BIS AGH Kwartalnik "Horyzont" 2021

Page 1

HORYZONT

KWARTALNIK NR 7/ 2021

BIULETYN INFORMACYJNY ´ AGH STUDENTOW

1


Fioletowy jak kwitnąca od czerwca do października lawenda. Tym letnim odcieniem zamykamy podróż przez koło kolorów, naszego magazynu. Pozostając tylko przy dobrych, letnich, chwilach i wspomnieniach.

2


Nigdy nie będziesz szła sama

4

Rzeczy, które znalazłem

10

Zrzeszenie SN AGH

12

Laur Dydaktyka

14

O krok od spełnienia marzeń

16

Horyzonty rozwoju

18

Na krańcu

20

Poszerzamy horyzonty - Tantra

26

Podróż przez życie

28

Oswajanie z horyzontem

31

Comfort ZONE

32

Gromadząc horyzonty

34

Horyzonty

39

3


Nigdy nie będziesz szła sama Zuzanna Szott

ilustracje: Alicja Kupiec 4


Część trzecia: Co z tą płcią? Feminizm to również dyskusja o płci — jej istocie i znaczeniu. Obecnie w dyskursie publicznym wiele mówi się o toksycznej męskości, a także o potrzebie przełamywania stereotypów związanych z cechami przypisywanymi danej płci. Błędne postrzeganie kobiet ze względu na przypisywane im kulturowo cechy jest jednym z powodów ich dyskryminacji. Jest to oczywiście obosieczna broń, która w swojej istocie krzywdzi również mężczyzn. Wspomniana już toksyczna męskość sprawia, że także mężczyźni padają ofiarami płciowych stereotypów — społecznie uważa się za nieakceptowalne lub nieodpowiednie, gdy mężczyzna płacze, nie posiada prawa jazdy lub chodzi do kosmetyczki. W przypadku kobiet spektrum to wydaje się być jednak szersze — w dyskursie społecznym często mówi się o tym jak kobiety powinny wyglądać (mieć długie włosy, golić nogi, nosić biżuterię, dbać o cerę, być szczupłe), wypowiadać się (grzecznie, kulturalnie, nie powinny przeklinać), czy też zachowywać (studiować humanistyczne kierunki, posiadać dzieci, nie pracować na kierowniczych stanowiskach). Cechy męskie i żeńskie często stawia się w swoistej opozycji, która zakłada również brak jednych, w przypadku zaistnienia drugich. Oznacza to, że społeczny obraz kobiety jest w miarę jednorodny i stawiany w opozycji do obrazu mężczyzny. Prawda tymczasem ma prawo być całkiem inna — te cechy i zachowania często przeplatają się, i występują zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Wieloletni, konkretny odbiór cech „męskich” i „żeńskich” sprawił, że mężczyźni uważani są za osoby silne, żądne sukcesu, opanowane, zaradne, kobiety zaś za delikatne, wrażliwe, emocjonalne. Naturalnie z tej pierwszej wizji wychodzi nam obraz osoby sukcesu, biznesmena na wysokim stanowisku zawodowym, z drugiego zaś — osoby zajmującej się domem, o wysokiej inteligencji emocjonalnej. Właśnie z tych obrazów bierze się w społeczeństwie przekonanie, że to mężczyźni powinni być zarządzającymi liderami, kobiety zaś opiekunkami domowego ogniska. Jest to założenie błędne na kilku poziomach. Po pierwsze, jak już wspomniałam, cechy stereotypowo męskie i żeńskie często mieszają się w osobowościach wielu osób, w sposób nieoczywisty, i nie pozwalający przypisać się do żadnego z tych schematów.

Po drugie zaś, błędnym jest przeko- przede wszystkim na męskie formy — nanie, że inteligencja emocjonalna lub gdy w grupie ludzi znajduje się chociaż wrażliwość nie są potrzebne na przy- jeden mężczyzna, to chociażby zestakład w polityce — wręcz przeciwnie, wiony był ze stoma kobietami, o takiej w wielu przypadkach to właśnie one grupie nadal powiemy „oni”, a nie „one” pozwalają na bardziej świadome, bliższe — a więc zaimki w pewien sposób zawsze ludziom rządzenie i zarządzanie. „uogólniamy” do formy męskiej. W dyskursie społecznym brakuje również kobiecych form, chociażby przy nazwach W tej dyskusji nie chodzi jednak jedynie o to, że cechy stereotypowo męskie lub zawodów (jak ministra, prezydentka, żeńskie są przypisywane do konkret- hydrauliczka), a większość przekazów nych osób ze względu na ich płeć, a nie (choćby medialnych) kierowana jest faktyczne cechy. Problem leży również przede wszystkim do mężczyzn (pow tym, że cechy kobiece zostały uznane przez używanie jedynie męskich form, za gorsze — za coś, co stanowi wyraz na przykład „czy kiedykolwiek widziaswego rodzaju słabości. Wrażliwość, de- łeś?”). Język wpływa na to jak postrzegalikatność czy inteligencja emocjonalna, my naszą rzeczywistość — to jak mówiszczególnie w zestawieniu z pewno- my ma wpływ na to jak myślimy. Dlatego ścią siebie czy siłą, wydają się stanowić zawsze, gdy mówimy o prezydencie w dyskursie społecznym swego rodzaju widzimy mężczyznę, w ten sposób jedwstyd, mimo tego, że mogą być to prze- nocześnie pogłębiając stereotyp tego, cież cechy zdecydowanie pozytywne. że jedynie mężczyzna może być głową Właśnie dlatego opieka nad dziećmi państwa. Oczywiście mechanizm ten i domem stanowi w oczach społeczeń- działa również w drugą stronę, dlatego stwa swego rodzaju wstyd, i z pewnością w naszym języku brakuje też wyrażeń nie jest zawodem o prestiżu równym takich jak sprzątacz albo męskiej forpracy w banku. Powraca tu wspomniany my od przedszkolanki. Już na poziomie wcześniej problem — zgody z samą sobą samego języka przypisujemy pewne w kontekście wybierania swojego zawo- zawody lub zachowania mężczyznom du i sposobu zachowywania się. W sytu- lub kobietom, wpływając tym samym na acji, gdy cechy przypisywane kobietom błędne przekonania o przynależności uznaje się za negatywne, kobiety chcąc danych cech do kobiet lub mężczyzn. odciąć się od tych stereotypów starają zachowywać się inaczej, nawet jeżeli Dyskusja o tym na ile płeć powinna być nie jest to zgodne z ich wewnętrznymi obecna w przestrzeni publicznej jest przekonaniami. Oczywiście powoduje oczywiście trudna i dotyka wielu złoto swego rodzaju błędne koło — bo je- żonych aspektów naszego życia spożeli nawet kobiety wypierają się swoich łecznego. Weźmy na przykład podział własnych cech, to kto w takim wypadku na męskie i damskie toalety. Istnienie powinien ich bronić? Jest to zagadnie- takiego podziału z oczywistych wzglęnie trudne i wielopoziomowe, jednak dów stanowi utrudnienie chociażby moim zdaniem wynika z braku doce- dla osób niebinarnych, które nie idenniania bardziej emocjonalnej, wrażliwej tyfikują się z żadną płcią, a więc wybór części ludzkiej natury. Badania poka- żadnego z pomieszczeń nie wydaje się być słuszny. Stanowi to również utrudzują, że w społeczeństwach, w których równość między płciami jest większa, nienie dla rodzica z dzieckiem — w tym kobiety częściej przejawiają cechy „ty- wypadku matka nie powinna wchodzić powo kobiece” — na przykład wybierają z synem do męskiej toalety, ponieważ humanistyczne kierunki studiów. Sta- nie jest to miejsce dla niej. Jednoczenowi to swoiste sprzężenie zwrotne śnie podział ten doprowadza często do stereotypów — w sytuacji, gdy kobiety kuriozalnych sytuacji, w których kolejki nie muszą już walczyć o swoje prawa do dwóch stojących koło siebie toalet i udowadniać swoich wartości, czują się są skrajnie różnej długości. Oczywiście swobodnie, i mogą dokonywać wybo- respektowanie podziału na płeć w torów, z którymi faktycznie się zgadzają, alecie nie jest w żaden sposób sanka nie takich, które jedynie sprzeciwiają cjonowane prawnie, jednak łamanie się patriarchatowi. tych zasad może (i często jest) sankcjonowane społecznie. Z drugiej stroObecnie świat w dużej mierze skierowa- ny, podział ten może przyczyniać się do ny jest przede wszystkim do mężczyzn. zwiększenia poczucia bezpieczeństwa, Widać to nawet na kanwie języka pol- na przykład wśród kobiet przebywaskiego, o czym ostatnio coraz częściej jących w klubie. W sytuacji tego typu się mówi. Język polski nastawiony jest przebywanie w większej grupie osób 5


tej samej płci może realnie zwiększać bezpieczeństwo jednostek i pozytywnie wpływać na ich samopoczucie. Już na tym prostym przykładzie można zobaczyć, że kwestia eksponowania podziału na płeć w dyskursie społecznym, nie jest wcale taka trywialna i jej utrzymanie lub zniesienie może doprowadzić do różnorodnych skutków. Podkreślanie różnic pomiędzy płciami to nie tylko problem w zakresie zatrudnienia, ale również zapisy prawne, które pozwalają na większą dbałość o przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet, ponieważ to właśnie one częściej padają jej ofiarami.

przy różnorodnych kosmetykach — nazywane jest ono „różowym podatkiem”. Pojęcie to oznacza różnice w cenach pomiędzy produktami skierowanymi do kobiet i do mężczyzn (poprzez komunikację wizualną lub słowną) — zazwyczaj to właśnie kobiety, za niemal identyczne pod względem jakości i kosztów produkcji przedmioty, płacą więcej niż mężczyźni. Przykład mogą stanowić tutaj maszynki do golenia, które mimo identycznej jakości i rozbieżności jedynie w kolorze (różowy kontra niebieski), różnią się ceną, na niekorzyść tych różowych. Badania w tym zakresie w 2015 roku przeprowadził Nowojorski Istnieje również inna, nieco bardziej Departament do Spraw Konsumentów pragmatyczna część tego zagadnienia. — sprawdzono 794 produkty z 35 kateDotyczy ona produktów, które są do- gorii. Wyniki badania pokazały, że w 30 stosowane (lub pozornie dostosowa- przebadanych kategoriach produkty dla ne) do kobiet czy mężczyzn. Zjawisko kobiet były droższe niż dla mężczyzn to możemy zaobserwować szczególnie (13% dla kosmetyków, 8% dla ubrań, 7%

6

za zabawki). Można byłoby oczywiście powiedzieć, że kobiety mogą przecież wybierać produkty, które chcą i które bardziej opłaca im się kupować (również męskie), jednak w świetle przytoczonych przeze mnie wcześniej przykładów stygmatyzacji ze względu na wykonywanie działań niezgodnych stereotypowo ze swoją płcią, przy jednoczesnym częstym ignorowaniu kobiet przez język, nie jest to już takie proste. Jest to w pewien sposób naturalne, że każdy chce czuć, że produkt lub usługa, który kupuje jest skierowany i dostosowany do niego — nie powinno więc dziwić, że kobiety chętniej sięgają po produkty do nich zaadresowane. Podsumowując moje wcześniejsze przemyślenia: różnice między płciami nie są problemem, ani powodem do wstydu, jak mogłoby się wydawać. Dotyka nas


mnóstwo stereotypów, zarówno tych Gdy przez całe swoje życie słuchałam o kobietach, jak i o mężczyznach, które różnorakich form ośmieszania kobiet nas stygmatyzują i nie pozwalają nam i umniejsza im, czy to za pomocą żartów zachowywać się tak, jak chcemy i jak (przychodzi baba do lekarza, blondynka czujemy się naprawdę. W moim odczu- jedzie autem), czy zwykłych przekazów ciu feminizm dąży do tego, by cechy po- (matematyka jest dla chłopaków, dziewstrzegane obecnie “kobieco” (takie jak czynki są słabe), wydaje mi się całkiem wrażliwość, inteligencja emocjonalna, naturalne, że chciałam być jak najmniej ale też delikatne rysy twarzy, czy niski kobieca. Skoro miałam przed sobą świat wzrost) przywrócić do społecznych łask, nieskończonych możliwości — bycia tak, aby już nigdy nie były one nace- dyrektorką, programistką, inżynierką chowane negatywnie, tylko neutralnie. — zestawiony ze światem bycia delikatDzięki osiągnięciu takiego stanu, wspo- ną, słabą i uzależnioną od mężczyzn, mniane wcześniej różnice przestałyby oczywiście wolałam wybrać tę pierwbyć definiujące i stygmatyzujące. Jest szą opcję. Jasne, że skoro z dziewczyn tak, ponieważ problem nie leży w sa- zawsze żartowano, że tylko by patrzyły mych naszych cechach, a ich społecz- w lustro i wybierały sobie ładne ciuchy, nym postrzeganiu. Takie podejście to nie chciałam być z tym kojarzona. Nie sprawia, że łatwiej byłoby zrozumieć ma się więc co dziwić, że powstała cała i przyjąć, że kobieta może być stanow- masa wyrażeń typu „nie jestem taka jak cza i nastawiona na karierę zawodową, inne” — nikt nie chciałby być takie jak a mężczyzna — wrażliwy i oddany zaj- inne, skoro wszyscy w kółko je obrażają. mowaniu się domem. Jest to również Myślę, że to do dzisiaj jest coś co bardzo perspektywa, w której nie wypieramy dzieli kobiety — ta niechęć do bycia posię różnic między ludźmi, ale przestaje- strzeganą jako kobieca i ciągła chęć rymy je wartościować ze względu na płeć, walizacji z innymi kobietami. Jeśli jedyco ma szansę przyczynić się do zmniej- nie 3% szefów i szefowych dużych firm to kobiety, to już na starcie ma się małe szenia dyskryminacji kobiet. szanse, żeby się nią stać. Nie wystarczy przeskoczyć barier związanych ze swoją płcią, trzeba też „pokonać” mnóstwo kobiet, które chciałyby się znaleźć na tym miejscu. Część czwarta: Dlatego myślę, że w dzisiejszej dyskusji Feminizm to wspieranie innych. na temat feminizmu bardzo ważne jest, Przez większość mojego życia myślałam, aby odczarować bycie kobiecą i uczynić że feminizm to walka z mężczyznami z tego komplement, a nie obelgę. W tym o to, żeby mieć równe prawa i móc się kontekście nic nie jest ważniejsze niż z nimi ścigać o sukces, mając równy przekonanie samych kobiet, że są warz nimi start. Stąd pewnie cała ta moja tościowe i w ich płci nie ma powodu do chęć do rywalizowania z mężczyznami, wstydu — nie czyni ich ona gorszymi na ich zasadach, tak, aby pokazać, że nie i nie zmusza do rywalizacji z innymi jestem od nich gorsza. Dziś wiem jednak, dziewczynami. Wierzę, że nie ma nic że feminizm to nie jest ruch przeciwko bardziej feministycznego niż wspieranie czemukolwiek — tylko ruch, który stoi innych kobiet i pomaganie im, gdy tego za kobietami. Ruch, który mówi, że każ- potrzebują. W swoim życiu sama otrzyda kobieta ma prawo być jaka chce i nie małam dużo wsparcia od wielu mądrych jest przez to gorsza od mężczyzn. Femi- i zdolnych kobiet, dlatego teraz to samo nizm to idea siostrzeństwa, wspierania staram się przekazywać dalej. Dopóki innych dziewczyn w ich planach, ma- kobiety same dla siebie nie będą barrzeniach, działaniach. Ale to także idea, dziej wspierające i wyrozumiałe, trudno która wspiera mężczyzn w ich własnej będzie na stałe wprowadzić stałe zmiawalce o możliwość wyjścia z wzorców, ny społeczne w tym zakresie. w których trzyma ich kultura. I chociaż feminizm czasem krzyczy (musi krzy- Myślę, że jest to szczególnie ważne zaczeć, gdy łamane są podstawowe pra- gadnienie w zakresie wspierania ofiar wa kobiet, gdy nikt inaczej nie słucha), przemocy. Według badań przeprowaz założenia jest ruchem, który ma za dzonych przez FRA (European Union zadanie wspierać i pomagać ludziom Agency For Fundamental Rights) zatywychodzić z wiążących ich stereotypów. tułowanych “Przemoc wobec kobiet” — w badaniu na poziomie Unii Europejskiej 33% obywatelek UE doświadczyło

w swoim życiu przemocy fizycznej lub seksualnej. Oznacza to, że co trzecia obywatelka Unii Europejskiej jest ofiarą różnych rodzajów przemocy. Jest to bardzo trudny z perspektywy społecznej temat, często zamiatany pod dywan i zrzucany w niepamięć. Jest to sprawa niewygodna, ponieważ ofiary najczęściej doświadczają przemocy od znanych im osób — rodziny, przełożonych, znajomych (według tego samego badania 43% kobiet doświadcza przemocy fizycznej ze strony obecnego lub byłego partnera, z kolei 32% kobiet, które doświadczyły molestowania seksualnego po ukończeniu 15 roku życia wskazało, że sprawcą był ich kolega, szef lub klient). Ogromna skala przemocy, która zresztą znacznie wzrosła w trakcie pandemii (niektóre źródła podają nawet wzrost o 50%), z pewnością onieśmiela, ponieważ wskazuje jak wiele osób spośród naszych bliskich i znajomych nie tylko doświadczyło przemocy, ale również niekiedy było jej sprawcami. Niestety, w znaczącej większości (według statystyk policyjnych z 2015 roku, aż w 92% przypadków) sprawcami przemocy domowej byli mężczyźni. Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że według badań jedynie jedna trzecia ofiar przemocy ze strony partnera (33%) i jedna czwarta ofiar aktów przemocy ze strony innych osób (26%) po najpoważniejszych przypadkach przemocy kontaktowała się z policją lub inną organizacją wspierającą ofiary przestępstw. Wynikać to może z wielu różnych czynników — strachu o losy swojej rodziny, braku niezależności finansowej, ale również, co jest moim zdaniem szczególnie istotne w kontekście tego o czym wcześniej pisałam — strachu przed stygmatyzacją społeczną. W moich oczach wspieranie kobiet to nie tylko programy zachęcające je do studiowania na politechnikach, czy parytety w Sejmie, ale również, a może przede wszystkim — ich ochrona przed przemocą. Według wspomnianych już policyjnych statystyk, aż 71% ofiar przemocy domowej to kobiety. Bycie ofiarą przemocy (szczególnie domowej) wiąże się z silnym poczuciem wstydu, które społeczeństwo często potęguje poprzez stygmatyzację i ocenianie ofiar („dlaczego się nie broniła”, „pewnie sobie zasłużyła”), a czasem również rodzaj społecznej zgody na zachowania tego

7


typu (nawet przez żarty, takie jak: „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”, „jeśli idziesz do kobiety, nie zapomnij bata”). Właśnie dlatego tak ważnym jest wspieranie kobiet (oczywiście nie tylko ich, ale poprzez wspomnianą skalę tego zjawiska to na nich tu się skupiam), szczególnie w sytuacjach, gdy doświadczają one przemocy. Wierzę, że pomaganie kobietom, zachęcanie ich do sięgnięcia po pomoc, a także bronienie ich w kryzysowych sytuacjach, gdy same nie są w stanie tego zrobić, jest jednym z kluczowych budulców feminizmu i powinno stanowić jego filar. Trudno jest mi wyobrazić sobie coś bardziej feministycznego niż wzmacnianie kobiet w przekonaniu, że mają prawo do godnego życia bez przemocy i pomaganie im w osiąganiu tego celu.

8

Część piąta: Nigdy nie będziesz szła sama. Październikowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczący aborcji nie tylko wzniecił falę protestów w Polsce i na całym świecie, ale w pewien sposób na nowo otworzył również dyskusję dotyczącą roli feminizmu w dyskursie społecznym. Na naszych oczach, z naszym udziałem, zapisywały się karty historii współczesnej. Ani wszechobecna pandemia, ani pogróżki ze strony rządu nie były w stanie powstrzymać tysięcy protestujących, którzy wylewali się na ulice miast i miasteczek, żeby manifestować swoją złość oraz chęć zmiany. Te wydarzenia, oprócz masy rozgoryczenia i trudnych emocji, dały mi również pewien rodzaj nadziei na lepszą przyszłość. Mimo licznych pro-

testów, które szczególnie ostatnio miały miejsce w Polsce, nieczęsto zdarzają się marsze na tak ogromną skalę, w tak wielu miejscach jednocześnie. Wiele osób, pozornie tak od siebie dalekich, w różnym wieku, o różnej orientacji seksualnej, wierzących w różne rzeczy, głosujących na różnych polityków, szło ramię w ramię — w imię praw kobiet. Gdy byłam mała często słyszałam, że skrajności nigdy nie są dobre, że ważny jest złoty środek i prawda też zawsze jest gdzieś po środku. Mojej małej głowie wydawało się to wtedy całkiem sensowne — w końcu pewien rodzaj wyważenia, dystansu, wydaje się całkiem rozsądną opcją. Dziś jednak wierzę, że prawda wcale nie leży po środku — ona znajduje się po prostu tam, gdzie powinna, niezależnie od tego co ludzie o niej mówią. Dlatego kompromis aborcyjny nie stanowi wcale kompromisu. Prawa kobiet


nie są negocjowane, nie są ceną za kilogram jabłek na targu. W przypadku zestawienia prawa kobiety do jej własnego ciała z chęcią całkowitego odebrania jej tych praw w momencie zajścia w ciążę, oczywiście pełne prawo do aborcji nie stanowi żadnego spotkania po środku. Podobnie jak uczłowieczenie i nadanie praw obywatelskich niewolnikom w XIX wieku nie stanowiło kompromisu dla ich „właścicieli”, którzy przecież woleliby utrzymać wcześniejszy status quo (oznaczający ich wygodę), nawet za cenę ludzkiego życia i godności. Jednak tym drugim przypadku wszyscy już chyba rozumieją, że poprawne działanie nie stanowiło kompromisu, ale twarde przyjęcie za prawdę racji jednej ze stron. Myślę, że obecna dyskusja w zakresie aborcji opiera się o podobny schemat — chociaż różne strony konfliktu próbują mówić, że stan rzeczy powinien być do nich dostosowany, właściwie nie są to nawet osoby, które powinny zabierać w tej sprawie głos. Gdyby prawda leżała po środku, musiałaby zmieniać swoje położenie za każdym razem, gdy do dyskusji dochodziłby nowy interesariusz. Tak jednak nie jest, ponieważ zarówno w przypadku praw kobiet, jak i wielu innych, prawda jest bardzo prosta i znajduje się zawsze w tym samym miejscu — każda jednostka powinna mieć zapewnione podstawowe prawa człowieka i obywatela i móc decydować o sobie i własnym ciele. Podobnie ma się sprawa dystansowania, bierności. Wiele razy w życiu słyszałam, że powinnam się dystansować, nie zabierać głosu, nie mieszać w politykę, że to nie moja sprawa. Nie jestem osobą, którą wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotknął najbardziej. Oczywiście, zabranie moich praw zabolało mnie jako kobietę i obywatelkę, ale nie tak, jak zabolało wszystkie kobiety w gorszej sytuacji materialnej od mojej. Stać mnie na

regularne badania ginekologiczne i stosowanie skutecznej, dostosowanej do moich potrzeb antykoncepcji, a w razie problemów zdrowotnych związanych z niechcianą ciążą — wyjazd za granicę. W razie kryzysowej sytuacji wsparłby mnie mój partner oraz rodzina, a dzięki moim rodzicom mogłam i mogę nadal się edukować, również w zakresie edukacji seksualnej. Dlatego ten wyrok uderzył przede wszystkim nie we mnie, a w te kobiety, których na te wszystkie rzeczy nie stać. I nie jest to powód, dla nikogo nie powinien być, aby nie uczestniczyć w protestach kobiet. Bo społeczna odpowiedzialność, podstawowa empatia i świadomość społeczna nakazują walczyć nie tylko wtedy, gdy samemu jest się zagrożonym, ale również wtedy, gdy niebezpieczeństwo wisi nad kimkolwiek innym. Z dumą patrzyłam na każdy transparent „nigdy nie będziesz szła sama”, bo wiedziałam, że to prawda, że feminizm dzisiaj oznacza, że kobiety nigdy nie pozwolą żadnej innej kobiecie samotnie walczyć o swoje i nasze prawa. Gdy krzyczałam razem z tłumem „jedna za wszystkie, wszystkie za jedną” czasem głos grzązł mi w gardle ze wzruszenia, bo to są właśnie słowa, które stanowią moim zdaniem transparent współczesnego feminizmu. Wszyscy i wszystkie uczymy się, że zarówno bycie dyrektorką ogromnej firmy, jak i bycie zawodową mamą, golenie nóg i ich nie golenie, granie w gry i czytanie książek, jest tak samo wartościowe, tak samo kobiece, że feminizm to stawanie w obronie kobiet, wspieranie ich, zachęcanie do działania, i walczenia o siebie. I chociaż tyle jeszcze przed nami, chociaż droga jest jeszcze daleka i pełna niewiadomych, jedno jest pewne – żadna z nas nie będzie szła sama.

Źródła: [1] cpsdialog.gov.pl/images/KWARTALNIKI/ Kobiety_na_stanowisku.pdf (str.50) [2] fra.europa.eu/sites/default/files/ fra-2014-vaw-survey-at-a-glance-oct14_pl.pdf [3] publicystyka.ngo.pl/podczas-pandemii -rosnie-przemoc-domowa stopuzaleznieniom.pl/artykuly/przemoc-w -rodzinie/przemoc-a-koronawirus-jak-i -dlaczego-pandemia-wywolala-lawine-agresji/ [4] statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/ przemoc-w-rodzinie/50863,Przemoc-w -rodzinie.html oko.press/mezczyzni-definicji-sprawcami -przemocy-konwencja-tego-mowi-statystyki/ [5] fra.europa.eu/sites/default/files/ fra-2014-vaw-survey-at-a-glance-oct14_pl.pdf

9


Rzeczy, które znalazłem Dawid Cioch

Od zachodniego okna żarzy się słońce, napełniając strych ciepłem i duchotą. Czuję pierwsze krople potu na szyi, co prowadzi do natychmiastowego otwarcia okien południowych i północnych. Sytuacja wydaje się znośna, oprócz zgliszcza zdechłych much tłoczących się pod oknami.

Zaraz po lewej stronie od wejścia widać niewielkie i stworzone przez wujka sprzęty, które w dużej części odwzorowują te spotykane na siłowniach. Drewniana ławka do wyciskania wraz ze sztangą z zawieszonymi ciężarami, które najprawdopodobniej odlane są z zaprawy cementowej. Niedaleko ławki leżą hantle z cegieł owinięte grubym sznurem, również domowej roboty. Troszkę dalej, bliżej zachodniego okna, wisi metalowa rura, która może służyć ćwiczeniom opartych na podciąganiu. Odwiedzałem strych dziadków już wiele razy, ale nigdy nie doceniłem tej mini siłowni, która od dawien dawna tu mieszka. Część aerobikowa wydawała mi się od wielu lat bezpieczna. Znajduje się w bliskim otoczeniu jedynej lampy oświetlającej to pokraczne miejsce nocą. Jako dziecko bałem się postawić stopę poza obszar rzucanego światła - bliżej wschodniej i północnej ściany. Teraz za przyjaciela mam resztki promieni słonecznych ledwo dostających w tamte miejsca i jednocześnie mój podeszły wiek. Oczywiście nie aż tak podeszły jak mógłbym chcieć. Idąc wolnym krokiem, badam wszystko co napotkam pod północną ścianą. Natrafiam na pierwsze rzeczy, które już dawno zakorzeniły się w mojej głowie jako wspomnienia. Pierwsze z nich odkopała rozlatująca się ozdoba świąteczna w kształcie choinki, leżąca tuż przy worku orzechów, który zapewne byczy się tu od zeszłej jesieni. Jeszcze za dziecka zawieszałem ją z wujkiem na zewnętrznych ścianach domu, które prezentowały wszystkim przejezdznym 10

świąteczny duch domostwa. Jej miejsce zajęły nowoczesne światełka w kształcie sopli lodu, których nie trzeba już zawieszać i zdejmować raz do roku, a choinka odeszła w zapomnienie.

Zaraz obok stoi coś co napawa mnie niepewnością, a nawet trwogą. Owinięte czarną i giętką rurką, przykryte styropianem z postawionym na samej górze czarnym garnkiem, stoi i się nie rusza. Sam makabryczny wygląd może być powodowany stanowiskiem w półmroku. Jak się później okazało, urządzenie to służyło jeszcze do połowy lat dziewięćdziesiątych jako narzędzie ważące tuczniki. Nikt jednak nie wie, dlaczego znalazło się ono na strychu, do którego trzeba pokonać dwukrotnie wąskie schody. Północna ściana jest wyjątkowo zagracona. Tuż obok starej wagi, na drewnianej skrzyni, stoi akwarium, które służyło za domek dla chomików bengalskich mojej ciotki. Mimo, że minęło już prawie 15 lat odkąd ostatni z nich opuścił ten dom, to wciąż jestem w stanie przypomnieć sobie ten charakterystyczny piżmowy zapach. Możliwe, że to był pierwszy krok powodujący zapalenie się lampki w mojej malutkiej główce o posiadaniu futrzastego zwierzaczka, a dokładniej króliczka. Wśród kilku pudeł pełnych różnobarwnych worków oraz wielkiego pudła po telewizorze, stoi małe łóżeczko dziecięce. Pierwsza myśl mówi, że jestem za stary, żeby ktokolwiek mógłby trzymać niezbyt ważną pamiątkę z mojego okresu niemowlęcego. Jednak nie mam racji. Co innego z moim młodszym bratem. Gdzie się nie obejrzę, tam znajduję coś z okresu jego niemowlęctwa. Na strychu też. Dwa metry dalej, stoi jego kołyska wypełniona po brzegi stertą starych pierzyn i poduszek.


Felieton Sentymentalność uderza mi do głowy. Spotykam rzeczy, które bardzo łatwo wyciągają obrazy z dawnych lat. Mnie bawiącego się tym czy tamtym, używającego tych rzeczy jako dziecko. Słysze nawet głos matki krzyczącej: „Zostaw to, bo coś sobie zrobisz!”. Są nawet dywany, które pamiętają moje raczkowanie. Swoją drogą, wyglądają jak świeżo ściągnięte z parkietu. Czy rzeczy z ciemnic nie odzyskają już nigdy swojego dawnego blasku, swojego kontaktu z człowiekiem? Czas znaleźć coś starszego. Zbliżając się do północnego okna, przed ceglanym kominem leży wielka skrzynia wypełniona książkami. Kurz sieje się gęsto. Poziom historyczności znacząco wzrasta. Przeglądam tytuły. Książka do języka rosyjskiego część pierwsza, druga i trzecia. Książki do biologii, chemii i matematyki. Na drugiej stronie widzę podpis właścicielki, jest nią moja mama. Na innych jej inicjały są przekreślone i zamienione na należące do jej siostry. Bardzo szybko pragnę zabrać książki do rosyjskiego ze sobą i poczuć wrażenia z użytkowania, tak jak robili to przede mną poprzedni właściciele. Czy warto? Ja się już nie przekonam, bo jest to słomiany zapał. Gdy wypełnione książkami pudełka leżą, napawając się swoim odpoczynkiem, nieopodal wyłaniają się trzy lazurowe segregatory. Na głównej okładce widnieją, nieposiadające wspólnego wzoru obrazki, podpisane według dziedzin do jakich można je przyporządkować, razem z tytułem: „Świat Wiedzy”. Wnętrze wypełniają już z lekka pożółknięte kartki, rozlewające się po brzegi treścią encyklopedyczną. Zdaje się być to drukowana Wikipedia. Tutaj znajdują się jedne z ofiar rozwoju Internetu. Gdy kiedyś wypełniając po brzegi domowe biblioteczki, służyły za główne źródło wiedzy, tak teraz porzucone obracają się kurzem. Gdy myślę o swojej książkowej półce, to zdaję sobie sprawę, że i tam ich brakuje. Moja wirtualna encyklopedia dzieli każdą podróż ze mną. Trzymam ją teraz w ręce. Wstając z klęczek, rdzawo brunatny kawał metalu, w formie jakby tortownicy, krzyczy do mnie swoją tajemniczością. Otoczony w towarzystwie archaicznego żelazka oraz mini kuchenki elektrycznej, to on najbardziej walczy z upływem czasu. Korozja zżera go łapczywie. Kawałek po kawałeczku. Wciąż jednak nie wiem do czego służył.

Trafne okazało się porównanie do tortownicy. Prodiż, bo tym okazuje się być rudawy kolega, służył jeszcze przed nastaniem piekarników elektrycznych do pieczenia ciast czy mięs. Moja mama z radością wspomina o początkach jej nauki wypieków, a najbardziej biszkoptów, gdy pokazuję jej później, tego samego dnia, zdjęcie prodiżu. Szukając więcej informacji o nim, ktoś komentuje na jednym z forów internetowych, że jest to jeden z symboli życia w PRL. Zawracając już w stronę wyjścia, bliżej zachodniej ściany widnieje aż po dach półka wypełniona starociami. Niewypełnione zeszyty, fuksjowy komplet kieliszków, pełne różnobarwnych zdobień zastawy, śnieżno szare garnki, które kiedyś musiały oślepiać bielą oraz jedna samotnie stojąca gitara. Jeden ruch palcem pozwala wydobyć się bursztynowemu odcieniowi pudła rezonansowego. Delikatny dotyk strun pozwala dostrzec ich wiotkość. O niej również zapomniano. Gitara, jak i inne starocie, mają jeden korzeń. Babcia przywiozła je z Ukrainy. Pojawia się zatem pytanie - czy to nie Ukrainę powinienem zwiedzić? Poszukać tego co wspomina minione? Mnie niestety zawsze ciągnęło na zachód. Ocierając ręką o ceglany komin widzę ją - towarzyszkę największych letnich upałów w dzieciństwie, współuczestniczkę krótkich drzemek, rozdzieloną na składany trzyczęściowo szkielet oraz materac - leżankę. Uradowany jak małe dziecko dotykam i poznaję giętki materiał. Czuję lekki zapach stęchlizny. Nic dziwnego, jest stara tak jak ja. Moje dawne wspomnienia leżą tutaj. Gdzie położę te, które tworzę teraz? Czy w przyszłości również zrobię podróż po zapomnianym? Po dwugodzinnym lawirowaniu pomiędzy sznurkami z wiszącym praniem, które wyjątkowo szybko schnie w ciepłe dni na strychu, odczuwam delikatny dyskomfort w szyi, prawdopodobnie od schylania. Czas opuścić tę krainę wspomnień. Czy każdy posiada takie miejsce? Co by się stało gdyby odwiedzić piwnicę? Z królestwa much przenieść się do tej władanej przez pająki. Efekt może być podobny, to znaczy możnaby oddać się w kolejny wir wspomnień. Jednakże, to piwnica jest częściej siedliszczem zła w horrorowych uniwersach filmowych, więc kto tam się wybierze niech lepiej ma się na baczności.

Do artykułu posłuchaj utworu: Kwiat Jabłoni - Przezroczysty świat

ilustracje: Amelia Kowalska 11


Koło naukowe

Zrzeszenie Studentów Niepełnosprawnych AGH Weronika Rawska

O tym, że na terenie Akademii Górniczo-Hutniczej jest mnóstwo świetnie działających kół naukowych wie każdy nie od dziś, jednak nie każdy zdaje sobie sprawę, że również na terenie naszej uczelni działa Zrzeszenie Studentów Niepełnosprawnych AGH! W wywiadzie o wyjątkowej organizacji opowiada Wojciech Dobrowolski, czyli Przewodniczący ZSN AGH. Skąd wziął się pomysł, aby założyć taką organizację na terenie naszej uczelni? Jakie były wasze początki? Jestem pewna, że przez aktualne warunki panujące na całym świecie, w tym na naszej uczelni, spora część studentów może nie zdawać sobie sprawy, że taka organizacja nawet istnieje na terenie AGH-u. Wojciech Dobrowolski: ZSN działa już od 20 lat – od 2001 roku. Pomysł powstania naszego zrzeszenia wziął się z potrzeby integracji studentów niepełnosprawnych, a w związku z tym ułatwienia im funkcjonowania na AGH. Pandemia tak jak wszystkim utrudniła nam funkcjonowanie na samej uczelni, ale nie stanęła na drodze do integracji, głównie międzyuczelnianej. W chwilach „odwilży” od koronawirusa organizowane są „Integracyjne Mistrzostwa Polski” z różnych dyscyplin sportowych takich jak m. in. pływanie, strzelectwo sportowe albo nawet szachy i e-sport. Zawody odbywają się na terenie całego kraju i są okazją do poznania wielu ciekawych osób oraz spróbowania nowych dyscyplin sportowych. Dlatego czekamy na nowy rok akademicki by mieć okazję do bezpośredniego kontaktu z nowymi studentami na np. Dniach otwartych AGH i zachęcić studentów do przyłączenia się do nas, bo jak wiadomo integracja jest tym lepsza im jest nas więcej! W jaki sposób można zauważyć waszą działalność na terenie Akademii Górniczo-Hutniczej ? Czym się właściwie zajmujecie ? WD: Działalność ZSN na naszej uczelni skupia się właśnie wokół integracji studentów niepełnosprawnych oraz integracji reszty uczelni ze studentami niepełnosprawnymi. Jednym z wydarzeń, które swego czasu organizowaliśmy był „Rajd na wózkach”, który odbywał się w czasie juwenaliów. Przez ostatni rok nie mieliśmy niestety okazji go zorganizować, ale wraz z następnymi juwenaliami rajd również się pojawi.

Do artykułu posłuchaj utworu: Duncan Laurence - Arcade

12

Oprócz tego zachęcamy do udziału m. in. w zajęciach z języka migowego oraz różnych wycieczkach. Dla przykładu w czasie obecnych wakacji odbędzie się obóz szkoleniowo sportowy w Żywcu „Lato pod Żaglami w Żywcu”. Takie wyjazdy są często mocno dofinansowywane, więc warto wypatrywać ogłoszeń o nich na naszej stronie na facebooku – ZSN AGH. Oprócz integracji również informujemy, pokazujemy niepełnosprawnym studentom, co mogą zrobić na uczelni, żeby studiowało im się lepiej. Przypominamy o tym, że mogą wziąć Stypendium Specjalne dla niepełnosprawnych. Wraz z Biurem ds. Osób Niepełnosprawnych zachęcamy do wzięcia udziału w programach takich jak „Staże Drogą do Zatrudnienia na Otwartym Rynku Pracy”, które oprócz staży, które są w nazwie oferują studentom pewną pulę pieniędzy na wszelkiego rodzaju szkolenia. Można w takim programie się wyszkolić z programowania, z projektowania, czego tam się chce albo można podjąć kurs językowy. W jaki sposób dołączyłeś do organizacji? WD: W moim przypadku zadziałała odrobina intrygi. Kolega mnie zaprosił na wieczór pokerowy, który okazał się również spotkaniem ZSNu, czego nie powiedział. Poczęstowano mnie pizzą, pograliśmy w karty i uznałem, że warto się przyłączyć. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się presji, która przyszła potem w postaci bycia mianowanym przewodniczącym zrzeszenia, ale staram się żeby ZSN był ciagle rozwijany. Jak wyglądają wasze spotkania? Czy w czasie pandemii również organizowaliście spotkania i czy uważacie, że łatwiej było się zorganizować online czy spotkać w realu? WD: Bez dwóch zdań lepiej jest się spotkać na żywo. W czasie pandemii spotykaliśmy się raz na jakiś czas za pośrednictwem MS Teams, aby dopiąć formalności, a tak to informowaliśmy się o wydarzeniach za pośrednictwem chatu organizacji i strony internetowej. Czy wyłącznie studenci AGHu czy może również innych uczelni krakowskich mogą dołączyć do ZSN AGH? Czy może również absolwenci lub osoby spoza uczelni mogą z wami realizować projekty? WD: Dołączyć mogą studenci oraz doktoranci zarówno z niepełnosprawnością, jak i bez niej.


Koło naukowe

Czy wasza działalność obejmuje współpracę z innymi uczelniami, bądź innymi organizacjami na terenie Krakowa, czy nawet Polski? WD: Tak, jak najbardziej! Staramy się współpracować z ZSNami krakowskimi oraz ogólnopolskimi. Bardzo chętnie będziemy organizować różnego rodzaju konferencje, takie jak „Krajowa Konferencja Osób Niepełnosprawnych”, kiedy przyjdzie nasza kolej. Oprócz konferencji również propagujemy działalność Integracyjnych Mistrzostw Polski, bo uważamy, że jest to świetna inicjatywa i za każdym razem doskonale się bawimy. Dowodem na to jest fakt, że mój kolega i przy okazji wiceprzewodniczący Łukasz Leśny, który w zeszłym roku był, jeżeli mnie pamięć nie myli, na 5 albo 6 różnych wyjazdach.

Opowiedzcie o waszej działalności, o projekcie z którego jesteście najbardziej dumni, zadowoleni, że udało się go wprowadzić w życie. WD: Najbardziej się cieszymy z „Rajdu Na Wózkach”. Jest to lokalne wydarzenie w czasie juwenaliów, które ostatnio zorganizowaliśmy pod klubem „Studio”. Świetne w nim było to, że przechodzący obok studenci interesowali się, co się tam działo i podchodzili się spróbować w wyścigach na wózkach inwalidzkich. Dla chcących dowiedzieć się czegoś więcej o organizacji: facebook.com/ZSNAGH www.zsn.agh.edu.pl/

ilustracje: Joanna Dudlińska

13


Laur Dydaktyka Opiekun koła dr in. Krzysztof Sornek Wydział Energetyki i Paliw “W swojej działalności dydaktycznej, w tym jako osoba pełniąca rolę opiekuna kół naukowych, wykorzystuję model motywacji i wsparcia oparty na modelu zasobów ludzkich. Uważam, że - zgodnie ze sformułowaniem Rensisa Likerta - stosowanie zasady „pomocnych stosunków” i atmosfera życzliwości oraz otwarta i bezpośrednia komunikacja sprzyjają zwiększeniu motywacji i sprawności działania. Model taki daje studentom stosunkowo dużą swobodę w wykonywaniu zadań, zachęca do kreatywności i innowacji, a także zaangażowania w działania kół naukowych oraz proces dydaktyczny. Pomimo naturalnie występującej hierarchii „wykładowca - student” staram się jak najmniej ją eksponować, aby w komfortowych dla obu stron warunkach skutecznie realizować proces dydaktyczny (bez uchybu do wszelkich wymagań programowych). Zajęcia prowadzę w sposób bazujący na przedstawieniu praktycznej wiedzy, która może być przydatna w przyszłej pracy zawodowej, co motywuje studentów do aktywnego udziału w zajęciach.

Laur Dydaktyka 28.10.2020 r. odbyła się Gala wręczenia nagród, która podsumowała I edycję Lauru Dydaktyka. Studencki wydarzenie dla nauczycieli akademickich z całej AGH, którego forma docenia ich starania w zakresie dydaktyki i wsparcia studentów. Konkurs organizowany przez URSS AGH, wyróżnia się na tle innych nagród dla pracowników dydaktycznych unikatowym podejściem do systemu wyboru laureatów i skali wydarzenia. Nie jest plebiscytem - ilość oddanych głosów nie ma znaczenia. Liczy się wykazane zaangażowanie, dążenie do ciągłej poprawy jakości i działanie na rzecz rozwoju studentów. Spośród wielu nadesłanych zgłoszeń Kapituła Konkursu wyłoniła Laureatów oraz wyróżnionych w sześciu kategoriach: Prowadzący ćwiczenia, Przyjaciel Studenta, Wykładowca, Promotor, Opiekun Koła, Innowator. Dydaktycy, którzy wyrazili chęć wzięcia udziału, odpowiadali na pytania dotyczące ich działalności na Uczelni, między innymi motywacji i wsparcia studentów. Poniżej przedstawiamy część wypowiedzi trzech Laureatów - dr inż. Krzysztof Sornek, dr hab. inż. Adam Piłat, prof. AGH, dr inż. Grzegorz Michta. Dodatkowo w poniższym artykule zamieszczone zostały referencje od ich studentów, potwierdzające aktywność nagrodzonych.

14

Przyjęty model sprawdza się doskonale, co widoczne jest z jednej strony w zainteresowaniu prowadzonymi przeze mnie zajęciami dydaktycznymi, z drugiej strony - w funkcjonowaniu kół AGH Solar Boat i AGH Solar Plane, które z roku na rok działają coraz prężniej. “ Krzysztof Sornek Jako opiekun wykazuje się nieprzeciętną kreatywnością, żaden problem nie stanowi przeszkody. Jest mistrzem w edycji dokumentów, wyłapie każdy błąd oraz zadba o ichstylistykę. Sumiennie sprawdza, linijka po linijce, każdy wniosek czy raport (co czasem bywa dla Nas uciążliwe :) ). Nie straszne mu są stosy dokumentów czy wniosków, jeżeli dzięki temu Koło będzie mogło lepiej i szybciej się rozwijać. W każdej sytuacji kryzysowej wykazuje się opanowaniem, bierze pod uwagę wszystkie scenariusze, woli być przygotowany na każdą ewentualność. Zawsze znajdzie czas dla każdego, nie ważne czy przychodzisz do niego z problemem, czy „na kawę.” A. Szeląg dr hab. inż. Adam Piłat, prof. AGH Wydział Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej Kategoria PROMOTOR „Moim studentom staram się jasno przedstawiać cel ich pracy zarówno w zakresie zajęć laboratoryjnych, projektowych prac inżynierskich i magisterskich oraz projektów studenckich a nawet doktorskich. Ten jest często związany z opracowaniem nowego rozwiązania z zakresu automatyki, który mógłby być przydatny społecznie, natomiast aktualnie dydaktycznie (np. nowe stanowisko laboratoryjne).


z życia uczelni

Inspiruję studentów do realizacji ambitnych planów. W rezultacie powstaje dzieło, które jest ich wizytówką i mają się czym pochwalić przed przyszłym pracodawcą. (...) Elementem motywacyjnym jest rozmowa ze studentem o przykładach z życia wziętych – moich wychowankach, którzy pracują w różnych firmach i na wielu stanowiskach. (...) Wielu młodych ludzichce zakończyć edukację z dyplomem inżyniera. W takiej sytuacji podanie przykładów powoduje, że pojawiają się pytania, przemyślenia – na które zawsze udzielam odpowiedzi - ostatecznie decydują się na kontynuację nauki. Odrębnym aspektem jest motywowanie studentów, którzy chcą się rozwijać ponad przeciętność. (...) Odkrycie talentów, dobre zainspirowanie z mojej strony oraz umożliwienie korzystania z bazy laboratoryjnej, pozwoliło na rozwój, zwiększenie i ugruntowanie umiejętności. W wyniku współpracy zdecydowali się na studia doktoranckie w różnych trybach. W tych przypadkach odkrycie predyspozycji, własny przykład oraz ukazanie szerszych perspektyw i możliwości rozwoju osoby podczas i po doktoracie okazały się sukcesem.”

“(...) Doktor Grzegorz Michta jest przykładem jednego z nielicznych pracowników uczelni, którzy starają się podnieść kwalifikacje zawodowe i umiejętności studentów w trakcie ich nauki. Dzięki temu łatwiej rozeznać się w swoich zainteresowaniach, wziąć udział w interesujących projektach, po zakończeniu nauki wyróżnić się na rynku pracy na tle innych absolwentów. (...) Doktor realizuje się jako zaangażowany naukowiec, ale także jako dydaktyk - śmiało mogę stwierdzić, że podejście do studenta z życzliwością i chęć poświęcenia czasu i energii na rozbudowanie zainteresowania zagadnieniami naukowymi jest jak najbardziej innowacyjne (...)” - A.Macioł (...) Kolejnym projektem realizowanym pod skrzydłami Pana Doktora był projekt pod nazwą “Wmontuj się w układ”. Polegał na odwzorowaniu układu żelazo-węgiel. Dokonano tego poprzez ułożenie się w kształt układu na hali sportowej AGH (ok 80 osób). (...)” - Zarząd Koła Naukowego “Metaloznawców” Kolejna edycja trwa, dydaktycy złożyli aplikacje w Konkursie. Śledźcie nasze social media, by być na bieżąco z informacjami.

Referencje: “(...) W trakcie wieloletniej współpracy mogłem liczyć na pomoc profesora Piłata, który chętnie dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Podczas wyczerpujących konsultacji omawiane były dotychczasowe rezultaty badań i eksperymentów, ustalane plany na najbliższe dni i długoterminowe. W przypadku problemów można było liczyć na pomoc ze strony promotora: wskazanie potencjalnych dróg rozwiązania, zagadnień, o których powinienem doczytać, (...) pomoc przy projektowaniu elementów mechanicznych modeli laboratoryjnych. Wkład profesora był niezwykle istotny, gdyż nie mam dużego doświadczenia jako konstruktor.” - M. Różewicz Dr inż. Grzegorz Michta Wydział Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej INNOWATOR Zachęcanie do samodzielnego rozwiązywania problemów i wskazywanie potencjalnych kierunków daje większą satysfakcję i jest bardziej rozwijające niż dawanie gotowych rozwiązań. Czasami pokazanie, że da się coś zrobić nawet bardzo małego powoduje pozytywne reakcje i chęć podjęcia dalszych większych wyzwań. Mam takie powiedzenie, które często cytuję studentom na zakończeniespotkań w prowadzonym kole naukowym „… jak nie my to kto” wywołuje to uśmiech, ale także pozytywnie motywuje, że jest się kimś kto na pewno sobie poradzi z danym problemem czy przydzielonym zadaniem. Taka osoba zawsze też wie, że może do mnie przyjść i się poradzić albo po prostu powiedzieć, że nie da rady. Wtedy staram się ponownie znaleźć pozytywne nawet najmniejsze sukcesy i zmotywować powtórnie. 15


Lifestyle

O krok od spełnienia marzeń Beata Dubiel Jesteś na słonecznej plaży. Zupełnie tak, jak wtedy, gdy byłeś dzieckiem. Na horyzoncie Słońce dogorywa za falami, barwiąc niebo na szkarłatny kolor, spiesząc za widnokrąg, ogrzewa Twój policzek ciepłymi promieniami. Piękno zachodu sprawia, że chciałbyś biec ile sił w nogach, tylko po to, aby dogonić swoje marzenia. Ale poczekaj - coś jest nie tak. Jak tutaj biec, gdy masz balast u nogi?

Balast “bycia” Od dziecka wpaja nam się, jak wielką rolę mają marzenia - w końcu podstawowym pytaniem, które zadawane jest zadawane niemal odkąd zaczniemy mówić, jest właśnie “jakie jest Twoje największe marzenie?”. W tym wczesnym okresie dorastania nasze marzenia stają się niemal synonimem naszej tożsamości - w końcu mówimy w formie “będę”, “dokonam czegoś”. Nie chcemy “mieć” marzenia - my chcemy się nim stać. Wydaje się, że nie ma w tym nic złego. Każdy w końcu może marzyć, o czym tylko chce, a element takiej bliskości z celem dodaje otuchy i motywacji. W końcu nie chodzi tutaj o jakąś rzecz, której nawet nie możemy (jeszcze) dotknąć - chodzi o mnie, o lepszego mnie! Ten sposób patrzenia

16

na marzenia, to skrzętnie ukryta wśród nostalgii pułapka. Pułapka - bo jeśli nie osiągnęliśmy naszego marzenia, to kim pozostaje nam być? Balast wiecznego marzyciela Bez względu na to, czy marzymy o czymś wielkim i wzniosłym, czy o czymś malutkim i skromnym, zawsze najtrudniej wykonać pierwszy krok. A co dopiero postanowić, co nim będzie! Przecież, aby wykonać ruch, najpierw musimy sami przed sobą się przyznać, że to dzieje się naprawdę i przygotować się na ewentualną krytykę czy niepowodzenie. Na tego typu scenariusze nie jesteśmy gotowi, bo po prostu nie ma na to miejsca w marzeniach - w końcu, kto by chciał wolne chwile spędzać na fantazjach o porażce? I słusznie, że tego nie robi!


Lifestyle

Trzymając swoje marzenie szczelnie Chyba jednym z największych cichych zamknięte w strefie fantazji, ryzykuje- zabójców marzeń jest porównywanie my też pewnego rodzaju zdziczeniem. swoich pragnień z tymi innych. Czy Powiedzmy, że nie bierzemy swojego kiedykolwiek zdarzyło Ci się pomyśleć: marzenia zupełnie na poważnie i akurat “Moje marzenie jest niczym w porównaudało nam się jednak je osiągnąć. Co niu do Twoich marzeń, szef ONZ - to jest teraz? W sumie to nigdy nie myśleli- coś!”? Takie podejście możemy tłumaśmy co potem. Zwykle w takiej sytuacji czyć sobie tym, że osoba, do której się czujemy pustkę. Nasz długoletni cel porównujemy, jest mądrzejsza, bardziej w końcu został spełniony, ale… co z tym utalentowana albo bardziej doświadfantem zrobić? To trochę tak, jakby ktoś czona - po prostu jest “bardziej” od nas. marzył o wygraniu szóstki w totka, ale Ale czy to nie jest kolejna pułapka? nigdy nie zastanawiał się, na co wydałby pieniądze. Brzmi trochę absurdalnie, co To tak jakby podczas pięknego zachodu nie? A teraz spójrzmy na swoje marze- słońca nasze oczy wędrowały nerwowo nia, które być skryte są gdzieś głęboko. po widowni. Słońce w końcu skończy Wiecie, na co wydacie wygraną? swój spektakl i schowa się za linią horyzontu - a my dowiemy się o tym dopiero, Balast wartości jak nie będziemy mogli dłużej dojrzeć innych gapiów! Dlatego upewnij się, że No dobrze, mamy swoje mniejsze lub patrzysz w dobrą stronę. większe marzenie. Ale skąd mamy wiedzieć, że warto je spełnić? Można odnieść wrażenie, że w popkulturze słyszymy tylko o wielkich i wzniosłych obiektach marzeń - chyba sztampowym przykładem mogłoby być studiowanie na topowej uczelni albo pełnienie ważnej roli w rządzie firmy. Kiedy otaczają nas tylko marzenia z takimi wielkimi hasłami, nie da się oprzeć wrażeniu, że to nasze w porównaniu z nimi jest małe i nic nieznaczące. Bam! Do nogi przymocowano właśnie kolejny balast - a my nawet nie zauważyliśmy kiedy!

Czy u Twojej nogi jest jeszcze jakiś balast? A może do tej pory przychodziłeś tylko po to, aby obserwować zachód Słońca, przeświadczony, że nie ma niczego, co mógłbyś zrobić, aby je dogonić? Może to moment, aby pozbyć się balastów i ruszyć? Jedno jest pewne. Biegnij za swoim Słońcem - tak, aby po zachodzie niczego nie żałować.

ilustracje: Maja Ziółkowska

Do artykułu posłuchaj utworu: Fish Emade Tworzywo - Dwa ognie

17


Nauka

Horyzonty rozwoju Grzegorz Boroń

Od kamiennych narzędzi, przez misy z brązu i stalowe miecze, aż do krzemowych układów scalonych. Gdzie zaczyna się horyzont rozwoju? Początkowo my - ludzie korzystaliśmy z narzędzi wykonanych z kamienia. To od nich wzięła swoją nazwę najwcześniejsza z epok rozwoju - epoka kamienia. Trwała od pojawienia się człowieka aż do momentu, gdy nauczyliśmy się wykonywać na masową skalę narzędzia metalowe. W okresie przejściowym między epokami kamienia i brązu korzystaliśmy z narzędzi wykonanych głównie z miedzi, ale ta jako metal bardzo plastyczny, nie nadaje się do wykonywania elementów codziennego użytku. Odkryto zatem stop miedzi z cyną (którą czasami zastępowano ołowiem lub antymonem), który nazwano brązem. Posiada on lepsze parametry wytrzymałościowe od “czystej” miedzi, ale i tak nie były wystarczające na chociażby miecze, które gięły się po pierwszej bitwie. Stosowanie narzędzi metalowych pozwoliło na większy niż do tej pory rozwój gospodarki, a co za tym idzie, rozwój całej ludzkości. Wejście w epokę żelaza tylko przyśpieszyło ten rozwój. Nagle zdaliśmy sobie sprawę, że istnieje stop, który nie tylko posiada dobrą plastyczność i twardość, ale jest też o wiele bardziej dostępny niż cyna i miedź. Obecnie nie wyobrażamy sobie życia bez stopów na bazie żelaza i węgla. Choć nie zdajemy sobie sprawy, wciąż jest najczęściej wykorzystywanym materiałem. Archeologiczna epoka żelaza skończyła się w okolicach XIII wieku, ale praktycznie trwa do dzisiaj. Chociaż nie do końca… Era krzemu Wszystko za sprawą jednego z najbardziej niedocenionych Polaków - Jana Czochralskiego, który jako pierwszy wynalazł sposób odlewania monokryształów krzemu. I… Co w związku z tym? Wynalazek na miarę nagrody nobla posłużył do wykonywania układów scalonych, a te obecnie dostępne są praktycznie wszędzie. Mimo że praktycznie wciąż żyjemy w epoce żelaza, teoretycznie można by rzec, jesteśmy w epoce krzemu, bez którego nie wyobrażamy

18

sobie życia. Telefony. Komputery. Telewizory. Kamery. Roboty przemysłowe. Wszystko to nie mogłoby działać, gdyby nie układy scalone (i pan Czochraliski!). Krzem pozwolił osiągnąć nam niesamowity bum gospodarczy, którego wcześniejsze pokolenia mogą nam tylko zazdrościć. Zapomnieliśmy jednak o szarej (w tym przypadku czarnej) eminencji naszych czasów. Pierwiastku, który był przez te wszystkie lata pod naszym nosem, a który obecnie nas zadziwia. Chodzi o węgiel. Tym samym wchodzimy ciekawy i jeszcze nie do końca poznany grunt nanotechnologii. W skali nano Nanotechnologia to ogół technik do tworzenia materiałów o strukturze nano, czyli baaaaaardzo małej. Zakłada się, że są to materiały na poziomie pojedynczych atomów i cząsteczek, które mają wielkość od 1 do 100 nanometrów. Dla przypomnienia 1 nanometr, to 10 do potęgi minus 9, czyli to jedna miliardowa metra. Struktury te są tak małe, że nie możemy ich opisać za pomocą znanych nam technik mechaniki klasycznej. Tutaj na ratunek przychodzi mechanika kwantowa, od której zależą właściwości materiałów. Jak stara jest nanotechnologia? Okazuje się, że świadomie (lub nie) stosowano ją już w starożytności. Znajdujący się w Muzeum Brytyjskim puchar Likurga jest tego idealnym przykładem. W zależności od kąta patrzenia zmienia się kolor pucharu. Raz jest czerwony, a raz zielony. Zawdzięcza to nanocząstkom srebra i złota w szkle. Takie szkło zwane jest szkłem dichroicznym, a technologia jego otrzymywania przez starożytnych mistrzów pozostaje nieznana. Nanotechnologia to nie tylko puchary na wino, ale też medycyna, przemysł zbrojeniowy, kosmetologia, budownictwo, lotnictwo, przemysł kosmiczny i… dużo, dużo więcej. W medycynie z powodzeniem stosuje się nanosrebro, które jako metal szlachetny ma działanie bakteriobójcze, do odkażania sprzętu medycznego, produkcji koców i pościeli dla szpitali. Nanomateriały dzięki swoim niesamowitym parametrom wytrzymałościowym są lepsze jakiekolwiek metale.


Nauka

Wracamy do węgla Śmiało można powiedzieć, że kolejna epoka będzie epoką węgla. Wszystko za sprawą grafenu - nowoczesnego i ultra wytrzymałego materiału. Grafen jest pojedynczym “paskiem” atomów węgla, które są ułożone w sześciokąty. Taka budowa zapewnia jego maksymalne parametry. Zwykle spotyka się z kilkoma warstwami takich struktur. Grafen możemy znaleźć chociażby w ołówku - grafit to nic innego jak wiele warstw grafenu. Rysując ołówkiem zostawiamy na kartce kilkaset warstw grafenowych.

Patrząc na historię rozwoju człowieka, jesteśmy żądnymi przygód odkrywcami, którzy wymagają coraz więcej od otaczającego nas świata. Kolejne lata z pewnością przesuną nasz horyzont ograniczeń naukowych. Kto wie, może zostaniemy prawdziwymi zdobywcami kosmosu? Od epoki kamienia kierujemy się powoli w epokę węgla, nie wiedząc, gdzie pojawi się nasz naukowy horyzont.

Grafen z powodzeniem może zastąpić krzem w układach scalonych. Nadaje się także do produkcji paneli fotowoltaicznych. Posiada 100 razy lepszą przewodność cieplną niż srebro oraz wytrzymałość na rozciąganie setki razy większe niż stal. Może być stosowany w produkcji samochodów, elementów, które wymagają bardzo dużej wytrzymałości. W branży kosmicznej, czy chociażby w medycynie do eliminowania stanów zapalnych. Z pewnością jest to materiał przyszłości, którego obecnie jedyną wadą jest jego cena, która wynosi od 50$ do 200$ za gram.

Do artykułu posłuchaj utworu: Hazy - Cosmos

ilustracje: Klaudia Wójtowicz

19


Ludzie

Dawid Cioch

Wiele razy stałem na krańcu swojej niepełnosprawności. Wątły, nagi i bezbronny. Widziałem obraz własnych przeżyć i uczuć im towarzyszącym. Co czują inni stojąc na swoim krańcu? Odpowiedzi udzielili mi Krzysiek, Alicja i Paulina. Krzysiek Polska. Południowy zachód. Dokładniej Katowice - antracyt na mapie Polski. Miasto, które jest moim korzeniem, z którego się wywodzę. Nie określiłbym siebie mianem rodzimego Ślązaka, patrząc na to, że mój ojciec ma niewiele śląskości we krwi. Jestem osobą z niepełnosprawnością. Od urodzenia żyję z porażeniem splotu ramiennego lewej kończyny górnej. Będąc młodym uczniem podstawówki, wytłumaczono mi genezę mojej cechy. Lekarz, odbierający poród mojej matki, wybrał metodę porodu, która z jednej strony uratowała mi życie, a z drugiej odebrała część sprawności lewej ręki. Tu też zaczyna się moja opowieść oraz bieg mojej przygody. W porównaniu do dorosłego człowieka, kości noworodków są jeszcze miękkie, a najtwardsze są wtedy nerwy, które przez to łatwo uszkodzić. Powiedziano mi również, że metoda, którą obrał lekarz uratowała mi życie, kosztem mojej pełnosprawności. Przy innych wersjach poród niósł możliwość uduszenia. Nigdy się nie dowiem, czy z pomocą innej metody pozostałbym pełnosprawnym, czy w ogóle nie mógłbym doznawać piękna naszego świata. Moja mama się nie poddała. Jest silną kobietą, a co najważniejsze - zorganizowaną. Zaraz po przyjściu na świat swojego syna, szukała informacji o możliwym leczeniu i rehabilitacji. Chirurgia w Polsce 21 lat temu nie była na takim poziomie jak współcześnie, więc pomocy szukała w każdym zakątku. Wnet trafiła na profesora leczącego w Houston, w USA. Tak oto kilkumiesięczny noworodek rusza w swoją pierwszą przygodę.

20

Bilet na samolot do Stanów nie należał do najtańszych. Moja rodzina szukała wszelkich sposobów na ich zdobycie, w tym rozpoczynając zbiórkę pod miejscowym kościołem. Dobrym sercem wykazała się również linia lotnicza, która zafundowała mi darmowy lot do Stanów Zjednoczonych. Tam też odbyłem pierwszą w swoim życiu operację. Do tej pory mam pamiątkę z tej wielkiej podróży. W zakurzonym kącie mojego pokoju stoi ogromny pluszak Myszki Miki, który otrzymałem od pań sprzątających w hotelu, w którym wraz z rodzicami nocowałem. Cel podróży do Stanów był jeden przeszczep nerwów z nóg w miejsce uszkodzenia, przy barku. Profesor zrobił co mógł. Operacja udała się częściowo. Moja ręka jest połowicznie sprawna,

pomimo że odróżnia się od prawej wolniejszym rozwojem i wielkością. Udało się zachować w niej czucie oraz funkcjonalne zginanie. To nie rozwiązało oczywiście wszystkich problemów. W kolejnych latach palce lewej ręki rozpoczęły ze mną wielki bój o dłoń. Cały spór rozwiązała botulina, często znana pod nazwą „botoks”, która została mi wstrzyknięta, w niewielkiej ilości, w miejsca, które były najbardziej zaciskane. Izolator neuronów, jakim jest ta substancja, tymczasowo odcięła połączenie nerwów łączących palce z mózgiem, co pozwoliło na ich rozluźnienie. W ten sposób wyszedłem zwycięsko z tej walki.Wyjazd do USA był jednorazową akcją. Większą część podstawówki spędziłem na rehabilitacji w Konstancinie. Wspominam to jako


Ludzie pierwsze zderzenie kulturowe w kwestii różnych niepełnosprawności. Zacznijmy od tego, że spędzając tam ogromną ilość czasu, odbywałem zajęcia w zastępstwie tych, które odbywałem w Katowicach. Stacjonowaliśmy tam ja i inne dzieci. Każdy z inną książką, która inaczej prezentowała dany materiał. Była nauczycielka, która musiała sobie poradzić z organizacją nauki dla nas wszystkich. Ośrodek rehabilitacyjny nie zakorzenił się w moich wspomnieniach jako jeden z wielu szpitali, co prawdopodobnie wynikało z aspektu szkolnego, który go ocieplał. Gdy myślę o Konstancinie, mam obraz wielu spędzonych chwil z różnymi kolegami z niepełnosprawnościami. Razem udawaliśmy się na wspólne wędrówki po ośrodku, by na mecie ujrzeć pokój z maszynami do rehabilitacji. Niemałą część czasu zajmowały te zabiegi, dlatego też nie raz prosiło się pielęgniarkę o zmianę godzin z kimś innym, by przez ten okres móc żywo rozmawiać z kolegami. Istnieją dwie drogi rehabilitacji w niepełnosprawnościach podobnych do mojej. Pierwsza, wiodąca ku polepszeniu wyglądu, ale z brakiem sprawności lub druga, kierująca się w stronę funkcjonalności, lecz z pominięciem szczególnej uwagi na wygląd. Powiedzmy szczerze, na nic przyda mi się ręka, która tylko zachwycająco się reprezentuje. Ja wybrałem tę drugą ścieżkę. Przykład? Można użyć łokcia do przytrzymania rzeczy na blacie lub przenosić proste przedmioty jak szklanka, umieszczając je w zgięciu łokciowym i przyciskając do klatki piersiowej. Droga funkcjonalności miała swoją cenę. Od urodzenia zmagam się ze skurczem postępowym, przez co ręka dąży do zgięcia w 90 stopniach. Z tego powodu w początkowych klasach podstawówki, w Konstancinie, przeszedłem proces trzykrotnego gipsowania lewej ręki, jedno po drugim, po trzy tygodnie każde, w celu rozprostowania jej z 90 stopni do 135. Na początku rękę rozgrzewano oraz rozprostowywano do odpowiedniego wygięcia, a następnie zakładano gips. Powtarzano to trzy razy. Nie minęło pół roku, a ręka wracała z powrotem do swojego pierwotnego zgięcia. Ma to jednak swój malutki plus. Po tak długim czasie niemożności drapania, ręka przestała mnie swędzieć na dobre.

W klasie piątej, profesor, lekarz z Poznania, przeprowadził operację włożenia dwóch drutów w okolice mojego nadgarstka, w celu naprostowania go. W trakcie zabiegu okazało się, że początkowa koncepcja może pogorszyć sprawę, prowadząc do jeszcze większego zgięcia. Profesor przemodelował pierwotny pomysł i końcowo włożył tylko jeden drut, z czego wynikła potem ciekawa historia. Po roku, w klasie szóstej, wybieraliśmy się na wyjazd na Karaiby, przed którym z uwagi na lekkie wybrzuszenie skóry spowodowane drutem, zgłosiliśmy się na jego wcześniejsze wyciągnięcie. Rok później, gdy planowo miał być wyciągany drugi drut, profesor wpadł w konsternację. Dokumentacja medyczna jasno wskazywała, że w moim nadgarstku początkowo stacjonowały dwa pręty, zaś skan wykazał brak tego drugiego. Okazało się, że nie uwzględniono zmian w kartotece, zaś ja przypomniałem sobie i poinformowałem profesora, że zmienił koncepcję w trakcie operacji. W międzyczasie usłyszałem: „Jeżeli jednego druta brakuje, to najprawdopodobniej brakowało Ci żelaza w organizmie i go wchłonąłeś”.

Na rejsach mówi się, że jedna ręka jest dla siebie, a druga dla jachtu. Ja żartuję, że jestem wyjątkiem i delikatnie zmieniam to zdanie, mówiąc: „Dla jachtu mam całe ciało, a dla siebie - cztery litery”. Zasada jest prosta. Ucząc nowych miłośników żeglarstwa, powtarzam jak mantrę, że gdy są trudniejsze warunki, to wystarczy przykucnąć praktycznie dotykając tyłkiem jachtu i w taki sposób poruszać się po nim, a wtedy na pewno nic złego się nie stanie. O mojej niepełnosprawności znajomi często orientowali się dopiero po dwóch tygodniach, a nawet miesiącu, co najczęściej wynikało z mojej ekspresyjności i otwartości. Uwielbiam rozmawiać, zagadywać ludzi i robię to często, a moja ręka jest sprawą dalekorzędną. Na początku każdego rejsu mówię, że jestem zwykłym człowiekiem z niepełnosprawnością, jeżeli ktoś ma jakieś nurtujące go pytania, to bez problemu mogę na nie odpowiedzieć. Często też żartuję z ludźmi z własnych słabości, co najprawdopodobniej wytworzyło mój dystans do siebie.

Pamiętam, że początki owego dystansu zaczęły kiełkować na obozach sportowych dla dzieci z niepełnosprawnoNa co dzień, aż do gimnazjum, reha- ściami. Śmialiśmy się wtedy nawzajem bilitowała mnie Pani Ania, która przez z własnych niedociągnięć. Wszyscy byspędzone wspólnie lata, znała mnie tak liśmy tacy sami, mimo że każdy z nas był dobrze jak moja mama. Trwało to do różny. Wspominam jedno negatywne czasu jej wypadku, który tymczasowo określenie, którym obdarował mnie uniemożliwił jej wykonywanie pracy za- jeden ze współuczestników zwykłego wodowej. Mimo że Pani Ania wróciła do obozu. Nazwał mnie „jednorękim inpracy jako rehabilitantka, to nie jestem walidą”. Nie mylmy tego z określeniem jej stałym klientem przez zbyt odległe „jednorękiego bandyty”, które to pomiejsce zatrudnienia, ale nadal utrzy- zytywnie przyjąłem i niejednokrotnie mujemy żywy kontakt. przeplatam w żartach.

Nie każdy może w to uwierzyć, ale od 6-go roku życia jestem żeglarzem, a od 6 lat mam patent żeglarza jachtowego. Miłość do tej pasji zaszczepił we mnie Pan Maciek, mój ojczym. Od tego czasu, z każdego rejsu zbieram banderki. Co więcej, udając się na dzień otwarty AGH, pierwsze stanowisko jakie odwiedziłem należało do Akademickiego Klubu Żeglarskiego. Już wtedy wiedziałem, że zostanę ich członkiem. Od czasu dołączenia do organizacji, zasiedziałem się tam na tyle mocno, właściwie to trwało to aż jeden rok, że wstąpiłem w szeregi Zarządu AKŻ. W ramach wkładanej pracy we wspólne dobro organizacji - reorganizuję Śpiewnik AKŻ. Jest to trochę tytaniczna praca, gdyż trudno doszukać się pierwotnych autorów słów czy muzyki, ale do końca jest mi bliżej niż dalej.

Ktoś zapyta, jak gram w gry komputerowe? Najlepszym przykładem może być Minecraft. Potrzeba używania obu rąk do obsługi myszki i klawiatury sprawiała niejedną trudność. Jak ja sobie z tym radziłem? Prawą ręką kontrolowałem mysz, rozglądając się po mapie, zaś klawisz W na klawiaturze WSAD wciskany był przez gumkę idealnie dopasowaną pod względem wielkości do klawisza. Łokciem naciskałem na gumkę, a ta na klawisz i tak poruszałem się do przodu. Ograniczony ruch w grze nie sprawił, że byłem gorszym graczem. Pamiętam, że często mierzyłem się ze znajomymi i mogę śmiało powiedzieć, że nie odstawałem.

21


Ludzie Późniejsze kupno myszki z dwunastoma makrami sprawiło, że stałem się bardziej niebezpiecznym graczem niż przedtem, a gram teraz dzięki niej tylko prawą ręką, nie męcząc przy tym kręgosłupa przy nachylaniu się do klawiatury. Pełna kontrola nad ruchem oraz moje poprzednie doświadczenie z gumką dają mi niesamowitą przewagę. Co zabawne, teraz zdarza mi się dawać znajomym fory podczas gry. Mówi się czasem, że jeżeli coś zostało Ci zabrane, to zyskujesz coś nowego. Myślę, że jestem tego przykładem. Niepełnosprawność lewej ręki, a więc osłabienie lewej połowy ciała, spowodowała wzmocnienie tej drugiej - prawej.

W rekrutacji na AGH wybrałem Informatykę na WIET oraz Automatykę i Robotykę na WEAIiIB. Do pierwszego kierunku niestety zabrakło mi kilku punktów, ale dostałem się na ten drugi. Tam też rozwijam swoje zamiłowania matematyczne i programistyczne. Kiełkuje we mnie marzenie o studiowaniu jednocześnie Automatyki i Informatyki. Kto wie, czy kiedyś to się nie stanie. Nic nie jest niemożliwe. Chociaż moje próby skakania na skakance w różnych układach wypadały różnie, więc może to zakwestionować poprzednie zdanie. Jednak nie poddaję się zbyt szybko jeśli coś wydaje się niemożliwe. W głowie błyskawicznie wymyślam i sprawdzam co najmniej pięć możliwości. Tyle też razy próbowałem znaleźć sposób na skakankę. Myślę, że jestem jednym z dobrych przykładów na to, że w życiu można wszystko, trzeba po prostu tego chcieć i się nie poddawać.

Alicja W małym miasteczku na Śląsku, a dokładniej w Kuźni Raciborskiej, urodziła się mała dziewczynka o blond włosach, a dokładniej ja.

Co więcej, półkule mózgowe są odpowiedzialne za te połowy ciała, które znajdują się na krzyż od nich, tak więc lewa półkula, czyli ta odpowiedzialna za myślenie analityczne, od początku była bardziej aktywna. Tak też można powiedzieć, że od urodzenia byłem skazany na AGH. Matematyka była i jest moim konikiem, mimo braku większych osiągnięć w Olimpiadzie Matematycznej. Jako 12-latek zostałem posłany do prywatnego gimnazjum w Katowicach, a tam podchwyciłem pierwsze podstawy programowania w Visual Basic oraz HTML. Był to impuls, aby samemu zacząć uczyć się języka C++. Do liceum uczęszczałem w Katowicach, do VIII LO, a dokładniej do klasy D, znanej pod nazwą „Kwadraty”. Dlaczego “Kwadraty”? Liczba godzin i sam poziom matematyki jest jak do kwadratu, to znaczy jest jej dużo więcej niż w zwykłej klasie matematyczno-fizycznej oraz dotyka zagadnień konkursowych i olimpijskich. Tak też powstała mieszanka przedmiotów ścisłych Co wyszło z tego kotła? 22

Od urodzenia jestem osobą niesłyszącą. Moja wada jest określona jako głęboki niedosłuch typu odbiorczego, ale tak naprawdę jestem zupełnie głucha i nic nie słyszę. Odbieram jedynie wibrację spowodowane przez bardzo głośny dźwięk. Z powodu głębokiego niedosłuchu nie mam korzyści z aparatów słuchowych. W mojej rodzinie jestem jedyną głuchą osobą, stąd moje dzieciństwo nie wyglądało tak jak u przeciętnego dziecka, mimo że wspominam je znakomicie. Rodzina na początku nie miała świadomości mojej niepełnosprawności. Dopiero później, gdy ją zdiagnozowano, było im bardzo trudno się z tym pogodzić. Przeżyli szok. Nigdy wcześniej nie spotkali się z takim przypadkiem, było to dla nich coś nowego. Nie zważając na brak doświadczenia nie poddawali się i robili wszystko by mi pomóc. Chcieli bym była szczęśliwa pomimo mojej niepełnosprawności. Mimo głębokiego ubytku słuchu nauczyłam się odczytywać mowę z ust oraz mówić. Byłam rehabilitowana od

wczesnych lat. To nie było łatwe. Wymagało codziennych ćwiczeń z moją mamą pod kierunkiem logopedów, foniatrów i surdologopedów. Żmudne ćwiczenia z obrazkami, napisami oraz mnóstwem różnorakich pomocy. Musiałam bacznie oraz z ogromnym skupieniem obserwować ułożenia narządów artykulacyjnych w lustrze i w mimice rozmówców. Metodą dotykową wyczuwałam brzmienie oraz wibracje niektórych głosek na przykład poprzez czucie wydychanego powietrza na skórze dłoni czy też wyczuwanie drgań strun głosowych na szyi, w okolicach krtani. Dopiero po trudnych i wyczerpujących ćwiczeniach mogłam bawić się z koleżankami i kolegami. Moim pierwszym urządzeniem był aparat słuchowy, ale ten sprzęt mi nie pomagał, dlatego zostałam poddana operacji wszczepienia implantu ślimakowego z pozytywnym skutkiem. Byłam wtedy poddawana narkozie, świat wirował mi przed oczami i nie za wiele pamiętam. Niestety tylko przez krótki okres 5 lat mogłam słyszeć, potem implant przestał mi służyć. Kolejne operacje już nigdy nie przyniosły pozytywnego skutku. Z powodu anomalii anatomicznych moich uszu nawet tak cudowny wynalazek, jakim jest implant ślimakowy, nie pozwala mi usłyszeć dźwięków otaczającego nas świata. Od tamtej pory jestem zupełnie głucha. Mimo że dla większości Głuchych język polski jest językiem obcym i uczą się go jako drugiego, to dla mnie jest on językiem ojczystym. Kolejnym językiem był dla mnie język angielski. Dopiero w wieku 19 lat dla pewnego Głuchego, migającego kolegi, zaczęłam się uczyć języka migowego od znajomych. Pytałam o znaki, ale odbierałam je jako sztuczne razem z całym językiem, a właściwie system językowo migowy, gdzie odpowiednie gesty, przekładają się dosłownie na znaki języka polskiego zgodnie z gramatyką i składnią języka polskiego. Taki system jest niezrozumiały dla Głuchych. Po kilku latach zdecydowałam się na kurs PJM - Polskiego Języka Migowego - u Głuchego lektora, który naprawdę otworzył mi oczy na ich kulturę i uświadomił jak piękny, naturalny i wizualno - przestrzenny jest ten język. Wracając do wspominania mojego dzieciństwa, a właściwie do edukacji szkolnej. Początkowo było ciężko. Specjaliści kierowali mnie do szkoły dla niesły-


Ludzie szących, gdzie nauka byłaby dla mnie łatwiejsza. Nigdy jednak moi rodzice nie zdecydowali się mnie tam posłać. Największe wsparcie w tej decyzji przekazywała cudowna Pani Lidia Lempart, będąca surdologopedą oraz dyrektorem ośrodka rehabilitacji słuchu ORaToR we Wrocławiu. Od początku swojej edukacji uczęszczałam do szkoły publicznej, od przedszkola po liceum ogólnokształcące. Nie byłoby to możliwe bez ogromnej pomocy ze strony rodziców, rehabilitacji, mojej ciężkiej pracy i życzliwości wielu wspaniałych pedagogów, których spotkałam w tych ośrodkach. Każde rozpoczęcie nauki przeze mnie w nowej placówce było poprzedzone szkoleniem dla nauczycieli, które prowadziła Pani Lidia. Warto nadmienić, że droga jaką przeszłam do tej pory dała mi siły do podejmowania życiowych wyzwań i pokonywania przeszkód. Od czasu gimnazjum polubiłam się z przedmiotami ścisłymi, dlatego do liceum uczęszczałam do klasy matematyczno-fizycznej. Był to najtrudniejszy kierunek, dlatego w ostatnim roku liceum zdecydowałam się na indywidualne nauczanie, aby się lepiej przygotować do matury. Poprzez te lekcje mogłam zdobyć więcej wiedzy na dany temat, poszerzyć swoje horyzonty. Generalnie, mogłam nauczyć się więcej niż podczas lekcjach z rówieśnikami. W tamtym momencie swojego życia, byłam bardzo skupiona na nauce, dlatego nie miałam czasu na rozrywkę. Oprócz zainteresowań przedmiotami ścisłymi, ciągnie mnie do sfery artystycznej. Starając się to połączyć wybrałam studia inżynierskie na kierunku architektura w Raciborzu. Na magisterkę przeniosłam się na AGH, obierając kierunek Kulturoznawstwo, ze względu na ciekawą specjalność „Komunikacja wizualna i projektowanie graficzne”, chcąc poszerzyć umiejętności w zakresie grafiki komputerowej. Studiowanie nie okazało się takie łatwe jak mogło się wydawać. Nieocenionym wsparciem dla mnie była obecność tłumacza, który przekazywał mi to co mówi wykładowca. Dużą część sama odczytywałam w różnych źródłach lub dopytywałam prowadzących. Poza tym prosiłam o udostępnienie mi dodatkowych materiałów z zajęć. Kontakty z prowadzącym oraz studentami były różne - werbalny lub czasem za pomocą

komunikatora Messenger, bądź maila i tłumacza języka migowego. Zdawałam zaliczenia i egzaminy dokładnie takie same, jak moi pełnosprawni rówieśnicy, ale na rozwiązywanie zadań, testów czy egzaminów miałam przedłużony czas. Dojście do obrony było komediodramatem. Na ostatnim semestrze złamałam kość skokową. Był to wypadek na wycieczce rowerowej, gdzieś pod Krakowem, przy pewnym zakręcie między polami i lasami, na której byłam z dwoma Głuchymi kolegami. Zdarzyło się to jeszcze parę miesięcy przed założeniem aplikacji mobilnej Alarm112 dla Głuchych. Zdecydowałam się dojechać na miejsce jedną nogą, mając nadzieję, że to przejdzie i jest to tylko stłuczenie. Dzień ten wspominam jako wyczerpujący fizycznie i psychicznie. Następnego dnia rankiem ból był na tyle silny, że wstąpiłam do izby przyjęć. Rozmowa z ratownikiem medycznym przebiegła bezproblemowo. Mówił wyraźnie i nawet podstawowe znaki potrafił zamigać. Na ten widok moje serce radowało się.

Niektórzy wszystkich niesłyszących określają mianem „głuchoniemych”. Mnie tak nie nazywano, bo jestem gadułą, więc większość uważa mnie za obcokrajowca, chyba dlatego, że mam taki zagraniczny akcent. Niektórzy pytali mnie: „Mówisz po niemiecku lub angielsku?”, a wtedy ja pękałam ze śmiechu! Kiedyś ktoś nawet spytał czy nie pochodzę z Turcji, bo podczas rozmowy wydawało się tej osobie, że mam akcent turecki. Prawdą jest to, że większość Głuchych uważa słowo „głuchoniemy” za obraźliwe. Mimo że nie mówią, to mogą się porozumiewać, mają przecież własny język - Polski Język Migowy. Wyjątkowym aspektem jest muzyka. Odbieram i czuję ją poprzez wibrację całym swoim ciałem. Takiego sposobu odbierania dźwięków uczyłam się już na zajęciach rytmiki od najmłodszych lat. Muzyka jest dla mnie wszechobecna, jest życiem, azylem w mojej głowie. Można ją przeżyć i poczuć sercem, umysłem, czuć ją jak podmuch wiatru i widzieć własnymi oczami jako skaczące delfiny, powiewające flagi, płynące żaglowce, zachodzące słońce za horyzontem, falującą wodę, kołyszące się łany, galopujące konie, huśtające się dzieci, fruwające ptaki, chwiejące się drzewa, rwącą rzekę, pływające ryby, migoczące gwiazdy, małe i wielkie góry, biegnące chmury i tak w nieskończoność.

Trudniej było z lekarzem, ponieważ miał brodę i nie mogłam odczytać dobrze jego ruchu warg. Pokazał mi na laptopie RTG, a jego zachowanie wskazywało na to, że to „nic wielkiego”. Zabandażował mi nogę. Wszystko miało zająć tylko 2 tygodnie, a tak przynajmniej myślałam. Na wszelki wypadek zadzwoniłam do mamy, która jest z zawodu pielęgniarką, Może nasunąć się pytanie jak wygląby lekarz jej wszystko przekazał. Wtedy da u mnie odbiór kultury popularnej. napisała mi, że przyjedzie po mnie na Szczerze to rzadko chodzę do kina. 6 tygodni do domu. Uległam trwodze. Wolę oglądać filmy w domu. Jak już to Dlaczego aż 6 tygodni? Wytłumaczyła, robię, to z napisami. Kiedyś oglądałam że mam gips. Nie mogłam uwierzyć na filmy bez nich i wypytywałam o to, co tą wiadomość, że aż musiałam spraw- aktorzy mówią lub mama z własnej woli dzić i zapukać czy faktycznie miałam tłumaczyła mi o co chodzi. Jednak mygips. Resztę można sobie wyobrazić. Pi- ślę, że mogło to się wydawać dla niej sanie pracy magisterskiej z gipsem na - na dłuższą metę - męczące. nodze to dość ciekawe doświadczenie. Innym z elementów kultury popularnej Obecnie pracuję w Fundacji FONIS są książki, które uwielbiam czytać, ale i w korporacji. Na tym pierwszym sta- nie wszystkie są przystępnie napisane, nowisku można powiedzieć, że jest to by każdy Głuchy mógł je przeczytać. To praca w zawodzie i jestem w swoim ży- znaczy, dla części z nich język polski wiole. Polega na działalności na rzecz jest językiem obcym, więc czytanie nie osób niesłyszących i niewidomych. Tam należy do najprostszych spraw. Istnieją też zajmuję się koordynowaniem pracy jednak autorzy, których styl pozwala całego biura, tworzeniem grafik i napi- zapoznać się z pięknem książek. Jedną sów do filmów, montowaniu ich oraz z nich jest Regina Brett, amerykańska tłumaczeniu na PJM. Dodatkowo opra- dziennikarka i felietonistka. Pewnego cowuje produkty. Współpracownicy są roku odbywało się spotkanie autorskie życzliwi i bardzo dobrze zaznajomieni w Serenadzie. Byłam wtedy w Krakowie z tematem niepełnosprawności i inte- i zdecydowałam się na to by tam pójść. Podczas spotkania można było zdobyć gracji. jej autograf, lecz ja od samego początku

ilustracje: Jakub Stefański

23


Ludzie wiedziałam, że chcę nagrać z nią krótki filmik. Miał on na celu propagowanie języka migowego jako pięknego języka, środka innego sposobu komunikowania się oraz zachęcić Głuchych do czytania książek jej autorstwa.

dy rękę, żeby odczuć o co jej właściwie chodzi. Dentystka krzyknęła: „Gdzie Ty z tą ręką?!”.

szybko zmieniła ton wypowiedzi i zaczęła opowiadać, że jestem tak śliczna, że nie mogę być Polką. Całą drogę musiałam wysłuchiwać podobnych głupot.

Siedząc w pewnej knajpie usłyszałam, jak jakaś dziewczyna głośno zaczęła mówić: Ludzie równie często myślą, że jestem „Paulina! Jak ja Cię dawno nie widziałam. zagubiona, co nie jest prawdą. Daję jeOd zawsze jestem aktywną osobą, lu- Kopę lat. Co u Ciebie nowego?”. Nie po- dynie takie złudne wrażenie. Wracałam bię się udzielać społecznie, dlatego też znając głosu delikatnie się zmieszałam pewnego słonecznego dnia z uczelni, uczestniczyłam w życiu społeczności i zdezorientowałam. Jednakże po chwili gdy nagle jakaś Pani wzięła mnie pod akademickiej. Czerpałam z tego satys- adresatka tej wylewnej wiadomości ode- ramię i powiedziała, że podprowadzi fakcję i motywację do działania. Lubię zwała się, a ja mogłam odetchnąć z ulgą. mnie, żebym się nie obawiała. Wyrwapomagać w rozwiązywaniu probleła mi laskę z ręki i zaczęła prowadzić mów, szczególnie przyczyniać się do Czasami jestem sfrustrowana, gdy nie w nieznanym kierunku. Musiałam się polepszania sytuacji studiujących oraz mogę gdzieś trafić. Opanowują mnie przeciwstawić. Nie lubię jak ktoś tak uświadomić niepełnosprawnym, że nie wtedy negatywne emocje. Myślę, że robi. To jest porównywalne do założenia mamy czego się wstydzić i nie musimy dotarłam do określonego miejsca, ale widzącym worka na głowę. Ja to potrakbyć gorsi od pełnosprawnych studen- jednak się mylę. Obecnie sprawę uła- towałam, w pewnym sensie, jako atak. tów. Nie ma rzeczy niemożliwych, ogra- twiają aplikacje na telefon, wspomaganiczenia są tylko w głowie. jące poruszanie się po różnych terenach. Aby poprawnie pomóc osobie niewidoGdy ich nie było, starałam się usilnie mej wystarczy podejść i zapytać czego sprawdzić, co znajduje się po lewej, po- potrzebuje. Jak powiem, że potrzebuję tem po prawej stronie i jakoś na wyczu- pomocy, to wystarczy wtedy podać łoPaulina cie znaleźć to, o co mi chodziło. Podob- kieć, którego się chwycę. Najgorszym nie reaguję, gdy zgubię coś malutkiego sposobem jest ciągnięcie takiej osoby Po godzinie jazdy komunikacją miej- jak kartę SIM, śrubkę czy kartę pamięci. w niewiadomym kierunku, bo wtedy ską w kierunku południowych obrzeży Mam wtedy ochotę roznieść cały świat. traci się całkowicie orientację. KomKrakowa, możnaby trafić do mojego pletnie wytrąca to z równowagi, a szurodzinnego domu. Tu też mieszkam ja - W takich przypadkach przydatna jest kanie trasy powrotnej jest uciążliwe. dwudziestojednoletnia studentka AGH. pomoc drugiego człowieka, a ona bywa zmienna jak w kalejdoskopie, poza tym Wiele mówię o sytuacjach frustrujących, Od urodzenia jestem osobą niewidomą. wolę pozostać niezależna, kiedy tylko ale o jeszcze jednej wspomnę. Jestem Z opowieści rodziców wiem, że lekarz, jest to możliwe. Pewnego chłodnego ogromną miłośniczką książek i chciałaktóry odbierał poród, za bardzo ścisnął wieczoru czekałam na tramwaj, wy- bym mieć tak, jak każda widząca osoba moją główkę przez co nerw wzrokowy bierając się na imprezę. Gdy pierwszy - biblioteczkę w swoim domu. Patrząc został uszkodzony. Mam jednak poczu- z nich przyjechał, spytałam się ludzi jaki jednak na objętości jakie zajmują książki cie światła. Jestem w stanie odróżnić ma numer, jednak nikt mi nie odpowie- zapisane w systemie Braille’a, to takie dzień od nocy, co bywa pomocne przy dział. Wsadziłam gwałtownie jedną nogę marzenie odpływa w siną dal. Przykłapracy z systemami informatycznymi. do tramwaju i wydarłam się na cały głos dowo, „Krzyżacy” Sienkiewicza zapisani Widzę czy dana dioda jest włączona lub powtarzając pytanie. Zareagował na nie są w tym systemie, w jedenastu tomach nie, czy dane urządzenie jest włączone jakiś menel, tak przynajmniej mi się wy- po 250 stron B4. Wynika to głównie lub wyłączone. dawało, ociężale mówiąc: „Piątka, a nie, z własności tego alfabetu, który zapidwójka. Czekaj, siódemka”. To pytam, co sywany jest w czcionce 24 punktowej. Jak w wielu różnych niepełnosprawno- to za numer w końcu. Odrzucił: „Tak, ściach, tak i u mnie, były możliwości po- siódemka”. Zdecydowałam, że wejdę, Samego alfabetu zaczęłam się uczyć na dejmowania prób leczenia. Moi rodzice przejadę jeden przystanek i zobaczę własną rękę już w przedszkolu, wypostanęli przed decyzją podjęcia operacji, w nawigacji czy jestem w dobrym nu- życzając różnie książki dla dzieci i próktóra mogła przywrócić mój wzrok lub merze. Jeżeli w złym, to po prostu wyj- bując zapamiętać nowe znaki. Gdy nie pogorszyć to co było. Zdecydowali się dę. Akurat okazało się, że szczęśliwie rozpoznawałam opuszkami palców wyjednak pozostawić stan widzenia jaki siedziałam w odpowiedniej linii. brzuszonych kropek, to starałam się odmam do dziś. gadnąć z zapisu całego zdania. Podczas Te magiczne szynowe pojazdy obfitują edukacji szkolnej, to nauczyciele wpoili Dorastanie z brakiem zmysłu wzro- w różne historie. Innym razem, siedząc mi poprawną wiedzę o tym alfabecie. ku było różne, chociaż nie pamiętam sobie spokojnie w tramwaju i patrząc wielu negatywnych sytuacji. Zdarzyło w okno, słuchałam muzyki. Wtem we- Aktualnie większość książek odsłuchuję się raz, że się zgubiłam i popłakałam, szła starsza pani, mimochodem rzuca- dzięki syntezatorowi mowy w telefonie. ale częściej wydarzenia prowadziły do jąc w przestrzeń: „Udaje, że nie widzi. Z drugiej strony, ucząc się języków obzabawnego końca. Pamiętam jak bę- Siedzi sobie młoda”. Stwierdziłam, że cych lub jakichś przedmiotów ścisłych, dąc u dentystki usłyszałam, że muszę mogłabym wstać, bo nie miałam z tym używam odpowiedniego monitora do pracować nad krzywym zębem, a pani problemu, ale wolałam utrzeć nosa tej odczytu alfabetu Braille’a. Jest to takie ochoczo zaproponowała, że pokaże mi pani i powiedziałam, że właściwie to urządzenie z klawiaturą ośmio klawina sobie. Nie zdawała sobie sprawy, że ma rację, bo jestem niewidoma. Potem szową, które służą do zapisu języka jestem niewidoma. Wyciągnęłam wte- wyciągnęłam swoją laskę. „Oprawczyni” zgodnie z układem punktów na wyświe24


Ludzie tlaczu tzw. routingów, czyli klawiszy pozwalających przeskoczyć kursorem do konkretnej litery, żeby coś zmienić oraz składa się z modułów do wyświetlania. Taki sprzęt kosztuje 15 tysięcy złotych. Ostatnio udało mi się go kupić, dzięki dofinansowaniu. Teraz mogę brać udział w zajęciach z hiszpańskiego oraz lepiej mi się zapisuje różnorakie rzeczy. Obsługa laptopa wydaje się być równie ciekawa. Nie potrzebuję do niej monitora, co jest oczywiste, ani touchpada. Samo urządzenie leży na drugim końcu biurka, a ja mam przed sobą jedynie klawiaturę i opcjonalnie mikrofon. Podczas obsługi siedzę z założonymi słuchawkami ze screenreaderem, czyli takim programem, którego zadaniem jest wysyłanie do syntezy mowy to, co mi będzie potrzebne. Cała obsługa polega na przechodzeniu przez kolejne elementy dotykanych przez kursor, których nazwy odczytuje syntezator. Częsty kontakt ze sprzętem informatycznym powoli zrodził we mnie marzenie o studiowaniu tej nauki. Zaczęło się od technikum o profilu informatycznym. Dlaczego się tam znalazłam? Początkowo chciałam iść do liceum na profil językowy, a głównie kusiło mnie VI LO w Krakowie. Niestety zostałam zbyta. Dyrekcja zasłaniała się barierami architektonicznymi oraz zbyt zagęszczonym ruchem na klatkach schodowych. Większość liceów, do których startowałam czyniła podobnie, mimo moich nie najgorszych wyników z egzaminu gimnazjalnego. Koniec końców, poszłam do technikum przystosowanego do uczniów z podobnymi cechami. Owo technikum oferowało kilka kierunków. Technik masażysta, ale nim nie chciałam być. Technik architektury odpadał z wiadomych względów. Dźwiękowcem również nie planowałam zostać, mimo że kierunek wydawał się na pierwszy rzut oka interesujący, jednak myśl o grzebaniu w kablach mnie odrzucała. Złem koniecznym został technik informatyk. Po jakimś czasie polubiłam to na tyle, że rekrutując się na studia, wybrałam informatykę na AGH. Potoczyło się inaczej i wylądowałam na Socjologi na WH, ale z mocnym postanowieniem o przeniesieniu się na magisterkę, na informatykę społeczną. Studia, w moim przypadku, wyglądają podobnie tak jak u zwykłego szarego studenta. Piszę kolokwia tak jak inni,

tyle że najczęściej na laptopie, lub odpowiadam ustnie. Jedynie notatki mam niesamowicie obszerne, dzięki pisaniu bezwzrokowemu. Wielu moich kolegów z rocznika było zaskoczonych ich ilością. Najbardziej polubiłam pandemię w trakcie studiowania. Odczuwam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o mojej niepełnosprawności, co jest mi wyjątkowo na rękę. Studia stacjonarne niosą swoje problemy. Jednym z nich jest znalezienie sali. Wiedząc, że mam udać się do czwartych drzwi po lewej od schodów, nie jestem pewna czy wymijając tabuny studentów stojących pod ścianami, nie wymijam również drzwi, przez co mogę mylić sale. Raz tak miałam. Usłyszawszy, że nie jest to głos wykładowcy, z którym mam zajęcia, przeprosiłam i wyszłam. Czułam jednak delikatny dyskomfort, znajdując się w takiej sytuacji. Swego czasu, poza studiowaniem, chciałam udzielać się w różnych organizacjach. Rozpoczęłam od samorządu studenckiego, ale tam godziny spotkań jednej z komisji nie zgrywały się z moim planem zajęć. Dodatkowo biuro URSS mieści się wyjątkowo daleko, patrząc z perspektywy Wydziału Humanistycznego. Kolejnym celem było Radio 1.7. Niestety w trakcie rekrutacji dopadła mnie choroba i nie mogłam nagrać zadania rekrutacyjnego, polegającego na odegraniu odpowiednich scenariuszy radiowych. Bałam się, że będę brzmieć jak czarownica. Zrobiłam to jednak po rekrutacji i odesłałam im swój plik po czasie. Stwierdzili jednak, że jestem niepunktualna. Mojego głosu można posłuchać na różnych podcastach. Jednym z nich jest TYFLOpodcast, czyli pierwsza audycja dla niewidomych, w której wraz z współprowadzącymi opowiadamy nowinkach technologicznych ze świata niewidomych, o wydarzeniach, na które można pójść, programach, które można sprawdzić oraz nowoczesnych ułatwieniach dla niewidomych. Poza tym, razem z kolegami założyliśmy stronę audiomemy.pl, czyli memy, które można odsłuchać. Ostatnio zrobiłam audiomema, który na początku zaczyna się koronawirusowym poradnikiem, puszczanym w TVP. Następnie pewien mężczyzna mówi o ludziach myślących o podróżach, egzotycznych plażach, mających również

nadzieję, że będzie już bezpiecznie, bo jest więcej osób zaszczepionych. Po tym pojawia się sampel: „11 minut później”. Następnie ktoś dzwoni do programu i mówi: „Dzień dobry. Czy jestem już na linii? Dzwonię w imieniu pasażerów komunikacji miejskiej z pytaniem, kiedy po drugiej dawce szczepionki będzie się można przestać myć?”. Istnieją pewne przesądy na temat niewidomych. Jeden z nich mówi o tym, że niewidomi nowo poznaną osobę zawsze dotykają po twarzy, w celu zapamiętania jej cech. Co nie ma najmniejszego sensu, patrząc na to, że spotykając taką osobą ponownie trzeba byłoby dotykać jej twarzy. Jednak zdarza się to czynić z najbliższymi członkami rodziny. Pamiętam opowieść babci, która wspominała jak mała Paulinka siedząc na kolankach u cioci i przytulając się, zapytała ją, dlaczego ma tak małe piersi? Gdy to usłyszałam pragnęłam zabić małą siebie. Dla mnie bycie niewidomym to sztuka uczenia się nowych rzeczy. Tak jak musiałam się bardzo szybko nauczyć mówić bezosobowo do obcych osób, a nawet znajomych, gdy nie mogłam rozpoznać ich płci. Jest to również inny rodzaj odbierania świata, który nie jest dany każdemu doświadczyć, czego niektórym polecam.

25


Ludzie/Kultura

Poszerzamy horyzonty – Tantra Klaudia Jakubowska

My jako rasa ludzka, z racji posiada- Jeśli kiedykolwiek słyszeliście o tantrze nych zdolności kognitywnych, odróż- to z pewnością kojarzycie ją pod hasłem niamy się od innych gatunków niezwy- “joga miłości”. Oczywiście - skojarzenie kłą ciekawością i chęcią eksploracji to nie jest błędne, jest nawet częściotego, co jest nieznane, nowe, podnie- wo adekwatne, jeśli chcemy dokonać cające swoją innością. Historia poka- szybkiego określenia w zachodnim zała, że zafascynowani odmiennością stylu, który doznanie natury seksualnej dążymy do ekspansji tego, co udało się przeciwstawia duchowej ascezie. nam poznać. Skądinąd niejednokrotnie potrafiąc ze strachu, bezwzględnie Jeśliby chcieć szukać tłumaczenia słowa wykorzeniać obce i zmieniać na akcep- tantra z sanskrytu, oznacza ono miętowalne dla nas, wypleniając rdzenne dzy innymi narzędzie służące do rozkultury i zwyczaje, pozostawiając jedy- ciągania (co odnosi się konkretniej do nie tę część, która jest dla nas wygodna. świadomości), splatanie, tkanie, transformację, przemianę, więc jest to praca Dobytek kultur wschodnich staje się co- nad swoim wyższym “ja”, samorealizacja, raz popularniejszy na zachodzie. Joga, spełnienie, szersze rozumienie rzeczymedytacja, mantry są właściwie już stałą wistości. To narzędzie do doznawania częścią tego, co nas otacza. Wszelakie szczęścia z pomocą naszego ciała, co warsztaty, prace z czakrami, rytualne staje na przekór temu, czego jesteśmy kręgi, koncerty gongów i mis tybetań- uczeni w naszych kręgach kulturowych. skich, mandale. Problem jest w tym, że w jakiś sposób wyciągając to z trady- Tantra przeciwstawia odmienne jakocji i dostrajają nasze potrzeby, tracimy ści, wzajemnie stanowiące uzupełnienie rdzeń tego, co mają przynieść te zwy- siebie, całość. Desygnat myślowy, jaki czaje, czy praktyki. Oczywiście nie cho- możemy sobie wykreować zawiera się dzi o to, że mamy nagle przestać robić w parze bogów - Śiwa i Śakti, energii nasze ulubione ćwiczenia, zupełnie nie. męskiej i żeńskiej, statyczności i chaPo prostu czasem wejrzenie głębiej po- osie, które uzupełniają się, będąc różnyzwala nam na zupełnie nowe doznania, mi aspektami tej samej rzeczywistości. posiadające zaskakującą wartość. Stąd też pojawia się powiązanie seksualne/miłosne. Obydwa te bieguny nie są jednak zależne od naszego współistnienia z drugą osobą, lecz zawierają “Prawdziwa cywilizacja nie się w nas samych, co daje nam pole do będzie przeciwko twojemu szerszego odczuwania, łączenia tych jakości w życiu codziennym, co staje dzieciństwu; będzie z nie- się narzędziem do samorozwoju i pracy go rosła. Nie będzie wrogo nad naszym potencjałem. Dlatego też dążyć do harmonicznego nastawiona do prymitycz- powinniśmy połączenia tych energii - oświecenia, dosięgnięcia absolutu. nej niewinności, będzie

jej rozkwitem. Będzie wznosiła się coraz wyżej, ale będzie zakorzeniona w pierwotnej niewinności” ~ Osho 26

Tak więc tantra nie jest jedynie systemem praktyk, mantr, pozycji, lecz sztuką życia, postępowaniem zgodnie ze sobą i swoimi radościami, postrzeganiem ciała jako drogi do boskości. Nie jest przypisana do jednego systemu reli-


Ludzie/Kultura

gijnego czy filozofii. Przełamuje granice między dobrem a złem, życiem a śmiercią, dniem i nocą, kobietą i mężczyzną. Osoba praktykująca staje się odbiciem wszechświata, wyzbywa się z narzucanych schematów, jest blisko samego stworzenia, przez rozszerzenie swojego doświadczenia o przeciwstawne jakości. Kiedy słyszę tantra - moja dusza rwie się do tańca, wolności, harmonii, braku ograniczeń ciała, do uwolnienia pierwiastka boskości w moim istnieniu. Dosyć interesująca jest rozbieżność znaczeniowa słów wynikająca z kontekstu kulturowego. Konkretnie chodzi o ubóstwo. Czemu akurat odnosi się do braku biedy? Ma to swoje korzenie w średniowiecznych wierzeniach chrześcijańskich, gdzie asceza - umartwianie się, była tym, co zbliżało wierzącego do Boga, Stwórcy - wychwalała go. Natomiast owo ubóstwianie w tantrze jest zjednoczeniem jednostkowej świadomości z absolutem, uniwersalną jaźnią. Ciało jest zatem tym, co pomaga nam tego dostąpić. Pozwala nam zrównoważyć jakości, połączyć się z energią przeciwstawną do nas, odbić makrokosmos istnienia, w mikrokosmosie wewnętrznej harmonii. Stajemy się niepodzielną całością, siłą twórczą (co ciekawe, w wielu religiach właśnie na początku był chaos, z którego wynikało stworzenie), czego oczywiście możemy doświadczać podczas kulminacyjnego momentu aktu miłosnego, ale nie o samą przyjemność tu chodzi a o stan jedności, spełnienie wyższego JA, doświadczenie szerszej rzeczywistości, jak zdawać by się mogło bliskiej tej rzeczywistości boskiej. Tantra to “energia czystej świadomości”, energia kreacji. Doświadczanie życia zależy od otwartości naszego umysłu, od zauważenia mądrości w prostocie, akceptacji, nienarzucaniu nikomu niczego. Wszystko trzeba traktować jako naturalny i potrzebny proces, życie

jak i śmierć. Tak więc na wzór tego, co nas otacza, my sami w sobie możemy stać się całością. W każdym momencie możemy zauważyć boskość, a w każdej istocie iskrę boga, porozumiewać się ponad słowa z innymi, otaczającymi nas istnieniem (jak to bywa w akcie miłosnym, wspólnej kontemplacji, medytacji, modlitwie). Można to przyrównać do dziecięcej błogości, niewinności, radości, która emanuje życiem, chęcią doświadczania, gdyż widać w niej sens stworzenia. Radość chwili staje się drzwiami do nieskończoności, do przeciwstawienia się ciągłemu umartwianiu. Tantra pokazuje jak czcić życie. A tak po ludzku co nam może dać tantra? Poza zachwalanymi praktykami miłosnymi uczy nas bliskości, akceptacji, otwartości na inne istnienia, miłości do siebie i drugiej osoby. Pozwala nam cieszyć się chwilą, czerpać radość z życia, rozwija naszą duchowość w codziennym życiu, niezależnie od systemu religijnego, czy też braku utożsamiania się z jakimś. Daje nam możliwość nauki samego siebie, przed spojrzenie pod innym kątem, z szerszej perspektywy. Tak naprawdę podejście tantryczne zawiera się w postulowanych obecnie hasłach jak self care, body positivity, mindfulness, akceptacji, równości, rewolucji seksualnej. Zdaje się wręcz, że głosimy to, co było modne już tysiące lat temu. Szkoda tylko, że do wszystkiego musimy dorosnąć, a później dodatkowo przerobić na swoje zachodnie, szybkie i wybuchowe standardy. Może, lepiej jest jednak dotykać źródeł? Poszerzajmy horyzonty, a może zobaczymy więcej w świecie, jak i w nas samych!

Do artykułu posłuchaj utworu: DJ Drez - Nectar Drop

ilustracje: Magdalena Pikul 27


Podróż przez życie Dominik Rolek

„[…]Zagłębiłem się w szczegóły, opowiedziałem mu o łodzi, która została zbudowana pośrodku gór, gdzie wody było tylko tyle, ile przyniósł deszcz, który dał jej powołanie i powód do istnienia. Opowiedziałem mu o tych, którzy zdecydowali się zaryzykować, o legendach o górze, która nie chce trzymać się lądu, o mitach i legendach Majów głosem ich ludu.” - fragment opowiadania „¡Delfines!”, autorstwa SubGaleano, Maj 2021 Prolog Iskra nadejdzie z południa. Iskra płynie z południa. Płynie na małym żaglowcu - „Górze”. Iskra rozpaliła ogień na południu. Ta iskra jest wszystkimi nami, nie ma twarzy i twarzy posiada wiele. Nie ma płci i płci ma wiele , mówi językami przodkiń i przodków, bogiń i bogów, mówi ciszą. Wędruje szlakami, którymi i my wędrujemy, przecinając pogranicza, spoglądając na porośnięte mchem kamienie węgielne. Granica rozpływa się w słowach pogranicza. Południe leży zaś na północ od północy, na wschód od zachodu i na zachód od wschodu. Południe leży tam, gdzie zazwyczaj leży północ – wyobrażony środek i cywilizacja. Południe na poza-mapach jest tam, gdzie być w naszym mniemaniu nie powinna. Jest tam gdzie jej nie ma i gdzie jest. Na ziemiach majańskich duchów i w starych, drewnianych chatach w Puszczy Sandomierskiej. Iskrą jest rozpad, iskrą jest zmiana. Iskrą jest świat poza światem, choć świat swój posiadający. Bez granic, choć zakorzeniony, bez władców, choć z bogami, którzy chodzili tańcząc. A było ich siedmiu. Horyzont jest iskrą. Horyzont to stary świat w nowych barwach, chrząszcz uwięziony między linami a relingiem. Horyzont w barwach iskry, która nie jest sama w sobie zamknięta, a składa się z wielu mniejszych iskier poza sobą. Horyzont jest nowym w starym i odwrotnie. Ogień płonie gdy iskry tańcują. Podróż zaczyna się tam, gdzie kończy się postój.

ilustracje: Kamila Kochanowska

28

Historia opowiadania Oczy zamaskowanych mówią więcej. Działo się to od wielu wieków. W tym ostatnim, który przeminął niedawno, historia odrodziła się, by być na nowo opowiadana. W tej historii jest Morze, Stary Antoni oraz Księżyc, która jest kobietą. W tej historii zwykli ludzie powstali, by zmierzyć się z oprawcą. Historia opowiadana rozpoczyna się w sierpniu 1521 roku. Hiszpańscy konkwistadorzy w pozłacanej misji bożej, zajmują ostatni bastion Azteków – Tenochtitlán. Rozpoczyna się proces, brutalny i nieludzki. Cywilizowanie barbarzyńców, pogan, dzikich. Później jest krew – bordowe łzy dzieci Ziemi. Panowie dzierżący magiczną buławę. Ich ubiór zmienia się z biegiem czasu, ich twarze mienią się w kolorach przeszłości. Później, lat kilkaset w przód z gardeł ludu wydobywa się krzyk. Na kartach tej historii, opowiadanej po dziś dzień pojawia się mężczyzna ze spiczastym wąsem. Jego kapelusz z dużym rondem odbija promienie. Jest rok 1910. Początek rewolucji. Plan de Ayala. Mężczyzna z wąsem to ten, który w niedalekiej przyszłości ma zwrócić ziemię lokalnym wspólnotom ziemskim ejidos. Cztery lata miną nim mieszkańcy stolicy ówczesnego Meksyku będą ze zdziwieniem spoglądać na chodzących od domu do domu chłopów, proszących o wodę oraz pożywienie. Woodrow Wilson, który pełni wtedy urząd prezydenta, głowy północnych krain, odrzuci starania Emiliano Zapaty oraz Pancho Villi. Nigdy później nie zaistnieją jako sojusznicy tego pierwszego. Dwa ostatnie lata (1917-1919) to czas polowania na Zapatę. Zdradzony, zostaje zastrzelony w wiosce Morelos. Zje go ziemia Cuautli. Jest rok 1994. Dwanaście miesięcy krzyku młodych zapatystów budzi moje zmęczone, fizyczne oczy, gdzieś na południu, wśród Hanysów. W styczniu tego roku rebelianci mówią po raz pierwszy głosem wszystkich. Rozpoczyna się podróż. Trwa ona nieprzerwanie aż do teraz. Na twarzach ludzi, którzy zmarginalizowani istnieli przez stulecia pojawiają się Paliacates i Pasamontañas. Ich oczy zaczynają mówić głosami wykluczonych, głosami tysięcy wzburzonych, głosami wszystkich bogów i bogiń. Głosami wszystkich przodków. Dwadzieścia siedem lat później, ich krzyk słychać nieprzerwanie. Ich krzyk staje się krzykiem poza granicą ich jestestwa. Ich krzyk to pokłosie milczenia północy. Ich krzyk staje się iskrą z południa.


kultura O łodzi z gór Granica jest murem.

Epilog Przodki tańcują w lasach

Dwadzieścia siedem lat i pięć miesięcy później, woda bije w burty. Woda będąca granicą i pograniczem. Przed zamaskowanymi daleka droga. Ich sny są teraz koszmarami tych, którzy pięćset lat wcześniej stali się krwawymi, pozłacanymi, ochrzczonymi posłańcami. Kiedy nadejdzie czas dożynek w naszych wschodnio zdobionych umysłach, Ci którzy płyną, poczują pod stopami piasek zachodu. Chrząszcz, który utkwił między linami a relingiem wyjdzie na ląd. Odezwie się językami. Będzie mówił po hiszpańsku, baskijsku, katalońsku, z lekkim „innym” akcentem. Będzie mówił po francusku, później nauczy się greckiego, austriackiego i bułgarskiego. Chrząszcz zawita na ziemiach, które niegdyś miały być tymi barbarzyńskimi. Chrząszcz nauczy się w końcu słowackiego. Chrząszcz odezwie się słowami, które rozumiemy. Chrząszcz nauczy się śląskiego, kaszubskiego, polskiego – w końcu zacznie mazurzyć.

Łódź dobije do brzegu, Chrząszcz zamieni się w pszczołę pośrodku lasu na ziemiach sąsiadujących z Karpatami, zamieni się w kunę na ulicach miast. Będzie mówił językami lasu i gór, mórz, jezior, dolin. Iskra stanie się horyzontem na przedgórzu, na plażach. To tam, gdzie uciekali zbójnicy, artyści i włóczędzy. To też tam, gdzie niegdyś wędrowały dziady wędrowne, pogrywając na lirach. Chrząszcz upomni się o śpiew na wsiach i w miastach. Chrząszcz rozpali ogień na polanach w świetle księżyca.

Maj jest miesiącem początku podróży. Miesiące letnie są słoną wodą i delfinami, o których pisze Subcomandante Galeano, Subcomandante Insurgente Moisés, Lupita, Ludwig, Gabriela, Carl, Durito (czyli Chrząszcz), Etes, Carl i Edwin i inni. O których mówimy przez zamknięte usta, obserwując jak rozbijają się o taflę wody. Łódź, która tchnieniem zbudowana wśród gór kołysze się za horyzontem, na horyzoncie i tuż pod nim. Ta łódź stanowi zbiór legend i podań. Jest naznaczona setkami lat oporu, bliznami, muzyką, śpiewem, radością, deszczem i słońcem. W końcu kołysze się na palcach morskich bogów, jednych, drugich i trzecich.

Kiedy już podróż dobiegnie końca, stanie się początkiem. Kiedy na rozdrożu minie granice „tego” i „tamtego” stanie się bezgranicznym pograniczem. Chrząszcz usiądzie wtedy zmęczony w korzeniach wierzby, brzozy i dębu. Po lasach tańcują przodki pod postaciami ptaków, liści, szumu. Tam też zamaskowani wyryci są w korze. Strzegą lasu i jego mieszkańców. Ale nie widać ich, choć słychać i czuć. Czy mój dom jest tam, gdzie mówią mi, że jest? Mój dom znajduje się w korze drzewa – wierzby, brzozy, dębu. W korzeniach starych grabów, olch, buków, świerków. W bocianim gnieździe. Na wierzchołku wygiętej od zachodnich wiatrów sosny. W moim domu mieszka dzięcioł, wilk, kruk, zając i dżdżownica. W moim domu jestem pszczołą pośrodku lasu na ziemiach sąsiadujących z Karpatami. Horyzont jest domem i iskrą, podróżą i pograniczem. Jest milczącym krzykiem, świadomym okiem sokoła, ciemną nocą przed borem, światłem latarni o północy.

Kiedy łódź miała wypływać, Chrząszcz przeklął piekło i wezwał boginie wszystkich szerokości geograficznych. Ukazała się Szkarłatna wiedźma, starsza wiedźma. Opowiedziała mu przyszłość. Szanse na powodzenie misji początkowo wynosiły równe zero. Zmieniło się to za sprawą magicznego wykresu, który utworzyła wiedźma na swoim komputerze, uprzednio łącząc się z serwerem w Niemczech. «Jeśli naprawdę jesteś tytanem ze stali, znajdź sobie podobnego, bo od tego zależy powodzenie misji.» Więc Chrząszcz przez długi czas wędrował po Ziemi, przemierzając Patagonię, Syberię, krzycząc w krwawiącej Kolumbii, Palestynie. Szedł po morzach, na ścieżkach migrantów. Wrócił w końcu po własnych śladach do Meksyku. Tam połatana stała łajba. Stahlratte – stalowy szczur. Chrząszcz wypłynął z kapitanem klącym po niemiecku. Poprosił przyjaciół ryby i ssaki, by te z dala trzymały Krakena, mającego możliwość podążania ich śladami. I przybyły delfiny. Ich śpiew był śpiewem Chrząszcza.

29


kultura Objaśnienie Chrząszcz jest narratorem opowiadania „¡Delfines!”, autorstwa SubGaleano z 21-szego maja 2021 roku. Chrząszcz to alter ego ElSup (Subcomandante Marcos, który przestał istnieć w 2014 roku), Chrząszcz to także Don Durito. Opowiadanie powstało na pokładzie żaglowca La Montaña, tym samym, który aktualnie znajduje się w drodze do Europy. W sierpniu tego roku kadra zapatystowska, złożona z siedmiu osób (w tym czterech kobiet, dwóch mężczyzn i jednej osoby niebinarnej) przybije do brzegów Hiszpanii. Dokładnie 13 sierpnia obchodzone jest 500 – lecie kolonizacji Meksyku, wtedy też zapatyści symbolicznie pragną pojawić się na obchodach. Jak sami wspomnieli w odezwie napisanej 7-mego października zeszłego roku – od tej pory Europa będzie nosić nazwę Slumil k’ajxemk’op co znaczy tyle, co „Zbuntowane ziemie” bądź też „Ziemie, które się nie poddają”. Mają być one znane pod takimi nazwami dopóki „żyje tu ktokolwiek, kto się nie podda i nie sprzeda”. Jest to jednak podróż, która ma prowadzić do rozpoczęcia rozmów między różnymi grupami, kolektywami czy pojedynczymi osobami. Jest to swoista rekonkwista, z tą jednak różnicą, że w przypadku zapatystów ma „przynieść życie”, zamiast je odbierać. Ubiór, który charakteryzuje zapatystów to Paliacates, czyli bandany (przeważnie w kolorze czerwonym) oraz Pasamontañas – kominiarki. „Zakładamy kominiarki, by stać się widocznymi”. Ten krótki tekst to jedynie wprowadzenie do zapatystowskiej sprawy, ani początek, ani też tym bardziej koniec historii. Jest jej środkiem. Ten krótki tekst to ukazanie „swojskości” w „inności” i na odwrót. To historia z przyszłości i przeszłości spisana nie-palcami serca, duszy i rozumu. Jest to opowieść, która ma miejsce teraz, w tej chwili. Poza naszym horyzontem i na naszym horyzoncie. To krótkie sprawozdanie ze zmian, nie tych nadchodzących, a tych mających miejsce teraz. To słowa bez słów, milczący krzyk światów, które nigdy nie były inne, choć za takie zawsze były uznawane. To w końcu czas siedmiu tańczących bogów i wszystkich bogiń, ukrytych wśród gór, pustyń, lasów, mórz i oceanów. To podróż przez życie.

30


Oswajanie z horyzontem Józefina Arodaz w głowie się nie mieści, że słońce się mieści w spoczynku za jakimś byle wzgórzem choć nie mości tam gniazda ta gwiazda nie schowała się ani trochę to my jesteśmy śmieszni bo perspektywy mamy złudne i widzieć musimy na opak poskramiamy liche iluzje wierzymy głupio że my to centrum zapominamy, że wzgórze co tam wzgórze kraje, kontynenty, potęgi wód to jedna setna „nic” we wszechświecie dzieci przypadku, dzieci zgubione worki bez dna próbujemy łatać igła i nić teraz szyj, szyj coś trzeba robić tworzyć prędko mikroskalę bo dech stracimy od samej świadomości zmiażdży nas donos kosmonauty, który widział za dużo nie potrafimy oko w oko z tą informacją pierścienie saturna schowaliśmy w logo drogę mleczną uparty przełknie na raz czarna dziura stłumiona do inwektywy kosmiczne ceny mamy za ćwiartkę przestrzeni blokowej kupowanie gwiazd – o, to nam znane specjalizujemy się w takich zagrywkach i czasem tylko drży nam czubek buta, bo coś złego przynosi widok zdeptanego przypadkiem tak zupełnie bez sensu bez splendoru bez konsekwencji ciała mrówki koniec świata! wołamy, wołamy choć świat idzie dalej choć świat mógłby dalej i bez człowieka i co teraz?

ilustracje: Julia Rybska Do artykułu posłuchaj utworu: The Beatles – Because

31


Kultura

comfort ZONE Weronika Rawska

Strefa komfortu - jak to przyjemnie brzmi, tak niegroźnie, bezpiecznie. A jednak, czy powinniśmy właśnie tak to odczuwać? Wydawać by się mogło, że nie ma nic złego w tym, że mamy sytuacje, czynności, w których czujemy się bezpiecznie. Przecież każdy chce się czuć komfortowo. To dość oczywiste, ale czy jest to takie dobre dla nas? Lepiej chować się w przysłowiowej dziurze, niz atakować świat? A może spojrzeć inaczej na temat i zastanowić się dlaczego jest nam w tej dziurze tak komfortowo? Strefa komfortu jest psychologicznym pojęciem. Pojęcie to określa stan, w którym czujemy się dobrze i dość niechętnie go opuszczamy. Podczas wykonywania działań czujemy się pewnie i bezpiecznie, co minimalizuje stres i wszelkie ryzyko. Może powtórzę - ryzyko. Ryzyko właściwie czego?

ilustracje: Julia Czajka 32


Kultura

L

Ę

K

Z pozoru błahy termin, ale mówi on o obszarze życia każdego z nas. Składają się na niego zarówno nasze przyzwyczajenia, nawyki, pewnego rodzaju granice naszego funkcjonowania na co dzień. Owe granice, które są nam znane i akceptowane przez nas samych, budują one poczucie naszego bezpieczeństwa.

Wyjście ze strefy komfortu to właściwie za każdym razem jest spora zmiana. Rzucasz bezpieczny etat, albo decydujesz się na przeprowadzkę, bądź inny odważny krok. W mediach znajdziemy wiele pięknych historii, które opowiadają o życiu ludzi, którzy postanowili rzucić to co do tej pory wykonywali i zająć się zupełnie czym innym. Szkoda, że to tylko pięknie brzmi na papierze, a w rzeczywistości na pewno zawsze stanowi wielkie ryzyko, nie tylko finansowe.

Zmiana stylu życia i przyzwyczajeń również uchodzi za wyjście ze strefy komfortu. Zdaniem różnych terapeutów, niezwykle ważne jest, aby zadać sobie pytanie: po co potrzebuję wyjść ze strefy komfortu? Z jakiego powodu? Co mi to może dać, a co odebrać? Nic za wszelką cenę, nic wbrew sobie!

Strefa komfortu jest czymś w rodzaju bezpiecznego schronienia, gdzie kluczową rolę odgrywa nawykowość i naturalność. Wszystko to co znamy, jak myślimy i działamy w znany dla nas sposób. Wszelkie działania poza szablonowym funkcjonowaniem mogą budzić w nas lęk oraz dyskomfort. Wiele osób zastanawia się, jak wyjść ze strefy komfortu, kiedy jednak przychodzi co do czego, opanowuje ich totalny strach przed porażką. Przykładem jest standardowy obraz pracowników, którzy od lat tkwią na tym samym stanowisku, rutynowo wykonując swoje obowiązki w nadziei, że to przyniesie im upragniony sukces.

Psychologowie zgodnie twierdzą, że nasza strefa komfortu z jednej strony pozwala nam unikać lęku i porażek, a z drugiej strony umacnia nasze słabości. W dużej mierze wynika to z przyzwyczajenia – zmiany zazwyczaj wywołują dużo zamieszania i wymagają wiele wysiłku, ale również wymaga asertywności. A to już nie wszystkim pasuje. Jednak nie oznacza to, że nad strachem nie da się zapanować! To nie tak, że tym co sie uda to się uda, a nam pozostanie już tylko patrzenie z zazdrością na tych, którzy odważnie rzucają się na nowe wyzwania. Jak więc wyjść ze strefy komfortu bezpiecznie i dalej rozwijać się zawodowo? Pomóc może wizyta u coacha zawodowego lub terapeuty. Pomogą nam oni określić nasze cele i podpowiedzą, jakich narzędzi będziemy potrzebować, aby je zrealizować. Z lękiem przed nieznanym najłatwiej jest walczyć etapami, stopniowo oswajając się z kolejnymi zmianami. Trzeba zdawać sobie sprawę, że jest to długotrwały etap, który wymaga od nas pełnego zaangażowania.

Jeśli człowiek szuka strategii na lęk, z pewnością nie będzie nią tłumienie, ani unik. Lepiej obserwować i zauważać stany emocjonalne, które nam towarzyszą i przyznawać sobie do nich prawo. Według teorii Porozumienia bez Przemocy, nie ma dobrych i złych emocji. Uświadomienie sobie tego bywa samo w sobie oczyszczające. Lękom, a także innym towarzyszącym nam uczuciom, można przyglądać się także praktykując medytację uważności. Wszystkie te szkoły pracy z emocjami mówią o tym, że jeśli uda nam się zrozumieć i zaakceptować podłoże lęku, strach – przynajmniej w początkowej fazie, może na nas zadziałać mobilizująco, zamiast, jak dotychczas, paraliżować. Oswajając się z lękiem warto zdać sobie równocześnie sprawę, że nieodłącznym elementem opuszczania strefy komfortu, a więc „bezpiecznej” przystani nawyków i przyzwyczajeń jest doświadczanie porażki. Ostatecznie nie ma jednej odpowiedzi na pytanie czy warto opuszczać naszą strefę komfortu. Pytane jest to dość indywidualne, uzależnione od naszych potrzeb, emocji i sytuacji życiowej. To nie jest tak, że trwanie w tym co jest nam znane i dobre jest dla nas złe. To od nas zależy czy potrzebujemy takiej zmiany w życiu i czy jej chcemy. Każdy z nas ma w sobie swego rodzaju lęk przed nieznanymi wodami życia. Nikt nie wie co będzie jeśli podejmiemy taką, a nie inną decyzję. Zawsze będzie wisiało w powietrzu what if….

33


Gromadząc horyzonty - impresje z podróży objazdowej po Gruzji Józefina Arodaz

Tak dłu­go w wino zmie­niam wodę, Aż mi się urwie ucho dzban­ka, Wte­dy pić będę mą po­go­dę Ja, uśmiech, traf i nie­spo­dzian­ka. Kazimierz Wierzyński „Gdzie nie posieją mnie”

Zanurzenie Gruzja – państwo „pomiędzy”. Utkane ze sprzeczności, które stanowią o wyjątkowym charakterze tego miejsca. Gruzja, czyli państwo między Azją a Europą, między przeszłością a tym, co dopiero ma tam nadejść, między istotnością tradycji, a chęcią zabłyśnięcia innowacjami. Nowość niepostrzeżenie wtula się w starożytny zaułek, asfalt ostateczną falą wylewa się na dzikich dotąd pustkowiach, a pamięć o dawnych czasach oplata niczym bluszcz, kąt przeznaczony na automat bankowy. Opowiem o Gruzji takiej, jaką mi się przedstawiła, jaką dała mi się poznać. Namaluję obraz, do którego paleta barw poszerzała się w wyobraźni wraz z każdym kolejnym dniem spędzonym w tym kraju.

Na horyzoncie sylwetka psa Przekraczamy bramy lotniska i wychodzimy naprzeciw dusznej nocy w Kutaisi. W kilka chwil zbiera się wokół nas stado psów, które każdą ludzką obecność traktują jak potencjalny początek zbawienia. Patrzą w oczy odważnie, ale jest to odwaga napędzana desperacją. Ich poszczekiwanie to prośby, których nie możemy spełnić. Odjeżdżamy. Każdego dnia zmieniamy region, zmieniamy drogi, mijamy miasta i wsie, a one wciąż są. Gdziekolwiek jesteśmy one

są – jak stały element krajobrazu. W Gruzji na horyzoncie majaczy wychudzona sylwetka psa. Sierść faluje na wietrze jak łopoczący sztandar, do którego powoli przywykam, z którym się oswajam. Tutaj każdy fenomen, każda kuriozalna sytuacja szybko przestaje mnie dziwić. Pozwalamy, by przypadkowe zdarzenia objęły dowództwo nad naszą historią w tym kraju. Wstępne plany spisane jeszcze przed podróżą na kartce A4, mają okazać się zbędnym wymysłem naszych w miarę uporządkowanych alter ego z Polski. Pierwszemu zaśnięciu w Gruzji towarzyszy nieustający rechot żab, spoglądających z ciemności na dwa zaparkowane samochody pośrodku niczego.

W górę, ku nieznanemu! Charakterystyczne piknięcie, a zaraz potem dociera do nas zniekształcony głos współtowarzysza podróży z drugiego samochodu: – Patrzcie, ile krów! – Uwaga, krowy idą środkiem drogi! Odbiór. – Widzimy krowy. Bardzo ładne krowy. Bez odbioru. – Kto ich pilnuje? Nikogo tu nie ma!

Do artykułu posłuchaj utworu: Sława Przybylska – Tbiliso

34


Podróże Kolejny dzień upływa pod znakiem tego typu komunikatów podawanych sobie za pomocą krótkofalówek. W treści tych jakże błyskotliwych dialogów zmienia się jedynie nazwa zwierzęcia spotkanego na zboczu wysokich gór, na zakręcie drogi z niską pochylonym łbem nad kępkiem trawy, czy spoglądającego beznamiętnie na wyrosłą nagle przed nosem maskę samochodu. Zmierzamy w stronę północno-zachodniej Gruzji. Tego dnia finalną destynacją ma być Mestia, otoczona zielonymi wzniesieniami i stalowoniebieskimi szczytami Kaukazu. Po drodze zatrzymujemy się w nieznanym miasteczku, gdzie wpadamy w gąszcz targowiskowego rozgardiaszu. Mijamy stragany, skąd lśnią w stronę przechodniów łuski wystawionych na sprzedaż ryb, kołyszą się lekko paski związanych w pęk kolorowych czurczcheli, a naszemu wesołemu pochodowi towarzyszą zaciekawione spojrzenia lokalnych sprzedawców. Zatrzymujemy się przy warzywach i owocach. Przyciągają wzrok drobne truskawki zsypane w kopczyk, okazałe arbuzy ustawione ciasno w rzędach czy też dojrzałe, szkarłatne czereśnie związane za ogonki, owoc przy owocu, przypominające stulone dzwonki janczar. Nawiązuje się rozmowa, a raczej specjalna odmiana komunikacji, która spajać będzie nas odtąd społecznie z Gruzinami na te kilka dni, polegająca na znalezieniu ułamka zrozumienia między słowami wypowiadanymi w obcych językach. Polskie zdania docierają do uszu przechodnia, który zatrzymuje się nagle i wykrzykuje tubalnym głosem: „Dzień dobry! Ja byłem... Warszawa, Katowice, Białystok!”. Między straganami robi się wesoło. Kupujemy wielobarwne produkty, pozdrawiamy rozbawionych handlarzy, lawirujemy w labiryncie przejść i tymczasowych uliczek i uśmiechamy się do abstrakcyjności momentu. Po wizycie na targu wyruszamy obejrzeć zaporę Inguri, która w czasie, gdy została oddana do użytku (1984 r.) stanowiła najwyższy zbiornik wodny na świecie. Woda tamtego dnia tonie w szarościach, kontrastując z pamięcią o jaskrawości kolorów targowiska. Ten surowy odcień nadały jej mgły, przewijające się niczym grube wstęgi między szmaragdowymi wzgórzami. Nim odjeżdżamy oddajemy pozostałości ze śniadania lokalnym psim włóczęgom. Do Mestii docieramy po południu. Szukamy miejsca na nocleg. Ostatecznie rozbijamy namiot na pustym polu ponad miasteczkiem. Ów skrawek zieleni stanowi część wzniesienia, na którego szczycie spoczywa mała cerkiew utrzymana w charakterystycznym dla gruzińskiej budowli sakralnej stylu. Widok o poranku na biel i niebieskość górskich pasm przetykanych poranną mgłą przypomina, że życie powinno być przede wszystkim konstrukcją z takich chwil. W końcu jednak opuszczamy wzrok, zostawiamy za sobą tamto miejsce. Czas jechać dalej.

Wśród pustki było wszystko Nasze kolejne dni są śniadaniami na skałach tuż nad przepaścią, wypatrywaniem przydrożnych kapliczek z czaczą przelaną do plastikowych butelek, kąpielą w rzece w zielonej dolinie, spotkaniem z dzikimi końmi po nocy spędzonej w surrealnie pięknych okolicach Cminda Sameba i zadzieraniem głów, by dojrzeć detale postaci uwiecznionych na Pomniku Przyjaźni Rosyjsko-Gruzińskiej. Nasze kolejne dni są przedzieraniem się przez zmieniający się charak-

ter krajobrazu. Z orzeźwiającej surowości gór wpadamy w skąpane słońcem mury historycznych klasztorów we wschodniej części Gruzji. Zawsze fascynowało mnie przekraczanie progów miejsc, które widziały więcej niż ja kiedykolwiek zdołam i które są świadkami wydarzeń przewrotnie trwalszymi niż człowiek powołujący je do istnienia. Przejechanie dłonią po chropowatej warstwie nagromadzonych wieków, ostrożne stąpanie po wygładzonej płaszczyźnie schodów, po których wchodziło wielu przede mną i będzie wielu po mnie, to momenty wyjęte z czasu i przestrzeni. Średniowieczna twierdza Ananuri wpada mi ciepłymi brązami i gęstym powietrzem do głowy. Pamiętać będę jedną jedyną różę, która przeszywającą czerwienią bohatersko zdobiła dziedziniec kompleksu. Ku wieczorowi, przemierzywszy drogą szutrową równiny pokryte dywanem wysokich traw i żółtych kwiatów, docieramy do wyludnionego Udabno, które okazuje się arkadią dla zmęczonych podróżą tułaczy. Oasis Club, gdzie zatrzymujemy się na nocleg, prowadzi para z Polski, która ma do pomocy kilku zaprzyjaźnionych pracowników. Witają nas serdecznie w swoim wyjątkowym, kolorowym przybytku utrzymanym w niezobowiązującym stylu hippisowskiego uwielbienia do tego, co proste, piękne, dobre i z natury.

Na tym pustkowiu funkcjonuje jakiś szczególny mikroklimat, sprawiający, że człowiek niemal natychmiast czuje się jak w domu, w miejscu bliskim, którego podświadomie szukało się od wielu lat. Znaleźliśmy nasz przydział szczęścia, swojskości i spokoju pomiędzy bibelotami zapełniającymi sekretarzyki, w półkach z książkami, gdzie znaleźć można było tytuły autorów od Siesickiej po Wergiliusza, w drewnianych drzwiach przyozdobionych wizytówkami, rysunkami i naklejkami z całego świata, w talerzach, półmiskach i szklankach napełnionych hojnie aromatycznymi potrawami i winem, między ścianami ozdobionymi z twórczym rozmachem przez artystów, którzy przewinęli się w przeszłości przez to miejsce. Poznajemy historię naszych gospodarczy, dowiadujemy się też wielu rzeczy o Gruzji i o tym regionie. W ciepły, czerwcowy wieczór wsłuchujemy się w głosy ludzi, którzy oddali serca temu krajowi, wniknęli w jego tkankę. Wspominają o tym, dlaczego łatwo o konflikty w górskich rejonach, czemu Udabno skazane jest na bycie pustkowiem, o lokalnie nadal występującej tradycji porywania dziewczyn na panny młode, o gruzińskiej policji i sposobie załatwiania tutaj interesów. Wymiana anegdot, doświadczeń i refleksji trwa jeszcze długo, a akompaniuje jej stuk gromadzącego się na stole szkła. Budzimy się do czerwcowego słońca i śpiewu ptaków. Trafiliśmy dobrze, tłumaczą nam, bo jeszcze jest tutaj zielono. Potem robi się sucho, barwy natury bledną i brakuje wody. Tak, myślę, trafiliśmy bardzo dobrze.

35


Pijemy za polsko-gruzińską przyjaźń Będąc w okolicy zwiedzamy Dawit Garedża – kompleks skalnych monastyrów – skąd rozpościera się widok na gruzińskie kolorowe góry. Kontemplujemy chwilę widok, a potem obieramy nowy kierunek – Tbilisi. Stolicę Gruzji dołapujemy późnym popołudniem, przechadzając się wzdłuż ulic, które opustoszeją wraz z wybiciem dwudziestej trzeciej, kiedy to w całym kraju nastaje godzina policyjna wprowadzona w związku z pandemią. Zdążymy przejść rozjarzony Most Pokoju, na którym tańczy jeszcze kilka par do wygrywanej melodii, przyglądamy się namiotom i transparentom protestujących rozłożonym przed budynkiem parlamentu, mijamy odradzające się kawiarniane życie miasta. Problem z podróżą objazdową polega na tym, że w pierwszej chwili nie dociera do człowieka intensywność miejsc, które widzi. Bo trwa pewien pęd, pewien rytm, który raz nadany, ogranicza możliwość stania się w pełni częścią danej przestrzeni. Dopiero po jakimś czasie dociera do mnie, co robiliśmy, co ujrzeliśmy, gdzie byliśmy. Dalszy etap naszej gruzińskiej przygody nabiera przedziwnego charakteru rodem ze scenariusza filmu komediowego. Po przemierzeniu skalnego miasta Wardzia, które wydaje się bardziej miejscem wskrzeszonym w wyobraźni ambitnego pisarza fantasty niż rzeczywistą lokacją, wsiadamy do samochodów z zamierzeniem dotarcia jeszcze tego wieczora do Batumi. Jednak los pociągnął siarczyście za sznurki, wysypując przy tym z rękawa przygotowanego dla nas asa. As na imię miał George. Nim jednak go poznajemy, cała sprawa zaczyna się od niewinnego postoju w celu zaopatrzenia się chaczapuri w przypadkowo mijanej restauracji. Do załatwienia sprawunków wysłany zostaje nasz samozwańczy grupowy lider, który w owym krótkim czasie opanował sztukę komunikacji ponad-językowej do perfekcji. Z Gruzinem, dyrektorem lokalnej winnicy, którego poznaje spontanicznie w restauracji porozumiewa się na tyle dobrze, iż ten zaprasza wszystkich, żeby weszli do środka i zasiedli przy stole, ponieważ on Polaków koniecznie musi poczęstować czaczą i winem. Nie namyślając się zbyt długo siadamy przy tym stole. Zajadając gorące kawałki słonego serowego ciasta i sącząc czerwone wino, wsłuchuję się w rozmowę, która obiera coraz ciekawszy kierunek. Okazuje się, że to, co próbuje nam przekazać Nicolas, nasz nowy gruziński znajomy, to fakt, iż w okolicy mieszka pewien Polak i my powinniśmy się do niego udać. Najlepiej od razu. Bez zbędnych ceregieli wyciąga telefon, wybiera numer i dzwoni. Ktoś odbiera po drugiej stronie słuchawki. Tak poznajemy George’a – polskiego właściciela dopiero co otwartej knajpy „Khizabavra” znajdującej się pośrodku, wydawałoby się, drogi do nikąd. – Batumi? Batumi, to już nie ta Gruzja, której szukacie. Tam wszystko jest zrobione pod Europę. Prawdziwa Gruzja jest tutaj – mówi, stawiając na stoliku swojej altany dzban wypełniony po brzegi winem. – Jakbyście tu zostali, to byśmy wam pokazali. – Mamy plany… – Szkoda. Naprawdę warto, żebyście się tu zatrzymali. A droga do Batumi jest długa i trudna... – Mamy rezerwację… – protestujemy niemrawo. Czuć, że 36

powoli łamie się w nas wola. Wizja jakiejś straconej szansy, odrzucenia tej niespodziewanej oferty wzbudza w nas wątpliwości, co do wcześniejszych zamierzeń. Finalnie George po krótkiej, acz treściwej rozmowie telefonicznej załatwia nam przesunięcie rezerwacji w Batumi o jeden dzień. Tymczasem w Khizabavrze zbliża się wieczór. Nicolas wraz z towarzyszącym mu Georgem, który tłumaczy nam wszystko z rosyjskiego na polski, zabiera nas do swojej winnicy. Oglądamy winorośla, których liście łapią w swoje kontury słoneczny blask. Panowie opowiadają o winogronach, pracy przy zbiorach, procesie wytwarzania samego wina i eksporcie produktów do Francji. Potem zabierają nas do wyżej położonej wsi, która, według relacji tamtejszych mieszkańców, ma liczyć sobie niemal dwa tysiące lat. Na murach wzdłuż głównej uliczki widoczne są wyryte znaki pisma, którego już nikt nie potrafi odczytać. Mijamy stado krów i pasterza, odprowadzającego naszą grupkę zdziwionym spojrzeniem. Nagle docieramy do jednego z gospodarstw, które okazuje się należeć do rodziny siostry Nicolasa. Nasi przewodnicy witają się raźno z mieszkańcami i wprowadzają nasze dość liczne grono do środka, do salonu. Ledwo zdążę zorientować się w sytuacji, kiedy nagle odsłaniają prostokątną dziurę w podłodze, prowadzącą do podziemnego systemu korytarzy, z których dawniej miejscowi korzystali w celu ochrony przed intruzami. Zaglądam do wąskich ciemnych czeluści i nie mogę uwierzyć, że przypadkowy postój na chaczapuri ma moc doprowadzenia do tak niecodziennych sytuacji. Krótka wycieczka po okolicy kończy się kąpielą w lokalnym gorącym źródle, a o zmierzchu rozpoczynamy suprę – biesiadę utrzymaną w tradycyjnym gruzińskim tonie. George i Nicolas przyjmują role tamady – mistrza ceremonii i „merry keepera” – osoby, na której spoczywa obowiązek uzupełniania szklanek pozostałych biesiadników alkoholem po każdym wzniesionym toaście. Przy stole przewija się cała gama tematów – od społeczno-politycznych przez indywidualne perypetie naszych gospodarzy aż po przemyślenia natury transcendentnej. Rozmawiamy tak wiele godzin. Apogeum spotkania następuje, gdy siłą zebranych przy stole polskich głosów odśpiewujemy „Hej, sokoły” w niepozornej knajpie w odciętej od świata gruzińskiej miejscowości. Odizolowany charakter naszego miejsca pobytu pozwala mi wierzyć, iż jedynymi świadkami naszych wokalnych starań były dwa rozczochrane psy, próbujące zdrzemnąć się u progu wejścia do kuchni. Khizabavrę opuszczamy dopiero w południe następnego dnia. Naszym ostatnim przystankiem w podróży ma być Batumi.


Batumi, hej Batumi To nadmorskie miasto jest architektonicznym patchworkiem. Każdy mijany budynek wydaje się wyrwany z innego świata, z innej rzeczywistości i przyklejony w losowym miejscu na zasadzie jakiegoś brawurowego miejskiego eksperymentu. Pierwszym dźwiękiem, jaki dociera do nas z Batumi nie jest, o dziwo, szum morza, ale głos wzywającego do modlitw muezina z pobliskiego meczetu. Kroczymy ulicami miasta, spoglądając ciekawie to na wysoką, surową w swej metaliczności wieżę Uniwersytetu Technologicznego, to na subtelne, ciepłe brązy drewnianego Teatru Letniego. Zobaczyć Batumi, to doświadczyć skrajności, nasycić się różnorodnością. W restauracji jemy kolację jako jedyni goście. Przygrywa nam gruziński zespół muzyczny. Odbywa się nawet spontaniczny pokaz gruzińskich tańców, a ucieszeni z naszego przybycia gospodarze częstują nas dodatkowo turecką kawą. Zwalniamy tempa dopiero nazajutrz na plaży. Czujemy, że teraz naprawdę nadchodzi koniec naszej podróży. Patrzę na morski horyzont, dając złapać się spienionym, łapczywym falom Morza Czarnego. Może tu jeszcze kiedyś wrócę, rzucam zaklęcie, ściskając w dłoni śnieżnobiałe muszle znalezione wśród ciemnego, magnetycznego piasku urekiskiego brzegu. Wynurzenie Jest wietrzny, chłodny, czerwcowy wieczór w Kutaisi. Wokół lotniska znów ganiają psy, a do nas, jak tłumione dotąd echo, wracają pierwsze momenty spędzone w Gruzji. Teraz czeka nas żmudna przeprawa przez szereg podróżniczych formalności nim w końcu wsiądziemy do samolotu i ostatecznie oderwiemy się od gruzińskiej ziemi. Było nas jedenastu: bez znajomości języka gruzińskiego czy rosyjskiego, bez przygotowania na rozszalałe nocą górskie burze spędzone w samochodach pilnowanych przez potężne sylwetki dzikich psów, bez świadomości czekającego nas przyspieszonego szkolenia z jazdy tamtejszymi drogami, by dorównać wyrafinowanym popisom Gruzinów za kierownicą. Samolot zrywa się do lotu, a my zasypiamy snem sprawiedliwych – pod przymkniętymi powiekami dojrzewa w nas poczucie, że w siedem dni można złapać życie za rogi. Przez głowę sunie z wolna formująca się idea dziękczynnego toastu: za zieloną, żywiołową, nieposkromioną Gruzję! Gaumardżos!

ilustracje: Michał Cembrowski

37


horyzont Aurelia Kulesza 1. Horyzont zdarzeń (ang. event horizon) – sfera otaczająca czarną dziurę lub tunel czasoprzestrzenny, oddzielająca obserwatora zdarzenia od zdarzeń, o których nie może on nigdy otrzymać żadnych informacji. Innymi słowy, jest to granica w czasoprzestrzeni, po przekroczeniu której prędkość ucieczki dla dowolnego obiektu i fali przekracza prędkość światła w próżni. I żaden obiekt, nawet światło emitowane z wnętrza horyzontu, nie jest w stanie opuścić tego obszaru. Wszystko, co przenika przez horyzont zdarzeń od strony obserwatora, znika. 38


fotostrony

K

F

2. “Nocą widok tysiąca oświetlonych okien i ogromnych czarnych graniastosłupów, wznoszących ich migotanie wpół nieba, sprawia na mnie wrażenie ogromnego dogasającego pożaru, który utworzy na horyzoncie tysiące ogromnych, wypalonych szkieletów żarzących się jeszcze gdzieniegdzie. Pełne wdzięku." - Albert Camus, Dzienniki z podróży więcej”

39


2.

40


2.

3.

4.

1. Natalia Deyna 2. Antek Wala 3. Maciej Hatłas 4. Oktawia Żeber

41


Horyzont

Od Redakcji Cześć!

Morskie stworzenia (odkryte przez redakcję)

Wakacje w pełni, a wraz z wakacjami, serwujemy wam ostatnie wydanie w tym sezonie. Horyzont, bo staramy się patrzeć dalej, za góry, morze, ocean. Ciekawość jest tym, co nadaje nam sens. Nasza pierwotna cecha, o której jako ludzie nie możemy zapomnieć. Nie wstydźmy się tego uczucia, pozwólmy mu, szczególnie w ten wakacyjny czas, rozwinąć skrzydła i pokierować, stańmy się ciekawością! Być może zastanawialiście się kiedyś, dlaczego zawsze pisałem te słowa na końcu wydania. Ponieważ to co najważniejsze jest wcześniej, treść i wygląd — tworzona przez redakcję. Chciałbym podziękować wszystkim osobą z redakcji, z którymi mogłem pracować, wiele się od Was nauczyłem. Tworzyć z Wami znaczy, przeżywać życie w pełni. Dzięki. Przyjemnej lektury! Szymon Krzak Redaktor Naczelny Biuletynu Informacyjnego Studentów AGH

This is

prawns like p, i rim

sh

Redakcja: Redaktor naczelny: Szymon Krzak Z-ca redaktora naczelnego: Natalia Nitarska Szefowa działu graficznego: Julia Czajka Szefowa działu dziennikarskiego: Zuzanna Szott Szefowa działu promocji i współpracy: Sylwia Sowa Zdjęcie na okładce: Aurelia Kulesza // KSAF AGH

Dział graficzny: Michał Cembrowski, Julia Czajka, Joanna Dobrzyńska, Joanna Dudlińska, Kamila Kochanowska, Amelia Kowalska, Szymon Krzak, Magdalena Pikul, Julia Rybska, Klaudia Wójtowicz, Maja Ziółkowska Dział dziennikarski: Grzegorz Boroń, Dawid Cioch, Beata Dubiel, Mikołaj Droździewicz, Klaudia Jakubowska, Julia Koziolek, Natalia Nitarska, Weronika Rawska, Dominik Rolek, Aleksandra Skrzypiec, Piotr Stach, Adrianna Suder, Zuzanna Szott, Anna Zadora Dział promocji i współpracy: Maria Borowska, Angelika Filipczyk, Monika Jękosz, Sylwia Madej, Ewa Mazurkiewicz, Sylwia Sowa,

42


Following the light of the sun, we left the Old World. 43


cm.agh.edu.pl

44


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.