#zaCZEPKI (10/2024)

Page 1


JAKIM RODZAJEM PIZZY JESTEŚ?

Nr 10 PAŹDZIERNIK 2024

ISSN 2957-0174

Magazyn znajdziesz na stronie: www.magazynzaczepki.pl

Adres redakcji ul. Nad Jarem 39a 80-135 Gdańsk tel. +48 609 675 602 www.magazynzaczepki.pl

Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania. Redakcja przyjmuje teksty naukowe z zakresu medycyny, pielęgniarstwa, położnictwa, ratownictwa, prawa.

Copyright © Mimesis S C All rights reserved Wszelkie prawa zastrzeżone Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

SKORPION

to by pomyślał, że kolejny dyżur w tym miesiącu to

Kprzesada? Ty. I słuchaj intuicji, bo tym razem na pewno Cię nie zawiedzie. Podziękujesz sobie, gdy po odmowie dowiesz się, jak straaaaasznie minęła nocka koleżanki, która nie miała takiej refleksji.

STRZELEC

NTwój kolor to czerwony jak krew. Szczęśliwa liczba to 13. siadami. Ich dzieciak ma infekcję. Zastanów się, czy jeden wieczór wolnego na oglądanie horrorów w spokoju jest warty tygodniowej walki z rotawirusem. Oczywiście to Twój wybór, ale gwiazdy nie kłamią...

ie puszczaj dzieciaka na zbieranie cukierków z są-

Twój kolor to pomarańcz dyniowego puree. W lotka postaw na 21.

CZY W SZPITALACH STRASZY?

MATEUSZ SIERADZAN

MATEUSZ SIERADZAN @panpielegniarka

ratownik medyczny, licencjat specjalizacji pielęgniarstwa ratunkowego. Ma trochę dzieci Ma też książki

Każdy kto pracował w nocy w szpitalu, spotkał się z paranormalnymi zjawiskami. Zazwyczaj są to kroki, jakieś szurania, pukania, skrobania i za każdym razem, gdy zwleczesz się z fotela zawinięta w kocyk, by sprawdzić co to, to oczywiście okazuje się, że nic. Albo gorsza opcja... widać jakąś postać na korytarzu, która gdzieś dalej idzie, a gdy ją zawołasz, to znika za rogiem, a jak sprawdzasz którego pacjenta brakuje, to okazuje się że żadnego...

To jest scenariusz dla tych, co mają twardą dupę, bo jest jeszcze drugi dla BEKS I MAZGAJÓW.

Czyli na dziwne dźwięki, jakieś szuranie łańcucha za drzwiami dyżurki, zaciskają ci się zwieracze odbytu, wmawiasz sobie, że nic nie słychać, a mózg podsuwa „Zdrowaś Mario, łaski pełna..."

Zazwyczaj dzieje się to między 2:00 a 4:00 w nocy i ma to swoje uzasadnienie, ale o tym później.

Wybór przygód paranormalnych w szpitalu jest ogromny, w zależności od specyfiki oddziału. Zebrałem trochę tych historii w relacjach wyróżnionych na moim profilu. Zapraszam, a tu wymienię tylko kilka:

Na neonatologiach wiedzą, że gdy matka umrze przy porodzie, to w nocy odwiedza swoje dziecko na oddziale. Widzą jakąś postać stojącą przy łóżeczku czy inkubatorze. Stoi i patrzy na dziecko.

Na OITach wiadomo, że lepiej nie otwierać okna przy resuscytacji czy ciężkim pacjencie, któremu raczej nie idzie na zdrowienie. Bo dusza wylatuje z pacjenta oknem.

Na SORach gdzie są kamery, po nocy można na nich zobaczyć, jak coś łazi. Na przykład w izolatce, w której nikogo nie ma.

Jak macie stanowiska monitorowane na oddziale, to w nocy same włączają się monitory, pokazując ostatnie parametry pacjenta, który ostatnio dokonał tu żywota.

Za to na spokojnych oddziałach zachowawczych zatrzymują się zegary, wskazując godzinę zgonu któregoś z pacjentów. Jeśli myślisz właśnie „eeee... pieprzenie. Nic takiego mnie nie spotkało" to odpowiadam: Cóż, poczekaj na swoją kolej. Kto wie? Może na najbliższej nocce? Tego wszystkiego doświadczyliśmy lub słyszeliśmy o tym od koleżanek po dyżurze.

To teraz może sprawdźmy, ile w tym prawdy?

Te wszystkie historie popkulturowo przenoszą myślami nas do wiktoriańskiej Anglii. Albo lepiej, bo do mrocznego teatru Lichodiejewa z „Mistrza i Małgorzaty", gdzie Woland prezentuje swój pokaz czarnej magii.

Czujecie klimat?

To teraz zza kulis zapalam światła w całym teatrze. Może Was to uspokoi?

Williams i wsp. w 2022 r. puszczali badanym nagrania zawierające różne dźwięki w zniekształconym tle akustycznym. Próbę podzielono na dwie grupy, gdzie pierwszym powiedziano że to rzekome nagrania akustycznych zjawisk paranormalnych. Drugim nic nie mówiono. Po prostu mieli powiedzieć, co słyszą. Okazało się, że ci z „grupy paranormalnej" znacznie częściej rozpoznawali głosy w nagraniach.

Rauf i wsp. w 2023 r. na podstawie przeglądu literatury wywnioskowali, że noc sprzyja interpretowaniu różnych zjawisk jako doświadczeń paranormalnych. Dodatkowo zaburzenia snu (jakość, długość, deficyt itp.) sprzyjają takim nadnaturalnym fenomenom i dotyczy to zwłaszcza okresów na granicy snu i czuwania. Do powyższego badania pasuje znane w lotnictwie określenie okna niżu dobowego, czyli czasu mniej więcej między 2:00 a 4:00, gdzie zmęczenie i dekoncentracja są największe, a to sprzyja powstawaniu błędów ludzkich i w efekcie zagrożenia bezpieczeństwa operacji lotniczych.

Biorąc pod uwagę to wszystko, możemy chyba być spokojni. Na nocnych dyżurach jesteśmy przemęczeni i mniej wydolni, a jeśli dodamy do tego programujące nas szpitalne opowieści o duchach, to już wiemy, dlaczego znacznie łatwiej nam interpretować różne zjawiska jako paranormalne.

Koniec pokazu czarnej magii. Możemy wychodzić z teatru spokojni, gaszę światła z za kulis. A, jeszcze tylko, zanim się rozejdziecie, takie drobne post scriptum:

Nauka nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania, a każde badanie podkreśla, że problem nie jest do końca przeanalizowany. Poza tym nie wszystko jesteśmy w stanie wytłumaczyć metodą naukową.

To tyle. Spokojnych nocnych dyżurów aniołki. Może nic dziwnego się nie wydarzy. Może...

REKLAMA

L E A D

J A K l e a r n E B P a n d A p p l y i t d a i l y

Pielęgniarka, uczestniczka projektu PROGRES NURS, w którym jest również graficzką i mózgiem kreatywnym. Liczba pomysłów, które generuje, jest odwrotnie proporcjonalna na jej zasobów czasowych. Na co dzień pracuje na SORze dziecięcym, a pozostałą część życia spędza tańcząc, projektując grafiki, wspinając się i jeżdżąc na rowerze.

BIAŁY KRÓLICZEK, SZALONY KAPELUSZNIK

I MUSKARYNOWY ODLOT

PIOTR ZABIELSKI

Pamiętam pewne zajęcia z toksykologii na studiach ratownictwa medycznego. Zajęcia dotyczyły stanów nagłych pierwszej pomocy związanych z ostrymi zatruciami. Wykładowca powiedział, że dziwi się ludziom, którzy tak intensywnie poszukują sposobów na skuteczne odebranie sobie życia przez różnego rodzaju trutki. Przecież wystarczy pójść do lasu – stwierdził.

Piotr Zabielski www.praktykauratownika

Ratownik medyczny z Gdańskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. Prowadzi kursy zawodowe dla ratowników medycznych. Autor szkoleń z pierwszej pomocy dla dorosłych i dzieci. Twórca profilu #praktykauratownika. Prywatnie tata dwóch aniołków, fan aktywności fizycznej i zdrowego stylu życia

To zawsze są specjaliści

Podobnie jak w przypadku polityki, piłki nożnej i oczywiście tematów związanych z medycyną, tak i na grzybach wszyscy zbieracze znają się doskonale. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, aby któryś z zatrutych pacjentów powiedział, że to jego początki, że pomyłka może zdarzyć się początkującym. Nie, nie – nic z tych rzeczy. To zawsze są sami specjaliści. No cóż… całe szczęście po drugiej stronie barykady są prawdziwi specjaliści od leczenia.

Pamiętam, jak kiedyś wiozłem w karetce pacjenta, u którego podejrzewaliśmy zatrucie muskaryną – to taka toksyna występująca w niektórych odmianach trujących grzybów. Wywiad się zgadzał – było grzybobranie plus objawy. A te do przyjemnych nie należały – źrenice miał wąziutkie jak szpileczki, co jakiś czas łapały go ostre bóle brzucha. Na domiar złego miał problemy z oddychaniem przez obkurczone oskrzela i straszny ślinotok, który wręcz zalewał mu drogi oddechowe. Jeszcze nigdy tak szybko nie otwierałem kolejnych ampułek z atropiną – lekiem, który w tym przypadku potrafi złagodzić objawy zatrucia. Gdy wreszcie dotarliśmy do centrum toksykologii w Gdańsku, puste ampułki po atropinie walały się po całej karetce. Oj tak – niełatwo jest nabierać i podawać leki w czasie jazdy na sygnale…

Jaki jest nieodłączny towarzysz wyprawy na grzyby? Oczywiście dobry nożyk. Czasy się zmieniają. Dziś nieodłącznym atrybutem grzybiarza coraz częściej staje się smartfon. I to właśnie sztuczna inteligencja zawarta w tym małym pudełeczku służy za swoisty Atlas grzybów. Trochę to przerażające. To znaczy, nie ma nic złego w korzystaniu z narzędzi opartych na sztucznej inteligencji, problem polega na tym, by przy tej okazji nie należy rezygnować z własnej.

Przeglądając ostatnio prasę, znalazłem inną wzmiankę o kolejnym przypadku zatrucia grzybami. Tym razem nieszczęsny grzybiarz korzystał z poradnika napisanego przez AI. Przypominają mi się czasy, gdy popularna stawała się nawigacja GPS, a ludzie co rusz lądowali samochodami w zbiornikach wodnych. W przypadku zatrucia grzybami konsekwencje mogą być o wiele poważniejsze niż tylko zimny prysznic.

LEPIEJ ZAPOBIEGAĆ NIŻ LECZYĆ

To zdanie jest tak odkrywcze jak fakt, że największy wysyp grzybów mamy w ciepłe dni po opadach deszczu.

Ale to zdanie jest prawdziwe. Nie warto gonić za każdym grzybkiem jak Alicja za białym królikiem, bo można trafić na złego kapelusznika �� i chcąc nie chcąc zafundować sobie wycieczkę do krainy czarów ��

Mitologia w grzybobraniu wiecznie żywa.

A więc oto nasi bohaterowie – najczęstsze mity odnośnie do zbierania i spożywania skarbów lasu.

❌ Wszystkie grzyby po ugotowaniu są bezpieczne, jeśli… do garnka włożysz srebrną łyżeczkę... trudno uwierzyć, że ktoś może to wziąć serio. A jednak.

❌ Grzyby trujące zawsze można rozpoznać po smaku.

Nieprawda. Niektóre trujące smakują podobnie dobrze jak jadalne grzyby.

❌ Objawy zatrucia zawsze pojawiają się natychmiast po spożyciu. To mit – zdarza się, że pojawiają się po kilkunastu godzinach, a nawet po kilku dniach.

❌ Wypity alkohol zwiększa odporność na zatrucie grzybami. To bzdura. No chyba, że do ognistej wody dosypiemy również pieprzu ����

I jeszcze słowo o pierwszej pomocy przy zatruciach.

�� Wywołaj wymioty. Jeśli osoba jest przytomna i od spożycia grzybów nie minęła więcej niż godzina.

�� Podawaj dużą ilość wody – aby rozcieńczyć toksyny. Może to też ułatwić wymioty.

�� Podawanie węgla aktywowanego. Tak – można to zrobić, ale nie powinno to opóźniać transportu do szpitala. Trzeba też pamiętać, że to musi być duża dawka. Tak 50 gramów dla dorosłego człowieka, a więc 100 kapsułek po 500 miligram ��. Od samego połykania takiej ilości kapsułek można się porzygać – więc może ma to jednak jakiś sens��

Prawdziwek albo psikus – można by rzec, myśląc o nadchodzących halloweenowych zabawach.

Ja życzę wam udanych jesiennych spacerów. Dopadnijcie białego króliczka, a kapelusznikowi ukręćcie łeb ��.

STRAAASZNY SEANS

EWA KURLENDA

Co roku w Halloween stajemy przed tym samym wyborem - najlepszy

horror na wieczór? W końcu to tradycja, jak Kevin w święta. Problem pojawia się, gdy nie wiemy, który tytuł przypadnie nam do gustu. Przychodzę z pomocą, więc łapcie polecajki filmów z ostatnich lat.

OMEN: POCZĄTEK, 2024

Nawet jeśli nie lubicie horrorów, zapewne słyszeliście gdzieś o Damianie z piekła rodem. Historia z 2024 roku, jak wskazuje tytuł, pokazuje nam, co działo się, zanim dziecko diabła przyszło na ten świat. Nie straszy tak bardzo, gdy wiemy, co się wydarzy, ale na uwagę zasługują piękne, wręcz artystyczne zdjęcia.

Gdzie obejrzeć: Disney+

Bardzo ciekawa propozycja. Mamy tu tajemniczą historię, nieustraszoną młodzież, ale również poważniejszy temat radzenia sobie ze stratą. Mów do mnie to świeże podejście do klasycznych filmów grozy. Polecam osobom o nieco mocniejszych nerwach.

Gdzie obejrzeć: Prime video

RENFIELD, 2023

Propozycja łącząca w sobie elementy horroru i komedii. Tytułowy Renfield, którego znamy z historii o Draculi, chodzi na spotkania grupy wsparcia, by poradzić sobie z apodyktycznym szefem. Problem polega na tym, że robi to w tajemnicy. Co zrobi szefwampir, gdy się o tym dowie? Ogromny plus za świeże podejście do bardzo znanej historii.

Gdzie obejrzeć: Prime video

PEARL, 2022

To druga część historii znanej z filmu “X”, ale dzieje się wcześniej, więc seans trylogii można zacząć właśnie od tej części. Osadzona w 1918 roku historia prezentuje bohaterkę walczącą o marzenia i konsekwencje ich obłędnego pożądania. Wspaniała Mia Goth w głównej roli.

Gdzie obejrzeć: Prime video

GDY RODZI SIĘ ZŁO, 2023

Film inny niż wszystkie. To folk horror z Argentyny, który straszy samą ideą. Uwierzcie mi, nie widzieliście jeszcze takiego opętania. Najciekawsze jest podejście bohaterów, którzy muszą zmierzyć się, ze zmaterializowanym złem. To jednak zobaczcie sami.

Gdzie obejrzeć: Disney+

DOM DO WYNAJĘCIA, 2023

To również folk horror, z tym że azjatycki. Nawiedzony dom w tajskim wydaniu to niestandardowa walka z duchami. To wielopoziomowa opowieść pełna intryg, tajemnic i złej woli. Polecam nie tylko dla miłośników wschodnich klimatów.

Gdzie obejrzeć: Netflix

MARTWE ZŁO: PRZEBUDZENIE, 2023

To polecajka dla osób, które lubią klasyczne slashery. Martwe zło to klasyka kina, jeszcze z lat 80. Najnowsze wydanie nie jest wybitne, ale sprawnie nawiązuje do oryginału. Mamy to co najważniejsze, przeklętą księgę, demona i walkę z nim za pomocą piły łańcuchowej.

Gdzie obejrzeć: Netflix, Max

JAKIM RODZAJEM PIZZY DZISIAJ JESTEM

I CZY MERKURY

W RETROGRADACJI

TO DLA MNIE

DOBRY ZNAK?

JAN GRUSZKA

Pewnie każdy z nas z dużym entuzjazmem wypełniał lub wypełnia nadal różnego rodzaju psychotesty, które miałyby pomóc w lepszym zrozumienie siebie. Poszukiwanie tożsamości i swoich cech, krystalizowanie się osobowości i własnego wizerunku są bardzo ważne, szczególnie w okresie dorastania –dlatego w wielu czasopismach takie testy były dla nas ważne. Prawdopodobnie często po takim teście mieliście wrażenie, że „To właśnie ja!”, „To jest totalnie o mnie”. Tylko dlaczego w sumie horoskop barana na 2024 opisuje mnie tak samo idealnie, jak horoskop koziorożca i panny?

Bo ten horoskop pasuje do każdego.

Jan Gruszka

Psycholog, psychoonkolog i psychoterapeuta poznawczo-behawioralny w procesie certyfikacji. Na co dzień pracuje w Wielkopolskim Centrum Onkologii. Prowadzi zajęcia na UAM, USWPS i UMP w Poznaniu. Lubi fantastykę i wino

Nazywa się to efektem Forera/Barnuma (inaczej – niespodzianka; efekt horoskopowy). Otóż Bertram Forer w 1948 dał studentom do wypełnienia test osobowości, po czym dokonał jej rzetelnej analizy i opisał ją na jego podstawie. Studenci ocenili trafność spersonalizowanej analizy aż na 4,26 na 5 punktów, po czym dowiedzieli się, że każdy otrzymał taką samą diagnozę. Jakie były w niej treści? Parafrazując

— Masz duże możliwości, które wciąż są niewykorzystane

— Niektóre z twoich marzeń wydają się nierealistyczne

— Czasem bywasz osobą otwartą na ludzi, ale czasami też lubić pobyć chwilę sama ze sobą

DLACZEGO W TO IDZIEMY?

Najprawdopodobniej przez takie zjawiska psychologiczne, jak efekt Pigmaliona czy efekt potwierdzenia. Ten pierwszy polega na tym, że wierzymy, iż spełnią się nasze oczekiwania wobec kogoś/czegoś. Na oddziale zostaje zatrudniona nowa pielęgniarka, doktor nauk o zdrowiu, oddziałowa zachwala, że tak mądrej i pracowitej pielęgniarki jeszcze nie widziała – patrzymy, a ona podaje pacjentowi w ramach leku na czczo –tabletkę na łyżce z dżemem, „No ale oddziałowa mówiła że jest najlepsza, więc pewnie tak się teraz robi”. Ten drugi polega na tym, że preferujemy informacje, które potwierdzają nasze wcześniejsze oczekiwania i hipotezy, niezależnie od tego, czy te informacje są prawdziwe. Podejrzewam, że fizjoterapeuta Błażej się we mnie podkochuje, fajny chłop, więc kiedy zaczyna mrugać do mnie akurat wtedy, gdy posypał się tynk z sufitu, to pewnie jest to miłość.

Dodatkowo okazuje się, że osoby o zewnętrznym umiejscowieniu kontroli mają tendencję do przypisywania wyników zdarzeń pewnym zmiennym sytuacyjnym, na które w większym stopniu wpływa środowisko zewnętrzne niż oni sami, takimi jak astrologia, znaki zodiaku, wróżby czy przypadkowe cytaty znalezione w wypiekach. Jeżeli chcecie wykonać badanie psychologiczne, sprawdzić, jaki macie styl radzenia sobie ze stresem, zbadać cechy osobowości, temperament, intelekt czy rozmaite strategie radzenia sobie z trudnościami. Odwiedźcie psychologa, najlepiej klinicznego, który przeprowadzi złożoną diagnostykę psychologiczną. Następnie można omówić ten konglomerat cech i tendencji oraz szukać możliwie dodatkowych wspierających rozwiązań.

Czym się różnią testy psychologiczne od internetowych psychotestów?

Testy psychologiczne to narzędzia obiektywne, wystandaryzowane, trafne, rzetelne i znormalizowane, wyposażone w reguły obliczenia wartości mierzonej cechy oraz jasno określające zakres – czyli zgodne z zasadami Psychometrii. Otrzymane wyniki surowe obliczane są na – wyniki obliczeniowe, a te następnie przyrównywane są do norm populacyjnych. Niektóre powstają na podstawie wieloletnich badań i współpracy psychologów z kognitywistami i psychiatrami. Do testów psychologicznych, które są narzędziem naukowym, mają dostęp wyłącznie psycholodzy i mogą je zakupić wyłącznie na portalu Pracowani Testów Psychologicznych, po uprzednim udowodnieniu, że jest się magistrem psychologii.

Czasami możemy spotkać się z testami projekcyjnymi – np. znany wszystkim plam atramentowych Rorschacha. Polegają one na tym, że obserwujemy wieloznaczny obrazek i próbujemy go opisać swoimi słowami. Teoria testów apercepcji tematycznej, sugeruje, że być może na wierzch wyjdą nasze nieświadome popędy i będziemy projektować własne przekonania na to, co obserwujemy. Czy tak jest – tu już psycholodzy mają różne opinie, jednak odchodzi się od takich metod badawczych ze względu na brak normalizacji wyników. To że na jednym kleksie atramentu Andrzej widzi niedźwiedzia, Kasia walczących ze sobą rodziców, a Bożena jeden wielki kleks, nie świadczy o ich osobowości. Psychotesty są najczęściej krótkie i mogłyby nas w spektakularny sposób nauczyć nieuświadomionych dotychczas rzeczy, których byśmy się po sobie nie spodziewali. Nie spełniają właściwości psychometrycznych testów psychologicznych. No i może je napisać każdy.

Będzie to bardziej czasochłonne i trzeba ponieść koszty, ale informacja o tym, że przy wysokim neurotyzmie mamy zawyżoną reaktywność emocjonalną, a niską wytrzymałość – będą bardziej merytoryczną i opartą na faktach wskazówką, co robić dalej, niż wróżba z fusów. Być może mniej atrakcyjną, ale pytanie – czego poszukujemy: taniej ekscytacji i zabawy czy realnego wpływu na poprawę własnego samopoczucia i lepszego radzenia sobie z doświadczanymi trudnościami.

REKLAMA

PSYCHOLOG W SZPITALU

CZYLI

pacjent potrzebuje wsparcia, a psycholog… psychologa

KRYSTIAN BARTOSZCZYK

Witajcie w październikowych „Zaczepkach”! Skąd ta nazwa? Czy chodzi o dawne pielęgniarskie czepki, czy może o „zaczepianie” w przenośni? Cóż, czepków już raczej nie nosimy, więc postawmy na to drugie! Dzisiejszy artykuł jest małą „zaczepką” pod adresem naszych psychologów – oczywiście z przymrużeniem oka. Liczę, że potraktują to jako wyzwanie i odpowiedzą w kolejnej publikacji, bo każda wymiana zdań, nawet humorystyczna, może być dla nas ciekawym doświadczeniem. Rękawica rzucona – teraz Wasza kolej!

Krystian Bartoszczyk @i.to.wszystko

Pielęgniarz na oddziale intensywnej terapii i anestezjologii w szpitalu im. Mikołaja Kopernika w Łodzi, po godzinach koordynator transplantacyjny z ambicjami kodera. Gdy nie jest zaplątany w kable i kroplówki, eksploruje wirtualne światy. Szpitalny quest: przeżyć nocną zmianę!

Nawiedzony OIOM

Psycholog szpitalny – w teorii to on ma być wsparciem emocjonalnym dla pacjentów i ich rodzin, szczególnie wtedy, kiedy wali się cały świat. W idealnym świecie jego rola jest bezcenna – ktoś, kto pomoże oswoić lęki, przełknąć trudne emocje, wyjść jakoś na prostą. W idealnym świecie tak… ale tu, na OIOM-ie, rzeczywistość jest daleka od ideału. Wszystko dzieje się szybko, czasem wręcz brutalnie, a na rozważania o emocjach po prostu nie ma miejsca. Na tym oddziale ludzie walczą o życie, a my, pielęgniarze, dosłownie biegamy od jednego „pożaru” do drugiego. W tym wirze roboty i adrenaliny delikatna obecność psychologa wygląda… no cóż, dość nierealnie.

Kiedy psycholog wchodzi na OIOM, wygląda to, jakby zjawił się duch – blady, z nieco nieobecnym spojrzeniem, rozgląda się po sali, jakby przypadkiem trafił do innego wymiaru. Z jednej strony masz hałas maszyn, głośne komunikaty, my przemieszczamy się jak pszczoły w ulu, a w tym wszystkim on – cichy, delikatny, jakby z całkowicie innej bajki. Czasem żartujemy, że pojawia się jak „biały cień”, idealnie widoczny na tle naszego chaosu, i zaraz się rozpłynie, zanim ktoś w ogóle zauważy, że tu był.

Jego obecność miała być dla nas, pacjentów i ich rodzin wsparciem, ale nieraz mam wrażenie, że to on sam potrzebuje wzmocnienia. Może drugiego psychologa? Albo przynajmniej dobrej kawy, żeby się wzmocnić przed kolejną wizytą u nas. Serio, czasem wygląda to, jakby bardziej się nas bał, niż miał pomagać. Wchodzi, rozgląda się, chwilę poszepcze coś pod nosem i zaraz ucieka do siebie, zostawiając nas z wrażeniem, że sam chyba jeszcze nie do końca oswoił się z naszym światem.

Idealizm spotyka się tu z brutalną rzeczywistością – psycholog przychodzi z wyidealizowanym obrazem swojej pracy, przekonany, że w każdym kryzysie pomogą „rozmowa terapeutyczna” i wsparcie emocjonalne. Ale prawda jest taka, że na OIOM-ie mamy tyle czasu na rozmowy o uczuciach, co na spokojną kawę – czyli prawie wcale. Więc psycholog wchodzi, zdaje się lekko przerażony, a po chwili wycofuje się do swojego gabinetu, chyba już pewny, że na ten chaos potrzebne są grubsze „narzędzia” niż rozmowa o emocjach.

Może relaksik?

Porady psychologa… no cóż, to zawsze jest coś. Rodziny naszych pacjentów przeżywają tu najgorsze chwile w życiu, emocje buzują jak czajnik, a psycholog wchodzi i, jak gdyby nigdy nic, proponuje, żeby się… „zrelaksować”. Albo rzuci klasykiem: „Będzie dobrze”. Na OIOM-ie takie słowa brzmią mniej jak realna pomoc, a bardziej jak życzenie – taki list do świętego Mikołaja. Tylko że my tu nie mamy świętego Mikołaja, za to mamy pacjentów, którzy walczą o życie.

Patrzymy na te zrozpaczone rodziny, którym grunt usuwa się spod nóg, a psycholog mówi do nich: „Proszę się zrelaksować, będzie dobrze”. Serio? Czasem mam ochotę zapytać, czy psycholog jest pewien, że wie, gdzie jest. Może ktoś powinien powiedzieć mu, że to nie SPA, tylko oddział intensywnej terapii? W kryzysie takie słowa trafiają do ludzi jak grochem o ścianę. Zamiast uspokoić, wzbudzają w rodzinach zdziwienie i czasem wręcz złość – bo przecież tutaj nikt nie przyszedł się zrelaksować.

Bywa, że zastanawiamy się, czy to przypadkiem psycholog nie potrzebuje „złapać się za rękę” i pomyśleć dwa razy, zanim zdecyduje się rzucić „będzie dobrze” komuś, kto właśnie patrzy na swojego bliskiego walczącego o każdy oddech.

Halo? Widzisz mnie?

To była jedna z tych konsultacji, które na długo zapadają w pamięć. Psycholog przyszedł na wizytę do pacjenta – standardowa procedura, wiadomo. Wchodzi, wita się z nami, wyciąga notes i rusza do pacjenta. Na OIOM-ie to rzadkość, żeby ktoś podchodził do sprawy z takim spokojem, więc obserwujemy z zainteresowaniem.

Psycholog pochyla się nad pacjentem, patrzy mu prosto w oczy i zadaje jedno, jakże kluczowe, pytanie: „Czy mnie pan widzi?”. Pacjent, nieco zdziwiony, ale przytomny, odpowiada, że tak, widzi go dobrze. W tym momencie psycholog, z wyraźną satysfakcją, jakby właśnie rozwiązał jakiś wielki problem, przytakuje, odwraca się i wychodzi z sali.

Zostaliśmy tam, próbując zrozumieć, czy to już był koniec konsultacji, czy może pan psycholog jeszcze do nas wróci. Po kilku minutach dowiedzieliśmy się, że jego „wizyta” miała na celu jedynie potwierdzenie świadomości pacjenta. Misja zakończona, zadanie wykonane – psycholog może spokojnie wracać do swojego gabinetu, a my… no cóż, wracamy do naszej pracy. I tak, podczas gdy psycholog zaliczył swoją „konsultację”, my wciąż zastanawiamy się, czy to pełen zakres wsparcia psychologicznego, czy może ktoś powinien posiedzieć przy pacjencie dłużej niż te parę sekund.

Eee to ja wyjdę…

Bywały i takie konsultacje, podczas których psycholog, zanim jeszcze podszedł do pacjenta, wolał zrobić dokładne rozeznanie – najlepiej z daleka. Pamiętam, jak przyszedł na wizytę do pacjenta, który akurat miał „gorszy dzień”. Był pobudzony, trochę wyzywał ludzi – no, bywa. Psycholog podszedł do nas, pielęgniarzy, z pewnym dystansem i spytał, jak wygląda sytuacja. No to, zgodnie z prawdą, powiedzieliśmy, że pacjent jest raczej w bojowym nastroju i rzuca słowa na lewo i prawo.

Psycholog na chwilę się zamyślił, wyraźnie skalkulował ryzyko, po czym oświadczył, że… „To ja może do niego nie podejdę”. A więc tak zakończyła się konsultacja. Zero konfrontacji, zero słów, ale za to bezpiecznie.

Dla nas pozostała rutyna: jak zawsze podchodzimy do pacjenta, zaczynamy rozmowę, a on – choć ewidentnie pobudzony – odpowiada nam grzecznie, jakby nigdy nic. Czasem naprawdę mam wrażenie, że nasze podejście działa lepiej niż cała terapia, zwłaszcza gdy psycholog nie jest gotowy na wyzwania intensywnej terapii.

Anioł? Ktokolwiek widział ktokolwiek wie?

Na OIOM-ie psycholog często pojawia się w roli „czuwającego anioła”. Niektórzy z nas żartują, że to jakby jego duch zawisł przy drzwiach, patrząc na sytuację i coś notując, po czym znika tak szybko, jak się pojawił. Wchodzi, cicho obserwuje, coś zapisuje i… odchodzi, zostawiając nas z pacjentami i ich rodzinami, a my zaczynamy się zastanawiać, czy to może on sam potrzebuje „psychologicznego wsparcia” po tym, czego się tu naoglądał.

Bo spójrzmy prawdzie w oczy – na OIOM-ie dzieje się sporo rzeczy, które mogą człowieka nieco… przytłoczyć. Po kolejnej „konsultacji” trwającej kilka minut nieraz myślimy, że może psycholog powinien sam odbyć kilka porządnych sesji, żeby złapać grunt pod nogami, zanim znów wejdzie do nas na oddział. Praca na intensywnej terapii nie jest dla każdego, a dla kogoś o „delikatnym podejściu” ten oddział może być naprawdę przytłaczający.

Na zakończenie spieszę zaznaczyć, że artykuł jest humorystyc anegdoty s chodzi o to urazić, ale b spojrzeć na OIOM-u i ró pracy. Wszy lekarze i ps gramy w je odrobina h nam radzić wyzwaniam rzeczywisto

MŁODY

LEKARZU,

DLACZEGO NIE CHCESZ ZOSTAĆ

CHIRURGIEM?

Aleksandra Pliszka

Jest taka jedna informacja, która co jakiś czas wraca do dyskusji w mediach, a która z prędkością światła podnosi mój poziom hormonów i neuroprzekaźników lepiej niż jakakolwiek dawka espresso na dyżurze o trzeciej nad ranem. Tytuł jest zwykle chwytliwy dla społeczeństwa: „Młodzi lekarze nie chcą być… (tu wstaw odpowiednio pediatrą, chirurgiem, internistą, ginekologiem). Wolą lepiej płatne specjalizacje”.

A TO O MNIE AKURAT

Pech chciał, że temat rekrutacji na specjalizację mnie dotyczy i spędza sen z powiek. Tak samo jak moim znajomym, którzy przez brak miejsc specjalizacyjnych stanęli przed wyborem: wyprowadzka do małego miasteczka na drugim końcu Polski lub wzięcie tego, co jest. Czytając to, zapewne pomyślicie, że chodzi o szkolenia specjalizacyjne w dziedzinie dermatologii, endokrynologii czy chirurgii plastycznej. O ile w tych specjalizacjach sytuacja jest delikatnie mówiąc nieciekawa, o tyle w przypadku bardziej podstawowych dziedzin wręcz absurdalna.

Jesteśmy w trakcie jesiennego postępowania kwalifikacyjnego, więc przypatrzmy się wykazom wolnych miejsc szkoleniowych w tej rekrutacji.

Zacznę od mojej ulubionej specjalizacji: Położnictwo i ginekologia.

woj. pomorskie – 6 miejsc szkoleniowych, 0 miejsc w Trójmieście.

woj. kujawsko-pomorskie – 8 miejsc szkoleniowych, 0 miejsc w Bydgoszczy, 1 w Toruniu.

woj. podlaskie – 11 miejsc szkoleniowych, 0 miejsc w Białymstoku.

Chirurgia ogólna – dziedzina deficytowa, czyli taka, w której najbardziej brakuje specjalistów.

woj. lubuskie – 6 miejsc szkoleniowych, 4 miejsca w Zielonej Górze woj. opolskie – 9 miejsc szkoleniowych, 5 miejsc w Opolu

woj. świętokrzyskie – 6 miejsc szkoleniowych, 0 miejsc w Kielcach.

Psychiatria dziecięca – dziedzina bardzo deficytowa.

woj. lubelskie – 2 miejsca szkoleniowe. woj. łódzkie – 3 miejsca szkoleniowe.

woj. warmińsko-mazurskie – 0 miejsc szkoleniowych. woj. świętokrzyskie – 0 miejsc szkoleniowych.

Najlepsza sytuacja pod względem miejsc specjalizacyjnych w większości dziedzin w trybie rezydenckim jest w województwach śląskim, małopolskim oraz mazowieckim. Pod uwagę należy jednak wziąć dwa aspekty: województwa te mają największą liczbę mieszkańców oraz największą liczbę absolwentów kierunku lekarskiego. Te miejsca i tak zostaną obsadzone. Często przyjezdnymi, którzy przeprowadzają się za specjalizacją.

Jednak nie każdy ma możliwość się przeprowadzić. Młodzi lekarze mają rodziny, partnerów, dzieci i kredyty na mieszkanie. Dwoje młodych lekarzy w parze to pójście na ogromny kompromis.

W tym samym czasie w wielu województwach brakuje specjalistów, grafiki dyżurów się nie domykają, a miejsc szkoleniowych nie przybywa. Nawet jeśli szpital potwierdzi, że może przyjąć daną liczbę rezydentów, niekoniecznie ich dostanie, gdyż ogólna liczba miejsc przyznanych danemu województwu jest mniejsza niż liczba zadeklarowanych wolnych miejsc szkoleniowych w całym województwie.

Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o szukanie winnego. Mały mamy wpływ na system. To, co porządnie mnie denerwuje, to kreowanie w mediach negatywnego obrazu młodych lekarzy, nastawionych wyłącznie na zarabianie pieniędzy w prywatnym sektorze, niedbających o pacjenta, który leczy się w ramach NFZ. Myśląc o tym, mam przed oczami wielu znajomych, którzy z wymarzonej specjalizacji i to deficytowej musieli zrezygnować przez brak miejsc. Nagonka w mediach jest niesprawiedliwa wobec nich wszystkich.

Na końcu każdego problemu stoi człowiek, który jest pionkiem w dużym systemie. Nieważne czy jest on pacjentem, lekarzem, pielęgniarką czy ratownikiem. Wszystkim moim kolegom i koleżankom startującym w aktualnym postępowaniu kwalifikacyjnym życzę dużo szczęścia, aby dostali się na swoje wymarzone specjalizacje, w upatrzone, dobre miejsca.

Aleksandra Pliszka @alexinmedland

Lekarka stażystka, absolwentka kierunku położnictwo. Entuzjastka zwiedzania oddziałów porodowych i zastanawiania się, co można zmienić na nich na lepsze. Gdy nie wertuje książek medycznych, czyta kryminały. W wolnym czasie wrzuca przemyślenia na instagram.

SEN TO SKRACANIE ŻYCIA

TOMASZ PAPRZYCKI

SEN SNOWI NIERÓWNY

Masz świadomość, że jedną trzecią swojego życia prześpisz? Oznacza to, że człowiek żyjący siedemdziesiąt pięć lat, spędzi dwadzieścia pięć lat, śpiąc w łóżku. Dobry, zdrowy, regenerujący sen jest fundamentem naszego zdrowia. Na pewno doświadczyłeś już zarwanej nocki i wiesz, jak trudno jest w takim stanie funkcjonować za dnia. W tym rozdziale przybliżę ci, co się tak naprawdę dzieje, gdy śpimy, jakie są fatalne skutki niedoboru snu, i opowiem, jak zadbać o idealny sen.

Przez tysiące lat trwania gatunku ludzkiego o tym, kiedy chodziliśmy spać i kiedy wstawaliśmy, decydowało słońce. Wraz z pierwszymi promieniami światła słonecznego nasi przodkowie budzili się, pracowali, polowali, uprawiali ziemię, a gdy słońce zachodziło, siedzieli przy ognisku, a potem kładli się spać. W naszym ciele są głęboko zakorzenione mechanizmy, które podlegają temu cyklowi dobowemu: wydzielanie hormonów, temperatura ciała, metabolizm, aktywność narządów wewnętrznych i przede wszystkim mózgu, dla którego podstawową informacją jest natężenie światła. On wie, że jeśli jest ciemno, to mamy noc, a jeśli jasno – dzień. Gdy coraz mniej światła wpada do naszych oczu, w mózgu uruchamia się malutki gruczoł o nazwie szyszynka, który zaczyna wydzielać melatoninę, substancję, dzięki której zasypiamy, która podtrzymuje nasz sen, a zmniejszenie jej stężenia nad ranem, kiedy robi się jaśniej, sprawia, że się wybudzamy. Wszystko wywrócił do góry nogami pan Thomas Alva Edison, który w 1879 roku przedstawił światu żarówkę i od tamtej pory zagościło tam sztuczne światło. Obecnie w czasach elektryczności, imprez, telewizorów i telefonów, które bombardują nasze oczy i mózgi niebieskim światłem panuje kompletny chaos, nasz zdezorientowany mózg już sam często nie wie, czy jest noc czy dzień, a gospodarka hormonami i narządami ulega rozregulowaniu.

Co się dzieje, kiedy śpisz? Jak zorganizować sobie superset? Zajrzyj do książki!

Tomasz Paprzycki @czakalaka osteo

Fizjoterapeuta i osteopata sportowy. Absolwent Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, Osteopathie Schule Deutschland, European Academy of Sport Osteopathy. Pasjonat zdrowego stylu życia. Entuzjasta leczniczego oddechu. Fanatyk obserwowania ciała. Wyznawca równowagi życiowej . Autor książki Cztery filary zdrowia

J a k f u t r o w i l k o ł a k a

Szymon Szarowicz

Halloween coraz śmielej wdziera się w polskie realia (choć bądźmy szczerzy, dla nas medyków każdy dyżur w SOR jest jak halloween, bo niby trochę straszno, ale jednak idzie się w tym wszystkim czasem pośmiać).

Chociaż w tym dniu rządzą kostiumy i malowanie twarzy, przychodzę dziś do was z kilkoma produktami, które pomogą stać się wam bardziej upiornymi! Chcecie mieć włosy niczym Gomez Adams? A może wasza broda ma lśnić jak futro wilkołaka? Może jednak w głębi serca czujecie się wiedźmą i potrzeba wam trochę zapachu listopadowej mgły i ziołowych kadzideł? Jeżeli tak zapraszam do artykułu!

Zacznijmy od dumnych brodaczy, którzy w Halloween powinni otoczyć się nietuzinkowymi zapachami, by ich futra lśniły blaskiem, a zapachy nadawały trochę potwornego klimatu!

Leszy to słowiański demon lasu pod postacią mężczyzny o nienaturalnie białej twarzy i złym spojrzeniu, którego wzrost zmieniał się w zależności od wysokości drzewostanu. Leszy często bywał kapryśny, dlatego składano mu ofiary w postaci zwierząt domowych oraz plonów. Olejek do brody Leszy od SoapSzop sprawia, że broda jest miękka i gładka, jego gęstość powoduje, że niesforne włosy doskonale się układają oraz są chronione przed czynnikami zewnętrznymi pod wpływem pradawnej siły naturalnych olejów użytych do produkcji Leszego.

Co do zapachu to wyobraź sobie ciemną noc: pada deszcz, a ty zgubiłeś się w starym lesie. Mijasz sporo powalonych, starych, spróchniałych drzew, w powietrzu czuć coś niepokojącego, ostrego, mocno żywicznego. Do tego wszechobecny zapach ciężkiej, mokrej ziemi. Cały ten zapach świdruje i podrażnia, staje się jeszcze intensywniejszy. Po jakiś 30 minutach zapach wchodzi w drugą fazę i łagodnieje. Widać wyłaniające się słońce, deszcz ustał, nie jest już tak strasznie. Czuć piękne wilgotne igliwo i mech wyściełający las. Robi się świeżo, drzewnie, ale już z takim lekko słodkim, balsamicznym piżmem, które balansuje świeżość i dodatkowo całkowicie zmienia mroczny wydźwięk początkowej ostrości. Czy trzeba czegoś więcej w Halloween, gdy nocą przemierzasz szpitalny korytarz? Nie sądzę!

Pielęgniarstwo bez lekarza byłoby dziwne, a i nam, brodatym medykom, coś się należy! Dlatego na ratunek przybywa Doctor Plague, i to z odległego i strasznego miasteczka Slickhaven. Jest to prawdziwe topowy produktu do pielęgnacji brody, który wprost z aptekarską precyzją dba o każdy milimetr naszego zarostu. Jest to kompozycja tak dobranych olejów, by nasze włosy stawały się zregenerowane i silniejsze, były doskonale zabezpieczone przed czynnikami zewnętrznymi oraz miały piękny, zdrowy połysk. Jeżeli chcecie przebrać się za szalonego lekarza, to musicie mieć ten olejek ze sobą.

Czym byłoby przebranie za zadżumionego lekarza bez odpowiedniego zapachu? Mamy tutaj piękną ziołową kompozycję, ale to żadne medyczne maści ociekające szałwią czy rycyną. Tutaj jest poezja, zapach wytrawnego zielarza, który starannie selekcjonuje najlepsze zioła na pięknym cedrowym stole. W tle czuć przyjemnie kwiatowe niuanse, dla mnie jest to taki zapach kremowy, z subtelną i balsamiczną słodyczą. Zapach niczym lek koi zmysły, ale i uzależnia… czy to na pewno tylko zioła?

Skoro broda jest już mięciutka i wstępnie ułożona, czas na balsam, który nada jej kształt na cała noc psikusów. Idealnie do Halloween pasuje Luciferus od Gdańskiej marki MUSTH. Uważajcie, bo Luciferus to żaden tam balsamik o zapachu kwiatuszków. Balsam o konsystencji masełka dobrze ogarnia zarost, nie tłuści go, nadaje przyjemny połysk i miękkość. Jeżeli twoje ciało zdobią dziarki, nie bój się pokazać ich Luciferusowi, już on będzie wiedział, co zrobić, by swym działaniem przywrócić im dawny blask. Zastanawiacie się, jak pachnie ta Gwiazda Poranna?

Pierwsze, co czuję, to słodka mandarynka, której wtóruje miks ziołowo-eukaliptusowy. Jest niczym maść na grypę. W tle wyczuć można delikatną różę, która jest w zapachu aż do końca, ale nigdy nie gra pierwszych skrzypiec. Jest rześko i przyjemnie. Po kilku minutach zapach robi się cięższy. Jest balsamicznie, mocno ziemiście i wilgotno, może trochę zbutwiałego drewna. Zapach kojarzy mi się z taką podmokłą piwnicą. Brzmi może nieciekawie, ale to trzeba powąchać! Całości dopełniona jest delikatną słodyczą. To balsam dla prawdziwych diabełków chcących wyróżnić się zapachem i nienagannym wyglądem.

A może coś do ciała?

Jeżeli masz zadatki na Wiedźmę pędź do SoapSzop po Wiedźmi olejek do ciała! To całkowicie wegański produkt, który sprawi, że mimo wiedźmowego uroku twoja skóra stanie się piękna i gładka, jak gdybyś znów była początkującym adeptem czarnej magii. Dzięki temu olejkowi twoja skóra będzie nawilżona, odżywiona i wygładzona. Będziesz z pełną gracją mogła brać się za rozkładanie leków na nocnej zmianie i żadne pełnie nie będą Ci straszne. Olejek pachnie niczym mokry las, czuć w nim ciężką żywicę oraz balsamiczne i słodkie piżmo. Całości dopełnia sznyt magicznego kadzidła, to dymiące, ususzone zioła. Pięknym dodatkiem w buteleczce jest kwiat czarnej malwy, wygląda to iście magicznie!

Dynia to nieodzowny element Halloween. Kiedyś lampion z wydrążonej dyni miał stanowić wskazówkę dla zbierających „ciasta duszy” i odstraszać złe duchy. Dynia z wyrzeźbioną przerażającą twarzą i oświetlona od środka świeczką nazywa się jack-o’lantern i oznacza Jacka z lampionem, a to wszystko wzięło się z pewnej Irlandzkiej legendy. Tak jak Halloween to dynia, tak pielęgniarstwo to nasze dłonie, dlatego trzeba o nie solidnie zadbać! Czym w Halloween? Ano kremem do rąk Dynia i Kardamon od Mydlarni Cztery Szpaki! Krem sprawdzi się idealnie do mocno zniszczonych szorowaniem pacjentów i dezynfekcją dłoni. Jego formuła natychmiastowo koi, odżywia, nawilża, zmiękcza i wygładza skórę. Ma lekką konsystencję, więc szybko się wchłania i nie przeszkadza w pracy. No i ten aromat… Wanilia, cynamon, kardamon… wszystko razem niczym słodkie ciasteczko, uważajcie bo chce się takie dłonie zjeść! #glamsquad

Jeżeli nie straszne ci Kikimory czy morowe dziewice, sięgnij po wielofunkcyjny balsam od SoapSzop Biały Wilk. Ten produkt to kosmetyczne cudo dla mężczyzn, bo nada się do wszystkiego! Stylizacja brody? Siedzi! Krem do twarzy? Daje radę! Balsam do goleniu? No raczej! Krem do pięt po przej***** dyżurze? Złoto! Balsamik do ciała? A jakże! To połączenie ekstraktu z czarciego pazura i najlepszych i odżywczych olejów sprawia, że balsam ten działa wszędzie i o każdej porze.

Nawilża, koi skórę i pachnie niczym najlepsze niszowe perfumy. Uważajcie, bo jego moc i projekcja są na prawdę nieograniczone, już żadna Strzyga się wam nie oprze! Zapach jest naprawdę specyficzny. Początek to zioła zalane alkoholem z delikatną słodką nutą, przypomina mi pewną nalewkę, którą babcia robiła „na boleści”. Po nałożeniu na brodę zapach robi się orientalny, jest trochę kadzidła, trochę dymiącego się drewna, balsamicznie i żywicznie, w tle wyczuć można… metaliczny aromat wypełnionej żelazem krwi.

Każdy potwór musi mieć idealnie ułożone włosy, wszak jak straszyć to wyłącznie z klasą! a co będzie lepsze niż Wodna pomada do włosów od marki Uppercut, która zamknięta jest w aluminiowej puszce o kształcie trumienki? Konsystencja produktu to taki dość gęsty i lekko lepki żel, który delikatnie zastyga na włosach, tworząc skorupkę. Po stylizacji fryzura trzyma cały dzień, nic nie zaczyna odstawać czy się rozjeżdżać. Jeżeli chodzi o wykończenie, to tutaj uważam, że połysk jest maksymalnie średni, więc będziecie mogli spokojnie czaić się na swoje ofiary, a nie świecić jak psu… No sami wiecie co!

Z takim zestawem Halloween nie będzie już takie samo, śmiało możecie wbijać na sal y z pytaniem Lewatywa albo… wrrrróć… Cukierek albo psikus!

Szymon Szarowicz @Brodata pigula

Pielęgniarz anestezjologiczny pracujący na bloku operacyjnym w jednym z gdańskich szpitali. Ma cudowną żonę i dwie córki – kocha te 3 kobiety nad życie! Oprócz anestezjologii jara go męska pielęgnacja, a w wolnych chwilach dzieli się swoimi pasjami na Instagramie.

Kiedy na horyzoncie, rok w rok, pojawiały się nietoperze i duchy, a Instagram zalewało szaleństwo nad pumpkin spice latte, wzdychałam z politowaniem. Bynajmniej nie z powodów religijnych. Po prostu jako medyk skupiony na dowodach naukowych, kieruję się rozumem. Ważne jest poszanowanie uczuć pacjenta, zrozumienie dla kultury, ale osobiście nie widziałam potrzeby uczestniczenia w rozmowach o duchach w dyżurce, sprawdzaniu pełni księżyca w kalendarzu czy innych szpitalnych zabobonach. Nie czułam takiej potrzeby aż do ubiegłego roku, kiedy to przydarzył mi się najdziwniejszy dyżur spod znaku haloweenowej dyni.

Początek, jak w każdym horrorze, malował się jak z obrazka. Pełna obsada, dodatkowo opiekunka medyczna na nocce, sporo wypisów na dniówce, brak dużych zabiegów wieczornych w planie. Mieliśmy wtedy na chirurgii naczyniowej ostry dyżur, ale w pełnej obsadzie nic przecież nie jest tak straszne, prawda?

Jeden z moich ulubionych pacjentów, w pokoju naprzeciwko dyżurki, posiadał pewną przypadłość – mianowicie w przeciwieństwie do większości pozostałych nie tylko nie nadużywał dzwonka. Nie używał go wcale. Po obrobieniu się z większością wieczornych rutynowych zadań ruszyłam w kolejną krucjatę pod tytułem „Panie Marku! Proszę używać dzwonka”. „Nie będę diabelstwa używać, słyszę to dziadostwo z naprzeciwka”. Po kilku minutach znów z pokoju rozległo się donośne, podbite melancholijną chrypką „Paaaaniiii Baaaaasiu”. Jednocześnie w tym momencie rozpętało się piekło.

Na ostry dyżur przyjęliśmy pacjenta, który bardzo szybko transportowany był na salę operacyjną. Jego córka złapała mnie za ramię. Czy powinna coś wiedzieć? Spojrzałam jej głęboko w oczy. Powiedziałam, że jeśli chciałaby coś ojcu powiedzieć, przytulić się, to jest ten moment. Zrozumiała. Powiedziała ojcu „Tatuś, kocham cię”. „Ja ciebie też, córeczko” powiedział ze łzami w oczach i odjechał na salę operacyjną. W tym samym niemal momencie usłyszałam wezwanie na salę koleżanki – reanimacja.

Poleciałam. Po kilku minutach okazało się, że odbywa się również druga, na sali wzmożonego nadzoru naczyniowego. Ojciec pacjentki nie przeżył, zawieźliśmy na ostro na salę pacjenta po udanej reanimacji.

Druga skończyła się mniej szczęśliwie. Po powrocie z bloku ruszyłam w oddział sprawdzić stan moich pacjentów.

Zaczęłam od pana Marka. Nie zapalałam górnego światła, jedynie mgiełkę, bo nie chciałam budzić reszty. Pochyliłam się nad panem Markiem, który siedział w wózku inwalidzkim. Dotknęłam jego ramienia i nagle do mnie dotarło: nie żyje. Zwołałam zespół i zaczęliśmy reanimację. Kończył się poprzedni zabieg, więc po odzyskaniu tętna, pobiegliśmy na salę. Pan Marek niestety nie przeżył. Tuż przed świtem, mokra, wycieńczona i z nadenerczami pustymi w kortyzol jak opakowanie merci po dyżurze, próbowałam zebrać myśli. Wtem odezwał się dzwonek. Spojrzałam z niedowierzaniem na tablicę dzwonków… Wzywał mnie ten przy łóżku pana Marka.

Ta noc, w Halloween, Samhain czy Dziady – jak zwał, tak zwał, przekonała mnie. Zabobony czy nie, chcę wierzyć, że pan Marek się ze mną pożegnał. W tym roku popijam pumpkin spice latte i uśmiecham się do koleżanek, które mówią, że zabobony nie są dla nich. Happy Halloween evrybody!

CHWILA DLA CIEBIE

Rozwiązuję krzyżówki, szczególnie na nockach, kiedy wiem, że nie mogę się jeszcze położyć. Ostatnio miałam hasło, którego przez zaćmienie umysłu nie mogłam odgadnąć, a było bardzo proste. Zapytałam więc koleżankę:

- Ania, więcej niż jedno zwierzę na 5 liter?

- Lama - odpowiedziała Ania, zanosząc się śmiechem.

- Na pięć liter... i serio, lama? Co w tym śmiesznego? - zapytałam poirytowana.

Ania wyjęła telefon i pokazała mi, o co chodzi, bo jak się okazało, jestem chyba jedyną osobą w Polsce, która nie zna tego żartu. Od tej pory również ja zanoszę się śmiechem, gdy słyszę o lamie.

PRZYPAŁ MIESIĄCA

Kojarzycie tę scenę w filmie, gdy bohaterka wychodzi z toalety, a do szpilki przyczepia się jej papier toaletowy? Już wiadomo, o czym będzie ta historia. Tylko, że ja nie miałam szpilek, a zwykłe laczki i byłam w pracy. Koleżanka z pracy, chciała mi dyskretnie pomóc, gdy nie ogarnęłam, że pokazuje mi, co się stało. Wzięła zatem sprawy w swoje ręce i chciała nastąpić na kawałek papieru, by oderwał się od buta. Nie wiem, co sobie myślałam, ale stanęłam tak niefortunnie, że podstawiła mi nogę i po prostu wywaliłam się na środku korytarza. Papier nadal tam był.

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.