
4 minute read
Halina Frąckowiak
Pogodę ducha i energię mam po rodzicach
Czas zrobił dla niej wyjątek i zwolnił bieg. Artystka od lat uwodzi kobiecością, ciepłem, wrażliwością i głosem. Mimo to powtarza, że robi jedynie to, na czym zna się najlepiej, śpiewa piosenki bliskie jej sercu.
ROZMAWIAŁA MAGDA MACIEJCZYK
Halina Frąckowiak
Jej kariera zaczęła się jak w amerykańskim śnie. Uczennica technikum ekonomicznego bierze udział w konkursie talentów, by zdobyć bezpłatną wejściówkę na koncert zespołu Czerwono-Czarni, a... dostaje propozycje wspólnej trasy koncertowej. U szczytu sławy, tuż przed 50. urodzinami, decyduje się studiować psychologię, a po dyplomie zatrudnia się w gimnazjum i prowadzi program „Porozmawiaj z Haliną” w TVP Polonia. Jest także pomysłodawczynią konkursu debiutów im. Anny Jantar. Wciąż daje dziesiątki koncertów, po każdym ma owacje na stojąco.
ZDJĘCIA: PIOTR PORĘBSKI
Zastanawia się pani czasem, kim mogłaby być, gdyby nie muzyka?
Artystką. Niezależnie w jakiej dziedzinie, bo też trochę maluję, rysuję, piszę, robię zdjęcia. Przyznam, że czasami zadaję sobie pytanie, czy moja droga artystyczna do końca życia to wyłączne śpiewanie. Marzy mi się, by jeszcze pójść na studia na kierunku filozofia, która bardzo mnie zawsze interesowała, ale pozostaję przy słuchaniu wykładów w internecie. Po prostu z braku czasu. Jednak muzyka jest tym, co kocham najbardziej.
Które spośród ponad 200 wyśpiewanych piosenek są najbliższe pani sercu?
Jest ich wiele. Często mało znane, jak choćby: „Krzykiem i szeptem” czy „Nie zobaczysz, matko, syna”, która rezonuje z obecną rzeczywistością wojny w Ukrainie. Bardzo lubię piosenkę „Blaszane pudełko”. Opowieść przypominająca mi klimaty z dzieciństwa. Lubię utwór „Panna pszeniczna”, niejako jest to litania do Najświętszej Maryi Panny, pieśń, którą śpiewali górale wówczas, gdy Karol Wojtyła, chwilę potem papież Jan Paweł II, wyjeżdżał na konklawe do Rzymu. Także szczególną wagę ma dla mnie utwór „Anna już tu nie mieszka”, piosenka poświęcona pamięci mojej tragicznej zmarłej przyjaciółki Ani Jantar.
Ma pani w swoim życiorysie wiele trudnych momentów, a odnoszę wrażenie, że nigdy nie opuszcza pani spokój, uśmiech. Jest coś, dzięki czemu łatwiej rozprawiać się z nieszczęściami?
Na to nie ma recepty. Po rodzicach odziedziczyłam optymistyczne podejście do życia i pogodę ducha. Wierzę, że wszystko, co nas spotyka, jest szansą na rozwój. Mój wypadek samochodowy 30 lat temu
Wyśpiewała dziesiątki przebojów, jak choćby „Napisz proszę chociaż krótki list”, „Mały elf”, „Dancing Queen”, „Papierowy księżyc” czy „Serca gwiazd”. Mimo to przyznaje, że wciąż ma tremę, gdy wychodzi na scenę. Oprócz wielu nagród muzycznych ma też in-ne, np. „Mistrza Mowy Polskiej”. PRACA JEST WAŻNA!
w drodze na koncert, po którym 8 miesięcy spędziłam w szpitalu, był dramatycznym wydarzeniem, jednakże skłoniło mnie to do zwrócenia uwagi na istotną sprawę, a mianowicie wgląd w siebie i zaufanie swojej intuicji. Nie chciałam wyjeżdżać na ten koncert, a jednak uległam oczekiwaniom innych. A dziś wiem, że za każdy popełniony błąd przeciwko słusznym przekonaniom poniesiemy konsekwencje...
Samotna matka, do tego często nieobecna, która wychowała syna na człowieka z silnym charakterem. Jest politykiem, dziennikarzem, dyrektorem Izby Pamięci im płk. Kuklińskiego. Najcenniejsza rada, jaką dziś dałaby pani kobiecie w podobnej sytuacji?
Trzeba się troszczyć, ale przede wszystkim kochać dziecko. Bez względu na zaistniałą sytuację tulić do serca. Na miarę naszego pojmowania i rozumienia danej sprawy wyjaśniać, dlaczego tak powinno być, a nie inaczej. Oczywiście nie metodą nakazów, lecz argumentacji. Gdy syn był dzieckiem, uważałam za naturalne to, że pytałam: czy tego albo tak chcesz? A poczucie bezpieczeństwa zapewniamy dziecku, gdy dajemy jednoznaczne propozycje. Takie wyciągam wnioski z przeszłości. Dzisiaj może starałabym się być bardziej zasadnicza, bo
czasami syn zarzuca mi, że byłam za mało wymagająca. Ale tak czy inaczej, najważniejsza jest miłość.
Od prawie 60 lat jest pani na scenie. Szczerze, tak po ludzku, nie czuje się pani zmęczona?
Fizycznie bywam. Nie chodzi o same koncerty. Nie lubię dalekich podróży samochodem, a miejsca, gdzie występuję, są czasami bardzo odległe. Niedawno jechałam z Jastarni do Bielska-Białej. Czy jestem zmęczona koncertami? Ani trochę, chociaż gdy śpiewam, oddaję całą siebie.
Co jeszcze sprawia, że jest pani w tak znakomitej formie?
Staram się dużo ćwiczyć. Także gdy jadę daleko samochodem, wykorzystuję przerwy w podróży na ćwiczenia, by rozluźnić mięśnie napięte jazdą. Mam w domu matę i gdy jadę na koncert, pakuję ją do samochodu. Zabieram także swoje ciężarki, dwuipół- oraz pięciokilowe. I to są moje niezbędniki, żeby jakoś trzymać się w pionie. Ostatnie dwa miesiące spędziłam w Jastarni. Starałam się jak najczęściej pokonać możliwie jak największe odcinki, maszerując po piasku. Kiedyś próbowałam uprawiać nordic walking, ale mnie nudziło. Pomyślałam sobie: a co, bez kijków nie można? Można!

I to wystarczy, by nurkować 9 m w głąb oceanu? Słyszałam, że niedawno na Lanzarote bez problemu pani sobie z tym radziła.
To prawda. Instruktorzy podkreślali, iż to niebywałe, że w takim wieku mam taką kondycję, koncentrację i umiejętność oddychania. Pewnie dlatego, że osoby, które pracują głosem, potrafią kontrolować swój oddech.
Wierzę, że odpowiedzi na najważniejsze pytania mamy w sobie. Wystarczy zaufać intuicji.
A co robi pani tuż po przebudzeniu? Pije kawę?
Sprzątam. Najpierw obowiązkowo ścielę łóżko. Gdy tego nie zrobię, potem wszystko dzieje się jakoś nie tak, jak powinno. Nie lubię też siadać do śniadania, nim wokół mnie nie będzie… tak zwyczajnie, czyli ładnie.
Jakie więc rytuały sprawiają, że tak doskonale udaje się pani oszukać czas?
Może dlatego, że nie palę papierosów, nie piję żadnego alkoholu. Staram się zdrowo odżywiać i kłaść się spać o dwudziestej trzeciej, chociaż nie zawsze mi się to udaje ze względu na liczne podróże i koncerty. Mój sen jest na pewno lepszy, jeśli już się uda. Wyraźnie czuję się bardziej wypoczęta, jestem w lepszej kondycji. Budzę się za to bardzo wcześnie, bo mam cudownego pieska, roczną suczkę rasy collie, która przychodzi do mnie do sypialni o piątej nad ranem. Często mówię wtedy: „Harfusiu, jeszcze śpimy, idziesz do swojego łóżeczka”. Czasem posłucha, ale i tak o szóstej rano musimy wyjść na dwór.
