
5 minute read
Gdy Lew zatrzymał czarną nawałnicę
Tournée British & Irish Lions w 2017 roku możemy bez ogródek nazwać historycznym. Choć na antypody poleciała śmietanka zawodników z Wysp Brytyjskich, mało kto spodziewał się, że ci „chłopcy” będą w stanie postawić się wielkim All Blacks. Tymczasem mimo nieprzekonującej formy w meczach poprzedzających główne starcia z reprezentacją Nowej Zelandii, Lwy po raz pierwszy w dziejach wróciły do Europy z… remisem! Trójmecz nie wskazał zwycięzcy, ale z rezultatu z pewnością bardziej zadowoleni byli gracze i kibice piętnastki w czerwieni.
Co zapamiętaliśmy z wizyty All Blacks w Nowej Zelandii? Ten tour miał wiele znaczących chwil, które zapadły w pamięć. Tłumy kibiców na każdym meczu stworzyły fenomenalną oprawę dla wszystkich meczów. Każdy zapamiętał też chyba hakę i ciarki przechodzące po plecach, gdy Maori All Blacks tańczyli we mgle spowijającej stadion w Rotorua. Nie da się zapomnieć występu takich zawodników, jak Jonathan Davies, Maro Itoje czy debiutujący wówczas w czarnej koszulce Ngani Laumape. Mieliśmy historyczną, czerwoną kartkę Sonny’ego Billa Williamsa, Warrena Gatlanda z nosem klowna na konferencji prasowej i na koniec wspólne zdjęcie z trofeum – zdjęcie pokazujące ducha rugby! Zacznijmy jednak od początku…
Advertisement
Rozgrzewka z kłopotami
Drużyna Lwów, wybrana w kwietniu 2017 roku, składała się z 16 zawodników z Anglii, 12 z Walii, 11 z Irlandii i dwóch Szkotów. Trenerem podobnie jak podczas zwycięskiego tournée do Australii w 2013 był Warren Gatland. Zespół miał również tego samego kapitana – Sama Warburtona. Lecąc do Nowej Zelandii, wszyscy zawodnicy zdawali sobie jednak sprawę z wyzwania, jakie na nich czekało. Były nim nie tylko oficjalne starcia z All Blacks, ale także pojedynki z wszystkimi pięcioma drużynami występującymi w Super Rugby.
Wydawałoby się, że przy intensywnym terminarzu gier oraz klasie sportowej przeciwników, British & Irish Lions pojawią się na antypodach z odpowiednim wyprzedzeniem… Nic z tych rzeczy. Ktoś zasłużył na „dwóję” z logistyki, ponieważ zespół przybył do kraju kiwi zaledwie dwa dni przed pierwszym meczem. Biorąc pod uwagę potężną różnicę czasu, było to dość ryzykowne posunięcie, co potwierdziło boisko. Na początek goście co prawda pokonali zespół Provincial Barbarians, ale tylko 13:7. Co ciekawe w składzie Barbarzyńców zagrał wówczas syn Warrena Gatlanda – Bryn.
Super Rugby też na remis

Zawodnicy nie mieli zbyt wiele czasu na regenerację. Oczywiście sztab szkoleniowy „układał klocki” w różnych kombinacjach, szukając optymalnego ustawienia na potyczki z All Blacks, jednak z pewnością nie było to łatwe tygodnie dla graczy i tak mocno zmęczonych już sezonem ligowym. Zwłaszcza że tym razem na drodze stanęły doskonale zgrane i żądne lwiej krwi drużyny Blues, Crusaders i Highlanders.
Autorem chyba największej niespodzianki byli pierwsi z wymienionych. Zespół z Auckland wygrał 22:16, a ozdobą meczu było fantastyczne zagranie na kontakcie, a zarazem asysta przy decydującym przyłożeniu, którą popisał się Sonny Bill Williams. Co ciekawe tydzień później Blues okazali się najgorszą nowozelandzką ekipą w Super Rugby. Tego z pewnością nie można było powiedzieć o Crusaders, którzy po spotkaniu bez przyłożeń ulegli Lwom 3:12. Zemstę za kolegów z południa wzięli Highlanders, którzy na 6 minut przed końcem wykorzystali rzut karny i przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę, wygrywając 23:22.
W przerwie pomiędzy starciami z drużynami z Super Rugby na drodze zespołu Warrena Gatlanda stanęli Maori All Blacks. Wielu ostrzyło sobie zęby na ten pojedynek, bo w składzie pojawiło się aż dziewięciu reprezentantów kraju. Emocje podkręciła jeszcze haka – energetyczna, agresywna i pełna zaangażowania. Rugbiści wyszli w stronę szeregu Lwów z mgły, która zaległa nad stadionem w Rotorua, fundując wszystkim widzom niesamowity spektakl. Na tym jednak ich możliwości się skończyły. Lions wygrali 32:10, a błędy gospodarzy bezwzględnie punktował Leigh Halfpenny, zamieniając na punkty wszystkie sześć prób po rzutach karnych.
Goście z Wysp Brytyjskich poszli za ciosem, rozbijając w kolejnym meczu Chiefs 34:6. Zaczęli tym samym budować pewność siebie przed głównymi starciami. Tę pewność zachwiał jednak nieco remis z zespołem Hurricanes 31:31. Starcia z pięcioma zespołami Super Rugby Lwy zakończyły więc z dwoma zwycięstwami, dwiema porażkami oraz jednym remisem. Kto by się spodziewał, że będzie to dopiero pierwsze „1-1” tego tournée?
Danie główne
Przyszedł czas na „crème de la crème”, czyli pojedynki z All Blacks. Nie trzeba chyba wspominać, kto był faworytem. Dość powiedzieć, że Nowozelandczycy przystępowali do pierwszego meczu z bilansem 46 wygranych oficjalnych meczów na własnym terenie. Co więcej starcie miało miejsce na Eden Park w Auckland – fortecy nie zdobytej od 23 lat. I po tym starciu „szóstka” zmieniła się w „siódemkę”, a gospodarze przedłużyli swoją serię. Być może wpływ na to miała decyzja o odsunięciu od składu kapitana Sama Warburtona (taka sytuacja miała miejsce po raz pierwszy od 87 lat!). Kapitanem na boisku został Peter O’Mahony, a miejsce Walijczyka w składzie zajął Sean O’Brien.
Do przerwy mecz był zacięty, ale w drugiej odsłonie ambitny i waleczny Rieko Ioane, debiutujący w All Blacks w wieku 20 lat, popisał się dwoma przyłożeniami, przesądzając o zwycięstwie Kiwi 30:15. Wydawało się, że drugi test będzie mieć podobny scenariusz, ale w rzęsistym deszczu, przy stanie 3:3, czerwoną kartkę za niebezpieczne i zupełnie niepotrzebne wejście barkiem (i łokciem) otrzymał Sonny Bill Williams. Sytuacja znacząca, bo SBW stał się pierwszym Nowozelandczykiem, który został wyrzucony z boiska podczas meczu na własnym terenie i pierwszym Kiwi od 50 lat, który zobaczył „czerwień” (dokładnie od 1967 roku!).

Bez środkowego gospodarze robili, co mogli, ale na tym poziomie różnica jednego gracza przez 60 minut jest niemal równoznaczna z porażką. Znamy podobny casus z półfinału Pucharu Świata 2011, kiedy Sam Warburton opuścił boisko z czerwoną kartką i będąca w mistrzowskiej formie Walia została odprawiona z kwitkiem przez Francuzów. Choć Trójkolorowym tamto zwycięstwo wcale nie przyszło łatwo. Podobnie jak British & Irish Lions 1 lipca 2017 roku.

All Blacks długo prowadzili 18:9, ale przyłożenia Taulupe Faletau i Conora Murraya doprowadziły do wyrównania. Wygraną Lwom dał Owen Farrell, wykorzystując rzut karny w 76. minucie. Zwycięstwo 24:21 przeszło do historii, bo było pierwszym nad Nowozelandczykami od 1993 roku. Co warte zaznaczenia, gospodarze nie zdobyli w tym meczu ani jednego przyłożenia, a to rzadkość!
Trzeci test zapowiadał zwycięstwo All Blacks, którzy prowadzili do przerwy 12:6 po dwóch przyłożeniach Nganiego Laumape i Jordiego Barretta. Ich przewaga wydawała się wyraźna, jednak skuteczność i perfekcja Owena Farrella z podstawki sprawiła, że na dwie minuty przed końcem na tablicy wyników widniał remis. Wówczas nastąpiła największa kontrowersja całej serii. Sędzia Romain Poite podyktował rzut karny przeciwko Lions, ale po konsultacji z arbitrem technicznym zmienił decyzję na młyn. Tym samym odebrał All Blacks szansę na zwycięstwo w końcówce. Po latach przyznał się do błędu i powiedział, że był tak zły na siebie, że po powrocie do szatni niszczył wszystko, co wpadło mu w ręce.
Jakkolwiek by nie było, mecz zakończył się remisem 15:15, a British & Irish Lions świętowali. Byli skazywani na porażkę, a zdołali zremisować. Nie dziwi fakt, że uśmiech Sama Warburtona był trochę szerszy, kiedy wznosili trofeum wspólnie z Kieranem Readem.
– Wzięliśmy trofeum w ręce i zaczęliśmy sobie żartować. Próbowaliśmy je sobie nawzajem wyrwać, żeby zdecydowało się, do kogo tak naprawdę należy. Ostatecznie postanowiliśmy jednak odłożyć je wspólnie na podstawę. To był trudny moment – przyznał kapitan All Blacks w jednym z wywiadów po meczu.
Na ładny gest zdobył się natomiast Jerome Kaino, który zaproponował wymieszanie się obu zespołów podczas wspólnego zdjęcia. Otrzymaliśmy w ten sposób czarno-czerwoną szachownicę koszulek i wyraźnie widoczną więź boiskowej walki i determinacji, łączącej wszystkich obecnych. Na twarzach rugbistów można wyczytać wszystkie emocje, które towarzyszyły temu historycznemu tournée, ale przede wszystkim można zobaczyć, jak w oczach zawodników iskrzy się miłość do rugby i twardej rywalizacji.
Warren Gatland z nosem klowna

Ostatnim akcentem, o którym warto wspomnieć było zamieszanie wokół okładki „New Zealand Herald”, na której pojawił się Warren Gatland z nosem klowna i tytułem: „Gdyby ten nos pasował, Warren…”. Wszystko za sprawą wypowiedzi szkoleniowca, który zakwestionował morale nowozelandzkiej drużyny, wskazując, że w pierwszym meczu celowo i niezgodnie z przepisami atakowali Conora Murraya.
Oburzenie w kraju było ogromne, zwłaszcza że Gatland to Nowozelandczyk, a etyki gry All Blacks zdaniem wielu komentatorów nie powinno się kwestionować, bo jest na najwyższym poziomie. Gatland nie pozostał dłużny. Gdy Lions zremisowali w ostatnim meczu, wszedł na konferencję prasową z przyprawionym nosem clowna. Taki mały przytyk, bo skoro nie można krytykować rywali za grę na granicy przepisów, to za co Sonny Bill Williams dostał czerwoną kartkę?
– Miałem ten nos ze sobą już tydzień temu po zwycięstwie w Wellington. Uznałem jednak, że to nie jest właściwy moment, żeby go ubrać. Remis w spotkaniach z All Blacks to duży sukces po tym, jak zostaliśmy skreśleni już po pierwszym meczu. Chłopcy pokazali charakter, a Nowozelandczycy po raz kolejny udowodnili, jak wspaniałymi są kibicami – podsumował. Co tu dużo mówić: klasa.