Zwrot 03/2009

Page 1

(…i pierwsze marcowe koty za płoty)

zima na stokach…

2009

3


ilustrowana kronika Miesiąca kLuty 2009 6

Do Domu Kultury zaprosiło na bal MK PZKO Lutynia Dolna. Do tańca grał zespół Dora Band.

6 7

W DPŻW na Kościelcu odbył się Bal PZKO zorganizowany przez MK PZKO Stanisławice.

W Mostach k. Jabłonkowa odbył się po raz 38. Zjazd Gwiaździsty, impreza sportowa dla uczniów PSP. Wzięło w niej udział 422 dzieci z 24 szkół. W łącznej klasyfikacji zwyciężyła szkoła z Jabłonkowa, drugie miejsce zajęła PSP z Bystrzycy, trzecie z Trzyńca IQ

 marek suchý

7 6

7

Na balu Weteranik 2009 bawiono się na Strzelnicy w Cz.Cieszynie. Gwoździem programu był Przemek Branny, zatańczył ZPiT Olza, do tańca grał DJ Jan Młynek, w Jazzklubie wystąpiły Glayzy.

Na Tradycyjny Bal Śląski do ośrodka kultury Strzelnica w Cz.Cieszynie zaprosiło MK PZKO Mistrzowice. Zatańczył zespół Suszanie, do tańca grał zespół Smolaři i kapela Olza.

14

W Domu PZKO w Hawierzowie Błędowicach bawiono się na 81. Babskim Balu. W programie znalazł się występ zespołu To My, taniec „chłopów”, wybór Lwa Salonu, do tańca grali: grupa Mr.Baby, kapela Kamraci i DJ Bartnicki.

14 15

Turyści PTTS Beskid Śląski pojechali na zimową wycieczkę w Jesioniki.

Chór mieszany Harfa i zespół Singer Forum wypełniły program kulturalny uzupełniający zebranie sprawozdawcze MK PZKO Cz. Cieszyn Centrum.

16

Program wzajemnej współpracy omawiano podczas spotkania przedstawicieli Kongresu Polaków i PZKO z władzami starostwa powiatowego w Cieszynie.

18

Scena Bajka Teatru Cieszyńskiego w Cz. Cieszynie zaprosiła na premierę sztuki Ľubomíra Feldeka „Botafogo” w reżyserii Wandy Michałek.

 marek suchý

Wielki Bal X-lecia z okazji jubileuszu Polskiego Towarzystwa Artystycznego „Ars Musica” oraz 10-lecia chóru Canticum Novum i 20-lecia Kapeli Gorolskiej Zorómbek odbył się w DK Trisia w Trzyńcu. Bal poprzedzał koncert galowy. Konferansjerem był Jakub Tomoszek, do tańca grała kapela Oldrzychowice, Folk Session i DJ BartnickiS

W Domu PZKO w Jabłonkowie miał miejsce Bal Jubileuszowy z okazji 25-lecia jabłonkowskiej kapeli Nowina (kier. Piotr Byrtus) i 10-lecia kapeli Lipka (kier. Krystyna Mruzek), których założycielką jest Krystyna Mruzek. Jubilaci zaprezentowali się podczas inauguracji balu.

14

6

W siedzibie Biblioteki Regionalnej w Karwinie Frysztacie odbyła się, zorganizowana przez Stowarzyszenie Przyjaciół Polskiej Książki, promocja czesko-polskiego wydania książki godek śląskich Józefa Ondrusza „Zde se žije bezstarostně – Tu się żyje bez starości”.

6

Tradycyjny Bal w restauracji na Brandysie zorganizowało MK PZKO Cz. Cieszyn Osiedle. Do tańca grał zespół My Moment.

7 13

Na wspólnym balu bawili się członkowie MK PZKO Kocobędz i Kocobędz Ligota.

W ramach Międzygeneracyjnego Uniwersytetu Regionalnego ZG PZKO odbył się w Cz. Cieszynie wykład eurodeputowanego dra Jana Olbrychta na temat „Regionalizm Unii Europejskiej podstawą wspierania społeczności polskiej na Zaolziu w Euroregionie Śląsk Cieszyński”.

18

W Domu Książki Librex odbyła się ostrawska promocja książki Józefa Ondrusza„Zde se žije bezstarostně – Tu się żyje bez starości”.

19

W karwińskiej filii Gimnazjum Polskiego w Cz. Cieszynie, spadkobierczyni Polskiego Gimnazjum Realnego im. Juliusza Słowackiego, zainaugurowano Rok Słowackiego. W uroczystości wzięła udział Kawiarenka Literacka LO im. J. Słowackiego z Chorzowa.


ilustrowana kronika Miesiąca kLuty 2009 20

Na Tradycyjnym Balu Ostatkowym w Domu PZKO w Gródku, zorganizowanym przez MK PZKO, wystąpili tancerze zespołu Elan, grał p. Stebel.

21

W olbrachcickim Domu PZKO bawiono się na Balu Ostatkowym, zorganizowanym przez MK PZKO. Do tańca grał Władysław Folwarczny.

21 21 21

MK PZKO w Wędryni zorganizowało Wędryńskie Ostatki. W Orłowej Lutyni bawiono się na Balu Ostatkowym MK PZKO.

W Domu PZKO w Stonawie odbyły się zorganizowane przez MK PZKO Stonawskie Ostatki. Wystąpił ZPiT Suszanie, do tańca grał zespół Sonata.

21 21

Potańcówka zakończyła walne zebranie MK PZKO w Piotrowicach.

Bal Ostatkowy w Domu PZKO zorganizowało MK PZKO Milików Pasieki wraz z PSP z Koszarzysk. Zatańczył zespół Bystrzyca, do tańca grał Jan Młynek.

21

MK PZKO Trzyniec Osiedle zaprosił do Domu PZKO na Tarasie na tradycyjną Śledziówkę.

21

Zespół Forum z Olbrachcic przygrywał do tańca w Domu PZKO w Wierzniowicach podczas Balu Reprezentacyjnego MK PZKO.

22

Tradycyjne Ostatki zorganizowało MK PZKO w Karwinie Frysztacie.

24

Komisja Rozwoju Regionalnego Parlamentu Europejskiego wzięła udział wraz z przedstawicielami Euroregionu Śląsk Cieszyński i władz Cz. Cieszyna i Cieszyna w inauguracji wspólnego projektu Euroregionu i obu Cieszynów „Ogród dwóch brzegów”. Na Moście Przyjaźni odsłonięto tablicę informującą o projekcie.

26

Spotkanie ostatkowe z pogadanką o Nowej Zelandii połączyło MK PZKO Trzyniec I Stare Miasto z zebraniem sprawozdawczym.

27

O wspólnej historii Polaków i Czechów na Śląsku Cieszyńskim mówił w prelekcji „Albo bratem, albo katem” w klubie SMP Dziupla w Cz. Cieszynie Józef SzymeczekS

21

Kluby Kobiet i Seniora MK PZKO Cierlicko i Stanisłowice zaprosiły do DPŻW na Kościelcu na Babskie Ostatki.

21

Chór mieszany Dźwięk zorganizował w Domu PZKO w Karwinie Raju 26. Tradycyjne Ostatki, czyli Pochowani Basy.

21 21

W Domu PZKO w Nydku odbył się Bal Ostatkowy MK PZKO.

21

Biały Rajd na Kamienitym zorganizował dla uczniów PSP trzyniecki Klub Kultury.

 marian siedlaczek

Na Ostatkowym Balu Papuciowym bawili się w swoim Domu PZKO jabłonkowscy pezetkaowcy. W programie był konkurs o najpiękniejsze papucie, występ zespołu tanecznego, grał zespół Daniela Dronga.

23

Członkowie Harcerskiego Kręgu Seniora Zaolzie wzięli udział w spotkaniu z okazji Dnia Myśli Braterskiej w Cieszynie.

27

Bal Ostatkowy zorganizowało w swojej świetlicy MK PZKO Karwina Sowiniec. Do tańca grał Nogol Band.

28

MK PZKO w Wędryni zaprosiło do Czytelni na premierę przedstawienia teatralnego „Królowa nocy na kamiennej pustyni”Q

28

MK PZKO Sucha Górna zaprosiło do Domu Robotniczego i Domu PZKO na Świniobicie. W swoim nowym programie zaprezentował się Zespół Kabaretowy.

28  marek czech

Bal Papuciowy zorganizowany został przez MK PZKO Hawierzów Sucha w świetlicy Koła.

28

W Ostrawie odbył się comiesięczny plener Zaolziańskiego Towarzystwa Foto­ gra­ficznego.


prawda maila

@

Mówi się, że wprowadzenie poczty elektronicznej zubożyło stosunki międzyludzkie, sprowadzając je do nic nieznaczącej wymiany bezosobowych komunikatów. Pewnie jest w tym wiele prawdy, zdarza

się jednak – a skrzynka „Zwrotu”, przekonujemy się raz po raz, jest tego jakimś dowodem – że wśród zaproszeń, pozdrowień, zapytań trafi się coś większego kalibru. Jakieś westchnienie, okrzyk, uśmiech, a bywa, że i całkiem odkrywcza próba skomentowania jakiegoś wydarzenia czy przeżycia. Postanowiliśmy publikować te mailowe, na szybko formułowane myśli. Wydaje nam się bowiem, że niekiedy jest w nich zawarty większy ładunek prawdy o nas i o naszym świecie, niż we wszystkich rubrykach w pocie czoła projektowanego numeru. Autorom zapewniamy anonimowość, gwarantujemy też, że wersję przeznaczoną do druku będziemy z nimi konsultować.

Arena dobra na smutki Poza tym wszystkim, co już, jak się zdaje, trzeba nam będzie spisać na straty, martwi mnie jeszcze jedno: koniec naszego dziennikarskiego środowiska zawodowego. I pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu było ono niemal monolitem (przynajmniej tak się jawiło). Podczas ostatniego „garden party” nie czułem się zbyt dobrze. Panowało jakieś dziwne napięcie, które – jak mi się zdawało – wszyscy starali się rozładowywać opowiadaniem dowcipów. A może jestem przewrażliwiony?… W każdym razie czuję się tak, jakbym zawisł w próżni. Nie ma z kim szczerze pogadać, komu się pożalić czy po prostu przekląć – jak dawniej – wspólnego wroga. Wczoraj się odprężyłem. Mało: przekonałem się, na czym polega jedność dusz i serc. Dałem się uprowadzić zięciowi na… hokej do Trzyńca i do tej pory jestem oszołomiony tą imprezą. Jak cztery tysiące gardeł rykło, to Werk Arena zadrżała w posadach, gracze zaś – choć gonili resztkami sił – musieli wygrać. A co działo się po meczu, przechodzi wszelkie wyobrażenia. Ludzie (Czesi gadający różnymi gwarami, dziesiątki kibiców z Polski 4

z założonymi koszulkami w barwach Trzyńca…) obejmowali się, ściskali, krzyczeli, śpiewali jakieś ich hymny klubowe. Po prostu: demonstracja jedności klubowej ponad innymi podziałami. A może przejaw tożsamości Zaolzia? Żeby było jeszcze ciekawiej – poprzedniego dnia, w trakcie pierwszego meczu Trzyńca z Pilznem, uhonorowano w arenie niejakiego Edę Matuszka z okazji jego 80. urodzin. Był działaczem KS Trzyniec, spikerem boiskowym, a także współpracownikiem rubryki sportowej „Głosu Ludu”. I co mu tych kilka tysięcy gardeł zaśpiewało? STO LAT! Otoczka tego widowiska (choć sam aspekt sportowy też mi zaimponował) spowodowała, że odtąd bez opierania się będę pozwalał się zapraszać na kolejne mecze. Zawsze byłem zwolennikiem założenia (reaktywowania) polskiego klubu piłkarskiego, który by – jak sądziłem – skupił wokół siebie (jak Polonia, Lechia itd.) Polaków, którzy niekoniecznie lubią chodzić do chóru czy tańczyć oberki lub inne owięzioki. Ale nie zostałem zrozumiany. Jeśli więc się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. „stary” dziennikarz

miesięcznik regionalny nr ewidencyjny MK ČR E 389 IČO 442771 Rok LX, nr 712 Wydawca: Polski Związek Kulturalno-Oświatowy w Republice Czeskiej przy wsparciu finansowym Ministerstwa Kultury Republiki Czeskiej oraz Senatu Rzeczpospolitej Polskiej, za pośrednictwem Fundacji Pomocy Polakom na Wschodzie Redakcja: Kazimierz Kaszper redaktor naczelny kkaszper@zwrot.cz Czesława Rudnik redaktor redakcja@zwrot.cz Anna Ludwin sekretariat info@zwrot.cz Rada Redakcyjna: Wanda Cejnar, Ewa Gołębiowska, Ireneusz Hyrnik, Kazimierz Jaworski, Daniel Kadłubiec, Danuta Koenig, Bronisław Ondraszek, Władysław Owczarzy, Zygmunt Rakowski, Kinga Iwanek-Riess, Wojciech Riess, Jan Ryłko, Otylia Toboła, Mariusz Wałach Adres redakcji: ul. Strzelnicza 28, P. O. BOX 97 737 01 Český Těšín (Czeski Cieszyn) tel. i faks: 558 711 582 www.zwrot.cz Redakcja obrazu i skład: Marian Siedlaczek foto@zwrot.cz Druk: FINIDR, sp. z o. o. Czeski Cieszyn Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów, zmiany tytułów, nie zwraca materiałów niezamówionych. Cena prenumeraty rocznej 360 Kc, do uiszczenia przekazem pocztowym lub bezpośrednio w redakcji. Wysyłka pocztowa na podstawie umowy nr 701 001/02 z Przedsiębiorstwem Państwowym POCZTA CZESKA, oddział Morawy Północne. Cena egzemplarza 30 Kc Numer zamknięto 10. 3.  2009 Zdjęcie na stronie tytułowej Michał Walach ISSN 0139-6277

3

2009


W

2

beskidy pod śniegiem

polecane ośrodki narciarskie białe szaleństwo

3

4

reportaż usłyszeć ciszę

6

skrzydła młodości gdzie szukać idoli?

10

peryskop

11 11

ponadczasowy dokument pytania z podpowiedzią

Wyspy kanaryjskie – tam właśnie wybrała się  grupka młodych Zaolziaków. Swoimi wrażeniami dzielą się z Olgą Gorgol – na str. 6.

horyzonty

W

kryzys: europa • ekologia 12 technologie

• kryzys: usa 13

rozmowa zwrotu magdalena frydrych

14

historie ze smakiem cukier

16

wydarzenia

 marian siedlaczek

pójdź pod dzwon 17

ślubnie chlubnie…

18 21

w pośpiechu do… szczęścia szczęście nie było im dane

szlakiem kół pzko gródek

22

inspiracje malarstwo • kinematografia 26 społeczeństwo • religia muzealnictwo 27

historia opisanie trzyńca

28

salon instytutu sztuki uś okładka biblii

30

ztf przedstawia marek suchý

32

polonijne okno na świat szkoła polsko-mołdawska 34

szkatułka

 maciej kurtycz

raport zima na stokach

śród wysp archipelagu jest kilka cieszących się ogromnym wzięciem turystów. Wiele osób odpoczywa na Teneryfie, największej i najbardziej zielonej wyspie, na Gran Canarii o najbardziej zróżnicowanym klimacie i różnorodnej florze i faunie, na słynącej z winorośli Lanzarote. Zaolziacy wybrali Fuerteventurę, drugą co do wielkości wyspę archipelagu, leżącą najbliżej kontynentu afrykańskiego, Maroka i należącej do niego Sahary Zachodniej. I najbardziej przypominającą pustynię.

idz siedzi przed przedstawieniem na widowni, wszystko jest przygotowane i on oczekuje, co będzie się działo. I nagle po scenie przejdzie ktoś w zabłoconych butach. Czar wtedy pryska. Chociażby aktorzy starali się z całych sił, nie uda im się tej przestrzeni ożywić. Scena musi być w pewien sposób nietykalna. Już z tego przykładu widać, jak ważne jest, by zachować teatrowi jego tajemnicę.

magdalena frydrych – pochodząca z Lesznej 

Dolnej autorka sztuk teatralnych opowiada o swoim życiu w teatrze – na str. 14.

Ś

lub to moment, od którego zaczynają wspólną drogę. Tymczasem dla Kasi i jej męża był to początek rozstania. Zaraz po ślubie Adil wyjechał do Turcji, gdzie czekał na decyzję naszych urzędników w sprawie stałego zameldowania. Rozłąka trwała ponad trzy miesiące. Na domiar złego Stambuł nawiedziło wtedy ogromne trzęsienie ziemi. Wszystkie linie telefoniczne zostały zerwane. – Nie wiedziałam w ogóle, co się z nim dzieje. Zdecydowałam się na wyjazd do Turcji.

 marian siedlaczek

spis tre´ sci

halina sikora-szczotka odwiedziła rodzinę 

Katarzyny i Adila Şafaków w Bystrzycy.– na str. 18.

karol tomiczek • józef kaszper 35

zodiakola

cieszyńskie panoptikum historia zaklęta w pieniądzu

36

aneks jan kubisz

38 41

henryk jasiczek

recenzje o dwóch takich, co udawali jednego 42 dialogi dachowe 43 oda do radości 44

prawda maila arena dobra na smutki 48

konkurs • krzyżówka

w salonie sztuki rozpoczynamy prezentację 

prac studentów i absolwentów jedynej cieszyńskiej uczelni artystycznej – Instytutu Sztuki Uniwersytetu Śląskiego. Na pierwszy ogień idą studenci I roku Pracowni Projektowania Graficznego – na str. 30.

© ola sikora

półka z książkami 45


słowo preze sa

 robert wałaski

Beskidy pod śniegiem

T

egoroczna zima przejdzie zapewne do historii jako jedna z najbardziej uciążliwych dla mieszkańców i najwspanialszych dla narciarzy. Śnieg pojawił się już pod koniec ub. roku, ale w styczniu zszedł. Ponownie zawitał w lutym, tym razem jednak w ilościach, które przeszły najśmielsze oczekiwania tak pesymistów, jak optymistów. Pierwsi to zwykli zjadacze codziennego chleba, którzy w drodze do pracy, na zakupy czy do szkoły musieli brodzić w wysokich zaspach bądź ślizgać się na źle utrzymywanych chodnikach. Drudzy to wczasowicze i miłośnicy sportów zimowych, przed którymi otwarła się bajeczna przestrzeń zabawy i wypoczynku w cudownej scenerii beskidzkich gór. Szczególnie udany pod tym względem okazał się już Sylwester. Wszystkie miejsca w ośrodkach noclegowych w Beskidach zostały wykupione z wyprzedzeniem, a na te, na które jeszcze w październiku czy listopadzie nie było amatorów, skusili się w ostatniej chwili miłośnicy kulturalnej zabawy. O spędzeniu magicznej nocy w mosteckim hotelu Groń, dysponującym zaledwie 49 miejscami, już od września nie było co marzyć. Mimo to wczasowicze skuszeni atrakcyjną ofertą koncertu transwestytów i zespołu specjalizującego

6

C i e k aw o s t k i Pierwszepisemnewzmian-

ki o nartach zawierają średniowieczne pieśni i legendy skandynawskie. Narty służyły wtedy ludom północy do celów komunikacyjnych, myślistwa i techniki wojennej.

Narciarze posiłkowali się początkowo tylko jednym kijem. Pierwsza wzmianka o użyciu dwóch kijów pochodzi dopiero z 1713 r. Za kolebkę narciarstwa uważa się Norwegię, gdzie w 1843 r. rozegrano pierwszy bieg narciarski na dystansie 5 km. W 1850 r. w Telemarku zaczęto

uprawiać biegi w formie slalomu i zjazdu oraz skoki przez stopień.

Pierwszy konkurs skoków został zorganizowany w 1868 r. w Christiani.

Pierwszy kurs narciarski, któ-

ry zapoczątkował turystykę górską w Bes­kidach, zorganizowano w 1913 r. na Ropiczce.

się w tańcach latynoamerykańskich stawili się tu w liczbie 150 osób. – Większość nie korzystała z noclegu – mówi recepcjonistka Pavla Kantorowa. – Po obejrzeniu programu, wypiciu szampana i wypróbowaniu noworocznego slalomu wyjechała do domu. Warto dodać, że dzięki dobremu zaopatrzeniu w armatki śnieżne mostecki ośrodek jest w znacznym stopniu uniezależniony od kaprysów pogody. Zaolziańska część Beskidów zaroiła się narciarzami zwłaszcza w lutym, kiedy pokrywa śnieżna sięgała tu niekiedy nawet 2 m (ostatecznie ustabilizowała się na pozimie ok. 60-80 cm). Zmierzali oni oprócz Mostów k. Jabłonkowa w kierunku Łomnej Dolnej, gdzie długość trasy zjazdowej wynosi 860 m a różnica poziomów sięga 185 m. Dobrymi warunkami kusił ich również działający od dwóch sezonów ośrodek w Bukowcu, tradycyjnie też ośrodek na Jaworowym. Ten ostatni jednak z uwagi na ciągłe zmiany właściciela i opóźniające się w związku z tym prace modernizacyjne wyraźnie stracił na atrakcyjności. W sumie tegoroczny sezon narciarski wszystkie ośrodki oceniają jako bardzo udany. Również dlatego, że trwał wyjątkowo długo. Świetne warunki narciarskie panowały w górach jeszcze na początku marca. 3

2009


zima na stokach

Polecane ośrodki narciarskie (wybór)

Stożek Ośrodek Narciarski Stożek mieści się na północno-wschodnim zboczu Wielkiego Stożka, przez który przebiega polsko-czeska linia graniczna. Urozmaicone trasy narciarskie dają możliwość wyżycia sportowego tak narciarzom zaawansowanym, jak i początkującym. Do dyspozycji narciarzy są 3 trasy o różnym stopniu trudności, oświetlone, w razie potrzeby sztucznie naśnieżane. Trasa czerwona ma długość 0,8 km, czarna 1,1 km, niebieska 1,6 km. Snowboardzistom służy bezpłatny snowpark z railami oraz skoczniami. Odcinek slalom gigant posiada elektroniczny samoobsługowy pomiar czasu. Turyści mogą korzystać z wyciągów krzesełkowych, w tym dwuosobowego, i wyciągów talerzykowych. Na miejscu są usługi w postaci serwisu narciarskiego. Prowadzone są szkoły narciarskie.

Mosty k. Jabłonkowa Ośrodek narciarski leży u podnóża Girowej, niedaleko słowackich granic. Jego bogata oferta, przeznaczona nie tylko dla miłośników sportów zimowych, aktualna jest przez cały rok. Zimą do dyspozycji narciarzy są 3 trasy zjazdowe o łącznej długości 2,1 km, sztucznie dośnieżane, z pełnym oświetleniem, 45 km tras biegowych, snowpark i całoroczna trasa bobslejowa. Narciarze mogą skorzystać z 4 wyciągów. Jest wypożyczalnia sprzętu narciarskiego i markowy serwis narciarski. Wśród oferowanych usług znajduje się również dziecięca szkółka narciarska.

Pustewny

Centrum Sportów Zimowych Pustevny leży niedaleko szczytu Radhošť, 6 km od miasta Frenštát pod Radhoštěm. Posiada bardzo dobre warunki do uprawiania wszystkich sportów zimowych. Trasy narciarskie w jego okolicy nadają się nie tylko dla wytrawnych narciarzy, ale i dla początkujących amatorów zjeżdżania. Trasy zjazdowe, sztucznie dośnieżane i oświetlone, o łącznej długości 8,5 km, podzielone zostały na łatwe, średnio trudne i trudne. Do dyspozycji jest 44 km tras biegowych i snowpark. Oprócz 10 wyciągów narciarskich działa dwuosobowa kolejka krzesełkowa i skibus. Oferta obejmuje także wypożyczalnię sprzętu narciarskiego i serwis narciarski. Prowadzona jest szkółka narciarska. 3

2009

7


Białe sza P

onad sto lat temu, pod koniec XIX w., wystarczyło mieć dwie deski tej samej długości, sporo odwagi lub brak wyobraźni i można było spokojnie szusować po zaśnieżonym stoku w Beskidach. W XXI w. narciarstwo urosło do rangi prawdziwej sztuki, a dla firm sportowych stało się świetnym i stabilnym źródłem dochodu. W przypadku, że w naszych Beskidach zabraknie śniegu, spokojnie można wybrać się do Alp lub słowackich Tatr, z tą jednakże różnicą, że w austriackich i włoskich Alpach ceny usług dla miłośników białego szaleństwa są niższe, aniżeli w sąsiedniej Słowacji. To też jeden z paradoksów ostatnich lat. Najważniejsze jednak, by dobrze wybrać ekwipunek do jazdy. Są tacy, co kochają biegówki, inni z kolei wolą poszaleć na nartach zjazdowych. Bez odpowiedniego wyposażenia i dobrego sprzętu zabawa w górach może zamienić się w istny koszmar i psychiczną mękę. Będziemy zazdrościć innym, że wybrali lepiej od nas i że ich narty same jadą, a my stoimy w miejscu. Warto więc dokładnie się zastanowić, na jakim poziomie i gdzie zamierzamy szusować. I koniecznie zapytać o radę fachowca, który umiejętnie pokieruje naszą podświadomością i na pewno wybierze najlepszy (i najdroższy) sprzęt.

Narciarstwo klasyczne

Pod pojęciem narciarstwa klasycznego rozumiemy m.in. biegi narciarskie. Warto podkreślić, że chodzi o dyscyplinę znakomicie poprawiającą kondycję i zapewniającą równomierną pracę wszystkich mięśni. Biegając na nartach, wypoczywamy aktywnie na łonie przyrody. Ogromną zaletą biegówek jest to, że można z nich korzystać praktycznie wszędzie, także tam, gdzie nie ma wyciągów narciarskich ani stromych stoków. Jedyny warunek to odpowiednie trasy przystosowane do biegania – no i śnieg. Narty biegowe robią ostatnio sporą furorę także u nas. Po lutowych mistrzostwach świata w Libercu na trasach biegowych z pewnością pojawią się nowi adepci tego sportu. Po jaki typ biegówek powinien sięgnąć początkujący narciarz klasyczny? W pierwszym rzędzie należy pamiętać o tym, że na biegówkach niekoniecznie musimy biegać. To narty przeznaczone także do pieszych wędrówek, zwłaszcza dla osób, które na nartach biegowych stawiają pierwsze kroki. Dla amatorów najidealniejszy wariant to narty z łuską, czyli ze specjalnymi wgłębieniami w ślizgu, dzięki którym narciarz nie osuwa się w tył, podchodząc na niewielkie

Najstarsza narta pochodząca z Grenlandii. Została wykonana ok. 1010 r. n. e.

8

3

2009


ireneusza hyrnika

aleństwo wzniesienia. Popularne były kilka lat temu, obecnie jednak trudno je w sklepach zdobyć. – Także amatorzy wolą smarować narty, łuski za bardzo zwalniały jazdę – uważa Władysław Martynek, trener biegaczy w klubie SKI Mosty. W górach i na nieprzetartych szlakach polecane są tzw. śladówki, czyli narty o szerszym profilu, z łuską pod większą częścią ślizgu. Warto też zaopatrzyć się w trwałe wiązania. Początkujący narciarze powinni ponadto unikać nart przeznaczonych dla zawodowców. Są wąskie i dla amatorów praktycznie nieprzydatne. – Na wąskie narty możemy sobie pozwolić tylko na dobrze przygotowanych trasach biegowych. Nie ukrywam, że cieszę się z tego, że w naszych Beskidach dobrych tras biegowych jest z roku na rok coraz więcej – mówi W. Martynek. Dodajmy, że do biegania stylem klasycznym należy wybrać narty dłuższe, jeżeli zaś preferujemy tzw. styl łyżwowy, powinniśmy mieć narty krótsze (ale dłuższe kijki, aniżeli do biegania stylem klasycznym).

Narciarstwo alpejskie

Od kilku sezonów pierwsze skrzypce na stokach grają narty carvingowe. Nazwa wywodzi się od angielskiego to carve, czyli ciąć. Chodzi naturalnie o wycinanie skrętów na śniegu na krawędziach nart. – Narty carvingowe są łatwiejsze w obsłudze, szybciej

dostosują się też do umiejętności narciarza – uważa Alojzy Martynek z klubu narciarskiego SKI Mosty. Carvingi, w porównaniu do starych, klasycznych nart zjazdowych, ułatwiają manewrowanie, są po prostu dynamiczniejsze i bezpieczniejsze. Pod pojęciem jazdy carvingowej rozumiemy poruszanie się na nartach skrętami ciętymi, bez fazy ześlizgu, z krawędzi na krawędź. Należy dodać, że nie jest to zupełnie nowa technika narciarska, a jedynie adaptacja starszej, tradycyjnej techniki wymuszona przez nowoczesny sprzęt. Ci, którzy zaczynali naukę narciarstwa przed erą carvingu, z pewnością po krótszym lub dłuższym treningu nie będą mieli trudności z opanowaniem skrętów ciętych na krótkich nartach. Ważne jest to, aby pozwolić narcie poruszać się zgodnie z jej promieniem i naturalną krzywizną. Na czeskich stokach, które zazwyczaj są krótsze, warto stosować narty carvingowe o promieniu skrętu 13-18 m. W Alpach, gdzie trasy są dłuższe, szersze i bardziej komfortowe, spokojnie można szusować na dłuższych carvingach, o promieniu skrętu 20-25 m i długości od 170 do 180 cm. – Wychowałem się na klasycznych zjazdówkach, ale muszę stwierdzić, że carvingi to prawdziwa rewolucja. Polecam je wszystkim narciarzom, dziś praktycznie nie spotyka się już na stokach innego sprzętu – stwierdził A. Martynek. janusz bittmar

słownikwyrazówpotrzebnych

Narty

Służyły w celu usprawnienia poruszania się w obfitym śniegu. Obecnie używane w celach turystycznych, rekreacyjnych i sportowych. Na malowidłach skalnych sprzed 4500 do 5000 lat w Rødøy w Norwegii można zobaczyć najstarsze narty. Powstały w krajach skandynawskich prawdopodobnie poprzez przedłużanie i zwężanie rakiet śnieżnych. Materiałem, z którego wykonywano narty pierwotnie, było drewno. Obecnie zastąpione zostało poprzez różnego rodzaju laminaty i tworzywa sztuczne. Narty w Europie rozpowszechniły się w 2. poł. XIX w., zwłaszcza po wyprawie Fridtjofa Nansena przez Grenlandię w 1887-88 r. Jest wiele rodzajów nart w zależności od budowy, kształtu, producenta. Podług wykorzystania dzielimy narty na biegowe, turystyczne, slalomowe, zjazdowe, skokowe i wodne. Narty po czesku nazywają się lyže, mylone czasem z łyżwami.

Łyżwy

Tak jak narty mają bardzo długą historię, najstarsze sprzed kilku tysiącleci wykonane były z kości, współcześnie z metalu. Pierwotnie służyły do szybszego i sprawniejszego poruszania się po zamarzniętych akwenach (jeziorach, kanałach, rzekach), obecnie służą do celów rekreacyjnych. Łyżwy po czesku to brusle.

Kijki

Używane są w sportach narciarskich do zwiększenia równowagi, zwrotności i prędkości. Dawniej używany był jeden długi kijek, na którym narciarz mógł się opierać a nawet usiąść w celu zwolnienia jazdy, obecnie używane są dwa kijki. Każdy kijek posiada na dolnej części ostrze oraz okrągły koszyk zapobiegający zbyt dużemu zagłębianiu się kijka w śniegu. Na drugim końcu kijka znajduje się uchwyt zazwyczaj z paskiem owijającym nadgarstek, który uniemożliwia zgubienie kijka. W zależności od potrzeb narciarza kijki mogą być różnej długości i kształtu. Dawniej również do jazdy na łyżwach używano kijków. Po czesku mamy hůlky.

Sanki

To mały pojazd na płozach używany do jazdy po śniegu, zwłaszcza w terenie pagórkowatym lub w zawodach saneczkarskich. Do dużych sani zaprzęgane są konie ewentualnie psy lub inne zwierzęta pociągowe. Sanki i sanie to po czesku sáňky i sáně.

3

2009

9


r e p o r ta ż

Usłyszeć ciszę Człowiek wypoczęty ma lepsze wyniki w pracy,

jest bardziej wydajny i pogodny. Żeby taki stan osiągnąć, powinien wypoczywać przez kilka tygodni w roku. Najlepiej trzy tygodnie w sezonie letnim i dwa w zimowym, naturalnie poza miejscem zamieszkania. Organizm potrafi się wtedy skutecznie zregenerować i człowiek ma siłę do wytężonej pracy przez pozostałą część roku. Tak mówią lekarze i naukowcy badający wytrzymałość ludzkiego organizmu. Urlop w lecie jest dla większości z nas sprawą naturalną, natomiast na wyjazd zimowy decyduje się tylko 30 proc. naszych rodaków. A tym­czasem, jak wyjaśniają eksperci, zimowy urlop jest dla naszego organizmu bardziej wartościowy. Nawet kilkudniowy wyjazd relaksacyjny pozwala w dobrej formie dotrwać do wakacji. Im większa różnica między klimatem miejsca zamieszkania, a miejsca wypoczynku, tym mocniejsze jego pozytywne oddziaływanie. Szok klimatyczny bardzo wzmacnia organizm.

10

3

2009


Ośrodek wypoczynkowy w Corralejo

Gorące wyspy

Na krótki urlop zimowy na Wyspach Kanaryjskich zdecydowała się grupka młodych Zaolziaków. Niekonkretne plany wyjazdu mieli od dawna, gromadzili środki finansowe, ale zdecydowali się w lutym w ostatniej chwili. – Bilety zabukowaliśmy 3 dni wcześniej. Szefowie w pracy zgodzili się na nasz tygodniowy urlop – wyjaśnia Ewa. – Spodobała nam się oferta biura podróży, w cenie, która nie była wygórowana, był przelot samolotem z lotniska w Pyrzowicach, przejazd do hotelu, noclegi i wyżywienie. Ilość pasażerów samolotu przeczyła zapewnieniom o kryzysie finansowym i ograniczeniach wydatków w budżetach domowych np. na atrakcyjne wczasy. Czarterowy samolot cypryjskich linii lotniczych był pełny. Leciało 180 osób, a trzeba dodać, że w tym samym mniej więcej czasie wylatywał także samolot z Warszawy. Piękne widoki roztaczały się podczas przelotu nad Alpami i Pirenejami, trochę dłużył się lot nad Atlantykiem. Po pięciu godzinach pasażerowie wylądowali w Puerto del Rosario, stolicy wyspy Fuerteventura. Zimowe kurtki, w których dotarli do Pyrzowic, schowali głęboko na dno walizek, powitało ich ciepłe letnie słońce. Wyspy Kanaryjskie to liczący ogółem ok. 7,5 tys. km kw. i 2 mln mieszkańców archipelag górzystych wysp pochodzenia wul3

2009

kanicznego, leżący na Oceanie Atlantyckim ponad 100 km na zachód od wybrzeży Afryki. Wyspy Gran Canaria, Lanzarote, Fuerteventura, Teneryfa, El Hierro, La Palma i La Gomera oraz 6 mniejszych należą do Hiszpanii i tworzą dwie prowincje Las Palmas i Santa Cruz de Tenerife. Wśród wysp archipelagu jest kilka cieszących się ogromnym wzięciem turystów. Wiele osób odpoczywa na Teneryfie, największej i najbardziej zielonej wyspie, na Gran Canarii o najbardziej zróżnicowanym klimacie i różnorodnej florze i faunie, na słynącej z winorośli Lanzarote. Zaolziacy wybrali Fuerteventurę, drugą co do wielkości wyspę archipelagu, leżącą najbliżej kontynentu afrykańskiego, Maroka i należącej do niego Sahary Zachodniej. I najbardziej przypominającą pustynię.

Piasek i wiatr

Spośród 13 wysp archipelagu Fuerteventura ma najniższą średnią opadów, zaledwie ok. 300 mm w roku. – Wyspę często uważa się za kawałek Sahary oderwanej od Afryki, opady są tu zjawiskiem rzadko spotykanym. Ale my mieliśmy szczęście – śmieje się Ewa. – Tuż przed naszym przyjazdem przez kilka dni padał deszcz i dzięki temu było bardziej zielono niż zazwyczaj. Na piasku zakwitły maleńkie fioletowe kwiatki, wyglądały tak niezwykle, jakby je ktoś porozrzucał specjalnie dla nas. Odpowiedzialność za brak opadów niesie również wiatr. Wiejącym tu bez przerwy pasatom udaje się rozproszyć gromadzące się czasem nad wyspą chmury. Ale wiatr ma i swoje dobre strony. Łagodzi upał, który przynosi świecące przez cały rok słońce.

Rybacy z Fuerteventura, na horyzoncie wzgórze na wyspie Lobos

11


r e p o r ta ż

Straż przybrzeżna – Wydawało się przyjemnie, ale słońce ciągle przygrzewało i trzeba było często smarować się kremem, żeby nie spalić skóry – dodaje Ewa. – Zwłaszcza że nasza skóra była przyzwyczajona do innego klimatu. Zaolziakom powiedziano, że przyjechali w najsroższą od 30 lat zimę. A tymczasem w cieniu było w dzień koło 20 stopni, jednak podczas spacerów i wycieczek trudno było ten cień znaleźć. Zaś w słońcu na miejskim zegarze pod liczbą ukazującą wtedy właśnie godzinę 16.30 można było odczytać jeszcze temperaturę 30,5 stopnia. Silne wiatry nawiewają na wschodnie wybrzeże piasek saharyjski, który tworzy kilometry z rzadka porośniętych ostrymi krzewami wydm, stanowiących chroniony park krajobrazowy, i coraz to nowe plaże, łagodnie opadające w morze. Morze nie jest tu jednak zbyt bezpieczne, chodzi przecież o otwarty ocean, na którym wiatr tworzy wielkie fale. Wybrzeże zachodnie z klifami i licznymi skalnymi zatoczkami wydaje się bardziej bezpieczne, to jednak pozory, niewidoczne są bowiem na pierwszy rzut oka zdradliwe prądy oceaniczne. Krajobraz w głębi lądu tworzą równiny, wypasane przez hodowane tam od wieków kozy, z łagodnymi wzniesieniami i pagórkami bez roślinności. Najwyższe góry w południowo-zachodniej części wyspy dochodzą do wysokości 800 m n.p.m. Miasta i wioski składają się z niskich domów o płaskich najczęściej dachach, skupionych jeden obok drugiego.

trudnienie w przemyśle turystycznym. Powstają hotele, ośrodki wczasowe, Hiszpanie z Europy wznoszą tu swoje domy letniskowe. Wyspa przyciąga miłośników sportów wodnych, surfing, windsurfing, kitesurfing i nurkowanie uprawiać można tu przez cały rok. Mimo wszystko władze starają się panować nad sytuacją i utrzymać ruch turystyczny w pewnych granicach. Zaolziacy zarezerwowali hotel w miasteczku Corralejo, położonym na północnowschodnim wybrzeżu wyspy. Razem z nimi przyjechało tylko 7 osób, reszta pasażerów ich samolotu wybrała do odpoczynku południową część wyspy. – Kompleks hotelowy, w którym zamieszkaliśmy – opowiada Łukasz – składał się z pojedynczych domków otoczonych ogrodami, co stwarzało większe poczucie intymności i umożliwiało lepszy wypoczynek. W ogrodach rosły różnego rodzaju palmy i kaktusy. W hotelu było sporo gości, ale pla-

że były puste. W ośrodku zawsze były wolne leżaki, a i baseny świeciły pustką. Hotel oddalony był 1,5 km od morza. Prowadził tam wygodny deptak. – Od razu po zakwaterowaniu poszliśmy w stronę plaży – mówi Ewa. - I zaskoczył nas zmrok, który zapadł w ciągu kilku minut. Po prostu nagle zrobiło się ciemno. Corralejo, kiedyś wioska rybacka, liczy dziś 4 tys. mieszkańców i staje się coraz głośniejszym ośrodkiem turystycznym. Kursuje stąd regularnie prom na niedaleką maleńką wyspę Lobos oraz na Lanzarote. Urlopowiczom służy park rozrywki z wieloma atrakcjami, liczne restauracje i kawiarnie. – Wzdłuż brzegu morza – uzupełnia Łukasz - obok drogi i ścieżki rowerowej wybrukowano szeroką promenadę, na której co kilka metrów ustawiono przyrządy do ćwiczeń, np. drabinki, drążki. Przy każdym jest tabliczka z informacją, do czego dany przyrząd służy. – To genialny pomysł – dodaje zachwycona Ewa. – Można było uprawiać jogging albo spacerować, a przy okazji pogimnastykować. Ale główną atrakcją Corralejo są plaże i woda w oceanie, która przy brzegu mieni się różnymi odcieniami błękitu i zieleni. Plaże są piaszczyste, a piasek ma piękny żółty kolor, lub kamieniste zbudowane z odłamków skał wulkanicznych. – W wodzie kawałki skał wyżłobione przez morze tworzą zatoczki o głębokości ok. pół metra – wyjaśnia Ewa. – Pływają w nich małe rybki. Przy odpływie można

Turkus, lazur czy szafir

Fuerteventura przez długie lata broniła się przed naporem turystów. W latach 40. ub. w. zbudowano na wyspie pierwsze lotnisko, w latach 60. przybyli pierwsi turyści. Dziś już prawie 80 proc. mieszkańców, a jest ich na wyspie niespełna 50 tys., znajduje za12

Miasteczko El Cotillo na zachodnim wybrzeżu Fuerteventury 3

2009


tam było zanurzyć nogi nawet w środku zimy, woda była ciepła. Oprócz spacerów i dumania w zaciszu wśród skał spędzali Zaolziacy czas aktywnie, zwiedzając północną część wyspy. Wypożyczyli rowery i pojechali na południowy zachód do miasta La Oliva, a stamtąd na północny zachód do El Cotillo, leżącego na zachodnim wybrzeżu wyspy nad otwartym oceanem. Wszechobecny wiatr początkowo pomagał kolarzom, bo wiał w plecy, i nawet droga pod górkę wydawała się łatwa. Gorzej było w drodze powrotnej. Wtedy w pełni uświadomili sobie siłę wiatru znad morza. Wrócili przez Lajares, bo było krócej. Niezapomnianym przeżyciem była wyprawa na Lobos.

Dźwięki natury

Wysepka Lobos, doskonale widoczna z Corralejo, ma tylko ok 4,5 km kw. powierzchni. Nazwa Lobos pochodzi od białych fok, zwanych wilkami morskimi, które kiedyś zamieszkiwały wyspę, a potem wyginęły czy raczej zostały wytępione. Ten gatunek fok żyje dziś już tylko po drugiej stronie Afryki koło Mozambiku. Przy nabrzeżu stoi pomnik poetki Josefiny Plá, która w 1909 r. urodziła się na Lobos. Dziś wyspa nie ma stałych mieszkańców. Ostatnim był latarnik na drugim końcu wyspy, ale w 1968 r. latarnię morską zautomatyzowano. Najwyższym punktem wysepki jest wzniesienie o wysokości ok. 120 m n.p.m. – Wzgórze ma już dziś formę półksięży-

Park rozrywki w Corralejo ca – wyjaśnia Ewa – bo ulega silnej erozji, morze wymywa go coraz bardziej. Prowadzi na nie ścieżka i turystom wolno wyjść aż na szczyt. Po drodze natknąć można się na małe jaszczurki, których tu pełno. W 1982 r. powstał na Lobos rezerwat przyrody. Przyroda wyspy stanowi jedyny w swoim rodzaju ekosystem, chronione są rośliny i zwierzęta. Dookoła wyspy prowadzi dróżka, którą można spacerować, ale tabliczki informują, żeby nie wychodzić poza nią. Zwiedzający wyspę podziwiają piękne kolory skał, urokliwe plaże, krystalicznie czystą wodę i wszechogarniającą ciszę. – Jedyne dźwięki to dźwięki natury. olga gorgol zdjęcia: maciej kurtycz

Kompleks hotelowy w Corralejo 3

2009

Deptak w Corralejo 13


skrzydła młodości

Gdzie szukać idoli? (ankieta) Anna Siwek, studentka polonistyki na Uniwersytecie Ostrawskim, SAJ Karwina Trudne pytanie. Każdy na pewno ma jakiegoś idola – osobę (najczęściej znaną na skalę światową – aktora, piosenkarza…), przed którą z grymasem uznania potakuje głową, uśmiecha się, a w duchu kłania się do ziemi. A gdzie szukać takich ludzi? Uważam, że idoli się nie szuka, że oni sami pojawiają się na scenie życia. My musimy ich tylko zauważyć. Potem już tylko od paru faktorów zależy, czy przykleimy do nich naklejkę – „Mój idol”. W każdym razie trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Przyznaję, samo natężanie zmysłów nie wystarcza, trzeba też wyjść naprzeciw nowym spotkaniom, żeby odkryć kogoś, kto zasługuje na naklejkę idola. A może i my sami jedną otrzymamy?… Roman Pociorek, student polonistyki na Uniwersytecie Ostrawskim, SAJ Ostrawa Nie mam jednego idola na całe życie. Osoby, na których się wzoruje, zmieniały się z biegiem czasu, tak jak ja się zmieniałem. W związku z tym, że moją pasją jest muzyka, tam właśnie ich znajdowałem i znajduję. Z początku szło głównie o zespoły z czeskiego podwórka muzycznego, np. Kabat. Później, szczególnie dzięki temu, że grałem w P-Metodzie, skoncentrowałem się na polskiej scenie muzycznej. Wtedy wzorem były dla mnie takie zespoły, jak Perfect, Lady Punk, Budka Suflera, Łzy, O.N.A., Myslowitz. Teraz pasjonuje mnie głównie jazz, więc polski PIEr2, Dave Weckl Band, Chick Corea itp. Jest ich sporo. Nie mam jakiegoś życiowego idola, który byłby czymś w rodzaju wyznacznika mojego postępowania.

Roman Lasota, finalista czeskiego wydania Idola oraz polskiej Fabryki Gwiazd Moim idolem jest ktoś, kto podziela moją pasję. Oczywiście tą pasją jest muzyka. Jeżeli robi to tak dobrze, że zachwyca innych, to wtedy warto się na nim wzorować. Do grona takich osób należy na pewno Craig David, Guy Sebastian i Bobby McFerrin. 14

Tomasz Pustówka, student prawa na Uniwersytecie Karola, SAJ Praga Słowo idol trochę kojarzy mi się z popkulturą i niekiedy sztucznym szałem wokół niektórych gwiazd. Raczej nie powiedziałbym, że mam takich idoli. Nie znaczy to, że niektóre osobowości z dziedziny rozrywki czymś mi nie imponują. Ostatnio spodobała mi się np. Ewa Farna, a zwłaszcza sposób, w jaki udaje jej się promować nasz region. Sądzę jednak, że pop idoli raczej nie trzeba traktować zbyt poważnie. Większe znaczenie mają dla mnie autorytety moralne. Takie osobowości jak prezydent Havel, ksiądz Tomáš Halík, dalajlama tybetański lub Adam Michnik mają znaczny wpływ na moje poglądy. Osoby te nie boją się walczyć w każdej sytuacji o swoje racje i wydaje mi się, że są po stronie dobra. I to prawdziwie mi imponuje. Rola takich ludzi jest ważna, chociażby dlatego, że zwracają oni uwagę na wartości duchowe, których w komercyjnych mediach zdecydowanie brakuje. Zaś z generacji mi najbliższej zaimponował mi ostatnio ekonomista Tomáš Sedláček. Medialna gwiazda kryzysu finansowego ciekawie łączy w swoich poglądach pozornie teoretyczną ekonomię z filozofią i nauki te świetnie się dopełniają. Po prostu sympatyczny wzór do naśladowania. Darek Jedzok, tłumacz, felietonista Prawdę powiedziawszy, bardziej nurtowało mnie zawsze pytanie CZY należy szukać idoli. Pierwszym stopniem jest desperackie poszukiwanie wzorów. Prędzej czy później okazuje się jednak, że „prorocy obrastają w tłuszcz”, albo stosują klasyczną wymówkę Schopenhauera, że „drogowskaz nie musi kroczyć po drodze, którą wskazuje”. Straciłem w ten sposób dziesiątki idoli – muzyczni herosi okazali się być często niezbyt rozgarniętymi małpiszonami, u wielu wzorów literackich wyczułem prędzej czy później nadęty elitaryzm i snobizm. Logicznie więc nadchodzi drugi etap – faza odrzucenia wszystkich autorytetów, w swojej istocie tak samo naiwna i frustrująca, gdy okaże się, że współplemienni kontestatorzy wychodzą często na pozerów. Pozostaje więc pójść jeszcze dalej – wyjść „poza”, w sferę metajęzyka, nie ufać do końca ani idolom, ani burzycielom, ani sobie. Jak powiedział klasyk – każdy idiota potrafi nauczyć się

czytać. Uczcie dzieci, by kwestionowały to, co czytają. Innymi słowy – idole są potrzebni i jest obojętne, czy chodzi o sportowca, muzyka, poetę czy sąsiada. Powinni jednak zostać inspiracją dla naszych działań, nie gotowym wzorem na życie.

Maria Branna, psycholog Gdzie szukać idoli? W zasadzie można w wielu miejscach i okolicznościach… W „Księdze rekordów Guinness’a”, w wynikach popularnych plebiscytów i ankiet, w „Żywotach Świętych”, wśród laureatów nagród (np. Nobla, Oscara, Krzyża Walecznego, Orderu Uśmiechu, Nagrody Darwina…), zwycięzców igrzysk olimpijskich, w lekturze portali, jak np. blesk.cz czy pudelek. pl, wreszcie wśród pedagogów, krewnych i znajomych… To zależy od wyznawanych wartości. Myślę, że ważne jest być ich świadomym, a potem o wiele łatwiej wychodzi „poszukiwanie idola”. Ja nie szukam idoli, oni czasem sami się pojawiają.

Izabela Kapias, aktorka Idoli można szukać wszędzie wokół siebie… Idolem mogą być zwyczajni ludzie, nie tylko gwiazdy z ekranu… Dla mnie idolem staje się każda osoba, która pomaga innym.

Tomek Ryłko Gdzie szukać idoli? Najlepiej tam, gdzie w ogóle ich nie widać. W czasach sztucznych autorytetów i pustych twarzy medialnych ludzie największych czynów zawsze są niedostrzegani. Zależy to oczywiście od kryteriów, które przyjmiemy w celu określenia idola. Jeżeli te kryteria jednak choć częściowo bliskie są wartościom duchowym lub moralnym, jeżeli nieobce są im pojednanie, pokój, szacunek do Życia i tolerancja, to nie znajdziemy ich w żadnym serialu telewizyjnym. Takie właściwości mogą się przejawiać w sztuce, w działalności społecznej, w codziennym życiu idoli. Szukajmy ich wokół siebie, dają o sobie znać swoją pracą, zapałem, otwartą myślą i natchnieniem. Przełamują schematy i rezygnują z utartych ścieżek po to, żeby realizować swój cel jak najlepiej. O ile ten cel zgadza się z wyżej wymienionymi wartościami – są dla mnie idolami bez zarzutu. zebrała halina sikora-szczotka 3

2009


peryskop

C

T 2 to od dłuższego czasu najchętniej oglądany program telewizji czeskiej. Oczywiście publicznej, bo komercyjna od razu ugrzęzła w schemacie serial-film akcji-turniej i robi wszystko, by się w nim do reszty pogrążyć. Specjalnością dwójki stały się historyczne i przyrodnicze filmy dokumentalne produkcji krajowej i zagranicznej, programy dyskusyjne, rejestracje przedstawień teatralnych i peryferyjnych, ale ambitnych, undergroundowych zgoła przedsięwzięć muzycznych. Prym wiodą jednak dokumenty. I to te, które zostały zrealizowane przez studio ostrawskie. Do miana wydarzenia roku może pretendować zwłaszcza emitowany na początku marca film „Utajone egzekucje” (Zatajené popravy), wyreżyserowany przez Petrę Všelichową na podstawie scenariusza, którego była – obok Mečislava Boráka i Lenki Polákowej – współautorką.

Z

aolzie po raz kolejny z cudzego podszeptu i przy silnym medialnym aplauzie zaczęło się sobie przyglądać. Od kilku tygodni zapraszane jest na wystawę „Zaolzie. Tożsamość” warszawskiego duetu fotograficznego Zorka Project, a w ślad za tym do lektury o swoich prawdziwych i urojonych klęskach i gloriach na łamach „Głosu Ludu”. Ma za swoje. Tak długo obnosiło się przed światem ze swoją wyjątkowością, że w końcu musiał się znaleźć ktoś, kto kazał mu się w niej przejrzeć. Zastanawia tylko jedna rzecz: dysproporcja między liczbą osób zwiedzających wystawę, a liczbą decybeli towarzyszącą jej medialnemu nagłośnieniu. Czyżby chodziło o rodzaj spisku? Spisku obojętności ogółu przeciwko wrażliwości elit (i na odwrót)? A może wystawa jest po prostu projektem chybionym, któremu dla zachowania pozorów trafności należy systematycznie podawać kroplówkę komentarzy i wyznań, rozmów i analiz? Bo czym niby w czasach kompletnej uniformizacji wszystkich składników życia Europejczyka miałby się różnić na zdjęciu zaolziański Polak od zaolziańskiego Czecha? A obaj od cieszyńskiego, opawskiego czy katowickiego Ślązaka? Od małopolskiego piekarza czy morawskiego winiarza? Zmarszczką na czole? Lub jej brakiem? Na pewno strojem ludowym, ale wystawa nie ma ambicji folklorystycznych. Więc czym? Brakiem. 3

2009

Ponadczasowy dokument Z pozoru mogłoby iść o propagandową, dobrze nam znaną skądinąd narodotwórczą publicystykę, trudniącą się dostarczaniem kolejnych dowodów prawości własnego narodu i nikczemności narodów ościennych. Okazja była wymarzona, ponieważ film został oparty na rozmowach z pozostałymi przy życiu mieszkańcami Ukrainy i Rosji o czeskim rodowodzie. Na szczęście nie została wykorzystana i dzięki temu mogło powstać dzieło o wstrząsającej, ponadczasowej zgoła wymowie. Mówiące tyleż o okrucieństwach sowieckiego reżimu komunistycznego, co o tragicznym wymiarze ludzkiego losu – tu akurat zanurzonego w bezkresie cynicznego, bo obłudnie zideologizowanego, bezprawia. Uniwersalizm przesłania tego dokumentu, przywodzący na myśl skojarzenia z arcydzie-

łami literatury antycznej, potęgowała beznamiętna narracja kamery, z równą wstrzemięźliwością rejestrująca zwierzenia osieroconych dzieci i przedwcześnie owdowiałych żon, jak wypowiedzi badaczy stalinowskiego ludobójstwa i… sceny z życia współczesnych ukraińskich czy rosyjskich miast i wsi (samo zderzenie mrocznych ścieżek pamięci z beztroską, biologiczną energią ulicy robi piorunujące wrażenie). Ale piętno artystycznej dojrzałości i mądrego dystansu pozwolił odcisnąć na dziele zwłaszcza Mečislav Borák, główny przewodnik po tamtych czasach, który zgromadzone przez siebie fakty potrafił przekazywać i komentować bez cienia emocji, za to z wiarygodnością olimpijczyka. Znakomite dzieło. kazimierz kaszper

Pytania z podpowiedzią W dniu, kiedy zwijano ją na zamku w Cieszynie zauważyłem, że brakuje mi na niej portretów statecznych urzędników w ciemnych garniturach. Tych dobrze znanych z historycznych publikacji panów pod krawatami, którzy po podjęciu kolejnej ważnej dla polskości Zaolzia uchwały pozwolili się zaaranżować fotografowi i uwiecznić ku chwale ojczyzny. Czy to mało? Czy trzeba więcej, by uświadomić sobie, jak długą

Z

Ks i ę g i

drogę przeszło i Zaolzie, i jego artystyczni obserwatorzy, by móc o sobie i o nim opowiadać w kategoriach wyłącznie ludzkich i kulturowych, a nie politycznych? To bardzo dużo. O wiele więcej, niż niejeden z nas chciałby zaakceptować. I wystarczy. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy wszystkim? Czy także tutejszym nie-Polakom? ap

P am i ą t k o w e j

 Fascynująca mozaika poglądów. Niby wszyscy tutaj wiemy, znamy się, a jednak takie zestawienie niezmiernie wzbogaca. Śliczne zdjęcia!”  Gratulujemy pomysłu na wystawę. Jak na dłoni widać konglomerat sylwetek, życiorysów… I chyba nie ma w ich wypowiedziach uprzedzeń… Unia Europejska – unią, ale Zaolzie i tak jest nasze. Ale jak je teraz odbijać?”  Trzeba dołożyć dzieje Śląska Cieszyńskiego od zarania, żeby się ludzie orientowali. Ale dziękujemy i za to!!!”  Nie jest to dla mnie optymistyczna wystawa, raczej smutno.”  Děkujeme, Bůh má všechny lidi rád.”  Jestem werbuską, mieszkam w Cieszynie od 3 lat, z każdym dniem kocham tę ziemię coraz bardziej i jest to dla mnie niezwykle pouczająca wystawa.”  Wystawa obejmuje dzieje tutejszej ludności, antagonizmy, mam nadzieję, będą coraz mniejsze, będąc w mieście Cieszynie na razie dzielą nas tylko różne pieniądze! Za chwilę zapomnimy o 1919 i 1938 r. Nie pozwólmy się za bardzo zeuropeizowwać, chwała PZKO i dbałość o kulturę regionu”.  Zwiedziliśmy dziś wystawę „Tożsamość. Zaolzie” razem z wnuczkami, żeby sobie „utożsamiły”, kim są.” (W Śląskim Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości wystawa była czynna od 16.1. do 28.2.2009. Stamtąd została wyekspediowana do biblioteki w Karwinie.)

15


h

o

słowo preze sa

r

kryzys: europa Sytuacja gospodarcza w krajach UE – W porównaniu do recesji z początku lat 90., która była przecież dotkliwa, ta zapowiada się na dwa razy większą – powiedział Kenneth Wattret, ekonomista BNP Paribas w Londynie. To jego komentarz do ogłoszonego 13.2.2009 przez unijny urząd statystyczny Eurostat wyników europejskich gospodarek w ostatnim kwartale 2008 r. Skurczyły się one bardziej, niż oczekiwali tego ekonomiści. W Niemczech wartość PKB była niższa o 2,1 proc. w stosunku do trzeciego kwartału – to najgorsze dane od czasów zjednoczenia Niemiec. Gospodarki Włoch i Francji znajdują się w najgorszym stanie od ponad 20 lat. W całej Unii wartość PKB spała o 1,5 proc. w porównaniu z trzecim kwartałem, podobnie jak i w strefie euro. Komisja Europejska przewiduje spadek PKB w UE w 2009 r. o 1,9 proc., a Mięzynarodowy Fundusz Walutowy – o 2,0 proc. MK Źródło: „Rzeczpospolita“

Motoryzacja

W styczniu w Europie zarejestrowano niewiele ponad 958,5 tys. nowych aut osobowych – podało Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów ACEA. To o 27 proc. mniej niż rok wcześniej. To także pierwszy od 1993 r. styczeń, kiedy sprzedaż na kontynencie jest poniżej miliona sztuk. Tak wielkiego spadku (w ujęciu rocznym) nie notowano od dwóch dekad. Jeszcze w grudniu przed spadkami obroniło się pięć europejskich państw. W styczniu na minusie byli już wszyscy. Najmniej dotkliwie motoryzacyjna zapaść obchodzi

ekologia

y

z

o

się z polskimi dilerami. Spadek sięgnął 5,3 proc. i był najniższy w Europie. Jednocyfrowy spadek odnotowano jeszcze tylko we Francji (7.9 proc.). W pozostałych państwach liczba rejestracji nowych aut spadała od kilkunastu do ponad 88 proc. (Islandia). Do państw, gdzie sprzedaż w styczniu spadła mniej więcej o połowę należą m.in.: Dania, Irlandia, Portugalia, Norwegia, Węgry, Estonia. Rekordziści to Saab, Chrysler i Land Rover, które nie znalazły klientów nawet na połowę aut sprzedanych przed rokiem. Najlepiej radzą sobie Alfa Romeo (-2,3 proc.), Audi (-6,1) i Hyundai (-16,3). Przed spadkami obroniła się tylko jedna marka – Jaguar, ale jej udział w rynku to zaledwie MZ 0,2 proc. Źródło: „Rzeczpospolita”

Niemcy: Samobójstwo spekulanta Sprawa była początkowo przedstawiana jako tragiczny efekt kryzysu gospodarczego. Przypominano obrazki skaczących z okien budynków przy Wall Street biznesmenów w 1929 r. na wieść o krachu na giełdzie. Ale media się pomyliły. 74-letni Adolf Merckle, miliarder z Ulm, który rzucił się pod pociąg niedaleko swego miejsca zamieszkania, nie był ofiarą załamania na rynku, lecz… własnych spekulacji finansowych. W 1987 r. odziedziczył po ojcu firmę farmaceutyczną z 80 pracownikami i 4 mln marek obrotu. Był ambitny i postanowił zwiększać obroty o jedną trzecią rocznie. Ale nie przez podnoszenie produkcji i oszczędności, lecz drogą skupowania podupadających spółek, aby pod pozorem ich sanacji uzyskiwać zwolnienia podatkowe. Kupował

t

y

Produkt Krajowy Brutto (PKB) w wybranych krajach Czechy Francja Niemcy Polska Węgry Wielka Brytania

IV kwartał 2008 -0,6 % -1,2 -2,1 % 0,0 % -1,0 %

prognoza 2009 1,7 % -1,8 % -2,3 % 2,0 % -1,6 %

-1,5 %

-2,8 %

coraz więcej, zaciągał coraz większe kredyty i tworzył celowo coraz bardziej zagmatwaną pajęczynę powiązań, udziałów i własności, żeby banki nie były w stanie ich prześwietlić. W 1990 r. miał już 2 mld marek długów. Prócz firmy farmaceutycznej Ratiopharm Merckle kontrolował ogromny koncern Heidelberg Cement, potężną grupę hurtowni leków Phoenix oraz wiele innych firm o łącznych obrotach 35 mld euro (dla porównania obroty koncernu Bayera są o 3 mld mniejsze). Zatory na rynkach sprawiły, że banki domagały się coraz bardziej natarczywie zwrotu kredytów. A kiedy dowiedziały się, że Merckle stracił kilkaset milionów euro na spekulacjach akcjami Volskwagena, postanowiły mu zabrać, co się da. Wspaniałomyślnie zagwarantowały jego żonie i czworgu dzieci zachowanie posiadanych domów, zameczku w Rostocku, sporego lasu i kilku milionów euro. Adolf Merckle nie chciał być świadkiem unicestwienia dzieła swego życia. Kilka tygodni przed śmiercią skarżył się w prasie: „Smutno mi, że w takich czasach jak obecny kryzys finansowy zmieniają się nagle oceny opinii publicznej. Jestem atakowany i przedstawiany jako oszust”. Opinia PJ publiczna miała rację, niestety. Źródło: „Rzeczpospolita”

Lodowiec odporny na ciepło Leżący w argentyńskich Andach i spływający do jeziora Argentino górski lodowiec Perito Moreno jest jednym z niewielu na świecie, który w dobie zmian klimatycznych nie kurczy się. Mało tego – zasilany padającym w górach śniegiem wydłuża się codziennie o kilka metrów, rocznie aż o 700 m. Rosnąc, zamyka jedną z zatok jeziora i podnosi poziom jej wód. Co kilka lat napięcie pomiędzy wodą a lodem sięga punktu

16

n

krytycznego i czoło lodowca spektakularnie pęka, przyciągając tysiące widzów. W ten sposób Perito Moreno pozbywa się lodu, który narastał od poprzedniego „krachu”. Słynny lodowiec ma 257 km kw. powierzchni, 30 km długości i – średnio – 70 m wysokości. Spływając do jeziora Argentino, sięga aż 170 m pod jego powierzchnię. TOM Źródło: „Gazeta Wyborcza” 3

2009


h

o

technologie

r

y

Samolot zastąpi rakietę Skylon, kosmiczny pojazd bezzałogowy, może zastąpić francuskie rakiety Ariane i wyruszyć z satelitami na orbitę już za 10 lat. Projekt brytyjskiej firmy Reaction Engines Limited został wsparty sumą miliona euro pochodzącą z budżetu Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Ponad 80-metrowej długości, startujący z tradycyjnego pasa startowego, samolot będzie mógł dostarczyć na orbitę 12 ton ładunku i wrócić, lądując na tym samym pasie startowym, z którego wyruszył. Pieniądze ESA mają umożliwić opracowanie podstawowej technologii napędu pojazdu z nowatorskimi silnikami. – Start tradycyjnej rakiety na orbitę to koszt co najmniej 100 mln euro. Obniżenie tych gigantycznych kosztów zależy od znalezienia sposobu na start ze zwykłego lotniska, dostarczenie satelity na orbitę i bezpieczny powrót – powiedział Alan Bond, menedżer z firmy Reaction Engines. Rozwiązaniem ma być technologia o nazwie Sabre, która polega m.in. na zastosowaniu silników działających jak odrzutowe i rakietowe. Tlen czerpany będzie z powietrza, a gdy będzie go coraz mniej, silnik będzie korzystać z utleniacza. Problemem przy dużej prędkości w atmosferze jest temperatura: gazy wpadające do silnika rozgrzewają się do ponad 1000 st. C. Konieczne będzie schłodzenie gazów atmosferycznych, zanim dostaną się do wnętrza silnika. Reaction Engines chce ten problem rozwiązać, stosując wyrafinowany wlot z systemem chłodzenia. Urządzenie ma być tak skuteczne, że w ciągu 1/100 sekundy obniży temperaturę wpadających do silnika gazów do minus 130 st. C. Dzięki pieniądzom z ESA firma Reaction Engines zbuduje pierwszy testowy silnik z nowym sytemem chłodzenia wlotu w swoich zakładach w Culham. Europa dysponuje skuteczną technologią transportu satelitów na orbitę w postaci rakiet Ariane. Problem w tym, że to drogi sposób. Dzisiaj cena katalogowa wysłania rakiety Ariane na orbitę wnosi 160 mln euro. Chcąc sprostać rosnącej konkurencji, zwłaszcza teraz w obliczu recesji w gospodarce, Europa musi znaleźć tańszy sposób wysyłki sprzętu na orbitę. Zadanie to zjednoczyło europejskie firmy pracujące na rzecz podboju kosmosu. Dlatego problemy konstrukcji Skylona pomogą rozwiązać EADS Atrium, Niemiecka Agencja Kosmiczna i Uniwersytet w Bristolu. Firmy obliczyły, że koszt jednego startu Skylona wyniesie 10 mln euro. KU Źródło: „Rzeczpospolita”, Internet 3

2009

z

kryzys: usa

o

n

t

y

Budżet Obamy Pod koniec lutego prezydent USA Barack Obama przedstawił budżet federalny, który jest obciążony największym deficytem od czasu II wojny światowej sięgającym 1,75 bln dol. Obama proponuje zwiększenie tegorocznych wydatków do poziomu 3,9 bln dol., w 2010 r. do sumy 3,55 bln dol. Większość środków na nowe wydatki w ciągu najbliższych 10 lat pochodzić ma ze zwiększonych wpływów podatkowych od osób najbogatszych, którym wygasną wprowadzone przez poprzedniego prezydenta George’a W. Busha ulgi podatkowe. Jednocześnie obniżone zostaną stopy opodatkowania klasy średniej. Rozpoczynający się 1 października budżet na rok fiskalny odziedziczył 1 bln dol. deficytu po aministracji Busha, ale zawiera również plan ratunkowy Obamy (wart 787 mld dol.) oraz – jak to nazywa prezydent – „uczciwie skalkulowane” koszty wojen w Iraku i Afganistanie, których Bush nie uwzględniał w dostatecznym stopniu w planowaniu budżetowym. Jednocześnie Obama zapowiada obniżenie deficytu o połowę do końca swojej pierwszej kadencji. Obecnie sięga on 12,3 proc. PKB, czyli najwyższego odsetka od 1945 r., gdy wyniósł 21,5 proc. PKB. Założenia makroekonomiczne budżetu przewidują spadek PKB -1,2 proc. w br. i wzrost 3,2 proc. w 2010 r. Wśród dużych wydatków – obok zaakceptowanego już przez Kongres „planu ratunkowego” – jest jeszcze dodatkowe 750 mld dol. pomocy dla gospodarki oraz wydatki na reformę opieki zdrowotnej, dzięki której opieką tą zostanie objętych 47 mln nieubezpieczonych Amerykanów.

opinie Nowy kurs Nowe perspektywy są jasno wyłożone i nam, przyzwyczajonym do budżetów Busha stanowiących na każdym kroku obrazę naszej inteligencji, aż trudno w nie uwierzyć. Jeśli budżet Obamy zostanie wprowadzony w życie, wyznaczy Ameryce zupełnie nowy kurs. Obawy, że prezydent może poświęcić swoje „postępowe priorytety” i zadowolić się „dłubaniną na obrzeżach systemu podatkowego”, okazały się bezpodstawne. PAUL KRUGMAN Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii

Koniec epoki Reagana

Budżet Obamy stanowi zakończenie 30-lecia naznaczonego wpływem Ronalda Reagana i jego entuzjastów. Wzrost podatków płaconych przez najbogatszych jest ostrzejszy niż za Billa Clintona. Także zmniejszenie podatków dla wszystkich pozostałych jest bardziej radykalne. Najwyraźniej Obama próbuje łagodzić narastającą w ostatnich trzech dekadach nierówność ekonomiczną. „International Herald Tribune”

Nic o bankach

W kontekście koniecznych działań, które mają ustabilizować system finansowy, jeden temat wciąż pozostaje w Ameryce tabu – ani prezydent, ani sekretarz skarbu Timothy Geithner, ani szef Fed Ben Bernanke nie chcą mówić o nacjonalizacji banków. Inaczej natomiast zachowują się przedstawiciele prawicy, w tym Alan Greenspan, którzy optują za tymczasową nacjonalizacją najbardziej uwikłanych w kłopoty banków. Zamiast kroplówki z pomocą publiczną państwo powinno zaaplikować im nacjonalizację, doprowadzić do porządku ich bilans, a potem szybko sprzedać. Brytyjski „The Economist” Źródło: „Gazeta Wyborcza” 17


r o z m o wa z w r o t u

Zafascynował mnie dialog Magdalena Frydrych pochodzi z Zaolzia. Pracuje w Teatrze Klicpery w Hradcu Králové jako kierownik literacki. Za swój największy sukces uważa to, że potrafiła otoczyć się ludźmi, z których czerpie energię i inspirację. Mając 24 lata, została laureatką Nagrody im. Evalda Schorma za oryginalną sztukę teatralną „Dorotka” i słuchowisko radiowe „Hřiště”. Jej twórczość cechuje tragikomiczna tematyka, poetyka wrażliwości przetkana nitkami okrucieństwa i minimalizm środków wyrazu. W zeszłym roku „Dorotkę” w wykonaniu praskiego Teatru Švandy obejrzeli w Cz. Cieszynie widzowie XIX Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Bez Granic. Dramat powszechnie uważany jest za najtrudniejszy rodzaj literacki. Czy zgadza się pani z teorią, że łatwiej napisać wiersz czy opowiadanie niż sztukę teatralną? Na pewno tak. Ja sama pisałam najpierw wierszyki, potem opowiadania, a dopiero później zafascynował mnie dialog, lubiłam składać słowa tak, aby powstała jakaś sytuacja. Można powiedzieć, że szukałam sposobu, aby z tego, co napiszę, mógł powstać teatr. Potem przyjęto mnie na dramaturgię w DAMU i stąd miałam już tylko niewielki krok do pisania sztuk. Do dziś nie wiem, w jaki sposób należy pisać sztuki, i nikomu nie umiałabym poradzić, jak to robić. Nie znam recepty. Może dlatego jest to takie trudne, a zarazem fascynujące. Że za każdym razem trzeba poszukiwać od nowa. Nie wiem, jak z innymi, ze mną jest właśnie tak. Gatunki epickie i liryczne są tworami zamkniętymi, prezentowanymi czytelni­ kowi tak, jak zostały napisane. Co przeżywa autor dramatu, widząc, jak jego utwór ożywa na scenie w formie nadanej mu przez wyobraźnię reżysera? Miałam do tej pory wielkie szczęście, że za reżyserię moich sztuk zabierał się zawsze ktoś, komu mogłam ufać. Kto mnie tak trochę wpuścił do swego wnętrza. Ma to swój specyficzny urok. Słowa i wyobrażenia materializują się. Mają nagle krwiobieg, struny głosowe, poruszają się i coś robią. To mnie nigdy nie przestanie fascynować. Zdarza się oczywiście, że niekiedy człowiek cierpi. Widzi jakąś sytuację i w duchu pluje sobie w brodę, że nie napisał tego inaczej. Pozostali tego nie rozumieją, wydaje im się to dobre i tylko ja sama wiem, że było to głupie z mojej strony. Na szczęście nie przeżyłam na własnej skórze takiego koszmaru, żeby ktoś z tego, co napisałam, stworzył nic niemówiący bełkot. Myślę jednak, że to się zdarza i każdy nietaktowny reżyser ryzykuje, 18

że z jego powodu siedzący na widowni autor dostanie zawału. Czy pisząc dialogi, ma pani już przed oczyma wizję realizacji scenicznej całego przedsięwzięcia? Najczęściej tak nie jest. Kiedy piszę, nie potrafię jednocześnie reżyserować. Zadaniem autora jest napisanie – możliwie jak najlepiej – szkicu teatralnego. Reżyser widzi potem słowa w akcji i w obrazach. Z dwuwymiarowego robi trójwymiarowe. Oczywiście jako autorka nie mogę uwolnić się od tego, by sobie tego jakoś nie wyobrażać! Mam w głowie zarysy, widzę pojedyncze przestrzenie i wiem, jak wyglądają wszystkie postacie i jak poruszają się w tych przestrzeniach. Jakby leciał mi przed oczyma film. Moje wyobrażenia są jednak najczęściej zupełnie inne niż końcowa realizacja sceniczna, którą stworzy reżyser. I dobrze, że tak się dzieje. Jest pani absolwentką dramaturgii praskiej szkoły teatralnej DAMU, gdzie uczono panią rzemiosła dramatopisarstwa. Czy czuje się pani rzemieślnikiem, czy bardziej artystką tworzącą sztukę? Nie uczono nas w szkole, jak pisać sztuki. A jeśli gdzieś tego uczą, to jest to trochę łgarstwo. Jestem niemal pewna, że nie można się tego nauczyć. Można się tym interesować, uczyć się zrozumienia konstrukcji dramatu, studiować to. Ale nikt nie potrafi zaręczyć, że ten, kto ukończy kurs twórczego pisania i pozna teorię dramatu na celująco, będzie pisać sztuki teatralne. W szkole uczono nas czytania tekstu dramatu. Ale nie pisania. Prawidłowego odczytywania sztuki można się jeszcze nauczyć, lecz pisanie to już coś więcej. Jak wielką inspirację stanowi w pani twórczości wielokulturowe środowisko, w którym pani wyrastała? Osobiście znajduję inspirację niemal we wszystkim! Jeśli chodzi o moje śląskie ko-

rzenie, nie użyłabym słowa inspiracja, lecz determinacja. I to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Urodzić się i żyć w środowisku, w którym mieszają się narody, oznacza być na wieki wzbogaconym wewnętrznie i naznaczonym. Nie potrafię powiedzieć dokładnie, dlaczego. Wybór uczelni narzucił niejako język, którym posługuje się pani w pracy. Czy próbowała pani kiedy pisać po polsku? Rozpoczynając studia w DAMU znajdowałam się w takim okresie swej wrażliwości, kiedy zaczęłam określać sobie – oczywiście nieświadomie – jakiś „styl pisania”. Gdybym poszła na studia do Polski, pisałabym zapewne po polsku. Teraz, po siedmiu latach, od kiedy odeszłam do Pragi, już tego niestety nie potrafię. Uniwersalność tematyki pani utworów każe przypuszczać, że zrozumiałe będą także dla widza obcego. Czy myślała pani o przekładzie sztuk na język polski i zaproponowanie ich widzowi w Polsce? Oczywiście! Ciągle naciskam na pewnego swego kolegę, który dobrze przekłada, aby przetłumaczył moją sztukę „Dorotka”. Może wkrótce się to uda. Oczywiście trudno na kogoś naciskać, jeśli nie można mu zapłacić. Gdyby jakiś teatr zamówił moją sztukę, byłoby inaczej. Czy znajomość języka i kultury polskiej ma jakieś znaczenie w pani pracy? Ciekawe, że chociaż nie piszę swoich sztuk po polsku, jest w nich zakodowany jakiś polski sposób myślenia. Sama oczywiście na to nie wpadłam, ale wiele osób, które czytają moje sztuki, ma takie wrażenie. To zapewne również element tej determinacji, o której mówiłam. Z drugiej strony są to oczywiście te praktyczne udogodnienia. Tłumaczę tekst z języka polskiego na czeski, porozumiewam się z teatrami w Polsce, odczuwam te korzenie i rozumiem odmienność obu kul3

2009


3

2009

 archiwum m. frydrych

tur. Obecnie na przykład współpracuję jako autorka z teatrem w Zielonej Górze. Na ile polski teatr znany jest wśród otaczających panią osób? Wielu moich przyjaciół, którzy studiowali w Pradze razem ze mną, bardzo ceni polski teatr. Pod pojęciem polskiego teatru każdy wyobraża sobie od razu Grotowskiego, Kantora, Witkacego, Różewicza. To są wyznaczniki nie tylko w kontekście polskiego teatru. Są to do pewnego stopnia bożyszcza, wzory. Jest więc kogo naśladować. Powiązanie czeskiego teatru z teatrem polskim na pewno istnieje. Wydział Teatralny w Pradze na przykład regularnie współpracuje z teatrami w Polsce. Polacy mają emocje, nie boją się ich, no a Czesi znów mają ten swój ironiczny poniekąd dystans. Te tradycje są odmienne i moim zdaniem bardzo dobrze się uzupełniają. Jest pani kierownikiem literackim teatru w mieście średniej wielkości, niezbyt oddalonym od stolicy. Czy odczuwana jest w tym teatrze prowincjonalność, rozumiana bardziej w sensie mentalnym niż geograficznym? Prawdę mówiąc, nie odczuwam tego w ten sposób. Być może Hradec jako miasto jest tu wyjątkiem. Mieszkańcy po prostu nie mają kompleksu, że nie żyją w Pradze czy gdzieś indziej. Wzbudza to moją sympatię. Cieszą się z tego, gdzie są. Tak samo odczuwam to w naszym teatrze. W ogóle nie mam wrażenia, że robię teatr „na prowincji”. Jak teatr prowincjonalny, którego misją jest również niesienie kultury szerszemu ogółowi społeczeństwa, radzi sobie ze swoją elitarnością? Nie potrafię myśleć w ten sposób. Wszystko da się połączyć i nie potrzeba do tego wielkich kompromisów. Nie potrafię powiedzieć sobie: to jest teatr prowincjonalny, a tamto nie. Teatr jest albo dobry, albo zły. Czy zgadza się pani z twierdzeniem, że teatr, który przecież oczyszcza, bo przeżywamy w nim katharsis, jest czymś odświętnym i tak należy go traktować? Jestem przekonana, że tak jest. Proszę wyobrazić sobie sytuację, że widz siedzi przed przedstawieniem na widowni, kurtyna jest otwarta czy zamknięta, to obojętne. Wszystko jest przygotowane i widz oczekuje, co będzie się działo. I nagle po scenie przejdzie ktoś, kto nie powinien tam być, np. ktoś w zabłoconych butach. Albo proszę wyobrazić sobie widzów, jak wchodzą do teatru przez scenę. Czar wtedy pryska. Chociażby

aktorzy starali się z całych sił, nie uda im się tej przestrzeni ożywić. Scena musi być w pewien sposób nietykalna. Już z tego przykładu widać, jak ważne jest, by zachować teatrowi jego tajemnicę. Należy pani do młodego pokolenia. Czy ma pani jakąś receptę na zainteresowanie młodych ludzi sztuką teatru? Może to zabrzmi niewiarygodnie, ale to pytanie zadajemy sobie w teatrze niemal codziennie! Przyprowadzić młodych ludzi do teatru jest chyba zadaniem najtrudniejszym! Teatr w dzisiejszych czasach ma ogromną, absolutnie kuloodporną konkurencję. Nie wiem, jak to zrobić. Zapewne starać się robić swoją pracę jak najlepiej, aby młodzież przyszła. A jeśli przyjduie raz i spodoba jej się, być może przyjdzie i po raz drugi. rozmawiała czesława rudnik

Magdalena Frydrych

Ur. 14.12.1982, pochodzi z Trzyńca Lesznej Dolnej. Po maturze w Gimnazjum Polskim w Cz. Cieszynie studiowała dramaturgię na praskiej uczelni artystycznej DAMU. W obecnym sezonie rozpoczęła pracę jako kierownik literacki w teatrze Klicperovo divadlo w Hradcu Králové, wcześniej współpracowała m. in. z teatrami w Kladnie i Chebie. Jest autorką słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. „Panenka z porcelánu” (2004) zrealizowana została w Czeskim Radiu. „Na Věky” (2005) napisała jako rezydent dla teatru Divadlo LETÍ. „Dorotka” (2006) miała premierę w marcu ub. r. w teatrze Švandovo divadlo na Smíchově w Pradze. „Hřiště” (2006) powstało dla Radia Vltava. 19


hsiłsot w o roi ep rzeezsem s aa k i e m

Siakkar Pospolity

C

Podczas gdy na Bliskim Wschodzie cukier stawał się coraz popularniejszy i sięgały po niego osoby mniej zamożne, w Europie był przez całe średniowiecze artykułem zarezerwowanym dla elit. Określenie cukru jako artykułu „indyjskiego” (nazywany był „solą indyjską”) uczyniło go jeszcze bardziej egzotycznym i cennym. I oczywiście można było na nim dużo zarobić. Dlatego też pod koniec X w. Fenicjanie zaczęli budować magazyny, z których rozprowadzali cukier po Europie. W tym samym czasie Arabowie założyli na Krecie pierwszą „przemysłową” rafinerię cukru. Co ciekawe, nazwa arabska Krety brzmiała Quandi, co oznacza cukier skrystalizowany. Arabowie „odkryli” również karmel – kurat al milh czyli głowę „słodkiej soli”, który na początku używany był głównie w haremach w celu… epilacji. Największym ośrodkiem handlu cukrem stała się Wenecja. W 1319 r. rozpoczęto dostarczać go do Anglii a ówczesna cena, w przeliczeniu na dzisiejszą wartość dolara, wynosiła ok. 100 dol. za 1 kg. Do 1400 r. jego cena była 10-krotnie wyższa niż miodu. To niejako zmusiło Europejczyków do działania – próbowano zaszczepić uprawy trzciny cukrowej w Europie Południowej. Bez większego rezultatu. Dopiero na Maderze, Wyspach Kanaryjskich i Haiti (Kolumb zabrał ze sobą sadzonki trzciny cukrowej) udało się założyć plantacje i od 1650 r. na rynku europejskim zaczął przeważać cukier z „nowego świata”.

Tak na marginesie – pierwsza oficjalna wzmianka o rumie, który – jak wiadomo – produkowany jest z trzciny cukrowej, pochodzi z XIV w. Marco Polo w swych pamiętnikach wspomina o „bardzo dobrym winie z cukru, którego kilka kieliszków wystarczy, by być pijanym”. „Wino” z cukru zaczęto nazywać rumem dopiero w 1688 r. – od angielskiego rum, będącego skrótem od rumbullion lub rumbustion. Chociaż już w 1575 r. agronom francuski Olivier de Serres odkrył i opisał w swej pracy Théâtre d’Agriculture fakt posiadania przez buraki dużej zawartości cukru, to dopiero w 1786 r. Franz Karl Achard, Francuz mieszkający w Prusach, opracował procedurę na przemysłową produkcję i rafinerię cukru z buraka. Dzięki finansowej pomocy Fryderyka Wilhelma III w 1801 r. nabył majątek Konary (wtedy Kunern) na Śląsku i tam urządził pierwszą cukrownię. Rok później ruszyła pierwsza kampania buraczana. Jednak szybki rozkwit przemysłu cukrowego zawdzięczamy Napoleonowi Bonaparte. W czasie blokady kontynentalnej w 1811 r. wydał dekret o uprawie buraków na terenie obejmującym 32 tys. ha, co miało uwolnić gospodarkę francuską od importu z kolonii. Od tego czasu produkcja cukru z buraków przyjęła się w Europie na dobre i w 1880 r. przekroczyła po raz pierwszy światową produkcję cukru trzcinowego. izabela kraus–żur

 hala sikora

hociaż za ojców produkcji cukru z trzciny cukrowej uważają się Chińczycy, to wszystkie fakty wskazują na to, że nauki pobierali u Hindusów. W „Historii naturalnej” Su Gonda z VII w. n.e. czytamy: „Cesarz Taihong wysłał robotników do Indii oraz do Bengalu, by nauczyli się sztuki produkcji cukru”. Według legendy, przodkowie Buddy pochodzili z krainy cukru, Guru (tak nazywano kiedyś Bengal). Sanskrycki poemat epiczny Ramajana z 1 200 r. p.n.e. opisuje bankiet, na którym „stoły zastawione były słodyczami, syropami oraz trzciną cukrową do żucia…”. Siedem wieków później w czasie wypraw Dariusza Wielkiego, trzcinę cukrową odkryli Persowie, którzy mówili o niej, że daje miód bez udziału pszczół. Dzięki nim trzcina cukrowa rozprzestrzeniła się na całym Środkowym Wschodzie. Nim cukier trafił do Greków i Rzymian, syropu z trzciny używali Egipcjanie i Fenicjanie, szczególnie w medycynie. Warto podkreślić, że syrop ten należał do najdroższych artykułów spożywczych i oczywiście trudno dostępnych. Starożytni autorzy na cukier używali terminu saccharum będącego grecko-łacińskim przekształceniem słowa sanskryckiego sarkar lub siakkar.

20

3

2009


w ydar zenia

Pójdź pod dzwon K

iedy 81 lat temu datyńscy Polacy sformułowali zasady Babskiego Balu, zapewne nie przypuszczali, że ta ich oryginalna wiejska impreza nie tylko przetrwa dziesięciolecia, ale poprzez przenosiny do sąsiednich Błędowic Dolnych, przerodzi się w atrakcję dla całej szerokiej okolicy. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że dziś datyński Babski Bal, urządzany tuż pod hawierzowskim blokowiskiem, jest jedną z reprezentacyjnych imprez datyńsko-błędowickiego środowiska polskiego, na której… należy bywać. Zasługę w tym, że tradycja Babskich Balów trwa, ma rodzina Alfreda Kołorza – bodaj ostatnia maleńka wysepka polskości w kresowych Datyniach Dolnych – wspierana gronem błędowickich przyjaciół. Co ciekawe, uczestnikami Babskich Balów są nie tylko Polacy. Bardzo licznie przychodzą na nie również Czesi, akceptując polską ich oprawę z polonezem, kotylionami i kwiatami dla pań czy też żywo reagując na polecenia i dowcipy polskojęzycznego wodzireja oraz tańcząc w rytm przeważnie polskiego repertuaru orkiestry i wokalistów. Czyżby model zgodnego współżycia wzajemnie tolerujących się etników na narodowościowo zróżnicowanym terenie? Identycznie było w sobotę 14 lutego br., kiedy to odbywał się kolejny Babski Bal we wszystkich lokalach Domu PZKO w Błędowicach Dolnych. O wyjątkowości datyńsko-błędowickiego Balu decyduje kilka charakterystycznych jego cech: przez cały czas trwania impre-

zy (wyjątek: jeden taniec o godz. 23) panie wybierają panów; para, którą podczas tańca nakryje sterowany przez dzwonnika dzwon, ma prawo do okładania się pod nim – ale najwyżej przez dwie minuty – pocałunkami (tym razem, jako że były walentynki, namiętnych nie brakowało); każdorazowo żelaznym punktem programu jest taniec niemłodych już i postawnych chłopów, pozujących na zwiewne, skąpo ubrane baletki;

punktem kulminacyjnym każdego Balu jest wybór Lwa Salonu (zostaje nim facet, który zaliczył najwięcej wizyt z partnerką pod dzwonem i posiada największą liczbę kotylionów).

Walentynkowy Babski Bal przeszedł do historii jako bardzo udany. Na jego sukces zapracowały trzyniecka grupa muzyczna „Mr. BABY” z charyzmatyczną i zgrabnie tańczącą wodzirej Ewą Troszok, zespół tancerek z Wędryni „To my”, roztańczeni chłopi alias Filipinki, rewelacyjna kapela „Kamraci”, Bartnicki ze swą dyskoteką, a także całe organizacyjno-gastronomiczne zaplecze… Ciekawe, czym zaskoczy ono uczestników kolejnego Babskiego Balu, który odbędzie się 16.1.2010 r? (s) fot. anna kołorz Charakterystycznym atrybutem datyńskiego Babskiego Balu jest dzwon wiszący nad parkietem. Zręcznie sterowany przez długoletniego, doświadczonego dzwonnika Alfreda Kołorza, raz po raz opada na tańczące pary, stwarzając im bardziej intymną atmosferę. Datyńsko-błędowiccy babo-chłopi tym razem wystąpili w roli Filipinek. Pucybutem na 20 minut zostaje chłop przyłapany na złamaniu żelaznej zasady, że na Babskim Balu baby wybierają chłopów.

3

2009

21


~ ślubnie c hlubnie , a lb o durnie~ katarzyna şafak, z domu piechaczek, pochodzi z bystrzycy. tam również mieszka u rodziców ze swoim mężem adilem şafakiem. mają dwójkę dzieci, starszego adila i młodszego michaela. pani kasia pracuje jako nauczycielka w polskiej podstawówce w gródku, jej mąż prowadzi w bystrzycy sklep z odzieżą.

 marian siedlaczek

W pośpiechu do… szczęścia

Şafakowie stworzyli harmonijną, tolerancyjną rodzinę.

Wyjazd do Anglii

Tuż po ukończeniu studiów w cieszyńskiej filii Uniwersytetu Śląskiego pojechała do Anglii. – Wyjechałam na dwa lata do pracy jako au-pair – wspomina. – Rodzina, której dzieci pilnowałam, wyprowadziła się jednak do innego miasta i musiałam sobie poszukać innej pracy. Zatrudniłam się w restauracji. Do Anglii wyjechała, jak zresztą większość rodaków, by zarobić trochę grosza i podszkolić swój język. Chodziła trzy razy w tygodniu do szkoły. W Anglii organizowane są specjalne kursy językowe dla cudzoziemców. Na zajęciach spotkała Adila. – Zaiskrzyło między nami – opowiada i przyznaje, że na początku wcale nie wiedziała, że ma do czynienia z mężczyzną z Turcji. W szkole wszyscy mówili 22

po angielsku. Najpierw pomyślała, że jest może Włochem, albo Hiszpanem. Kiedy już dowiedziała się, że jej ukochany pochodzi z Turcji i jest muzułmaninem, nie czuła żadnych obaw. – To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że coś może mi zagrażać – śmieje się. Przyznaje jednak, że wiele osób starało się ją przestrzec przed tym związkiem. Na tłumaczenia, że Adil jest porządnym i bardzo ciepłym człowiekiem, odpowiadali, że „oni” zawsze na początku bywają mili, a po ślubie wszystko się zmienia. Rodzina pani Kasi przyjęła go bez uprzedzeń. – Być może mieli jakieś obawy, ale przede mną tego nie okazywali. Poszłam za głosem serca i nie żałuję. 3

2009


~ ślubnie c hlubnie , a l b o durnie~ z załatwieniem wszystkich formalności w tym okresie – tłumaczy. Nie ubrała romantycznej białej sukni, nie zaprosiła koleżanek z klasy, nie miała czasu na obmyślenie i przygotowanie ceremonii. Czas naglił, trzeba było szybko złożyć dokumenty, i to w obu językach. A w tamtych czasach pracowało w Czechach zaledwie dwóch tłumaczy z języka tureckiego.

Rozłąka z trzęsieniem ziemi

 z albumu ślubnego

Ślub dla większości oznacza początek prawdziwego współżycia. Młoda para po weselu zamieszkuje razem, dzieli się pracą, radościami, smutkami. Ślub to moment, od którego zaczynają wspólną drogę. Tymczasem dla Kasi i jej męża był to początek rozstania. Zaraz po ślubie Adil wyjechał do Turcji, gdzie czekał na decyzję naszych urzędników w sprawie stałego zameldowania. Rozłąka trwała ponad trzy miesiące. Na domiar złego Stambuł nawiedziło wtedy ogromne trzęsienie ziemi. Wszystkie linie telefoniczne zostały zerwane. – Nie wiedziałam w ogóle, co się z nim dzieje. Zdecydowałam się na wyjazd do Turcji. Wyjazd planowała zupełnie na ślepo. Bez pewności, czy męża odnajdzie, czy uda jej się z nim w ogóle skontaktować. Nie znała tureckiego, a na angielski nie miała co liczyć, bo tym językiem posłu-

Powrót na Zaolzie

Szczęśliwi w dniu ślubu.

Zdecydowali się na ślub. Wcześniej jednak musieli postanowić, gdzie zamieszkają. Dla niego życie w Stambule byłoby zupełnie naturalne. Bez najmniejszego problemu znalazłby zatrudnienie. Wtedy jednak ona musiałaby pozostać w domu, bo szanse na to, że znajdzie pracę w Turcji, były znikome. – Na rolę gospodyni domowej nie mogłam się zgodzić – odpowiada kategorycznie. Postanowili osiąść w Bystrzycy. Istniała jeszcze możliwość pozostania w Anglii. – Najpierw myśleliśmy, że jeszcze tam przez jakiś czas popracujemy, coś zarobimy i dopiero potem wrócimy. Ale Adil wyjechał na chwilę do Turcji i nie dostał po raz drugi wizy do Anglii. Zostałam więc na Wyspach Brytyjskich sama. Chcieliśmy jednak być razem, więc musiałam się zdecydować: albo wyjazd do niego, albo powrót do domu. Na szczęście Adil zdobył wizę do Republiki Czeskiej i było po kłopocie. Zamieszkaliśmy u rodziców. Ślub odbył się w czerwcu 1999 w Bystrzycy. Nie mieli drugiego w Turcji. – Planujemy jeszcze coś, ale… – pani Kasia przerywa, jakby bała się zapeszyć. Za chwilę tłumaczy: – Śluby i wesela są w Turcji bardzo okazałe. Zaprasza się nawet tysiąc gości. A przyjęcia weselne odbywają się w sali gimnastycznej. Myśmy ani finansowo, ani organizacyjnie nie byli na to przygotowani. Uroczystości w Bystrzycy też były skromne. Ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego, zamiast wesela obiad w domu. Tak nie wygląda wymarzony dzień weselny. Państwo młodzi nie mieli innego wyjścia. – Adil dostał wizę do Czech tylko na miesiąc. Musieliśmy zdążyć 3

2009

 marian siedlaczek

Szybki ślub

Szczęśliwi dziesięć lat później. 23


~ ślubni e c hlubni e , a lb o durni e ~ guje się w Stambule garstka osób. – W ostatniej chwili udało mi się dodzwonić do brata męża. Umówiliśmy się i Adil czekał na mnie na lotnisku. Trudne chwile przeżywała z pewnością jej mama, która została w Bystrzycy. – Wtedy sobie tego nie uświadamiałam. Dziś, kiedy mam już swoje dzieci, zaczynam ją rozumieć. To musiał być dla niej szok – przyznaje. Ze Stambułu wracała do Bystrzycy jeszcze sama. Mąż mógł przyjechać dopiero za jakiś czas.

Językowe perypetie

 marian siedlaczek

Początkowo rozmawiali ze sobą głównie po angielsku. Później jednak ze względów praktycznych pan Adil zaczął chodzić na kursy języka czeskiego i prosił żonę, by rozmawiała z nim po czesku. – Musiał się umieć porozumieć w Pradze, Brnie czy w Ołomuńcu – wyjaśnia. I natychmiast dodaje, że z dziećmi ojciec rozmawia tylko po turecku. Synowie znają więc trzy języki. Chodzą do polskiej szkoły, rozmawiają płynnie po czesku i po turecku. – Starszy syn rozumie też wiele po angielsku, bo na początku nam się przysłuchiwał – zdradza. Życie z muzułmaninem Nie mieli najmniejszych wątpliwości, do jakiej szkoły będą wyJest praktykującą katoliczką, ale nie mogła wziąć ślubu kościel- syłać dzieci. Pan Adil doskonale rozumie, że każdy poznany język nego, bo pan Adil jest muzułmaninem. Synowie Adil i Michael to olbrzymi plus. Natomiast pani Kasia przyznaje, że gdy mąż rozrównież są muzułmawia z dziećmi, to manami, nie byli ona bardzo często chrzczeni. – W okonie wie o czym. Dolicy nie ma meczetów myśla się znaczenia z prawdziwego zdaniektórych słów, rzenia. Muzułmaale jeszcze wszystkiego nie rozumie. nie spotykają się – Oczywiście podw domach modlitwy stawowe „dzień do– tłumaczy. Dodaje, bry”, „dziękuję”, „do że mąż jest praktykuwidzenia” nie sprającym muzułmaniwiają mi kłopotów. nem. – Ale tolerujemy Mąż mówi, że to swoje przekonania prosty język i że religijne – zapewnia. powinnam go już – Dzieci, jeśli chcą, znać. Po dłuższym mogą pójść ze mną pobycie w Turcji do kościoła. Jak jest jakieś święto, to i mąż jestem w stanie doz nami idzie. gadać się z miejscoZ wiarą i nawywymi. kami kulturowymi – Synom wybiewiąże się też kuchnia. raliśmy takie imioNie jedzą wieprzowina, które można Şafakowie w swoim prywatnym sklepie w Bystrzycy. ny, czasami trafiają bez trudu zapisać, na stół typowo tureckie dania. Ich przyrządzanie jest jednak bardzo ale u nas brzmią egzotycznie. Najstarszy odziedziczył imię po ojcu, pracochłonne. – To dobre dla kobiet, które siedzą w domu i mają a młodszy to Michael, czyli Michaś – opowiada. Dzieci nie mają dużo czasu – śmieje się. problemów z racji swego pochodzenia, nie spotkały się też z żadnyW kuchni u Şafaków przeważają ryż i warzywa. Rzadziej pojawia mi przejawami dyskryminacji. Obaj są wielkimi tureckimi patriosię mięso, a jeśli już, to drób. W wolnych chwilach pani Kasia stara się tami. – Młodszemu trudno wytłumaczyć, że urodził się w Trzyńcu, przygotować mężowi jego ulubione dania. – Dostałam odpowiednią jest przekonany, że w Turcji – śmieje się. To rezultat metod wyksiążkę kucharską w prezencie ślubnym od mojej kuzynki. Gotowa- chowawczych męża. Pan Adil często podkreśla swoje pochodzenie, nie według zasad tureckiej kuchni nie jest jednak wcale proste. Wielu wiele opowiada synom o tureckiej historii. składników nie można w ogóle kupić. W Turcji sprzedawane są na przykład specjalne gotowe ciasta. Próbuję je zastąpić ciastem fran- Spojrzenie w przyszłość cuskim, ale to już niestety nie to – wyjaśnia. Z wizyt u rodziny męża Czy na zawsze zwiążą się z Zaolziem? Pan Adil od 2002 r. prowadzi przywożą przyprawy, które dodają potrawom specyficzny smak prywatny sklep w Bystrzycy. Towary początkowo przywoził z Turi zapach. Robią zakupy w Pradze, gdzie istnieją sklepy z orientalnym cji, teraz można je zdobyć również w Czechach. Chciałby rozwinąć skrzydła, ale w naszym regionie nie ma po temu zbyt wielkich możliasortymentem. Czy nie prostsze byłoby przyrządzanie tradycyjnych śląskich po- wości. – A poza tym, pociąga go życie w większym mieście – zdradza traw? – Śląska kuchnia mężowi nie smakuje. Dla osoby przyzwycza- żona. – Wychował się przecież w Stambule. Czyżby planowali przeprowadzkę? jonej do dużej ilości sosów, nasze potrawy, jak choćby kotlety pa– Nie, nie, budujemy dom w Bystrzycy, chociaż… Marzy nam nierowane, są zbyt suche. Knedli nawet nie spróbował. Odstrasza go już sam ich widok. Nie lubi też surówek, do których u nas dodaje się się dom nad morzem. Taki, do którego moglibyśmy wyjeżdżać na cukier i ocet. W Turcji jedzą duże ilości białego jogurtu, zamiast octu wakacje. halina sikora-szczotka używają cytryny. 24

3

2009


Szczęście nie było im dane

N

a zdjęciu goście weselni Huberta Kotrubczyka ze Stonawy i Stefanii Bonczek z Suchej Górnej. Ślub odbył się w 1934 r. w kościele katolickim w Suchej Górnej, w obecności ówczesnego proboszcza parafii górnosuskiej, ks. Gazurka. Niestety małżeństwo to trwało zaledwie 18 miesięcy. H. Kotrubczyk jako portier hotelu Polonia w Cz. Cieszynie został wciągnięty do grupy dywersyjnej SC 2 Alfreda Szotka ps. Szczygieł, która od początku 1935 r. działała na Zaolziu. Uczestniczył w akcji

28.10.1935 r., zagrożony aresztowaniem zbiegł 24.1.1936 r. do Polski. Tam nieznany sprawca, prawdopodobnie wysłannik czeskiej policji, ugodził go sztyletem prosto w serce. Po kilkudniowym pobycie w cieszyńskim szpitalu H. Kotrubczyk zmarł 22.6.1936 r. (E. Długajczyk w książce „Tajny front na granicy cieszyńskiej” podaje, iż został zamordowany 1.6.1936 r. – przyp. red.). W 1939 r. H. Kotrubczyka pośmiertnie odznaczono Medalem Niepodległości. bronisław buławastonawa

Czar miłości, zgryz dojrzałości

Z

awarcie ślubów małżeńskich i założenie rodziny to bodaj najważniejsze decyzje w życiu człowieka. Tak się jednak składa, że są podejmowane w czasie, kiedy nie każda ze stron w pełni do nich dojrzała. I bywa, że dopiero po euforii związanej z przyjęciem weselnym i po okresie miłosnego zauroczenia następuje trudne dorastanie do roli męża i żony, ojca i matki. Wtedy młodzi ludzie naprawdę się poznają, odnajdują cel swego życia i przystępują do budowania gmachu swego szczęścia i pomyślności swojej rodziny. Porozmawiajmy o tych sprawach. Otwórzmy albumy na stronach ze zdjęciami ślubnymi i pozwólmy przemawiać wspomnieniom. Dajmy się porwać urodą tamtych chwil. Przywróćmy zetlałym już może uczuciom świeżość tamtej wiary, nadziei i miłości. A potem usiądźmy i napiszmy o tym do „Zwrotu”. Może w ten sposób podszepniemy komuś, jak może wyglądać przyjęcie weselne, pożycie małżeńskie, szczęście rodzinne… W tym celu urchomiliśmy w styczniowym numerze nową rubrykę pt. „Ślubnie chlubnie, albo durnie”. Na jej zawartość powinny się złożyć fotografie ślubne oraz wspomnienia i refleksje związane z przyjęciem weselnym i życiem małżeńskim. Rubrykę oddaliśmy do dyspozycji naszych Czytelników, a to oznacza, że oczekujemy od Państwa nie tylko sugestii i podpowiedzi, ale też i zwierzeń, opowieści, refleksji. Dla ułatwienia podajemy zakresy tematyczne. 3

2009

Wesele

 Gdzie zawierałem(am) ślub? (Urząd Stanu Cywilnego, kościół, imię i nazwisko urzędnika, księdza)  Czy ślub został poprzedzony okresem narzeczeństwa i na czym on polegał?  W co byłem(am) ubrany(a) do ślubu?  Jakie obrzędy towarzyszyły mojej ceremonii ślubnej? (błogosławieństwo rodziców, rozbijanie talerzy, sypanie soli, wprowadzanie do domu…)  Komu zleciłem(am) przygotowania do przyjęcia weselnego? (rola starosty, drużbów, druk zaproszeń, pieczenie kołaczy, fotograf, transport, lokal, menu, orkiestra, wodzirej…)  Jak przebiegało moje wesele? (opowieść Pana Młodego, Panny Młodej)

Małżeństwo

 Jakie nadzieje wiązałem(am) z zawarciem małżeństwa i czy zostały one spełnione?  Gdybym się miał żenić (miała wychodzić za mąż) po raz drugi, jakich błędów chciałbym (chciałabym) uniknąć, a na co zwróciłbym (zwróciłabym) większą uwagę? Czekamy więc na Państwa listy i telefony!

25


słowo preze sa

szl a kie m kół pzko

Skazani na pomyślność Brak woli do nauki Wbrew wszelkim oczekiwaniom społeczeństwo polskie w powiecie karwińskim, a zwłaszcza polska młodzież pracująca nie wykazała najmniejszego zainteresowania dla wieczorowego kursu dla pracujących, który ma być otwarty w polskim gimnazjum w Orłowej z początkiem września br. Polskie Gimnazjum w Cz. Cieszynie ma dostateczną ilość zgłoszonych, i to już od lat trzech, natomiast w Orłowej nie można sklecić jednego przynajmniej rocznika, nie można zebrać 15 młodych ludzi, którzy by przy swej codziennej wprawdzie ciężkiej i wyczerpującaj pracy chcieli kształcić się dalej i zdobywać wiedzę z zakresu naukowego programu gimnazjalnego. Władze szkolne przedłużyły termin zgłaszania się na kurs do 2.9. br. Miejscowe Koła CzZM i PZKO powinny zainteresować się tą sprawą i wybrać spośród siebie tych 15 ochotnych do nauki, którzy by mieli tę silną i zdecydowaną wolę uczęszczać na wieczorowy kurs dla pracujących. (Jeszcze kurs wieczorowy dla pracujących w polskim gimnazjum w Orłowej. GL nr 101, 26.8.1952)

W Gródku, malowniczej wiosce u podnóży Beskidów, przeciętej przez główny szlak komunikacyjny prowadzący na Słowację, wyrastają ciągle nowe domy i przybywa mieszkańców. W 2008 r. było ich po raz pierwszy w historii ponad 1800. Podczas ostatniego spisu ludności w 2001 r. 941 mieszkańców Gródka podało narodowość czeską, 751 polską. Od lat stabilna jest liczba członków PZKO i wynosi ok. 340 osób. Miejscowe Koło PZKO cieszy się w gminie popularnością, organizowane w jego domu imprezy są magnesem nie tylko dla członków. Koło współpracuje ściśle ze szkołą i przedszkolem, cieszy się poparciem władz gminy, wójt Pavel Tomčala bierze udział w najważniejszych akcjach. Pezetkaowcom w ich pracy społecznej przyświeca rzucone przez prezesa Karola Pilcha, podsumowujące 60-letnią działalność hasło: „Oby na przyszłość tak dalej, a może jeszcze lepiej!”

Stosunek do rękawic ochronnych – Do pierona, dyć mie ta sztanga poli. Kaj są moji rynkawice? – Francek, dyć żeś ich wczoraj chynył do pieca. Ta lewo była przeca dziurawo! – No to, Jozef, hybej do magazynu i nafasuj nowe. I Jozef rzeczywiście nowe rękawice z magazynu przyniósł. – Dosyć ich tam majóm – medytował drogą – a Francka nie bydzie zielazo poliło. Rzeczywiście towarzysze – ciepłe kleszcze przez rękawice nie poparzą rąk! Ale czy zdajecie sobie sprawę z tego, ile cennego surowca niszczy się z powodu waszego lekceważącego stosunku do rękawic ochronnych? 23.000 par co miesiąc zużywa się w hucie trzynieckiej! Jeśli zważymy, że w rękawicach ochronnych pracuje tylko pewna część załogi, łatwo dojdziemy do wniosku, 26

Obchody 60-lecia MK PZKO w Gródku, 2 grudnia 2008 r. Prezes Karol Pich składa podziękowania za nader udane widowisko małym wykonawcom. 3

2009


gróde k

Uroczysta chwila przekazania odznaczeń związkowych zasłużonym działaczom gródeckiego Koła.

Zaczęło się od zespołów

Karol Pilch kieruje Kołem od 1988 r. Jego poprzednikami byli m.in.: Jan Kluz, Bogusław Młynek, Paweł Czudek, Jan Heczko czy Karol Mrózek – pierwszy prezes. Koło powstało 9.11.1947, w zebraniu założycielskim brało udział 14 osób. Od początku rozwijały działalność zespoły śpiewacze i teatralne. Uroczystości szkolne, dożynki i tym podobne akcje były okazją do występów chóralnych. Pierwszym dyrygentem został nauczyciel Franciszek Swoboda. Do wielkiego rozwoju śpiewactwa chóralnego doszło w okresie kierowania zespołem przez Adolfa Żyłę. Chór śpiewał także podczas przedstawień teatralnych, brał udział w konkursach pezetkaowskich. Następnie ćwiczył zespół pod batutą Pawła Czudka, Jana Kluza, Jana Młynka. Tak było do końca lat 60. Odrodzenie chóru nastąpiło w 1981 r., jego dyrygentem została Marta Urbaś z Filii UŚ w Cieszynie, jednak zamknięcie granicy po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce w grudniu tego samego roku zniweczyło plany gródczan. Istniały też w MK małe zespoły śpiewacze. Sekstet żeński powstał w 1955 r., jego repertuar składał się z piosenek estradowych. W latach 1963-67 śpiewał pod kierownictwem Pawła Czudka z akompaniamentem fortepianu Anieli Czudek, później występował już rzadko. Ponownie koncertował dopiero w latach 80. jako zespół Klubu Kobiet z towarzyszeniem skrzypiec Jana Heczki. Działał w Kole również kwartet męski pod kierownictwem Pawła Czudka, 3

2009

w 1961 r. śpiewał w składzie: Jan Kluz, Bogusław Młynek, Jan Czudek oraz Tadeusz Wałach z Bystrzycy. Teatr amatorski w Gródku wystawiał przedstawienia już w 1905 r. Po II wojnie światowej dwie jednoaktówki w reżyserii Pawła Grygi zagrano jeszcze przed założeniem PZKO. Po powstaniu MK P. Gryga został reżyserem i aktorem w zespole teatralnym, zagrał m.in. tytułową rolę w „Skąpcu” Moliera (1965). W repertuarze amatorów znalazły się pozycje bardzo ambitne, np. „Dziady. Cz. III” A. Mickiewicza, „Chata za wsią” J. I. Kraszewskiego, korzystano ze sztuk autorów rodzimych, m.in. Adama Wawrosza, Władysława Niedoby. W latach 50. reżyserem 14 premier była Agnieszka Łupińska, przedstawienia reżyserowali także Paweł Czudek, Adolf Żyła, Ryszard Szarowski, Jan Heczko, autor komedii „Oj, stary, stary” (1981). Krótkie spektakle i programy kabaretowe były też dziełem Klubu Młodych. W latach 70. wystawiano jednoaktówki w reżyserii Jana Młynka, w 1982 r. powstał kabaret „Przepraszamy za usterki”. Grający w teatrze młodzi ludzie byli członkami orkiestry Jana Młynka, kabareciarze grupy rockowej Kryzys. Zespół Kryzys powstał w 1981 r., występował na Zlocie w Bystrzycy, Wielkim Szpanie w Jasieniu, po dwóch latach grania tzw. gorolskiego rocka zaczął używać instrumentów elektronicznych. Śpiewał własne utwory, do których muzykę pisał Bogusław Czudek, a teksty, wyłącznie gwarą, Stanisław Czudek. W 1984 r. zmuszony został przez ZG PZKO do zmiany

iż jeden robotnik w ciągu miesiąca podrze nie jedną, lecz kilkadziesiąt par rękawic ochronnych! Fabryka, która owe rękawice produkuje, zużyje w ciągu roku na ich produkcję 138.000 m tkaniny metr szerokiej! Towarzysze hutnicy! Tak dalej nie można. Z marnotrawstwem trzeba jak najszybciej skończyć. Przyniesie to korzyść wam i hucie. (Migawki z huty trzynieckiej. GL 101, 26.8.1952)

Gorolski Święto pod lasem Tuż za chałupą „Jury spod gronia” znajdował się „leśny dancing”, gdzie młodzi w otoczeniu smukłych świerków tańczyli w rytm tanga czy walca. Niedaleko boconowianie urządzili jaskinię zbójców, gdzie raczono porwanych opiekaną kiełbasą i „wodą z procentami”. Efektowny wóz zmajstrowali członkowie PZKO z Bukowca. Wielki transparent głosił, że rolnicy Bukowca wywiążą się z dostawy w stu procentach. Piękny szałas zbudowały Koszarzyska, które przybyły z własną orkiestrą, sprzedawano miód i bryndzę. Doświadczeni mówili, że miód z bryndzą nie bardzo poleca się mieszać. Ale można było zaryzykować. Stoisko Koszarzysk było tuż u samego lasu… (W Jabłonkowie było gwarno… Migawki z święta górali. GL ne 101, 26.8.1952)

Nabór do „Bajki” Do najbardziej ruchliwych świetlic na naszym terenie trzeba bezsprzecznie zaliczyć świetlicę w Karwinie Nowym Jorku, gdzie zarząd dla urozmaicenia wieczorów – od czasu do czasu – powierza wykonanie programu czy to członkom SLA, czy ob. Prybulom z Łąk, czy też karwińskiej grupie tanecznej. Program ostatniej świetlicy wykonał zespół teatru kukiełkowego „Bajka”. Po wstępnych formalnościach oddano głos kierownikowi „Bajki” obyw. Królowi, a ten w krótkich słowach objaśnił znaczenie i zadania teatru kukiełkowego. Z jego przemówienia dowiedzieli się obecni wiele ciekawych rzeczy, a między nimi także to, że w ub. roku w Czechosłowacji istniało 27


słowo preze sa

1800 amatorskich teatrów kukiełkowych, podczas gdy w Polsce w tym czasie takich teatrów było tylko około 70, oraz że w związku z doniosłą rolą wychowawczo-oświatową, jaką odgrywa teatr kukiełkowy, został na uniwersytecie w Pradze (AMU) otwarty wydział kukiełkowy, na który polskie społeczeństwo nie zdołało dotychczas wyszukać wśród naszej młodzieży ani jednego kandydata (potrzebna matura szkoły III stopnia). Chcąc mieć przynajmniej w grubych zarysach obraz tego udanego wieczoru, wypada jeszcze wspomnieć o odegranej sztuczce „Przygody Zosi”. (Świetlica i teatr kukiełkowy w Karwinie. GL nr 110, 16.9.1952)

W szkole hutniczej po polsku Zarząd Okręgowy Komunistycznej Partii Czechosłowacji w Ostrawie uchwalił na jednym z ostatnich posiedzeń, aby począwszy od roku szkolnego 1952-53 były założone przy szkołach zawodowych polskie paralelki wszędzie tam, gdzie są warunki do ich założenia, tzn. o ile zgłosi się odpowiednia ilość uczniów, chcących uczęszczać do klas z polskim językiem nauczania. Nauczyciele narodowości polskiej są przewidziani. Zgłoszenia będą przyjmowali dyrektorowie wszystkich trzech działów szkoły hutniczej w Trzyńcu od 1 września 1952. Uczniowie! Korzystajcie z wielkiego zrozumienia dla spraw narodowościowych, jakie nam okazuje ZO KPCz! (Polskie paralelki przy uczniowskiej szkole hutniczej w Trzyńcu. GL nr 103, 31.8.1952)

Zadania społeczne Czesko-cieszyńskie Koło PZKO odbyło zebranie członkowskie. W sprawach organizacyjnych przyjęto dwóch nowych członków. Pozyskano dwóch nowych abonentów Głosu Ludu, jednego abonenta Rudego Prawa i dwóch abonentówZwrotu. Dziś w sobotę przeprowadzą członkowie koła: Polak, Chlebus, Heczkowa, Brzuska i Kolber zbiór materiałów odpadowych. Pozyskano jednego nowego członka do chóru męskiego. 28

szl a kie m kół pzko

nazwy na bardziej optymistyczną, odtąd grał najpierw jako zespół Gródek, potem Brygada. Koncertował po całym Zaolziu, w 1984 r. odniósł sukces na Festiwalu Rockowym w Jarocinie. Działalność zakończył w 1988 r.

Na boisku do siatkówki

Dziś nie ma w gródeckim Kole żadnego stałego zespołu, ale imprezy uświetniają programy w wykonaniu przedszkolaków i uczniów PSP. Pezetkaowcy zapraszają ze swoimi spektaklami teatralnymi zespoły z Wędryni czy Milikowa, goszczą chóry, np. podczas uroczystości 60-lecia MK zaśpiewała mostecka Przełęcz. Ważne jest, że członkowie Koła mają się gdzie spotykać. Swój Dom PZKO otworzyli 20.9.1970 i przez cały czas prowadzona jest w nim bogata działalność. Pierwszym miejscem spotkań była gospoda U Raszków, tam doszło do założenia Koła. Potem za świetlicę służyły pomieszczenia dawnego mieszkania nauczyciela. W 1958 r. Koło nabyło grunty na Zapłociu obok żelaznego mostu przez Olzę i w 1966 r. rozpoczęło budowę własnej siedziby. W latach 80. modernizacja Domu PZKO objęła kuchnię i zaplecze socjalne, pojawiło się centralne ogrzewanie. W 1995 r. powstała przybudówka, a w niej nowa kuchnia. 31.5.1995 odsłonięto tuż obok pomnik ku czci ofiar II wojny światowej, Koło przejęło nad nim patronat. Kolejne przeróbki Domu PZKO to w 2002 r. dobudowanie sceny z zapleczem, w 2004 r. izolacja ścian i modernizacja toalet, w 2006 r. remont dachu i wymiana okien. Dom potrafi na siebie zarobić, korzystają z niego także inne or-

ganizacje działające w gminie. Koło troszczy się też o swoją chatkę góralską w Lasku Miejskim w Jabłonkowie, wykorzystywaną podczas Gorolskigo Święta. Dom PZKO stanął w miejscu, które dawniej służyło jako boisko do siatkówki. Zobligowało to pezetkaowców to większego propagowania sportu. Liczne akcje sportowe organizowane są w Kole od wielu lat, Klub Sportowy jest stale bardzo aktywny. Od 1957 r. rozgrywane są turnieje tenisa stołowego, reprezentacja Koła zdobywała medale w zmaganiach PZKO, brała udział i w Polonijnych Igrzyskach Sportowych. Co roku odbywają się przygotowywane przy współpracy z gminą Noworoczne Turnieje Tenisa Stołowego o puchar przechodni dla młodzieży szkolnej i dorosłych. Koło przychodzi też z pomocą gminie podczas przełajowego „Biegu przez Gródek”. Klub Sportowy organizuje Turniej Piłkarski „Mundial”. Przy współpracy z PSP urządzany jest dla dzieci kulig. Od 1971 r. istniała w MK drużyna siatkówki, sukcesy odnosiła drużyna mini piłki nożnej, Koło reprezentowali lekkoatleci i narciarze.

Zabawy dla wszystkich

W Domu PZKO spotykają się członkowie Klubu Seniora, Klubu Młodych, ale najbardziej aktywne są członkinie Klubu Kobiet. Bez ich wkładu pracy nie mogłyby zaistnieć liczne, organizowane często na wielką skalę imprezy, na ich barkach spoczywa też ciężar utrzymywania porządku i czystości w Domu PZKO. Klub Kobiet oficjalnie założono na walnym zebraniu w 1972 r., ale już o wiele wcześniej, bo w 1956 r., zrzeszone 3

2009


gróde k

60. urodziny gródeckiego Koła zgromadziły w miejscowym Domu PZKO tłumy gości. w MK panie przygotowały kurs gotowania. Oprócz kursów sztuki kulinarnej, których ukoronowaniem były wystawy i zabawy, miały miejsce kursy haftu, kroju i szycia, których plon również prezentowano potem na wystawach. Instalowane wystawy często podporządkowane były konkretnemu tematowi. Interesujące były też spotkania np. na tematy zdrowotne, na które zapraszano prelegentki z innych kół. Co roku przed balem szyją panie kotyliony. Pierwszą kierowniczką Klubu Kobiet została Ewa Raszka, od 1976 r. prowadziła go Anna Pilch. Panie nadal spotykają się regularnie co dwa tygodnie. Przez dziesiątki lat istnienia Koła zmieniał się charakter imprez, od świetlic, wieczorów poezji i pieśni, kursów, przez aktualne ciągle mniejsze akcje związane z kalendarzem, zwyczajami, świętami, jak

smażenie jajecznicy, wigilijki, po imprezy przyciągające największą ilość uczestników. Do tych ostatnich należą niezmiennie wystawy, wycieczki krajoznawcze i bale. Przez wiele lat organizowano w Gródku Bal Papuciowy, teraz na zakończenie karnawału odbywa się Bal Ostatkowy z loterią, pączkiem, kotylionami i tańcem z pomarańczami o najzręczniejszą parę. Wielu członków Koła bierze udział w balu PSP i przedszkola. Romantyczną imprezą nazwano Wianki w Bełku, m.in. ze względu na piękny krajobraz – skaliste koryto Olzy, w programie korzystano z miejscowych legend. Coraz większą popularnością cieszy się jesienne Tłoczyni Kapusty. O wszystkich większych akcjach PZKO przeczytać można na stronach internetowych gminy. czesława rudnik zdjęcia zenon josiek

Oprócz chóru męskiego ma powstać przy Kole PZKO w Cz. Cieszynie chór mieszany – Harfa. Obecni zobowiązali się przyczynić do zyskania nowych członków do jednego i drugiego chóru. Upoważniono zarząd do zorganizowania jednego przedstawienia Polskiej Sceny dla członków Koła oraz zabawy towarzyskiej. W części artystycznej wystąpił naucz. Kaim z grupą młodzieży polskiej szkoły średniej z piękną recytacją i pieśniami z tow. akordeonu. (Piękny bilans zebrania członkowskiego PZKO w Cz. Cieszynie. GL nr115, 28.9.1952)

Rozśpiewane jednostki Działalność chórów w Suchej Dolnej pozostawia jeszcze wiele do życzenia. W miejscowej organizacji istnieją trzy chóry, a mianowicie chór mieszany, męski „Hejnał” i żeński, których liczba nie przekracza 60 ludzi. Do tego w okresie ostatnich dziesięciu miesięcy znowu został założony nowy chór, a do tego kościelny, który funkcjonuje tylko co pewien okres. Jednostka jako cząstka każdego zespołu, należąca do każdego z nich, chociaż szczerze rozmiłowana w śpiewie, która sumiennie uczęszcza na próby cztery razy w tygodniu, w takich warunkach właśnie po pewnym czasie zatraca ochotę do dalszej pracy. Praca poszczególnych chórów nie wykazuje społeczeństwu rezultatów oraz poziom pracy na polu krzewienia i popularyzowania pieśni. Wybudowanie jednego silnego chóru oznaczałoby usunięcie wielu przeszkód i znaczne ułatwienie w pracy. (Życie śpiewacze w Suchej Dolnej. GL nr 115, 28.9.1952)

Studenci w kadrach Studenci, studiujący w Polsce, powinni najpóźniej do piątku 3 października złożyć w KNV w Ostrawie (ref. kadr Šlachtowa) paszporty oraz polecenie OVV (wojsko). Termin przedłużony nie będzie. (GL nr 116, 30.9.1952) 3

2009

29


i

n

malarstwo

s

p

i

r

a

c

j

kinematografia

e

Twórca Teatru Rysowania Wstrząsający „Tatarak”

23 lutego zmarł w Warszawie Franciszek Andrzej Bobola Biberstein-Starowieyski pseud. Jan Byk – polski grafik, malarz, rysownik i scenograf; jeden z największych kolekcjonerów dzieł sztuki w Polsce. Pochodził z rodziny szlacheckiej, pieczętującej się herbem Biberstein. Franciszek Starowieyski zyskał popularność w latach 60. jako autor plakatów teatralnych i filmowych. Na początku swej drogi artystycznej wymyślił sobie pseudonim artystyczny Jan Byk. – To był po prostu polityczny dowcip. W czasach stalinowskich wymyśliłem sobie najbardziej proletariackie nazwisko, jakie mogłem wynaleźć – powiedział w jednym z wywiadów. Tworząc swoje dzieła antydatował je o 300 lat, bo – jak mówił – XVII wiek jest jego ulubionym okresem. Był twórcą tzw. Teatru Rysowania. Choć każdy z ok. 30 spektakli był inny, obowiązywały pewne zasady. Zawsze była naga modelka, zawsze też spektakl rozpoczynał się od wykreślenia pośrodku kompozycji koła (bez pomocy cyrkla, jedną ręką). Artysta podczas Teatru Rysowania zawsze miał na sobie te same spodnie, zamiast paska związane sznurem, z którego – jak twierdził – odcięto wisielca. W swoich „teatrach rysowania” łączył obydwie sztuki w jeden „spektakl sztuk wszelakich”, w którym taką samą wartość artystyczną posiadał sam akt tworzenia, jak jego elementy widowiskowe oraz – dzięki erudycji autora – literackie. KS Źródło: „Gazeta Wyborcza”, Internet

Franciszek Starowieyski Wykształcił w malarstwie własny styl, charakteryzujący się m.in. rysunkową formą o kaligraficznej precyzji kreski. Na płótnach Starowieyskiego często pojawiają się fantastyczne kłębowiska nagich kobiecych ciał, co zdradza fascynację artysty barokiem. Często opatrywał on swoje rysunki niemieckimi, stylizowanymi na XVII-wieczną kaligrafię, komentarzami. Jego malarstwo cechuje też refleksja nad przemijaniem i śmiercią. Upodobanie do barokowej estetyki przejawiało się również w charakterystycznym dla Franciszka Starowieyskiego makabrycznym poczuciu humoru. 30

Urodził się 8.7.1930 w Bratkówce k. Krosna, studia artystyczne odbył w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (1949-52) oraz w ASP w Warszawie (1952-55). Wielokrotnie wystawiał w galeriach i muzeach w Polsce oraz m.in. w Austrii, Belgii, Francji, Holandii, w Kanadzie, Szwajcarii, USA, we Włoszech. Jego obraz „Porwanie Europy” jest wystawiony w polskim przedstawicielstwie w Unii Europejskiej w Brukseli. Był pierwszym polskim twórcą, któremu monograficzną wystawę urządziła słynna nowojorska MoMa. Został uhonorowany licznymi krajowymi i zagranicznymi nagrodami.

Andrzej Wajda nakręcił film na motywach opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza „Tatarak”, wzbogaconego o wątki prozy Sandora Maraia. Film wstrząsający, a wg Barbary Hollender, która była świadkiem jego przyjęcia na festiwalu Berlinare, przewyższający wszystko, co tam pokazano. „Na pierwszym, nocnym pokazie „Tataraku” sala w Berlinie pękała w szwach – relacjonuje Hollender. – Po napisach końcowych zaległa cisza. Część widzów nie ruszała się z miejsc. Wielu znajomych krytyków podchodziło, by powiedzieć, że Wajda zrobił wielki film.” Film Wajdy to opowieść o odchodzeniu. Bohaterka „Tataraku” (Krystyna Janda), choć o tym nie wie, ma przed sobą niewiele życia. Czuje się osłabiona, zmęczona. Jej mąż, lekarz (Jan Englert), ogląda klisze rentgenowskie. W prawym płucu – ogromny guz. Wie, że żona może nie przeżyć lata. Ale los jest nieobliczalny. To nie ona umrze pierwsza. Przed nią odejdzie młody 20-letni chłopak (Paweł Szajda). Utopi się, zrywając dla niej tatarak. „Tatarak” jest filmem w filmie. Wajda pokazuje ekipę pracującą na planie, przede wszystkim zaś dodaje monolog Krystyny Jandy. Bolesny, naznaczony głębokim cierpieniem. Janda wydobywa z pamięci najdrobniejsze szczegóły czasu, który spędziła przy śmiertelnie chorym mężu. Od chwili, gdy na schodach domu rzucił jej: „Mam coś w płucach”, i pojechała do szpitala odebrać wynik jego tomografii, aż do ostatnich chwil, gdy spytał: „Czy mogę już się pożegnać?”, a następnego dnia umarł między jedną łyżeczką wody a drugą, którą podawała mu do ust. Film Wajdy staje się głosem o istocie sztuki, o aktorstwie. O cenie, jaką płaci się za jego uprawianie. Ale jest też filmem o odchodzeniu – o śmierci i o poszukiwaniu utraconej młodości. BH Źródło: „Rzeczpospolita” 3

2009


i

n

s

społeczeństwo

p

i

religia

r

a

c

j

muzealnictwo

e

Atuty wielo- „Reklama dla Klos ciągle kulturowości Pana Boga” na fali Poseł Jan Widacki zorganizował pod koniec lutego w Krakowie debatę „Mniejszości narodowe wobec polskiej większości”. W spotkaniu wzięli udział m. in. przedstawiciele sejmowej komisji do spraw mniejszości narodowych oraz konsulatów Ukrainy i Słowacji. Przynosimy zapis rozmowy, jaką przeprowadził z posłem Bartłomiej Kuraś. Jaka jest sytuacja mniejszości narodowych wobec polskiej większości? Od strony formalnej wszystko wydaje się być w porządku. Bo mamy w Polsce odpowiednie ustawy dotyczące mniejszości narodowych, komisje parlamentarne poświęcone ich problemom, różne ciała doradcze. Ale mimo to, często prawa mniejszości narodowych w Polsce są łamane. W jaki sposób? Choćby sprawa dwujęzycznych nazw w regionach zamieszkanych przez mniejszości narodowe. W Polsce takie nazwy to wciąż rzadkość. Problemy z ich uzyskaniem mają Łemkowie w Małopolsce, czy mniejszość białoruska przy wschodniej granicy. Brakuje też woli do obiektywnej oceny historycznych zdarzeń. Słowacy mieszkający w Polsce postulują, by nie gloryfikować działań polskich partyzantów, którzy prześladowali osoby pochodzenia słowackiego. Nie znajdują zrozumienia u polskich władz. Podobna sytuacja występuje na Białostocczyźnie. Skąd takie problemy? Nasze społeczeństwo jest przekonane o swojej tolerancji, a w rzeczywistości – zwłaszcza w małych społecznościach – często jest ksenofobiczne. Nie chce, by ktoś manifestował odmienność, inną kulturę. Z drugiej strony członkowie mniejszości narodowych nie chcą narażać się większości, boją się być wytykani. A przecież wielokulturowość w wielu miejscach Polski mogłaby być atutem, choćby w postaci atrakcji turystycznych. Jak to osiągnąć? Ogromną rolę do odegrania ma tu szkoła i Kościół. Instytucje te mogą wpływać na mentalność ludzi zamieszkujących tereny, gdzie występują mniejszości narodowe. Niestety, w mojej ocenie, nie ma takich zdecydowanych działań. Źródło: „Gazeta Wyborcza” 3

2009

Ewangelicki proboszcz ze Szczyrku rozpoczął akcję rozdawania naklejek na samochody, które promują chrześcijaństwo. – Chcemy znaleźć 2,5 tys. współczesnych apostołów – mówi ks. Jan Byrt. Akcja nosi nazwę „Reklama dla Pana Boga”. – To trochę prowokacyjne hasło, bo Bóg nie potrzebuje reklamy. Chodzi o zamanifestowanie naszej wiary – wyjaśnia ks. Byrt. Przyznaje, że jego działanie zostało sprowokowane przez akcje zachodnich organizacji ateistycznych. Jesienią na autobusach w Wielkiej Brytanii pojawiły się banery z napisami: „Bóg prawdopodobnie nie istnieje. Przestań się martwić i ciesz się życiem”. Potem w metrze w New Jersey w USA ruszyła kampania Amerykańskiego Stowarzyszenia Humanistycznego z billboardami „Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam”. Pastor postanowił odpowiedzieć naklejkami na samochody z cytatami biblijnymi. Wybrano je z ekumenicznego przekładu Nowego Testamentu. Akcję rozpoczął w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, czyli okresu przygotowującego do największych chrześcijańskich świąt. Dzięki pomocy sponsorów wydrukował 2,5 tys. naklejek, które będzie rozdawał za darmo. Chętni, także z innych polskich miast, zabrali część już pierwszego dnia. MAC Źródło: „Gazeta Wyborcza”

Stanisław Mikulski i Emil Karewicz, czyli Klos i Brunner, otworzyli 28.2. w Katowicach przy ul. Gliwickiej 6 Muzeum Hansa Klosa. Wymyślił i stworzył je prywatny inwestor Piotr Owcarz. – Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy dwa lata temu , w ogóle w taki pomysł nie uwierzyłem. Później potakiwałem przez grzeczność. Kiedy jednak Owcarz powiedział, że już ma budynek i sprowadza pierwsze eksponaty, zrozumiałem, że takie muzeum naprawdę powstaje – mówił zachwycony Mikulski. Za 15 zł (10 zł kosztuje bilet ulgowy) można obejrzeć woskowe figury Klossa i Brunnera, fotografie z planu filmowego czy atrapy broni. Wszystko we wnętrzach stylizowanych na czasy II wojny światowej. W muzeum działa też kawiarenka wyglądająca jak serialowa Cafe Ingrid. – To muzeum pokazuje, jak duży jest fenomen „Stawki większej niż życie”, jak wielki jest kult wokół tego serialu. To prawdziwa ikona naszej popkultury – mówi Owcarz. AM Zródło: „Gazeta Wyborcza”

31


historia

Opisanie Trzyńca T

rzyniec, choć do historii wszedł dopiero po założeniu w 1839 r. miejscowej huty i należy do najmłodszych miast w Republice Czeskiej, może wykazać się niezmiernie bogatą i urozmaiconą przeszłością. Przypomnijmy: z małej wioski urósł do miasta z kilkudziesięcioma tysiącami obywateli, w XX w. siedmiokrotnie zmieniał przynależność państwową i ustrój społeczny, radykalnie zmieniła się struktura socjalna, zawodowa i narodowościowa jego obywateli. Tutaj znajduje się jedna z największych hut żelaza w Europie środkowej, która w głównej mierze kształtowała i kształtuje oblicze miasta. Obserwujemy również bogate życie społeczne, wyznaniowe i kulturalno-oświatowe, inspirowane motywami ideologicznymi, politycznymi i narodowościowymi. Więc aż się prosi, by zachować dla potomnych świadectwo osiągnięć, potknięć, tradycji i wszelkiego rodzaju przemian w formie dziejopisarstwa. W związku ze 170. rocznicą założenia Huty Trzynieckiej pragnę zwrócić uwagę na obecny stan historiografii w Trzynieckiem. Uważam, że przegląd najważniejszych pozycji jest niezbędny dla władz miasta żyjącego w cieniu huty, głównie w celu usuwania białych plam i pogłębiania wiedzy o regionie oraz dla pobudzenia ogólnego zainteresowania naszą przeszłością.

Oprócz wyżej wymienionych prac charakteru ogólnego pojawił się cały szereg wydawnictw okolicznościowych i jubileuszowych, zazwyczaj o skromnej objętości, ale dużej wartości dokumentalnej, poświęconych poszczególnym dziedzinom życia społecznego i publicznego, zespołom, klubom sportowym itp. Wydawcami były organy samorządowe, organizacje społeczne i instytucje publiczne. Z ważniejszych należy wymienić:  Jan Drózd: „Pamiętnik ewangelickiej gminy w Trzyńcu” (I Cieszyn 1899, II Cieszyn 1908),  Reginald Kneifel: „Topographie des. k. k. Antheils von Schlesien” (Brünn, 1804),  „Kościół św.Albrechta w Trzyńcu” (Trzyniec 1935, wersja polska, czeska i niemiecka),  Edvard Macháczek: „60 let třinecké tělovýchovy a sportu 1921-1981” (Třinec 1981),  Jindřich Močkoř: „Sborník k 30. výročí gymnasia v Třinci a k 45. výročí jeho založení v Jablunkově 1953-1968-1998” (Třinec 1998),  W. Oszelda, E. Guziur: „30 lat „Siła“ Trzyniec” (Trzyniec 1949),  Anton Sixt: „Trzynietzer Männer-Gesangverein. Denkschrift zur Feier 25-jähriger Bestandes” (Teschen 1914),

 „Třinec. Historie a školství” (Třinec 1931, wersja czeska i polska),  Henryk Wawreczka: „Třinec a okolí v proměnách času – Trzyniec i okolica na przestrzeni lat” (Něbory 1997, wersja czeska i polska w jednym tomie),  Stanisław Zahradnik: „Trzyniec. Zarys historyczny z okazji 40-lecia miasta (Trzyniec 1972, wersja polska i samodzielna czeska),  Stanisław Zahradnik: „Z historii polskiego szkolnictwa w Trzyńcu” (Trzyniec 1971),  Kazimierz Kaszper (konsultacja Jan Hławiczka): „Tu jest mój dom. 50 lat Polskiego Zespołu Śpiewaczego Hutnik” (Trzyniec 2004).

Etapy rozwoju huty

Dopiero w drugiej połowie XX w. większą uwagę zaczęło poświęcać kierownictwo trzynieckiej huty swej historiografii. Uwzględnić należy pozycje z okresu huty w ramach Towarzystwa Górniczo-Hutniczego (1906-1938) oraz okazałe publikacje jubileuszowe z okazji 125., 140., 150. i 160. rocznicy istnienia zakładu. Oto one.  Stanislava Hauerová, Jiří Wawrzacz: „160 let Železáren v Třinci” (Třinec 1999),  Vítězslav Pastrňák: „Třinecké železárny VŘSR” (Třinec 1965),  Josef Vytiska a kol.: „Dějiny Třineckých železáren VŘSR 1839-1979” (Praha 1979),

Miasto dawniej i dziś

Najstarszy opis Trzyńca i sąsiednich wsi zawiera praca R. Kneifela z 1804 r. Sporo ciekawych danych podaje „Pamiętnik ewangelickiej gminy w Trzyńcu” miejscowego nauczyciela Jana Drózda. W 1931 r. z okazji podniesienia Trzyńca do rangi miasta wydał Urząd Miejski skromną broszurę „Třinec. Historie a školství”. Pierwszą próbę syntetycznego opracowania historii miasta podjął S. Zahradnik w 40. rocznicę jego istnienia, w 1971 r. (wersja czeska i polska). Była to próba na ogół udana, dotąd jedyna tego rodzaju. Dziesięć lat później wydało miasto publikację poświęconą fotodokumentacji z tekstem nie wnoszącym nic nowego. Natomiast książka H. Wawreczki z 1997 r. o podobnym profilu stanowi wartościowy wkład do omawianej problematyki. 32

3

2009


 Stanisław Zahradnik: „Třinecké železárny v 19. století” (Opava 1961),  Stanisław Zahradnik: „Třinecké železárny. Období Bánské a hutní společnosti 1906-1938” (Praha 1969),  Stanisław Zahradnik: „Ruch zawodowy w Hucie trzynieckiej” (Trzyniec 1971),  „150 let Třineckých železáren VŘSR” (Bratislava 1989).

Sąsiednie miejscowości

Gminy włączone po II wojnie światowej do Trzyńca nieraz poświęcały swej przeszłości więcej uwagi niż władze miasta. Z własnej inicjatywy nie szczędziły wysiłku i środków na opracowanie rzetelnej historii swej wioski, co owocowało popularno-naukowymi wydawnictwami na dobrym poziomie. Publikacje dotyczyły nie tylko ogólnej historii miejscowości, ale również znaczących przejawów życia codziennego mieszkańców, np. w zakresie szkonictwa, organizacji społecznych itp. Oto tytułem przykładu kilkunaście z kilkudziesięciu pozycji tego rodzaju.  Halina Kowalczyk: „Dom PZKO im. Pawła Oszeldy” (Niebory 1995),  Oskar Lanc: „Końska i okolica teraz i w przeszłości” (Trzyniec-Końska),  O. Lanc, S. Zahradnik: „Lištná včera a dnes 1295-1995. 700 let” (Dolní Lištná 1995, verse česká a polská v jednom svazku),  Alojzy Mainka: „50 lat śpiewactwa w Oldrzychowicach 1928-1978” (Oldrzychowice 1978),

3

2009

 Janina Raclavská: „90 lat Polskiej Szkoły Podstawowej w Oldrzychowicach-Równi” (Oldrzychowice 1996),  M. Staňková, Z. Wędzelová: „30 let socialistického zemědělství na Třinecku” (Oldřichovice 1980),  Jerzy Tomoszek: „Gmina Dolna Leszna i jej okolica” (Dolna Leszna 1928),  Stanisław Zahradnik: „Kojkowice. Monografia mojej wsi rodzinnej” (Trzyniec 2006),  Stanisław Zahradnik: „Sto lat polskiej szkoły ludowej 1861-1960 na tle przemian gminy Łyżbic” (Trzyniec-Łyżbice 2003), Stanisław Zahradnik: „Z przeszłości gminy Końskiej” (Końska-Podlesie 1968),  „60 lat Miejscowego Koła Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Gutach” (Guty 2007),

Materiały źródłowe

Zaliczamy tu archiwa, zbiory prywatne, kroniki, pamiętniki i materiały dokumentalne. Kroniki należą do źródeł najpełniej odzwierciedlających na bieżąco ważniejsze wydarzenia w życiu codziennym społeczności trzynieckiej. Na szczęście tylko nieznaczna część kronik znikła w zawieruchach dziejowych. Obecnie mamy na obszarze Trzyńca setki kronik, w większości z okresu po II wojnie światowej. Są to przede wszystkim kroniki poszczególnych miejscowości, na

czele z wielotomową kroniką miasta Trzyńca, kroniki wszystkich typów szkół, miejscowych kół PZKO oraz rzetelnie prowadzona, kilkunastotomowa zakładowa kronika trzynieckiej huty. Pamiętniki. Znalazło się też kilku zapaleńców - autorów wspomnień rękopiśmiennych. Należą do nich m.in.: Paweł Golec (1877-1941), Gustaw Pietroniec (1894-1976) i Jan Staniek (1879-1968). Materiały dokumentalne. Pomimo przeciwieństw losu udało się uratować sporo materiałów dokumentalnych, znajdujących się w większości w zbiorach prywatnych. Chodzi głównie o protokoły, różnego rodzaju sprawozdania oraz księgi administracyjne urzędów miejscowych, instytucji i organizacji. Z powyższego wynika, że historiografia obecnego Trzyńca prezentuje się nieźle. Jednakże w ostatnich latach wyczuwa się brak większego zainteresowania przeszłością ze strony kierownictwa miasta. Należy żywić nadzieję, że kompetentne władze zrozumieją potrzebę i znaczenie badań nad przeszłością i doczekamy się dalszego pogłębiania wiedzy o przeszłości Trzyńca w formie pisanej. stanisław zahradnik

33


salon instytutu sztuki uś

anna koziara

R anna pluta

mateusz cimcioch 34

ozpoczynamy prezentację działań artystycznych cieszyńskiego Instytutu Sztuki, który stanowi część Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Na początek przedstawiamy Pracownię Projektowania Graficznego prowadzoną przez dr. Łukasza Klisia. Prezentowany zestaw prac to efekt realizacji tematu okładki na Biblię. Autorami są studenci I roku kierunku „Edukacja artystyczna w zakresie sztuk plastycznych” oraz „Grafika”. Prowadzący pracownię dr Łukasz Kliś tak określa zagadnienie: „Studenci projektując okładkę na Biblię komentują w bardzo osobisty sposób swój stosunek do tej księgi. Podstawowym problemem pozostaje jednak dobry projekt graficzny. Okładka powinna odpowiadać współczesnej kulturze wizualnej, powinna zaintrygować i zachęcić odbiorcę do przeczytania książki. Podczas dyskusji nad projektami podkreślałem, że nie można do tematu podchodzić „na klęczkach”, nie można odwoływać się do już istniejących – i przeważnie fatalnych – wzorców. Biblia ma być potraktowana z jednej strony jako święta księga dla tych, którzy się z nią identyfikują, ale jednocześnie ma być potraktowana po prostu jako dobra literatura, jako uniwersalny i ponadczasowy tekst”. adam molenda 3

2009


małgorzata rudyk

ilona polis

3

2009

monika cecota

35


słowo preze sa

36

zaolziańskie towarzystwo fotograficzne


p r z e d s taw i a

 hala sikora

n o m i n o wa n e w p l e b i s c yc i e

P

oczątek swojego fotografowania określa bardzo precyzyjnie: luty 2007, czyli niemal dokładnie dwa lata temu. Mówi, że najchętniej fotografuje ludzi i koncerty, czyli… ludzi. Zdarza mu się jednak także zawadzić okiem obiektywu o pejzaż – to miejski, to znowu naturalny, może mniej chętnie, ale za to z niezłym skutkiem. Przyznaje się również do zainteresowań muzycznych, które koncentrują się na grze gitarowej i tańcu, zwłaszcza latynoamerykańskim. Czy potrzebna nam jest ta wiedza na temat różnych pozaplastycznych zainteresowań młodego fotografika? Wydawać by się mogło, że jedne z drugimi nie mają żadnego związku, ale nic bardziej błędnego. Wszystko się ze sobą łączy, muzyka objaśnia obraz, a obraz zawiera w sobie harmonię i rytm tańca. Ogniste południowoamerykańskie rytmy znajdują odbicie w rytmie fotogramów artysty, w upodobaniu do dynamicznej kompozycji opartej głównie na diagonalach, w wyrazistych kontrastach światła i cienia, w intensywności kolorów. W fotografiach z koncertów jednym z istotnych czynników jest ruch – wraz z efektami świetlnymi współtworzący atmosferę. W niektórych fotografiach udało się Markowi Suchemu uchwycić szczególny rodzaj oświetlenia, dzięki czemu powstały obrazy odrealnione, niemal surrealistyczne, jak na przykład widok cieszyńskiej starówki w okolicach Studni Trzech Braci. Innego rodzaju światło znalazł w widoku starej jabłoni, samotnej na tle nieba, aby i tutaj obraz stał się czymś więcej niż pięknym widokiem.  amr

marek suchý 37


p sołloow no ijn p re eozke n s ao n a ś w i at

Szkoła Polsko-Mołdawska

Kamienny krzyż w Starym Orhei w Besarabii. Stare Orhei leży ok. 40 km od Kiszyniowa. W początkach chrześcijaństwa przybywali tu mnisi, pustelnicy, którzy zamieszkiwali jaskinie, drążyli tunele, budowali podziemne cerkwie.

S

tudium Euro­py Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i Kolegium Euro­­py Wschodniej im. Jana Nowaka-Jezio­ rańskiego we Wrocławiu zorganizowało w grudniu 2008 r. w Warszawie I Szko­ łę Polsko-Moł­daw­­ską. Uczestniczyli w niej doktoranci i młodzi ba­da­cze z Polski i Moł­ da­wii zajmujący się sze­ro­ko ro­zumianą prob­lematyką polsko-mołdawską (historia, filo­logia, kul­­tu­ro- i religioznawstwo). W pro­ gra­mie znalazły się m. in. wykłady, semi­naria oraz wizy­ty w instytucjach naukowych. Wykład inauguracyjny na temat Mirona Costina, inicjatora dialogu kultu­­ro­we­ go między państwem pol­skim a księstwem moł­­daw­skim w XVII w., wygłosił dr Kazimierz Jurczak. Costin to interesujący przy­­ kład człowieka dzia­łającego w stronnictwie polono­­fil­skim, opo­wia­dającego się za suwerennością Moł­do­wy. Został stracony w 1691 r. Wykładowca wiele miejsca poświęcił XVII-wiecznej kulturze polskiej i jej związkom z kul­turą euro­pejską. Zastanawiając się nad powodami wygaśnięcia polsko-mołdawskiego dialogu kulturowego po śmierci Costina, doszedł do wniosku, iż wynikały one z haseł i ideologii państw narodowych w XIX i XX w., które nie zawsze miały oparcie w rzeczywistości.

38

Niewykorzystane atuty

Kwestiom związanym z Unią Europejską i NATO została poświęcona debata przy okrągłym stole. Gen. Stanisław Koziej wyraził pogląd, że ostatnio UE i NATO zmuszone zostały działać w warunkach neozimnowojennych, na co wpłynęły m.in. wojna rosyjsko-gruzińska, niewyjaśnione kwestie bezpieczeństwa energetycznego czy konflikt w Iraku. Omawiając rosyjską koncepcję bezpieczeństwa powiedział, że została ona podporządkowana strategii utworzenia nowej organizacji podporządkowanej Federacji Rosyjskiej, której celem jest ubezwłasnowolnienie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Nad ewentualnym przyjęciem Mołdawii do NATO zastanawiał się amb. Wiktor Ross. Rozpo­czął od wprowadzenia w realia polityczne Re­pub­liki Moł­dowy, wskazując na zamrożony konflikt w Nad­dniestrzu, za­paść gospodarczą, problemy politycz­ne i niejasność in­te­resów państwa. Mołdawia jest państwem neut­ralnym, co potwierdza zapis w kons­ty­tucji. Ambasa­dor stwierdził, że Mołdawia nie wyko­rzys­­tuje swej kon­ku­ren­cyjności w zakresie pro­duk­cji wina i koniaków, ani tej, która wynika z posiadania jedynych w Europie, ogromnych ob­­ szarów urodzajnych czar­noziemów. Pytanie „czy współpraca Republiki Mołdo­wy i NATO jest możliwa?” pozostało jednak bez odpowiedzi. Zgodzono się natomiast, że posiada ona wielkie moż­liwości w ramach part­ner­ stwa wschodniego.

Zbałkanizowana tożsamość

Następnie w sekcjach angielsko-rumuńskiej i rosyjskojęzycznej omawiano stosunki międzynarodowe, zagadnienia kulturowe oraz polonijne. Referat na temat odradzającej się polskości na północy Mołdawii od początku lat 90. XX w. wygłosiła Danuta Kopecka, lektorka języka polskiego na Uniwersytecie im. A. Russo w Bielcach. Kolejne obrady okrągłego stołu zostały poświęcone świadomości na­­rodowej. Zajmująca się badaniem tożsamości narodowej, prof. Ewa Nowic­ka przedsta­wi­ła różne jej rodzaje oraz wpływ inteligencji na jej roz­wój. Jej zdaniem naród kształtuje się w wyni­ku postaw elit kulturalnych i rewolucyjnych prze­mian demo­kra­tycznych. W przemianach narodowych w pań­s­twach Europy środkowo-wschodniej, w tym rów­­­ nież w Re­pub­lice Mołdowy, naj­­ważniejszą ro­lę odegrała inteligencja, tzw. „przodow­ nicy narodu, po­tra­fiący wyartykułować i sformułować ideo­logię narodu, energetyzując ludzi do działania, co w efekcie do­pro­ wadziło do powstania państw naro­do­wych” – powiedziała prof. Nowicka. Dr hab. Grażyna Szwat-Gyłybowa omówiła pro­ces bał­ka­nizacji w XX w., w perspektywie mołdawskich kon­cep­cji demokratyzacji. Stwier­dzi­ła, iż „Przypadek Re­pub­liki Mołdowy jest nietypowy, z jednej stro­ny mamy do czynienia z europeizacją państwa, z drugiej na­tomiast na­potyka się problemy charakterystyczne dla XIX-wiecz­nych państw bałkańskich”. Do dyskusji nad tym prob­lemem włączył się dr K. Jurczak, stwier­dza­jąc m.in., że „współczesne społeczeństwo Re­pub­­liki Mołdowy dąży do uzyskania statusu obywateli prze­­strzennie definiującej się Europy, a nie państwa naro­do­wego – mołdawskiego, od którego się odwraca”. Tematy pozostałych posiedzeń plenarnych poświę­co­ne były historii i znaczeniu rodu Mohyłów w procesie zacieśniania pol­ sko-mołdawskich związków kulturalnych, Kościołowi w Mołdawii oraz księstwom Mołdawskiemu i Wołoskiemu jako obszarom szczególnego zainteresowania emigracji polistopadowej. Zajęcia I Szkoły Polsko-Mołdawskiej zo­ sta­­ły uatrakcyjnione przez wycieczki, m.in. do Muzeum Wojs­ka Polskiego, Zamku Królewskiego czy Mu­­zeum Narodowego (wystawa „Orientalizm w malars­t­­wie i grafice w Polsce w XIX i 1. połowie XX w.”). małgorzata sikora danuta kopecka 3

2009


s z k at u ł k a

Ostoja łęczan

W

lutym minęło 40 lat od chwili, kiedy prezesurę MK PZKO w Łąkach nad Olzą objął 22-letni wtedy Karol Tomiczek, legitymujący się już 5-letnim stażem w zarządzie Koła w funkcjach skarbnika i wiceprezesa. Pod jego kierownictwem łęckie Koło PZKO przeżyło burzliwy okres rozwoju. Już w listopadzie 1970 r. K. Tomiczek doprowadził do uruchomienia trzeciej z kolei świetlicy PZKO, w przybudowce polskiej szkoły, co sprzyjało rozwinięciu skrzydeł takich jednostek organizacyjnych, jak kluby Młodych i Kobiet oraz amatorski zespół teatralny. Z powodzeniem kontynuowało działalność Duo Państwa Pribulów, śpiewały i występowały Trio Żeńskie i Kwartet Męski, narodził się kabaretowo-wokalny zespół Olziok, którego aktywnym członkiem został K. Tomiczek. Szczyt formy osiągnął też chór żeński Olzianka, prowadzony przez Józefa Firlę ze Stonawy. Atrakcyjność oferty kulturalno-artystycznej zespołów Koła przyciągała tłumy publiczności na imprezy urządzane przez polską społeczność wsi, np. 100-lecia szkoły polskiej, 30-lecia MK PZKO czy 20-lecia Olzianki. Cieniem na życiu mieszkańców i działalności Koła próbowały się jednak położyć katastrofalne warunki ekologiczne wywołane przez drapieżną eksploatacją złóż węglowych. Po fizycznym unicestwienia budynku polskiej szkoły, co dla Koła oznaczało m.in. utratę świetlicy, prezes wraz z zarządem z powodzeniem zainicjował nowe formy pracy, w tym spotkania plenerowe aktualnych i byłych, zmuszonych do opuszczenia swoich domostw, łęczan. Stanowiło to kolejny, potężny impuls do zjednoczenia miejscowych Polaków. Karol Tomiczek (ur. 5.11.1937) zdał egzamin dojrzałości w karwińskim Technikum Mechanicznym, życie zawodowe aż do przejścia na emeryturę związał z karwińską Kovoną. Jubileusz 40-lecia prezesury spędzał jednak w szpitalnym łóżku. Niech Ci nowy „budzik” jeszcze dłógo tyka, Byś sie z nami czynsto móg jeszcze spotykać! Po ojcowsku radzić, szastać pomysłami, Byś jeszcze do „stówy” móg być miyndzy nami! W imieniu członków Koła wyrazy podziękowania za dotychczasową pracę oraz życzenia szybkiego powrotu do zdrowia składa zarząd MK PZKO Łąki na Olzą. 3

2009

Dnia 29.3.2009 mija 5. rocznica śmierci

śp. Józefa Kaszpera z Wędryni – zasłużonego organizatora polskiego życia narodowego na wsi, przedwojennego prezesa tutejszego koła Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej, po wojnie przewodniczącego miejscowych organizacji: Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej i Klubu Sportowego Wicher, prezesa MK PZKO (20 lat), aktora zespołu teatralnego MK PZKO, współzałożyciela i przewodniczącego wędryńskiego Koła Przyjaciół Warszawy, założyciela i przewodniczącego Klubu Seniora przy MK PZKO. W 1998 r. śp. J. Kaszper doprowadził wraz z grupą entuzjastów do ponownego zarejestrowania Stowarzyszenia Czytelni Katolickiej, które jako były właściciel przekazało następnie budynek Czytelni na własność MK PZKO. Sędziwy już wtedy (ur. 5.3.1913) nestor polskiej społeczności Wędryni zapewnił tym samym swoim rodakom nieskrępowany dalszy udział w rozwoju swej narodowej kultury. O chwilę wspomnień proszą członkowie zarządów MK PZKO i Klubu Seniora w Wędryni.

W 5. rocznicę śmierci

śp. Józefa Kaszpera z Wędryni, kochającego i zapobiegliwego ojca, dziadka i pradziadka, teścia, o życzliwą pamięć i modlitwę proszą syn i córka z rodzinami. 39


cs ił eo w s zo yp ń r eszke is ae p a n o p t i k u m

historia zaklęta w pieniądzu W okresie kryzysu gospodarczego, który w wyniku nieodpowiedzialnych operacji finansowych rozlewa się ze Stanów Zjednoczonych na cały świat, warto spojrzeć na ulegającą ciągłym zmianom postać pieniądza na Śląsku Cieszyńskim. Poza wszystkim innym pieniądze są również szczególnym świadectwem czasu, przechowują bowiem wiele istotnych treści historycznych z zakresu np. gospodarki, polityki, kultury czy rozwoju społecznego.

Książęce monety

O najdawniejszych monetach, bo one były najważniejszym środkiem płatniczym w Księstwie Cieszyńskim (pierwsze banknoty pojawiły się dopiero pod koniec XVIII w.), napisano już wiele, pokazywano je też na kilku wystawach. Wystarczy wspomnieć chociażby broszurę Janusza Spyry „Monety w dawnym księstwie Cieszyńskim”, wydaną w 2005 r. przez Biuro Promocji i Informacji Urzędu Miasta Cieszyna. A z wystaw warto odnotować np. ekspozycję przygotowaną przez Muzeum Ziemi Cieszyńskiej w Cz. Cieszynie „Mince knížectví těšínského” w 1994 r., z ciekawym katalogiem autorstwa Jaromíra Kalusa. Godna uwagi jest również inicjatywa czeskocieszyńskiego Muzeum, które oferuje kopię dawnego srebrnego talara Adama Wacława z 1609 r., wykonaną z lekkiego metalu – aluminium.

40

Po powstaniu pod koniec XIII w. samodzielnego księstwa, książęta cieszyńscy przystąpili do umocniania swojej pozycji i wypuścili na rynek własne monety. Przyjmuje się, że najstarszą znaną monetą jest halerz księcia Przemysława Noszaka sprzed 1384 r. Historię pieniądza w Księstwie Cieszyńskim, a zwłaszcza Cieszynie,

przedstawiono dosyć obszernie we wzmiankowanych broszurze i katalogu. Mennictwo cieszyńskie zakończyło swe istnienie niedługo po śmierci Elżbiety Lukrecji w 1653 r., czyli po przejęciu Śląska Cieszyńskiego przez Habsburgów. Ostatnią cieszyńską monetą jest zatem grosz króla Ferdynanda IV, który został wybity tuż po jego śmierci w 1655 r. Później nastały czasy monarchii austriackiej, a wraz z nimi pojawiły się na Śląsku Cieszyńskim pierwsze instytucje finansowe w rodzaju kas oszczędnościowych, banków itp.

„Pawlitówki” kontra marki

Ciekawy rozdział historii pieniądza na Śląsku Cieszyńskim zaczął się pisać po I wojnie światowej, w latach walki o przynależność państwową tego regionu. Np. w okresie gwałtownego spadku wartości pieniądza, kiedy za zapałki płacono tysiącami, niektóre jednostki administracyjne przystąpiły do wydawania pieniędzy zastępczych, które były wybijane bądź drukowane przez firmy lub miasta.

3

2009


W 1919 r. miasto Cieszyn również zostało zmuszone do wydania swoich asygnat kasowych wartości 1 korony i 50 halerzy, na których widniał herb miasta, a napisy z jednej strony były po polsku, z drugiej po niemiecku. Banknoty te nazywano też niekiedy „gamrotówkami” lub „pawlitówkami” – według podpisów burmistrza Aloisa Gamrota i przewodniczącego Wydziału Skarbowego Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego Pawlity. Banknoty te występują w kilku wersjach kolorystycznych i można je jeszcze znaleźć wśród pamiątek po naszych przodkach lub w prywatnych zbiorach. Zapamiętałem z opowiadania swojej babci, że w tym okresie sklepikarze z uwagą śledzili, jakimi pieniędzmi klient chce płacić – „cieszyńskimi koronami”, czy też markami polskimi. Te drugie bowiem z powodu galopującej inflacji nie były wiele warte, wydawano je w nominałach 100-, 200-, 500-tysięcznych, a nawet 1-, 5-, 10-milionowych. Nazywano je papierami lub makulaturą.

Rarytasy dla zbieraczy

Po podziale Śląska Cieszyńskiego płacono pieniędzmi wydawanymi przez państwowe banki narodowe – złotówkami i koronami. Ich historia to nie mniej ciekawa część dziejów Śląska Cieszyńskiego, gdyż zawirowania polityczno-gospodarcze odcisnęły i na nich swą pieczęć. Zainteresowani szczegółami mogą sięgnąć do wydawanych dla kolekcjonerów specjalnych katalogów monet i banknotów, w których znajdą wiele dokładnych informacji. Z ciekawostek warto wspomnieć o dwuzłotowej monecie z serii polskich miast historycznych, z rotundą św. Mikołaja na awersie. Promocja odbyła się 8. 12. 2005 r. nieopodal Wzgórza Zamkowego, na Moście Przyjaźni, z udziałem prezesa Narodowego Banku Polskiego Leszka Balcerowicza.

3

2009

Z czasów po II wojnie światowej warto przypomnieć drobne monety aluminiowe, 1-, 3-, 5-, 10-, 25- i 50-halerzowe, a po drugiej stronie granicy 1-, 2-, 5-, 10-, 20- i 50-groszowe. Wiele osób uległo też wtedy manii zbierania różnego rodzaju 10-złotówek, np. z portretem Kazimierza Wielkiego, wydanych na 600-lecie Uniwersytetu Jagiellońskiego z napisem wypukłym i wklęsłym. A do dziś znaczną popularnością, nie tylko wśród numizmatyków, cieszą się wydawane przez narodowe banki Polski i Czechosłowacji, specjalne okolicznościowe monety, bite w większości ze srebra, czy też – ale w dużo mniejszych nakładach – z wykorzystaniem tzw. stempla lustrzanego. Nie sposób opisać tu wszystkich wydanych w ostatnim 50-leciu pieniędzy, poprzestańmy więc na zasygnalizowaniu tego frapującego, ciągle ulegającego zmianom zjawiska. Niebawem czeka nas zresztą kolejny przełom w tym zakresie, obydwa kraje planują bowiem wkroczenie do strefy euro. Warto sobie również uprzytomnić, że obecnie wiele operacji finansowych odbywa się w trybie bezgotówkowym, za pośrednictwem najróżniejszego rodzaju kart elektronicznych, przelewów bankowych itp. tekst i reprodukcje władysław owczarzy

Na sąsiedniej stronie Kopia talara Adama Wacława z 1609 r., wydana przez Muzeum Ziemi Cieszyńskiej. Powyżej na środku strony Dwuzłotowa moneta z wizerunkiem rotundy św. Mikołaja. Powyżej Asygnaty miasta Cieszyna wartości 1 korony i 50 halerzy. Obok Czy pamiętacie jeszcze niedawne drobne? 41


aneks

Nauczyciel i poeta (W 90. rocznicę śmierci Jana Kubisza)

Jan Kubisz Ojcowski dom Ojcowski dom to istny raj, Dar Ojca niebieskiego, Chociażbyś przeszedł cały świat, Nie znajdziesz piękniejszego! Tuś się, dziecino, pierwszy raz Do matki uśmiechnęła. Tuś się uczyła Boga znać, Tuś modlić się zaczęła. Tutaj na każdym kroku cię Oczy ojcowskie strzegły. Tutaj w zabawach ciągłych ci Dni twoje młode biegły. A gdy ci przyjdzie wynijść stąd I odejść w świat daleki, Ojcowski dom, dziecino, miej W pamięci swej na wieki.

U

rodził się 24.1.1848 r. w Końskiej, w 1854 r. zaczął uczęszczać do miejscowej szkoły ludowej. W latach 1860-65 kształcił się w ewangelickim gimnazjum w Cieszynie, gdzie uległ całkowitemu zniemczeniu. Po ukończeniu czterech klas powrócił do rodzinnej wsi, gdzie zainteresowali się nim nauczyciel i sekretarz gminny Adam Pinkas oraz agronom Jerzy Buzek. To oni rozbudzili w nim szacunek dla kultury polskiej i języka ojczystego. Pod wpływem tej edukacji J. Kubisz ponownie wybrał się do Cieszyna, tym razem na 2-letnie (1866-68) studia w tzw. preparandzie (seminarium nauczycielskie). Po krótkotrwałej praktyce w cieszyńskiej szkole ewangelickiej, 4.1.1869 został nauczycielem w Gnojniku, gdzie wkrótce otrzymał posadę kierownika. Godność tę piastował aż do 1910 r., kiedy przeszedł na emeryturę. Osobiste przeżycie związane z oświeceniem narodowym określiło całą późniejszą działalność Kubisza. Podobnie jak inni śląscy budziciele narodowi (K. Miarka, J. Lompa), od momentu oświecenia aż po ostatnie dni życia kierował się ideą czynu patriotycznego. Brał aktywny udział w pracy wszystkich istotnych dla odrodzenia narodowego organizacji. Występował w przedstawieniach Czytelni Ludowej i odczytywał własne utwory podczas uroczystości narodowych w Cieszynie, pracował w Towarzystwie Nauczycieli Ewangelickich i w Kółku Pedagogicznym. Przede wszystkim jednak pisał wiersze, którymi chciał się przyczynić do pobudzenia narodowego ducha wśród mieszkańców regionu. Jego utwór „Do Olzy!” zaczął z upływem lat funkcjonować jako pieśń hymniczna ludu zaolziańskiego pt. „Płyniesz Olzo”. Zmarł 25.3.1929 r. Wydał: 1. Niezapominajka. Kilka wierszy dla szląskiej młodzieży ofiaruje Szlązak. Nakładem Jerzego Kotuli, Cieszyn 1882. 2. Śpiewmy starego Jakóba. Nakładem A. Sikory, Cieszyn 1889. 3. Z niwy śląskiej. Lwów 1902. 4. Pamiętnik starego nauczyciela. Garść wspomnień z życia śląskiego w okresie budzącego się ruchu narodowego w b. Księstwie Cieszyńskim. Wydawnictwo Towarzystwa Ewangelickiego, Cieszyn 1928. 42

Końszczańskie rody Kubiszów Jan Kubisz („Płyniesz Olzo”) – ojciec Fabon Paweł Kubisz („Przednówek”) – z Famulusów W Końskiej mieszkali jeszcze: Kubisz – Kowol Kubisz – Matusznik Kubisz z Rymkówki (ojciec Pawła) Kubisz z Granice Kubisz – Gramofón Kubisz bez Dupy (Dane uzyskane przez Józefa Ondrusza od Karola Cemerka.) 3

2009


Synowie o ojcu Pamiątka po Janie Surowy, ale sprawiedliwy Wzbudzał zawsze szacunek połączony z lękiem. Był patriar-

chą w rodzinie. Surowy, ale sprawiedliwy. Praca szkolna wyczerpywała go nerwowo, zwłszcza że władze szkolne były dlań niełaskawe z powodu działalności narodowo-społecznej. Z tego też powodu wymagał od każdego z nas wiele, nie tolerował nieposłuszeństwa (…). Interesował się naszymi studiami, naszą pracą (…). Żałował zawsze, że nie mógł zdobyć uniwersyteckiego wykształcenia. Wiadomości, które zdobył w szkole, pamiętał przez całe życie. Deklamował z pamięci dłuższe ustępy poetów rzymskich i greckich w oryginale. Nade wszystko jednak kochał przyrodę i kraj rodzinny. ks. karol kubisz (1905-1981, ksiądz ewangelicki)

Troskliwy człowiek Wspomnienie o ojcu to zarazem wspomnienie mego dzie-

ciństwa. Skończyłem 13. rok życia, kiedy ojciec zmarł. Bądąc najmłodszym z rodzeństwa, pozostałem sam z rodzicami, toteż ojciec poświęcał sporo czasu na moje wychowanie i wykształcenie. Nie były to zawsze dla mnie chwile przyjemne, bo i brat Karol wspomina, że ojciec był człowiekiem bardzo wymagającym, nie znoszącym nieposłuszeństwa (…). Niezatarte i ostatnie wspomnienia, które pozostały w mojej pamięci, to chwile pożegnań na łożu śmierci. Przy łóżku czuwała matka, brat Jan – lekarz i ja. Ojciec miał śmierć spokojną. Nie mówił już, ostatnią wolę pisał na kartkach. Pożegnał się z nami przez położenie ręki na głowie i w dwa dni później zmarł. W uroczystościach pogrzebowych wzięło udział wiele ludzi, wśród nich zacne osobistości. Trumnę nieśli nauczyciele, którzy w ten sposób odprowadzili i żegnali na zawsze swego starszego kolegę. Na cmentarzu gnojnickim chór Towarzystwa Nauczycieli Polskich śpiewał marsz żałobny Chopina. W ostatniej woli ojciec życzył sobie, by dzwony nie dzwoniły. Pogrzeb odbył się w Wielki Piątek, a w ten dzień dzwony milczą. Na zakończenie mych wspomnień o ojcu chciałbym podkreślić jedno: ojciec był bardzo troskliwym człowiekiem, zwłaszcza w wychowaniu rodzinnym. Z domu mianowicie wyniosłem wielkie umiłowanie ziemi rodzinnej i uświadomienie narodowe. Bo dzięki tej codziennej opiece i wychowaniu ojca nie załamałem się w okresie okupacji, pomimo że trzykrotnie byłem wzywany do podpisania volkslisty. W tych czasach zawsze miałem w pamięci wiersz ojca ze zbioru „Z niwy śląskiej”: Nie brataj się z cudzoziemcem Po swojsku się rządź: Niechaj Niemiec będzie Niemcem, Ty Polakiem bądź!” andrzej kubisz (1910-1998, redaktor „głosu ludu”) 3

2009

Wnikliwy czytelnik „Pamiętnika starego nauczyciela” na pewno zauważył, że tej lekturze towarzyszy ponad 30 przerywników, z których 24 to rysunki ptaszków, większością sikorek. Nikt dotychczas nie zastanawiał się głębiej nad ich autorstwem. W przedmowie do „Pamiętnika” z 1928 r. brak adnotacji na ten temat. Autorstwo przypisać należy niewątpliwie Kubiszowi, co można udowodnić zarówno materiałami źródłowymi, jak i zainteresowaniami autora. W obecnym przyczynku chciałbym pokazać czytelnikom wprawdzie skromny, niemniej nieznany dotychczas dokument tekstowy wraz z rysunkiem Kartka z pamiętnika z wpisem i rysunkiem Jana Kubisza. Jana Kubisza z 26.9.1919 r. Taki znalazłem w archiwum rodzinnym. Pamiętnik był, bo do takiego się wpisał Jan Kubisz, własnością mojego wujka, kierownika szkoły w Wędryni, Franciszka Rzehaczka. Dedykacja zawiera następujący tekst: „Jeśli kiedy w wolnej chwili, rzucisz okiem na tę kartkę, wspomnij także na me imię jeśli jest wspomnienia warte. Na pamiątkę wpisał Jan Kubisz. Wędrynia, dn. 26.9.19” Skąd się ta dedykacja znalazła w pamiętniku wujka? Franciszek Rzehaczek mianowany został kierownikiem dwuklasowej szkoły I w Wędryni w 1912 r. Na tym stanowisku przetrwał do r. 1920. Poprzednio uczył tam mój dziadek Józef Wawrosch, a także w latach 1917-20 moja matka Olga. Ponadto przebywał w Wędryni długoletni nauczyciel, pradziadek Wincenty Rzehaczek, który zmarł w wieku 90 lat i został pochowany w Wędryni. Rzehaczkowie, podobnie jak Wawroschowie, rozmiłowani w muzyce (każdy z nich był organistą w kościele), prowadzili szeroką działalność społeczną, m.in. założyli dosyć znaczący na owe czasy zespół kameralny. Być może, jak to zresztą w kręgach „rechtorskich” bywało, w tych przyjacielskich spotkaniach w Wędryni uczestniczył również Jan Kubisz. jan korzenny (Skrót artykułu opublikowanego w „Głosie Ludu” w grudniu 1995 r.) 43


aneks

Moje spotkania z „Pamiętnikiem starego nauczyciela”

P

omysł napisania „Pamiętnika starego nauczyciela” podsunął Kubiszowi jego rówieśnik i serdeczny przyjaciel, pastor nawiejski ks. Franciszek Michejda. Zwierzył się z tym sędziwy Poeta Adamowi Ciompie podczas jego odwiedzin w Gnojniku, w sierpniu 1927 r. „– Franciszek z Nawsia mówił mi: Napisz, ty powinieneś napisać. Nie chciałem. Nie wiedziałem, jak to zrobić, powinien to był on zrobić. No cóż, umarł. A raz leżałem w łóżku a Kotula przychodzi z papierem i ołówkiem i mówi: Dyktuj, ja będę pisał. Że nie ustąpi. Jakoż miałem dyktować, ja tego nie umiem. Powiedziałem, że to sam zrobię. I pisałem, zaraz posyłając do druku, sam nie wiedziałem, jak to wygląda, ale dobrze wygląda. Tak mnie zapędzono do tego. – Ks. Kotula dobrze zrobił, że zapędził. – Tak. Teraz jestem rad. Bo to tylko ja mogłem napisać. Ja w tym wszystkim byłem, a przytem pamięć mam doskonałą, ja to wszystko widzę przed sobą. Urodziłem się w 48 roku. To pamiętam jeszcze 50-te lata. Teraz jestem zadowolony. I to dobrze wygląda. Rad jestem, że to napisałem…” Pisane w gnojnickim zaciszu domowym wspomnienia opublikował Kubisz na łamach najpoczytniejszego w rodzinach ewangelickich tygodnika, w „Pośle Ewangelickim”. Pierwszy odcinek „Pamiętnika starego nauczyciela” ukazał się w numerze 33 z dnia 23 sierpnia 1919 r. Miałem w tym czasie prawie półtora roku, toteż wszystko, co na temat „Pamiętnika” utkwiło mi w pamięci, pochodzi z opowiadań mojej mamy. Ojciec mój abonował „Posła Ewangelickiego” od początku jego powstania. Czytelnikami tego tygodnika byli oczywiście rodzice i dziadkowie ze strony ojca. Babka regularnie co tydzień przychodziła do nas w sobotę po świeży numer, oddając przeczytany. Z matką i ojcem, jeśli w czasie odwiedzin babki nie był na rannej zmianie, rozmawiała potem na temat przeczytanych artykułów. ggg 44

Raz w lipcową niedzielę 1927 roku – a ukończyłem już wówczas klasę trzecią szkoły ludowej – poprosiłem mamę, żeby mi dała coś pięknego do przeczytania. Wówczas mama przyniosła ze strychu dwa numery „Posła Ewangelickiego”, wyszukała w nich gadkę Kubisza „O dwóch dziewczynach co u Boga służyły” i powiedziała: – To bardzo piękna bajka. Usiądź przy stole, a czytaj głośno, bo i ja chętnie ją sobie przypomnę. I czytałem płynnie i głośno. Po przeczytaniu bajki mama złożyła starannie obydwa numery pisma i schowała w szufladzie komody stojącej w pokoju. Rzekła jeszcze do mnie: – Kiedy tylko będziesz chciał tę piękną bajkę przeczytać, to wiesz, gdzie jej szukać. A po przeczytaniu zanieś ją z powrotem do komody. I nieraz do niej wracałem, bo mi się bardzo podobała. ggg Po wydrukowaniu wszystkich odcinków „Pamiętnika” na łamach „Posła Ewangelickiego” zaczęły się odzywać głosy czytelników życzących sobie wydania książkowego wspomnień Jana Kubisza. Życzenia te były w pełni uzasadnione. Poszczególne numery pisma, nierzadko krążące wśród krewnych, znajomych i sąsiadów szerokich rzesz czytelników, nieraz gubiły się bezpowrotnie, dekompletując skrzętnie składane roczniki, lub zostały doszczętnie zaczytane. Redakcja „Posła” nie dysponowała tyloma remitendowymi numerami, żeby zaspokoić życzenia czytelników pragnących uzupełnić braki w poszczególnych rocznikach. Pamiętam z wypowiedzi ojca, że prośby prezbiterstwa zboru orłowskiego, do którego należał, przesyłane do redakcji „Posła”, były z powodu braku starszych numerów pisma załatwiane odmownie. Dopiero znacznie później, jakoś we wrześniu 1927 roku, ogłoszono z ambon kościołów ewangelickich na Śląsku Cieszyńskim zobowiązującą prenumeratę „Pamiętnika starego nauczyciela”. Chętni posiadania tej

książki uiszczali więc w kancelariach zborowych wyznaczone kwoty pieniężne na upragnioną publikację, która – jak znowu ogłoszono z ambon – w drugiej połowie grudnia tegoż roku została oddana do druku. „Pamiętnik starego nauczyciela” Jana Kubisza zawierający „garść wspomnień z życia śląskiego w okresie budzącego się ruchu narodowego w byłym Księstwie Cieszyńskim” ukazał się w połowie maja 1928 roku nakładem Wydawnictwa Towarzystwa Ewangelickiego w Cieszynie. Ojciec mój był chyba jednym z pierwszych nabywców tej pięknej i wartościowej książki. ggg Z „Pamiętnikiem starego nauczyciela” kojarzy mi się jeszcze jeden niezapomniany moment. Latem 1946 roku, podczas wakacji szkolnych odwiedziłem w Muzeum Cieszyńskim mego serdecznego przyjaciela Ludwika Brożka. W toku żywej rozmowy Ludwiczek spytał: – Masz swój własny „Pamiętnik” Jana Kubisza? – Mam. Dlaczego pytasz? – Bo gdybyś nie miał, to jest okazja, żeby go nabyć. – „Pamiętnik starego nauczyciela”? – Tak. Wyobraź sobie, w Bibliotece Tschammera w Kościele Jezusowym na Wyższej Bramie dochowało się w szufladzie starej szafy 70 egzemplarzy Kubiszowego „Pamiętnika”. Egzemplarze złożone są z arkuszy poskładanych w broszurę, przygotowane do zszycia i oprawy. Taki egzemplarz wraz z kartonową okładką można w kancelarii zborowej nabyć za 30 złotych. – Zaraz tam pójdę, bo „Pamiętnik” Kubisza za tę cenę, to niemal darmo. I poszedłem na Wyższą Bramę, załatwiłem sprawunek i powróciłem do Muzeum. – Kupiłeś? – spytał Ludwiczek. – Dzięki Bogu, tak. – Ile? – W drodze policzyłem, ile mi potrzeba dla najbliższych, krewnych i przyjaciół, i nabyłem 10 egzemplarzy na podarunki. Ludwiczek skinął głową z uznaniem. Każdy ten mój podarunek rozbudzał potem entuzjastyczną wdzięczność obdarowanych. józef ondrusz (Fragment spisanej odręcznie większej całości, będącej obecnie w posiadaniu Władysława Owczarzego.) 3

2009


Był kimś znacznie więcej niż tylko literatem poszukującym właściwego dla rzeczy słowa. Kimś o wiele bardziej znaczącym i niezbywalnym. Był autorytetem. Moralnym i narodowym. Intelektualnym i artystycznym. Człowiekiem, do którego chodziło się po radę i pomoc. Bo wiedział i rozumiał więcej. I umiał się tą wiedzą dzielić. Henryk Jasiczek.

Niepisany patron Zaolzia

A gdy mi pióro wytrącą z ręki, usta przywalą kamieniem, będę was nękał, o małowierni, niepokojącym milczeniem. I na cmentarzach zdradzonych idei, gdzie czas przyśpiesza kroku, będę was nękał krzykiem kamieni: nie kamienujcie proroków! Bo z natury był człowiekiem pogodnym. Wierzył w siłę prawdy i dobra. I tą wiarą obdarzał każdego napotkanego człowieka. Gdyby żył, może i nasze sprawy wyglądałyby inaczej. Ale odszedł przedwcześnie w grudniu 1976 r., jako ostatnia tragiczna ofiara normalizacyjnych czystek po 1968 r.

Pamiętamy!

Henryk Jasiczek (ur. 2.3.1919 w Kottingbrunn pod Wiedniem, zm. 8.12.1976 w Cz. Cieszynie) był największym i najpopularniejszym zaolziańskim pisarzem w 2. poł. XX w. O jego randze świadczyły m.in. zabawne pomyłki gimnazjalistów, którzy w drodze do redakcji „Zwrotu” (mieściła się wtedy na 2. piętrze gmachu ZG PZKO) pytali: „Czy jest pan Henryk… Sienkiewicz?”. W polskim i czeskim środowisku pisarskim cieszył się opinią wyroczni w sprawach artystycznych i społecznych Zaolzia. 3

2009

Pogrzeb Poety 12 grudnia 1976 r.

Bibliografia Henryka Jasiczka Rozmowy z ciszą (poezja). Cz. Cieszyn 1948 Pochwała życia (poezja). Cz. Cieszyn 1952 Gwiazdy nad Beskidem (poezja). Cz. Cieszyn 1953 Obuszkiem ciosane (poezja). Cz. Cieszyn 1955 Jaśminowe noce (poezja). Cz. Cieszyn 1959 Humoreski beskidzkie (opowiadania). Katowice 1959 Poetyckie pozdrowienia (wybór czeskiej i słowackiej poezji współczesnej). Ostrawa 1961 Wiersze wybrane. Katowice 1961 Morze Czarne jest błękitne (reportaż). Ostrawa 1961 Krásné jak housle (poezja). Ostrawa 1962 Przywiozę ci krokodyla (reportaż). Ostrawa 1965 Blizny pamięci (poezja). Ostrawa 1963 Pokus o smír (poezja). Praga 1967 Baj, baju z mojego kraju. Ostrawa 1968 Zamyślenie (poezja). Ostrawa 1969 Smuga cienia. Bielsko-Biała 1981 Jak ten obłok (pośmiertny wybór poezji). Katowice 1990 Wiersze (pośmiertny wybór poezji). Karwina 2006 Z sercem w zadumie (płyta CD z pośmiertnie nagranymi wierszami, komentarzem i improwizacjami muzycznymi). Cz. Cieszyn 2006.

zdjęcie z archiwum bronisława jasiczka

G

dyby żył, przyjmowałby dziś w swoim mieszkaniu przy rynku w Cz. Cieszynie przyjaciół i znajomych z całego Śląska Cieszyńskiego, pisarzy, dziennikarzy, polityków z całej bez mała Europy. A na scenach teatrów w obu częściach Cieszyna odbywałyby się akademie, których echo rozbrzmiewałoby jeszcze długo na ziemiach dawnej Polski i Austro-Węgier. Gdyby żył, obchodziłby w marcu 90-lecie urodzin. I może nie musiałby już tak gorzko spoglądać na świat i ludzi, jak kilka lat przed swoją śmiercią, kiedy pisał:

Był pierwszym redaktorem naczelnym „Głosu Ludu”, od 1959 r. redaktorem edycji polskiej w ostrawskim wydawnictwie Profil, od 1966 r. redaktorem działu literackiego „Zwrotu”. Zaangażował się w przemiany ustrojowe Praskiej Wiosny, publikując m.in. na łamach praskich „Literárních listů” znaczący esej tożsamościowy „Těšínská jablíčka mají hořkou příchuť”. Tym samym podpisał na siebie wyrok. Został skazany na niebyt. Po usunięciu z życia publicznego w 1970 r., kiedy z braku innych możliwości podjął pracę korektora w czeskocieszyńskiej drukarni, jego dawni znajomi i „przyjaciele” zaczęli na jego widok przechodzić na drugą stronę ulicy. Otuchy dodawali mu goszczący sporadycznie w Sekcji Literacko-Artystycznej polscy pisarze, którzy odwiedzali go potajemnie w mieszkaniu przy rynku w Cz. Cieszynie. Był wśród nich także Tadeusz Nowak (1930-91), który wkrótce po zgonie Jasiczka opublikował w krakowskim „Życiu Literackim” wstrząsający „Psalm pożegnalny”. A skupieni w SLA pisarze i plastycy, także w większości wykluczeni z życia publicznego, raz jeden odważyli się zorganizować z nim spotkanie. Stało się to w 1973 r. w domu Józefa i Adeli Kaszperów w Wędryni. Oprócz Jasiczka i Ryszarda Liskowackiego z oddziału Związku Literatów Polskich w Szczecinie w spotkaniu brali udział: Tadeusz Berger, Janusz Gaudyn, Kazimierz Jaworski, Kazimierz Kaszper, Bronisław Liberda, Wilhelm Przeczek, Władysław Sikora, Jan Daniel Zolich oraz kierowca ZG PZKO Alojzy Suchanek. Do poezji zaolziańskiej Jasiczek wniósł nieznany jej wcześniej wymiar osobistego, lirycznego wyznania. W jego Staffowsko nastrojonych wierszach rozczytywali się dosłownie wszyscy, starzy i młodzi, a nawet – co się nieczęsto zdarza – koledzy po piórze. Do uprawianego przez Jasiczka modelu poezji lirycznej żaden z zaolziańskich twórców już później nie nawiązał. kk 45


kateřina czerná

recenzje

O dwóch takich, co udawali jednego

P

omysł sztuki „Botafogo” granej przez Scenę Bajka Teatru Cieszyńskiego w Cz. Cieszynie nie jest nowością. Dwaj bracia bliźniacy są do siebie podobni jak dwie krople wody, nikt nie potrafi ich odróżnić, co nie omieszkają wykorzystać, zamieniając się rolami i podszywając jeden pod drugiego. Gdyby przedstawienie przeznaczone było dla dorosłych, jasny byłby kontekst polityczny i można by szukać skojarzeń i podtekstów. Sztukę napisał słowacki pisarz Ľubomír Feldek w 1966 r. Cztery lata wcześniej powstał w Polsce na kanwie przedwojennej powieści Kornela Makuszyńskiego film „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, małych łobuziaków zagrali w nim najbardziej znani dziś w Polsce bliźniacy, mężowie stanu bracia Kaczyńscy. Bajka „Botafogo” przeznaczona jest dla najmłodszego widza, młodszego chyba jeszcze od kradnących kiedyś księżyc braci. Starszemu widzowi przeszkadzać mogą płycizny intelektualne. Nie wychodzi też bajce na zdrowie brak jakiegokolwiek morału. No, może tyle, że warto wzbogacać swój słownik i znać różne znaczenia wyrazów, by nie dochodziło do nieporozumień, a nawet wielkich problemów. Bo raczej nie można dawać wychowankom za wzór dwóch krzykliwych psotników, którzy żarty sobie stroją z niezbyt rozgarniętego Botafoga i do końca po prostu, nie bójmy się tego słowa, oszukują go. Co z nich wyrośnie…? 46

Urodzony w 1936 r. w Żylinie Ľubomír Feldek jest znanym słowackim poetą, jak również tłumaczem i autorem książek dla dzieci. Pracował jako dziennikarz, a nawet kierownik literacki w teatrze. „Botafogo” to jego pierwsza bajka sceniczna dla małego widza, do bohatera powraca potem jeszcze kilkakrotnie: „Botafogo w butach”, „Bogactwo Botafoga”, „Pięć razy Botafogo”. Niektóre z tych bajek grane były także w teatrach lalkowych w Polsce. Teatr czeskocieszyński, wystawiając „Botafoga”, nie dokonał żadnego odkrycia. Oprószył sztukę graną przez Teatr Lalek „Bajka” w 1977 r. Przygotował ją wtedy kierownik zespołu Bronisław Liberda, który spektakl nie tylko reżyserował, był też autorem scenografii i muzyki. W roli tytułowej wystąpiła Janina Matuszczak. Recenzent „Zwrotu” podkreślił wówczas, że była to 101. premiera teatru, która udała się na 102, zaznaczając jednocześnie, że w „Botafogu” chodzi głównie o rozrywkę. I tę konkluzję trzeba mieć również na uwadze, oglądając nowe przedstawienie, którego reżyserem jest Wanda Michałek. To barwne i rozśpiewane widowisko. W dekoracjach Haliny Szkopek dominują mocne, zdecydowane kolory, geometryczne kształty. Piosenki z muzyką Zbigniewa Siwka są tak proste i melodyjne, że widzowie szybko nucą wraz z aktorami fragment jednego z refrenów „Zawsze razem, zawsze dwaj, czy to styczeń, czy to maj…” czy koniec innego

„…jestem niezwykła stokrotka, my jesteśmy dwaj jak jeden”. Bajkę rozpoczyna występ magika Pandolfiniego, który czarodziejską mocą przenosi się z jednej skrzynki do drugiej. W rzeczywistości to Gigi (Ewa Kus) i Gogo (Wanda Michałek), dwaj bliźniacy. Pandolfiniemu zazdrości Botafogo (Jan Szymanik), sztukmistrz, który zna wszystkie sztuczki na świecie, ale nie potrafi się przenosić z miejsca na miejsce. Pandolfini chce, by Botafogo pokazał mu coś porywającego. I sztukmistrz porywa Gigiego. Kiedy Gogo zauważa zniknięcie brata, zaczyna płakać i z jego łez wyrasta „niezwykła” Stokrotka (Krystyna Czech). Zabiera Gogiego na poszukiwanie zaginionego. Spotykają malarza Mroza (Pawełka Niedoba), „znane nazwisko”. Pod wpływem jego malowideł Stokrotka zamiera. Gogo prosi malarza, by namalował słońce. Malarzowi, który nigdy nie próbował robić czegoś, czego, jak mu się wydawało, nie potrafił, udaje się namalować serce, które grzeje. Stokrotka ożywa, malarz dziękuje za „dojście do nowego kierunku w malarstwie”. Gogo ze Stokrotką idą do dobrego znajomego malarza, do lekkoatlety Walerego Skoczka (Krystyna Czech), mistrza w skoku wzwyż. Skoczek ze Skoczkowic skacze, by pobić rekord świata. Kiedy jest wysoko w obłokach, zauważa dom sztukmistrza Botafogo. Gigi zmuszany przez Botafoga do ciężkiej pracy właśnie wyprał, pozamiatał i miał ugotować obiad. Ale w piecu nie chciało się palić, bo Gogo, chcąc dostać się do domu Botafoga przez komin, zaklinował się w nim. Jednak humor braci nie opuszcza i znowu żartują ze sztukmistrza. Gigi udaje brzuchomówcę. Tego też Botafogo nie potrafi. W końcu Gogo wypada z pieca brudny i udaje murzyna. Sztukmistrz zazdrości, że nie zna murzyńskiego. „My w naszym trudnym dzieciństwie nie mieliśmy możliwości studiowania języków obcych”. „Ale to gość i cudzoziemiec, trzeba go przywitać, jak się należy”. Wylany szampan czyści Gogiego, ale Botafogo jest „podgazowany” i myśli, że widzi i słyszy wszystko podwójnie. Zasypia, a po przebudzeniu przeprasza, że nie wiedział, iż słowo porywający ma różne znaczenia. czesława rudnik Ľubomír Feldek: „Botafogo”. Przekład Jerzy Pleśniarowicz, reżyseria Wanda Michałek, scenografia Halina Szkopek, muzyka Zbigniew Siwek. Premiera: Scena Bajka Teatru Cieszyńskiego, Cz. Cieszyn 18.2.2009. 3

2009


2009

Wędryński zespół nigdy nie miał ambicji definiowania się w kategoriach intelektualnych. Jego wieloletni przywódca i powojenny reanimator (zespół działa od 1903 r.), nieżyjący już Jerzy Cienciała, stawiał na wartości ludyczne i poprawność wyrazu artystycznego. Na teatr co prawda „czytelniany” (w Domu Kultury Czytelnia miał on i ma dotychczas swą siedzibę), a więc w jakimś sensie oświatowy, ale pod względem warsztatowym bliski modelowi profesjonalnego teatru dramatycznego. Dorównującego mu nieomal w aspektach aktorskich umiejętności i konceptu inscenizacyjnego. Janusz Ondraszek, reżyser „Królowej nocy”, pozostaje jego wiernym uczniem. Ondraszek postawił więc na aktorów. Sęk jednak w tym, że oni poza przekazywaniem istotnych dla fabuły treści nie bardzo mają co grać. W tej niezbyt udanej sztuce postaci są bowiem zaledwie tubą ukrytej gdzieś w zamyśle autorskim idei. Co im w tej sytuacji pozostało? Kompromis. Kompromis między wolą wyrazistego określenia psychologii postaci a koniecznością wyważonego sformułowania istoty przesłania. I z tego karkołomnego zadania udało im się wyjść obronną ręką. Po wielu latach mieliśmy okazję oglądać na czytelnianej scenie aktorów świadomych innego niż tylko doraźnie efektownego celu. Mogliśmy z porzyjemnością obserwować, jak aktor rozwiązuje „problem postaci” w odniesieniu do „problemu idei”. To wielki sukces i reżysera, i wszystkich poszczególnych aktorów.

Tą konstatacją można by w zasadzie zamknąć uwagi o wędryńskiej realizacji „Królowej nocy”, ale osobnego komentarza domaga się przynajmniej jeden niezbyt trafiony szczegół inscenizacyjny – brak zaznaczenia w grze aktorów wysiłku fizycznego, jaki musieli przecież włożyć w pokonanie iluś tam stopni czy szczebli drabiny, żeby wyjść na dach. Wszyscy oni, nawet posunięta w latach, świetnie grana przez Romana Bujoka i Janinę Hlávkę para naukowców, pojawiają się na scenie gładcy i wypoczęci, jakby dopiero co wstali z łóżek i przeszli z sypialni do kuchni. Szkoda, ponieważ nietypowa przestrzeń sceniczna to jeden z nielicznych walorów sztuki, którego wyraziste uwzględnienie mogło ubarwić inscenizację. Wątpliwości budzi również jakość polskiego przekładu sztuki. Nazwiska jego autora niestety nie podano ani na plakatach, ani na ulotkach reklamowych. kazimierz kaszper Ján Solovič: „Królowa nocy na kamiennej pustyni”. Zespół teatralny MK PZKO Wędrynia, 28.2. i 1.3.2009. Reżyseria Janusz Ondraszek, muzyka Czesław Branny, scenografia Leo Czader, obsługa techniczna Mariusz Czader, inspicjent Bronisława Cienciała. Grali: Andrzej Czader, Janusz Ondraszek, Roman Bujok, Janina Hlávka, Maria Ciahotna, Irena Filipek, Witosław Szwarc, Czesław Branny, Urszula Nožka, Dariusz Gałuszka.

recenzje

3

Dialogi dachowe

 marek czech

W

ędryński zespół teatralny, który nie zamierza spuszczać z tonu i regularnie raz, dwa razy w roku częstuje publiczność kolejnym przedstawieniem teatralnym, wziął tym razem na warsztat sztukę Jána Soloviča „Królowa nocy na kamiennej pustyni” z lat 70. Dramat trudny, z jasnym ekologiczno-humanitarnym przesłaniem, podszyty dodatkowo nutą publicystyczną. Oparty na dialogach, doszczętnie nieomal wyprany ze scenek rodzajowych i humoru sytuacyjnego, a więc liczący bardzo na inwencję inscenizatora i psychologiczną sprawność interpretacyjną aktorów. Taki zatem, na którym mógłby się widowiskowo potknąć niejeden teatr profesjonalny. Wędryński z jego pułapek uszedł cało. Nie znaczy to jednak, że całkiem bez skazy. Rzecz rozgrywa się na dachu wielopiętrowego osiedlowego bloku. Rezydentem tej nietypowej przestrzeni scenicznej (i siłą sprawczą dramaturgicznej) jest emerytowany lotnik, obecnie dozorca Rafael Gałązka (Andrzej Czader). Człowiek gołębiego serca, który jednak swoim współczuciem i potencjałem dobra obdarza przede wszystkim rośliny. Hodowane w doniczkach na dachu (królowa nocy to zakwitający na krótko kaktus; w sztuce Soloviča motyw ten nie został wykorzystany pod względem dramaturgicznym, służy wyłącznie do charakterystyki postaci lotnika) i te pielęgnowane na skwerze przed wejściem. Jego gośćmi i interlokutorami są poza zaprzyjaźnionym poetą Swetozarem Korzeniem (Janusz Ondraszek) mieszkańcy, w większości zainteresowani budową garaży w bezpośrednim sąsiedztwie bloku (na owym obsadzonym młodymi brzózkami skwerze). Ich diametralnie odmienne potrzeby i interesy są źródłem dramaturgicznego konfliktu, a także pretekstem do sformułowania finalnego przesłania dydaktycznego, wymierzonego przeciwko drzemiącej w ludziach „kamiennej pustyni” ducha. Wygłasza je oczywiście lotnik-dozorca. Konstrukcja sztuki w sumie dość banalna i pomimo lekko zarysowanego wątku kryminalnego (poszukiwanie sprawcy dewastacji skweru) raczej nie będąca w stanie utrzymać widza w napięciu. Tym bardziej więc naglące staje się pytanie, dlaczego zespół postanowił się z nią zmierzyć. Są dwie możliwe odpowiedzi: z powodu galerii typów, będącej wszak wdzięcznym materiałem dla wykazania się mistrzowstwem aktorskim, lub z powodu humanitarnego przesłania, zawierającego pożądane dziś antykonsumpcyjne treści. Pierwsza z nich wydaje mi się jednak bardziej bliska prawdy.

47


Oda do radości

marek suchý

recenzje

(z podtekstem posłannictwa)

Z

przyjemnością należy przyznać, że jubileuszowy koncert 20-letniej Kapeli Góralskiej Zorómbek i 10-letniego Chóru Mieszanego Canticum Novum przyniósł niekryzysowe emocje estetyczne. Zgromadził też w DK Trisia w Trzyńcu sporą ilość wrażliwych na piękno sztuki chóralnej słuchaczy. Program imprezy był przemyślaną koncepcją Leszka Kaliny,założyciela i dyrygenta obu zespołów, doświadczonego animatora zaolziańskiego ruchu muzycznego. Zadbał on o prawidłową dramaturgię występu, nadając mu właściwe tempo i dynamikę, w czym niewątpliwie bardzo pomógł komentujący występ Jakub Tomoszek, aktor Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Stworzono atmosferę pełną swobody i wesołości, nie zapominając równocześnie o nucie zadumy i refleksji. Z niezrozumiałych jednak dla mnie powodów nie podano ani tytułów, ani nazwisk autorów wykonywanych opusów. Co prawda nie był to koncert wychowawczy, niemniej jednak choć minimalny szacunek dla twórów powinien być zachowany. Natomiast za często cytowano tytuł „doktora“ (chodziło o osobę dyrygenta), co nie jest praktykowane w dobrym obyczaju występów estradowych. 48

Zaczęło się wesoło i pomysłowo od przedstawienia fragmentu próby chóru. Młodzież swobodna, żartująca ze swym dyrygentem, ale zdyscyplinowana, chętna w podjęciu hasła wspólnego śpiewu. Pojawił się Zorómbek z wiązanką pieśni cieszyńskich, który – wspomagany bezbłędnym intonowaniem swego artystycznego przewodnika – wniósł wiele ciepła i prostoty śląskiego folkloru muzycznego. A potem już w odświętnym stroju Canticum Novum zaprezentował 10 pozycji chóralnych o różnorodnym charakterze i nastroju – pieśni religijnych i świeckich, tworzonych w przeszłości i dobie współczesnej. Poza niektórymi słabszymi momentami interpretacje zadowoliły starannością intonacji i dykcji, także prawidłowym modelowaniem fraz, a przede wszystkim sytością elementów emocjonalnych. Już pierwsze tony XVI-wiecznego utworu Francesco Biancardi’ego „Dum medium silentium” skupiły uwagę głębokim brzmieniem spokojnie narastającej kantyleny. Zawiodły tu trochę soprany, bo zbyt ostre i nieprecyzyjne w atakowaniu wysokich dźwięków. Nie zawsze też potwierdziła swą klarowność polifonia głosów. Stworzono jednak całość głęboką w treści muzyczne, bardzo elastyczną i nastrojową.

Z wielką atencją oddano „Ojcze nasz” Stanisława Moniuszki. Ta prosta w fakturze i harmonii kompozycja, pełna polskiego liryzmu i modlitewnego przesłania, odtworzona została z bezbłędną intonacją i żarliwą dynamiką, z uczuciem głębokiej pokory do spraw pozaziemskich. Ów stan emocji i kontemplacji duchowej dopełniły pieśni współczesnych autorów – „Salve Regina” Francisa Pulenca i „Regina Coeli” Romualda Twardowskiego. Obie propozycje imponowały przejrzystą ekspozycją głosów, zwłaszcza czystych, szlachetnie brzmiących tenorów. Odmienny nastrój wniosła pieśń z gatunku „spiritual songs” – „Jericho”. Przekazano ją ochoczo, z werwą i animuszem. I w ten podobny żywiołowy sposób porwali chórzyści efektownym wykonaniem meksykańskiej piosenki „Chilli con carne”, utworu błyskotliwego, z synkopowaną i rytmicznie powtarzającą się sekwencją „don’t forget the Mexican spicy”. Motyw rodzimej muzyki wniosły kompozycje zaolziańskich twórców: Pawła Kalety, Eugeniusza Fierli i Leszka Kaliny. Zauroczyła zwłaszcza żarliwa interpretacja utworu „Po naszych Beskidach” (P. Kaleta), eksponująca frazy szerokie, narastające w subtelnej szacie harmonicznej. W końcowej części koncertu przedstawiono „Tryptyk beskidzki” autora programu, bardzo nastrojowy, z nutą rzewności i elementów humorystycznych. Pojawił się na scenie ponownie Zorómbek, dołączając do śpiewu chóru. Wspólnie też mocnym i radosnym głosem odśpiewano „Stoi lipka”, kończąc tę muzyczną imprezę w przekonaniu o trwałości i szlachetności śpiewu zbiorowego. krystyna zielińska-suszka Koncert jubileuszowy Kapeli Góralskiej Zorómbek i Chóru Mieszanego Canticum Novum. Koncepcja artystyczna koncertu: dyrygent Leszek Kalina. Dom Kultury Trisia, Trzyniec 6.2.2009.

3

2009


Tłumaczenie na język polski Krystyna Ondraszek, na niemiecki i angielski Radovan Binar. Korekta językowa Pavla Jaworska. Wydawnictwo Beskydy, Bronisław Ondraszek. Wędrynia 2008, s. 200.

opatrzonych szczegółowymi podpisami. Formuła ta uwzględnia przede wszystkim możliwości percepcyjne przeciętnego, niezbyt chętnie sięgającego po lekturę odbiorcy. Zawierając jednak mnóstwo mało znanych lub zupełnie zapomnianych faktów, może zainteresować również bardziej wymagającego czytelnika.

Jerzy Czap: Miejsowe Koło PZKO w Olbrachcicach 1947-2007. Monografia 2009. Adiustacja i redakcja Kazimierz Santarius. Przy wsparciu Ministerstwa Kultury RC wydało MK PZKO, Olbrachcice 2009, s. 52.

3

2009

Maciej Dembiniok, Mariusz Makowski: Tramvají po Těšíně / Tramwajem po Cieszynie. Redakcja Marian Dembiniok (kier.), Irena Cichá, Mariusz Makowski, Petr Grendziok. Tłumaczenie na język czeski Irena Cichá, angielski Máša Mc Donald, niemiecki Bartholomäus Fujak. Korekta wersji czeskojęzycznej Milada Matuszková. Wydawnictwo Regio Cz. Cieszyn przy współpracy z Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Cieszynie i stowarzyszeniem Ducatus Teschinensis. Cz. Cieszyn/Cieszyn 2008, s. 160.

Magazynowa, starannie opracowana monografia jednego z tych kół PZKO, których wewnętrzny twórczy ferment rzutował na działalność całego Związku. Olbrachcice dały związkowej braci przede wszystkim zespółu teatralny, prowadzony z przerwami przez reżysera Karola Miczkę od 1949 do 1995 r. Propozycje inscenizacyjne i repertuarowe tego pasjonata sztuki scenicznej (był również autorem oryginalnych adaptacji) inspirowały niemal wszystkie zespoły w tzw. terenie, wyzwalając w dobrze się wówczas rozwijającym ruchu teatralnym PZKO pożądanego ducha rywalizacji. Nie dziwi zatem, że akurat w Olbrachcicach znakomicie się trzyma Teatrzyk Dziecięcy Drops, powołany jeszcze w 1984 r. do życia przez kierującą nim do dziś Jadwigę Czapową. Oczywiście inicjatyw i osiągnięć tego Koła jest nieporównanie więcej, i to we wszystkich dziedzinach życia, ale nie o nich ma tu być mowa, lecz o sposobie ich utrwalenia. Otóż monografia Czapa, chyba pierwsza o tak wielkim rozmachu edytorskim (format A4, doskonały papier i jakość reprodukcji czarno-białych zdjęć), precyzyjnie relacjonuje dzieje i osiągnięcia Koła, jego zespołów i grup twórczych, zawiera nawet kompletne zestawienia nazwisk prezesów, członków zarządów i komisji rewizyjnych, skarbników, sekretarzy, gospo-

Podobna do pierwszej propozycja wydawnicza, chociaż wizualnie sprawiająca bardziej korzystne wrażenie. Nie jest to jednak zasługa autorów, lecz… urody przedstawianych miast. O ile w przypadku Trzyńca jesteśmy jeszcze świadkami chaotycznego raczej, pośpiesznego i nie dbającego o estetykę substancji urbanistycznej przekształcania wsi w przyzakładowe osiedle mieszkalno-usługowe, o tyle w przypadku Cieszyna z epoki okołotramwajowej (kursował w latach 1911-21) mamy już do czynienia z wyraźnie ukształtowanym, dostojnym, gustownie czerpiącym z wiedeńskiej tradycji obliczem architektonicznym miasta. Te dwie miejscowości – widać to na pierwszy rzut oka – dzieli przepaść nie tylko kulturowa, ale i cywilizacyjna. Co może, choć nie musi, wiele tłumaczyć. kazimierz kaszper 49

recenzje

W kwietniu Huta Trzyniec będzie obchodzić 170. rocznicę powstania. Z tej okazji pojawi się zapewne na rynku szereg różnego rodzaju opracowań, które, chcąc nie chcąc, będą musiały ujawnić niechętnie, zwłaszcza ostatnio, przez władze miasta akceptowaną prawdę o ponadnarodowym rodowodzie zakładu. Tak się otóż dziwnie składa, że akurat współczesny magistrat Trzyńca, zawiadujący aglomeracją miejską, która cały swój historyczny rozwój zawdzięcza hucie i splotowi osobliwych, daleko wykraczających poza region okoliczności jej powstania, wstydliwie przymyka na to oczy. Jakby wszystko, czym przyszło mu obecnie szafarzyć, zostało zrodzone wyłącznie z ducha narodu czeskiego. Album Vladimíra Knybla, urodzonego we Frydku trzyńczanina, oczywiście nie polemizuje z aktualną orientacją polityki narodowościowej władz miasta. Jest dziełem pasjonata, który swe dojrzałe życie poświęcił fotografii, a w porywach obserwowaniu nieba (kierował kółkiem astronomicznym przy Domu Kultury). Ostatnio zaś zajął się archeologią, biorąc udział w wykopaliskach w Podoborze i Frydku. Rezultatem tych jego ostatnich zainteresowań są rysunkowe rekonstrukcje zabudowy przestrzennej wioski trzynieckiej w XVIII i XIX w., które również trafiły do albumu. Zgodnie z dotychczasową, wielekroć sprawdzoną praktyką wydawniczą Bronisława Ondraszka, „Pod osłoną huty. Widoki z przeszłości Trzyńca” (tak brzmi tytuł polskiej wersji) to poprzedzony obszernym wstępem album archiwalnych fotografii i rysunkowych reprod- bądź rekonstrukcji,

darzy, protokolantów, rejonowych, pomija natomiast atrakcyjne czytelniczo gatunki, takie jak wywiad, wypowiedź, wyznanie czy komentarz. Wydaje się, że tego rodzaju publicystyczny aneks nie tylko bardzo by ubarwił to wartościowe skądinąd dzieło, ale także uwierzytelnił półwiecze wysiłków olbrachcickich Polaków spod znaku PZKO. W aktualnej wersji funkcję takiego aneksu muszą pełnić zdjęcia. I całe szczęście, że wywiązują się z tego zadania znakomicie.

półka z książkami

Vladimír Knybel: Ve stínu hutě. Obrazem do minulosti Třince.


ko s łno k wu o rp rs e zp eos al s k a h

i

s

t

o

r

i

a

Gdy 8. 9. 1514 r. świt rozjaśnił brzegi Dniepru niedaleko Orszy, Moskwianie byli zupełnie zaskoczeni: 35 tys. polskiego i litewskiego wojska przeprawiło się nocą po dwóch mostach, opartych na pływających beczkach. Do 9. rano jazda, piechota i artyleria znalazły się w wąwozie po drugiej stronie Dniepru, naprzeciwko sił moskiewskich. Zanim Iwan Czeladin, wódz moskiewski dysponujący 80 tys. zbrojnych, ale bez artylerii, zareagował, hetmani ustawili szyki „starego urządzenia polskiego”. Z przodu stanęły dwa szyki czelne: litewski hetmana Konstantego Ostrogskiego i polski hetmana nadwornego Wojciecha Sampolińskiego, dalej piechota zaciężna, a za nią dwa hufce walne: polski Janusza Świerczowskiego i litewski Jerzego Radziwiłła. Na prawym skrzydle, w lesie, hetman K. Ostrogski ukrył piechotę i artylerię. Doszło do krwawej bitwy, w której zwycięstwo – porównywane z Grunwaldem – odniosła strona polsko-litewska. Czeladnin wraz z obozem i 5 tys. żołnierzy dostał się do niewoli. Po triumfie pod Orszą Polska została jednak wplątana w długotrwałe wojny Litwy z Księstwem Moskiewskim i jej granica na wschodzie przez całe stulecia stała w ogniu. Jak doszło do bitwy? Wielkie Księstwo Moskiewskie usiłowało zająć ziemie ruskie przyłączone do Litwy w ub. wiekach. Dochodziło do zatargów i wojen. Za panowania Zygmunta I Starego, w 1508 r., Polska została bezpośrednio uwikłana w konflikty moskiewsko-litewskie. 30. 7. 1514 r. w wyniku kolejnej wyprawy wojska moskiewskie zdobyły kluczowy strategicznie Smoleńsk. Wtedy spod Wilna ruszyła 35-tys. armia polsko-litewska, której zadaniem było odbicie Smoleńska. W drodze natrafiła jednak pod Orszą na korpus rosyjski… 50

s

a r c h i t e k t u r a Klasztor Sióstr św. Elżbiety III Zakonu św. Franciszka powstał w 1753 r., od 1754 r. ich rezydencję stanowiła kamienica hrabiego Wilczka przy Rynku, gdzie urządziły mały klasztor z kaplicą oraz szpital dla kobiet. W latach 1900-03 na zboczu Liburnia powstał obszerny kompleks klasztorny z bogatą neobarokową dekoracją zewnętrzną. Składa się z trzech skrzydeł: głównego oraz dwóch bocznych, w których ulokowano szpital dla kobiet i dzieci na ponad 100 łóżek. Główne skrzydło zajmują pomieszczenia klasztorne oraz kaplica p.w. św. Elżbiety w stylu neobarokowym. Ołtarz główny, poświęcony św. Elżbiecie, został wykonany przez firmę Rifesser i Stuflesser ze St. Ulrich w Tyrolu.

p

o

r

t

Podczas tegorocznych narciarskich Mistrzostw Świata w Libercu zdobyła w biegach dwa złote medale (15 km techniką klasyczną i dowolną, 30 km techniką dowolną) i jeden brązowy (10 km techniką klasyczną). Na pytanie, jak do tych medali doszła, odpowiedziała: „Morderczą pracą”. Rzeczywiście, zawodniczka AZS AWF Katowice wstaje o 5, po 6 biega lub ćwiczy na przyrządach, ok. 8-9 wychodzi na 4-godzinny trening (bieg na nartach lub rolkach, jazda rowerem, bieganie z kijkami po górach), a po krótkim śnie, od. 17-18, ponownie przez 2-2,5 godz. trenuje. Zakres tematyczny konkursu obejmuje zjawiska związane z Polską, jej historią, kulturą, nauką, literaturą, sztuką, sportem itp. Żeby wziąć udział w losowaniu nagród należy poprawnie odpowiedzieć na wszystkie 3 pytania. Zwycięzca otrzyma książkę wartości 600 kc, nagrodę rzeczową wartości 1000 kc oraz prenumeratę „Zwrotu” (dla siebie lub wskazanej osoby) na 2009 r. Nagrody książkowe finansują Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” oraz Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

Pytanie 1 Ilu łącznie hetmanów

dowodziło armią polsko-litewską pod Orszą?

Pytanie 2 W którym mieście Polski Rozwiązanie edycji lutowej Pytanie nr 1: 89. Pytanie nr 2: Andrzej Frycz Modrzewski. Pytanie nr 3: Fryderyk Chopin. Nadesłano 44 prawidłowe rozwiązania. Nagrodę wylosował Adam Milerski z Nydku. Losowanie z udziałem red. red. Czesławy Rudnik i Kazimierza Kaszpera odbyło się 9.3.2009 r. Nagroda zostanie wręczona podczas marcowego spotkania Szyndzielni „Zwrotu” (termin będzie opublikowany w „Głosie Ludu”). Uczestników konkursu prosimy o podawanie wraz z rozwiązaniem swojego nr. telefonu.

znajduje się kompleks klasztornoszpitalny ss. św. Elżbiety i kościół tej świętej, wzniesiony na początku XX w.?

Pytanie 3 Podaj imię i nazwisko polskiej narciarki, która na MŚ w Libercu zdobyła 3 medale.

Odpowiedzi z zaznaczeniem konkurs polska można przesyłać pocztą i w formie elektronicznej na info@zwrot.cz. Termin ich nadsyłania mija 5. 4. 2009. 3

2009


krz yżówka Wśród autorów prawidłowych rozwiązań rozlosowane zostaną nagrody książkowe. Rozwiązanie dodatkowe prosimy przesyłać na adres pocztowy lub info@zwrot.cz do 5 kwietnia 2009 r. Rozwiązanie krzyżówki z nr. 2 / 2009: NAJWIĘKSZY MĘDRZEC ZGŁUPIEJE, KIEDY ZE DWA DNI NIC NIE JE. Nagrody książkowe wylosowali: Anna Kornuta z Trzyńca i Jan Cienciała z Bystrzycy. Gratulujemy! Poziomo: 1 figura akrobacji lotniczej 7 dotąd jest rekordzistą w skoku o tyczce 10 obserwator 11 ostra marynata warzywna 12 pomieszczenie dla bydła 13 idol wszystkich przodowników pracy 18 stosowanie przemocy w celu zastraszenia przeciwnika 20 jednostka pracy 21 postrach bezpańskich psów 23 dawna miara ciał sypkich 24 radziecki kolarz torowy 25 odmiana chalcedonu 27 ujemna cecha charakteru 29 naczynie na „krowi” tłuszcz 35 płaszcz dla bacy 36 gwara miejska 37 niegroźna rana 42 wzór wyszyty na tkaninie 44 impreza nie tylko dla zmotoryzowanych 47 „przystań” Noego 49 założyciel perskiej dynastii Satawidów

3

2009

51 dyrektor TC 52 Wybitny architekt niemiecki 54 buteleczka na perfumy 55 przyrząd do fotografowania nieba 58 w ręku grawera 59 ptasi najpospolitszy w Polsce 60 podburzanie 61 meksykański sukulent 62 opieka wyznaczona nad kimś Pionowo: 1 służy do nabierania i odmierzania płynów 2 obrabiarka skrawająca 3 przeciwnik Rejenta 4 poziome drzewce omasztowania

5 6 7 8

Amator i Wodzirej bezwonny gaz palny zakład piwowarski ilość substancji organizmów żywych 9 ozdobna chustka na szyję 14 pas z kieszeniami na pieniądze 15 niezbyt powszechne imię męskie 16 roślinożerny gryzoń z Ameryki Południowej 17 za pługiem 19 dowódca szwadronu 22 konnica 26 bryła ziemi 28 nad nim Wiedeń 30 holenderski żaglowiec 31 władca wiatrów i burz 32 ciemna część dnia 33 Ernesto Guevara

34 przed omikronem 38 artystyczna tkanina ścienna 39 ważny klawisz komputera 40 uciekinier 41 boginka sił żywotnych 42 oskrzydlona jazda 43 najsmaczniejsza po bretońsku 45 boczny pokój służący za sypialnię 46 ofiarodawca 48 kolczaste drzewo 50 Hitchcock 53 buddyjski duchowny 56 ojciec 57 skaleczenie Podpowiedź do rozwiązania dodatkowego: sentencja johna donne opr. Biki

51


Święta zwyczaje obrzędy

Kulig

Marzanna

O towarzyskim i kulturowym charakterze zwyczaju dowiadujemy się z „Encyklopedii staropolskiej” Z. Glogera, w której cytowany jest opis „szlichtady” z 20.1.1695 r. „Najprzód jechało 24 Tatarów konno… Za nimi 10 sań czworokonnych wiozło muzykę… Na jednych jechali żydzi z cymbałami, na drugich ukraińcy z teorbanami, to znowu janczarowie, trębacze… Za tą tak różnorodną orkiestrą jechało 107 sań zaproszonych gości. Ekwipaże te, okryte perskimi kobiercami, lamparciemi i sobolemi futrami, zaprzężone były w cugi strojne w pióra, czuby, kokardy i kutasy… Gdzie tylko przybyli, zaraz staropolskim zwyczajem gospodarz oddawał im klucz od piwnicy, a gospodyni od spiżarni, gdzie każdemu z gości wolno było raczyć się przysmakami podług woli… (Późną nocą) orszak przy świetle 800 pochodni powrócił do miasta.” Opis cieszyńskiego kuligu zamieścił J. Szymik w „Biuletynie Ludoznawczym” (1984). „Sanie, srąbek, dzwoneczki, skrzypiący śnieg i dzieci śmiech; gdzieniegdzie na odcinku kuligowego szlaku szalona jazda. Tu trzasły z przeciążenia sanki, tam w górę wyleciał sztuczny, tak zwany „zimny” ogień, ówdzie z tyłu lub z przodu tego wesołego, barwnego węża spadają śnieżne kule na uczestników, a srebrzysty dźwięk dzwoneczków zagłusza wesoły, radosny śpiew.” Kulig był więc zabawą zarówno wysoko, jak nisko urodzonych, arystokratów i plebejuszy. Na Zaolziu jego organizowaniem zajmowali się początkowo bardziej majętni gazdowie, gdzieniegdzie również karczmarze, później szkoły i koła PZKO. Po nacjonalizacji rolnictwa, kiedy zabrakło na wsiach koni, sanki zaprzęgano za traktory. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od pol. „kulik”, gdyż szlachta odwiedzała dwory sąsiedzkie, szukając rzekomo krzykliwego ptaka kulika, a wodzirej miał na sobie maskę z długim ptasim dziobem.

Też Morzan(n)a, Mora, Śmierciucha (z indoeuropejskiego rdzenia mar-, mor-, czyli śmierć) – słowiańska bogini zimy i śmierci. Prawdopodobnie złowroga hipostaza Wielkiej Matki, potem zdemonizowana. Z tego punktu widzenia Marzanna to również nazwa kukły przedstawiającej boginię, którą w rytualny sposób topiono bądź palono w celu przywołania wiosny. Zwyczaj ten, zakorzeniony w pogańskich obrzędach ofiarnych, miał zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku. Wedle zasad magii wierzono bowiem, że zabicie postaci przedstawiającej boginię śmierci spowoduje usunięcie wywołanych przez nią efektów zimy i nadejście wiosny. We współczesnej obrzędowości ludowej kukła symbolizująca zimę, której nazwa pochodzi od „morzyć” – „zabijać”. W Cieszyńskiem zwyczaj wypędzania i unicestwiania Marzanny obchodzono dwa tygodnie przed Niedzielą Wielkanocną, w tzw. Czarną Niedzielę, a uczestniczyły w nim głównie dziewczęta. Słomianą kukłę ubierały one w stare kobiece łachmany i obnosiły po wsi, śpiewając m.in.: Morzana rosła aż urosła jak sosna, jak sosna. Pódźmy z Morzaneczką, pódźmy precz, bo nas tukej ludzie wezną w rzecz. Po unicestwieniu kukły młodzież wracała do wsi z „mojiczkiem” („goiczek”) – ozdobionym zielonym drzewkiem brzozy, symbolem wiosny. adam waszut

Źródła: Zygmunta Glogera „Encyklopedia staropolska”, Jana Szymika „Doroczne zwyczaje i obrzędy na Śląsku Cieszyńskim”.

Z okresami karnawału i Wielkiego Postu związane są zwyczaje, które z różnych powodów zaczęły wygasać a ich przyszłość pozostaje niejasna. Mowa o kuligu i marzannie. Pierwszy z nich, typowo polski, był onegdaj widowiskową zabawą zimową, której powodzenie zależało m.in. od opadów śniegu oraz od zasobności gospodarzy – potrzebne były bowiem zaprzęg konny, sanie, sanki, nierzadko kapela, grupa wokalna, napoje wyskokowe, zakąski. Drugi, wywodzący się jeszcze z czasów pogańskich, był swoistym refleksem zimowego utrapienia (później wielkopostnych wyrzeczeń) i polegał na wypędzaniu tego zła z domu i okolicy (wsi). Kukła Marzanny, którą później wrzucano do płynącej wody, topiono w stawie lub palono, symbolizowała śmierć. Z powodów kanonicznych podtrzymywaniu zwyczaju sprzeciwiał się Kościół, z powodów porządkowych (zaśmiecanie rzek, zagrożenie pożarem) – państwo.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.