Zwrot 02/2009

Page 1

start nowej rubryki młodzieżowej skrzydła młodości

2009

2


ilustrowana kronika Miesiąca kStyczeń 2009 3 3 3

Zarząd MK PZKO Mosty Szańce zorganizował w świetlicy na Szańcach „Szkuboczki“.

3

W kościele św. Marii Magdaleny w Stonawie koncertował polski zespół Golec uOrkiestraS

W MK PZKO Orłowa Poręba bawiono się na spotkaniu świąteczno-noworocznym.

Tradycyjne „Spotkanie z kolędą” zorganizowało MK PZKO Cz. Cieszyn Centrum. Wystąpił chór Harfa i zespół saksofonistów PSA.

5

10

6

10

W Cz. Cieszynie spotkali się na pierwszym tegorocznym posiedzeniu członkowie Rady Kongresu Polaków, omawiano głównie sprawy związane z wprowadzaniem dwujęzycznych nazw. W Miejskim Domu Kultury w Karwinie odbył się wernisaż wystawy 15 plastyków zaolziańskich, członków Polskiego Stowarzyszenia Artystów Plastyków: Edgara Barana, Władysława Ćmiela, Józefa Dronga, Renaty Humel, Edwarda Kaima, Barbary Kowalczyk, Dariny Krygiel, Aga-

Sekcja Historii Regionu ZG PZKO i MK PZKO Bystrzyca zorganizowały w Domu PZKO w Bystrzycy seminarium historyczne „Wydarzenia lat 1918-1920 na Śląsku Cieszyńskim”, na którym referaty przedstawili Stanisław Zahradnik i Grzegorz Gąsior. Na V Bal Cieszyński zaprosiło do Kasztanowego Dworu w Cieszynie Koło nr 6 Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, poprzedził go V Przegląd Kapel Karpackich, w którym Zaolzie reprezentowały Oldrzychowice.

10

Scena Polska TC w Cz. Cieszynie wystawiła pierwszą tegoroczną premierę. „Kalekę z Inishmaan” Martina McDonagha reżyserowała Katarzyna Deszcz.

10

Bal „Pod gwiaździstym niebem” w sali bogumińskiej Bochemii zorganizowało MK PZKO Skrzeczoń.

10

Tradycyjny Bal MK PZKO, szkoły i przedszkola odbył się w Domu PZKO Milików Centrum. Do tańca grał zespół Galax.

 jiří brzóska

10

3-4

MK PZKO wraz z Urzędem Gminy Gródek zaprosiło na noworoczny turniej tenisa stołowego, 3.1. dla młodzieży szkolnej, 4.1. dla dorosłych.

ty Kubeczki-Kalety, Zbigniewa Kubeczki, Moniki Milerskiej, Oskara Pawlasa, Heleny Szawłowskiej, Romany Taszek, Waltera Taszka, Pawła Wałacha. Wystawa czynna jest do 25. 2.

4

6

Podczas noworocznego spotkania z kolędą w kościele św. Jana Chrzciciela w Lutyni Dolnej zaśpiewały chóry PZKO: Lutnia z Lutyni Dolnej, Hasło ze Skrzeczonia, Zaolzie z Orłowej Lutyni, Chór Nauczycieli Polskich z Cz. Cieszyna.

4 4

W kościele św. Józefa w Jabłonkowie kolędował chór żeński Melodia z MK PZKO Nawsie.

Chór męski Hejnał-Echo z MK PZKO Karwina Frysztat zaprezentował się w koncercie noworocznym w kościele św. Marii Magdaleny w Stonawie.

4

Na wymarsz noworoczny na Skałkę wybrało się 130 członków i sympatyków PTTS Beskid Śląski.

4

W MK PZKO Sucha Górna odbyło się walne zebranie połączone z noworocznym spotkaniem towarzyskim.

W Klubie SMP Dziupla w Cz. Cieszynie odbyła się Szyndzielnia „Zwrotu” połączona z wigilijką.

8

Pierwszym tegorocznym wykładowcą na zajęciach Międzygeneracyjnego Uniwersytetu Regionalnego ZG PZKO w Cz. Cieszynie był mgr Leszek Richter, który mówił o „Wołoskim dziedzictwie Karpat”.

10

XXXI Bal Gorolski, organizowany przez MK PZKO Mosty k. Jabłonkowa i zespół Górole, rozpoczął się od Międzynarodowego Przeglądu Kapel Ludowych oraz Zespołów Folklorystycznych w DK Trisia w Trzyńcu. Wzięły w nim udział zespoły ze Słowacji, Polski i RC, Zaolzie reprezentowali Suszanie i Górole z kapelą Polynica. Biorące udział w przeglądzie kapele przygrywały potem do tańca na balu w Domu PZKO w Mostach k. Jabłonkowa.

Zygmunt Stopa, prezes ZG PZKO, i Stanisław Gawlik z Ruchu Politycznego Coexistentia-Wspólnota byli m. in. przedstawicielami Zaolzia na zorganizowanej przez Coexistentię i organizację pożytku publicznego Koexistencia w Pradze konferencji międzynarodowej „Sytuacja europejskich mniejszości narodowych: historia i stan obecny Węgrów oraz Polaków w RC”.

10

Noworoczną zabawę konkursową zorganizował Klub Młodych MK PZKO Trzyniec Łyżbice Wieś.

11

W drewnianym kościele św. Apostołów Piotra i Pawła w Olbrachcicach odbył się zorganizowany przez MK PZKO Olbrachcice koncert „Pożenanie z kolędą” z udziałem chóru Olbrachcice i recytatorów teatrzyku Drops.

15

Konsulat Generalny RP w Ostrawie rozpoczął nową doroczną tradycję spotkań z duchownymi pochodzącymi z Polski, a pracującymi w parafiach RC na terenie podległym Konsulatowi.

16

W Domu Zdrojowym w Karwinie Darkowie odbył się Tradycyjny Bal 2009 karwińskiej filii Gimnazjum Polskiego.

16

Bal Maskowy PZKO, na którym obowiązywały maski nawiązujące do okresu 195089, zorganizowało MK PZKO w Bystrzycy. Muzykę przygotował Andrzej Macoszek.


ilustrowana kronika Miesiąca kStyczeń 2009 16

Wernisaż wystawy portretów mieszkańców Zaolzia autorstwa Moniki Bereżeckiej i Moniki Redzisz, znanych jako duet Zorka Project, „Tożsamość. Zaolzie”, miał miejsce w Śląskim Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie, który wraz z Ośrodkiem Karta i Domem Spotkań z Historią w Warszawie był jej organizatorem. Wystawa czynna jest do 28. 2.

18

24

23

24

Walne zebranie MK PZKO Milików Pasieki uświetnił występ uczniów PSP w Koszarzyskach. W Teatrze Cieszyńskim w Cz. Cieszynie Scena Polska zagrała premierowe przedstawienie sztuki „Biznes” Johna Chapmana i Jeremy’ego Lloyda w reżyserii Rudolfa Molińskiego.

W Koncercie Noworocznym, zorganizowanym przez MK PZKO Orłowa Lutynia i chór Zaolzie, w kościele katolickim w Orłowej Mieście wystąpiły chóry Zaolzie oraz Lira z Rydułtów. Pod hasłem „U bramy niebios” odbył się Tradycyjny Bal w Domu PZKO w Gródku, zorganizowany przez Macierz Szkolną i MK PZKO. Do tańca grał zespół My Moment.

25

MK PZKO Stonawa i Koło Przyjaciół Stonawy zorganizowało Uroczystość Wspomnieniową z okazji 90. rocznicy wydarzeń styczniowych 1919 r. Program obejmował również nabożeństwo ekumeniczne, spotkanie przy mogile i wystawę w Domu PZKO Q

 czesława rudnik

29

17

MK PZKO Cierlicko Kościelec zaprosiło na bal towarzyski do Domu Polskiego im. Żwirki i Wigury. Do tańca przygrywał zespół Forum.

17

W restauracji Centrum zorganizowało bal MK PZKO Ropica i Macierz Szkolna przy PSP w Ropicy.

17

W orłowskim Domu Kultury bawili się na Tradycyjnym Balu członkowie MK PZKO Orłowa Lutynia. Tańczył zespół Suszanie, grał zespół Sonata.

17

Bal Maskowy dla dorosłych z paradą masek zorganizowało w restauracji Manes MK PZKO Łomna Dolna. Wystąpił zespół taneczny Rytmik.

24 24

W sali Domu Robotniczego swój Bal PZKO zorganizowało MK PZKO w Suchej Górnej.

MK PZKO Dąbrowa oraz MK PZKO Orłowa z siedzibą w Porębie zaprosiły na Tradycyjny Bal PZKO do Domu Narodowego w Dąbrowej. Do tańca grała grupa Clasic. Wystąpił zespół MK PZKO Trzanowice.

W siedzibie Kongresu Polaków w Cz. Cieszynie odbyło się spotkanie robocze autorów przyszłego podręcznika dla nauczycieli historii w szkołach czeskich „Poláci na Těšínském Slezsku”, który przygotowuje KP w ramach projektu edukacji wielokulturowej „Wy pytacie, my odpowiadamy”.

29

O sytuacji prawno-własnościowej ostrawskiego Domu Polskiego oraz o kondycji miesięcznika „Zwrot” rozmawiano podczas spotkania MK PZKO Ostrawa, które z udziałem red. K. Kaszpera odbyło się w restauracji Sport.

24

30

24

31

Podczas Balu Gimnazjum, zorganizowanego przez Macierz Szkolną Gimnazjum Polskiego w Cz. Cieszynie, który odbył się w trzynieckim DK Trisia, zagrała kapela Lipka oraz Roman Grygar i DJ Bartnicki S

Tradycyjny Bal w Domu PZKO w Lesznej Dolnej zorganizowało MK PZKO i Macierz Szkolna przy 1. PSP w Trzyńcu. Zatańczył zespół Suszanie, grał zespół Mr.Baby.

18

W kościele parafialnym w Karwinie Frysztacie w koncercie kolęd wystąpił chór Lira z MK PZKO Karwina Darków, organizator koncertu, i chór Zaolzie z MK PZKO Orłowa Lutynia. W Domu PZKO w Olbrachcicach spotkali się członkowie i sympatycy PTTS Beskid Śląski na członkowskim zebraniu sprawozdawczym. W ub. r. liczące 520 osób towarzystwo zorganizowało 53 wycieczki, w br. jedną z najważniejszych imprez będą obchody 80-lecia schroniska na Kozubowej.

18

W kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Cz. Cieszynie koncertował chór szkolny PSP Trallala, chór Ad Dei Gloriam i zespół instrumentalny.

 wojtek raczkowski

18

Na Tradycyjnym Balu w Domu PZKO bawili się członkowie MK PZKO Hawierzów Błędowice. Wystąpił zespół Błędowianie, grał zespół Forum.

W Domu Kultury na swoim tradycyjnym balu bawili się z zespołem Blaf członkowie MK PZKO w Boconowicach.


prosto z drogi

O czym się nie mówi Ostatnio wielką karierą robi na Zaolziu słowo „tożsamość”. Być tożsamym to tyle, co być sobą. Nie być nim, znaczy być kimś innym niż się w istocie jest. Kimś gorszym udającym lepszego. Sprzedawczykiem, sprzeniewiercą, może nawet zdrajcą. Czarną owcą w kierdlu rodzimości. Narodowy podtekst kariery tego słowa jest tak oczywisty, że aż wstyd o nim wspominać. Wiadomo – na Zaolziu Polacy zbyt często, nagminnie można rzec, prowadzą ze swoją tożsamością niebezpieczną grę. Zakładają np., że wychodząc za Czecha czy wysyłając dzieci do czeskiej szkoły nie nadwerężają fundamentu swojej przynależności. A nawet wręcz przeciwnie – pozostają z nim w idealnej zgodzie, gdyż jako obywatele mieszanego pod względem narodowościowym regionu zachowują się zgodnie z jego językową i kulturową strukturą. A więc i z jego duchem tożsamościowym. W rezultacie rodzice rozmawiają ze sobą w domu jeszcze „po naszymu”, ale z dziećmi już po czesku. Na ulicy zaś ze swoim dawnym nauczycielem dukają marnie po polsku. I żeby nie mieć żadnych wątpliwości – traktują ten swój żałosny zaolziański poliglotyzm jako powód do dumy. Jakże tu zatem mówić o zdradzie czy sprzeniewierzeniu? Jak widać, mamy do czynienia z dwoma przeciwstawnymi, a nie bałbym się powiedzieć antagonistycznymi, wyobrażeniami o znaczeniu słowa „tożsamość” – ideowym, reprezentowanym przez narodowców-teoretyków, i praktycznym, wyznawanym na co dzień przez mieszkańców. I żeby było straszniej – obydwa są obiektywnie słuszne i jako takie mają rację bytu. Na poczucie tożsamości, okazuje się, może mieć wpływ o wiele więcej czynników niż tylko język (chociaż jego rola niezaprzeczalna), praca, literatura czy polityka. Kapitalne znaczenie posiadają też obyczaj, system wartości i – ogólnie rzecz biorąc – filozofia bycia. Pod koniec stycznia zdarzyło mi się podróżować z Ostrawy na Zaolzie. Wsiadłem do „pantografu”, który wedle rozkładu jazdy mógł mnie bez przesiadki zawieźć aż do Mostów. W okolicy Gruszowa konduktor poinformował mnie jednak, że w Boguminie będę się musiał przesiąść. – Do polskiego składu na drugim peronie – dodał wymownie spuszczając wzrok. 4

– To wielka nowość, sukces na miarę demokratycznej rewolucji – mieliby prawo krzyknąć trzymający się pod rękę teoretyk-narodowiec z politykiem-ideowcem. – Przed 1989 rokiem żadne polskie składy po czechosłowackich torach nie miały prawa się poruszać. A teraz, proszę, jak pięknie runęły wszystkie bariery totalitaryzmu. Wsiadam do ciemnego jeszcze i chłodnego przedziału, pociągam z niedowierzaniem nosem – cuchnie. Zalatuje stęchlizną. Po chwili w świetle jarzeniówek przyglądam się temu zaodrzańskiemu cudowi techniki. Siedzenia są bardzo sympatyczne na oko – wyściełane gustowym materiałem, sprawiają wrażenie ekstraklasy. Przy moim brakuje jednak oparcia na łokieć. Ukradli? Nie. Po prostu projektant uznał, że siedzenia przylegające do ścian wejściowych pozostaną bez oparć, bo nie ma ich tam jak przymocować. Ot, drobna niedoróbka, którą się zrekompensuje szykowną wizualnie tapicerką. Albo wielce ugrzecznionymi komunikatami w rodzaju „Szanowny Kliencie, nie posiadasz ważnego biletu na przejazd, bądź uprzejmy…” etc. Przed startem rozlega się sygnał dźwiękowy, po czym z hukiem zatrzaskują się drzwi. Następuje szarpnięcie i leniwe rokręcanie się do powolnego biegu. Przedział rzuca się i drży, zapewne z powodu nie dość funkcjonalnych resorów. Przestrzeń wypełnia monotonny charkot systemu napędowego. Dla pragmatycznego zaolziańskiego Polaka przesiadka z czeskiego składu do polskiego musi być tożsamościową katastrofą. Do jego wyobraźni nie przemawia wszak ani salonowa stylistyka napisów, ani pałacowa wyściółka siedzeń. Dla niego liczy się przecież funkcjonalność, drożność systemu, czystość, staranność wykończenia, dbałość o szczegół. A to są, chcemy czy nie, wartości właściwe Czechom. To oni definiują się bowiem wobec rzeczywistości domu, kuchni, ogródka, gdy tymczasem Polacy wobec nierzeczywistości eterycznych idei. Za symbol pierwszych może uchodzić krzątająca się po obejściu i wyposażająca wnuków w mądrości życiowe babunia Němcowej. Symbolem drugich ciągle zaś pozostaje haftująca narodowe sztandary i błogosławiąca idącym w ułany synom Matka Polka. Oto z jakimi skrajnie różnymi wymiarami tożsamości wypada się mierzyć biednej zaolziańskiej duszy. ADAM PTAK

miesięcznik regionalny nr ewidencyjny MK ČR E 389 IČO 442771 Rok LX, nr 711 Wydawca: Polski Związek Kulturalno-Oświatowy w Republice Czeskiej przy wsparciu finansowym Ministerstwa Kultury Republiki Czeskiej oraz Senatu Rzeczpospolitej Polskiej, za pośrednictwem Fundacji Pomocy Polakom na Wschodzie Redakcja: Kazimierz Kaszper redaktor naczelny kkaszper@zwrot.cz Czesława Rudnik redaktor redakcja@zwrot.cz Anna Ludwin sekretariat info@zwrot.cz Rada Redakcyjna: Wanda Cejnar, Ewa Gołębiowska, Ireneusz Hyrnik, Kazimierz Jaworski, Daniel Kadłubiec, Danuta Koenig, Bronisław Ondraszek, Władysław Owczarzy, Zygmunt Rakowski, Kinga Iwanek-Riess, Wojciech Riess, Jan Ryłko, Otylia Toboła, Mariusz Wałach Adres redakcji: ul. Strzelnicza 28, P. O. BOX 97 737 01 Český Těšín (Czeski Cieszyn) tel. i faks: 558 711 582 www.zwrot.cz Redakcja obrazu i skład: Marian Siedlaczek foto@zwrot.cz Druk: FINIDR, sp. z o. o. Czeski Cieszyn Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów, zmiany tytułów, nie zwraca materiałów niezamówionych. Cena prenumeraty rocznej 360 Kc, do uiszczenia przekazem pocztowym lub bezpośrednio w redakcji. Wysyłka pocztowa na podstawie umowy nr 701 001/02 z Przedsiębiorstwem Państwowym POCZTA CZESKA, oddział Morawy Północne. Cena egzemplarza 30 Kc Numer zamknięto 10. 2.  2009 Zdjęcie na stronie tytułowej Marian Siedlaczek ISSN 0139-6277

2

2009


T

ajga dzieli się na ciemną, w której przeważają świerki, jodły i limby, i jasną, którą charakteryzują najbardziej kolorowe modrzewie i sosny. Są to lasy pierwotne, nie ma tam cywilizacji, żadnej drogi, żadnych siedlisk, jedynie przetarta ścieżka, ale pełna przeszkód.

spis tre´ sci reportaż

2

w krainie dobrej wody

horyzonty polityka 6

członkowie grupy turystycznej „Gorole“ 

ciekawostki i sensacje astronomia

z Karwiny opowiadają o swojej wyprawie na Syberię – na str. 2.

7

wydarzenia stonawskie memento

C

ała Białoruś była zniszczona. Z wyjątkiem jedynego Grodna, wszystkie miasta są obecnie miastami sowieckimi. Miasta o 800-letniej historii są dzisiaj dzielnicami sypialnianymi, pozbawionymi krzty historii, tradycji. Czego można się nauczyć patrząc na blokowiska? Idąc Krakowem czy Warszawą można dowiedzieć się, co działo się w tym miejscu przed laty. Miasto to zachowana w kamieniu tradycja, kultura a także pewna świadomość.

8

druga młodość weteranika

11

ślubnie chlubnie…

12

dwie pary, jedno wesele

historie ze smakiem ryż

15

szlakiem kół pzko czeski cieszyn centrum

16

inspiracje

paweł gienadijewicz usow przy pizzy i winie 

historia • architektura 20

opowiada Agacie Szczuce o swoim kraju– na str. 22.

literatura 21

spotkania ze wschodem pasza nie składa broni

22

skrzydła młodości facebook

26

zjazd gwiaździsty

28

salon sztuki adam lipowski

30

ztf przedstawia joanna kurzeja

32

polonijne okno na świat liberalizm po białorusku 34

szyndzielnia zwrotu współżycie czyli kompromis? 35

cieszyńskie panoptikum lampy górnicze

36

recenzje oswajanie zaolzia 38 jak nas widzą, tak nas piszą 39

K

rótki żywot zaznaczyły w naszym górnictwie lampy karbidowe, zwane „karbidkami”. Kiedy na karbid oddziałuje woda, wydziela on gaz – acetylen, a ten się pali jasnym płomieniem. W kopalniach z lampami karbidowymi można się było spotkać jeszcze w połowie XX w., ale raczej tylko na powierzchni, stosowano je też w domach.

władysław owczarzy zaprasza do swojego  Panoptikum– na str. 36.

W

aldi przygotował ponad 3 tys. matryc partytur muzycznych. Dla jego syna Władysława to powód do dumy i satysfakcji.

Władysław kristen – syn Waldiego, przędzie  nić wspomnień o swoich przodkach– na str. 42.

zodiakola

kaleka z inishmaan 40 biznes 41

przędziwo pamięci ze starą karwiną w tle 42

trybuna czytelników adam ondruch • ewa sikora zenon matuszek • komunikaty 45

prosto z drogi

konkurs • krzyżówka

© ola sikora

o czym się nie mówi 48


rsełpoowrotapżr e z e s a

W krainie dobrej wody zdjęcia roman janusz Wielu przybywających do Irkucka turystów rozpoczyna zwiedzanie Syberii od posilenia się w leżącej przy ul. Marksa restauracji U Szwejka. A na pewno nie może tam zabraknąć przybyszów z Republiki Czeskiej. Twórca „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Jaroslav Hašek spędził w Irkucku 18 miesięcy, był tam urzędnikiem, lokal U Szwejka upamiętnia czeskiego pisarza. Restauracja cieszy się dobrą opinią, można tam smacznie zjeść i wypić dobre piwo, mieszkańcy Irkucka sami zapraszają tam swoich gości. Ale zaolziańscy wędrowcy, członkowie grupy turystycznej „Gorole”: Roman Janusz, Krzysztof Czerny, Michał Pastuszek i Jerzy Franek, postanowili, że U Szwejka odbędzie się stylowe zakończenie ich kolejnej wyprawy na Syberię. Tym razem zamierzali spenetrować dziewiczą tajgę leżących na granicy rosyjskomongolskiej łańcuchów górskich Sajany i zwiedzić wyspę Olchon na Bajkale. Wybrali wrzesień, przełom lata i jesieni, kiedy szlaki turystyczne są już puste, jest jeszcze stosunkowo ciepło, a przyroda odsłania swe najpiękniejsze barwy. 6

Nostalgiczna metropolia

Po sześciu godzinach lotu samolotem z Warszawy do Irkucka „Gorole” nagle znaleźli się w zupełnie innym świecie. Licząca niemal 600 tys. mieszkańców metropolia południowo-wschodniej Syberii, punkt wypadowy wycieczek nad Bajkał, charakteryzuje się niską zabudową, ze względu na częste trzęsienia ziemi – 12 tys. wstrząsów w roku – nie ma tam domów mających więcej niż dwa piętra. To jedyne w tym rejonie miasto, w którym można znaleźć ciekawe zabytki. Zachowały się m.in. murowany sobór Objawienia Pańskiego nad Angarą i perła syberyjskiego baroku, cerkiew Podniesienia Krzyża Pańskiego. Ale historyczne centrum składa się przede wszystkim z domów drewnianych. – Człowieka ogarnia nostalgia i budzą się wspomnienia – mówi R. Janusz – kiedy spaceruje ulicami i ogląda te drewniane domy, wielkie zabytki architektury syberyjskiej, pełne wykwintnych ornamentów, najczęściej w smutnym, zaniedbanym stanie. Wyjątek stanowi Dom Europy, czyli koronkowy dom, ze względu na ozdoby pięknie odrestaurowany. Mieści się w nim biblioteka miejska. Nad Angarą rozciągają się bulwary, po których można dojść na plac cara Aleksandra III, budowniczego kolei transsyberyjskiej. W niedzielę starsi mieszkańcy bawią się tu przy muzyce i śpiewie i wspominają dawne czasy.

Bez drogowskazów

Transsyberyjska magistrala kolejowa ciągnie się przez zamieszkałą Dolinę Tunkińską. Turyści z Zaolzia wybrali trasę trudniejszą, planując przejście przez grzebień Tunkińskich Golców do niezamieszkałej doliny rzeki Kitoj. – Fascynują nas pojazdy, które z lekkością pokonują drogi pełne dziur – mówi J. Franek. Wołga, którą dojechali do wioski Niłowa Pustelnia (Niłówka), będącej zresztą kurortem, wydawała im się komfortowa. Kuracjuszki poczęstowały ich prawdziwym barszczem rosyjskim. To w tamtejszych restauracjach najczęściej kupowane danie. Wynajęli izbę na jedną noc. Rankiem wyruszyli w stronę gór. Od razu natrafili na świątynię buddyjską, jedną z najważniejszych w Republice Buriackiej. Tu przychodzili mężczyźni, żeby nabrać magicznego piasku. Buriaci, pierwotni mieszkańcy tych terenów, pochodzili z Mongolii i byli buddystami. Zamierzali zmierzać w kierunku zachodniego Sajanu i Bolszoj Sajanu, który leży na granicy z Mongolią. Nie umieli się jednak dogadać z rosyjskimi instytucjami i nie dano im przepustki do terenu przygranicznego, z przyczyn im nieznanych, a po doświadczeniach z poprzednich lat nie mieli już odwagi pytać dlaczego. Zmienili więc trochę trasę, ale nie mieli opracowanych szczegółów 2

2009


i nie wiedzieli, co ich czeka. Nie mogli liczyć na drogowskazy, których tam po prostu nie ma. Szli w kierunku przełęczy Szumak. Całe Sajany leżą w paśmie klimatu umiarkowanego, w południe możliwy był odpoczynek w promieniach słońca, natomiast w nocy było już zimno. – Czasem rano trzeba było rozmrażać wodę w butelkach. Nam pomagała poranna rozgrzewka – wyjaśnia J. Franek. W górach był już śnieg. Szli w śniegu aż do przełęczy, która leży na wysokości 2800 m. Nie musieli jednak używać żadnego specjalnego sprzętu turystycznego, raki zostały przypięte na plecakach, śnieg był dosyć świeży i sypki. Pod nimi w dolinie tryskały szumackie źródła.

kąpieli, inne do picia. Co ciekawe, leżą bardzo blisko siebie, a mają różne właściwości. Leczą choroby serca, nerek, stawów, zębów, choroby cywilizacyjne itd. Przy każdym znajduje się wiele tabliczek z podziękowaniami, wyrazami wdzięczności. – Wygląda na to, że źródła mają cudowną moc – dodaje R. Janusz. – Nas zwabiły wysoko zmineralizowane źródła radonowe. Na tabliczkach ostrzegawczych napisano, że nie wolno się w nich kąpać dłużej niż 10 minut, ale siedzieliśmy 20 minut, bo nie chciało się wychodzić z ciepłej wody. Te kąpiele leczą przede wszystkim schorzenia stawów.

Dziewicza tajga

Przed zaolziańskimi turystami był najtrudniejszy odcinek wędrówki. – Mogliśmy wrócić do Niłówki – wyja-

śnia R. Janusz – ale uznaliśmy, że nie byłoby to ciekawe, i postanowiliśmy do następnego punktu cywilizacji, wioski Arszan, dotrzeć przez tajgę. Nie wiedzieliśmy, jaka będzie pogoda, bo temperatura była coraz niższa i często padał śnieg. Czy dojdziemy? Góry niekiedy zaproponują coś, czego człowiek się nie spodziewa. A droga przez tajgę to było coś zupełnie nieprzewidywalnego. Ale ta niewiadoma i czyhające niebezpieczeństwa nas nakręcały. Tajga dzieli się na ciemną, w której przeważają świerki, jodły i limby, symbol Syberii, i jasną, którą charakteryzują najbardziej kolorowe modrzewie i sosny. Są to lasy pierwotne, nie ma tam cywilizacji, żadnej drogi, żadnych siedlisk, jedynie przetarta ścieżka, ale pełna przeszkód – wychodzi się na pagórek, by za moment zejść i wdrapywać się na następny. Wilgotne poszycie jest bardzo śliskie, przeszkadzają przewrócone drzewa, korzenie, bagna. – Niekiedy trzeba było zdjąć buty – uśmiecha się R. Janusz. – Brodzenie w wodzie, która ma tylko kilka stopni powyżej zera, było naprawdę wielkim przeżyciem. Kiedy rzeka Szumak, której starali się trzymać, zaczęła płynąć głębokim kanionem, musieli pojść kilkadziesiąt metrów wyżej. Było tak ciężko, że pokonywali tylko kilka kilometrów dziennie. Nagrodą za trud były przepiękne widoki gór. Na horyzoncie wznosiło się pasmo górskie Kitojskie Golce, do którego droga prowadziła przez Tunkińskie Golce, często nazywane Tunkińskimi Alpami. W końcu dotarli do rzeki Kitoj, która płynie między tymi dwoma pasmami górski-

Lecznicze źródła

W sezonie dolina pełna jest kuracjuszy. Bogaci Rosjanie przylatują do uzdrowiska własnymi śmigłowcami, dla nich powstała ukryta za drzewami, niewidoczna dla przeciętnego turysty zamknięta baza z najnowocześniejszym wyposażeniem. Dla zwykłych ludzi wybudowano w lesie kilka chat. Po sezonie w pustych już chatkach można było przenocować za darmo. – Było jak w rosyjskiej bajce – śmieje się R. Janusz. – Wybraliśmy jedną z chat, w środku znajdowały się łóżka i piecyk, na którym można było gotować. Szumak to osobliwe miejsce, znajduje się tam ok. 100 źródeł o wyjątkowych właściwościach leczniczych. Mają różną temperaturę, smak, zapach, niektóre przeznaczone są do 2

2009

7


rsełpoowrotapżr e z e s a

mi. Wpada do niej Szumak i razem tworzą ogromną rwącą rzekę Kitoj, której nie da się już przebyć wpław. Toteż kontynuowali podróż po „swojej” stronie rzeki. Znajdowali się na północnych stokach, gdzie wilgoć była większa, ale i zieleń bardziej intensywna. Po niemal 9 dniach wyprawy przez Tunkińskie Golce znaleźli wreszcie właściwą drogę do przełęczy Arszan i… cywilizacji. 8

Serce Bajkału

Druga część wyprawy prowadziła nad Bajkał. W drodze zatrzymali się w miasteczku Kiren, gdzie znajduje się jedna z największych świątyń buddyjskich. Ze stacji Słudianki koleją transsyberyjską pojechali w kierunku Irkucka. Tak jak wszyscy turyści chcieli zobaczyć największą na Bajkale wyspę Olchon, zwaną sercem Bajkału.

Wyspa leży w części zachodniej jeziora, ma ok. 70 km długości i 12 km szerokości. Cechuje ją niezwykły klimat, minimalna ilość opadów – ok. 200 mm rocznie. Zadziwia to tym bardziej, że kawałek dalej na kontynencie tych opadów jest o wiele więcej. – W środku wyspy – opowiada J. Franek – jest miasteczko Chużir, od trzech lat jego mieszkańcy mają prąd. Zrobiliśmy zakupy i wyruszyliśmy na zachodnie wybrzeże. To bardzo fotogeniczne miejsce, raj na ziemi, piaszczyste plaże z tzw. kroczącymi sosnami, gdyż wiatr wydmuchał piasek spod ich korzeni. W tym miejscu łatwo dojść do wody. Tylko silny wiatr daje się we znaki. Można zaczerpnąć wody wprost z jeziora i napić się. Bajkał tworzy 20 proc. światowych zasobów wody pitnej. Żyje w nim skorupiak, który ją oczyszcza. – Próbowaliśmy kąpać się w Bajkale – wspomina R. Janusz – i trzeba to było zrobić szybko, bo woda miała ok. 4 stopni ciepła. Ale nie można przecież być nad Bajkałem i nie wykąpać się. 2

2009


Oprócz przyrody na Olchonie warte obejrzenia są miejsca o charakterze mistycznym, np. zatoka Burchan i półwysep Szamanka, według tradycji miejsce zakazane dla kobiet. Mogli tam przebywać tylko mężczyźni, którzy znali się na szamanizmie. – Nim doszedł tam buddyzm – wyjaśnia R. Janusz. – Dziś mieszają się trzy religie: szamanizm, buddyzm i oczywiście prawosławie. Stwarza to atmosferę, którą tylko tam można znaleźć i odczuć. Olchon znany jest na całym świecie jako jedno z miejsc z największą energią. Żeby zwiedzić wyspę i obejrzeć krajobrazy, trzeba zapewnić sobie transport. Nie ma wielkiego ruchu komunikacyjnego, toteż niemalże nie ma dróg, – Przeżyliśmy olchońskie safari – opowiada R. Janusz. – Andrej, ojciec pewnej rodziny, z którą zaprzyjaźniliśmy się, zabrał nas swoim 30-letnim gazikiem na wyprawę. Nasz super kierowca trudni się na co dzień tym, co na wyspie przynosi mu najwięcej zysku, jest przewodnikiem, rybakiem, „biz2

2009

nesmenem”. Zatrzymywał się po drodze w miejscach wartych zwiedzenia. Pokazał im zatokę ze sterczącą z wody skałą, podziwiali największe formacje piaskowe – 6 km wydm, przylądek, który wg legendy tworzą trzy skamieniałe sylwetki braci szamana, a także wyspy, na których

spotkać można jedyne na świecie foki słodkowodne, zwane nierpami. Zobaczyli też miejsce, które napawa smutkiem, pozostałości po łagrze. W środku wyspy leży otoczone wzgórzami przepiękne jezioro Szara-Nur z leczniczą wodą i fantastycznymi plażami. – Wpadł nam do głowy szalony pomysł – śmieje się R. Janusz – żeby rozbić tu na 14 dni obóz harcerski. Namiot nasz stanął jednak w końcu na zachodnim brzegu Olchonu. Wszyscy pukali się w głowę, ponieważ w nocy było tam koło zera. Zatoka w tym miejscu oddzielona jest wąską mierzeją, którą sprytni Rosjanie przekopali, i tak powstało jezioro Chanchoj, pełne ryb, nad którym kwitnie wędkarstwo. Ryby tam wpływają, ale nie mogą już znaleźć drogi powrotnej. W porcie rybackim do niedawna działała jeszcze fabryka przetwórstwa rybnego. Bajkał jest tak samo bogaty w ryby jak za dawnych czasów. Rybacy łowią przede wszystkim endemiczną rybę o nazwie omuł, kiedy ma ok. 30 cm i 0,5 kg, ale może żyć i 20 lat i wtedy jest o wiele większa. – Nasza gospodyni przygotowała nam omuła na jeden z tysiąca sposobów, z warzywami z własnego ogródka, i to była super uczta na zakończenie naszego pobytu na Olchonie – wspomina R. Janusz. W drodze powrotnej zwiedzili jeszcze jedno znane na Bajkale miejsce, port Listwianka, skąd z Bajkału wypływa jedyna rzeka Angara. A wpada do Bajkału ok. 330 rzek i potoków. Ktoś kiedyś wyliczył, że gdyby do Bajkału nic nie wpływało, a wypływała Angara, i tak trwałoby 380 lat, nim to najgłębsze jezioro świata zostałoby bez wody. czesława rudnik

9


h

o

słowo preze sa

polityka

r

y

z

o

n

t

y

Afroamerykanin prezydentem USA

B

arack Hussein Obama, syn Afrykanina i białej Amerykanki, został pierwszym czarnoskórym prezydentem USA. 44 z kolei. „Przysięgam zachować, ochraniać i bronić konstytucji Stanów Zjednoczonych, tak mi dopomóż Bóg” – tych słów dnia 20.1.2009 r. wysłuchało przed Kapitolem w Waszyngtonie ponad milion ludzi. Wielu płakało.

Nie tylko symbol równouprawnienia

Obama składający przysięgę na stopniach Kapitolu nie mógł nie myśleć o tym, że ten budynek, symbol USA, budowali w XIX w. m.in. niewolnicy. O tym, jak wielka to chwila, gdy władzę nad najpotężniejszym państwem świata obejmuje pierwszy niebiały prezydent, przypominały tysiące razy wszystkie telewizje i gazety w USA. Obama powiedział o tym: „Na tym polega znaczenie naszej wolności i wyznanie wiary – (…) gdy człowiek, którego ojciec niespełna 60 lat temu mógł nie zostać obsłużony w restauracji, dziś stoi przed wami, by złożyć najświętszą z przysiąg”. Ale Obama, co już przed inauguracją podkreślali jego współpracownicy, starał się w przemówieniu jak najmocniej podkreślić, że nie jest jedynie prezydentem, którego wybór zwieńczył walkę o równouprawnienie w USA. Prawie całą swą mowę poświęcił temu, że chce Amerykę zjednoczyć i przygotować na wielkie wyzwania. W pierwszym zdaniu stwierdził, że „stoi tu z pokorą wobec zadań, które nas czekają”. Chwilami jego przemówienie było wręcz mroczne, gdy wymieniał: „Gospodarka jest bardzo osłabiona, wiele domów opuszczonych, jest mniej miejsc pracy, służba zdrowia nie jest zbyt zdrowa, a szkoły zawodzą”. Ale dodał, że „duch i wartości” Ameryki zwyciężą: „Mówię wam: wyzwania przed nami są poważne i liczne. Nie da się im stawić czoła łatwo i szybko. Ale wiedz to, Ameryko, stawimy im czoła!”.

Wielki dar wolności

Obama zapewniał świat „od wielkich stolic po małe wioski, jak ta, w której urodził się mój ojciec: wiedzcie, że Ameryka jest przyjacielem każdego narodu i każdego człowieka”. 10

Podkreślał, że „poprzednie pokolenia pokonały faszyzm i komunizm nie tylko pociskami i czołgami, ale silnymi sojuszami”. Zapewnił, że pragnie „opartej na szacunku” „nowej wspólnej drogi” ze światem muzułmańskim. Robiąc wyraźną aluzję do polityki odchodzącego George’a Busha i obozu w Guantanamo, Obama oświadczył, że „wybór między naszym bezpieczeństwem a naszymi wartościami jest fałszywy”. Ostrzegł jednak: „Tym, którzy chcą sięgać po terror i mordować niewinnych, mówimy: nasz duch jest mocniejszy, nie da się go złamać. Pokonamy was”. 44. prezydent USA zakończył: „Niech dzieci naszych dzieci powiedzą, że gdy poddano nas próbie, (…) z pomocą boską nieśliśmy ten wielki dar wolności i przekazaliśmy go bezpiecznie następnym pokoleniom”. John Lewis, jeden z przywódców ruchu równouprawnienia Murzynów z lat 60., dziś kongresman z Georgii, opowiadał: – Nigdy bym tego nawet nie wyśnił. Gdy w 1963 r. jechaliśmy do Waszyngtonu na wiec, na którym Martin Luther King mówił swe słynne: „mam marzenie”, my wszyscy z Południa, z Georgii, Karoliny, Wirginii, nie mogliśmy jechać autobusami dla białych. Groziło nam za to aresztowanie. A dziś? Minęło ledwie 45 lat. To prawie zbyt  PC piękne, by było prawdziwe. Źródło: Gazeta Wyborcza, Internet

Barack Hussein Obama Urodził się 4.8.1961 r. w Honolulu na Hawajach jako syn czarnego imigranta z Kenii i jego białej koleżanki-studentki z miejscowego uniwersytetu, Ann Durham. Imię Barack znaczy w języku suahili „błogosławiony przez Boga”. Na Hawajach Barack skończył szkołę średnią, studia wyższe rozpoczął na Occidental College w Los Angeles i kontynuował je na prestiżowym Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, gdzie uzyskał dyplom bakałarza (BA) z nauk politycznych. W 1988 r. podjął studia prawnicze na Uniwersytecie Harvarda, gdzie został pierwszym w historii czarnym redaktorem naczelnym prestiżowego pisma „Harvard Law Review”. Po obronie pracy dyplomowej wrócił do Chicago, gdzie wykładał prawo konstytucyjne na Uniwersytecie Chicagowskim i pracował jako adwokat cywilista reprezentujący przeważnie ubogich klientów z murzyńskich dzielnic. W 1997 r. został senatorem stanu Illinois z ramienia Partii Demokratycznej. W 2004 r. zdobył nominację Demokratów na kandydata do Senatu USA. Już po dwóch latach zaczął się przygotowywać do ubiegania się o nominację prezydencką Demokratów w wyborach w 2008 r. Tygodnik „Time” wybrał Obamę na listę 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie. 2

2009


h

o

ciekawostki i sensacje

r

Szpieg z NASA

y

z

o

Przetrwać daleką podróż

W czerwcu NASA wyśle w przestworza bezzałogowe samoloty wyposażone w zestawy instrumentów do badania atmosfery. Maszyny te to zaadaptowane do potrzeb naukowych szpiegowskie samoloty Global Hawk. Ich skrzydła rozpościerają się na ponad 35 m. Samoloty z ładunkiem ponad 900 kg osiągają pułap 20 km, prawie dwa razy tyle co pasażerskie odrzutowce. Mogą latać przez przez ponad 30 godzin. Maszyny, które służyły w wywiadzie, NASA otrzymała od US Air Force w 2007 r. Teraz będą służyć do pomiaru warstwy ozonowej w atmosferze i weryfikacji danych przesyłanych przez satelitę Aurora. Dzięki dedykowanemu systemowi łączności podczas lotu naukowcy będą mieli stałą kontrolę nad urządzeniami badawczymi i dostęp do danych w czasie rzeczywistym.

Zespół brytyjskich naukowców rozszyfrował zagadkę wędrówek jednego z gatunków ptaków – burzyka północnego. Drogę ptaków naukowcy odtworzyli dzięki specjalnemu systemowi elektronicznych markerów, które zaaplikowano sześciu parom ptaków. Ptaki w swej podróży z wysp u wybrzeży Walii aż na południe Afryki pokonują ponad 20 tys. km. W czasie wędrówki urządzają regularne przerwy dla uzupełnienia pożywienia i nabrania sił. Naukowcy chcieli się dowiedzieć, jakie strategie przetrwania stosują te małe ptaki (ważące ok. 400 g), aby pokonać tak gigantyczną odległość. Na podstawie tych i następnych badań chcą opracować strategię ochrony zagrożonych gatunków. Badania opisane zostały na łamach magazynu „Proceedings od the Royal Society B”.

Usuwanie ołowiu z krwi

Spacer na wzrok

Naukowcy z Korei Południowej twierdzą, że wynaleźli skuteczne lekarstwo na ołowicę i potrafią usunąć niebezpieczne metale ciężkie z krwi. Do tego celu użyli specjalnych magnetycznych receptorów. Wiążą one jony ołowiu, a wtedy mogą być łatwo usuwane z pomocą pola magnetycznego. „Odtruwanie łatwo może być przeprowadzone, podobnie jak dializa: krew przepompowana przez organizm może być przepuszczona przez specjalną komorę zawierającą magnetyczne cząsteczki. Oczyszczona krew wraca do organizmu chorego” – pisze Jong Hwa Jung z Gyeongsang National University w artykule „Angewandte Chemie International Edition”. Przy użyciu tej metody naukowcom udało się usunąć 96 proc. ołowiu z krwi pacjenta.

Chcąc ustrzec dzieci przed krótkowzrocznością, powinniśmy zachęcać je do spacerów – do takich wniosków doszli badacze z Australia Research Council, którzy przebadali sześcio- i siedmiolatki z Australii i Singapuru (gdzie aż 90 proc. maturzystów nosi okulary). Podczas gdy niedowidzących małych Singapurczyków było aż 29 proc., Australijczyków tylko 3,3 proc. Powodem tego jest fakt, że dzieci w Azji spędzają dziennie średnio tylko pół godziny na świeżym powietrzu, a w Australii ponad dwie. Niedowidzenie małych Azjatów badacze łączą z systemem szkolnictwa, który zmusza ich do wielogodzinnego ślęczenia w domu nad książkami i przy komputerze. Źródło: „Rzeczpospolita”, „Polityka”

2

2009

n

t

astronomia

y

Europa w kosmosie

D

wa nowe teleskopy orbitalne, trzy satelity, nowa rakieta i kolejne elementy stacji – to ambitne zamierzenia Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) na najbliższe 12 miesięcy. Do najambitniejszych projektów ESA należy z pewnością wystrzelenie satelity-teleskopu Herschel (oficjalna nazwa: Herschel Space Observatory). Ten teleskop będzie dysponował największym zwierciadłem (średnica 3,5 m), jakie kiedykolwiek umieszczono na orbicie. Herschel umożliwi m.in. zbadanie procesów tworzenia się galaktyk w młodym wszechświecie. Herschel ma polecieć na pokładzie rakiety Ariane 5 w kwietniu. Obok niego znajdzie się inny satelita – Planck. Jego zadaniem jest mierzenie poziomu mikrofalowego promieniowania tła – pamiątce po wczesnych etapach ewolucji wszechświata. ESA zamierza również wysłać na orbitę satelity, które będą badać Ziemię. Cryosat-2 (pierwszy Cryosat rozpadł się w 2005 r. podczas startu rosyjskiej rakiety) ma precyzyjnie mierzyć grubość pokrywy lodowej. Satelita SMOS z kolei przeanalizuje zasolenie oceanów oraz wilgotność lądu. Wreszcie GOCE będzie badać ziemską grawitację. ESA wykorzysta również własne pojazdy ATV do zaopatrywania Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Na orbitę zostanie dostarczony m.in. łącznik o nazwie Node 3 z najnowszym systemem podtrzymywania życia i recyrkulacji wody, a także przeszklone obserwatorium Cupola. Załoga stacji ma też powiększyć się w tym roku z obecnych trzech do sześciu astronautów. Ich pierwszym europejskim dowódcą będzie Belg Frank De Winne. Poleci w kosmos w maju na pokładzie Sojuza. W grudniu przetestowana zostanie natomiast rakieta Vega, która uzupełni stajnię Ariane 5 oraz rosyjskich rakiet wykorzystywa PK nych przez ESA. Źródło: „Rzeczpospolita”, Internet Q Główne zwierciadło teleskopu Herschela powlekane cienką warstwą aluminium w komorze próżniowej w Obserwatorium Calar Alto w Hiszpanii. 11


w ydar zenia

Stonawskie memento Dziewięćdziesiąta rocznica zbrodni stonawskiej, popełnionej przez żołnierzy czeskich na Polakach, była okazją do przypomnienia sobie tamtych tragicznych wydarzeń i uczczenia pamięci ofiar. Uroczystości wspomnieniowe, których głównym organizatorem było Miejscowe Koło PZKO, odbyły się 25 stycznia w Stonawie.

O godność człowieka

Uroczystości rozpoczęło nabożeństwo ekumeniczne w kościele św. Marii Magdaleny. Mszę św. celebrował proboszcz stonawski ks. Zbigniew Bukowski, kazanie wygłosił Vladislav Volný, biskup Śląskiego Kościoła Ewangelickiego A.W. Mówił o prawdziwych wartościach, takich jak ojczyzna, wolność wyznania, słowa czy sumienia, które stanowią o godności człowieka. Męczennikami nazwał obrońców tych wartości, którzy oddawali w ofierze własne życie. „W Stonawie – powiedział na zakończenie – żyją razem 12

jako bracia i siostry Polacy i Czesi, katolicy i ewangelicy. W tej rzeczywistości chcemy też błogosławieństwo tamtych ofiar do pojednania, życia w zgodzie, szanowania godności ludzkiej”. Uczestnicy uroczystości zgromadzili się następnie na pobliskim cmentarzu przy mogile żołnierzy polskich zamordowanych przez czeskich napastników 26. 1. 1919. Przy dźwiękach pieśni w wykonaniu chóru Stonawa pod batutą Marty Orszulik wieńce i kwiaty na płycie grobu złożyli m. in.: konsul generalny RP w Ostrawie Jerzy Kron-

hold, prezes Macierzy Szkolnej Jan Branny, który zrobił to również w imieniu fundatora tablicy pamiątkowej Jana Pyszki, wiceprezes Rady Kongresu Polaków Bogusław Chwajol, wójt gminy Stonawa Andrzej Feber, przedstawiciele ZG PZKO oraz MK PZKO w Stonawie i Olbrachcicach, delegacje Koła Polskich Kombatantów, Rodziny Katyńskiej, Coexistentii-Wspólnoty. Druga część uroczystości miała miejsce w Domu PZKO, gdzie zainstalowana została wystawa „Trzy miesiące samostanowienia. Śląsk Cieszyński od października 1918 do 2

2009


Konflikt polsko-czeski 1918-1920 19.10.1918 powstała w Cieszynie Rada

Narodowa Księstwa Cieszyńskiego (RNKC).

30.10. RNKC proklamowała przyłączenie Śląska Cieszyńskiego do Polski.

5.11. RNKC zawarła z Zemským národním

Wieniec na mogile pomordowanych polskich żołnierzy złożył konsul generalny RP Jerzy Kronhold. stycznia 1919”, przygotowana przez Ośrodek Dokumentacyjny Kongresu Polaków przy współpracy Książnicy Cieszyńskiej w Cieszynie. Wystawę uzupełniały 3 plansze poświęcone wydarzeniom w Stonawie. Głównymi punktami programu spotkania były referat tematyczny historyka Mariana Steffka z Ośrodka Dokumentacyjnego KP oraz dyskusja.

Chłodnym okiem

Uczestników spotkania w Domu PZKO, wśród których nie zabrakło historyków z Polski, powitał wiceprezes MK PZKO w Stonawie Bohdan Prymus, który powiedział m. in.: „Ludzie, którzy spoczywają w tej mogile, byli obrońcami polskich granic. Walczyli o ojczyznę. Przeciwko nim stali ludzie, którzy również walczyli o swoją ojczyznę. To była wojna. Problem jednak w tym, że w czasie tych walk doszło do zdarzeń, które nie mogą mieć miejsca nawet na wojnie. Doszło do zbrodni, wbrew wszystkim umowom międzynarodowym została w sposób brutalny przelana krew. Problemem jest również to, że część tej krwi spoczywała na rękach naszych stonawskich współobywateli, który wydali rannych żołnierzy czy wskazali, gdzie się chowają. Minęło 90 lat. To szmat czasu. Trzeba na to wszystko patrzeć oczami chłodnymi, rozsądnymi, ale pamiętać”. Główny referat wygłosił Marian Steffek. Przypomniał podłoże polityczne, które doprowadziło do wojny polsko-czeskiej w 1919 r., a następnie do podziału Śląska Cieszyńskiego w 1920 r. Jako ciekawostkę przytoczył fragmenty wspomnień dowódcy 2

2009

sił czeskich płk. Josefa Šnejdárka pod nazwą „Co jsem prožil”. Przeczytał wzmiankę o wydarzeniach stonawskich opublikowaną w „Śląskich Wiadomościach Wojennych” 6. 2. 1919 oraz fragment dokumentu zatytułowanego „Barbarzyńskie postępowanie żołnierzy czeskich z ludnością polską i żołnierzami polskimi”, zachowanego w cieszyńskim oddziale Archiwum Państwowego w Katowicach. Opisał też historię mogiły i pomnika ofiar stycznia 1919 r. na stonawskim cmentarzu oraz uroczystości, jakie odbywały się w kolejne rocznice tych wydarzeń. W obszernej dyskusji poruszono tak temat zbrodni stonawskiej, jak i całego polsko-czeskiego konfliktu wojennego oraz jego następstw politycznych i mentalnych.

Niepotrzebna wojna

„Ta uroczystość ewokowała w nas nie tylko wspomnienia, ale zmusiła do przeprowadzenia dosyć szczegółowej analizy wydarzeń 1919 r.” – stwierdził A. Feber. „Agresorem nie była Polska – bronił polskich racji J. Kronhold. – Można było ten spór rozwiązać pokojowo. Spór przekształcił się w konflikt, a wojna położyła się cieniem na stosunkach czesko-polskich i odwrotnie. Nie siedzielibyśmy dzisiaj na tej sali, gdyby ten spór został rozstrzygnięty pokojowymi narzędziami. A tak te ofiary są pewnym testamentem i dziedzictwem, nad którym pochylamy się, żeby zrozumieć mechanizmy tamtych czasów i żeby zrozumieć, jakie to ma znaczenie na dzień dzisiejszy. Wynika z tego jedna konkluzja: Nie można rozstrzygać sporów w Europie drogą wojny. Nie wiem,

výborem pro Slezsko umowę o tymczasowym rozgraniczeniu i współdziałaniu lokalnych władz polskich i czeskich. Centralne władze czeskie nie zaakceptowały tego porozumienia. 26.1.1919 miały odbyć się wybory do Sejmu Ustawodawczego Rzeczypospolitej, również na przyłączonym terytorium Śląska Cieszyńskiego. Władze czeskie nie chciały do tego dopuścić. 21.1. Czesi zażądali wycofania polskich wojsk za linię Białej do 48 godzin. 23.1. na rozkaz prezydenta T. G. Masaryka 16 tys. żołnierzy pod dowództwem płk. Josefa Šnejdárka zaatakowało z trzech stron: z Frydku Cieszyn, z Morawskiej Ostrawy Zagłębie Karwińskie i Bogumin, z Czadcy przez Przełęcz Jabłonkowską Trzyniec. Strona polska miała do dyspozycji 1500 żołnierzy i oddziały Milicji. 26.1. dowódca wojsk polskich brygadier Franciszek Ksawery Latinik wycofał swoje oddziały na linię Wisły. 28-30.1. w bitwie pod Skoczowem zatrzymano czeskie natarcie. 3.2. podpisano zawieszenie broni. 28.7.1920 na mocy decyzji Rady Ambasadorów doszło do podziału spornego obszaru. Polska otrzymała 44 proc. (1002 km2), Czechosłowacja 56 proc. (1280 km2) z koleją koszycko-bogumińską, Zagłębiem Karwińskim i hutą w Trzyńcu, terytorium to wg spisu ludności z 1910 r. zamieszkiwało ponad 139 000 osób narodowości polskiej. jakie przesłanki kierowały prezydentem Masarykiem, ale trzeba podkreślić, że jego decyzja spowodowała, iż dwóch ważnych przywódców krajów słowiańskich, Masaryk i Piłsudski, nigdy się ze sobą nie spotkało. Konflikt wojenny zdeterminował także późniejsze losy Europy. Polska patrzyła krytycznie na Czechosłowację, ciężar zostawał. I być może losy Europy potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby nie ta wojna 1919 r. Tę wojnę wywołała strona czeska, ale ginęli w niej Polacy i Czesi, ofiary były po obu stronach, byli internowani Czesi i byli wysiedlani Polacy. Każda wojna oznacza ofiary, cierpienia, groby. Nigdy więcej wojny”. 13


w ydar zenia

Wydarzenia stonawskie w styczniu 1919

26.1.1919 podczas najazdu czeskiego poległo lub zostało zamordowanych w Stonawie 20 żołnierzy polskich 12 pułku piechoty z Wadowic oraz kilka osób cywilnych. Nazwisk 7 ofiar nie udało się ustalić. Poległ wtedy także Alojzy Friedel, 19-letni mieszkaniec Stonawy, członek Milicji Polskiej, i zginęła Magdalena Klimsza, babcia Józefa Ondrusza. „Śląskie Wiadomości Wojenne” (6.2.1919) przyniosły następującą relację: „We wtorek dnia 28 stycznia grzebano na cmentarzu w Stonawie 21 żołnierzy polskich padłych w bitwie 26 stycznia. Tylko 2 z nich zginęło prawdziwą śmiercią na polu bitwy, 19 rannych z nich zaś czescy żołnierze dobili. Czescy żołdacy poobdzierali z martwych żołnierzy polskich ubranie, obuwie i bieliznę, zostawiając ich nagich. Kobiety obmyły ich, a ks. Krzystek wystarał się dla nich o bieliznę z impregnowanego papieru. Złożono ich we wspólnym grobie na cmentarzu w Stonawie”. Już w 1919 r. wzniesiono na mogile zbiorowej krzyż z tablicą, na której w 1934 r. umieszczono cytat: „Przechodniu, powiedz Polsce, tu leżym jej syny, posłuszni jej prawom do ostatniej godziny”. Mimo wielu zawirowań dziejowych mogiła nigdy nie została zapomniana. 22.10.1995 obok odsłonięta została nowa tablica pamiątkowa, ufundowana przez dr. Jana Pyszkę z Bazylei, rodaka z Zaolzia. Na co dzień o mogiłę troszczą się najczęściej Stanisława Kokotkowa i Stefania Piszczkowa. Zaś prowadzący Klub Przyjaciół Stonawy Władysław Gałuszka jest głównym motorem działań mających na celu dokumentację dziejów Stonawy i organizowanie uroczystości wspomnieniowych.

Sprawiedliwość dziejowa

„Nie ma potrzeby mówić o wydarzeniach stonawskich, to była zbrodnia wojenna” – apelował dyrektor Książnicy Cieszyńskiej Krzysztof Szelong, nawiązując do używanego często eufemistycznego określania mordu w Stonawie. „Każda zbrodnia – podsumował problem zbrodni i kary J. Kronhold – powinna być osądzona i zbadana z prawnego punktu widzenia. Dziś nie żyje już nikt ze świadków, mamy świadectwa z drugiej ręki, mamy fotografie, ale nie ma żadnego oficjalnego oświadczenia poza opinią historyków”.

14

Historycy Krzysztof Nowak (z lewej) i Grzegorz Gąsior oglądają wystawkę najnowszych publikacji o Zaolziu. „Šnejdarek pisze we wspomnieniach różne wymysły i anegdoty – odniósł się do pamiętnika dowódcy czeskich wojsk historyk Grzegorz Gąsior – ale jego spotkanie z Latinikiem w Cieszynie Pod Brunatnym Jeleniem miało miejsce. Czyli z jednej strony były dramatyczne wydarzenia, zwykli żołnierze ginęli, a z drugiej strony dowódcy potrafili w restauracji ze sobą rozmawiać, jakby nic się nie stało. W ostatnich latach podważa się, że ci żołnierze w Stonawie zginęli jako jeńcy. Są opinie, że nie ma czeskich źródeł wojskowych na ten temat, że świadkowie są niewiarygodni. Ale nie ma co oczekiwać, że w czeskich archiwach wojskowych znajdzie się meldunek o zamordowaniu żołnierzy. Takie sprawy raczej się przemilcza. Moim zdaniem wspomnienia Šnejdarka bardziej świadczą na korzyść polskiej wersji wydarzeń, że ten mord miał miejsce, ponieważ Šnejdarek w ogóle się do tego nie odnosi, a przecież musiał słyszeć o tej sprawie”.

Prawda i wolność

„My starsi nie musimy przekonywać siebie nawzajem o tym, co było – nawiązał do tematu wiedzy o historii regionu Karol Recmanik. – Musimy się zastanowić, jak to zrobić, żeby naszych czeskich współmieszkańców przekonać o naszych racjach”. „Trzeba więcej mówić do Czechów – poparł go Józef Chmiel – żeby nas Polaków lepiej zrozumieli. Dzieci w czeskich szkołach chcą znać prawdę, bo tam są także dzieci z małżeństw mieszanych”.

„Jestem wójtem od 1990 r. – od historii do współczesności przeszedł A. Feber. – Nie potrafią sobie nawet państwo wyobrazić, jak łatwo mi się teraz oddycha i pracuje, a wiadomo, że Stonawa jest miejscowością z przewagą mieszkańców narodowości czeskiej. Może podkreśliłbym tutaj rolę wspólnej Europy, która ma olbrzymią biurokrację, ale z drugiej strony ma w swej preambule jedność, wolność osobistą, swobodę tożsamości, co widzimy na każdym kroku. Dzisiaj jesteśmy jedynie pod inną administracją niż mieszkańcy kraju za Olzą, ale żyjemy zupełnie tak samo, nawet nie mamy granic. I tylko od nas zależy, jak korzystać będziemy z tej wolności”. tekst i zdjęcia czesława rudnik

Stonawa przed stu laty

W 1910 r. żyło w Stonawie 3876 Polaków, 22 Niemców i 18 Czechów. Na przełomie XIX i XX w. powstały pierwsze polskie organizacje: Ochotnicza Straż Pożarna (1894), Stowarzyszenie Spożywcze dla Robotników i Rolników w Stonawie (1896), które wybudowało w 1905 r. pierwszy na Śląsku Cieszyńskim Dom Robotniczy, Macierz Szkolna (1910), Stowarzyszenie Robotników i Robotnic „Siła” (1912), Związek Polskich Towarzystw Gimnastycznych „Sokół”. Długie tradycje miało szkolnictwo polskie, nową szkołę otwarto w 1900 r. 2

2009


w ydar zenia

Druga młodość Weteranika Dzisiejsi trzydziestolatkowie czują się młodo, ale nie wszędzie. Akademika – Bal Sekcji Akademickiej „Jedność“ – muszą już odpuścić.

Gwiazdy zawsze błyszczały na Weteranikach. W tym roku Przemek Branny śpiewał także dla swoich uroczych kuzynek: Agnieszki i Teresy.

W

1986 r. ówczesne „roczniki pięćdziesiąte“, nadal żądne pląsów i krotochwil, acz niemile już widziane przez balową młódź, nie miały bynajmniej zamiaru oddawać pola studenterii. Powstała „nowa świecka tradycja“ pod nazwą Weteranik. Do 1999 roku odbyło ich się 12… i potem nastąpiła niewytłumaczalna przerwa, jakby z obawy przed feralną trzynastką. W międzyczasie niepostrzeżenie starzało się kolejne pokolenie. Wypadało tylko czekać, kiedy czmychnie z Akademika z nosem spuszczonym na kwintę. Zjawisko to dotknęło je już w 2007 r. Rozdzwoniły się telefony, sieć zachłysnęła się mailami, przysłowiowe ogary poszły w niemniej umowny las. Rewitalizacji Weteranika podjęła się grupka przyjaciół, związanych głównie z poważnymi firmami, jakimi niewątpliwie są Finclub i Equus: Tomasz i Daniel Burawowie, Maryla Klimas, Ryszard Legierski 2

2009

oraz Andrzej Suchanek. Po rozmowie kwalifikacyjnej ekipa ta otrzymała w dzierżawę copyright Weteranika, będący w dożywotnim i nienaruszalnym posiadaniu Ojców Założycieli, których nazwisk z pewnych powodów nie przytoczę. Koła Weteranika mogły potoczyć się dalej… Pierwsza edycja neo-Weteranika odbyła się rok temu na Strzelnicy w Cz. Cieszynie. I od razu stało się jasne, że pomysł ponownie chwycił. 7 lutego br. w tejże Strzelnicy miało miejsce kolejne spotkanie akademików młodych inaczej. O ile przed rokiem ważona średnia wieku balowiczów oscylowała koło lat 30, latoś na sali brylowali już także danserzy o aparycji mężów stanu. I tak ma być… …I będzie: za rok organizatorzy zapowiadają rozmach i fajerwerki programowe. Panie i panowie, imć Weteranik XV nadchodzi! tekst i zdjęcia marian siedlaczek

Tomasz Burawa: Za rok będzie bomba! 15


~ ślubnie c hlubnie , a lb o durnie~ publikujemy dziś pierwszy „reportażowy” odcinek uruchomionej w styczniu nowej rubryki. jego autorka wysłuchała zwierzeń heleny koterli z oldrzychowic, która w 1954 r., w wieku 20 lat wychodziła za mąż za jana kajzara z oldrzychowic, oraz janiny cienciały z gutów, która jako 24-latka w tym samym roku wyszeptała swe „tak” józefowi koterli z oldrzychowic.

Dwie pary, jedno wesele

D

wie panny młode przed jednym ołtarzem? I taki scenariusz jednego z najważniejszych dni w życiu jest możliwy. Choć wiele osób przestrzega przed tym. Wspólny ślub nie wróży dobrze na przyszłość. Helena Koterla i Janina Cienciała usiadły jako panny młode przy wspólnym stole weselnym. Helena wychodziła za mąż za Jana Kajzara, Janina za jej brata Józefa Koterlę.

Historia pani Heleny

– Najpierw ja brałam ślub w kościele w Trzycieżu. Następnego dnia mój brat Józef żenił się w Gutach. Potem było wspólne wesele u nas w domu – tłumaczy pani Helena. Pisał się rok 1954. – Chciałam już wyjść z domu. Wiadomo było, że brat się będzie żenił, przyprowadzi sobie do domu żonę. Rodzice mi powiedzieli, że w tym samym roku dwu wesel zrobić nie mogą. Po prostu brakowało pieniędzy. Nie ma co się dziwić, w 1953 r. wymiana pieniędzy skurczyła oszczędności wielu osób. Rodzice pani Heleny swoje dzieci wychowywali w wierze katolickiej. Co niedziela wybierali się pieszo do kościoła w Trzycieżu, niezależnie od tego, czy śnieg padał, czy 16

Helena z domu Koterla i Jan Kajzarowie z drużyczkami.

z nieba lał się słoneczny żar. W drodze dołączali do oldrzychowian gucanie. To nie była krótka przechadzka. W zimie ten marsz trwał nawet dwie godziny. Kandydat na męża pani Heleny Jan Kajzar, był ewangelikiem. Dla jej ojca bariera nie do przeskoczenia. Żeby mogli się pobrać, musiał przejść na wiarę katolicką. – Przeszedł, mieliśmy ślub w kościele katolickim w Trzycieżu – wspomina pani Helena. Tydzień przed ślubem obie pary brały ślub w urzędzie gminy. Bez żadnych specjalnych uroczystości. Za to przed ślubem kościelnym, po którym odbywało się przyjęcie weselne, piekło się kołacze. – Roznosiliśmy je po całej wsi – opowiada pani Hela – A od Jośka pożyczaliśmy talerze i szklanki. Bo zaproszonych było około setki osób. Josiek był wtedy jednym z bogatszych gospodarzy we wsi. Stoły i krzesła pożyczono z miejscowej gospody. Do ślubu państwo młodzi pojechali samochodami. - Mieliśmy pożyczone z huty tatraplany. Pamiętam nawet, że w dzień ślubu brata Józefa któremuś z gości weselnych nie przyjechał samochód, więc jechał naszym a myśmy czekali w domu, aż auto po nas przyjedzie – opowiada pani Helena. Wtedy było zaledwie kilka samochodów w wiosce. Konie 2

2009


~ ślubnie c hlubnie , a l b o durnie~ automatyczne miały podobny urok wyjątkowości jak te ciągnące dziś kolasę. Trzycieski kościół katolicki jest położony na wzniesieniu i w wietrzne dni trudno zapalić świeczkę na okalającym go cmentarzu. Kiedy panna młoda wyszła po ślubie przed kościół, zerwał się mocny wiatr. – Mama Koterlino płakała, że to ni ma dobre, że jóm tyn wiater chcioł zebrać. Za chwile se wiater uspokoił, jakby se nic nie stało – wspomina pani Janina. Z kościoła pojechano na gościnę do Oldrzychowic, do domu Koterlów. Gościna odbywała się w dwu izbach. Bez muzyki. W gospodzie u Juranka miała zorganizowaną „czakaczke” tylko Emilia, najstarsza siostra pani Heleny. Po ślubie pani Helena zamieszkała w domu rodzinnym swego męża Jana Kajzara w Oldrzychowicach. Małżeństwo nie trwało długo, po trzech latach się rozpadło z powodu alkoholu. Pani Helena później szczęśliwie ułożyła sobie życie, wyszła ponownie za mąż za Karola Smelíka, który jako wdowiec wniósł do rodziny dwie córki, 5-letnią Jarkę i 8-letnią Wierkę. Pani Helena urodziła syna Władysława. Ten po szkole podstawowej przeniósł się do Pragi, gdzie zdał maturę i skończył studia ekonomiczne. Obecnie pracuje jako dyrektor firmy. Jego wielką pasją jest nurkowanie i robienie zdjęć pod wodą, niedawno wydał kalendarz ozdobiony swoimi zdjęciami. Zamiłowanie do fotografii odziedziczył po mamie, która jako młoda dziewczyna była członkiem trzynieckiego klubu fotografa. – Pamiętam jak wyjeżdżaliśmy na zgrupowania. W domu mam jeszcze stary sprzęt do robienia zdjęć – chwali się pani Helena.

Historia pani Janiny

Pani Janina brała ślub następnego dnia w guckim kościele. Pogoda dopisała. – To było w listopadzie, baby szły w sukniach, a w krótkim rynkowie. Tak było dobrze. A sama panna młoda? Już nie w stroju śląskim, jak jej mama, ale w białej sukience. 2

2009

Skąd ją miała? – Na Pnioczcze Milka mi jóm szyła, a czosała mnie Workowa z Nieborów. Óna eszcze żyje. Nie znaczy to jednak, że zrezygnowano z pięknego zwyczaju czepienia. Ale czepienie bez stroju śląskiego nie mogło się odbyć. Pani Janina przywdziała więc strój ludowy na samo wesele. – Toch miała suknie isto od

Janina z domu Cienciała i Józef Koterlowie z drużyczkami i drużbami. ciotuszki Karłowej, moji potki. Gości weselnych było bardzo dużo, po ślubie udali się do domu rodzinnego pani Janiny w Gutach. – Wtedy było tak fajnie, że my mieli w ogródku pod gruszkóm ławki nabite a na tych ławkach sie siedziało – wspomina. – A w izbie byli ci żynisi a ci nejbliżsi. Wesele nie mogło się obyć bez wystawnego jadła. Jakie dania wtedy królowały na stole? - Świnię się zabiło, gęsi były, pięć kur się zabiło na polywkę. Potem była świnia, to się dowało miynso pieczóne. Były jelita, to

było ostatni jedzyni. Dowało się przezwórszt, świyczkę. Gorzołke se ludzie przinoszali sami na wiesieli. Piyrwsze, se mi zdo, warzónkóm se czynstowało – pani Janinie wiele szczegółów na zawsze utkwiło w pamięci. Podobnie zresztą pani Helenie: – Pamiętam, że byliśmy strasznie głodni na tym weselu – mówi. Jak to możliwe? Ano z pierwszym jedzeniem czekano zawsze na księdza. A że ten się spóźniał, goście musieli siedzieć przed pustymi stołami. W poniedziałek odbyło się wspólne wesele w domu w Oldrzychowicach. Pani Janina siedząc w przytulnej kuchni opowiada, dlaczego przeprowadziła się po ślubie do Oldrzychowic. – Mój ojciec strasznie chcioł, cobym została w Gutach na tym numerze. Bo piyncioro mojigo rodzyństwa już było na swoim, tak jo miała zostać w domu. Roz ale prziszła do nas, z kościoła w niedziele, mama Kotyrlino, że Józek, mój chłop, ni może tu do Gutów iść, że tam mo ojcowiznę. I skyrz matczynych łzów zostoł tam na tym numerze. A jo ś nim. Po chwili zadumy dodaje: – Mama Kotyrlino mówiła, że już roz im chcioł pónść z chałupy, jak robił na hawiyrni. Pan Józef tuż po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej zaczął pracować na kopalni. Zrezygnował z tej pracy z powodu nalegań rodziców. – Potem ta hawiyrnia wybuchła. I tam, kaj ón przedtym robił na tej szychcie, to wszyscy zabici byli – pani Janina opowiada, jak to ojcowizna uratowała jej męża – Wżdycki mi mówił, że to matczyne łzy uchróniły go od śmierci. Jak się żyło na nowym? Pani Janina nie narzeka, nie przyznaje się do tego, żeby jej było tęskno. – My tam też tak żyli, jak tu. Z gospodarki. Nie tak, jak teraz. Okropnie człowiek musioł drzić a robić. Jo ni mógła nigdzi se iść, boch musiała robić. Zamieszkali w pokoju na piętrze. Pani Janina oczywiście dostała z domu wybawę. Jednym tchem wymienia: – Kuchenne meble, krowa, świnia. Kury ni, bo by gospodarke rozgrzebały. Cychi, pierziny, zogłówki, płachty. To mi tu potym kóniym prziwiyźli. 17


~ ślubni e c hlubni e , a lb o durni e ~ Mijały lata…

Oldrzychowice i Guty, dwie graniczące ze sobą wioski leżą pod stopami Jaworowego. Obie słyną dorocznymi dożynkami. Korowód, którym żeńcy przyjeżdżali do Domów PZKO wielokrotnie otwierała kolasa albo wóz drabiniasty ciągnięte przez konie. Najczęściej były to konie Józefa Koterli. Jedyne w całej okolicy. – Mąż całe życi na dożynki z tymi kóniami jeździł. Powiadał pezetkaowcom: Pokiyl bedym żył, tak wóm bedym jeździł. Kolektywizacja, która w latach 50. zlikwidowała wielkie gospodarstwa rolne w całej republice, nie ominęła Koterlów. Gospodarzom zabrano również konie. Jak to się stało, że ostatecznie dwójka dorodnych zwierząt została? – Komuniści nam chcieli wszystko pozbierać. Przyjechali i na siłę chcieli nam te konie wydrzeć. Ostatecznie je odkupiliśmy – zdradziła pani Janina. Oczywiście rodzina musiała się z tego powodu zapożyczyć. – Pięćdziesiąt cztery lata było na jesień, jak my sie pobrali – pani Janina ponownie zatapia się we wspomnieniach. Mało brakowało, a dożyli by złotych godów. Poznali się w Nieborach „U Sojki”. Akurat odbywała się tam jakaś zabawa. – Wtedy strasznie chcioł ze mną chodzić inny. Ale jo mu razym z koleżanką uciekła. I tam wtedy był

Koterla. Od tego czasu zaczół do nas przichodzić – ze śmiechem opowiada pierwsze spotkanie ze swoim przyszłym mężem. Pani Janina urodziła później piątkę dzieci, w tym najmłodsze bliźniaki. – Mańka ze Zośką urodziły sie dóma, bo wtedy prywatnego do szpitola nie zebrali – opowiada. Kolejne urodziły się już w szpitalu. – Maria i Janusz ukończyli średnią szkołę rolniczą, Bronek został przed niedawnem inżynierem. Zosia uczyła się w szkole rodzinnej a Józia skończyła trzyniecką zawodówkę – przytacza. Kilka miesięcy przed 50. rocznicą zawarcia ślubu pani Janina wraz z mężem brali udział w spotkaniu w Domu PZKO w Oldrzychowicach. Złote gody obchodziło tam łącznie osiem miejscowych par małżeńskich. Wtedy jeszcze stała u boku swego męża, ale rzeczywistej „pięćdziesiątki” razem już nie doczekali. Pan Józef miał poważne problemy zdrowotne i wkrótce po tym spotkaniu zmarł. Wcześniej obiecał jeszcze pojechać z końmi na Dożynki do Gutów. – Prziszli tu w niedziele powiedzieć, coby o piyrwszej był z kóniami w Gutach na Kónecznej, a ón w sobotę uż był umrzity… Tak żywot uciyk. Ani sie mi nie chce wierzyć, że uż tela roków tu ni ma. halina sikora-szczotka

Czar miłości, zgryz dojrzałości Zawarcie ślubów małżeńskich i założenie rodziny to bodaj najważniejsze decyzje w życiu człowieka. Tak się jednak składa, że są podejmowane w czasie, kiedy nie każda ze stron w pełni do nich dojrzała. I bywa, że dopiero po euforii związanej z przyjęciem weselnym i po okresie miłosnego zauroczenia następuje trudne dorastanie do roli męża i żony, ojca i matki. Wtedy młodzi ludzie naprawdę się poznają, odnajdują cel swego życia i przystępują do budowania gmachu swego szczęścia i pomyślności swojej rodziny. Porozmawiajmy o tych sprawach. Otwórzmy albumy na stronach ze zdjęciami ślubnymi i pozwólmy przemawiać wspomnieniom. Dajmy się porwać urodą tamtych chwil. Przywróćmy zetlałym już może uczuciom świeżość tamtej wiary, nadziei i miłości. A potem usiądźmy i napiszmy o tym do „Zwrotu”. Może w ten sposób podszepniemy komuś, jak może wyglądać przyjęcie weselne, pożycie małżeńskie, szczęście rodzinne… W tym celu urchomiliśmy w styczniowym numerze nową rubrykę pt. „Ślubnie chlubnie, albo durnie”. Na jej zawartość powinny się złożyć fotografie ślubne oraz wspomnienia i refleksje związane z przyjęciem weselnym i życiem małżeńskim. Rubrykę oddaliśmy do dyspozycji naszych Czytelników, a to oznacza, że oczekujemy od Państwa nie tylko sugestii i podpowiedzi, ale też i zwierzeń, opowieści, refleksji. Dla ułatwienia podajemy zakresy tematyczne.

Wesele

 Gdzie zawierałem(am) ślub? (Urząd Stanu Cywilnego, kościół, imię i nazwisko urzędnika, księdza)  Czy ślub został poprzedzony okresem narzeczeństwa i na czym on polegał?  W co byłem(am) ubrany(a) do ślubu?  Jakie obrzędy towarzyszyły mojej ceremonii ślubnej? (błogosławieństwo rodziców, rozbijanie talerzy, sypanie soli, wprowadzanie do domu…)  Komu zleciłem(am) przygotowania do przyjęcia weselnego? (rola starosty, drużbów, druk zaproszeń, pieczenie kołaczy, fotograf, transport, lokal, menu, orkiestra, wodzirej…)  Jak przebiegało moje wesele? (opowieść Pana Młodego, Panny Młodej)

Małżeństwo

Zdjęcie z archiwum rodzinnego - Wesele Franciszki Łukowej i Józefa Koterli, rodziców Heleny Koterli i Józefa Koterli. 18

 Jakie nadzieje wiązałem(am) z zawarciem małżeństwa i czy zostały one spełnione?  Gdybym się miał żenić (miała wychodzić za mąż) po raz drugi, jakich błędów chciałbym (chciałabym) uniknąć, a na co zwróciłbym (zwróciłabym) większą uwagę? Czekamy więc na Państwa listy i telefony!

2

2009


historie ze smakiem

Oruzon w 15 minut

C

Chociaż ryż posiada ok. 20 gatunków (np. w Kenii rośnie tzw. „ryż górski”, którego ziarna są różowe), to w południowowschodniej Azji wszystkie jego odmiany uprawia się na polach zalanych wodą, za pomocą narzędzi, które od 5 tysięcy lat prawie się nie zmieniły. (Ryż rośliną półwodną stał się przez mutację, pierwotnie była to roślina sucha.) Ryż wysiewa się ręcznie wiosną, na pole zalane ciepłą już wodą. Dwa lub trzy dni po siewach opuszcza się stopniowo wodę z pól, żeby słońce dobrze ogrzało ziarna i przyspieszyło kiełkowanie. Po pojawieniu się pierwszych listków ponownie zalewa się pola na 10-15 cm. Na hektar ryżowiska potrzeba 10 tys. m sześc. wody. Ten stan trzeba utrzymać za wszelką cenę i zmieniać wodę raz na tydzień. Ryżowiska osusza się na czas zbiorów, które następują po czterech miesiącach od siewów. Z jednego nasionka ryżu może wyrosnąć do 3 tys. kolejnych ziaren. Jeżeli chodzi o nawozy, to wzdłuż dróg czekają na przechodnia szalety…

Do Japonii ryż trafił znacznie później niż do Chin, dokładnie nie wiadomo kiedy, ale było to w epoce Jayoi (300 lat p.n.e. – 300 lat n.e.). Do Europy zachodniej, a konkretnie do mieszkańców Mezopotamii i Persji, ryż przywędrował z Chin już ok. V w. p.n.e. w następstwie kontaktów handlowych i dyplomatycznych króla Dariusza. Przez następnych 200 lat uprawa ryżu przyjęła się w Egipcie i Syrii. Teofrast ok. 300 r. p.n.e. wymienia oruzon jako roślinę egzotyczną (czyli mniej więcej wtedy, kiedy ryż dotarł do Japonii). Dobroczynne uczynki wywaru ryżowego przy zaburzeniach jelit potwierdzali tak Horacy, jak Pliniusz. Arabowie oraz hinduscy kupcy w X w. przywieźli ryż na Madagaskar. Przez długi czas ryż stamtąd uchodził za najlepszy. Południe Hiszpanii zawdzięcza swoje ryżowiska Maurom. Na samym początku średniowiecza próbowano zakładać ryżowiska także Włoszech, a w delcie Rodanu ryż pojawił się dopiero za panowania Henryka IV. Do Ameryki Południowej ryż dotarł na początku XVI w. dzięki Portugalczykom i Hiszpanom, jednak dopiero dwa wieki później uprawy przyjęły się na szerszą skalę i już na początku XIX w. do portów europejskich ruszyły pierwsze amerykańskie statki wyładowane ryżem. Swoistym paradoksem jest fakt, że chociaż niemal cała roczna produkcja ryżu pochodzi z Azji (jeden mieszkaniec Azji zjada w roku od 100 do 200 kg ryżu), to Stany Zjednoczone są jego największym eksporterem. Otoczka ziarna ryżu zawiera wysoką zawartość witaminy B. Jednak my, Europejczycy (jak Amerykanie) przyzwyczailiśmy się do jedzenia białego polerowanego ryżu – powszechnie dostępnego w sklepach. Czyli takiego bez powłoki, który owszem, posiada witaminę B, tyle tylko, że syntetyczną… izabela kraus–żur

 hala sikora

hociaż Chińczycy uważają ryż za swoje zasadnicze pożywienie a wszystkie inne dania są dla nich tylko dodatkiem, to ich pierwsze osady rolnicze powstały wokół pól pszenicy i prosa. O starszeństwie prosa świadczą także starożytne chińskie miary objętości, które określają ilość tego ziarna w danym pojemniku. Przez długi czas ryż w Chinach północnych był o wiele droższy od zboża i traktowany jako produkt luksusowy, niemal egzotyczny. Dlaczego? Bowiem ryż zaczęto uprawiać tysiące kilometrów na południe od Syczuanu – w delcie Jangcy. I nie była to trawa rodzima, tylko przywędrowała tam z Indii. Znalezione w wykopaliskach w pobliżu Szanghaju ziarna ryżu sprzed trzech tysięcy lat świadczą, że w ciągu kilkunastu wieków starań i doświadczeń udoskonalono te dziko rosnące odmiany.

2

2009

19


słowo preze sa

szl a kie m kół pzko

Blisko Polski Sztućce za strój W związku z III Festynem Krajowym PZKO w niedzielę 20 lipca 1952 w parku Sikory w Cz. Cieszynie ogłasza Zarząd Główny PZKO konkurs na najoryginalniejsze stroje śląskie. Liczymy, że wszystkie kobiety, posiadające stroje śląskie, wezmą udział w tym konkursie, aby pokazać społeczeństwu całe bogactwo naszego stroju. Konkurs rozpocznie się o godzinie 17 na głównym podium – na boisku. Komisja sędziowska, która będzie się składała ze znanych rzeczoznawców śląskich strojów, zadecyduje o wyniku konkursu, poczem rozdzielone zostaną nagrody wartościowe za najoryginalniejsze stroje śląskie. I nagroda – komplet przyborów do jedzenia, II budzik w marmurze, III serwis do kawy, IV materiał na fartuch i chustę śląską, V wazon kryształowy. (Konkurs strojów śląskich. GL nr 85, 20.7.1952)

Brygada w muzeum W poniedziałek 21 lipca 1952 rozpoczną się prace wykopaliskowe na starym Cieszynisku w Podoborze. Badania przeprowadzone zostaną przez muzeum cz.-cieszyńskie, które w związku z tym wzywa ochotników, głównie studentów i emerytów, do pomocy. Prace potrwają około 2 miesięcy. Brygadnicy będą wypłacani według obowiązujących norm. Zgłoszenia na piśmie (kartka korespondencyjna) przyjmuje Muzeum w Cz. Cieszynie, ul. Lenina. (Do prac wykopaliskowych w Podoborze potrzebni są brygadnicy. GL nr 85, 20.7.1952)

Miejscowe Koło PZKO Czeski Cieszyn Centrum działa w środku miasta i regionu. Kiedyś, jako zbyt duże, zostało sztucznie podzielone na trzy części, dziś zaczyna powoli przymierzać się do myśli o ponownym scaleniu. Bliskość Polski ułatwia współpracę z rodakami za Olzą w celu wzajemnego poznania, zrozumienia i integracji. Mnożenie przez podział

Koło zostało założone w 1947 r. Istniało tuż pod bokiem ZG PZKO, rozrastało się i na początku lat 70. liczyło ok. 1200 członków. Po rozpatrzeniu sugestii ZG rozpoczęto prace nad jego podziałem na mniejsze liczebnie jednostki. I tak od 1974 r. na terenie miasta zaistniały oprócz MK Centrum także MK Osiedle i MK Park Sikory. Jak donosiła prasa, ilość członków wbrew początkowym obawom wzrosła i na początku lat 80. wynosiła łącznie ok. 1500 osób. Z perspektywy lat, kiedy szczupleją statystyki liczebności pezetkaowców, a w niektórych miejscowościach już doszło do połączenia kilku MK, ciekawie brzmi argumentacja za i przeciw ówczesnego kierownictwa Związku. W mniejszym Kole, sądzono m.in., możliwe jest usprawnienie działalności poprzez lepszą komunikację

między zarządem i zwykłymi członkami, lepsze dotarcie do ich zainteresowań, oczekiwań i zaspokojenie ich potrzeb. Obawiano się natomiast, że zmniejszenie liczby członków odbije się niekorzystnie na dochodach Koła. Argumentowano też, że duże Koło więcej znaczy na terenie miasta. Dziś MK Centrum liczy ok. 300 osób, dwa pozostałe Koła są jeszcze mniejsze i powoli zaczyna kiełkować myśl o ponownym połączeniu. Jednak na razie jest jeszcze na to za wcześnie. „Boimy się – mówi prezes Koła Małgorzata Rakowska – że przy ponownym scalaniu możemy stracić niektórych członków. Był pomysł wyremontowania Domu PZKO w Cz. Cieszynie Mostach dla wszystkich Kół. Bo MK Osiedle nie ma żadnej siedziby, pozostałe dwa Koła wynajmują pomieszczenia. Ale Koła nie chciały się po-

Światło dla kultury Coraz więcej się w Polsce mówi i pisze o folklorze. I to jest zjawiskiem pozytywnym. Warto na marginesie tego wciąż wzrastającego zainteresowania folklorem zacytować ustęp z obszernego, interesującego artykułu, jaki ukazał się w jednym z numerów „Turystyki”, organu Ministerstwa Komunikacji. „Od trzech lat Istebna posiada dogodną komunikację autobusową. Do chat i chatynek, 20

PZKO Czeski Cieszyn Centrum w Strasburgu, 2008 r. 2

2009


cze ski c i e sz yn c e n t rum łączyć. Staramy się natomiast współdziałać. Zapraszamy się nawzajem na wycieczki. Wspólnie napełniliśmy salę na koncert Zbigniewa Wodeckiego. Teraz np. MK Osiedle zaproponowało turniej w kręgielni dla wszystkich Kół cieszyńskich. Musimy się wzajemnie wspierać, bo jest nas mało”.

Na wyciągnięcie ręki

Czeskocieszyńscy pezetkaowcy mają wspaniałe warunki do pielęgnowania i umacniania swojej polskości poprzez kontakty z rodakami z drugiego brzegu Olzy. Polskę mają bowiem na wyciągnięcie ręki. „Była taka tradycja – mówi były prezes MK Centrum Józef Štirba – że nasze Koło brało aktywny udział w programie Święta Trzech Braci, podczas „Śpiewania na moście” mieliśmy własne stoisko na rynku”. „W obecnej fazie bardzo pomogła nam sytuacja polityczna, wejście do strefy Schengen – uzupełnia M. Rakowska. – W zeszłym roku przygotowaliśmy rok schengenowski. W grudniu 2007 byliśmy na moście, kiedy likwidowano granicę, a potem, w maju, pojechaliśmy do Schengen, a z nami również osoby z Polski, które bywały na naszych imprezach”. „Kontakt z Polską – kontynuuje pani prezes – postrzegamy jednoznacznie jako ścisłą współpracę z Cieszynem. Bardzo często kontaktujemy się z Kołem nr 6 Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, zapraszamy ich na nasze imprezy, które odbywają się w świetlicy przy ul. Bożka, a oni zapraszają nas na swoje. Chodzimy na wystawy do Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości. Także z promocją „Zwrotu” wchodzimy na tam-

tą stronę, nie możemy go tam oficjalnie sprzedawać, ale cała masa naszych członków bierze go na swój adres, a potem przynosi do Polski”. Koło może się pochwalić, że wśród swoich członków ma osoby mieszkające w Polsce. Zapisały się do niego nauczycielki, które uczą w PSP w Cz. Cieszynie. Także w chórze Harfa śpiewają dwie osoby z Polski, a i dyrygent stamtąd się wywodzi.

Tradycje śpiewacze

Chór mieszany Harfa pod batutą Tomasza Piwki i kierownictwem organizacyjnym Ewy Sikory nawiązuje do najlepszych tradycji śpiewactwa przedwojennego, kiedy w mieście pracowało 7 chórów. Jako pierwszy powstał w 1949 r. chór męski Harfa, pod kierownictwem Karola Hławiczki śpiewał do 1954 r. W 1958 r. ponownie zabrzmiał w MK śpiew zbiorowy, tym razem chór pod nazwą Harfa założyły panie, które do współpracy namówiły dyrygenta Alojzego Kaletę. Męska Harfa odrodziła się w 1964 r., dyrygował Edward Kaim. W 1971 r. prowadzenie męskiego chóru objął na 8 lat Alojzy Kaleta, potem Ewa Przeczek, Krystyna Suszka, a w 1987 r. Alojzy Kopoczek. Żeńską Harfą natomiast dyrygował A. Kaleta nieprzerwanie do 1990 r. Zespoły występowały często razem, aż w końcu w 1993 r. doszło do ich połączenia. Pod koniec ub. r. chór zorganizował koncert z okazji 80. rocznicy urodzin A. Kalety i 50. rocznicy rozpoczęcia jego współpracy z Harfą. Chór działa prężnie, ale starzeje się i topnieją jego szeregi, różnica pokoleniowa sprawia, że młodzież nie jest zainteresowana.

w których tlił się ogarek lub łojówka, zawitał niezwykły gość – światło elektryczne. Z najdalszych stron dociera tu głos z eteru, wieś bowiem została niemal całkowicie zradiofonizowana. Czy oznacza to, że piękna gwara istebniańska ma ulec zagładzie? Czyż „ciosk” mógłby ustąpić miejsca jakiemuś tam pogrzebaczowi, „nimoc” – chorobie, w „żywobyci” – życiu? Czyż rozlecieć się ma jak bańka mydlana świeży urok „chudobny dziweczky”, a „fojtowo cera” ma już koniecznie przyoblec miejskie „szatki”? Nie. Zła jest ta cywilizacja, która tłumaczy się niszczeniem tego, co stanowi źródło naszej kultury – ludowości. Czyżby te „roztomaite pieśniczki” miały być przepędzone przez wrzaskliwe jazzy? Czyżby „szumne”, „przeszumne” gajdów stękanie miało zapaść się pod ziemię? … Nie i nie! Cywilizacja niesie nowe życie. Ale nie oznacza to, że niszczy ona ludową kulturę. Ma ona dać człowiekowi lepsze warunki życia i przeżycia, ale nie odbiera mu tego, co stanowi w tym człowieku wartość, będącą wynikiem wielowiekowych tradycji. (Cywilizacja i folklor… GL nr 98, 19.8.1952)

Hutnik i społecznik Najstarszy pisarz śląski Jan Wantuła z Ustronia odznaczony został ostatnio złotym krzyżem zasługi za swe zasługi położone wokół rozwoju kultury na Śląsku. Jan Wantuła był od lat 50 czynnym współpracownikiem wielu pism, w których zamieszczał artykuły i notatki o charakterze postępowym. W tym też czasie rozwinął szeroką działalność społeczną, walcząc z wyzyskiem, obskurantyzmem, zacofaniem, występując przeciw pijaństwu. Wantuła przez całe swoje bardzo trudne życie był wielkim miłośnikiem książek. Dziś posiada on wspaniały księgozbiór, w którym znajduje się wiele „białych kruków”, szczególnie w dziale tzw. „silesiaków”. Znaczną część swego życia Jan Wantuła przepracował jako hutnik w Ustroniu i Trzyńcu. (Odznaczenie Jana Wantuły z Ustronia. GL nr 98, 19.8.1952)

W Parlamencie Europejskim z polskimi europosłami Jerzym Buzkiem i Janem Olbrychtem, 2008 r. 2

2009

21


słowo preze sa

Gorol i „pracujący” W niedzielę 17 sierpnia 1952 odbyła się w Ostrawie na lotnisku w Hrabówce wielka okręgowa uroczystość KPCz, w której wzięło udział przeszło 20 tys. pracujących, budowniczych Nowej Huty Kl. Gottwalda, hutników, górników. Na uroczystości tej wystąpił zespół regionalny PZKO „Gorol” z Jabłonkowa. Żywy i barwny program tańców i śpiewek ludowych, werwa wykonawców oraz dowcipna konferansjerka „Jury spod grónia” i gawędy „Michoła” zjednały zespołowi gorące sympatie publiki, która burzliwie oklaskiwała każdy punkt programu, domagając się powtórzenia. 70 wykonawców zespołu „Gorola” wraz z własną orkiestrą góralską podbiło serca ostrawskich pracujących. W dowód uznania za piękny występ „Gorola” gospodarze uroczystości wręczyli zespołowi piękny upominek, statuę górnika, odlaną z pierwszego spustu Nowej Huty. Występ „Gorola” spopularyzował naszą sztukę ludową wśród tysięcy pracujących z całej republiki, budujących stalowe serce republiki Nową Ostrawę, przyczyniając się jednocześnie do zacieśnienia więzów przyjaźni, jakie łączą nasze bratnie narody w walce o pokój i socjalizm. (Zespół regionalny „Gorol” podbił serca pracujących Ostrawy. GL nr 98, 19.8.1952)

szl a kie m kół pzko W latach 1970-80 istniał też mały zespół śpiewaczy pod nazwą Remini, śpiewał pieśni ludowe opracowane przez Marię Cienciałę, program zespołu przeplatany był recytacją. Pod kierownictwem literackim Józefa Krzywonia powstały widowiska: „Gorolska ballada o Janku ze Śląska” i „O Jankowej Kozubowej”. Grała też w Kole orkiestra Zbigniewa Brzuski. Zespół muzyczno-wokalny Parafraza, kierowany przez Edwarda Kaima, po podziale Koła Centrum znalazł się w Kole Osiedle.

Towarzystwa klubowiczów

Koło Centrum rozwija bogatą działalność w klubach. Ciekawostką jest Klub Tarokarzy, dawniej Klub Hobbystów, w którym spotykają się zainteresowani grą w karty. Nie ma w tej chwili Klubu Młodych, bardzo aktywnego na przełomie lat 70. i 80. pod nazwą Sęk, który propagował zajęcia sportowe, siatkówkę, ringo, kometkę, tenis stołowy. Założony w 1955 r. Klub Kobiet od ponad 30 lat prowadzi Halina Branna, w tej chwili w swoim gronie spotyka się 9 pań, nie garnie się tam młodzież – jest on domeną osób w wieku zaawansowanym, które podejmują interesujące ich tematy. Klub przygotowywał popularne Wystawy Majowe, potem Wystawy Wiosenne. „Często organizowano wystawy na 1 maja – wspomina J. Štirba – po obowiązkowym pochodzie wszyscy szli do Klubu PZKO przy ul. Bożka, tam było coś do zjedzenia, np. bigos, a przy okazji zwiedziło się wystawę. Wystawy Wiosenne miały

różną treść: hafty, robótky ręczne, wyroby kulinarne, ciasta, stołowanie, nakrycia, numizmatyka, starocie, stare lampy naftowe, fajki. Bardzo dobrym pomysłem okazała się wystawa zdjęć ślubnych „Ach, co to był za ślub”, najstarszy eksponat pochodził z 1909 r.” Panie były też mocno zaangażowane w przygotowanie Śledziówek na zakończenie karnawału. Dziś zarząd MK zastanawia się, czy nie powrócić do tej tradycji. Przed kilkoma laty przerwano ją, bo impreza stała się nieopłacalną. „Okazało się – wyjaśnia J. Štirba – że nasi ludzie nie chcą na nią przychodzić, nie chcą się bawić. Przychodzili ludzie z Polski, ale przynosili własny alkohol i jedzenie”. Daleko poza Cz. Cieszynem znany jest Klub Propozycji. Pierwsze spotkania w latach 70. zaczął organizować Karol Polak. Skupił wokół siebie grupkę osób, która schodziła się raz w miesiącu bez względu na temat prelekcji. Ale to towarzystwo już się wykruszyło. Od 1995 r. kierownikiem Klubu Propozycji jest Władysław Kristen, którego niespożyta energia zaowocowała wieloma interesującymi akcjami. Oprócz wykładów tematycznych, prezentacji i spotkań okazyjnych (np. stulecie urodzin Emanuela Guziura) oraz spotkań z ciekawymi ludźmi (np. ze Stanisławem Hadyną) odbywają się imprezy wyjazdowe. Największą frekwencją cieszyła się wycieczka z kolędą i opłatkiem po drewnianych kościółkach, wyprawa śladami A. Mickiewicza na Białoruś i Litwę i oczywiście rajdy do źródeł Olzy pod Gańczorką, organizowane od

Z parku do lasku Na tegorocznym Święcie Góralskim w Jabłonkowie zobaczymy bratni zespół góralski z Wisły. Na czele tego zespołu stoi Adam Niedoba, brat znanego z jabłonkowskiego zespołu Władysława Niedoby. Kilka grup góralskich z naszych groni przybędzie z własną kapelą, ażeby pokazać licznym gościom z nizin typową „czakaczkę” góralską. Ponieważ park miejski w Jabłonkowie nie mógł pomieścić licznych uczestników Święta Góralskiego, organizatorowie postanowili imprezę tę urządzić w lasku na tzw. Szygle, gdzie będzie o wiele przestronniej i wygodniej. (GL nr 98, 19.8.1952) 22

Chór Harfa w trakcie wycieczki do Wieliczki, Krakowa i Krzesławic, 2007 r. 2

2009


cze ski c i e sz yn c e n t rum 10 lat. Co roku wiosną jadą tam rowerzyści, zaś 9.9. z okazji Święta Źródła odwiedzają to miejsce turyści autokarami i piechotą.

Nowe pomysły w starych murach

Koło wynajmuje lokal na 2 piętrze Klubu PZKO przy ul. Bożka. Po hotelu Piast do 1961 r. i Teatrze Cieszyńskim do 1970 r. to jego trzecia siedziba. „Jesteśmy zrozpaczeni – mówi M. Rakowska – że ZG PZKO bierze od nas tak dużo pieniędzy za wynajęcie takiego małego lokalu. Uważam, że należy zarabiać na kimś innym, nie na swoich społecznikach. Staraliśmy się ostatnio odnowić trochę naszą salkę i kuchenkę, wymieniliśmy okna. No i wyremontowaliśmy schody, które były już bardzo niebezpieczne”. Małgorzata Rakowska została prezesem Koła w 2007 r. Przed nią przez 10 lat prowadził MK Józef Štirba, a jego poprzednikami byli m.in. Marian Fajkus, Jan Mucha, Edwin Macura, Tadeusz Gojniczek, Adam Kubala (pierwszy prezes). Nowa pani prezes chwali swoich najbliższych współpracowników: „Zarząd jest wspaniały, są to ludzie, którzy naprawdę pracują, pomagają, nie siedzą pasywnie. To ogromna przyjemność wejść do takiego zarządu, gdzie wszyscy chcą coś robić”. Trafionym pomysłem Wiesławy Brannej okazała się wystawa fotografii ślubnych członków Koła i ich rodzin „Ach, co to był za ślub”, której towarzyszył pokaz mody ślubnej. Był to temat, który zaciekawił mnóstwo osób. I być może będzie jej dalszy ciąg, bo zwrócili się do MK cieszyniacy z drugiej strony Olzy, którzy też chcieliby

dać zdjęcia ślubne na wystawę. Jest również pomysł na prezentację oznajmień ślubnych oraz wystawę starych fotografii Cieszyna. „W tym roku będzie w marcu sześciodniowa wycieczka do Brukseli – mówi M. Rakowska. – Przekazując w czerwcu legitymacje 5 nowym członkom, zapowiedziałam, że mają pierwszeństwo w dostaniu się na tę wycieczkę. Tym młodym trzeba coś zaserwować, zrobiłam z nimi kiedyś spotkanie, ale oni sami nie wiedzą, co chcieliby robić. Każdy ma inne zainteresowanie, są już zaangażowani w innych organizacjach. Ale zapraszamy ich i na nasze imprezy.” Problemem jest też średnie pokolenie. „Lecz trudno się dziwić – usprawiedliwia jego bierność M. Rakowska. – Średnia generacja z jednej strony ma pracę zawodową, która w dzisiejszych czasach wymaga większego zaangażowania, z drugiej dzieci, które trzeba wychowywać. Toteż to pokolenie przyjdzie na wystawy, na bal, poogląda, pobawi się, ale nie za bardzo działa”. „Także wolny czas spędza się dziś inaczej – uzupełnia J. Štirba. – Nastała ogromna zmiana stylu życia. Ludzie nie czują potrzeby, by pracować społecznie.” „Zmieniła się kultura bycia – podsumowuje M. Rakowska. – Nie możemy działać tak, jak przed 40 laty, kiedy były inne warunki i było nas dużo. Staramy się pracować, inną kwestią jest, jak tę naszą działalność ludzie przyjmują. Może nie umiemy swoich akcji dobrze rozreklamować. W każdym razie naszym celem jest, żeby mieszkańcy Cz. Cieszyna polskiej narodowości chcieli się spotykać, chcieli być razem”. czesława rudnik

Kolektywna nauka polskiego W myśl hasła Lenina: „Uczyć się” zorganizował KNV w Ostrawie kurs języka polskiego dla nauczycieli polskich szkół średnich w Karniowie. Uczestników kursu jest 30, przy czym przeważa płeć piękna. W ciągu tych 3 tygodni współżycia i współpracy wytworzył się wzorowy kolektyw, bowiem nigdy nie doszło do jakiegoś rozdźwięku wśród tego zespołu. A na czym polega nasze zajęcie? Otóż jest gimnastyka poranna, chór mieszany, hasło dnia i komentarz do niego, wiadomości polityczne i gospodarcze, wykłady – 4 godz. dziennie – naszych profesorów gimnazjalnych tow. Niemca, Folwarcznego, Zieliny, Onderkówny, Kotasa, Dymczuka i Dr Siwka. Uczymy się literatury polskiej, czeskiej, radzieckiej i światowej, gramatyki i stylistyki. Wykłady stoją na wysokim poziomie naukowym. Po południu jest praca w 5 kółkach, a potem żywa dyskusja, codziennie 8 godz. zajęć. Nie zapominamy o świetlicy, zwiedzaniu miasta, kąpaniu się, brygadach żniwnych, kinie itp. Pobyt na kursie jest przyjemny i jesteśmy wdzięczni Ministerstwu Szkolnictwa oraz KNV w Ostrawie, a szczególnie krajowemu inspektorowi tow. Folwarcznemu, który włożył najwięcej pracy do zorganizowania tego kursu, za umożliwienie dalszego kształcenia się i poszerzenia naszych wiadomości na najważniejszym odcinku naszej pracy szkolnej – języku polskim. Uważam, że nikt z uczestników kursu nie pożałuje, że poświęcił 3 tygodnie wakacji. (Kurs języka polskiego. GL nr 99, 21.8.1952)

Wieczne tematy „Język polski na Śląsku – historia i współczesność” – to temat kolejnego spotkania Klubu Propozycji z drem D. Kadłubcem w Klubie PZKO. (GL nr 61, 25.5.1982) „Ach co to był za ślub“ – wystawa z pokazem sukien ślubnych z salonu „Barbara“, 2007 r. 2

2009

23


i

n

historia

s

p

i

r

a

c

j

architektura

e

Bolszewizm na co dzień Niezaakceptowany U wizjoner kazał się polski przekład książki brytyjskiego historyka Orlando Figes’a „Szepty. Życie w stalinowskiej Rosji”. Zdaniem Daniela Passenta z „Polityki” to jedno z najbardziej poruszających oskarżeń stalinizmu i totalitaryzmu, gdyż inne książki opisują świat władzy, polityki, łagrów, a Figes opisuje życie i zagładę zwykłych ludzi z imienia, nazwiska, fotografii, łamanie karier i charakterów, porzucanie dzieci, wypieranie się rodziców, rozpad małżeństw i rodzin, piekło wspólnych mieszkań-komunałek. Figes przytacza w książce opinię rosyjskiego historyka Michaiła Geferta, że największą siłą systemu nie było zło państwa ani kult Stalina, lecz to, że „stalinizm tkwił w każdym z nas”. – Posłużyłem się cytatem, gdyż nie chciałem czynić uogólnień kulturowych, wolałem, żeby tę myśl wypowiedział Rosjanin – mówi Figes. – Dotyczy ona samego sedna mojej książki – jak dyktatura sowiecka formowała kolejne pokolenia ludzi i co oni myśleli o swoich postawach. Materiały do książki były gromadzone od połowy lat 80. XX w. przez Figes´a i jego zespół. – Przeprowadziliśmy 400 wywiadów, połowa naszych rozmówców zmarła, zanim zakończyliśmy projekt „Szepty” – mówi Figes. – Dla wielu ludzi rozmowa z nami była doświadczeniem traumatycznym, odchorowywali to, nie mogli spać, nie chcieli kontynuować, potem wracali. Oto co na temat stalinizmu i jego metod stwierdził O. Fibes.

Utopia „nowego człowieka”

Człowiek, którego chcieli stworzyć komuniści miał być kolektywny, wrażliwy społecznie, posłuszny wobec partii i systemu. Bolszewicy uważali, że odziedziczyli społeczeństwo indywidualistyczne, egoistyczne, w którym chłopi byli przywiązani do swojego spłachetka ziemi i pracowali na rzecz swojej rodziny, społeczeństwo zacofane, religijne, pełne przesądów, patriarchalne – wszystko to w ich oczach było złe. Pierwsze pokolenie bolszewików wierzyło w utopię nowego człowieka. Zmiany społeczne były tylko środkiem, a nie celem. Celem była zmiana natury ludzkiej. W latach 30. reżim zaczął się z tego wycofywać, tolerować naturę człowieka, ale kontrolować ją. 24

Rewolucja w rodzinie

Rodzina była areną, na której rozgrywała się rewolucja. Bolszewicy pozwalali mieć rodzinę, a na wsi – gdzie mieszkało 80 proc. ludności – do czasu kolektywizacji rodzina pozostawała podstawową komórką produkcyjną. Ale elita, awangarda, miała podporządkować rodzinę państwu. Reszta społeczeństwa miała do tego dojść w następnych pokoleniach.

Dzieci karane za rodziców

W 1935 r. Stalin wygłosił przemówienie, w którym powiedział, że dzieci nie odpowiadają za rodziców, ale to było wielkie kłamstwo. Dzieci były aresztowane, karane za rodziców, wysyłane do sierocińców. Oficjalnie odpowiedzialności zbiorowej nie było, w praktyce rodziny „wrogów ludu” były usuwane z pracy, z mieszkań, z uczelni, a nawet aresztowane. Jeżeli żona nie odcięła się od poglądów męża, to znaczyło, że albo myślała podobnie jak on, albo nie była dość czujna, żeby męża zadenuncjować. Stawiała męża ponad partią, więc była winna. To jest esencja totalitaryzmu. Stalin uważał członków rodziny za potencjalne niebezpieczeństwo. Jeżeli ojciec jest aresztowany, to dzieci i żona będą rozgoryczeni, trzeba więc profilaktycznie ich także aresztować, wysłać do sierocińców, żeby nie zasilili opozycji. Fala terroru pociąga za sobą następną. Jak się aresztuje milion kułaków, to tworzy się milion wyalienowanych rodzin. Opr. AP Źródło: „Polityka”

Orlando Figes (ur. 1959) – brytyj-

ski historyk Rosji, profesor Uniwersytetu Londyńskiego, autor znakomitych książek przełożonych na 15 języków i wielokrotnie nagradzanych, m.in. „Szepty. Życie prywatne w Rosji Stalina”, „Taniec Nataszy. Historia kultury rosyjskiej” i „People’s Tragedy” (Rewolucja Rosyjska 1891-1924).

W

2007 r. jego nazwisko nie schodziło z łamów czeskiej prasy, było wymieniane we wszystkich przypadkach przez radiowych i telewizyjnych komentatorów. Jan Kaplický. Wizjoner czy szarlatan? Artysta o przekraczających „normalne” bariery poznawcze horyzontach czy hochsztapler prowokujący tanimi chwytami? Człowiek zasłużonej czy przypadkowej sławy? Każda z tych opinii znajdowała nad Wełtawą swoich wyznawców, żaden z nagannych epitetów nie został temu człowiekowi oszczędzony. Na czeskim nieboskłonie pojawił się stosunkowo późno – na początku 2007 r., kiedy jego projekt budynku Biblioteki Narodowej zdobył I nagrodę w prestiżowym konkursie (wpłynęło 354 projektów). Wcześniej był już jednak doskonale znany w świecie architektury. Po 1968 r., kiedy wyemigrował do Wielkiej Brytanii, rozpoczął współpracę z ugrupowaniem Denis Lasdun and Partners, później w atelier Renzo Piano i Richard Rogers uczestniczył w projektowaniu Centre Georges Pompidou w Paryżu. W 1979 został współzałożycielem studia Future Systems, dzięki któremu powstał m.in. słynny Selfridges Building. Za projekt trybuny prasowej na londyńskim stadionie do krykieta zdobył nawet w 1999 r. Nagrodę Stirlinga. Zaprojektowany prez Kaplickiego nietypowy, przypominający ośmiornicę obiekt Biblioteki Narodowej miał stanąć na Letnej w Pradze. Był pilnie potrzebny, jako że w 2007 r. biblioteka w Klementinum pękała w szwach i przestała pełnić przypisane jej funkcje. Tymczasem rozpoczęcie budowy nieoczekiwanie zaczęło się ślimaczyć.

2

2009


i

n

s

p

i

literatura

r

a

c

j

e

„Maść przeciw poezji”

T

Najpierw ówczesny minister kulturty oświadczył, że sprawę blokują nierozwiązane kwestie własnościowe działek, później coraz to nowe kruczki prawne zaczął stosować praski magistrat. Jak się z upływem czasu okazało, o tym, że projekt nie ma absolutnie żadnych szans na realizację zadecydował jednak najwyższy w kraju autorytet – zresztą nie tylko w zakresie architektury – profesor ekonomii, prezydent republiki Václav Klaus. To po jego wypowiedzi w maju 2007 r. rządzący stolicą prominenci ODS zaczęli wycofywać swe poparcie dla projektu. W tym kontekście kpiną z przyzwoitości było udzielenie Kaplickiemu w 2008 r. nagrody państwowej „za wyjątkowy wkład w architekturę w kraju i za granicą”. Architekt odmówił jej przyjęcia. Dnia 14.1.2009 r. 71-letni Jan Kaplický zasłabł na ulicy w Pradze i wkrótce potem zmarł. – To dalsza postać czeskiej kultury zamęczona przez czeską małość – powiedział b. dyrektor Biblioteki Narodowej Vlastimil Ježek, gorący orędownik budowy „ośmiornicy” na Letnej.  KK

2

2009

a panorama XX-wiecznej poezji czeskiej może wprawić w konfuzję tych czytelników, którzy kojarzą ten obszar europejskiej literatury z figurą wojaka Szwejka. Antologia Leszka Engelkinga to obszerny zapis przygód tłumacza z liryką częstokroć ciemną i pesymistyczną, wymagającą i depresyjną Engelking sięgnął po klasyków, których książki są znane w Polsce, jak Jakub Deml, Ivan Blatný czy noblista Jaroslav Seifert, ale także poetów znanych jedynie z rozproszonych publikacji w czasopismach. Ważną część antologii stanowi twórczość poetów określanych mianem Grupy 42 (Skupina 42). Jej najgłośniejszym reprezentantem był bez wątpienia Blatný, zmagający się z chorobą psychiczną autor doskonałych sonetów, często ulepionych z „językowych gotowców” – wypowiedzi maksymalnie spro­zaizowanych. Kolaże, obniżenie tonacji wiersza i uczynienie z liryki trybuny, z której wypowiada się rzeczywistość, a nie abstrakcja, była charakterystyczna dla pozostałych członków grupy: Jiřígo Kolářa, Jiřiny Haukovej i Josefa Kainara. Poeci bezpośrednio wstępujący do literatury czeskiej po Grupie 42 w mniej lub bardziej jawny sposób mierzyli się z wypracowanym przez nią modelem poezjowania „w pobliżu rzeczywistości”, w grozie życia w architekturze wielkomiejskiej (jeden z najgłośniejszych wierszy Egona Bondego nosi tytuł „Realizm totalny”). Jednak najbardziej intryguje Jakub Deml. Ten żyjący w latach 1878-1961 katolicki duchowny odkrył dla literatury czeskiej obszary zbliżone do wizjonerskiej ekstrawagancji surrealizmu. Jego gatunkowo różnorodne dzieło (także pisma o charakterze religijnym) w żaden sposób nie daje się jednoznacznie sklasyfikować. Jego sylwiczne poematy prozą to osobna jakość – dalekie asocjacje, skłonność do filozoficznej medytacji i penetracja różnych obsesji (od uniesienia liturgicznego po uniesienie seksualne, gwałtowne rozwiązania słowne oraz nonszalancki panteizm). Deml pomógł czeskiej liryce łamać konwencjonalne granice wiersza tworzonego z tradycyjnych poetyzmów – melancholii, miłosnych egzaltacji i dyskretnej erotyki.

B y ć może najgłośniejszym z zebranych tu poetów był Egon Bondy. Te k ś c i a r z l e g e n d a rnej formacji Plastic People of the Universe był zjawiskiem; funkcjonując w opresji politycznej,w zamkniętym środowisku dysydentów i kontestatorów, wprowadzał do liryki obscenę, ludyczny żywioł zabawy i nihilistyczne diagnozy. Jego wiersze, pełne niekontrolowanej konfesji, bliskiej poezji Amerykanów Roberta Lowella czy Anne Sexton, nie stronią od doraźnej publicystyki. A jednak brzmią do dziś przekonująco. Być może dlatego, że „czas marny” jest w nich jedynie tłem, na którym wyraziście odbija się duchowa autonomia ich autora. Nawet jeżeli jej manifestacją jest ukochana przez Czechów figura radykalnego piwosza: „Dzisiaj wypiłem dużo piw, / więc mnie nie chwyci żaden syf / I wyczytałem z „Rudego Prava”, / że rośnie naszej partii sława”. Bondy doczekał się godnych kontynuatorów. Znany w Polsce przede wszystkim jako prozaik Jáchym Topol podobnie jak Bondy współpracuje z muzykami, a jego wiersze, uwolnione już z jarzma cenzury, krytykują zupełnie nową rzeczywistość: wielką konsumpcję po latach głodu wolności. Topol zamyka antologię Leszka Engelkinga, co wydaje się gestem wysoce arbitralnym. Być może zabrakło w niej poetów pokoleń najmłodszych. Chociażby świetnego Petra Hruški. Ale „Maść przeciw poezji” to książka wyjątkowa. Ułożona przeciw stereotypom „przaśnych Czechów”, przypomina często pomijaną prawdę: w dziedzinie poezji sąsiedzi Polski byli i są całkiem do przodu. Zwłaszcza kiedy poświęcają urojone, a uświęcone w Polsce „wieszczenie” na rzecz rozsądnej gry ze światem pozorów, bestialstwa i banału. Taka „maść” zrobi dobrze polskiej poezji.  KRZYSZTOF SIWCZYK Źródło: „Gazeta Wyborcza” 25


s ps łootw ko a npirae zzees aw s c h o d e m

Pasza nie składa broni Warszawa. Miasto podobno bez duszy: szare, bure, nudne. Rzekomo bez serca: nieprzyjazne, zwłaszcza dla przyjezdnych. Zgroza. A pomimo tego pociągi zdążające w jej kierunku zawsze są przepełnione. Autobusy zresztą też, a nawet samoloty. Kilka razy dziennie wyruszają z dworców i lotnisk polskich i zagranicznych. Przywożą setki, tysiące osób. Kim są ci ludzie? Co ich skłoniło do przyjazdu? Wylądowali tutaj przypadkiem, z przymusu, z premedytacją? Jak się tutaj odnajdują? – zachodziłam niejednokrotnie w głowę, słysząc na ulicy dziwne akcenty, widząc rozbiegane spojrzenia lub zastanawiając się nad tym, czy rzeczywiście w Warszawie chcę doczekać emerytury – trafiłam tu poniekąd rykoszetem. Pasza wyróżnia się. Nie tylko w tłumie. Jest po prostu „inny”. Zwraca na siebie uwagę nie tylko akcentem (wschodnim), ale także powierzchownością (przypominającą XIX-wiecznego poetę) oraz zachowaniem (nad wyraz kulturalnym). Pasza zwrócił również moją uwagę, wskutek czego zaprosiłam go na rozmowę i wino. On postawił pizzę. DO POLSKI JAK DO MEKKI

Skąd się wziąłeś w Warszawie? Zza Buga, z Białorusi. W jaki sposób? Pociągiem, jechałem ponad 10 godzin. Dlaczego? Ponieważ nie kursują bezpośrednie autobusy między Mohylewem i Warszawą (śmiech). A na serio, to dlatego, że moje życie tak się ułożyło, a właściwie nie ułożyło w moim kraju, że zmuszony byłem szukać szczęścia gdzie indziej. Za granicą. U was mawiają, że „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”. Ludzie dużo różnych, dziwnych nieraz rzeczy mówią. Dla mnie Polska zagranicą jest. Już od roku 1995, kiedy to po raz pierwszy w życiu przekroczyłem granice Białorusi. Było to z okazji spotkania wspólnoty Taizé we Wrocławiu. Było zimno, szaro, Wrocław nieodremontowany, na dodatek w ząb nie znałem polskiego. Porozumiewałem się po angielsku. Za to kilka dni później trafiłem 26

do Krakowa i oszalałem. Ta architektura… Dziedzictwo historyczne, jakie Polakom udało się zachować, mnie powaliło. Przeżywałem to niestety sam, bo moi rodacy rozpierzchli się po supermarketach. Może szukali przewodnika po Zamku Królewskim na Wawelu? Raczej jedzenia i ubrań. Generalnie Białorusini są zdania, że w Polsce można zdobyć wszystkie produkty dostępne na Zachodzie, tyle że taniej. Jest to poniekąd dziedzictwo z lat komunizmu, kiedy to mnóstwo Białorusinów żyło z handlu z Polską. Ale teraz nie jest już tak radośnie: wprowadzono restrykcje, które pozwalają wwieźć na Białoruś najwyżej 10 kg jadła. Jakie zachowałeś wspomnienia z wizyty? Cóż, w związku z tym, iż duszy polskiej nie mogłem badać z racji nieznajomości języka, skoncentrowałem się na duchu. A ściślej duchu miast, takich jak Częstochowa, Zielona Góra… Moim zdaniem nawet Warszawa posiada duszę, chociaż była odbudowana.

OBLICZA HISTORII

Na Białorusi jest inaczej? Diametralnie. Cała Białoruś była zniszczona. Przez reżim komunistyczny, wojnę, bolszewików… Z wyjątkiem jedynego Grodna, wszystkie miasta są obecnie miastami sowieckimi. Miasta o 800-letniej historii są dzisiaj dzielnicami sypialnianymi, pozbawionymi krzty historii, tradycji. Czego można się nauczyć patrząc na blokowiska? Idąc Krakowem czy Warszawą można dowiedzieć się, co działo się w tym miejscu przed laty. Miasto to zachowana w kamieniu tradycja, kultura a także pewna świadomość. Jestem przekonany, że na Białorusi nie ma demokracji, ponieważ wszystkie miasta były zrujnowane. Co Niemcy zostawili, to zniszczyli bolszewicy. Skończyłeś historię i anglistykę. Dlaczego wybrałeś właśnie te kierunki? Kocham historię, urodziłem się z książką historyczną w dłoni. Natomiast anglistykę ot tak, po prostu, była w kombinacji z historią. 2

2009


Czy wkuwaliście życiorysy sowieckich prominentów? Nie, w 1993 było już inaczej. Nie studiowaliśmy tez Lenina ani treści Międzynarodówki. Przeważała tematyka o narodowej historii Białorusi. Dawniej niektóre jej aspekty były pomijane, uczono wyłącznie historii Związku Sowieckiego, co wiązało się z historią Rosji. Zmieniły się w związku z tym materiały dydaktyczne? Podręczniki o historii Białorusi zostały napisane po białorusku. A do nauki historii Rosji i świata zostały te stare, sowieckie, z cytatami Marksa i komentarzami propagandowymi. Wykładowcy ignorowali te złote myśli i skupiali się na treści, chociaż i treści w podręcznikach sowieckich trzeba było długo szukać. A oni się zmienili? Nie, nie było żadnych rewolucji. Wykładowcy zostali. Większość z nich pamiętała zresztą Aleksandra Łukaszenkę, który mieszkał w miejscowości Aleksandria, w obwodzie mohylewskim. Studiował historię? Tak. Z anglistyką? Nie, z moim wujkiem. (śmiech) Z jakimi wynikami? Mizernymi. Jechał na samych trójach, ale w związku z tym, że mieszkał w kołchozie, traktowano go pobłażliwie. A jak go traktowano, kiedy objął najwyższy urząd w państwie? Na początku, czyli w latach 1994-1995, na pewno nie pobłażliwie. Wykładowcy chętnie opowiadali o jego niespecjalnie wysokich ocenach, o tym, że na niewiele się nadaje. Później system zaczął ulegać zmianom, Łuka zakorzeniał się w pałacu prezydenckim i wiadomo było, że zamierza zostać na dłużej. Wtedy zmieniała się retoryka. Obecnie w muzeum historii uniwersytetu Łukaszenka zajmuje centralne miejsce. Ponadto pokój w akademiku, w którym mieszkał, został odremontowany i przyozdobiony w tablicę upamiętniającą te znakomite czasy.

FALA CZYLI DIEDOWSZCZINA

Co ty chciałeś robić po ukończeniu studiów? Chciałem zostać prezydentem. (śmiech) Żartuję. Tak naprawdę zawsze interesowała mnie polityka. Uprawiałem ją i – tutaj poniekąd odpowiedź na pytanie – dlatego wylądowałem w Warszawie. Ale nie tak od razu. Przedtem uczestniczyłem w de2

2009

Paweł Gienadijewicz Usow Urodzony w Mohylewie, mieście na wschodzie Białorusi, w 1975 r. Z wykształcenia historyk, z natury poeta. Lubi podróże i rock, nie cierpi hipokryzji, bigosu, zakupów i biurokracji. Wierzy w wejście Białorusi do UE. monstracjach, rozdawałem ulotki, co nie spodobało się władzom uczelni. Aczkolwiek uprzednio miałem zgodę na pozostanie na uniwersytecie jako pracownik naukowy, podziękowano mi za współpracę w związku z moją działalnością opozycyjną. A niedługo potem wzięto mnie do wojska. Tam już odechciało ci się pewnie ciągot opozycyjnych… Poddano cię obróbce ideologicznej? Nawet nie. W wojsku bardzo nie lubią ludzi wykształconych. Ciężko tam takim, którzy mają własny pogląd nie tylko na politykę, ale na życie w ogóle. Armia to państwo w państwie, rządzi się totalitarnymi regułami mającymi na celu całkowite podporządkowanie człowieka. Trafiając tam musisz się podporządkować, zaszeregować. Jeżeli tego nie zrobisz, sam sobie tworzysz piekło. Padasz ofiarą diedowszcziny (fali, szykan)? Taaaaaa. Media czasami donoszą o straszliwych rzeczach dziejących się w wojsku rosyjskim. Czy w białoruskim wygląda to tak samo? Podobnie, ale trochę lepiej. Zjawiska diedowszcziny nie da się zlikwidować, ponieważ to na nim trzyma się wojsko. To nie oficerowie tresują nowych szeregowych, to starsi szeregowi zajmują się nowymi w oparciu o system inicjacji. Tobą jak się zajęli? Jak wspominałem wcześniej, wykształceni są w armii „innymi”, stanowią odrębną ka-

stę. Od samego początku traktowani są inaczej. Jak trędowaci. Nikt się ich generalnie nie czepia z obawy, żeby przypadkiem wykształciuchowi nie przyszło do głowy złożyć skargę do jakiejś międzynarodowej organizacji pozarządowej. A więc mają łatwiej? Powiedziałbym, że mają ciężko inaczej. Cierpisz na niesamowitą samotność, nie jesteś „swój” dla nikogo: ani dla szeregowych, ani dla naczalstwa, które ciężko znosi fakt, że przy samym wejściu dostajesz stopień sierżanta, oni zaś musieli doń dochodzić stopniowo. A inni „inteligenci”? Oprócz mnie był taki jeden z drugim, ale oni byli w wojsku już od pół roku, trzymali się razem, ja byłem dla nich zbędny. Zostałeś więc sam, ze swoimi myślami. Jakie cię wtedy nachodziły? O żarciu i spaniu. Byliśmy wiecznie niedojedzeni i niedospani, zestresowani i rozdrażnieni. Niektórzy tego nie wytrzymują, zdarzają się samobójstwa. Kolejna patologia wojskowa – plaga samobójstw. Tak. Ale to dotyczy nie tylko wojska. Z ostatnich badań wynika, że Białoruś zajmuje trzecie miejsce pod względem popełnianych samobójstw na świecie – zaraz po Litwie i Rosji. Ludzie żyją w depresji, mają zwichrowane nerwy, co powoduje irracjonalne pobudki, zachowania nieadekwatne 27


spotkania ze wschodem do wydarzeń. Ostatnio słyszałem o Białorusince, która targnęła się na życie, ponieważ jej córka nie wróciła z dyskoteki do domu. Nie zaginęła, po prostu nocowała u koleżanki. Przypomina mi się film o drzewie, które rozprzestrzeniało specyficzny pył wywołujący fale samobójstw. Przesłanie tego filmu było takie, że natura zwalcza szkodniki. Czyli ludzi? Czyli Białorusinów. Nijak ma się to do słynnego dowcipu o tym, jak powieszono przedstawicieli dwóch nacji oraz Białorusina. Dwóch pierwszych zeszło, ostatni wciąż pozostaje przy życiu. Zapytany, jak to możliwe, odpowiada: „Przyzwyczaiłem się”. Przyzwyczaić się można do wszystkiego, przed depresją nie uciekniesz. Czołowe miejsca w samobójczych rankingach z reguły należały do Węgrów, Szwedów… Skąd ta zmiana? Ostatnie pięć lat przed kryzysem to był okres stabilizacji. Sytuacja materialna Bia-

stracji. Dowództwo wie o tym dobrze, dlatego listy z domu czy od dziewczyn mogliśmy trzymać tylko jeden dzień, potem były konfiskowane. Ale i tak ten jeden dzień wystarczył, by chłopaki zalewali się łzami, czytając doniesienia z domu – ciepłego, spokojnego, radosnego… Czy nie pomagało uświadamianie sobie, że ta męczarnia kiedyś się skończy? Skąd! Nasuwało myśli o ucieczce. Czyli tylko: jedzenie, spanie, spanie, jedzenie?… A propos jedzenia, menu koszarowe sprowadzało się do dwóch dań: kaszy, którą nazywaliśmy sieczka, oraz czegoś, co szumnie nazywano bigosem. Kiedy był dzień bigosowy, wszyscy chodziliśmy głodni, bo to coś na talerzach cuchnęło niczym silas. Z czasem jednak przyzwyczaiłem się w pewnym sensie do kilku godzin snu, diedowszcziny wokół mnie a nawet do tej kaszy. Do „bigosu” nigdy.

Generalnie Białorusini pochylają się raczej nad sprawami bardziej przyziemnymi niż nad polityką. łorusinów poprawiła się. Nie musieli już lękać się, jak dawniej, o dzień następny, było mniej przypadków targnięcia się na własne życie. Zaczęli wreszcie szukać swego miejsca w życiu i nagle przyszło znowu zamieszanie… Ale to należy jeszcze przeanalizować. Zajmę się tym w swoim czasie. Wróćmy więc do koszar. Twoje myśli krążyły rzeczywiście wyłącznie wokół potrzeb fizjologicznych? Nie zastanawiałeś się nad przyszłością, nie wracałeś do przeszłości? Nie. Człowiek ucieka od tego rodzaju myśli, ponieważ wiodą one do nostalgii albo fru28

OD POEZJI DO POLITYKI

I wtedy pozwoliłeś myślom poszybować ciut wyżej. Owszem, zacząłem pisać wiersze. Smutnoliryczne. Na przykład: Когда вдруг ко мне приходит печаль, Я тихо сажусь за стол. Чернила беру, беру я тетрадь Тебе я пишу письмо… Когда вдруг ко мне приходит печаль, Я просто смотрю в окно, Там даль разделяет наши сердца, И зимняя ночь за стеклом…

Odkryli to zwierzchnicy. Spodobały się. Zaczęli je przepisywać i wysyłać do swych dziewczyn. Z upływem czasu pewnemu oficerowi znudziło się kopiowanie i zaczął odsyłać swe dziewczyny do mnie, żebym im sam wiersze deklamował. Nie będę wnikać w szczegóły. Powiedzmy, że odrobinę ci się polepszyło i wtedy… Wtedy wyszedłem z wojska. Zdałem na politologiczne studia doktoranckie na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym w Mińsku, gdzie również wykładałem. Fascynowała mnie tematyka kondycji białoruskiej opinii publicznej. Jednakże był rok 2000 i wtedy nie można już było naukowo zajmować się polityką. To znaczy można było, tylko że z właściwego ideologicznego i politycznego punktu widzenia. Ja na przykład pisałem o opinii publicznej jako takiej, ogólnie, teoretycznie – białoruskiej nie ruszałem. W 2003 r. wróciłem na uniwersytet macierzysty do Mohylewa, ale nie zabawiłem tam zbyt długo. Do głosu doszła bowiem Pani Polityka. W jaki sposób zajmowałeś się polityką? W bezwzględny.Zostałem przewodniczącym miejscowej opozycyjnej Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej (Narodnaja Gromada) i w 2004 r. zgłosiłem swoją kandydaturę do Parlamentu Białoruskiego. Administracja uniwersytecka postawiła mnie przed dylematem: polityka albo praca. Wybrałem pierwszą opcję i przez półtora roku nie mogłem znaleźć pracy. Całą energię wkładałem w działalność opozycyjną. Byłem członkiem ekipy sztabu wyborczego Milinkiewicza w Mohylewie, poza tym organizowałem prywatne tajne zajęcia, najpierw dla studentów, później dokooptowali inni. Odbywały się one w prywatnych mieszkaniach a dotyczyły zagadnień politycznych, historycznych, religijnych, psychologicznych… Czasami byli na te spotkania zapraszani przedstawiciele różnych partii opozycyjnych, którzy opowiadali o wizjach i programach swoich partii. Spotkania te miały na celu otwarcie oczu młodzieży na niektóre sprawy oraz ewentualne aktywizowanie ich podczas wyborów w 2006 r. Udało się? Skąd. W 2006 okazało się, że tak zwana opozycja nie nadaje się do niczego. Przed wyborami kilka partii, nazwijmy je opozycyjnymi, wraz z organizacjami pozarządowymi założyło Zjednoczone Siły Demokratyczne. Po niesmacznych intrygach i przekupywaniu głosów kandydatem na prezydenta pod2

2009


czas Kongresu Sił Demokratycznych został Milinkiewicz, Alaksandar Uładzimierawicz. Kim był ten człowiek? Osobą znaną raczej za granicą niż na Białorusi. W latach 90. pracował w Urzędzie Miejskim w Grodnie jako zastępca mera do spraw kultury i sportu. Był założycielem i kierownikiem słynnej w Grodnie organizacji pozarządowej „Ratusz”. Mówi się, że NGO-sy „zrobiły Milinkiewicza”, albowiem lobby, które wspierało finansowo jego kampanię, wywodziło się właśnie ze środowisk pozarządowych. Trzeba jednak pamiętać, iż zaważyło to negatywnie na jego wizerunku, ponieważ NGO-sy na Białorusi mają zszarganą opinię. Są „czarnymi dziurami” pochłaniającymi niesamowite sumy pieniędzy z Zachodu. A kim jest? Człowiekiem całkowicie pozbawionym zdolności przywódczych. Udowodnił to 19 marca 2006 r., kiedy to ludzie zgromadzeni na placu w Mińsku byli gotowi pójść za przywódcą na koniec świata, demonstrować przeciwko sfałszowanym wyborom i w ogóle systemowi na Białorusi. W powietrzu się czuło, że coś się wydarzy, coś wielkiego, historycznego, doniosłego. Ludzie, głównie młodzi, przyjechali z całego kraju. Ja także przyprowadziłem swoich podopiecznych, chociaż niektórych rodzice nie wypuścili z domu. „Dżinsowa rewolucja” wisiała na włosku. Czekaliśmy na przywódcę ponad trzy godziny. Napięcie rosło, nie wiadomo było, jak się wydarzenia potoczą. W końcu zjawia się Milinkiewicz. Prowadzi wraz z Kazulinem tłumy na sąsiedni plac, bierze mikrofon, dziękuje demonstrantom za liczne stawienie się, po czym prosi, by… poszli grzecznie do łóżeczek i przyszli ponownie jutro. Przyszliście? Przychodziliśmy jeszcze przez tydzień, choć nie miało to już żadnego znaczenia. Niczego nie osiągnięto, tylko reputacja opozycji sięgnęła dna. W końcu pojechałem do Polski. Bo co niby miałem robić na Białorusi? A co robisz w Polsce? Kończę doktorat o reżimie białoruskim. Nazwałem go systemem neoautorytarnym, który odróżnia się od innych systemów krajów byłego Związku Sowieckiego swą zręcznością, efektywnością i sprytem. Nie miałbym szans obronić tej pracy na Białorusi. Ponadto piszę artykuły dla międzynarodowych centrów analitycznych, dla białoruskich niezależnych stron internetowych 2

2009

Nadal księżycowy krajobraz – pokłosie katastrofy nuklearnej w Czarnobylu z 1986 r. i czasopism. Mam też swój cykl programów analitycznych w radiu Polonia dotyczący historii dyktatur i dyktatorów w XX w. w Afryce, Azji, Ameryce Południowej. Nie do przecenienia są też znajomości, jakie tutaj ustawicznie nawiązuję. Słowem: przyjechałem do Warszawy w celu wybudowania sobie kapitału politycznego. Gdzie i kiedy zamierzasz zużytkować ten kapitał? Ma się rozumieć, że na Białorusi. Kiedy? Nie wcześniej niż za 5-10 lat. Jest to uwarunkowane kadencjami Łukaszenki. Obecna skończy się w 2011 r. Do tej pory nie dopuści on do żadnych zmian, by nie zaszkodziło mu to w kolejnych wyborach. Do kryzysu ekonomicznego ludzie bardziej niż polityką zajmowali się zakupami, remontami, następnymi remontami, kolejnymi zakupami… Jeżeli obecny kryzys nie uderzy bardzo mocno w społeczeństwo, to nie dojdzie do żadnych buntów. Łuka wystawi ponownie swoją kandydaturę i opozycja nic nie wskóra – społe-

czeństwo nie darzy jej zaufaniem. Zawiodła w 2006 r., kiedy można było wykorzystać energię rewolucji na Ukrainie i w Gruzji. Obecnie, kiedy Białorusini widzą, co dzieje się w tych krajach, za nic nie chcą rewolucji. Wolą święty spokój. Podsumowując: w 2011 przełomu nie będzie – co do tego nie mam wątpliwości. Ciekawiej może być później, w 2016. Alaksandr Ryhorawicz będzie miał 57 lat i cztery kadencje za sobą. Zmęczenie może dawać już mu się we znaki… Za to w pełni sił na pewno będzie jego syn. Tak, Wiktar skończy wtedy 41 lat i tym samym przekroczy wymagany próg wiekowy do startowania w wyborach na urząd prezydencki. Tymczasem Pasza… Będzie śledził i analizował wydarzenia na Białorusi z Polski, z Warszawy. Do kiedy? Do czasu. rozmawiała agata szczuka zdjęcia autorki

Fala samobójstw zalewa nie tylko koszary. 29


Zjazd Gwiaździsty to nie tylko sportowcy, lecz także ich zaplecze. O tegorocznym Zjeździe piszemy na następnych stronach.

Różne oblicza Facebooka

F

acebook to internetowy serwis społecznościowy, który w ciągu niespełna 5 lat „zwabił“ ponad 150 mln użytkowników. Umożliwia kontakt ze znajomymi ze świata realnego, tak więc wirtualnie można być ze swoimi przyjaciółmi w kontakcie przez 24 godziny na dobę. Facebook to również ogromny album zdjęć, w którym codziennie pojawia się ok. 14 mln nowych zdjęć wgranych przez jego użytkowników. Facebook jest też świetną platformą integracyjną dla klubów, organizacji i stowarzyszeń różnej maści, oferując niezłe możliwości do organizowania spotkań lub informowania o nadchodzących imprezach. Z usług serwisu można korzystać dopiero po uprzedniej rejestracji i każdy użytkownik

konkretnej osoby, dzięki funkcji, która umożliwia „znacznikowanie“ zdjęć przez użytkowników i wyświetlaniu aktualnych zdjęć na specjalnej stronie. W ustawieniach usługi każdy użytkownik może ograniczyć zakres ludzi, jednak w wersji wyjściowej zakres ten jest dosyć szeroki i obejmuje nie tylko własnych znajomych. Podobnie zresztą jak w wypadku innych funkcji Facebooka, np. różnego rodzaju informacji o sobie czy też „tablicy postów“ (krótkich wiadomości tekstowych).

Twój szef (też) patrzy

Jedną z najbardziej eksponowanych i wykorzystywanych funkcji Facebooka jest „status“, czyli krótka informacja o tym, co dana osoba aktualnie robi. Oczywiście, nie trzeba się ograniczać tylko do informowa-

informuje o tym wydarzeniu innych. Wiem, cynicznie to ujęte, ale dokładnie „tylko“ na tym polega cały problem. Tak więc zdarzają się życzenia urodzinowe składane na „tablicy“ osób, które już nie żyją. O ile o śmierci użytkownika wiedzą tylko najbliżsi i nie poinformują administratorów Facebooka, to profil zmarłego długo „żyje“ jeszcze swoim własnym życiem… Jeszcze bardziej kłopotliwa sytuacja miała miejsce na początku 2008 r. Na Facebooku stworzona została specjalna grupa poświęcona wpisom kondolencyjnym z powodu śmierci nastolatka zamordowanego w Toronto, a w jednym z wpisów pojawiło się też imię i nazwisko zamordowanego. Tak więc, pomimo iż rodzina zmarłego nie życzyła sobie, by policja ujawniała tę informację mediom, imię zmarłego i tak trafiło do prasy.

Skrzydła młodości

To tytuł nowej rubryki, której gospodarzami są młodzi adepci sztuki dziennikarskiej, wywodzący się głównie z zaolziańskiego środowiska akademickiego. Zakładamy, że docelowo będzie ona prezentować całokształt problematyki życia organizacyjnego, intelektualnego i towarzyskiego zaolziańskiej młodzieży, zanim to jednak nastąpi, musi przejść próbę ognia – doświadczyć warsztatowych i czytelniczo-rynkowych pułapek. Prosimy więc uzbroić się w pełną wyrozumiałości cierpliwość. występuje na Facebooku wyłącznie pod swoim własnym nazwiskiem (albo ksywą, o ile w środowisku jest bardziej rozpoznawalna). Tak więc Facebook to również ogromna baza danych osobistych.

Pokaż swoją prawdziwą twarz

Podczas rejestracji każdy użytkownik musi podać imię, nazwisko, płeć oraz datę urodzenia. Imię i nazwisko to podstawowe informacje, natomiast datę urodzenia trzeba podać „w celu zapewnienia bezpieczeństwa

danych, jak i zachowania ich spójności w serwisie“. W każdym razie swojego wieku ani płci nie trzeba ujawniać innym użytkownikom Facebooka. Niemniej jednak ujawnienie (czy też raczej ujawnianie na bieżąco) aktualnych informacji o sobie jest jedną z kluczowych funkcji usługi. Warto przy tym pamiętać, że na początku Facebook był przeznaczony tylko dla studentów uniwersytetu Harvarda. Później w ramach ekspansji najpierw umożliwiono korzystanie z serwisu studentom innych uniwersytetów w USA i Kanadzie, później także studentom szkół średnich a w końcu we wrześniu 2006 roku udostępniono usługę wszystkim (z wyjątkiem osób poniżej lat 13).

Popatrz tato, to nasz syn…

W chwili, kiedy Facebook otworzył się na świat, sprawa prywatności swoich danych dla wielu użytkowników stała się nagle kwestią bardzo zasadniczą. Co innego, kiedy imprezowe zdjęcia z beczką piwa i basenem rodziców w roli głównej oglądają koledzy ze studiów, a co innego, kiedy te same zdjęcia obejrzą sami rodzice. Publikacja zdjęć jest o tyle kłopotliwa, że zdjęcia danej osoby mogą zobaczyć także ludzie, którzy nie są jej „znajomymi“ – wystarczy, że „znają“ osobę, która te zdjęcia wgrała na serwer. W środowisku Facebooka szczególnie łatwo „potknąć się“ o zdjęcia

nia innych. Pod „status“ można swobodnie podczepiać komentarze, więc często jest wykorzystywany do składania ofert czy też do zwracania się o radę w przeróżnych sprawach. Łatwe to i szybkie a przede wszystkim bardzo skuteczne, bo Twój „status“ czytają Twoi znajomi a nie anonimowi użytkownicy jakiegoś forum. Czasem jednak głównie przez własną bezmyślność niektórym udaje się wpakować siebie lub swoich znajomych w niezłe tarapaty. Po Internecie krąży wiele historii na ten te-

Twarz popularna, choć kontrowersyjna

mat. Jedna z najbardziej znanych to historia o człowieku, który będąc na zwolnieniu chorobowym zostawił na Facebooku informację, że idzie na basen. Jego szefowi, który był wśród jego znajomych, oczywiście nie bardzo się to spodobało i amator pływania zmuszony został podobno do znalezienia sobie nowej pracy. O tym, że niełatwo sobie uświadomić prawdziwego zasięgu zamieszczanych „informacji“ mówi też sytuacja, kiedy na niewinne poranne westchnienie „No i znów się zaczyna…“ dobrze poinformowana przyjaciółka zareagowała komentarzem: „Nie przejmuj się, że masz szefa idiotę”. Niestety nie uświadomiła sobie, że jej przyjaciółka rzeczywiście ma wśród swoich znajomych również swojego szefa idiotę. Poprzez Facebook można się również dowiedzieć o tym, że ktoś jest z kimś innym w związku czy też już się zaręczył albo wszedł w związek małżeński (na razie są jednak dozwolone tylko związki monogamiczne). Można się też dowiedzieć o tym, że ktoś się rozwiódł, np. właśni rodzice.

to bardzo popularny dodatek do podstawowych funkcji, jednak każdy użytkownik musi zezwolić na dostęp do swoich danych przy aktywowaniu aplikacji na swoim koncie). Oprócz tego nie gasną spekulacje, w jakim stopniu Facebook udostępnia dane użytkowników swoim partnerom biznesowym. Aczkolwiek regulamin usługi zawiera dość obszerne ustalenia na ten temat, to i tak nie wiadomo, jak jest naprawdę, bo Facebook to przecież głównie poważny biznes (wartość spółki Facebook Inc. szacuje się na 4-5 mld dolarów). Pomimo tego popularność Facebooka świadczy o tym, że usługa, którą oferuje, trafia do gustu dużej liczby użytkowników. O ile więc administratorzy serwisu będą również w dalszym ciągu dążyć do zapewnienia odpowiedniego poziomu prywatności, to Facebook na pewno nie będzie tylko hitem kilku sezonów i może stać się nawet jedną ze standardowych form komunikacji w świecie Internetu, tak jak np. poczta elektroniczna. Istnieją już pewne przesłanki – w grudniu 2008 r. Sąd Najwyższy w Australii uznał Facebook za regularny środek do przekazywania pozwów i orzeczeń sądowych.

W obliczu śmierci

Prawdziwym problemem w przypadku nieanonimowych serwisów socjalnych jest jednak śmierć użytkownika. Problem ten ma kilka wymiarów, ale główny kłopot polega w tym, że po swojej śmierci użytkownik nie zaloguje się już do swojego konta i nie po-

Facebook wzbudza wiele kontrowersji i krytyki – na Wikipedii nawet istnieje specjalna strona poświęcona temu tematowi. Większość krytyki dotyczy ochrony prywatności danych osobistych użytkowników, przy czym nie chodzi tylko o przedstawiony w artykule aspekt socjologiczny, ale o kwestie czysto technologiczne. Zastrzeżenia dotyczą głównie osób trzecich, które mogą uzyskać dostęp do takich danych np. przez aplikacje (aplikacje

Zaolziański „fejzbuk“

Nie byłoby tego artykułu, gdyby Facebook stopniowo nie podbijał też Zaolzia. Grupa Zaolziacy liczy obecnie 263 członków, spokrewniona grupa Zaolzie 371 (dane z końca stycznia 2009). Jak na razie z Facebooka korzysta głównie młodsza generacja, ale z pewnością nie potrwa długo, kiedy Facebook odkryją również przedstawiciele starszych pokoleń. Tak więc na Zaolziu, gdzie nawet bez Facebooka prawie wszyscy znają wszystkich, może być jeszcze bardziej „ciekawie“. CZESŁAW PRZYWARA Źródła: en.wikipedia.org, www.theregister.co.uk, www.facebook.com, www.lupa.cz, www.reflex.cz.


Zimowa przygoda

S

porty zimowe są popularnym zajęciem młodzieży na Zaolziu. Taki wniosek można wysnuć już z samego położenia naszego terenu otoczonego Beskidami. Wielu z nas od najbliższego wyciągu narciarskiego dzieli zaledwie niedługi dojazd pociągiem lub autobusem, niektórzy mogą wręcz wyjść w butach narciarskich przed próg swojego domu. Taka sytuacja wręcz prosi się o spędzenie wolnego popołudnia lub weekendu na stoku narciarskim. Czy tak jest naprawdę?

jeździ i skacze już od 4. roku życia z kilkoma rówieśnikami. Ciekawe, że tak on, jak i jego koledzy przed pierwszymi próbami na desce nie mieli do czynienia z nartami. Czy wziąłby udział w Zjeździe, gdyby w programie była dyscyplina snowboardowa? Bez zastanowienia.

Natura w rozterce

W przeciwieństwie do Daniela Lenka Tomiczek jest świeżo upieczonym biegaczem, i to również za sprawą nauczyciela Grycza. To taki fenomen, który stanął na nartach i okazało się, że może spokojnie wziąć udział w zawodach. Dla samej Lenki to wielka zmiana ży-

Narty muszą mieć śnieg (Rozmowa z Romanem Gryczem)

Ile dzieci wystawiacie w tym roku? Regulamin Zjazdu Gwiaździstego pozwala wystawić po trzy osoby w każdej kategorii. Kategorii jest 20. Pięć podziałów wiekowych w biegach i slalomie, dla chłopców i dziewczyn. Szkoła może więc wystawić 60 zawodników, nam udało się w tym roku wystawić ok. 55, czyli sporo. Osobiście wolę biegi niż slalom, dlatego cieszy mnie, że mamy komplet biegaczy – pełną trzydziestkę. Chociaż akurat nadchodzi epidemia, dzieci zaczynają chorować, nie wiadomo więc, ile z nich ostatecznie stanie na starcie. Od kiedy przygotowujesz dzieci do zawodów? Tutaj zawsze było pod dostatkiem nauczycielek lub rodziców, którzy angażowali się w slalomie. Od czasu kiedy przyszedłem do tej szkoły, zacząłem pracować z biegaczami. Czy twoi podopieczni są przyzwyczajeni do biegówek? Absolutnie nie. Przez te lata udało mi się zgromadzić sprzęt. Dzięki środkom finan-

Z tym pytaniem udałem się do Polskiej Szkoły Podstawowej w Trzyńcu 1, organizatora tegorocznego 38. Zjazdu Gwiaździstego, największej imprezy narciarskiej między polskimi szkołami na naszym obszarze. Na miejscu okazało się jednak, że w pierwszej kolejności należy znaleźć odpowiedzi na pytania: kim jest przeciętny uczestnik Zjazdu i jak rozpoczyna się jego przygoda z nartami? Tego dowiedziałem się na przykładzie dwóch dziewiątoklasistów z trzynieckiej podstawówki. Uzupełnieniem ich opowieści była rozmowa z Romanem Gryczem, nauczycielem wychowania fizycznego i pionierem sportów zimowych wśród swoich podopiecznych.

Od dziecka na stoku

Daniel Chodura jest wszechstronnym sportowcem niemalże od urodzenia. Ma wrodzony talent, szybkość i dynamikę. Na nartach pierwszy raz stanął już w wieku 4 lat. Jest nieodłącznym uczestnikiem szkolnych turniejów w piłce nożnej, co udało mu się udowodnić zdobywając 2. miejsce w Memoriale Alojzego Adamka w Cz. Cieszynie. W dodatku nieobce są mu takie dziedziny jak florbal, squash i atletyka – wspiera swoją szkołę również na letnich igrzyskach w sprincie lub w skoku w dal. Nic więc dziwnego, że Daniel jest stałym uczestnikiem Zjazdu Gwiaździstego – od pierwszej klasy wziął w nim udział już 9 razy! Za każdym razem uczestniczył w biegach, 2 lata temu udało mu się zdobyć 5. miejsce. Uważa, że na Zjeździe panuje wielka konkurencja, chociażby ze strony bystrzyckiej podstawówki. Ma jednak ambicje stanąć na stopniach zwycięskich. Wtajemniczenie w piękno biegów narciarskich zawdzięcza swemu nauczycielowi gimnastyki, prywatnie jednak jego ulubioną zimową zabawą jest snowboard, na którym

ciowa. Jej humanistyczna natura zaprzątana na co dzień językami francuskim i rosyjskim, a także grą na fortepianie doznała wielkiego wstrząsu gdy okazało się, że ma się oswoić ze stokiem narciarskim. Dzięki temu Lenka poznała technikę biegu na nartach. Ten sport, z którym Lenka spotkała się dopiero w dziewiątej klasie, okazał się być jej przyszłym hobby i doskonałą receptą na ruch w wolnym czasie.

XXXVIII Zjazd Gwiaździsty, czyli doroczne zawody uczniów zaolziańskich polskich szkół podstawowych w biegach i slalomie, odbył się 7.2.2009 na nartostradzie SKI Mosty w Mostach k. Jabłonkowa. Do udziału zgłosiło się 441 zawodników, rzeczywiście uczestniczyło 422, ale sklasyfikowanych zostało 380. Reprezentowali oni 24 szkoły. Sędzią głównym slalomu był Tadeusz Lipa, sędzią w biegach Stanisław Marszałek, kierownikami tras byli Alojzy Martynek (slalom) i Władysław Martynek (biegi). Organizacja imprezy przypadła w tym roku PSP Trzyniec I (dyr. Tadeusz Szkucik). W klasyfikacji łącznej na I miejscu uplasowała się PSP Jabłonków, II zajęła PSP Bystrzyca, III – Trzyniec I.

sowym przyznanym przez dyrektora, udzielonym przez Macierz Szkolną lub innych darczyńców posiadamy kilkadziesiąt par starych i nowych nart. Wszystkie są rozpożyczone. Dzieci, które dysponują własnymi nartami należą do wyjątków. Najczęściej idzie o członków klubów turystycznych, pozostali ćwiczą na terenie szkoły. Nie ma tu zawodowców, którzy by trenowali we własnym zakresie.

Czy zauważyłeś u dzieci tendencję do przechodzenia na snowboard? Nie jest to zjawisko masowe. Ci, którzy jeżdżą na snowboardzie, umieją przeważnie jeździć również na nartach. Fakt, że snowboard nie przedarł się jeszcze na Zjazd Gwiaździsty, skłania ich do powrotu do nart. I robią to bardzo chętnie. Zauważyłem, że nawet ci, którzy jeżdżą w wolnym czasie na snowboardzie, na Zjeździe uczestniczą w slalomie. Jak trenujecie? Jak się da. Trening biegowy to prosta rzecz, ale pod warunkiem, że jest śnieg. A teraz akurat śniegu nie ma. Chociaż w tym roku napadały już 24 centymetry. Kiedy spadnie trochę śniegu, mogę wyjść na boisko na Borku i zrobić tam ślad. Mam takie zezwolenie. To idealne rozwiązanie. Boisko jest blisko, możemy tam sobie spokojnie przez godzinę pobiegać i wrócić. Jak był śnieg, to chodziliśmy tam praktycznie codziennie. Maluchy biegają też na boisku szkolnym, gdzie też można zrobić kółko. Poza tym kilka razy przed Zjazdem wyjeżdżamy do Mostów, żeby obejrzeć trasę. Bywa tam jednak trochę ciasno, więc warunki nie są optymalne. Ale przynajmniej jakieś są – bo zawsze można liczyć na sztuczny śnieg. Ostatnio spotkały się tam aż trzy szkoły, wyglądało to bardziej na cyrk, niż na trening. Jakie obowiązki ma szkoła w związku z organizacją Zjazdu? Musi zorganizować całe zaplecze: przygotować ceremonie otwarcia i zakończenia, zapewnić nagrody i ich wręczenie, zadbać o sprawy kulinarne, zabezpieczyć warunki techniczne. W tym roku założyliśmy, że szkoła nie będzie się wtrącać do spraw sportowych – przebieg zawodów zapewnia

firma Ski Beskidy Mosty. Inna firma zajmie się komputerowym opracowaniem wyników – ale to już tradycja. Tak więc największy bagaż problemów poniesie szkoła. Oczywiście najbardziej przygniatają nas kwestie finansowe, z czym musi sobie poradzić sama dyrekcja szkoły. TOMASZ RYŁKO zdjęcia Michała Walacha


 marian siedlaczek

salon sztuki

adam lipowski

A

dam Lipowski, ur. w 1982 r. absolwent Średniej Szkoły Artystycznej w Ostrawie ze specjalizacją malarską oraz kierunku edukacja artystyczna i malarstwo na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Współpracuje z Grupą twórczą OCOCHODZI z Siemianowic Śl., w ramach tej współpracy uczestniczył w ekspedycji India 2008, zamierza wziąć udział w kolejnej ekspedycji przygotowywanej przez grupę, Azja 2009. Zajmuje sie malarstwem, rysunkiem i notowaniem smaku płynącego wokół życia. Tyle mówi sam o sobie. Może dlatego akty, które maluje, mają tak intensywne czyste kolory? Ulubione, jak się zdaje, kolory Lipowskiego to żółty i niebieski. Jaskrawe, świetliste, namiętne – jak u Van Gogha. Kształty oddaje przy pomocy barwnych plam, kompozycja jest na ogół statyczna, dramatyzm uzyskuje artysta niemal wyłącznie przy pomocy koloru. Czy to pobyt pod słońcem Indii jest odpowiedzialny za to połączenie niezwykłej intensywności kolorów z nieruchomością kompozycji? Autor unieruchamia postaci modelek aby nic nie przeszkadzało w kontemplacji szlachetnych żółci i błękitów.  amr

30

2

2009


2

2009

31


 marian siedlaczek

słowo preze sa

zaolziańskie towarzystwo fotograficzne

U

rodziła się w Cieszynie. W 2006 r. ukończyła Artystyczne Studium Fotografii w Bielsku-Białej. Jako fotograf amator pracuje nad różnymi tematami: architekturą, pejzażem, portretem. Jest członkiem Cieszyńskiego Towarzystwa Fotograficznego oraz Zaolziańskiego Towarzystwa Fotograficznego. Tutaj autorka prezentuje, jak zwykle w tym miejscu, zaledwie próbkę swej twórczości. Wszystkiego po trochu: pejzaż, architektura, portret. Pejzaż jest zimowy, biało-biały, zamglony, bezludny i nieruchomy. Architektura to też miejsca opuszczone, samotne, zapomniane. Wydaje się, że artystka specjalnie wyszukuje takie miejsca, pory dnia, roku, warunki oświetlenia, które pozwalają jej uzyskać właśnie taki nostalgiczno-refleksyjny nastrój. W zimowym pejzażu wszystko trwa w bezruchu, ciche i uśpione. Nie ma tu żadnych cieni, światło jest maksymalnie rozproszone, jest jasno, bo wszędzie leży śnieg, ale żadnego źródła światła nie widać. Inaczej w fotografiach fragmentów architektonicznych. Tutaj odwrotnie: światło z cieniem bije się o lepsze miejsce. Próbka portretów, to już z kolei nie tylko światło, ale i kolor, kwintesencja światła, przeciwieństwo pejzażu z jego brakiem ruchu, koloru, kontrastów: intensywność, żywiołowość i ekspresja.  amr

joannakurzeja 32


n o m i n o wa n e w p l e b i s c yc i e

p r z e d s taw i a

33


p sołloow no ijn p re eozke n s ao n a ś w i at

Liberalizm po białorusku

W

ciąż pozostaje aktualne zagadnienie uruchomiania nauki języka polskiego w poszczególnych jednostkach administracyjnych obwodu brzeskiego. Gwarantuje to białoruska konstytucja (art. 14, 15, 50), dająca możliwość mniejszościom narodowym, w tym Polakom (27000 w obwodzie brzeskim wg ostatniego spisu ludności z 1999 r.), pielęgnowania swojego języka, tradycji, kultury narodowej, a także rozwijania działalności ekonomicznej, społecznopolitycznej i kulturalnej. Działalność taka jest pożądana również z uwagi na dokonujący się proces integracji Białorusi z Zachodem. Polska i Polacy mają tu do odegrania bardzo ważną rolę, dlatego że kultura materialna oraz duchowa Polski i Białorusi mają wiele punktów stycznych, co stwarza wielką szansę dla ludzi biznesu, nauki i kultury. A jednak zdrowy sens liberalizacji białoruskiej, o której mówi się ostatnio w środkach masowego przekazu, widocznie jeszcze nie dotarł do władz miejscowych obwodu brzeskiego, którzy stawiają różne przeszkody na drodze rozwoju polskich inicjatyw edukacyjnych miejscowych społeczności.

Szkolna uroczystość

Na zaproszenie nauczycielki języka polskiego Heleny Uściłowskiej i działaczki Ireny Bogusz z Berezy, które prowadzą kurs fakultatywny języka polskiego (kurs jest odpłatny dla uczniów) w Szkole Średniej nr 2 w Berezie, 12.1.2009 r. przybyli konsul generalny RP w Brześciu Jarosław Książek wraz z małżonką, przedstawiciele obwodowego oddziału ZPB oraz miejscowi aktywiści. Dla uczniów i nauczycieli przywieziono prezenty książkowe, kalendarzy polskie na rok 2009, słowniki języka polskiego, encyklopedie i podręczniki a także wielki tort. Uczniowie przygotowali film-prezentację o swoich sukcesach związanych z opanowaniem języka polskiego. Nauczycielki zaplanowały zabawę, wspólne śpiewanie polskich piosenek i tradycyjne dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń. Zwykła praca edukacyjno-wychowawcza w celu zachowania i przekazania polskich tradycji narodowych, stworzenia szansy dla chętnych do nauki języka polskiego. Nic więcej. Ale atmosfera nacisku stworzona przez władzę utrzymywała się przez kilku dni. Do nauczycielek zadzwoniono z urzędu rejono34

wego 9 stycznia, w piątek, z zarzutem, że nie zaproszono władzy rejonowej, chociaż kierownik rejonowego oddziału edukacji otrzymał zaproszenie. Potem poinformowano, że dzieci nie będą uczestniczyć w imprezie, a scenariusz i lista gości muszą być dostarczone do urzędu. Dalej przedstawiono własny scenariusz spotkania: Konsul RP pojedzie do rejonowego urzędu i tam odbędzie się rozmowa. Powiedziano także podniesionym głosem, że władza nauczy jak organizować tego typu imprezy. Ale 10 stycznia władze zmieniły swą decyzję i impreza doszła do skutku!

Państwowy nadzór

Po przybyciu do szkoły w Berezie Konsul Generalny RP w Brześciu został zaproszony do gabinetu dyrektora, gdzie na niego czekała rozmowa. Dyrektor cały czas prosił o zaczekanie na przybycie przedstawiciela władzy. Impreza rozpoczęła się godzinę później. Uczniowie i gości byli zdezorientowani i przerażeni. Pojawiła się miejscowa telewizja. Postawa i przemówienie przedstawiciela władzy, pana Tarasiuka, zdradzały brak akceptacji wobec tego, co odbywało się na sali. Kilka razy spoglądał na zegarek i sprawdzał, czy jeszcze ma czas dla zebranych. Po skończeniu oglądania filmu szybko zamknął spotkanie. Na pytanie nauczycielki, czy możemy jeszcze zostać i podzielić się opłatkiem, powiedział: - Dzielcie się! Jakby ten zwykły świąteczny gest był czymś nadzwyczajnym. Po imprezie zwrócono się do nauczycielek z urzędu ze stanowczym poleceniem szczegółowego sprawozdania z tego, kto był zaproszony, jakie książki przywieziono itd. Osobiście dziwi mnie, że troska społeczna z jaką polskie środowiska pragną rozwijać nauczanie języka polskiego i krzewić polskie tradycje wywołuje taką burzę w urzędach białoruskich. Przecież nie ma żadnych ograniczeń dla nauczania innych języków obcych w naszym kraju, niemieckiego można nauczyć się nawet według państwowego programu szkolnego, ale z nauczaniem języka polskiego ciągle mamy sztucznie robione przeszkody. Moim zdaniem, takie stanowisko władzy miejscowej nie sprzyja dialogowi międzynarodowemu i dobrze demonstruje współczesny stopień białoruskiego „liberalizmu”. hanna paniszewa

PS.

Niestety, jest gorzej. Kilka tygodni po napisaniu powyższej relacji, dnia 31.1.2009 r. z Brześcia zostali deportowani polscy nauczyciele Piotr Boroń i Halina Zajkowska. Obydwoje pracowali w firmie „AKC Most”, na bazie której istnieje Polska Szkoła Społeczna im. Ignacego Domeyki przy Związku Polaków na Białorusi. Specjaliści zajmowali się nauczaniem języka polskiego i historii Polski w grupach uczniów starszych klas. Nauczyciele byli legalnie zarejestrowani, pracowali już drugi rok, otrzymali od władzy zezwolenie na pracę edukacyjną. Przyczyną deportacji była zmiana miejsca zamieszkania nauczycieli, którzy przenieśli się z wcześniej wynajmowanego mieszkania w bloku do udostępnionego im domu. Do pełnej przeprowadzki w zasadzie jeszcze nie doszło, ale służby specjalne, które, jak się okazało, wszystkiemu bacznie się przypatrywały, zadziwiająco szybko wykryły naruszenie prawa. Okazało się, że trzeba było w określonym terminie zameldować się na nowym miejscu zamieszkania. Słusznie! Ale następne działania władzy można uznać za kolejny atak na inicjatywy miejscowej społeczności związane z szerzeniem i rozwojem edukacji w języku polskim w Brześciu. Zamiast uprzedzić i wytłumaczyć, co i jak trzeba zrobić w zaistniałej sytuacji (gospodyni domu w tym czasie znajdowała się w S. Petersburgu), na nauczycieli skierowano 7-osobową grupę przedstawicieli milicji, władz mieszkaniowych i służb specjalnych. Gościom naszego kraju, bez należnego szacunku, a wręcz jak bandytom, przedstawiono oskarżenie, wzięto odciski palców i ogłoszono wyrok: deportacja na 5 lat. Szczególnie perfidnie zachowywał się kierownik ROSW rejonu moskiewskiego miasta Brześć Wasyl Weramiejczuk, który potraktował nauczycieli jak ludzi złej woli. Rodzą się pytania: komu jest potrzebny skandal i na co liczą jego organizatorzy? Odpowiedź jest prosta: wchodzi w grę scenariusz z 2005 r., związany z zastraszaniem i dezorientacją miejscowej polskiej społeczności, która szykuje się do VII zjazdu Związku Polaków na Białorusi. Zjazd odbędzie się 14-15.3.2009 r. w Baranowiczach w obwodzie brzeskim. Nasilenie represywnych metod ze strony władzy można tłumaczyć stosowanymi od dawna na Białorusi praktykami typowymi dla władzy radzieckiej, skierowanymi na niszczenie wszystkiego, co polskie w naszym kraju, na uniemożliwienie Polakom korzystania z praw zagwarantowanych przez Konstytucję RB. hp 2

2009


sz yndzielnia „z wrotu“

 marian siedlaczek

Współżycie czyli kompromis?

Nagrodę Dobrego Duszka „Zwrotu” z rąk redaktora naczelnego odbiera inż. Bronisław Ondraszek. Nietypowy przebieg miała szyndzielniowa Wigilijka „Zwrotu” (6.1.2009, Dziupla Cz. Cieszyn). Po złamaniu się opłatkiem i złożeniu sobie życzeń uczestnicy zamiast do śpiewania kolęd zabrali się do… przetrząsania stosunków polskoczesko-zaolziańskich. Wymianie poglądów na ten temat sprzyjał nietypowy tym razem skład gości, przy wspólnym stole zasiedli bowiem zarówno przedstawiciele zaolziańskich Polaków i Czechów, jak Cieszyniaków z prawobrzeżnej części regionu.

Perfidia uników

Motywami wiodącymi dyskusji były kwestie winy i przebaczenia, a więc warunków i możliwości współistnienia na ziemi zaolziańskiej dwóch konkurujących ze sobą w przeszłości nacji – Polaków i Czechów. Zdaniem historyka Józefa Szymeczka, przewodniczącego Kongresu Polaków w RC, harmonijne współistnienie wymaga nie tylko dobrej woli obu podmiotów, ale przede wszystkim konkretnych działań ze strony władz, tak państwowych, jak samorządowych. Tymczasem pod tym względem ciągle jeszcze niewiele dobrego się dzieje. Na krytyczne uwagi zasługuje np. sposób (nie) informowania czeskich współobywateli o historycznych uwarunkowaniach polskiej obecności w regionie i wkładzie Polaków w jego rozwój cywilizacyjny. Zasadniczy sprzeciw powinna też budzić fałszywa in2

2009

terpretacja szowinistycznych aktów zamazywania polskich napisów, polegająca na wykrętnym obarczaniu winą anonimowych wandali. Podobnie na żadne usprawiedliwienie nie może zasługiwać postawa trzynieckiego ratusza, który po mistrzowsku żonglując przepisami prawa skutecznie blokuje wprowadzenie napisów dwujęzycznych. Kpiąc przy okazji w żywe oczy z postanowień ministerstwa i niechcący obnażając ich – ciekawe, czy tylko przypadkowe – luki prawne. – Jak wobec tych faktów mają się zachować ludzie pokroju obecnej tu Wandy Cejnar, którzy przeżyli koszmar wynaradawiania za drugiej republiki, za okupacji hitlerowskiej i komunistycznej? – pytał retorycznie Szymeczek.

Mądrość doświadczenia

Wbrew oczekiwaniom wątek podjął Józef Swakoń, wieloletni radny Cieszyna, obecnie przedsiębiorca prywatny i przewodniczący Koła nr 6 Macierzy Ziemi Cieszyńskiej. – Tamte doświadczenia są naszym dobrem – mówił – nie tylko narodowym, przede wszystkim ludzkim. Bo jako ludzie wyposażeni w trudną historyczną wiedzę, świadomi ułomności człowieczej natury i perfidii polityków możemy dziś o wiele mądrzej, a więc i skuteczniej zagospodarowywać przestrzeń, jaką przed nami otwarła Unia Europejska. Innymi słowy J. Swakoń reprezentował stanowisko nie tyle pojednawcze, co dyplo-

matyczne, uwzględniające zarówno trudny bagaż przeszłości, jak i budzącą nadzieję perspektywę rozwojową regionu w zjednoczonej Europie. Jego opcję poparła Eva Hamadejová, pochodząca z Mostów k. Jabłonkowa Czeszka, jedna z laureatek konkursów „Zwrotu”. – Mnie osobiście bardzo interesuje życie Polaków – mówiła. – Wydaje mi się, że mamy sobie wiele do powiedzenia o współczesnym świecie i niekoniecznie musimy ciągle spoglądać w przeszłość. Dlatego m.in. prenumeruję „Zwrot”.

Dobre Duszki

Podczas spotkania ogłoszono nazwiska laureatów nagrody Dobrego Duszka „Zwrotu” za 2008 r. Otrzymali je: inż Bronisław Ondraszek (na zdjęciu) – za ofiarne wprowadzanie prenumeraty do sieci bibliotekarskiej i samorządowej oraz za zorganizowanie reklamy wizualnej pisma; dr. inż. Waldemar Wałach – za bezinteresowne wspieranie rzeczowe i finansowe inicjatyw społecznokulturalnych pisma; inż. Józef Swakoń – za doskonale opracowaną i konsekwentnie prowadzoną promocję kultury i sztuki Zaolzia w prawobrzeżnej części Cieszyna. Przyznająca nagrody Kapituła Pucharu Przyjaźni zamierza w przyszłości uruchomić w redakcji „Zwrotu” galerię portretów osób szczególnie zasłużonych dla rozwoju pisma i kultury Zaolzia. kazimierz kaszper 35


cs ił eo w s zo yp ń r eszke is ae p a n o p t i k u m

LAMPY GÓRNICZE Bardzo ważnym elementem pracy górniczej już od pradawna było oświetlenie podziemnych wyrobisk. Panująca tam ciemność nie tylko utrudniała, czy wręcz uniemożliwiała pracę, ale w sensie kulturowym była siedliskiem złych duchów, złej mocy, które tylko światło mogło wypędzić. Łuczywo i kaganek

Podstawą pierwotnego światła był ogień – chociaż nie dawał zbyt dużo światła, a w dodatku dymił, wywołując np. gryzienie w oczy. Już w prehistorycznych kopalniach, zwłaszcza łupków i rud metali, używano otwartego ognia, który aż do początku XIX w. dawał względne oświetlenie. Korzystano z łuczywa z zażywiczonych sosnowych gałęzi. Jak wiemy z opowiadań starszych ludzi, łuczywo w celach oświetleniowych było wykorzystywane w wiejskich i górskich chatach jeszcze w 1. połowie XX w. O tym, że stosowano je już 30 tys. lat p.n.e. świadczą wykopaliska w jurajskich kopalniach kredy w Anglii. Pierwszymi niejako już lampkami były otwarte gliniane kaganki (miseczki), do których wlewano zwierzęcy tłuszcz – łój, a knoty wykonywano z sierści zwierzęcej, następnie z suszonych mchów i traw. Najstarszym przykładem są greckie kaganki w kształcie miseczki, przekształcone później w pękate zbiorniczki z lejkowatymi dziobkami na knot. Takie gliniane lampki wykorzystywano np. w kopalniach krzemionki (w Polsce ok. 2000 lat p.n.e. w Krzemionkach Opatowskich k. Kielc), a następnie rud. W XIV w. pojawiły się pierwsze kaganki metalowe, które wykonywali kowale. Zaopatrzone były już w uchwyty umożliwiające przenoszenie, czy też zawieszanie na drewnianych obudowach. Szło o kaganki otwarte, zamknięte pojawiły się dopiero w XVI w. – niektóre z dekoracyjnymi elementami z żelaza lub mosiądzu. Od XVII w. stosowano też kapliczki, czyli lampy wykonane z drewna, w których wnętrzu znajdował się kaganek łojowy lub świeca. Jeszcze w 1. połowie XX w. lamp takich używano w gospodarstwach, oświetlano nimi drogę podróżnym itp. 36

Lampa naftowa – „petrolejka” z płaskim knotem, której używał personel techniczny – poprzedniczka lamp na benzynę, czyli „bynzinek“.

„Bynzinki” i „karbidki”

Trochę inaczej miała się rzecz przy wydobywaniu węgla, który w trakcie spalania tworzy trujące tlenki. Na niewielkich głębokościach,

czy też w sztolach (korytarzach wydobywczych), gdzie nie występowały zbyt często łatwopalne i wybuchowe gazy, stosowano jeszcze wspomniane wyżej kaganki. Dopiero w połowie XIX w., najpierw w kopalniach ostrawskich (szyb Henryk w 1859 r.) zastosowano pierwsze bezpieczne, a w każdym razie bezpieczniejsze od kaganków, lampy systemu „Müsseler”. Lampę ową wynalazł angielski fizyk Humphrey Davy w 1815 r. Dopiero jednak wynalezienie przez Carla Auera von Welsbacha tzw. siatki żarowej (1892) (siatka z tlenków toru i ceru; rozżarzona do białości w płomieniu gazowo-powietrznym, wysyła silny strumień świetlny) dało początek konstrukcji pierwszej lampy. Substancją palną w takich lampach był najpierw olej, którego starczało na 8-10 godzin. Od 1895 r. zaczęto używać benzyny. Dziś „bynzinki”, jak nazywano te lampy, używane są już tylko z okazji najróżniejszych uroczystości, np. przez członków straży honorowych przy pogrzebach. W 1929 r. na terenie Zagłębia Ostrawsko-Karwińskiego lampy te zostały zastąpione bezpieczniejszymi akumulatorowymi lampami elektrycznymi. Specjalnością były tzw. lampy wskaźnikowe, zwane też niekiedy lampami bezpieczeństwa, które dziś określają w wyrobisku obecność tlenu, względnie dwutlenku i tlenku węgla. Obecność w atmosferze kopalnianej niebezpiecznego metanu wykrywana jest innymi przyrządami. Krótki żywot zaznaczyły w naszym górnictwie lampy karbidowe, zwane „karbidkami”. Do ich zastosowania przyczyniło się odkrycie przez niemieckiego fizyka Friedricha Wöhlera węgliku wapnia (połowa XIX w.), czyli karbidu, co pozwoliło z kolei kanadyjskiemu inżynierowi Thomasowi L. Wilsonowi rozwinąć w 30 lat później produkcję tej substancji na skalę przemysłową. Kiedy 2

2009


Lampa akumulatorowa typu 16621 z metalową obudową, tzw. „urzędnicza”.

Bezpieczny prąd

Lampa akumulatorowa i benzynowa (ostrawskiego typu 16620) – ta służyła do pomiarów metanu (z otwartą obudową) z drugiej połowy lat 50. ub. wieku.

Jedna z pierwszych lamp akumulatorowych, które nosił personel techniczny (np. sztygar).

na karbid oddziałuje woda, wydziela on gaz – acetylen, a ten się pali jasnym płomieniem. Lampa składała się ze zbiorniczka na karbid i zbiornika wody, które były różnej konstrukcji i różniły się wyglądem zewnętrznym. W kopalniach z lampami karbidowymi można się było spotkać jeszcze w połowie XX w., ale raczej tylko na powierzchni, stosowano je też w domach.

Józef Chmiel przy swojej kolekcji lamp górniczych . 2

2009

Pierwsze przenośne lampy akumulatorowe pojawiły się najpierw w górnictwie niemieckim ok. 1900 r. Były to jednak lampy ciężkie, ważące ok. 7 kg i trzeba było trochę czasu, by ciężar obniżyć do 4,5 kg. Oświetlenie nagłowne, jakie stosuje się dziś w górnictwie (lampa umocowana jest na hełmie ochronnym górnika, z akumulatorem łączy ją kabel), pojawiło się najpierw w kopalniach amerykańskich w latach 20. XX w. Używanie lamp akumulatorowych w naszych kopalniach zagrożonych występowaniem metanu nie powoduje niebezpieczeństwa wybuchu. Podobnie jak osobiste oświetlenie elektryczne górnika, długi proces rozwoju przeszło oświetlenie podziemnych wyrobisk i korytarzy. Powszechnie stosuje się dziś w podziemiach żarówki, chociaż próbowano zastosować również świetlówki (ośw. luminescencyjne), ale wycofano je m.in. ze względu na występowanie zjawiska stroboskopowego. W niektórych miejscach stosuje się żarówki rtęciowe i sodowe. Kable i wszystkie połączenia muszą być odpowiednio zamknięte, by iskra, która może powstać z najróżniejszych powodów, nie spowodowała wybuchu metanu. Schodząc bowiem do coraz większych głębokości, gdzie z reguły pojawiają się metan i wyrzuty dwutlenku węgla, kopalnie stają się coraz bardziej niebezpieczne. Ciekawą wystawę górniczego oświetlenia przygotowano w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu, u nas zaś ciekawą kolekcję lamp posiada Józef Chmiel. Część z nich posłużyła w charakterze ilustracji do niniejszego tekstu. tekst i zdjęcia władysław owczarzy 37


recenzje

Oswajanie Zaolzia K

siążka o Zaolziu wydana w Warszawie, do tego równolegle w wersji czeskiej, to wydarzenie niecodzienne. Przestrzegałbym jednak przed optymistycznym stwierdzeniem, że jest to efekt zmniejszenia dystansu metropolii do cieszyńskich kresów południowych. Gdyby Zaolzie nie przyszło do Warszawy, Warszawa nie przyszłaby na Zaolzie. By ostatecznie przekonać ją do tego, potrzebny był decydujący wkład dobrze już znanego młodego historyka z Karwiny, doktoranta Uniwersytetu Warszawskiego, Grzegorza Gąsiora. Przybliżenie enigmatycznego ciągle Zaolzia Polsce, jak również – nareszcie! – Czechom, ma być raczej następstwem publikacji, będącej pierwszym książkowym podsumowaniem projektu „XX wiek na Zaolziu”, prowadzonego przez Ośrodek Karta. Warto zauważyć, że inicjatywa wydania publikacji nie spotkała się z przychylnym przyjęciem władz polskich, które chciały uniknąć jątrzenia starych ran, w sytuacji, gdy stosunki polsko-czeskie są być może najlepsze w całej historii. Ponad połowa pracy znana jest już czytelnikowi zaolziańskiemu z prezentowanych wcześniej numerów „Karty” (53/2007 i 55/2008). W najnowszej publikacji obraz konfliktu czesko-polskiego dotwarzają przede wszystkim wydarzenia roku 1938. Podobnie jak w przypadku „Stawiania granicy” (1918-20), chodzi o chronologicznie ułożone pasmo materiałów źródłowych – w dużej mierze opublikowanych po raz pierwszy. Ich wybór jest pod każdym względem reprezentatywny. W celu uniknięcia konieczności użycia pojęcia wartościującego, z góry zakładającego jakąś interpretację dziejów, sięgnięto po ostrożny, nie budzący emocji termin „rektyfikacja”. Ze zrozumiałych względów w części tej szerzej reprezentowane są wspomnienia żyjących świadków historii, których uratowanie od niebytu, drogą licznych nagrań, należy do największych zasług Gąsiora.

Potrzeba wzajemnego wybaczenia

Niewątpliwą zaletą publikacji jest fakt, że nie jest ona podporządkowana żadnej tendencji ideowej. Zazwyczaj, gdy krytycznie ocenia się książki, poświęcone polsko-czeskim sporom o Zaolzie, zwraca się uwagę 38

na stronniczość i nieobiektywność ujęcia. Polacy krytykują Czechów, Czesi Polaków. Tradycjonalistyczna interpretacja problemu Zaolzia charakteryzuje się przemilczaniem win własnego narodu. Kiedy niedawno temu czeski historyk Jiří Friedl, zapytany przez „Rzeczpospolitą” o miejsce roku 1938 w pamięci zbiorowej Czechów, odpowiedział: „Myślę, że już dawno wam wybaczyliśmy”, podrażniony tym polski politolog Paweł Hut ripostował: „W świetle historycznych faktów Czesi w sprawie Zaolzia nie mieli i nie mają niczego do wybaczania Polakom. Wręcz winni są sami przeprosin”. Podobnie funkcjonuje to w drugą stronę. Po lekturze omawianej książki chyba każdemu stanie się wreszcie jasne, że powody do wybaczania znalazłyby obie strony. Należy docenić wyważone ujęcie Gąsiora, który nie waha się powiedzieć wprost: „Ciemną stroną polskich rządów na Zaolziu były bezwzględne represje wobec ludności czeskiej, stanowiące akt krótkowzrocznego odwetu”, co wydatnie ilustrują przytoczone źródła, podobnie jak wcześniejszy ucisk ze strony czeskiej. Na Zaolziu dobrze znany jest fakt, że okres rządów czeskich charakteryzował się brakiem swobody w posyłaniu dzieci do polskich szkół, natomiast prawie nigdy nie wspomina się o zamknięciu szkół czeskich po październiku 1938. Nasi historycy często wybierają drogę niedomówień, wspominając np. że w szeregu miejscowości nie otwarto czeskich szkół, bo nikt się do nich nie zapisał lub że zasadniczą przesłanką do wyjazdów nauczycieli w głąb republiki był brak uczniów czeskich, zapominając dodać, że gdzieniegdzie zamykano szkoły czeskim uczniom i nauczycielom prosto przed nosem. Publikacja nie boi się pokazać obu stron medalu. Ciekawie jest obserwować, jak różni się podejście polskich historyków, broniących zazwyczaj poczynań państwa polskiego, od reakcji społeczeństwa polskiego na hasło wywoławcze „Zaolzie”. Uczestnicy debaty warszawskiej (patrz „Zwrot” 11/2008) wspominali, jak mieszkańcy stolicy sypali sobie popiół na głowę, czy wręcz przepraszali za coś, co w ich mglistym odczuciu oznaczało fatalny współudział w rozbiorze demokratycznej Czechosłowacji ramię

w ramię z Hitlerem. Czasem podobnie rozumie to i publicystyka polska (patrz „Zwrot” 10/2008). Jakże inaczej postrzegali „powrót na łono Ojczyzny po sześciuset latach niewoli” ówcześni Polacy z Zaolzia, o tym najlepiej świadczą entuzjastyczne relacje, zamieszczone w omawianej książce.

Mankamentem brak komentarza

Zgodnie z metodą wydawniczą Karty, współczesnemu historykowi przyznano jedynie niewielką przestrzeń do komentarza. To czasem skutkuje negatywnie. Nie zajmuje on stanowiska odnośnie czeskiej interwencji zbrojnej z 1919 r. i nie opisuje jej przyczyn, nie wyjaśnia zagadnienia plebiscytu, o którym tak często mowa jest w źródłach, nie wspomina o tym, że Polacy na Zaolziu są ludnością autochtoniczną. Pisze co prawda, że „kilkusetletnia przynależność do ziem korony czeskiej (…) nie zmieniła etnograficznego charakteru kraju”, lecz nie przypomina, jaki on właściwie był przed XX w. Podając dane narodowościowe z początku XX w. zauważa, że Polacy we Frydeckiem to przede wszystkim przybysze z Galicji, nie równoważąc tego jednoznacznym wskazaniem, że na samym Zaolziu było inaczej. To, co dla autora było oczywistością, nie musi nią być dla czytelnika (zwłaszcza czeskiego). Gdy jest mowa o tym, że Czesi powoływali się po I wojnie światowej na prawo historyczne, brak wskazania głównego polskiego kontrargumentu, czyli prawa samostanowienia narodów. Wydawca przyznaje co prawda, że w części nazwanej „Tożsamość”, gdzie przedstawiono problem Zaolzia oczyma kilku jego współczesnych mieszkańców, mamy do 2

2009


czynienia niejednokrotnie z głosami „niesprawiedliwymi i nieobiektywnymi”, nie wykorzystuje jednak sposobności do tego, by mity i stereotypy choć częściowo sprostować. Bez reakcji pozostawiono oskarżenie Kongresu Polaków oraz zaolziańskiej prasy o nacjonalizm, prawdopodobnie na podstawie jedynego (jakże niereprezentatywnego!) serwisu internetowego, noszącego nazwę naszego regionu. Nieprawdą jest również, jakoby „Ślązaczka”, stojąca u stóp cieszyńskiej góry zamkowej „groziła” w kierunku czeskim, albo że kwestia narodowościowa na naszym terenie pojawiła się już w XVIII w. Wobec faktu częstego poruszania w mediach czeskich problemu mniejszości węgierskiej w kraju sąsiednim (w porównaniu z nieporuszaniem problemu mniejszości polskiej we własnym kraju), dziwi, że ktoś może nam dawać za przykład Węgrów na Słowacji, „którzy nie walczą tak o szkoły, jak nasi Polacy”. Wręcz odwrotnie, gdybyśmy walczyli, jak „bratanki”, obawiam się, że Zaolzie nie byłoby taką „wsią zaciszną, wsią spokojną”.

Mielizny przekładu

Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918-2008. / Zaolzí. Polsko-český spor o Těšínské Slezsko 1918-2008. Warszawa 2008, s. 172 (s. 168). 2

2009

P

od koniec ub. roku ukazała się w Polsce publikacja czeskiego historyka literatury, krytyka literackiego i wykładowcy historii literatury czeskiej w Uniwersytecie Śląskim w Opawie, tłumacza poezji polskiej i poety Libora Martinka pt. „Życie literackie na Zaolziu 19201989. Wybrane zagadnienia”. Jak wynika z tytułu, praca ta nie jest kompletnym kompendium wiedzy o literaturze zaolziańskiej. Autor dosyć szczegółowo przedstawia wybrane zagadnienia, wychodząc z licznych prac na ten temat Zdzisława Hierowskiego, Edmunda Rosnera, Kazimierza Kaszpera, Władysława Sikory i in. Całość składa się z dwu rozdziałów: „O życiu literackim na Zaolziu w latach 1920-1945” oraz „O życiu literackim na Zaolziu w latach 1945-1989”. W zakończeniu Bonifacy Miązek przedstawia autora książki; czytelnik znajdzie tu także przegląd literatury podmiotowej i przedmiotowej oraz, co jest istotne, indeks osób. Rozdział pierwszy poświęcony jest regionalizmowi w literaturze oraz działalności społeczno-kulturalnej na Zaolziu w okresie międzywojennym. Najwięcej miejsca autor poświęca jednak twórczości Pawła Kubisza, jego postrzeganiu gwary, przede wszystkim jednak krytycznemu stosunkowi do twórczości Petra Bezruča i Ondry Łysohorskiego. W rozdziale drugim Martinek porusza sprawę „Szyndziołów” (dodatek „Głosu Ludu”) oraz problematykę literacką na łamach „Zwrotu” – tu także jeszcze sporo o P. Kubiszu. Kolejne tytuły rozdziału dotyczą powojennej krytyki literackiej u nas, pokolenia almanachu „Pierwszy lot”, wymiany pokoleń literackich oraz sytuacji po 1989 r. Książkę czyta się z zaciekawieniem, zwłaszcza kiedy człowiek troszeczkę „maczał w tym palce”. Zorientowany co nieco

w literaturze naszego regionu czytelnik znajdzie tu sporo informacji mniej znanych, ale przede wszystkim na podstawie lektury może w pewnym stopniu zrozumieć całokształt zjawiska zwanego polską literaturą zaolziańską. Autor próbuje też nakreślić rangę, kształt i uwikłania tej literatury i jej poszczególnych twórców na podstawie wybranych zagadnień, które jednak sporo wnoszą w całokształt życia literackiego na Zaolziu. Zostały tu zasygnalizowane pewne zjawiska i cechy naszych twórców i społeczności mniejszościowej, które acz niezupełnie pokazane i przeanalizowane budzą pewien niedosyt, czasami nawet niesmak, ale to już nie wina autora. Jak nas widzą, tak nas piszą, a widzą nas tak, jak się prezentujemy, a nie jakimi chcemy być. kazimierz jaworski Libor Martinek: Życie literackie na Zaolziu 1920-1989. Wybrane zagadnienia. Oficyna Wydawnicza STON 2, Kielce 2008, s. 178 (tłum. Joanna Czaplińska).

39

recenzje

Pod względem językowym pewne zastrzeżenia może budzić chyba jedynie wersja czeska, na której nieco odbił się fakt, że publikacja została oddana do druku w ostatniej chwili. Jest kilka polonizmów (np. został dyrektorem – zůstal ředitelem) i literówek. Termin „Zaolzie“ tłumaczono nazbyt swobodnie (raz jako Zaolzí, gdzie indziej jako Zaolší; „całe Zaolzie” – „celé Těšínské Slezsko“), nazwa Dąbrowy tłumaczona jest w trzech miejscach odmiennie (Doubrava – Dombrova – Dombrová), w trzech wersjach występuje też określenie gwary („po našemu – po našymu – po našimu“; poprawna jest ta środkowa), czasem zbytecznie zczechizowano końcówkę polskiego nazwiska żeńskiego (Kowalská). Obu mutacji językowych nie dostosowano do odmiennych odbiorców: czeskiemu nie trzeba tłumaczyć, co oznaczało dzwonienie kluczami w 1989 r., za to może on nie wiedzieć, czym był proces „taterników”. A kim byli „pałkarze”? Czytelnik się nie dowie. To wszystko są jednak tylko drobne plamki na publikacji o niepodważalnej wartości. bohdan małysz

Jak nas widzą, tak nas piszą


recenzje

Znajomi z Inishmaan W ystawiony w Scenie Polskiej TC „Kaleka z Inishmaan” Martina McDonagha jest wzruszającą opowieścią o potrzebie bliskości drugiego człowieka i akceptacji siebie samego, o dążeniu do osiągnięcia stanu, które górnolotnie zwą szczęściem, o zwykłych radościach i smutkach, które składają się na życie człowieka niezależnie od szerokości geograficznej i czasu historycznego, i o pragnieniu wyrwania się z miejsca przeznaczenia w nadziei, że gdzieś indziej, tam, gdzie nas nie ma, będzie pod każdym względem lepiej. Martin McDonagh, okrzyknięty niedawno najczęściej granym w Polsce dramatopisarzem i cieszący się powodzeniem także w Czechach, urodził się w 1970 r. w Londynie z irlandzkich rodziców i niemal całą swoją dotychczasową twórczość poświęcił Irlandii, chociaż zna ją jedynie z wyjazdów wakacyjnych. Akcja jego dwóch trylogii odgrywa się na irlandzkich wyspach na zachodzie kraju, trylogia leenańska czy też galwayska składa się ze sztuk „Królowa piękności z Leenane”, „Czaszka z Connemary” i „Samotny Zachód”, trylogia arańska to „Porucznik z Inishmore”, „Kaleka z Inishnaam” i „Sądny dzień w Coney”. W 2003 r. odbyła się londyńska premiera „mrocznego” dramatu „Pan Poduszka” („Pan Jasiek”). „Kalekę z Inishmaan” w Polsce po raz pierwszy wystawiono w warszawskim Teatrze Powszechnym w reżyserii Agnieszki Glińskiej i Władysława Kowalskiego, a zaolziańscy teatromani mieli okazję obejrzeć ten świetny spektakl podczas Festiwalu Teatralnego „Na Granicy” w 2000 r. Było to jedno z tych przedstawień, które stanowią dla widza niezapomniane przeżycie. Bardzo dobrze się stało, że sztuka trafiła również do repertuaru Sceny Polskiej. Poetycka konwencja dramatu, mimo pozornej szorstkości czy wręcz brutalności i zaskakujących zwrotów akcji, znalazła tu podatny grunt, a wspaniale napisane dialogi wiarygodnie zabrzmiały w ustach aktorów, którym udało się zbudować szereg przejmujących charakterów. Reżyserii podjęła się gościnnie Katarzyna Deszcz. Ustrzegła się taniego sentymentalizmu, próby nadmiernej czułostkowości natychmiast rozładowywane są przez humor z domieszką ironii. Wrażliwy widz, co rusz łapiący się na tym, że przeżywa déjà vu, słysząc tak wiele tekstów „z życia wziętych”, ma okazję i do wzruszeń, i do uśmiechu. 40

Spektakl, który około premiery wydawał się nieco przydługi, zwłaszcza w części drugiej, po kilku kolejnych pokazach nabrał rumieńców. Jedna tylko drobnostka przeszkadzała w spokojnym przeżywaniu opowieści scenicznej, na szczęście tylko tym, którzy wcześniej obejrzeli książeczkę z programem do przedstawienia. Całkiem niepotrzebnie znalazły się w niej dane na temat wieku osób dramatu, w większości wypadków niezgodne z tym, co widz zobaczył na scenie. Przestrzeń sceniczna podzielona została przez scenografa Andrzeja Sadowskiego na cztery miejsca akcji. Głównym jest sklep, który prowadzą opiekujące się tytułowym bohaterem ciotki, o surowym wystroju, z ladą, półkami i stołem. Na proscenium po bokach stoją łóżka, jedno w mieszkaniu matki miejscowego plotkarza, drugie w pokoju w amerykańskim hotelu. Oddzielająca aktora od widza rampa przełamana została przez sięgający aż na widownię pomost, przy którym rozgrywają się wydarzenia na przystani.

Rzecz dzieje się na irlandzkiej prowincji w latach 30. XX w. Wielu jej mieszkańców chciałoby wyrwać się stamtąd w świat, kiedy to się nie udaje, zapewniają się wzajemnie, że Irlandia przecież nie jest taka zła. W polskich realizacjach dramatu podkreślane są podobieństwa irlandzkiej i polskiej mentalności, najcelniej ujęte w zdaniu: „Każdy Irlandczyk daje kiedyś odpór ciemiężcom”. Tytułowy kaleka, z nieruchomą prawą ręką i nogą, Billy (Jakub Tomoszek) jest sierotą. Opiekują się nim Kate (Halina Paseková) i Eileen (Małgorzata Pikus). Ich rozmowy toczą się głównie wokół Billy’ego, który zabija czas czytaniem tych samych w kółko książek i spacerami, podczas których gapi się na krowy. Dla Kate Billy jest całym światem i po jego wyjeździe ciotka zaczyna rozmawiać z kamieniami. Eileen odkurza bez przerwy półki z mnóstwem puszek groszku i ladę z pudełkami amerykańskich cukierków, które sama podkrada. Na cukierki przychodzi popatrzeć chłopak Bartley (Maciej Cymorek), jego siostra Helen (Anna Konieczna) przynosi do sklepu jajka na sprzedaż. W powtarzające się czynności i dialogi wnosi powiew dalekiego świata Johnny Pattenmike (Mariusz Osmelak). Opiekujący się starą matką pijaczką (Lidia

2

2009


C

2009

czają również zamówione wcześniej Sabrina (Katarzyna Wojczyk) i Valerie (gośc. Anna Jędrzejak). Wierność małżeńska już teraz obustronnie zostaje wystawiona na ciężką próbę. Przetasowania partnerów mimo pozorów okazują się niewinną gierką, kontrakt zostaje podpisany na warunkach sprzedających, korek od szampana może wystrzelić. W sztuce występuje osiem postaci, ale najważniejsze są dwie pary małżeńskie. I to wielka zasługa grających ich aktorów, że widz przez dwie godziny zaabsorbowany jest ich wzajemnymi relacjami w nowym przypadkowym układzie. Obserwuje, jak z pewnego siebie i swoich kroków w biznesie Stanley’a staje się zatroskany o opinię, zażenowany starszy pan, natomiast z niezdarnego księgowego Normana alkohol robi pogromcę niewieścich serc. Jeszcze większa przemiana zachodzi u żon, na co dzień niedocenianych przez małżonków gospodyń domowych. Pod pożądliwym spojrzeniem cudzoziemców poczują się piękne, zgrabne, dowartościowane i budzą się w nich lwice. Pozostałe postacie tworzą dla głównych bohaterów tło, nieco krzykliwe, ale potrzebne, by uwypuklić różnice, jakie je dzielą. Reżyser postanowił dodatkowo utrudnić aktorom zadanie i kazał im się poruszać głównie na niewielkiej przestrzeni koło stolika między kanapą i fotelami, gdzie niekiedy robi się naprawdę tłoczno i trzeba grać drobnymi gestami, mimiką. A najlepsza scena? Kiedy udało się już panie rozebrać (same to zrobiły) i pozostały w negliżu, panowie na chwilę gdzieś znikają, a one, wszystkie cztery, siadają w tej bieliźnie i po prostu po kobiecemu zaczynają plotkować. czesława rudnik

Martin McDonagh: „Kaleka z Inishmaan”. Przekład Małgorzata Semil, reżyseria Katarzyna Deszcz, scenografia Andrzej Sadowski. Premiera: Scena Polska Teatru Cieszyńskiego, Cz. Cieszyn 10.1.2009. John Chapman, Jeremy Lloyd: „Biznes”. Przekład Elżbieta Woźniak, reżyseria Rudolf Moliński, scenografia i kostiumy Izabela Dzidowska. Premiera: Scena Polska Teatru Cieszyńskiego, Cz. Cieszyn 23.1.2009. 41

recenzje

2

U boku męża

o roku, zazwyczaj w okresie karnawału, przygotowuje Scena Polska TC dla swoich wiernych widzów pozycję rozrywkową. Takie przedstawienie komediowe najlżejszego kalibru, często farsa autorów angielskich, mistrzów tego gatunku, służy wyłącznie relaksowi. Nie należy analizować go pod kątem filozoficznym czy psychologicznym ani pod żadnym pozorem doszukiwać się w nim treści wychowawczych czy wartości etycznych. Należy się po prostu bawić. Po takim spektaklu widz może odczuwać spowodowany wybuchami śmiechu ból brzucha, wszak trzy minuty śmiechu to podobno to samo co 15 minut gimnastyki, lecz absolutnie niedopuszczalny jest ból głowy wywołany kacem moralnym. „Biznes” Johna Chapmana i Jeremy’ego Lloyda – obydwaj maczali palce m. in. w scenariuszu znanego tak czeskim, jak i polskim telewidzom serialu angielskiego „Allo, allo” – wyreżyserował Rudolf Moliński, którego mariaż ze współczesną wnuczką Talii zaowocował już niejedną udaną premierą. Reżyser twierdzi, że czytanie scenariuszy takich komedii wcale nie jest zabawne. Nim w wyobraźni powstanie obraz sytuacji scenicznych, które potem muszą zaistnieć realnie, trzeba się sporo namęczyć. Dla widza ważny jest efekt końcowy. To, jak reżyser umie swoją wizję przekazać aktorom i jak potrafi wykorzystać ich emploi. Bo w tym gatunku scenicznym dobra gra aktorów jest podstawą sukcesu. Inne składniki przedstawienia mają charakter służebny. Fabuła „Biznesu” jest prosta. Żonaci angielscy biznesmeni Stanley (Ryszard Pochroń) i Norman (Janusz Kaczmarski) w apartamencie hotelowym mają dokonać transakcji, sprzedać firmę transportową obcokrajowcom, Niemcowi Kurtowi (Grzegorz Widera) i Szwedowi Svenowi (Dariusz Waraksa). Zbicie ceny powinien ułatwić alkohol oraz panie do towarzystwa. Nieoczekiwanie jednak zamiast dziewczyn zjawiają się w hotelu żony wyspiarzy, które cudzoziemcy biorą za nieco bardziej dojrzałe panienki z agencji. Hilda (Anna Paprzyca) i Rose (gośc. Joanna Litwin-Widera) postanawiają pomóc mężom w ubiciu interesu i udawać nienasycone wampy, co ku zdumieniu małżonków nie sprawia im wielkich problemów, a daje satysfakcję. Sytuacja zmienia się, kiedy na scenę wkra-

 kateřina czerná

Chrzanówna), razem z lekarzem (Ryszard Malinowski), miejscowy plotkarz przychodzi zazwyczaj z nic nieznaczącymi nowinami, w zamian żądając jajek. Ale pewnego dnia jest inaczej. Amerykański filmowiec Robert Flaherty kręci niedaleko dokument o życiu rybaków na wyspie Aran (widzowie teatralni oglądają potem film „Człowiek z Aran” razem z postaciami scenicznymi). Poszukuje aktorów. Billy podstępem zyskuje przychylność Babbybobby’ego (Tomasz Kłaptocz), który zawozi go do reżysera. Billy dostaje się aż do Ameryki, ale tam wolą „zdrowych, którzy potrafią zagrać kalekę, niż kalekich, którzy nic nie potrafią”. Trudny jest jego powrót do swoich, zwłaszcza kiedy dowiaduje się prawdy o swoich rodzicach. Finał jednak każe przypuszczać, że znajdzie motywację do dalszego życia. Warto pójść na ten spektakl, by ujrzeć galerię pokręconych postaci, świetnie zagranych przez aktorów Sceny Polskiej z Jakubem Tomoszkiem na czele. Jego Billy, wyciszony, nieruchomo zapatrzony w dal czy nerwowo przestępujący z nogi na nogę, ciężko doświadczony przez los, walczący o prawo do godnego życia, jest ich głównym reprezentantem. Warto pójść, by zobaczyć tam siebie. czesława rudnik


p srł zo w ęd o zp ri ewz o e s ap a m i ę c i

Ze starą Karwiną w tle

T

ę przygarbioną sylwetkę rowerzysty, pedałującego naprzeciw nowym wyzwaniom, pełnego pomysłów i propozycji, znają dobrze nie tylko mieszkańcy obu Cieszynów. Jego inicjatywy doceniają także w Trójwsi pod Gańczorką. Tylko stara Karwina, z której pochodzi i którą przemierza w poszukiwaniu śladów swoich przodków, pozostaje niema. „Przeróżne były losy rodzin na Zaolziu – rozpoczyna swoje reminiscencje Władysław Kristen – jak złożone są dzieje tego skrawka ziemi. Świadectwem tej różnorodności stały się też koleje życia rodziny Kristenów. Świadkowie sprzed stu lat odpoczywają na cmentarzach, a sędziwi już wnukowie próbują ratować od zapomnienia historię, relacjonując nigdzie dotąd niepublikowane zdarzenia”. A właściwie strzępy zdarzeń, bo wiele szczegółów zatarło się w pamięci, a do wielu niechętnie się powraca. „Babcia raczej opowiadała nam bajki, niż o tej gehennie, którą przeżyła”.

W amerykańskiej kopalni

„Wesele dziadków Jana Kristena i Agnieszki, z domu Balon – kontynuuje opowieść wnuk Władysław – odbyło się w 1905 r. Dziadek pracował w jednej z karwińskich kopalni, a mieszkał w kolonii górniczej. Wkrótce urodziła się córka. Wśród górników Karwiny, Orłowej i Łazów szerzyła się wieść o organizowanym wyjeździe do pracy w Ameryce. Była to dla młodych ludzi wyjątkowa szansa na lepszy start życiowy”. Jan Kristen znalazł się wśród tych, którzy postanowili szukać szczęścia za oceanem. Wyjechał sam, żonę wraz z córką zostawił w Karwinie. „W 1907 r. przyszły pieniądze na bilet dla nich. Babcia opowiadała, że musiała na statku podpisać oświadczenie, iż w razie śmierci dziecka pochówek będzie w falach oceanu”. Jan pracował w kopalni węgla koło Denver jako maszynista. Wśród niewielu pamiątek rodzinnych zachowała się fotografia 42

Kolonia górnicza w USA przed stu laty. osiedla domków dla górników z napisem Cokedale Colo, w drugim rzędzie drugi z prawej to dom, w którym zamieszkał Jan z rodziną. „W 1909 r. w tym domu urodził się pierwszy syn, któremu dano na imię Alfred, mój ojciec. Radość wkrótce zakłóciła olbrzymia katastrofa w kopalni. Straszliwy wybuch metanu uśmiercił prawie wszystkich pracujących na tej zmianie górników. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności dziadek był w lokomotywie za potężnymi drzwiami izolacyjnymi i niszczycielska siła wybuchu go nie dosięgła. Jednak fala depresji pootwierała i te drzwi izolacyjne i płomienie ognia dopadły lokomotywę dziadka. Cudem uratowanemu, lecz ze straszliwymi poparzeniami twarzy, rąk i reszty ciała, lekarze nie dawali wielkiej nadziei. Szpital i lekarstwa były za drogie. Pomogła kobieca intuicja karmiącej matki,

Alfred Kristen (1909-1966), ojciec Władysława. która wyjałowionym piórkiem maczanym we własnym mleku odciąganym do szklanki smarowała popaloną skórę, co okazało się lekarstwem wprost rewelacyjnym. Najgorsza była wysoka gorączka i majaczenia, a kiedy młody organizm poradził sobie i z nią, lekarze niedowierzająco kręcili głowami. Dziadek powoli powracał do zdrowia”. Z tytułu poniesionych cierpień dziadkowie z ubezpieczenia otrzymali pewną sumkę pieniężną. Postanowili wykorzystać ją na podróż, by odwiedzić swoich krewnych w Karwinie. Tęsknota za rodzinnymi stronami wzięła górę nad poprawą sytuacji materialnej w Ameryce. Pech jednak chciał, że sytuacja polityczna w Europie była bardzo zła i schylało się ku pierwszej wojnie światowej. W tej sytuacji o powrocie do Ameryki nie było już mowy. Kristenowie pozostali w Karwinie. W okresie międzywojennym Jan angażował się w działalność społeczną, był m. in. członkiem zarządu Stowarzyszenia Robotników Katolickich „Praca” w Karwinie. Za polskość oddał w końcu życie. W pierwszych dniach II wojny światowej Niemcy zabrali Jana na przesłuchanie, chcieli mu udowodnić, że należy do narodu niemieckiego. „Przodkowie dziadka byli kiedyś faktycznie Niemcami, ale dziadek powiedział, że czuje się Polakiem. Karą był obóz koncentracyjny Mauthausen i praca w kamieniołomach, tam kazano go ukamieniować. Miał 67 lat. Było to 9. 12. 1940, miałem wtedy dokładnie 10 miesięcy. O śmierci dziadka opowiadał mi jego współwięzień w obozie koncentracyjnym Mauthausen ks. Józef Nowak, który był prałatem w Karwinie”. 2

2009


Metrem i tuszem

„Ojciec, kiedy zmarła jego siostra, został najstarszym z rodzeństwa. Młodszy był Emil, fryzjer i najlepszy charakteryzator aktorów amatorów, którzy odgrywali przedstawienia w Karwinie i okolicy. Leopold został krawcem. Najmłodszy Alojzy po wojnie wyjechał do Wałbrzycha, poznał tam dziewczynę z Lwowskiego i ożenił się, dziś żyje już tylko ta sędziwa ciocia Władka. W 1928 r. ojciec ożenił się z Marią z karwińskiej rodziny Gasiów, babcia ze strony mamy pochodziła z rodziny Potyszów. Z tego małżeństwa urodziło się pięcioro dzieci. Najstarsza Jadwiga zmarła, 9. 2. 1940 urodziłem się ja, pod koniec wojny siostra Anna, w 1949 r. Fredzio, a najmłodszym był Stanisław, który zmarł przed 3 laty”. Podczas wojny Kristenowie mieszkali w Dąbrowej koło dworca. Alfred stracił pracę, w domu się nie przelewało. Pomocną dłoń wyciągnął wtedy do niego inżynier Guziur. Alfred został mierniczym, pracował razem z Franciszkiem Świdrem. Jako Polak z narażeniem życia jeździł do szkoły geodezji do Bytomia. Alfreda nazywano Waldim i taki podpis widnieje na matrycach wielu partytur nutowych, rozsianych po domach amatorów śpiewactwa chóralnego i archiwach muzycznych nie tylko na Zaolziu. „W czasach, kiedy ojciec chodził do szkoły, podstawą była nauka ta2

2009

Wydział Stowarzyszenia Robotników Katolickich „Praca” w Karwinie (1919-1921), drugi z lewej siedzi Jan Kristen, dziadek Władysława bliczki mnożenia i kaligrafii. Ojciec miał przepiękny rękopis. Ks. Leopold Biłko namówił go, żeby przepisywał nuty. Przepisywanie odbywało się tuszem na kalce. Rozliczał sylaby, by były dokładnie pod nutami, starał się, by wszystko było czytelne i by można było według tego śpiewać. Pamiętam, jak jako dziesięciolatek jeździłem do drukarni Orion w Ostrawie z matrycami. Do Cieszyna przez granicę przenosili potem te nuty studenci szkół muzycznych”.

Waldi przygotował ponad 3 tys. matryc partytur muzycznych. Dla jego syna Władysława to powód do dumy i satysfakcji. „Kiedy czeskocieszyński chór mieszany Harfa był w Warszawie z rewizytą u znanego męskiego chóru Harfa im. Wacława Lachmana, moje nazwisko wydało tam się dziwnie znajome. Zaprowadzono mnie wtedy do archiwum chóru, gdzie zobaczyłem matryce ojca i listy, które wysyłał do profesora Lachmana. Ojciec działał w stowarzyszeniu rodziców, pomagał budować salę gimnastyczną w orłowskim gimnazjum. Dokładnie wtedy, kiedy była gotowa, przeniesiono gimnazjum do Łazów. Ojciec był już w tym czasie bardzo schorowany, zmarł w 57 roku życia, 20 marca br. miałby sto lat”.

Spłacić dług wdzięczności

Najstarszy przedstawiciel następnego pokolenia, Władysław Kristen urodził się w Karwinie Solcy w domu swoich dziadków. Solca była jednym z najpiękniejszych miejsc, które znał. „Dziadkowie mieszkali nad Czornym Chodnikiem, pod którym płynął potok Strzybnioczka. Woda ze Strzybnioczki była wspaniała, warzono z niej kiedyś karwińskie piwo. Koło Strzybnioczki stały domy Rok 1942, półtoraroczny Władek Kristen z rodzicami, z tyłu stoi babcia. 43


 marian siedlaczek

pr zędziwo pamięci

Władysław Kristen. rodzinne, na wzgórzu soleckim fińskie domki, a w części północnej był wielki park, kiedyś z zamkiem Larischa. Zamek spłonął 6. 12. 1944, mówiono, że został podpalony”. Każdy człowiek czuje sentyment do miejsca swego urodzenia, ale karwiniacy, których krajobrazy dzieciństwa pochłonęła kopalnia, są na tym punkcie szczególnie uczuleni. „To chyba ks. Emanuel Grim powiedział, że czym był dla Polski przedwojenny Lwów, tym była dla Zaolzia Karwina. Pojechałem kiedyś do Karwiny na wycieczkę z czeską przewodniczką, która stwierdziła, że tu było pustkowie, a oni tu wybudują miasto. A tu przecież było miasto, chociaż tylko 25 lat. Larisch w 1924 r. podniósł wioskę targową, która miała ten przywilej od 1909 r., do rangi miasta. Składało się z trzech części: Karwiny, Solcy i Sowińca, liczyło 25 tys. mieszkańców. W 1949 r. XIII-wieczne miasteczko Frysztat przyjęło nazwę Karwina, a właściwa Karwina stała się dzielnicą tego miasta. Dzisiaj jest tu księżycowy krajobraz”. Żeby zachować pamięć o starej Karwinie, W. Kristen organizował spotkania dawnych solczan, wycieczki po dawnym mieście oraz akcje wspomnieniowe, z których najwięk44

szą była „Ballada o starej Karwinie”. „„Balladą o starej Karwinie, mieście, którego już nie ma” spłacałem swój dług wobec rodzinnego miasta. W imprezie wzięło udział ponad 200 osób. Były przepiękne poczty sztandarowe górników. Wilhelm Przeczek został mianowany poetą karwińskim, bo o Karwinie napisał ponad 120 wierszy. Rudolf Nytra przywiózł sztandar z 1894 r. z napisem „Święta Barbaro, patronko górników, módl się za nami””.

Ślady i źródła

Władysław Kristen od wielu lat mieszka w Cz. Cieszynie. Tam też miała miejsce „Ballada o starej Karwinie”, która była jedną z większych imprez Klubu Propozycji. Zalą-

Chórzysta Alfred Kristen (Waldi), autor tableau, trzeci z lewej w drugim rzędzie od góry. żek takiego klubu powstał zdaniem Kristena w okresie przedwojennym w Karwinie. „Ludzie byli tam naprawdę oczytani, wiedzieli tyle, jak pisze Gustaw Morcinek, co profesorzy albo jeszcze więcej. Prelegenci opracowywali tematy, które były im bliskie. Ktoś np. hodował gołębie, to musiał przygotować referat o gołębiach. Niełatwo było

stanąć tak przed ludźmi, opanować tremę, uczyło to odwagi, prowadzenia imprez. Nie nazywano tych spotkań wtedy jeszcze klubem propozycji, ale idea była podobna. W latach 60. pomysł Klubu Propozycji wprowadził w życie w Cieszynie redaktor Władysław Oszelda, Cieszyński Interklub Społeczny (CIS) prowadził aż do swej śmierci. Były to najczęściej spotkania z różnymi ciekawymi ludźmi. W Cz. Cieszynie Klub Propozycji powstał w latach 70., prowadził go Karol Polak. Miał wspaniałą publiczność, do sali w klubie przy ul. Bożka przychodzili stali bywalcy, spotykali się przy herbatce. Ja przejąłem prowadzenie Klubu Propozycji dopiero w 1995 r. Odbyło się dużo najróżniejszych imprez. Mieliśmy także spotkania wyjazdowe, np. z kolędą i opłatkiem po drewnianych kościółkach. Ale taką naprawdę wielką imprezą była wyprawa śladami Adama Mickiewicza na Białoruś i Litwę, w dwusetną rocznicę urodzin Mickiewicza. Tą wyprawą spłaciłem dług z młodości poloniście prof. Józefowi Niemcowi. Ukończyłem orłowskie gimnazjum, a było to w czasie, kiedy uczyli tam jeszcze tacy profesorowie jak Józef Niemiec, Antoni Demczuk, Franciszek Mech, Emil Jędrzejczyk i przychodzili młodsi, Rudolf Wygrys, Tadeusz Błanik”. Od dziesięciu lat dwa razy w roku organizuje W. Kristen wycieczki do źródeł Olzy. „W ramach Klubu Propozycji wyjeżdżaliśmy do Trójwsi, do doliny Kosarzyska w Istebnej, w wigilię nocy świętojańskiej i tam zrodziła się myśl, by poszukać źródła Olzy. W 1999 r. dotarłem do źródełka pod Gańczorką. Od tej pory odwiedziły już to miejsce tysiące ludzi. Jeździmy tam corocznie wiosną na rowerach, a 9. 9., w Święto Źródła, autobusami i piechotą, są to spotkania turystów z różnych stron”. olga gorgol zdjęcia z archiwum rodzinnego władysława kristena 2

2009


W

Gimnazjum jeszcze żyje

ostatnich miesiącach pojawiały się na łamach zaolziańskich pism krytyczne artykuły związane z karwińskim gimnazjum. Opublikowane poglądy „aktywistów społecznych” sprowokowały mnie do napisania odpowiedzi. Szanowni panowie, pozwólcie mi na krótką apologię naszego „gimpla”. Twierdzicie, że u nas jest niski poziom nauczania. Skąd te bzdury? Uczą u nas przecież ci sami profesorzy, co w Cieszynie. Mniejsza ilość studentów w klasach zapewnia lepsze stosunki pomiędzy nimi a uczącymi. Praca w małych grupkach jest bardziej efektywna, a indywidualne podejście profesorów do uczniów bardzo przypomina usługi, które zapewniają szkoły prywatne. Lepsze wyposażenie klas cieszyńskich jeszcze z nikogo nie zrobiło geniusza. Wasze wyobrażenia mogły obrazić niejednego profesora i studenta – że uczy, czy też jest uczony na niskim poziomie. Prawie że wszyscy absolwenci, których pamiętam z lat ostatnich, zdali bez problemów egzaminy na uczelnie wyższe i kontynuują swą edukację, a niektórzy nawet poza granicami kraju. W czasach, w których przyrost naturalny w Europie i krajach zachodnich jest niewielki, a wszystkie szkoły, nie tylko te polskie, walczą o każdego ucznia, wasze artykuły mają charakter destrukcyjny. Odbierają one naszemu gimnazjum potencjalnych kandydatów do pierwszej klasy. Jakże ważnych kandydatów, którzy we wrześniu 2009 będą nowym, młodym pokoleniem, rozpoczynającym drugą setkę historii naszej szkoły. Bowiem po Łazach Karwina jest kontynuatorem tradycji Polskiego Gimnazjum Realnego im. Juliusza Słowackiego na Obrokach w Orłowej. Wbrew poglądom sceptyków, którzy twierdzą, że naszą alma mater pochłonął węgiel już z pierwszą przeprowadzką, musimy my, młodzi, udowodnić, że „wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi”. ADAM ONDRUCH Karwina

Komunikaty Przejścia na przejściach

Szyndzielnia „Zwrotu”

Kolejne spotkanie w ramach Szyndzielni „Zwrotu” odbędzie się w piątek 27. 2. 2009 o godz. 17.00 w Klubie Dziupla w Cz. Cieszynie. W programie przewidziano m. in. wykład dr. Józefa Szymeczka „Bratem albo katem. Polacy i Czesi na Śląsku Cieszyńskim”. Po wykładzie zwycięzcom ostatnich konkursów „Zwrotu” zostaną wręczone nagrody. Organizatorem spotkania jest Klub Dziupla – Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej. 2

2009

Szok i horror

Jestem prenumeratorem „nowego” „Zwrotu” od samego początku i zawsze mówiłam o nim w samych superlatywach (pomijając termin wydawania kolejnych numerów – wkurza mnie, jak chyba większość czytelników fakt, że numery ukazują się pod sam koniec miesiąca). Jednak to, co zaserwował nam styczniowy „Zwrot” kompletnie mnie zaszokowało. Jak można do mądrego czasopima o ciekawej szacie graficznej dołączyć tak kiczowaty bubel jak „Kalendarz 2009“?! Używając jednego z delikatniejszych porównań – pasuje jak kwiatek do kożucha. A strona merytoryczna – horror. Wg „Kalendarza“ Ostatki przypadają w środę, a Popielec w czwartek,Święto Wniebowstąpienia w sobotę 23. 5. zamiast w niedzielę, niektóre święta kościelne są uwzględnione a inne nie, tak samo święta państwowe Polski i Republiki Czeskiej – jedne są, a inne pominięto… Poza tym ciekawe, według jakiego klucza wybierano „Sponsorów nagród…“, bo wymieniono zaledwie połowę. Trzeba było napisać przynajmniej „Niektórzy sponsorzy…“ albo „Najbardziej zasłużeni“. Mam nadzieję, że była to pierwsza i ostatnia wpadka na taką skalę. W nowym roku życzę Redakcji samych błyskotliwych pomysłów, sił do ich realizacji, hojnych sponsorów i… oby tak dalej, byle bez „perełek“ typu kalendarz. EWA SIKORA Czeski Cieszyn

Mierna grafika

Wczoraj w skrzynce pocztowej znalazłem kolejny numer „Zwrotu” i ucieszyłem się z niego. Jak zawsze bardzo poprawnie wykonany pod względem treści, a także pod względem grafiki i składu.

Niestety nie mogę tej samej opinii powtórzyć spoglądając na „Kalendarz 2009”. Chociaż się mówi „darowanemu koniowi nie patrz na zęby”, to jednak muszę zwrócić uwagę na bardzo mierną jakość kalendarza, szczególnie pod względem opracowania graficznego: niespójność grafiki z logo „Zwrotu” zaraz na pierwszej stronie, mnóstwo kolorów w przeróżnych odcieniach sprawia wrażenie niedojrzałości, amatorstwa i bezmyślności całego przedsięwzięcia, użycie takiego mnóstwa kolorów wraz z osobliwym składem samego kalendarium sprawia wrażenie chaosu, co budzi niesmak i każe odruchowo odrzucić również treść przekazu, niektóre logotypy w części marketingowej kalendarza są wkładane do druku w wersji rastrowej, co w połączeniu z niedużą wielkością logo jest nie do zaakceptowania, w samym tekście w części marketingowej nie zadbano o jednolite odstępy między znakami, co jest wielkim mankamentem i bardzo rzuca się w oczy, podobnie jak użycie czcionki mniejszej wielkości w nawiasach. W samym zaś kalendarium brakuje czeskich świąt, np. Jana Husa, Cyryla i Metodego, 17 listopada, a także polskich, np. Bożego Ciała. W gruncie rzeczy jestem jednak bardzo zadowolony z „nowego” „Zwrotu” i pozostaję nadal uważnym czytelnikiem. ZENON MATUSZEKBrno

Od redakcji Podzielamy opinie naszych Czytelników. Na swe usprawiedliwienie możemy powiedzieć tylko tyle, że w procesie opracowania autorskiego, redaktorskiego i graficznego kalendarza zespół redakcji „Zwrotu” nie uczestniczył. Firmując jednak ten bubel, czujemy się zobowiązani do przeproszenia Czytelników. 45

trybuna czytelników

Informujemy, że ogłoszony w marcu 2008 r. przez redakcje „Zwrotu” i „Głosu Ludu” konkurs na wspomnienia i anegdoty związane z przekraczaniem przejść granicznych między Polską a Czechami nie został jeszcze rozstrzygnięty. Ostateczny termin nasyłania dowolnych pod względem gatunkowym prac (anegdoty i kuriozalne wydarzenia, osobiste wspomnienia i doświadczenia, artykuły historyczne…) mija 30.6.2009 r. Prace należy przesyłać pod adresem redakcji „Zwrotu”, ul. Strzelnicza 28, 737 01 Czeski Cieszyn, redakcja@zwrot.cz. Formuła konkursu zakłada, iż zwycięskie prace zostaną zakwalifikowane do wydania książkowego i będą wyceniane według podwyższonych stawek honorariowych. Wydawcą „Przejść na przejściach” jest Zarząd Główny PZKO, redaktorem Czesława Rudnik. Książka ukaże się pod koniec 2009 r.

Bubel nie kalendarz


ko s łno k wu o rp rs e zp eos al s k a h

i

s

t

o

r

i

a

W wyniku unii lubelskiej doszło do połączenia ziem Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego (zaprzysiężenie 1.7.1569). Powstało największe w ówczesnej Europie państwo, które zajmowało powierzchnię niespełna 1 mln km kw. i posiadało ok. 8 mln mieszkańców. Rzeczpospolita Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego, zwana też Rzeczpospolitą Obojga Narodów, była konglomeratem narodów, religii i wyznań, z przewagą Polaków – 40%. 20% ludności stanowili Rusini, którzy później zyskali świadomość narodową, stając się narodami ukraińskim, białoruskim i rosyjskim. Kilkanaście procent to Litwini, 10% Niemcy, 5% Żydzi, dalej Łotysze, Ormianie, Szkoci i in. Była to jednak unia realna – państwo miało jednego króla, jeden sejm i senat. Jednocześnie zachowano nazwę Wielkie Księstwo Litewskie i odrębne urzędy, w tym kanclerza i hetmana. Unia przetrwała do końca Rzeczpospolitej. Niespełna 100 lat później ten organizm państwowy miał szansę przekształcić się w Rzeczpospolitą Trojga Narodów, podnosząc do rangi trzeciego równoprawnego członu opanowaną przez Kozaków Zaporoskich Ruś (obecnie ziemie zachodniej Ukrainy, wtedy część Królestwa Polskiego). 16.9.1658 r. unia taka istotnie została zawarta i przeszła do historii pod nazwami Ugody polskoukraińskiej w Hadziaczu lub Unii Hadziackiej. Pomimo iż tekst podpisanego traktatu przyznawał narodowi ruskiemu „osobnych Pieczętarzów, Marszałków i Podskarbich, godności senatorskie i inne urzędy narodu ruskiego”, Unia Hadziacka nie przetrwała nawet 10 lat. Jednym z powodów mogło być wyniosłe traktowanie Kozaków przez polskich panów, dla których ciągle pozostawali oni „jako włosy albo paznokcie, które przystrzygać trzeba”. 46

l

i

t

e

r

a t

u

r

a

Był autorem słynnych rozważań „O poprawie Rzeczypospolitej”, które zadedykował królowi Zygmuntowi Augustowi. Przetłumaczone na kilka języków dzieło przyniosło autorowi rozgłos w całej Europie, ale dwie ostatnie księgi („O Kościele”, „O szkole”) uznano w Polsce za heretyckie. W końcu nawet papież Paweł IV wszystkie jego utwory kazał umieścić na indeksie ksiąg zakazanych. Sam pisarz (1503-1572) nie doznał jednak żadnych prześladowań. Pok koniec życia otrzymał nawet od Zygmunta Augusta misję pojednania kalwinów z antytrynitarzami w sporze o Trójcę Świętą.

Jak już zapowiadaliśmy, kontynuujemy w tym roku Konkurs Polska. Jego zakres tematyczny pozostaje taki sam – obejmuje zjawiska związane z Polską, jej historią, kulturą, nauką, literaturą, sztuką, sportem itp. Zmianie ulegają natomiast warunki udziału w konkursie: żeby wziąć udział w losowaniu nagród należy poprawnie odpowiedzieć na wszystkie 3 pytania. Zwycięzca otrzyma książkę wartości 600 kc, nagrodę rzeczową watości 1000 kc oraz prenumeratę „Zwrotu” (dla siebie lub wskazanej osoby) na 2009 r. Nagrody książkowe finansują Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” oraz Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”. Rozwiązanie edycji styczniowej Pytanie nr 1: Na Łotwie. Pytanie nr 2: Franciszek Karpiński. Pytanie nr 3: Justus Decjusz. Nadesłano 28 prawidłowych rozwiązań wyłącznie w kat. c. Nagrodę wylosowała Władysława Vito­ šowa z Karwiny. Losowanie z udziałem red. red. Czesławy Rudnik i Kazimierza Kaszpera odbyło się 9.2.2009 r. Nagrody zostaną wręczone laureatom podczas spotkania Szyndzielni „Zwrotu” dnia 27.2.2009 o godz. 17.00 w Klubie Dziupla w Cz. Cieszynie. Uczestników konkursu prosimy o podawanie wraz z rozwiązaniem swojego nr. telefonu.

m

u

z

y

k

a

W 1831 r., mając 21 lat, zamieszkał na stałe w stolicy Francji. Należał do najbardziej znanych Polaków w XIX-wiecznym Paryżu. Często grywał w salonach polskiej emigracji, której przedstawiciele namawiali go do komponowania oper narodowych. Zwykł wówczas odpowiadać, że ojczysta nuta silniej dźwięczy w jego mazurkach niż w niejednej operze. Przez współczesnych ceniony był przede wszystkim jako nauczyciel gry i wirtuoz, choć już wówczas jego utwory zyskiwały entuzjastyczne recenzje innych kompozytorów, m.in. Schumanna. Zmarł w wieku zaledwie 39 lat, skomponował dwa koncerty fortepianowe, trzy sonaty, kilkadziesiąt mazurków, 17 polonezów, liczne nokturny, scherza, wariacje, preludia. W 1927 r. odbył się w Warszawie I międzynarodowy konkurs jego imienia.

Pytanie 1 Ile dokładnie lat upłynęło od zaprzysiężenia Unii Lubelskiej do zawarcia Unii Hadziackiej?

Pytanie 2 Podaj imiona i nazwisko

autora dzieła „O poprawie Rzeczypospolitej”.

Pytanie 3 Podaj imię i nazwisko

polskiego kompozytora, który żył w latach 1810-1849.

Odpowiedzi z zaznaczeniem konkurs polska można przesyłać pocztą i w formie elektronicznej na info@zwrot.cz. Termin ich nadsyłania mija 5. 3. 2009. 2

2009


krz yżówka Wśród autorów prawidłowych rozwiązań rozlosowane zostaną nagrody książkowe. Rozwiązanie dodatkowe prosimy przesyłać na adres pocztowy lub info@zwrot.cz do 5 marca 2009 r. Rozwiązanie krzyżówki z nr. 1 / 2009: PESYMISTA? KTOŚ, KTO UWAŻA, ŻE WSZYSCY SĄ TACY WREDNI JAK ON, I ZA TO ICH NIENAWIDZI. Nagrody książkowe wylosowali: Leszek Łakota z Hawierzowa i Witold Stonawski z Pragi. Gratulujemy! Poziomo: 1 suchy kijek 7 ludowy instrument dęty 10 napój orzeźwiający 11 dmuchanie 12 część marynarki 13 sztuka G. B. Shawa 18 dziwak 21 Winnetou 24 cienka w pasie 25 najcięższy z metali 27 Akademicki Związek Sportowy 28 hipotetyczna cząstka elementarna 29 befsztyk Anglika 31 lita skała 32 francuski przedstawiciel naturalizmu 34 jedna z najdłuższych rzek Azji 36 najsłynniejszy z piłkarzy 37 dba o jak najlepsze warunki pracy 38 czepia się psiego ogona 39 „papieskie“ imię 41 spokrewniona z leszczem 43 ogłoszenie w gazecie

2

2009

44 plakat 47 wyspa w Zatoce Sarońskiej 48 dawny tygodnik studencki 50 „rada” dla Niemca 51 antylopa jak krowa 52 farba wodna 55 myśli tylko o sobie 59 przesadnie ostrożny 61 T-34 62 zły duch arabski 63 rzecznik praw obywatelskich 64 dolna część głowicy doryckiej 65 wino rodem z Węgier Pionowo: 1 chybiony strzał 2 ze znanym browarem 3 gumno 4 idol Tomka Wilmowskiego

5 związek państw 6 przełożony żydowskiej gminy 7 załoga twierdzy 8 płynie przez Alaskę 9 obszar pokryty wodą 14 wpływa do Dolnej Odry 15 w ręku Skolimowskiej 16 stolica Peru 17 patetyczny utwór poe­ tycki 19 równolatek 20 tam wódkę produkują 22 bukiet ozdobi 23 chroni przed przepięciem 26 miasto w środkowej Hiszpanii 29 Capreolus capreolus z naszych lasów 30 żarówkę osłoni 33 Beenhakker 35 imię Destinowej

40 przyprawa stosowana przy kiszeniu ogórków 42 przystępuje do spowiedzi 45 uroczysty wieczorowy strój 46 nadaje statkowi kierunek 49 „re” o pół tonu obniżone 51 okres godowy danieli 52 papiery wartościowe 53 sąsiad Szwajcara 54 obszerna sukienka 56 rodzaj promieniowania elektromagnetycznego 57 dawna gra w karty 58 góry w Azji Środkowej 60 element końskiej uprzęży Podpowiedź do rozwiązania dodatkowego: sentencja wojciecha Bogusławskiego opr. Biki

47


przed wielkim postem

 hala sikora

Święta zwyczaje obrzędy

Tłusty Czwartek 52 dni przed Wielkanocą, w tygodniu poprzedzającym Środę Popielcową, obchodzony jest Tłusty Czwartek. W tym roku przypada na 19 lutego. Nie jest świętem kościelnym, lecz dniem tradycyjnie rozpoczynającym ostatni tydzień karnawału. W polskich domach królują tego dnia zwłaszcza pączki (krepliki) i faworki (chrust). Ktoś obliczył, że współcześni Polacy spałaszują w ów czwartek aż 100 mln pączków! Na Śląsku Cieszyńskim pączkowe obżarstwo związane jest raczej z Ostatkami. Józef Ondrusz stwierdza w „Płyniesz Olzo”: „Na Ostatki smażyły gospodynie krepliki, czyli pączki, z marmoladą lub powidłami. W rodzinach liczących po kilkanaście osób musiała gospodyni usmażyć kopiaty przetak kreplików”. Pączki nie zawsze były słodkie i miękkie. W średniowieczu np. robione były z chlebowego ciasta, nadziewane słoniną i smażone na smalcu. Podawano je z tłustym mięsiwem i suto zakrapiano wódką. Dopiero w XVI w. twarde pączki zaczęto napełniać marmoladą i przekształcać w giętką i pulchną potrawę.

Ostatki To ostatnie trzy (cztery) dni (niedziela, poniedziałek, wtorek, czasami sobota) przed Środą Popielcową, czyli ostatecznym zakończeniem karnawału. Okres permanentnej zabawy i obżarstwa (ludowa nazwa Ostatków to „mięsopust”) przed nadchodzącym Wielkim Postem. Jan Szymik pisze, że przywilej w urządzaniu zabawy czy balu „na ostatki” miały u nas kobiety. „Na takich zabawach tanecznych nigdy nie ogłaszano białych walców, a kobiety przez cały czas trwania takiego balu zapraszały mężczyzn tak do tańca, jak do bufetu na wódkę”. Z Ostatkami wiąże się zwyczaj „pochowania basy”. Przed północą podczas zabawy ostatkowej „wodzirej wchodził między muzykantów i jednemu z nich z basetli odpinał jedną strunę, po chwili drugą itd. Gdy odpiął czwartą strunę, zabierał basiście smyczek. W tej chwili cała kapela przestawała grać, a na salę czterech na czarno ubranych młodzieńców wnosiło mary, na które basista z udawanym płaczem kładł swoją basetlę z odpiętymi strunami. Wodzirej stawał na krześle i wygłaszał tragikomiczną „mowę pogrzebową” na zakończenie „mięsopustu”, po czym schodził, skrapiał wódką basetlę i nakrywał ją czarnym płótnem. Młodzieńcy podnosili mary z basetlą i w takt marsza obchodzono dookoła salę” – pisze J. Szymik.

Środa Popielcowa Pierwszy dzień Wielkiego Postu, zwany też Popielcem lub ze staropolska Wstępną Środą. Wg obrzędów katolickich tego dnia kapłan czyni popiołem znak krzyża na głowie wiernego, mówiąc jednocześnie „Prochem jesteś i w proch się obrócisz” lub „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Tradycja posypywania głów popiołem pojawiła się w VIII w., w XI w. papież Urban II wprowadził ją na stałe do obrządku kościelnego. Na Śląsku Cieszyńskim jadano tego dnia na śniadanie wodę z chlebem, na obiad żur z nieokraszonymi ziemniakami lub ziemniaki z solonym śledziem i surową kiszoną kapustą, a na kolację placek z pszennej żarnówki z niesłodzoną czarną kawą zbożową. Gospodarze po powrocie z kościoła posypywali popiołem pola obsiane żytem, a gospodynie grządki kapusty – co miało zapewnić dobre plony. adam waszut

Źródło: Internet, „Doroczne zwyczaje i obrzędy na Śląsku Cieszyńskim” Jana Szymika, „Płyniesz Olzo” pod red. Daniela Kadłubca.

Kilkadziesiąt dni przed Świętami Zmartwychwstania ludzie żyjący w kulturze chrześcijańskiej, a więc zdecydowana większość Europejczyków, zaczynają się kierować kalendarzem… księżycowym. Z okresem tym związane są bowiem uroczystości i zwyczaje, które przypadają na dni obliczane od pierwszej pełni księżyca po równonocy wiosennej 21 marca. Ta magiczna pełnia w pierwszej kolejności wyznacza termin Wielkanocy (pierwsza niedziela po owej pełni), od niego zaś liczone są wstecz i w przód terminy innych ważnych świąt. Idzie o tzw. święta ruchome, do których zaliczane są m. in.: Niedziela Palmowa (7 dni przed przed Wielkanocą), Środa Popielcowa (46 dni przed Wielkanocą) czy Boże Ciało (60 dni po Wielkanocy). Przed Wielkanocą – dokładnie od Środy Popielcowej do Wielkiego Czwartku – trwa 40-dniowy okres Wielkiego Postu.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.