Magazyn znajdziesz na stronie: www.magazynzaczepki.pl
Adres redakcji ul. Nad Jarem 39a 80-135 Gdańsk tel. +48 609 675 602 www.magazynzaczepki.pl
Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania. Redakcja przyjmuje teksty naukowe z zakresu medycyny, pielęgniarstwa, położnictwa, ratownictwa, prawa.
Uważaj, by świąteczny duch nie doprowadził Cię do roz-
strojenia nerwowego. Pamiętaj, że zaplanowanie świątecznych sprawunków z wyprzedzeniem nie ma sensu, bo i tak nic nie pójdzie zgodnie z planem. Nastaw się na nieoczekiwany dyżur, chorobę dzieciaka i rzygającego kota.
Nie oszukujmy się, w tym miesiącu nie ma szczęśliwych liczb. w kolejce do Mikołaja w centrum handlowym. To kusi, jednak pociąga za sobą kłopoty, Nastaw się zatem na 3h stania w oczekiwaniu na zdjęcie i poczucie zmarnowanego czasu.
KOZIOROŻEC
Pamiętaj, że nie możesz zostawić dziecka samego
Na pocieszenie, Twoje liczby to 3 i 27.
A POPATRZ TAM!
Panel dyskusyjny LEAD (Learn Evidence & Apply it Daily) już za nami. Emocje opadły, klika oddechów złapanych, nagrania w przygotowaniu. Jesteśmy – pozwolę sobie mówić w imieniu wszystkich organizatorów –bardzo wdzięczni i pozytywnie zaskoczeni. Jak przed panelem zadzwoniła do mnie dr Lena Serafin, że mamy prawie 400 zarejestrowanych osób, to nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak potem w trakcie panelu zerkałam na liczbę uczestników, która oscylowała przy 200 przez cały czas, to oczom nie wierzyłam. Czyli jednak jest zdecydowanie więcej zainteresowanych EBP, niż myślałam. I nawet język angielski im niestraszny!
Nie wiem jak wy, ale ja bardzo lubię, jak ktoś robi mi tak, że podnosi albo obraca moją głowę i mówi „A popatrz tam”. Jak ktoś w inny sposób otwiera stare drzwi albo każe dostrzec coś nowego za oknem, co zupełnie zmienia znany krajobraz. I nagle trzeba zweryfikować swoje sposoby myślenia, zrozumieć odrobinę inaczej, ale przez to trochę jakby pełniej. Mam nadzieję, że te metafory nie są zbyt wydumane, ale nie umiem tego inaczej opisać. Takie właśnie odczucie towarzyszyły mi podczas słuchania i rozmowy z ekspertami. Postanowiłam podzielić się z wami małym podsumowaniem złapanych i zapisanych wtedy myśli w takiej oto formie notatki wizualnej.
ANIELA GOŁĘBIEWSKA
Pielęgniarka, uczestniczka projektu PROGRES NURS, w którym jest również graficzką i mózgiem kreatywnym. Liczba pomysłów, które generuje, jest odwrotnie proporcjonalna na jej zasobów czasowych. Na co dzień pracuje na SORze dziecięcym, a pozostałą część życia spędza tańcząc, projektując grafiki, wspinając się i jeżdżąc na rowerze.
PS Jeśli coś jest niejasne, potrzebujesz, żebym coś bardziej wytłumaczyła, albo pojawią Ci się refleksje, którymi chcesz się podzielić – śmiało pisz do mnie na instagram @progres_nurs albo na mail: animardmo@gmail.com. Chętnie odpowiem i porozmawiam.
PS 2 Niedługo będzie dostępne nagranie z wydarzenia i będziesz mógł/mogła szczegółowiej posłuchać o zebranych tutaj myślach i koncepcjach.
REKLAMA
ROZMOWA O ROZMAWIANIU
Z PROFESOREM
ARTUREM MAMCARZEM
Szanowny Pani Profesorze, przede wszystkim gratulujemy niedawnej premiery książki „popełnionej” w tak zacnym towarzystwie znanego językoznawcy profesora Jerzego Bralczyka. Jest to niezwykle wartka i błyskotliwa, a miejscami przezabawna, podróż po meandrach komunikacji między medykiem a pacjentem – dyskusja prowadzona z punktu widzenia językoznawcy i specjalisty, a przy tym z uwzględnieniem faktu, o którym często zapominamy – obaj panowie są też pacjentami.
Jak doszło do tego spotkania na łamach książki?
Spotkałem profesora na jednej z konferencji, podczas której mówił o tym, w jaki sposób się komunikować, jak ważny jest język w ustalaniu chociażby prawidłowe diagnozy i terapii u pacjentów leczących się tak naprawdę z jakiegokolwiek powodu. Ja też miałem tam wykład dotykający kwestii komunikacji. Kilka lat później natknąłem się na felietony prof. Bralczyka w „Gazecie lekarskiej” i czytałem je z ogromną przyjemnością. Przedstawiłem wydawcy pomysł uczynienia z Profesora jednocześnie pacjenta i językoznawcy. Spotkaliśmy się kilkanaście razy i rozmawialiśmy bez jakiegokolwiek precyzyjnie ustalonego planu, choć zamysłem najpierw była analiza pochodzenia słów, których używamy na co dzień, a które to określają różne narządy, choroby, proces biologiczny… Później przerodziło się to w rozmowę o komunikacji – o tym, jak niektóre słowa zamieniać na prostsze, co determinuje sukces takiej rozmowy lekarza czy pielęgniarza z pacjentem. No i tak powstała książka, w której poruszamy również na przykład wątek momentami bezkompromisowego, ale niebiorącego się znikąd, żargonu ratowników medycznych. Jest też mowa o słynnej „siostrze”, której mianem określało kiedyś pielęgniarki, a które to słowa budzi dziś mieszane uczucia u samych zainteresowanych. Być może dlatego, że nie jest to już tak sfeminizowany zawód jak kiedyś. Mielibyśmy do pielęgniarzy zwracać się per „bracie”?
prof. dr hab. n. med. Artur Mamcarz
Kierownik III Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, wieloletni Prodziekan II WL WUM, członek pierwszej Rady Uczelni WUM. Współzałożyciel i członek wielu towarzystw naukowych, konsultant ds. kardiologii Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej oraz ekspert medyczny Polskiego Komitetu Olimpijskiego w dziedzinie kardiologii. Autor licznych prac naukowych i monografii, m.in. z zakresu kardiologii sportowej, farmakologii klinicznej, kardioseksuologii i medycyny stylu życia. Ceniony i lubiany wykładowca akademicki, popularyzator wiedzy o medycynie i zdrowym stylu życia. Prywatnie amator dobrych smaków, muzyki, literatury i podróży.
W pielęgniarskim świecie pokutuje, choć to może niezbyt fortunne słowo, określenie „nawisu pokoleniowego”, który utrudnia komunikację „młodych” ze „starymi”. Czy miałby Pan receptę na ten problem? Chodzi o to, jak pogodzić wpajany nam szacunek do starszych stażem, z którymi niekoniecznie się zgadzamy, albo – odwrotnie – jak nie wpaść w mechaniczną i niejako „dziedziczoną” pułapkę lekceważącego stosunku do świeżaków w zawodzie. Jak młodzi i starzy mają ze sobą rozmawiać, by ten nawis nie zagroził tąpnięciem?
Bezwzględnie i zawsze bardzo sobie ceniłem dobre relacje ze współpracownikami.
Ja w ogóle lubię dobre relacje z ludźmi – wszyscy jesteśmy pracownikami ochrony zdrowia, którzy mają swoje kompetencje, zakres obowiązków i tak dalej… Trzeba nam naprawdę dopracować komunikację między sobą, bo wszyscy też potem rozmawiamy z pacjentami i możemy to robić dobrze lub źle… Wszędzie istnieje rodzaj konfliktu czy animozji między mentorem a uczniem, między szefem i podwładnym. W hierarchicznym zawodzie, jaki wykonujemy, już tak po prostu jest.
Ja nigdy nie zarządzam przez konflikt, ale znam wiele osób, które to lubią, a wręcz uwielbiają, bo nie potrafią funkcjonować w innej rzeczywistości. I to się chyba nie zmieni.
Zespół terapeutyczny to kolejne zagadnienie, o którym pisaliśmy w poprzednich numerach. Pięknie brzmi w oficjalnych przekazach, a tak słabo potrafi wyglądać w praktyce – tak pisała o nim Aleksandra Pliszka, położna, która została lekarką i, zdaje się, że poznała przez to obie strony medalu. Wspominała, że ze wzruszeniem postrzega miejsca, gdzie lekarz, pielęgniarka, położna, ratownik pracują ramię w ramię i rozmawiają ze sobą z poszanowaniem swoich kompetencji oraz wiedzy. Zauważa Pan w swojej codziennej pracy podział pod tytułem „my i oni” i niewidzialne mury pomiędzy pracownikami wynikające z braku odpowiedniej komunikacji?
W zespole, w którym pracuję, to jest nieakceptowalna sytuacja, bo to zupełnie nieracjonalne zachowanie. Oczywiście, że każdy ma swoje zróżnicowane kompetencje, ale dzisiaj ten stary konflikt, z racji mocno bardziej wyrównanych możliwości wykształcenia, nie ma racji bytu. Po prostu pielęgniarki robią rzeczy inne i mają inny zakres obowiązków i kompetencji niż lekarz, więc jeśli ktoś to traktuje protekcjonalnie, popełnia fatalny błąd utrudniający i tak już niełatwą pracę innym. Wszystko można poukładać i ustalając odpowiednie obszary kompetencji, pracować z korzyścią dla siebie oraz – jakkolwiek by to górnolotnie nie zabrzmiało – przede wszystkim z korzyścią dla pacjenta, bo to on jest tu najważniejszy.
„Można zdobyć więcej przyjaciół w ciągu dwóch miesięcy, po prostu interesując się innymi ludźmi, niż w ciągu dwóch lat, próbując zainteresować innych ludzi sobą” – od tego cytatu z książki Dale’a Carnegiego Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi zaczyna jeden ze swoich artykułów nasz „dyżurny” ratownik, Piotr Zabielski, a na koniec daje radę od siebie: skoro masz dwoje uszu i jedne usta, wystarczy, że w komunikacji będziesz używać głównie tego, czego natura dała ci więcej. Zgodzi się Pan Profesor z tym, że czasem w mówieniu do kogoś najważniejsze bywa… słuchanie?
Oczywiście, że tak i trzeba przy tym słuchaniu pamiętać, że mamy do czynienia z człowiekiem cierpiącym, który ma kłopot, albo z rodziną, która też bywa bardzo różna, czasem roszczeniowa, i tak dalej, ale to wszystko dotyka ich najbliższego będącego w stanie zagrożenia życia. Stajemy tu również w obliczu wiecznego kompromisu między potrzebą pacjenta, który chciałby wszystko opowiedzieć, bo wszystko uważa za ważne, a czasem, który można poświęcić na rozmowę, i oczekiwaniem kolejnych pacjentów w szpitalu albo w gabinecie czy ambulatorium. Lekarze i pielęgniarze muszą być moderatorami takiej rozmowy, bo inaczej to się nie uda. Pacjent musi być nakierowany na rzeczy ważne dla postawienia właściwej diagnozy. Bywa, że niejako wyciągamy od pacjentów jakieś tajemnice, bo zdarzają się tacy, którzy nie mówią całej prawdy i trochę oszukują – taka już natura człowieka.
Jeśli pacjent mówi o bólu w okolicy kulki na tyłku i mrówkach na lewej nodze, nie przerabiaj tego na dolegliwości guza kulszowego z dystalnymi parestezjami w obrębie kończyny dolnej – radzi Tomasz Paprzycki, autor książki Cztery filary zdrowia, który na naszych łamach dzieli się doświadczeniami ze swojego gabinetu fizjoterapii i osteopatii. Pan Profesor też wielokrotnie wymienia w Zdrowym języku z szacownym Współautorem uwagi o tym, jak złapać balans między fachową nomenklaturą a tym, w jaki sposób o swoich dolegliwościach jest w stanie opowiedzieć pacjent.
Najważniejsze jest to, żeby używać języka zrozumiałego, czasem nawet nauczyć się języka pacjenta, bo różnie ludzie mówią na różne dolegliwości i części ciała. Słyszałem o pewnym ginekologu i seksuologu (a w seksuologii ta nomenklatura jest bardzo ważna, a przy tym niezwykle uboga) praktykującym a Śląsku, który musiał posługiwać się gwarą, bo inaczej nie zrozumiałby większości swoich pacjentek, na przykład gdy mówią: „Jak kuckam, to szczom” (jak pokasłuję, to popuszczam).
Last but not least – temat kochliwego pana Zdziśka spod szóstki lub wiecznie niezadowolonej pani Krystyny, która rezyduje na trójce. Jak dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji, które, bywa, że wprawiają w zakłopotanie lub doprowadzają do silnych wyładowań atmosferycznych na linii pielęgniarzpacjent. Żartować? Wyraźnie stawiać granice? Z miejsca dyscyplinować? Lawirować?
Zupełnie nie dziwi mnie obruszenie, jeżeli jakiś stary – przepraszam, kolokwialnie mówiąc – dziadek będzie kogoś próbował adorować albo nie daj Boże dotykać. To jest niedopuszczalne i jeśli komuś nie odpowiada taki styl, należy to od razu przeciąć i pewnie powiedzieć, że to jest niewłaściwe. Natomiast istnieje pewna kwestia, która oczywiście nie usprawiedliwia tego typu zwrotów i zachowania, ale sprawia, że nie zareagujemy identyczne jak wtedy, gdyby to się wydarzyło gdzieś poza szpitalem – w dyskotece albo na pasażu, albo w sklepie. Szpital jest specyficznym miejscem i być może część pacjentów w jakiś sposób kompensuje sobie różne straty, ciężką chorobę, wiszące nad nimi ryzyko ciężkiego lub niepomyślnego przebiegu. Zdarza się, że to powiedzenie: „Ślicznie pani wygląda, pani Edyto”, jest pewnie po to, by choć na chwilę się uśmiechnąć.
Dziękuję za rozmowę i zapraszam do lektury książki Zdrowy język nie tylko pokolenia wychowane na dowcipach o babie, która przyszła do lekarza z żabą na głowie, ale też wszystkich tych, którzy chcieliby „uzdrowić” język codziennej komunikacji w tak ważnym aspekcie, jakim jest własne zdrowie, o którego wadze wiadomo do kiedy nikt się nie dowie…
N I E D O P A S O W A N I E
S E K S U A L N E
GŁÓWNA PRZYCZYNA ZDRAD
W DŁUGOTRWAŁYCH ZWIĄZKACH?
Samo słowo „zdrada” wywołuje w ludziach masę emocji. I, jak się pewnie domyślacie, są one jedynie negatywne. Zero-jedynkowe podejście do tego zagadnienia jest bowiem… wygodne. Osoba, która zdradziła, jest najgorsza na świecie, a zdradzona to ofiara, którą należy pocieszać i wspierać. Na pierwszy rzut oka, takie zachowanie wygląda całkiem logicznie, ale w tym artykule nie mam zamiaru głaskać po głowie ofiar ani bić dydolem po głowie oprawców. Przedstawię wam za to jedną z przyczyn zdrad, o której mogliście nie zdawać sobie sprawy, a która może otworzyć wam oczy na własne zachowanie w aktualnych lub poprzednich związkach – mowa o niedopasowaniu seksualnym.
AREK KUBEA
Długotrwałe związki to nie tylko ciepło domowego ogniska, celebrowane razem śniadania, przytulanki i wspólne pierdy na kanapie. W rzeczywistości, kiedy patrzymy głębiej, często okazuje się, że gdzieś pod tą codziennością kryją się całkiem poważne problemy… zwłaszcza w sypialni. Niedopasowanie seksualne to jeden z częstszych tematów, który może porządnie namieszać w związku, jeśli nie jest odpowiednio adresowany. A już szczególnie, gdy różnice te pojawiają się w długotrwałych relacjach, gdzie stabilność często mylona jest z brakiem potrzeby wprowadzania zmian.
WYOBRAŹMY SOBIE SYTUACJĘ…
Jedna osoba w związku chce odkrywać nowe ścieżki w łóżku, pragnie więcej uwagi, adoracji i spontaniczności. Tymczasem druga strona, już całkiem osadzona w codzienności, zbywa te potrzeby machnięciem ręki i pytaniem: „a po co ci to?”. Tak właśnie zaczyna się niedopasowanie seksualne – nie chodzi o to, że brakuje miłości, tylko że potrzeby jednej osoby wykraczają poza utarte schematy, których druga strona ani myśli porzucać. Efekt? Często frustracja, nieporozumienia i w końcu – w niektórych przypadkach – zdrada.
Wielu ludzi, mimo długiego stażu w związku, potrzebuje czuć się adorowanymi i pożądanymi. Seks to nie tylko sposób na fizyczne rozładowanie napięcia, ale również na wyrażenie miłości, bliskości i poczucia atrakcyjności. Tymczasem, jeśli partner zamyka się na potrzeby drugiej strony, odmawia rozmowy o wzbogaceniu relacji czy nawet wspólnej terapii małżeńskiej, może dojść do tego, że jeden z partnerów zacznie szukać tej uwagi gdzie indziej. Próbując znaleźć to, czego mu brakuje w codzienności, może natknąć się na kogoś, kto jest otwarty na nowości… a czasem wcale nie szuka tak daleko.
Problemy seksualne w długotrwałych związkach to temat, który rośnie „po cichu”. Na początku każda nowa propozycja jest witana z ekscytacją, ale po kilku latach wszelkie pomysły mogą zostać zgaszone niczym świeczka na wietrze. Dla jednej strony seks może być „tylko” częścią związku, ale dla drugiej może być aż sposobem na wyrażenie emocji, intymności i zaangażowania. Z biegiem czasu może się jednak okazać, że namiętność spada, a na jej miejsce wkracza rutyna, przez co seks staje się czymś w rodzaju nudnego rytuału – ma się odbyć, bo „tak trzeba.” To właśnie wtedy pojawia się ryzyko, że potrzeba tej odrobiny szaleństwa, nieco inspiracji i powrotu do młodzieńczej pasji, znajdzie ujście poza związkiem.
#DRDYDOLRADZI
Jeśli więc w długim związku zaczynają pojawiać się różnice seksualne, warto co jakiś czas wspólnie porozmawiać o swoich pragnieniach i oczekiwaniach. Niech rozmowa nie będzie postrzegana jako krytyka, a jako otwartość na potrzeby drugiej osoby. Może czasem warto obejrzeć razem coś inspirującego, wybrać się na weekendową randkę, by odkryć się na nowo i przypomnieć sobie, dlaczego tak dobrze się ze sobą czujemy. W przeciwnym razie niedopasowanie seksualne może się stać zapalnikiem do zdrady –szczególnie jeśli jedna ze stron od dawna czuje się zaniedbana, a jej potrzeby spotykają się z obojętnością.
Bo ostatecznie, jak to mówią, miłość nie polega tylko na byciu obok siebie – czasem potrzebuje też iskry. A co, jeśli iskra zamiera? Wtedy, zamiast szukać nowego łóżka czy inwestować w wygodniejszą pościel, warto zastanowić się nad nową dynamiką w relacji. Związki są pełne zmian i wzlotów, a sypialnia nie powinna być wyjątkiem – w przeciwnym razie szybko może się okazać, że w tym najważniejszym pomieszczeniu naszego życia brakuje już miejsca na prawdziwą bliskość.
Arek Kubea @drdydol Dyplomowany seksuolog, który ukończył szkolenie na uniwersytecie Lovelogy w Kalifornii, zdobywając dyplom sex coacha i terapeuty par. Zafascynowany seksualnością, otwarcie mówiący o seksie z dużą dozą humoru. Nie ma dla niego tematów tabu! Jego celem jest przede wszystkim uświadomienie ludzi o ich seksualności, przedstawienie tematu seksu w ludzki i zrozumiały sposób, rozbudzenie intymności w długotrwałych związkach, pomoc osobom, które nie czują się dobrze ze swoim ciałem, a także tym, którzy obawiają się źle wypaść w łóżku.
RĘKAWICA RZUCONA
– CZAS NA ODZEW
Odpowiedź na zaczepkę z artykułu:
JAN GRUSZKA
“Psycholog w szpitalu, czyli Pacjent potrzebuje wsparcia, a psycholog… psychologa” – autorstwa Pana Krystiana Bartoszczyka.
Psycholog podczas studiów uczy się między innymi psychologii poznawczej, teorii rozwoju człowieka, psychopatologii, psychologii pracy i organizacji. Na ćwiczeniach uczymy się na sobie stosowania różnych technik wspierających osoby będące w kryzysie. Często w ofercie studiów mamy możliwość realizowania ścieżki – klinicznej lub psychoterapeutycznej, na których uczymy się niektórych nurtów psychoterapeutycznych i związanych z nimi technik. Rzadko w ofercie dostępne są fakultety z psychologii zdrowia, tym bardziej z zakresu interwencji kryzysowej na oddziałach somatycznych, a studenci, którzy je wybierają, są rzadkością – praca trudna i ciężko ją znaleźć.
Jan Gruszka
Psycholog, psychoonkolog i psychoterapeuta poznawczo-behawioralny w procesie certyfikacji. Na co dzień pracuje w Wielkopolskim Centrum Onkologii. Prowadzi zajęcia na UAM, USWPS i UMP w Poznaniu. Lubi fantastykę i wino
Psycholog szpitalny w zakresie obowią psychologicznym pacjentów do procedu wsparcia psychologicznego pacjentom poradnictwo psychologiczne, psychoedukację oraz interwencję w kryzysie.
NA CZYM POLEGA MYK?
Ano na tym, że interwencje psychologiczne są skuteczne w przypadku psychopatologii, podobnie jak lekarz lub pielęgniarka są skuteczni przy patologii ciała. Czy możemy mówić o psychopatologii, kiedy pacjent na OIOM-ie krzyczy z bólu, lub płacze przewlekle po utracie nogi? Czy pacjent, który jest już od dwunastu godzin na czczo i czeka głodny na zabieg, ma zaburzoną psychikę – czy jest po prostu wkurzony? Jeżeli pacjent nie jest świadomy ani logiczny w kontakcie – to co może mu powiedzieć albo zaproponować psycholog, który pracuje głównie na relacji i z wykorzystaniem interwencji poznawczych? Czy mężczyzna, który przed chwilą usłyszał, że ma raka, a rokowanie jest bardzo nieprzychylne, ma prawo się załamać i wkurzyć, czy to już patologiczna reakcja – bo powinien zachować spokój, przecież lekarz mu powiedział, że „będzie dobrze”?
Emocje osób zdrowych psychicznie są adekwatne i wtórne do subiektywnych doświadczeń, są naturalne, ale też mogą być bardzo silne i przykre. Psycholog może być skuteczny najbardziej wtedy, kiedy obecne są cechy psychopatologiczne –emocje są nieadekwatne, nadmiarowe lub dziwaczne – w to umiemy.
Psycholog nie ma bezpośredniego wpływu na emocje drugiej osoby, może to robić pośrednio – jeżeli odbiorca wyraża na to zgodę. Nie jesteśmy superbohaterami, którzy za pomocą telepatii wrzucają uśmiechy i pozytywne myśli do głowy drugiej osoby. Wbrew pozorom – nie umiemy również czytać w myślach innych (po ostrej interwencji w kryzysie – czasami nawet własnych). Mamy wiedzę o temperamencie, osobowości, stylach radzenia sobie ze stresem i wiemy, co pomaga w kryzysie. Nie umiemy zmieniać nastroju dotykiem ani spojrzeniem, nie umiemy odbierać bólu fizycznego ani psychicznego – ale robimy, co w naszej mocy, aby je zmniejszyć.
Psycholog w poradni psychologicznej lub na oddziałach psychiatrycznych diagnozuje, prowadzi terapię, psychoedukację, grupę wsparcia, terapię zajęciową. Pomaga psychiatrom w diagnozie zaburzeń psychicznych oraz samodzielnie dokonuje złożonej diagnostyki zaburzeń osobowości. Ma do dyspozycji testy, kwestionariusze, tablice i wywiad. Pacjenci tam obecni prezentują objawy psychopatologiczne – o których wiemy najwięcej, w to umiemy dużo.
Psycholog w szpitalu somatycznym podejmuje się bardzo często niemożliwego do zrealizowania zadania. Pacjenci obecni w nim doświadczają normalnych ludzkich i adekwatnych emocji. Mają prawo być w kryzysie, ponieważ obiektywnie doświadczają często strasznych wydarzeń. Psycholog najczęściej sam jest głównym albo i jedynym narzędziem interwencyjnym. Testy psychologiczne nie zmniejszają cierpienia – czasami wręcz je prowokują.
WY – zawody medyczne – interweniujecie, widząc, co zrobić, bo interweniujecie na obiektywne objawy i działacie często zgodnie z protokołami, czytelnymi instrukcjami. Macie leki, zastrzyki, igły, plastry i bandaże. Źródłem waszej wiedzy jest to, co widzicie obiektywnie – MY musimy te informacje czerpać od pacjenta, na podstawie rozmowy, a pracujemy sobą.
Założyć plaster albo zaszyć ranę pacjentowi – możesz to zrobić nawet bez jego świadomości. Pacjentce z bólem głowy możesz podać tabletkę. Pielęgnować skórę dziecka możesz wykonać bez jego najmniejszego zaangażowania.
Spróbuj za to kiedyś zmniejszyć ból psychiczny. Ból którego nie widzisz, od osoby, która często nie chce o tym powiedzieć, bo jest przekonana, że rozmowa z psychologiem świadczy o jej słabości.
Spróbuj zmniejszyć cierpienie rodzinie, w której zmarł podczas operacji główny żywiciel i kończą im się pieniądze.
Spróbuj pomóc zachować spokój kobiecie, która przed chwilą dowiedziała się, że ma złośliwy nowotwór i podejrzenie przerzutów.
Spróbuj wytrzymać spojrzenie pacjenta leczonego paliatywnie, który mówi, że ma nadzieję na pełne wyleczenie – a ty wiesz od lekarzy, że są sami zaskoczeni, że jeszcze żyje.
Spróbuj być psychologiem pracującym na oddziale somatycznym.
Dlatego w odpowiedzi na zaczepkę – zapewniam, że robimy, co możemy, wiemy, że psychoedukacja i relaksacja mogą być pomocne, ale wiadomo – trzeba to zrobić zręcznie. Wiemy, że są sytuacje, w których możemy być pomocą, ale też (niektórzy) znamy swoje ograniczenia.
Psycholog też człowiek – też mamy emocje, a nasze poczucie bezsilności na oddziałach somatycznych jest często obezwładniające i przygniatające, więc tym bardziej prosimy o wasze wsparcie i zrozumienie.
W ramach interwencji – przytulcie swoich szpitalnych psychologów, bo chcemy razem z wami pomagać cierpiącym. Macie o tyle fajnie, że widzicie gojące się na ciele blizny, my te emocjonalne możemy sobie wyobrazić.
REKLAMA
DRZEMKA W TRAKCIE DYŻURU
CZY JEST DOZWOLONA?
Patrycja Pieszczek-Bober Co jakiś czas wraca w dyskusjach temat tego, czy osoby wykonujące zawody medyczne (w tym m.in. pielęgniarki i położne) mogą drzemać w trakcie dyżuru. Sprawa nie jest prosta, z uwagi na to, że nie znajdziemy ani żadnego przepisu, który jednoznacznie by na to zezwalał… ani tego zakazywał.
Patrycja Pieszczek-Bober @prawodozdrowia Prawniczka, absolwentka prawa oraz studiów podyplomowych z zakresu prawa medycznego i bioetyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ekspertka w zakresie prawa medycznego. Od 2020 roku na instagramie dzieli się wiedzą z zakresu prawa medycznego oraz prawa farmaceutycznego:
W takiej sytuacji pozostaje posiłkować się orzecznictwem sądów.
Zgodnie z uchwałą Sądu Najwyższego z dnia 8 marca 1995 r. (I PZP 6/95) – dyżur zakładowy nie zawsze jest połączony z pełnieniem pracy. Czasem wiąże się z bardzo intensywną pracą, a czasem tylko z obowiązkiem krótkotrwałego obchodu lub jedynie oczekiwaniem na podjęcie działań.
Chociaż przytoczona powyżej uchwała odnosiła się bezpośrednio do wykonywania zawodu lekarza, należy uznać, że zasady te powinno się stosować do wszystkich osób wykonujących zawody medyczne, które pełnią dyżury.
W tym miejscu należy podkreślić, że regulacje dotyczące dyżuru medycznego w rozumieniu ustawy o działalności leczniczej mają zastosowanie do osób pozostających w stosunku pracy. Kwestie związane z wykonywaniem obowiązków przez pielęgniarki czy położne na podstawie umów cywilnoprawnych, powinny zostać uregulowane bezpośrednio w tych umowach.
Wracając do tytułowego pytania, w wyroku z dnia 2 października 2000 r. (K 12/00l) Trybunał Konstytucyjny orzekł, że dyżury medyczne stanowią odrębną jakość od dyżurów pracowniczych, o których mówi Kodeks pracy. Składa się bowiem na nie szczególne połączenie „normalnego” wykonywania pracy, gotowości do wykonywania pracy oraz wypoczynku (w tym snu). Należy przyjąć, że jest to aktywność specyficzna, wynikająca z podporządkowania pracy placówek medycznych zjawiskom losowym i konieczności utrzymania stałych „rezerw mocy” w szpitalach.
Reasumując, drzemka w trakcie dyżuru medycznego nie jest zasadniczo zakazana. Jej dopuszczalność w określonym wypadku będzie zależeć od bieżącej sytuacji na oddziale – tj. drzemka nie może zakłócać funkcjonowania oddziału i nie może powodować zagrożenia dla pacjentów.
TOMASZ PAPRZYCKI
Czwarty filar zdrowia, o którym piszę w swojej książce, obejmuje nie tylko współżycie seksualne i wszystko, co z nim związane, ale jest to dbanie o całą naszą sferę psychiczną, znajdowanie czasu na przyjemności, hobby, relacje z innymi ludźmi i wszelkie inne sprawy, na które ciągle brakuje nam czasu, bo uważamy się za zbyt pochłoniętych przez pracę lub jesteśmy na to za bardzo zmęczeni przez inne obowiązki. A to właśnie dbając o czwarty filar, nadajesz sens porannemu wstawaniu i mierzeniu się z życiem, spełniasz marzenia, obniżasz stężenie kortyzolu, zaspokajasz podstawowe i najgłębiej leżące w człowieku potrzeby przynależności, miłości, bezpieczeństwa i akceptacji.
C Z W A R T Y F I L A R Z D R O W I A S E K S
W mojej codziennej praktyce, aby jak najlepiej pomóc pacjentowi staram się zdiagnozować, który z pięciu głównych układów ciała ma największy wpływ na jego stan zdrowia. Najtrudniej pomóc osobom, u których zaniedbany jest czwarty filar. Obojętnie czy przyjdzie pacjent z rwą kulszową, bólem kolana czy barku, jeśli pytam go o czwarty filar i dowiaduję się, że w gruncie rzeczy to on ma depresję, unika kontaktów z ludźmi, seksu nie uprawia, nie ma czasu na hobby, jest ciągle zestresowany, dużo pracuje, ale w sumie nie widzi sensu porannego wstawania, to od razu wiem, że ciężko będzie mu pomóc. Układ nerwowy i biopsychospołeczny są pierwsze w kolejce do terapii przed wszystkimi innymi, a zadbanie o czwarty filar stanowi fundament ich należytego funkcjonowania.
Jak seks wpływa na nasze ciało?
Twierdzenie, że współżycie seksualne ma na celu przyjemność, jest karygodnym uproszczeniem. To, co się dzieje w naszym ciele podczas seksu, to burza hormonów, eksplozja neuroprzekaźników oraz szał receptorów. To wszystko ma nieoceniony wpływ na każdy układ naszego ciała:
seks poprawia odporność
seks redukuje stres seks chroni serce seks działa przeciwbólowo seks wspomaga odchudzanie seks chroni prostatę
Tomasz Paprzycki @czakalaka osteo
Fizjoterapeuta i osteopata sportowy. Absolwent Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, Osteopathie Schule Deutschland, European Academy of Sport Osteopathy. Pasjonat zdrowego stylu życia. Entuzjasta leczniczego oddechu. Fanatyk obserwowania ciała. Wyznawca równowagi życiowej . Autor książki Cztery filary zdrowia
EGZOTYCZNE ŚRODKI USPOKAJAJĄCE
CZY WIDOK ZACHODU SŁOŃCA NA SESZELACH
ZASTĄPI PREMEDYKACJĘ?
Krystian Bartoszczyk
Cześć, Grażynko i Dżonatanie! Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak to jest zostawić wszystko i wyruszyć na koniec świata? No cóż, ja to zrobiłem. Jako pielęgniarz z pasją do podróży, spełniłem swoje marzenie i wybrałem się na Seszele. Tak, dobrze słyszycie – Seeeszeeeeele!
Myślicie pewnie, że to kosmicznie drogie? Otóż nie! – no… tanie też nie jest… ekhm… Przy odpowiednim planowaniu i odrobinie sprytu, nawet my – medyczni wojownicy codzienności – możemy sobie na to pozwolić. Wystarczy chcieć i nie bać się marzyć.
PREMEDYKACJA W ANESTEZJOLOGII
Ale wróćmy na chwilę do naszej medycznej rzeczywistości. Wiecie, czym jest premedykacja, prawda? To te magiczne leki, które podajemy pacjentom przed zabiegiem, żeby trochę ich uspokoić i przygotować do operacji. Niby ważne, ale...
Tutaj wrzucam kolejne zdjęcie zachodu słońca nad oceanem. Prawda, że uspokaja?
Ale czy zawsze musimy polegać tylko na lekach, drogie Lampy? Może zamiast tabletek wystarczyłby widok takiego zachodu słońca na Seszelach? Kto wie, może to przyszłość anestezjologii!
WPŁYW ŚRODOWISKA NA REDUKCJĘ STRESU
ZNACZENIE OTOCZENIA
Wiecie Lampusie, nie bez powodu mówi się, że natura leczy. Piękne krajobrazy, szum fal, miękki piasek pod stopami – to wszystko działa na nas lepiej niż niejedna tabletka. Kontakt z naturą potrafi zdziałać cuda dla naszego samopoczucia.
Badania pokazują, że spędzanie czasu na łonie natury obniża poziom kortyzolu –hormonu stresu. Ba, nawet krótki spacer w parku może poprawić nastrój i zwiększyć kreatywność. Nie wierzycie? Naukowcy z University of Exeter odkryli, że ludzie mieszkający w pobliżu terenów zielonych czują się zdrowsi zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
A co powiecie na "shinrin-yoku", czyli kąpiele leśne? Japończycy od dawna praktykują tę formę terapii, która polega na zanurzeniu się w atmosferze lasu. Efekty? Lepsze ciśnienie krwi, wzmocniony układ odpornościowy i oczywiście redukcja stresu.
Więc może zamiast kolejnej dawki premedykacji, zabierzmy pacjenta na spacer po plaży? Oczywiście żartuję... choć kto wie, może to przyszłość medycyny?
SESZELE JAKO NATURALNY ŚRODEK USPOKAJAJĄCY
Teraz, drodzy Grażynki i Dżonatany, zabiorę was w podróż po trzech perełkach Seszeli: Mahé, Praslin i La Digue. Przygotujcie się na dawkę egzotycznego relaksu, który mógłby zawstydzić niejedną premedykację.
MAHÉ – SERCE ARCHIPELAGU
Mahé to największa wyspa Seszeli i dom dla stolicy kraju, Victorii (tu lądujesz). Ale spokojnie, nie spodziewajcie się tam miejskiego zgiełku. To raczej urokliwe miasteczko z kolonialną architekturą i kolorowymi targami, gdzie czas płynie wolniej.
Tutaj wstawiam zdjęcie malowniczego targu w Victorii. Więcej takich ujęć oczywiście na moim Instagramie!
Ale prawdziwa magia Mahé kryje się poza miastem.
Bujne lasy tropikalne, ukryte wodospady i plaże, na których piasek jest bielszy niż nasze fartuchy po dyżurze. Spacer brzegiem oceanu?
Gwarantuję, że poziom stresu spadnie szybciej niż saturacja u palacza.
PRASLIN – RAJSKIE OGRODY
Praslin to druga co do wielkości wyspa, znana z rezerwatu Vallée de Mai – wpisanego na listę UNESCO. To tam rośnie legendarny coco de mer, czyli największy orzech świata o... dość intrygującym kształcie – tu musicie sobie wygooglować. I stempelki w takim kształcie mam teraz w paszporcie! – zbereźniki… Plaże? Anse Lazio i Anse Georgette to miejsca, gdzie turkusowa woda spotyka się z drobnym jak mąka piaskiem. Idealne miejsce, by zapomnieć o wszystkich problemach –nawet tych z nocnego dyżuru.
Dobry Jeżu… dusi mnie, że już mnie tam nie ma…
Anse Source d'Argent – jedna z najczęściej fotografowanych plaż na świecie
LA DIGUE – CZAS SIĘ ZATRZYMAŁ
La Digue to esencja spokoju. Na wyspie nie ma prawie samochodów, a głównym środkiem transportu są rowery i wozy ciągnięte przez woły. Tutaj każdy zna każdego, a życie toczy się w rytmie fal oceanu.
Spacerując po La Digue, poczułem, jak stres opuszcza moje ciało. Czy to magia miejsca, czy może brak zasięgu w telefonie? Nieważne – liczy się efekt.
SELFIE Z ŻÓŁWIEM
No to teraz, drodzy moi, czas na trochę pikantnych szczegółów z mojej seszelskiej przygody. Wyobraźcie sobie: spaceruję po wyspie Curieuse, a tu nagle spotykam... żółwia olbrzymiego! Tak, te prehistoryczne stworzenia, które wyglądają, jakby pamiętały czasy, kiedy jeszcze nie mieliśmy elektronicznej dokumentacji medycznej. Podchodzę do niego powoli, próbując nie przestraszyć go swoim entuzjazmem. A on? Totalny chill. Myślę sobie: "Idealny pacjent – nie narzeka, nie marudzi, nie pyta, kiedy obiad". Zrobiłem z nim kilka zdjęć, a potem spędziliśmy razem chwilę w milczeniu. Muszę przyznać, że to była jedna z najbardziej relaksujących "konsultacji" w moim życiu. (Nadal uważam, że te żółwie to animatroniki…)
Plaża Anse Georgette
GDYBY REDAKCJA ZAPŁACIŁA WIĘCEJ...
No cóż, gdyby redakcja sypnęła trochę grosza (oczywiście żartuję, bo przecież nic mi nie płacą za te wypociny), to odwiedziłbym więcej wysp i miał dla was jeszcze więcej opowieści. Ale nie ma co narzekać – i tak zobaczyłem wystarczająco dużo, by stwierdzić, że Seszele to najlepszy naturalny środek uspokajający.
KWESTIA
KOSZTÓW – CZY TO NAPRAWDĘ TAKIE DROGIE?
OBALANIE MITÓW
No dobrze, Lampusie, pewnie myślicie sobie: "Typ pojechał na Seszele, pewnie wygrał w totka albo ma bogatego wujka w Ameryce". Otóż nie! Okazuje się, że rajskie wakacje są bardziej w zasięgu ręki, niż wam się wydaje.
Po pierwsze, bilety. Dzięki Ethiopian Airlines udało się upolować mojej ekupie lot w obie strony za jedyne 2400 peelenów. Wystarczy trochę poszperać i być elastycznym z terminami. Zamiast kupować kolejny zestaw naczyń z telezakupów, lepiej zainwestować w przyszłe wspomnienia.
Jak już dotrzecie na miejsce, to wcale nie musicie spać w pięciogwiazdkowych resortach. Guesthouse'y są przytulne, a gospodarze często traktują gości jak rodzinę. Stołowanie się w lokalnych takeaway'ach to nie tylko oszczędność, ale i kulinarna przygoda. Kto potrzebuje wykwintnych restauracji, gdy można spróbować autentycznych smaków prosto z ulicy?
Podróżowanie między wyspami? Promy są tanie i... emocjonujące. Pamiętam, jak podczas jednego rejsu, kiedy jedna osoba zaczęła rzygać, to już pół pokładu dołączyło do "klubu". Ale hej, to też część przygody!
Plaża Anse Georgette
PORÓWNANIE KOSZTÓW
Często wydajemy pieniądze na codzienne drobnostki, które w skali roku sumują się do całkiem niezłej kwoty. "Kto by pomyślał, że rezygnacja z kawy na mieście może nas przybliżyć do raju?" – choć szczerze mówiąc, ja nie rezygnowałem z przyjemności, żeby odłożyć. Po prostu świadomie planowałem wydatki.
Może warto zastanowić się, czy kolejny abonament streamingowy jest nam niezbędny?
A może zamiast tego zafundować sobie bilet na koniec świata? Decyzja należy do was!
Plaża Anse Georgette
CZY WIDOK ZACHODU SŁOŃCA MOŻE ZASTĄPIĆ PREMEDYKACJĘ?
Wyobraźcie sobie, że zamiast podawać pacjentom leki przedoperacyjne, pokazujemy im zdjęcia zachodu słońca na Seszelach. Brzmi absurdalnie? A może niekoniecznie.
Patrząc na te widoki, sam czułem, jak stres ulatuje szybciej niż pacjent, który dowiedział się o planowanym cewnikowaniu.
WIRTUALNA RZECZYWISTOŚĆ
A teraz trochę poważniej. Technologia rozwija się w zawrotnym tempie, a wirtualna rzeczywistość staje się coraz bardziej dostępna. Wyobraźcie sobie, że przed zabiegiem pacjent zakłada gogle VR i przenosi się na egzotyczną plażę. Słyszy szum fal, czuje bryzę na twarzy (dobra, tego jeszcze nie mamy), i zapomina o stresie związanym z operacją. "Może zamiast tabletek, założymy pacjentom gogle VR i przeniesiemy ich na Seszele?"
To nie jest już science fiction. W wielu miejscach na świecie takie metody są testowane i przynoszą obiecujące rezultaty. Może czas, żebyśmy i my, medyczni profesjonaliści, spojrzeli w przyszłość i wykorzystali technologię w służbie relaksu?
Takie tam:
Czy wiedzieliście, że na Seszelach kokos może ważyć tyle, co noworodek? Tak, mowa o coco de mer. Wyobraźcie sobie, że przynosicie taki okaz do domu – niezła pamiątka, co?
Krystian Bartoszczyk @i.to.wszystko
Pielęgniarz na oddziale intensywnej terapii i anestezjologii w szpitalu im. Mikołaja Kopernika w Łodzi, po godzinach koordynator transplantacyjny z ambicjami kodera. Gdy nie jest zaplątany w kable i kroplówki, eksploruje wirtualne światy.
Szpitalny quest: przeżyć nocną zmianę!
Plaża Anse Georgette
BIRTHGASM
Izabela Dembińska
Orgazm podczas porodu? Co za bzdury…?! Ano żadne bzdury. Rzeczywistość jest taka, że podczas porodu niektóre kobiety przeżywają orgazm. U części tych kobiet dzieje się to bez świadomej stymulacji, inne natomiast celowo stymulują się do orgazmu, aby złagodzić ból porodowy. Ta automatyczna u wielu osób reakcja „niemożliwe!” jest sama w sobie ciekawa, bo jaki w takim razie jest obraz porodu jest w naszej kulturze? Znaczenie fizjologicznego związku między seksualnością a porodem w podejściu czysto medycznym bywa pomijane. Przyjmując jednak seksualny wymiar porodu, osoby zaangażowane w poród są w stanie stworzyć wrażliwe, wzmacniające środowisko, zachęcać do zdrowych relacji seksualnych i przełamywać piętno kulturowe, aby zwiększyć prawdopodobieństwo przyjemnego porodu. Dowody podkreślają potrzebę włączenia związku między seksualnością a porodem do edukacji położniczej, a także do edukacji przedporodowej zarówno dla par jak i medyków.
W obszernym przeglądzie Mayberry i Daniel przyjrzeli się wyjaśnieniom leżącym u podstaw widocznego związku między seksualnością a porodem. Należą do nich na przykład głęboko zakorzenione negatywne przekonania kulturowe na temat seksualności w porodzie. W rezultacie obecna zmedykalizowana opieka położnicza nie faworyzuje i nie wykorzystuje potencjalnych korzyści płynących z „stymulacji seksualnej” w jego trakcie. Często poród jest postrzegany głównie jako wydarzenie bolesne fizycznie. Kiedy w kulturze rozwinęło się przekonanie, że proces ten jest nie do zniesienia i traumatyczny, trudno czasem zrozumieć, że są kobiety, które nie postrzegają procesu porodu jako cierpienia. „Z doniesień antropologii jasno wynika, że w różnych kulturach tradycyjnych ‘stymulacja seksualno-erotyczna’ była stosowana przez kobietę w ciąży, męża lub położną, zapewniając płynny proces porodowy”. Sheila Kitzinger angielska antropolożka, zwolenniczka naturalnego porodu, karmienia piersią i autonomii kobiety w okresie okołoporodowym czy Michel Odent, francuski położnik podkreślali zawsze, że procesy „seksualnego” pobudzenia, orgazmu, porodu i laktacji mają ze sobą wiele wspólnego, a wszystkie są sterowane przez uwalnianie oksytocyny. Wyjaśniali, że każdy z tych procesów może łatwo zostać zakłócony przez rozproszenie uwagi i że kobieta powinna móc pozwolić sobie na większą intymność i akceptację aspektów seksualnych/erotycznych w porodzie.
Dobrze przyjęte pieszczoty i masaż podnoszą poziom oksytocyny, wpływając zarówno na skurcze. Masaż, dotyk zwiększa także stężenie dopaminy i serotoniny oraz obniża stężenie kortyzolu. Dobrze zastosowany (i dobrze przyjęty) nieerotyczny lub erotyczny kontakt z ciałem kobiety rodzącej może zapobiec zbyt wysokiemu poziomowi kortyzolu w porodzie (hormon stresu).
„W latach 80. opracowano test stymulacji brodawek, aby ocenić dobrostan płodu, na podstawie odkrycia, że stymulacja sutków często powodowała skurcze macicy w późnej fazie ciąży. Zgodnie z tym protokołem ciężarna kobieta stymulowała swoje piersi przez 2 minuty, po czym następowała 5-minutowa przerwa. W przypadku braku odpowiednich skurczów macicy rozpoczynano kolejny cykl 2-minutowej stymulacji i 5minutowej przerwy itp.
Jeden 2-minutowy cykl lub mniej stymulacji wystarczał 43% kobiet, 39% potrzebowało dwóch cykli, a 15 % wymagało trzech cykli, aby wywołać skurcze. W metaanalizie porównującej stymulację piersi z brakiem interwencji, 37% w porównaniu z 6% miało poród po 72 godzinach. W dwóch badaniach dotyczących stymulacji piersi odkryto dodatkową korzyść w postaci zmniejszenia o 84% krwawień poporodowych. Stymulacja będzie miała bardziej intensywny efekt, jeśli będzie wykonywana przez partnera ze względu na intymne połączenie oraz (miejmy nadzieję) wiedzę i doświadczenie partnera na temat optymalnej stymulacji sutków”.
Intymność i zaufanie w porodzie są niezbędne. Aby proces przebiegł sprawnie, potrzebne jest zaufanie. Intymność jest istotna, aby kobieta i jej partner czuli się swobodnie podczas masażu, stymulacji piersi i innych „stymulacji seksualnych”, dzięki którym może wzrosnąć poziom oksytocyny i endorfin, utrzymując w ten sposób proces i akceptowalny ból. Stymulacja seksualna do „uśmierzania bólu porodowego” jawi się jako element najcenniejszy i najbardziej praktyczny. Poza tym intymność jest krytycznym elementem więzi między partnerami podczas doświadczenia porodu.
Pieszczoty łechtaczki w porodzie jako metoda redukcji bólu porodowego?
Łechtaczka jest jak góra lodowa to co widać na zewnątrz ok. 10% całego narządu. Reszta, 90% łechtaczki znajduje się za sromem, a jej kształt wahacza otacza pochwę.
Jaki więc wpływ może mieć stymulacja łechtaczki na poród?
Zmniejszenie bólu i zwiększenie poziomu relaksacji – poprzez uwolnienie endorfin, które działają jak naturalne środki przeciwbólowe.
Przyspieszenie porodu – stymulacja łechtaczki może pomóc w uwolnieniu oksytocyny, hormonu odpowiedzialnego za skurcze. Zwiększając poziom oksytocyny w organizmie, poród może przebiegać szybciej i wydajniej podobnie jak masaż brodawek.
Istnieje założenie, że tył główki dziecka podczas porodu może stymulować punkt G i że może to być odpowiedzialne za wywołanie odruchu wyrzutu płodu tzw. FER (fetal ejection reflect). Dziecko wykonuje stymulację od wewnątrz tylną częścią głowy, gdy wystarczająco głęboko przesunie się w dół kanału rodnego. Będzie to stymulowało ciało łechtaczki przez cewkę moczową, gdzie łechtaczka dzieli się, tworząc odnogi. To legendarny punkt G.
Położna Ina May Gaskin często wskazuje na to, co partnerzy mogą zrobić, aby pomóc swoim kobietom w porodzie – pieszcząc, masując, całując się, przytulając i stymulując seksualnie. Można wykorzystać stymulację ręczną, prysznicem lub łechtaczkowe wibratory.
Izabela Dembińska @polozna izabela dembinska Z wykształcenia psycholożka i położna oraz trenerka świadomej pracy z ciałem w okresie okołoporodowym. Absolwentka Wydziału Nauk o Zdrowiu na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym na kierunku Położnictwo oraz absolwentka psychologii na Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania. Od ponad 17 lat związana z treningiem dotyczącym aktywności fizycznej kobiet w ciąży oraz w okresie poporodowym
Cytując Eva Rose Birth @evarosebirth: „Żyjemy w społeczeństwie z ogromnym wstydem otoczonym nagością i seksualnością, więc bardzo niewiele kobiet tego doświadczy. Nasze ciała są tak doskonale zbudowane, ale nasze społeczeństwo utrudnia wykorzystanie tych zasobów. Wiemy też, że przyciemnione światła, miłe otoczenie, miłość, zaufanie i ciągłość dają łatwiejsze i lepsze narodziny – ale dlaczego tak trudno to ułatwić?”
Bibliografia:
Field T, Diego MA, Hernandez-Reif M, et al Massage therapy effects on depressed pregnant women J Psychosom Obstet Gynecol 2004
Whipple B, Komisaruk BR Elevation of pain threshold by vaginal stimulation in women Pain 1985
Farley D, Piszczek Ł, Bąbel P Why is running a marathon like giving birth? The possible role of oxytocin in the underestimation of the memory of pain induced by labour and intense exercise Med Hypotheses 2019
Pranzarone GF Sexuoerotic stimulation and orgasmic response in the induction and management of parturition – clinical possibilities In: Kothari P, Parel R, editors Proceedings of the first international conference on orgasm New Delhi: Bombay 1991
ANDŻEJKI, ANŻEJKI
I PO ANDŻEJKACH
W weekend były anżejki czy coś w ten deseń... nie nie nie to nie ten dzień, w którym pacjenci zaczynają mówić ludzkim głosem, a ludzie łamią się wzajemnie białym opłatkiem, zastanawiając się przy tym „kurna czemu tego nie można jeść na co dzień?”. To był dzień czarów i wróżb. Klątw i zabobonów, które właśnie tego jednego wyjątkowego dnia nabierają mocy sprawczej i nikt, ale to nikt nie ma prawa ich podważać. Nawet oddziałowa. I basta! Tego dnia mogłaś śmiało powiedzieć na odchodne nielubianej koleżance z roboty, że życzysz jej spokojnego dyżuru – wierz mi lub nie, ciarki przeszły po jej plecach niczym stado mrówek amazonek, a zimny powiew grozy smukle oplótł jej odsłonięty kark, szepcząc cicho: “spokojny to on na pewno nie będzie”...
TCHIBO PRAWDĘ CI POWIE
Choć osobiście kawy nie piję, to wszyscy wiemy, iż jest ona uważana w gronie personelu medycznego za napój bogów, który czule muska receptory smaku i węchu, rozbudzając zmysły i motywując do działania, choćby kolejnym zadaniem była pielęgnacja pacjenta z clostridium. Nawet ta zimna, niedopita, bez mleka i słodyczy potrafi rozgrzać zziębnięte serce wiedźmy w czepku, stawiając ją na baczność w gotowości do działania. A propos nielubianej koleżanki... teraz posłuchaj uważnie. W tę piękną noc pewnie spojrzałaś na dno kubka, a w nim kołysały się resztki fusów, które nie trafiły ci między zęby i ostały się samotnie na dnie, czekając, aż wylejesz je do zapleśniałego zlewu. Następnym razem spojrzyj weń na nie, a prawdę poznasz, kto zeżarł w zeszłym tygodniu twój ulubiony (choć przeterminowany) jogurt z lodówki. Wierz mi lub nie, Tchibo prawdę ci powie.
KRĘCENIE LACZKIEM
Gdy prawdę poznasz, to i kara sroga przyjdzie na nieszczęśnika tego! Zakręć razy 2 przeciwnie w kierunku wskazówek zegara laczkiem prawym, następnie 3 x laczkiem lewym i 2 razy prawym i podrzuć nim wysoko do ponad sufit – tak, dokładnie tam, gdzie znajdują się resztki Biotraksonu, który pewnego wspaniałego dyżuru wybuchł ci bezczelnie w twarz, rozbryzgując się przy tym na sufit, oddziałową i jej nowy mundurek za połowę twojej pensji głodowej – WAŻNE: nie pomyl kolejności, ażebyś sraczki siarczystej nie dostała. Koniecznie o północy przy zapachu unoszącej się w powietrzu insuliny niczym kadzidełka, które rozprowadzisz po gabinecie, ażeby wiedziała, że zło nie śpi. I czekaj, czekaj na efekty i delektuj się zemstą. Możesz też zrobić laleczkę voodoo z kroplówki i nakłuwać igłą w losowych momentach, jak się nie uda to pierwsze i się nie zes...ra, to przynajmniej będzie biegać sikać co 5 minut, dopóki nie zrobisz ostatniej dziurki i kroplówka się nie skończy. Trust me. Działa. Aby uczcić ten wspaniały dzień, przyodziej czarny mundurek i z uśmiechem przebiegaj drogę nielubianym koleżankom i problemowym pacjentom. Ci drudzy będą spać jak aniołki na twojej zmianie, a tym pierwszym hemoliza i skrzep spędzi sen z powiek w każdej pobranej probówce. Szach mat.
Natalia Twarduś @propofolek
Ratownik medyczny, studentka pielęgniarstwa. Na co dzień pracuje w przychodni, jej pasją są nauka, gry wideo, klocki LEGO i katowanie seriali medycznych. Interesują ja też tematyka pielęgniarstwa chirurgicznego oraz interna, i to z nią wiąże swoją przyszłą specjalizację. Od zawsze nałogowo oglądała Gray's Anatomy, Dr. House'a, Rezydentów i każdy inny serial czy film o tematyce medycznej
Zdarzyło ci się kiedyś przyjść na dyżur i zobaczyć poplątane kable od EKG? To metafora twojego życia, los daje ci do zrozumienia, że czas najwyższy się ogarnąć i przestać wierzyć w te durne horoskopy... no... może jeszcze tylko PRZYSZŁEGO ROKU;) tylko jeszcze przez chwilę...
CHWILA
DLA CIEBIE
Postanowiłam w Andrzejki skorzystać z rady wróżki. Okazało się, że Klaudia zna kogoś takiego, więc otrzymałam do niej kontakt. Jedyne, co miałam zrobić, to wysłać jej wcześniej swoją dokładną datę urodzenia (wraz z godziną i miejscem). Na spotkaniu Pani wróżka zapytała, czy chciałabym wysłuchać wróżby sama, czy z przyjaciółką, z którą przyszłam. Nie miałam z tym problemu, bo towarzyszyła mi Klaudia, więc była świadkiem rozmowy. Pani wróżka opowiadała mi, że czuje moją energię, jestem wyjątkowa i w najbliższym czasie zmienię świat. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że pomyliła nasze daty urodzenia i tak naprawdę cały czas mówiła o Klaudii. Pani wróżce nie było do śmiechu, ale my z Klaudią do dziś wspominamy to ze łzami radości w oczach.
PRZYPAŁ MIESIĄCA
Zorganizowałyśmy z dziewczynami “wieczór andrzejkowy”, bo przecież każda okazja jest dobra na spotkanie. W końcu przyszedł też czas na wróżby. Zaczęłyśmy więc klasycznie od lania wosku, po czym zabrałyśmy się za drugą najbardziej znaną zabawę - ustawianie butów. Przypominam, że zabawa ma na celu wyłonienie osoby, która najszybciej weźmie ślub. Tak się złożyło, że ostatnim butem, który dotarł do drzwi, był kapeć Anki. Od razu zaczęłyśmy planować wesele, wybierając suknię i potencjalnego Pana Młodego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym momencie do pokoju wszedł Maciek - jej mąż. Okazało się, że on zdecydowanie nie bawił się tak dobrze jak my. Wieczór zakończył się dość szybko, a Ankę czekała dłuuuga rozmowa.