LAJF Magazyn Lubelski #20

Page 1

magazyn lubelski 5[20] 2014

1


2

magazyn lubelski 5[20] 2014


od redakcji

Grażyna Stankiewicz

25

lat temu Polska stała się wolnym krajem, a Polacy zaczęli stanowić o samych sobie, bez politycznych zakazów i nakazów. 4 czerwca 1989 roku po raz pierwszy wzięłam udział w głosowaniu, a mój wybór był świadomy. Dokładnie pamiętam, gdzie był punkt wyborczy, czyje zaznaczyłam nazwisko, a nawet jak byłam ubrana. Podobnie jak podczas Sierpnia ’80 czy pod stocznią w Gdańsku 13 grudnia 1981 ludzie przynosili biało-czerwone kwiaty. I potem oczekiwanie na wyniki wyborów i wielki entuzjazm. W 1989 roku wkroczyłam w swoje dorosłe życie, które nadal naznaczała historia – transformacja, stabilizacja, falowania i spadania. Chińczycy mówią „obyś żył w ciekawych czasach”, a ja myślę, że nie tylko dla mojego pokolenia ten czas był i ciągle jest ciekawy. Przy jednoczesnym pamiętaniu, że bez dekady lat 80. nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. I przy jednoczesnym pamiętaniu, że bycie Polakiem w demokratycznej Polsce zobowiązuje. Z kolei dwa lata temu ukazał się pierwszy numer „LAJF magazyn lubelski”. Mam nadzieję, że to, czego nie udaje się przeżyć Państwu osobiście, możecie przeżyć za pośrednictwem LAJF-a. I za te dwa lata wspólnie spędzonego czasu, w imieniu swoim i całego zespołu redakcyjnego, bardzo Państwu dziękuję.

magazyn lubelski 5[20] 2014

3


4

magazyn lubelski 5[20] 2014


4 czerwca 2014 – 25 lat później foto Michał Fujcik

magazyn lubelski 5[20] 2014

5


SPIS TREŚCI od redakcji

3 Grażyna Stankiewicz. 25 lat... rocznica

4 4 czerwca 2014 – 25 lat później. foto Michał Fujcik pirat śródlądowy

8 Paweł Chromcewicz. Stadiony i mikrofony. kocia kołyska

9 Grażyna Stankiewicz. Koniec świata. 10 tygiel z okładki

12 Nie gadaj tyle, po prostu zrób. Z Magdaleną Piasecką rozmawia Marek Podsiadło. foto Olga Michalec-Chlebik

ludzie

18 Nie jestem zaklinaczem koni. tekst Maciej Skarga, foto Krzysztof Stanek 24 Idę do pracy. tekst Marta Mazurek, foto Robert Pranagal 28 34 36 33

biznes

Ballada o pieczeniu chleba. tekst Maciej Skarga, foto Krzysztof Stanek Business Excellence. tekst Patrycja Jurkowska, foto Maja Gula 360 Forum. tekst Marta Mazurek, foto Krzysztof Stanek

biz-njus moto

37 Wyprzedzając epokę – hybrydowe Toyoty. tekst Piotr Nowacki, foto Marek Podsiadło 38 Na co dzień i od święta – Audi A6. tekst Piotr Nowacki, foto Marek Podsiadło sport

str. 12

40 Alco Cup 2014. tekst Marek Podsiadło, foto Krzysztof Stanek 41 Serniki 2014. tekst Maciej Skarga, foto Krzysztof Stanek natura

44 O potrzebie czynnej ochrony storczyków Lubelszczyzny. Obuwik nie-pospolity. tekst i foto Cezary Michalec

47 Tam, gdzie nie trzeba kosić trawy. tekst Marta Mazurek, foto Marek Posiadło bliski horyzont

48 Świdnik – miasto idealne. tekst Grażyna Stankiewicz, foto Marek Podsiadło, archiwum księgarnik

53 Kazimierz Dolny. Przewodnik/Poleskie bajanie. /SCRIPTORES, Lublin – polska transformacja... muzyka

54 Jest w orkiestrach jakaś siła... tekst Monika Kołcz, foto Daniel Mróz. galeria

58 Matematycznie Humanistycznie Malarsko. Anna Szubartowska. foto Tomasz Michalak

str. 18

kultura

60 Zamigotał świat tysiącem barw. tekst i foto Krzysztof Stanek. 62 kultura – okruchy historia

64 In Memoriam Robert Kuwałek. Kuwałki historii. tekst Michał P. Wójcik, foto Patrycja TurekKwiecińska.

integracja

66 Natalia. tekst Maciej Skarga kuchnia

68 Michał P. Wójcik. O kwiatach bzu. zaprosili nas

69 Seniorzy zagrali Gogola/Pozytywnie zakręceni/Żywa lekcja historii/Kaczki do boju/Widelski u Mądzika/Biesiada Drukarza/Z lotniska w Lubelszczyznę/Nalewki w Dworze Anna.

73 wizytownik/prenumerata 74 kalendarium imprez

str. 41

str. 58 6

magazyn lubelski 5[20] 2014

str. 60

str. 64


Smakowanie życia ŻURAWINÓWKA BIŁGORAJSKA od kwietnia 2014 znajduje się na prestiżowej ministerialnej liście produktów tradycyjnych. Stało się to za sprawą Alicji Czarnej, prowadzącej gospodarstwo agroturystyczne „Alicja” w Glinach. Pani Alicja długo ubiegała się o przyznanie nalewce tego zaszczytnego tytułu. Na liście znajdują się najbardziej reprezentatywne produkty lokalne Lubelszczyzny z dowiedzioną minimum 20 letnią historią wytwarzania. A ŻURAWINÓWKA BIŁGORAJSKA jest szczególna – uwodzi przekazywaną z dziada pradziada recepturą, smakiem, kolorem i wartościami farmaceutycznymi. Żurawinówka to tradycyjny produkt powiatu biłgorajskiego. Od dawna na tym terenie przyrządzano aromatyczny napój o rubinowej barwie i wykwintnym smaku. Najważniejszym składnikiem jest żurawina, która rośnie na bagnach Puszczy Solskiej, jednego z najczystszych zakątków Polski. W przekazach ludowych świeże żurawiny oraz nalewki spirytusowe z żurawin cieszą się dużą popularnością jako środek leczniczy. Służą do leczenia przeziębień, nadciśnienia, zaburzeń czynności wątroby, nerek i przy prostacie. Wyrównują również niedobór witamin. .

Alicja Czarna Kontakt: tel. 603 220 999 www.agroturystyka-alicja.pl

LAJF magazyn lubelski Lublin 20-010 ul. Dolna Panny Marii 3 www.lajf.info e-mail: redakcja@lajf.info, redakcjalajf@gmail.com tel. 81 440-67-64, 887-090-604 Redaktor naczelna: Grażyna Stankiewicz (gras), g.stankiewicz@lajf.info

REKLAMA i MARKETING: Edyta Madej edyta.madej@lajf.info Stefan Tymburski s.tymburski@lajf.info Agnieszka Wojdałowicz a.wojdalowicz@lajf.info reklama@lajf.info Wydawca: KONO media sp. z o.o, 20-010 Lublin ul. Dolna Panny Marii 3 praca@lajf.info Prezes Zarządu: Piotr Nowacki (now) p.nowacki@lajf.info

Regon 061397085, NIP 946 26 38 658, KRS 0000416313 e-mail: kono.media.sp.zoo@gmail.com

Okładka: Magdalena Piasecka foto (mich)

Korekta: Magdalena Grela-Tokarczyk Współpracownicy i korespondenci: Izabella Kimak (izk), Jola Szala (jos), Michał Fujcik (fó), Robert Kuwałek (kuw), Katarzyna Kawka (kk), Maciej Skarga (ms), Marzena Boćwińska (boć), Tomasz Chachaj (tom), Wojciech Santarek (santi), Marek Podsiadło (pod), Marta Mazurek (maz), Adam Jabłoński (jab), Izolda Wołoszyńska (izo), Jerzy Janiszewski (jan), Klaudia Olender (kol), Barbara Kozik (koz), Ilona Dąbrowska (ido), Aleksandra Lalka (ola), Tomasz Moskal (mos), Paweł Chromcewicz (chro), Mateusz Grzeszczuk (mat). Foto: Marcin Pietrusza (qz), Maks Skrzeczkowski (maks), Daniel Mróz (mró), Jerzy Liniewicz (lin), Olga Michalec-Chlebik (mich), Olga Bronisz (obro), Krzysztof Stanek (sta), Robert Pranagal (gal), Katarzyna Zadróżna (kat), Elwira Kusz (wir). Grafika & DTP: Michał P. Wójcik tel. 665 17 22 01

ISSN 2299–1689

Treści zawarte w czasopiśmie „LAJF magazyn lubelski” chronione są prawem autorskim. Wszelkie przedruki całości lub fragmentów artykułów możliwe są wyłącznie za zgodą wydawcy. Odpowiedzialność za treści reklam ponosi wyłącznie reklamodawca. Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów tekstów, nadawania śródtytułów i zmiany tytułów. Nie identyfikujemy się ze wszystkimi poglądami wyrażanymi przez autorów na naszych łamach. Nie odsyłamy i nie przechowujemy materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia i reklamy, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z linią programową bądź charakterem pisma (art. 36 pkt. 4 prawa prasowego) oraz interesem wydawnictwa KONO media sp. z o.o. Egzemplarz bezpłatny.

magazyn lubelski 5[20] 2014

7


pirat śródlądowy

Stadiony i mikrofony

Paweł Chromcewicz

Z

ostałem zaproszony przez Panią Naczelną – dziękuję! – żeby tutaj trochę pobrykać, coś tam zamącić, komuś przyłożyć, kogoś pogłaskać. Nie ma sprawy, dla starego pirata śródlądowego to po prostu czysta frajda. Wody, z której można będzie wyławiać perełki, z pewnością nie zabraknie, przeciwnie – odnoszę wrażenie graniczące z pewnością, że będzie jej nie mniej niż podczas majowych opadów deszczu.

Ruszam zatem w swojej łajbie na pierwszą wyprawę w zakola rzeczywistości, która trzeszczy okrutnie, zwłaszcza jeśli oglądać ją w mediach, a nie „na żywo”, jak mecze na mundialu. Zdaje się, że w ogóle najlepiej byłoby po prostu wybrać się do Brazylii, gdzie atmosfera inna i trawa zielona. Niestety, Polacy nie dostali wiz, z własnej winy zresztą. Większości rodakom, zamiast zamorskiej wyprawy, zaproponowano natomiast duszenie się w klimacie garkuchni, w której na deser serwują pluskwy na gorąco. Jak dla mnie, deser średnio smaczny i zbyt mocno podgrzany. Ale rozumiem, że ci, co pluskiew (jeszcze) nie jedli, podkręcają kurek kuchenki na maksa. Nie jestem tylko pewien, czy będą wiedzieć, co zrobić, gdy potrawa w końcu całkiem wykipi. Szczerze i bardzo po ludzku zazdroszczę Tomkowi Jasinie z Telewizji Lublin, który właśnie teraz ogląda tę trawę w Sao Paulo, Rio de Janeiro czy Porto Alegre. Na dodatek profesjonalnie i z wdziękiem opowiada nam, jak biega po niej 22 facetów, z których żaden nie ma pojęcia, że jest na świecie kraj, gdzie najniebezpieczniejszym zajęciem jest chodzenie do restauracji. Cieszę się, że Tomek jest w Brazylii, bo swoją znakomitą robotą komentatorską zasłużył sobie na to, by już po raz drugi pojechać na mistrzostwa świata, skutecznie wgryzając się w zabetonowane towarzystwo warszawskie. Słucham go z największą przyjemnością, bo jego komentarz jest fachowy i rzeczowy. Tomek mądrze operuje siłą głosu, zdania buduje ładną polszczyzną, a nazwiska piłkarzy wymawia i odmienia bezbłędnie, a nie jest to wszystko ani proste, ani często spotykane. Trzymam kciuki i życzę Tomkowi kolejnych wielkich imprez, świetnych meczów i wielkich sta-

Czytam na różnych forach zawodowych opluwaczy, dla których stadion jest zły, bo pieniądze mogły pójść na przedszkola, albo że będzie stał pusty, albo zaleje go woda z Bystrzycy…

8

magazyn lubelski 5[20] 2014

dionów. A skoro o tych ostatnich… Sobie i tysiącom innych kibiców od wielu lat życzyłem przyzwoitego, nowoczesnego stadionu piłkarskiego w Lublinie. No i jest! No dobra, prawie jest, bo jeszcze jakaś kosmetyka, wykończenie, poprawka. Ale we wrześniu ma być już na sto procent. Powstał wbrew wszystkim narzekaczom i – jestem przekonany – będzie dla rozwoju lubelskiego sportu ważnym elementem. Czytam na różnych forach zawodowych opluwaczy, dla których stadion jest zły, bo pieniądze mogły pójść na przedszkola, albo że będzie stał pusty, albo zaleje go woda z Bystrzycy… i tak się zastanawiam, czy w ogóle jest coś takiego, co tych ludzi zadowoli. Budują drogi – źle, bo są utrudnienia, powstaje stadion – fatalnie, bo po co on komu, wyremontowali Centrum Kultury – też bez sensu, bo dla kogo to? „Zwykły” człowiek tam nie pójdzie… I w tej zwykłości jest chyba sedno. Bo większości w zupełności wystarcza przeciętność. I tak, przeciętnie do bólu, było latami w Lublinie. Cieszę się, że od kilku lat są ludzie, którym marzy się niezwykłość. I że potrafią przynajmniej część z tych marzeń realizować. Oczywiście, i mnie martwi, że nie ma w Lublinie klubu piłkarskiego, który zapełniłby trybuny. A należę do pokolenia, które pamięta nie tylko komplety na I-ligowych meczach Motoru przy al. Zygmuntowskich, ale także ponad 20 tysięcy (!) rozgorączkowanych kibiców na stadionie na Wieniawie, gdy Lublinianka była w II lidze! Stadion daje nadzieję, że to kiedyś wróci (może także obiekt Lublinianki odzyska blask?). Potrzeba nadal myśleć nieprzeciętnie, postawić na niezwykłość i wykazać się cierpliwością, a przy tym nie spoglądać na Łęczną, bo tam też jest piękny stadion i świetna atmosfera, i niech tak zostanie. Dwa kluby z Lubelskiego w ekstraklasie, to dopiero by było coś! Życzę tego sobie, wszystkim kibicom i Tomkowi Jasinie, który na wielkim meczu zasiądzie na stadionie przy Krochmalnej, a mikrofon będzie miał przed sobą, a nie pod stołem.


Koniec świata

kocia kołyska

Grażyna Stankiewicz

20.50.

Jeszcze chwila i osiedlowy sklepik zostanie zamknięty. Przed drzwiami kłębi się tłum dyskutujących mężczyzn, niczym zgromadzenie narodowe. Spotykają się prawie zawsze o tej samej porze, pod tymi samymi drzwiami. W mocno średnim już wieku, dobrze ubrani, kulturalni, dowcipni, czynni zawodowo. Łączy ich tradycja wspólnego spożywania złocistego trunku i interesująca wymiana opinii. Tego wieczoru towarzystwo jest wyjątkowo liczne. – Już zamknięte? – pytam z niepokojem. – Nie, otwarte – odpowiada mój ulubiony Sąsiad. – My tylko premiera odwołujemy. Atmosfera pod sklepem spokojna, histerii nie ma, dyskusja toczy się elegancko, stonowanie, na argumenty. Nasz osiedlowy mikrokosmos uratowany, przynajmniej to jest pod kontrolą. Wracam do domu, gdzie z kolei ja – przesłuchuję jeszcze raz fragmenty koncertu „Tomasz Momot i przyjaciele”, na który zostałam zaproszona przez Artystę. Wrażeń było dużo – znakomite przedwojenne teksty i muzyka, piękni wykonawcy, niezapomniane aranże i zdawałoby się – niekłamany aplauz wypełnionej po brzegi (plus dostawki) widowni w Centrum Kongresowym Uniwersytetu Przyrodniczego. Półtoragodzinne uniesienia artystyczne i wspólnota odczuć muzycznych mogą oderwać człowieka od przerażającej chwilami codzienności i uczynić z niego choć nawet na niedługą chwilę kogoś lepszego. I nagle bach! Wszystko było tip-top, dopóki prowadząca koncert Grażyna Lutosławska nie powiedziała, że utwór, który właśnie został zaprezentowany, był ostatnim utworem tego wieczoru. Tylne rzędy natychmiast ruszyły pędem niczym uciekający z płonącego budynku. Czy do szatni, aby ustawić się w kolejkę po ciepłe płaszcze, bo to przecież dopiero czerwiec, czy na ostatni autobus, bo przecież była już 20.30. Nie wiadomo. Tradycją sceny muzycznej są bisy, a potem ukłony artystów i oklaski widowni. Te odbywały się w atmosferze dalszego pospiesznego opuszczania sali. Kindersztuba to takie słowo, które pochodzi z języka niemieckiego i jest używane po polsku dla mocniejszego podkreślenia znaczenia dobrego wychowania. Drodzy Państwo – więcej kindersztuby, więcej szacunku. Dla artystów. I dla samych siebie. Jadę taksówką do pracy. Jestem niewyspana. Czeka mnie trudny dzień. 10 minut jazdy to jak kilka godzin w spa – można się odprężyć, zamknąć oczy, pomyśleć o czymś miłym, bez konieczności wdawania się w dyskusje. I bach! Kakofonia dźwięków razy trzy. Dyspozytorka z centrali korporacji taksówkowej grzmi na cały regulator. Dokładnie wiem, kto, gdzie i kiedy ma kurs i dlaczego na Czechowie klientka zamówiła drugą taksówkę, bo

kierowca tej pierwszej pomylił klatki i czekał nie tam, gdzie powinien czekać, a klientka bardzo się spieszyła, inaczej niż kierowca, który zniecierpliwił się długim czekaniem na pasażerkę i wyszedł przed samochód w spokoju zapalić papierosa i nie słyszał nawoływań z centrali. Przez oburzenie dyspozytorki daje się słyszeć stacja radiowa, która właśnie głośnym dżinglem rozpoczyna serwis informacyjny i nadaje newsa o konferencji prasowej premiera. I jako trzecia równoległa ścieżka ‒ uaktywnia się kierowca, który sprawia wrażenie, jakby od miesięcy nie miał okazji z nikim rozmawiać, i rozpoczyna długi wywód na temat poziomu polskich elit politycznych. Dyspozytorka, radio, kierowca. Dyspozytorka, radio, kierowca. – Ile płacę? – 12.50, ale nie uważa pani, że mam rację? – Kierowca nie odpuszcza, dyspozytorka mówi już monotonnym głosem, radio nadaje reklamy.

Kindersztuba to takie słowo, które pochodzi z języka niemieckiego i jest używane po polsku dla mocniejszego podkreślenia znaczenia dobrego wychowania. Drodzy Państwo – więcej kindersztuby, więcej szacunku. Dla artystów. I dla samych siebie.

Po kilku dniach, kiedy afera taśmowa nabrała jeszcze większego rozmachu, spotykam mojego ulubionego Sąsiada przed wspólnie przez nas odwiedzanym sklepikiem. – I co, wybraliście już premiera? – pytam z zaciekawieniem. – Nie. Nie ma kogo! – odpowiada szczerze strapiony. – Ale obiecuję pani, że jak w końcu MNIE wybiorą na premiera, to pani dostanie tekę wice – podsumowuje nasze kilkudniowe dysputy o zmierzchu. I bach! Nie ukrywam, że czuję się nieco rozczarowana. Szału nie ma. Ale zawsze to jakieś światełko w tunelu. magazyn lubelski 5[20] 2014

9


tygiel

kity i hity Ściana wstydu

(sta)

Miliony wydane na renowację zabytków i śródmiejskich fasad, miliony wydane na akcje promocyjne mające na celu przyciągnięcie turystów na Lubelszczyznę. I oszukujemy, bo to, co pięknie wygląda w ofercie turystycznej, nijak się ma do rzeczywistości. Od wielu miesięcy na łamach LAJF-a piszemy o zaśmiecaniu przestrzeni miejskiej reklamami szpecącymi fasady, parkany, trawniki i o tym, że nikt z tym bałaganem nie zamierza zrobić porządku. I oto na połowie fasady wyremontowanego Centrum Kultury w Lublinie zawisły szmaty reklamowe – wulkanizacja opon, kurczak z rożna, usługi pogrzebowe i inne, co nie zostało bez oddźwięku na portalach społecznościowych i forach internetowych. Pomysłodawcą akcji jest lubelski architekt krajobrazu Wojciech Januszczyk. Czy jego „Ściana wstydu” będzie miała jakikolwiek wpływ na uporządkowanie naszej wspólnej przestrzeni do życia? Oby. (gras)

Wampiriada

„Jeśli masz 18–65 lat, nie chorujesz, nie przyjmujesz leków i nie masz przeciwwskazań zdrowotnych – możesz uratować komuś życie. Każdego dnia w Polsce potrzeba około 1 tys. litrów krwi, najwięcej w wakacje. Jak dotąd nie wynaleziono żadnego zamiennika, więc jedyną fabryką krwi jest ludzki organizm, a jednorazowo pobieraną od honorowych dawców jej ilość organizm odtwarza zdumiewająco szybko – już po kilku godzinach”. To treść ogłoszenia zamieszczonego przez Studentów Niezależnego Zrzeszenia Studentów KUL i Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Lublinie, zachęcające do wzięcia udziału w akcji honorowego krwiodawstwa. Akcja eufemistycznie nazywana „Wampiriadą” odbywa się wiosną i jesienią. Duży szacunek dla pomysłodawców. (gras)

10

magazyn lubelski 5[20] 2014


tygiel

z sieci

Święto Wina

Tegoroczne Święto Wina rozpoczęło się kolorowym korowodem, który przeszedł uliczkami Janowca spod kościoła parafialnego na dziedziniec zamku, na którym odbyła się degustacja win powstałych w winnicach zrzeszonych w Stowarzyszeniu Winiarzy Małopolskiego Przełomu Wisły. Towarzyszyły jej spotkania i prelekcje z winiarzami i sommelierami. Atrakcją jubileuszowej 5 edycji Święta Wina był Jarmark Janowiecki, podczas którego wystawcy z całej Polski zaprezentowali gościom regionalne przysmaki, m.in. sery korycińskie i oscypki, ciasta i chleby domowe, zioła i przyprawy, wędliny ekologiczne oraz ręcznie robione lizaki. Organizatorem Święta Wina było Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym. Tradycyjnie nie zabrakło występów kapel Rowerowo na wakacje muzycznych i zespołów folklorystycznych, Na samym Roztoczu znajduje się prawie tysiąc kilometrów regionalnych szlaków roweroa jedną z gwiazd artystycznej części święta był pochodzący z Janowca 16-letni utalento- wych. Popularna na tych terenach agroturystyka oferuje wypożyczanie rowerów, którymi można przemierzyć na przykład Centralny Szlak Rowerowy Roztocza o długości 269 km, wany uczestnik programu „X Factor”. który wiedzie z Kraśnika do Lwowa. Z kolei liczący prawie 288 km długości Nadbużański Szlak Rowerowy zaczyna się w Janowie Podlaskim i prowadzi przez Kodeń i Jabłeczną do Hrubieszowa. Rower jako alternatywny środek lokomocji przeżywa swój renesans również w miastach. Jeszcze w tym roku planowane jest uruchomienie tzw. Lubelskiego Roweru Miejskiego o łącznej liczbie 400 sztuk i zorganizowanie 40 stacji rowerowych. Kolejne pomysły to m.in. połączenie obecnych tras rowerowych na terenie Lublina w spójną sieć oraz dopuszczenie ruchu rowerowego na terenie Starego Miasta. (pod)

www.szlaki.lublin.pl/index.php/szlaki-rowerowe

Hollywood pod Kraśnikiem

(Seweryn Kuter)

Skansen Maszyn i Urządzeń Rolniczych

W Niedrzwicy Kościelnej otwarto Skansen Maszyn i Urządzeń Rolniczych prowadzony przez Fundację „Ocalić od Zapomnienia”. Skansen powstał w celu zachowania dziedzictwa kulturowego, duchowego i materialnego polskiej wsi. Placówkę można zwiedzać w każdy piątek i niedzielę po wcześniejszym kontakcie telefonicznym. Pomysłodawcy poprzez swoją działalność zamierzają promować gminę, ukazując historię Niedrzwicy Kościelnej, pomniki przyrody, krajobrazy, czyste lasy i powietrze oraz awifaunę stawów rybnych i terenów przyległych. Więcej na: www.skansenniedrzwica.wix.com/skansen (Marcin Pastuszak)

(Andrzej Pastusiak)

Gmina Szastarka jest położona 13 km od Kraśnika. Słynie z lasów bogatych w grzyby i z urozmaiconych krajobrazów – dzięki pagórkom i wzgórzom Wzniesień Urzędowskich i Roztocza Zachodniego, oraz z ciekawego architektonicznie dworca kolejowego. Na terenie gminy swój początek ma Centralny Szlak Rowerowy Roztocza długości 141,5 km, który prowadzi przez pola wsi Szastarka, Blinów, Moczydła Stare i las blinowski. Ale tym, czym Szastarka ostatnio się wsławiła, jest prawdziwa hollywoodzka skarpa. Napis wykonali uczniowie miejscowej szkoły i bez problemu widać go z drogi przebiegającej obok siedziby gminy. Dobra wiadomość dla celebrytów – nareszcie nie trzeba lecieć za ocean. (pod)

(fó)

magazyn lubelski 5[20] 2014

11


z okładki

Nie gadaj tyle, po prostu zrób Z Magdaleną Piasecką rozmawia Marek Podsiadło. foto Olga Michalec-Chlebik 12

magazyn lubelski 5[20] 2014


S

iedziała na alpejskich szczytach, pilotowała szybowiec nad Atlantykiem, dla przełamania nieśmiałości podczas wystąpień publicznych nauczyła się tańczyć salsę, a dla wszystkich, którzy pragną odmienić swoje życie, stworzyła projekt „Spotkania z Pasją”, prowadzi bloga poświęconego temu, jak w życiu sięgać po wysokie cele, a ostatnio coraz częściej chodzą jej po głowie akrobacje szybowcowe.

– Dobra była widoczność nad Atlantykiem? – Bardzo dobra. – Interesująca z Pani osoba. Ma Pani 32 lata i Pani życie składa się z pracy i realizowania swoich pasji. Przy czym pasje są dość nietypowe. – Rzeczywiście tak to wygląda, ale nie byłoby tych pasji, gdybym ich sobie nie wymarzyła. Jako mała dziewczynka byłam niesamowicie dumna, że mój ojciec chrzestny jest pilotem. I to było moje marzenie od dziecka, że kiedyś sama zasiądę za sterami czegoś, co lata, obojętnie czego. Pierwszy raz szybowce zobaczyłam podczas studiów, kiedy wyjechałam na staż językowy na południe Francji. Podczas wycieczki, gdy siedziałam na szczycie 3,5-tysięcznika, popijając cydr i zajadając kanapki, szybowiec przeleciał kilka metrów nad moją głową. Kiedy już mi przeszła złość, że mnie wystraszył, to pomyślałam: kurczę, fajnie mu tam, ciekawe, jak to jest być na jego miejscu. Ale jeszcze nie miałam wtedy przekonania, że jest to rzecz rzędu realnych i wykonalnych. Jakiś czas później przejeżdżałam obok Radawca i znowu nad moją głową podchodził do lądowania szybowiec. Postanowiłam spróbować. – Latanie, obojętnie czym, jest domeną mężczyzn. Kobiety mają jakieś fory? – To nie jest aż tak trudne. Trzeba zapisać się do aeroklubu, przyjść na zajęcia teoretyczne, które trwają kilka tygodni, i zdać egzamin z teorii, a potem przygotować się do egzaminu praktycznego. Podczas szkolenia podstawowego spędzamy na lotnisku średnio 3 tygodnie. W tym czasie latamy z instruktorem na szybowcu dwuosobowym. Kurs kończy się dziesięcioma lotami samodzielnymi. Nie wiedziałam o tym i kiedy instruktor wysiadł, nie wiedziałam dlaczego on wysiada i dlaczego ja mam lecieć sama. Byłam przerażona. A on zamknął mi kabinę i kazał lecieć. Ale kiedy już poczułam smak samodzielności w powietrzu podczas tego pierwszego lotu i jak już wylądowałam, to zrozumiałam, że to jest to. – A potem były 30 urodziny… – Pojechałam na zachodnie wybrzeże Francji, umówiłam się z tamtejszym aeroklubem. I ten lot rzeczywiście był niesamowity, ja uwielbiam otwartą przestrzeń, a tam, jak się widzi ocean, to można oczopląsu dostać. Po wylądowaniu rozmawiałam z tamtejszymi pilotami i zastanawiałam się, jak można było czekać tyle lat, żeby spełnić swoje największe marzenie. Oni słuchali, nic nie mówili, aż w końcu jeden z nich powiedział: Magda, ja ci kogoś przedstawię. Chwilę później poznałam pana, 75 lat, miał swój własny szybowiec, zresztą nigdy nie widziałam tak zadbanego szybowca. Tego dnia zrobił ponad 400-kilometrowy spacerek nad tymże właśnie oceanem… i ten pan mi oświadczył,

że on zaczął swoją przygodę z szybownictwem w wieku 60 lat. O nic więcej go nie spytałam. Ale kiedyś wrócę, żeby mu podziękować za to, co mi wtedy powiedział. – Nigdy nie ma strachu? Przed niczym? Zawsze jest bezpiecznie? – Pewnie, że bywa trudniej i sytuacje niebezpieczne też się zdarzają. Albo po prostu jest strach. Rok temu, kiedy już siedziałam w kabinie, w momencie kiedy miałam podczepioną linę do szybowca, miałam ochotę zwiać, uciec gdzie pieprz rośnie. Jednak nie zrobiłam tego, a chwilę później już nie żałowałam, byłam spokojna w powietrzu. Ale po wylądowaniu poszłam do mojego instruktora i mówię do niego: słuchaj, ja się boję, czy to jest normalne, że pilot boi się, bo ja nie wiem, czy w takiej sytuacji powinnam w ogóle latać. A on mi odpowiedział: jak kiedyś przyjdziesz do mnie i mi powiesz, że nie boisz się latać, to ja ci zabronię wsiąść do szybowca. I zrozumiałam, że to nie jest tak, że strach jest dowodem słabości. Czasami jest dowodem na to, że racjonalnie myślimy. I że nie zrobimy jakiejś głupoty. – Dobrze jest Pani ubezpieczona na życie? – Mam obowiązkowe ubezpieczenie lotnicze, natomiast generalnie myślę optymistycznie. – Co można robić przez kilka godzin na górze, w dodatku w pojedynkę? – Kiedyś stado młodych bocianów uczyło się latać pode mną – to dopiero był widok. Bycie w górze to taki dystans, którego nabiera się do tego, co zostawia się na dole. Więc dla mnie to jest sposób na odciążenie umysłu. I myślenie nie o problemach, tylko o sytuacjach, które czasami zostawiamy sobie na później. W powietrzu przebywa się w zależności od pogody, czasami mówię, że lecę na godzinę, a wracam po 5 minutach. Czasami chcę zrobić tylko krąg nad lotniskiem, a latam 2 godziny. W ostatnim tygodniu latałam tylko godzinę, ale to zależy też od dyspozycyjności sprzętu i kolegów na lotnisku, bo jest to sport, w którym trzeba pracować w grupie. Nie da się samemu wystartować, schować szybowiec do hangaru. Mój najdłuższy lot do tej pory to 4 i pół godziny. Moment największego wyluzowania to druga godzina lotu, kiedy już nie muszę walczyć o utrzymanie się w powietrzu, to taki czas delektowania się lataniem. – A taniec? Pomimo ciekawych zainteresowań nie sprawia Pani wrażenia osoby nadekspresyjnej, zwariowanej, szalonej. Raczej typ grzecznej, poukładanej dziewczynki. – Nigdy nic nie wiadomo. A taniec był sposobem na docieranie się z kobiecością. Moja znajoma zakomunikowała mi, że wybiera się na zajęcia tańmagazyn lubelski 5[20] 2014

13


ca i pomyślałam sobie: ciekawe, jak by to było nauczyć się tańczyć. Zresztą wszystkie moje pasje zaczynają się właśnie od takiego pytania. Po pierwszych zajęciach stwierdziłam, że tu zostaję. Zaczęłam od zajęć solowych, potem zgłosiłam się na zajęcia tańców w parach, aż wzięłam udział w konkursie tańca. Ale prawdę mówiąc, przede wszystkim był to sposób na przełamanie strachu przed wystąpieniami publicznymi. Nie chodziło o to, żeby wygrać coś, ale raczej wygrać z samą sobą, ze strachem. Zatańczyć przed publicznością liczącą 800 osób. W pewnym momencie pomyślałam, że ten strach trzeba wystawić na próbę po to, żeby go pokonać, bo inaczej się nie da. I jak to w słynnym powiedzeniu: strach zapukał do drzwi, otworzyła mu odwaga i nikogo nie ujrzała. I to bardzo pomogło mi w tym, co robiłam później. – Skąd się Pani w ogóle wzięła, Pani Magdo, taka niedzisiejsza. Mocno niezależna. Bez męża, dzieci, tylko z sobą i swoimi marzeniami? – Pochodzę z małej miejscowości niedaleko Krasnegostawu. Tam wracam, kiedy tylko mogę, żeby naładować akumulatory. Studiowałam w Lublinie i Paryżu filologię romańską ze specjalizacją z języka ekonomii i finansów. Po studiach dostałam od razu pracę. Zajmuję się tematami administracyjno-organizacyjnymi. Mam możliwość rozwijania swoich umiejętności w zakresie organizowania spotkań, eventów, konferencji, imprez integracyjnych. Bardzo lubię swoją pracę, ale w pewnym momencie czegoś mi zabrakło. Dlatego postanowiłam założyć Fundację „Smakuj Życie” i w jej ramach organizuję „Spotkania z Pasją”. – Dla osób, które mogłyby latać szybowcami, tańczyć salsę i pić cydr na szczytach Alp? Co jest takim momentem, że mówimy sobie: Koniec. Teraz ja? – Często nie mamy planu, ale mamy oczekiwania od życia. Problem pojawia się, gdy nasza równowaga życiowa się chwieje, bo ciągle nam czegoś brakuje. Projekt polega na spotkaniach w całej Polsce z kobietami, które miały odwagę zawojować świat w dziedzinie, o którą nikt wcześniej ich by nie podejrzewał. Mówię tutaj o dyscyplinach sportowych, również tych ekstremalnych i wyczynowych, oraz rywalizacji i dreszczyku emocji, jakie temu towarzyszą. Te spotkania mają dać osobom, które tutaj przychodzą, poczucie, że jednak to nie jest trudne i zachęcić do brania z życia pełnymi garściami. Z drugiej strony mają promować sportowców i ich sukcesy, ale nie jako nieomylnych mistrzów, tylko ludzi z ich prawdziwą twarzą. Bo w tych spotkaniach ważne jest, aby pokazać, jakie lekcje wyciągnęli z poniesionych porażek. – A co było Pani porażką? – Myślenie, że podjęcie takich decyzji jest trudne. Do momentu, kiedy o realizacji marzeń przesądza ten pierwszy krok. To uruchamia lawinę zdarzeń i kolejnych kroków. Proszę mi wierzyć, że miałam milion powodów, żeby nie skończyć tego kursu szybowcowego. Nie miałam własnego samochodu,

14

magazyn lubelski 5[20] 2014


a musiałam dojeżdżać po pracy z Nałęczowa do Radawca. A znalazł się ktoś, kto mi zaofiarował pomoc. Obawiałam się, że treningi na konkurs tańca będą pokrywać się z kursem na lotnisku, ale okazało się inaczej. Wszystko, czym się martwiłam, zaczęło samo się rozwiązywać. Dlatego uważam, że jest to kwestia podjęcia decyzji, a potem działania. Zresztą ja ciągle powołuję się na słowa Jacka Walkiewicza, który mówi: nie gadaj tyle, po prostu zrób. – Na czym polegają organizowane przez Panią „Spotkania z Pasją”? Jakich dziedzin dotyczą? – Tych dziedzin jest sporo. Wszystkie te, w których znajdę kobiety, które mówią o uprawianym przez siebie sporcie z błyskiem w oku i z wypiekami na twarzy. Do tej pory zorganizowałam 4 spotkania – pierwsze poświęcone kobietom jeżdżącym na motocyklach. Gościem specjalnym była Natalia Kowalska jeżdżąca w Formule 2. Drugie było o lotnictwie akrobacyjnym, trzecie dotyczyło rajdów samochodowych i driftingu. I ostatnie dotyczyło wspinaczki i dream jumpingu. W moim projekcie jest w tym momencie 35 kobiet i one reprezentują rzeczywiście różne dziedziny. Jest również pani, która ma 81 lat i która mimo zacnego wieku i skromnej emerytury podróżuje po całym świecie autostopem. Jej optymizm jest zaraźliwy. Chciałam ją ściągnąć do Lublina na ostatnie spotkanie, ale właśnie znalazła sobie nową pracę. Poza tym pisze bloga ze swoich podróży, przygotowuje wernisaż swoich prac i planuje w tym roku podróż do Korei Północnej.

– Znalazła Pani wśród swoich bohaterów swojego guru? – Oczywiście, to Małgorzata Margońska, którą miałam przyjemność poznać osobiście. Kilka lat temu została mistrzem świata w akrobacjach szybowcowych, osoba absolutnie niebywała. Nauka u niej jest jak krok siedmiomilowy do przodu. Pojechałam na Żar, żeby ją poznać i zaprosić do projektu, a ponieważ jest tam lotnisko, w pobliżu góry, do tego mistrzyni świata w akrobacjach i wolny szybowiec, więc sam pan rozumie. Odbyłyśmy dwa loty na akrobacje. Moi znajomi pukali się w głowę, po co jadę taki kawał drogi dla dwóch minut spadania. Ale tych dwóch minut nie zapomnę do końca życia. Kiedyś sobie postanowiłam, że stworzę projekt opierający się na spotkaniach z mistrzami i nauką u mistrzów. To dlatego właśnie go realizuję. – Cały czas rozmawiamy o pasjach i marzeniach, ale codzienność to również bardziej prozaiczne sytuacje. A to wszystko przecież kosztuje. – Większość wydatków pokrywam ze swoich oszczędności, mam też skromne wsparcie sponsorskie. W sprawach materialnych raczej jestem minimalistką. Staram się doceniać to, co mam. Nie planuję kupienia mieszkania, mieszkam w wynajętym. Zawsze powtarzam mojej babci, która nad tym ubolewa, że przecież na głowę mi się nie leje i jestem szczęśliwa. Ale babcia chciałaby, żebym miała męża, dzieci, stabilizację i wigilię podaną punktualnie o 18.00. Chociaż z drugiej strony magazyn lubelski 5[20] 2014

15


moja babcia kiedyś z łezką w oku powiedziała, że gdyby była w moim wieku, to dopiero dzisiaj wiedziałaby, jak ma żyć. To wyznanie mocno mi utkwiło w głowie, bo my te role szeregujemy w odpowiedniej kolejności. I ja boję się tego, że szkoła, studia, praca, rodzina, dom i kredyt na 30 lat. Ludzie odkładają każdy grosz, odmawiają sobie absolutnie wszystkiego, bo ktoś to musi spłacić. I nawet własnym dzieciom wpajają takie podejście, że trzeba być oszczędnym i nie wychylać się. Zatem realizacja pasji i marzeń pozostaje na drugim planie. A kiedy po 30 latach spłacimy kredyt za dom, to sobie wesoło podśpiewujemy, że 30 lat minęło jak jeden dzień. Dom wprawdzie własny, ale już nadaje się do remontu, a wieloletnie czekanie nie nauczyło, jak sięgać po marzenia. – Nie za dużo w tym egzaltacji i chęci ustawienia innym życia? Może ci ludzie są szczęśliwi z takim planem na swoje na życie? – Niektórzy, mijając Radawiec, zajeżdżają do aeroklubu i widząc kobietę pilota, pytają: A pani się nie boi? Ja się boję i to za każdym razem. Bo uprawiając takie sporty, to jest naturalne. Ale w życiu trzeba robić coś, co nas zdystansuje do tego kieratu. Poza tym jesteśmy mistrzami w mnożeniu wymówek. No i te role, które mamy

uszeregowane w głowie. Tak powstaje strefa komfortu budowana systematycznie przez tyle lat, która nie pozwala potem ruszyć się z fotela i zrobić coś dla zrealizowania siebie. Więc czasami trzeba odpuścić wymówki i spróbować, jak by to było gdyby. I nie ma w tym żadnej egzaltacji. Nie mam ambicji ustawiania życia innym. Każdy robi to na własną odpowiedzialność. – Po kim ta energia i optymizm? Dziś zazwyczaj się narzeka i szuka dziury w całym. – To chyba wzięło się z zaufania moich rodziców do mnie. Całe życie powtarzali, że sobie dam radę, że sobie poradzę. Cokolwiek nie wymyślę, cokolwiek nie sknocę, to wiem, że we mnie wierzą i mnie wspierają. Znam osoby, które mają kapitalne możliwości i tego nie wykorzystują, ale znam i takie, które mają ciągle pod górkę i ciągle osiągają niesamowite sukcesy. – Na koniec trudno nie zapytać o plany na najbliższą przyszłość. – Po wakacjach ciąg dalszy „Spotkań z Pasją”. A poza pracą na rzecz fundacji myślę o akrobacjach szybowcowych i kolejnych projektach. – Dziękuję za rozmowę. Podziękowania dla Aeroklubu Lubelskiego w Radawcu i Hotelu Victoria w Lublinie za umożliwienie zrobienia zdjęć.

16

magazyn lubelski 5[20] 2014


szerokopasmowe.lubelskie.pl Właśnie ruszyły działania informacyjno-promocyjne projektu „Sieć Szerokopasmowa Polski Wschodniej – województwo lubelskie”. Ten projekt to największe przedsięwzięcie teleinformatyczne w historii naszego. Dzięki niemu już niebawem województwo zostanie oplecione systemem światłowodów o łącznej długości ponad 3 tys. km. Sieć szerokopasmowa powstaje równolegle w 14 tzw. obszarach inwestycyjnych, gdzie zlokalizowane zostaną węzły. Na jej budowę samorządowi województwa udało się pozyskać gigantyczne dofinansowanie z Unii Europejskiej – 267 mln zł. Co ważne, światłowodowa sieć zapewni ultraszybki dostęp do internetu nie tylko miastom, ale również tym gminom, które z różnych względów do tej pory omijali komercyjni operatorzy. Jeśli chodzi o kampanię promocyjną, pod adresem szerokopasmowe.lubelskie.pl uruchomiono już stronę internetową, newsletter oraz linki do fanpage’u projektu na portalu facebook, z kolei na dniach ruszą reklamy w prasie i internecie, a TVP Lublin rozpocznie emisję audycji informacyjnych. W kolejnych miesiącach kampanii, która potrwa do września przyszłego roku, przewidziano szereg działań, w tym m.in. 213 eventów (po jednym w każdej gminie), akcję billboardową i bannerową oraz działania z zakresu Public Relations. Kampania jest skierowana do mieszkańców województwa lubelskiego, samorządów oraz wybranych firm. Jej celem jest dotarcie z przekazem przede wszystkim do osób zagrożonych wykluczeniem cyfrowym oraz potencjalnych tzw. „operatorów ostatniej mili”. Jej motywem przewodnim jest hasło „Internet wszędzie dobry, ale w domu najlepszy”. Za realizację opisanych działań odpowiada lubelska agencja reklamowa Vena Art. Cała sieć szerokopasmowa powinna być gotowa w sierpniu 2015 r.

magazyn lubelski 5[20] 2014

17


ludzie

18

magazyn lubelski 5[20] 2014


Nie jestem zaklinaczem koni tekst Maciej Skarga foto Krzysztof Stanek

W

icher ma dziesięć lat. Paweł dwadzieścia dwa. Od siedmiu lat są przyjaciółmi. Mają do siebie zaufanie i nie ma dnia, żeby nie jeździli razem wokół Pszczelej Woli i nie wymyślali nowych sztuczek. A to Wicher, niosąc Pawła na swoim grzbiecie, wskakuje na samochodową platformę i dumnie prezentując sylwetkę, pozwala się przewieźć w odległe miejsce. A to znowu kładzie się potulnie na trawę w plenerze czy też na piach w zamkniętym halowym parkurze i nie przejmuje się tym, że Paweł wykorzystuje go jako świetne miejsce do chwili własnego odpoczynku. Wspólnie skaczą przez ogień, przebijają tekturową ścianę i dają się zamknąć w drewnianej skrzyni, czego nikt przed nimi w Polsce do tej pory nie robił. Kiedy trzeba dotrzeć na piętro jakiegoś budynku, wchodzą do towarowej windy i spokojnie dają się przewieźć temu wynalazkowi, który dla konia jest czymś absolutnie abstrakcyjnym i wywołującym traumę. Tak samo jak przemieszczanie się przyczepą lub koniowozem. Pamiętajmy, że koń z natury jest dziki i przyzwyczajony do otwartych przestrzeni. Tym bardziej zdumiewa, co ten duet razem może. Jeśli chcą chwilę odpocząć, zwłaszcza w plenerze, Wicher opuszcza zad do ziemi, robi dostojną stójkę na przednich nogach, a Paweł opiera się na nich plecami i w takiej pozycji mogą poddać się nawet krótkiej drzemce. – Tu nie ma nic z magii – przekonuje Paweł Jachymek. – Przyjęło się, co prawda, że ktoś, kto robi z koniem coś niewyjaśnionego, to zaklinacz. A tak nie jest. Tu działają moje wiedza, doświadczenie i znajomość jego natury. Spokojem, konsekwencją i cierpliwością można konia nauczyć wielu rzeczy. Nawet na przekór jego naturze. Trzeba być tylko jego przyjacielem i nie traktować go rzeczowo, jak przedmiot. Mój koń przez lata wspólnych ćwiczeń zorientował się, że z każdej sytuacji, zwłaszcza tej wbrew jego naturalnym odruchom, wychodzi cało i dlatego absolutnie mi ufa. Pamiętam moją wielką radość, kiedy po raz pierwszy udało mi się nauczyć go leżenia. Wtedy wyleciałem z hali i krzyczałem ze szczęścia. Przecież spełniło się jedno z moich marzeń. Mimo tego, że w tej sytuacji odebrałem mu instynktowną formę obrony, jaką jest ucieczka.

Alfabet gestów

Kiedy mówi o koniach, a zwłaszcza o swoim Wichrze, zmienia się jego wyraz twarzy. Od razu wiadomo, że konie są treścią jego życia. A zaczęło się rodzinnie i pokoleniowo. Dziadkowie mieli konie. Jego ojciec Wojciech Jachymek już w siódmej klasie trenował jazdę konną w Lubelskim Klubie Jeździeckim. Potem skończył weterynarię w Lublinie, prowadził hodowlę kuców felińskich, wyhodowanych przez prof. Ewalda Sasimowskiego, a obecnie od kilku lat wspólnie z dyrekcją Liceum w Pszczelej Woli realizuje swój projekt prowadzenia klasy jeździeckiej. Z nieukrywanym rozrzewnieniem wspomina swojego sześcioletniego syna, który zanim poszedł do przedszkola, zrywał się wcześnie rano i biegł do stajni, aby nakarmić lub napoić kuce. Wtedy też Paweł po raz pierwszy zaczął je dosiadać. Będąc jeszcze w podstawówce i gimnazjum w Bychawie, trenował na koniach sportowych skoki przez przeszkody. Kończąc Liceum w Pszczelej Woli, zaprzestał kariery sportowej. To wtedy zaprzyjaźnił się z trzyletnim Wichrem i oddał się całkowicie jego szkoleniu. Obecnie studiuje na Wydziale Turystyki i Rekreacji Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. Jednak po upływie lat ciągle wraca do swoich początków szkolenia Wichra. – W tamtych latach – opowiada Paweł – moim guru jeździeckim był amerykański trener koni Monty Roberts. Czytałem jego autobiografię, a w niej magazyn lubelski 5[20] 2014

19


m.in, jak obserwując mustangi w Newadzie, opracował swój system naturalnego treningu koni oparty na gestykulacji ich ciała i dostosowania do nich własnych gestów. Przeczytałem ją chyba sześć razy, a zwłaszcza opis sposobu oswajania na wolności dzikiego konia. Roberts za dzikim mustangiem potrafił jechać nawet trzy dni. Widział, jak się zachowuje i ucieka. Cierpliwie jednak zbliżał się do niego i przyzwyczajał do swojej obecności. Aż w końcu mustang dał się podejść, osiodłać i można było już na nim jechać. Rodzinne zamiłowanie do koni oraz własne doświadczenia w kontakcie z nimi sprawiły, iż Paweł może śmiało powiedzieć, że je rozumie i zna ich alfabet gestów. Doskonale wie, że mają bardzo rozwinięte: wzrok, słuch i węch. Nawet czują to, co jedliśmy tuż przed wejściem do stajni. I jeśli kogoś nie znają, a poczują, że jego daniem było mięso, bywa, że chcą uciec, myśląc, iż ten, kto do nich podchodzi, jest drapieżnikiem. Zawsze bierze pod uwagę to, że koń widzi prawie na przestrzeni 360 stopni, czyli także do tyłu. Notuje i zapamiętuje wszystkie obrazy. Pozytywne i negatywne, których nigdy nie zapomina, co ułatwia mu decyzję o ucieczce w razie ataku i pomaga przetrwać. Zdaje sobie sprawę z tego, że te zwierzęta w kontakcie z człowiekiem świetnie odbierają naszą energię. Czują np. jaki jeździec ma nastrój. Jeśli jest zły, to i koń od razu jest pobudzony oraz nieufny. Kiedy człowiek zachowuje się spokojnie, konie bez problemu poddają się jego poleceniom. Prawdziwe jest więc powiedzenie, że koń w swoim zachowaniu jest odzwierciedleniem jeźdźca i z jego postawy można wyczytać, jakim człowiekiem jest ten, kto go dosiada. Paweł wie także, że z jednej strony konie darują człowiekowi drobne błędy. W odróżnieniu od mułów, które nigdy ich nie zapominają i nie wybaczą. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś nieodpowiedzialnie i niesprawiedliwie skrzywdzi konia, to ten, nawet po kilku latach, najprawdopodobniej rozpozna go po zapachu i mu odda. Ot, po prostu zdzieli go kopytami lub ugryzie. Natomiast na pytanie, czy kiedykolwiek pokłócił się ze swoim koniem, odpowiada: – Bywało. I wtedy Wicher nawet się na mnie obrażał. Zrywał się i uciekał. W takiej sytuacji cóż – skuteczny był tylko kompromis z obu stron. Także i ja musiałem w czymś ustąpić. A nawet, nie ukrywam, przekupić go daniem mu chwili spokoju, aby mógł nacieszyć się soczystą trawą lub smaczną karmą w boksie. Ot, jak w życiu. Ale potem mówiłem tak po prostu: – Wicher idziemy na trening – i wracaliśmy do wspólnych zajęć.

Zaufanie

Koń od wieków w swojej psychice ma zakodowane dwa cele: przetrwać, aby żyć i się rozmnażać. Od momentu przyjścia na świat musi się więc nauczyć np. odróżniać, czy wysoka trawa rusza się dlatego, że czai się w niej drapieżnik, czy też tylko kołysze nią podmuch wiatru. W pierwszym przypadku natychmiast ucieka, gdyż jest to jego najlepsza linia obrony. W drugim zaś spokojnie skubie swoje ulubione danie. Jest zatem, wbrew potocznej opinii, zwierzęciem dość płochliwym. I bardzo trud-

20

magazyn lubelski 5[20] 2014


no sprawić, aby cokolwiek zrobił wbrew swoim nawykom. Kiedy jednak dokładnie się go pozna i zdobędzie się jego zaufanie, do wielu rzeczy da się przekonać. Na początku więc Wicher każdy nowy element ćwiczy w niewielkim pomieszczeniu o średnicy 15–20 metrów, gdzie można dookoła biegać, ale nie można stamtąd uciec. Po pewnym czasie orientuje się jednak, że nic złego tu się nie dzieje. I wtedy obniża swój łeb, strzyże uszami i podchodzi do Pawła, dając znak, że ulega propozycji swego przyjaciela. – Schematów w pracy z koniem oczywiście nie ma – mówi Paweł. – Ale pewne sposoby trzeba sobie wypracować. Na przykład na początku szkolenia kładę mu pod nogi szeleszcząca folię. Chcę, żeby na nią wszedł. Oczywiście się zapiera, bo się boi. To jest coś, czego nie zna w naturze. Po kilku chwilach cierpliwej namowy wreszcie na niej staje. A kiedy przejdzie po niej kilka razy i poczuje, że to nie robi mu żadnej krzywdy, nic go nie zjada i jest cały, dalej będzie chodził po niej już na luzie. Albo inny element. U mnie koń w trakcie pokazu np. jednocześnie podskakuje do góry na czterech nogach. W naturze staje dęba na przednich albo kopie tylnymi i ten odruchy trzeba było połączyć. Po wielu treningach wyszło nam. Ale jak do tego doszliśmy obaj – nie zdradzę i szczegóły zachowam dla siebie.

Konie będą ze mną na zawsze

Oto wielka przyjaźń człowieka i konia. Absolutne wzajemne zaufanie. Dowodem zaś na to, jak twierdzi Paweł, jest chwila, w której Wicher pozwala się pogłaskać po czole między oczami. Wtedy bowiem przez moment ma zasłonięty wzrok i nie bardzo widzi. A to znaczy, że w pełni mu ufa. – Od koni na pewno nie odejdę – podkreśla Paweł. – Będą ze mną na zawsze. Siadam na konia i czuję wyzwolenie od dnia codziennego. Każdy kontakt z nim uczy mnie przy tym szalonej odpowiedzialności za siebie i konia. Zarówno w czasie jazdy, jak też i w trakcie karmienia, pojenia i czyszczenia w stajni. Praca z koniem uczy wielkiego spokoju i to przeniosło się na moje życie. Czy Wicher mnie lubi? Tego jeszcze, co prawda, mi nie powiedział. Ale gdy tylko podchodzę do niego, skłania łeb w moim kierunku. Stąd wnoszę, że pewnie tak. Niewątpliwie lubią się nawzajem, a wniosek z tej ich siedmioletniej historii może być tylko jeden: Nie każdy musi mieć konia, ale jeśli już go ma, niech go do wielu rzeczy nie zmusza na siłę. Trzeba się z nim dogadać, łącząc ludzką wrażliwość ze znajomością sygnałów, jakie wysyła do nas to zwierzę, którym tak bardzo często się zachwycamy.

REKLAMA

magazyn lubelski 5[20] 2014

21


Varia:

Pojawił się na ziemi 75 milionów lat temu. Wyginął 10 milionów lat później. Nazywał się Condylarthra. Miał po pięć palców u każdej z czterech nóg. Był niewielki w wyglądzie, ale wielki w historii, którą tworzył. Od niego bowiem zaczął się ród koński, który dziś wyróżnia się wśród zwierząt i zadziwia swoim pięknem ruchu. Z jego genów wywiódł się Eohippus (w tłumaczeniu z greki – Koń Jutrzenki) praprzodek współczesnego konia. A potem w wyniku ewolucji około 10 milionów lat temu pojawił się Pliohippus. Miał już 120 cm wysokości w kłębie. Był pierwszą formą jednopalczastą. Żył na sawannie i powoli przeobraził się w Equusa caballusa, który swoim wyglądem niewiele odbiegał od koni znanych nam obecnie. Początkowo pierwotni ludzie polowali na konie, traktując je wyłącznie jako pożywienie. Ale już około dziewięciu tysięcy lat temu zaczęto je oswajać, wykorzystując jako zwierzęta juczne, pociągowe i wierzchowe. Historia mówi, że udomowienia konia ostatecznie dokonali Chińczycy, a po nich Hindusi. Od tego momentu stał się nie tylko zwierzęciem użytecznym, ale powoli zaczęto także doceniać jego szlachetną sylwetkę i poza Egiptem, w którym wtedy traktowano go wyłącznie jako zwierzę pociągowe, wybijano jego wizerunek na monetach.

22

magazyn lubelski 5[20] 2014


tekst Adam Niedbał foto Tomasz Grodek

Ślązacy lubią Roztocze i Polesie Najlepiej rozpoznawane są: Lublin, Zamość i Kazimierz Dolny, ale na miejsca wakacyjnego wypoczynku mieszkańcy górnośląskiej aglomeracji chętnie wybierają nasze Roztocze i Pojezierze. Tak wynika ze spotkań i rozmów na regionalnym stoisku podczas III Targów Turystyki Weekendowej ATRAKCJE REGIONÓW, które odbyły się w dniach 6-8 czerwca w Chorzowie. Ostatnie upały dały się we znaki zarówno wystawcom, jak i zwiedzającym targi, którzy najczęściej odwiedzali stoisko Pomorza Zachodniego z ofertami wypoczynku nad Bałtykiem. Bardzo bogatą ofertę przedstawili też gospodarze z woj. śląskiego oraz sąsiedzi z Dolnego Śląska. Lubelskie tez jednak nie mogło narzekać na brak zainteresowania, bo mieszkańców Chorzowa, Katowic czy innych miast górnośląskiej aglomeracji łączy z naszym regionem sporo kontaktów. W przeszłości była to m.in. migracja do śląskich kopalń i hut, a później współpraca sektora górniczego przy budowie kopalni w Bogdance. Lublin kojarzy się też niejednemu Ślązakowi ze studiami… To tylko niektóre powody, dla których mieszkańcy Górnego, ale i Dolnego Śląska darzą nasz region szczególnym sentymentem. Z uwagi na lokalizację czerwcowych targów w samym sercu Parku Śląskiego (dawnego Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku) oraz sąsiedztwo znanej w kraju corocznej Wystawy Kwiatów i Ogrodów, targi turystyczne odwiedziło też sporo przypadkowych osób. Wśród nich zwracali uwagę rowerzyści, czy rolkarze, którzy, korzystając z pogodnego weekendu, wybrali się na ścieżki w parku. Z zadowoleniem przyjmowali informację o sieci znakowanych tras i ścieżek w naszym regionie, w tym szlakach regionalnych, których dokładny przebieg jest do pobrania w sieci w plikach GPS. Wielu z gości zabierało z sobą mapki rowerowych szlaków w Lubelskiem. Obok turystyki aktywnej mieszkańcy Śląska preferują zdecydowanie rodzinny wypoczynek na wsi, blisko natury. Stąd duże zainteresowanie Roztoczem oraz Pojezierzem Łęczyńsko-Włodawskim. Wprawdzie nasze kameralne jeziora nie

mogą konkurować wielkością i ofertą ośrodków sportów wodnych z wielkimi zalewami na Śląsku, ale wygrywają pięknym leśnym otoczeniem, dającym szansę spokoju i wytchnienia od życia w przemysłowej aglomeracji. Z kolei Roztocze cenione jest za wspaniałe lasy i czyste powietrze oraz za wyjątkowej urody letniska, jak Zwierzyniec, Krasnobród czy Susiec. Region Lubelski promował się na stoisku z kreacją nawiązującą do aktualnej kampanii promocyjnej regionu „Lubelskie – na chwilę lub na dłużej”. W działaniach promocyjnych podczas targowego weekendu pracowników Departamentu Promocji i Turystyki UMWL wspierali specjaliści z: Zamojskiego Ośrodka Informacji Turystycznej i Historycznej, Chełmskiego Ośrodka Informacji Turystycznej oraz ze starostwa powiatowego we Włodawie. Dzięki dofinansowaniu promocji regionu w Chorzowie funduszami unijnymi z EFRR w ramach projektu „Marketing gospodarczy województwa lubelskiego”, na targach obecni byli również przedstawiciele biznesu turystycznego. Zakład Leczniczy Uzdrowisko Nałęczów SA zachęcał do pobytów sanatoryjnych oraz krótszych relaksujących weekendów, Watra Travel z Lublina przedstawiła ofertę wakacyjnych kolonii i obozów w kilku miejscach regionu, a BT QUAND z Zamościa i Tomaszowa zaprezentowało bogaty katalog wypoczynku na Roztoczu, ale także w Zamościu i Lwowie. W improwizowanych konkursach, sprawdzających wiedzę Ślązaków o regionie lubelskim, zwycięzcy otrzymali od BT QUAND zaproszenia do rodzinnego zwiedzania z przewodnikiem Zamościa oraz na weekendową wycieczkę do Lwowa. Warto dodać, że na targach Atrakcje Regionów nasz region reprezentowała jeszcze – na własnym stoisku - Lokalna Grupa Działania „Jagiellońska Przystań”, skupiająca siedem gmin z Lubelskiego Polesia i Południowego Podlasia (Dębowa Kłoda, Jabłoń, Milanów, Ostrów Lubelski, Parczew, Podedwórze, Siemień). LGD, odwołując się do pięknej historii związanej z epoką odrodzenia i czasami jagiellońskimi, prezentowała na targach także naturalne atuty gmin, które są idealnym miejscem na wakacyjny wypoczynek nad wodą.

magazyn lubelski 5[20] 2014

23


ludzie

Monika, 38 lat, mieszkanka Lublina, mama trójki dzieci. „Jestem bardzo zadowolona z udziału w projekcie Idę do pracy, ponieważ zmieniłam swój wizerunek, a przede wszystkim poznałam bardzo miłe osoby”.

Idę do pracy tekst Marta Mazurek foto Robert Pranagal

24

magazyn lubelski 5[20] 2014

Paulina, 23 lata, pochodzi z Lublina, mama dwóch córeczek. „Dzięki projektowi znalazłam pracę, można powiedzieć, że spełniam się zawodowo”.


Renata, 24 lata, pochodzi z małej miejscowości pod Lublinem, uwielbia rajdy piesze i rowerowe i jest w tym naprawdę świetna, niejedna osoba przy niej nie daje rady. Dzięki projektowi nie boję się pracy na kasie ani żadnej innej. Wiem, że poradzę sobie z każdym wyzwaniem, jakie dostanę od losu. Cieszę się, że wzięłam udział w projekcie, polecam wszystkim!”

N

Kasia, 23 lata, obecnie mieszkanka Lublina, w lipcu wyjeżdża za granicę, mama dwóch chłopców, 3,5-letniego Kuby i 1,5-rocznego Filipa, ściśle współpracowała z organizatorami projektu, trzymając rękę na pulsie, urodzona organizatorka. „Nie pracowałam, bo myślałam, że z dwójką dzieci nie da się tego pogodzić. Po projekcie znalazłam pracę, już niedługo wyjeżdżam razem ze swoją rodziną zacząć wszystko od nowa”.

atalia, Renata, Kasia, Joanna, Paulina, Justyna, Irmina, Monika, Justyna i Sylwia – 10 bezrobotnych kobiet z Lublina w przedziale wiekowym 20–40 lat. Kilka z nich to mieszkanki domu samotnej matki. Zrezygnowane, bez perspektyw na przyszłość, z przeszłością, o której wolałyby zapomnieć.

W lutym 2014 r. studentki Kolegium Pracowników Służb Społecznych w Lublinie w ramach pracy dyplomowej zorganizowały projekt socjalny „Idę do pracy“. Większość studentów skupia swoje działania na pracy z dziećmi lub osobami starszymi mieszkającymi w różnego rodzaju placówkach po-

mocy społecznej. W tym przypadku było inaczej. – Z uwagi na to, że w kręgu moich zainteresowań jest problematyka bezrobocia wśród kobiet, zależało mi, żeby odbiorcami projektu była właśnie ta grupa. Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenie zawodowe w pracy przy realizacji różnego rodzaju magazyn lubelski 5[20] 2014

25


szkoleń na rzecz bezrobotnych oraz podopiecznych lubelskiego MOPR-u, chciałam stworzyć projekt, którego celem będzie aktywizacja zawodowa wybranej przeze mnie grupy. Zależało mi, by uzyskać efekt profesjonalnego działania szkoleniowego, ale bez funduszy Unii Europejskiej – mówi Anna Chojak, pomysłodawczyni akcji. Jednym z założeń w realizacji projektów socjalnych jest pozyskanie partnerów i funduszy; trzeba dotrzeć do firm, instytucji i osób prywatnych, które zrealizują swoje usługi nieodpłatnie lub mogą wesprzeć projekt finansowo. To niewątpliwie najtrudniejszy etap, ale też przynoszący najwięcej satysfakcji w chwili, kiedy projekt kończy się sukcesem. Jednym z pomysłów na pozyskanie pieniędzy było zorganizowanie kiermaszu własnoręcznie robionych bombek świątecznych. Z wywiadu poprzedzającego projekt wynikało, że uczestniczki są długotrwale bezrobotne i posiadają małe dzieci. – Chciałyśmy przede wszystkim udzielić im wsparcia. Szukałyśmy takich rozwiązań, które wpłynęłyby na ich sposób postrzegania siebie, swojej sytuacji i poczucie własnej wartości – wspomina Anna Chojak. Z pozyskanych funduszy (pochodzących spoza unijnych dotacji) i przy wsparciu lubelskich firm ostatecznie udało się: zorganizować kurs z zakresu obsługi komputera i kasy fiskalnej, zajęcia z aktywnych form poszukiwania zatrudnienia, warsztaty z psychologiem i doradcą zawodowym, spotkanie ze stylistką i wizażystką. Przysłowiową wisienką na torcie była sesja zdjęciowa poprzedzona zmianą wizerunku. Dzięki uprzejmości i zaangażowaniu jednego z salonów fryzjerskich uczestniczki projektu „dostały“ nową fryzurę, kolor włosów, a makijażystka postarała się o profesjonalny make-up. Projekt okazał się strzałem w dziesiątkę. Kilka z uczestniczek znalazło pracę, pozostałe nie dają za wygraną i nadal aktywnie jej poszukują. Zintegrowały się, wzajemnie się wspierają, podniosły swoje poczucie wartości, czują się bardziej atrakcyjne, a przez to także bardziej przebojowe.

26

magazyn lubelski 5[20] 2014

Sylwia, 30 lat, rodowita lublinianka, mama dwójki dzieci, w trakcie projektu zwichnęła nogę, a mimo wszystko ukończyła zajęcia. „Dzięki projektowi podniosłam swoje kwalifikacje zawodowe”.

Justyna, 21 lat, pochodzi z niewielkiej miejscowości niedaleko Lublina, prywatnie mama rocznej Wiktorii, jest bardzo zdolną dekoratorką tortów. Od niedawna pracuje w cukierni. Łączy pasję z pracą zawodową. „Projekt został zrealizowany bardzo profesjonalnie, zachęcam wszystkich do brania udziału w podobnych działaniach”.

Natalia, 20 lat, jeszcze do niedawna mieszkała w Lublinie, ostatnio przeniosła się na wieś, mama rocznego Bartka. Fanka stylu sportowego, 4 godziny walczyła z sukienką, w końcu się udało! „Udział w projekcie to była świetna zabawa. Pierwszy raz w życiu włożyłam sukienkę. Teraz trochę pracuję, a przede wszystkim zdaję końcowe egzaminy w szkole. Czekam na wakacje, bo lato to najfajniejsza pora roku”.


T

o już półmetek projektu „Zasmakuj w tradycji”, który od marca tego roku jest realizowany przez Lokalną Grupę Działania „Kraina wokół Lublina” w partnerstwie z LGD „Ziemia Biłgorajska” i LGD Ziemi Kraśnickiej. Koncepcja projektu opiera się na przeprowadzeniu 40 warsztatów kulinarnych z udziałem profesjonalnych kucharzy, połączonych z prezentacjami multimedialnymi wyjaśniającymi idee i procedury związane z rejestracją produktów tradycyjnych, oraz zaprezentowaniu praktyk stosowanych w innych regionach Polski i Europy. – Projekt powstał z myślą o uświadomieniu mieszkańcom Lubelszczyzny, jakim bogactwem jest tradycja kuchni regionalnej. I nie chodzi tylko o przypomnienie tych smaków, ale uzmysłowienie sobie, że wokół tej tradycji można zbudować marketing miejsca. Niekiedy tylko potrawy regionalne, często o stuletniej historii, są tym, co stanowi o tożsamości danego miejsca – mówi Beata Janiszewska-Brudzisz, wiceprezes LGD „Kraina wokół Lublina”. Przedsięwzięcie skierowane jest do organizacji pozarządowych, Kół Gospodyń Wiejskich, osób działających w branży spożywczej, gastronomicznej i agroturystycznej, wytwórców lokalnych produktów i osób fizycznych. Celem projektu z jednej strony jest zaktywizowanie uczestników w kierunku rozwoju przedsiębiorczości w oparciu o lokalne zasoby, a z drugiej strony zainteresowanie tymi miejscami turystów z regionu i spoza Lubelszczyzny. W ramach projektu zaproszeni do współpracy producenci lokalnych produktów tradycyjnych wzięli udział w III Targach Produktów Tradycyjnych i Ekologicznych „Regionalia”, które w kwietniu odbyły się w Warszawie. Wśród wystawców była Anna Sawa z Jabłonny, która jest producentem pierników lubelskiego i żydowskiego wpisanych na Listę Produktów Tradycyjnych Województwa Lubelskiego. – Po zarejestrowaniu pierników jako produktów tradycyjnych okazało się, że nie jest tak łatwo je sprzedać. Pierniki produkowane w moim gospodarstwie mają wyższą cenę od wytwarzanych masowo, ponieważ do ich wyrobu używam wyłącznie najlepszych składników, a czas przygotowywania wynosi aż 3 tygodnie. Ale ponieważ są to produkty ekologiczne, wykonywane ręcznie, a więc generalnie zdrowe i bardzo smaczne, mam nadzieję, że znajdą liczne grono nabywców – przekonuje Anna Sawa, która na co dzień zajmuje się również prowadzeniem gospodarstwa agroturystycznego „Sawanna”. Na stoisku LGD „Kraina wokół Lublina” w Warszawie zaprezentowali się także Zespół Szkół Rolniczych z Pszczelej Woli z ciastkami „Całuski Pszczelowolskie”, Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska z Bychawy z „Masłem Bychawskim”, „Dom Nasutów” z „Zawijasem nasutowskim”, bigosem z buraków i znakomitymi ruskimi pierogami. Ale tegoroczne „Regionalia” to przede wszystkim ogromny sukces Mieczysława Janika z Pszczelej Woli, który otrzymał Złoty Medal w kategorii „Promile i Procenty”, a który wraz z żoną Janiną zajmuje się produkcją miodów odmianowych i „Krupnika pszczelowolskiego”. Na obszarze objętym działaniem LGD „KwL” w warsztatach wzięło udział już 400 osób. Tak pomyślana formuła interakcji z uczestnikami zwiększa świadomość w zakresie ochrony dziedzictwa kulinarnego regionu oraz wykorzystania lokalnych zasobów. Podczas spotkań przekazywane są również informacje na temat Listy Produktów Tradycyjnych oraz o Systemie Chronionych Nazw Pochodzenia i Chronionych Oznaczeń Geograficznych. Jedną z uczestniczek projektu jest Bogumiła Wójcik z Olszanki, która prowadzi gospodarstwo agroturystyczne i w tradycyjny sposób wyrabia sery. – Kupiliśmy kozy, które dają bardzo dobre jakościowo mleko, z którego wytwarzamy produkty mleczne, w tym sernik, który mam nadzieję przypadnie do gustu gościom mojego gospodarstwa. Projekt „Zasmakuj w tradycji” charakteryzuje się przemyślaną strategią promocyjną, na którą składają się m.in. cykliczny program telewizyjny pod tym samym tytułem oraz kampania wizerunkowa projektu, która zostanie zwieńczona publikacją w formie przewodnika kulinarnego, prezentującą tradycje kulinarne, sposób wytwarzania produktów lokalnych, sylwetki wytwórców tych produktów oraz receptury potraw prezentowanych podczas warsztatów. Więcej o projekcie można dowiedzieć się na stronie www.krainawokollublina.pl. Emisja programu „Zasmakuj w tradycji” w co drugą niedzielę w TVP Lublin o godz. 17.45.

Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju ObszarÛw Wiejskich

Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich: Europa inwestująca w obszary wiejskie magazyn PROJEKT „ZASMAKUJ W TRADYCJI” współfinansowany jest ze środków Unii Europejskiej w ramach działania 4.21 Wdrażanie projektów współpracy Oś 4 LEADER Program Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007- 2013

lubelski 5[20] 2014

27


biznes

28

magazyn lubelski 5[20] 2014


Ballada o pieczeniu chleba

tekst Maciej Skarga foto Krzysztof Stanek

magazyn lubelski 5[20] 2014

29


U

brani w podkoszulki, białe spodnie i z białymi nakryciami głowy wyrabiają ciasto, dodając do niego mąkę żytnią, pszenną, nieco soli i odpowiednią ilość czystej wody ze studni głębinowej. Bywa, że czasem dorzucą trochę drożdży. A kiedy już wyrośnie, dzielą go na duże kęsy. Po jakimś czasie na mniejsze. I biorąc je w dłonie, robią z nich chleby oraz bułki. Osobno przygotowują ciasta: drożdżowe i francuskie, mieszając je z różnorakim nadzieniem, w którym niepodzielnie królują owoce. No i cebularze. Te mają tutaj swój osobny rytuał wyrobu. Powstają bowiem w oparciu o przedwiekową tradycyjną recepturę i nie może być od niej odstępstwa. W piekarni w Kraczewicach wszyscy bez przerwy są w ruchu. Każdy wie, co ma robić. Pracują szybko, a zarazem precyzyjnie. I gdyby spojrzeć na nich z boku, wydawałoby się, że ich czynności nie są zbyt skomplikowane. A jednak są, i tylko doświadczenie nabyte przez lata oraz wyczucie w dłoniach pozwalają im na formowanie ciasta, z pozoru wręcz mechaniczne. Wreszcie wszystko wędruje w koszyczkach lub na tacach w piecu o temperaturze 200–250°C. Pierwsza partia się piecze, a kolejną przygotowują. Po pewnym czasie wyjmują z pieca jedną i wkładają następną. Całość po wypieku przewożą do magazynu. I tak każdej doby od popołudnia do bladego świtu. Od poniedziałku do soboty. Niezmiennie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. W sobotnie popołudnie piekarnia pustoszeje. Zapanował spokój. Z pozoru nic się nie dzieje. A jednak. W jednym z pomieszczeń stoi dzieża, która nigdy nie jest pusta. Zawsze po zakończeniu każdego wypieku pozostaje w niej zaczątek kwasu, który stale fermentuje. Z niego, w odpowiednich odstępach czasu, dodając i mieszając kolejne ilości mąki zalewanej wodą, powstaną: przedkwas,

30

magazyn lubelski 5[20] 2014

ćwierćkwas, półkwas i pełny kwas będący podstawą pieczywa. Cały proces w kolejnych etapach potrwa wiele godzin. Zakończenie każdego z nich i rozpoczęcie następnego zależy wyłącznie od wiedzy nadzorującego je piekarza. Ważny jest bowiem nie tylko odpowiedni dobór składników, ale i stała kontrola temperatury panującej w piekarni oraz na zewnątrz. Istotnym jest także ciśnienie powietrza, np. w czasie burzy. Jeśli kwas ze względu na warunki atmosferyczne zrobi się za szybko, to wtedy w środku opadnie, a jeśli zbyt wolno dojdzie i opóźni się jego proces, to wtedy, wykorzystywany do chleba, spowoduje, że skóra z niego odchodzi, nie jest pokostkowana albo chleb nie ma odpowiedniej porowatości. I w takie oto sobotnie popołudnie mistrz piekarstwa Tadeusz Zubrzycki wchodzi do swojej piekarni. Podchodzi do dzieży, pochyla się nad fermentującym w niej zaczątkiem i rozpoczyna wielogodzinne przygotowywanie kwasu. Z zarodka urodzi się chleb. – W tej naszej dzieży mąka została po raz pierwszy ukwaszona ponad osiemdziesiąt lat temu – mówi pan Tadeusz. – Zrobił to mój ojciec. A ja przejmując


od niego nasze rodowe tajniki, tylko go codziennie powielam. Kwas jest bogactwem i sekretem każdej piekarni. Naszej także. Dlatego sobota, a po niej także niedziela, są dla mnie dniami wyjątkowymi. Wyrabiając w tym czasie kwas, utrzymuję przy życiu swoją piekarską tajemnicę. Jestem przy tym sam i wtedy przychodzi moment refleksji. Często myślę o tym, że mój ojciec miał rację, kiedy namawiał mnie do zawodu piekarza i uczył, jak nim być.

Dążyć do doskonałości

Rzeczywiście, lata młodzieńcze Tadeusza Zubrzyckiego wcale nie wskazywały na to, że przejmie rodzinną schedę. Znał, co prawda, tradycje piekarnicze jego rodziny, sięgające trzech pokoleń. Sam od najmłodszych lat większość czasu spędzał z ojcem w piekarni i bywało, że pomagał mu w pracy. Kiedy jednak zastanawiał się nad tym, kim naprawdę będzie, dochodził do wniosku, że na pewno nie piekarzem. Po zdaniu matury wyjechał do Kielc i tam skończył studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Świętokrzyskiej. Wrócił z dyplomem mgr inż. elektryka automatyka. Zamieszkał w Lublinie. Założył rodzinę. Żona Mariola była nauczycielem akademickim. On zaś pracował w wyuczonym zawodzie. Pojawiła się dwójka dzieci. Do piekarni ojca jednak często zaglądał i pomagał przy wypieku. Gdzieś podświadomie czuł, że mąka osiadająca na twarzy i dłoniach, ciasto wyrastające w dzieżach i wyjątkowy aromat chleba wyjętego z pieca coraz mocniej przywołują go do siebie. I kiedy w 1982 roku umiera jego ojciec – przejmu-

je piekarnię, bo, jak sam teraz stwierdza, zapach prawdziwego chleba niejednego piekarza utrzymuje w tym zawodzie i trudno już byłoby mu się na stałe z nim rozstać. – Dla mnie chleb jest tym, co mnie obecnie najbardziej w życiu cieszy – stwierdza. – Kiedy jest już wyjęty z pieca, wchodzę do magazynu i patrzę na jego kształt. Na początku jest zupełnie gładki, a później powolutku tworzy się na nim kostka, co znaczy, że jest na pewno dobry. Czasem biorę go w ręce i stukam od spodu. Kiedy jest dźwięczny, to wiem, że został dobrze upieczony. Dla mnie piekarz to po prostu dobry rzemieślnik, który dąży do doskonałości i obok receptury wkłada w zrobienie chleba swe serce i duszę. Tak też się stało. Od tamtej chwili minęły już trzydzieści dwa lata i swojej piekarni poświęcił się bez reszty. Rozbudował zakład i przez lata stworzył własną sieć sklepów. W międzyczasie rodzina na stałe przeniosła się do Kraczewic. Jego dzieci, poza tym, że mają za sobą studia niezwiązane z zawodem piekarnika: Agnieszka jest absolwentką psychologii, a Kuba kończy reżyserię na łódzkiej filmówce – uzyskały dyplomy mistrzowskie w piekarstwie i w każdej wolnej chwili mu pomagają. Taki sam dyplom ma jego małżonka Mariola. Jej największym „oczkiem w głowie” jest sklep „Piekarnia – Bogata Smakiem” w Lublinie, w którym założyła pierwszą w Lublinie „śniadaniownię”, gdzie można zjeść smakowite kanapki z naturalnych produktów od kraczewickich rolników. Pani Mariola jest wielką orędowniczką zdrowego pieczywa tworzonego w sposób tradycyjny.

magazyn lubelski 5[20] 2014

31


– Jestem dumna z tego, że mam męża rzemieślnika-piekarza – mówi. – Polski chleb robiony tradycyjnie w takich piekarniach jak nasza zawsze kojarzy mi się ze wspomnieniami z dzieciństwa, z ojczyzną i dawnymi zwyczajami jego poszanowania. W Europie zazdroszczą nam tego pieczywa. Uważam, że nasz rodzimy chleb powinien być Polską Marką. I bardzo leży mi na sercu uświadomienie ludzi, aby sięgając po chleb na półce sklepowej, nie kupowali produktów z głębokiego mrożenia wyprodukowanych nawet kilka lat temu. Przecież tylko w celach czysto marketingowych odpieka się go na oczach klientów. Nie dajmy się więc nabierać na informacje: „gorące, świeże, prosto z pieca”. W tym przypadku bowiem gorące nie zawsze znaczy świeże. Czasami trudniej o tym przekonać dorosłych, a o wiele łatwiej młode pokolenie. Dlatego więc państwo Zubrzyccy, kontynuując pomysł ojca pana Tadeusza, zapraszają do kraczewickiej piekarni dzieci na warsztaty piekarnicze zatytułowane: „Od ziarenka do bochenka”. Przyjeżdżają na nie również spoza Lubelszczyzny. Poznają proces produkcji pieczywa, słuchają opowieści o tradycjach piekarnictwa, same sobie wyplatają chałki i bułeczki, a potem ze smakiem się nimi zajadają. Dowiaduję się, że chleb jest podstawowym artykułem żywienia, od którego nie utyjemy. I wracają do domów, wiedząc, że nie czekoladkę czy batonik należy brać do szkoły, ale kanapki z pieczywem jako najbardziej pożywne i wskazane dla zdrowia.

Trzeba go szanować

Chleb (nazwa zapożyczona z języka starogermańskiego – hlaiba) znany jest co najmniej od dziesięciu – dwunastu tysięcy lat i stanowi jeden z podstawowych składników codziennej diety człowieka. Zajadali się nim Sumerowie. Egipcjanie jako pierwsi wprowadzili do niego proces fermentacji. W Rzymie za panowania Oktawiana Augusta funkcjonowało około trzystu piekarń piekących różne rodzaje chleba i ciasteczek. Chleb znany w starożytności nie przypominał współczesnego pulchnego wypieku. Wśród Słowian np. popularnym był placek chlebowy zwany podpłomykiem, noszący również w języku staropolskim nazwę wychopieniek. Taki chleb łatwiej było łamać niż kroić. Mimo różnego rodzaju i wyglądu zawsze jednak

32

magazyn lubelski 5[20] 2014

wszędzie darzono go szacunkiem. Do dziś przetrwały związane z tym zwyczaje. Nawet obecnie, np. na wsiach Lubelszczyzny, nie można marnować chleba i dopuścić do jego zepsucia. Nie wolno go wyrzucać do śmieci, gdyż może to sprowadzić gniew boży. Resztki chleba należy starannie zebrać i dać ptactwu lub dodać bydłu do paszy. Przestrzegany jest zakaz kładzenia go na stole odwrotną stroną (do „góry nogami”), bo wtedy analogicznie mogłoby tak się zdarzyć w gospodarstwie. W wielu domach przed krojeniem chleba czyni się nad nim znak krzyża. Robią też tak starzy mistrzowie piekarstwa. – Chleb trzeba cenić – powiada pan Jasio, który już pięćdziesiąt lat pracuje w kraczewickiej piekarni. – Jak się w dawnych czasach jechało z młyna, to nie wolno było siąść na worku z mąką, bo zaraz w domu baty. To była świętość. Kiedyś w naszych rodzinach był tylko czarny chleb, a jak kupiło się na targu biały pszenny, to w domu na kromkę czarnego kładło się ten biały i jadło ze smakiem. I niech dzisiaj ludzie go szanują, bo to podstawa życia. W Polsce od piętnastego wieku w herbie piekarzy dwa lwy trzymają w jednych łapach precla, w drugich miecze, a nad nimi króluje korona. Był to jedyny cech, którego rzemieślnicy mogli nosić szable, co stanowiło o ich wysokiej randze. W Lublinie zaś pierwsze przywileje cechowi piekarskiemu, powołanemu na Podzamczu, nadał w 1595 roku król Zygmunt III Waza, ustalając szesnastu majstrów piekarskich. Czy jest to intratny zawód? Kiedyś niewątpliwie był. Istniało nawet przedwojenne porzekadło, że piekarz to półtora księcia, co znaczyło, że jest to rzemiosło nie tylko dochodowe, ale i honorowe. Obecnie, choćby przy konkurencji hipermarketów, nie można już tak powiedzieć. Ale dobrze, że dalej istnieją piekarnie o tradycyjnej formie wypieku i ich właściciele swoje tajemnice najczęściej przekazują rodzinnym następcom. Na terenie Lubelszczyzny jest ich ponad dwieście. O jakości ich chleba przekonaliśmy się zaś w trakcie szesnastego „Święta chleba”, zorganizowanego w czerwcu tego roku na lubelskim Podzamczu. Okazało się, że tradycyjny chleb trzyma się dzielnie i nie oddaje swego pierwszeństwa wśród najbardziej cenionych smaków.


biz-njus

(now)

Targi Motosession – nic na siłę

W dniach 10 i 11 maja na Targach Lublin odbyły się Targi Motosession połączone ze zlotem aut Moto Event East. Podczas trwania imprezy można było zapoznać się z ofertą najnowszych aut. Problem w tym, że wypadła ona dosc ubogo. Organizatorzy nie zadbali, aby zapewnić to co jest zawsze clou programu czyli atrakcje związane z nowinkami na rynku motoryzacyjnym. Tymczasem potencjalni nabywcy mogą to samo zobaczyć w lubelskich salonach, bez konieczności kupowania biletu. Również oprawa targów pozostawiała wiele do życzenia. Gdyby nie połączenie pokazów pojazdów zabytkowych, zawodów jazdy wyczynowej i trialu motocyklistów można uznac ten czas za stracony. To fakt, że Lublin nie jest ani Genewą ani Franfurtem, gdzie przyjeżdżają producenci aby zaprezentować najnowsze modele. Ale skoro organizator upiera się przy tego typu imprezie niech postara się o bardziej wysublimowany smak i wzoruje się np. na Cavaliadzie. Przecież nawet oprawa muzyczna ma znaczenie, podobnie jak hostessy, które niewątpliwie były jedną z niewielu atrakcji tych targów. Organizatorem targów nie były wprawdzie Targi Lublin SA lale to właśnie im została przypisana zła sława tegorocznej imprezy. (now)

Biznes a kreatywni

i organizacji pozarządowych związanych z branżą kreatywną i designem. Jako przykład zostały pokazane innowacyjne technologie i maszyny opracowane w Katedrze Komputerowego Modelowania i Technologii Obróbki Plastycznej Politechniki Lubelskiej. Wśród dyskutantów byli m.in. architekt Bartłomiej Kożuchowski, projektantka mody Anna Wendeker i projektant wzornictwa Patryk Góźdź. Podczas spotkania zostały określone potrzeby branży kreatywnej oraz konkretne formy wsparcia. Tak więc jest materia, jest potencjał, a szersza współpraca jest konieczna. (pod)

(gras)

5 zł za kilogram

Kończą się zbiory z głównego tegorocznego wysypu truskawki. Ceny hurtowe kształtują się w granicach 3,5 zł za kilogram. Od kilku tygodni te najbardziej dorodne kosztują w detalu niezmiennie około 5 zł za kilogram. W przetwórstwie co trzecia truskawka pochodzi z Lubelszczyzny. Ze względu na nasłonecznienie największe uprawy tego owocu znajdują się na terenie gmin Kraśnik i Puławy. Na jakość i cenę truskawek przede wszystkim wpływ ma pogoda. Majowe spadki temperatury uszkodziły również zawiązki owoców czereśni, malin i jagody amerykańskiej. I te zbiory będą mniejsze niż w poprzednich latach, a ceny odpowiednio wyższe. W lubelskim truskawka uprawiana jest tradycyjnie i w tunelach. Plantatorzy narzekają na brak chętnych do pracy. Problemem jest stawka za godzinę. Pracownik sezonowy zarabia równowartość 1 euro za godzinę, podczas (Marcin Kręglicki) gdy na zachodzie Europy stawka ta jest nawet siedmiokrotnie wyższa. (pod)

Nowym wątkiem w pomyśle na rozwój gospodarki na Lubelszczyźnie jest możliwość współpracy lubelskich designerów z przedsiębiorcami. W seminarium „Create it in Lubelskie”, zorganizowanym przez Urząd Marszałkowski Województwa (Anna Szymańska) Lubelskiego w Lublinie na Zamku Lubelskim, wzięli udział reprezentanci Kobiety aktywne takich dziedzin, jak moda, media, grafika 6 czerwca we Wrocławiu odbyła się Gala użytkowa, wzornictwo przemysłowe, Finałowa Konkursu Aktywność Kobiet architektura, oraz przedstawiciele biznesu

2013. Konkurs wspiera i promuje osoby przyczyniające się do zwiększenia udziału kobiet w biznesie, polityce, mediach, nauce, administracji publicznej i w działalności społecznej. Do konkursu napłynęły nominacje z 7 województw, w tym z Lubelskiego. Aż pięc nagród trafiło trafiły w ręce przedstawicieli Lubelszczyzny – Cezarego Sawulskiego, Prezesa Zarządu Centrum Medycznego Sanitas, za działania na rzecz kobiet; Ireny Czerwińskiej, Prezes Stowarzyszenia Kobiet Gminy Hrubieszów – Polskie Kwiaty, która zainicjowała proces budowania wiosek tematycznych, przyczyniając się tym samym do przełamywania stereotypów o kobietach na wsi, oraz Wiesławy Sieńkowskiej, Wójta Gminy Komarów-Osada, działającej na rzecz społeczności lokalnej, w tym głównie kobiet. Wśród nagrodzonych są również red. Anna Dąbrowska z TVP Lublin oraz reumatolog prof. Maria Majdan. Organizatorem konkursu i gali jest Stowarzyszenie Aktywność Kobiet. LAJF miał przyjemność być patronem medialnym wydarzenia. (pod)

Lotnicza Podstrefa

Lublin wraca do przedwojennych tradycji przemysłu lotniczego. Spółka Asquini Polska, należąca do francuskiej grupy przedsiębiorstw produkujących części dla przemysłu lotniczego i kosmicznego, właśnie otrzymała zezwolenie na prowadzenie działalności na terenie Specjalnej Strefy Ekonomicznej EURO-PARK Mielec Podstrefa Lublin. Spółka jako jedyna w Polsce posiada zezwolenie na produkcję części krytycznych do śmigłowców dla konsorcjum AIRBUS HELICOPTERS. Firma planuje inwestycję na poziomie blisko 42 mln zł. Początkowo pracę znajdzie 40 osób, docelowo 80–100. Lubelska Podstrefa dysponuje 116 ha w pełni uzbrojonych terenów inwestycyjnych, na których już działa 27 inwestorów. (pod) Zapraszamy do archiwum informacji biznesowych na www.lajf.info

magazyn lubelski 5[20] 2014

33


biznes

tekst Patrycja Jurkowska foto Maja Gula

S

Business Excellence

towarzyszenie Lubelski Klub Biznesu powstało w 2000 roku, by wspierać i integrować, a także reprezentować i ochraniać interesy gospodarcze przedsiębiorców. Obecnie to największa regionalna organizacja biznesowa powołana dla potrzeb przedsiębiorców, instytucji i osób prowadzących działalność gospodarczą w województwie lubelskim. Program Promocji Firm i Gmin pod nazwą „BUSINESS EXCELLENCE” ma na celu identyfikację i promocję przedsiębiorstw skutecznie realizujących swoje zamierzenia, upowszechniających etykę zawodową i wrażliwość społeczną, a także propagujących działania na rzecz podnoszenia poziomu wiedzy ekonomicznej i kwalifikacji w przedsiębiorstwie.

Kapituła Programu Promocji Firm „Business Excellence” 2014 przyznała następujące nagrody i wyróżnienia: Wyróżnienie w Kategorii Mała Firma – Przedsiębiorstwo Innowacyjne otrzymała Firma Embiq Sp. z o.o., która od 2009 roku prowadzi m.in. prace badawczo-rozwojowe, głównie w obszarach informatyki mobilnej, serwerów użytkowych i kompleksowej budowy usług internetowych. Wyróżnienie w Kategorii Przedsiębiorstwo Przyjazne Środowisku otrzymała istniejąca od 6 lat firma Garden Designers Mirosław Derkacz , która oferuje usługi w branży architektura krajobrazu, w tym usługi projektowe, wykonawcze i pielęgnacyjne. Laureatem Programu Promocji Firm w Kategorii Mała Firma został PPHU „MALINEX” Ryszard Malinowski z Łęcznej, działający na rynku od 23 lat i współpracujący z przemysłem górniczym, elektrociepłowniami, budownictwem drogowym. Wyróżnienie w Kategorii Średnia Firma – Przedsiębiorstwo Innowacyjne otrzymała firma Centrum Medyczne Sanitas Sp. z o.o., która od 10 lat świadczy kompleksowy zakres usług od profilaktyki przez opiekę specjalistyczną i zaawansowaną diagnostykę aż po leczenie szpitalne. Wyróżnienie w Kategorii Średnia Firma – Inwestor Regionalny otrzymała działająca od 2002 roku firma ALIPLAST Sp. z o.o. z Lublina, która jest wiodącym i uznanym na rynku projektantem, producentem i dystrybutorem architektonicznych systemów aluminiowych dla budownictwa. Laureatem Programu Promocji Firm w Kategorii Średnia Firma została Spółdzielnia Mleczar-

34

magazyn lubelski 5[20] 2014

ska „Ryki”, specjalizująca się w produkcji serów dojrzewających oraz serwatki w proszku. SM Ryki szczyci się godłem programu „Doceń Polskie” oraz tytułem Marki „Lubelskie”. Wyróżnienie w Kategorii Duża Firma – Przyjazny Pracodawca otrzymała Fabryka Łożysk Tocznych Kraśnik S.A., która zatrudnia ponad 2000 osób i jest największym producentem materiałów toczonych w Polsce. Wyróżnienie w Kategorii Duża Firma – Inwestor Regionalny otrzymała Fabryka Kabli Elpar Sp. z o.o. z Parczewa, wiodący producent kabli i przewodów elektroenergetycznych, obecna na rynkach krajowym i europejskim. Laureatem Programu Promocji Firm w Kategorii Duża Firma została spółka z Lublina POL-SKONE, która od 1990 jest wiodącym producentem drzwi i okien drewnianych, produkowanych w Lublinie, Biłgoraju i Niemcach. Sukces biznesowy odniosły także gminy znajdujące się na terenie województwa lubelskiego, których działania przyczyniły się do rozwoju regionu. Kapituła Programu Promocji Gmin BUSINESS EXCELLENCE 2014 postanowiła przyznać następujące nagrody: Wyróżnienie w kategorii Gmina Wiejska – Gmina Przyjazna Inwestorom przyznane zostało GMINIE KOŃSKOWOLA. Zachętą do rozwoju przedsiębiorczości oraz lokowania tu kapitału są stabilne poziomy podatków, zwolnienia podatkowe i pomoc de minimis. Na terenie gminy działa 376 podmiotów gospodarczych, w tym 4 inwestorów zagranicznych.


Wyróżnienie w kategorii Gmina Wiejska – Gmina Przyjazna Mieszkańcom przyznane zostało GMINIE WOLA UHRUSKA, która dba o rozbudowę infrastruktury społecznej i o zaspokajanie potrzeb mieszkańców w zakresie zdrowia, oświaty i bezpieczeństwa oraz ekologii. Laureatem Programu Promocji Gmin „Business Excellence” została GMINA LUDWIN, która uczestniczy w licznych projektach partnerskich z innymi gminami oraz w programach i umowach międzynarodowych. Jest typową gminą turystyczną, na jej terenie znajduje się park narodowy, rezerwat Brzeziczno, Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie. Wyróżnienie w kategorii Gmina Miejsko-Wiejska – Gmina Przyjazna Inwestorom przyznane zostało GMINIE OPOLE LUBELSKIE, która oferuje kompleksową pomoc potencjalnym inwestorom w zakresie zwolnień podatkowych, w poszukiwaniu działek i w trakcie procesu ubiegania się o wymagane przepisami prawa zezwolenia i zgody. Wyróżnienie w kategorii Gmina Miejsko-Wiejska – Gmina Innowacyjna przyznane zostało GMINIE PARCZEW, która realizuje szereg projektów w partnerstwie z innymi gminami i powiatami w zakresie eInclusion, zakupu i montażu instalacji solarnych. Na terenie gminy funkcjonują elektrownie wodne i 2 biogazownie. Laureatem Programu Promocji Gmin „Business Excellence” została GMINA NAŁĘCZÓW, której inwestycje gminne obejmują m.in. modernizację i rozbudowę oczyszczalni ścieków i plan utworzenia obwodnicy Nałęczowa. Razem z innymi gminami Gmina Nałęczów utworzyła Nałęczowski Obszar Funkcyjny. Wyróżnienie w kategorii Gmina Miejska do 25 tys. Mieszkańców – Gmina Przyjazna Środowisku przyznane zostało GMINIE KRASNYSTAW. Gmina posiada tytuł Mecenasa Polskiej Ekologii, realizuje inwestycje zgodnie z wszelkimi normami ochrony środowiska, rozbudowuje i unowocześnia system segregacji odpadów oraz inwestuje w system kanalizacji sanitarnej. Laureatem Programu Promocji Gmin „Busi-

ness Excellence” została GMINA LUBARTÓW, na terenie której znajduje się specjalna Strefa Ekonomiczna. Ponadto gmina dba o użytkowanie zasobów naturalnych, redukuje emisję gazów i pyłów. Wyróżnienie w kategorii Gmina Miejska do 60 tys. Mieszkańców – Gmina Innowacyjna otrzymała GMINA ŚWIDNIK, która udoskonala zarządzanie w oparciu o nowoczesne technologie informatyczne, ponadto wykorzystuje partnerstwo zagraniczne do realizacji innowacyjnych projektów, takich jak Miejskie Centrum Usług Socjalnych dla Osób Starszych. Wyróżnienie w kategorii Gmina Miejska do 60 tys. mieszkańców – Gmina Przyjazna Inwestorom i Mieszkańcom trafiło do GMINY KRAŚNIK w związku z pakietem ulg dla inwestorów w Specjalnej Strefie Ekonomicznej oraz rozwijaniem infrastruktury sportowej. Laureatem Programu Promocji Gmin „Business Excellence” została GMINA MIASTO PUŁAWY za politykę miejską, zwłaszcza rozwijanie bazy sportowej, gospodarczej, edukacyjnej i społecznej, zapewniającej wysoki poziom życia, a także kompleksową gospodarkę odpadami i tereny inwestycyjne objęte Specjalną Strefą Ekonomiczną. Laureatem Programu Promocji Gmin „Business Excellence” została GMINA LUBLIN m.in. za wdrażanie zasady zrównoważonego rozwoju w wielu sektorach, w tym promowaniu gospodarki. Gmina Lublin aktywnie wspiera tworzenie ekosystemu przedsiębiorczości w Lublinie i podejmuje działania mające na celu usprawnić transfer wiedzy do sektora biznesu. – Program umożliwia Laureatom prezentację osiągnięć zarówno w otoczeniu lokalnym, jak i podczas międzynarodowych imprez, tym samym promuje Laureatów i Wyróżnionych za najwyższą jakość i rzetelność. A coroczna gala finałowa jest również szansą kreowania pozytywnego wizerunku, promocji oraz nawiązania nowych kontaktów – powiedziała na zakończenie uroczystej gali Agnieszka Gąsior-Mazur, prezes Stowarzyszenia Lubelski Klub Biznesu.

magazyn lubelski 5[20] 2014

35


biznes

A

360 Forum tekst Marta Mazurek foto Krzysztof Stanek

by w pełni uczestniczyć w 360 Forum, warto było sobie odpowiedzieć na pytanie, co to w ogóle jest network, kim jest broker, na czym polega zawodowe motywowanie siebie samego i czym jest umiejętność nawiązywania kontaktów i utrzymanie pozytywnych relacji, bez których trudno funkcjonować w środowiskach zawodowych. Ci, którzy uczestniczyli w forum, już wiedzą, że networking to m.in. dbanie o wzajemne relacje – narzędzie przydatne np. podczas szukania zatrudnienia albo w trakcie rozwijania swoich możliwości zawodowych. Uważany za jeden z najciekawszych projektów networkingowych w Polsce 360 Forum miał miejsce w Centrum Akademickim „Chatka Żaka” w Lublinie i był skierowany do ludzi młodych, którzy podejmują lub wkrótce podejmą życiowe decyzje dotyczące ich kariery zawodowej. Uczestnicy forum mieli szansę osobiście poznać najbardziej kreatywne i przedsiębiorcze osoby z całego kraju. Kluczowym tematem podczas spotkania był SUKCES w rozmaitych dziedzinach życia, takich jak: nauka, biznes, kultura, sztuka, design. Ideą forum była popularyzacja wiedzy na temat tego, jak skutecznie zmotywować się do działania i jak precyzyjnie wyznaczyć cele oraz wypromować siebie i własny biznes. Uczestnicy dwudniowego spotkania podzielili się własnymi doświadczeniami i receptami na

36

magazyn lubelski 5[20] 2014

sukces. Organizatorom udało się zgromadzić interesujące grono prelegentów, wśród których znaleźli się uważani za jednych z najbardziej kreatywnych reprezentantów różnych dziedzin m.in.: Rafał Bauer, Design Director polskiego oddziału jednej z najbardziej wpływowych agencji reklamowych na świecie – Saatchi&Saatchi Digital, Dyrektor Migam.pl – Sławek Łuczywek, Zastępca Dyrektora TVP1 – Andrzej Godlewski, właściciel studia Sound Boom – Wojciech Urbański, właściciel wytwórni U Know Me Records – Marcin „Groh” Grośkiewicz, producent i wydawca TVP1 Świat się Kręci – Anna Jaglińska. Patronami wydarzenia byli m.in. Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych (PAIiIZ) oraz Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP).


moto

Wyprzedzając epokę – hybrydowe Toyoty

S

amochody z napędem hybrydowym ciągle budzą wiele wątpliwości wśród kierowców. Czy obawy są uzasadnione? Ponieważ to pytanie może jeszcze długo nam towarzyszyć – postaramy się rozwiać te wątpliwości. Jeżeli chodzi o zużywalność elementów eksploatacyjnych w autach o napędzie hybrydowym to niejednokrotnie ich żywotność jest dłuższa niż w samochodach napędzanych konwencjonalnymi jednostkami. Klocki hamulcowe i tarcze zużywają się znacznie wolniej, ponieważ przy hamowaniu część energii kinetycznej pobierana jest do ładowania akumulatorów. Z racji tego, że silnik nie pracuje w cyklu ciągłym (okresowo samochód napędzany jest silnikiem elektrycznym), wolniej zużywają się też filtry paliwa i powietrza. Silnik elektryczny z nich nie korzysta.

Jednostka napędowa samochodu stanowi pomysłową, a jednocześnie prostą konstrukcję. Zawdzięcza to wyeliminowaniu wielu zawodnych części jednostek tradycyjnych, jak chociażby sprzęgło, rozrusznik czy napędzany paskiem alternator. Samochody z napędem hybrydowym nie posiadają też delikatnych turbin czy filtrów cząstek stałych DPF, stanowiących elementy nowoczesnych jednostek diesla. Pojawia się też obawa o konieczność częstej wymiany akumulatorów. Możemy być spokojni, bo producent zapewnia, że w ogóle nie trzeba ich wymieniać. Obecnie najstarsze jeżdżące po drogach TOYOTY PRIUS mają 17 LAT. Dzięki specjalnym mikroprocesorom oraz precyzyjnej kontroli procesów ładowania i rozładowania nawet po 10 latach pojemność akumulatorów wynosi 90%. Z roku na rok samochody z napędem hybrydowym zyskują coraz szerszą rzeszę zwolenników, chociażby ze względu na znacznie mniejsze koszty bieżącej eksploatacji. Ostatnio już co druga TOYOTA AURIS sprzedana w Europie posiada napęd hybrydowy. W stolicach miast europejskich, jak chociażby w Wiedniu, duża część taksówek to właśnie samochody z napędem hybrydowym. Na marginesie zauważyć należy, że zdecydowanie bardziej oszczędna od tradycyjnej hybrydowa jednostka napędowa wcale nie musi przez to tracić na dynamice. Najlepszym przykładem jest wyprodukowany przez Toyotę bolid TS040 z napędem na cztery koła i mocą 1000KM, który w tym roku zwyciężył już dwukrotnie w zawodach formuły FIA WEC. Samochód z napędem hybrydowym naprawdę dobrze się prowadzi. Nasz zespół redakcyjny doświadczył tego, testując samochody TOYOTY: AURIS, PRIUS. Prowadzenie hybrydy niewątpliwie różni się nieco od prowadzenia konwencjonalnego auta. Na pewno jest prostsze, gdyż całą skomplikowaną koordynacją układu hybrydowego zajmuje się planetarna przekładnia i mikroprocesor. Kierowca tylko przyspiesza, zwalnia i kieruje – nie musi nawet wciskać sprzęgła ani zmieniać biegów. Prowadzenie samochodu hybrydowego sprawi wielką przyjemność zarówno kierowcom lubiącym płynną jazdę, jak i miłośnikom tej zdecydowanie bardziej dynamicznej. Pierwsi docenią elastyczność, cichą pracę i oszczędność hybrydy (odczuwalną zwłaszcza w miejskich korkach), brak wibracji oraz komfort bezstopniowej przekładni. Drudzy mają do dyspozycji tryb sportowy, łączący moc dwóch silników. No i tutaj pojawia się pytanie, czy wybrać samochód z silnikiem benzynowym o małej pojemności i dużej mocy, diesla o niskim zużyciu paliwa czy opisywaną hybrydę? Każdy ma swoje wady i zalety. Nowoczesne, turbodoładowane silniki benzynowe, osiągające dużą moc przy małej pojemności, to konstrukcje bardzo wysilone i wrażliwe na przegrzanie, a w efekcie podatne na uszkodzenia. Napęd hybrydowy, z silnikiem wolnossącym, pracującym w optymalnym zakresie prędkości obrotowych, jest w porównaniu do silników tradycyjnych znacznie prostszy konstrukcyjnie, a przy tym o wiele trwalszy. Nie bez znaczenia dla wyboru auta jest oczywiście cena. I tu już spieszymy z wyjaśnieniem. Ceny samochodów z napędem hybrydowym są porównywalne do cen analogicznych pojazdów z silnikami diesla i tylko nieznacznie wyższe od cen samochodów z silnikami benzynowymi. Po prostu samochody hybrydowe są lepiej wyposażone

w standardzie niż wersje konwencjonalne. Dzięki niższym kosztom eksploatacji – mniejszemu zużyciu paliwa oraz niższym kosztom serwisowania – różnica ceny zwraca się już po około 2 latach użytkowania. Z pewnością kierowcy samochodów hybrydowych są zadowoleni ze swoich aut, bo znaczna większość z nich, kupując następny samochód, wybiera ponownie… hybrydę. Według badań JD Power, lojalność konsumencka wśród właścicieli hybryd wynosi aż 85﹪. Niemniej jednak, Szanowny Czytelniku, przekonaj się o tym sam – przecież jazda testowa nic nie kosztuje. Autoryzowany Dealer Toyota Motor Poland Auto Park Czarnik i s-ka, Sp. J. Kalinówka 18 Kalinówka k/Lublina email: 089@toyota.pl tel. +48 81 534 14 00 fax. +48 81 525 14 29

tekst Piotr Nowacki foto Marek Podsiadło magazyn lubelski 5[20] 2014

37


moto

tekst Piotr Nowacki foto Marek Podsiadło

Na co dzień i od święta – Audi A6

38

magazyn lubelski 5[20] 2014


M

odel Audi A6 należy do klasy wyższej premium. Testowany przez nas model to generacja C7, której debiut przypadł na rok 2011. Sylwetka nadwozia na pierwszy rzut oka nie zniewala, ale po przyjrzeniu się robi bardzo dobre wrażenie. Wtedy widzimy, że Audi A6 to elegancka limuzyna z odrobiną lekkości, finezji, ale i zadziorności. Auto posiada klasyczną sylwetkę nadwozia, a ta, jak wiemy, najdłużej pozostaje młoda. Przez długie lata będzie się więc podobała nabywcom, którzy szukają klasycznego, eleganckiego auta, a nie takiego, które głośno krzyczy o ich zamożności. Jedyną „rysę” na wyglądzie Audi A6 stanowią montowane na rynek polski 16-calowe felgi. Sprawia to wrażenie, jakby w aucie przypadkowo zamontowano opony od żuka, ale ma również dobrą stronę – nierówności naszych polskich dróg są zdecydowanie mniej wyczuwalne. Pomimo tego w obecnej chwili Audi A6 to jeden z większych „graczy” w swojej klasie. Potencjalnego nabywcę auto kusi na wiele sposobów, nie tylko przestronnym wnętrzem, pojemnym bagażnikiem, ale również niewątpliwie wysokim komfortem jazdy. Po zajęciu miejsca za kierownicą bardzo szybko zorientujemy się, co do czego służy, wszystko jest intuicyjne i bardzo proste w obsłudze. Nawet panel sterowania MMI (Multi Media Interface) umieszczony przy dźwigni zmiany biegów poprzez stosunkowo niewielką liczbę przycisków jest prosty w obsłudze i umożliwia łatwe sterowanie telefonem, nawigacją, radiem etc. Funkcje sterowania ukazują się na wyświetlaczu lub na desce centralnej, pomiędzy dwoma zegarami – prędkościomierzem a obrotomierzem. Silnik, w jaki był wyposażony nasz model, to jednostka 2,0 tdi o mocy 177 KM. Wydawać by się mogło, że dla prawie pięciometrowego auta, o masie ponad 1,6 t, to za mało. Nic bardziej mylnego. Samochód bardzo ładnie „zwijał się do lotu”, a deklarowana przez producenta wartość przyśpieszenia na poziomie 8,2 s do 100km/h robi wrażenie. Nie bez znaczenia pozostaje też możliwość skonfigurowania tego modelu według własnych potrzeb. Możemy wybierać pomiędzy dwoma typami nadwozia (limuzyna oraz kombi), ośmioma konwencjonalnymi jednostkami napędowymi (benzyna lub diesel), napędem hybrydowym, napędem na oś przednią lub też stałym napędem na cztery koła (Quattro). Przekonany jestem, że każdy z bardziej zasobnym portfelem w prezentowanym modelu znajdzie coś dla siebie. magazyn lubelski 5[20] 2014

39


sport

Alco Cup 2014 tekst Marek Podsiadło foto Krzysztof Stanek

N

a boiskach Akademickiego Ośrodka Sportowego w Lublinie odbył się Ogólnopolski Turniej Koszykówki Ulicznej Alco Cup. To już siódma edycja tego sportowego wydarzenia. W tegorocznych rozgrywkach najlepszym teamem koszykarskim została Drużyna, która w finale pokonała 12:8 zespół Mustangów (obydwa zespoły z Lublina). Trzecie miejsce przypadło Blue Chips z Lubartowa, w której zagrał między innymi jeden z byłych zawodników Wikany-Startu – Mateusz Prażmo. Publiczność równie gorąco kibicowała konkursowi na ilość wsadów, w którym o zwycięstwo do końca spektakularnie rywalizowali ze sobą Damian Harsze i Michał Wołowski, w przeszłości związany ze Startem Lublin. Tradycyjnie było widowiskowo i bardzo sportowo.

40

magazyn lubelski 5[20] 2014


sport

tekst Maciej Skarga foto Krzysztof Stanek

SERNIKI 2014 magazyn lubelski 5[20] 2014

41


sport

P

ierwszy czerwca tego roku zapisze się złotymi zgłoskami w historii gminnego miasteczka Serniki, położonego w powiecie lubartowskim naszego województwa. Tego dnia bowiem na zakolach Wieprza płynącego przez te tereny odbyły się pierwsze na Lubelszczyźnie regaty między UMCS i Uniwersytetem Przyrodniczym. W imprezie tej, nazwanej przez jej pomysłodawcę Stanisława Marzędę, Wójta Gminy Serniki, „Oxford – Cambridge I Regaty Serniki 2014 r.” wzięło udział osiemnaście kajakowych dwójek. Po dziewięć z każdej uczelni. Startując w Wólce Rokickiej i pokonując z biegiem rzeki trasę o długości 3,5 kilometra, na pierwszym miejscu w Sernikach pojawiły się osady: kobieca (Joanna Niezgoda i Izabela Filipiak – Uniwersytet Przyrodniczy), męska (Paweł Pik i Jakub Szopa – Uniwersytet Przyrodniczy) oraz żeńsko-męska (Agata Kuźma i Maksymilian Bartuzi z UMCS). Generalnie zatem zwyciężył Uniwersytet Przyrodniczy, otrzymując Puchar Wójta Gminy Serniki. Na tej samej trasie rywalizowali także mieszkańcy gminy i wśród nich jako pierwsi na mecie pojawili się panowie Michałowie z Czerniejowa. Dopingujący swoich zawodników Ryszard Dębicki, prorektor do spraw badań i współpracy międzynarodowej UMCS, i Andrzej Marczuk, dziekan Wydziału Inżynierii Produkcji Uniwersytetu Przyrodniczego, byli jednoznaczni w swojej opinii, stwierdzając, że jest to znakomita forma integracji, zarówno międzyuczelnianej, jak też i studentów ze społecznością tak ciekawych przyrodniczo terenów.

42

magazyn lubelski 5[20] 2014

A mieszkańcy? Ci tłumnie zebrani na mecie witali oklaskami załogi i bawili się znakomicie przy szantach śpiewanych przez zespół „Syndrom beczki”. Wyrażali także pewność, że dzięki takiemu wydarzeniu oraz poznaniu piękna czystych ekologicznie terenów nad Wieprzem jeszcze więcej niż do tej pory osiedli się tu na stałe mieszkańców miast. Zwłaszcza z Lublina. I jest to świetny pomysł promowania ich gminy. – Mając wspaniałą rzekę i nad nią tyle zdrowych zielonych terenów, warto takie imprezy organizować – stwierdził Krzysztof Paśnik, mieszkaniec Lubartowa, gratulując w imieniu Marszałka Województwa Lubelskiego Krzysztofa Hetmana nie tylko zwycięzcom regat, ale i pozostałym kajakarzom, którzy wzięli w nich udział. A wójt gminy natychmiast dodał: – Lubelszczyzna jest piękna i kolejne regaty na pewno już za rok o tej samej porze odbędą się w Sernikach. Warto zatem zawczasu wpisać tę imprezę do swego turystycznego kalendarza.


magazyn lubelski 5[20] 2014

43


natura

tekst i foto Cezary Michalec

Obuwik nie-pospolity M

ęża nie ma w domu. Wyjechał na Roztocze zapylać storczyki – zdarzyło się powiedzieć do telefonu mojej żonie. Podglądanie storczyków to jedno, ale czynny udział w ich życiu seksualnym był dla mnie czymś nowym i bardziej fascynującym. Wziąłem na siebie ten „obowiązek” (za zgodą żony, oczywiście) w ramach programu ratowania kilku gatunków rodzimych tej ginącej, a niezwykłej grupy roślin. A sztuczne zapylanie stało się niezbędną praktyką przy rosnącej chemizacji rolnictwa i wymieraniu kolejnych gatunków naturalnych zapylaczy storczyków. Zanikanie naturalnych łąk, muraw kserotermicznych na rzecz jednogatunkowych upraw rolniczych bogatych w pyłek i nektar odwraca uwagę owadów – potencjalnych zapylaczy – od nielicznych storczyków. A poza tym, proces zapylania u storczyków odbywa się w specyficzny sposób. Jeśli jest się pszczołą, pszczelnikiem lub choćby zwykłą muchą, zapylanie kwiatów innych gatunków jest bardzo proste. Przysiąść, potrzepotać skrzydełkami, liznąć trochę nektaru, złapać pyłku na grzbiet i dalej w drogę. Ale inteligentne storczyki przez miliony lat ewolucji wytworzyły bardziej skomplikowany, wyrafinowany sposób zapewnienia sobie ciągłości gatunku. Zabieg przenoszenia materiału genetycznego przez owada odbywa się jego kosztem bez jakiejkolwiek nagrody w postaci nektaru, wymaga wiele wysiłku, a często kończy się dla niego źle. Kwiat o skomplikowanej budowie, bywa, że imitujący owada (osobnika żeńskiego) kształtem, a zdarza się, że także zapachem (dwulistniki), wabi samca, który

44

magazyn lubelski 5[20] 2014

staje się narzędziem w procesie reprodukcji storczyka. Zadziwiający proceder daje w efekcie niewiarygodnie duże ilości nasion, często przekraczające milion w jednej torebce nasiennej. Te już dalej będą roznoszone przez wiatr. Tak jest też z naszym najpiękniejszym i największym krajowym storczykiem – obuwikiem pospolitym. Pułapkowe kwiaty obuwika wabią swoim cytrynowo-waniliowym zapachem błonkówki z rodzaju Andrena. Owad, pośliznąwszy się na gładkim i zawiniętym do środka brzegu warżki, na której usiadł, zwabiony odurzającym zapachem, traci równowagę i wpada do wnętrza pułapki. Na dnie warżki znajdują się soczyste włoski, które owad zjada. Po nasyceniu się, aby wydostać się z pułapki, musi najpierw przecisnąć się pod kopytkowatym znamieniem


słupka, ocierając się o jego chropowatą powierzchnię grzbietem i bokami. O ile więc owad posiada na sobie pyłek z innych kwiatów obuwika, to przylepi go teraz do znamienia, powodując krzyżowe zapłodnienie kwiatu. Następnie przeciska się między brzegiem warżki a ścianą prętosłupa, zbiera z pylników lepki (i smaczny) pyłek na bokach swego ciała, przenosząc go w dalszej kolejności na inne kwiaty. Sztuczne zapylanie obuwika oczywiście omija wpadanie w pułapkę i sprowadza się do prostego przeniesienia grudki pyłku przy pomocy np. wykałaczki na znamię. Ten prosty zabieg, poza działaniem na rzecz ochrony gatunkowej, ułatwia też hodowlę i krzyżowanie rośliny z pokrewnymi gatunkami obuwika w tworzeniu pięknych hybryd dla ogrodnictwa. Nasz region został wyjątkowo hojnie obdarzony przez naturę w storczyki, zarówno leśne, jak i łąkowe. Odpowiada im wapienne podłoże, klimat, w którym nie brakuje ekstremalnych niskich i wysokich temperatur, niestraszne im susze i wiosenny nadmiar wody. Jedyne, co im NAPRAWDĘ szkodzi, to nieprzemyślana działalność człowieka, gatunku, który od niedawna towarzyszy im w ich trwającej miliony lat ewolucji. Trudno określić, co stanowi największe zagrożenie z naszej strony. Łąkowe gatunki znikają razem z zanikającymi naturalnymi łąkami zastępowanymi koszonym, obficie nawożonym i obsiewanym obcymi gatunkami wysokowydajnym rezerwuarem paszy. W sąsiedztwie łąk powstały intensywnie uprawiane pola i sady, w których niezbędna jest ochrona przed chorobami i szkodnikami. Wszystko to oddziałuje zarówno na

dziką florę, wodę, jak i świat owadów, bez których nie zostanie zachowana genetyczna ciągłość. Nadzieją jest ujęcie potrzeb dzikiej przyrody w planowaniu rolniczej produkcji, propagowanie upraw organicznych i tworzenie stref ochronnych.

Żródło:„Ochrona Przyrody” 1976 R.41 Maria Świeboda Rozmieszczenie obuwika pospolitego Cypripedium calceolus w Polsce

Leśne gatunki storczyków wymierają z powodu nadmiernego zacienienia i zmian w glebie wskutek zbyt szybkiego wzrostu drzew, pod którymi przyszło im w ostatnim stuleciu żyć. Szkody wojenne i intensywna produkcja leśna całkowicie zmieniły skład gatunkowy lubelskich lasów. Większość gatunków storczyków była związana symbiotycznie z wolno rosnącymi gatunkami liściastymi: bukami, dębami, które dodatkowo wzbogacały ściółkę leśną we wspaniałą próchnicę. Drzewa i ściółka dawały schronienie setkom gatunków fauny i flory. Tworzyło to w efekcie niezwykle bogatą bioróżnorodną kompanię żyjącą w harmonii. Szczęśliwie ostatnie lata przynoszą wielkie zmiany w podejściu leśników do bioróżnorodności i ochrony gatunkowej. Lasy Państwowe chronią swoje przyrodnicze skarby poprzez ostoje, leśne rezerwaty i umiejętnie prowadzoną gospodarkę leśną. Gorzej, a nawet famagazyn lubelski 5[20] 2014

45


talnie, dzieje się w lasach prywatnych. Tu nie wystarczą regulacje prawne, potrzebne są zmiany w świadomości ekologicznej właścicieli lasów. Często projektowane rezerwaty storczykowe leżą na gruntach prywatnych i przekonanie gospodarzy do potrzeby ochrony trafia na duży opór. Być może rozwiązaniem byłby solidny argument finansowy w postaci wsparcia dla zachowania nieużytkowanych fragmentów lasu. A teraz pora na bicie się w pierś. Ogrodnicy, botanicy amatorzy, działkowcy. Jesteśmy poważnym zagrożeniem dla dzikich orchidei. Nasza nieopanowana potrzeba przesadzenia storczyków do ogródka sprawia, że wyginęły ich tysiące w Tatrach, na Mazurach, wokół Krakowa, na Rozewiu. Lubelszczyzna też ma swój niechlubny wkład w ten proceder. W 1947 roku zaprojektowano dla obuwika 3-hektarowy rezerwat między Kazimierzem a Puławami. Niestety, w prasie opublikowano szczegóły planowanego miejsca. I niedoszły rezerwat stał się mekką żądnych wzbogacenia własnego ogrodu w niezwykły kwiat. I obuwik przepadł. Znalazłem jeden jedyny egzemplarz posadzony pod dużym świerkiem w gospodarstwie niespełna kilometr od niedoszłego rezerwatu. Właścicielka, starsza pani, przypomniała sobie, jak dawno temu wykopała w wąwozie sadzonkę i przesadziła koło domu. Niebagatelne odkrycie. Daje bowiem szanse – jeśli jest to egzemplarz miejscowy – na odtworzenie straconej populacji. Wymaga to jednak wieloletniej pracy zarówno laboratoryjnej, jak i w terenie. Wzorcem może być „Projekt Sainsbury” w Anglii, któremu kibicuję od początku; tam z jednego istniejącego egzemplarza obuwika odtworzono kilkutysięczną kolonię. I krążą już wokół niej naturalne i sztuczne zapylacze. Czego Państwu i sobie życzę.

46

magazyn lubelski 5[20] 2014


natura

tekst Marta Mazurek foto Marek Posiadło

Tam, gdzie nie trzeba kosić trawy

J

est ich kilkadziesiąt. Cztery samce, reszta łanie danieli. Piękne i dostojne. Na początku nieufne. Podchodzą do człowieka, kiedy zobaczą w jego ręku chleb. Samice trzymają się razem w mniejszych grupach albo w stadzie. Biegają po otwartej trawiastej przestrzeni. – Kiedyś wzdłuż ogrodzenia rosły drzewa, ale jak samce gubiły poroża, to tak obcierały się o te drzewa, że w końcu nic z nich nie zostało – mówi Robert Furdal, hodowca danieli z Niedrzwicy Dużej koło Lublina. Daniele (łac. Dama dama) przypominają jelenie. Do Polski przywędrowały z Azji Mniejszej w XVIII w. Daniel jest mniejszy od jelenia, a długość jego ciała wynosi 130–150 cm, przy wysokości w kłębie około 100 cm. Podobnie jak u innych przedstawicieli jeleniowatych, samiec posiada poroże, które zrzuca co roku wiosną, a potem na jego miejsce wyrasta nowe. Dorosłe osobniki dożywają 20 lat. Są roślinożerne, choć same stanowią łup dla drapieżników. Pożywiają się pędami drzew, trawą. Lubią kasztany, żołędzie i jagody, ale zdecydowanie ich największym przysmakiem są młode liście drzew i krzewów. – Jeśli jest porządne pastwisko ze swobodnym wypasem i dobre stado zarodowe, to hodowla nie powinna być problemem. Tutaj daniele czują się bardzo dobrze.

Jak widać, najbardziej smakuje im trawa. Mógłbym w ogóle nie korzystać z kosiarki – śmieje się przedsiębiorca budowlany Robert Furdal, który od trzech lat hoduje daniele hobbystycznie. Na jego posesji w Niedrzwicy Dużej znajduje się kilkadziesiąt osobników. Mają do swojej dyspozycji wybieg i drewniane zadaszenie, z którego chętnie korzystają zimą. Również na Lubelszczyźnie znajduje się jedna z największych hodowli tych zwierząt w Polsce. W Przytocznie na ponad 30 hektarach biega ponad pół tysiąca danieli. Część z nich jest eksportowana. Hodowcy podkreślają wartość odżywczą mięsa danieli, które w porównaniu z innymi zawiera dużo żelaza i białka oraz ma znacznie mniej tłuszczu. Daniele są również atrakcją gospodarstw agroturystycznych.

magazyn lubelski 5[20] 2014

47


Świdnik – miasto idealne tekst Grażyna Stankiewicz foto Marek Podsiadło, archiwum

48

Skrzyżowanie obecnych ulic Niepodległości i Kardynała Stefana Wyszyńskiego

magazyn lubelski 5[20] 2014


Z

jednej strony ryzality, gzymsy, attyki i reprezentacyjne fasady. Z drugiej strony nazwy ulic – Świerczewskiego, Sawickiej, Buczka, 22 Lipca. Tak można opisać wiele miast i osiedli mieszkaniowych, które powstały w Polsce w epoce realizmu socjalistycznego. Ale architektura ma to do siebie, że z wiekiem nabiera charakteru. Zwłaszcza jeśli ma już 60 lat.

Bodaj najczęściej cytowaną w prasie historią związaną z początkiem Świdnika jest fakt wbicia łopaty przez urzędników z Warszawy w pole w sąsiedztwie Adampola i stwierdzenie, że tutaj powstanie miasto. Faktycznie, przyszłe miasto posiadało dogodne położenie ze względu na łatwe do zagospodarowania obszary leśne oraz linię kolejową łączącą przed wojną Lublin z Kowlem, a także rozbudowywaną właśnie drogę dojazdową do Lublina. Z uwagi na strategiczne znaczenie WSK miało być umiejscowione dwa kilometry od wytwórni na parceli między lasem adampolskim a obecnym lubelskim osiedlem Felin. Jednak strach przed wybuchem wojny atomowej zadecydował o przeniesieniu lokalizacji osiedla w pobliże wznoszonego właśnie zakładu. Pochodzący spod Piask Henryk Wójcik przyjechał tu w 1951 roku. Wprawdzie zrobiono już podkopy pod pierwsze bloki mieszkalne, ale dookoła ciągle jeszcze były lasy i pola. Miał 22 lata i jak całe jego pokolenie chciał budować Polskę. Był jednym z najmłodszych nadzorujących gigantyczne jak na Lubelszczyznę przedsięwzięcie, jakim było wznoszenie osiedla mieszkaniowego dla robotników budujących Wytwórnię Sprzętu Komunikacyjnego. – Nie było żadnego architekta ani biura architektonicznego. Wszystkie plany budowy miasta przywożono w teczce z Warszawy. My tylko mieliśmy wykonywać to, co postanowiono w stolicy. Do Świdnika przywożono wówczas gruz budowlany z Warszawy, Szczecina i Torunia. Nawet po 40 wagonów dziennie – wspomina pierwsze miesiące swojej pracy Henryk Wójcik. Faktyczna historia przyszłego miasta zaczęła się w sąsiedztwie dzisiejszego dworca kolejowego. Nadal znajduje się tu kilkanaście parterowych baraków, które wówczas były noclegownią dla budowniczych osiedla i wytwórni. Baraki wąskie, długie i parterowe z wyraźnie zaznaczonymi szczytami w formie nawiązującej do renesansowych attyk i klasycystycznych tympanonów. Spomiędzy baraków przy ul. Kolejowej wyróżnia się budynek dawnego kina Przodownik (późniejszy klub Iskra i kino Lotnik), przed którym został wzniesiony z okazji święta 22 Lipca drewniany łuk triumfalny z napisem Witamy w socjalistycznym Świdniku. Była to stylizowana na antyczną drewniana konstrukcja wysokości około 2,5 metrów. Prowizoryczne baraki stanęły również w pobliskim Franciszkowie. Ich żywotność była obliczona na 10 lat. Kilkadziesiąt z nich nadal służy siedzibom firm, hurtowni i magazynów. Część została przewieziona do Kraśnika Fabrycznego, aby zapewnić zaplecze socjalne dla budowniczych fabryki Łożysk Tocznych. Można więc zaryzykować twierdzenie, że prowizoryczne baraki dały początek świdnickiemu socrealizmowi.

Nowa idea, nowy czyn

Do II wojny światowej Świdnik funkcjonował jako wieś letniskowo-uzdrowiskowa Adampol oraz ośrodek aprowizacyjny dla Centralnego Okręgu Przemysłowego. W położonym 9 km na wschód od Lublina Adampolu działała szkoła pilotów oraz lotnisko. Decyzja o budowie WSK oraz zespołu przyzakładowych osiedli dla 10 tysięcy osób zapadła w 1949 roku. W tym samym roku, w którym w Polsce została wprowadzona w sztuce i literaturze koncepcja realistycznej formy i socjalistycznej treści, czego najlepszym przykładem był otwarty w 1955 roku warszawski Pałac Kultury i Nauki. Zasada była prosta. Architektura, muzyka, literatura, malarstwo stały się rodzajem komunikatu społecznego o przewodniej myśli panującego systemu. Żeby komunikat był skuteczny, należało go zwizualizować. W przypadku architektury główny nacisk został położony na sztukę klasycystyczną czerpiącą z kultury antyku. W krajach totalitarnych to nic nowego, na tym samym bazowała ideologia faszystowska, czego odzwierciedleniem był m.in. projekt kancelarii Trzeciej Rzeszy. Tak więc niewykształcony proletariat miał być pod wrażeniem dostępności przywilejów. A zamieszkanie w budynkach nawiązujących stylistycznie do dworów i pałaców miało być nagrodą. Idea budowy ośrodków miejskich dla przemysłu narodziła się w ZSRR po wybuchu rewolucji październikowej, a jej symbolem stały się Magnitogorsk, Stalinsk, Leninsk, Kuznieck, Zaporożje czy Komsomolsk nad Amurem. Realizowany w Polsce w okresie 1950–1955 plan sześcioletni zakładał realizację ośrodków miejskich i osiedli robotniczych w sąsiedztwie zakładów przemysłowych lub na obrzeżach już istniejących miast. Zatrudnienie znajdowali przyjezdni z całej Polski. – Jak się otworzy książkę telefoniczną z lat 70., to po brzmieniu nazwisk można się zorientować, jaki to był zlepek ludzi. Była też taka koncepcja, żeby mieszać inteligentów i robotników. W jednej klatce schodowej mieszkali obok siebie pod czwórką lekarz, a pod szóstką robotnik – wspomina Krzysztof Pasaman, który wychował się w budynku przy ul. Wyspiańskiego. W myśl ideologii komunistycznej nowe organizmy miejskie miały być samowystarczalne, tak aby żyjący tu chłoporobotnicy nie mieli potrzeby wychodzenia poza własny krąg. Stąd dbałość o zaplecze kulturalno-socjalne. Wraz ze wznoszeniem osiedli i hoteli robotniczych powstawały punkty usługowo-handlowe oraz domy kultury, których oferta miała zdominować potrzeby religijne. Nic więc dziwnego, że pierwszy kościół katolicki został wzniesiony w Świdniku dopiero w 1987 roku. Założenia planu sześcioletniego doprowadziły do monopolu gospodarki mieszkaniowej i standaryzacji budownictwa. To dlatego będąc w Krakowie, we Wrocławiu, Bia magazyn lubelski 5[20] 2014

49


Dawne Kino Przodownik

łymstoku czy Świdniku, mamy uczucie déjà vu. Te same parametry, rozkłady mieszkań i bliźniaczo podobne do siebie bryły budynków mieszkalnych. Osiedle robotnicze w Świdniku zostało zaprojektowano na planie krzyża, który wyznaczają dwie główne ulice miasta: Niepodległości (dawna Sławińskiego) i Wyszyńskiego (dawna 1 Maja). Większość zabudowań mieszkalno-usługowych powstało w latach 1951–1953, zapełniając trzy kolejne kwartały miasta. Budynki czwartej ćwiartki powstały dopiero w latach 1959–1961 i zdecydowanie odróżniają się od wcześniejszej zabudowy. Jako pierwsza w Świdniku powstała ul. Okulickiego (dawna

Kino Przodownik z widocznym fragmentem łuku tryumfalnego

50

magazyn lubelski 5[20] 2014

Świerczewskiego) z ciągiem domów umiejscowionych równolegle do torów kolejowych vis-à-vis lasu oddzielającego przyszłe osiedle od WSK. Liczyła 14 dwupiętrowych budynków z balkonami. W sąsiedztwie znalazł się żłobek oraz punkty usługowe w parterze jednego z budynków mieszkalnych ul. Wyspiańskiego (dawna 22 Lipca). Pierwotnie budowa miasta była podporządkowana idei zorganizowania pieszego traktu z dzisiejszej ul. Okulickiego do WSK na wzór innych miast przemysłowych, gdzie robotnicy przemieszczali się do kombinatów i fabryk reprezentacyjnym traktem zabudowanym architekturą lub terenami rekreacyjnymi. Na pierwszym etapie wznoszenia osiedla oś wyznaczała ul. Fabryczna, prowadząca z pierwszego kwartału zabudowań przez tory kolejowe tam, gdzie kolejno powstały kombinat lotniczy, stołówka WSK, budynek Komendantury Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz w latach 60. kompleks sportowy z basenem olimpijskim i kortami. Dzięki temu pracownicy WSK podążali do pracy przez park ozdobiony efektownymi kompozycjami kwiatowymi. – Z dzieciństwa pamiętam, jak chodziliśmy przez park, gdzie były najładniejsze gazony na całej Lubelszczyźnie. Chodziłem z siostrą pod bramę WSK-PZL, przed godziną 15.00 czekaliśmy tam na mamę, która tamże pracowała – wspomina burmistrz Świdnika Waldemar Jakson. Z kolei Krzysztof Pasaman z dużą ekspresją podkreśla możliwości, jakie dawały obiekty rekreacyjne w Świdniku. – To było niebywałe, co ci ludzie zrobili dla Świdnika. Z innymi dzieciakami ciągle siedzieliśmy albo na basenie, albo na lotnisku. Były takie możliwości, że zostałem wyczynowym pływakiem i zrobiłem kurs spadochronowy.


Serce miasta

Główną arterią Świdnika została ul. Niepodległości z reprezentacyjnymi fasadami budynków, które połączono bramami w kształcie luków wysokości pierwszego piętra. W tym przypadku parter pełni funkcję usługową (sklepy i gastronomia). Budynki przy centralnej ulicy miasta cechuje powściągliwość dekoracyjna nieprzystająca do założeń realizmu socjalistycznego. Nie był to jednak wybór tylko konieczność. Względy finansowe wzięły górę nad względami ideologicznymi i artystycznymi. Budowniczowie Świdnika opierali się na tradycyjnym systemie murarskim, jedynie gdzieniegdzie stosując elementy gotowe, jak np. stropy z żelbetonu. Ich mocna konstrukcja miała chronić mieszkańców budynków przed ewentualnym atakiem atomowym. Z tego też względu w trzech budynkach mieszkalnych na terenie Świdnika znajdują się schrony przeciwatomowe. Wbrew ideologicznej koncepcji miasta socjalistycznego plan Świdnika nie uwzględnił centralnego placu, tak potrzebnego na ideologiczne wiece i manifestacje. Przy głównym skrzyżowaniu projektanci zostawili cztery niezagospodarowane place. Kolejno wzniesiono tu monolityczną bryłę gmachu, w którym mieściły się siedziby Miejskiej Rady Narodowej i Komendy Milicji Obywatelskiej. Budynek powstał w 1961 roku, ale stylistycznie nawiązuje do wcześniejszej zabudowy ul. Niepodległości. Centralny plac, według projektu Jana Malmona, powstał dopiero z okazji 25-lecia PRL na parceli, która początkowo było składem materiałów budowlanych. W 1969 roku największa wolna przestrzeń w śródmieściu Świdnika, nazywana placem Bolka i Lolka, stała się faktycznym centrum miasta ze stanowiskami pomnikowymi, zieleńcami i fontanną.

Odnowiony barak przy ulicy Kolejowej

Projekt architektoniczny z archiwum PEGIMEK w Świdniku REKLAMA

Bez dwóch zdań Świdnik wypełniał swoją socjalną rolę wobec obywateli, stwarzając im dogodne warunki życia. Nawet hotele robotnicze przy ul. Słowackiego zostały zaprojektowane z myślą o ich lokatorach. Trzy- lub dwupiętrowe, z rozległym balkonem nad wejściem do budynku, kolumnami podtrzymującymi strop, centralnie zaprojektowanymi schodami, świetlicą, pomieszczeniami administracyjnymi i dwu- lub czteroosobowymi pokojami ze wspólną kuchnią i łazienką w korytarzu. Rozwijające się miasto nie mogło zostać pozbawione budynków wychowawczo-edukacyjnych. W duchu eklektyzmu architektonicznego zbudowano przedszkola i żłobek, a także częściowo szkoły. Wszystkie w otoczeniu zieleni.

Wtedy i teraz

Jak ocenić architekturę śródmieścia Świdnika po upływie 60 lat? Na terenie miasta znajduje się obecnie 80 obiektów w wersji socrealistycznej, które stanowią przykład eleganckiej, lekko klasycyzującej architektury z wyważonymi proporcjami między kompozycją całości, kameralną wysokością budynków i pozbawioną komunistycznej demagogii dekoracją. Świdnik powstaje w tym samym magazyn lubelski 5[20] 2014

51


czasie, co Nowa Huta i Nowe Tychy, jednak zarówno bryłę, jak i dekorację architektoniczną potraktowano tu minimalistycznie. – Architekturę socrealizmu postrzegam jako kontynuację przedwojennego modernizmu, tyle że ubraną w polityczną sukienkę. Gdyby z warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki zdjąć te wszystkie dekoracje, to w czym bryła pałacu ustępowałaby najlepszym realizacjom modernistycznym w Nowym Jorku? Pamiętajmy, że architekturę lat 50. projektowali najlepsi spece od przedwojennego modernizmu. Budynek dawnego Komitetu Partii w Lublinie zaprojektował Czesław Doria-Dernałowicz i to ciągle jest ponadczasowa architektura. Jeśli chodzi o Świdnik, to mam do niego sentyment. Jest on znakomitym przykładem miasta, w którym planowo została ukształtowana wspólna przestrzeń publiczna , to o co walczą dziś aktywiści na rzecz poszanowania czy tworzenia takich miejsc – mówi architekt Jadwiga Jamiołkowska. Rzeczywiście, to, co w krajobrazie Świdnika jest bezcenne, to tereny zielone. Budowa miasta wpasowała się w zastany drzewostan, który przeobraził się w pasaże zieleni, zadrzewione trakty piesze, skwery i osławione świdnickie gazony, o które dbano przez cały okres PRL. Jednak są też minusy. Wzniesienie miasta na planie krzyża znacznie ograniczyło możliwości dalszego rozwoju aglomeracji np. pod względem komunikacyjnym (na przełomie lat 50. i 60. normą w Świdniku było m.in. planowanie miejsc parkingowych w stosunku pięć samochodów na tysiąc mieszkańców). Również to, czego nie udało się zrealizować w Świdniku, to rozlokowanie budyn-

52

magazyn lubelski 5[20] 2014

ków instytucji kulturalnych w śródmieściu. Mimo to Świdnik postrzegany jest jako miasto, w którym bardzo dobrze się mieszka. – Architektura Świdnika sprzed 60 lat obroniła się. Jej socjalny charakter przełożył się na to, że w mieście jest dużo zieleni, piesi korzystają z chodników obsadzonych drzewami, a przedszkola są otoczone ogrodami. Centrum miasta na szczęście ma niezbyt wysokie budynki, więc jest kameralnie, a nawet stylowo. Ludziom też dobrze się mieszka w starej dzielnicy miasta, więc tę schedę po socrealizmie postrzegamy jako coś pozytywnego – podkreśla Waldemar Jakson, burmistrz Świdnika. Prawa miejskie Świdnik otrzymał w 1954 roku. Dwa lata później nastąpił odwrót od koncepcji architektury socjalistycznej w treści i realistycznej w formie. Z kolei w 1960 roku podczas sesji naukowej socjologów i urbanistów w Kazimierzu nad Wisłą, negując socjalne zdobycze socjalistycznego Świdnika, zostały wypunktowane obszary rozwojowe miasta. Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Świdniku podjęło uchwałę o oddaniu kilku tysięcy nowych izb mieszkalnych i nowego domu kultury. W efekcie tego, co wydarzyło się w budownictwie Świdnika w latach 60.–90., zmieniła się stylistyka miasta jako całości. Na szczęście śródmieście niezmiennie dobrze wygląda i równie dobrze się miewa. Zwłaszcza jak na sześćdziesięciolatka. Zdjęcia dawnego Świdnika pochodzą z Archiwum Urzędu Miasta Świdnik. Więcej na www.historia.swidnik.net

Budynek mieszkalno usługowy przy ul.Niepodległości


księgarnik się myśl napisania książeczki wspólnie z grupą lokalnych poetów. Do tekstów członków Włodawskiej Grupy Literackiej „Nadbużańska Fraza”: Teresy Marii Ciodyk, Zofii Iwaniuk, Krystyny Kaszczuk, Edyty Lodwich, Jana Niemierko-Masiukiewicza, Marzeny Piotrowskiej-Dedera, Czesławy Michańskiej, Władysławy Wójcik dołączono utwory Krystyny Wiśnickiej z Chełma i Kazimiery Pawluk ze wsi Dołhobrody. Książkę zilustrował Mateusz Zarczuk, współpracujący z chełmskim wydawnictwem TAWA. Gościnność rodzinnych stron wraz z życzeniami szczęścia dla dzieci znajdziemy w rozpoczynającym tekście „Ziemio Poleska!” autorstwa Aldona Dzięcioła. W tomiku znalazły się wiersze o szarych i uszatych zajączkach z Woli Uhruskiej, o słowiku z Dołhobród, o zupie grzybowej i szarlotce u babci, o ropusze nadbużańskiej. Poeci opowiadają najmłodszym Kazimierz Dolny. Przewodnik po mieście iemal każdy mieszkaniec Lubelszi okolicach, pod redakcją Zbigniewa Nestero- o spacerze ulicami Włodawy i wsłuchiwaczyzny czuje się ekspertem od wicza, Wydawnictwo Gaudium, Lublin 2014. niu się w tętno miasta, o pani jesieni, któKazimierza, a większość z nas odczuwa ra idzie „mostkiem ponad Bugiem”. Jest sobie tylko znane nostalgie i wspomniewspaniała laurka dla taty, portret dziadka nia. Kazimierz przemierzamy, znając jego i życzenia dla babci. W opisach wiosny, dobre i złe strony, sobie dobrze znanymi lata, jesieni i zimy dzieci odnajdą – może ścieżkami. Tymczasem jest to miasteczko, zbyt odległy i mało znajomy – nastrój które należy nie tylko do nas i które bywa dawnych dni. Spotkają się z niecodzienodkryciem dla coraz to nowych przybynym widokiem kózki z bródką czy stracha szów. A warto przy okazji wspomnieć, na wróble. Ale odnajdą też znajomego że do zabytkowego miasteczka nad Wisłą bałwana i Świętego Mikołaja niosącego przyjeżdża każdego roku ponad milion wór prezentów. turystów z Polski i zagranicy. „Kazimierz Warto mieć na półce tę książeczkę, boDolny. Przewodnik po mieście i okoligato ilustrowaną, która zaciekawia zjawicach” (Janowiec, Rąblów, Bochotnica, skami przyrody, inspiruje do obserwoSkowieszynek, Wylągi, Albrechtówka, wania natury, która wprowadza w świat, Miećmierz, Wierzchoniów) jest poręczgdzie „przepiękne chóry ptasie niosą nym wydawnictwem o dopuszczalnym szczęście w pełnej krasie” i gdzie zdarzają ciężarze, przejrzystej strukturze i wysię nawet „nadbużańskie figle liter”. starczającej jak na turystyczne wędrówki (Joanna Szubstarska) treści autorstwa Jadwigi Teodorowicz-Czerepińskiej, Dariusza Kopciowskiego, Włodawska Grupa Literacka „Nadbużańska Waldemara Odorowskiego i Jacka Fraza”, Poleskie bajanie. Wiersze dla dzieci, Studzińskiego. Znajdują się tu interesująpraca zbior.a p. red. Aldona Dzięcioła ce informacje dotyczące historii KazimieWyd. TAWA, Chełm – Włodawa 2014. rza, opisy miejscowych zabytków i atrakcji ydane przez Włodawską Grupę Lioraz inne przydatne informacje praktyczteracką „Nadbużańska Fraza” wierne, dotyczące tras zwiedzania, zakwaterosze dla dzieci pt. „Poleskie bajanie” zostawania, gastronomii, komunikacji i oferty ły przekazane najmłodszym czytelnikom kulturalnej, przygotowanej m.in. przez prężnie działające Muzeum Nadwiślańskie, w dniu ich święta – w Dniu Dziecka. W słowie do rodziców, opiekunów i nauczyktóre zresztą było jednym z inicjatorów wydania tej publikacji. Nie mogło zabrak- cieli redaktor wydania Aldon Dzięcioł, poeta, fraszkopisarz, podróżnik, wyjaśnia ideę nąć również map pomocnych podczas kazimierskich wędrówek. Zaletą przewod- powstania książki. Pisze, że inspirujące było zapytanie małej dziewczynki na spotkaniu nika są materiały ikonograficzne pokazujące niegdysiejszy wygląd wielu miejsc, w szkole podstawowej we Włodawie: „Czy pisze pan bajki albo wierszyki dla dzieci?”. których już dziś nie ma, oraz niektórych Wtedy zaczęły powstawać utwory dla założeń architektonicznych. Z kolei słabą stroną przewodnika są zdjęcia. Kazimierz najmłodszych. Początkowo była to „Bajka o leśnym szemraniu” i „Ptasie spotkama wiele fotograficznych twarzy i jest nie”, potem kolejne, wreszcie – pojawiła jednym z najbardziej wdzięcznych dla

W

SCRIPTORES nr 43, Ośrodek „Brama Grodzka-Teatr NN”, Lublin ‒ polska transformacja 1989 ‒1991, Lublin 2014.

N

fotografów polskich miasteczek. Tymczasem to, co widzimy w przewodniku, jest sztampowe i znane od zawsze. W wykorzystanym materiale zdjęciowym zabrakło charme, które powinno oddać to, czego autorzy przewodnika nie byli w stanie odzwierciedlić tekstem. Ponadto niektóre fotografie przedstawiające walory przyrodnicze są mało czytelne. Również grafika poszczególnych stron publikacji bywa toporna, nieprzystająca do całości poruszonych tu tematów i jak mniemam – intencji twórców tej publikacji. Summa summarum długo oczekiwany przewodnik po Kazimierzu Dolnym jest wizytówką miejsca i ma szansę stać się hitem wakacyjnych zakupów, zwłaszcza że trafia na rynek w wersji polskiej i angielskiej. A za jego wydanie chwała pomysłodawcom. (gras)

magazyn lubelski 5[20] 2014

53


muzyka

Jest w orkiestrach jakaś siła... tekst Monika Kołcz foto Daniel Mróz

54

magazyn lubelski 5[20] 2014


„J

est w orkiestrach jakaś siła, lecz ich dzisiaj brak” zaśpiewała w 1970 roku na sopockim festiwalu piosenki Halina Kunicka. Utwór tak spodobał się gościom z Japonii, że zaprosili artystkę na występy do Tokio. Było to bodaj najbardziej spektakularne zaistnienie w świecie polskich orkiestr dętych, choć bez ich bezpośredniego uczestnictwa.

W Polsce orkiestry dęte są synonimem uroczystości górniczych na Śląsku, które przez całe lata PRL-u podkreślały znaczenie hucznie obchodzonych tu Barbórek. Każda większa kopalnia miała swoją muzyczną reprezentację, w wielu z nich ten zwyczaj nadal jest kultywowany. Również na Lubelszczyźnie ruch orkiestrowy jest mocno pielęgnowany. Znakomitą orkiestrą szczyci się lubelska kopalnia Bogdanka, która uświetniła swoim występem m.in. debiut spółki na parkiecie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Ale orkiestry dęte na Lubelszczyźnie to również Mełgiew, Szastarka, Strzyżewice, Lubartów, Potok Górny, Motycz, Borzechów, Aleksandrów i wiele innych miejscowości. Co ciekawe, prawie 50 orkiestr działa przy Ochotniczych Strażach Pożarnych. Najstarszą orkiestrą dętą na Lubelszczyźnie, która cieszy się niesłabnącą popularnością, jest Orkiestra Dęta Gminy Końskowola, która istnieje od pierwszej połowy XVII wieku. Wprawdzie wydarzenia historyczne przerwały działalność orkiestry, jednak już w drugiej połowie XIX wieku kapela z Końskowoli była znanym i liczącym się zespołem wokalno-instrumentalnym w Polsce, o czym z uznaniem wyrażała się ówczesna prasa. Orkiestra nadal jest w dobrej formie i czynnie udziela się w uroczystościach państwowych, kościelnych i strażackich na terenie całego powiatu puławskiego. Orkiestra to wieloletnia tradycja, która łączy pokolenia. Dlatego w lokalnych orkiestrach dętych nie istnieje podział wiekowy. Gra każdy, i stary, i młody.

Wystarczą chęci i próbowanie sił w coraz to nowym repertuarze, orkiestra dęta to nie tylko konkursy i festiwale. To przede wszytskim występy na festynach, podczas uroczystości kościelnych i przy innych okazjach. Więc siłą rzeczy repertuar musi być bogaty. Instrumenty dęte, które są obowiązkowe w każdej orkiestrze, to instrumenty dęte drewniane, czyli flet, obój, fagot, klarnet, saksofon, instrumenty dęte blaszane, jak trąbka, róg, puzon, tuba, a także instrumenty perkusyjne: werbel, bęben wielki, czynele. Fenomen orkiestry dętej polega na dynamicznym, żywym brzmieniu granej muzyki, która nie pozostaje obojętna na słuchacza. Żadna orkiestra dęta nie obędzie się bez kapelmistrza, który nie tylko dyryguje muzykami, ale dba też o dobrą atmosferę w zespole oraz o profesjonalizm gry. A ponieważ orkiestry dęte to nie tylko dźwięk, ale i wygląd, dlatego wiele zespołów występuje w tradycyjnych strojach, które mają odniesienie do tradycji danej społeczności. Festiwale Orkiestr Dętych cieszą się dużym zainteresowaniem publiczności. Najstarszy festiwal w Polsce, który propaguje muzykę instrumentów dętych, istnieje już 42 lata i odbywa się w Inowrocławiu. Najbardziej znanym festiwalem na Lubelszczyźnie jest Międzynarodowy Festiwal Orkiestr Dętych w Puławach, który ma miejsce we wrześniu. Biorą w nim udział zespoły z Lubelszczyzny i zza wschodniej granicy. W ubiegłym roku Puławy gościły między innymi orkiestry dęte z Lwowa i Kijowa. magazyn lubelski 5[20] 2014

55


56

magazyn lubelski 5[20] 2014


REKLAMA

magazyn lubelski 5[20] 2014

57


galeria

Matematycznie Humanistycznie

Malarsko

foto Tomasz Michalak

A

bsolwentka Wydziału Matematyczno-Fizycznego UMCS, matematyk, bizneswoman, malarka. Lublinianka Anna Szubartowska-Paszkowska swoją przygodę z malarstwem rozpoczęła we wczesnej młodości, a od 14 lat jest związana z pracownią artysty malarza Macieja Bijasa, prowadzoną przy Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Lublinie. Jej odczuwanie malarstwa miało swoje korzenie w tradycji sztuki figuratywnej, które później zaczęło czerpać z feerii kolorów, linii i emocji tworzących ekspresyjne środki artystycznego wyrazu. Nie trudno też oprzeć się wrażeniu, że wizje malarskie Anny Szubartowskiej-Paszkowskiej po części zawierają w sobie inspirację poukładanym fizycznym światem materii, co zapewne ma związek z jej wykształceniem. Wielkoformatowe płótna powstają w technice akrylu, która uwydatnia fakturę powierzchni i dodatkowo ją wzbogaca. Artystka swoje prace prezentowała na kilku wystawach zbiorowych i indywidualnych w Lublinie – w Galerii „Przy Bramie”, Klubie Garnizonowym i Galerii „Ogrody i Wnętrza”, a także w Galerii „Patio” w Chełmie. Jej płótna posłużyły do zilustrowania tomiku poezji Danuty Agnieszki Kurczewicz „Iluminacje jesieni”. Anna Szubartowska-Paszkowska jest członkiem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Lublinie oraz Związku Polskich Artystów Plastyków. (maz)

58

magazyn lubelski 5[20] 2014


magazyn lubelski 5[20] 2014

59


kultura

60

magazyn lubelski 5[20] 2014


Zamigotał świat tysiącem barw tekst i foto Krzysztof Stanek

M

nóstwo kolorów i pozytywnej energii wystrzeliło w powietrze w czerwcowe sobotnie popołudnie. Kilkuset młodych ludzi zamieniło tereny browaru przy Bernardyńskiej w kolorowy, bajkowy świat. A to za przyczyną Festiwalu Kolorów, który do Lublina zawitał po raz pierwszy. Zanim jednak nastąpił wielki barwny finał, uczestników festiwalu rozgrzewali m.in. DJ-e i wspólna ZUMBA. Przed kulminacją ćwiczony był układ taneczny dopasowany do kolorowej fiesty. Dokładnie o 18.06, w tanecznym rytmie, z setek rąk wzbiły się w powietrze rozdawane wcześniej kolorowe proszki. Czerwony, różowy, zielony, niebieski i wiele innych barw najpierw wyleciały w górę, a potem pokryły cały teren festiwalu, zamieniając wszystko i wszystkich w kolorową mozaikę. Imprezie towarzyszyły spontaniczne akcje uczestników festiwalu, w tym Free Hugs, czyli darmowe przytulanie się. Zaraz po tym, jak festiwalowicze „nabrali” kolorów, rozpoczęła się spontaniczna walka na poduszki oraz obsypywanie pierzem, przez co znów wszyscy pokryli się – tym razem tysiącami piór. Lublin jest tylko jednym z przystanków na drodze Festiwalu Kolorów. W tym roku zawita jeszcze do Katowic, Krakowa, Łodzi i Wrocławia. Kozi Gród nieprzypadkowo znalazł się w tym gronie. W internetowym głosowaniu na organizację festiwalu na Lublin zagłosowało 26 628 osób, czym bezapelacyjnie zdobył pierwsze miejsce, pokonując inne miasta. Nawiązujący do hinduskiego święta wiosny i radości Holi, Festiwal Kolorów rozbudził energię miasta i stał się ciekawym preludium przed Nocą Kultury. magazyn lubelski 5[20] 2014

61


kultura – okruchy Maki na Skarpie Sześciometrowa instalacja rzeźbiarska na lubelskim osiedlu Skarpa stała się faktem. Jej twórcą jest amerykański architekt i autor założeń typu land art Bill Gould. Lokalizacja rzeźby nie jest przypadkowa. W 1984 roku jego żona wykładała na UMCS literaturę amerykańską. Dużo czasu spędzali na osiedlu Skarpa, które stało się pierwszym miejscem w Polsce, które artysta poznał tak dobrze. Odwiedzając Lublin po latach, zaproponował, aby wspólnie z mieszkańcami stworzyć plenerową konstrukcję rzeźbiarską. Instalacja jest wykonana z metalu i przedstawia pięć maków. – Właśnie te kwiaty kojarzą mi się z początkiem lat 80. w Polsce, zrywem Solidarności, no i opozycją w stosunku do goździków – wyjaśnia artysta. W proces tworzenia rzeźby włączyli się mieszkańcy osiedla, którzy wykonali elementy ruchome – wypalone i pokryte glazurą liście z gliny, które tworzą kakofonię dźwięków wydobywanych przez ruch powierza. Dobra idea. Zarówno lubelskie śródmieście, jak i osiedla mieszkaniowe pozbawione są wyrazistego zagospodarowania przestrzeni. Podobnie jest w innych miastach. Oby Maki na lubelskiej Skarpie to zmieniły. (gras)

(gras)

Dziady na Zamku Lubelskim W 60. rocznicę likwidacji komunistycznego więzienia na Zamku Lubelskim Laboratorium Teatralne im. Heleny Modrzejewskiej studentów retoryki stosowanej KUL we współpracy z Muzeum Lubelskim przygotowało spektakl plenerowy „Lubelskie Dziady”. Scenariusz, według pomysłu Witolda Kopcia, adiunkta w Katedrze Filozofii Kultury i absolwenta Wydziału Aktorskiego PWSFTVi w Łodzi, oparty został na motywach „Dziadów” Adama Mickiewicza oraz relacjach świadków i dokumentach z lat 1944-1954. Lubelski Zamek pełnił funkcję więzienia przez 128 lat – najpierw było tu więzienie

62

magazyn lubelski 5[20] 2014

carskie, później kryminalno-polityczne, a następnie hitlerowskie. Od sierpnia 1944 roku zamek stał się więzieniem podległym Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. Więziono tu około 35 tysięcy osób, z których 333 stracono. Od 1957 roku jest to główna siedziba Muzeum Lubelskiego. (kat)

(kat)

8. Noc Kultury To dobrze, że Noc Kultury wyróżnia Lublin. Dobrze, że lubelskie instytucje kultury przygotowują specjalne atrakcje wyłącznie na tę okazję. Dobrze, że mieszkańcy nie śpią, tylko przemierzają swoje miasto nocą, że integrują się z innymi. Dobrze, że Noc Kultury opanowuje nowe rejony śródmieścia. Dobrze, że kultura tej nocy jest za darmo. Ale noc, zwłaszcza ta najbardziej kulturalna w roku, zobowiązuje. Słabą stroną wydarzeń plenerowych w Lublinie staje się ilość, która nie idzie w jednym kierunku z jakością. Może przydałaby się ostrzejsza selekcja i nie dwieście imprez, a sto. Może przydałoby się, żeby bohaterem tej nocy był Lublin, a nie pijana młodzież. (maz)

ulubionych wokalistów bądź nie byli obecni podczas koncertów, czekają relacje wideo dostępne w internecie. (Patrycja Jurkowska) Opowiadacze z Bramy Festiwal Opowiadaczy w Lublinie to jedyne w swoim rodzaju wydarzenie kulturalne, którego celem jest powrót do prastarej tradycji opowiadania historii. W Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” swoje niezwykłe umiejętności przedstawili opowiadacze z Argentyny, Francji, Maroka, Rosji, Włoch i Polski. Spotkali się z publicznością w atmosferze baśni, legend, mitów i wielkiej światowej literatury zarówno w zamkniętych przestrzeniach, jak i w plenerze. W gronie opowiadaczy znalazła się Ewa Benesz, artystka związana z Teatrem Laboratorium Jerzego Grotowskiego, która popularyzuje podczas występów na całym świecie „Pan Tadeusza”. Wydarzeniu towarzyszyła również promocja książki „Rabin bez głowy i inne opowieści z Chełma” zmarłego w 1942 roku dziennikarza i satyryka Menachema Kipnisa, połączona ze spotkaniem z tłumaczką Bellą Szwarcman-Czarnotą. (maz)

(sta)

Puławskie Spotkania Lalkarzy Już po raz 46 odbyły się Ogólnopolskie Puławskie Spotkania Lalkarzy. Impreza o tak bogatej tradycji festiwalowej może imponować. Wydarzenie jest adresowane do młodych aktorów i ich instruktorów. Podczas tegorocznej imprezy można było obejrzeć 11 spektakli. Wśród nich wyróżnił się „Lo(fó) rem Ibsum”, zainspirowany dramatem „Czekając na Godota”, przygotowany przez Lublin w rytmie hip-hopu Teatr „Expectatio” Płockiego Ośrodka KulW Lublinie już po raz drugi odbył się I Love tury i Sztuki z udziałem niepełnosprawnej Lublin Perła Festival. Koncerty odbywały się młodzieży. Tradycyjnie podczas spotkań zaprzy ulicy Bernardyńskiej na terenie browaru. prezentowały się puławskie grupy teatralne, Na scenie, specjalnie dla lublinian, wystąpi- w tym Teatr „To i Owo” ze Specjalnego ły największe gwiazdy polskiego rapu. Byli Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Pułato m.in. Łukasz „Małpa” Małkiewicz, Sokół wach ze spektaklem „Ogrodniczki”. (maz) & Marysia Starosta oraz wyczekiwany przez młodzież Bonson. Jest to 24-letni artysta pochodzący ze Szczecina, reprezentant twórców polskiego rapu. Jego osobą szczególnie zainteresowana jest młodzież szkolna, dla której kultura i muzyka hip-hop to ważny aspekt ich codziennego życia. Artysta może pochwalić się aż 4 płytami solowymi. Dla (mróz) tych, którzy chcieliby przypomnieć sobie


kultura – okruchy Pogrom... czyli spis nagród Marcina W. Najmroczniejszy piąty tom kryminalnego cyklu o komisarzu Maciejewskim opisujący Lublin jesienią 1945 roku pt. Pogrom w przyszły wtorek okazał się dla autora być najbardziej jego nagradzaną dotychczas powieścią. Po pierwsze – 4 kwietnia w Pile została przyznana po raz pierwszy Nagroda za najlepszą polską miejską powieść kryminalną 2013 roku, czyli najwyższe wyróżnienie Festiwalu Kryminału „Kryminalna Piła”, która przypadła właśnie Wrońskiemu. Po drugie i trzecie – 31 maja we Wrocławiu na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału książka otrzymała główną nagrodę festiwalu, czyli Nagrodę Wielkiego Kalibru, oraz nagrodę Wielkiego Kalibru Czytelników. Przewodnicząca kapituły jury Janina Paradowska w laudacji podkreśliła, że „po raz pierwszy Jury było jednomyślne i przyznało nagrodę z pełnym przekonaniem”. Pisarz był sześciokrotnie z rzędu nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru, co jest rekordem tego najważniejszego wyróżnienia dla polskich autorów kryminałów i sensacji. (fó)

(wro)

Erotycznie na wakacje Lato jest dobrym czasem na przypomnienie postaci wybitnego poety Bolesława Leśmiana, słynącego z poetyckich erotyków, dziejących się właśnie podczas letniej kanikuły. Poeta w latach 1918–1935 mieszkał na Lubelszczyźnie, pracując w notariatach w Hrubieszowie i Zamościu. Zapewne nie spodziewał się, że kilkadziesiąt lat później dwie osobowości muzyczne: śpiewak, poeta i kompozytor Adam Strug oraz wokalista, kompozytor i aranżer Stanisław Sojka nagrają wspólną płytę, której inspiracją będą wiersze poety. Artystyczne spotkanie tych trzech twórców zaowocowało płytą „Strug. LEŚMIAN. Soyka”, która dopiero co się ukazała, a już zajmuje poczesne mieście na liście polskiej piosenki poetyckiej. (maz)

(fó)

LUBLIN Miasto Poezji – Magdaleny Jankowskiej („Dobierany”) Od roku 2008 w Lublinie organizowany i Zbigniewa Dmitrocy („Geoglify”) – wydane jest przez pracowników Ośrodka „Brama przez Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr N”. Grodzka – Teatr N” oraz Instytutu Filologii Polskiej KUL festiwal literacki Miasto Patronem duchowym festiwalu jest Józef Poezji. Wyjątkowe wydarzenie w przestrze- Czechowicz, którego debiutancki tomik ni miejskiej, angażujące i aranżujące ją do z 1927 pt. „Kamień” stał się nazwą nagrody prezentacji literatury mieszkańcom miasta przyznawanej na festiwalu za wybitny doropoprzez „Tatuowanie Miasta”: wiersze ma- bek poetycki. Laureatami do tej pory byli: lowane z szablonów na chodnikach, murale 2008 –Ryszard Krynicki, 2009 – Julia Harpoetyckie (wybrany wiersz jest malowany twig, 2010 – Tomasz Różycki, 2011 – Piotr Matywiecki, 2013 –Andrzej Sosnowski. Tegoroczny laureat Marcin Świetlicki prowadził przez wszystkie dni festiwalu poetyckie radio festiwalowe. Prócz honorowego przyjęcia do grona nagrodzonych oraz statuetki autor otrzymał mural ze swym wierszem „Jonasz” na ścianie III Liceum Ogólnokształcącego im. Unii Lubelskiej, którego to jest absolwentem. Nieoczekiwany finał nastąpił w Hadesie-Szeroka, gdzie poeta wraz z przyjaciółmi dał mikrokoncert. W towarzystwie muzyków z grupy Rdzeń wystąpił w dwóch utworach z repertuaru Świetlików jako narrator i czajnik, kobietę zagrała Julia (fó) Kamińska, a mężczyznę Piotr Jasek. (fó) na widocznym i znaczącym miejscu w mieście), działania teatralno-poetyckie (różne zaskakujące elementy scenograficzne – szafa grająca, trolejbus, radio, łóżko... – pojawiające się w przestrzeni miejskiej, promujące poezję oraz działania wokoło tych elementów na pograniczu happeningu i sztuk wizualnych). Ważnym elementem festiwalu są tzw. Mieszkania Poezji, angażujące i prowokujące prywatnych ludzi w prywatnych miejscach do dyskusji na temat literatury, poezji. Wśród gości zaproszonych do tegorocznej edycji byli m.in. Julia Hartwig, Ryszard Krynicki, Cezary Wodziński, Paweł Huelle. Za(fó) prezentowano tomy z serii „Poeci Lublina” magazyn lubelski 5[20] 2014

63


historia

In memoriam

(fó)

urodzony 7 października 1966 w Lublinie zmarł 5 czerwca 2014 we Lwowie

tekst Michał P. Wójcik foto Patrycja Turek-Kwiecińska 64

magazyn lubelski 5[20] 2014

A jeść i pić lubił. Na fotografii zrobionej kilka lat temu przez córkę w domowej kuchni widzimy Roberta w gustownym czarnym fartuchu kuchennym z obrazem wieży Eiffla i napisem Paryż. Biesiady, spotkania towarzyskie i koleżeńskie dawały mu chwilę wytchnienia od spraw związanych z ogromem zbrodni XX wieku, którymi się zawodowo zajmował. W pracę angażował się całym sobą. Ostro i bezkompromisowo piętnował słowem „imprezy na cześć”, które zamiast upamiętniać ofiary i honorować ocalonych, stawały się politycznymi spektaklami organizatorów i dla organizatorów. Kosztowało go to czasowym zakazem wypowiadania się w mediach na tematy bieżące. Jedną z ostatnich, a może już ostatnią wypowiedź Roberta możemy zobaczyć na ekranach w filmie Grażyny Stankiewicz „Widzący z Lublina”. Dzieli się z widzami wiedzą na temat rodziny Horowitza ‒ Widzącego. Jednak największym zawodowym wyzwaniem dla Roberta były tematy zbrodni Holokaustu, relacje ocalonych i Sprawiedliwych, dokumenty procesowe byłych katów, szmalcowników i zbrodniarzy. Do tych trudnych spraw podchodził profesjonalnie, naukowo, niekierowany z góry narzuconą tezą, uprzedzeniami narodowościowymi czy religijnymi ‒ fakty były faktami i należało je jak najściślej wyjaśnić, posługując się aparatem naukowym. Odpoczynek, a także możliwość poznania nowych relacji, faktów historycznych czy ciekawostek dawały mu także wycieczki na kresy, w szczególności do ulubionego Lwowa. Ostatni artykuł do LAJF-a, spoglądając z niepokojem na wojnę na wschodzie Ukrainy, zakończył takim zdaniem: Ja bym dodał: jedźcie w ogóle do Lwowa – po smaki i wrażenia, a przy tym nie ma się czego bać.

Niestety...


magazyn lubelski 5[20] 2014

65


integracja

NATALIA

tekst Maciej Skarga

N

atalia Wołosowicz jest uroczą i wrażliwą kobietą. Kocha życie. I zapewne dlatego, mimo dość poważnej wady wzroku (oczopląs powstrzymany operacyjnie i trwający astygmatyzm wzroczny) i dodatkowo nękającej ją niedoczynności tarczycy, uśmiecha się do niego. Doskonale wie, że niektórych ze swoich zamierzeń nie będzie mogła zrealizować. Ale te, które uda się jej osiągnąć, będą sukcesem i przyniosą szczęście.

(now)

66

Nie poddaje się. Wychowując się w rodzinie wielodzietnej, jako najmłodsza z jej pięciorga rodzeństwa dość szybko nauczyła się nie tylko samodzielności, ale i dbania o innych. Wspólne sprzątanie, gotowanie i pomaganie w codziennych pracach polowych sprawiło, że ma w sobie dość siły, aby zmagać się z chorobą, uczyć się i jednocześnie pracować. W naszej rozmowie zaś podkreśla, że w takiej rodzinie człowiek uczy się życiowej zaradności i każdy, żeby nie obciążać rodziców, chce szybko wyjść na swoje. Maturę zdała w Liceum Ogólnokształcącym im. St. Staszica w Białej Podlaskiej o profilu plastycznym. Ukończyła szkołę policealną z dyplomem technik hotelarstwa. Próbowała swoich sił na studiach, zaliczając trzy lata na filologii słowiańskiej UMCS w Lublinie. Była jeden rok na wydziale turystyki. Niestety ze względu na pogłębiającą się chorobę rogówki, póki co musiała je przerwać. Nie znaczy to jednak, że zupełnie zrezygnowała z nauki i niebawem zamierza ją kontynuować. O tym, że jednak można, przekonała się, będąc jeszcze na uczelni. Uczestnicząc w spotkaniach Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych, zobaczyła, iż wielu ludzi, zwłaszcza dotkniętych niepełnosprawnością, potrafi sobie doskonale radzić. Jeden z jej kolegów, poruszający się tylko na wózku z powodu paraliżu kończyn i dowożony przez mamę na zajęcia, studiował informatykę. Nie poddał się i tak się wyspecjalizował w tworzeniu oprogramowań, że jeszcze w trakcie studiów mógł już nie tylko utrzymać samego siebie, ale i wspomagał finansowo swoją mamę. Dlaczego więc jej nie miałoby się udać? Musi. – Od zawsze chciałam się wyrwać z mojej wsi – powiada. – Chciałam być samodzielna i traktowana jak normalna, pełnosprawna osoba. Chciałam chwilami zapomnieć, że mam problemy ze wzrokiem i chorobami. I od pięciu lat, gdy samodzielnie mieszkam w Lublinie, to mi się udaje. Życie kazało mi być osobą

magazyn lubelski 5[20] 2014

twardą i taką jestem. Na pewno dam sobie radę. Ponieważ jakiekolwiek zajęcia biurowe nie wchodziły w grę z powodu niewskazanej dla jej oczu pracy przed komputerem, ukończyła kolejne, tym razem trzy, kursy: kelnerski, robienia wyrobów garmażeryjnych i kucharza. Z fundacji „Fuga Mundi” dostała kilka ofert pracy w gastronomii i wybrała dość ciekawą w restauracji na lubelskim Starym Mieście, gdzie królują dania hiszpańskie, a właściciel nie widział problemu, aby ją zatrudnić. – Praca każdemu człowiekowi pozwala na samorealizację – stwierdza Natalia. – Jest szansą na odstresowanie się i lepsze patrzenie w przyszłość. Współpracując z innymi ludźmi, trzeba podejmować słuszne decyzje i działać szybko oraz zdecydowanie. Człowiek nie skupia się na sobie i wtedy inaczej patrzy na świat. Lubię tę pracę. Bardzo mi się podoba dekorowanie potraw. Żeby były kolorowe, wesołe i zachęcające do spożycia. Takie połączenie plastyki i gastronomii. Otóż to – plastyka. Natalia ma swoją wielką pasję – malarstwo. W wolnych chwilach staje przed sztalugą i przenosi na płótno obrazy z otaczającej ją rzeczywistości. Ma już niezłą kolekcję swoich prac. Chciała nawet je wystawić, ale w galeriach, do których przychodziła, słyszała jedno: przyjmujemy tylko prace artystów z dyplomem ASP. Trudno jej to zrozumieć. Ale z malarstwa oczywiście nie ma zamiaru zrezygnować. Jest dla niej potrzebą chwili i jednocześnie relaksem. Podobnie jak wiersze, które także czasem zdarza się jej napisać. – Zawsze chciałam i nadal chcę być malarką – mówi ze zdecydowanym wyrazem twarzy. – Z tego nie zrezygnuję. Na razie jednak podstawą dla mnie jest praca, którą mam, i w niedalekiej przyszłości próba powrotu na uczelnię. Każdy człowiek ma jakieś chwile załamania niezależnie od swojej sprawności. To zależy od stanu ducha. Nie ukrywam, że miałam je także. Miałam, ale wyciągnęłam się. Jak człowiek coś robi i ma się pracę, to wtedy udaje się mieć więcej luzu w życiu i zapomina się o wadach.


prawo

Odszkodowanie za nieudane wakacje

K

ażdy z nas planując wakacje ma nadzieję, iż wybrana przez niego oferta spełni jego oczekiwania. Dotyczy to komfortu i czasu podróży, jakości zastanego na miejscu zakwaterowania i wyżywienia oraz możliwości skorzystania z dodatkowych atrakcji.

Nie dziwi rozgoryczenie turystów, którzy są niezadowoleni ze swoich wakacji i którzy rozważają skierowanie sprawy na drogę sądową. Warto jednak rozważyć przeprowadzenie procesu mediacji z organizatorem naszego wypoczynku i zastanowić się, czy nie opłaca się już w momencie podpisywania umowy z biurem podróży o umieścić w niej tzw. klauzuli arbitrażowej, która określa na jakich zasadach będą rozstrzygane wszelkie spory powstałe w ramach tej umowy. O wiele łatwiej jest dochodzić roszczeń od biur podróży niż od poszczególnych usługodawców, takich jak hotele czy firmy przewozowe. Podstawę naszych roszczeń mogą stanowić nie tylko przepisy Kodeksu Cywilnego z zakresu ochrony przed nienależycie wykonaną umową, ale i inne regulacje prawne chroniące konsumenta. Wygaśnięcie umowy może nastąpić jedynie w sytuacjach, które zostały spowodowane: działaniem lub zaniechaniem klienta, działaniem lub zaniechaniem osób trzecich, nie uczestniczących w wykonywaniu usług przewidzianych w umowie, jeżeli tych działań lub zaniechań nie można było przewidzieć lub zaniechać, siłą wyższą (np. katastrofa ekologiczna, wojna). Aby konsument był w pełni świadomy, czego może oczekiwać od biura podróży, przedsiębiorca powinien go poinformować o cenie imprezy turystycznej, miejscu pobytu lub trasie wycieczki, rodzaju, klasie, kategorii lub charakterystyce środka transportu, położeniu, rodzaju i kategorii obiektu zakwaterowania, według przepisów kraju pobytu, ilość i rodzajów posiłków, programie zwiedzania i atrakcji turystycznych, kwocie lub procentowym udziale zaliczki w cenie imprezy turystycznej lub usługi turystycznej oraz terminie zapłaty całej ceny, terminie powiadomienia klienta o ewentualnym odwołaniu imprezy turystycznej lub usługi turystycznej z powodu niewystarczającej liczby zgłoszeń, podstawie prawnej umowy i konsekwencjach prawnych wynikających z umowy, informacjach o obowiązujących przepisach paszportowych, wizowych i sanitarnych oraz o wymaganiach zdrowotnych dotyczących udziału w imprezie turystycznej. Tak ukształtowane przepisy dotyczące odpowiedzialności biur podróży, powinny ułatwić procedurę dochodzenia od

nich roszczeń. Jest to możliwe dzięki temu, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz powiatowi rzecznicy praw konsumenta, czyli organy odpowiedzialne za prowadzenie mediacji pomiędzy konsumentami, a przedsiębiorcami, zaczęli respektować tzw. tabelę frankfurcką. Dokument ten pomaga polubownie załatwić sprawy pomiędzy biurami podróży a ich klientami dotyczące wysokości odszkodowań. Na przykład - jeżeli okazało się, że jedzenie było zbyt monotonne lub zepsute, może to być od 5 do 30%. Klient może również złożyć organizatorowi usług turystycznych pisemną reklamację zawierającą wskazanie uchybienia w sposobie wykonania umowy oraz określającą dokładną kwotę naszych roszczeń, w związku z nie wywiązaniem się z warunków umowy. Reklamacja powinna być złożona w terminie nie dłuższym niż 30 dni od dnia zakończenia imprezy. W przypadku odmowy uwzględnienia reklamacji organizator usług turystycznych jest obowiązany szczegółowo uzasadnić na piśmie przyczyny odmowy. Jeżeli nie ustosunkuje się na piśmie do reklamacji, w terminie 30 dni od dnia jej złożenia, uważa się, że uznał reklamację za uzasadnioną. W związku z problemem upadających biur podróży ustawodawca wprowadził do ustawy o świadczeniu usług turystycznych zapis, w myśl którego przedsiębiorca wykonujący działalność gospodarczą w tym zakresie jest obowiązany zawrzeć umowę gwarancji bankowej, ubezpieczeniowej lub umowę ubezpieczenia na rzecz klientów w zakresie pokrycia kosztów ich powrotu do kraju, w wypadku gdyby sam nie mógł się wywiązać z tego obowiązku. Pamiętajmy jednak, że pieniądze z gwarancji w pierwszej kolejności są przeznaczane na koszty związane ze sprowadzeniem turystów do Polski. Z tego powodu powinniśmy się upewnić, czy nasze biuro jest w dobrej kondycji finansowej. Wystarczy sprawdzić jego dane w Krajowym Rejestrze Długów.

Tekst opracowano w ramach projektu „Mam Prawo” realizowanego przez Stowarzyszenie Inicjatyw Samorządowych. magazyn lubelski 5[20] 2014

67


kuchnia

O kwiatach bzu

J

edzenie kwiatów jest popularne, od kiedy się tylko pojawiły, a współczesna paleontologia twierdzi, że nastąpiło to w późnym mezozoiku w triasie, czyli konsumpcja kwiatów trwa od około 252,2–201,3 milionów lat. My spożywamy kwiaty na co dzień, nawet nie zastanawiając się nad tym, a mianowicie kalafiory, brokuły, kapary i karczochy. Lecz kuchnia kwiatowa jest o wiele bogatsza i bardziej różnorodna niż by się wydawało na pierwszy rzut oka. Można jeść między innymi kwiaty ziół: czosnku, kolendry, koniczyny, kopru, lawendy, lubczyku, mięty; kwiaty warzyw: kwiaty dyni, zielonego groszku, kwiaty cukinii (wspaniałe faszerowane), kwiaty drzew i krzewów: bzu czarnego, bzu lilaka, brzoskwini, gruszy, jabłoni, lipy, moreli, pigwy, śliwki, wiśni, bzu lilaka i wreszcie bzu czarnego, o którym dwa słowa. Bez czarny, dziki bez czarny (Sambucus nigra L.) zwyczajowo nazywany jest także: bez lekarski, bez pospolity, bzowina, bzina, buzina, hyczka, hyćka. Był on podstawowym składnikiem ulubionych placków/naleśników cesarza monarchii austro-węgierskiej Franciszka Józefa I. Kwiaty bzu czarnego w cieście naleśnikowym Składniki: 15 kwiatostanów czarnego bzu, 250–300 g mąki, 2 jajka, 1,5–2 szklanki mleka, olej do smażenia, cukier puder do posypania. Przygotować ciasto jak na naleśniki. Ubijać jajka trzepaczką lub mikserem, dodając mleko, następnie dodawać mąki, cały czas ubijając ciasto. Powinno mieć konsystencję śmietany, jeśli będzie za rzadkie, trzeba dodać trochę mąki, jeśli za gęste – trochę mleka lub mineralnej wody gazowanej. Kwiatostany czarnego bzu delikatnie opłukać i osuszyć papierowym ręcznikiem, tak aby nie odpadały kwiatki. Zanurzać je w cieście (po wyjęciu chwilę odczekać, aż nadmiar ciasta ścieknie). Smażyć

68

magazyn lubelski 5[20] 2014

3–4 minuty na dobrze rozgrzanym tłuszczu. Przed podaniem posypać cukrem pudrem lub polać gęstym syropem. Tak usmażone naleśniki pełne są aromatu i smaku czarnego bzu. Hyćka vel hyczka, czyli sok z kwiatów czarnego bzu, czyli syrop na jego bazie, nalewka. W ludowej tradycji podawano ją dzieciom, gdy zbliżały się chłody, na wzmocnienie odporności. Spożywano hyćkę również podczas przeziębień i grypy. Współczesna nauka potwierdziła ludową wiarę dotyczącą leczniczego działania hyćki. Napój z kwiatów bzu zawiera wiele witaminy C, przeciwutleniaczy i witamin z grupy B. Zwalcza stany zapalne, działa napotnie i skraca okres choroby. Wzmacnia cały organizm. Napój z kwiatów bzu Składniki: ok. 80 baldachów kwiatów czarnego bzu, ok. 1,5 kg cukru, woda, kilka litrów, w zależności od naczynia, cytryna – 2 sztuki. Obciąć 80 baldachów z kwiatami czarnego bzu. Uwaga na pyłek, on jest bardzo ważny, należy więc jak najmniej wzruszać kwiatkami. Zostawić na kilka godzin w misce lub na białym płótnie, by pozbyć się ewentualnych owadów. Zasypać 1 kg cukru, dodać plasterki z jednej cytryny i zostawić na noc. Następnego dnia zalać wrzątkiem tak dużo, by wszystkie kwiatki pozostawały pod wodą. Zostawić w ciepłym miejscu na dwie doby, mieszając co jakiś czas. Po dwóch dniach przelać sok do garnka, odcedzając przez gazę lub sitko. Do syropu dodać pół kilograma cukru, plasterki drugiej cytryny i gotować na malutkim ogniu ok. 1 godziny. Przelać sok do wyparzonych słoików lub butelek, zamknąć i postawić dnem do góry. Kiedy ostygnie, jest gotowy do schowania w spiżarni. Powodzenia i smacznego.


zaprosili nas

Seniorzy zagrali Gogola

W

Teatrze im. H. Ch. Andersena w Lublinie odbył się spektakl pt. ,,Ożenek” Mikołaja Gogola zagrany przez seniorów – uczestników Zespołu Ośrodków Wsparcia w Lublinie. Z zespołem współpracują aktorzy Ilona i Michał Zgiet, którzy przeprowadzili cykl warsztatów teatralnych, czego efektem było przygotowanie spektaklu. Realizowany projekt ma na celu przeciwdziałanie stereotypom dotyczącym starości i ma pokazać, że marzenia można spełniać w każdym wieku. Partnerami projektu są Urząd Miasta Lublina i Fundacja Qulturalne Qulinaria, która przeprowadziła warsztaty dotyczące prowadzenia zdrowej kuchni. (maz) (foto Przemysław Arkadiusz)

Pozytywnie zakręceni

(fó)

raz piąty na placu Litewskim w Lublinie odbył się Festyn J użPasjipoLudzi Pozytywnie Zakręconych. Pasjonaci przyjechali nie

tylko z Lubelszczyzny. Dominowała tematyka wojenna i motoryzacyjna. Zainteresowani mogli podziwiać zabytkowe samochody, pojazdy bojowe i przypatrzyć się musztrze oddziału Legii Nadwiślańskiej z epoki wojen napoleońskich. Nad całością unosił się zapach cebularzy, które hojnie były rozdawane (w tym samym czasie na placu Zamkowym trwało Święto Chleba). Festyn wzbudził duże zainteresowanie. Organizatorem imprezy jest Polskie Towarzystwo Mieszkaniowe Lublin, a osobą z wielką pasją, która wspiera festyn przez cały rok, jest Zbigniew Jurkowski. (pod)

magazyn lubelski 5[20] 2014

69


zaprosili nas

Żywa lekcja historii

W

ydarzenia z okresu okupacji niemieckiej były inspiracją do zorganizowania inscenizacji historycznej, podczas której została pokazana wojenna rzeczywistość. W żywym obrazie pt. „Prawdy nie da się rozstrzelać... Gmina Niedrzwica w latach 1939–1945” wzięli udział mieszkańcy Niedrzwicy – dzieci, młodzież i dorośli oraz trzy grupy rekonstrukcyjne. Jednym z wątków trwającego blisko godzinę widowiska było odtworzenie urządzonej przez Niemców pod Bychawą zasadzki na partyzantów. Praca nad scenariuszem rozpoczęła się w styczniu tego roku, od kwietnia trwały próby. Warto było, bo wyszło imponująco. (pod) (foto Honorata Świderska, Wioletta Mazur)

70

magazyn lubelski 5[20] 2014

Kaczki do boju

W

(fó)

zorem innych miast na świecie w Lublinie po raz pierwszy został zorganizowany wyścig kaczek. Gumowe kolorowe kaczki ścigały się niesione nurtem Bystrzycy z okolic stadionu Motoru do Mostu Kultury. W wyścigu wystartowało 1200 gumowych zielonych, pomarańczowych, różowych, czerwonych, niebieskich i żółtych kaczek. Aby wziąć udział w zabawie, wystarczyło kupić kaczkę lub kaczki po 20 zł za sztukę. Właściciele pierwszych 20 kaczek oraz ostatniej otrzymali nagrody. Uczestnikom zabawy dopisywały dobre humory i sportowe emocje. Całkowity dochód z imprezy został przeznaczony na dofinansowanie wakacyjnych wyjazdów dzieciom z wielodzietnych rodzin. (pod)


zaprosili nas

Widelski u Mądzika

T

(fó)

radycyjnie na wernisażu w galerii Leszka Mądzika było i artystycznie, i intelektualnie. Bohaterem wieczoru był lubelski artysta Andrzej Widelski. W dotychczas niejednorodnym stylistycznie malarstwie tego twórcy rzadko współgrały ze sobą proporcje – zbyt dużo sugerowanej duchowości, a zbyt mało samego malarstwa. Natomiast otwarta ostatnio w Galerii Sceny Plastycznej KUL na lubelskim Starym Mieście wystawa zatytułowana „Zdarzenia subtelne II” dowodzi, że Andrzej Widelski jest w bardzo dobrej formie twórczej i osiąga górne pułapy swoich możliwości, zaskakując świeżością zarówno materii, jak i ducha. Z okazji 30-lecia pracy twórczej LAJF przyłącza się do gratulacji. (pod)

Biesiada Drukarza

Z

(fó)

wyczajowo jak co roku w czerwcu z okazji Dnia Drukarza integrowali się ci, dzięki którym mamy co czytać w wersji papierowej. Wydawać by się mogło, że na co dzień firmy konkurują ze sobą, a tymczasem branża ta wymaga współpracy na wielu etapach produkcji. Na terenie samego Lublina działa ponad sto drukarni. Po raz kolejny gospodarzami spotkania byli właściciele lubelskiej firmy WAB Artykuły Poligraficzne. Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in. przedstawiciele największych firm poligraficznych w Polsce. Oprócz biesiady, pod Starym Gajem zostały rozegrane konkurencje indywidualne i zespołowe, jak strzelanie z łuku i z wiatrówki, rzuty beczką po piwie, wspinaczka skałkowa oraz paintball. Długie rozmowy nie tylko o drukarstwie trwały do późnej nocy. (pod)

magazyn lubelski 5[20] 2014

71


zaprosili nas

Z lotniska w Lubelszczyznę

W

(Sławomir Jawor)

budynku Portu Lotniczego Lublin został otwarty punkt informacji turystycznej. Możliwość pobrania bezpłatnych map i folderów w różnych wersjach językowych oraz zakupu przewodników, map i pamiątek ma wspomóc popularyzację i rozwój turystyki, branży noclegowej i gastronomicznej oraz być zaproszeniem na wydarzenia kulturalne na Lubelszczyźnie. Skądinąd dobry pomysł dla przybliżenia walorów regionu potencjalnym turystom, choć warto pomyśleć o narzędziach informacyjnych bardziej zaawansowanych, jak chociażby kioski multimedialne, które mogłyby stanąć m.in. w centralnych punktach miast i miasteczek Lubelszczyzny. Jeden z takich kiosków info z powodzeniem funkcjonuje na Zamku Lubelskim. (maz)

72

magazyn lubelski 5[20] 2014

Nalewki w Dworze Anna

W

(fó)

Dworze Anna w podlubelskich Jakubowicach Konińskich odbyła się VI edycja Ogólnopolskiego Turnieju Nalewek. W konkursie było ocenianych 96 trunków. Jury, w którym zasiadali m.in. hrabia Waldemar Marcin Kuna-Kwieciński i Anna Kalata, pierwsze trzy nagrody przyznało kolejno Jolancie Niedźwiedź z Lublina za nalewkę z czarnej porzeczki, Zbigniewowi Jurkowskiemu z Lublina za nalewkę wiśniową i Wioletcie Tarnowskiej z Jakubowic Konińskich za nalewkę wiśniową na orzechu włoskim. Piknikową ogrodową atmosferę urozmaiciły recital lubelskiej śpiewaczki Krystyny Szydłowskiej, walki rycerskie, pokaz mody, wystawa malarstwa Krystyny Głowniak i występ kapeli Kazimierza Liszcza. (pod)


wizytownik

rogowo.weebly.com rogowo.weebly.com Najpiękniejsza plaża nad polskim morzem

Gospoda Sto Pociech 22-100 CHEŁM ul. Pocztowa 38 tel. 889 555 626, 82 542 11 05

Mo¿esz tanio podró¿owaæ do najatrakcyjniejszych zak¹tków województwa lubelskiego! SprawdŸ nasze oferty promocyjne! www.przewozyregionalne.pl

LAJF

magazyn lubelski

LAJF

magazyn lubelski

magazyn lubelski 5[20] 2014

73


czerwiec/lipiec 2014 26–28 czerwca ŚWIDNIK

Port Lotniczy Lublin

Do Portu Lotniczego Lublin wybiera się największa legenda lotnictwa ‒ maszyna bojowa Sir Supermarine Spitfire! Pojawi się w Świdniku, aby oddać hołd Tadeuszowi Górze, pilotowi 303, 306 i 315 Dywizjonu Myśliwskiego.

26–29 czerwca

28 czerwca

BIAŁA PODLASKA

LUBLIN

Dni Białej Podlaskiej

Koncert Raphaela Rogińskiego

W programie przewidziane są liczne koncerty oraz gala profesjonalnej ligi MMA 37.

Koncert Raphaela Rogińskiego Dzielnicowy Dom Kultury „Weglin”, ul. Judyma 2A. godz 19.00 Artysta zaprezentuje swoją twórczość w ramach cyklu „Peryferia”. Rogiński skupiony jest przede wszystkim na improwizacji wynikającej z jazzu i bluesa oraz na muzyce etnicznej i ludowej.

28 czerwca PUŁAWY

Rajd rowerowo – kajakowy

26–29 czerwca KAZIMIERZ DOLNY

48. Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych

W ramach festiwalu w Muzeum Nadwiślańskim odbędzie się m.in. Ogólnopolskie Seminarium Folklorystyczne „Festiwal kazimierski wobec tradycji kolbergowskiej”, Targi sztuki ludowej, koncert gościa specjalnego, zespołu „Transkapela”.

27 czerwca POWIAT KRASNOSTAWSKI

II Targi turystyki wiejskiej i kulturowej, „Lubelskie lato 2014”

Targi Turystyki Wiejskiej i Kulturowej Lubelskie Lato 2014 to wyjątkowy kiermasz propozycji turystycznych województwa Lubelskiego na spędzenie urlopu na tym terenie zarówno przez mieszkańców jak też i zachęcenie do przyjazdu osób z Polski i zagranicy. Targi są utrzymane w charakterze festynu turystycznego, rekreacyjnego i sportowego dla całych rodzin.

Start: Centrum informacji turystycznej, Aleja Królewska 4. Rajd podzielony będzie na dwie części. Pierwszą z nich przemierzymy rowerem od Puław, przez Kazimierz Dolny do Kolonii Szczekarków. Stamtąd rozpoczniemy spływ kajakowy rzekami Chodelka i Wisła, gdzie w przerwie jest planowane ognisko na wyspie. Pozostawione wcześniej rowery będą przetransportowane do Puław busem.

29 czerwca LUBLIN

Nie porzucaj nadzieje

Premierowy pokaz teatralny Stanisławy Celińskiej i Tomasza Bajerskiego Parking za DDK „Węglin”, ul. Judyma 2A, godz. 21.00.

5–8 lipca LUBLIN

10.Ogólnopolski Festiwal Teatrów Niewielkich

Wojewódzki Ośrodek Kultury w Lublinie, ul. Dolna Panny Marii 3.

28 czerwca KRUPY

Jarmark Świętojański 26 czerwca–18 lipca Otwarte miasto

LUBLIN

28 czerwca ZAMOŚĆ

Wernisaż rysunku Joanny Brzescińskiej-Riccio

Galeria Jazz Club „Kosz”, ul. Szczebrzeńska 3, godz.19.00

74

magazyn lubelski 5[20] 2014


magazyn lubelski 5[20] 2014

75


76

magazyn lubelski 5[20] 2014


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.