RÓŻEWICZ I OBRAZY

Page 1

O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E N R 2

RÓŻEWICZ I OBRAZY

8/10/2021

W Y S TAWA W G A L E R I I O P E R A

31/12/2021

2021 ROKIEM TADEUSZA RÓŻEWICZA W 2021 roku obchodzimy 100. rocznicę urodzin Tadeusza Różewicza – wybitnego polskiego poety, dramaturga, prozaika i scenarzysty.

Tadeusz Różewicz urodził się 9 października 1921 roku w Radomsku. Zmienił polską poezję, stworzył jej nowy typ, co jest widoczne już w pierwszym tomie Niepokój z 1947 roku. Ambasador polszczyzny. Poeta przełomu, głęboko związany z losem pokolenia wojennego. Po przeżyciu ludobójstwa, okrucieństwa wojny, Holocaustu, stworzył nowy język poezji. „Mam dwadzieścia cztery lata/ ocalałem/ prowadzony na rzeź” – pisał w wierszu Ocalony, poszukując nowego ładu etycznego. Baczny obserwator życia codziennego, społecznego i politycznego. Poeta niezwykle dociekliwy, nieobojętny, pełen czułości dla świata i empatii dla szarego człowieka – bohatera. Mówił jak zwykły człowiek, nie-artysta. Pisząc „ja”, wypowiadał się w imieniu ludzi wielkich i małych. Wybitny dramaturg. Teatr Różewicza jest teatrem fragmentarycznym, realistycznym, teatrem absurdu. Filozoficzna i egzystencjalna głębia obecna w twórczości Różewicza ma charakter uniwersalny, dzięki czemu nie tylko trafia do odbiorców z całego świata, ale jeszcze długo będzie oddziaływać na współczesną literaturę polską, a wśród niech: Niepokój, Kartoteka, Stara kobieta wysiaduje, Do piachu, Przygotowanie do wieczoru autorskiego. Tadeusz Różewicz w sposób szczególny związany z Krakowem, Gliwicami i Wrocławiem. Odznaczony Krzyżem Wielkiego Orderu Odrodzenia Polski oraz Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, otrzymał m.in.: Nagrodę Polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego oraz Europejską Nagrodę Literacką w Strasburgu. Doktor honoris causa m.in.: Uniwersytetu Wrocławskiego, Uniwersytetu Śląskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tadeusz Różewicz zmarł 24 kwietnia 2014 roku we Wrocławiu, spoczął na cmentarzu przy kościele ewangelickim Naszego Zbawiciela w Karpaczu. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, przekonany o wyjątkowym znaczeniu dorobku poety, oddając hołd jego artystycznym dokonaniom, ustanawia rok 2021 Rokiem Tadeusza Różewicza.

fot. BrigitteFriedrich / Süddeutsche Zeitung Photo / Forum

Fragment uchwały Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 27 listopada 2020 r.

Sławaz z tomu Uśmiechy, 1999

13

OPEROWE WIADOMOŚCI LITERACKIE

Ubierz się jak Różewicz

15

Przepis na ulubioną potrawę poety

15

9 788366 468405

Wywiad z wnuczką poety

ISBN 978-83-66468-40-5

[...] Zawsze w październiku (na moje urodziny) zapitowywują mnie czy się cieszę że ktoś inny dostał nobla odpowiadam że się cieszę [...]

cena 5 zł


2 str.

Anna Żebrowska

List

do redakcji

Poezję Tadeusza Różewicza smakuję. Niezwykle esencjonalna, oszczędna w geście, a nasycona, załamująca rzeczywistość jak mieniący się wieloma płaszczyznami kryształ, wymaga skupienia i zatrzymania nad każdym wersem. Jakaż to przyjemność!... Zagłębiając się w jego teksty przy okazji naszej wystawy, spotkałem ponownie kilka, które w szczególny sposób wpisują się, tak czuję, w ten czas i moje dzisiejsze postrzeganie całej obecności Mistrza w świecie naszej kultury – naszego społeczeństwa. Różewicz sam w autokomentarzach, ale także własnych odniesieniach do sztuki poetyckiej jako takiej kreślił swoje odczuwanie literackiego słowa, układanego według tego wyjątkowego wzoru. W poezji współczesnej widział „walkę o oddech” – a trudno oprzeć się wrażeniu, że całe jego życie było taką właśnie walką; czerpał inspiracje z twórczości wcześniejszych mistrzów, wzywał do czytania Norwida… Dziś, w stulecie jego urodzin, wzywam, wzywamy do czytania Różewicza. Tak właśnie rozumiem kreowanie i rozwijanie kolejnymi ogniwami tego łańcucha, zapewniającego ciągłość kulturową… Kto jest poetą „poetą jest ten który pisze wiersze i ten który wierszy nie pisze poetą jest ten który zrzuca więzy i ten który więzy sobie nakłada poetą jest ten który wierzy i ten który uwierzyć nie może poetą jest ten który kłamał i ten którego okłamano poetą jest ten co ma usta i ten który połyka prawdę ten który upadał i ten który się podnosi poetą jest ten który odchodzi i ten który odejść nie może” Dwoistość natury w jednoczesnym jej najgłębszym zespoleniu… ten wiersz jest dla mnie jednym z najważniejszych tekstów Tadeusza Różewicza – i nie tylko dlatego, że jest szczególnego rodzaju „samostanowieniem”. Ogniskuje w sobie to wszystko, co w jego twórczości najważniejsze: lapidarność wypowiedzi i zarazem jej niezwykłą poetyckość. Mocny przekaz ujęty w formę tak lekką, zdawałoby się, unoszącą się miękko ponad tym, co przyziemne… Głęboki sens, puentowany niepozorną frazą, w której jest wszystko. Tadeusz Różewicz należał do jednego z najbardziej naznaczonych pokoleń Polaków. Urodzony w 1921 roku, w czasie II wojny światowej walczył w oddziałach leśnych. Arcywrażliwy, angażował się głęboko, jednocześnie stawiał pytania. Nie przestał tworzyć nawet w skrajnych warunkach. Słowem, poetycką frazą, szukał porządku w świecie, który kazał mu doświadczać najbardziej dramatycznych, tragicznych zdarzeń i emocji. Dekady powojenne: poczucie wykorzenienia, potrzeba rozliczenia się z bolesną przeszłością, mierzenie się z wojenną śmiercią brata – tak ważnej w jego biografii postaci, szukanie własnej drogi twórczej i życiowej. Którędy…?

Waldemar Dąbrowski

Dyrektor Teatru Wielkiego - Opery Narodowej Więcej na teatrwielki.pl w zakładce Galeria Opera.

POETA ZAPOZNA TARGETA Wczułem się w dolę nosorożców i innych zwierzaków i wiersz się rozrósł. Wykreśliłem jadłospis szympansa zestawiony lepiej niż menu najlepszej restauracji – Anna Żebrowska rozmawiała z Tadeuszem Różewiczem w Konstancinie. Siądę bliżej, bom ślepawa. I głuchawa? Co proszę? Kulawa? Tylko na prawą nogę. Oziębła? Raczej zziębła. Herbaty? Bardzo dziękuję. Mam dla pana mnóstwo prezentów: notesy i flamastry. Ale po co, na co mi tyle? Mam pisać przez całe życie czy co? Notesy są z makulatury, w kratkę, jak pan lubi. Ten grubszy pani oddaję, żebym nie musiał wieźć do Wrocławia. Z flamastrów wezmę czerwony, bo mój już wysechł. Na książce Wyjście mam się jeszcze raz podpisać? Nie, chciałam zapytać o poemat Tempus fugit. Czy pan się nie boi, że target go nie zrozumie? Target nie zna łaciny! Kto nie zna łaciny? Target. Albo zna kuchenną. Nie wiem, co to jest target... Grupa docelowa. Ci, do których chciałby pan trafić. Myślałem, że to jakiś angielski pisarz, Target, o którym nie słyszałem... [Tadeusz Różewicz zapisuje słowo na gazecie używanej jako podkładka]. W całej książce jest tylko kilka cytatów łacińskich, ale moje pokolenie, które się pilnie uczyło łaciny, wymiera. Niech więc target czyta Strachy na Lachy. Rzecz się dzieje w tłusty czwartek w różnych krajach Europy i kończy się zrozumiale: łał! łau? Pisałem to w tłusty czwartek roku 2002. „że za tłustym czwartkiem idzie chudy piątek a za tłustym tyłkiem oglądają się ciągle mężczyźni”. Wracając do tomiku... Ja nic nie mogę powiedzieć. Ani na temat tego tomu, ani żadnego innego. Książka musi żyć sama, bez mojej podpórki. Po to pisałem, żeby nie mówić. A kto wymyślił okładkę? Ja. I sfotografowany tam kolorowy kamyczek pomalowałem własnoręcznie. Dostałem ten kamyk od Jurka Nowosielskiego, a Eugeniusz Get-Stankiewicz, znakomity malarz i miedziorytnik, wykorzystał go w instalacji Kamień filozoficzny Jerzego Nowosielskiego. Obok wisiał wiersz Kamień filozoficzny. „trzeba uśpić ten wiersz zanim zacznie filozofować zanim zacznie rozglądać się dokoła za komplementami powołany do życia w chwili zapomnienia uczulony na słówka spojrzenia szuka ratunku u kamienia filozoficznego przechodniu przyśpiesz kroku

nie podnoś tego kamienia tam się wierszyk biały nagi przemienia w popioły”. Chyba przyjemnie jest pracować z kimś wspólnie, bo zazwyczaj jest pan zdany na kartkę i siebie? Zawsze dobrze się czułem w pracowniach malarzy czy rzeźbiarzy. Czasem nawet tam nocowałem, budziłem ich w nocy, bo chciałem się dowiedzieć, co to jest malarstwo. Chętnie i dobrze mówił o sztuce Jurek Tchórzewski. Nowosielski opowiadał o aniołach pół wieku temu, gdy kiczowatych aniołków nie sprzedawano jeszcze na każdym targu. Miał swoją teologię: „To są byty subtelne i czasem wcielają się w obrazy. Tadeusz, niektóre z moich obrazów to anioły” – mówił. Śmiałem się: „Jurku, ty je widzisz, bo w nie wierzysz. Ja widzę tylko twój obraz”. A Marysia Jaremianka w ogóle nie chciała rozmawiać o malarstwie z literatami. „Za dużo gadacie!” – machała ręką... Większość starych kolegów jednak umarła, Get-Stankiewicz to już młodsze pokolenie. Zrobiliśmy razem 15 obiektów, ja wymyślałem, on przemieniał moje słowa w ciało. Instalacje pokazano publicznie? Dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu pan Mariusz Hermansdorfer oddał na nasze zabawy przyjemne i pożyteczne jedną z bocznych sal. Wystawiliśmy pomnik żaby i nos Schillera. Marmurowemu Schillerowi z parku Szczytnickiego chuligani odtrącili nos. Leżał sobie na spodeczku pod fotografią pomnika, w tle chór śpiewał Odę do radości Beethovena do słów Schillera... Narysowałem też kredkami na gładkiej części kory portret Madonny. Bo, jak pani wie, Madonna śpiewa, gra w filmach, pisze książki dla dzieci, jakże jej nie uwiecznić... Była też wystawiona biel. „biel się nie smuci ani weseli tylko się bieli uparty mówię do niej że jest biała ale biel nie słucha jest ślepa głucha jest doskonała i staje się bielsza powoli powoli”. Długo pisze się taki krótki wierszyk o bieli? Czasem miesiącami, czasem latami. Nie znaczy to, że codziennie piszę od nowa te 15 linijek. No, niech będzie, że 13. Ale wierszyk w jakiejś formie leży wśród stosu innych notatek. Jak się na niego natknę albo jak mi coś przyjdzie do głowy – skreślę jedno słowo, dwa dodam. Albo napiszę inny wariant. I znów leży miesiąc, leży pięć miesięcy. I ciągle mnie nurtuje, ciągle mnie ten wierszyk drąży. Sygnalizuje: „To ja! Czekam”. Dlatego jak mi ktoś zaprząta uwagę innymi problemami – przepędza mi moje wiersze. Czasem mimo to któryś się doczeka, przyjdzie jego moment... To samo jest z listami. Szybko piszę odpowiedź, a potem list leży w zaklejonej kopercie dwa, trzy miesiące. Niekiedy go znajduję i wysyłam z komentarzem na kopercie. Przecież ja nie mam biura ani sekretarki. Tak to wszystko wygląda... O czym konkretnie myślał autor, pisząc o bieli? Biel jest metafizyczna, mistyczna i jej objaśnianie to jałowe zajęcie. Nie mogę tego wiersza ani wytłumaczyć, ani skomentować. Jak pani uważnie przeczyta, to go pani zrozumie.


O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E

Znam go na pamięć. Ale co do interpretacji... A po co wiersze interpretować? U mnie interpretacja jest zawsze zawarta we wnętrzu wiersza. Albo na samym początku. Albo na samym końcu. Czego się pani śmieje?... Jeśli na końcu nic nie ma, wtedy to NIC musi interpretować niedopisany tekst. Jak cisza, która zapada po wykonaniu utworu muzycznego. Ona interpretuje utwór lepiej od recenzentów, którzy piszą, że Schumann, komponując, miał jakieś widzenia i słyszał głosy. Bo Schumann oszalał i w rezultacie choroby – uważają recenzenci – powstały takie i takie pieśni. Może to było szaleństwo miłości? Owszem, Schumann poznał Liselottę czy inną Lottę, ale wątpię, by utwór muzyczny miał z tą panią wiele wspólnego. Tak samo erotyki pisane przez poetów mogły dotyczyć bardzo wielu pań i żadnej konkretnie. To czyste erotyki, autora zaprząta forma, którą musi ulepić. Obiekt jest rzeczą drugorzędną. Ballady romantyczne Mickiewicza mają, jak sądzę, luźny związek z biodrami, kibicią i biustem Maryli Wereszczakówny, późniejszej hrabiny Puttkamerowej. Pańska biel polemizuje z Malewiczowską: dla Malewicza biel była symbolem nicości. Dla mnie nie jest ani nicością, ani radością, ani żałobą. Biel jest bielą i nie chce ze mną rozmawiać. Jest doskonała, więc o czym będzie rozmawiać? Wielu malarzy nie lubiło otwierać ust na temat swego rzemiosła. Opowiadali o obrazach Michał Anioł i Dürer, ale to był okres, gdy sztuka ściśle łączyła się z nauką, filozofią, teologią. Od czasów Picassa malarz był przede wszystkim malarzem. Pracował pędzlem, nie językiem. Malewicz chętnie teoretyzował, pisał jednak ciężkim stylem i trudno się przez to przedrzeć. Ale oglądała pani ze mną w Tretiakowce kołchoźników czy żniwiarzy Malewicza. Nie mówię tego z ironią, malował znakomicie, wspaniale operował kolorem. Potem nagle odrzucił barwy, pokazał Czarny kwadrat. Po nim pojawiły się białe kwadraty na bieli. Może ten biały kwadrat był dla Malewicza ostatecznym podsumowaniem malarstwa? Jak u Cage’a, tego słynnego kompozytora... John Cage skomponował utwór po tytułem 4’33 i kazał orkiestrze przez cztery minuty i trzydzieści trzy sekundy grać ciszę. Doszedł do tego, że w muzyce najdoskonalsze jest milczenie. Cisza.

3 str.

Pan chciał napisać sztukę o Walerianie Łukasińskim i byłaby to sztuka o milczeniu. Z 44 lat więzienia ponad 30 spędził w podziemnym lochu Szlisselburga. Miał zakaz spacerów i rozmów, strażnikom nie wolno się było do niego odzywać. Tragiczna postać, ogrom cierpienia, ale jak o tym napisać? Ponad 30 lat myślałem o sztuce, ale nie znalazłem dla niej formy. Może gdybym mieszkał w ciszy, a nie w kamienicy w śródmieściu, gdzie hałasowano mi nad głową, pod nogami i z boków, jakoś bym się skoncentrował. Do tej pory nie oddałem do Muzeum Mickiewicza drugiego tomu Szymona Askenazego o Łukasińskim. Pierwszy tom kupiłem w antykwariacie, drugiego nigdzie nie znalazłem, więc pożyczyłem. Muszę w końcu oddać, bo nie będę już tego pisał. W starej „Twórczości” znalazłam esej pana Przybylskiego, który zaczyna się od wstrząsającego zdania: „Starość to cela śmierci”. Pamięta pan taki? Pewno, że pamiętam, bo Ryszard Przybylski wydał potem piękną książkę Baśń zimowa, gdzie są cztery eseje o starych twórcach. O Michale Aniele, Eliocie, Iwaszkiewiczu i o mnie. Poemat Tempus fugit to zresztą swoista kontynuacja eseju Przybylskiego. Siedzimy w tej celi śmierci z bratem Ryszardem i bratem Piotrem Lachmannem. Dwaj starsi bracia i jeden młodszy. Pijemy wino i rozmawiamy o filozofii, historii, polityce. Pojawia się Dostojewski i Nietzsche, potraktowany trochę satyrycznie. Przygoda z koniem, któremu Nietzsche się spowiada, to fakt. Dorożkarz włoski bił konia, a Nietzsche, widząc to, podbiegł i rzucił się koniowi na szyję. Nastąpił u niego wybuch szaleństwa, z którego już się właściwie nie wydostał, były tylko krótkie okresy remisji. „pustelnia brata Ryszarda położona na wysokościach czwartego piętra wykuta jest w stoku Góry Betonowej za oknem Stepy Akermańskie tysiące domowych ognisk zapala się i gaśnie”. Wie pani, że to niemal reportażowy opis wizyty u Rysia? Pamiętnej wizyty, bo, idąc tam z Piotrem, strasznie długo błądziliśmy. A jak już w tym blokowisku odnaleźliśmy właściwy dom, zaczęły się problemy z windą. Naciskamy guzik czwartego piętra – winda wiezie nas na siódme. Znowu naciskamy na czwarte – zjeżdżamy do sutereny. I tak snuliśmy się od piwnicy do pralni, pytaliśmy o drogę jakichś ludzi, śmieszne to było i niesamowite. Zaczyna się gawędowo: „Mroźną mieliśmy podróż Toż to najgorsza w roku pora na wędrowanie, na tak daleką wędrówkę”. To nawiązanie do poematu Thomasa Eliota Podróż Trzech Króli, bodajże w tłumaczeniu Józefa Czechowicza. Bardzo lubię ten poemat i fragment zacytowałem dosłownie. Tempus fugit jest w istocie próbą odnowienia gawędy. Po różnych poetyckich doświadczeniach nie może być powrotu do gawędy typu Był sobie dziad i baba, niczego nie da się skopiować. Dalej są tam kpiny z teorii Kopernika jako szkodliwej dla ludzkości, z Piotra, który używa komórki, maila, komputera. Pan nie ma komórki? Nie. I komputera też nie mam. Oddaję do wydawnictwa rękopisy. I samochodu nie umie pan prowadzić? Nie, nie mam samochodu. „W celi nr 20 jestem najstarszym skazańcem siedzę już 83 lata (podobnie jak wszyscy żywi skazany jestem na dożywocie) – bez widoków na życie wieczne patrzę w sufit”. Pisałem Tempus fugit dla swoich przyjaciół, ale i dla siebie. W dłuższej formie swobodniej oddycham. Żeby zmieścić biel w 13 linijkach, potrzebna jest żelazna dyscyplina językowa. A tutaj mogłem pobawić się słowem, pożartować. Nie można żyć tylko martyrologią, prawda? Oprócz Dziadów i Kordiana jest ironia Norwida, są Śluby panieńskie i Zemsta Fredry. Bez Fredry dramaturgia polska chodziłaby na jednej nodze. Ja staram się chodzić na obu nogach. Dlatego oprócz wierszy o starości są w tym tomiku satyry. Nie takie jak satyry Trembeckiego, Reja czy Kochanowskiego, lecz pisane moim metrem, moją formą. Na przykład wstawiłem do jakiegoś wiersza receptę – wyliczyłem wszystkie leki, które zażywam, i sam się z tego pośmiałem. Zrobił pan wiersz z katalogu bibliotecznego. To autentyczny spis książek poetyckich z lat 20. Rozbawiło mnie zestawienie patetycznych tytułów z ich mizerną ceną. Jakiś Bunt lawin czy Honor i Ojczyzna za jedyne 1 zł 50 groszy. Albo Rok Boży za całe 2 złote. Urna Choromańskiego kosztowała aż 6 złotych. Kto ją dzisiaj pamięta? Ano właśnie, wcześniej czy później większość tytułów trafia na cmentarz literatury. Stąd tytuł – Cmentarz wierszy. Niewiele przetrwało: Pocałunki Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej... A co robi Sophia Loren przy piersi dziewicy bohaterki? Jak to – co? Reklamowała kluski w jakiejś naszej firmie. Skojarzenie z Emilią Plater nasuwało się samo, ponieważ najpiękniejsze piersi w latach mojej młodości miała Sophia Loren. Oczywiście było to pół wieku temu, przy reklamie klusek już się nie obnażała.

fot. Adam Hawałej

Dziennikarka pyta uczonego, czemu wśród astronomów tak mało pań, a tak dużo Amerykanów?

W domu przy Januszowickiej, 1988

„pan mnie przeraża panie profesorze jestem kobietą czy astronom ma na sprawy seksu spojrzenie astronomiczne


4 str.

czy też jest zwykłym maczo co lubi te rzeczy życzę panu gwiazdki z nieba pa pa”. To scenka typowej telewizyjnej rozmowy, niezbyt zresztą złośliwa. Naprawdę można usłyszeć większe bzdury. Pisałem swego czasu do „Odry” felietony pt. Margines, ale.... Część tych wierszy można by drukować zamiast felietonów czy polemik. Wiersze satyryczne to moja furtka psychiczna. Niech pani nie myśli, że jestem wystrugany z jednego kawałka drewna, nie tylko pani ma monopol na depresję. Ale broń Boże nie zamierzam się powiesić ani w inny sposób popełnić samobójstwo. Jakbym dostał broń, wolałbym strzelać do tarczy. Na samobójstwo człowiek ma ochotę, mając 21-22 lata, czyli w wieku Wertera. A potem, jak przyschnie, to po co? Hemingway popełnił później. Uważam, że było to nieprzyzwoite ze strony Hemingwaya. Po tym, jak używał życia, jak mówił, kim jest mężczyzna i kto to jest myśliwy... Po napisaniu Starego człowieka i morze... Zachorował i od razu się strzela?! Nie, tego nie mogę zrozumieć. Ponoć mężczyźni fizycznie okazali mają słabą psychikę. Niech pan porówna: Hemingway, Majakowski – i z drugiej strony Napoleon. E, też mi teoria! „Napoleon nosił rapier”. Zna pani drugą część tego wierszyka? „Nie trzyj ch... o glancpapier”... Duży, mały, średni – każdy ma robaka. „Robak się lęgnie i w bujnym kwiecie”, jak powiedział jakiś poeta. Nie jakiś zresztą, tylko Antoni Malczewski, autor Marii, jeden z największych poetów polskich. Niesłusznie zapomniany. O pańskiej depresji też sporo przeczytałam. Gdzie znów?

fot. Janusz Drzewucki

W pierwszym tomie Utworów zebranych Tadeusza Różewicza. W Nowej szkole filozoficznej. Planował pan nawet samobójstwo. Widzi pani, w moim pokoleniu depresje miały inny kolor, inne też były ich źródła. Nawet nie bardzo wierzę, że moje pokolenie może być zrozumiane. Nie w sensie filozoficznym, myślę raczej o tym, co przeszliśmy i jak to się odbija na naszym życiu i twórczości. My jesteśmy tak zwani Kolumbowie, którzy z ławki szkolnej od razu weszli w wojnę. Pokolenie Miłosza, Andrzejewskiego dojrzewało dziesięć lat wcześniej, zdążyli skończyć studia. Ich młodość przypadła na nie najgorsze lata. A nas w najlepszych latach spotkało najgorsze. Nie chcę o tym mówić. I pani radzę zająć się młodymi, a nie grzebać w naszym śmietniku de profundis. Czy przyszłość nie byłaby dla pani ciekawsza? Jakoś wolę przeszłość i mężczyzn po osiemdziesiątce. A wie pani, że w Konstancinie często myślę o czarującej kobiecie, którą poznałem, gdy była już po osiemdziesiątce. To pani Monika Żeromska, córka Stefana Żeromskiego. W młodości była legendarnie piękna, ona i Osterwianka, córka aktora Juliusza Osterwy... Pani Monika podarowała mi swoje wspomnienia, miała niezwykłe oko, reporterskie. Żeromscy długo mieszkali we Włoszech, pani Monika kapitalnie opisała na przykład wizytę w ambasadzie polskiej w Rzymie. Ambasadorem był ulubieniec Piłsudskiego, generał Wieniawa-Długoszowski. Co ciekawe – Mussolini też go bardzo lubił jako polskiego ułana. Monika Żeromska mieszkała niedaleko stąd? Tu, na Żeromskiego, willa numer cztery, jak pani idzie do autobusu. Zmarła przed dziewięćdziesiątką, do końca była inteligentna i taka ciekawa życia. Już o lasce, ledwo się ruszając, przyszła na mój doktorat honoris causa na Uniwersytecie Warszawskim. Oparta o laskę stanęła w kolejce po autograf. Ja oczywiście podpisałem, ale zdawkowo, bo w ogonku czekało jeszcze kilkadziesiąt osób. Ale przyjeżdżając do Konstancina, zawsze ją odwiedzałem. Żeromski był dla mnie jednym ze świętych polskiej literatury. I podczas którejś wizyty pani Monika wypomniała mi tę dedykację: „Taka nieosobista i banalna, panie Tadeuszu! Żeby pan wiedział, jakie ja mam dedykacje od skamandrytów! Co mi pisali Tuwim, Lechoń, Słonimski. I Broniewski!”. Obiecałem, że ile razy będę w Konstancinie, przyjdę i dopiszę pod spodem następną dedykację. Nie wiem, gdzie jest ten egzemplarz. Nie pamiętam, czy coś dopisałem.

Czemu w Wyjściu są aż dwa wiersze o nosorożcu? Krótszy był pisany dla niemieckiej szkoły. Chyba w Bremie licealiści wydają pismo „Nashorn”, gdzie zapraszają na łamy znanych pisarzy i artystów. Wersja rozbudowana powstała później, coś przeczytałem i obejrzałem w telewizji film o białych nosorożcach. O tym, jak ludzie je zabijają, by z rogów zrobić afrodyzjak. Wczułem się w dolę nosorożców i innych zwierzaków i wiersz okropnie się rozrósł. Musiałem wykreślić kilka fragmentów, na przykład jadłospis szympansa zestawiony lepiej niż menu w najlepszej restauracji. Szympans i orangutan jadają zdrowiej od ludzi. Jako poeta realista powinienem o tym wspomnieć, jako zawodowiec wiem, że nie można przeładować utworu faktografią. Bo łatwo przejść od obyczaju do kuchni, od kuchni do chorób i tak aż do poczęcia świata. A nie jestem Lukrecjuszem. Przyboś uczył pana stawiania przecinków – bezskutecznie. Ale wszystko jeszcze przede mną, pani Anno, jeszcze może zacznę stawiać kropki i przecinki. Jeszcze parę rzeczy mogę zrobić, jak na przykład zostać teologiem. Wszystko przede mną. Teologiem to chyba nudne, nie? Zapewne, sądząc po różnych traktatach. Ale jak ktoś głęboko wierzy... A pan głęboko wierzy? Nie, ja płytko wierzę. Nie rozumiem pewnych dogmatów, które są przedmiotem wielkich rozpraw teologicznych. Nie rozumiem nawet potrzeby takich dociekań. Uważam, że człowiek wierzący nie musi się zajmować poszukiwaniem dowodów na istnienie Boga czy duszy. Dobrze się pan bawi w Konstancinie, panie Tadeuszu? Jak to się bawię? Jak się może bawić człowiek prawie 90-letni? Ale przecież bawi pan w Konstancinie? Bawię się nogą, jak ją smaruję. Własną nogą, żeby była jasność. Nie lubię narzekać, ale wiek ma swoje prawa. Są takie godziny, że człowiek przestaje istnieć i najlepiej mu, jak zamknie oczy. Chociaż nawet wtedy nie wiadomo, na którym boku się położyć, czy może raczej na plecach. Najzdrowiej, o dziwo, zawsze spałem na lewym boku. Słyszałem, jak mi serce bije, i wcale mi to nie przeszkadzało. Telewizję pan ogląda? Tylko dziennik o wpół do ósmej wieczorem. O, przepraszam, akurat przeszkadzam. Nie przeszkadza pani, bo mniej więcej w ciągu tygodnia idzie to samo. Potem trochę zmienią, ale ciągle czymś straszą. A co pan czyta? Gazety oczywiście? Nie, dostałem w prezencie od Jacka Bocheńskiego jego książkę Kaprysy starszego pana, bardzo dobrą. Ale gazety także czytam. Od młodości żywiłem się gazetami, to były moje narkotyki. „Express”, „Mucha”, „Przewodnik Katolicki”, „Ikac”, który miał dodatek literacki na wysokim poziomie. Miał też dodatek sportowy „Raz, Dwa, Trzy”, a w niedzielę wydawał „Tajnego Detektywa”. Teraz wszystkie gazety się do siebie upodabniają. Dla mnie tytuł jest ważną rzeczą, liczy się nawet krój czcionki i format. Jak kupowałem „Przekrój” czy „Politykę” – wiedziałem, po co sięgam. Dzisiaj wszystko jest kolorową siekanką à la „Życie na Gorąco”. Mnie ta sałatka owocowa, może efektowna, razi i odpycha. „Le Monde” nie musi się mienić kolorowo, a u nas nawet „Tygodnik Powszechny” zrobił się kolorowy i z obrazkami. Czyta pan tylko polskie gazety? Nie tylko, bo nasze pisma nie są obiektywne. Czytam neutralny „Spiegel” i „Zeit”. Bo już „Bild” to koncern springerowski, który u nas wydaje „Fakt” – tego nie czytam... Ale chyba wszystkie gazety świata można w tej chwili wrzucić do jednego śmietnika. Bo do wycierania tyłka, jak się to za sanacji robiło, nie nadają się. Za dobry papier. I wszędzie te same reklamy – Dior, Gucci. Oglądając „Wysokie Obcasy”, panowie mdleją, co strona to pokusa! Niekonsekwencja: jeśli pismo redagują feministki, niechby broń chowały do lamusa. Nie pokazujcie tej bielizny. Feministki powinny przywdziać zgrzebne szaty. Ale to moda tak dyktuje. Wie pani, co to moda? Wszyscy nagle kupują Harry’ego Pottera albo Dziennik Bridget Jones. Pan by tego nie kupił? Właśnie, że kupiłem. Czego się pani śmieje, chcę zrozumieć pewnie zjawiska, szały narodowe i międzynarodowe. Znalazłem ten Dziennik w supermarkecie, kiedy kupowałem szczoteczkę do zębów i pastę. Leżał w koszyku obok podpasek, przeceniony. No to kupiłem i poczytałem. Niecały, bo nie ma potrzeby czytać tego od deski do deski. Wystarczy, że autorka zarobiła tyle, co pułk poetów. Poeci mają wpływy wyższe: rząd dusz! Ja tam żadnych wpływów nie mam. Wręcz przeciwnie, jak kogoś poleciłem do nagrody – od razu dostał ją ktoś inny. Polecałem Mieczysława Porębskiego, laury przypięto Pipsztyckiemu. Pan słucha cudzych rad? Oczywiście, jeśli mi ktoś mówi coś mądrego, wysłuchuję bardzo pilnie. Ale jak gada głupstwa albo się pyta, jak wyglądał mój pierwszy stosunek z kobietą... Pani Anno, po co pani pyta Sorokina o utratę cnoty? Co to za dewiacje? Sorokin to ten młody Tołstoj? Nie taki młody, ma 55 lat. I pisze o dewiacjach, koprofagii, kanibalizmie. A gdybym to ja panią spytał, jak pani traciła cnotę?! Panu mogę powiedzieć. Nie chcę tego słuchać! To zadziwiające, jaki jest pan purytański w rozmowie! W pisaniu – żadnych tabu. W Białym małżeństwie jest scena pierwszej menstruacji, cnotliwym panienkom zwidują się męskie członki, po scenie ugania się ojciec-buhaj... Ale nie jestem pornografem, jak pisano, bardzo panią przepraszam. W Białym małżeństwie chciałem bardziej rozbudować wątek miłości lesbijskiej. Sztuka miała dotyczyć Narcyzy Żmi-


5 str.

O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E

List do redakcji A teraz nie można zapytać? Na pewno nie mnie, byłego sodalisa. Wprawdzie wyrzucono mnie z Sodalicji, ale nic pani nie powiem. Widzę, że jeszcze mało się znamy. Napiszę za to wiersz o swojej pierwszej miłości. Mam niezwykłą fotografię z okupacji, z 1940 albo 1941 roku. Dziewczyna czyta tam książkę. Co pani zapisuje? Że było to w 1940 albo 1941 roku. Po co? Bo mam dziurawą pamięć. Ja będę pamiętał, jeśli już opowiadam, to znaczy, że pamiętam... To była piękna dziewczyna! Na imię miała Wiesława? Twarzy nie widać, jest zakryta książką. Widać tylko dłonie, które trzymają tę książkę. A kto to jest – nie powiem. Komisja lustracyjna działa. I tytułu książki pan nie zdradzi? Tytułu książki nie widać... I jeszcze jeden wiersz chciałbym napisać i dotąd go nie napisałem, choć mam już tytuł – Książka ranna w grzbiet. Przed laty w antykwariacie w Budapeszcie kupiłem tomik Whitmana Źdźbła trawy po niemiecku. Węgrzy czytali literaturę światową głównie po niemiecku, Budapeszt był drugą po

Wiedniu metropolią cesarstwa austro-węgierskiego. Nie Kraków, tylko Budapeszt. Whitman zawsze robił na mnie duże wrażenie, książka też była imponująca. Duży format, twardy grzbiet ze skóry cielęcej, zielone okładki. Otworzyłem tom i ze skóry grzbietu wyleciał odłamek żelaza, jakby żelazny ząb. Zardzewiały odłamek bomby. Pamiątka wojenna? Budapeszt był wielokrotnie bombardowany. Książka mogła należeć do jakiegoś zamordowanego węgierskiego Żyda i sama też była zraniona przez wojnę. Co się stało z resztą biblioteki, kim był właściciel – zastanawiałem się. To wszystko było tak niezwykłe, że 55 lat temu zacząłem pisać wiersz. Nie wiem, czy go skończę, ale obraz rannej książki jest stale ze mną. Stale do niego wracam... Jak z tym zapachem w wierszu Pożegnanie. Od pół wieku nie mogę się zdecydować: czy w wełnianym męskim garniturze lepszy byłby zapach rezedy, czy lawendy? Raczej lawendy. Chyba jednak rezedy. Wywiad z Tadeuszem Różewiczem ukazał się pierwotnie 19 grudnia 2005 roku w „Dużym Formacie”. Anna Żebrowska otrzymała za tę rozmowę Nagrodę im. Barbary N. Łopieńskiej.

Dlaczego „Różewicz i obrazy” Związki Tadeusza Różewicza ze środowiskiem plastycznym są bliskie i twórczo inspirujące poetę. Już na studiach w Krakowie blisko przyjaźnił się z Drugą Grupą Krakowską. Wiele z tych przyjaźni poeta pielęgnował do końca życia. Do grona najbliższych, tych, z którymi przez lata korespondował, należeli: Jerzy Tchórzewski, Jerzy Nowosielski i Ewa Kierska. „Malarstwo to olbrzymi obszar w moim życiu. I w mojej twórczości także. […] Pół życia pisarza spędziłem w muzeach… Siedzenie godzinami nie na ławce przed obrazem, ale zamieszkanie we wnętrzu obrazu… To były moje uniwersytety” – mówił. KOCHAŁEM, KOCHAM I ZAWSZE BĘDĘ KOCHAŁ MALARZY... KRĄG PRZYJACIÓŁ , PŁASZCZYZNA WSPÓLNOTY

Plakat: Katarzyna Bobrowska na podstawie pracy Stasysa Eidrigevičiusa

fot. Janusz Drzewucki

chowskiej, która kochała się w swojej przyjaciółce i przeżywała z tego powodu tragedię. Ale wtedy nie można było o tym napisać.

Wiersz Doktora honoris causa wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych […] Mój nieoficjalny romans ze sztuką – a właściwie z malarstwem żywym i współczesnym – rozpoczął się od znajomości z kolegą Mieczysławem Porębskim – który zapoznał mnie ze starymi i młodszymi członkami Grupy Krakowskiej z Kantorem, Sternem, Jaremianką, i młodszymi Tadziem Brzozowskim, Mikulskim, Skarżyńskim, Nowosielskim, najmłodszymi Tchórzewskim, Borowczykiem… Jako poeta wiernie towarzyszący malarzom brałem udział w historycznej już wystawie w tzw. pałacu sztuki w roku 1948 – na której nie było Porębskiego bo był na stypendium w Paryżu… ale pamiętam że na otwarciu czytano – przez jakiś megafon – wiersze z Czerwonej rękawiczki… Potem poznałem malarzy z innych ugrupowań – najstarszych „kapistów” Taranczewskiego, Hankę Rudzką-Cybisową. młodych niezależnych – Adama Hoffmana, Ewę Kierską, Andrzeja Wróblewskiego… A w Warszawie – Bogusza, Dłubaka, Kobzdeja… Kochałem, kocham i zawsze będę kochał malarzy… […] Malarze byli i są dla mnie czarodziejami, a ich pracownie miejscami magicznymi… W styczniu roku 1964 pisałem do Jerzego Nowosielskiego: „Dzień dobry – Jerzy… jak spałeś? Jak Ci idzie praca? Czy anioły czuwają nad Tobą? […] Ciągle myślę o tym, żeby namalować obraz. […] ... zamknąć oczy i jeszcze raz zobaczyć wszystkie obrazy, jakie widziałem od otwarcia oczu – w dniu 9 października roku 1921.

Poeta z malarzem Stasysem Eidrigevičiusem, 2006

Przed laty robiłem plakat na Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie. Zamiast honorarium zaproponowano mi wycieczkę do Jerozolimy. No więc poleciałem! W tym samym czasie Tadeusz Różewicz miał tam spotkanie z czytelnikami. Czytał na nim m.in. swój Poemat patetyczny, w którym pojawia się figura oplutego poety. Po spotkaniu podszedłem do niego i przedstawiłem się: „opluty malarz”. Jemu się to bardzo spodobało. Tak się poznaliśmy. Po powrocie do Polski zaczęliśmy do siebie pisać. To znaczy najpierw on wysłał mi pocztówkę i podpisał się Tadeusz. Byłem bardzo zaskoczony, bo nie przypuszczałem, że tak wielki poeta chce pisać do mnie. Z czasem się zaprzyjaźniliśmy. On bywał u mnie w pracowni, ja jeździłem do niego do Wrocławia i Konstancina. Wiele razy prosił mnie, żeby mu coś narysować. Dokładnie wiedział, czego chce. Mówił np. narysuj mi: starca jadącego na wózku i kogoś, kto go pcha, matkę prowadzącą wózek z dzieckiem i to, jak się spotykają. Jak mi tak mówił, to nie rysowałem. Ale po miesiącu pytał, czy już mam rysunek, po pół roku znowu i po roku pytał ponownie. W końcu mu to narysowałem. On zilustrował tym swój poemat. Później zaproponował mi, żebym przyznał, że moim marzeniem jest, żeby zilustrować tom jego wierszy. To marzenie spełniło się po śmierci poety, na Litwie wydano jego wiersze z moimi rysunkami – tom Vanduo puodelyje w wydawnictwie Apostrofa. Mam wszystkie pocztówki, które do mnie wysłał. Był bardzo ciepłym, miłym, niezwykle przyjaznym człowiekiem. Dla mnie jest największym ze wszystkich polskich artystów, jakich tu poznałem. Największym polskim artystą.

Stasys Eidrigevičius

autor grafiki na plakat wystawy

Marcin Fedisz Kurator wystawy Pełnomocnik. Kierownik zespołu ds. literackich i Galerii Opera Iwona Witkowska Redakcja Jarosław Mazurek Projekt graficzny Aleksandra Piętka Współpraca redakcyjna Teatr Wielki - Opera Narodowa Wydawca Warszawa 2021. Druk Sindruk

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

Fragment poetyckiej mowy Tadeusza Różewicza wygłoszonej 8.10.2007 roku z okazji otrzymania doktoratu honoris causa Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu

ROZEWICZ_STASYS.indd 1

22.09.2021 10:27

Wystawa powstała dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Grove


6 str.

Przygoda, która zaczęła się na śmietniku, czyli

DLACZEGO WARTO CZYTAĆ RÓŻEWICZA

Wojciech Szot

„Zaraz zrobimy kawę. Wprawdzie nie mam kawy, filiżanek i pieniędzy, ale od czego jest nadrealizm, metafizyka, poetyka snów” – mówi Bohater Kartoteki Tadeusza Różewicza. Zdanie to można znaleźć na opakowaniu kawy przygotowanym przez zamojską Galicya Café specjalnie dla Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, którego głównym Bohaterem w 2021 roku był autor Ocalonego. Czy picie kawy, z opakowania której patrzy na nas Tadeusz Różewicz, sprawi, że będziemy się delektować napojem, czytając Nożyk profesora? Śmiem wątpić. Kawa jest kawą, a czytanie – czytaniem.

obchodów rocznicy jego urodzin. Co prawda jako poeta będący członkiem specjalnego stowarzyszenia „twórców, których trzeba czytać na lekcjach języka polskiego”, ma na starcie też kilka punktów ujemnych, to wciąż dużo łatwiej uzasadniać potrzebę zwrócenia uwagi czytelników na niego niż innych.

W pytaniu „Dlaczego warto czytać Różewicza?” ukryta jest pułapka. Powstaje bowiem wiele tekstów poświęconych uzasadnieniom

Historia literatury docenia męczenników, wymaga od pisarza ofiary i, jak zauważa Margaret Atwood w zbiorze esejów O pisa-

„poeta śmietników jest bliżej prawdy niż poeta chmur śmietniki są pełne życia niespodzianek”. Śmietnik jest dla Różewicza zarówno symbolem kryzysu kultury w drugiej połowie XX wieku, jak i szansą na stworzenie nowej opowieści, jak pisze poeta – „nowej całości”. Sięgam pamięcią do tych zdjęć, zebranych

bliższy. To złudna fraternizacja, bo przecież za każdym razem odkrywamy Różewicza tragicznego. To miraż bliskości w czasach, gdy zwielokrotnione wizerunki pełne narcystycznego „ja” są wyznacznikiem sukcesu. Miraż potrzebny, by nawiązać więź. Może i pozorną, złudną, ale jakże nam ta złudność jest dzisiaj potrzebna! Bo żeby czytać poetę, trzeba dziś poczuć, że poeta ten jest nam bliski. Nie „wielkim”, a bliskim. Lekcję Bladaczki mam nadzieję, że wszyscy odrobiliśmy. Gdy Genowefa Jakubowska-Fijałkowska w wierszu Krew utajona pisze: „jestem w tym świetle w pokoju w koszuli nocnej / blada zimna wyssana przez wampira”, jej doświadczenie może być bliskie wielu kobietom, które podobnie jak podmiot(a) lirycz-

fot. Adam Hawałej

A gdyby uchował się w Polsce ktoś, kto nigdy Różewicza nie czytał? Albo gdybyśmy chcieli przedstawić Różewicza komuś, kto z językiem polskim nie jest zaprzyjaźniony od najmłodszych lat, to od czego byśmy zaczęli? Proponuję od... zdjęcia.

Różewicz „zawsze lubił śmietniki”. Zdaniem literaturoznawcy „ciągnęło go do ich formy nieokiełznanej, niespodziewanych treści, zaskakujących możliwości, bogactwa materii”. Wielokrotnie przy okazji zdjęć Hawałeja przypominano wiersz poety Opowiadanie dydaktyczne z 1966 roku, w którym pisał:

Happening Różewicz na śmietniku, Wrocław 1989

potrzeby czytania mistrzyń i mistrzów literatury. O tym, dlaczego warto czytać Szymborską, mógłby napisać Michał Rusinek, a Joanna Kuciel-Frydryszak przygotować esej poświęcony Kazimierze Iłłakowiczównie, pisarce dziś z pewnością mniej od Różewicza znanej. Za biografami ustawiają się kolejki „odkrywców” pisarzy zapomnianych przez historię literatury i nieobdarzonych przez czytelników łaską lektury. Warto czytać Andrzeja Łuczeńczyka, warto przypomnieć sobie reportaże Heleny Boguszewskiej, warto pokochać Stanisława Czycza. Życia nie starczy, by poznać wszystkich, których wypada. Argumenty piszących zawsze będą trudne do podważenia – pokazujące wyjątkowość omawianej prozy czy poezji, wskazujące na osobność lub odmienność „ja” piszącego, podkreślające sukces – lub przeciwnie – niedocenienie i śmierć w przykrych okolicznościach. Wszyscy mają rację. I choć powinno się unikać sportowych metafor w mówieniu o literaturze, które zwłaszcza w olimpijskim roku same się nasuwają – Różewicz wysuwa się na prowadzenie w stawce „kogo warto znać” choćby już samym faktem oficjalnych

niu, „życia Prawdziwym Życiem”. Pod tym określeniem rozumiano najczęściej „wino, kobiety i śpiew”, ale czyż nie ma prawdziwszego życia niż wynoszenie śmieci? Jolanta Brach-Czaina w Szczelinach istnienia zauważyła, że nawet gdy „z masy drobnych zdarzeń wyodrębnimy jedno, by przyjrzeć mu się z bliska”, to nadal trudno nam ujawnić sensy w niej zawarte. Dlatego zapewne Adam Hawałej, fotografując Tadeusza Różewicza idącego wyrzucić śmieci, nie poprzestaje na jednym, może dwóch zdjęciach. Kilkadziesiąt fotografii układa się w fascynującą opowieść o czynności, wydawałoby się, banalnej. Pierwsze zdjęcie – poeta wkłada buty, na podłodze leżą torby i karton ze śmieciami. I kolejne – niemal krok po kroku, czynność wyrzucania śmieci rozłożona na czynniki pierwsze. W niemej grze między fotografem a bohaterem dzieją się sensy. Różewicz czasem patrzy prosto w obiektyw aparatu, jakby spoglądał na czytelników, pokazując im siebie w codziennej czynności, która urasta tu do rangi sztuki. Tadeusz Nyczek pisał, że

w albumie Śmietnik wydanym w 2016 roku przez wrocławską oficynę Warstwy, za każdym razem, gdy myślę o Różewiczu. W wierszu Dopełnienie pisał, że znane mu są dwie strony własnej osoby. Jedna, „zwrócona jest do ludzi”. To strona „zatarta / zmienna fałszowana”, ale dająca „wyobrażenie / o moim kształcie”. Drugiej strony „nie zna nikt”. Tej nie poznamy nawet po śmierci poety, choć możemy jej szukać wtedy, gdy „zdumieni”, „ubawieni” i „przerażeni” będziemy zadawać pytanie: „skąd to się wzięło u niego”. Różewicz pisze, że dopiero połączenie tych dwóch stron tworzy nowy rys: zaskakujący i dopełniający. Może dzięki zdjęciom łatwiej jest wejść w liryczny świat Tadeusza Różewicza? A może to kolejna, ironiczna maska, dzięki której poeta kieruje nas na manowce? W poezji Różewicza właśnie to poszukiwanie dwuznaczności jest najbardziej zaskakujące dla ludzi takich jak ja – wychowanych przez szkołę na klasycznych wierszach poety, które mówią o czasach wojny, o ocaleniu przed rzezią. Bo, gdy poeta się śmieje – albo chociaż puszcza oko do czytelnika – staje się mu

n(y)(a) wstaje o 5:40 „zmęczona obolała”. To wspólnota w codziennym życiu, w jego banalności, która dopiero zapisana w poezji staje się czymś więcej niż stwierdzeniem faktów. Można ją zadzierzgnąć przez wiersz, można przez zdjęcie. Dlatego, szukając odpowiedzi na pytania w rodzaju „jak czytać?”, „po co czytać?” Różewicza, warto sięgnąć po fotografię z happeningu, który poeta sam zaplanował. Kilkanaście lat później w wierszu Tego się Kafce nie robi będzie pisał w imieniu ducha Kafki, któremu (pisarzowi, nie duchowi) „pomnik stanął / w Pradze”, że skoro już bez pytania wstawiono go na cokół, to chociaż mogliby „nie odsłaniać!”. Franz Kafka bowiem „zasłużył sobie na to / żeby nie stawiać mu pomników”. Poeta protestuje przeciwko koszulkom, podkoszulkom, filiżankom, chusteczkom do nosa, majtkom, talerzom z podobizną, sklepikom z „kafkowską” galanterią. Śmierć ma być końcem, życie wieczne w postaci komercyjnego wzmożenia najwyraźniej nie powinno się podobać Kafce. Bo z pewnością nie spodobałoby się Różewiczowi.


7 str.

O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E

„Grafomański wierszyk? w stanie nieważkości nie ma grafomanów”. Biorę to za rozgrzeszenie wszystkich potworności poetyckich, które wyszły spod mojego pióra. I proszę – przekażcie je dalej, niech wszyscy wiedzą, że są takie stany, które wyłączają kryteria dobre-złe, arcydzielne-grafomańskie. Czasem tworzenie poezji jest czystym przeżyciem, doświadczeniem, którego nie należy oceniać (i lepiej nie publikować).

RÓŻEWICZ BY KOZA

Słuchając lub czytając „tracklistę” płyty Sokoła i Hadesa, znajdziemy na niej wiersz, który pierwotnie nosił tytuł Dialog młodych ciał, ale w kolejnych wydaniach stracił tytuł na rzecz incipitu moje ciało… Różewicz okazuje się w nim poetą cielesnym, dostrzegającym dramatyczny konflikt młodzieńczych poszukiwań, pomiędzy samobójstwem a umiłowaniem życia, miłością a jej tylko cielesnym ersatzem. To konflikt, który niezależnie od tego, czy mamy końcówkę lat siedemdziesiątych XX wieku, czy zaczynamy trzecie dziesięciolecie XXI wieku wciąż jest przeżywany. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że Różewicz również próbował przewidzieć przyszłość. W prognozie do roku 2000 wyraził nadzieję, że jego najlepszy wiersz nie został jeszcze napisany, jak i obawę, że najgorszy – również. I choć „niestworzone rzeczy / banialuki (jak mawiał Ojciec) / czekają na poetów / ukryte w rzeczywistości i poezji”, to przynajmniej „wszyscy mamy równe szanse / pisać i mówić / od rzeczy i do rzeczy”. Poeta wyraził opinię, że stan ten potrwa też „poza rok 2000”, w czym oczywiście należy mu kibicować. Podobnie z wolnością czytania. Różewicza każdy może przygarnąć dla siebie, w jakimś „zawsze fragmencie”, kilku wierszach, opowiadaniach czy dramatach odnaleźć jedną z wielu twarzy poety. Pound, pisze Różewicz, „miał rację / że nie darzył sympatią / kapitalistów i lichwiarzy”. Jeśli po lekturze tekstu o tym, dlaczego warto czytać Różewicza, przypadkiem ktoś uzna, że ma ochotę na lekturę Pounda, autor (i Różewicz pewnie również) uzna swój cel za spełniony. Pokazywanie, że poezja mówi o tym, co nas otacza i dotyka, wdaje się w aktualne problemy, ale i diagnozuje niezmienne – wbrew pozorom i naszym nadziejom – stany ducha, jest dziś jednym z najważniejszych zadań wszelkiej maści „promotorów czytelnictwa”. Różewicz pisał, że największą satysfakcję dają mu „zwykli” czytelnicy, „nauczycielki szkół podstawowych, uczniowie techników, licealiści. Czytelnicy” i fakt, że „się stał własnością wielu bardzo ludzi”. Andrzej Skrendo we Wstępie do Wyboru poezji Tadeusza Różewicza przypomina słowa poety, który mówił: „Poza tym za dużo gadaniny na temat utworu zamienia się w końcu w śmietnik estetyczno-krytyczny”. Zatem, żeby w tekście był tylko jeden śmietnik i był to akurat śmietnik Różewicza, zakończę uprzejmą prośbą do oddających się lekturze tego tekstu: jak nie macie czasu i siły czytać, obejrzyjcie chociaż zdjęcia Hawałeja. Znajdziecie się dzięki nim tak blisko poety, że może zechcecie poznać go bliżej.

KUCHNIA

Co je poeta

Za najlepszą kucharkę w rodzinie Różewiczów uchodzi babcia Mania, czyli Maria Kozłowska – matka Wiesławy Różewicz. Tadeusz poświęcił jej wiersz Dytyramb na cześć teściowej. Wymienia w nim ulubione dania przygotowywane przez nią: kaczkę z jabłkami i zupę grzybową. Ulubiona grzybowa Tadeusza Różewicza to ta zupa wigilijna, postna, z borowików z domowymi łazankami. Żona poety była natomiast doskonałą cukierniczką. Robiła najlepsze na świecie wielowarstwowe torty. Biszkoptowe spody przekładane masami: czekoladową czy orzechową oraz bezowo-owocowe nasączone były koniakiem lub likierami. Niebo w gębie. Stefania Różewicz, babcia Różewiczowa, umiała świetnie piec i gotować, ale... jako „matka poety (Tadzia) i reżysera (Stasia) posiadała szczególny status w rodzinie i nie brała udziału w pospolitych codziennych zajęciach – czasami przyrządzała świąteczne dania, ale... była przeznaczona do „wyższych celów”. Przepisy zbierane są, przechowywane i przekazywane w rodzinie kolejnym pokoleniom.

Dytyramb na cześć teściowej z tomu Uśmiechy „Morze atramentu wypisali poeci Opiewając miłość do dziewczęcia Które jest czasem jak gęś A czasem jak ciele majowe Były spowijane jedwabiem słów Żony własne i żony cudze Lecz żaden rymopis nie wyśpiewał Pochwały tej która jest matką dziewczyny Teściowej To ona zrodziła naszą jutrzenkę O synowie Apollina Ona jej strzegła jak źrenicy oka Ona piastuje owoce Naszej miłości szalonej Wstaje w nocy cierpliwa Przewija, przewija, przewija Ona kaczkę upiecze z jabłkami I zrobi faszerowanego karpia Ona kalesony upierze Skarpetki wyceruje i guzik Utwierdzi przy koszuli Na wiosnę pilnuje malowania izb fot. Archiwum rodzinne

U Różewicza wspaniała jest jasność wywodu, w którym jest miejsce tak dla rozważań o Miłoszu czytającym Swedenborga, jak i kibicowania Jaromirowi Radkemu, panczeniście, który mimo bycia faworytem na igrzyskach olimpijskich w Lillehammer, dobiegł do mety jako siódmy, mimo, że „wszyscy rodacy” pracowali „za niego lewą nogą / prawą ręką”. Ballada o naszych sprawozdawcach sportowych to diss na komentatorów sportowych i ich pełen klisz, a jednocześnie emocji i zaskakujących, czasem wręcz nieprawdopodobnych metafor, język. To poezja, która wciąż jest aktualna. Trochę za sprawą niesamowitego wręcz poziomu polskich sprawozdawców sportowych, trochę za sprawą ironizującego z nich poety. Poety, który w wierszu jeden z Ojców kościoła poezji wspomina słowa Ezry Pounda, amerykańskiego poety, który wywarł olbrzymi wpływ na współczesną prozę i poezję. Miał on napisać, że „dobra poezja powinna / być równie dobra i jasna / jak dobra proza”. Nie sposób ustalić proweniencji tych słów, ale zgadzają się one z tym, jak Pound myślał o pisaniu. I doskonale obrazują to, w jaki sposób pisze Różewicz. Dlatego zapewne tak fantastyczny jest album Sokoła i Hadesa Różewicz-interpretacje, na którym znalazło się trzynaście utworów opartych na tekstach autora Kartoteki. Czerpiące tak z hip-hopu, jak i minimalistycznej, chłodnej elektroniki czy jazzu kompozycje, pokazują Różewicza jako poetę buntowniczego, mrocznego, niepokojącego, tragicznego. Gdy słyszymy, że „wicher dobijał się do okien // budził // sny pajęczyny majaczenia”, a „niebo było miedziane // trawa granatowa / ołowiana / czarna”, nie trzeba mieć bardzo czułej wyobraźni, by zrozumieć ten stan „na granicy snu / i jawy”, w którym znajduje się podmiot liryczny. Taki Różewicz, choć momentami przypominający mi czas, gdy sądziłem jeszcze, że dobrą poezję pisze się wpatrzonym w księżyc, przy zapalonej świecy i ze łzami w oczach, staje się – ponownie – poetą bliskim współczesnemu odbiorcy. Przypominając sobie dzieła spłodzone w tym niezbyt szczęśliwym okresie własnego dojrzewania, mogę tylko sobie i wszystkim dzisiaj znajdującym ujście własnej natury w poezji zacytować Różewicza z wiersza patyczek:

Poeta z matką (po lewej) i teściową

Kaczka z jabłkami Spraw całą kaczkę: umyj, natrzyj solą, pieprzem czarnym i ziołowym, czosnkiem, majerankiem, rozmarynem i tymiankiem. Włóż do lodówki lub chłodnego miejsca na 12 godzin. Przed pieczeniem nafaszeruj kaczkę pokrojonymi w cząstki jabłkami i suszoną żurawiną. Piecz w głębokim naczyniu aż mięso będzie miękkie, polewaj sosem własnym, pod koniec pieczenia wlej szklankę czerwonego wytrawnego wina. Podawaj z pieczonymi wydrylowanymi jabłuszkami nadzianymi żurawinową lub borówkową konfiturą, małymi kopytkami lub ziemniakami pure. Zupa grzybowa Ugotuj wywar warzywny z pora, pietruszki, selera, przypraw solą i pieprzem. 10 dkg suszonych borowików pokrojonych w wąskie paski zalewamy gorącą wodą. Gdy grzyby będą miękkie, wlej je do gorącego wywaru z białych warzyw. Pod koniec gotowania wciśnij kilka ząbków czosnku. Podawaj z domowej roboty łazankami. Można podawać „czystą” lub z kleksem kwaśnej śmietanki. Tadeusz lubił „czystą”.

Trzepie dywany wietrzy materace Rozliczne i nieskończone są jej małe prace Jesienią robi konfitury i kisi kapustę Kiedy spadnie śnieg zaskrzypi mróz Jabłuszko znajdzie dla wnuka w komodzie Czasem chmura groźna i mroczna Przemknie po jej twarzy Lecz i boskie niebo swe oblicze chmurzy Spójrzcie na jej siwe włosy Każdy włos to jeden dzień jedna łza Jedna jesień jedna wiosna Ona czujnie patrzy Pilnuje by nie zgasł płomień domowego ogniska Kiedy trzeba miotłą odpędzi nocne ćmy Ona oko i ucho domu Stoi na straży szlachetnych praw i obowiązków Kroi pieluszki dla nienarodzonego Jest wysłańcem praktycznego życia Za wszystkie głupie żarciki Rzezańców z pisemek humorystycznych Za dowcipy zięciów Którzy piją („nasze kawalerskie) Przeproście teściową Starą kobietę która wyciąga ręce Aby się ogrzać przy ognisku domowym Pokłońcie się do samej ziemi Głupie konie rżące na dźwięk Tego szanownego imienia I powiedzcie ludzkim głosem «Chodź matko do nas»”


8 str.

TWÓJ TEŻ TADZIU Jak żyć, gdy twój ojciec jest na liście lektur? Marię Konwicką i Kamila Różewicza do zwierzeń namawia Paweł Siwek z Programu 2 PR.

Maria Konwicka: Cisza. To pierwsze, co przychodzi mi do głowy, kiedy myślę o domu rodzinnym. U nas zawsze była cisza i spokój. Nie mogę tego powiedzieć o sąsiadach na Górskiego, gdzie bez przerwy odbywały się jakieś balangi i ojciec latał po nocy, i ich uspakajał. Zanim przeprowadziliśmy się na Górskiego, mieszkaliśmy na Frascati, w jednym pokoju we czwórkę, z babcią. Też pewnie było cicho, bo rodzice nigdy nie podnosili głosu, ale głównie pamiętam schody między dwoma poziomami, z których bez przerwy spadałam. Ciągle miałam ranę na czole, ale znosiłam to dzielnie. Dziś hałas jest właściwie wszechobecny. Na przykład w filmach, bohaterowie często nie rozmawiają, ale wrzeszczą na siebie. Kamil Różewicz: Jako dziecko mieszkałem z rodzicami w Gliwicach. Mieliśmy duże mieszkanie, ale też dużą rodzinę. Były babcie, my i siostra mamy. Ojciec zastrzegał sobie ciszę, więc wszyscy byliśmy wyciszeni. Nie było to jakoś specjalnie uciążliwe, bo mieliśmy swoje pokoje. Mama miała swój, który graniczył z pokojem pracy ojca. Ona też pracowała i nie przeszkadzała mu w niczym, zresztą była jego ukochaną żoną. MK: U nas na Górskiego ojciec zajmował najmniejszy pokoik. Można powiedzieć: półpokoik – była tam połówka okna i mieściło się tylko łóżko i półka. Ojciec nigdy nie miał biurka. Widziałam na zdjęciu, że pan Różewicz miał biurko, a na nim duży bałagan. U ojca nie było żadnego biurka, on pisał na leżąco, na takiej podstawce, którą podarował mu Staś Dygat. Co ciekawe, choć był tak bardzo wrażliwy na hałas, to na przykład dzieci bawiące się na podwórku – bo ta połówka okna wychodziła na podwórko – nie przeszkadzały mu, a wręcz inspirowały go do pisania. A jak było w pracowni Tadeusza Różewicza? KR: To był największy pokój w mieszkaniu, olbrzymi z piękną, wielką werandą. Był tak duży, że nie można go było zimą ogrzać. Nagrzana była tylko część, a w pozostałej było zimno. Różewicz znosił to, bo bardzo cenił sobie ten swój pokój i panującą w nim ciszę. MK: Ojciec pisał tak, żeby nikomu nie wadzić. Głównie nocą. Kończyliśmy oglądać telewizję, wszyscy szli spać, a on wtedy pisał. I nikomu o tym nie mówił. Nawet Dygatowi, z którym rozmawiał przez telefon czasem nawet kilkanaście razy dziennie. Staś był leniwy, nie bardzo mu się chciało pisać i próbował namówić ojca, żeby on też nie pisał – taki protest. Gdy ojciec nagle wydawał książkę, był oburzony: „Zdradziłeś naszą sprawę!”. KR: Mój tato pisał tylko w dzień, w nocy spał spokojnie. Był dziennym człowiekiem. Ale do niczego się nie dostosowywaliśmy, mieli-

śmy swoje zajęcia, swoje zabawy. Tyle tylko, że nie mogliśmy wtargnąć do ojca pokoju ani wrzeszczeć w pokoju poprzedzającym, czyli mamy. To była strefa zamknięta. Natomiast wielkie korytarze, kuchnia i nasz pokoik sypialny były dla nas i tam mogliśmy robić, co nam się żywnie podobało. MK: Znalazłam w papierach ojca taką kartkę pocztową od Tadeusza Różewicza: „Piszesz, że w Konstancinie «wypychałem Danusię i Ciebie z pokoju (brzuszkiem)». Wyjaśniam Ci – po latach – że zastukaliście akurat, jak «rodziłem» (w bólach) wiersz... (nie dziecko, ale dziecko)... byliście dla mnie uśmiechem, (uśmiech Danusi i Twój uśmiech pamięta się), ale... Nie będę Ci dalej tego «wyjaśniał» – potem Ci dałem wierszyk (pisany dla «Gaciusia») może ten wierszyk jeszcze żyje gdzieś w Twoich «papierach» – a teraz (w książeczce Szara strefa) jest inny wierszyk dla Ciebie. Dojdzie do Ciebie... powoli (wierszyk kulawy szedł sobie drogą)”. To było za ich pobytu w Domu Pracy Twórczej ZAIKS-u w Konstancinie. Dookoła piękny duży ogród, nieopodal kawiarna Buchman. I mój ojciec, który sam siebie nazywał intrygantem towarzyskim, chciał oderwać twojego ojca od pracy, wyciągnąć na spacer albo do kawiarni. Paweł Siwek: Kiedy w takich małych dzieciach, a później dorastających młodych ludziach, pojawia się świadomość, że ich ojciec wykonuje tak istotny, choć nietypowy zawód? Na ile zdawali sobie z tego państwo sprawę? MK: Mnie się to wdawało zupełnie normalne. Właściwie wszyscy znajomi ojca zajęci byli jakimś rodzajem twórczości artystycznej. Na wakacje jeździliśmy do Chałup z Łapickimi, Holoubkami, Dygatem i Kaliną Jędrusik. Stałymi bywalcami byli rodzice prezydenta Warszawy, Trzaskowscy, bywała Ewa Wiśniewska, Maciej Zębaty… długo by wymieniać. Obiady jadaliśmy w stołówce Literatów na Krakowskim, a więc w podobnym otoczeniu. Nigdy poza to środowisko nie wyszłam, to była zwykła codzienność dla mnie. A w szkole? W podstawówce nikogo to nie obchodziło, w liceum też nie było jakiegoś szczególnego zainteresowania ojcem. Potem wyjechałam do Stanów i dopiero tam stworzyłam swoje własne środowisko. KR: Miałem zupełnie inne doświadczenia. Mianowicie chodziłem do ćwiczeniowej szkoły podstawowej, gdzie ćwiczyły praktykantki – nauczycielki języka polskiego. Dręczyły mnie, ciągle pytając o ojca, o to co on robi [śmiech MK], co pisze, jaki jest. Byłem biedny, skołatany, miałem dość tych pytań i tego molestowania. MK: Teraz, Kamil, przypomniałeś mi, że jednak przeżywałam coś podobnego na Akademii Sztuk Pięknych. Byłam wtedy strasz-

nie zakompleksiona, chciałam „poszukiwać” siebie jako artystka, a prawie każdy spotykany na korytarzu profesor pytał: „Co u Tatusia?”. Albo: „Co u Mamusi?”. (Mama była znaną ilustratorką). „Co u wujka?”. (Wujek Jan Lenica – był słynnym plakacistą, twórcą eksperymentalnych filmów animowanych). „Co u dziadka?”. (Dziadek – słynny malarz, Alfred Lenica). To mnie wpędziło w takie kompleksy, że z radością wyjechałam do Stanów, żeby tam w biedzie i poniewierce siebie wreszcie odnaleźć. KR: W moim przypadku szkoła średnia była już normalna. Koledzy interesowali się, czyim jestem synem, więc im odpowiadałem, że Różewicza. Gratulowali mi i był spokój. Chodziłem zresztą do bardzo dobrej szkoły, miałem dobrą, wykształconą polonistkę, która uwielbiała Norwida, zresztą tak jak ojciec.

Nie wypytywała o niego, nie wspominała o nim. Dopiero w maturalnej klasie, kiedy omawia się literaturę współczesną, pojawił się Różewicz, a ona mówiła o nim z szacunkiem, zawsze: „pan Różewicz”, nie „Różewicz”. Sam zainteresowałem się Różewiczem dopiero w czasie studiów, wtedy zacząłem go dość intensywnie czytać. On interesował się mną od dziecka. Opowiadał mnie i bratu bajki o Sherlocku Holmesie, ale własne, nie Conan Doyle’ i wiejskie opowiadania o starym Macieju i Maciejowej. Prowadzał nas na spacery za miasto, w pole, gdzie bawiliśmy się, biegaliśmy. On nam patronował. MK: Do tej pory nie czytałam wszystkiego co ojciec napisał. Dużo mnie to kosztuje emocjonalnie. Długo się przed tym broniłam. Jesteśmy zbyt podobni, urodzeni tego samego dnia, 22 czerwca, tak się mamusia postarała. , W końcu zrobiłam małą próbę. W 68 roku ojciec nagle znalazł się na czarnej liście, nie drukowano go, zespół filmowy Kadr, gdzie był kierownikiem literackim, zamknięto. Więc ojciec przez dwa lata leżał na kanapie w swojej nyży w salonie i albo rozmawiał przez telefon z Dygatem, albo czytał gazetę. A nocami pisał książkę Zwierzoczłekoupiór. Niby dla dzieci, żeby nie narażać się cenzorowi, że może wtedy to wydadzą. Zaczęłam to czytać… I doznałam szoku. Ojciec główne

postacie wzorował trochę na naszej rodzinie. Występowałam tam jako Pani Zofia, moja siostra jako Piotruś. Wyczytałam, że znalazł mój dziennik – w którym pisałam, że kocham się w chłopcu z podwórka, zapisywałam swoje wiersze, wklejałam jakieś róże wycięte z opakowań po czekoladzie – i opisał to. To mnie na długo zniechęciło do czytania jego książek. PS: A teraz go pani czyta? MK: Teraz już tak. Już nie jestem taka drażliwa na swój temat. Lata zajmowania się buddyzmem i metafizyką trochę utemperowały moje ego. No i musiałam czytać, pracując nad swoim wspomnieniem (Byli sobie raz), żeby znaleźć jakieś smaczne cytaty… Dużo tych cytatów dałam, bo chciałam przypomnieć, jak pięknie i mądrze ojciec pisał. Zmobilizowałam się do tego, kiedy po powrocie ze Stanów powiedziano mi, że czytelnicy gonią za nowinkami, a wybitni pisarze są passé i generacja naszych ojców należy do przeszłości. To się nie do końca okazało prawdą. Teraz już wiem, że ojciec ma wciąż swoich wiernych czytelników, także wśród młodych. Chociaż naukowcy biją na alarm, że od lat 90. IQ ludzi gwałtownie spada. Usłyszałam też jak urzędnik zajmujący się kinematografią skonstatował, że polskie kino przyzwyczaiło nas do patriotyzmu, do martyrologii, do bohaterszczyzny. Mówił to z ironią, nie pamiętając chyba, że polską szkołę filmową, także literaturę i poezję tworzyli ludzie, którzy osobiście przeżyli tę nieprawdopodobną traumę II wojny światowej. Oni odreagowywali swoje własne doświadczenie. Mój ojciec napisał pierwsze opowiadanie Kapral Koziołek i ja w 47 roku – młody poeta ma wykonać wyrok na schwytanym Niemcu i uświadamia sobie, że ci zabijani – to w pewnym sensie my sami. Zabijając ich, zabijamy coś w sobie. Kto teraz myśli w ten sposób? Dzisiaj chłopcy piloci siedzą w bazie w Newadzie, piją coca-colę i patrząc na ekran jak na grę wideo, bombardują za pomocą dronów islamskich bojowników w Iraku czy Afganistanie. A czasem zdarza się, że trafią i w cywili. Nie ma już potrzeby tego drążenia we własnym sumieniu, którą mieli nasi ojcowie. Teraz jest ekstrawertyzm na steroidach. Nikt już się nad sobą nie zastanawia. „Człowiek współczesny, rura kanalizacyjna, przepuści przez siebie wszystko” – pisał twój ojciec, Kamilu. Ja dodam: człowiek współczesny to Homo ludens – człowiek rozrywkowy. A nasi ojcowie, spoglądając do wewnątrz stworzyli wspaniałe rzeczy. Wedle maksymy, jak to powiedziałeś: poznaj samego siebie… KR: …grecka zasada. MK: …grecka zasada. PS: Wątki wojenne pojawiały się w rozmo-


9 str.

fot. Janusz Drzewucki

O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E

Od lipca 2021 alejki w parku Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego noszą imiona , Warszawa 2021

wach z państwa ojcami, tak jak ma to miejsce w ich twórczości? MK: Mam taki wierszyk Tadeusza Różewicza do ojca, który znalazłam w szufladzie: „I znów zaczyna się przeszłość, najlepiej byłoby zwariować, masz rację, Tadziu, ale pokolenie nie wariuje do końca, ma oczy otwarte, nam nie trzeba zawiązywać oczu, nam niepotrzebne są raje różnych wiar, sekt, religii, z przetrąconym grzbietem czołgamy się dalej”. KR: Ojciec był realistą. On po prostu przeżył traumę wojny światowej. W jej czasie debiutował Echami leśnymi, które moja mama przepisywała. Bo mama też była w partyzantce, była łączniczką ojca i jego brata – Janusza, oficera AK, pracownika wywiadu. Janusz był utalentowanym poetą zamordowanym bestialsko przez hitlerowców pod koniec wojny. Pracował dla wywiadu brytyjskiego i był bohaterem naszej rodziny. Ojciec napisał o nim bardzo ciekawą książkę Nasz starszy brat, o której ktoś ironicznie powiedział, że Różewicz kanonizuje swojego brata. Nie kanonizował, napisał serdeczną i naprawdę dobrą książkę o swoim starszym bracie. Ojciec mówił o partyzantce, ale nie byłem tym szczególnie zainteresowany. Śpiewał też piosenki partyzanckie i wojenne, mimo że nie umiał śpiewać i straszliwie fałszował. I po prostu pisał dużo opowiadań na ten temat. Napisał w końcu słynną sztukę Do piachu, która wywołała wielki skandal i nagonkę na niego, bo była tak prawdziwa. PS: Pojawiły się w naszej rozmowie kilkakrotnie osoby, których nie możemy ani nie powinniśmy pominąć: Wiesława i Danuta. Jakie role odgrywały w życiu waszych ojców, w tym, żeby państwa artystyczne, literackie domy funkcjonowały? MK: Mama urodziła mnie, jak była na trzecim roku Akademii Sztuk Pięknych, więc musiała łączyć studia z opieką nad dzieckiem do momentu, aż nie przyjechała z Poznania moja babcia i się mną nie zajęła. Wtedy mama znalazła sobie swoją niszę w ilustracji dla dzieci i zaczęła rysować do „Misia”, „Świerszczyka”, potem ilustrowała książeczki dla dzieci… Jednak przez cały

czas żyła w cieniu mojego ojca, swojego ojca, swojego brata. Szalenie skromna, była zaprzeczeniem dzisiejszych agresywnych kobiet. Niewinność dziecka i czułość, którą pani Tokarczuk sławiła w swojej noblowskiej mowie – takie były mamy ilustracje, bo sama taka była. Kamil, powiedziałeś, że twój ojciec do końca kochał życie. Mój w pewnym momencie się załamał. Stało się to, jak zmarła mama. To był rok 1999 i od tamtej pory ojciec nie był już ten sam. Owszem, codziennie odbywał trzy długie spacery, podziwiał drzewa, kwiaty, ostre cienie, które popołudniowe słońce rzucało na budynki itd., ale przestał pisać. Przez 20 lat nic nie napisał. Dla człowieka z taką energią twórczą, to musiało być ciężkie. Twoja mama nadal żyje, może dlatego twój ojciec do końca był taki radosny. KR: Może zabrzmi to dziwnie, ale moja mama była głową rodziny. W latach 50., kiedy ojciec miał trudności z wydawaniem, problemy finansowe, mama utrzymywała dom i liczną rodzinę, pracując, zarabiając. Tak było aż do 1957 roku, kiedy to ukazał się pierwszy tom wierszy zebranych Różewicza i ogłoszono go już klasykiem. Nastąpił przełom w życiu rodzinnym, bo ojciec zaczął nieźle zarabiać i mama została zwolniona z ciężkiego obowiązku utrzymywania całej rodziny. Mama bardzo kochała ojca, była jego sekretarką, przepisywała jego utwory, bo on nie pisał na maszynie, tylko tworzył rękopisy. Przez cały czas pobytu w Gliwicach prowadziła dom i jego interesy, była mu niezbędna. MK: Moja mama była raczej szarą eminencją. Cały dom był na jej barkach, ale myśmy tego nie zauważali. W domu zawsze wszystko było doskonale zorganizowane. Dopiero po jej odejściu ojciec zrozumiał, jak jest bez niej bezradny. Poradził sobie w ten sposób, że zredukował do minimum swoje czynności domowe. Zakręcił gaz i w kuchni gotował tylko wodę na herbatę w elektrycznym dzbanku, albo parzył kawę w ekspresie. PS: Państwa ojcowie długo się przyjaźnili. Kiedy ta relacja miała swój początek?

MK: Myślę, że już gdzieś w latach 40., po wojnie. Jest taki wierszyk do mojego ojca, z którego wynika, że w 1946 roku. Pan Różewicz pisał: „Kochany Tadziu, czy to my siedzimy w jadalni ZAIKS-u wieczorem 10 lutego 1947 roku jeszcze cię widzę na Bartowej latem 1946 roku a może to był rok 1947 śpieszysz chyba do drukarni, gdzie drukarnia Odrodzenie z biurkiem”. KR: A czyj to wiersz? MK: No twojego ojca do mojego ojca KR: Aha. Pamiętam tylko fakt, że po prostu ojciec dzwonił do Konwickiego razem z reżyserem Stanisławem Lenartowiczem i w ten sposób utrzymywali kontakt, gdy był już we Wrocławiu. O wcześniejszych stadiach znajomości czy przyjaźni nic nie wiedziałem. Dla mnie Maria Konwicka jest odkryciem życiowym. MK: [śmiech] Nie dziwi mnie to, nie było mnie 30 lat. Wyjechałam do Ameryki zaraz po Akademii i wróciłam dopiero w 2010 roku. A ponieważ państwo Różewiczowie mieszkali we Wrocławiu, to nie odwiedzali nas na Górskiego. W ogóle mało kto przychodził, ojciec był towarzyski, ale na zewnątrz, w knajpach, na przyjęciach, w kawiarni. W domu raczej rozmawiał przez telefon. Myślę, że oni się tak dyskretnie przyjaźnili, nie potrzebując codziennych spotkań… Mój ojciec wiersz twojego ojca Spadanie użył w filmie Salto. Twój pisał do mojego wiersze. Wymieniali się doświadczeniem tej generacji, która przeżyła więcej i tragiczniej niż następne pokolenia. Taka przyjaźń w sferze myśli i twórczości.

dokumentalnego Aktorka. Po wywiadzie on pokazał mi, że ma u siebie w zbiorach Białe małżeństwo po angielsku. Prawdopodobnie Czyżewska mu je podarowała. Nasi ojcowie są znani inteligencji amerykańskiej, bo i ojca książki tam wychodziły. No i popatrz, koło się zamknęło: my spotkamy się na wystawie. KR: Tak, spotkamy się w Warszawie, na wystawie Różewicz i obrazy w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Będą tam obrazy Nowosielskiego, Tchórzewskiego, Kierskiej, Hoffmanowej, Jaremianki, około 30 obrazów. Będą także rysunki ojca, ilustracje do książek, m.in. taki dowcipny rysunek z kotami różnych narodowości. PS: Czekałem, aż pojawi się słowo ‘kot’. Chcę zapytać czy i to był element łączący państwa rodziny. O Iwanie Konwickim z domu Iwaszkiewicz wiele wiemy, powstała na ten temat nawet książka, ale nie wiem, czy w domu państwa Różewiczów… KR: W domu Różewicza był kot. Była to kotka syjamska, która nazywała się Psotka. Była naszą ulubienicą, inteligentna, mądra, miała

PS: Co pozostało po tej relacji w państwa posiadaniu? MK: Nic sobie nie zatrzymałam. Wszystko podarowałam Bibliotece Narodowej. Kartki pocztowe, no i te wiersze napisane specjalnie dla ojca, podpisane: „Twój też Tadziu”. Tam się tym zaopiekują i może kiedyś jeszcze ktoś do tego sięgnie. KR: Z mamą oddaliśmy spuściznę po Różewiczu do Ossolineum. Tam jest archiwum i wszystko, co po Różewiczu zostało. Tam też powstaje Gabinet Różewicza. MK: A ja muszę się pochwalić – bo może ktoś będzie chciał przeczytać moje wspomnienie wydane dwa lata temu Byli sobie raz – że zamieściłam tam motto: „Długo wędrowałem zanim doszedłem do siebie” – cytat z twojego ojca. To szalenie podchodziło mi pod tę książkę, dałam skany różnych jego wierszyków i kartek pocztowych. Opisałam też historię, jak w Nowym Jorku robiłam wywiad z Davidem Marguliesem, znanym aktorem teatralnym, o Elżbiecie Czyżewskiej do filmu

prawo wbiegać do pracowni ojca, obiegać cały pokój, siadać i wygrzewać się tam, gdzie chce. Jeden jedyny kotek miał do tego prawo. Psotka miała szalony temperament erotyczny i co miesiąc goniła, wyjąc tak straszliwie, że sąsiedzi nie mogli tego znieść i żalili się, że zakłóca im spokój, co my znosiliśmy. MK: Ojciec opisywał w książkach różne historie z Iwanem. Skarżył się na przykład, że nie mógł jechać latem do Chałup na całe dwa miesiące, bo musiał siedzieć z kotem. Ale prawdę powiedziawszy, on wcale nie chciał spędzać dwóch miesięcy w Chałupach – tak długo siedziały tam żony z dziećmi. Wolał wrócić z Andrzejem Łapickim do Warszawy i uprawiać, jak to wtedy nazywano, gazownictwo w SPATIF-ie. A wszystko zwalał na kota. Ilustracje: Lukas Grim


10 str.

PODRÓŻE Beata Maciejewska

SPACEREM PO WROCŁAWIU Domek Miedziorytnika Infografika: Jarosław Mazurek

Różewicz i Wrocław znali się 46 lat. Ze strony poety nie była to może miłość od pierwszego wejrzenia, ale pierwsze wrażenie uznał za przyjemne. Miasto czyste, całe w wiosennej zieleni, pełne uroczych zakątków. Cichych też, a poeta lubił ciszę. W zasadzie można uznać, że Wrocław oczekiwania pana Tadeusza spełnił. Ale tylko w zasadzie, bo w szczegółach różnie bywa. Zwłaszcza w tych mieszkaniowych. Poeta trzy razy zmieniał wrocławski adres.

park Szczytnicki

Teatr Polski Promień Januszowicka 13

ZOO

park Południowy Muzeum Narodowe

Gliniana 51 Miejsca domowe Podanie o przydział pierwszego mieszkania napisał w imieniu Różewicza Zbigniew Kubikowski, ówczesny naczelny „Odry”. Zostało rozpatrzone pozytywnie, ale to był jedyny pozytyw lokalu przy ul. Glinianej 55. Brzydkie, małe, na parterze, wypełnione ulicznym gwarem, bo tuż za oknem jeździły tramwaje. „Obok było hałaśliwe szkolne podwórko, które także strasznie denerwowało poetę. Nawet napisał o nim w Śmiesznym staruszku” – mówił Mieczysław Orski, obecny naczelny „Odry”. O ulicznych decybelach też: „żelazne uderzenia wozów tramwajowych / w jezdnię / stukanie młotka / na klatce schodowej / po przebudzeniu / korowód nazwisk twarzy / powtarzany raz jeszcze”. I o widoku z okna na trzepak, na którym „małe dziewczynki w niebieskich / i czerwonych majtkach / wywijają kozły / piszczą” (Decybele, z tomu Regio, 1969). Po siedmiu latach oglądania trzepaka z wywijającymi dziewczynkami Różewicz wyprowadził się do mieszkania w starej kamienicy przy ul. Januszowickiej 13. Okolica znacznie cichsza, choć sąsiadów dwudziestu kilku. Ale to jednak Borek! Dawna książęca wieś, a od

lat siedemdziesiątych XIX wieku rezerwat bogaczy włączony do Wrocławia w 1897 roku. Wspaniałe wille żydowskiej i ewangelickiej burżuazji: właścicieli cukrowni i przędzalni Schoellerów, fabrykanta Richarda Lauterbacha czy kupca Gudewilla – jednym słowem wielki (choć cichy) świat. Ale dom poety przy Januszowickiej luksusowy nie był. Cichy też nie. „Z powodu licznych remontów, a przede wszystkim niekończących się od lat kolejnych adaptacji strychu nad jego mieszkaniem, Różewicz coraz częściej wyjeżdża z Wrocławia w poszukiwaniu ciszy do pracy. Wykupuje «turnusy» w domu pracy twórczej pod Warszawą” – wspominała w 1998 roku Maria Dębicz, teatrolog, zajmująca się m.in. recepcją twórczości Tadeusza Różewicza. Dziwić się tym ucieczkom nie należy, skoro sufit w mieszkaniu poety pękał, a archiwum nie chciało się zmieścić. W 2003 roku poeta przeprowadził się po raz trzeci, gdy miasto postanowiło zająć się problemami lokalowymi swojego honorowego obywatela i wyszukało dom dla Różewicza

na Sępolnie. Nieduży, ok. 180 metrów kwadratowych, ale wystarczający dla poety, jego żony i dużego archiwum. Stojący przy cichej ulicy o romantycznej nazwie, przedwojenny, ale gruntownie wyremontowany. Pamiętajcie o ogrodach Poeta ciszy i spokoju szukał w kontakcie z naturą. Jako mieszkaniec Januszowickiej często zaglądał do parku Południowego. Wrocław zawdzięcza go Juliusowi Schottländerowi, ongiś jednemu z najbardziej wpływowych członków wrocławskiej gminy żydowskiej. Julius Schottländer był właścicielem kilku majątków ziemskich i 35 domów we Wrocławiu. Miastu podarował 27 hektarów na park, a miłośnikom koni sprzedał 70 hektarów Partynic na hipodrom. Park miał początkowo służyć mieszkańcom Borku jako miejsce spaceru, wypoczynku, rozrywki oraz uprawiania sportu. Poecie wystarczyła ta pierwsza funkcja. „Przez wiele lat spotykaliśmy się na porannych spacerach w parku Południowym. Słuchałem z zapartym tchem jego opowieści

z czasów partyzanckich, a także przenikliwych, podszytych ironią komentarzy do tego, co się wokół dzieje” – wspominał prof. Janusz Degler, znakomity teatrolog. Te wędrówki po parku Południowym Różewicz utrwalił w Wierszu z 1982 roku: „Chciałem opisać / opadanie liści / w parku południowym // pięć białych łabędzi / stojących na zamglonym lustrze / wody / chciałem namalować / oksydowane szronem / czarne chryzantemy”. Potem poeta chodził do parku Szczytnickiego, choć wierszem go nie zaszczycił. To dawny park książęcy, który w 1783 roku założył na terenie Lasu Szczytnickiego książę Friedrich Ludwig Hohenlohe, komendant garnizonu wrocławskiego. Kiedyś wyglądał jak ogród sztuki i władzy, z odlewami starożytnych rzeźb, popiersiami pruskich królów, pawilonami w formie świątyń, pustelniami i malowniczymi ruinami, w których mieszkały muzy. Muzy się wprawdzie wyniosły, ale Tadeusz Różewicz doskonale dawał sobie radę bez ich pomocy. Trzecim ogrodem bliskim sercu poety był


O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E

11 str.

humoru i kamienną / ręką z brzucha wystającą / jak z granitowej beczki / błogosławisz mi / Tadeuszowi Judzie z Radomska”.

wspomniany już grafik Eugeniusz Get-Stankiewicz. Pan Tadeusz i Pan Get – bo tak się do siebie żartobliwie zwracali – zaczęli się spotykać w latach dziewięćdziesiątych. „Towarzyszył im z aparatem fotograficznym Janusz Stankiewicz, brat Geta. Dzięki temu wiemy nie tylko, jak te spotkania wyglądały, ale i o czym rozmawiali” – opowiada pisarz i znakomity biograf Mariusz Urbanek. – „O filozofii, Schopenhauerze i Wittgensteinie, o ludziach sztuki albo w ogóle o ludziach. I o słowach. Get pokazał kiedyś Różewiczowi kota, którego właśnie rytował w miedzi. «Śliczny» – powiedział. Poeta na to: «Ja nigdy nie używam słowa śliczny»”. O polityce nie rozmawiali prawie nigdy, za to często o jedzeniu. Get lubił gotować. „Kroił upieczony przez siebie boczek, wyciągał chleb, grecką oliwę i metaxę, czyli wszystko, czego Różewiczowi nie wolno było jeść. Dlatego prosił Janusza Stankiewicza, żeby o tych biesiadach nie mówił... jego żonie” – mówi Mariusz Urbanek. Pan Tadeusz przynosił do Pana Geta w foliowym woreczku skarby: szyszki znalezione w parku Południowym, kamień, kawałek sznurka lub utrącony przez wandali nos Friedricha Schillera z marmurowego pomnika. Szybko ulegały transformacji. Szyszka została pomalowana na czarno i zamieniła się w jajko Gaudiego, zwykłe jajko stało się jajkiem Kolumba, a na kawałek huby trafiła twarz piosenkarki Madonny. Po raz pierwszy swoje wspólne prace stworzone w Domku Miedziorytnika zaprezentowali w 2003 roku na wystawie Zabawy przyjemne i pożyteczne w Muzeum Narodowym. Potem wydali wspólną książkę Nauka chodzenia i opracowali tekę Cd. nauki chodzenia. „Komponowali razem kolejne karty, łącząc słowa i obrazy, ale niejednokrotnie tekst pochodzi od grafika, a kreślone różnobarwnymi flamastrami szkice od poety. Scenę romansu w sanatoryjnej windzie, narodziny jaskiniowej Wenus, zdechłego kota i światowy dzień czyszczenia ziemi w ogródku w przedszkolu u sióstr namalował Różewicz” – opowiada Mariusz Urbanek. – „Pełno tu wtrąceń, skreśleń i uzupełnień, widać, jak powstają wiersze i jaka rola została przydzielona rysunkom. Piękna historia Pana Geta i Pana Tadeusza”.

PODRÓŻE ce biskupów, ale pomnik Jana XXIII: „jest taki pomnik / na Ostrowie Tumskim / smutny opuszczony / pomnik Dobrego Papieża / stoi nieporuszony / niewydarzony (niech «twórcy» Bóg wybaczy / wypadek przy pracy...) / nikt tu nie składa wieńców / czasem wiatr przymiecie / jakieś gazety śmiecie”. Ów twórca, któremu Bóg ma wybaczyć, to warszawska artystka Ludwika Nitschowa. A pomnik jest opuszczony, bo polityczny. Różewicz wprawdzie pisze, że „nikt nie pamięta / kto to postawił poświęcił / zostawił”, ale to licentia poetica, większość wrocławian świetnie pamięta. Postawiła władza ludowa w 1968 roku z powodu jednego zdania. Papież wypowiedział je przed rozpo-

które wznosiło się i opadało / stały kościoły teatry domy / ludzie na dachach / machali białymi niebieskimi / czerwonymi płachtami / państwo Gucwińscy budowali arkę / dla swoich zwierząt / ratowali słonie żyrafy lwy i motyle // śmigłowce unosiły się / nad wodami” (tom recycling, 1998). W ZOO powstało jedno z najsłynniejszych zdjęć Tadeusza Różewicza, autorstwa Adama Hawałeja – na pierwszym planie poeta, na drugim biały tygrys, który niespodziewanie pojawił się za kratami klatki. Chwilę później spod ławeczki, na której przysiadł Tadeusz Różewicz wyszedł kotek. Znalazł się na drugim zdjęciu. Odwiedzał też ogród botaniczny, który obchodzi w tym roku 210. rocznicę założenia. Na ponad 7 hektarach rośnie 12 tysięcy gatunków i odmian roślin. O upodobaniach florystycznych poety nic redakcji nie wiadomo, ale za to interesował się płazami. „Któregoś dnia Tadeusz Różewicz przyniósł foliową torebkę, a w niej żabkę” – opowiadał nieżyjący już grafik i przyjaciel poety Eugeniusz Get-Stankiewicz. – „To była plastikowa żabka, którą Różewicz kupił za złoty osiemdziesiąt w ogrodzie botanicznym”. Postanowili wspólnie, że ufundują Pomnik żaby w parku Południowym. Miała nim być leżąca do góry brzuchem żabka w skali 1:1.

częciem Soboru Watykańskiego do biskupów polskich: „Mówiono nam też, że w dalekiej Polsce, w obronie naszego kraju życie poświęcił nasz rodak [...] Francesco Nullo. Mówicie mi, że odrodzona Polska postawiła temu szlachetnemu pułkownikowi pomniki; jego nazwiskiem nazwała ulice – jak to miało miejsce we Wrocławiu [na Sępolnie – przyp. red.], na ziemiach zachodnich po wiekach odzyskanych”.

Więcej kultury Na trasie wędrówek Różewicza były tzw. instytucje kultury, a nawet (nie bójmy się tego słowa) pomniki, czyli redakcja „Odry” w Rynku, teatry: Polski, Kameralny i Współczesny. Bardzo lubił przychodzić na próby. Nie tylko swoich sztuk. Jedną strofkę poezji poświęcił nieciekawej uliczce za torami kolejowymi, którą czasem chodził do Teatru Polskiego. Po powodzi tysiąclecia przyszedł zobaczyć,

fot. Adam Hawałej

ogród zoologiczny, w którym witał początek każdej pory roku. Ogród istnieje od 1865 roku, jest w Polsce najstarszy. Zaczynał skromnie – zaledwie 189 okazów, w tym 165 podarowanych przez mieszkańców miasta i okolic. Dziś mieszka tu 15 tysięcy zwierząt. Medialną sławę zyskał za czasów dyrektorowania Antoniego i Hanny Gucwińskich, od których poeta dostał nawet stałą kartę wstępu. Gdy w 1997 roku powódź zalała Wrocław, zagroziła także ogrodowi zoologicznemu i te obrazy Różewicz utrwalił w wierszu: „ulicami Wrocławia / płynęły rwące górskie / strumienie rzeki potoki / w brudnym lustrze wody /

RÓŻEWICZ BY KOZA

Terra sancta Wrocławia Nie tylko natura i dzieła Pana Boga wabiły poetę. Dzieła rąk ludzkich też. W każdym razie Tadeusza Różewicza widywano na Ostrowie Tumskim. Święta wyspa Wrocławia, jego kolebka i miejsce wydarzeń zmieniających bieg historii, była często natchnieniem poetów. Paul Grabowski pisał, że „tu się mocuje przeszły z przyszłym czasem / i dawną wielkość się tu spotyka”. A Heinz Winfried Sabais pisząc Wrocławski list dedykowany Tadeuszowi Różewiczowi, uważał, że „Ostrów Tumski obwieszcza nam dzwonami, / że Gall mnich sławił Niemców i Polaków”. Jednak Różewicza zafascynowała historia najnowsza. Żaden Gall Anonim, mający ambicje literackie Henryk Probus czy grobow-

Budowie monumentu sprzeciwił się Episkopat Polski, a wrocławianie natychmiast orzekli, że granitowy papież dlatego wyciąga dłoń, bo błogosławi siedzibę Komitetu Wojewódzkiego PZPR (kierunek się zgadzał). Różewicz do papieża: „widzisz Janie jesteś opuszczony / bo Twój pomnik «niesłuszny» / został wystawiony przez / jakiś Pax podejrzany czy / inny Caritas z Partią powiązany / takie to były u nas ciemne / sprawy i zabawy / w one lata / Ty pozostałeś sobą nie tracisz / dobrego

jak schną rekwizyty w Teatrze Polskim. Pogłaskał przemoczone psy z Pułapki, sfotografował się z nimi. „Łączyły go serdeczne kontakty z wieloma pracownikami, nie tylko aktorami i reżyserami. Romek Rybacki – kierowca Teatru Polskiego, który czasem wyjeżdżał po Różewicza na lotnisko – jako pierwszy opowiadał poecie, co nowego słychać we Wrocławiu. «Klucza mi nie odebrali?» – pytał Różewicz. To atrybut honorowego obywatela Wrocławia. Klucz otrzymany z rąk prezydenta Zdrojewskiego poeta przechowuje na eksponowanym miejscu, wśród ważnych pamiątek” – wspominała Maria Dębicz. W Domu Miedziorytnika Jednak najważniejszym na tym szlaku kultury i pracy był Domek Miedziorytnika, czyli kamieniczka Jaś przy Rynku. Tworzył w niej


12 str. Małgorzata Różewicz

RÓŻEWICZ I HOLOCAUST (TEKST, KTÓRY NIE JA POWINNAM BYŁA NAPISAĆ) Złoto Tadeusza Różewicza z tryptyku recycling (wyd. 1998 rok, tom Zawsze fragment, recycling) wyprzedza o 13 lat Złote żniwa Grossów i jest utworem przemilczanym w międzynarodowym obiegu kultury. W wielonakładowej antologii poezji o Auschwitz pod red. Adama Zycha (wydanej przez Muzeum Oświęcimskie w języku angielskim i niemieckim) nie pomieszczono tego tekstu. Demaskatorskiego głosu Poety z przestrzeni Holocaustu nie słyszą opiniotwórcze ośrodki świata (w USA, Europie Zachodniej, Izraelu). W anglojęzycznych antologiach, popularyzujących polską poezję współczesną, pominięto cały korpus tekstów, które stanowią Różewiczowską próbę „poezji po Auschwitz”, oryginalne dzieło polskiej kultury, jakże traumatyczne, bezkompromisowe moralnie świadectwo z miejsca Zagłady. Przypomnę, że w swym eseju Wystan Hugh Auden nazwał wiersz Różewicza Warkoczyk arcydziełem poezji po Oświęcimiu. Natomiast niemieccy pisarze i krytycy, Karl Dedecius i Walter Höllerer, pisali: „Znaczenie Różewicza w literaturze powojennej nie podlega dyskusji. Treść jego utworów była świadectwem czasu i przestrogą; ich forma naznaczała kierunek rozwoju, tworzyła nowe, oryginalne, a i potrzebne modele, (...) przezwyciężała odrętwienie i oniemienie czasu – ale też gadulstwo i patetyczne zakłamanie społecznego dialogu. Refleksyjność jego wierszy chroniła przed moralnym i społeczno-politycznym znieczuleniem”. Z kolei Michael Krüger stwierdził: „Słowa proste, jasne, bez upiększeń, pozbawione jakiegokolwiek sentymentu, piękne – wewnętrzną prawdą: formy niepokoju. (...) od tej pory ten miły przybysz z Wrocławia stał się naszym nauczycielem”. Poemat Złoto uważam za najodważniejszą w literaturze światowej rewizję Holocaustu i proponuję, aby dołączyć ten utwór do anglojęzycznych Złotych żniw Grossów jako epilog i jednocześnie pełne świadectwo z miejsca Shoah.

Złoto (fragmenty) „ [...] złote milczenie zalegało w stolicach Europy i obu Ameryk potem zaczęło się topić przemówiły złote cegły złote sztaby złote sztabki złote monety złoto „wyprane” w Europie i Ameryce pokrywa się plamami krwawi kasy pancerne są zamknięte jak komory gazowe ale słychać zgrzytanie zębów stłumione krzyki z sejfów wydobywa się duszny zapach padliny sączy się trupi jad krew złoto „wyprane” w Szwajcarii rozkłada się i gnije w aseptycznej Szwecji zawiera w sobie złote zęby złote koronki złote pierścieni z diamentowymi oczami oprawki do okularów włosy wieczne pióra oddechy banki odkrywają swoje tajemne łona banki świątynie złotego cielca monumentalne goldszajsery wydalają nieczystości w klepsydrach przesypuje się złoty piasek [...] PS. jaki to długi wiersz! i tak się dłuży dłuży czy to „mistrza” nie nudzi czy nie można tego zmieścić w japońskim haiku? Nie można.”

Na pytanie przewrotne: „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?” odpowiadam, rozróżniając za Paulem Feyerabendem: a) kontekst odkrycia (Alfred Nobel go sformułował: „za idealistyczną ideę”, twórczość Różewicza jest odkrywcza – idea głęboko humanistyczna), i b) kontekst uzasadnienia (zwykle pozaartystyczny, zideologizowany, upolityczniony, często towarzyski). Różewicz całym swym dziełem bierze udział w najistotniejszym sporze aksjologicznym – „sporze o źródło zła”. Towarzyszą mu tekstuologicznie Karl Jaspers, Emmanuel Lévinas, Dietrich Bonhoeffer, Hannah Arendt, Fiodor Dostojewski, Lew Tołstoj. Spór ten rozstrzyga równocześnie na poziomie etycznym, poznawczym, estetycznym. Dobro – Prawda – Piękno przenikają się – niehierarchiczne. Pytania o odpowiedzialność za zło i sens cierpienia pojawiają się jako kolejne i konieczne, poprzedzając pytanie o wolność człowieka w świecie. Martin Heidegger w jednym z listów (z 20 stycznia 1948 roku) do Herberta Marcusego pisze: „(...) zarzuty, jakie kieruje pan przeciw «reżimowi», który wymordował miliony Żydów, który terror uczynił normą i wszystko,

co wiązało się z pojęciem ducha, wolności i prawdy, obrócił w krwawe przeciwieństwo. Mogę dodać, że jeśli zamiast «Żydów» podstawić «Niemców ze Wschodu», to zdanie zachowa nie uszczuploną ważność w odniesieniu do jednego z aliantów. Z ta różnicą, że wszystko, co dzieje się od 1945 roku (wobec Niemców), znane jest światowej opinii publicznej, podczas gdy krwawy terror nazistowski faktycznie ukrywano przed narodem niemieckim”. Dziś ten pogląd reprezentuje nie tylko Związek Wypędzonych, zaczyna się on pojawiać coraz śmielej wśród niemieckich prawicowych parlamentarzystów. Komisja Noblowska w 1948 roku nagrodziła znakomitego Thomasa Eliota, zwolennika faszystowskich idei. W 2009 roku Hertę Müller – uzasadnienie: „za bezpośredniość świadectwa losu wywłaszczonych” i wypędzonych (los dziecka nazistki i SS-mana reprezentuje traumę wypędzenia). Silne, berlińskie lobby na czele z Reichem-Ranickim przewartościowuje sensy kultury po Holocauście, zarządzając empatią zbiorową świata (wprawdzie w 2002 nagrodzono, bez rozgłosu, Imre Kertésza, mieszkającego w Niemczech prozaika, który jako chłopiec doświadczył Shoah). W 1970 roku odszedł Paul Celan, podobno samobójstwo, Tadeusz Różewicz kończył 90. Jednak od 66 lat Komisja Noblowska traumatycznej „poezji po Auschwitz” nie zauważa.

Tekst został napisany w 2011 roku (90-lecie Tadeusza Różewicza) i wygłoszony w czasie inauguracji projektu Biura Literackiego Dorzecze Różewicza.

Specjalnie na wystawę Różewicz i obrazy w Galerii Opera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej powstała etiuda filmowa. Jednoosobową, ale gwiazdorską obsadą była Jadwiga Jankowska-Cieślak, która czytała fragmenty listów i utworów Różewicza. Zdjęcia powstały 26 września 2021 roku w Pracowni Rzeźby i Rysunku dra hab. Antoniego Grabowskiego i dra Krzysztofa Franaszka w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

fot. Olaf Tryzna

Różewicz się kręci

„Nie można” – to docieczony Różewicza traktat moralny – niezłomny, budowany mozolnie własnym doświadczeniem katastrofy. A ekspiacja, empatia, Katharsis – będące racją pisania poezji żywej, która ocala pamięć o krzywdzie, bo tylko pamięć przemienia się w nadzieję odzyskania w sobie Człowieka i odbudowania relacji z Bogiem (po Apokalipsie) – to Różewicza traktat poetycki (i jedynie pseudoaksjolog rozpoznaje w rygoryzmie moralnym, w trudnym humanizmie – nihilizm).

Jadwiga Jankowska-Cieślak i reżyser Marcin Fedisz

Jadwiga Jankowska-Cieślak z ekipą filmową


O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E

DZIADEK TADEK Wrocławianka, bohemistka, tłumaczka języka czeskiego. Pracuje w założonym przez siebie wydawnictwie Afera, publikującym najnowszą literaturę czeską. Dzięki niej na polskim rynku pojawiły się dzieła takich autorów, jak Petr Šabach, Jan Balabán czy Petra Hůlová. Mama Mikołaja, zdolnego, młodego perkusisty. Wnuczka Tadeusza, wybitnie zdolnego poety. Z Julią Różewicz rozmawia kurator wystawy Różewicz i obrazy – Marcin Fedisz. Gdy jest się jest wnuczką poety, który prawie dostał Nobla, to ma się świadomość, że obcuje się z dziadkiem wybitnym? Czułaś to? Wiedziałaś? Podkreślało się to w domu? W naszej rodzinie nigdy nie funkcjonował kult dziadka-poety. Najbliżsi nie ekscytowali się jego pozycją. Dziadek nie robił wokół siebie szumu, jak to mówiła babcia: „nie zawracał głowy”. Na niedzielny obiad szło się do „babci Wiesi i dziadka Tadka”, po prostu, nie „do dziadka Tadka, który jest poetą”. Poza tym dla dziecka „dziadek wybitny” to może taki, który umie zrobić podwójne salto, pokazać coś efektownego, zabrać w jakieś supermiejsce. Dziadek taki nie był. We wczesnym dzieciństwie odbierałam wizyty u niego raczej jako dosyć nudne, bo nigdy nie bawił się ze mną w szalone zabawy, nie wygłupiał się, lubił ciszę, spokojną rozmowę. Dzieci nie przepadają za takim sposobem spędzania czasu.

Zawsze też bardzo cieszył się z prac plastycznych, które przynosiłam mu na imieniny czy z innych okazji. Podobnie entuzjastycznie reagował na prace prawnuczka. Żadnej z nich nie wyrzucił. A naprawdę nie są to arcydzieła godne przekazywania potomnym.

fot. Archiwum rodzinne

Kiedy zorientowałaś się, że mieszkasz z wyjątkową osobą, że twoja rodzina nie jest zwyczajna? Na pewno dosyć szybko zauważyłam, że mój dziadek, w porównaniu do innych – na przykład dziadków moich koleżanek – jest wycofany, mało spontaniczny, raczej obserwujący, niż biorący udział. Że ucieka przed zgiełkiem. I oczywiście wtedy wolałabym, żeby dało się z nim powrzeszczeć, powygłupiać. Potem, kiedy byłam starsza, zrozumiałam, że ma po prostu inną wrażliwość, nie umie inaczej. Co nie znaczy, że nie kocha, czy nie jest zaangażowany.

Jak spędzaliście czas z dziadkiem? Jakieś ulubione zabawy? Później dyskusje? Rysunki dziadka dla ciebie rysowaliście wspólnie czy on rysował i wręczał je jako prezenty? Czego dotyczyły? Mieliśmy kilka sposobów na wspólne spędzanie czasu. Kiedy byłam mała, dziadek lubił, gdy liczyłam mu siwe włosy na głowie, podobno (choć chyba to wyparłam) była też druga zabawa – z mierzeniem łysiny. Uwielbiał rebusy, chciał, żebym ja je rysowała, żeby mógł zgadywać. Bawiliśmy się też w słowne zgadywanki. Nie pamiętam, jak było z rysunkami, ale chyba raczej wręczał mi już gotowe.

Jak się mieszkało pod jednym dachem z poetą? Nigdy nie mieszkałam z dziadkiem, ale domyślam się, jak to mogło wyglądać z punktu widzenia babci i ich synów. Na pewno należało szanować fakt, że trudno się skupiał, nie można było hałasować. Prosił też, żeby nie wchodzić „znienacka” do jego pokoju, kiedy pracuje, żeby pukać. Nie prowadził domu otwartego, rzadko zapraszał gości. A poza tym był schludnym człowiekiem i szanował innych domowników. Nie sądzę, by – prócz tej nieszczęsnej ciszy – były z nim szczególnie problemy lokatorskie. Inna sprawa, że ani babcia, ani wujek Kamil, starszy syn dziadków, który z nimi mieszkał, nie są osobami szczególnie imprezowymi czy głośnymi, więc wszyscy jakoś razem trwali, śmiem nawet twierdzić, że szczęśliwie. Konwicki pisał, leżąc na łóżku, Dygat w salonie, a Różewicz? Jak wyglądało jego miejsce pracy? Dziadek zawsze pracował przy biurku lub przy stole, nie na leżąco. Potrzebował skupienia, więc pisał w samotności, nigdy „po knajpach”. W szufladach miał straszny bałagan, niczego nie wyrzucał. Czasami palił przy pracy papierosy, ale się nie zaciągał, chyba trochę szpanował tym paleniem. Zbierał materiały, wycinki, na jego biurku zawsze leżała jakaś gazeta. Lubił też otaczać się tak zwanymi durnostojkami i pocztówkami, szczególnie przedstawiającymi dzieła sztuki. Kiedy pracował, w domu wszyscy chodziliście na palcach? Na palcach nie, ale w mieszkaniu nie słuchało się głośno muzyki, nie krzyczało, nie tupało. A dawniej, kiedy synowie dziadka byli mali, i wszyscy mieszkali jeszcze „na kupie” z młodszą siostrą babci, mamą babci, Marianną, i mamą dziadka, Stefanią, dziadek często wyjeżdżał, by mieć spokój do pracy. Chyba nie był w stanie wynegocjować ciszy w tak licznym stadku. Jesteś tłumaczką i masz własne wydawnictwo. Czy to wpływ dziadka? Rozmawialiście o tym? Próbował cię jakoś ukierunkować? Nie, zupełnie nie. Dziadek nie był osobą ingerującą czy próbującą wywrzeć jakikolwiek nacisk na drugiego człowieka. A wydawnictwo wręcz mi odradzał. Jeśli chodzi o przekłady, tu był trochę bardziej optymistyczny, skontaktował mnie na przykład ze swoją tłumaczką na język czeski, panią Vlastą Dvořáčkovą, z którą wymieniłam kilka listów. Ale to nie było nic wiążącego, raczej taki „gest przyjaźni”. Wiem też, że trochę się mną chwalił, ale nigdy nie robił tego w mojej obecności. Dowiadywałam się o tym dopiero od osób trzecich. Większość waszej rodziny poświęciła się sztuce: brat dziadka Stanisław – reżyser, syn dziadka Jan, twój tata – reżyser, drugi syn, Kamil – historyk sztuki, Paweł Różewicz – grafik, twoja mama – teatrolog, ty tłumacz i wydawca, twój syn – przyszły Ringo Starr – perkusista. Czy Tadeusz, jako ten najbardziej utytułowany, ten który odniósł największy sukces, wspierał was, dopingował, śledził wasze sukcesy?

Poeta z żoną i wnuczką, 1985

13 str.

Dopingować nie dopingował, raczej interesował się nami, przecież byliśmy najbliższymi mu ludźmi. Śledziłby nasze drogi także, gdyby była to droga stomatologa czy geografa. Zawsze pytał, co u nas, chciał słuchać. Ale szczerze, nie sądzę, by ktokolwiek z nas odbierał dziadka jako „tego, który odniósł największy sukces”. On odniósł sukces jako pisarz, to prawda. Ale dlaczego ktoś z nas – choćby mój syn, perkusista – miałby porównywać się do pisarza? To inne dziedziny, inne światy. Nasza rodzina nigdy nie funkcjonowała w modelu „sławny poeta i reszta rodziny, na którą ów poeta łaskawie spogląda”. Dziadek był po prostu jednym z nas. Tak samo ważnym, nie ważniejszym. A głową ich domu była babcia. Czy dziadek opowiadał wam o przeszłości? O swoich przeżyciach. Czy kiedy byłaś dzieckiem wiedziałaś, dlaczego pisał tak jak pisał? Nie, raczej nie. Wspominał bliskich, czasami opowiadał jakieś anegdoty lub wyrywało mu się coś w stylu „my dostawaliśmy na święta tylko orzechy”, ale wolał rozmawiać o teraźniejszości. Przynajmniej ze mną. Wystawa w operze nosi tytuł Różewicz i obrazy – czy pamiętasz albo znasz z opowieści jego kontakty i spotkania z artystami? Wspólne imprezy? Wakacje? Poznałaś kogoś z nich? Poznałam Jerzego Nowosielskiego, kiedy był u dziadka, jeszcze w mieszkaniu na Januszowickiej. Ale jeśli mam być szczera, zapamiętałam jedynie, że miał brodę. To było naprawdę dawno… Wiem jednak, że dziadek, tak ogólnie, doskonale się sprawdzał w roli przyjaciela. Szczery, wierny, odpisujący na listy. I że największą przyjaźnią i sympatią darzył właśnie malarzy. Jako historyk sztuki i wielbiciel malarstwa kochał ich, podziwiał i pewnie też trochę im zazdrościł, ale po cichutku. Obrazy, które pokazujemy na wystawie wisiały w waszym domu, kiedy żył Tadeusz Różewicz. Dziadek sam je wieszał? Oprawiał? Miał do nich stosunek kolekcjonerski czy raczej traktował jak pamiątki od znajomych i źródło inspiracji? Dziadek, choć w młodości odbył praktykę stolarską, był kompletnym technicznym melepetą. Kiedy przybijał gwóźdź, zawsze było krzywo. Więc babcia wbijała gwoździe, a dopiero potem dziadek wieszał obraz czy fotografię. I to on decydował gdzie co zawiśnie, jaki ma być kolor ramy. Obrazy to była „jego działka”. Nic dziwnego, w końcu to on dostawał je od swoich bliskich, malarzy, malarek. Były jego skarbami i przyjaciółmi. Nie sądzę natomiast, by kiedykolwiek podchodził do nich jak do kolekcji. Otaczały go w naturalny sposób. Pamiętasz któreś z urodzin dziadka?Jak je obchodziliście, Jak myślisz, co babcia przygotowałaby na jego setne urodziny? Pamiętam huczne 80. urodziny dziadka, które urządzał Teatr Polski we Wrocławiu. Ale tam dziadek był trochę skrępowany, jak zawsze w tłumie. W domu dziadków obchodziliśmy urodziny tak, jak wszędzie: był dobry obiad, robiłam laurkę, dawaliśmy jakiś upominek, rodzice kupowali kwiaty. Dziadek lubił róże, ale nie cierpiał ozdób florystycznych: gipsówki, rafii, wstążek, folii na kwiatach. Co ugotowałaby babcia na setne urodziny dziadka? Dobre pytanie. Dziadek pewnie zamówiłby sobie coś konkretnego, mając na uwadze wiek i możliwości babci. A że, szczególnie w późnej starości, lubił proste dania i prawie nie jadł mięsa, obstawiam zupę grochową i racuchy z jabłkiem. Na deser maliny zalane wiśniową albo malinową galaretką. Masz jakiś ulubiony albo najbardziej poruszający bliski ci utwór dziadka? Mam, ale według mnie nie pasuje to do reszty wywiadu.


14 str.

MODA

STYL MUSS SEIN Piotr Zachara

Dobrze pisać, ale nieco gorzej wyglądać – czy tak można? Mój dobry znajomy – z tych, którzy dzwonią rzadko, bo częściej nic ode mnie nie potrzebują – twierdzi, że Tadeusz Różewicz miał potencjał, ale go z premedytacją nie wykorzystał. Na poparcie tej tezy zaserwował wykład o fizycznym podobieństwie między wielkim poetą a współczesnym aktorem. Rozmowę zaczęliśmy ambitnie: od Nobla, który Różewiczowi się należał, ale którego nie dostał. Tylko że to trudny temat, zwłaszcza gdy człowiek nie chce się na drugiego obrażać albo w obecności drugiego ziewać. My nie chcieliśmy, płynnie przeszliśmy zatem od twórczości do twarzy poety. Google zasypał nas setką portretów Różewicza, który pozować do zdjęć raczej nie lubił, nawet ślub wziął bez fotografa, a i tak materiału do analizy mieliśmy potąd. Dość, by stwierdzić, że w młodości był przystojny – jeden z nas do przystojnego dodał „dość”, nie powiem który – a potem starzał się w umiarkowanym tempie tudzież sympatycznie, jak mają w zwyczaju ludzie, którzy się często uśmiechają. Natura była dla poety łaskawa, dlatego trochę szkoda, że jej hojności w pełni nie wykorzystał. A wystarczyłoby, żeby się ciut ambitniej wystylizował. Żeby koszula i marynarka były we właściwym rozmiarze, a nie za duże, żeby płaszcz przypominał palto, a nie fartuch magazyniera, no i żeby poeta praktykował inne kolory niż stonowane: szary plus spłowiały, plus nigdy nienazwany to osłabiający wzrok zestaw. Ogólnie chodzi o to, żeby wyglądał mniej jak powojenny inteligent z kraju demokracji ludowej, bardziej jak esteta-internacjonalista. Po co? By np. zbliżyć się do ludzi, którzy nie lubią lub nie umieją czytać i dzięki temu przetrwać. Na kilka tygodni przed ceremonią zaprzysiężenia Joe Bidena na prezydenta USA Amanda Gorman dostała telefon od ludzi na górze: proszę napisać stosowny do okazji wiersz, którego recytacja zajmie pięć minut. Amanda ma 23 lata, jest utytułowaną poetką, głosuje na demokratów, zadanie wykonała. The Hill We Climb to utwór uroczy, chociaż momentami bliski poetyce menu kilku knajp Magdy Gessler. Oczywiście tak myśleć to skandal, dlatego proszę tego nie powtarzać. Ważne, że wiersz ma słuszne poglądy i został brawurowo wyrecytowany przez autorkę, która na zaprzysiężenie założyła żółty płaszcz Prada. Żółty to jej ulubiony kolor, pod tym względem przypomina Konfucjusza. Amerykański „Vogue”, jak prawie wszystkie czasopisma na świecie zadający sobie codziennie bolesne pytanie: „co dalej?”, błyskawicznie zwęszył okazję, by udowodnić, że wcale nie jest periodykiem dla bogatych białych rasistek i w maju pokazał Gorman na okładce. Dostąpiła tego wyróżnienia jako pierwsza w historii poetka i jedna z 20 czy 30 kobiet o skórze ciemniejszej niż Śnieżka w filmie Disneya. Do zdjęć Amanda pozuje jakby od zawsze tak zarabiała na życie. W drugiej połowie wydrukowanego w „Vogue” testu dowiadujemy się, że agencja modelek IMG zwerbowała ją jeszcze przed zaprzysiężeniem Bidena. Potem to byłoby pewnie niemożliwe, Gorman za bardzo wchłonęły występy w telewizji, była gościem wszystkich ważnych talk show świata. Największe gwiazdy TV

pożerały pierwszą poetkę USA załzawionymi ze wzruszenia oczami i wyznawały jej na wizji miłość. Poetka dziękowała za okazane jej serce, nawet na chwilę nie tracąc kontroli nad swoimi emocjami. Napisała też kilka wierszy o tym, co to znaczy być dzisiaj bohaterem, kobietą lub czarnym człowiekiem w świecie rządzonym przez bladych. W „Vogue” Gorman występuje w drogich Diorach i Louis Vuittonach – taka konwencja, na co dzień nosi Nike, a na specjalne okazje ubiera ją Prada. Po amerykańsku optymistyczna i bezpośrednia, ale genu biznesmana jej brak. Odrzuciła propozycje reklam i kryptopromocji, chociaż mogła zarobić na nich w sumie 17 milionów dolarów. Kwota kosmiczna pewnie nawet dla Stephena Kinga, chyba że weźmiemy pod uwagę prawa do ekranizacji. W zarabianiu Amandzie przeszkadza ambicja: za czas jakiś planuje zostać prezydentką USA, Hilary Clinton i Michele Obama już udzieliły jej cichego poparcia. Ciekawe, przy którym etapie życia Amandy Gorman Tadeusz Różewicz jeszcze byłby w stanie się uśmiechać, a kiedy musiałby pójść i po polsku się znieczulić. Ameryka po Trumpie jest nie mniej dziwna niż przed, wciąż trudno się w niej zakochać, ale Europa wcale nie wydaje się bardziej cnotliwa. Zapraszam do nas poetkę, aktorkę, reżyserkę, modelkę i mamę – przed państwem Greta Bellamacina. Ma 30 lat, jest z Londynu, wydała o jeden tomik poezji więcej niż Amanda, a więc w sumie trzy i naprawdę tak się nazywa. W najnowszym zbiorze Tomorrow’s Woman Greta zabiera głos w sprawach ważnych dla świata: feminizm, macierzyństwo, Brexit. Na okładce zamieściła takie zdjęcie: autorka wystawia głowę przez okno pędzącego pociągu, wiatr psuje jej fryzurę. Straszące pasażerów PKP hasło „Nie wychylać się” od teraz będę rozumieć jako metaforę. W 2016 roku wraz z Robertem Montgomary, poetą, artystą konceptualnym oraz mężem, Greta założyła wydawnictwo New River Press. Zainspirowali się Virginią i Leonardem Woolf, obiecują zaspokoić „rosnące zapotrzebowanie na poezję w ciężkich czasach”. Cytaty z wierszy Bellamaciny zostały raz wyszyte na kaszmirach marki John Smedley, a następnie w kolekcji haute couture na jesień 2019 domu mody Valentino. Projektant marki zaprosił wtedy do współpracy więcej poetów, antologię napisanych specjalnie na tę okoliczność wierszy rozdał w prezencie gościom pokazu. Za moich czasów rozdawano perfumy, teraz poezję. Postęp? W dzienniku „Financial Times” Bellamacina mówi: „Najbardziej glamour jest dziś uprzejmość” oraz „Dla mnie poezja od zawsze jest pretekstem, by być szczerą jak również sposobem, by zmienić zdanie innych ludzi najszybciej jak się da, wykorzystując każdą dostępną platformę kontaktu”. Poetka jest bardzo aktywna na Instagramie, promuje wywiady, których udzieliła i sesje mody, w których wzięła udział, czasami ze swoimi dziećmi. W czerwcu była od stóp do głów w Chanel w brytyjskiej edycji „Harper’s Bazaar” oraz na otwarciu wystawy Alicja w Krainie Czarów w Victoria and Albert Museum w Londynie; wtedy ubrała ją Simone Rocha. W lipcu pojechała z mężem na ślub córki projektanta Jean-Charles de Castelbajac, miesiąc później dostała w prezencie od Florence Welch, wokalistki Florence and the Machine, sukienkę ze złotej koronki. Wyjątkowo nie podaje marki, czyli to może być vintage.

Instagram nikogo nie oszczędza. Garous Abdolmalekian, najsławniejszy współczesny poeta z Iranu, też ma tu swoje konto. Publikuje głównie fragmenty wierszy, ale nie ma zmiłuj, raz na 10 lirycznych postów musi przypomnieć, jak wygląda, jesienią z szalem omotanym wokół szyi, zimą w granatowym garniturze. Andrew McMillian urodził się 33 lata temu w South Yorkshire, wydał trzy tomiki wierszy, dostał sześć ważnych nagród literackich, wykłada na Uniwersytecie w Manchesterze. Wikipedii to wystarczy, Instagram żąda więcej, stąd posty z rzeźbienia klaty na siłowni oraz obecność we wszystkich instastories Patricii, osobistej mopsiczki poety. Książką 2019 roku w Niemczech była wciąż nieprzetłumaczona na polski powieść Sašy Stanišicia Herkunft. Na Instagramie autor udaje, że go nie ma, zamiast nazwiskiem posługuje się hasłem @howtowaitforalongtime, ale to lichy kamuflaż, w filmikach widać, że to Saša uprawia jogging w bardzo obcisłych czarnych gaciach. Podobnie jak Saša, Pajtim Statovci też tkwi korzeniami w byłej Jugosławii. Za trzecią powieść Bolla dostał najważniejszą nagrodę literacką w Finlandii. Chyba postanowił być bardziej nordycki, bo ma teraz blond włosy, ale nadal ubiera się jak gość z Południa: kapelusze, apaszki, rdzawoczerwona kurtka ze sztruksu, na jacht tęczowa czapeczka z daszkiem. Żeby powiedzieć Instagramowi „nie”, trzeba być naprawdę twardym zawodnikiem. Karl Ove Knausgård ma kilka kont, ale założonych bez jego zgody i wiedzy, fani mają prawo posługiwać się wizerunkiem idola. Pierwszy tom swojej monumentalnej niby-powieści / pseudoautobiografii Moja walka Karl Ove promował osobiście także w Polsce. Ponarzekał mi wtedy m.in. jakie to dziwne, że pisarz musi mieć twarz. Elena Ferrante i Thomas Pynchon wyczerpali limit na działających w konspiracji, reszta literatów musi być jawna. I kto to mówi, pomyślałem, przejeżdżając wzrokiem po wszystkich 190 cm Knausgårda. Gość w skórzanej kurtce i wąskich dżinsach. Po ziemi chodzi w bikerach, oficjalnych butach buntowników i gwiazd rocka, a potem się dziwi, że ludzie pytają, jakiej to marki. Nie mniej kontrowersyjny od Knausgårda Michele Houllebecq reprezentuje skrajnie odmienny typ urody, ale swój styl ma i dopieszcza. Gdy firma Camel Legend wycofała ze sprzedaży jego ulubiony model parki, zaprotestował w kilku wywiadach i jednej powieści, chyba tej najbardziej dołującej. Gdzie na tej skali jest miejsce Tadeusza Różewicza, wolę nie zgadywać, jeszcze nie teraz. W styczniu 2014 roku miesięcznik „Vanity Fair”, cierpiący na kryzys tożsamości nie mniej niż „Vogue”, opublikował listę 10 najlepiej ubranych literatów, osobno panów, potem pań. W sekcji męskiej: Martin Amis, Jay McInerney, John le Carré, czyli górą Anglosasi, 9 na 10 białych. Z kobietami wyszło nieco zgrabniej, jest Zadie Smith, jest Jhumpa Lahiri, Donna Tartt i Alice Munro, ale ani jednej reprezentantki liryki. Dwa lata później miesięcznik „Town&Country” nie stawiał sobie żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o czas, miejsce oraz kaliber literatury. Wśród „15 najbardziej stylowych autorów” znalazło się miejsce i dla Jacqueline Susann, autorki szmirowatej Doliny Lalek, ale ubierającej się w domu mody Pucci, i dla Charlesa Baudelaire’a, przy nim napisano nawet, że wymyślił dandyzm. Oczywiście na żadnej liście najlepiej ubranych nie może zabraknąć Joan Di-

dion, która w 2015 roku wystąpiła w kampanii reklamowej domu mody Celiné. Przecież to nie jej wina, że pisze, a na marginesie dobrze wygląda. Alexander Rodchenko znał osobiście wszystkich poetów rosyjskiego rewolucji, a jednak najchętniej fotografował Włodzimierza Majakowskiego, wtedy już bez włosów, za to z kompletem nowych zębów. Na zdjęciach nowościami poeta się nie chwali, patrzy z byka. Pali robotnicze papierosy, za to jesionkę i garnitur ma burżuazyjne, w górnej kieszeni marynarki nosi dwa wieczne pióra i ostro zatemperowany ołówek, gotowość do pracy wzorowa. Amerykański artysta David Wojnarowicz dość długo myślał o sobie, że jest pisarzem, dopiero fotograf Peter Hujar uświadomił mu, że jest artystą multimedialnym. Z krótkich wakacji w Paryżu Wojnarowicz wrócił do Nowego Jorku z papierową maską młodego Arthura Rimbaud, w 1992 roku przykleił ją sobie do twarzy i zrobił obchód podejrzanych rewirów Manhattanu, tam, gdzie handluje się każdym towarem, zwłaszcza żywym i nielegalnym. Kiepski poeta pewnie by tam nie dotarł, ale Rimbaud był wielki, zasłużył sobie. Wojnarowicz wciągnął go do swojego świata jak starego sojusznika. Rimbaud wciąż jest aktywny na Instagramie, pokazuje tam wyłącznie piękną, młodą twarz. Na jednym z kont śledzi go 905 osób, na bardziej kolorowym 694. W pierwszych sekundach filmu dokumentalnego, który ma być z nim i o nim Tadeusz Różewicz mówi: „Moja twarz teraz jest mało ważna, panie operatorze”. Zaraz zacznie czytać swój wiersz Złote góry z 1955 roku, zamiast twarzy autora w tle wolałby zobaczyć księżyc. Potem wielokrotnie sprawdza, co pokazuje kamera: ten kadr podoba mu się, ten nie, ani przez chwilę nie wygląda na skrępowanego, jest sobą, wielkim poetą ze Europy Wschodniej. To trudny teren, pod każdym względem: geograficznym, historycznym, estetycznym. Nawet przed wojną ludzie pióra wyglądali tu inaczej, Skamandryci czy Przyboś, różnicy brak. Jedynie Gombrowicz miał potencjał i potrafił go nie zaprzepaścić, ale on zawsze był paniczykiem, na twarzy miał grymas człowieka więzionego w niewietrzonym pokoju, zostało mu tak, nawet gdy już na zawsze wyemigrował. Władza ludowa dość szybko pozwoliła Różewiczowi podróżować, najpierw do Pragi, Budapesztu i Berlina Wschodniego, potem dalej, także za żelazną kurtynę. Z Mongolii przywozi bratankowi buty typu saperki, ostatni krzyk mody, z ostatniego zjazdu związku literatów pamięta kolejkę po bigos w bufecie, sami smutni panowie w brzydkich spodniach. Na początku lat sześćdziesiątych jest po raz pierwszy we Włoszech, po powrocie pisze Et in Arcadia ego, które kończy tak: „Nie wstydzę się płakałem w tym kraju piękno dotknęło mnie […] Próbowałem wrócić do raju”. Czas przydzielił Różewiczowi rozdział między światową tragedią a globalną farsą. Nie musiał się promować, udzielać wywiadów, odbierać przed kamerami nagród i za nie dziękować, w każdym razie nie tyle i nie tak często, by mieć do siebie pretensje, że uległ. W jego życiorysie dominują słowa: napisał, wydał, opublikował, wyjechał, wrócił. Najmłodsi koledzy z tzw. branży dodatkowo (a w skrajnych przypadkach przede wszystkim), mogą się pochwalić sukcesami typowymi dla dojrzewającego kapitalizmu: wystąpili w reklamie i w reality show, pojawili się na okładce kolorowego pisma oraz byli ambasadorami sprzętu służącego do sprawnego pisania lub jeszcze sprawniejszego uciekania przed biedą.


15 str.

O P E R OW E W I A D O M OŚ C I L I T E R AC K I E

MODA

UBIERZ SIĘ JAK POETA fot. Jan Bortkiewicz

Jego styl był niezobowiązujący lub po prostu nie obowiązywał go styl. Moda w jakiś znaczący sposób nie przeszkadzała mu w ubieraniu się. W związku z tym dość trudno zakwalifikować poetę do jakiegoś jednoznacznego modowego nurtu. Jeśli jednak mielibyśmy to zrobić, to najpewniej byłby to klasyczna elegancja połączona z klasyczną nonszalancją. I na pewno w przypadku Tadeusza Różewicza nie chodziło o wyrażenie siebie strojem czy o przyznanie się do przynależności do subkultury. Przypuszczalnie ubieranie się miało na celu zasłonięcie kulturowo stabuizowanych części ciała i ogrzanie go, gdy było zimno.

2.

3. 1.

5.

4.

7.

3. 1. 2. 6.

5. 4.

fot. Zbigniew Kulik

6.

1. Old Spice Original, woda toaletowa, 100 ml, ok. 55 zł 2. Bawełniana koszula z krótkim rękawem, Christian Berg, Peek&Cloppenburg, 89,99 zł 3. Tadeusz Różewicz, Wybór poezji, wstęp i opracowanie Wojciech Skrendo, Biblioteka Narodowa, Wrocław 2019, 52 zł 4. Zielona wiatrówka, Zara, 199 zł 5. Okulary, rekwizyt do spektaklu Tosca w reż. B. Wysockiej (TWON, 7. 23.02.2019) 6. Kapelusz jeansowy, Calvin Klein Jeans, Peek&Cloppenburg, 199,99 zł Spodnie garniturowe, H&M, 129,99 zł

7.

1. Spodnie, Zara, 199 zł 2. Skarpety męskie PRL, własność stylisty 3. Notes „Halka”, butik. teatrwielki.pl, 15 zł, 4. Kurtka, Hugo Boss, Peek&Cloppenburg, 299,99 zł 5. Długopis, Zenith Metallic, ok. 10 zł 6. Teczka z czarnej skóry, Bazar na Kole 7. Okulary, własność stylisty. fot. Wojciech Duszenko


16 str.

ROZRYWKA KRZYŻÓWKA RÓŻEWICZOWSKA 2

1

3

4

5

4

6

8

7

9

10 15

11 13

12

15

14

17

16

18 16

19 22

21

23

5

24 2

25

27

26 29

28

17

30

31 31

32

36

35 38

37 11

42

41

45

43

9

48

52

51

42 10

46

47

50

49 1

53

56

55

54

57 18

58

14

60

59 61

62 3

64

63

40

39

44

12

65

67 66

68 71

34

33 7

20

13

69

70

72

71 72

73

74 6

75

8

76

HASŁO 1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

Poziomo

Pionowo

1. „Wstają o świcie / kupują mięso / owoce chleb”. 7. Poeta, którego czytał po niemiecku. O jego synu Auguście napisał wiersz. 10. Miasto na Podkarpaciu z XVII-wiecznym kirkutem. Wiersz o nim zamieścił w tomie Srebrny kłos. 11. Wybitny niemiecki tłumacz. 14. Nagroda literacka, którą w 2000 r. otrzymał za tom prozy Matka odchodzi. 16. Będąc tam, zwiedził z pewnością Hotel Lambert. 18. Malarz, którego spotkał „w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu”, a po śmierci umieścił „pod kloszem (…) biorąc pod uwagę jego naturalną skłonność do ucieczki do znikania do picia”. 21. Imię młodszego brata, z zawodu reżysera. 23. Pisał o swojej drodze z miasta rodzinnego „do…”, skądinąd caput mundi. 24. Imię XVII-wiecznego hiszpańskiego portrecisty, występującego gościnnie w wierszu, którego bohaterem jest malarz z „naturalną skłonnością do ucieczki”. 28. Jeden z dwóch Tadeuszów, do których przyklejono etykiety nihilistów. 30. Incipit Bramy: „Porzućcie wszelką nadzieję/ którzy tu wchodzicie” zaczerpnął od największego z wielkich, zmarłego 700 lat temu. 31. Przeżył w nim niemal połowę życia. 32. Poeta…, wiersz zadedykowany Czesławowi Miłoszowi. 33. Życzliwy mu poeta starszego pokolenia. Swój wybór jego wierszy wydał pod tytułem Kto jest ten dziwny Nieznajomy. 35. Miasto, w którym najdłużej mieszkał i zmarł. 37. Chociaż mieszkał przy Krupniczej, studiował na UJ i został nawet jego doktorem h.c., nie był… 39. Imię starszego syna. 41. Stworzona przez Stefana Żółkiewskiego pracownia, która zajmuje się twórczością pisarzy. 42. „(…) z głośników / mówi do niczego / o niczym”. 44. Klasyk polskiej prozy, znawca starożytnego Egiptu i Warszawy, uważnie czytany w latach młodości. 46. Był jej żołnierzem. 47. Ten, który wzniesiono latem 1961 r., runął jesienią 1989 r. Przez ten „który budowaliśmy razem / z dnia na dzień/ dorzucając słowo / do milczenia / (…) / przebić się nie możemy”. 48. To, które umieścił w Recyclingu, wypisał z Owidiusza. 49. Były trzy, przędły nić życia ludzkiego. 51. Miesięcznik, w którym chętnie drukował wiersze, a w latach sześćdziesiątych również zapiski: Margines, ale. 54. Opadły w jego opowiadaniu i opartym na nim filmie wyreżyserowanym przez brata. 57. Latem zabijał muchy gazetami, m. in. Trybuną… 58. Amerykański poeta odstawiony „do obozu karnego / 24 maja 1945 roku”, przesłuchany „przed sądem stanowym / dystryktu Columbia / (…) Z celi śmierci/ przeniesiony został/ do «Gorillakäfig»/ (…) siedział w klatce/ dla dzikich zwierząt”. 59. Imię żony. 61. „… kwiat albo imię umarłej dziewczyny”. 62 W posłowiu do wyboru swoich wierszy z lat 1944-1994 pisał, że „wiersz jest zjawiskiem częstym,… jest zjawiskiem bardzo rzadkim”. 63. W jego sztuce jest białe. 66. Pseudonim w konspiracji.68. „Jak na prawnika nasz syn nie jest zbyt wymowny, wprawdzie dwa razy otworzył usta, ale wypowiedział tylko jedno słowo… krótkie, ale dla niego najważniejsze na całym świecie: ja”. Bohater sztuki wydanej w 1982 r. nosi imię najważniejszego dla T.R. pisarza, który żył i tworzył w Pradze. 69. Tytuł wydanego w 1947 r. pierwszego tomu wierszy. 71. Reżyser filmowy i teatralny, który sztuki T.R. reżyserował w Teatrze Starym, Teatrze Narodowym i Teatrze Telewizji. 72. Ogłaszając 2021 Rokiem Tadeusza Różewicza, Rzeczpospolita złożyła mu… 73. Bliskie obecnemu papieżowi miasto, którego „krajobraz różowiejący (…) niosłem (…) do mojego/ miasta/ nie doniosłem”. 74. Miasto, w którym „w pierwszych dniach/czerwca roku 1768 / (…) Winckelmann zamieszkał/ w gospodzie w pokoju nr 10 / (dwa okna wychodzące na port”, a 7 czerwca został zamordowany. 75. Paryski maj 1968 r. spędził w oku cyklonu, gdyż mieszkał nieopodal teatru, w którym wiele lat później święcił triumfy Krzysztof Warlikowski. 76. Wyjątkowe miejsce w Rzymie, w którym według niepotwierdzonych informacji przechowywano „200 milionów franków szwajcarskich / głównie w złotych monetach/ zrabowanych przez faszystów/ chorwackich w czasie drugiej/ wojny światowej”.

2. Zespół Filmowy, którego kierownikiem był również jego brat. 3. „Nie lubi pan rodzinnego…”. 4. Chował w nim okulary. 5. Najgenialniejszy Toskańczyk i nie tylko. T.R. napisał wiersz o jego uśmiechu. 6. Z jej powodu miał w Krynicy „40 stopni gorączki”, a „wiersz / krążył po pokoju / wpadł do filiżanki / i rozpuścił się jak aspiryna”. 8. Zaangażowany, ale jawnie prześmiewczy wiersz z 1952 r.: „Kapitalistów dławię słowem/ siedząc przy biurku/ Imperialistów walę w głowę/ siedząc przy biurku”. W tytule jeden z polskich symboli w liczbie pojedynczej, w krzyżówce – w liczbie mnogiej. 9. … leśne: wydany w 1944 r. na powielaczu konspiracyjny tom wierszy, prozy poetyckiej, humoresek.12. Stały element wyposażenia gabinetu stomatologicznego, czytelnikowi T.R. kojarzący się również z wielkim malarzem. 13. Julian Tuwim pytał: „Ale, na miłość Boską, co Pan tam robi…?”. Spędził tam prawie dwadzieścia (1950-1968) lat. 15 Półwysep kojarzący się Polakom również z sonetami. 17. W 1997 r. słuchowisko wg jego sztuki reprezentowało Polskie… na Prix Italia w Rawennie. 19. Bohaterem tej sztuki „jest człowiek bez określonego dokładniej wieku, zajęcia, wyglądu”. 20. Imię mickiewiczowskie i związanego z teatrem T.R. wybitnego reżysera. 22. Film brata z Zygmuntem Hübnerem w roli głównej. 25. Druga postać sztuki z 1960 r. po trzydziestu latach. W prologu nowej wersji Bohater oświadcza: „…dziś nieodwołalnie/ postanowiłem/ że od jutra się zmienię”. W tytule pojawia się nowe słowo. 26. Bohater sztuki wydanej w 1960 r. wyszedł po papierosy, ale nie było go w domu… lat. 27. Imię młodszego syna. 29. Kraj bratanków, z którego w 1950 r. pisał reportaże. 31. Tytuł sztuki wydanej w 1982 r. 34. Konspiracyjny pseudonim żony. 36. Groźny ptak, o którym przypomina bliski T.R. staropolski poeta. 38. Z pewnością już przed studiami historii sztuki dużo wiedział o Wenus z… 40. Na powierzchni poematu i w… 42. Wieloletni przyjaciel, malarz, którego obrazy znajdują się na tej wystawie. 43. Po wojnie poznał artystów krakowskiej awangardy. Odwiedzał m.in. pracownię wybitnej rzeźbiarki, malarki, scenografki. 45. Natychmiast po otrzymaniu wiadomości ze Sztokholmu Wisława Szymborska napisała dwa listy – do T.R. i do Zbigniewa Herberta – w których żałowała, że Nagrody Nobla nie odbiorą we troje. Obaj adresaci – T.R. niezwłocznie, Herbert nieco później – grzecznie odpisali. Herbertowski pan Cogito przywiązywał wielką wagę do kwestii… 50. Nauka, którą uprawia profesor, „zdaje się uczeń Husserla”, występujący w opowiadaniu Nowa szkoła … i w filmie brata. 52. Sztuka z 1979 r., którą pierwszy wystawił w Teatrze na Woli Tadeusz Łomnicki, a drugi w Teatrze Telewizji Kazimierz Kutz. Pierwsza inscenizacja wywołała wściekłość moczarowców, druga – dwie interpelacje poselskie. 53. Słowo, które czasem trzeba powiedzieć. 55. Zawsze… 56. Imię starszego brata, zamordowanego przez Niemców w listopadzie 1944 r. 60. Ukochany pisarz pokolenia Kolumbów, którego nocami przy latarce czytał ze starszym bratem. 64. Dekoracje, wśród których umarł „«bohater» (…), znaleziony przez dozorcę termów Caracalli”. 65. Zwoływała je i rządząca PZPR i ZLP. W styczniu 1949 r. literaci zebrali się w Szczecinie. T.R. tam nie pojechał. Zapytał Tadeusza Borowskiego: „jak Ci się udał (…) w Szczecinie?”. Borowski został na nim potępiony. 67. Ważne dla inscenizatora, malarza, pisarza. 70. Przyjaciel, wybitny krytyk i historyk literatury, autor Życia na niby. 71. W 1945 r. ujawnił się przed nią jako żołnierz podziemia (skrót). 72. Pisarz z Nowolipia, z którym się przyjaźnił.

Autor: Leszek Kazana


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.