% Polaków nie kojarzy tych faktów. Tymczasem w ciągu jednego roku, od lutego 1943 do lutego 1944, w wyjątkowo okrutny sposób nacjonaliści z Ukraińskiej Powstańczej Armii, często wspierani przez miejscową ludność ukraińską, zamordowali około 100 tysięcy Polaków na Wołyniu (oraz na terenie Galicji Wschodniej), który do wybuchu II wojny światowej stanowił tzw. Województwo Wołyńskie i przynależał terytorialnie do II RP. Powstanie Warszawskie i zbrodnia katyńska to dramaty polskie, których tematyka doczekała się po 1989 roku licznych publikacji, dyskusji, z czasem i ekranizacji filmowych. Natomiast rzeź wołyńska tratowana była i jest w sposób mocno zawoalowany. Temat trudny, niewygodny i zdecydowanie najmniej znany, bo i przez kilkadziesiąt lat skutecznie przemilczany. Co wówczas się wydarzyło i co było przyczyną czystki etnicznej, w której oprócz mniejszości polskiej wymordowano również Żydów, Ormian, Rosjan oraz przedstawicieli innych narodowości? Tego wyzwania podjął się Wojciech Smarzowski, reżyser i scenarzysta znany z filmów o skomplikowanej tematyce, ze znakomicie skrojonymi postaciami bohaterów uwikłanych w brudne sprawy, poniekąd będące udziałem każdego z nas, dobitnie obnażające nasze słabości, kompleksy, przewinienia i ludzką nieudolność. Za każdym razem Smarzowski dostarcza widzom przeżyć intensywnych, niemal wbijających w oparcie fotela. Po „Róży”, nagrodzonej kilkoma nagrodami, reżyser zapewniał, że ma dosyć tematyki historycznej. Zmienił jednak zdanie na rzecz tworzonego od dawna scenariusza do „Rzezi wołyńskiej”. Główną bohaterką jest 18-letnia Zosia Głowacka, w którą wcieliła się Michalina Łobacz, debiutująca na dużym ekranie. Zosia pokochała Ukraińca, mieszkającego w tej samej miejscowości. Niestety, jej ojciec miał wobec niej inne plany, sprzedał ją sporo od niej starszemu sołtysowi, Maciejowi Skibie, którego gra Arkadiusz Jakubik. Wdowiec z dwójką dzieci jest zaborczy i brutalny wobec młodej żony. Film zatem mówi nie tylko o samym dramacie rzezi na Wołyniu, ale także o miłości rodzącej się w mocno niesprzyjających okolicznościach. Nie jest to pierwsza taka próba Wojciecha Smarzowskiego. Pamiętamy „Różę”, w której brutalność

magazyn lubelski 8[23] 2014

49


ujęć trudnej powojennej codzienności skontrastowana jest z delikatnie rozwijającym się uczuciem miedzy dwojgiem głównych bohaterów. Być może zachwyty widzów i krytyków filmowych nad tym dziełem zmotywowały reżysera do podobnego zabiegu dramaturgicznego również w przypadku „Rzezi wołyńskiej”. W trakcie konferencji zorganizowanej w Kazimierzu Dolnym Smarzowski powiedział, że jest to przede wszystkim film o miłości, która może zaistnieć nawet w tak dramatycznych okolicznościach. Film kręcony jest w kilku miejscach, w większości są to plenery na terenie lubelskiego skansenu, na chwilę realizację przeniesiono do Kazimierza Dolnego. Tutaj została nakręcona m.in. scena z roku 1942 r., kiedy to dochodzi do spotkania jednego z głównych bohaterów, Antka, z oficerem AK, granym przez Wojciecha Zielińskiego. To jeden z niewielu planów filmowych nagranych w miejskiej scenerii. Pozostałe sceny to plenery wiejskie, realizowane również w skansenie w Kolbuszowej, w okolicach Rawy Mazowieckiej, Sanoka i Skierniewic. „A dusza ma wielkie oczy i długą pamięć” – tak pisze Stanisław Srokowski, którego zbiór opowiadań „Nienawiść” stał się podstawą scenariusza „Rzezi wołyńskiej”. Mieszkający na Dolnym Śląsku, związany z Uniwersytetem Wrocławskim pisarz, tłumacz i publicysta urodził się w 1936 roku na Kresach Wschodnich. Cudem ocalony był świadkiem czystek etnicznych. Srokowski opisał, co przeżył, tekst Izabella Kimaki to, co pozostawiło piętno na całe życie. Recenzenci foto Edyta Derda książki zgodnie twierdzą, że trudno o większe na-

50

magazyn lubelski 8[23] 2014

tężenie okrucieństwa w jednym dziele. A jedno ze zdań „Mego dziadka piłą rżnęli, myśmy wszystko zapomnieli…” jest jedynie zapowiedzią tego, co widziały oczy siedmioletniego chłopca, i tego, co nie wydarzyło się aż do czasów współczesnych. Czego zatem możemy spodziewać się po Smarzowskim, który ma do dyspozycji jeszcze silniejsze narzędzie, jakim jest obraz filmowy? – Film będzie taki, jaki powinien być – powiedział krótko podczas zorganizowanej w Kazimierzu Dolnym konferencji prasowej. Oprócz opowiadań reżyser korzystał z zachowanych dokumentów, zbierał materiał od historyków i Kresowiaków. Tak aby jak najwierniej i najobiektywniej oddać historię sprzed 70 lat. To trudne zadanie, bo nie kończą się dyskusje o tym, czy jest obecnie odpowiedni klimat polityczny na realizację takiego filmu i czy popsuje to relacje ukraińsko-polskie. Tym bardziej, że Smarzowski w swoich wypowiedziach podkreśla, że mimo dołożonych starań w kwestii zachowania obiektywizmu, liczby osób, które zginęły po obu stronach konfliktu, mówią same za siebie – sto tysięcy Polaków i kilka tysięcy Ukraińców. Produkcja realizowana jest z dużym rozmachem. To najdroższy ze wszystkich do tej pory zrealizowanych przez Smarzowskiego filmów, którego budżet opiewa na około 15 mln złotych. Zdjęcia realizowane będą przez najbliższe cztery pory roku, a plan zdjęciowy potrwa 70 dni. Fabuła obejmuje swoim zasięgiem czasowym 6 lat, włącznie do roku 1945. Produkcja potrwa prawdopodobne do następnych wakacji, a premiera przewidziana jest na 2016 rok.


magazyn lubelski 8[23] 2014

51


Kolektyw, Rumunia, Tożsamość tekst Maciej Skarga foto Krzysztof Stanek

52

magazyn lubelski 8[23] 2014


T

teatr

egoroczna, 19. edycja Międzynarodowego Festiwalu „Konfrontacje Teatralne” w Lublinie to ponad 40 wydarzeń w ciągu 12 dni: spektakli, czytań, koncertów, filmów, debat, spotkań wokół książek, wystaw, dyskusji z artystami. „Konfrontacje” zostały powołane do życia w 1996 roku w Lublinie, który wcześniej przyciągał tradycją Lubelskiej Wiosny Teatralnej. Twórcami idei festiwalu są Janusz Opryński (Teatr Provisorium i Provisorium Kompania Teatr), Leszek Mądzik (Scena Plastyczna KUL), Włodzimierz Staniewski (Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice) i Tomasz Pietrasiewicz (Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”). Obecnie dyrektorem artystycznym festiwalu jest Janusz Opryński, zaś kuratorami wydarzenia Grzegorz Reske i Marta Keil. Można śmiało powiedzieć, że podobnie do poprzed- mują obraz w stop-klatce, a my widzimy zastygłe na nich edycji tego festiwalu i tym razem nie zabrakło ich twarzach zdumienie, wątpliwość i pytanie: kim wyróżniających się propozycji teatralnych. Nie sposób są? W pewnym momencie zamieniają się miejscami wymienić tu wszystkie, ale rekomendujemy kilka z nich. z osobami z widowni. Podpowiadają im, co mają roNa początek zdarzenie teatralne zainscenizowane przez bić i obserwują niejako samych siebie. Naraz jedna pięciu aktorów znanego niemiecko-brytyjskiego kolekz kobiet zaproszonych do wspólnej gry pojawia się na tywu: Gob Squad w spektaklu „Gob Squad’s Kitchen”. środkowym ekranie. Odwraca głowę do lewego i na Rzecz oparta na kanwie filmów Andy’ego Warhola: jej twarzy widzimy grymas zaprzeczenia, że przeszłość „Kitchen”, „Eat”, „Sleep” i „Screen Test” nosi tytuł tego nie ma dla niej znaczenia. Spogląda przed siebie na pierwszego i na nim generalnie osadza swoją treść. nas i widać, że w swoim świecie czuje się niepewAktorzy na trzech planach scenicznych ukrytych nie. A kiedy przenosi wzrok na prawy ekran i patrzy za ekranem pojawiają się na nim w trakcie projekcji w przyszłość, na pytanie, co widzi: powiada – nic. I filmowej. Tak jak u Warhola, bez żadnego scenariusza, wtedy staje się jasne, że pokpiwanie z przeszłości, kieale w narkotycznym stanie wzajemnie pobudzani do dy już zajdzie za daleko, zawsze w końcu odkryje naszą działania bawią się przedmiotami z lat sześćdziesią- słabość i bezradność wobec własnej rzeczywistości. tych ubiegłego wieku. Chcą być tamtymi młodymi Gorzka to prawda i dobrze, że Gob Squad pokusiło z czasów popu, buntu, narkotyków, subkultur i seksu. się nam ją powiedzieć. I gdyby tylko na tym poprzestali, nie byłoby w tym nic A oto przykład , jak można zrobić znakomity teatr, godnego uwagi. Oni jednak, próbując się przenieść do nie mając nawet własnej siedziby. Teatr Centrala botamtej rzeczywistości, której tak naprawdę nie znali, wiem, bo o nim tu mowa, prezentuje swoje spektakle nieprzerwanie są obciążeni własnym postrzeganiem tylko na scenach instytucji, z którymi współpracuje. świata tu i teraz. I coraz wyraźniej dociera do nich, że A mimo tego jego debiut „Chopin bez fortepianu” jest zabawa , której się podjęli, obnaża ich, a nie tamtych wprost rewelacyjny. sprzed ponad pół wieku. Dlatego co jakiś czas zatrzyPomysł z pozoru szalenie prosty. Bierzemy dwa

magazyn lubelski 8[23] 2014

53


koncerty Chopina: f-moll i e-moll, które napisał, będąc zakochanym w Konstancji Gładkowskiej i nie przeczuwając, że tuż po ich wykonaniu w 1830 roku wyjedzie z Polski, by już nigdy do niej nie wrócić. Prosimy, żeby Sinfonietta Cracovia zagrała wszystkie ich części orkiestrowe, a partie fortepianu zastępujemy monologiem aktora. Precyzyjny opis gry pianisty i nut następujących po sobie w obu koncertach przeplata się w nim z przypomnieniem wcale nie najlepszych chwil życia Chopina. Słuchamy zdarzeń z jego życia, których nigdy nie było dane nam poznać. Odkrywamy człowieka targanego wątpliwościami, nawet co do celu nieprzerwanego komponowania. Często wręcz znudzonego światem otaczających go ludzi. Spotykamy artystę zdjętego z piedestału, który naraz nie objawia się jako wyłączny wieszcz muzyki narodowej i symbol Polski. Franciszek Fryderyk Chopin staje przed nami niejednokrotnie przegrywający z własnym słabościami, zmagający się z niespełnionym uczuciem, z nadchodzącą śmiercią i muzyką, która nie zawsze pozwala mu uciec od chwil zwątpienia. I taki staje się nam o wiele bliższy. Proste pomysły mają jednak to do siebie, że trzeba je jeszcze doskonale zrealizować. I w tym przypadku tak się stało. Michał Zadara napisał tekst tego spektaklu i wyreżyserował go szalenie precyzyjnie. Natomiast Barbara Wysocka prowadząca ów monolog wyraźnie i w niebywałym tempie trzymała widza w napięciu, mimo czasem dość gwałtownej zmiany planów akcji. I nic dziwnego, że widownia nie żałowała im owacji na stojąco. No i trzeci spektakl pt. „...nie czekajcie”. Premierowy, zrealizowany we wspólnej produkcji przez lubelskie „Konfrontacje Teatralne” i Teatr im. Szaniewskiego w Wałbrzychu. Rumunka Gianina Cărbunariu napisała sztukę pt. „Kebab” o losach trojga Rumunów w Dublinie. Szymon Bogacz nieco zmienił tekst i zamiast Rumunów wstawił weń polskich emigrantów w tejże Irlandii. I oto jesteśmy świadkami tragicznej konfrontacji naszych rodaków wyjeżdżających zarobkowo za granicę z zastaną tam rzeczywistością. Sprzedają się za każdą cenę i w każdy sposób, żeby tylko przetrwać i podtrzymać nasz emigracyjny mit. A na pytania rodziny o datę ich powrotu, odpowiadają: nie wiemy, nie czekajcie. Kim zatem są? Jak się nawzajem traktują, gdy w grę wchodzą pieniądze? I czy Oni ze sceny nie są przypadkiem portretem Nas, gdy znajdujemy się na takiej emigracji? Oto pytania,

54

magazyn lubelski 8[23] 2014

których nie sposób sobie nie zadać, oglądając świadomie reżysersko przerysowane i wręcz groteskowe sytuacje we wzajemnych relacjach czwórki Polaków. Im bardziej bowiem chce nam się szczerze uśmiać, np. ze sceny ubijania seksownego interesu między panami, czy też „modlitwy” w kościele na wielkanocnej mszy, tym mocniej robi nam się gorzko, że można się aż tak stoczyć. I po spektaklu nikomu już do śmiechu nie było. Trzy spektakle i trzy różne teatry. Od alternatywnego po publiczny repertuarowy. A w nich zgodnie z głównym wątkiem tegorocznej formuły „Konfrontacji” tożsamość w kontekście społecznym, politycznym i kulturowym. Wraz z nimi jeszcze jeden teatr, także repertuarowy, im S. Żeromskiego z Kielc i jego wielokrotnie nagradzany spektakl „Caryca Katarzyna”. To zaś dowodzi, że coraz liczniejsze głosy, aby, między innymi, zwiększyć dotacje na teatry alternatywne w odróżnieniu od publicznych, które w Polsce są zazwyczaj jednocześnie repertuarowe – nie jest w pełni zasadna. Podobnie jak i to, żeby tych drugich, bez względu na to, co prezentują, na takie festiwale nie zapraszać. Dla widza bowiem, przekraczającego próg teatru, niezależnie od tego skąd i jak zaistniał, najważniejszym kryterium jest to, co widzi, słyszy i rozumie, gdy znajdzie się w świecie teatralnej magii. Chce przeżyć emocje i dowiedzieć czegoś o sobie, o życiu i świecie. I dobrze, że w trakcie tegorocznych „Konfrontacji Teatralnych”, wśród szeregu dość średnich spektakli, mógł uczestniczyć i w tych, które dały mu tę satysfakcję.


magazyn lubelski 8[23] 2014

55


galeria

56

magazyn lubelski 8[23] 2014


Malowane słowem i obiektywem foto Jacek Zaim

P

roszą o to, aby ich nie pytać, jak się poznali, jak to się zaczęło i co było pierwsze, słowo czy obraz. Widzowie ich klimatycznych pokazów multimedialnych zadają te same pytania od lat, a dla nich ważniejsze są sprawy aktualne. Duet Romantyczny to rzeczywiście nazwa wskazująca na całkiem wiele, ale chodzi tu o znacznie większe spektrum romantyzmu i dużo bardziej twórczy duet... Urszula Gronowska i Jacek Zaim współpracują ze sobą od 5 lat, w trakcie których prezentowali swój autorski spektakl 162 razy dla ponad 10.000 widzów w Polsce oraz poza jej granicami. Obydwoje pasjonują się historią ludzi i miejsc zapomnianych, atmosferą tego, co było i czego za chwilę nie będzie. Tworzone przez nich diaporamy to wyświetlane na ekranie kolaże składające się z narracji, fotografii, muzyki i sporych emocji. Mają już 40 opracowanych tematów. Tylko w tym roku stworzyli 6 nowych opowieści, a w planach są już następne. Na swoim koncie mają kilkadziesiąt nagród i wyróżnień. Te ostatnie to medal i dwie nagrody przyznane przez Królewskie Towarzystwo Fotograficzne Wielkiej Brytanii, którego patronem jest Królowa Elżbieta II, oraz medal i nagroda zdobyte podczas prestiżowego 53. Pucharu Europy Diaporam we Francji. – Staramy się, by nasze opowiadania budziły refleksje, emocje, pozytywne wibracje. Skoro na prezentacji w Londynie ludzie płaczą i jest owacja na stojąco, to wniosek z tego, że naszą pracę zrozumieli także Anglicy – zgodnie podkreślają. Ze wszystkich nagród i wyróżnień najbardziej cenią nagrody publiczności. Obydwoje mieszkają w Lublinie. Urszula Gronowska publikuje artykuły w „Poznaj swój kraj” i „Kozimrynku”, wydaje książki dostępne w lubelskich bibliotekach. Jacek Zaim jest autorem ponad 100 wystaw fotograficznych. Osobno i w całości Duet Romantyczny ostatnio głównie koncentruje się na swoich pokazach multimedialnych. I wie, co robi, bo frekwencja za każdym razem jest imponująca, a słowo i obraz na długo pozostają w pamięci widzów. (maz) magazyn lubelski 8[23] 2014

57


kultura – okruchy

(Piotr Maciuk)

Wielka Wojna Wystawa „Świadectwa Wielkiej Wojny Lubelszczyzna 1914–1918” upamiętnia stulecie I wojny światowej i jest efektem współpracy Muzeum Lubelskiego i oddziału kraśnickiego, które włączyły się w krajowe obchody tej rocznicy. Tereny Lubelszczyzny przeżyły bitwy Legionów Polskich. Działały tu również organizacje społeczne i niepodległościowe. Wystawa prezentuje tysiące unikatowych eksponatów, niektóre z nich pokazywane są po raz pierwszy. Można zobaczyć między innymi żołnierskie nakrycia głowy, odznaki formacji wojskowych, albumy legionowe, broń białą oraz palną. Prezentowane są również mundury, głównie należące do armii austro-węgierskiej i niemieckiej. Co ważne, przedstawione zostały plansze ze współczesnymi fotografiami ponad 250 cmentarzy z okresu I wojny światowej znajdujących się na Lubelszczyźnie. Patronat nad wystawą objął Austriacki Czarny Krzyż. I wojna światowa była największym konfliktem zbrojnym w Europie od czasów napoleońskich. Trwała cztery lata i pochłonęła 10 milionów ofiar. (Patrycja Kaniowska)

(fó)

Morderstwo w Alei Róż Czwartki z kryminałem organizowane w Radio Lublin nieustannie zaskakują spotkaniami z autorami kryminałów, których życiorysy niejednokrotnie mogłyby posłużyć za temat powieści rzeki. Tym razem gościem był prof. Tadeusz Cegielski, historyk związany z Uniwersytetem Warszawskim, redaktor naczelny „Ars Regia”, wolnomularz od lat zaangażowany w popularyzowanie wiedzy na temat masonerii, obecnie wielki mistrz honorowy Wielkiej Loży Narodowej Polski oraz wielki

58

magazyn lubelski 8[23] 2014

namiestnik wielkiego komandora Rady Najwyższej Polski 33. stopnia Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego. Ale prof. Tadeusz Cegielski to również autor poczytnych kryminałów Morderstwo w alei Róż i Tajemnica pułkownika Kowadły, których akcja dzieje się w Warszawie w latach 50. Zarówno postać Autora jak i same książki to creme de la creme intelektu, poczucia humoru i uroku osobistego Tadeusza Cegielskiego. (maz)

Music School założona została przez pasjonatów muzyki rockowej, przez wiele lat nierozerwalnie związanych z branżą muzyczną i edukacyjną. Do tego elitarnego grona należą m.in.: Tomasz Momot, Marcin Gałkowski i Marcin Dąbski. Edukacja zaczyna się tu od przesłuchań, kiedy to określa się indywidualne potrzeby małego muzyka, które będą kluczem do jego sukcesu, takich jak ulubione style i artyści, a także oczekiwania muzyczne. Oprócz nauki grania na instrumentach, gratką są zajęcia z realizacji dźwięku i nagrania, a także występy zespołowe. Szkoła daje dużo swobody i miejsca na kreatywność, nauczyciele dają również wskazówki co do obycia scenicznego. Radość czerpana z muzyki to dewiza tego miejsca. (abc)

(fó)

Z Domu Słów słowa płyną Przy ul. Żmigród 1 w Lublinie (tam, gdzie sześć lat działała Izba Drukarstwa) pojawiła się siedziba nowej platformy kulturalnej Lublina. Inicjatywa powstała w ramach Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” i skierowana jest niejako frontem do młodego odbiorcy. W programie działalności Domu Słów znajdują się m.in. cykliczne warsztaty, począwszy od litografii po komiks. Dom Słów operuje trzema salami: Miasta Poezji, Opowieści i Komiksu. W dniu otwarcia można było przyjrzeć się takim wystawom, jak Podwórko, Siła Wolnego Słowa czy też Inny Lublin. Animatorzy stawiają na propagowanie wolnego słowa oraz przybliżenie historii. W planach jest między innymi wystawa poświęcona cenzurze. W podziemiach obiektu znajduje się Izba Drukarstwa z zabytkowymi maszynami drukarskimi oraz składem metalowych czcionek, które wykorzystywane są przy okazjonalnych wydawnictwach. Jak widać, moc słowa drukowanego jest ciągle żywa w Lublinie. (Patrycja Kaniowska)

Rock dla najmłodszych W Lublinie powstała alternatywa dla klasycznych szkół i ognisk muzycznych Rock Music School. To propozycja dla małych gniewnych, którzy chcą kształcić się muzycznie w mniej szablonowy sposób. Rock

(fó)

Człowiek estrady i palety Rocznik’54, filozof po UW, autor i wykonawca piosenek wielokrotnie nagradzany na festiwalach w Opolu, Krakowie i na FAMIE w Świnoujściu , artysta kabaretowy związany m.in. ze słynnym kabaretem „Pod Egidą”, poeta, pisarz, twórca rysunków satyrycznych i ilustracji książkowych, właściciel galerii sztuki w Kazimierzu nad Wisłą, a także malarz. I to właśnie malarstwo daje możliwość spotkania się z twórczością Jana Wołka w lubelskiej Galerii Wirydarz, gdzie artysta zaprezentował płótna przedstawiające pejzaże i martwe natury. Być może częste przebywanie w Kazimierzu nie jest bez znaczenia, bo artysta tworzy atmosferę swoich obrazów siłą koloru, jego ekspresją, z równie ważną rolą światła. Trzeba przyznać, że jak na sześćdziesięciolatka, Jan Wołek generuje całe pokłady świeżości i przestrzeni, o czym można było się przekonać, oglądając wystawę. (Patrycja Kaniowska)

(fó)


kultura – okruchy się faktem. Metalowa konstrukcja będącą wyobrażeniem maków jest wypełniona ruchomymi elementami ceramicznymi poruszającymi się na wietrze i wydającymi charakterystyczne dźwięki. O instalacji można powiedzieć, że jest dziełem zbiorowym – autora i mieszkańców osiedla, którzy własnoręcznie przygotowali z gliny elementy ruchome. Lubelska konstrukcja wpisuje się w popularny na świecie nurt (fó) land art, funkcjonujący w przestrzeniach plenerowych, w miejscach publicznych Babicz dziękuje i w naturalnym krajobrazie. Niestety jest to We wrześniu w Lublinie pojawiły się billjedna z niewielu tego typu realizacji na Luboardy z wizerunkiem lubelskiego fotoreportera Jacka Babicza, trzymającego pierw- belszczyźnie. A szkoda, bo takie wydarzenia szy i ostatni numer ,,Kuriera Lubelskiego”, mają na celu nie tylko dekorowanie codzienności, ale i integrację poprzez wspólne w którym znalazły się fotografie jego działania na rzecz osiedlowej społeczności. autorstwa. Jacek Babicz, wraz z kilkoma Maki zostały uroczyście „oddane do użytku” innymi dziennikarzami, został zwolniony podczas wrześniowego jubileuszu Spółdzielprzez wydawnictwo w sierpniu tego roku. ni Mieszkaniowej Skarpa. (maz) – Nic w tym szczególnego, po prostu pracodawca uznał, że jestem za dużym obciążeniem finansowym dla firmy i wypowiedział mi pracę – komentuje. Fotoreporter chciał w jakiś sposób pożegnać się z czytelnikami, a także z osobami, które spotkał przez 25 lat na swojej drodze zawodowej. Dlaczego akurat taka forma pożegnania? – Spontanicznie powiedziałem o tym pomyśle mojemu bratu, właścicielowi agencji reklamowej, a on zrealizował projekt na swoich nośnikach. Całość podsumowana jest słowami: „Dziękuję (abc) Czytelnikom Kuriera Lubelskiego za 25 lat Lublin według Jana Gehla oglądania moich zdjęć”. Pożegnanie wzbudziło dużą dyskusję, szczególnie w nośnikach Lublin jako miasto studenckie, zielone, a także z historycznym centrum idealnie internetowych. „Przykre, że tak się traktuje wpisuje się w urbanistyczne koncepcje profesjonalistów z ogromnym doświadczeJana Gehla, znanego kopenhaskiego arniem”– pisali czytelnicy. (abc) chitekta i urbanisty. Ideą Gehlowskiego pojmowania miasta jest jego uniwersalność w odniesieniu do różnych potrzeb mieszkańców. Miasto swoją architekturą ma za zadanie zachęcać do przebywania w nim i maksymalnie upraszczać codziennie funkcjonowanie. Dzięki „myśleniu Gehlem” Lublin może ustrzec się przed zmarnowaniem pewnych już istniejących walorów, a przede wszystkim popracować nad kolejnymi. Między innymi dlatego rok 2014 jest dla Lublina Rokiem Jana Gehla. Na zaproszenie Urzędu Miasta od 22 do 24 października do Lublina zawitał sam profesor Gehl. Wizytę rozpoczęto otwartym wykładem architekta oraz przejażdżką miejskim rowerem. Bardzo pozytywnym jest fakt, iż zainteresowanie architekturą i urbanistyką jest tak duże, że uniwersytecka sala wykładowa była (pod) pełna. Przy okazji, przed lubelskim raRandka pod makami tuszem, miał miejsce happening. Była to Instalacja amerykańskiego architekta Billa inauguracja projektu Fundacji „Tu obok”: Goulda na lubelskim osiedlu Skarpa stała „Miasto dla ludzi. Lubelskie standardy in-

frastruktury pieszej”. W happeningu „Pierwszy krok” wziął udział Prezydent Krzysztof Żuk, prof. Jan Gehl oraz Prezes Fundacji Marta Kurowska. Projekt zmierza do wypracowania i opisania przez mieszkańców wspólnie z władzami miasta najlepszych rozwiązań projektowo-planistycznych dla osób poruszających się po mieście pieszo. Happening rozpoczęto od symbolicznego wejścia na zielony pas trawy. Wejście symboliczne, bo koncepcje Gehlowskie, choć bardzo interesujące dla nas, są dopiero początkiem długiej i skomplikowanej drogi. Miejmy nadzieję, że owocnej. (abc)

„Próby” nagrodzone „Próby” to opowieść o przygotowaniach do premiery spektaklu pt. „Ostatnia miłość” na podstawie opowiadania J. Bashevisa Singera, w reżyserii Adolfa Szapiro. Bohaterami historii są Shmuel Atzmon-Wircer – aktor i reżyser urodzony w Biłgoraju, obecnie żyjący i tworzący w Izraelu, który po ponad 70 latach powraca do rodzinnego miasteczka, aby tam, wspólnie ze swymi przyjaciółmi Alicją Jachiewicz i Stefanem Szmidtem, wystawić „Ostatnią miłość”. To właśnie u nich, w Nadrzeczu, w pięknych plenerach roztoczańskiej wsi, odbywają się ostatnie próby do spektaklu. Próby nie tylko w sensie teatralnym – próby charakterów, aktorskich przyjaźni, a także zmagania się ze słabościami wynikającymi z wieku czy problemów zdrowotnych. Jest to także próba zmierzenia się z ojczystym językiem, w którym Szmulikowi (Shmuel Atzmon-Wircer) przyjdzie po raz pierwszy zagrać na scenie. Dokument otrzymał I nagrodę w kategorii „Program kulturalny” na 21. Przeglądzie i Konkursie Dziennikarskim Oddziałów Regionalnych TVP (PiK) w Opalenicy pod Poznaniem. Film wyreżyserowali Olga Michalec-Chlebik i Tomasz Rakowski. Wysmakowane zdjęcia są autorstwa Grzegorza Filipiaka, a dźwięk Dariusza Brodziaka. (maz)

(TVP SA)

magazyn lubelski 8[23] 2014

59


muzyka

Chatka wypełniona bluesem tekst Aleksandra Biszczad foto Paulina Daniewska

E

nergiczne brzmienia z elektronicznymi elementami w tle czy też tradycyjnie akustyczny blues? Chatka Żaka zadbała o różnorodność – z okazji Chatka Blues Festiwal zagrały znane, oryginalne i cenione zespoły, co zaowocowało pełną widownią. Trwający od 3 do 4 października festiwal prezentował w tym roku trzy kompletnie odmiennie oblicza bluesa. Pomysł bardzo udany, bo poszerzył świadomość obecnych na ten temat, jak również udowodnił, jak bardzo blues jest „pojemny” i korzysta z wielu inspiracji. Na wielkie dzień dobry odbył się koncert kapeli Piotra Nalepy w ramach projektu Piotr Nalepa Breakout Tour, który muzyk tworzy wspólnie m.in. z gitarzystą Robertem Luberą – twórcą krakowskiej grupy Nie-bo, wokalistką Żanetą Luberą i Tomkiem Kiersnowskim – wybitnym rzeszowskim harmonijkarzem bluesowym. Koncert był poświęcony pamięci rodziców Piotra Nalepy – Miry Kubasińskiej i Tadeusza Nalepy, twórców legendarnego zespół Breakout. Nie mogło więc zabraknąć największych przebojów tego artystycznego duetu. Dopełnieniem wieczoru był koncert Arka Zawlińskiego, pochodzącego z Gorlic gitarzysty i wokalisty, który od ponad 10 lat w ramach formacji „Na drodze” gra i tworzy muzykę akustyczną na bazie folku, bluesa i ballady. Drugi dzień festiwalu to rodzima lubelska kapela Adam Blues Band założona przez Adama Bartosia (nie tylko muzyka, ale również inicjatora Chatka Blues Festiwal), nawiązująca w swoich poszukiwaniach do muzyki lat 70. Tego wieczoru publiczność znakomicie bawiła się przy energicznych aranżacjach Boogie Boys, beniaminków publiczności niemal na wszystkich kontynentach, nazywanych „najlepszym towarem eksportowym reprezentującym polską scenę bluesową”, a proponujących muzyczną atmosferę boogie-woogie. Jednak niekwestionowaną gwiazdą tego wieczoru była grupa Latvian Blues Band z Łotwy, koncertująca na całym świecie, najlepsza formacja bluesowa na Łotwie, która otwierała koncerty takich gwiazd jak Joe Cocker, Coco Montoya czy Bob Margolin. Ale Chatka Blues Festiwal to nie tylko muzyka koncertowa, to również rozmowa o muzyce, jej korzeniach i tradycjach. A o tym, że jest potrzeba uczestniczenia w takiej dyskusji, świadczyła debata, która stała się integralną częścią organizowanego co roku wydarzenia. Tym razem tematyka ukierunkowana była na ewolucję bluesa w ostatniej dekadzie, obecną kondycję tego gatunku oraz jego przyszłość. Nie mogło oczywiście obyć się bez porównań i spostrzeżeń, jak ponad 100-letnia tradycja muzyczna wpłynęła i wpływa wciąż na polskich artystów.

60

magazyn lubelski 8[23] 2014


księgarnik się drażniących kwestii architektonicznych, np. zaniedbanego dworca PKS czy rosnących jak grzyby po deszczu kolejnych galerii handlowych. Bez obaw, przewodnik nie jest też wytworem malkontenctwa, docenia to, co docenić należy, czyli festiwale i święta promujące wizerunek miasta w kraju i poza jego granicami czy też otwarcie lotniska. Autorzy publikacji proponują nam dwanaście tras turystycznych obejmujących prawdopodobnie wszystko, co powinniśmy zobaczyć w Lublinie. Pierwsza rozpoczyna się od zwiedzania Zamku Lubelskiego, znaku rozpoznawczego miasta. Oprócz świetnych zdjęć, zarówno całych obiektów, jak i szczegółów, na które warto zwrócić uwagę, przewodnik do każdej informacji dorzuca interesujące konteksty. I tak dowiadujemy się np. że przy ul. Lubartowskiej mieścił się niegdyś bogaty i znany szpital żydowski dbyłam bardzo przyjemną intelektu- lub o tym, że sklep Mincla z Prusowskiej alnie podróż. Jej dodatkowym atutem „Lalki” tak naprawdę istniał w Lublinie pod jest fakt, że była wyjątkowo mało proble- adresem Krakowskie Przedmieście 6. A sam matyczna, ze względu na to, że obejmowa- kupiec Mincel został pochowany na cmenła rejon miasta, w którym żyję od kilku lat. tarzu przy ul. Lipowej. Przechodząc przez Inicjatorem tej wędrówki po Lublinie ulicę Niecałą, zawsze zastanawiałam się, był przewodnik, który dopiero co zaistniał czemu służy tajemniczo wyglądający kryty na rynku wydawniczym. Ale zacznijmy od drewniany balkonik. Przewodnik wyjaśnił, kilku słów o redaktorze wydania. Bernard iż jest to żydowska kuczka, jedna z dwóch Nowak to postać związana z Lublinem, w Lublinie, służąca modlitwie pod gołym pisarz, wydawca, założyciel wydawnictwa niebem. Lektura przewodnika to gra inteTest. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy lektualna, konfrontująca to, co wielokrotPolskich i Stowarzyszenia Wolnego Słowa. nie się widziało, z tym, czego się o danym W 2004 otrzymał Nagrodę Artystyczną miejscu nie wie. Proces przyjemny, wysoce Miasta Lublina za rok 2003 oraz Nagro- satysfakcjonujący i rozwijający. Oprócz tras publikacja zawiera opisy dę Literacką im. Bolesława Prusa w 2004. Z kolei przewodnik to kontynuacja publi- najważniejszych ośrodków kulturalnych, kacji z roku 2000, choć odpowiedniejsze a także listę imprez, w których warto uczestbędzie tu określenie: aktualizacja. W dużej niczyć. I tutaj również sprawnie przemycono mierze jest to informacja pocieszająca, mia- kilka interesujących informacji, Wojewódzki sto rozwija się i z pewnością jest o czym Ośrodek Kultury jest dawnym pałacem rodu pisać. Do pracy nad przewodnikiem zaanga- Tarłów, a w siedzibie Teatru NN kiedyś mieżowano kilku autorów: Grażynę Michalską, ściła się ochronka żydowska. Końcowa część Edmunda Mitrusa i Jacka Strudzińskiego przewodnika to zdecydowanie duże ułatwieoraz Roberta Kuwałka. Przewodnik tylko nie dla przyjezdnych, opis każdej instytucji przewodnikiem z pewnością nie jest. To czy ośrodka kulturalnego zawiera takie szczeprzede wszystkim kompendium wiedzy o góły, jak godziny otwarcia czy ceny biletów. Lublinie. Lekturę zaczynamy od kontek- Mocną stroną przewodnika jest to, w jaki stów historycznych i kulturowych. Na tę sposób ta wiedza została zaprezentowana. część składają się dwa szkice, autorstwa W przeciwieństwie do innych przewodniEdmunda Mitrusa i Roberta Kuwałka. ków zwraca na siebie uwagę okładka, która Odwołując się do poprzedniego wyda- jest grafiką znakomitego lubelskiego artysty nia, przewodnik rozbudowano o 50 stron, Andrzeja Kota, przedstawiającą oczywiście zaktualizowano w nim około 350 zdjęć. kota wpisanego w Bramę Grodzką. PrzejDoceniono także rolę teatrów lubelskich - rzystość publikacji to również zasługa szpaltoOśrodka „Gardzienice”, Teatru Provisorium wego układu tekstu i doboru fotografii, rycin, czy Teatru Leszka Mądzika. Przyznam, że afiszy, starodruków i innych, co powoduje, najbardziej zaskoczył, a zarazem zacieka- że przewodnik czyta się z jeszcze większym wił mnie dział dotyczący XXI wieku, nie zainteresowaniem. Przewodnik kreuje wizerunek Lublina tylko ze względu na podsumowanie 15 lat mijających od wydania poprzedniej wersji obiektywnie i rzeczowo, ale i ze sporą wyroprzewodnika, ale również na ton narracji, zumiałością. Najlepiej oddaje ten stan jedno zdroworozsądkowy i dowcipny. Nie pomija ze zdań podsumowania: „Lublin jest miastem

akurat na miarę człowieka. Dostatecznie dużym, by można się w nim skryć, i dostatecznie małym, byśmy mogli się tu odnaleźć”. Dlaczego polubiłam przewodnik? Niewątpliwie za wiele informacyjnych smaczków, o których nie wiedziałam, tak jak i pewnie wielu innych mieszkańców, ale również za dowcipnie puszczone oko w kierunku czytelnika: „Pomimo pozytywnych zmian... Lublin ciągle jednak na coś czeka, by stać się nowoczesną metropolią, bez prowincjonalnego kompleksu niższości”. Czyż tak nie jest? (abc) Lublin Przewodnik, praca zbiorowa pod red. Bernarda Nowaka, Wydawnictwo Test, wyd. II poprawione, Lublin 2014.

O

W

łaśnie ukazał się nowy numer wydawanego od 1980 roku w Lublinie kwartalnika „Akcent”. Publikacja od początku trzymająca wysoki poziom i swoim działaniem poświadczająca, że istnieją jeszcze elity intelektualne i warto dla nich publikować teksty. W najnowszym numerze z niekłamaną przyjemnością czyta się fragmenty nowej powieści Jacka Dehnela, wiersze Jacka Giszczaka, Jerzego Szperkowicza tekst o Włodzimierzu Wysockim wraz z jego kilkoma wierszami, a także Aliny Kochańczyk refleksje na temat I tomu opublikowanych listów do i od Witkacego. Jak widać „Akcent” ponownie mocno ogólnopolski i działający na wielu płaszczyznach kultury. Wprawdzie do bardziej okrągłych urodzin brakuje jeszcze roku, ale już dziś życzymy „Akcentowi” więcej odwagi w ciekawszym łamaniu tekstów i mobilizacji do zmiany szaty graficznej kwartalnika. O ile format nadal ciekawy, bo i nietypowy, a dający rozpoznawalność, o tyle szata graficzna domaga się natychmiastowego liftingu. Więcej na www.lajf.info (gras) Akcent, literatura i sztuka. Kwartalnik, nr 3(137), pod red. Bogusława Wróblewskiego, wyd. Instytut Książki. 2014.

magazyn lubelski 8[23] 2014

61


historia

tekst Zbigniew Lubaszewski foto archiwum

W

ROSE SCHNEIDERMAN Feministka z Sawina

1920 roku w USA kobiety otrzymały prawa wyborcze, wieńcząc w ten sposób wieloletnią walkę o polityczne równouprawnienie. Jedną z bohaterek tej walki była Rose Schneiderman, wybitna aktywistka amerykańskich związków zawodowych, współpracująca przez wiele lat między innymi z prezydentem Franklinem Delano Rooseveltem. Obdarzona ogromną charyzmą działaczka posiadała polskie korzenie. Urodziła się w żydowskiej rodzinie, w Sawinie na Lubelszczyźnie.

Rose Schneiderman przyszła na świat 6 kwietnia 1882 roku jako Rachela Sznajderman. Była najstarszym dzieckiem Samuela i Debory z Rotmanów Sznajdermanów. Rodzina żyła skromnie, utrzymując się z dochodów trudniącego się krawiectwem ojca. Szyciem zajmowała się także matka. Wkrótce po urodzeniu Racheli rodzina przeniosła się do Chełma, licząc na poprawę bytu w rozwijającym się w tym czasie mieście. Również w Chełmie Rachela rozpoczęła naukę w rosyjskiej szkole. Niestety nadzieje na polepszenie warunków życia nie spełniły się i w 1890 roku, na fali emigracji zarobkowej, rodzina Sznajdermanów zdecydowała się na wyjazd do Ameryki. Zamieszkali w Nowym Jorku w dzielnicy Lower East Side na Manhattanie, w dwóch pokojach na Eldridge Street. Po dwóch latach na zapalenie opon mózgowych zmarł Samuel Sznajderman. Jego żona wraz z trojgiem dzieci (Rachelą i synami: Haroldem i Charlesem) znalazła się w bardzo ciężkich warunkach. Będąc w ciąży (z drugą córką Jennifer), zmuszona była nawet umieścić córkę i synów w domu dziecka. Próbująca kontynuować naukę Rachela musiała w wieku trzynastu lat podjąć pracę. W 1895 roku zatrudniła się jako kasjerka w sklepie, z pensją 2,25 dolara tygodniowo. Po trzech latach

62

magazyn lubelski 8[23] 2014

rozpoczęła pracę w fabryce „Hein & Fox”. Pracowała jako szwaczka przy produkcji podszewek do czapek. Praca była ciężka, a robotnice musiały również płacić za wykorzystywane maszyny do szycia. Po odliczeniu kosztów zarabiały od 3 do 6 dolarów tygodniowo. Wkrótce Rose Schneiderman postanowiła zaangażować się w działalność związków zawodowych. Zadecydował o tym krótki pobyt w Montrealu, gdzie zetknęła się z aktywnością w obronie pracowników. Po powrocie do Nowego Jorku zorganizowała robotnice w swojej fabryce i nawiązała kontakty ze związkiem zawodowym producentów kapeluszy i czapek (United Cloth Hat and Cap Makers Union). Zdołała przyciągnąć do związku 25 koleżanek. Była znakomitym mówcą, a zdolności organizacyjne oraz zaangażowanie, szczególnie w trakcie akcji strajkowych, uczyniły z niej wkrótce jedną z głównych działaczek związku. W 1905 roku została sekretarzem organizacji i delegatem do nowojorskiej Centralnej Unii Pracy. Nawiązała także współpracę z ze związkiem kobiet pracujących w przemyśle odzieżowym (The International Ladies Garment Workers Union) i uczestniczyła w najbardziej dramatycznych wydarzeniach związanych z walką kobiet o poprawę warunków pracy, takich jak strajki w 1909 roku w Nowym Jorku (określane mianem „Powstania 20 tysięcy”) oraz protesty związane z pożarem w no-


wojorskiej fabryce Triangle Shirtwaist, który miał miejsce wiosną 1911 roku i w związku z fatalnymi warunkami bezpieczeństwa pochłonął blisko 150 ofiar, przede wszystkim pracujących tam kobiet. To właśnie dla upamiętnienia m.in. i tego wydarzenia ustanowiono Narodowy Dzień Kobiet, z czasem przekształcony w Międzynarodowy Dzień Kobiet. Pełna energii i ciągle dążąca do celu Rose Schneiderman wstąpiła również w szeregi Ligi Związków Zawodowych Kobiet (Women’s Trade Union League), organizacji wspierającej walkę o poprawę warunków pracy oraz dążącej do równouprawnienia kobiet, szczególnie w zakresie praw wyborczych. W 1917 roku Rose Schneiderman zaangażowała się w walkę o nadanie praw politycznych kobietom, zwieńczoną 19 poprawką do Konstytucji USA. Pociągała ją polityka. W kolejnych latach m.in. kandydowała w wyborach do senatu z ramienia Partii Farmersko-Robotniczej (Farmer-Labor Party). Coraz bardziej angażowała się w działalność zmierzającej w stronę feminizmu Women’s Trade Union League, której przewodniczącą była przez prawie ćwierć wieku. W tym czasie nawiązała współpracę ze znaną z niezależnych poglądów Eleanor Roosevelt, żoną przyszłego prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Obie panie zbliżały podobne poglądy na temat roli kobiet oraz prawa pracowników. Dzięki tym kontaktom oraz spotkaniom z Franklinem Delano Rooseveltem, który wówczas pełnił funkcję gubernatora stanu Nowy Jork, a w 1933 roku został prezydentem USA, Rose Schneiderman wpływała na politykę administracji amerykańskiej w zakresie ochrony pracowników.

W tym czasie została także członkiem Rady Doradczej do spraw Pracy oraz weszła w skład powołanej przez prezydenta agencji kontrolującej zatrudnienie i zasady konkurencji (The National Recovery Administration ‒ NRA). Przez wiele lat pełniła funkcję sekretarza pracy w rządzie stanu Nowy Jork. Współpracowała także z Amerykańską Partią Pracy (American Labor Party), Krajową Amerykańską Organizacją Kobiet Sufrażystek (National American Woman Suffrage Association), oraz była członkiem-założycielem Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich (American Civil Liberties Union). Trzeba przyznać, że jak na jedną osobę było to całkiem sporo. Po 1950 roku Rose Schneiderman zrezygnowała z udziału w życiu politycznym i poświęciła się spisywaniu wspomnień. Mieszkała samotnie na Manhattanie. W 1967 roku ukazała się jej autobiografia „All for One” (Wszyscy za jednego), napisana wspólnie z Lucy Goldhwaite. Sędziwa i zasłużona dziewięćdziesięciolatka zmarła 11 sierpnia 1972 roku w żydowskim domu starców w Nowym Jorku.

REKLAMA

MPWIK społecznie Jako Spółka wodociągowo-kanalizacyjna prowadzimy szereg działań związanych z produkcją, uzdatnianiem i dystrybucją wody oraz odbiorem ścieków, dzięki czemu codziennie w domach setek tysięcy Lublinian może w kranie pojawić się woda. Jednakże poza naszą działalnością statutową, kierując się zasadami społecznej odpowiedzialności biznesu, staramy się aktywnie i intensywnie działać na rzecz mieszkańców naszego miasta wspierając ich inicjatywy i włączając się w różne akcje społeczne. Bardzo często i chętnie uczestniczymy w festynach organizowanych przez Urząd Miasta Lublin, Rady Dzielnic, Spółdzielnie Mieszkaniowe a także lubelskie uczelnie oraz szkoły. Niewątpliwie wiele osób kojarzy nasz biało-niebieski namiot, w którym zawsze można zaspokoić pragnienie. W tym roku odwiedzając nasze stoisko można było spróbować jak smakuje nasza woda przywieziona prosto z ujęcia. Dzięki temu staramy się uświadomić lublinianom jak dobrej jakości i zdrową wodę mają dostarczaną do swych domów. Podobnie jak w latach ubiegłych oblegane były nasze kurtyny wodne, które w upalne dni dawały ochłodę m.in.: na placu zabaw przy Centrum Kultury na Peowiaków, na Placu Łokietka przed Ratuszem, na Placu Litewskim, na ścieżce rowerowej tuż obok naszej siedziby przy al. J. Piłsudskiego oraz przy UMCS. Konstrukcja kurtyn jest autorskim pomysłem MPWiK, który okazał się tak atrakcyjny, że od 2012 roku sprzedano już ponad 20 deszczownic do innych miast. Od września na szkolnych korytarzach w Lublinie można dzięki naszej Spółce korzystać ze źródełek z wodą pitną. Jest to zdrowa i darmowa alternatywa dla słodzonych napojów tak często kupowanych przez uczniów. Źródełka zostały zamontowane w 15 miejscach na korytarzach lubelskich placówek edukacyjnych – w 7 Szkołach Podstawowych – nr 14, 21, 22, 29, 30, 43, 52, w 4 Gimnazjach – nr 1, 10, 15, 16 oraz w 3 Liceach Ogólnokształcących – nr III, IV i V. W związku z bardzo pozytywną reakcją planujemy kontynuacje akcji i montaż kolejnych źródełek aby coraz więcej lubelskich szkół mogło propagować wśród swoich uczniów zdrowy styl życia – dlatego śledźcie uważnie naszą stronę internetową i Facebooka!

Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Lublinie Sp. z o.o. magazyn lubelski 8[23] 2014

63


moda

Fryzura to nie tylko włosy tekst Marlena Błasik- Kasperek, foto Artur Mulak stylizacja: Marlena Błasik-Kasperek, Edyta Szymańska makijaż: Ewelina Wadowska, Aneta Błaszczak modelki: Wioletta Worobiej, Aleksandra Ślipek, Karolina Potakiewicz

M

ożna postawić znak równości między naszą fryzurą, naszym potencjałem i kreowaniem samych siebie. Naszą potrzebą jest zmieniać się, zaskakiwać, szokować, wzbudzać zaufanie, zwracać na siebie uwagę. To my możemy zdecydować, co chcemy przekazać naszymi włosami. To dzięki odpowiedniemu kształtowi i kolorowi na głowie każdego dnia możemy uszczęśliwiać siebie i mieć poczucie pewności. Personalizacja fryzury to element wyróżniania się, a wykorzystanie włosów do stylizacji jako motywu przewodniego naszego wizualu to cenna umiejętność. Jako stylista fryzur wychodzę naprzeciw stereotypom i pospolitemu wyglądowi. Marzę o tym, żeby styl Lublina zmieniał się na lepsze. Mam wizję ulic mojego miasta z ludźmi wystylizowanymi, z fryzurami nasyconymi ciekawymi kolorami i brawurowymi kształtami. Jednak najważniejsze jest, aby kobieta, wychodząc z salonu, promieniała i czuła się piękną. Takie same uczucia powinny towarzyszyć jej jeszcze długo po wizycie w salonie fryzjerskim, kiedy bez problemu sama nada kształt swoim włosom. Kluczem do sukcesu jest rozmowa z klientem, a następnie perfekcyjnie wykonana usługa. Chęć zrozumienia potrzeb i pragnień takiej osoby oraz umiejętność pokazania czegoś nowego często przeradza się w stylizację, jakiej nigdy by się nie spodziewała. Jest to możliwe m.in. poprzez precyzyjne strzyżenie zgodne z naturą włosa. To również odpowiednia koloryzacja dobrana indywidualnie, zależna od rodzaju i koloru cery, oka, ale również charakteru i upodobań. To również odpowiednie kosmetyki do pielęgnacji. Wszystko po to, żeby codzienna stylizacja zarówno rano do pracy, jak i wieczorem na spotkanie ze znajomymi, sprawiała radość. Bo dlaczego rytuał codziennej pielęgnacji i stylizacji włosów nie może być przyjemnością? Fryzura biznesowa jest coraz bardziej pożądana zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. Jest to element naszego wyglądu, który jako jeden z pierwszych wystawia nam opinię w środowisku zawodowym. Nie musi jednak oznaczać nudnej i powtarzalnej formy. Należy ją modyfikować, odświeżać, stylizować, a przy okazji podpatrywać, jak to się robi na świecie i... odrobinę się postarać. Również rynek proponuje liczne produkty odpowiadające naszym potrzebom. Pamiętajmy, że odpowiednio dobrany preparat do stylizacji włosów pozwoli zaoszczędzić sporo czasu. Ale przede wszystkim pamiętajmy o tym, że współczesny człowiek nosi fryzurę, a nie tylko włosy. Poza tym życie jest zbyt krótkie, żeby nasze włosy były nudne.

64

magazyn lubelski 8[23] 2014


magazyn lubelski 8[23] 2014

65


integracja

tekst Maciej Skarga

Piotr P

iotr Sawicki miał czternaście lat. Uczył się, biegał z kolegami za piłką, bawił się z rówieśnikami i w pełni korzystał ze swojego kilkunastoletniego życia. Pewnego dnia jednak uległ ciężkiemu wypadkowi i z powodu złamania kręgosłupa trafił do szpitala. (Łukasz Maj) Tam dowiedział się, że ną łuczniczką Mileną Olszewską zdobył mistrzostwo ma nieodwracalny niedowład nóg i do końca życia świata w mixcie. Brał udział w trzech olimpiadach: pozostaje mu tylko poruszanie się na wózku. W tym w Atenach, Pekinie i w Londynie. Co prawda nie momencie cały jego świat obrócił się o sto osiemdzie- udało mu się wrócić z medalem, ale przygotowuje siąt stopni. Przyszły stres i zwątpienie. Co dalej robić? się do kolejnych igrzysk w Rio de Janeiro i zakłada, Na szczęście tuż po wypadku odnaleźli go w szpitalu że dopnie swego. podobni jak on niepełnosprawni na wózkach z lubel– Łucznictwo to indywidualna walka ze swoimi słaskiej Grupy Aktywnej Rehabilitacji. Odwiedzali go bościami – powiada. – Uczy wielkiej koncentracji i daje i przekonywali, że nie warto się załamywać. Widząc, możliwość nabrania tężyzny fizycznej. Łuk naciągam że mimo wszystko dają sobie radę i potrafią samo- z siłą około 22 kilogramów. Podczas zawodów muszę dzielnie egzystować, postanowił się nie poddawać. to zrobić 144 razy, a łącznie z rozgrzewką prawie 200. Najpierw pojechał do specjalnego ośrodka w Kon- I wszystko robię rękami. Na razie na maksymalną ilość stancinie. Tam przeszedł podstawową rehabilitację 1440 punktów, jakie można uzyskać, moim życiowym i jednocześnie skończył szkołę zawodową jako elek- rekordem jest 1247. tromechanik. Potem wrócił do rodzinnego Świdnika. Piotr nie tylko w sporcie osiągnął swój cel, ale także – Ponownie odwiedzili mnie w domu koledzy na wózi w życiu osobistym. Dwadzieścia lat temu założył kach i chociaż nauki już nie kontynuowałem, dałem się rodzinę i wraz z małżonką Kamilą wychowuje trójkę namówić na uprawianie sportu – wspomina Piotr. – dzieci: Dominikę, Iwo i Emiliana. A żeby ją utrzymać, Zobaczyłem, że sami dają sobie radę, pracują, zakładają pracuje w lubelskim oddziale Fundacji Aktywnej rodziny i w miarę normalnie funkcjonują w życiu. Wte- Rehabilitacji. Jest instruktorem. Dociera do ludzi, dy powiedziałem sobie, że nie mogę być od nich gorszy. którzy po wypadkach znaleźli się w takiej samej jak on Najpierw trenował pływanie. Potem podnoszenie sytuacji. Pokazuje im, jak funkcjonować, poruszając ciężarów i tenis stołowy. Wreszcie zapisał się do sekcji się na wózku. Przekonuje, że mimo niepełnosprawnołuczniczej w Lublinie w Integracyjnym Centrum Re- ści można aktywnie i sensownie żyć. Jeździ z nimi na habilitacji „Start”. Początkowo przyjeżdżał na treningi opłacane przez Fundację wspólne obozy. Najczęściej raczej towarzysko, ale po niedługim czasie tak mu do Zamościa, gdzie jest ośrodek przystosowany do się ta dyscyplina spodobała, że podjął systematyczne pobytu takich osób. Pomaga im także w wynajęciu treningi jako zawodnik. z jego Fundacji wózka, zanim dokonają zakupu swo– To jest akurat taki rodzaj sportu, że w zawodach jego. Każdego tygodnia w środę prowadzi zajęcia nie ma żadnych podziałów i niepełnosprawni mogą brać bezpośrednio na oddziale rehabilitacji PSK4. w nich udział wraz ze sprawnymi – podkreśla. – Od– Uczę tych ludzi tego, do czego kiedyś i mnie przekoległości przy strzelaniu są takie same: dziewięćdziesiąt, nano – zaznacza. – Osobiście wstydziłbym się, żeby ktoś siedemdziesiąt, pięćdziesiąt i trzydzieści metrów. Liczy pchał mój wózek ze mną w momencie, gdy mam silne się celność i wynik. A różnica jest tylko jedna. Oni przyj- ręce i mogę nim sam poruszać. Na początku niektómują odpowiednią postawę, stojąc, a my na wózkach rzy bywają oporni, ale powoli dostrzegają, że samotnie, musimy je sobie odpowiednio ustawić, aby nasza pozycja tylko w czterech ścianach swojego mieszkania, nie da się w chwili oddawania strzału była równie stabilna. żyć. A każda czynność, którą sami wykonują, pokonując Dość szybko zaczął odnosić sukcesy. Najpierw trudności, jest formą rehabilitacji, która tylko dodaje sił. wygrywał mistrzostwa Polski. Później powołany do Piotr na przekór nieszczęściu, jakie go dotknęło, kadry narodowej pojechał na swoje pierwsze zawody zrealizował swoje zamierzenia. Czasem nawet podo Belgii, gdzie w Zandhofen zdobył srebrny medal wtarza, że gdyby był w pełni sprawny, być może nie w mistrzostwach Europy. I przez kolejne lata jako doszedłby do tego, co osiągnął. I obserwując obecnie łucznik brał udział w wielu międzynarodowych zawo- wielu z tych, których nie dotknęła niepełnosprawność dach. W Tajlandii w Bangkoku wraz z niepełnospraw- – nie można odmówić mu racji.

66

magazyn lubelski 8[23] 2014


wycieczka po firmie

Błędy ubiegających się o zatrudnienie

Anna Ciesielska-Siek

P

ierwsze wrażenie robi się tylko raz. Tak, tak, Drodzy Państwo, w tym aspekcie nie ma „replay”, masz 2–3 minuty, a potem jest już coraz trudniej zbudować wizerunek. Od pierwszej chwili z potencjalnym Pracodawcą malujemy swój „obraz” i tylko od nas zależy, czy będziemy postrzegani jako porządni, zdyscyplinowani i profesjonalni kandydaci, czy wręcz przeciwnie.

Osoby stojące u progu kariery zawodowej gubi najczęściej brak doświadczenia i nieznajomość zasad panujących na rynku pracy, natomiast kandydaci o długim stażu często wpadają w sidła rutyny. Ponad 20 lat zajmuję się zatrudnianiem pracowników do firm, a proces rekrutacji nieustannie wprawia mnie w szczere zadziwienie. Szukanie pracy to sztuka, którą możemy porównać choćby do jazdy na rowerze: mimo iż początki są trudne, a wywrotek wiele, to gdy włożymy w to dużo chęci i pracy, możemy stać się nawet wyczynowcami. Rozmowa kwalifikacyjna też wymaga ćwiczeń, aby wypracować własny i skuteczny styl. Aby łatwiej było nam przygotować się do spotkania z przyszłym Pracodawcą, przypomnę kilka najpopularniejszych zasad, które warto przeanalizować przed poszukiwaniem pracy. Szukamy pracy chaotycznie, bez przemyślenia swoich oczekiwań względem zatrudnienia. A wystarczy określić swoje wymagania i potrzeby oraz to, jaki kapitał możemy wnieść do firmy przyszłego Pracodawcy. Chodzi tu głównie o nasze zasoby intelektualne, doświadczenie, kwalifikacje i umiejętności w odniesieniu do stanowiska. Warto przygotować sobie listę z preferencjami co do branży i firmy, w której chcemy pracować. Zastanowić się, co nas interesuje, praca w małej, średniej czy dużej firmie, a może praca w korporacji? Warto mieć własne wyobrażenie na temat zakresu obowiązków, zadań i odpowiedzialności na stanowisku, które chcemy objąć. Przed aplikacją do danej firmy zbierzmy jak najwięcej informacji na jej temat, chociażby poprzez witryny i fora internetowe, portale społecznościowe, znajomych. Kolejny krok to przygotowanie dokumentów aplikacyjnych. Powinny być przejrzyste z uwypuklonymi najważniejszymi danymi, które nie zginą w natłoku zbędnych informacji. CV i List Motywacyjny to nasza wizytówka, od niej zależy, czy potencjalny Pracodawca zaprosi nas do kolejnego etapu, czy wyrzuci nasz życiorys do kosza. I choć wielu specjalistów doradza stworzenie nieszablonowego CV, ja polecam rezygnację z wszelkich udziwnień. Czasami mniej znaczy lepiej. A nasze CV często redagowane jest w pośpiechu, bezmyślnie kopiowane z Internetu. CV ma być o Tobie!

Napisz w nim prawdę, jasno określ stanowisko, na które aplikujesz, oraz „napomknij”, w czym jesteś dobry. W profesjonalnym CV nie ma miejsca na błędy językowe, kłamstwa, brak informacji o wykształceniu, doświadczeniu, zdobytych kursach, uprawnieniach oraz znajomości języka obcego. Unikajmy też przesadnie rozbudowanych opisów, zwłaszcza u osób z dużym doświadczeniem. Jeśli zamieszczamy nasze foto, to niech to będzie aktualne i profesjonalnie zrobione zdjęcie. Przygotujmy się do rozmowy rekrutacyjnej. Poczytajmy o danej firmie, przemyślmy, co możemy jej zaoferować od siebie. Nauczmy się płynnie omawiać nasze doświadcze- Przygotujmy się do nie zawodowe, dzięki temu rozmowy rekrutacyjnej. nasze odpowiedzi będą mniej Poczytajmy o danej firmie, chaotyczne. Przygotujmy listę naszych wad i zalet oraz pytania przemyślmy, co możemy do Pracodawcy, co pozwoli na jej zaoferować od siebie. swobodę wypowiedzi i uchroni Nauczmy się płynnie przed niepotrzebnym stresem. Pamiętajmy też o właściwym omawiać nasze doświadczenie ubiorze, punktualnym przyj- zawodowe, dzięki temu ściu na spotkanie i precyzji nasze odpowiedzi w odpowiadaniu na pytania. będą mniej chaotyczne. Zrezygnujmy z uporczywego pytania o wynagrodzenie, nawet jeśli jest to dla nas priorytet. I na koniec kilka słów o etykiecie. Nawet jeżeli nie zostaniemy przyjęci do danego Pracodawcy, zostawmy po sobie wrażenie osoby o wysokiej kulturze osobistej. Pomoże nam w tym pozytywne nastawienie do spotkania oraz dbałość o mimikę twarzy, postawę, ton głosu, kontakt wzrokowy z rozmówcą, uważne słuchanie i nieprzerywanie rozmówcy w pół zdania. Niektórzy Pracodawcy celowo poddają kandydatów próbom, w których sprawdza się ich asertywność, odporność na stres oraz umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Podejdźmy do tego jak do kolejnego doświadczenia. Pamiętajmy, że rynek pracy jest ograniczony, nie wiemy, czy jeszcze do tego miejsca nie wrócimy, więc warto pozostawić po sobie dobre wrażenie. magazyn lubelski 8[23] 2014

67


kuchnia

W

O fantastyce łaściwie tytuł powinien brzmieć: „O fantastyce, czyli o hot dogu, który nigdy mięsa nie widział”, ale z różnych powodów skróciłem taką barokowo-bizantyjską nazwę. Będzie O fantastyce...

Kiedy jesienią 1982 roku w kioskach pojawił się pierwszy numer miesięcznika „Fantastyka”, świat przestał być taki sam jak przedtem. Kiedy go kupiłem... [?!], nie kupiłem, załatwiłem, zszedłem i zbiegałem połowę lubelskiego śródmieścia, pytając się w co rusz napotkanych budkach Ruchu, czy przypadkiem nie mają takiego to a takiego nowego magazynu. Zrobiwszy niezłe kółko od Podzamcza przez Stare Miasto, Krakowskie, „trafiłem go” na 3 Maja. Tak, nie kupiłem, ale trafiłem – pani, z ociąganiem, wydobyła go spod lady, zapłaciłem ówczesne 50 zł, wdzięczny i szczęśliwy oddałem się przeglądaniu i lekturze. Jeśli czytelnik myśli, że to było to upragnione zakończenie to jest w błędzie, tu jak w amerykańskich produkcjach filmowych było drugie dno, drugi niespodziewany finał, oczekujący na wyklucie jak Obcy pasażer na gapę w statku kosmicznym Nostromo. Zaglądam ci ja do magazynu, a tam, zwyczajem PRL-owskiego drukarstwa i kontroli jakości, znajduję cztery dodatkowe, takie same strony pisma (to drobnostka, się wyjmie), ale w zamian brakuje takoż samo czterech innych, i to w połowie opowiadania. O tempora, o mores! Właściwie to by było na tyle, ponieważ dzięki pomocy znajomych, którzy to mieli zaprzyjaźnioną panią kioskarkę na dalekiej Kalinie, po dwóch tygodniach udało się zdobyć, załatwić, wykombinować pismo. Dlaczego tak duży akapit poświęciłem zupełnie innej niż kuchnia, by się wydawało kosmicznej, sprawie. A to dlatego, że po dwudziestu kilku latach zapomnieliśmy, jak się załatwiało, nie, nie kupowało, załatwiało, wyrywało, kombinowało produkty żywnościowe na potrzeby codzienne. Nie mówię o chlebie i mleku, ale już śmietany czy masła to zawsze mogło w sklepie zabraknąć, a kartkowy cukier, a wystane w kolejkach kartkowe mięso czy inne używki... długo by wymieniać produkty, których brakowało na rynku. Jeżeli ktoś nie kojarzy znaczenia „kartki na...”, proszę zajrzeć do encyklopedii, słowników lub netu pod hasło: Reglamentacja. Przyjrzawszy się temu wnikliwiej, można dojść do wniosku, że cały XX wiek, z małymi przerwami, był okresem niedoborów, okresem „na kartki”. Dla dzisiejszego młodego czytelnika to jest fantastyka, to jest KOSMOS, jak mawiają niekiedy w zachwycie. Jak sobie przypomnę tamte czasy i okoliczności, to też mi one kojarzą się bardziej z magią, fantasy i horrorem razem wziętymi niż z normalnym życiem. Ale wtedy nienormalność była normą. No, kosmos! Jednym z wręcz masochistycznych hobby tamtego czasu była lektura książek kucharskich, starych i nowych. Było to wręcz fantastyczne i zagłębiało się w fantastyczne światy. Wkraczanie w „odmęty” nazw i produktów nigdy niedotkniętych. Czytanie o szafranach, auszpikach, kapłonach, pulardach, truflach, mango czy innych ananasach było lekiem i odtrutką na otaczającą siermiężność. Książki kucharskie Ćwierciakiewiczowej, Monatowej, Halskiej, Pospieszyńskiej i wielu innych dawały ukojenie od szarości i monotonni szarego świata PRL-u. Dawały nadzieję i pokazywały, że był kiedyś i gdzieś świat inny, bardziej ludzki, bardziej kolorowy, bardziej smaczny. Dzięki nim myślało się, że jest gdzieś takie miejsce, gdzie nie ma kolejek za kawałkiem mięsa czy kilogramem cukru, że człowiek nie żyje po to, by kupić, zdobyć, załatwić... Dziennikarka Hanna Szymanderska znajduje się w gronie najważniejszych autorek kulinarnych w Polsce, po kłopotach z cenzurą (nawet książki kucharskie trzeba było kontrolować w PRL-u!) pierwsze zwarte publikacje miała pod koniec lat 70. Na przełomie lat 80. – 90. pisarka, znawczyni i popularyzatorka kuchni regionalnych kontynuowała swoją działalność edukacyjną, wydając ważne pozycje kulinarne: „Polska Wielkanoc” i „Polska Wigilia i Boże Narodzenie”. W czasach przełomu były i są to ważne publikacje, bo pokazują nie tylko przepisy na tradycyjne potrawy, ale także opisują zwyczaje związane ze świętami, ich znaczenie, symbolikę, różnorodność regionalną. Od tego czasu wydała drukiem ponad 30 tytułów książek kulinarnych. Niestety, więcej nie napisze. Dnia 21 września w niedzielę wieczorem Hanna Szymanderska i Grzegorz Komendarek – kucharz i aktor, wracając samochodem z IV Festiwalu Rosołu w małopolskim Łapanowie, mieli śmiertelny wypadek na drodze krajowej numer 7 w okolicach Skarżyska-Kamiennej. Będzie nam brakowało jej mądrych tekstów. A PRL kojarzyć mi się będzie zawsze z zapiekankami z serem (ten unoszący się zapach!) na polskiej bagietce – niech się francuska tekturka przy niej chowa – oraz z przepyszną bułką hotdogową wypełnioną, zamiast parówki – bo nie było na rynku, po brzegi pikantnym farszem pieczarkowo-cebulowym. Taki pyszny ersatz z czasu PRL-u. Najlepsze były zawsze w okienkach „małej gastronomii” przy Trakcie Królewskim w Warszawie. Powodzenia i smacznego.

68

magazyn lubelski 8[23] 2014

Hanna Szymanderska podczas Święta Wina w Janowcu w 2013 r.


tekst Marta Mazurek foto Olga Michalec-Chlebik Ewelina Zuba

W kuchni Bożeny Dykiel J

est jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorek, która rolą Marii Zięby w serialu „Na Wspólnej” rozsławia polskie pierogi. Serialowa kuchnia czasami miesza się z kuchnią w rzeczywistości i nie raz Bożena Dykiel gotuje dla całej ekipy podczas nagrywania kolejnego odcinka. Jak głosi legenda, żaden catering nie ma już szans, a zapachy dochodzące z kuchni na planie filmowym dezorganizują pracę w reżyserce. Zagrała kilka kultowych ról telewizyjnych, filmoziemniaki. Zaskoczyła również tym, że do wszystkich wych i teatralnych. To ona wjechała w 1974 roku na ciast zamiast margaryny lub miksów margarynowoscenę motocyklem w bodaj najbardziej nowoczesnej -masłowych dodaje tylko masło. – Co roku wczesną adaptacji „Balladyny” Adama Mickiewicza w reżyserii jesienią kupuję kilkadziesiąt kostek masła, które mrożę Adama Hanuszkiewicza. To ona była niezapomnianą w jednej z dwóch zamrażarek, jakie mam w domu. Na Madą Muller w „Ziemi obiecanej’ Andrzeja Wajdy przełomie lata i jesieni krowy jedzą na pastwiskach jeszcze i Haliną Jańczak w polskim serialu „Dom” w reżyseto, co najlepsze, i masło z takiego mleka ma zupełnie rii Jana Łomnickiego. To ona dyrygowała całą wsią inny smak. Inaczej, łatwiej, przyrządza się np. kruche i własną rodziną w „Wyjściu awaryjnym” Romana Załuciasto, inaczej ono smakuje. skiego i była Miećką Aniołową, żoną gospodarza domu Złotych myśli Bożeny Dykiel dotyczących rodziw „Alternatywy 4”, popularnym serialu Stanisława ny, mężczyzn, gotowania i domowej atmosfery było Barei. Od 11 lat jest w obsadzie serialu „Na wspólnej” więcej. Został smak nietypowego żurku i przeświadi jest bodaj jego najbardziej rozpoznawalną postacią. czenie, że bohaterka z ekranu i osoba prowadząca Swoim kulinarnym upodobaniom Bożena Dykiel warsztaty to jedna i ta sama postać. daje upust w książkach kulinarnych i podczas spotkań z publicznością. Taka okazja miała miejsce i to po trzykroć podczas warsztatów kulinarnych „Zasmakuj w tradycji” zorganizowanych w Jabłonnej pod Lublinem, pod Kraśnikiem i na Roztoczu. W obecności uczestników aktorka przygotowała sałatkę ziemniaczaną, żur i indyka na ostro. Z całą stanowczością podkreśliła, że gotowanie jest częścią życia rodzinnego. – Jak ma funkcjonować rodzinny dom bez zapachu dobrej kuchni? To domowe potrawy skupiają całą rodzinę wokół stołu i tworzą rodzinną atmosferę. Bożena Dykiel nieco zaskoczyła publiczność ilością używanych przypraw i ziół oraz sposobem przyrządzania żurku, do którego dodaje m.in. obsmażone magazyn lubelski 8[23] 2014

69


zaprosili nas

Gala Kultury

T

(pod)

eatr im. Juliusza Osterwy miał zaszczyt gościć laureatów Nagród Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Lublinie. Komisja w składzie: Artur Sępoch, Katarzyna Bryda, Piotr Franaszek, Michał Sadura, Anna Szczepińsk, Józef Obroślak i Dariusz Filozof postanowiła przyznać nagrody w 5 kategoriach. Nagrodzono Bolesława Szuleja w kategorii Animator Kultury Województwa Lubelskiego, Krasnostawski Dom Kultury wygrał w kategorii Instytucja Kultury Województwa Lubelskiego, „Estrada Dziecięca” Stowarzyszenie Przyjaciół Tańca w Chełmie otrzymało nagrodę w kategorii Organizacja Pozarządowa Działająca na Rzecz Kultury Lokalnej Województwa Lubelskiego, Bank Gospodarki Żywnościowej zdobył nagrodę w kategorii Mecenas Kultury Województwa Lubelskiego, zaś Festiwal Trzech Kultur we Włodawie może pochwalić się nagrodą za Wydarzenie Kulturalne Roku w Województwie Lubelskim. Na uroczystości pojawili się między innymi wicemarszałek województwa lubelskiego Krzysztof Grabczuk, członek zarządu województwa lubelskiego Tomasz Pękalski, dyrektor kancelarii marszałka Anna Augustyniak, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Lublin Michał Karapuda. Wśród gości byli również przedstawiciele władz samorządowych, jak i prorektorzy wyższych uczelni. Ceremonia została uświetniona występami wielokrotnie nagradzanej lubelskiej formacji tanecznej UDS Studio oraz grupy baletowej Fatum. Wystąpili również absolwenci Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku. Wojewódzki Ośrodek Kultury istnieje od 1956 roku, początkowo na Zamku Lubelskim, obecnie w zabytkowym Pałacu Tarłów. Ośrodek działa na płaszczyźnie muzyki, teatru, plastyki, literatury, tańca, angażując instruktorów i animatorów działających w Lublinie oraz w ramach domów i ośrodków kultury na całej Lubelszczyźnie. WOK jest m.in. organizatorem Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym, Dożynek Wojewódzkich, Miasta Poezji i Festiwalu Teatrów Niewielkich. – Jednym z głównych zadań statutowych WOK jest wspieranie działań kulturalnych mających miejsce w regionie, jak również promowanie, tego, co najcenniejsze – ginących profesji, tradycji ludowej, ożywienia lokalnych społeczności i angażowania w te działania kilku pokoleń, czego dowodem są coroczne podsumowania na kolejnych Galach Kultury – podkreśla dr Artur Sępoch, dyrektor WOK. (Patrycja Kaniowska)

70

magazyn lubelski 8[23] 2014


zaprosili nas

A w Kazimierzu jesiennie

M

(fó)

uzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym oraz Lubelski Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Końskowoli zorganizowali w ostatnią sobotę września 16. już edycję Święta Jesieni. W wydarzeniu wzięło udział ponad 120 wystawców prezentujących swoje produkty, zbiory i sztukę ludową. Nie mogło zabraknąć degustacji potraw regionalnych z przysłowiową już kromką chleba ze smalcem i ogórkiem, świeżych warzyw i owoców (w tym imponującej wielkości orzechów włoskich i dyń), a także radosnej atmosfery piknikowania. Podczas konkursu kulinarnego jurorów zachwycił pasztet z cukinii, a posiadaczy ogródków ucieszyły stoiska ogrodnicze. Dobrym pomysłem jest organizowanie tego typu wydarzeń przed Muzeum Przyrodniczym znajdującym się vis-à-vis wału nad Wisłą. Było sporo miejsca na podziwianie, degustowanie i spacerowanie. (Patrycja Kaniowska)

Polskie zwycięstwo w amerykańskich klimatach

T

(fó)

ytani Lublin, czyli drużyna futbolu amerykańskiego, ciągle w znakomitej formie. Tym razem młodszy skład Tytanów Lublin rozgromił krakowski zespół Kraków Kings 22:18 podczas drugiego turnieju Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego Juniorów. W ostatnią sobotę września lubelscy kibice z satysfakcją mogli uczestniczyć w zwycięskim widowisku. Po wcześniejszej porażce w Sosnowcu młodzi lublinianie pokazali klasę, wygrywając mecz 22:18. Dzięki temu Tytani Lublin awansowali do finału rozgrywek juniorów, który w połowie października odbył się we Wrocławiu i gdzie uplasowali się na siódmym miejscu w ogólnopolskiej klasyfikacji drużyn juniorów. (Paulina Rurarz)

magazyn lubelski 8[23] 2014

71


Dom z Duchem

N

(Paulina Daniewska )

iepotrzebne są fundusze europejskie i dotacje marszałkowsko-miejskie, by nawet na chwilę poruszyć z posad świat, a na pewno spowite jesienną aurą miasteczko. Wystarczy, że są właściwi ludzie na właściwym miejscu i odpowiedni... dom. A wszystko to ma miejsce w Piaskach przy ul. Lubelskiej 62, gdzie w przedwojennym, nieużywanym budynku grupa mieszkających w okolicy osób postanowiła urządzić dom spotkań twórczych. Podczas inauguracji działalności Domu z Duchem odbyły się m.in. Jarmark Sztuk Wszelakich, mini spektakle i degustacja lokalnej kuchni. Sprawcami całego zamieszania jest aż kilkadziesiąt osób, a wśród nich są Piotr Duma, Małgorzata Przegalińska, Magdalena i Zbigniew Dmitrocowie, Irmina Jackiewicz, Bożena Witt-Michałowska i Robert Niewiadomski. Jak widać, dom ożył, przemówił językiem twórców, społeczników i znamienitych gości. Czekamy na ciąg dalszy. (maz)

72

magazyn lubelski 8[23] 2014

Plus size na czerwonym dywanie

W

(Maciej Kozłowski)

zaprosili nas

Lublinie odbył się pokaz kolekcji jesień/zima lubelskiej projektantki Marzeny Efir. Na czerwonym dywanie zobaczyliśmy kolekcję w rozmiarach plus size, która została przyjęta z dużym aplauzem. Marzena Efir to lubelska projektantka, stylistka i jak sama o sobie mówi – krawcowa. Jej projekty tchną kolorem, radością i życiem, a pękająca w szwach pracownia pełna jest klientek. Jej ubrania są dowodem na to, że z dużą przyjemnością można ubrać kobiety w każdym rozmiarze, nie tylko w extra size. (maz)


zaprosili nas

Polska – Włochy 2:1

9

(sta)

października na stadionie Lublin Arena w meczu w ramach Turnieju Czterech Narodów zmierzyły się reprezentacje U-20 Polski i Włoch. Spotkanie od początku toczyło się pod dyktando naszych młodych kadrowiczów, którzy objęli prowadzenie już w 2. minucie po strzale Mariusza Stępińskiego. W dalszej części spotkania Polacy wprawdzie mieli przewagę, jednak nie potrafili wykorzystać wypracowanych sytuacji. Nieskuteczność gospodarzy zemściła się w 50. minucie gry, kiedy Jacopo Manconi doprowadził do wyrównania. Po tym golu Polacy wciąż stwarzali kolejne sytuacje, jednak na drugą bramkę musieliśmy czekać aż do 84. minuty, w której włoskiego bramkarza po strzale zza pola karnego pokonał Przemysław Frankowski. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 i przybyła na otwarcie Lublin Areny prawie 14-tysięczna widownia mogła nagrodzić naszych młodych reprezentantów gromkimi brawami. (abc)

Pokaz kobiecej równości

J

(pod)

uż po raz piąty w Lublinie odbył się Kongres Kobiet Lubelszczyzny, który zgromadził kilkaset osób. W Lubelskim Parku Naukowo-Technologicznym panie debatowały na temat działań mających na celu równe traktowanie kobiet i mężczyzn oraz czynny udział kobiet w życiu politycznym i społecznym. Głównym tematem kongresu były zbliżające się wybory samorządowe. Tegoroczne hasło obchodów brzmiało „Jesteśmy mądre – chcemy być równe”. Oprócz arcypoważnych rozmów tradycyjnie można było skorzystać z poradnictwa dotyczącego samodzielnego badania piersi, porad wizażystki i stylistki mody. Największe brawa zebrał pokaz dress code zaprezentowany przez panie kandydujące w nadchodzących wyborach. Wydarzenie zorganizowało Stowarzyszenie Klub XXI Wieku w Lublinie, którym kieruje Justyna Syroka. Gośćmi tegorocznego kongresu były m.in. Joanna Mucha, Henryka Strojnowska, prof. Iwona Hoffman, Barbara Nowacka i dr Maria Pawłowska. (maz)

magazyn lubelski 8[23] 2014

73


zaprosili nas

Węglin żyje

P

(qz)

rężnie działający Dzielnicowy Dom Kultury „Węglin” w Lublinie tym razem zorganizował prezentację projektu „NOWY DOM”, który nie do końca wpisuje się w tradycyjne podejście do kontemplacji i poznawania sztuki. Celem artystów było nie tylko wtopienie się w życie codzienne mieszkańca przedmieść, ale także wykreowanie sztuki użytecznej, pomagającej w rozwoju człowieka i jego otoczenia. Elementem przewodnim wędrującej po osiedlu ekspozycji i artystów było prezentowanie artystycznych dokonań zaangażowanych w projekt twórców oraz odkrywanie architektury dzielnicy. Pomysłodawcą projektu jest Ludomir Franczak, który zaprosił do współpracy m.in. Janinę Węgrzynowską, Kamila Stańczaka, Marcina Dymitera i Roberta Kuśmirowskiego. W trakcie dyskusji, warsztatów i prezentacji w obrębie przestrzeni wspólnej i prywatnej przedstawiono oraz poddano ewaluacji ostatnie 56 lat istnienia tego osiedla. Duży plus za pomysł i po raz kolejny ożywienie przestrzeni publicznej Węglina. (Paulina Rurarz)

Stulecie samochodówki

10

(sta)

października odbyły się uroczyste obchody jubileuszu 100-lecia istnienia Zespołu Szkół Samochodowych im. Stanisława Syroczyńskiego. Na uroczystości tłumnie przybyli nauczyciele i absolwenci placówki, począwszy od tych pamiętających początki funkcjonowania szkoły, na obecnie kształcących się uczniach skończywszy. Podczas części oficjalnej Prezydent Lublina wręczył Medal Prezydenta dla Zespołu Szkół Samochodowych w uznaniu za wzorową realizację idei szkolnictwa zawodowego oraz działalność zmierzającą do wszechstronnego rozwoju młodzieży. Nie zabrakło wspomnień dotyczących jakże bogatej historii szkoły, która została założona z woli jej fundatora Stanisława Syroczyńskiego i początkowo nazywała się Warsztatami Mechanicznymi. Wiele się zmieniło od tamtych czasów, jednak niezmienny jest fakt, że jej absolwenci zawsze należeli do wysoko wykwalifikowanej kadry specjalistów. Uroczystościom towarzyszyła wystawa zabytkowych aut, a szczególną uwagę przykuwał piękny czerwony Jelcz 043, legenda PRL-u, znany jako ogórek. (abc)

Paweł Dadej i Mieszko Mazurek, absolwenci, którzy pozostali wierni branży samochodowej.

74

magazyn lubelski 8[23] 2014


wizytownik

rogowo.weebly.com Najpiękniejsza plaża nad polskim morzem

Mo¿esz tanio podró¿owaæ do najatrakcyjniejszych zak¹tków województwa lubelskiego! SprawdŸ nasze oferty promocyjne! www.przewozyregionalne.pl

LAJF

magazyn lubelski

LAJF

magazyn lubelski


listopad/grudzień 2014 5 listopada LUBLIN

Prezentacja oferty badawczej Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej

Budynek WNoZiGP (sala nr 301) przy al. Kraśnickiej 2CD Spotkanie, którego celem jest prezentacja oferty badawczej Wydziału Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej UMCS.

Wieczne czytanie to propozycja dla tych, którzy poezję czytają, ale i dla tych, którzy są do niej nieprzekonani.

8–9 listopada

ŁUKÓW

ul. Browarna 63 Cykliczna impreza powiązana z obchodami Święta Niepodległości.

ŚWIDNIK

Centrum Kultury w Świdniku, ul. Lotników Polskich 24. W tej edycji festiwalu wystąpią takie gwiazdy jak: ShockolaD, Poluzjanci, Wojtek Mazolewski Quintet.

LUBLIN

8–11 listopada

festiwal poświęcony wyłącznie pełnometrażowym niezależnym fabułom.

Jesień z muzyką i słowem na kresach

Biłgorajskie Centrum Kultury, ul. Tadeusza Kościuszki 16 Jesienne długi wieczory umilają koncerty muzyki klasycznej i jazzu oraz spektakle teatralne.

7 grudnia LUBLIN

YAMI w Klubokawiarni KOMITET

LUBLIN

Spotkanie z Adamem Cioczkiem

Siedziba Telewizji Polskiej, ul. Henryka Raabego 2 Adam Cioczek to autor powieści „Koniec gry”. Rekomendują ją aktor Bronisław Cieślak oraz Teresa Kotlarczyk.

LUBLIN

Targi Lublin SA, ul. Dworcowa 11 Falkon jest interdyscyplinarnym festiwalem poświęconym kulturze inspirowanej szeroko rozumianą fantastyką.

7 listopada

10–12 listopada LUBLIN

Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca

Centrum Kultury w Lublinie oraz Muszla Koncertowa w Ogrodzie Saskim. Wydarzenie obejmuje nie tylko spektakle, ale i pokazy filmowe, wystawy fotografii inspirowane tańcem, warsztaty tańca.

LUBLIN

„Węglin” – WIECZNE CZYTANIE

Dzielnicowy Dom Kultury „Węglin”, ul. Judyma 2A

76

magazyn lubelski 8[23] 2014

Najważniejszym elementem jubileuszu jest dwudniowa konferencja naukowa. W dyskusji wezmą udział specjaliści z Czech, Niemiec, Francji i Polski.

Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr N, 19–23 listopada Dom Słów – Izba Drukarstwa, Międzynarodowe Spotkania TypoLUBLIN graficzne „Typolub” to konferencja Festiwal Pełny Metraż poświęcona komunikacji wizualnej, Centrum Kultury, ul. Peowiaków 12 szczególnie typografii. Pełny Metraż to jedyny w Polsce

15 listopada

FALKON

Państwowe Muzeum na Majdanku, ul. Droga Męczenników Majdanka 67

LUBLIN

BIŁGORAJ

7–10 listopada

LUBLIN Majdanek

14–16 listopada Typolub 2014

Fantastyczny Koncert

19–20 listopada

XXII Łukowskie Uliczne Biegi Niepodległości Jubileusz 70-lecia Powstania Państwowego Ośrodek Sportu i rekreacji, Muzeum na Majdanku

XIII Świdnik Jazz Festival

6 listopada Hala Targów Lublin, ul. Dworcowa 11 Fantastyczny Koncert w wykonaniu artystów lubelskiego Teatru Muzycznego to potęga dźwięku, niesamowita siła muzyki znanej i wykonywanej na żywo – doznanie nieporównywalne ze słuchaniem nagrań.

11 listopada

Krakowskie Przedmieście 32, Początek o godz. 18.00 Gitarzysta i kompozytor z Portugalii, jeden z najbliższych współpracowników Anny Marii Jopek, tuż przed wydaniem nowej płyty ponownie zagra w „Komitecie”.

11 grudnia LUBLIN

Konferencja „Aleksander Gardawski – badacz nie tylko początków Lublina” Konferencja otwiera obchody 700-lecia Lublina. Jest to pierwsze z serii wydarzeń naukowych i kulturalnych planowanych w ramach obchodów jubileuszu miasta, organizowane wspólnie przez Prezydenta Lublina i Instytut Archeologii UMCS.




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.