
5 minute read
SZKOCJA
Nie jest łatwo kibicować w rugby Włochom (choć może ostatnio trochę łatwiej, o czym możecie przeczytać kilka stron dalej), ale czy bycie fanem Szkocji w tej dyscyplinie jest o wiele łatwiejsze? I nie chodzi mi nawet o to, że zawodnicy spod znaku ostu podnieśli puchar ostatni raz w 1999 roku, kiedy grało o niego jeszcze tylko pięć ekip. Chodzi mi o bolesną powtarzalność w kilku ostatnich sezonach, przy czym „powtarzalność” nie oznacza w tym kontekście solidności, a raczej marazm.
A przecież w ostatnim czteroleciu nie brakowało Szkotom emocjonujących spotkań i ważnych zwycięstw. Wszyscy pamiętamy choćby niesamowite starcie z Anglikami na Twickenham zamykające rywalizację w Six Nations 2019 – po 30 minutach było 31:0 dla gospodarzy, do przerwy 31:7, między 34. a 76. minutą goście zdobyli kolejnych 38 punktów bez odpowiedzi rywala, ale skończyło się remisem 38:38 (to najwyższy w historii rugby comeback, który dał remis). Pamiętamy równie dobrze, że to przez podopiecznych Gregora Townsenda Francuzi musieli czekać na triumf w Pucharze Sześciu Narodów aż do zeszłego roku: Szkoci ograli Les Bleus w 2020 u siebie (jeszcze przed wybuchem pandemii) i w 2021 na wyjeździe (kiedy sami mogli zająć co najwyżej czwartą lokatę). I pamiętamy także o dwóch wiktoriach odniesionych nad odwiecznymi rywalami z południa: dwa lata temu Szkotom udało się wygrać na Twickenham po raz pierwszy od 1983 (!) roku, a rok temu potwierdzili swoją wyższość nad Anglikami na Murrayfield. Oba wyniki to chyba dla każdego mieszkańca Szkocji coś o wiele ważniejszego niż tylko zwycięstwo w sportowych rozgrywkach.
Advertisement
Problem w tym, że po żadnym z tych sukcesów nie nastąpiła pomyślna kontynuacja. Podczas Rugby World Cup 2019 w Japonii Szkoci ulegli Irlandii oraz gospodarzom i nie wyszli z grupy (po raz drugi w historii), a Anglicy – zostali wicemistrzami świata. W 2020 świat został spętany przez koronawirus, a jesień przyniosła porażki z Francją i tradycyjnie z Irlandią (choć na plus trzeba zapisać wygraną nad Walią na dokończenie Six Nations). W 2021 nadzieje na odegranie istotnej roli w turnieju po historycznym triumfie w Londynie prysły jak bańka mydlana po minimalnych przegranych z Walią i Irlandią. W zeszłym roku w drugiej rundzie spotkań Szkocja także mierzyła się ze Smokami i także nieznacznie poległa… Trzy ostatnie kampanie to trzy razy czwarte miejsca, piątą lokatę zajęli Szkoci w 2019, na trzeci stopień podium wdrapali się, kiedy po raz pierwszy prowadził ich Townsend, czyli w 2017. Aktualnie za mocni, by przegrywać z Włochami (jak to drzewiej kilka razy bywało), ale też zbyt słabi, żeby do końca liczyć się w walce o trofeum. Przeciętność, taka sama, jak matematycznie ujmowany całościowy bilans obecnego selekcjonera: pod jego wodzą Szkocja rozegrała 61 meczów, z których wygrała 33, przegrała 27 i jeden zremisowała, co daje wskaźnik zwycięstw na poziomie 54,1 procenta.
Paradoks polega na tym, że… pod tym względem były szkoleniowiec Glasgow Warriors jest najlepszym statystycznie trenerem Szkotów według statystyk liczonych od 1971 roku! Jego bezpośredni poprzednik Nowozelandczyk Vern Cotter zakończył pracę z dorobkiem 19 zwycięstw i 17 porażek (52,78 procenta), a legendarny sir Ian McGeechan w trakcie dwóch przygód z funkcją selekcjonera zanotował łącznie bilans 37 – 2 – 37 (46,68 procenta). Wychodzi więc na to, że tak już chyba z tą Szkocją jest: przy ograniczonym potencjale ludnościowym (choć Walijczycy są przecież jeszcze mniej licznym narodem), przy jedynie dwóch zawodowych drużynach oraz przy znowu nie aż tak powszechnej migracji wyróżniających się graczy do lig angielskiej czy francuskiej, wiele pozytywnych czynników musi zaistnieć jednocześnie, aby dumni Szkoci mogli cieszyć się z prawdziwych sukcesów swojej reprezentacji.
Jednym z takich faktorów jest na przykład postawa największych gwiazd, a trzeba przyznać, że dwie najjaśniejsze nie ułatwiają życia trenerowi Townsendowi. Niesnaski pomiędzy selekcjonerem a Stuartem Hoggiem i Finnem Russellem powtarzają się co jakiś czas. W zeszłym roku obaj nie zostali powołani na lipcowe mecze w Ameryce Południowej (co jeszcze można wytłumaczyć chęcią sprawdzenia innych graczy), Russell nie znalazł się jednak w kadrze także jesienią, a Hogg stracił funkcję kapitana na rzecz Jamiego Ritchiego. W tej drugiej decyzji trudno dopatrywać się złośliwości szkoleniowca. Odsunięcie Finna próbowano tłumaczyć nadchodzącymi narodzinami córeczki, niemniej wszyscy od razu przypomnieli sobie rok 2020, kiedy łącznik ataku najpierw został wyrzucony ze zgrupowania za złamanie ciszy nocnej, a następnie publicznie skrytykował metody szkoleniowe opiekuna kadry.
Townsend próbował kilku innych dziesiątek, ale Ross Thompson gdzieś się zagubił, koncepcja z naturalizowanym Afrykanerem Jaco van der Waltem została zarzucona po dwóch jego meczach, uchodzący od lat za wielki talent Blair Kinghorn przestrzelił karnego w końcówce meczu z Australią i Szkocja minimalnie przegrała, a Adam Hastings, który jako kicker skutecznie zastąpił Russella w turnieju w 2020, doznał kontuzji w starciu przeciwko Fidżi… I na dwa ostatnie mecze poprzedniego roku do składu wrócił gracz Racingu.
Finn zarzeka się teraz, że ojcostwo go zmieniło, a jego relacja z selekcjonerem jest lepsza niż kiedykolwiek wcześniej, ale musimy zobaczyć to jeszcze na boisku. Bez jego pozytywnego wkładu w grę Szkocji na niewiele zdadzą się wysiłki tak znakomitych graczy, jak Hogg, Ritchie, Hamish Watson (on akurat wraca po kontuzji), bracia Richie i Jonny Grayowie, Duhan van der Merwe, Chris Harris czy Ali Price.
TRENER: GREGOR TOWNSEND

50-latek urodzony w Galashiels miał bardzo udaną karierę zawodniczą. Występował na pozycjach łącznika ataku, środkowego oraz obrońcy. W reprezentacji swojego kraju rozegrał 82 spotkania (w których zdobył 164 punkty), pojechał z nią na dwa Puchary Świata (1999 i 2003), wygrał też ostatnią w historii edycję Five Nations Championship w 1999 roku. Był także członkiem ekipy Lions podczas zwycięskiej wyprawy do Republiki Południowej Afryki dwa lata wcześniej. Grał w lidze angielskiej, francuskiej i celtyckiej, w rozgrywkach stanu Nowa Południowa Walia i w Super Rugby w barwach Sharks.
Jako szkoleniowiec pracował już w szkockiej kadrze w latach 2009–2012 jako asystent Anglika Andy’ego Robinsona. Potem został trenerem Glasgow Warriors – wicemistrzostwo (2014) oraz mistrzostwo (2015) ligi celtyckiej wypromowały go do roli szkoleniowca drużyny narodowej w 2017 roku. Jego kontrakt obowiązuje do tegorocznego RWC we Francji i sam Townsend przyznał ostatnio, że wciąż nie wiadomo, co będzie z nim po tym turnieju.
W ostatnim czasie jako selekcjoner skorzystał z nowego regulaminu World Rugby pozwalającego na zmianę drużyny reprezentacyjnej pod warunkiem trzech latach karencji – dzięki temu powołania otrzymali 14-krotny reprezentant Australii Jack Dempsey (który w granatowej koszulce debiutował przeciwko… Wallabies) oraz Ruaridh McConnochie, mający na koncie dwa występy dla Anglii.
KAPITAN: JAMIE RITCHIE
Razem z Hamishem Watsonem tworzy parę „edynburskich bliźniaków”, bez których trudno sobie wyobrazić podstawowy skład reprezentacji Szkocji – 27-letni skrzydłowy młyna rodem z Dundee zadomowił się w wyjściowej piętnastce w końcu 2018 roku, był więc w ostatnim czteroleciu zaangażowany we wszystkie wzloty i upadki Szkotów, o których piszemy obok. Być może Ritchie najlepiej pamięta konfrontację przeciwko Francji na Murrayfield w 2020 roku, kiedy Mohamed Haouas uderzył go pięścią, za co został ukarany czerwoną kartką.
W październiku zeszłego roku dość niespodziewanie Gregor Townsend wyznaczył Jamiego na nowego kapitana drużyny narodowej, odbierając tę funkcję Stuartowi Hogga. Choć w obecnej kadrze jest kilku zawodników z podobnym albo nawet bogatszym doświadczeniem reprezentacyjnym, selekcjoner uznał, że to właśnie kogoś takiego jak Ritchie potrzebuje w tym momencie jako skippera. – W roli kapitana będę tak autentyczny, jak tylko potrafię. To bardzo ważne, żeby być w zgodzie ze sobą – mówił wkrótce po nominacji. Jamie poprowadzi Szkotów również podczas Six Nations 2022.
Swój kraj reprezentował już w kategoriach juniorskich U-18 i U-20, a jako nastolatek grał w szkolnej drużynie krykieta i uprawiał judo – w tej drugiej dyscyplinie zdobywał nawet medale w mistrzostwach Wielkiej Brytanii.
PLAYER TO WATCH: FINN RUSSELL
Po co wybierać do tej rubryki gracza, którego karierę śledzimy od lat i którego zalety i mankamenty doskonale znamy? Może gdyby nie jego deklaracje o dość głębokiej życiowej przemianie, warto byłoby się przyjrzeć komuś innemu, ale w takich okolicznościach uwaga kibiców nie tylko reprezentacji Szkocji skupi się na graczu, którego wciąż próbuje się zastąpić i który wciąż okazuje się w dłuższym terminie niezastępowalny.
To z pewnością rozgrywający nieszablonowany i nieobliczalny, często dający się ponieść fantazji. Odpowiednia dawka tego szaleństwa prowadzi do wielce efektownej gry formacji ataku, jeśli jednak stężenie przekroczy dopuszczalne normy zaczynają się kłopoty… Może dlatego podczas dwóch wypraw z ekipą Lions zaliczył tylko jeden oficjalny występ, a Warren Gatland wolał postawić na przykład na bardziej „zrównoważonego” Dana Biggara?
Jako zawodnik Glasgow Warriors był gwiazdą ligi celtyckiej. W 2018 roku przeniósł się do Racingu 92, gdzie został następcą samego Dana Cartera. Choć w podparyskim Nanterre wciąż nie mogą narzekać na brak pieniędzy i klasowych rugbystów, to za czasów Szkota Racing wciąż nie zdobył żadnego trofeum – najbliżej było w roku 2020, kiedy w finale Pucharu Europy błękitno-biali ulegli Exeter Chiefs. Pobyt we Francji powoli dobiega końca: po RWC Russell przeniesie się na południe Anglii – spekuluje się, że w Bath zarobi astronomiczną kwotę ok. miliona funtów za sezon.

