6 minute read

Wyprawa do jaskiń w Bośni

Wyprawa do jaskiń Bośni

Tekst i zdjęcia Mateusz popek

Tuż obok samochodu leży stos butli, worków jaskiniowych, plecaków, sprężarka, namiot i mnóstwo innego sprzętu, który trudno wymienić. Nie chce mi się wierzyć, że za chwilę to wszystko i nas trzech, czyli Wiktor, Kuba i ja, wejdzie do niewielkiego samochodu. Jakieś 30 minut później udaje nam się zakrzywić czasoprzestrzeń i spakować wszystko. Przed nami 1 300 km drogi na południe. Kierunek: jaskinie Bośni.

Po 20 godzinach podróży w samochodzie, wjeżdżamy do pięknej górzystej Bośni. Ku naszemu zdziwieniu nie mamy najmniejszych problemów na granicy, a nasz wypakowany pod dach dziwnym sprzętem samochód nie budzi zainteresowania straży granicznej. Kilkanaście kilometrów od granicy znajduje się pierwsze wywierzysko z naszej listy, Izvor Klokot. Droga biegnie wzdłuż rzeki o niesamowicie czystej wodzie. Jednak wejście do jaskini blokuje gospodarstwo rybackie, którego właściciel na pytanie czy możemy zanurkować odpowiada stanowczym „nie”. Bez dyskusji zawijamy się i jedziemy do punktu numer 2 – Vrelo Krusnica. Podobnie jak do większości wywierzysk, również do tego prowadzi kręta, stroma droga stokiem doliny, na której końcu widać rzekę. Na naszej drodze ponownie staje gospodarstwo rybackie, tym razem nieczynne, ale za to droga przegrodzona jest łańcuchem. Postanawiamy przyjrzeć się jaskini. W rzece widzimy niesamowitą ilość pstrągów, które w tej krystalicznej wodzie można by łapać rękoma. Otwór jaskini ograniczony jest stopniem wodnym, prąd nie wygląda na bardzo silny, co zachęca do nurkowania. Musimy się jednak obejść smakiem i ruszać do kolejnego celu. Czyżbyśmy mieli nie zanurkować w Bośni?

Nie chce mi się wierzyć, że za chwilę to wszystko i nas trzech, czyli Wiktor, Kuba i ja, wejdzie do niewielkiego samochodu. (…) Przed nami 1 300 km drogi na południe. Kierunek: jaskinie Bośni.

Kolejnym punktem na naszej liście jest jaskinia Drabar. Gdy do niej zjeżdżamy, słowa „stroma” i „kręta” droga nabierają zupełnie nowego znaczenia. Jednak nerwy, które przeżywamy podczas tej przeprawy rekompensuje widok na dnie doliny. Wywierzysko znajduje się pod stromą skałą, na początku bardzo głębokiej doliny, w której płynie rzeka. Rozbijamy obóz tuż obok i zabieramy się za nurkowanie. Z danych pozyskanych wcześniej wynika, że jaskinia ma głębokość 60 m. Jednak nie mamy żadnego planu korytarzy. Od otworu jaskini dosyć szybko opada korytarz o ścianach i spągu z białej wymytej skały. Stara poręczówka jest miejscami pozrywana, więc zakładamy swoją. Od 30 metra korytarz się poziomuje, a skały zmieniają kolor na brązowy i mają bardzo ostre krawędzie wyrzeźbione płynącą bardzo szybko wodą. Próbujemy znaleźć przejście do głębszych partii jaskiń, jednak na 40 metrze opływamy skalny filar i trafiamy na swoją poręczówkę. Tym razem nic z tego. Następnego dnia nurkujemy drugi raz. W pewnym momencie widzę tylko płetwy Kuby wystające z jakiegoś ciasnego otworu. Gdy się z niego wynurza, w jego oczach czytam, że znalazł przejście do głębszych partii jaskini. Penetrujemy jeszcze przez chwilę korytarze i udaje nam się spotkać i sfotografować odmieńca jaskiniowego (Proteus anguinus), ślepego płaza ogoniastego zamieszkującego zalane jaskinie. Po nurkowaniu zwijamy sprzęt i ruszamy dalej.

Przenosimy się na południe do jaskini Sanica. Gdy tam docieramy wypływ wody z wywierzyska jest dosyć duży. Mimo wszystko postanawiamy zrobić rekonesans. Aby nie tracić czasu na noszenie trzech kompletów sprzętu, w przypadku, gdyby nurkowanie okazało się niemożliwe, robimy losowanie. Los wybiera mnie do tego nurkowania. Ze względów logistycznych wybieramy konfigurację sidemount i dwie 4-litrowe butle. Z planów wynika, że dziura może być dosyć ciasna i twinset tam się nie przyda. Transport to jakieś 500 metrów ścieżką wzdłuż rzeki, ale we trzech idzie szybko i sprawnie. Ubieram się, wchodzę do dziury, zawiązuję kołowrotek z poręczówką, który zachowuje się jakby sam chciał wyskoczyć z jaskini. Nie zraża mnie to i podejmuję próbę zanurzenia. Prąd wypycha mnie z jaskini. Kolejna próba, tym razem jestem bardziej zawzięty i trzymając się skał wciskam się metr pod lustro wody. To był błąd. Prąd „łapie” moje płetwy i wyrzuca mnie z jaskini, na betonowy prożek przed. Sunę jeszcze kilka metrów, zanim udaje mi się zatrzymać. Pomimo szczerych chęci z tego nurkowania nic nie wyjdzie. Kiedy siedzimy przed jaskinią podchodzi dwójka miejscowych i pyta się co tu robimy. Gdy opowiedzieliśmy o naszej próbie, zostałem poklepany po ramieniu, a starsi Państwo z lekko drwiącym uśmiechem odchodzą. Czas na kolejną dziurę ...

Docieramy do miasta Drvar. Gdzie szukamy kolejnego wywierzyska o nazwie Bastasi. Od hotelu ścieżka prowadzi do starego nieczynnego już młyna i prosto pod wyjątkowej urody jaskinię. Podczas transportu sprzętu zaczepia nas miejscowy staruszek ostrzegając, że miejsce to jest ujęciem wody pitnej i nie można tam nurkować. Ale dzięki wrodzonemu talentowi do dyplomacji i znajomości pięciu słów w lokalnym języku, starszy Pan przekonany o naszych dobrych zamiarach życzy nam powodzenia i trzyma kciuki za nurkowanie. W porównaniu z innymi miejscami to jest wyjątkowo turystyczne i gdy zanurzamy się w jaskini, odprowadza nas doping włoskiej wycieczki szkolnej. Pierwsza partia to dosyć lekko pochylający się bardzo szeroki tunel o białej gładkiej skale. Około 30 metra zaczyna się przepastna studnia i komora tak duża, że jej przeciwległych ścian nie jesteśmy w stanie dostrzec. Studnia sięga do 60 metrów, po czym przechodzi w poziomy korytarz. Gdy wynurzamy się włoskiej wycieczki już nie ma, ale za to pojawiają się miejscowi wypytując co robimy. Dociera do nas, że zaczęliśmy wzbudzać trochę za dużo niezdrowej uwagi, dlatego zbieramy zabawki i ruszamy na południe.

Opuszczamy północno-wschodnią część Bośni i przemieszczamy się w kierunku południowym do miasta Mostar. Na początku jedziemy przez dosyć dzikie góry, które pokonujemy szutrowymi „drogami” mijając jedno czy dwa pola minowe i mnóstwo pustostanów. Po opuszczeniu gór trafiamy na ogromny, niezamieszkały płaskowyż, którego prostymi, tym razem, drogami jedziemy w stronę następnych, mieniących się na horyzoncie, gór. W mieście Jablianica wjeżdżamy w Alpy Dynarskie, a krajobraz zmienia się nie do poznania. Podróżujemy dnem doliny w dół rzeki Navrat. Mijamy ogromną elektrownię wodną, to nasz drogowskaz do kolejnej jaskini.

Nurkowanie zaczynamy w wodach rzeki, w której delikatnie mówiąc nic nie widać. Jednak nagle, na głębokości około 3 metrów, woda staje się dużo zimniejsza i krystalicznie czysta.

Naszym głównym celem jest Crno Vrelo. Jaskinia podobnie jak poprzednia bezpośrednio zasila wody rzeki Navrat. Zatrzymujemy się w zatoczce przy głównej drodze. Jest 40°C. Transport sprzętu zaczynamy od twinsetów. Najpierw skalista ścieżka prowadzi w dół, następnie skręca w lewo i ostro pod górę, nad wejście do jaskini. Potem jeszcze tylko raz ostro w dół, parę kroków po głazach i widać zatoczkę z łukiem skalnym sugerującym istnienie w tym miejscu jaskini. Gdy tam docieramy jesteśmy wykończeni, upał jest nieznośny, a to dopiero początek akcji transportowej. Po jakichś 30 minutach wchodzenia i schodzenia po skałach w upale sprzęt jest już na miejscu. Klarowanie zestawów przerywa bliskie spotkanie z wężem, które na szczęście kończy się tylko odrobiną strachu. Nurkowanie zaczynamy w wodach rzeki, w której delikatnie mówiąc nic nie widać. Jednak nagle, na głębokości około 3 metrów, woda staje się dużo zimniejsza i krystalicznie czysta. Szeroki, szybko opadający korytarz tworzy biała, wymyta skała. Na 40 metrach pochylnia zmienia się w studnię, a raczej w wielką komorę, która opada do 70 metrów i jednocześnie wypłyca się do 10 metrów. Po tak dobrym nurkowaniu re-transport sprzętu jest znacznie przyjemniejszy.

Nasza pierwsza wyprawa na nurkowanie jaskiniowe do Bośni przebiegła bardzo satysfakcjonująco. Jaskinie są atrakcyjne i dosyć łatwo dostępne, a do tego z dobrą wizurą. Niestety nie we wszystkich udało nam się zanurkować. Bośnia nie jest przygotowana na przyjmowanie turystów, zwłaszcza w jej północnej części, gdzie trudno o hotel czy restauracje. Dla jednych może być dzięki temu bardzo atrakcyjna, dla drugich wręcz przeciwnie. Nas ta dzikość i niedostępność bardzo pociąga. Sytuacja zmienia się na południu kraju w okolicach Mostaru, który jest przygotowany na przyjmowanie dużych ilości turystów. Jedzenie jest dosyć tanie i bezproblemowo można korzystać z Euro jako waluty. Miejscowa ludność jest bardzo przyjazna pomimo śladów niedawnej wojny, które spotykaliśmy na każdym kroku.