Ludzie
Dawid Cioch
Wiele razy stałem na krańcu swojej niepełnosprawności. Wątły, nagi i bezbronny. Widziałem obraz własnych przeżyć i uczuć im towarzyszącym. Co czują inni stojąc na swoim krańcu? Odpowiedzi udzielili mi Krzysiek, Alicja i Paulina. Krzysiek Polska. Południowy zachód. Dokładniej Katowice - antracyt na mapie Polski. Miasto, które jest moim korzeniem, z którego się wywodzę. Nie określiłbym siebie mianem rodzimego Ślązaka, patrząc na to, że mój ojciec ma niewiele śląskości we krwi. Jestem osobą z niepełnosprawnością. Od urodzenia żyję z porażeniem splotu ramiennego lewej kończyny górnej. Będąc młodym uczniem podstawówki, wytłumaczono mi genezę mojej cechy. Lekarz, odbierający poród mojej matki, wybrał metodę porodu, która z jednej strony uratowała mi życie, a z drugiej odebrała część sprawności lewej ręki. Tu też zaczyna się moja opowieść oraz bieg mojej przygody. W porównaniu do dorosłego człowieka, kości noworodków są jeszcze miękkie, a najtwardsze są wtedy nerwy, które przez to łatwo uszkodzić. Powiedziano mi również, że metoda, którą obrał lekarz uratowała mi życie, kosztem mojej pełnosprawności. Przy innych wersjach poród niósł możliwość uduszenia. Nigdy się nie dowiem, czy z pomocą innej metody pozostałbym pełnosprawnym, czy w ogóle nie mógłbym doznawać piękna naszego świata. Moja mama się nie poddała. Jest silną kobietą, a co najważniejsze - zorganizowaną. Zaraz po przyjściu na świat swojego syna, szukała informacji o możliwym leczeniu i rehabilitacji. Chirurgia w Polsce 21 lat temu nie była na takim poziomie jak współcześnie, więc pomocy szukała w każdym zakątku. Wnet trafiła na profesora leczącego w Houston, w USA. Tak oto kilkumiesięczny noworodek rusza w swoją pierwszą przygodę.
20
Bilet na samolot do Stanów nie należał do najtańszych. Moja rodzina szukała wszelkich sposobów na ich zdobycie, w tym rozpoczynając zbiórkę pod miejscowym kościołem. Dobrym sercem wykazała się również linia lotnicza, która zafundowała mi darmowy lot do Stanów Zjednoczonych. Tam też odbyłem pierwszą w swoim życiu operację. Do tej pory mam pamiątkę z tej wielkiej podróży. W zakurzonym kącie mojego pokoju stoi ogromny pluszak Myszki Miki, który otrzymałem od pań sprzątających w hotelu, w którym wraz z rodzicami nocowałem. Cel podróży do Stanów był jeden przeszczep nerwów z nóg w miejsce uszkodzenia, przy barku. Profesor zrobił co mógł. Operacja udała się częściowo. Moja ręka jest połowicznie sprawna,
pomimo że odróżnia się od prawej wolniejszym rozwojem i wielkością. Udało się zachować w niej czucie oraz funkcjonalne zginanie. To nie rozwiązało oczywiście wszystkich problemów. W kolejnych latach palce lewej ręki rozpoczęły ze mną wielki bój o dłoń. Cały spór rozwiązała botulina, często znana pod nazwą „botoks”, która została mi wstrzyknięta, w niewielkiej ilości, w miejsca, które były najbardziej zaciskane. Izolator neuronów, jakim jest ta substancja, tymczasowo odcięła połączenie nerwów łączących palce z mózgiem, co pozwoliło na ich rozluźnienie. W ten sposób wyszedłem zwycięsko z tej walki.Wyjazd do USA był jednorazową akcją. Większą część podstawówki spędziłem na rehabilitacji w Konstancinie. Wspominam to jako