Zwrot 02/2008

Page 1

2008

2

ginące tradycje

Kowalstwo WĘZEł KOLEJOWy CZESKI CIESZyN


ilustrowana kronika Miesiąca kStyczeń 2008 3

Wykładowcą Międzygeneracyjnego Uniwersytetu Regionalnego przy ZG PZKO w Cz. Cieszynie był doc. dr Tadeusz Siwek, który mówił na temat „Zaolzie w zglobalizowanym świecie”.

12

14. Noworoczny Turniej Tenisa Stołowego dla dzieci i dorosłych zorganizowało MK PZKO i gmina Gródek.

Scena Polska TC w Cz. Cieszynie zaprosiła na premierę „Kąpieliska Ostrów” Pawła Huelle w reżyserii Rudolfa Molińskiego. Czterechsetna premiera SP była okazją do wręczenia symbolicznych desek scenicznych nestorom SP Witoldowi Rybickiemu, Wandzie Cejnar, Annie Kalecie-Rzyman. Przedstawienie było też benefisem Witolda Rybickiego, który niedawno obchodził 80. urodziny.

6

W koncercie kolęd w wykonaniu 7 chórów w polskiej Turzy Śląskiej wzięły udział także chóry z Zaolzia: Rychwałdzianie z Rychwałdu, Lutnia z Lutyni Dolnej i Chór Nauczycieli Polskich z Cz. Cieszyna.

12

4

6

12

4

6 6

3

Komitet przygotowawczy budowy pomnika upamiętniającego stulecie założenia Polskiego Gimnazjum Realnego im. J. Słowackiego w Orłowej, w składzie Bogusław Chwajol, Marian Jędrzejczyk, Anna Horzyk, Zbigniew Kubeczka, zaapelowało na łamach „Głosu Ludu” do absolwentów i sympatyków tej placówki o wsparcie inicjatywy. Pomnik wg projektu Zbigniewa Kubeczki stanie w 2009 r. w miejscu dawnego budynku szkoły. MK PZKO wraz z gminą Wędrynia zaprosiło na „Goleszowski jasełka – Jezus w Goleszowie” w wykonaniu ZPiT Goleszów.

W hawierzowskim Domu Kultury im. L. Janáčka odbył się koncert polskiego zespołu Golec uOrkiestra. Muzycy przybyli na Zaolzie na zaproszenie MK PZKO w Suchej Górnej, zaśpiewali także z dziećmi z miejscowego przedszkola, które zaprezentowały „Jasełka”S

zespołu flecistów Skowronki (dyr. Renata Dobner) i rodzinnej grupy muzycznej Company Molin.

5 5-6

Chór Harfa z Cz. Cieszyna zorganizował dla aktualnych i byłych chórzystów wigilijkę.

Chór Stonawa (dyr. Marta Orszulik) MK PZKO koncertował w kościele ewangelickim, zaś rodzina Palowskich z Olbrachcic w kościele katolickim w Stonawie. Noworoczny wymarsz na Skałkę zorganizowało PTTS „Beskid Śląski”.

Na koncert noworoczny do Domu PZKO w Nawsiu zaprosił Chór Żeński Melodia (dyr. Aleksandra Zeman). Gościnnie wystąpił chór parafialny Cantica z Bystrej Krakowskiej.

IV Bal Cieszyński w Cieszynie, zorganizowany przez Koło nr 6 Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, poprzedzony został IV Przeglądem Kapel Karpackich z Polski, Czech i Słowacji, w którym wystąpiła także czeskocieszyńska Olza. W Galerii Teatru Cieszyńskiego w Cz. Cieszynie odbył się wernisaż wystawy „Polski ekslibris”, zorganizowanej przez Stowarzyszenie Przyjaciół Polskiej Książki. Wystawa czynna jest do 24.2.

12

Na tradycyjny bal do Domu PZKO zaprosiło MK PZKO Milików Centrum. Do tańca grał zespół My Moment.

7

13 15

10

17

Głównym tematem posiedzenia Rady Kongresu Polaków w RC była organizacja sejmików gminnych, podczas których wyłonieni zostaną delegaci planowanego na 12.4. Zgromadzenia Ogólnego KP.

Rada Przedstawicieli Kongresu Polaków w RC poświęcona była organizacji sejmików gminnych przed Zgromadzeniem Ogólnym KP. Czeskocieszyński Klub Propozycji MK PZKO Cz. Cieszyn Centrum przygotował spotkanie pod hasłem „Jak to kiedyś było u nas na granicy”. Prelekcję wygłosił Marian Steffek z Ośrodka Dokumentacyjnego Kongresu Polaków w RC.

 michał veselý

Jabłonkowska kapela Lipka (kier. Krystyna Mruzek) wzięła udział razem z innymi zespołami z RC oraz z Polski, Słowacji i Węgier w 4. Międzynarodowym Koncercie Kolęd i Pastorałek w Żywcu.

W Domu PZKO w Gródku wystawiły dzieci z Gródku „Jasełka”.

4

Konsulat Generalny RP w Ostrawie gościł na spotkaniu opłatkowym członków Polskiego Towarzystwa Medycznego w RC.

5 5

W Cz. Cieszynie odbył się w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa koncert z udziałem chórów Trallala i Trallalinki (dyr. Beata Brzóska),

 david peter

Po raz 30. zespół Górole oraz MK PZKO w Mostach k. Jabłonkowa zaprosili na Bal Gorolski. Poprzedził go Międzynarodowy Przegląd Kapel Ludowych, polskich, czeskich i słowackich, w trzynieckim Domu Kultury TrisiaP


ilustrowana kronika Miesiąca kStyczeń 2008 18

Na coroczny Bal Śląski do domu kultury Strzelnica w Cz. Cieszynie zaprosiło MK PZKO w Mistrzowicach. Zatańczył ZPiT Błędowianie, zagrała kapela Olza i zespół Rivieras.

18

Bal w świetlicy Koła zorganizowało MK PZKO Karwina Sowiniec. Grał zespół No-

gola.

18

W Galerii Kropka w Cz. Cieszynie odbył się wernisaż wystawy Barbary Gabryel, Renaty Humel, Anny Kuzawińskiej, Patrycji Pichy i Radosława Plucińskiego nazwanej „Pierwszy oddech“.

19 23

25

Na tradycyjny bal do lokalu PZKO zaprosiło MK PZKO Trzyniec Końska Podlesie.

W Domu Kultury w Grodziszczu bawili się na Balu PZKO członkowie i sympatycy MK PZKO Cierlicko Grodziszcz. Wystąpiła para taneczna zespołu Elan, do tańca grał zespół Smolaři.

Kongres Polaków w RC uruchomił na swoim portalu www.polonica.cz pod zakładką Zgromadzenie Ogólne forum dyskusyjne.

26

Po raz pierwszy wspólny bal, na 60-lecie PZKO, zorganizowały MK PZKO w Orłowej Porębie z MK w Dąbrowej. Na balu w dąbrowskim Domu Narodowym wystąpił ZPiT Suszanie, do tańca grał zespół Classik.

24

W Konsulacie Generalnym RP w Ostrawie odbyło się spotkanie dyskusyjne z okazji zamieszczenia w wydawanym przez Fundację

18

 marian siedlaczek

Wybory nowego kierownictwa i plan pracy na r. 2008 były głównymi punktami programu walnego zebrania Zaolziańskiego Towarzystwa Fotograficznego. Zarząd pracować będzie w składzie: Marian Siedlaczek (prezes), Marek Santarius i Adam Szop. Członkami Komisji Rewizyjnej zostali Bogdan Krzywoń i Radomir Krygiel.

18

Tradycyjny Bal w Domu PZKO w Nawsiu zorganizowało MK PZKO razem z Kołami Macierzy Szkolnej szkoły i przedszkola. Wystąpił zespół Rytmik, do tańca grał DJ Bartnicki.

18-19

Prezes Macierzy Szkolnej w RC Jan Branny i wiceprezes Zbigniew Bocek reprezentowali zaolziańską organizację na Europejskim Sympozjum Polskich Macierzy Szkolnych w niemieckim Mönchengladbach.

19

W Domu Robotniczym w Suchej Górnej odbył się tradycyjny górnosuski Bal

PZKO.

19

Tradycyjny Bal zorganizowany przez MK PZKO w Boconowicach odbył się w miejscowym Domu Kultury. Do tańca grał zespół Blaf.

26

Ośrodka „Karta” w Warszawie kwartalniku „Karta” (nr 53) materiału „Zaolzie”, uzupełnionego o wspomnienia pochodzących z tego regionu Polki i Czecha. W spotkaniu wziął udział autor materiału Grzegorz Gąsior (pochodzący z Karwiny) oraz redaktor naczelny pisma Zbigniew Gluza.

W programie Balu Gimnazjum w trzynieckim Domu Kultury Trisia znalazł się polonez klas II, przegląd mody R, fragmenty musicalu „Boom”, dyskoteka DJ Bartnickiego, zagrała kapela Olza.

26

We frysztackim Domu PZKO odbył się Bal nad Olzą, zorganizowany przez MK PZKO w Karwinie Frysztacie. W programie zatańczył ZPiT Błędowianie, grał zespół Music Coctail.

25

Na spotkanie nazwane „Zaolzie – polskie i czeskie losy” do Książnicy Cieszyńskiej w Cieszynie zaprosili organizatorzy: Ośrodek „Karta”, Kongres Polaków w RC i Książnica Cieszyńska. W programie była dyskusja z redaktorem naczelnym „Karty” Zbigniewem Gluzą i Grzegorzem Gąsiorem S, autorem zamieszczonego w piśmie materiału „Zaolzie”.

26

Drugą styczniową premierą Sceny Polskiej TC w Cz. Cieszynie była komedia romantyczna „Pół żartem, pół sercem” Kena Ludwiga w reżyserii dyrektora TC Karola Suszki.

19

26

W Domu PZKO w Błędowicach bawiono się na Tradycyjnym Balu. Wystąpił ZPiT Błędowianie, do tańca grał zespół Forum.

19 19

Na Balu pod RWD w Domu Polskim im. Żwirki i Wigury w Cierlicku, zorganizowanym przez MK PZKO Cierlicko Kościelec, grały do tańca zespoły Sunset i Blaband.

19 ście.

Tradycyjny bal zorganizowało w swoim Domu MK PZKO w Karwinie Starym Mie-

 marian siedlaczek

Do Domu PZKO na tradycyjny bal zaprosili członkowie MK PZKO z Rychwałdu, do tańca grał DJ Karol Krupka.

25

MK PZKO w Lesznej Dolnej i Koło Macierzy Szkolnej PSP w Trzyńcu 1 zorganizowało w leszniańskim Domu PZKO tradycyjny bal. Wystąpił ZPiT Suszanie, do tańca grał zespół MrBaby.

Tradycyjny Bal, zorganizowany w Domu PZKO przez Macierz Szkolną szkoły i przedszkola oraz MK PZKO w Gródku, przebiegał pod hasłem „Na dnie morskim”. Zagrał zespół My Moment.

26

Tradycyjne spotkanie bowlingowe zorganizowało MK PZKO Trzyniec Łyżbice

Wieś.

30

W karwińskiej Galerii Pod Wieżą otwarta została wystawa obrazów, rzeźb i grafiki komputerowej Waltera Taszka oraz grafiki komputerowej Romany Taszek. Wystawa pod nazwą „Imaginacje i wariacje” czynna jest do 12.3.


 MILAN PRZYBYLA

raport

Zdjęcia archiwalne ze zbiorów Gustawa Kubaczki.

K

Węzeł kolejowy czeski cieszyn 4

 MILAN PRZYBYLA

olej Koszycko-Bogumińska, która na długo przed paryską Konferencją Ambasadarów, bo już w 1871 r., przecięła Księstwo Cieszyńskie na dwie połowy, stała się od razu bardzo ważnym katalizatorem rozwoju regionu. Pomimo iż w pierwszym okresie, aż do 1912 r., prowadziła tylko po jednym torze, gwarantowała położonym wzdłuż niej miejscowościom lepszy kontakt ze światem, przede wszystkim jednak łatwiejszy dostęp do surowców i wyrobów przemysłowych. W pierwszej kolejności umocniła pozycję Bogumina jako strategicznego węzła kolejowego, na którym zaczęły się krzyżować europejskie szlaki północ-południe (od ok. 1856 r. prowadziła już tędy tzw. Kolej Północna, łącząca Wiedeń z Krakowem, a następnie ze Lwowem) oraz wschód-zachód (dzięki Kolei Koszycko-Bogumińskiej można było dojechać na Słowację, czyli tzw. północne Węgry). Niewiele później jej cywilizacyjne znaczenie pozytywnie odczuły pozostałe miasta i wsie. Niewątpliwie przyczyniła się ona do ich rozwoju urbanistycznego i demograficznego.

2

2008


Historia kolei żelaznej w regionie

ZaoStRZonE kRytERia

Pod względem technicznym ułożenie toru i zapewnienie odpowiedniego taboru na odcinku między Cieszynem (275 m n.p.m.) a Mostami k. Jabłonkowa (573 m n.p.m.) było operacją niezwykle skomplikowaną i pracochłonną. Różnica poziomów wynosi tu dokładnie 298 m, a to oznacza, że zdążające pod górę lokomotywy musiały posiadać odpowiednią moc, a zatem i ciężar. To zaś kładło zaostrzone kryteria pod adresem jakości podłoża – szyn i progów. Pomimo iż starano się sprostać tym wymogom, do lat 50. XX w. w Jabłonkowie pociąg towarowy zatrzymywano, uzupełniano zasoby węgla i wody i dołączano z tyłu jeszcze jedną lokomotywę. Dopiero później ktoś wpadł na pomysł, żeby dodatkowy paro- lub elektrowóz podłączyć wcześniej, np. w Cz. Cieszynie, bo przecież „nie zatrzymuje się koni pod kopcem”. Torowisko na cieszyńskim Brandysie zerwane przez powódź w 1970 r.

2

2008

5


raport wyJątkowa poZycJa

Do rangi centralnego ośrodka komunikacyjnego w regionie szybko awansował również Cieszyn. I to nie tylko zasługą samej KKB, ale także uruchomionej w 1888 r. tzw. Kolei Miast Śląskich, łączącej przez miasto nad Olzą Bielsko z Frydkiem. Jej funkcjonowanie zapewniał nowo zbudowany most żelazny na Olzie. Widomymi znakami tej wyjątkowej pozycji miasta były liczne wiadukty, prowadzące ponad torami przejście dla pieszych, przede wszystkim jednak okazały budynek dworcowy, wzniesiony pod koniec XVIII w. we właściwej dla c. k. Austro-Węgier stylistyce. Remont kapitalny tego obiektu wraz z pracami restauratorskimi, które miały mu przywrócić pierwotny wygląd, przebiegł całkiem niedawno, w latach 2001-02. Pod warstwą tynku zostało wtedy odkryte godło Czechosłowacji z okresu I republiki; można je dziś oglądać na jednej ze ścian w hallu głównym. Składnikiem obiektu była stylowa „wiedeńska” kawiarnia, usytuowana w miejscu aktualnego peronu I. Dziś jej rolę próbuje spełniać restauracja dworcowa, popularna „dwójka”. W latach 70. pełniła ona rolę „kawiarni artystycznej” zaolziańskiego środowiska twórczego. Literaci i plastycy, członkowie Sekcji Literacko-Artystycznej, regularnie się tu spotykali, prowadząc długie dysputy nad istotą sztuki i przyszłością SLA. Most kolejowy na rzece Białej w Jabłonkowie, zerwany przez powódź w 1970 r.

Fragment mapy c.k. sieci kolejowej Monarchii Austro-Węgier opublikowanej w 1906 r. przez drukarnię Prochaski w Cieszynie.


 WIeSłAW PRZeCZeK

Wiadukt w Mostach k. Jabłonkowa, wysadzony przez wycofującą się armię niemiecką w 1945 r.

Jak dalEko Stąd, Jak bliSko

Tunel w Mostach k. Jabłonkowa łączący Śląsk Cieszyński ze Słowacją. 2

2008

Przez wiele dziesięcioleci z Cz. Cieszyna można było jeździć bez przesiadki do Belgradu, Berlina, Budapesztu i Warszawy. Od połowy lat 90. XX w., kiedy doszło do kolejnej reorganizacji Czeskich Kolei, miasto utraciło te połączenia, stając się ponownie tylko centralnym węzłem regionalnym. Najdalej bez przesiadki można dziś dojechać z Cz. Cieszyna do Pragi i Chebu w Czechach oraz Koszyc i Zvolena na Słowacji. Uruchomione natomiast zostały dodatkowe przyśpieszone połączenia z Ostrawą i Opawą przez Hawierzów. Obsługuje je supernowoczesny, klimatyzowany skład o nazwie Elefant. Po latach komunistycznego zastoju ponownie uruchomiono też połączenie z polską częścią miasta. Linia jest obsługiwana przez Polskie Koleje Państwowe, których składami można dojechać do BielskaBiałej i Katowic (pośpieszny Olza). kazimierz kaszper 7


wydarzenia

Gimnazjalny„shark” W ramach szkolnych stron internetowych uczniowie Gimnazjum Polskiego w Cz. Cieszynie uruchomili w połowie grudnia 2007 witrynę twórczą o nazwie shark (rekin, oszust). Ma ona pełnić funkcję platformy artystycznej, za pośrednictwem której uczniowie mogą prezentować i oceniać własne prace literackie, plastyczne, fotograficzne i wszelkie inne. Witrynę uruchomili i prowadzą uczniowie klasy III B: Wiktor Brada, Katarzyna Kantor i Roman Rusz. – To bardzo cenny pomysł – komentuje inicjatywę Halina Klimsza, opiekunka grupy. – Wskazuje on bowiem, że Internet nie musi być wykorzystywany tylko i wyłącznie w celach konsumpcyjnych czy komercyjnych, ale może także zainspirować oryginalną twórczość artystyczną. A że młodzież gimnazjalna jest bardzo kreatywna, należy się po „sharku” spodziewać bardzo pozytywnych efektów. – Muszę potwierdzić opinię pani profesor – dodaje Wiktor Brada. – Praktycznie każdy kolega czy koleżanka coś tworzą, ale nie każdy ma odwagę się ujawnić. Witryna może więc być dla wielu z nich okazją do odkrycia swoich talentów. – Na razie wydaje się, że największą popularnością cieszy się u nas fotografika, mam jednak nadzieję, że niebawem dadzą znać o sobie również poeci i malarze – uzupełnia Katarzyna Kantor. W tym celu został na początku lutego ogłoszony konkurs artystyczny, którego rozstrzygnięcie – wraz z prezentacją najciekawszych dzieł – zaplanowano na 15 marca. Warto podkreślić, że inicjatywa trzecioklasistów powstała spontanicznie i całkowicie niezależnie od prowadzonych w gimnazjum zajęć z zakresu wychowania artystycznego. kk

www.gympol.cz/shark 8

 marian siedlaczek

 marian siedlaczek

Fenomen nie-współżycia

D

ziałający w Warszawie Ośrodek Karta uruchomił w 2005 r. projekt o nazwie „XX wiek na Zaolziu”, którego celem jest zdokumentowanie historii regionu w oparciu o rozmowy z jej świadkami. Dotychczas nagrano 60 rozmów, a zapisy dwóch z nich zostały opublikowane na łamach kwartalnika historycznego „Karta” (nr 53/2007). O swoim życiu prywatnym i zawodowym opowiadali: pochodzący z Łazów Evžen Cedivoda, członek Pierwszej Drużyny Skautów w Łazach, współzałożyciel miejscowej komórki Junáka, członek Czechosłowackiej Partii Narodowo-Socjalistycznej, oraz pochodząca z Pudłowa Łada Krumniklowa (z domu Rajska), dziennikarka „Głosu Ludu”, po wydaleniu zatrudniona w kioskach warzywnych i w przedsiębiorstwie Zelenina, osadzona w areszcie z powodu podejrzeń o kontakty z paryską „Kulturą” J. Giedroycia, członkini Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Rozmowy przeprowadził Grzegorz Gąsior, on też jest autorem wprowadzenia pt. „Zaolzie”. Stwierdza w nim m.in.: „Zaolzie jest przede wszystkim pograniczem kulturowym Polaków i Czechów (…) Przestrzeń do dialogu nie mogła rozwinąć się w okresie kilkudziesięciu lat panowania systemów totalitarnych – nazistowskiego i komunistycznego. Tłumione w czasach sowieckiego „internacjonalizmu” wzajemne urazy odżyły na nowo po 1989 roku. Nadal istnieją dwie prawdy o przeszłości, niechęć do wspólnego spojrzenia na nią i zrozumienia drugiej strony. (…) Być może dziś, kilkanaście lat po upadku systemu komunistycznego, okaże się możliwe, by już spojrzeć na historię Zaolzia, uwzględniając tę odmienność doświadczeń. Losy obojga świadków ilustrują historię ich grup narodowych w kolejnych etapach dziejów Zaolzia, które w 1938 roku zostało przyłączone do Polski, w latach 1939-45 było wcielone do III Rzeszy, a po II wojnie światowej ponownie znalazło się w granicach Czechosłowacji.” Pod koniec stycznia w Konsulacie Generalnym RP w Ostrawie oraz w Książnicy Cieszyńskiej przebiegły spotkania promocyjne

omawianego numeru „Karty” z udziałem G. Gąsiora i Zbigniewa Gluzy, prezesa Ośrodka Karta. Szczególnie tłumnie było nawiedzone spotkanie w Książnicy. Refleksje jakie nasuwają się po lekturze zwierzeń obojga bohaterów nie są optymistyczne. Uzmysławiają mianowicie, że jako narody żyliśmy i nadal żyjemy w kompletnej izolacji, a na domiar złego w zupełnej głuchocie i wyniosłej niewrażliwości na los tego drugiego. Kiedy Cedivoda opowiada o wymuszonej wyprowadzce i tułaczce po październiku 1938 r., my przypominamy sobie euforię, z jaką witaliśmy polskich żołnierzy i entuzjazm, z jakim zagospodarowywaliśmy odzyskaną przestrzeń. Kiedy my z niechęcią kwitujemy narodowy indyferentyzm Galicjan, którzy po znalezieniu pracy w kopalniach i hutach regionu szybko się czechizowali, Cedivoda wyjaśnia, że szło o analfabetów, których zaczęły uczyć czytania i pisania ich czeskie małżonki. Oczywiście robiły to w swoim języku macierzystym. Pomimo iż obydwie relacje są bezstronne i pozbawione elementów rozrachunkowych, podczas ich lektury trudno oprzeć się potrzebie szukania winnego. Bo tak już, niestety, jesteśmy skonstruowani, że jeśli pojawi się w nas choćby cień wstydu, to w pierwszej kolejności próbujemy obarczyć winą kogoś drugiego. W naszym przypadku: Polak Czecha, Czech Polaka. Jest to jednak najkrótsza droga do ożywienia nacjonalistycznych zaszłości. Wydaje się, że rozsądniej byłoby, mimo wszystko, spojrzeć na fenomen nie-współżycia Polaków i Czechów na Zaolziu przez pryzmat ich własnych etosów. Los dał nam wszak ogromną szansę: żyjąc na co dzień w sąsiedztwie diametralnie innej kultury i postaw życiowych, możemy nie tylko z łatwością, z marszu niejako, odkrywać nędzę stereotypów, ale i szukać odpowiedzi na dylematy związane z wymiarem człowieczeństwa. Trudno, jesteśmy zanurzeni w tym laboratoryjnym tyglu narodów i nie dostrzegliśmy w porę narzucającej się szansy. Dobrze, że zrobiła to za nas warszawska Karta. kazimierz kaszper 2

2008


XXXVII Zjazd Gwiaździsty, Mosty k. Jabłonkowa, 2 lutego 2008 na zdjęciach Wiesława Przeczka i Bogdana Szpyrca

2

2008

9


hwywiad o finanse

r

y

z

o

n

region

t

y

Recesja na giełdzie

Ekspansywne Mokate

Styczeń 2008 r. ma szansę przejść do historii jako miesiąc, w którym świat finansów przestał żyć złudzeniami. Recesja stała się faktem. Czarny dzień 21 stycznia przeżywał zwłaszcza Wall Street, największa światowa giełda. Bo chociaż w swojej historii oglądał już bardziej dramatyczne spadki, to jeszcze nigdy nie doświadczał tak dramatycznych wahań. Z dnia na dzień, bez żadnej nowej informacji, o 8 proc. spadła wartość Citigroup, jednego z największych na świecie banków, a jeszcze do niedawna największej instytucji finansowej Ameryki. O 11 proc. tracił na wartości American Express. Gigantyczne straty, ogłoszone przez olbrzymie instytucje finansowe Ameryki (Citigroup stracił w 4 kwartale 2007 r. 9,8 mld, a Merill Lynch – 8,2 mld dol.) niedługo po tym, gdy ich szefowie zaklinali się, że choć kłopoty owszem są, wszystko jest pod kontrolą, nadwerężyły zaufanie do informacji. Stało się oczywiste, że ich samych zaskoczyły rozmiary strat własnych instytucji, że nikt w pełni nie ogarnia skali problemu. Równie mocno zaniepokoił się Biały Dom i parlament. Prezydent Bush i Izba Reprezentantów, chcąc dać schorowanej gospodarce zastrzyk adrenaliny, zgodzili się na pakiet fiskalnej stymulacji w wysokości 150 mld dol. (Senat chce podwyższyć tę sumę). Przybierze on głównie formę rabatów podatkowych (300-600 dol. na podatnika o rocznych dochodach do 75 000 dol.), i choć powinien ulżyć bólowi, to zważywszy skalę i czas (czeki trafią do rąk konsumentów najwcześniej w czerwcu) – wątpliwe, aby uchronił kraj przed recesją. Już większą ulgę przyniosą recepty banku centralnego – ostatnie cięcia stóp i te, które zapewne wkrótce rynek czekają. LIBOR (London Interbank Offered Rate – stopa procentowa kredytów oferowanych na rynku międzybankowym w Londynie), od której uzależnione są pożyczki hipoteczne o zmiennym oprocentowaniu, była już w styczniu o 1,5 punktu procentowego niższa niż w grudniu 2007 r. A dług hipoteczny Amerykanów podwoił się w ciągu sześciu lat, z 5,2 bln dol. w 3 kwartale 2001 r. do 10,4 bln w 3 kwartale 2007 r. W 2001 r. dług ten był równy 51 proc. produktu krajowego brutto (PKB) Stanów

W 2007 r. lider polskiego rynku kawy cappucino, wiślański Mokate zwiększył eksport o jedną czwartą. W tym roku zamierza umocnić swoją pozycję poza krajem także przez przejęcia. – Jesteśmy przygotowani do zagranicznych przejęć – zapowiada Teresa Mokrysz, właścicielka grupy Mokate, której przychody w 2007 r. wyniosły 400 mln zł i były o 20 proc. wyższe niż rok wcześniej. Na razie nie zdradza branż ani krajów, którymi zainteresowana jest jej firma. W grę wchodzi prawdopodobnie producent herbaty w Czechach. Od blisko trzech lat Mokate jest właścicielem firmy Dukat, jednej z liczących się firm na czeskim rynku herbaty. Działalność za granicą odgrywa w Mokate coraz większą rolę. W 2007 r. udział eksportu zwiększył się z 33 do 38 proc. Strategicznym rynkiem dla tej firmy stają się Bałkany, a szczególnie Chorwacja. W 2007 r. dzięki umowie licencyjnej ze spółką Alba z Zagrzebia Mokate zwiększyło sprzedaż na tamtejszym rynku o ok. 20 proc. Dostarcza Albie surowce i receptury. Prowadzi także nadzór techniczny i jakościowy. Chorwaci natomiast zajmują się wytwarzaniem i dystrybucją wyrobów pod marką Mokate. Współpraca z Albą ułatwia Mokate dotarcie na pozostałe rynki tamtego regionu. Produkty polskiej firmy docierają już do Bośni, Kosowa oraz Albanii. Chorwacka firma eksportuje je także do Dubaju. Znaczącym produktem eksportowym Mokate są także spieniacze i zabielacze, wykorzystywane m.in. do produkcji lodów i zup w proszku. Firma eksportuje je obecnie do ok. 60 BD krajów. Źródło: „Rzeczpospolita”

10

Zjednoczonych, obecnie wynosi on 75 proc. amerykańskiego PKB. Tym razem winnego całego światowego zamieszania, o ogromnych potencjalnych konsekwencjach, łatwo zidentyfikować. To nie – jak w przeszłości – Ameryka Łacińska, Rosja ani Azja Południowa, ale coraz mniej solidne Stany Zjednoczone. W myśl jednej z teorii kursującej po Wall Street, gwałtowny spadek notowań na giełdach poza USA w poniedziałek, 21 stycznia, był reakcją na pakiet stymulujący zaproponowany przez Biały Dom – odczytano go, i słusznie, jako oficjalne potwierdzenie anemii największej gospodarki świata. Co innego obserwować, jak Dow Jones spada z 14 tys. na 12 tys., a co innego usłyszeć prezydenta USA przyznającego, że gospodarka jego kraju jest chora. Jakie są globalne konsekwencje zwalniania lub wręcz zatrzymywania się amerykańskiej lokomotywy? Przez całe dziesięciolecia sprawdzał się scenariusz, wedle którego gdy Ameryka kichała, reszta świata dostawała zapalenia płuc. Dziś jest on również bardzo realny – i to pomimo iż w tzw. międzyczasie zaczął przeważać pogląd, że losy reszty świata przestały już zależeć od tego, co dzieje się w USA. Giełdowi wyjadacze powiadają, że czekają nas kolejne nerwowe dni – do czasu, aż nadejdzie kapitulacja, moment, gdy inwestorzy poddadzą się i pobiegną do wyjścia. Ponoć dopiero wtedy notowania odzwierciedlą większość złych informacji. AL, KK Źródło: „Polityka”

2

2008


h

o

polska

r

y

z

o

n

t

elektronika

y

wzrost żądań płacowych Żądania płacowe różnych grup zawodowych sfery budżetowej nabrały w styczniu rozpędu. Skala roszczeń waha się od 200 zł do 1,5 tys. zł dla jednego zatrudnionego. Gdyby wszystkie miały zostać spełnione, potrzeba by było ok. 13,7 mld zł. Największe oczekiwania związane ze wzrostem pensji mają lekarze. Po nich rękę po duże pieniądze wyciągają nauczyciele i pielęgniarki. Zdaniem ekonomistów fala protestów i roszczeń nasili się na wiosnę. W projekcie tegorocznego budżetu zagwarantowano wzrost płac o blisko 10 proc. dla sfery budżetowej, wliczając w to skutki obniżenia składki rentowej. Okazało się jednak, że dla części zainteresowanych jest to zaledwie 50-100 zł miesięcznie. Żądania znów odżyły, tym bardziej że bezpośrednie negocjacje z pracodawcami nie przynoszą rezultatu. Przed siedzibą premiera w Warszawie demonstrowali nauczyciele. W sprawach płac byli nieugięci, oczekiwali zwiększenia nakładów na ten cel o 3 mld zł. Protestowali celnicy (blokada przejść na granicy wschodniej), żądając 1,5 tys. zł podwyżki. Natomiast pracownicy kolei przystali na 10-procentowe podwyżki. Satysfakcjonujące obietnice uzyskali już górnicy. Jak wynika z wyliczeń

nowe technologie Polymer Vision, holenderska firma związana z Philipsem, zaprezentowała pierwszy na świecie telefon ze składanym wyświetlaczem. Readius, bo tak się ta jaskółka zupełnie nowej kategorii telefonów komórkowych nazywa, mieści się w kieszeni jak mały telefon, ale po rozłożeniu wyświetlacza wygląda jak mały komputer. Do przeglądania wiadomości z Internetu, czytania e-maili czy elektronicznych gazet użytkownik nie będzie zatem potrzebował sokolego wzroku lub okularów. Readius może się stać mocną konkurencją dla Apple iPhone i elektronicznego czytnika książek Kindle. Monitor o przekątnej 13 cm wyświetla obraz tylko czarno-biały, KU oferując 16 odcieni szarości. Źródło: Reuters, Internet 2

2008

samych spółek węglowych, wynegocjowane przez górników wydatki na wynagrodzenia będą o ok. 775 mln zł wyższe. To ogromne kwoty. Eksperci mają wątpliwości, czy uda się znaleźć źródło tych dodatkowych wydatków. Wzrostu wynagrodzeń domagają się lekarze i pielęgniarki. Te ostatnie zapowiadają, że jeśli nie dostaną 500 zł więcej, to będą odchodzić od łóżek. Lekarze zdają sobie jednak sprawę, że nie każdy ich postulat jest realny. Andrzej Włodarczyk z Naczelnej Izby Lekarskiej uważa, że trzeba wyhamować wysokość postulatów do realnych rozmiarów. – Najpierw trzeba przeprowadzić reformy uszczelniające system, tak aby miliardy złotych nie wypływały nie wiadomo na co, a potem przystąpić do realizacji żądań – powiedział. – Gdy to zostanie zrobione, za dwa lata lekarze i pielęgniarki będą zarabiać tyle, ile chcą. Do grona walczących o podwyżki dołączyli też sędziowie. Liczą się jednak z tym, że na spełnienie żądań będą musieli poczekać do 2009 r. EG, ACW, KK Źródło: „Rzeczpospolita”

kombajn, nie aparat Firma Casio wypuściła na rynek aparat fotograficzny, który przoduje w seryjnym robieniu zdjęć. Model EXILIM Pro EX-F1 z sześciomilionową matrycą i 12-krotnym zoomem optycznym potrafi z taką rozdzielczością zarejestrować nawet 60 klatek na sekundę. Stale też zapisuje obraz w wewnętrznym buforze, co daje gwarancję, że najciekawsze ujęcie nawet przed momentem naciśnięcia spustu nam nie umknie. M o ż na je wybrać podglądając całą sekundową sekwencję w zwolnionym tempie. W trybie filmowania aparat rejestruje nawet 1200 klatek na sekundę (336×96 pikseli) a w standardzie Full HD (1920×1080) – 60 klatek. Do filmowania służy odrębny spust. Źródło: „Polityka”, Internet

11


historie ze smakiem

Czternaście tysięcy

W

łaśnie tyle filiżanek herbaty wypija się na świecie w ciągu jednej sekundy. To niemało. Czym zatem jest herbata? Ta wiecznie zielona roślina to krzew – Camelia (Thea) Sinensis lub jego odmiana Camelia (Thea) Assamica. Obie odmiany różnią się wyglądem, są co prawda krzewami, jednak assamica bardziej przypomina drzewo – jej pień osiąga wysokość nawet 18 m. Natomiast Sinensis nie posiada, tak jak typowy krzew, jednego pnia i osiąga wysokość „tylko” 8 m. Najstarszym „czynnym” krzewem herbacianym jest rosnąca w Chinach 700-letnia Camelia sinensis. A jak ludzie poznali się na herbacie? Pierwsza, nieco krwawa legenda mówi, że buddyjski mnich Bodhi-Darma, będący jednocześnie założycielem ruchu religijnego Zen, pewnego razu oddawał się długotrwałej medytacji, podczas której zasnął. Obudziwszy się, tak mocno zdenerwował się tym faktem, że obciął sobie powieki i rzucił je na ziemię.

12

Tam, gdzie upadły, miał wyrosnąć pierwszy herbaciany krzew. Zaś druga, nieco bardziej znana legenda opowiada o chińskim cesarzu Szen Nung, który odpoczywając pod krzewem herbacianym, kazał sobie podać zagotowaną wodę. Wtedy do wrzątku miało wpaść kilka herbacianych liści. Cesarz, zapewne należący do ludzi odważnych, napił się owego naparu i z zadowoleniem stwierdził, iż napój ten „gasi pragnienie i raduje serce”. Tak czy owak, pięć tysięcy lat temu ludzkość poznała smak herbaty. Jednak dopiero w VI w. herbata stała się w Chinach popularna w szerszych kręgach. Pierwsze pisemne wzmianki o tej roślinie pochodzą z VIII w., z księgi Chou Huna (770 r.), a pierwsze herbaciarnie pojawiły się „dopiero” w XIII w. Za czasów cesarskich w zbieraniu herbaty mogły uczestniczyć jedynie dziewice w wieku co najmniej 14 lat. Musiały one codziennie zmieniać ubranie i rękawiczki, a podczas pracy zachować kompletne milczenie. Do Japonii zwyczaj picia herbaty zawitał prawdopodobnie w 803 r., za panowania cesarza Sagi. Do dziś herbata jest tam traktowana jako rytualny „napój nieśmiertelności”, a przyrządzaniu jej oraz piciu towarzyszy ściśle określony ceremoniał zwany Cha-no-yu, Droga Herbaty.

Buddyzm narzuca tej czynności pewien kod i tak np. w pomieszczeniu, gdzie celebruje się herbatę, nie może być więcej niż 5 osób (liczba 5 jest symbolem spójności). Dla większości Europejczyków Matcha zielona herbata – a raczej herbaciany pył używany w japońskiej ceremonii picia herbaty – jest nie do przełknięcia. Nawiasem mówiąc, w Japonii, która jest potentatem w produkcji wysokiej jakości herbat zielonych, innych herbat nie produkuje się w ogóle. W krajach arabskich częstowanie herbatą jest wyrafinowaną formą gościnności. Proponuje się ją każdemu, w każdym miejscu – obojętnie, czy jest to namiot, czy bajkowy pałac. Tradycja zaś wymaga, by przygotował ją ojciec rodziny lub najstarszy syn. Cywilizacja europejska poznała herbatę dopiero na początku XVII w., kiedy tuż przed śmiercią Henryka IV pewien statek holenderski (lub portugalski) przywiózł z Makao do Europy pierwszą porcję herbacianych liści. Do Anglii zaś herbata trafiła za sprawą Thomasa Garrawaya, londyńskiego kupca i właściciela sklepu, który otworzył też pierwszą herbaciarnię. W Rosji po raz pierwszy z herbatą zetknięto się w I poł. XVI w. w czasie podboju Syberii, a w 1618 r. car Michaił I Romanow otrzymał herbatę jako dar od cesarza Chin. Natomiast jeżeli chodzi o Polskę, to pierwsze znane wzmianki o herbacie pojawiają się w XVII w. w liście króla Jana II Kazimierza do żony. Herbata była początkowo traktowana jako ziele lecznicze. Zwyczaj picia herbaty rozpowszechnił się dopiero w drugiej połowie XVIII w. Parafrazując piosenkę Kabaretu Starszych Panów można powiedzieć, że „herbata jest dobra na wszystko”. A szczególnie na samotność. Bo popijając herbatę możemy być pewni, że dzisiaj ponad miliard osób zrobiło dokładnie to samo. izabela kraus–żur

2

2008

 halina sikora

filiżanek


osobowość miesiąca Smaczny surowy burak

Uczęszczałem do szkoły w Mostach k. Jabłonkowa. Girowa była zamieszkana po sam szczyt, więc brat i ja wychodziliśmy jako pierwsi, a po drodze zabieraliśmy następnych. Do Mostów przychodziliśmy już zwartą grupą. W zimie jeździło się na nartach. Ale to nam nie przeszkadzało w dokazywaniu w drodze powrotnej. Biliśmy się zawzięcie. Koniom, które zwoziły drzewo z lasu, ubijały się między podkowami twarde grudy śniegu, a kiedy zlodowaciały, to odpadały. Więc tymi grudami się obrzucaliśmy. Kto oberwał, ten zapamiętał. A latem harcowaliśmy w Jasicowej Grapie, nieopodal dzisiejszego Ski Arealu. Były tam pola uprawne z ziemniakami i burakami i myśmy się tymi burakami objadali. Burak smakuje jak kalarepa, ale jest trochę słodszy. Smaczny. Życie na Girowej na pewno nie należało do łatwych, ale miało też i swe dobre strony. Człowiek mógł do woli korzystać z wolności, dosłownie napawać się pięknymi widokami, i to na wszystkie strony świata. Szkoda, że w latach 60. zaczęto zalesiać tę górę, teraz wypadnie tam postawić wieżę widokową.

Bryndza jak ementaler

Jako dzieci pasaliśmy krowy i owce, a także bacowaliśmy. Girowa należy do Bukowca, więc szałas był bukowiecki. Wtenczas każdy chałupnik czy gazda miał tzw. udział w szałasie, czyli prawo do umieszczenia w szałasie określonej liczby owiec. Ile – to zależało od wysokości udziału. Jedni do mieszania owiec prowadzili trzy, cztery sztuki, inni, zwłaszcza wielcy gazdowie – nawet 20. My odstawialiśmy do szałasu trzy owce. Moje bacowanie polegało na tym, że przez tydzień lub ileś dni w tygodniu musiałem pomagać owczorzom. Nosiłem im jedzenie, zapewniałem dostatek wody i drewna, pomagałem zapędzać owce do dojenia… I za to otrzymywało się ser. Bryndzę. Była to taka duża gruda, którą mamuśka trzymała w prymitywnej lodówce obok schroniska. Pamiętam, że gdy ten ser dojrzał, to miał w sobie takie same dziury jak ementaler. Do jedzenia kroiło się go na płatki i soliło.

Tadeusz Schulhauser: Girowa moja miłość Urodził się w Wiśle, chociaż jego ojciec pochodził z Bobrku k. Cieszyna, a mamuśka – właśnie takiego określenia używa – z Polskiej Ostrawy. Ojciec mamuśki był walcownikiem dróg i został skierowany do pracy na terenie Wisły. Posiadał walec parowy, do którego doczepiał barakowóz – swój drugi dom. Wyjeżdżał w poniedziałek, wracał na sobotę i niedzielę. Mieszkanie było praktycznie wolne, więc po zawarciu ślubu w 1929 r. rodzice pana Tadeusza zamieszkali u teściów w Wiśle. Ojciec był niezwykle przedsiębiorczym człowiekiem. Początkowo pracował na Kubalonce, w słynnej Beczce cieszyńskiego Browaru Zamkowego, później jednak uruchomił w sąsiedztwie konkurencyjny kiosk Browaru Żywiec i stację benzynową, a ich prowadzenie zlecił żonie. Sam zaś, będąc z zawodou kelnerem, zajął się obsługą kantyny, którą otworzył na placu budowy sanatorium przeciwgruźliczego w Istebnej. Ale jako pasjonat narciarstwa ciągle marzył o usadowieniu się w górach. W 1938 r. dopiął swego – objął posadę kierownika schroniska na Girowej i piastował ją nieprzerwanie do 1968 r. Mały Tadeuszek miał wtedy 4,5 roku i doskonale zapamiętał dziecięce lata spędzone na tej „najpiękniejszej górze naszych Beskidów”. Dlatego zamiast o trzynieckim Klubie Hobbystów, którego jest prezesem od momentu założenia w 1962 r., opowiadał przede wszystkim o Girowej. W tym budynku w dzisiejszych Alejach Masaryka w Cz. Cieszynie Tadeusz Schulhauser mieszkał w okresie nauki w Szkole Handlowej

2

2008

 marian siedlaczek

Lodownia w ziemi

Prymitywna lodówka wyglądała jak szafa, z tą różnicą, że miała podwójne, od wewnątrz obite blachą ściany. A poza tym mieliśmy lodownię. Poza tym na Girowej od samego początku, czyli od wybudowania schroniska w 1932 r., czynna była lodownia.

13


osobowość miesiąca Myślę, że jest to zasługa ich pracowitości. Tam się od rana do wieczora harowało, wolne można sobie było zrobić tylko w niedzielę lub w części soboty. Ale nie dotyczyło to dzieci. Kształciliśmy się już wtedy w Cieszynie – brat w polskim gimnazjum za Olzą, ja w wydziałówce, a mieszkaliśmy u znajomych przy ulicy Anenskiej, obecnie Dukielska. Więc kiedy się przyjeżdżało w sobotę wieczorem do domu, to najpierw trzeba się było wziąć za obieranie kartofli. Dopiero po obraniu jednego, dwóch 25-litrowych garów mogliśmy sobie pójść pojeździć na nartach. Przy świetle księżyca. Na to, żeby usiąść i porozmawiać sobie z rodzicami nie było czasu.

Tadeusz Schulhauser związał się zawodowo z Hutą Trzyniec. Początkowo pracował w wydziale zakupów, później w koksowni, a po ukończeniu szkoły przemysłowej w wydziale kontroli. W 1989 r. przeszedł na emeryturę. Początkowo stała obok schroniska, później została wpuszczona do ziemi. Robiło się lód na mrozie, rąbało się go i układało do lodowni. Ale mięso trzymaliśmy w jednej z dziur w Diabelskim Młynie koło schroniska. Dobrze ukryte pod gałęziami, żeby się nikt nie domyślił. Bo zdarzało się, że mamuśka przygotowała więcej jedzenia na niedzielę, a zapowiedzeni goście nie przyszli. I co z tym zrobić? W śniegu się to przechowywało, bo w lodowni nie wszystko można było zmieścić.

haRówka i JEJ owocE

W ogóle prowadzenie schroniska w tamtych czasach było zajęciem bardzo ryzykownym. Po pierwsze, dużo zależało od pogody, a po drugie – gości nie obowiązywały żadne zakazy. Przychodził, wyjmował z plecaka własne jedzenie, zamawiał tylko piwo lub herbatę z rumem, pytał o drogę i wychodził. Sam się nieraz zastanawiałem, jak rodzice mogli z tego wyżyć. Mieli przecież trójkę dzieci, musieli płacić za dzierżawę schroniska, opłacać jedną siłę pomocy… A jednak nie tylko wyżyli, ale nawet dom zbudowali! Oczywiście siłami całej rodziny oraz przy pomocy sąsiadów i dobrych ludzi – rzemieślników. Wszystko się ręcznie w tej skalistej ziemi kopało, kamień się łamało w Diablich Młynach.

Schronisko na Girowej. Po prawej na pierwszym planie widoczny obiekt lodowni – jeszcze przed wpuszczeniem jej w ziemię. 14

Mamuśka w kuchni schroniska na Girowej. Dzięki tej pracowitości rodziców Girowa cieszyła się naprawdę dużą popularnością, zwłaszcza latem i zimą. Schronisko słynęło z dobrej domowej kuchni, a góra ze znakomitych warunków narciarskich. notował kazimierz kaszper

Owczorz na Girowej. 2

2008


Kto się bawi, nie paskudzi Rozmowa z Tadeuszem Schulhauserem, przewodniczącym trzynieckiego Klubu Hobbystów Jak doszło do założenia klubu? Swego czasu regularnie wyjeżdżaliśmy z huty na targi maszynowe do Brna i na początku lat 60. o b e j r z e l i śmy tam wystawę filumenistów. Bardzo nam zaimponowała, do tego stopnia, że po powrocie postanowiliśmy sami zacząć zbierać etykiety z pudełek od zapałek. W 1962 r. założyliśmy w Trzyńcu Kółko Filumenistów, które wkrótce skupiało ok. 30-35 osób. Zbiory szybko nam rosły. W Czechosłowacji działały cztery fabryki zapałek – w Sušicach, Lipníku n. Beczwą, Ružomberoku i w Banskiej Bystricy, więc asortyment etykiet był bardzo szeroki. Dodatkowo mogliśmy też pozyskiwać etykiety w składnicach makulatury – za oddany stary papier. Zaczęliśmy nawet wydawać własny periodyk o nazwie „Zpravodaj”, później „Třinecký filumenista”, sami wydaliśmy też dwie etykiety w serii Morawy Północne – z widokami Jaworowego i Skałki, oraz arkusze pamiątkowe z motywem huty. Urządzaliśmy regularnie wystawy w Domu Ludowym i w Hotelu Robotniczym na Tarasie. Naprawdę bardzo prężnie działaliśmy. W efekcie zostaliśmy zauważeni przez miejscowych filatelistów i numizmatyków, którzy zaproponowali nam utworzenie wspólnej organizacji. Tak powstał Klub Hobbystów. Oprócz wymienionych posiadał on jeszcze 2

2008

sekcję zbieraczy różności, czyli widokówek, etykiet z piwa, serów, miniaturowych buteleczek z wódkami i likierami, opakowań gum do życia, modeli samochodzików… a w jakiej branży pan się specjalizuje? Zbierałem wszystko, co można było zbierać. Miałem szczególnie bogate zbiory materiałów związanych z Tatrami: widokówek, z których najstarsza pochodzi z 1896 r., znaczków pocztowych z obu stron granicy, stempli z pierwszego dnia wypuszczenia do obiegu, w tym stempel z podobizną papieża Jana Pawła II, odznak turystycznych, kalendarzyków, blaszek na laski… Zgromadziłem pokaźny zbiór etykiet z serów i piwa, zwłaszcza z browarów naszego regionu – karwińskiego, noszowickiego, hukwaldzkiego, cieszyńskiego i żywieckiego. Ale powoli zaczynam się tego wyzbywać. Nie mam następcy, zaczyna mi też brakować miejsca w domu. Teraz specjalizuję się niemal wyłącznie w tematyce beskidzkiej. Jeśli chodzi o Girową, to posiadam najbardziej chyba szlachetny zbiór wszystkich możliwych materiałów i dokumentów. Zauważyłem, że ma pan nawet udokumentowany okres, kiedy Girową nazywano Jirową… Tak, po utworzeniu Republiki Czechosłowackiej ktoś wpadł na pomysł, że nazwa Girowa pochodzi od imienia Georg, a skoro Georg to po czesku Jiří, więc powinna zostać zmieniona ja Jirową. I rzeczywiście, nazwa ta występuje na widokówkach, pieczątkach i na mapach. Ale tylko do końca lat 30. XX wieku. Po raz ostatni pojawiła się na mapcewidokówce wydanej w 1945 r. Podejrzewam jednak, że jej wydanie zostało przygotowane jeszcze przed wybuchem wojny. czy znane są panu inne przypadki zmiany nazw naszych gór? Nie, pewnego czasu tylko na Sławicz mówiono Hadaszczok. Nazwę wzięto od nazwiska jednego z organizatorów budowy schroniska na Sławiczu, który nazywał się Hadaszczok. Ale oficjalnie to nie funkcjonowało. Sławicz zawsze był Sławiczem.

proszę powiedzieć, jaki jest sens kolekcjonerstwa? Hm, powiadają, że kto się bawi, ten nie paskudzi… Będzie w tym trochę racji. A mówiąc całkiem serio – zbieram dlatego, ponieważ daje mi to zadowolenie. Lubię ładne rzeczy, a większość etykiet, naklejek, odznak, widokówek jest naprawdę piękna. To są małe dzieła sztuki. czy na tych zbiorach można zarobić? Nigdy mnie to nie interesowało. Nie znam wartości swoich zbiorów. O wiele większą przyjemność sprawia mi możliwość udostępnienia ich wydawcom. Współpracuję w tym zakresie z Ireną Cichą i Bronisławem Ondraszkiem. Ostatnio jednak coraz częściej myślę o samodzielnym przygotowaniu publikacji na temat szałaśnictwa w Beskidach. Bo to, co się na ten temat ukazało, nie odpowiada rzeczywistości. czy mam rozumieć, że również rekordy hobbystyczne pana nie interesują? Nie szedłem i nie mam zamiaru iść na ilość. Kogoś może pasjonować, że zebrał tyle i tyle etykiet, widokówek czy odznaków, ale ja się tym nie kieruję. Liczy się treść, otoczka historyczna eksponatu, a nie liczba egzemplarzy. rozmawiał kazimierz kaszper 15


ginące tradycje

Kowal i kowalstwo Z moim starzykiem, Jerzym Chodurą z Karpętnej, nieraz bywałem u kowala Szlaura, gdzie nazywało się do łOlsze. Przyglądałem się z wielkim zaciekawieniem, jak rozpalał ognisko, dmuchał weń powietrzem z miecha kowalskiego, podziwiałem jego zręczność w obchodzeniu się z ogniem, żelazem, młotami najróżniejszej wielkości. Nie bał się koni, bo jakże inaczej mógłby je podkuwać? Był kimś na swój sposób niezwykłym, a tę jego cechę potęgowała jeszcze jego żona Anna, która przyprowadzała dzieci na świat. Hebama, czyli akuszerka też była osobą niezwykłą, bowiem z niewidzialnego świata wydobywała życie, czyniła je widzialnym. Wynika z powyższego, że kowala i kowalstwo można rozpatrywać w różnych płaszczyznach, z których dwie wydają się zwłaszcza interesujące: użytkowo-ekonomiczna i kulturowa. Co można powiedzieć o tej pierwszej?

SZERoki wachlaRZ uSłuG

Nie było właściwie wsi cieszyńskiej od Mostów po Kopytów, gdzie nie stałyby kuźnie. Bez nich bowiem funkcjonowanie gospodarstw byłoby niemożliwe. Bo jak tu uprawiać pole, ogródek, jak siać, orać, kosić, bronować, ścinać, zwozić, jeździć, ścinać bez kopaczek (motyk), kosoków (sierpów), wideł, bron, pługów, łańcuchów, wozów, bryczek, kolas, siekier, młotków, klinów i Bóg wie, czego jeszcze? To wszystko lub części tego wszystkiego wytwarzali potomkowie antycznego Hefajstosa. Dodać do tego jeszcze trzeba noże, zapory, zawiasy, gwoździe, usługi związane z bruszeniem, ostrzeniem, naprawianiem, by otrzymać obraz kogoś, kto był właściwie osią wiejskiego i podmiejskiego gazdowania. Bez kowala ani rusz. Darzono więc szacunkiem Kafkę w Cieszynie, Kaletę w Łyżbicach, wzmiankowanego już karpęckiego Szlaura, bystrzyckiego Olszara, Walczyskę w Nydku, Mitręgę w Gródku, Szolónego w Jabłonkowie, Zagórę w Ligotce Kameralnej, Kobielusza w Piosku, Karkoszkę w Łomnej, Kokotka w Łąkach, Pindura w Mistrzowicach czy Jochymka w Bukowcu, gdzie oprócz niego pracowały jeszcze dwie kuźnie, z których ta Jochymka była najstarsza, 16

sięgała bowiem 1836 r. To, rzecz jasna, tylko wybór przedstawicieli tego zawodu, którzy nieraz różnili się swoimi upodobaniami i zdolnościami. Jedni wspaniale robili obręcze do kół wozów, bryczek, kolas, inni nie mieli konkurencji w sporządzaniu bron, siekier itp. Nadzwyczajnej umiejętności wymagało jednak podkuwanie koni. Podkowy musiały być zrobione na miarę, mocno, ale i bezboleśnie przytwierdzone do kopyt hufnalami, czyli specjalnymi gwoździami, bowiem od tego zależała wydajność konia, nie mówiąc już o tym, że na zimę powinien kowal przygotować specjalne śruby, zwane sztolami, które wkręcał do podków, by zabronić pośliźnięciu się zwierzęcia, powodującemu nieraz jego kalectwo, czyli wielkie straty. Gdy na szyldzie można było przeczytać, że np. taki Kaleta jest nie tylko kowalem, ale i e g z a m i n o w a n y m podkowalem, czyli z uprawnieniami podkuwania koni, oznaczało to, że ma najwyższe kwalifikacje. Gdzie uczono się tego zawodu? Przede wszystkim istniało jego rodzinne dziedziczenie z ojca na syna. Spotykamy więc całe rody, wręcz dynastie kowali, ciągnące się przez całe pokolenia. Uczono się kowalstwa również w wojsku, szczególnie austriackim, w którym koni używano do transportu broni, żywności, żołnierzy. Niejeden cieszyniak, wracający z frontów I wojny światowej, utrzymywał siebie i całą rodzinę z tego, czego nauczył się w dalekim świecie. Kiedy ciągniki i traktory zastąpiły konie, kiedy zabrano ludziom prywatne gospodarstwa, kolektywizując je, wydano wyrok na kowali. Stali się niepotrzebni, a ich kuźnie albo się rozpadły, albo zmieniły swoje przeznaczenie. Obecna hodowla koni ma charakter sportowo-rekreacyjny i na pewno nie wskrzesi zamarłego zawodu, chyba że jakaś dusza artystyczna zacznie wytwarzać (co już się dzieje) przedmioty o właściwościach estetycznych – świeczniki, ciupagi, różne ramy, okucia, ozdobne zamki itp. Ale to już zupełnie coś innego.

MiędZy dwoMa świataMi

Jest jeszcze drugi wątek naszego tematu – kulturowy. Uważam, że bardzo ciekawy. W związku z nim


s ło w n i k w y r a zó w p ot r z e b n yc h

ireneusza hyrnika postawmy sobie najpierw pytanie o miejsce, gdzie stały kuźnie i jak wyglądały. Otóż zazwyczaj poza centrum danej miejscowości, na jej obrzeżach, nieraz pustkowiach, koło dróg, będących i granicami, i łącznikami ze światem czy raczej światami. Jeżeli każda miejscowość jest ukształtowanym swoistym światem, mającym swoje centrum, peryferie i granice (drogi, miedze, potoki, rzeki, lasy), możemy powiedzieć, że kuźnie były usytuowane na peryferiach, właściwie na granicy dwóch światów – oswojonego, przyjaznego, znanego, gdzie mieszkańcy czują się bezpiecznie, domowo, i świata poza jego granicami, czyli antyświata, tworzonego przestrzenią niebezpieczną, bo nieznaną, gdzie znajduje się siedlisko sił dla nas nieprzyjaznych, niebezpiecznych, piekielnych. Pograniczność kuźni manifestuje także ich wygląd – są czarne, zakopcone, tylko z małym okienkiem, z rzeczami niecodziennymi i niezwykłymi – paleniskiem, kowadłem, miechem kowalskim, naczyniem z wodą, imadłami, zwanymi u nas szrubsztokami, pilnikami, młotami, młotkami… Wszystko z żelaza, umieszczone w mrocznym wnętrzu z dymem i ogniem. Czyli coś na kszałt i obraz piekła, istne laboratorium czarnego maga – kowala, któremu świeciły się tylko oczy i zęby. Kuźnia i kowal należały zatem, podkreślmy, do dwu światów – do tego naszego i tamtego, zaświatowego, demonicznego, co uwy-

h e f a j s t o s W mitologii greckiej syn Zeusa i Hery, bóg ognia i sztuki kowalskiej. Jego dziełem były rynsztunki i sprzęty używane przez bogów i wielu sławnych bohaterów. Wykuwał je w swojej kuźni, która miała znajdować się na Lemnos, na Sycylii, na Wyspach Liparyjskich – wszędzie, gdzie ziemia była wulkaniczna. Wyobraźnia Greków obdarzyła go ułomnością – Hefajstos był kulawy – i dała mu za żonę najpiękniejszą boginię, Afrodytę. W Atenach obchodzono w październiku Chalkeje – święto kowali. Na cześć Hefajstosa odbywały się lampadoforie – bieg z pochodniami. Piesi i konni nieśli pochodnie i zwyciężał ten, kto z płonącą pochodnią pierwszy dobiegł do celu. Składano bogu ognia ofiary całopalne. W sztuce przedstawiano Hefajstosa jako muskularnego, brodatego mężczyznę, a dając mu siedzącą postawę, ukrywano jego kalectwo. Zwykle ma przy sobie młot lub inny przedmiot wskazujący na zawód kowala. 2

2008

datniało jeszcze to, że umiał się obchodzić z ogniem (niczym szaman), a chaos potrafił przekształcić w kosmos, czyli bezkształtne żelazo w kształtne formy okuć, podków, siekier itp. Różne mitologie zgodnie opowiadają o tym, że sklepienie niebieskie jest dziełem właśnie kowala. Finowie też twierdzą, że to właśnie on wykował niebiosa, a Bałtowie snują wątki o tym, jak to kowal wykuł słońce i rzucił je w niebo. Ten zaś, kto dotyka nieba i porusza się w antyprzestrzeni, czyli w podziemiach, jest kimś niezwykłym, postacią mediacyjną, wędrującą swobodnie między, ujmijmy to metaforycznie, niebem a piekłem. Przywołajmy jeszcze w tym kontekście naszego rodzimego kowala Niedobę, który w cieszyńskich przekazach podaniowych zanurza się w podziemiach Czantorii, by podkuć konie śpiących tam rycerzy. Z racji tych właściwości protoplasta kowali, wspominany już Hefajstos, należał do najważniejszych bogów wokół Zeusa, gdyż przygotowywał mu pioruny, miał zatem władzę nad ogniem. Kowal więc dla powyższych uwarunkowań był kimś szczególnym, tajemniczym, obawiano się go i przypisywano mu cechy czarodziejskie, diabelskie (atrybutami piekła są przecież ciemność i ogień), stąd uważano, że umie zadawać uroki lub je zażegnywać, że ma zdolności wróżbiarskie i uzdrowicielskie, przejawiające się np. w naprawianiu kości, rwaniu zębów itp. To wszystko dlatego, że miał kontakt z zaświatami, jak np. owczarze czy Cyganie, także trudniący się kowalstwem. I oni należeli do obcego świata, przychodzili z zewnątrz, nie wiadomo skąd, nie wiadomo z kim się tam kontaktowali. Trzymano się od nich z daleka, nie wpuszczano do domów (rola symbolicznej podkowy zawieszanej na odrzwiach), nigdy przez próg, stanowiący również ważną granicę między przestrzeniami, których nie wolno łączyć np. przez podanie ręki. Można by jeszcze nadmienić o rytuałach dotyczących kowalstwa i kowali (np. trudność w rozpaleniu ogniska uważano za następstwo nieprzeżegnania się przed rozpoczęciem pracy), co jeszcze bardziej uwydatniłoby ich rangę kulturową, powtórzmy ponownie, wywodzącą się z usytuowania między antagonistycznymi światami, które w nich współistnieją. Wszystko na świecie ma swoje znaczenie i jest znakiem czegoś. Kowal ze swoją pracownią również. Rzecz tylko w tym, by to dostrzec i odpowiednio odczytać. daniel kadłubiec

Kuźnia, kuźnica

Dawniej nazywana również hamernią (z niemieckiego Hammer „młot”) to warsztat kowalski. Dawniej w każdej wsi był choć jeden kowal i miał własną kuźnię, w czasach współczesnych kuźnie można znaleźć w większych zakładach opracowania mechanicznego metali. Obecnie kuźnia i kuźnica znane są również jako środowisko, z którego wywodzi się wielu utalentowanych ludzi (por. np. Kuźnica Kołłątajowska u schyłku XVIII w.)

Kucie

Nazwa czynności kowala. Uderzanie młotkiem, naciskanie i wyginanie w celu kształtowania materiału. Kucie oznaczać też może mocowanie podkowy uprzednio ukutej na kopycie końskim. Kolejnym znaczeniem jest „rąbanie skały, głazu, kamienia” – czynność ta przypomina czynność kowala. Najbardziej znanym wśród młodej generacji jest jednak kucie w znaczeniu „intensywnego, zazwyczaj bezmyślnego uczenia się na pamięć”. Takiego ucznia możemy nazwać kowalem, a nawet kujonem.

Kowal

Rzemieślnik wykuwający w kuźni przedmioty z żelaza, kujący konie itp., również w większych zakładach robotnik obsługujący młoty maszynowe. Jest to zanikający zawód, który polega na wykuwaniu przedmiotów z metalu, jak np. podków, gwoździ, krat okiennych, bram i furtek wejściowych itp.

Podkowa

Żelazna sztaba wygięta w kształcie litery U. Chroni kopyto końskie przed nadmiernym starciem. Ponieważ kopyto końskie dorasta miesięcznie około 1 cm, należy co jakiś czas zdjąć podkowę, następnie kopyto skrócić, wyczyścić i podkuć ponownie. Również regularne sprawdzanie i natychmiastowe usuwanie uszkodzeń podkowy i kopyta jest niezbędne dla zdrowia konia. Te czynności najlepiej powierzyć jest wykwalifikowanym kowalom. Żeby zapobiec ślizganiu podkowy, kopyta i konia mocuje się na podkowie hacle lub ocle, czyli stalowe haczyki umieszczone na końcach podkowy. Nazwa wywodzi się z niemieckiego Hakenzehe, czyli „haczykowaty pazur”. Do podkuwania koni używa się różnego rodzaju podków, w zależności od zadania, jakie koń ma do wykonania. 17


reportaż iRkuck, cZyli tchniEniE hiStoRii

Bazą wyjściową nad Bajkał jest Irkuck, obecnie 750-tysięczne miasto syberyjskie, założone w 1652 r. przez Kozaków jako baza administracyjno-wojskowa w miejscu, gdzie rzeka Irkut wpada do Angary. Car Mikołaj I Romanow wysłał Kozaków na wschód w ramach imperialnej ekspansji Rosji i zdobywania nowych bogactw naturalnych. Waleczni Kozacy łatwo sobie poradzili z miejsowymi Buriatami. Dziś po Kozakach pozostał tylko piękny skansen Talcy nad Angarą, pokazujący dawne budowle i życie zdobywców tych terenów, a na pewno również ważny materiał genetyczny dzisiejszych mieszkańców tego regionu. Paradoksem jest fakt, że na

Brzeg wschodni. BAJKAŁ, NAJGŁĘBSZE JEZIORO ŚWIAtA Głębokość 1637 m Długość 636 km Szerokość 27-80 km Powierzchnia 31500 km2 Objętość wody 23 000 km3 Zawiera 20% światowych zasobów wody pitnej. Na Bajkale żyje 3500 gatunków roślin i zwierząt, w tym 2600 endemicznych.

Irkuck. Kwiaty pod pominkiem gen.Kołczaka.

Dotyk Bajkału Relacja zaolziańskiego biznesmena z… podróży służbowej

18

2

2008


terenie tego samego skansenu można zwiedzić dawne domki drewniane podbitych autochtonicznych Buriatów. Swój późniejszy rozwój zawdzięcza Irkuck budowie sławnej transsyberyjskiej magistrali kolejowej i surowcom kopalnym w okolicy. Irkuck to również rejon o ponurej sławie miejsca zesłań na tzw. Sybir. Społeczność zesłańców zasiliły oprócz krnąbrnych obywateli imperium rosyjskiego tłumy Polaków zesłanych tam w czasach zaboru rosyjskiego, a także później, w czasach reżimu sowieckiego. Miejscowi przyznają, że Polacy przyczynili się bardzo do rozwoju gospodarczego regionu i wnieśli zauważalny wkład do jego dziedzictwa kulturowego. Wzniesiony przez Polaków przed rewolucją bolszewicką budynek kościoła katolickiego stoi nadal w centrum miasta, w pobliżu starych cerkwi. Władze komunistyczne zamieniły jednak świątynię na salę koncertową i temu celowi obiekt służy do dziś. Właściwy kościół katolicki powstał kilka lat temu w nowej dzielnicy Irkucka. Miasto nie należy do najładniejszych, jest bowiem dosyć nieskładną mieszaniną starych drewnianych chałup syberyjskich, budynków przemysłowych, mieszkalnych i urzędowych, typowych dla czasów sowieckich, oraz nowoczesnej architektury współczesnego biznesu rosyjskiego. Swoistym wyjątkiem jest budynek teatru zaprojektowany przez architektów wiedeńskich na początku XX w., przypomina on bryłę Teatru im.A. Mickiewicza w Cieszynie. Miasto zaciekawia jednak historią. Obok siebie stoją stare typowe drewniane domki (bogaci mieszczanie mieli nawet piętrowe) i nowoczesne przeszklone budynki bogatych prywatnych firm miejscowych. Na głównym placu nadal dumnie wskazuje świetlaną przyszłość W. I. Lenin, ale nad brzegiem Angary równie dostojnie prezentuje się postument generała Kołczaka, jednego z dowódców białogwardyjskich, walczących w pierwszych latach popaździernikowych przeciw Leninowi. Jego pomnik zbudowano w miejscu, gdzie – wedle przekazów ustnych – żołnierze sowieccy wyprowadzili go

Irkuck. Karol Marks patronem sklepu Untited Colors of Benetton? z pobliskiego więzienia i bez jakiegokolwiek przewodu sądowego, dosłownie jak psa, zastrzelili na brzegu Angary a ciało wrzucili do rzeki. Pod obu pomnikami znajdują się dziś liczne bukiety żywych kwiatów. Ot, rozdarta rosyjka dusza. Ironicznie poniekąd wybrzmiewa w tym kontekście szyld sklepu Untited Colors of Benetton, jednego z symboli współczesnego kapitalizmu konsumpcyjnego, umocowany pod nazwą ulicy… Karola Marksa.

ukaZ, cZyli dRoGa na pRZEStRZał

Z Irkucka nad Bajkał do osady Listwjanka prowadzi droga asfaltowa prostą na przestrzał linią. Droga kopiuje wszyskie zafałdowania terenu. Wyjaśnienie jest proste. Prezydent USA D. Eisenhower nosił się z zamiarem odwiedzenia ówczesnego ZSRR, a w ramach wizyty życzył sobie zobaczyć – dostępny wówczas z Irkucka tylko terenowym łazikiem – Bajkał. Kierownictwo ZSRR wydało więc ukaz, na mocy którego

„Moderna” w praktyce. 2

2008

19


reportaż metrach od brzegu można się znaleźć nad kilkusetmetrową lub nawet tysiącmetrową głębią wody. Brzeg wschodni jest bardziej płaski. Brzegi jeziora są górzyste, wierzchołki wznoszą się na wysokość do 2500 m n.p.m. Tu i ówdzie występują płaskie łachy piaszczyste, utworzone przez delty wpadających do jeziora większych rzek. Od wierzchołków gór na brzegach, wyspach czy półwyspach do dna jeziora rozciąga się więc wcale niezła przepaść. W dodatku naukowcy obecnie twierdzą, że prawdziwe dno Bajkału może się znajdować kilkaset a nawet kilka tysięcy metrów głębiej. Pierwotny wielokilometrowej głębokości rów zapełniony jest bowiem materiałem naniesionym przez miliony lat kilku set dopływami.

Irkuck. Lenin wiecznie żywy…

Nieczynne tunele, czyli uwaga pociąg!

Przygotowywanie uczty rybno-wódkowej na pokładzie.

Irkuck. Dawny polski kościół, dziś sala koncertowa. 20

w krótkim czasie i bez szczegółowego projektu zbudowano ponad 60 km drogi. A że nie było czasu na wykopy i estakady, więc nawierzchnię położono niczym wstęgę materiału na pofałdowany podkład. Eisenhower nigdy jednak do ZSRR nie przyjechał… W związku z planowanym rozwojem turystyki w regionie, obecnie droga jest intensywnie przebudowywana, a jej karkołomne „góry-doły” wyrównywane. Droga prowadzi prawie równolegle z rzeką Angarą. Osada Litwjanka położona jest w pobliżu szerokiego i jedynego wypływu rzeki z jeziora. I to jedynego wypływu w ogóle. Tak! Jezioro Bajkał to głęboki na ponad 1600 m rów tektoniczny wypełniony wodą z prawie 400 rzek. Zachodnia skarpa rowu jest tak stroma, że po kilkudziesięciu

Turysta odwiedzający Bajkał ma możliwość skorzystania z parogodzinnej przejażdżki po jeziorze łodzią. Wychodzi ona z Litwjanki i ma wygląd emerytowanego kutra rybackiego. Do rytuału na pokładzie należy spożywanie tutejszych ryb (najpopularniejszy jest omuł) w postaci wędzonej, suszonej lub półsurowej i zakrapianie ich sowicie stakanczikami wódki. Raczenie się napojami wyskokowymi ułatwia chłodny powiew wiatru znad powierzchni wody, temperatura Bajkału nawet w lecie nie przekracza bowiem 4-5 st. C – poza nielicznymi płytkimi zatokami z plażami piaszczystymi, gdzie można się latem kąpać. Rytualne jest również przybijanie do brzegu południowego, gdzie wzdłuż jeziora prowadzi część dawnej linii magistrali transsyberyjskiej. Dawnej dlatego, ponieważ na skutek zatopienia tego odcinka wodami zapory na Angarze trzeba było linię kolejową przesunąć za łańcuch górski. Stara linia wraz z licznymi tunelami jest wielką atrakcją turystyczną. Mocnym przeżyciem jest przejście wielosetmetrowym – podobno nieużywanym – tunelem kolejowym bez światła (ale po wódce!). Doświadczyliśmy tego, a jakże! Ale jakież było nasze zdumienie, kiedy piknikując po drugiej stronie tunelu, nagle koło nas przejechał pociąg! Podobno „wyjątkowo“ i tylko z turystami na pokładzie. Rejs powrotny nabrał rumieńców egzotycznej przygody nie tylko z powodu ilości wypitej wódki, ale nagłego, typowego dla Bajkału, załamania się pogody. Piękne słoneczne widoki z lazurowym niebem i płaską 2

2008


taflą powierzchni wody nagle zniknęły, pojawiły się natomiast niskie granatowe chmury i silny wiatr, który podniósł fale na wysokość dwóch metrów. Woda nabrała koloru wylanego ołowiu. Teraz dopiero zrozumieliśmy obawy kapitana, który wcześniej kategorycznie odmówił popłynięcia na wschodni brzeg wyjaśniając, że nagła zmiana pogody, a zwłaszcza porywów wiatru, mogą wywołać tam nawet pięciometrowe fale, czego by jego korablik – a my z nim – nie przetrzymał. Wiatry są charakterystyczne dla Bajkału, w zależności od kierunku mają osiem różnych imion. Kiedy przybiliśmy wreszcie do przystani w Listwjance, z ulgą poczuliśmy twardy grunt pod nogami. Chociaż nadal nami poniekąd kołysało. Oficjalnie z powodu

Turbaza Pieszczanaja Buchta.

Przycumowany „ korablik“. fal, nieoficjalnie, wiadomo… stakancziki. W każdym razie z wielką wyrozumiałością patrzyliśmy, że kapitanem też nieźle kołysze. Listwjanka to brzydka osada z pozostałościami starej drewnianej biedy syberyjskiej, błotnistymi dróżkami, bałaganem na podwórzach i z odpadami wyprowadzanymi do jeziora (o tak!). Wszystko to jest przemieszane z żywiołowo i przeważnie nielegalnie budowanymi obiektami prywatno-turystycznymi w stylu nowobogacko-rosyjskiego kiczu. Do tego targowisko z kiczem suwenirów dla turystów oraz rybami. Niedawna przygoda nie zraziła nas do podjęcia dłuższego rejsu po Bajkale. W tym celu można wynająć podobny do wcześniejszego korablik, posiadający już jednak dwie dwuosobowe kajuty, pomieszczenie kuchenne, toaletę a nawet prysznic. W sezonie zamówienia na taki rejs trzeba składać z dużym wyprzedzeniem, ale nam na początku czerwca udało się to z dnia na dzień. 2

2008

Buchta, czyli zatoka i turbaza

Spędziliśmy na pokładzie Nord-Westu 11 niezapomnianych godzin. Płynęliśmy wzdłuż zachodniego brzegu Bajkału, pod nami ogromna głębia a przed oczami coś w rodzaju filmu z „National Geografic” – cudowne dziewicze krajobrazy górzystego wybrzeża z lasami tajgowymi (sosna i brzoza). Na życzenie kapitan zawadiacko przybił do brzegu – po prostu rozpędził korablik i wepchnął go na kamienistą plażę. Z bliska mogliśmy pooglądać wspaniałą florę i skalne formy brzegowe, mając nadzieję, że dzielny kapitan równie sprawnie będzie umiał ściągnąć korablika na wodę. Bo pomimo urzekającego piękna, nie zamierzaliśmy na tym

Żona prowadząca „korablika”– na szczęście tylko chwilowo. 21


reportaż KOLEJ tRANSSYBERYJSKA Magistrala Transsyberyjska, czy też Wielka Syberyjska Droga jest najdłuższą trasą kolejową na świecie. łączy europejską część Rosji z głównymi ośrodkami przemysłowymi Syberii oraz z regionami rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Nazwę magistrali nadali Anglicy, którzy określili ją mianem „Great Siberian Way”. W języku rosyjskim funkcjonuje wiele alternatywnych określeń, najpopularniejszym chyba jest „Transsib”. W węższym znaczeniu przez Kolej Transsyberyjską rozumie się pociąg kursujący na trasie Moskwa–Jarosław–Jekaterinburg–Irkuck–Władywostok. W szerszym znaczeniu jest ona strategicznym łącznikiem europejskich portów morskich z portami Oceanu Spokojnego. Trasa wiodąca z Moskwy do Władywostoku, licząc po głównej pasażerskiej trasie, liczy 9288,2 km. europejska część Kolei Transsyberyjskiej wynosi zaledwie 19,1% ogólnej długości, na Azję przypada pozostałe 80,9%.

Mieniąca się kolorami tafla Jeziora Bajkał. szalenie dzikim i odległym pustkowiu pozostawać zbyt długo. Udało się! Punktem zwrotnym jest zatoka z piaszczystą plażą o wdzięcznej nazwie Pieszczanaja Buchta. Buchta to w języku miejscowych zatoka. Znajduje się tu przystań dla korablika oraz turbaza, czyli coś, co ma służyć turystom. Zdezelowane drewniane obiekty turbazy nie wywołały w nas pragnienia spędzenia tu urlopu. Za to przyroda z pięknymi skałami i kroczącymi sosnami była zachwycająca. Nad samym brzegiem jeziora stały dwa drewniane domki i ku nasze-

Piękno brzegu zachodniego. 22

mu zdumieniu z komina jednego z nich wydobywał się dym. Po chwili wyszedł stamtąd mężczyzna, który pchał przed sobą coś, co zachowało funkcję taczek, ale nam bardziej przypominało obiekt modernistycznego artysty lubującego się w kreacjach ze złomu. Co ten człowiek robi na tym pustkowiu, z czego żyje? Na moje pozdrowienie zdrawstwujtie odpowiada tak samo, lecz tonem tak zwyczajnym, jakbym był co najmniej tysięczną osobą, którą spotkał tu dzisiaj. Zanim zdążyliśmy dojść do siebie, znikł w najbliższej szopie i było po rozmowie.

baJEcZna cZyStość, cZyli SkoRupiaki

Największą tajemnicą i atrakcją Bajkału jest jego fauna wodna. W odróżnieniu od form naziemnych, które z mniejszym lub większym wysiłkiem można zaobserwować (wyprawy samochodami terenowymi są coraz popularniejsze), świat podwodny dla normalnego turysty jest do poznania tylko w miejscowym, bardzo dobrze zorganizowanym, Muzeum Bajkału. Tutaj w akwariach w postaci żywej bądź wypchanych lub przechowywanych w formalinie eksponatów można zobaczyć całe bogactwo

Mapa Kolei Transsyberyjskiej z 1903 r. 2

2008


wód Bajkału. Wielką atrakcją była wirtualna podróż na dno Bajkału w specjalnej kabinie z wideoobrazami za szybami. Z całej gamy organizmów wypada wymienić chociażby dziesiątki rodzajów skorupiaków, które nieustannie czyszczą wody jeziora spożywając plankton i wszelkie rozkładające się w wodzie „ścierwo”. Żyjątkom tym zawdzięcza Bajkał bajeczną przeźroczystość i przysłowiową czystość swoich wód. Na samym dnie jeziora żyją i takie rodzaje fauny, które spożywają materiał wulkaniczny wypychany do wody pod ciśnieniem z pęknięć tektonicznych. Istnieją jednak obawy, czy stworzenia te poradzą sobie z odpadami

2

2008

z dużego zakładu celulozowo-papierniczego w Bajkalsku, które od dziesięcioleci są wypuszczane do wód jeziora. Słynnym ssakiem wodnym Bajkału jest nerpa – jedyna na świecie słodkowodna foka. Nadal naukowo nie wyjaśniono, w jaki sposób znalazło się to typowo morskie zwierzę w jeziorze. I mnóstwo ryb. Chociaż ostatnio trzeba już ograniczać połowy niektórych gatunków. Chociaż wychodzene na rybałkę w lecie czy w zimie należy nadal do najbardziej popularnych zajęć na Bajkale. Ludzie bardziej majętni, dysponujący samochodami terenowymi i bronią myśliwską chodzą na ochotę, czyli polowanie. My jednak wo-

leliśmy spotkać się z popularnym tu niedźwiedziem spoza bezpiecznej kraty… W ciągu kilku dni można Bajkał tylko z lekka dotknąć. I dowiedzieć się, że jest on cudowną, zadziwiająco czystą skarbnicą przyrody. Jednak to, co na razie wytworzył człowiek na jego brzegach i w okolicy, jest nie przynoszącą mu chwały szpetotą. Bałaganem stwarzającym realne zagrożenie ekologiczne. Podobno prezydent Federacji Rosyjskiej podpisał program rozwoju turystyki w regionie Bajkału. Oby nie stał on się kolejnym zagrożeniem dla tej perły przyrody. tekst i zdjęcia: zygmunt rakowski

23


duża klasa!

Szkoła Podstawowa Czeski Cieszyn Z kaRt hiStoRii W 1920 r., kiedy powstał Cz. Cieszyn, zabrakło w mieście polskiej szkoły. Początkowo dzieci przechodziły codziennie przez granicę i uczęszczały do szkół w Polsce. To jednak nie podobało się władzom czeskim i było uciążliwe dla samych uczniów. Wiosną 1923 r. na ręce prezesa Zarządu Głównego Macierzy Szkolnej Wacława Olszaka zostało złożone podpisane przez 150 rodziców podanie z żądaniem założenia w Cz. Cieszynie polskiej szkoły ludowej i wydziałowej. 13.5.1923 Walne Zgromadzenie MS, „biorąc pod uwagę to, że w Cz. Cieszynie nie ma dla polskich dzieci ani jednej polskiej szkoły, a dziatwie szkolnej podlegającej obowiązkowi szkolnemu zabroniono przechodzenia przez mosty graniczne, wskutek czego dzieci były zmuszone uczęszczać do szkół obcych”, uchwaliło jednogłośnie konieczność założenia polskiej szkoły. Rada Szkolna Krajowa w Opawie odrzuciła prośbę ZG MS. Pomogło dopiero odwołanie do Ministerstwa Szkolnictwa i Oświaty Narodowej w Pradze, decyzja o otwarciu szkoły wydziałowej zapadła w lipcu 1924. Na otwarcie szkoły ludowej trzeba było poczekać jeszcze cały rok. 1.9.1924 do I klasy szkoły wydziałowej zgłosiło się 56 dzieci, opawski urząd zezwolił na 25 uczniów, jej dyrektorem został Fryderyk Kretschmann. Nauczycielem szkoły ludowej był Józef Michejda. W październiku 1926 r. powstało przedszkole (ochronka), uczęszczało do niego 22 dzieci, mistrzynią ochronki została Maria Wadowska. Pod koniec 1924 r. rozpoczęto prace przy budowie nowego gmachu szkolnego, w ciągu kilku miesięcy powstał dwupiętrowy budynek, w którym mieściło się 5 klas szkoły ludowej i 4 wydziałowej, przedszkole, gabinety, dyrekcja i sala konferencyjna, kuchnia i jadalnia. W r. szk. 1926/27 w 7 klasach szkoły 24

wydziałowej uczyło się 231 dzieci, a w r. szk. 1927/28 tylko w 3 klasach szkoły ludowej było 74 uczniów. W 1928 r. została założona Szkolna Kasa Oszczędności, rozpoczęło działalność harcerstwo. Od 1929 r. nazwa szkoły brzmiała: Publiczna Szkoła Powszechna i Wydziałowa nr 5 im. Antoniego Osuchowskiego. W 1930 r. otwarto nową salę gimnastyczną. 1.9.1938 nastąpiło upaństwowienie szkoły. Podczas II wojny światowej wielu polskich nauczycieli straciło życie. Kronikę szkoły i inne dokumenty uratował i przechował woźny Stanisław Chlebus. Po wojnie do otwarcia polskiej szkoły ponownie potrzebne były interwencje na różnych szczeblach władz. Do szkoły ludowej zgłosiło się 157 uczniów, do wydziałowej 220.

licZba ucZniów (wybór)

Rok szkolny Liczba 1924/25 34 1925/26 176 1926/27 278 1945/46 377 1953/54 753 (kl. I-XI) 1964/65 699 (kl. I-IX) 1994/95 369 2000/01 338 2004/05 283 2006/07 270

Polskie przedszkole działało od maja 1948 r. w suterenie szkoły. W 1950 r. doszło do jego usamodzielnienia, zostało przeniesione do budynku przy ul. Moskiewskiej. Pierwszą dyrektorką była Ludmiła Raszykowa. W wyniku reformy szkolnictwa w 1953 r. doszło do połączenia szkoły ludowej, wydziałowej i gimnazjum w jedenastoletnią szkołę średnią, dyrektorem został Antoni Zahraj. Rozpoczęto budowę nowego skrzydła budynku, przy budowie pomagała młodzież szkolna. Otwarcie 17 nowych klas odbyło się 1.6.1958. Po kolejnej reformie gimnazjum oddzielono, pozostała samodzielna dziewięcioletnia szkoła podstawowa. W r. szk. 1964/65 do 23 klas uczęszczało 699 uczniów, najwięcej w historii szkoły. W 1983 r. do ośmioletniej (od reformy w 1976) wtedy PSP przyłączono szkołę ludową w Sibicy. Po aksamitnej rewolucji w 1989 r. w szkole wprowadzono naukę religii katolickiej i ewangelickiej, rozpoczęto naukę języków obcych: angielskiego i niemieckiego. W 1991 oddzielono ponownie szkołę w Sibicy, samodzielną placówką kierowała Irena Ochodek. 1.5.1993 PSP w Cz. Cieszynie jako pierwsza z zaolziańskich szkół uzyskała osobowość prawną. W czerwcu 1995 r. obchodzono 70-lecie szkoły. Rok szkolny 1996/97,

w którym ponownie zaczął obowiązywać dziewięcioletni obowiązek nauki, uczniowie rozpoczęli w wyremontowanym budynku. W czerwcu 1997 r. po raz pierwszy zostało wydane „Doroczne sprawozdanie z działalności PSP w Cz. Cieszynie”, szczegółowy informator o pracy uczniów i nauczycieli w danym roku szkolnym. Od 1.1.2003 PSP w Cz. Cieszynie stanowi jeden podmiot prawny razem z PSP w Cz. Cieszynie Sibicy oraz trzema przedszkolami: na ul. Moskiewskiej, Akacjowej i Polnej w Sibicy. W r. szk. 2006/07 po 14 latach kierowania szkołą zrezygnował z funkcji dyrektora Stanisław Folwarczny, obejmując po wyborach komunalnych stanowisko zastępcy burmistrza Cz. Cieszyna. Nowym dyrektorem został Marek Grycz, jego zastępcą Anna Richter. Kierowniczką placówki w Sibicy, w której pobiera naukę 26 uczniów (kl. I-V), jest Irena Ochodek. Przedszkolem przy ul. Moskiewskiej kieruje Halina Gaura, posiada ono dwa oddziały, do których uczęszcza 48 dzieci. Jednooddziałowe przedszkola są przy ul. Akacjowej (kier. Ilona Hudeczek, 25 dzieci) i ul. Polnej (kier. Lidia Gryga, 22 dzieci). 69 uczniów korzysta ze świetlicy szkolnej przy ul. Havlíčka (kier. Lucyna Waszek).

2

2008


pERły w koRoniE

SukcESy

(wybóR Z R. SZk. 2006/07) Uczniowie regularnie biorą udział w wielu współzawodnictwach i konkursach wiedzy, zdobywając liczne nagrody. Nie sposób przytoczyć tu nawet części z nich, jako ilustracja niech posłuży kilka osiągnięć w ubiegłym roku szkolnym. Język polski Konkurs recytatorski – eliminacje centralne: kat. I – Daniel Putzlacher 2 m. kat. IV – Katarzyna Brzóska 1m. Krystyna Niesłanik 2 m. Maciej Cymorek nagroda specjalna. „Kresy” – eliminacje centralne: kat. I – Mateusz Kotrla 1 m. Język czeski Konkurs recytatorski – eliminacje okręgowe: kat. I – Katarzyna Stonawska Język angielski Olimpiada przedmiotowa – eliminacje powiatowe: kat. kl. VI–VII – Andrzej Molin 1 m. kat. kl. VIII–IX – Dorota Molin 1 m. Matematyka Pitagoriada – eliminacje powiatowe PSP: kat. kl. VI – Marek Folwarczny 1 m. kat. kl. VII – Karolina Langner 1 m. Fizyka Olimpiada przedmiotowa – eliminacje powiatowe: kat. F – Marek Kawulok 2 m. wychowanie muzyczne Przegląd Pieśni Ludowej „Jaro přišlo k nám” – eliminacje regionalne: kat. III – Nicole Kúr 2 m., kat. IV (oraz udział w ogólnokrajowym konkursie „Zpěváček 2007“, Velké Losiny) – Katarzyna Brzóska 2 m, kat. VI – duet Joanna Gaura, Maciej Cymorek 1 m. wychowanie fizyczne Puchar Burmistrza Miasta Cz. Cieszyna dla najlepszej szkoły w mieście w sporcie (po raz 9). 2

2008

Szkołę opuściły już tysiące abiturientów. Wielu z nich to osoby wybitne, które zrobiły karierę w swojej branży. Niosą w świat dobre imię placówki. Spośród doborowego grona najbardziej znanych osób wybieramy z konieczności tylko parę.

Renata putzlacher Po ukończeniu studiów polonistycznych w Krakowie (UJ) objęła stanowisko kierowniczki literackiej Sceny Polskiej TC w Cz. Cieszynie. Jednocześnie zadebiutowała jako poetka tomem wierszy „Próba identyfikacji” (1990). Od tej pory każdy jej kolejny tom jest szeroko komentowany w prasie lokalnej

oraz polskiej i czeskiej. Ma na swoim koncie kilka scenariuszy teatralnych, spośród których największym powodzeniem cieszy się stale – zrealizowany przez obydwie sceny TC – „Cieszyńskie nebe / Těšínské niebo”. Jako tłumaczka na polski i wydawczyni tekstów Jaromíra Nahavicy uchodzi za współtwórczynię jego sukcesów estradowych w Polsce. W ramach powołanej przez siebie do życia instytucji o nazwie „Kawiarnia Avion, której nie ma…”, prowadzi na terenie Zaolzia, Czech i Polski rozległą działalność popularno-naukową, wydawniczą, estradową i translatorską. Mieszka w Brnie, wykłada historię literatury polskiej na tamtejszym Uniwersytecie im. Masaryka.

wySoka Jakość naucZania

Szkoła posiada nowoczesne klasopracownie, w tym przeznaczone dla dzieci z zaburzeniami rozwojowymi. Lekcje są prowadzone przez wykształconych w wyższych uczelniach w RC i RP pedagogów. Oprócz zajęć obowiązkowych uczniowie mają do dyspozycji przedmioty wybieralne: informatykę, drugi język obcy (język rosyjski), wychowanie do rzemiosła artystycznego, w kl. IX seminarium przedmiotów przyrodniczych i seminarium nauk społecznych. Biorą udział w wycieczkach krajoznawczych i edukacyjnych. Przedmiotami nadobowiązkowymi są w kl. I-IX religia katolicka i ewangelicka, w kl. I-II język angielski, w kl. I-III wychowanie fizyczne korekcyjne, w kl. IV-V gry ruchowe i informatyka, w kl. VI-IX język hiszpański. Od r. szk. 2001/02 istnieje Szkolny Klub Sportowy „Olza” (prezes Marek Grycz). Znaczące sukcesy odnoszą chóry szkolne Trallala i Trallalinki (dyrygent Beata Brzóska) oraz zespół muzyczny Skowronki (fleciści, kier. Renata Dobner). Tradycje folklorystyczne kultywuje ZPiT Cieszynianka (kier. Maria Szymanik), którego członkami są przedszkolacy i uczniowie młodszych klas. M. Szymanik prowadzi też integracyjne kółko dramatyczne Klucz oraz zespół tańca scenicznego. Działają też kółka: dramatyczne dla starszych uczniów oraz fotograficzne (kier. Kamila Roszak).

Renata Górecka Miss Czechosłowacji w pierwszych po aksamitnej rewolucji wyborach (1990). Ukończyła studia etnograficzne w Krakowie (UJ), została mianowana dyrektorem Ośrodka Informacji i Kultury RC w Warszawie. Jako dyrektor promuje w Polsce m.in. kulturę i sztukę Zaolzia.

tomasz Mendrek Reprezentant Czechosłowacji w badmintonie na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie (1992).

kiERownicy SZkoły ludowEJ i dyREktoRZy SZkoły wydZiałowEJ

1924-1929 Fryderyk Kretschmann 1929-1936 Karol Berger 1936-1938 Jerzy Walek 1938-1939 Karol Guńka (dyrektor) Jan Kotas (kierownik) 1945-1948 Jerzy Walek (dyrektor) Franciszek Franek (1. 9. 1947-31. 12. 1947, kierownik) Rudolf Macura (1. 9. 1947-31. 12. 1947, kierownik) 1948-1951 Rudolf Paszek (dyrektor) Alfons Brzuska (kierownik) 1951-1953 Władysław Milerski (dyrektor) 1952-1953 Karol Polak (kierownik) 1953-1963 Antoni Zahraj 1963-1967 Jan Kowala 1967-1969 Ernest Sembol 1970-1980 Tadeusz Tesarczyk 1980-1989 Elżbieta Ocisk 1989-1992 Wanda Kawka 1992-2006 Stanisław Folwarczny 2006 – do dziś Marek Grycz 25


szlakiem kół pzko

Z megafonów zniknął polski Obywatele Frysztatu i Karwiny 2 narodowości polskiej zapytują się MNV, kiedy znów usłyszą komunikaty rozgłośni miejskiej w języku polskim. Od kilku miesięcy słów polskich nie słychać z megafonów zupełnie. Dlaczego tak się stało, dotychczas nikt nam nie powiedział. Nie wiadomo, czy jest tu zła wola, czy też inna przeszkoda. (Komunikaty w języku polskim. GL nr 48, 26.4.1951)

Liczebność nie gra roli MK PZKO Cz. Cieszyn Park Sikory jest Kołem młodszym od większości MK, bo powstało razem z Kołem Cz. Cieszyn Osiedle w 1974 r. Stało się tak w wyniku podziału bardzo dużego wtedy, bo liczącego ponad 1200 członków, Koła Cz. Cieszyn Centrum na trzy mniejsze jednostki. Nie było to więc założenie Koła zupełnie nowego, ale rozdzielenie jednego na trzy, nierówne zresztą, części według miejsca zamieszkania jego członków. Kołem Park Sikory, najmniejszym wtedy MK na terenie Cz. Cieszyna (202 członków), pokierował Henryk Ligocki, jego następcami byli Jan Adamus, Adolf Staszewski, do r. 1995 Stanisław Zahraj. Potem na czele nowego zarządu stanął na 10 lat Bogdan Bubik, sekretarzem została Anna Jursa. Od 2005 r. jest ona prezesem Koła.

Urlop na kurs

 marian siedlaczek

Centralny Komitet Oświatowy przy Zarządzie Gł. PZKO organizuje w miesiącach lipiec-sierpień szereg kursów kult.-oświatowych, a mianowicie: kurs dyrygentów, kurs prelegentów, kurs reżyserów, kurs świetlicowy, kurs tańców (ogólny), kurs tańców (dla nauczycieli). Zwracamy uwagę, że w najbliższym „Zwrocie” pojawi się artykuł omawiający tę sprawę. Awizujemy powyższy terminarz kursów, ażeby zainteresowani mogli już obecnie rozpocząć starania celem uzyskania urlopu na czas kursu. (Terminarz kursów wakacyjnych PZKO. GL nr 42, 12.4.1951)

Przebudzenie z letargu Niedawno temu czytaliśmy w miesięczniku „Zwrocie”, że praca kulturalno-oświatowa w naszej wiosce przestała w ubiegłym roku niemalże istnieć. Korespondent miał może w pewnej części rację, dziś chcę jednak napisać, że Dąbrowa przebudza się z letargu. Nowy zarząd na czele z prezesem J. Malikiem przy współpracy z MKO i CzZM-SMP aktywizuje życie kulturalno-oświatowe. I tak zorganizowano wspólną świetlicę, powołano ponownie do życia chór, urządzono kurs języka rosyjskiego i kurs gotowania, zespół amatorski zaś przygotowuje się do wystawienia sztuki. Praca mogłaby iść jeszcze lepiej, gdyby ci członkowie, co stoją na uboczu, włączyli się do pracy dla wspólnej sprawy. (W Dąbrowie aktywizują życie społeczne. GL nr 43, 15.4.1951) 26

Chapeau bas! dla weteranów

Prezes Jursa z wdzięcznością i podziwem wyraża się o seniorach, weteranach działalności związkowej, którzy umieli w odpowiednim czasie wycofać się i pozwolili rządzić w Kole młodszym. Kiedy przed 17 laty największym problemem Koła stała się pewna stagnacja w jego działalności, a zarządowi nie udało się wciągnąć do pracy osób młodszych, czyli pokolenia swoich dzieci, zapadła decyzja, że stary zarząd odchodzi. – To był wielki gest z ich strony, że pozwolili nam przejąć inicjatywę – mówi Anna Jursa. – Bo oni tym Kołem żyli i żyją do dnia dzisiejszego. I przychodzą na każdą imprezę.

Pani prezes wymienia nazwiska osób, które od założenia Koła były jego najaktywniejszymi członkami. Idzie o cztery małżeństwa: pp. Staszewskich, Bonczków, Gletów i Pustówków, oraz osoby indywidualne: Tadeusza Heczkę, Danielę Zaremba, a także Emila Mrózka, najstarszego członka, który w ub. r. obchodził 95. urodziny, mieszka obecnie u wnuka w Żukowie, ale nadal bardzo interesuje się życiem Koła. Duże znaczenie ma praca rejonowych. Wielu członków Koła podobnie jak pani prezes pochodzi ze starej Karwiny czy Orłowej. Kiedy tam zaczęły zapadać się domy i trzeba się było wyprowadzić, niektórzy właśnie w Cz. Cieszynie znaleźli nowe miejsce zamieszkania. 2

2008


czeski cieszyn park sikory Lokal potrzebny od zaraz

Siedzibą Koła stała się w r. 1977 salka w byłym budynku Macierzy Szkolnej w Parku Adama Sikory. Zorganizowano tam wiele imprez. Odbywały się mikołajówki, śmigusówki, śledziówki, smażenia placków, spotkania piątkowe, spotkania z okazji Dnia Matki, dnia sportu, bale maskowe, dyskoteki. Wyjeżdżano stamtąd na wycieczki. Ogromną rolę odgrywała działalność klubowa. Kluby Kobiet (ciągle aktualną szefową jest Stanisława Gleta) i Seniora (kierownikiem, ostatnim, bo w tej chwili Klub już nie działa, był Tadeusz Bonczek) zapraszały prelegentów z ciekawymi odczytami, panie przygotowywały wystawy kulinarne i wystawy robót ręcznych. Do 2002 r. istniał też Klub Młodych, prowadzony przez Marka Palowskiego. W 2005 r. Koło straciło swój lokal. Urząd Miasta, nie zawiadamiając pezetkaowców, w ramach prywatyzacji sprzedał były budynek Macierzy Szkolnej. Zastanawiano się wtedy w MK, czy nie połączyć się ponownie z Kołem Centrum. Odbyło się zebranie, na którym członkowie jednogłośnie opowiedzieli się za kontynuowaniem samodzielnej działalności. Przeważyły, jak wspomina Jursa, następujące argumenty: Członkowie się znają i nadal chcą się spotykać w tym gronie, a co najważniejsze, ci, którzy od podstaw tworzyli to Koło, są ciągle jego aktywnymi działaczami. Po ośmiu miesiącach starań, poszukiwań nowej siedziby, załatwiania wielu spraw administracyjnych i remontów, bo obecna świetlica Koła była dawniej mieszkaniem, Koło mogło się wprowadzić do nowego lokalu. 16.6.2006 odbyło się uroczyste otwarcie świetlicy przy ul. Fabrycznej 23, w którym wziął udział również prezes ZG PZKO Zygmunt Stopa. Dziękowano sponsorom za pomoc finansową, przypomniano sylwetkę Adama Sikory, patrona Koła.

Spotkania piątkowe

Koło liczy obecnie 98 członków. Nie posiada zespołów artystycznych, natomiast bardzo aktywne są panie. – W zasadzie istnieją teraz dwa Kluby Kobiet – wyjaśnia Jursa. – Co dwa tygodnie schodzą się starsze panie, które działają od założenia Koła, raz w miesiącu panie nieco młodsze. Organizowaniem imprez zajmuje się przede wszystkim siedmioosobowy zarząd. Tradycyjnie co miesiąc odbywają się spotkania piątkowe. W styczniu na Spotkaniu Ostatkowym gościem był gawędziarz 2

2008

Józef Chmiel z Karwiny. Największym powodzeniem cieszą się prelekcje na tematy krajoznawcze, turystyczne, chętnie przychodzą też słuchacze na wykłady o zdrowiu, ziołolecznictwie. Gorzej jest z obecnością na zebraniach członkowskich. Od dwóch lat Koło organizuje wycieczki, w których biorą udział nie tylko członkowie MK. Chętnych jest wielu, autokar zostaje zapełniony do ostatniego miejsca. Ze względu na podeszły wiek wielu uczestników wybierane są takie trasy, by jak najmniej trzeba było chodzić piechotą. Przewodnikiem wycieczek do Pszczyny, Wisły, Koniakowa i innych miejscowości w Beskidach po polskiej stronie był Witold Pieńkowski z UŚ.

Jak wyjść do ludzi

– Tak samo jak w innych Kołach – podsumowuje pani prezes – i u nas są członkowie, którzy przez całe lata nie pokazali się na żadnej imprezie, ale są też tacy, którzy przychodzą na każdą. Powodem absencji jednych jest prawdopodobnie jakaś znieczulica towarzyska czy społeczna. A może zwykła niechęć do wychodzenia z domu i potrzeba wygodnego spędzania czasu przed telewizorem? Jak na razie, Koło wynajęło salkę do 2011 r. Dlatego pomimo malejącej i starzejącej się bazy członkowskiej nie ma ono w planie ani samolikwidacji, ani połączenia się z innymi – przynajmniej do czasu upłynięcia tego terminu. Porównując się z innymi, nie wpada też w kompleks Kopciuszka. – Liczebność nie odgrywa istotnej roli – zapewnia pani prezes. – Ważne jest, by móc się spotykać. Po prostu być razem. Prezes Jursa nie ma gotowej recepty na wciągnięcie do pracy kolejnego pokolenia. – Nasze dzieci – tłumaczy – to już dorośli ludzie, najczęściej studiujący poza regionem. Jeśli mogą, to przychodzą na imprezy. Ale zastanawiam się, jak to się dzieje, że w innych miastach młodzież sama potrafi zorganizować bal czy zabawę sylwestrową, na których panuje wspaniała atmosfera, a nie udaje się tego zrobić w Cz. Cieszynie… Chciałaby przerwać stagnację Miejscowych Kół obwodu cieszyńskiego, martwi ją, że rzadko spotykają się ich prezesi. Toteż bardzo ucieszyła ją propozycja Małgorzaty Rakowskiej, prezes MK PZKO Cz. Cieszyn Centrum, zorganizowania przynajmniej raz w roku wspólnej ogólnomiejskiej imprezy. czesława rudnik

Sztuka za sztukę Zarząd CzZM-SMP Sucha Górna na jednym z zebrań zarządowych, omawiając plan pracy na przyszłość, postanowił urządzić w miesiącu kwietniu „miesiąc kultury”. Na program jego składają się przede wszystkim przedstawienia teatralne i wieczorki świetlicowe. Drugim z rzędu było przedstawienie p.t. „Baśka”. Zawitał do nas bowiem sąsiedni bratni zespół teatralny SMP Górne Cierlicko, by odegrać nam w odwet za naszą komedię „Na wesoło” sztukę „Baśka”. Sztuka ta przedstawia nam ciężkie warunki i tragiczne momenty z życia ludu za czasów okupacji niemieckiej. Wszyscy amatorzy wywiązali się ze swego zadania należycie, przedstawienie teatralne było na poziomie. O ile chodzi o publikę, to trzeba stwierdzić, że niestety nie zjawiła się na to wartościowe przedstawienie w takiej liczebności, na jaką jesteśmy przyzwyczajeni. („Baśka” w Suchej Górnej. GL nr 44, 17.4.1951)

Od Mickiewicza po Stalina W Polsce obchodzony jest ostatnio tzw. Tydzień Kultury i Książki Polskiej. W związku z powyższym obchodem księgarnie PZKO w Cz. Cieszynie i Karwinie przyłączyły się do tej akcji i otrzymały większą przesyłkę książek z Polski, które zostaną rozsprzedane po bardzo dogodnych cenach wśród naszego społeczeństwa na Śląsku czechosłowackim. Zwracamy uwagę, iż m.in. w księgarniach PZKO można nabyć okazyjnie II serię dzieł Mickiewicza, komplet pism H. Sienkiewicza wraz z trylogią, dalej 900-stronicowy „Kapitał” Marksa (cena zaledwie 101 Kčs), dzieła Lenina i Stalina, pisma Kraszewskiego i wiele innych dzieł. Tydzień Kultury i Książki Polskiej niech się więc stanie dogodną okazją dla każdego, który tanio chce dopełnić czy skompletować swą biblioteczkę. (Tydzień kultury i książki polskiej. GL nr 55, 13.5.1951)

27


wywiad

szkatułka

Był dobrym duchem Żwirkowiska Hutnicy upominają rolników Gródek. Niezadowolenie wśród miejscowych obywateli wywołują w ostatnich czasach niektórzy rolnicy, którzy trzymają w stajni po parze niewykorzystanych koni, sami pracują w hucie, zarabiając poważny grosz, i korzystają z wzrastającego dobrobytu i ulepszeń socjalnych. Ale poproś którego z nich o przyczynienie się do sprawy budowy socjalizmu w naszym państwie, to on ci zaraz znajdzie wymówkę i nie chce nijak przyłożyć ręki do wspólnego dzieła. Taki wypadek miał miejsce u nas w czasie pokojowego pochodu pierwszomajowego, gdzie tylko trzej rolnicy stanęli w szeregach przy boku hutników, a reszta wylegiwała się w domu, nie zważając choćby na te potrzeby, aby odwieźć wozami dzieci szkolne w pochodzie do Bystrzycy i z powrotem. My hutnicy stanowczo to piętnujemy przed całym powiatem i będziemy teraz zwracać baczniejsze oko na to, jak przyczyniacie się do budowy nowego ustroju, jak dbacie, aby pracujący człowiek i jego rodzina miała dostatek chleba na uspołecznionym stole i przy wzmagającej się potrzebie wzrostu produkcji, w jakiej mierze pełnicie wyznaczone dla was dostawy kontyngentowe? (Są jeszcze i tacy. GL nr 55, 13.5.1951)

O dalsze owocne szycie W niedzielę 6.5.1951 mieliśmy sposobność widzieć wystawę kroju, szycia i gotowania, urządzoną przez Zespół Kobiet przy PZKO w Stonawie. Pięknie udekorowane salki w Domu PZKO i mnóstwo eksponatów świadczyły o sumiennej pracy naszych kobiet. W ciągu trzech miesięcy co tygodnia schodziło się 54 kursistek, by pod kierunkiem nauczycielki kroju i szycia Zosi Kozubkówny zdobyć najpotrzebniejsze wiadomości. Motorem całego kursu była ob. H. Połednikowa. Kurs udowodnił, że w cichej i mrówczej pracy nasz Zespół Kobiet spełnił swoje zadanie. Lecz przed nami jest jeszcze mnóstwo innych zagadnień, które 28

D

nia 15. 12. 2007 r. zmarł Henryk Żwirko, jedyny syn sławnego konstruktora i lotnika Franciszka, poległego w 1932 r. wraz ze Stanisławem Wigurą na kościeleckim wzgórzu w Cierlicku, tzw. Żwirkowisku. To bolesna wiadomość. Tym bardziej, że jeszcze we wrześniu bawił wśród nas, uczestnicząc z wnukami Rafałem i Agnieszką w obchodach 75. rocznicy tragedii. Był jak zawsze miły, przyjacielski i serdeczny. Nic nie wskazywało, że drąży go już bakcyl… śmierci. Kiedy jego ojciec zakończył tragicznie swój ostatni „lot do wieczności”, miał dopiero dwa lata. Po raz pierwszy przyjechał na Kościelec razem z matką w 1938 r. Od tej pory miejsce tragicznej śmierci polskich lotników zaczęto nazywać Żwirkowiskiem. Z biegiem lat przekształciło się ono w największe polskie sanktuarium świeckie Zaolzia. Ambicją ojca jako zwycięzcy Chellenge´u w 1932 r. było przekazanie synowi tajników mistrzowskiego latania, niestety stało się inaczej. Henryka nauczyli latać koledzy ojca. Po raz pierwszy samodzielnie zasiadł za sterami samolotu w wieku 18 lat. Po studiach zaczął pracować w branży lotniczej, przeszedł wszystki szczeble zawodowej kariery – od aeroklubu do centralnych organów władz lotniczych (1957-1991). W tym sensie pozostał wierny tradycji rodzinnej. Wyrastał wszak na mokotowskim lotnisku w Warszawie a następnie w Dęblinie, gdzie ojciec prowadził Centrum Szkolenia Oficerów Lotnictwa. Po 1945 r. wielokrotnie bywał na Żwirkowisku i utrzymywał z działaczami Miejscowego Koła PZKO ścisły kontakt. Na kolejne uroczystości jubileuszowe przyjeżdżał zwykle z żoną, córką i wnukami. Ale w przeddzień 70. rocznicy tragedii to delegacja zaolziańskich działa-

Henryk Żwirko z rodzicami…

czy wyruszyła do Warszawy, żeby na cmentarzu na Powązkach oddać hołd prochom jego śp. ojca Franciszka. Pan Henryk przybył następnie do Cierlicka na jubileusz z całą rodziną. Henryk Żwirko przejdzie do historii również jako autor poczytnych książek, takich jak: „Franciszek Żwirko”, „Samolot w sosie własnym” (wspólnie z A. A. Mroczkiem), „Nad polską ziemią”, „Katastrofy lotnicze” (wspólnie z B. Dostatnim) czy „Zwycięzca turnieju”. Trudno się pogodzić z myślą, że już go u siebie nie zobaczymy. Będzie go nam brakowało. józef kula

… oraz z uczestnikami Rajdu Kolarskiego Żwirki i Wigury w Cierlicku w 1992 r. 2

2008


szkatułka Dnia 3 lutego 2008 r. zmarł wybitny działacz społeczny i narodowy

śp. Jerzy Cienciała z Wędryni (ur. 22. 4. 1920). Należał do wąskiego grona mieszkańców, którego zasługi dla rozwoju cywilizacyjnego i kulturalnego wsi są niepoliczalne. Jako animator życia kulturalnego związał się z miejscowym Stowarzyszeniem Czytelni Katolickiej, po powrocie w 1945 r. z robót przymusowych w Niemczech uruchomił przy Czytelni działalność zespołu młodzieżowego i wznowił przerwaną na sześć lat tradycję amatorskiego ruchu teatralnego. Jako reżyser i autor scenariuszy prowadził zespół teatralny przy SMP, a następnie, aż do 1998 r., MK PZKO Wędrynia. Był wielkim lokalnym patriotą. Jego ród od praprzodka Adama Cienciały (ur. 1759) zawsze związany był z Wędrynią. Okoliczość ta skłaniała śp. Jerzego do podejmowania coraz to nowych inicjatyw w celu unowocześnienia wsi, w tym zwłaszcza budynku Czytelni. Zorganizował szereg akcji remontowo-modernizacyjnych, wreszcie zainicjował starania o ponowne zarejestrowanie Stowarzyszenia Czytelni Katolickiej, przejęcie obiektu Czytelni i przekazanie go pod zarząd MK PZKO. Łączymy się w bólu z Rodziną Zmarłego. Przyjaciele z MK PZKO Wędrynia i redakcji „Zwrotu”.

2

2008

PZKO ślubuje wierność

 petr rubal

Dnia 3 lutego obchodził 70. rocznicę urodzin pochodzący z Lesznej śpiewak i menedżer, inż. Jan Hławiczka, twórca sukcesów Polskiego Zespołu Śpiewaczego Hutnik w Trzyńcu, jego długoletni prezes i kierownik organizacyjny (od 1969 r.), a także przewodniczący Zrzeszenia ŚpiewaczoMuzycznego w RC (1992-2005), laureat licznych nagród i odznaczeń krajowych i zagranicznych. Życzenia dobrego zdrowia, kryształowego głosu oraz pogodnego ducha składają i gromkie „sto lat!” śpiewają członkowie i przyjaciele PZŚ Hutnik.

trzeba będzie realizować. Dlatego apelujemy do Zespołu Kobiet przy PZKO w Stonawie, by ten dobrze zorganizowany kurs szycia, kroju i gotowania był bodźcem do dalszych i owocniejszych wyników. (Po wystawie kroju, szycia i gotowania w Stonawie. GL nr 56, 17.5.1951) W historycznych chwilach zmagania się potężnego obozu pokoju, prowadzonego przez Związek Radziecki z obozem podżegaczy wojennych, odbył się w ubiegłą niedzielę (20.5.1951) w Cz. Cieszynie II Krajowy Zjazd PZKO. 381 delegatów z wszystkich Kół zjechało się do sali „Piasta”, by wspólnie omówić metody dalszej pracy nad utrzymaniem pokoju światowego, metody socjalistycznej rozbudowy naszego państwa i przyśpieszenia pełnienia planu pięcioletniego. Dotychczasowy prezes tow. Pribula dokonał zagajenia Zjazdu. Sprawozdawczy referat zjazdowy wygłosił sekretarz głównego zarządu PZKO tow. Rzyman Karol. Przedstawił pokrótce strukturę PZKO, jego działalność w terenie, osiągnięcia. Fakt, iż PZKO jako takie przeszło na etat państwowy, zobowiązuje naszą organizację, mówił ref. Rzyman, do stałego podwyższania poziomu kulturalnego naszych członków, do wychowania ich na uświadomionych obywateli republiki ludowo-demokratycznej. Po przerwie Zjazd przystąpił do dyskusji. Dyskusja jednak nie spełniła swego zadania. (…) Następny punkt programu to wybór nowego zarządu. Wysunięty na prezesa przez Koła tow. Kula Józef przyjęty został przeważającą większością głosów. Nowy prezes jest uświadomionym komunistą, przodownikiem pracy. Pod koniec Zjazdu jednogłośnie uchwalono przyjęcie rezolucji, w której delegaci ślubują wierność KPCz i jej przywódcy prezydentowi Kl. Gottwaldowi. (Na platformie bratniej przyjaźni. GL nr 58, 22.5.1951)

29


szyndzielnia

Laureaci W styczniu zamiast tradycyjnej Szyndzielni wprosiliśmy się na imprezę Klubu Propozycji w Cz. Cieszynie Centrum, podczas której liczne grono działaczy i zwykłych mieszkańców z jednej i drugiej strony Olzy przypominało sobie wydarzenia związane z przejściami granicznymi między Polską i Czechami. Wspólnie ze sponsorem Józefem Swakoniem zamierzaliśmy wręczyć nagrody laureatom edycji listopadowej, niestety, ani Bogusław Białożyt z Gródku, ani Eva Hamadejová z Mostów k. Jabłonkowa się nie stawili. Pani Eva odebrała komórkę telefoniczną dodatkowo, natomiast na pana Bogusława ciągle jeszcze czekają okazałe książki albumowe w redakcji.

Na pytanie, dlaczego zdecydowała się zaprenumerować „Zwrot”, Eva Hamadejová, laureatka konkursu dla nowych prenumeratorów, odpowiedziała krótko: „Ponieważ z natury jestem ciekawska i wszystko, co nowe, bardzo mnie interesuje”.

Kiedy i gdzie się spotkamy?

Redakcja przygotowuje plan szyndzielniowych spotkań na rok bieżący. Zapewniając program, czyli prelegenta i artystę, oczekuje od gospodarzy rozreklamowanie imprezy w środowisku i udostępnienie obiektu (salki w Domu PZKO). Poszczególne edycje Szyndzielni mogłyby się odbyć w następujących ośrodkach: Luty MK PZKO Jabłonków Marzec MK PZKO Orłowa Kwiecień MK PZKO Mosty k. Jabłonkowa Maj MK PZKO Skrzeczoń Czerwiec Śląski Zamek Sztuki i Przedsię- biorczości Cieszyn Wrzesień MK PZKO Cz. Cieszyn Centrum Październik MK PZKO Bystrzyca Listopad MK PZKO Karwina Darków Grudzień SMP Dziupla Cz. Cieszyn Przedstawicieli wymienionych Kół PZKO prosimy o kontakt telefoniczny (558 711 582). Red. 30

Wałęsa czy Havel,

Z

tego rodzaju personalnymi dylematami wypadało się zmierzyć Ewie Czepiec z Mostów k. Jabłonkowa, podczas pisania pracy magisterskiej na kierunku etnologii UJ w Krakowie. Jej temat brzmiał: „Wizja świadomościowa Aksamitnej Rewolucji u Polaków na Zaolziu w kontekście przemian w krajach sąsiednich: w Polsce, na Węgrzech i w NRD”. Pracę oparła na badaniach terenowych, które prowadziła w 2005 r. w oparciu o 32 kwestionariusze. Informatorzy zostali dobrani w taki sposób, aby pod względem wieku, wykształcenia i płci stanowili reprezentatywną dla Polaków na Zaolziu grupę. Przy czym za Polaków uznała te osoby, które uczęszczały do polskiej szkoły. Kierowała się w tym przypadku opinią dr Ireny Bogoczowej, wedle której „pewna orientacja literacka, którą nabywamy w szkole oraz wiedza, którą zdobywamy, stają się przejawem identyfikacji z konkretnym narodem, czyli wybór języka kształcenia wpływa na poczucie więzi narodowej”. Autorka zdawała sobie jednak sprawę, iż „jest to wyróżnik względny, gdyż szkoła nie wszędzie warunkuje wybór narodowości”.

Aksamitna Rewolucja – co to takiego?

Rozmawiałam z ludźmi na temat upadku komunizmu w Czechosłowacji i krajach ościennych, skupiając się przede wszystkim na przemianach ustrojowych rozgrywających się w Polsce. Interesował mnie sposób, w jaki mniejszość polska mieszkająca na terenie Czech widzi historię upadku komunizmu w państwie, którego są obywatelami w konfrontacji z historią tegoż upadku w Polsce, państwie, z którym łączy ją więź narodowa. Podczas przeprowadzania badań zauważyłam, po pierwsze, że na interesującym nas terenie występuje specyficzny sposób postrzegania upadku komunizmu w Czechosłowacji, a dokładniej banalizowanie Aksamitnej Rewolucji (1989), która traktowana była z przymrużeniem oka, a nawet z wyraźnym lekceważeniem. Zdaniem informatorów Aksamitna Rewolucja stanowiła kontynuację Praskiej Wiosny

(1968) i często była z nią konfrontowana (na niekorzyść drugiej) lub nawet utożsamiana poprzez osobę J. Palacha, bohatera 1969 r., który przyjmował rolę ofiary (poprzez pomieszanie z poplątaniem) Aksamitnej Rewolucji – z powodu braku takowej (a wiadomo każda rewolucja potrzebuje przelewu krwi) w wydarzeniach listopadowych 1989 r. Chociaż lukę tę zapełniał czasami na wpół legendarny student M. Šmíd, podstawiony agent StB, który miał odegrać rolę zabitego podczas demonstracji 17 listopada. Niektórzy spośród moich informatorów pamiętali, że była to śmierć fingowana, inni natomiast uważali, że rzeczywiście doszło do zabicia studenta. Dla większości badanych Aksamitna Rewolucja nie miała przełomowego znaczenia, a poniektórzy nawet z zestawienia Aksamitna Rewolucja usuwali termin „rewolucja”. Bardzo często pojawiały się wypowiedzi typu: „Nie było żadnej rewolucji, komuniści nadal rządzą i tak na dobrą sprawę nic się nie zmieniło”. Wyjątkową popularnością cieszyły się wśród informatorów teorie spiskowe, wedle których Aksamitna Rewolucja została „odgórnie” zaaranżowana. Dla zwolenników tej teorii teza o zaplanowanej przez młodszych członków KPCz prowokacji w celu odsunięcia od władzy pierwszego sekretarza brzmiała o niebo ciekawiej niż przyjęcie do wiadomości, że szło o legalną demonstrację studencką, spontanicznie przeradzającą się w antykomunistyczną manifestację.

Praska Wiosna to jest to!

Reformy Aleksandra Dubčeka i niespodziewana inwazja wojsk Układu Warszawskiego w sierpniu 1968 r., która ostatecznie pogrzebała nadzieje na kontynuację tak dobrze zapowiadających się przemian, wycisnęły ogromne piętno na żyjących wtedy informatorach. Potrafili oni sobie przypomnieć szczegóły typu: jak byli ubrani żołnierze czy jak należało kląć po rosyjsku. Były to wydarzenia, które wstrząsnęły nimi do głębi i były przeżywane o wiele bardziej dramatycznie niż te, jakie rozegrały się ponad 30 lat później. 2

2008


pytanie do…

a może Dubček? Informatorzy bardzo żywo interesowali się wydarzeniami rozgrywającymi się w sąsiedniej Polsce i opowiadali o nich często z dużo większym zapałem i przejęciem, a także bardziej szczegółowo niż o wydarzeniach w Czechosłowacji. Porównując upadek komunizmu w obu krajach, chętnie posługiwali się stereotypem „Polaka-bohatera” w odróżnieniu od stereotypu „Czecha-tchórza”.

Narodowe stereotypy ciągle żywe

Przeważał wśród nich wizerunek Polaka odważnego i walczącego z ustrojem w celu odzyskania wolności. Szczególnie mocno podkreślane były jego zasługi w obaleniu komunizmu. Stereotyp ten jest jednak poniekąd ambiwalentny, ponieważ skupia w sobie nie tylko cechy romantycznego patrioty, szlachcica i bohatera, lecz również „Polaczka” – drobnego handlarza i cwaniaczka kradnącego w domach towarowych, patetycznego, bigoteryjnego, pyszałka unikającego systematycznej, drobnej pracy. Przeciętnego Czecha cechował, zdaniem informatorów, „realizm” w działaniu, niemiecki „ordnung”, a co za tym idzie przyziemność oraz przekupna postawa w stosunku do władz, gwarantująca w zamian za „niewiele kosztującą” uległość względny dobrobyt materialny. Szczególną rolę w obaleniu komunizmu przypisywano natomiast papieżowi Janowi Pawłowi II, walczącemu orężem ducha i umacniającego Polaków podczas swych pielgrzymek. Niebagatelną zasługę miał też Michaił Gorbaczow, którego reformy i odejście od „doktryny Breżniewa” gwarantowały nieingerowanie w sprawy wewnętrzne krajów ościennych. Jednakowoż najważniejszym czynnikiem upadku władzy komunistycznej była, zdaniem badanych, działalność NSZZ „Solidarność”, a przede wszystkim jej przywódcy Lecha Wałęsy, który w oczach informatorów urasta do rangi bohatera. I jak na bohatera przystało, swoimi czynami kreuje nową rzeczywistość i budzi nowy świat do istnienia. 2

2008

Bohater Wałęsa i marionetka Havel

W kontekście przemian demokratycznych „jesieni ludów” w innych krajach, Aksamitna Rewolucja schodzi na dalszy plan. Zdaniem informatorów kluczową rolę odegrała Polska, która jako pierwsza wyłamała się z bloku państw komunistycznych i odgrywała rolę katalizatora przemian. Sytuacja w Polsce była na Zaolziu znana i cieszyła się powszechnym zainteresowaniem oraz sympatią. Największym bohaterem okazał się Lech Wałęsa, który jawi się respondentom jako postać charyzmatyczna i pełna wewnętrznej siły osobowość, zdolna do sprawnego kierowania ludźmi. Natomiast Václav Havel to, w ich mniemaniu, marionetka Forum Obywatelskiego, które z kolei składa się z byłych funkcjonariuszy partyjnych, zmieniających elastycznie, w miarę potrzeby, swoje poglądy. Ponadto były czeski prezydent oskarżany jest o brak stanowczości w rozprawieniu się z komunistami. Zarzuca mu się również, że sprzeciwiał się przeprowadzeniu lustracji, uważając, iż tego rodzaju czystka nie ma nic wspólnego z demokracją. Niepokojąca jest skala zjawiska, z jaką informatorzy popierają represyjne dążenia antykomunistyczne, domagając się np. przeprowadzenia następnych lustracji. Wydaje się, iż korzenie takiego sposobu myślenia mogą tkwić w minionym ustroju i być prostą kontynuacją komunistycznych wzorców tropienia z zaangażowaniem wroga ludu. Aksamitna Rewolucja jest zatem, zdaniem Zaolziaków, zaledwie pokłosiem przemian ustrojowych w sąsiednich krajach, a jej przedstawiciel Havel (moim zdaniem niezasłużenie) mało znaczącą i drugoplanową marionetką. Czechosłowacja (a dokładniej Słowacja) może się pochwalić jedynie zaszczytną postacią Dubčeka, aczkolwiek i jego rola była niedokończona, zaś podpisanie moskiewskiego tajnego protokołu legitymizującego stacjonowanie wojsk radzieckich w Czechosłowacji, czyli w praktyce wojskową okupację, było, delikatnie rzecz ujmując, niedobrze widziane. ewa czepiec

…Karela Bocka właściciela restauracji U Mrózka w Nawsiu i U Bocka w Wędryni Czy do prowadzenia wiejskiej restauracji, która kojarzy się tradycyjnie z piwem i gorzałką, potrzebny jest jakiś rodzaj twórczej wyobraźni? O tak! Nie wiem, czy musi być ona koniecznie twórcza, ale wybiegająca w przyszłość – na pewno. Każdy restaurator musi sobie umieć na początku wyobrazić, jaki rodzaj klienteli chce pozyskać: „lepszy”, „gorszy” czy „średni”? Od tego zależy bardzo dużo, praktycznie wszystko. Bo i wystrój lokalu, kostiumy kelnerek, karta dań i napojów, wreszcie ceny. Ja sobie wyobraziłem klienta z warstwy średniej, czyli nie tylko wypłacalnego, solidnego, ale i pragnącego spędzać czas w lokalu na rozmowach i dyskusjach z kolegami. I taki klient – wystarczy się rozejrzeć – rzeczywiście do mnie przychodzi. Mam nadzieję, że się też i dobrze czuje. Natomiast jeśli chodzi o ofertę gastronomiczną, to musiałem ją dostosować do pór roku. Najmniejsze zainteresowanie kuchnią jest zimą, wtedy też mam w karcie praktycznie tylko tradycyjne śląskie dania: placki i kluski, czasami dziczyznę. Ale na wiosnę to się już zmienia, oferuję pełny zestaw obiadowy. Niezmienna jest karta napojów. Oprócz piwa, którego cenę staram się utrzymywać na w miarę niskim poziomie – ale pod względem jakości na bardzo wysokim! – są w karcie wszystkie chodliwe trunki i napoje niealkoholowe. Czy się da zarobić? Powiem tak: wyżyć się da, ale na cuda nie ma co liczyć. W Czechach zostały swego czasu zlikwidowane tzw. kategorie cenowe, więc teoretycznie restaurator może ustalać ceny według własnego uznania. To się jednak nie za bardzo sprawdza, zwłaszcza w przypadku drobnego przedsiębiorcy, który jest obłożony innym rodzajem podatku i praktycznie nie ma pola manewru. Z tego m.in. powodu trudno mu też jest skompletować personel. Płace kelnerek i kucharek muszą być bowiem stosunkowo niskie, a wymagania – bardzo wysokie. Te młode dziewczyny muszą przecież przychodzić do pracy nawet wtedy, kiedy wszyscy inni mają wolne. To dla nich żaden komfort. Karel Bocek pochodzi z Nawsia, z zawodu jest kucharzem. Działalność restauratorską w ramach drobnej przedsiębiorczości uruchomił w 1994 r. 31


i

n

ludzie

s

Edmund Hillary (20.6.1919 – 10.1.2008)

Wchodząc na Mount Everest Edmund Hillary zyskał podziw. Szacunek i miłość zdobył sposobem, w jaki spożytkował swą sławę. – W takim mniej więcej stylu komentatorzy polscy i zagraniczni kwitowali zgon pierwszego zdobywcy najwyższej góry Ziemi. Hillary, człowiek potężny (196 cm wzrostu) i zwalisty, był nad wyraz dobroduszny i kochający ludzi. Zapytany swego czasu, kto był dla niego wzorem, odpowiedział bez wahania: – Sir Ernest Shackleton. – Ależ ten Anglik próbując przetrzeć szlak do bieguna południowego na początku XX w., mimo wielu wypraw nigdy nie osiągnął żadnego z zakładanych celów! – Ale nie stracił ani jednego człowieka – mocno podkreślił Hillary. Urodził się w Auckland w Nowej Zelandii, ojciec przymusił go do pracy w pasiece. Uciekł stamtąd na wojnę i postanowił zostać alpinistą. Zorganizował wyprawę na kilka dziewiczych szczytów w Himalajach Garhwalu. Potem przeczytał w gazecie, że słynny brytyjski alpinista Eric Shipton przygotowuje ekspedycję mającą znaleźć drogę pod Mount Everest. Wysłał list, który zmienił jego życie. 32

p

i

r

a

Wszelkie próby zdobycia Everestu od pół wieku odbywały się od strony Tybetu. Ale w 1951 r. Tybet był zamknięty i niedostępny z przyczyn politycznych. Otworzył się za to Nepal. Nikt jednak nie znał dojścia pod najwyższą górę Ziemi od tej strony. Edmund Hillary wziął udział w dwóch brytyjskich wyprawach rekonesansowych. Podczas trzeciej stanął na szczycie wraz z szerpą Tenzigingiem Norgayem. Było to 29 maja 1953 r. Tego, co rozpętało się potem, nie mógł sobie wyobrazić. Wiadomość o zdobyciu Mount Everestu obiegła Anglię w dniu koronacji królowej Elżbiety II. Była prezentem od biednego nowozelandzkiego pszczelarza i nepalskiego analfabety dla gasnącego imperium. Koperta, jaką goniec wręczył Hillary’emu schodzącemu w karawanie wyprawy do bazy, zaadresowana była do Sir Edmunda Hillary´ego – Komandora Orderu Imperium Brytyjskiego. – Skąd ja wezmę pieniądze na nowy kombinezon do pracy przy ulach – trapił się przerażony. – Przecież szlachcicowi nie wypada nosić brudnego! W latach 1955-58 uczestniczył w Ogólnobrytyjskiej Ekspedycji Transantarktycznej. Był odpowiedzialny za budowę stacji polarnej – Bazy Scotta nad cieśniną McMurdo na Morzu Rossa. Z bazy tej poprowadził w 1958 r. wyprawę na biegun południowy pojazdami na gąsienicach. Dotarł do celu przed Brytyjczykami wbrew ich woli. To oni mieli pierwsi stanąć na biegunie, podążając od drugiego krańca Antarktydy, Morza Weddela. O upokorzeniach, jakich doznał od Brytyjczyków za ten wyczyn już nie opowiadał. Nie tylko z wrodzonej dobroci serca, ale również dlatego, że był dyplomatą. W latach 1985-90 pełnił bowiem funkcję ambasadora Nowej Zelandii w Indiach, Nepalu i Bangladeszu. Ostatnim wielkim wyczynem Hilla­ ry’ego było przepłynięcie Gangesu do źródeł (1977). MR, KK Źródło: „Rzeczpospolita”, „Polityka”, Internet

c

przejścia

j

e

na przejściach

Konkurs na wspomnienia W związku z wejściem Republiki Czeskiej i Rzeczpospolitej Polskiej do strefy Schengen redakcje „Zwrotu” i „Głosu Ludu” postanowiły ogłosić wśród czytelników konkurs na wspomnienia związane z przekraczaniem lub w ogóle istnieniem strzeżonej granicy między obu krajami. Na adres obu redakcji można przesyłać dowolne pod względem gatunkowym materiały: od anegdot i kuriozalnych opisów przez osobiste wspomnienia i doświadczenia aż po historyczne artykuły związane z miejscem zamieszkania autora. Objętość poszczególnych przyczynków nie powinna przekroczyć 3 stron maszynopisu (ok. 6000 znaków). Uwaga! Osoby, które z różnych powodów nie mogą spisać swoich wspomnień, proszone są o kontakt z organizatorami konkursu. Redakcje obu pism wydelegują do nich swoich redaktorów w celu zarejestrowania i opracowania wspomnień. Wszystkie przyczynki – w przypadku opracowanych przez redaktorów będą uwzględniani ich nadawcy – będzie oceniać komisja. Najciekawsze zostaną zakwalifikowane do druku na łamach jednego lub drugiego pisma oraz w publikacji książkowej. Nagrodą będzie szczególnie podwyższone w tym celu honorarium. Termin nadsyłania materiałów mija 20.6.2008 r. Osoby chcące zarejestrować wspomnienia przez redaktorów proszone są o jak najszybszy kontakt z którąś z redakcji. Nasze adresy: „Zwrot”, ul. Strzelnicza 28, 737 01 Czeski Cieszyn, tel. 558 711 582, redakcja@zwrot.cz, „Głos Ludu”, ul. Komeńskiego 4, 737 01 Czeski Cieszyn, tel. 558 731 766, sekretariat@glosludu.cz 2

2008


i

n

s

język

p

Jak kląć Co oznaczają zwroty „psia skrętka” i „pupcia choróbcia”? Dla dorosłych nic. To przekleństwa wymyślane przez dzieci. Michał Rusinek, tłumacz i asystent Wisławy Szymborskiej, postanowił je zebrać i ułożyć w książkę. Prosi też rodziców: przyślijcie podobną twórczość swoich dzieci. Szokujące? Wcale nie. Rusinek, który „robi w słowie” od dawna (jest literaturoznawcą, tłumaczem i autorem książek dla dzieci), mówi, że przeklinanie nie jest równoznaczne z wulgarnością. A wulgarność w dziecięcych przekleństwach jest „zawsze podsłuchana u dorosłych”. Rusinek: – Czym innym są wulgaryzmy, które są obraźliwe, a czym innym ekspresywizmy, które mają za zadanie wyładować napięcie w nerwowej sytuacji i „zakląć” rzeczywistość. Mnie interesują wyłącznie te drugie. Jako tłumacz książek dla dzieci ciągle się przekonuję, że polszczyzna jest dość uboga w dziecięce ekspresywizmy. Tłumacz zbiera takie przekleństwa. Ma już od znajomych parę eksponatów: „psia skrętka”, „pupcia choróbcia”, „o, kuchnia flaczków”. Jeżeli uda mu się trafić na inne, a będzie ich odpowiednia liczba, ułoży z nich książkę. Chociaż właściwie będzie to poradnik dla młodocianych – jak kląć (żeby nie było wulgarnie, ale zabawnie). Rusinek ma pomysł taki: jedno przekleństwo to jeden wierszyk, w którym opisze hipotetyczną sytuację. Na przykład: Wyobraź sobie: „Przy śniadanku/ na nowym, pięknym twym ubranku/ ląduje jaj-

i

r

a

ka pół na miękko/ ciśnięte brata wprawną ręką./ Ty, żądzą zemsty dysząc gromko/ próbujesz trafić w brata kromką/ z nutellą, lecz gdy robisz zamach,/ to kromka nagle spada sama/ tobie na głowę, oczywiście/ nutellą na dół, więc siarczyście/ klniesz, tak by bratu poszło w pięty:/ A NIECH CIĘ PORWIE BLADEK KRĘTY!!!”. Czy dzieci powinny kląć? – W sensie psychologiczno-językowym tak – przekonuje Rusinek. – Psychologicznym – bo w ten sposób rozładowują emocje. Językowym – bo mogą uruchomić językową wyobraźnię i powymyślać jakieś niezwykłe „zaklęcia”. Lepiej, żeby wymyślały własne, bo takie są najbardziej skuteczne. Albo żeby brały przykłady z literatury. Do książki chce dołożyć przekleństwa wymyślone przez siebie oraz takie, które znalazł już w literaturze. U Witkacego (straszliwe „Dziańdzia glań”), Gałczyńskiego czy Tuwima. Na razie jednak prosi o pomoc rodziców: – Może wasze dzieci używają jakichś wyjątkowo odkrywczych, i dla was śmiesznych, sformułowań; może słyszycie je co jakiś czas? A może zachowały się we wspomnieniach rodziny i powracają niekiedy w formie anegdot? Rusinek ma dwoje dzieci, ośmioletnią Natalię i czteroletniego Kubę. Pociechy tłumacza najczęściej używają słów podsłuchanych w szkole i przedszkolu. Ale, podpuszczone przez tatę, już zaczynają kombinować własne przekleństwa… Dziecięce przekleństwa można wysyłać na adres e-mailowy: dziecinne.przeklenstwa@gmail.com. RR Źródło: Internet

c

j

jubileusz

e

Teatr Lalek „Bajka” ma 60 lat 15 marca br. odbędą się uroczystości jubileuszowe z okazji 60-lecia Teatru Lalek „Bajka”. Pierwszą premierą w historii teatru było przedstawienie „O szewczyku i królewnie” Marii Kownackiej w reżyserii Ferdynanda Króla, wystawione 2.3.1948. Na 60-lecie teatr zaprezentuje „Krzesiwo” Hansa Christiana Andersena w reżyserii Karola Suszki. W sezonie jubileuszowym zespół pracowników TL „Bajka” tworzą: kierowniczka i aktorka Pawełka Niedoba, aktorzy Wanda Michałek, Krystyna Czech, Jolanta Polok, Jan Szymanik, scenograf Halina Szkopek, technik Marian Mokrosz. W TL „Bajka” słowo mówione jest równie ważne jak muzyka, dekoracje i kostiumy, ruch sceniczny. Aktorzy starają się stworzyć teatr domowy, bliski widzowi nie tylko poprzez dobór repertuaru, ale także poprzez własny doń stosunek, używają lalek, ale występują też przed publicznością sami jako aktorzy, nawiązując z nią żywy kontakt i usiłując zatrzeć granicę, jaką tworzy w teatrze czwarta ściana. TL „Bajka” ma swoją siedzibę w budynku ZG PZKO, organizacji, która kiedyś powołała go do życia. Na wyremontowanym poddaszu mieści się przytulna sala ze sceną i widownią oraz niewielkie zaplecze. Tam powstają przedstawienia, tworzone przede wszystkim z myślą o uczniach przedszkola i szkoły podstawowej. Ale zespół chce dotrzeć także do widza starszego, dorosłego, pragnie grać wszędzie tam, gdzie są ludzie lubiący teatr pogodny, w którym zwyciężają dobro i miłość, a zło i nienawiść zostają ukarane. CR

Obóz językowy dla dzieci i młodzieży w Trójmieście Termin: 9-23 sierpnia 2008 r. Miejsce: Hotel „Orle” w Gdańsku Sobieszewie Cena: 2150 PLN

Cena zawiera:

14 noclegów 4 posiłki dziennie (śniadanie, obiad + podwieczorek, kolacja) ubezpieczenie opiekę wychowawców, lektora, kierownika opiekę medyczną

2

2008

opiekę ratownika wodnego 2 godziny lekcyjne nauki języka polskiego dziennie bilety wstępu do zwiedzanych obiektów wycieczki

W programie:

2 godziny lekcyjne dziennie nauki języka polskiego gry i zabawy językowe rowery, sporty wodne, gry zespołowe na wolnym powietrzu

piesze wycieczki plażowanie i kąpiele w morzu kino, aquapark zwiedzanie Gdańska, Sopotu, Malborka jazda konna ogniska, dyskoteki oglądanie polskich filmów i czytanie polskich książek Na życzenie i za dodatkową opłatą organizujemy transport z Warszawy oraz Wrocławia.

Dokumenty do pobrania: karta zgłoszenia w języku polskim (pdf, doc) karta zgłoszenia w języku angielskim (pdf, doc) folder w języku polskim (pdf, doc) folder w języku angielskim (pdf, doc) Zainteresowanych prosimy kontakt telefoniczny (+48 602 248 164) lub e-mailowy: polonica@polonica.edu.pl, lub wypełnienie ankiety.

33


salon sztuki

34

2

2008


B

 marian siedlaczek

blanka szczuka-suszka

lanka Szczuka-Suszka (ur. 1977). Studia: Średnia Szkoła Artystyczna w Ostrawie Porubie, specjalizacja – grafika (1991-1995), Uniwersytet Śląski w Katowicach, Filia w Cieszynie, Wydział Pedagogiczno-Artystyczny, specjalizacja – rzeźba (1996-2000). Pracuje jako nauczycielka wychowania plastycznego w PSP Jabłonków. Przy pierwszym kontakcie z malarstwem i rysunkiem Blanki Suszki przychodzą na myśl takie pojęcia jak: ruch, ekspresja, zmysłowość. Widać, że artystka chłonie rzeczywistość wszystkimi zmysłami i swoje wielorakie doznania stara się wyrazić w obrazie, tak aby nie utracić niczego z ich intensywności. Trzeba przyznać, że w wielu przypadkach nieźle jej się to udaje, w niektórych wręcz znakomicie. Autorka stosuje różne techniki, posługuje się różnymi środkami wyrazu, ale zawsze jej prace emanują wewnętrzną siłą. Jeśli rysunek, to dynamiczny, ruchliwy, jeśli kolor to czysty, intensywny, „gorący“. Widzianą rzeczywistość Blanka Suszka przekształca w obraz nadając mu kształt własnej wizji, w której zwykłe linie i kolory zamieniają się w niezwykłe emocje. anna maria rusnok

2

2008

35


zaolziańskie towarzystwo fotograficzne

 marian siedlaczek

wywiad

„Pierwsze kroki w fotografii stawiałem w wieku 12 lat, kiedy dostałem »dwuoką« lustrzankę Lubitel. Potem przez jakiś czas fotografia była tylko środkiem do rejestracji życia rodzinnego, najpierw na klasycznym filmie, później już cyfrowo. Przed niespełna rokiem kolega zaproponował mi kupno swojej niewykorzystanej lustrzanki i to otworzyło przede mną inny świat… Fotografuję wszystko, co się rusza lub jest bez ruchu. Lubię portrety, rzeczy niezwykłe, przyrodę…”

michał veselý

R

zeczywiście Michał Veselý fotografuje, jak sam mówi, wszystko, co się rusza, nie rusza, rzeczy zwykłe i niezwykłe, portret i przyrodę. Widać, że fascynują go możliwości techniczne fotografii cyfrowej, wykorzystywanie tych możliwości sprawia mu wiele radości, bawi się wyszukiwaniem tematów, ujęć. Czy to będzie dziewczynka z kotem na ramieniu, „spiskujące” nastolatki, czy fotografie z koncertów słynnych muzyków, spadający liść, zimowy pejzaż widziany zza „firanki” nagich gałązek, przedział w pociągu – jednakowo starannie autor ustawia ostrość, komponuje kadr. Pokazuje nam na przemian, to wyraźny spadający liść na zamglonym tle, to wyraźny daleki pejzaż albo księżyc z „rozmazanym” motywem na pierwszym planie. Powstają czasami obrazy niezwykłe, jak ten w pociągu: niemal abstrakcyjna kompozycja z ledwo zarysowanymi postaciami albo pejzaż widziany nie tylko przez zasłonę z gałęzi, ale też chyba przez szybę i w ruchu? anna maria rusnok 36


p

r

z

e

d

s

t

a

w

i

a

37


38

W październiku 1997 r.odbywała się jedna z najbardziej egzotycznych prezentacji i promocji literatury i kultury zaolziańskiej. W Konsulacie Generalnym RP w Lyonie we Francji została zainstalowana wystawa kilkuset książek wydanych na Zaolziu po II wojnie światowej. Wernisażowi, na który naprawdę tłumnie przybyli miejscowi Polonusi i przedstawiciele świata kultury Lyonu, towarzyszył wieczór autorski. O powojennych inicjatywach wydawniczych zaolziańskich Polaków mówiła Helena Legowicz, dyrektor Oddziału Literatury Polskiej Biblioteki Regionalnej w Karwinie, o zaolziańskiej literaturze – niżej podpisany, wiersze recytował Karol Suszka. Z okazji wystawy staraniem Legowicz został wydany kilkunastronicowy katalog zawierający omówienie działalności wydawniczej Zaolzian w latach 1945-97, szkic Kazimierza Kaszpera na temat powojennego życia literackiego na Zaolziu oraz zestawienie kilkudziesięciu najważniejszych tytułów książkowych. Wystawa trwała krótko, od piątku 17.10. do poniedziałku 20.10., ale jej znaczenie propagandowe, zwłaszcza wśród francuskiej Polonii, było ogromne. Jak wynika z późniejszych informacji inicjatora całego przedsięwzięcia, konsula Wojciecha Jerzego Podgórskiego, aktywność wydawnicza Zaolzian stała się bodźcem do podejmowania podobnych działań również przez Polaków zamieszkujących region Lyonu. Wymierną korzyścią było zresztą samo opracowanie i skompletowanie wystawy oraz wydanie katalogu. Już w listopadzie jedno i drugie prezentowane było – staraniem Zenona Wirtha – w Skandynawii podczas tamtejszych wystaw polskiej książki, niebawem zaś trafiło do kilku miast w Polsce. Oprócz wymienionych, w lyońskiej eskapadzie brali udział: Wiesław Adam Berger, Wilhelm Przeczek, Renata Putzlacher i Jan Pyszko. Lista ta nie jest bez znaczenia. Nieoczekiwanie bowiem dla wszystkich wymienionych najważ-

 WIeSłAW PRZeCZeK

francuskim szlakiem… bergera

archiwum literackie

wiESław adaM bERGER (6.6.1926 – 15.1.1998). Urodzony w Ostrawie Przywozie wybitny zaolziański prozaik, często wykorzystujący w swych utworach motywy Błędowic, gdzie spędził dzieciństwo oraz francuskiej Villard-de-Lans, gdzie rzuciły go losy II wojny światowej. Zawodowo związany z teatrami Ostrawy, w których od 1948 r. pracował na etacie operatora świateł. Członek SLA, GL ´63, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w Katowicach, współzałożyciel Zrzeszenia Literatów Polskich w RC, laureat nagrody literackiej Konsula Generalnego RP w Ostrawie „Srebrne Spinki”. Po 1990 r. animator polsko-czeskiego życia literackiego w Domu Polskim w Ostrawie. Wydał zbiory opowiadań i powieści: „Świerszcze w głowie” (Kraków 1979), „Zmysły” (Katowice 1981), „Idę. Concorde” (Katowice 1984), „Most nad łucyną” (Ostrawa 1987), „Okay” (Katowice 1988), „Marienbad” (Ostrawa 1995), „Za późno” (Katowice 1996). Jako poeta drukował w antologiach „Samosiewy” (Trzyniec 1988), „Z biegiem Olzy” (Katowice 1990). niejszym składnikiem wyprawy stała się… podróż szlakiem wojennych przeżyć Bergera. Oprócz Lyonu zwiedzili oni bowiem St. Etienne, Grenoble oraz magiczne, zwłaszcza dla Adama, Villard-de-Lans. Na obszar francuskich Alp Berger trafił pod koniec II wojny światowej. Wcześniej został wywieziony do Niemiec i osadzony w obozie „dipisów”, później „awansował” do rangi strażnika w amerykańskim obozie dla niemieckich jeńców wojennych, wreszcie został uczniem Gimnazjum Polskiego im. C. K. Norwida w Villard-de-Lans, prowadzonym przez jego krewnego Ernesta Bergera. Naukę kontynuował w gimnazjach w Houilles i Orłowej. Podczas październikowej eskapady sprawiał wrażenie nieobecnego. Z budynku lyońskiego konsulatu, gdzie Zaolzianie byli ulokowani, wychodził o wczesnym poranku i samotnie błąkał się ulicami miasta. Z okna na najwyższym piętrze można było zaobserwować, jak przystaje przed witrynami sklepów i długo się nad czymś zastanawia. To znów przystaje tknięty jakąś myślą, podnosi głowę i wpatruje się, dramatycznie słabo widzącymi już oczyma, w wąską szczelinę nieba między kamienicami. Jak gdyby szukał śladów tamtego, dawno minionego, a dla 19-letniego wówczas młodzieńca na swój sposób arkadyjskiego czasu.

Nieprawda. Nie przywoływał duchów pierwszych miłosnych olśnień i zauroczeń. Rozliczał się z życia i godził z ludźmi. Intensywnie porządkował sobie świat. W 1997 r. zaolziańskie środowisko twórcze, podobnie jak cała nasza społeczność, było mocno podzielone. Artystów różniło, zdawało się, wszystko. Własne biografie, stosunek do przeszłości i przyszłości, poglądy na Zaolzie, Polskę i Polaków, Czechy i Czechów, Niemców, Rosjan, Amerykanów… Nawet gazety czytali różne i nie cofali się przed wyrażeniem pogardy dla tej, którą akurat trzymał w torbie kolega. Właściwie tylko Adam niczego nie demonstrował, nikomu nic nie wymawiał. On jeden wiedział, że są to podziały sztuczne, wywołane przez polityków i politykierów, na pożytek tychże. Że aby mądrze żyć, lepiej jest wsłuchiwać się w siebie niż w zgiełk ulicy. We Francji relacje osobowe między twórcami zaczęły się zmieniać na korzyść. Zamiast wygłaszania hałaśliwych monologów bądź zgryźliwych bonmotów, ludzie zaczęli się nawzajem odnajdywać. Rozmawiać ze sobą. Wymykać się parami do kawiarń i restauracji i zdejmować z siebie odór rewolucji. Wymowne milczenie Adama we francuskich Alpach przyniosło środowisku najwięcej pożytku. W trzy miesiące później już nie żył. KAZIMIERZ KASZPER

2

2008


W

łoskie miasta, wsie, pola uprawne, góry, cała ta architektura krajobrazu z wkomponowanymi cmentarzami poległych w II wojnie światowej, ale i pierwszej. Jak to wszystko pogodzić z morderstwami zwycięzcy Stalina (należącego do tzw. Wielkiej Trójki) i jego obozami koncentracyjnymi. Że Hitler?… Ale oni, tzw. alianci? W filmie angielskim „Pagórek” Anglicy pokazują swoje własne świństwa. Czy świat nie mógł się i nie może obejść się bez nonsensów, politycznej obłudy i obozów koncentracyjnych? Naiwne pytanie. OK! Bowiem wszystko zależy od ludzi, a nie od tego jaką noszą narodowość. Narodowość to w pewnym sensie nietolerancja, to religia, rasizm i jego pochodne, czyli też i obozy koncentracyjne. Zbrodniarze, policja i wojsko – wszędzie jest to samo, są internacjonalni. Służą komu trzeba w tej chwili – niezależnie od przekonania. To ich chleb powszedni. Ale są też i inni, tacy jak trzeba. Demokracja jest dla ludzi porządnych… Andersowcy, a wśród nich i Zaolziacy, razem z armiami sprzymierzonymi uwalniają Włochy od osi Berlin-Rzym-Tokio, walczą w Afryce, na Sycylii, zdobywają Monte Cassino, Loreto, Bolonię… A dzisiaj, po tylu latach… Ci, co pozostali na Zachodzie jako tako mogli pozostać sobą. Gorzej z tymi, którzy wrócili do domu (pod moskiewski protektorat), zwłaszcza Zaolziakami, niechcianymi dziećmi. Niektórzy „uwierzyli” i wstąpili do partii, bo tzw. komuniści – wiadomo – obiecywali mniejszości polskiej równouprawnienie, swoją opiekę i raj na ziemi. Powstało PZKO. Z czarnych volkslist III i IV zrobiły się czerwone – i znowu było trzeba na każdym kroku podpisywać „palcówki”. C´est la vie. Zlikwidowano harcerstwo i SMP, zostało tylko PZKO. Było trzeba jakoś żyć, wychowywać dzieci. Dzieci „niegrzecznych” rodziców (kto nie idzie z nami, idzie przeciwko nam!) na studia pójść nie mogły, a kiedy dorosły, czekały na nie szeregi „czarnych baronów”. Na każdym kroku syntetyczny, wyniszczający systematycznie realizm socjalistyczny – taka ośmiornica, która sama siebie przerażała, a nawet pożerała – a jednak wciąż jej narastały nowe macki. Jednak młyny Boże… I zjawił się Dawid! Trzeba pamiętać o tym, że przez cały ten czas większość obywateli jakoś żyła. Czy ci, co „jakoś” żyli, są za te czasy jakoś odpowiedzialni? To nie sztuka teraz krzyczeć „łapcie złodzieja!”, ale go złapać. Moralnie – cośmy jako tako żyli – odpowiadamy za to, co się z nami działo, albo co się z nas stało. Obojętnie – starzy czy młodzi. Każdy niesie w sobie ów znak Kaina! Tu, we Włoszech, stojąc na cmentarzach poległych żołnierzy, można to zrozumieć w całej pełni. Polegli są czyści jak słowo Boże.

2

2008

Na Zaolziu – trzeba to wreszcie powiedzieć – jest mocno zakorzeniona polska tradycja socjalistyczna (prawie że w każdej wsi istniały domy robotnicze), bo tu zawsze trzeba było bronić się przeciw złu, a jedną z obron biednych bezrobotnych była wówczas filozofia komunarda Karola Śliwki (zresztą tzw. „komunistami” byli i Sartre, a nawet Picasso) – romantyka, który chciał sprawiedliwości. Czego chcieli Sartre i Picasso? – nie wiem. Camus od nich odszedł pisząc „Dżumę”. Mawiano u nas, zwłaszcza za Polski, ale i za czasów I Republiki Czechosłowackiej: „Jo pan, ty pan, a kto będzie robił???”. No właśnie. A takich było „mnogo” i istnieją nadal. Jednak o tym, co zrobił Stalin, i to z własnymi ludźmi, a zwłaszcza z polskimi komunistami, o tym już Śliwka-Polak wiedział, więc do CCCP nie pojechał. Car Stalin zwariował i co popadło mordował – nawet Boże młyny były dla niego nie te, zmarł śmiercią naturalną. Ale czy rzeczywiście naturalną? Nie powinien!

t I tA N I C

cZyli ZaolZiE Wiadomo, Hitler miał partię socjalistyczną – z tego zawsze tacy wodzowie wychodzili. Takie były ich początki – partia socjalistyczna zbudowana na obozach koncentracyjnych. Stalin i Lenin mieli to samo, tylko o wiele wcześniej i o wiele dłużej, bo do niedawna. Czerwony sztandar z czarnym połamańcem i trupią czaszką – czerwony sztandar z sierpem i młotem. Krematoria z ogniem, gazem i krematoria z mrozem. Młot był od tego, by sobie wybić z głowy wszystkie ideały, zaś sierp – kosił. Ale kogo to dzisiaj obchodzi? Chociaż są tacy, co nadal wierzą w to i owo, jednak zdradzeni przez wszystkich idą – niczym owce – do Żyrynowskiego. Z deszczu pod rynnę. Słabi potrzebują mocnego wariata, by ich poprowadził… do piekła! A teraz trochę z innej beczki, chociaż nie tak całkiem. Złota Jesień Polska, w której właściwie wszystko się rozpoczęło i rozpadło. Ten niesamowity, światowy horror, trzęsienie ziemi, faszyzm w pełni. Jesień była rzeczywiście „złota”, pełna dojrzałych jabłek, ale już nie dla Naszej Polski. Mojej Polski! Złota Jesień Polska była w 1939 też Jesienią Zaolziańską, Zaolziańskim Titanikiem p e ł n y m czerwono-czarnej zbrodni z trupimi czaszkami SS, a na wschodniej granicy, gdzie włodarzem był ówczesny generał, niejaki Chruszczyk, śmierć nosiła znak czerwonej gwiazdy. To on, Ukrainiec, sprzedał w lwowskim teatrze Ukrainę Sowietom. „Później urodzonym”

tamte czasy niewiele mówią i mogą nawet wydawać się staroświeckie, zaś dla tych, którzy byli wtedy młodzi, wydaje się, że było to wczoraj. Krzywda na krzywdzie, jak kamień na kamieniu. Spotkałem mnóstwo Polaków, żołnierzy II wojny światowej. Też byłem w nią wplątany, jako chłopiec byłem niewolnikiem, później żołnierzem i człowiekiem niespokojnym, który nie potrafił się pogodzić z przeróżnymi sytuacjami, które chciały go wessać w przeróżne trzęsawiska przeróżnych „magików”. Też, na swoje nieszczęście, wróciłem z Zachodu na Zaolzie. Nieszczęście – otóż to – ale tak jakoś zawsze było na Zaolziu. Tym razem było to nieszczęście Wschodu. Titanic schodził na dno. Nawet komunard Śliwka zapłacił za to życiem. Miał szczęście, że zginął nie w komunistycznym łagrze, a socjalistycznym „Arbeit macht frei”. Ale azjatycki Wschód tak samo by go był zamordował… Na Zaolziu zawsze się podpadało – sterczało na sztorc – otrzymywało się „po pysku” tak od cudzych, jak od swoich. Tu się żyło – o ile można nazwać to życiem – wśród przeróżnych narodowości, religii i partii – i pod presjami przeróżnych rządów, ale i narodowości… A dzisiaj? Za czasów komuny, nie daj Boże, by u kogoś znaleziono „Kulturę” pana Giedroycia, albo „Svědectví” pana Tigrida. Historia waliła poprzez Zaolzie niczym czołg – bynajmniej nie różowy. Byli i tacy żołnierze Andersa – chodzi o Ślązaków i Poznaniaków – którym się udało nie być w Wehrmachcie, bo uciekli do CCCP, ale NKWD dało im w kość. Proszę przeczytać książki G. Herlinga-Grudzińskiego. Jednak po powrocie na Zaolzie wstąpili do KPCz. „Volkslisty” nadal obowiązywały: tamte były czarne, te tutaj czerwone. Pisarze i dziennikarze byli wychowani na własnych cenzorach, mieli ich w sobie i musieli wierzyć, że „ze Związkiem Radzieckim na wieczne czasy”, a po 68 ci, co się utrzymali, z dodatkiem: „i nigdy inaczej!!!”. To nie byli dziennikarze, ani literaci – to były szare biedne papugi. Ale jakoś trzeba było żyć. Ci, co nie mieli autocenzora, siedzieli w tiurmie, jak Michnik czy Václav Havel. Zaś ci, co nie siedzieli, byli bez pracy i musieli milczeć. Ale byli i tacy, co nie milczeli. Jednak panował ogólny strach i przygnębienie, bezsens i obojętność. Byle było co zjeść, wypić i byle było z kim się kochać. Żeby zapomnieć. Z Zaolziem-Śląskiem-Cieszyńskiem nigdy nie było OK! Amen. Titanic wynurza się powoli z Oceanu? Albo-albo? Być czy nie być? I jeszcze raz: Amen. WIESŁAW ADAM BERGER

39


cieszyńskie panoptikum Cieszyn. Miedzioryt Mateusza Meriana z dzieła „Topographiae Bohemiae, Moraviae et Silesiae”. Frankfurt 1650 r.

mosty przez olzę

okupant wkrótce jednak doprowadził do ich odnowienia i uruchomienia. Dnia 3.5.1945 r., starając się opóźnić wkroczenie Armii Czerwonej do miasta, niemieckie Sprengskommando pod dowództwem leutnanta Körnera wysadziło wszystkie trzy mosty. Po zakończeniu II wojny światowej ruch graniczny odbywał się początkowo przez Most Główny, który jednak uległ w 1947 r. uszkodzeniu podczas powodzi i musiał zostać zerwany. Przejście graniczne przeniesiono na tzw. drewnianą Kładkę Kametza i drugi most Przy Strzelnicy. W 1950 r. rozpoczęto budowę żelbetonowego mostu w miejscu zerwanego. Otwarcie nastąpiło w 1953 r., od tej pory niesie on nazwę Most Przyjaźni.

Mosty od dawien dawna odgrywały ważną rolę w życiu nie tylko ludzi, ale i miast. Przykładem mogłyby służyć graniczne do niedawna mosty na Olzie w cieszynie, które skutecznie podzieliły jedno miasto i doprowadziły do powstania dwóch, jakże odmiennych, organizmów.

Główny, cZyli od dłuGiEGo po pRZyJaŹni

Cieszyn jako miasto leżące na ważnym szlaku handlowym północ-południe swój główny most (obecnie Przyjaźni) otrzymał na przełomie XIV-XV w. Widzimy go na wielu rycinach, m.in. na najstarszej autorstwa Daniela Meissnera z dzieła „Sciographia cosmica“ (Norymberga 1637). Jak wynika z dokumentów, w okresie panowania księżnej Elżbiety Lukrecji pobierano na nim myto. Natomiast pierwszy most murowany zbudowano tu po 1781 r., zaś żelazny, o konstrukcji kratownicowej, w 1891 r. Most ten zwano początkowo mostem Długim, później Głównym i Zamkowym, w czasie I wojny światowej Mostem Rzeszy (Reichsbrücke). Od 1911 r. prowadziła po nim linia tramwajowa od dworca kolejowego stojącego po lewej stronie Olzy na rynek i Wyższą Bramę. W wyniku Konferencji Pokojowej w Paryżu (decyzja Rady Ambasadorów zapa-

dła 28.7.1920) Cieszyn został podzielony pomiędzy Polskę i Czechosłowację, a jego mosty stały się granicznymi. Po zajęciu Zaolzia przez Polskę (2.10.1938) dawne granice zostały zniesione. W dniu wybuchu II wojny światowej, 1.9.1939 r., ustępujące wojska polskie wysadziły wszystkie mosty, niemiecki

Kładka Kametza, 1930 r.

JubilEuSZowy, cZyli wolności

Wzmiankowany most Przy Strzelnicy został zbudowany w miejscu tradycyjnego brodu przez Olzę i oddany do użytku 18. 8.1903 r. z okazji 55-lecia panowania cesarza. Otrzymał wtedy nazwę Most Jubileuszowy Cesarza Franciszka Józefa I. Dopiero w 1918 r., po odzyskaniu niepodległości i odrodzeniu się państwowości, nadano mu nazwę Most Przy

Widok na Most Główny i Kładkę Kametza, 1900 r. 40

2

2008


Strzelnicy. W lipcu 1970 wielka powódź zniszczyła most, przy jego ratowaniu zginęło pięciu polskich strażaków. Odbudowa trwała cztery lata. Po oddaniu go do użytku w 1974 r. otrzymał nazwę Most Wolności.

mostach skłoniły decydentów w obu krajach do podjęcia decyzji o uruchomieniu nowego mostu. Powstał on w latach 1988-91, a budowę prowadziła polska firma Dromex. Stanął między należącymi do Cieszyna Boguszowicami a Kocobędzem. Nowy most, a właściwie wiadukt, został wsparty na czterech filarach o wysokości do 26 m (naj-

dREwniany pRZy tRZEciM JaZiE

Most Główny w 1912 r. w pełnej krasie i przejeżdżający po nim tramwaj.

(Kametzsteg). Podczas wojny Niemcy przerzucili w tym miejscu drewniany most saperski, który zniosła powódź w 1956 r. Odbudowany został dopiero w 1970 r. przez Armię Czechosłowacką, a zamknięty w dniu wprowadzenia stanu wojennego w Polsce (13.12.1981). Wiosną

Bardzo mało znanym mostem, a raczej kładką, był drewniany most w okolicach trzeciego jazu na Olzie. Tu można było rzekę przejechać w bród, kładka służyła pieszym. W okresie międzywojennym funkcjonowała również jako przejście graniczne.

kładka kaMEtZa, cZyli pRZEpuStkowy

Starsi mieszkańcy pamiętają zapewne drewnianą kładkę, zwaną popularnie „mostem przepustkowym” – jako że przez dwa główne mosty przepuszczano z reguły posiadaczy paszportów, a przez kładkę wyłącznie legitymujących się przepustkami jednorazowymi bądź stałymi. Kładka była usytuowana mniej więcej w połowie drogi między obu mostami. Powstała w końcu XIX w. jako drewniany most dla pieszych. Zbudował ją cieszyński budowniczy Ludwik Kametz na wysokości ul. Młyńska Brama przy Książęcym Młynie. Nazwano ją Kładką Kametza 2

2008

Most Główny wysadzony przez wojsko polskie 1.9.1939 r. roku następnego został rozebrany. Od wielu lat planowana jest budowa w jego miejscu nowoczesnego mostu dla pieszych. Ostatni projekt autorstwa francuskiego architekta François Roche’a został już zatwierdzony i czeka na realizację.

okaZały wiadukt

Nasilający się ruch kołowy na kierunku północ-południe i wynikająca stąd konieczność wprowadzania uciążliwych ograniczeń ruchu na dwu istniejących

wyższy), jego długość wynosi 760 m, szerokość 14,6 m. Na jego budowę zużyto 35 tys. metrów sześc. betonu. Stał się ważnym punktem łączącym szlaki handlowe i drogowe Europy. Po obu stronach żelbetowego mostu budowane są nowe drogi, by stale przybierający na sile ruch kołowy mógł omijać coraz bardziej zakorkowane miasta Cieszyn i Czeski Cieszyn. władysław owczarzy

kolEJowy

Dworzec na lini kolejowej Bogumin-Koszyce powstał w szczerym polu, a więc kiedy chciano go włączyć do linii kolejowej prowadzącej do BielskaMost Główny, widok z pocz. XX w. 41

Ilustracje pochodzą z archiwum Muzeum Śląska Cieszyńskiego oraz kolekcji prywatnej autora.

Most Główny w 1906 r.

Białej, musiano zbudować most kolejowy. Powstał on w 1888 r. „przy jatkach” i wykorzystywany jest po dziś dzień, chociaż nie panuje na nim nadmierny ruch. Dzięki tej inwestycji Śląsk Cieszyński został połączony koleją żelazną wzdłuż i wszerz – od Frydku-Mistku po Bielsko-Białą i od Bogumina po Mosty k. Jabłonkowa.


recenzje

P

ech to czy fart reżysera Rudolfa Molińskiego, że dokładnie dziewięć dni po jego premierze „Kąpieliska Ostrów” Pawła Huelle, która odbyła się 12. 1. 2008 w Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Cz. Cieszynie, poniedziałkowy Teatr Telewizji powtórzył zrealizowany przez Macieja Englerta na podstawie tego dramatu wspaniały spektakl z r. 2004? W tym konkretnym wypadku można porównywać, jak różne są techniki i środki wyrazu zastosowane przy realizacji telewizyjnego przedstawienia metodami bardziej filmowymi, a w prawdziwym żywym teatrze. Teatr Telewizji jest doskonałą okazją do podziwiania warsztatu najlepszych aktorów polskich i chwała mu za to. Dobre przedstawienie pokazane w telewizji może zachęcić do pójścia do teatru. Dzięki przedstawieniu w Teatrze Telewizji P. Huelle, gdański pisarz (rocznik 1957), znany do tej pory jako autor głośnej powieści „Weiser Dawidek”, debiutanckiej, a potem następnych próz, zaistniał w szerszej świadomości także jako dramatopisarz. Jeden z recenzentów zaliczył nawet „Kąpielisko Ostrów” w poczet „pięciu sztuk, które wstrząsnęły Polską”. Prapremierowe przedstawienie miało miejsce w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie w 2001 r., reżyserował Krzysztof Babicki. Już sam Czechowowski klimat sztuki i świadome nawiązanie jej autora do „Wiśniowego sadu”, który w „Kąpielisku Ostrów” zmienia się w czereśniowy, sygnalizują, że wątki poruszone w dramacie mają szeroki zasięg obyczajowy i kulturowy. W tym kontekście odnalazł coś swojskiego także reżyser Moliński. Dostrzegł analogie historyczne między kolejami życia protagonistów dramatu i losami rodów w zaol42

ziańskich „ojcowskich domach”. Przyznał, że od dłuższego czasu nosił się z zamiarem wystawienia „Kąpieliska Ostrów” w teatrze w Cz. Cieszynie. R. Moliński starał się zachować jak najwierniej wszystkie wątki pierwowzoru literackiego. A tymczasem powinien wziąć do ręki „szalone nożyczki” i nie bać się nimi posłużyć, bo dzięki odważniejszym cięciom w scenariuszu spektakl nabrałby większej dynamiki. Wprowadził nawet symboliczne Dziecko (Natalia Bajger) w marynarskim ubranku, którego wejścia otwierają lub zamykają niektóre obrazy sceniczne. Zmienił jedynie znany motyw muzyczny, „Chryzantemy złociste” zastąpił bardziej wymownym szlagierem „To ostatnia niedziela”. Autorem muzyki do całego spektaklu jest Andrzej Macoszek. Dekoracja sceniczna, którą wymyślił scenograf Tadeusz Smolicki przy współpracy autorki kostiumów Izabeli Dzidowskiej, przedstawia kilka miejsc akcji, jadalnię, sad za domem, przestrzeń przed domkiem ogrodnika, altankę, do dokładnego ich opisania wystarczają drobne zmiany rekwizytów i odpowiednie oświetlenie. Przydługi jest wstęp z nakrywaniem do stołu, natomiast świetnym pomysłem okazało się spożywanie przy rodzinnym stole prawdziwego posiłku. Reżyser zdradził, że grającej Ewę Annie Paprzycy chce się na każde przedstawienie ugotować obiad dla kilku osób. Efekt jest zaskakujący. Kwestie wypowiadane nad pełnym talerzem brzmią bardziej wiarygodnie, widzowie prawie niezauważalnie wprowadzani są w historie bohaterów i problemy rodziny. Zjechali wszyscy do domu rodzinnego, by radzić, czy sprzedać to, co jeszcze zostało z dawnego majątku. Drugą przyczyną spotkania jest Ojciec (Ryszard

Malinowski). Nie bierze udziału w obiedzie, wyprowadził się do domku w ogrodzie, ubiera się młodzieżowo, zaczął malować, a muzą jest dla niego studentka Ela (Katarzyna Wojczyk), którą wozi na motorze. Jako stary człowiek wreszcie poczuł się wolny, korzysta z radości życia i nie pozwala terroryzować się rodzinie, która przecież i tak go nie słucha. Matka (Halina Paseková) obraziła się na niego, udaje kalekę, jeździ na wózku, niby z nikim nie rozmawia, ale bez przerwy rozdaje karteczki, na których wypisuje swoje pretensje do wszystkich. Córka Ewa opuściła, czasowo, męża i zamieszkała u mamy, wydaje się dobrotliwa, łagodna. Do czasu, kiedy przyznaje, iż nie może znieść myśli, że ojciec mógłby zapisać Eli część majątku. Synów jest trzech, każdy z nich ma własne życie, do domu rodzinnego przybyli trochę pod przymusem. Piotr (Grzegorz Widera) jest księdzem, Błażej (Mariusz Osmelak) pijakiem, a Julian (gośc. Krzysztof Cis), który ożenił się z Niemką i w Niemczech pozostał, biznesmenem. Dopiero później wychodzi na jaw, ale dowiadują się o tym tylko widzowie, rodzina nie domyśla się wcale, że Julian od dawna próbuje ubić interes z Trybulakiem (Rudolf Moliński). Trybulak kupił posiadłość tuż obok i chciałby powiększyć swoje włości pod przyszłe pola golfowe czy supermarket. Trybulak pojawia się podczas obiadu, informuje o dziwnym wykopalisku, rzeźbie z napisem „Kąpielisko Ostrów”. Scena, w której przygasają światła, a obecni przy obiedzie członkowie rodziny wspominają dawną świetność tego miejsca, to, co przeminęło, ale w pamięci zapisało się jako najpiękniejsze, jest sceną najbardziej sentymentalną, a zarazem najbliższą sercu każdego człowieka.

 kateřina czerná

„Ojcowski dom” w czereśniowym sadzie

Witold Rybicki Do czasów minionych należy jeszcze jedna postać przy rodzinnym stole, to lokator Pan Wacław (godna benefisu kreacja żwawego osiemdziesięciolatka Witolda Rybickiego), niby sklerotyczny staruszek, który myli osoby i epoki i przywołuje duchy przeszłości, lecz czasami zaskakuje trafnymi spostrzeżeniami i radami. Wciśnięta w kąt proscenium, do altanki, została ogromnie ważna scena rozrachunku z historią, która determinuje wartości i postawy ludzi. Julian, potomek rodu ziemiańskiego, rozmawia z nowobogackim Trybulakiem. Dzieli ich wszystko poza stosunkiem do pieniądza. Ubijają interes, Trybulak daje Julianowi zaliczkę. Barbecue u Trybulaka zmienia dotychczasowe relacje między uczestnikami pikniku. Zasłabnięcie gospodarza podnosi z fotela Matkę i rozwiązuje jej język. Także Ojciec zaczyna rozmawiać z rodziną. Rodzeństwo patrzy na siebie przychylniejszym okiem. Pozorny spokój zakłóca zaskakujący finał, który podważa wiarę widza w możność zbudowania ładu moralnego. Julian nie oddaje zaliczki zmarłego Trybulaka wdowie. Wręcza pieniądze Ewie jako swój wkład w remont domu. czesława rudnik 2

2008


Wieczór z duchem Szekspira

T

2

2008

atralnym nic właściwie nie jest go. A jeśli ma być rozrywkowo, na serio, wiele natomiast jest to niech będzie dla wszystkich. serc do zdobycia. Także dla wykonawców. PozwaPodobieństwa z filmem la aktorom na przerysowania, podkreśla także muzyka An- z czego oni hojnie korzystają. drzeja Macoszka, przywołująca Utrzymują się jednak w pewatmosferę tamtych lat. Sceno- nych ryzach. Tworzą barwne grafię przygotował Jerzy Go- postacie, sprawiając przy tym razdowski (jest także autorem wrażenie, że ich to nie męczy, kostiumów) tak, by nie prze- lecz bawi, że to lubią, że daje im szkadzała w odbiorze sztuki. to prawdziwą satysfakcję. SztuDekorację sceniczną stanowią ka „Pół żartem, pół sercem” nie luźne elementy – drzwi, scho- jest komedią najwyższego lotu. dy, kanapa. Bardziej znaczące Ratuje ją dobre aktorstwo. są walizki, ich zawartość to koPomysłodawcą intrygi scestiumy teatralne, atrybut ważny nicznej, która wywołuje ciąg dla aktora, a dla protagonistów dowcipnych sytuacji i nieporospektaklu konieczny, przebiera- zumień, jest Leo Janusza Kaczją się przecież w damskie łaszki marskiego. Na barkach aktora i udają kobiety. Fabuła sztuki jest bardzo prosta. Dwóch aktorów szekspirowskich, bez pracy, znajduje w gazecie ogłoszenie bogatej staruszki, poszukującej swoich dawno niewidzianych siostrzenic po to, by przekazać im swój majątek. Przebrani za kobiety aktorzy udają się do domu owej damy, gdzie podbijają jej serce, a w swoich własnych wcieleniach również serca znajdujących się tam dziewczyn na wydaniu. Janusz Kaczmarski i Jakub Tomoszek Dziewczyny porzucają swoich dotychczasowych na- spoczywa największy ciężar odrzeczonych. Nikomu jednak powiedzialności za uśmiech winie dzieje się krzywda, bo owi dza, tym bardziej, że pełni także kandydaci na małżonków nie rolę asystenta reżysera spektaz miłości chcieli się żenić. Połą- klu. To, że vis comica nie jest mu czone zostają więc serca, które obca, udowodnił już niejednobiją dla siebie naprawdę. Finał krotnie, potwierdza to i ta prestanowi fragment przedstawie- miera. Jego kompana Jacka gra nia na podstawie Szekspira, wi- Jakub Tomoszek, również dodzem jest stara dama, aktorami brze odnajdujący się w repertuwszyscy pozostali. arze komediowym. Bawi Paweł Reżyser Karol Suszka nie sta- Niedoba w roli Doktora, bardzo ra się udowodnić, że widz powi- śmieszny jest Dariusz Waraksa nien akcję na scenie traktować jako Bobby. Natomiast w stropoważnie. Puszcza do niego nę przesadnej powagi, która oko, że to tylko zabawa na całe- w efekcie także powinna śmie-

szyć, prowadzi postać pastora Duncana Ryszarda Pochronia. Narzeczona pastora, który, oj, chciał się żenić dla pieniędzy, a potem ukochana Lea to pełna energii Meg, którą gra Barbara Szotek-Stonawski. Chociaż nie wiadomo, czy kocha bardziej aktora, czy teatr. Prawdziwie szalona jest druga niedoszła narzeczona – ale Bobby właściwie nie wiedział, czy chce się z nią żenić – wybranka Jacka Audrey. W tej roli okazała się może nazbyt współczesna i przez to niepasująca do reszty postaci Anna Konieczna. Gościnnie wystąpiła jako stara dama Florence Pawełka Niedoba. Po 30 latach

 kateřina czerná powróciła na scenę teatru, w którym stawiała pierwsze kroki sceniczne. Jej staruszka, mimo iż często porusza się na wózku, jest bardzo żywotna. Peruka, makijaż i jakże zmieniony głos robią ją zupełnie niepodobną do poczciwych babć, które odtwarza w Teatrze Lalek Bajka. Na scenie pojawia się jeszcze Iwona Bajger, gra na instrumentach muzycznych, a na wejściu Roman Sekula jako wprowadzający w temat Kierownik klubu automobilowego. czesława rudnik 43

recenzje

ym razem w teatrze nie trzeba myśleć. Po zmuszającym do głębszej refleksji „Kąpielisku Ostrów” Scena Polska TC przygotowała przedstawienie w pełni relaksacyjne. Mimo że zaczyna się od „Hamleta”, a kończy na „Wieczorze Trzech Króli”. „Pół żartem, pół sercem” Kena Ludwiga w reżyserii dyrektora TC Karola Suszki, druga styczniowa premiera SP (26. 1. 2008), serwuje widzom to, o co wielu z nich zabiega, płacąc abonament. Chcą w teatrze odpocząć od codziennych kłopotów. Zasiadają na widowni i pragną oderwać się choć na chwilę od rzeczywistości. Marzą o tym, by świat na scenie nie przypominał tego realnego. Sztuka Kena Ludwiga spełnia ich życzenia. Niekoniecznie trzeba sobie zawracać głowę trudnym i poważnym Szekspirem, chociaż jego duch jest w spektaklu cały czas obecny. Bohaterami przedstawienia są bezrobotni aktorzy dramatyczni, których ambicje nie sięgają poniżej Szekspira. Znają go na pamięć do tego stopnia, że cytaty z jego sztuk wplatają do zwykłych rozmów. I trafiają na ludzi, którzy chętnie zgodzą się zagrać w przedstawieniu amatorskim. Choćby to był nawet „Wieczór Trzech Króli”. Ale nie tylko duch Szekspira krąży nad sceną. Gdzieś z podświadomości wynurza się Jack Lemmon, Tony Curtis, a nawet Marylin Monroe. Polskie tłumaczenie tytułu sztuki (przekład Elżbieta Woźniak) nie pozostawia bowiem żadnych wątpliwości, że chodzi o nawiązanie do znanej wszystkim komedii filmowej „Pół żartem, pół serio”. Co ciekawe, oryginalny tytuł filmu i sztuki niewiele mają ze sobą wspólnego. Po polsku skojarzenia nasuwają się same. W przedstawieniu te-


moje żywobyci

O czystej wodzie Za moich młodych roków były we Stónawie rzyki, potóczki i stawki tak czyste, żech se nie boł z nich napić wody. Choć tam były rybki kamiyniory, olszówki, pstróngi, raki aji głowocze, z kierych urosły żaby, tak żech se nie zastanowioł. Jak mie suszyło, tak żech klynknył na brzegu i napił se wody. Nigdy mi nic nie było. Dziwiło mie, czymu na sztacyjónie była tabliczka „pitná voda“.Myśloł żech se, że to je jakosi lepszo woda abo ze sokym. W Cieszynie też chodził po perónie taki chłop, co mioł na karku uwiónzanóm szerke, a przed sebóm drzewiannóm kiśnie, a w ni wiyrszle, chlyb, zynft i żbónek z wodóm. Wołoł „horké párky, pitná voda“. Nikiedy mi starka, jak zy mnóm jechała do Kojkowic, a w Cieszynie my przesiodali, tak kupiła ty „horké párky“, ale wode nie kupiła, prawiła, że mómy lepszóm w studni niż ta pitno. Dłógo żech kryncił głowóm nad wodóm, jako też ta pitno może szmakować i czy też może być niepitno woda. Wiedzioł żech, że jyny gnojówka a woda z kwaśnej kapusty dlo babuci se nie do pić. Nie pił żech też nigdy wody z kierchowa. Dóma my mieli studnie głymbokóm 21 metrów, a w ni kryształowóm wode, kieróm se ryncznie, rympołym, cióngło. Studnia nigdy nie wyschła, wodziczka była zimno jako lód. Do studnie se też we wiadrze spuszczało miynso – była to tako lodownia. Wtedy eszcze na Meksyku nie było elektryki, wodóm se szporowało, bo cióngnyci było procne. Garce se myło we szkopku, pomyje wypiły babucie. W sobote, jak my se myli,tak piyrsze mama nagrzoła we wielkim garcu wode, potym w plechowej wannie umyła nas trzi dziecka, a na kóniec siebie. Tata, tyn se każdy dziyń kómpoł pod sitami na szachcie. Akurat starka musieli mieć dycki czystóm wode, bo byli paradni. Wode se wylywało do gnojowiska, a potym tam stela pod rzepe abo pod strómki. W połowicy 50. roków zmóntowali na Meksyku słupy i nacióngli elektryke, do studnie tata namóntowoł pómpe Darling

44

i było wody dość, każdy se napuścił pełnóm wanne, żodyn nie szporowoł. Wtedy też na pola se zaczły sypać pruszki, prało se w pruszku na prani, aji auta uż zaczły wiyncyj jeździć, smrodzić, wylywały se oliwy, kapały oliwy z motorów, a wszystko uciekało ku morzu, piyrsze ale do potoczka, potym do Stónówki itd. Piyrsze se straciły raki, potym kamiyniory, pstróngi, a na kóniec aji żaby uciekały od wody. Ludzie se dziwili, czymu w ciepłe letni wieczory uż nie słychać rzegotanio żab. Uż tu były dwie wody. We studni jeszcze ta dobro, w rzyce i potóczkach uż zielóno woda, pełno pruszków z pól, pruszków z praczek, pruszków na garce, wszelijakich DDT i wóniawych mydeł. Do rzyki ciepali odpadki, pneumatyki i świństwo, co szpeciło kole pieknych wilek. Tak se ludzie mścili nad tymi pieknymi potokami i rzyczkami. Żodyn ani gnojówke nie wywióz, bo lepszy je dziwać se na przirode w telewizorze, niż jóm zachować kole siebie. Wtedy żech zrozumioł tyn rozdziół we wodach. Pisali, że w Ameryce przedujóm wode na pici. Nie chcioł żech tymu wierzić, bo w gospodzie przedowali zodówki, piwo, a jyny nikierzi se do dómu kupili syfón we wielki bańce ze sikoczkym. W nowej chałupie w Olbrachcicach uż żech mioł waserlajtónk, w nim wode z gór, za kieróm se płaciło 60 halyrzi za kubik. Było fajnie napuścić se pełnóm wanne, podlywać ogórki. Aji wielki bazyny se ludzie móntowali do zogrody. We sklepach, drogeryjach przedowali coroz wiyncyj wszelijakich pruszków, wodziczek – mówili tymu chemia gospodarczo. Wody uciekały z tymi chemikaliami do Stónówki. Przibywało też ludzi, stawiali paneloki, krawiny, a wode puszczali do potóczków, a ty ciykły do rzyki. We Stónówce uż były jyny ryby, kiere se adaptowały na te niepitnóm wode, kamiynie były śliski, że po nich nie szło skokać, a we wodzie zielóne kudły glónu. Kole nowych szachet zaś sóm same czorne kowiory, bez żywota. Cióngnóm se od Orłowej po Cieszyn.

Wtedy se olbrachczanie dali do kupy, postawili oczyszczalnie, schowali ty potóczki z niepitnóm wodóm do ruł pod ziymie. Zaś było na chwile lepszy. Potym zaczli z pitnóm aji niepitnóm wodóm kszefcić. Narobili wszelijaki spółki aji z firmami spoza granic, a zaczli dźwigać cyne wody. Piyrsze, że muszóm dować nowe ruły, czyścić wode z kanałów, a fórt dookoła, aż 70 razy była woda drogszo. We Frysztocie postawili kónsek od zamazanej młynki dóm jak na Manhatanie z napisym SmVaK. Nie wiym, czy tam wode pucujóm, ale żodne ruły tam nie sóm, jyny urzyndnicy, auta, a pocztorze tam stela noszóm ludzióm pełne torby faktur. Ludzie uż też ani te pitnóm wode nie pijóm, bo w magacynach zaczli przedować wszelijaki wody – dlo małych dziecek, dobróm czystóm, z gazym, z esyncyjóm, mineralki. Aji źródlanne, z głymbinowych studni od nas, aji ze zagranice. Za liter jako taki wody w plastikowej flaszce trzeba zapłacić wiyncyj niż za mlyko, a jak se spómnym, że dwa razy tela jak kiejsi za piwo dwanostke, tak se prawiym, że zacznym chytać wode aji z paryzola, jak bydzie loć. Kszefty idóm ale dali. Pruszków na prani, na myci garców, do myczek, do bazynów, na myci aut je coroz wiyncyj we sklepach. Czym wiyncy wode mażymy, tym wiyncy jóm trzeba czyścić, tym wiyncyj se za nióm płacić. Fórt dookoła. Wytnyte lasy w Beskidach, smród z aut, kwaśne deszcze z prochym i chemijóm z kuminów, a wody je coroz miyni. Wszelijacy móndrzi ludzie se radzóm, jak na to, ale na to rozumowani jeżdżóm se w autach, erach, dycki pieknie wykómpani we wóniawych chemicznych pianach, w czystych koszulach wypranych we fosfatach. Niszczóm akurat papiyr, kiery też dlo swojigo stworzynio potrzebuje moc wody. Nie wiym, dłógo to tak eszcze ty bakteryje poradzóm za nas pucować świat. Isto uż se żodyn nie napije czystej wody z potóczka. Je żech rod, żech jo to zażył. Moji dziecka se uż nie napiły, ale jeszcze se w rzyce wykómpały. Moji wnuki uż ani ku tej niepitnej wodzie nie chodzóm. Kómpióm se w akwaparkach, sztucznych wodospadach, spuszczajóm se w plastikowych rynnach a za drogi pinióndze. Co bydzie dali, nie chcym ani rozmyślać. Też móm na tym swój dzioł winy. WłADySłAW WRANA Olbrachcice 2

2008


półka z książkami

Zapomniani Z dziejów literatury polskiej na Śląsku. Publikacja pod redakcją Jana Malickiego i Grażyny Szewczyk, finansowana z funduszy Komitetu Badań Naukowych w ramach programu „Wybrane zagadnienia historii literatury polskiej na Śląsku”. Wydawca: Muzeum Śląskie, Katowice 1992, s. 152. Pamiętam czasy, kiedy książki o tematyce śląskoznawczej, a szczególnie cieszyńskiej, pojawiały się niezwykle rzadko i były przez cieszyńskich bukinistów nadzwyczaj sekretnie zapowiadane, tudzież – dla kogo trzeba – przetrzymywane. Sytuacja dawno uległa zmianie na lepsze, ale niekoniecznie pod wpływem – chociaż również! – rewolucyjnych przemian społeczno-gospodarczych. Po prostu zaczęło przynosić owoce konsekwentnie budowane na Śląsku zaplecze naukowo-badawcze, w tym zwłaszcza uniwersyteckich katedr polonistycznych w Katowicach, Opolu i Wrocławiu. Ich absolwenci, z reguły doktoranci, coraz śmielej postanowili zapuszczać się w nietrzebione knieje regionalistyki – zgodnie zresztą z od dawna postulowanym, np. przez Zdzisława Hierowskiego, projektem nowego programu naukowo-dydaktycznego. Duży wysyp publikacji o tematyce regionalnej to również zasługa innych działających na Śląsku placówek i instytucji, takich np. jak Instytut Śląski w Opolu czy Biblioteka Śląska, Muzeum Śląskie oraz wydawnictwa diecezjalne i przyklasztorne w Katowicach. Że od paru lat brakuje wśród nich wielce zasłużonego dla regionu Wydawnictwa Śląsk, które zostało zlikwidowane – to inna sprawa. Tak czy inaczej, w powodzi różnego rodzaju silesiaków umknęła mojej uwadze książka naprawdę wartościowa, a wydana – wstyd przyznać – przed 17 laty! „Zapomniani. Z dziejów literatury polskiej na Śląsku” to zbiór 11 artykułów, rozpraw i szkiców MK PZKO w Jabłonkowie posiada jeszcze kilkadziesiąt egzemplarzy rewelacyjnej publikacji, wydanej z okazji 60. rocznicy Gorolskigo Święta. Kolorowa, bogato ilustrowana książka zawiera m. in.: gawędę jubileuszową Kazimierza Kaszpera „Gorolski znaczy nasze”, wspomnienie o Ludwiku Cienciale, sławnym gawędziarzu Macieju, autorstwa Antoniego Szpyrca, omówienia świętogóralskich Kawiarenek „Pod Pegazem” pióra Jana Pyszki oraz wystaw ludowego rękodzieła artystycznego spisane przez Leszka Richtera. Szczególnie cenne są: wybór felietonów 2

2008

o twórcach bądź pasjonatach literatury dawno zapomnianych lub o nieznanych dokonaniach osób ze świecznika polskości na Śląsku (z wyjątkiem Wyplera, popularyzatora literatury polskiej wśród Niemców). Oto ich nazwiska: Jura Gajdzica, Samuel Ludwik Zasadius, Władysław Gębik, ks. Stanisław Stojałowski, Wincenty Kraiński, Feliks Kozubski, Maria Pilch, Gustaw (eugeniusz) Fihauser-Mieczowski, Karol Miarka, Izydor Płaszczek i Jan Wypler. Aż pięć z nich – Gajdzicy, Zasadiusa, Stojałowskiego, Kozubskiego i Pilch – wiąże się bezpośrednio ze Śląskiem Cieszyńskim! Szczególnie interesujący wydał mi się opis zatargu między cieszyńskimi pastorami, Chrystianem Hentschelem i Gotfrydem Schmidtem z jednej, a Samuelem Ludwikiem Zasadiusem, Janem Muthmanem i Janem Steinmetzem z drugiej strony. Dotyczył on kwestii religijnych i dydaktycznych, w tle były też zapewne sprawy narodowościowe. Nasilenie sporu przypadło na lata po 1724 r. i zostało zakończone… dekretem cesarskim z 21.1.1730, na mocy którego Muthman, Steinmetz, Zasadius oraz dwaj nauczyciele cieszyńscy, Jerzy Sarganek i emanuel Jerychovius musieli w ciągu sześciu miesięcy opuścić kraje monarchii habsburskiej. Odjazd wygnańców został utrwalony w pamiętniku Muthmana (wydrukował go Oskar Michejda w 1932 r.). Czytamy w nim: „Dnia 22 maja (1730 r. – KK) wyszło z cieszyńskiego placu kościelnego w przeciągu jednej godziny dwadzieścia pięć osób, w tym i rodzina Muthmana, składająca się z jedenastu członków, w tym sześć jeszcze nieletnich dzieci. Najmłodsze przyszło dnia 20 października poprzedniego roku na świat i przez osiemdziesiąt mil niesione było na rękach”. Jak pisze M. Letkiewicz-Ćwiklińska, „wypędzony z Cieszyna Zasadius przez rok przebywał u hrabiego Henckla w Polzig (Saksonia k. Altenburga), a w połowie 1831 r. przeniósł się do Strassfurtu w Turyngii. Dopiero w 1742 r., po zajęciu Śląska przez wojska pruskie, hrabia Karol erdmann Henckel Donnersmarck zaoferował mu posadę pastora w Tarnowskich Górach”.

Autorka przypomina też, że wypędzenie pastorów z Cieszyna pozostało na długo w pamięci wiernych, czego dowodem są zachowane anonimowe pieśni. Oto jedna z nich: Steinmetz, Muthman, Zasadius, Sarganek, Jerychovius, Z krainy wyniść musieli, Nigdy powrócić nie śmieli. A cóż była za przyczyna? Zaiste nie była inna: Jeno gorliwe uczenie Wzbudziło na nich warczenie. Autorami poszczególnych prac są kolejno: Łucja Butlerowa, Maria Letkiewicz-Ćwiklińska, Czesława Mykita-Glensk, Joachim Glensk, elżbieta Gondek, Maria Pawłowiczowa, urszula Gumuła, Krystyna Heska-Kwaśniewicz, elżbieta Malinowska, Wilhelm Szewczyk (pośmiertnie) i Grażyna Szewczyk. Książkę można jeszcze nabyć w Muzeum Śląskim, ul. Wojciecha Korfantego 3, 40-005 Katowice. kazimierz kaszper

Jury spod Grónia, sylwetki najbardziej zasłużonych animatorów Święta, Włady-

sława Niedoby, Władysława Młynka i Karola Piegzy, sylwetki konferansjerów oraz gawędziarzy Alojzego Ligockiego – Michoła, Luwika Cienciały – Macieja, Władysława Niedoby – Jury spod Górnia i Tadeusza Filipczyka – Filipa. Unikalny zestaw zdjęć archiwalnych, historia Gorolskich Świąt ujęta w formie krótkich „ciekawostkowych” not, a także wypowiedzi znanych osób w ankiecie „Dlaczego przyjeżdżam na Gorolski Święto?” dopełniają pozytywnego wrażenia z lektury. Polecamy! Cena jednego egzemplarza wynosi 200 Kc. 45


trybuna czytelników

Komitet przygotowawczy, a szczególnie ja, stawiał raczej na przyczynki wspomnieniowe autorstwa poszczególnych abiturientów. Niestety, zawodna pamięć, wątpliwości wielu osób (prace organizacyjne, układ graficzny oraz pozyskiwanie życzliwych sponsorów zlecono niespodziewanie niedoświadczonej osobie – Janowi Kufie), a także pewne zniechęcenie starszych ludzi tuż przed osiemdziesiątką musiały mieć wpływ na ostateczny, merytoryczny i formalny, kształt książki. Wiele osób potraktowało sprawę po macoszemu. Pomimo tego, kiedy po roku publikacja ujrzała światło dnia, większość niedowiarków była mile zaskoczona. Największym niewierzącym Tomaszem był ostatecznie sam autor niniejszych wierszy. A jednak cały nakład w wysokości 150 egzemplarzy rozszedł się szybko, popyt trwa nadal, a my zastanawialiśmy się nawet nad przygotowaniem dodruku – po wprowadzeniu nieodzownych poprawek i uzupełnień. I tylko z powodu braku środków finansowych musieliśmy zrezygnować.

Oczywiście dla recenzenta tego rodzaju sprawy nie muszą się liczyć i dlatego ja osobiście z pokorą przyjmuję pańską krytykę do wiadomości. Bo rzeczywiście, skoro przyjął pan taki a nie inny punkt widzenia, to musiał pan doznać wielkiego zawodu. Generalnie nie mam więc do recenzenta żadnych pretensji czy, broń Boże, żalu. Ale z jednym zarzutem nie mogę się pogodzić. A mianowicie z pretensją, że pominięto, cytuję: „frapujące mnie pytanie: jakie okoliczności pchnęły ich… na drogę edukacji”. Panie redaktorze, czy rzeczywiście oczekiwał pan sensowej odpowiedzi od nastolatków? Kto w tym wieku i w tym kontekście społeczno-historycznym byłby zdolny świadomie zadawać sobie takie pytania i kompetentnie na nie odpowiadać? Ja w żadnym wypadku. Absurdalne żądanie od dziecka! Życiowego wyboru dokonuje się bardziej pod wpływem rodziców, nauczycieli, przyjaciół. Decydujący wpływ mają okoliczności! Wliczając w to i genetyczne wyposażenie po rodzicach. Z pewnością

i memu ojcu marzyło się, żeby jego pierworodny został prezydentem, artystą lub wybitnym sportowcem. Ale życiowy pragmatyzm podszeptywał mu rozsądnie, żeby Janek zabrał się raczej do bardziej potrzebnej furmanki na dwuhektarowym poletku. W powojennym czasie wszyscy odczuwaliśmy olbrzymie braki w wykształceniu, a najdotkliwiej młodzież wiejska, w dodatku ta, której rodzice nie przyjęli volkslisty, jak to było w moim wypadku. Panujący ogólnie głód wiedzy oraz stosunkowo łatwy dostęp do studiów ułatwiał podjęcie decyzji w tej sprawie. Ale tak ważną, moim zdaniem, decyzję podejmuje się nieustannie, przez całe życie. Uważam, że tylko znikoma liczba młodych ludzi ma jasną wizję swej przyszłości i jest zdolna do sensownego wyboru. Do tej grupy zaliczam właściwie tylko osoby szczególnie utalentowane, którzy mają świadomość swoich wrodzonych zalet. Pozostali są zdani na „podszepty” wielu niewiadomych czynników i okoliczności. Tyle moich uwag. Poza tym, wertując ostatni nr „Zwrotu” stwierdzam, że ku zadowoleniu wszystkich czytelników pismo staje się coraz lepsze. Gratuluję! JAN KUFA

ni 1905-2005”, którą stawia za wzór pod każdym względem. Całkowicie zgadzam się z taką oceną, pragnę tylko zwrócić uwagę na różnice dzielące obie prace. Różnice te, których K. Kaszper nie dostrzega, spoczywają w założeniach i celach, w kadrze twórców, w bazie źródłowej, a przede wszystkim w możliwościach materialnych. Autorskiego kolektywu nie stać było na poświęcanie szczególnej uwagi „czytelniczej atrakcyjności przedsięwzięcia” czy okazałej szacie graficznej, a koncepcję dostosowano do charakteru pracy. Swój cel wyrazili we wstępie w ten sposób:

„Niechaj ta skromna praca przypomina potomnym atmosferę rodzinną i szkolną, w jakiej przyszło maturzystom wyrastać, ich postawy w późniejszym samodzielnym życiu oraz ich osiągnięcia na polu zawodowym, naukowym i społecznym, które w pewnym stopniu przyczyniły się do wzbogacenia naszego ogólnospołecznego i narodowego dorobku”. Tego rodzaju przedsięwzięcie rodzi się w specyficznych, trudnych warunkach, których analiza wymaga oddzielnego potraktowania, a ocena odpowiedniego wyczucia. W tej sytuacji uważam, iż krytyka K. Kaszpera pracy nie

oddaje istoty rzeczy, a jej konfrontacja z publikacją wędryńską jest niestosowna. Również nie zachęca dalszych roczników maturzystów do naśladowania bądź co bądź pożytecznej pracy. Szkoda. Mimo wszystko dziękuję K. Kaszperowi za podjęcie tematu. Bowiem braku recenzji wartościowych wydawnictw na łamach naszej prasy dotkliwie odczuwamy. Oby tylko recenzje te były na odpowiednim poziomie, opracowane przez fachowców. Może i nasza praca doczeka się recenzji, rzetelnie opracowanej przez historyka, oceniającej jej plusy i minusy. stanisław zahradnik

Nad recenzją „Minęło 55 lat“ Zgadzam się, ale… Szanowny Panie Redaktorze, jako współautor publikacji „Minęło 55 lat…” pragnę zareagować na pana recenzję w styczniowym nr. „Zwrotu”. Nie zdziwiła mnie ani nie zaskoczyła, pomimo bardzo krytycznej i nieprzychylnej oceny. Jest w tym dużo prawdy, jeśli brać pod uwagę pański kąt widzenia. My jednak nie mieliśmy tak wygórowanych aspiracji. Już w słowie wstępnym zaznaczono, że ta okolicznościowa publikacja o naszej klasie maturalnej Polskiego Gimnazjum z lat 1945-1951 ma formę historyczno-wspomnieniową. Naszym celem nie było napisanie naukowej książki o tematyce historycznej ani kładzenie akcentu na „kształceniu przyszłej kadry obrońców polskości Zaolzia”. Nawet ten historyczny akapit redaktora Stanisława Zahradnika miał być tylko krótkim i marginesowym wstępem. Zrobił, co było w jego siłach – w sytuacji braku dostępnych źródeł.

Niestosowna krytyka W „Zwrocie” (nr 1/2008), pojawiła się krótka recenzja K. Kaszpera książki „Minęło 55 lat. Publikacja okolicznościowa pod redakcją Stanisława Zahradnika przy współpracy Jana Kufy i Józefa Kajfosza. Czeski Cieszyn 2007”. Ponieważ należę do współtwórców książki, pragnę wyrazić kilka uwag na ten temat. K. Kaszper ocenia negatywnie treść, koncepcję redakcyjną i graficzną dzieła. Książkę konfrontuje z pracą „100 lat budynku szkolnego w Wędry46

2

2008


Dziwny jest ten świat

Moja gospodyni Sekra mieszka z córeczką Wiosenką u wybrzeży Morza Kaspijskiego

Molo na plaży Morza Kaspijskiego 2

2008

oglądać filmy zachodnie, chodzić swobodnie do kina i teatru. Później jednak Iran stał się państwem prawa koranicznego, w którym o wszystkich objawach życia decyduje religia. Ciekawe jednak, że dziś irańska kinematografia nie tylko się rozwija, ale posiada nawet mocną pozycję w świecie. Wiele wyprodukowanych tu filmów zdobywa nagrody na festiwalach zagranicznych. Wśród wybitnych reżyserów teatralnych i filmowych są również kobiety, m.in. znana Marziye Borumand. Jednak aktorki muszą być ubrane w manta do kolan (rodzaj sukni-fartucha) oraz długie spodnie. Mogą płakać, krzyczeć, wykonywać różne gesty, nie wolno im jednak dotykać mężczyzn, a pocałunki są surowo zakazane.

z tego, co dał ci Bóg – o ile masz wewnętrzny spokój i jesteś szczęśliwa”. Dążenia „emancypacyjne” kobiet wspiera bardzo dobrze redagowane pismo „Zanan” (po persku kobieta), osiągające nakład 20 tys. egzemplarzy. Pismo przynosi różnego rodzaju porady prawne i medyczne, przede wszystkim jednak prowadzi dział łączności z czytelniczkami, w którym mogą one uzyskać sporo istotnych dla siebie informacji i opinii. Spośród irańskich kobiet powszechnym uznaniem na świecie cieszy się Szirin Ebadi, laureatka Nagrody Nobla w 2003 r. Jest to pierwsza muzułmanka, która otrzymała tę prestiżową nagrodę w całej jej historii. Szirin Ebadi jest adwokatką, wsławiła się jednak odważną walką o prawa kobiet i demokratyzację życia w Iranie. Janek Schylla Rodak z Bogumina

Miejsce wyznaczone dla kobiet, gdzie mogą się opalać i kąpać w morzu

Szkoda by było Właśnie oczekiwałam nowego numeru „Zwrotu” i już się chciałam upominać, że do mnie nie dotarł. Dziś rano wyjęłam ze skrzynki pocztowej i nie dowierzałam, że wygrałam w konkursie dla nowych prenumeratorów… Ale piszę dlatego, że naprawdę szkoda, iż z różnych przyczyn technicznych i organizacyjnych nie udaje się Wam na czas wydać następnego numeru. Naprawdę nowa szata graficzna, nowy styl, teksty itp. podniosły poziom miesięcznika, ale trzeba uważać, żeby tymi „opóźnieniami” nie zrazić sobie czytelnikow. Szkoda by było! Życzę powodzenia i dziękuję! Ksenia Stuchlik Karwina 47

trybuna czytelników

Kobiety irańskie przechodzą wielką metamorfozę. Jest to proces, który biznesmeni i turyści mogą obserwować od szeregu już lat, a jego najbardziej zauważalnym objawem jest wzrost aktywności kobiet muzułmańskich w życiu społecznym. W Iranie można spotkać kobiety świetnie wykształcone, pełniące ważne funkcje w instytucjach i gospodarce. Coraz częściej starają się zaistnieć publicznie, zostać zauważone, przede wszystkim jednak pragną pomagać innym kobietom w odzyskiwaniu swej podmiotowości. Po rewolucji w 1979 r. wszystkie dziedziny życia zostały objęte ścisłą kontrolą. Do rewolucji kobiety mogły nosić mini spódniczki, pić wino,

Kobiety irańskie coraz bardziej otwierają się jednak na świat. Oglądają telewizję satelitarną, kształcą się i podróżują. Słowem, przechodzą wielką, choć stopniową transformację kulturową. Starają się pokonywać wynikające z tradycji uprzedzenia, często stają do walki z uprzedzeniami. Mają np. ciągle problem z noszeniem chusty – czadoru, manta czy długich spodni. Przy czym nie chodzi tu o sam fakt zakładania tych ubrań, z czym się pewnie pogodziły, ale o wolę pokonywania utartych i ciągle egzekwowanych w społeczeństwie stereotypów oraz o zmianę relacji kobieta-mężczyzna. Ponieważ w Iranie nadal mężczyzna decyduje o wszystkich aspektach życia (z wyjątkiem jednego: o tym, kogo syn pojmie za żonę, rozstrzyga wola matki). Pomimo tego często można usłyszeć z ust irańskiej kobiety: „Lepiej jest cieszyć się


konkurs polska Pytanie 1 Podaj imię i przydomek

Kolejny nasz konkurs przeznaczamy tym razem dla wszystkich czytelników „Zwrotu”. Jego zakres tematyczny dotyczy zjawisk związanych z Polską, jej historią, kulturą, nauką, literaturą, sztuką, sportem itp. Co miesiąc publikujemy trzy pytania. Żeby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy poprawnie odpowiedzieć:

księcia Bolesława, który rządził Polską w latach 1102-1138 (do 1107 wspólnie z bratem Zbigniewem) i którego testament doprowadził do rozbicia dzielnicowego kraju.

a) na jedno z nich – zwycięzca otrzymuje książkę wartości ok. 200 Kc; b) na dwa z nich – zwycięzca otrzymuje książkę wartości ok. 600 Kc; c) na wszystkie trzy – zwycięzca otrzymuje prenumeratę „Zwrotu” na 2008 r. (dla siebie lub wskazanej osoby) oraz nagrodę rzeczową wartości 1000 Kc.

H

i

s

t

o

r

i

a

l

i

t

e

r

a t

u

r

Pytanie 2 Jak nazywa się jeden a

Pomimo iż nigdy nie włożył korony kró- Urodził się 4.9.1809 r. w Krzemieńcu, kształlewskiej, historycy uważają go za jednego cił się w Wilnie (gimnazjum i uniwersytet), znajwybitniejszych polskich władców. Jego po 1828 r. otrzymał posadę bezpłatnego zasługi dla państwa są liczne: przyłączył aplikanta w Ministerium Skarbu w Króledo Polski Pomorze Gdańskie i ziemię lubu- stwie Polskim w Warszawie. W marcu 1831 ską, podporządkował Pomorze Zachodnie. wyjechał do Drezna jako Kurier Rządu NaroUtworzył dwa nowe biskupstwa: lubuskie dowego i już do kraju nie wrócił. Przebywał i kujawskie, dbał też o rozbudowę regular- w Londynie, krótko w Paryżu, trzy owocne nych zespołów kanonickich i obronił nieza- literacko lata spędził w Genewie. Wreszleżność metropolii gnieźnieńskiej. cie osiadł w Rzymie, gdzie zaprzyjaźnił się Uwikłał się jednak w spór ze swoim star- w Zygmuntem Krasińskim. Po zaciągnięciu szym bratem Zbigniewem, którego w 1107 r. pożyczki wyruszył w 10-miesięczną podróż wygnał z kraju. Znalazł on schronienie na na Bliski Wschód. Przez ostatnie 10 lat żydworze cesarza Henryka V. Wygnanie ozna- cia mieszkał w Paryżu. Pomimo iż w wieku czało złamanie świętych praw sukcesji tro- 30 lat był już autorem dwóch znakomitych nu, dlatego Henryk V wyruszył w 1909 r. ze dramatów i kilku poematów, nie cieszył się zbrojną interwencją na Polskę. Do historii życzliwością krytyki i żył w osamotnieniu. przeszły zwłaszcza dwa jej sławne epizody: W prasie emigracyjnej pojawiały się złośliwe skuteczna obrona Głogowa i zwycięska dla recenzje, a tworzący Bibliotekę Polską lonBolesława (?) bitwa na Psim Polu pod Wro- dyńscy emigranci zastanawiali się nad wycławiem. Ostatecznie Bolesław (?) zgodził kluczeniem jego dzieł z księgozbioru. się na powrót brata, ale gdy ten rzeczywiście W ostatnim okresie życia, tzw. mistyczprzybył w 1112 r. do Polski , został podstęp- nym, powstały m.in. dramaty „Ksiądz Manie uwięziony i oślepiony. Zagrożony klątwą rek” i „Sen srebrny Salomei” oraz ogromny, Bolesław (?) odbył pielgrzymkę w pokutnym niedokończony poemat „Król-Duch”. worku do węgierskiego Samogyváru, a stamW jego pogrzebie na paryskim cmentatąd do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie. rzu Montmartre wzięło udział – w zupełnym Wątpliwą zasługą księcia był podział Pol- milczeniu – ok. 30 osób. W 1927 r. szczątki ski na dzielnice. Na mocy podyktowanego poety spoczęły wśród królewskich grobów w 1138 r. na łożu śmierci testamentu (wła- na Wawelu. ściwie ustawy sukcesyjnej tronu), najstarszy syn Władysław otrzymał Małopolskę z Krakowem i część Wielkopolski z Gnieznem, a trzej młodsi synowie, Mieszko Stary, Bolesław Kędzierzawy i Henryk Sandomierski, dzielnice dziedziczne. Gwarantami testamentu (ustawy) zostali papież i cesarz, ale już w 1146 r. jego zapis przestał obowiązywać, gdyż Władysława wygnano z Krakowa. W rezultacie Polska na 200 lat przeBronisław Wojciech Linke: Autobus, 1959-61. stała być jednym państwem. 48

z romantycznych Wieszczów, autor m.in. „Balladyny” i „Kordiana”, który żył i tworzył na emigracji, ale był przez środowisko emigracyjne bojkotowany?

Pytanie 3 W jakim okresie zaczął

się pojawiać w malarstwie polskim koloryzm?

Odpowiedzi z zaznaczeniem konkurs polska można przesyłać pocztą i w formie elektronicznej. Termin ich nadsyłania mija 3. 3. 2008.

m

a

l

a

r

s

t

w

o

Na przełomie lat 20. i 30. XX w. tendencje awangardowe w malarstwie polskim zaczął wypierać koloryzm. Uprawiali go niektórzy plastycy związani z krakowskimi urupowaniami: Cechem Artystów Plastyków Jednoróg (1925-35) i Zrzeszeniem Artystów Plastyków Zwornik (1929-39) oraz warszawską Grupą Artystów Plastyków Pryzmat (1930-39). Zupełną odrębnością wyróżniał się natomiast Bronisław Wojciech Linke, którego sztukę znamionowało mocne podkreślenie tematyki społecznej. Posługując się różnorodnymi technikami Linke tworzył okrutne w swym realizmie kompozycje, drapieżne satyry, łącząc w nich ekspresję z nadrealizmem. Po II wojnie światowej sugestywne formy i nastroje sztuki Linkego służyły treściom społecznym i politycznym. Rozwiązanie edyc ji st yczniowej Pytanie nr 1: Otton III Pytanie nr 2: Mikołaj Kopernik Pytanie nr 3: W Krakowie Wpłynęło 38 odpowiedzi wyłącznie w kat. c), w tym 36 poprawnych. Prenumeratę „Zwrotu” na 2008 r. (dla siebie lub wskazanej osoby) oraz nagrodę rzeczową wartości 1000 Kc wylosował Erwin Szklorz z Karwiny. Nagroda zostanie wręczona podczas lutowej edycji Szyndzielni „Zwrotu”. Losowanie z udziałem prezesa ZG PZKO Zygmunta Stopy oraz red. red. Czesławy Rudnik i Kazimierza Kaszpera odbyło się 6.2.2008 r.

2

2008


krzyżówka Wśród autorów prawidłowych rozwiązań rozlosowane zostaną nagrody książkowe. Rozwiązanie dodatkowe prosimy przesyłać na adres pocztowy lub e-mailowy redakcji do 3 marca. Rozwiązanie krzyżówki z nr 1/2008: ARTYSTA OPIERA SIĘ NA CZŁOWIEKU JAK STATUA NA PIEDESTALE Nagrody książkowe wylosowali: Wanda Gągolowa z Orłowej 4 i Aleksandra Macura z Wędryni. Gratulujemy!

Poziomo: 1 tarcza na piersi rycerza 6 reklamowy na ulotce 11 grecki rynek 12 skutek jakiejś przyczyny 13 muzułmański miesiąc postu 14 ziomek 15 przednia strona głowy 16 indonezyjska złotówka 17 imię Pucciniego 21 we Włoszech leży 22 kamienny blok między głowicą kolumny a sklepieniem 25 komedia Sławomira Mrożka 26 nędzne legowisko 27 zebranie towarzyskie w celach rozrywkowych 29 podnoszą wartość zamkowych ruin 30 świńska trawa na kaszel 31 uczucie skrępowania 34 pod łóżkiem na urynę 36 zakład prowadzący opiekę nad dziećmi do lat trzech 37 zwalczał terror jakobinów 40 miasto na Węgrzech 41 sidła kłusownika 42 ofiara całopalna ku czci bóstwa 2

2008

45 oczodół 46 leci w pończosze 47 czarny na szosie 50 płyn uzyskany wskutek gotowania substancji organicznych w wodzie 51 miasto w zespole miejskim San Francisco 55 jezioro w Rosji 56 reprezentacyjne pomieszczenie 57 bawełniana tkanina pościelowa 58 wymierzony odcinek wyścigu 59 błonkówka zwalczająca bawełnicę 60 wyprawa panny młodej 61 płaszcz beduiński 62 spostrzeżenie zapisane w celu zapamiętania

Pionowo: 1 ptak dla sokolnika 2 ostatnie stadium larwalne niektórych owadów 3 rozgłośnia 4 widziadło 5 staw z rzepką 6 kapa 7 ścierwo 8 prawa ręka szefa 9 odpowiada na pytania ankietera 10 dodatkowe siedzenie w autokarze 18 wizerunek postaci 19 ∫ 20 nierealny bywa niebieski 23 uliczny czyściciel obuwia 24 karczemny bufet 28 zagajnik bukowy 31 mieszaniec dwóch pu-

storożców 32 podlec 33 skąposzczet użyźniający glebę 35 chory na głęboki niedorozwój umysłu 38 zarobił na dynamicie 39 składnik benzyny 43 zbrojny spisek 44 grupa społeczna 48 gruba księga wielkiego formatu 49 Martin Eden to jego dzieło 52 cena 53 grywa role kochanków 54 ostatnia do poratowania Podpowiedź do rozwiązania dodatkowego: sentencja paula geraldy opr. Biki 49


GRZEBIEŃ OZDOBNY żeliwo, stal, Królewska Pruska Odlewnia Żeliwa w Gliwicach lub Berlinie, ok. 1810 r., wym: 14×14,4 cm, waga: 84,35 g. Zbiory Muzeum w Gliwicach. W 1796 r. powstała Królewska Pruska Odlewnia Żeliwa. Uruchomiono w niej wtedy piec opalany koksem. Dzięki temu to właśnie na Górnym Śląsku powstała pierwsza tego typu odlewnia w tej części Europy. W tamtym czasie technologia szybko jednak się zmieniała i w połowie XIX w. pierwszy piec wyburzono, by postawić dwa nowe. Pod koniec wieku zamiast nich wybudowano jeszcze nowocześniejsze. Odlewano tu m. in. części maszyn i elementy artystyczne, w tym biżuterię. Odlewnia działała do 1945 r., a dziś na jej terenie istnieją Gliwickie Zakłady Urządzeń Technicznych oraz Oddział Odlewnictwa Artystycznego gliwickiego muzeum.

Elżbieta Dębowska z muzeum mówi, że kolekcja oddziału liczy ok. 3 tys. sztuk. To nie tylko gotowe wyroby z żeliwa, ale również ich modele gipsowe. – Wśród zbiorów mamy także żeliwną biżuterię. Zaczęto taką nosić i produkować z kilku powodów. Na początku XIX w. żeliwo było nowym, a więc fascynującym materiałem. Zmarła też wtedy królowa pruska Luiza, która cieszyła się wielkim autorytetem mieszkańców. Kobiety na znak żałoby zaczęły nosić czarne żeliwne krzyże z jej wizerunkiem – mówi Dębowska. Inny powód miał związek z toczonymi wtedy wojnami. Pruska kasa powoli stawała się pusta i jedna z księżniczek rzuciła hasło: „Złoto oddam za żelazo”. – Zamożni Prusacy zaczęli oddawać państwu swoje preMUZEUM W GLIWICACH Oddział Odlewnictwa Artystycznego Gliwice, ul. robotnicza 2 www.muzeum.gliwice.pl

cjoza, otrzymując w zamian tabliczki i sygnety z tym hasłem. Od tego był już krok, by kobiety zaczęły nosić żeliwną biżuterię. Z czasem stała się ona niesłychanie modna. Dziś wśród zbiorów muzeum jest nie tylko biżuteria, ale również wiele przedmiotów codziennego użytku. – Wśród nich są m. in. świeczniki, lusterka, kałamarze i przyciski do papieru. Widać na nich kunszt, jaki cechował w tamtych czasach ludzi – dodaje Dębowska. W muzeum warto też zwrócić uwagę na dzieła m. in. Theodora E. Kalidego, Leonharda Poscha i Augusta K. Kissa. Same zbiory mieszczą się w starej XIX-wiecznej hali. PRZEMYSŁAW JEDLECKI, „GW”


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.