Laif 09 listopad 2009

Page 1

PUB LI C

ZN YC H

BE Z

PR

AW AZ

ZE Z

WS ZY S TK IE

WS ZYS RA W

Z IA EN OL W

TK IE P

AZ EŻ RZ ST

E ON

E, W ANI IOW OP .K

YPO

ŻYCZ

ANIE, W

YKORZYST YWANIE DO WYK ONAŃ

I NAa DvaAŃ P

UB LI C

ZN YC H

BE Z

ZE Z

Dubstep

A

* ---->

A

I NA DAŃ

NE. NIO RO AB

09 (72) listopad 2009

WYKORZYST YWANIE DO WYKO NAŃ

NE. NIO

8,90 pln (w tym 7% VAT)

ANIE, ŻYCZ

RO AB

INDEKS 379891

YPO

Z IA EN OL W

CDgratis dobry dubStep

ST

ON EŻ RZ

E, W ANI IOW OP E. K

*

WARP

jubileusz kultowej oficyny

AIR

listopad 2009

8,90 pln (w tym 7% VAT)

na emeryturze? AKUFEN BENGA & SKREAM SALLY SHAPIRO SHACKLETON DIGITALISM OCTA PUSH MAYER HAWTHORNE INDIGO TREE

--------------------------

09(72)

DUBSTEP

znowu zakochani


laif.pl

nzje, imprezy, niusy, rece ... konkursy, forum

,

SPRAWDZ


26

indigo tree

POWALAJĄCY DEBIUT

nasza płyta

KORSARZ ANANSI

28

octa push

CO TO JEST NETLABEL?

PORTUGALIA W NATARCIU

14

30

freeformfestival

digitalism

W OCZEKIWANIU NA NOWE NAGRANIA

40

mayer hawthorne

DUSZA CZŁOWIEK

42

warp

JUBILEUSZOWE ŻYCZENIA

akufen

GWIAZDA PLATEAUX FESTIVAL

22

Portugalia, z nielicznymi wyjątkami, jakoś niespecjalnie kojarzyła się ze skoczną muzyką elektroniczną...

32

NA PRZEKÓR ZIMIE

18

shackleton

NIE LUBI LINKIN PARK

klub roku

NOMINACJA DLA SOPOCKIEGO SFINKSA

16

skream & benga

<---

10

----<-----

34

her ve

FIDGETOWE GADANIE dubstep

36

CZYLI CO?

46

air

38

sally shapiro

MAMY WYWIAD!

---

--

WYDAWCA Media Advertising Sp. Z o.o. ul. Obrzeżna 4/19, 02-928 Warszawa REDAKTOR NACZELNY Przemek Karolak przemek@laif.pl REKLAMA Ilona Kaczmarska ilona@laif.pl tel. 0 507 090 252 Piotr Pośpiech piotrek@laif.pl tel. 0 510 270 071

duety i kolektywy

NASZE DIDŻEJSKIE

DRUGA MIŁOŚĆ

<-

SPIS TREŚCI

6

49

recenzje muzyczne

JEST NA CZYM UCHO ZAWIESIĆ

74

laifquest

SPOWIEDŹ ASHWORTHA REDAKTOR WYDANIA ONLINE Marcin Mieluch marcin@laif.pl PROJEKT GRAFICZNY PRZYGOTOWANIE I SKŁAD Positivo Consulting DRUK Zakłady Graficzne „Taurus” ADRES REDAKCJI ul. Obrzeżna 4/19, 02-928 Warszawa

WSPÓŁPRACOWNICY Norbert „Bert” Borzym, Łukasz Dolata, Jarek „dRWAL” Drążek, Marcin Flint, Paweł „r33lc4sh” Hadrian, Marcin „Harper” Hubert, Łukasz Iwasiński, Maciek „Lexus” Kasprzyk, Angelika Kucińska („Hiro”), Łukasz Lubiatowski, Marcin Mieluch, Kasia „Novika” Nowicka, Piotr Nowicki, Tomek Rawski, Sebastian Rerak, Jacek Skolimowski („Machina”), Maciek „Maceo” Wyrobek

Redakcja nie odpowiada za treść reklam, nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Rozpowszechnianie materiałów redakcyjnych bez zgody Wydawcy jest zabronione.


edytorial

*

ne ienia Jes an dum

*

e n n e i s Je mania du

P

amiętam tam jak ponad dwa lata temu, jako pierwsi w Polsce, wzięliśmy się za bary z tematem dubstepu. Wtedy jeszcze mało kto wiedział, , kim jest Hatcha, Benga czy Kode9, ale wystarczyło kilka miesięcy, cy, zjawiskowy debiut Buriala i styl ten stał się nie mniej modne niż, nie przymierzając, nu rave. Niedawno zaczęliśmy my zastanawiać się, co się stało z tym gatunkiem, czy podzielił los drum’n’bassu i 2stepu (choć ten nieśmiało powraca do łask), ask), odchodząc w zapomnienie, czy może ma się lepiej niż kiedykolwiek. Postanowiliśmy podrążyć temat i nie dość, że e nasz magowy ekspert od ciężkich basów r33lcas4 przygotował dla nas tekst, to jeszcze pod nowym aliasem skompilował płytę, na którą pościągał ągał nagrania z Corsario Rec. Udało nam się również, przy okazji urodzinowej biby poznańskiego Eskulapa, pogadać z tuzami gatunku – Bengą, Skreamem i Shackletonem. Walczyliśmy również o rozmowę face to face z Kode9, ale zarówno nasze początkowe działania zaczepne, jak i późniejszy atak frontalny zakończyły się porażką, co tylko potwierdziło, że ten artysta rzadko godzi się na wywiady, a jeśli już, to odpowiada zdawkowo. Podobno zmogło go zmęczenie... Nie udało się tu, ale wyszło gdzie indziej. Nasz mały sukces – rozmowa z Sally Shapiro, która podobnie jak Kode9 nie lubi udzielać wywiadów, wyjątkowo zgodziła się z nami chwilę pokonwersować, ba, pogadaliśmy nawet z jej producentem. Ale to i tak mało, wymęczyliśmy również Akufena, który wił się jak piskorz, wymyślając tysiące powodów, dla których nie może odpowiedzieć na nasze pytania. W końcu udało się – jedna z gwiazd Plateaux Festival miło sobie z nami pogawędziła. Jakoś naszło nas niedawno, że duetów i kolektywów didżejskich u nas ci zatrzęsienie. Zbadaliśmy temat i rozesłaliśmy ankietę – ci, którzy się pospieszyli, zdążyli i to oni dumie opowiadają o swoich projektach. Dużo ciekawych rzeczy padło, np. że można grać podczas premiery filmu o papieżu... Wytwórni Warp stuknęło 20 latek – nie mogliśmy nie złożyć życzeń. Wystosowaliśmy urzekający panegiryk ku czci i tym samym inicjujemy stałą rubrykę w naszym magazynie, w której będziemy przyglądać się interesującym oficynom wydawniczym. W tym numerze nominację do zaszczytnego miana Klubu Roku przyznajemy sopockiemu Sfinksowi – najbardziej zasłużonej imprezowni w Trójmieście. Aaa, w końcu udało nam się złowić kolejnego recenzenta, a w zasadzie recenzenckie duo – od tego wydania Novika z Lexusem będą wam polecać swoje płytowe znaleziska. Tymczasem trzymajcie się ciepło i pijcie dużo herbaty z sokiem malinowym. PS „It will b exclusive 2 the magazine. Please get back 2 me soon or this won’t happen” – to SMS od menedżera Kode9, negocjowaliśmy fotkę na wyłączność i dumaliśmy nad propozycjami, w końcu wybraliśmy odpowiednie zdjęcie i wstępnie ustawiliśmy wywiad. Ale później nic z tego nie wyszło. Wykrakał...

PISZCIE: przemek@laIF.PL



* informer

*

-->

*

-----------

O

d samego początku wszystko było nie tak. Filip Zawada (eks Pustki i AGD) zaprosił Peve’a Lety’ego do nagrania ścieżki dźwiękowej do filmu. Po godzinie improwizacji zapomnieli o filmie, ale wymyślili projekt Indigo Tree. Nagrali kilka utworów, które chcieli udostępnić w serwisie MySpace – znowu nie stało się tak, jak sobie zaplanowali – zgłosiły się trzy wytwórnie gotowe wydać kompozycje. W końcu postanowili być bardziej stanowczy – wybrali oficynę Ampersand, która kompletnie nie ingerowała w ich pracę. Na początku października ukazał się debiutancki krążek zatytułowany „Lullabies Of Love And Death”. Bezpretensjonalny electro-pop, leniwie płynące kompozycje, oszczędne brzmieniowo, ale z ogromnym bagażem emocji, układają się w jedną wciągającą historię o miłości i śmierci. Jedna z lepszych płyt tego roku.

-----------

--> 6

Indigo

Tree



*

OSTATNIO JAKOŚ NIE MOŻEMY ODCZEPIĆ SIĘ OD GURU WSZYSTKICH STYLOWYCH RAPERÓW, OJCA CHRZESTNEGO RIHANNY I MĘŻA BEYONCÉ, PRZECIWNIKA AUTO TUNÓW I KIEPSKICH SZAMPANÓW JAYA-Z (SKĄDINĄD CORAZ BARDZIEJ PODOBA NAM SIĘ JEGO NOWY ALBUM, KTÓRY, JAK DONIÓSŁ JEDEN Z NASZYCH INFORMATORÓW, W NOWYM JORKU LECI DOSŁOWNIE W KAŻDYM SKLEPIE – ALBUM, NIE NASZ INFORMATOR). OTÓŻ, ARTYSTA, KTÓRY WYRAŹNIE NIE MOŻE ZNALEŹĆ SWEGO MIEJSCA W ŚWIATOWYM SHOW-BIZIE, OŚWIADCZYŁ, ŻE OD TERAZ BĘDZIE NAJMOWAŁ SIĘ NA WESELA, BAR MICWY I INNE KAMERALNE PRZYJĘCIA. WYMYŚLIŁ SOBIE, ŻE BĘDZIE MIAŁ NAJBARDZIEJ PROFESJONALNY SHOW ZE WSZYSTKICH KOTLETOWYCH DEJOTÓW I MOŻE NAWET JAKIEŚ PÓŁNAGIE PIĘKNOŚCI WIĆ SIĘ BĘDĄ PRZY JEGO DIDŻEJCE. PODOBNO JUŻ MOŻNA BOOKOWAĆ WYSTĘPY. POZAZDROŚCIĆ INWENCJI TWÓRCZEJ. JAK ŚPIEWAJĄ ZAPRAWIENI W WESELNYCH UCIECHACH: „NIECH ŻYJE WOLNOŚĆ, WOLNOŚĆ I SWOBODA, NIECH ŻYJE ZABAWA I DZIEWCZYNA MŁODA” (NAJLEPIEJ PÓŁNAGA, WIJĄCA SIĘ).

*

TYPówka Jest takie piłkarskie przysłowie tyczące się hiszpańskiej drużyny narodowej – „grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze”. Za każdym razem, kiedy na miesiąc przed ogłoszeniem oficjalnych wyników w zestawieniu na najlepszego didżeja świata, organizowanego przez brytyjski magazyn „DJ Mag”, dowiadujemy się, że wyniki wyciekły do sieci, przypominają nam się starania reprezentantów słonecznej Espanii. Redaktorzy maga za każdym razem dokładają wszelkich starań, żeby przed publikacją nikt nie poznał listy zwycięzców, a wychodzi (a w zasadzie wycieka) jak zawsze. To co, ciekawi wyników? Tak myśleliśmy. Ekscytowanie się plebiscytem porównywalne jest do obserwowania śpiącego misia Koala – od kilku lat nic się nie zmienia, a w czołówce didżeje parający się transowymi brzmieniami. I tak żółta koszulka lidera tym razem przypadła Arminowi Van Buurenowi (znowu), drugi jest Tiesto (znowu), a trzeci David Guetta (who cares?). Z Polaków w zestawieniu na odległym „siątym” miejscu znalazła się Magda, a z ciekawostek na 9. pozycji uplasował się Gareth Emery (who the f... is Gareth?), a gdzieś tam, nawet stosunkowo wysoko, w zestawieniu na najlepszego didżeja pojawiło się... Pendulum. Przypominamy, że misie Koala zamieszkują wschodnią Australię.

---------->>>----->>>-->>>>>>>>

informer

--------

Złoty krążek

*

---------->>>---->>------------

21.11.2009 start: 20:00, Klub Muzyczny Metro, Białystok

MUZYKA JAK ZAWSZE: PODZIEMNE I NIE TYLKO ITALO, KOSMICZNE I NIE TYLKO DISCO, ŁAMANE I NIE TYLKO ELECTRO + NAWIĄZANIA DO 80S, SYNTH-POPU ORAZ NEW ROMANTIC.

na 5 . ur & dmu odz ina ch K chają its ch' świec n'E zki Retro-brzmienia l zapewniają: ect Koola ric Horniacos ity Dtekk ! UBIOREM NAWIĄZUJEMY DO STYLU LAT NAJLEPIEJ PRZEBRANYCH NAGRADZAMY.

8

Organizator: Audiosfera www.klubmetro.pl www.laif.pl

80TYCH.

BIAŁYSTOK


*

*

Piekielna

informer

*

riposta

Pamiętacie o naszych nowych, mamy nadzieję, że stałych, bohaterach, co to se na nich wieszamy, co nam się żywnie podoba? W poprzednim numerze pisaliśmy o tym, jak to Felix Da Housekot obraził się na DJ Hell(muta), że ten zajumał mu jakieś nagranie, wykorzystał i bezczelnie nie podziękował. Po serii kalumnii, wyzwisk i wyzwań na pojedynek, którymi jak asami z rękawa sypał pan Feliks, pan Helmut w końcu przemówił: „Jak dla mnie to czysta prowokacja. To nagranie powstało sześć lat temu, kiedy razem z Feliksem pracowaliśmy nad płytą Puff Daddy’ego, która nigdy się nie ukazała. Nie dam się wciągnąć w tę grę. Puffy nie jest zadowolony z tej całej sytuacji i zabronił mi roztrząsać ten temat”. Grzeczny ten Hell, może winien zmienić dla kamuflażu ksywę na Heaven?

hella pies na kota

------------------------------------>

Mylę, więc jestem ŻEŚMY SIĘ UŚMIALI... PODOBNO, TU NIE NASZE ŹRÓDŁA DONOSZĄ, BO TAK DALEKO NIE MAMY JESZCZE ŹRÓDEŁ, ŻE DAVE GAHAN (GDYBY KTOŚ NIE WIEDZIAŁ, TO TEN Z TAKIEJ STAREJ GRUPY DEPECHE MODE) KOŃCZĄC WYSTĘP PRZED 30-TYSIĘCZNĄ PUBLICZNOŚCIĄ W STOLICY PERU LIMIE, WYRAŹNIE WZRUSZONY, MIAŁ KRZYKNĄĆ: „DZIĘKUJĘ CI CHILE!”. A SIĘ SMRÓD ZROBIŁ. POMYLIĆ POLSKĘ Z ROSJĄ (WOKALISTA WHOMADEWHO PODCZAS KONCERTU NA FREE FORM FESTIVAL DZIĘKOWAŁ STAROPOLSKIM „SPASIBA”) TO NIC WIELKIEGO, ALE PERU Z CHILE? TO JAK ZIEMNIAKA Z POMIDOREM ALBO MISIA KOALA Z PANDĄ NA RÓWNI STAWIAĆ. ALE TO I TAK PIKUŚ, WIEŚĆ GMINNA NIESIE, ŻE PEWIEN, POŻAL SIĘ BOŻE, KONFERANSJER PODCZAS FESTIWALU W SYDNEY, OKLASKUJĄC SCHODZĄCĄ ZE SCENY LITTLE BOOTS, KRZYKNĄŁ: „PODZIĘKUJMY LA ROUX ZA WYSTĘP”. MYLIĆ SIĘ KAŻDY MOŻE, TROCHĘ LEPIEJ LUB TROCHĘ GORZEJ...

------------------------------------>

e z s p N a j l eoz w i ą z a n i e r Praca, studia, spotkania ze znajomymi, imprezy, koncerty. Nie masz czasu na nic? Jesz w pośpiechu? To mamy dla ciebie propozycję – Winiary Danie w 5 Minut. Zalewasz je gorącą wodą, mieszasz, czekasz chwilę i pyszna, pożywna przekąska gotowa. Właśnie na rynku pojawiły się dwa nowe smaki – Ziemniaki pureé z kawałkami marchewki i groszkiem oraz Świderki w sosie kremowo-mięsnym z pomidorami. Idealne dania na jesienne słoty.

9


* *

informer

*

OCTA PUSH Octa Push OctaOcta PushPush Portugalia, z nielicznymi wyjątkami, jakoś niespecjalnie kojarzyła się ze skoczną muzyką elektroniczną. Jest wprawdzie Buraka Som Sistema, ale wyjątek ten potwierdza tylko regułę. Potwierdzał, bo jednym z ostatnich objawień iberyjskiej sceny jest duet z Lizbony - Octa Push.

N

a początku 2008 roku pionierzy bogatych w niskie częstotliwości portugalskich rytmów – Conspira, zaprosili dwóch braci – Dizzycuttera i Mushuga do zagrania wspólnego show. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania i już niebawem panowie pracowicie mieszali skoczne rytmy z rozedrganymi liniami basowymi w studyjnym kotle. Do tej pory zajmowali się głównie remiksowaniem cudzych numerów, ale już pojawiają się pierwsze dwunastki z własnymi kompozycjami. Winyl Mr Gasparov/Octa Push z dwoma kawałkami formacji już podbija rynki, a na wydanie czekają kolejne pozycje (sprawdzajcie regularnie wieści Iberian Records i Soul Jazz). Jak określić muzykę Octa Push? Można by pokusić się o dubstepowe inklinacje, ale to lekkie uproszczenie. Wprawdzie Dizzycutter i Mushug bez cienia wątpliwości czerpią z tego stylu pełnymi garściami, to nie boją się łączyć go z zupełnie inną stylistyką reprezentowaną chociażby przez wspomniane Buraka Som Sistema. Octa Push zostawia w tyle niemrawo gibających się angielskich pionierów gatunku – swoją twórczość urozmaicają karaibskimi riddimami, elementami afrobeatowymi, eksperymentują nawet z motoryką techno, chociaż zdecydowanie odcinają się od miłośników ascetycznych odmian wymieszanego z techno dubstepu, takich jak Shackleton czy Appleblim. Jak mawiali kiedyś nasi ławkowi mędrcy: „to ma pływać, to ma głową kiwać” – ma być skocznie, lekko i słonecznie. Kołyszące rytmy i kolorowe drinki z parasolkami na zimowe parkiety.

10

>------------------


Pozmieniaj L.U.C.a

��� ��������

� � � � � � ��

� � � �� ��

Pamiętacie nasz wywiad z człowiekiem, który ma dobrze poukładane w głowie i chce mu się zmieniać rzeczywistość? Tak, tak, to wrocławski artysta L.U.C. Na stronie www.myspace.com/luksfera znajdziecie sześć utworów, z których możecie wykorzystać fragmenty muzyki, wokale czy pojedyncze sample i przygotować swoje interpretacje jego kawałków. Najlepsze remiksy znajdą się na limitowanym wydawnictwie wraz z przeróbkami znanych polskich producentów. Dodatkowo autor najlepszej produkcji będzie mógł wystąpić w charakterze supportu podczas grudniowego koncertu artysty. Konkurs trwa do 1 grudnia. Do dzieła rodacy!

� � �� �����

ŚMIERĆ NAJEŹDŹCOM Szykuje się nie lada gratka dla fanów The Prodigy. W lipcu 2010 roku odbędzie się największy koncert formacji, na którym wystąpią również: Pendulum, Enter Shikari, Chase And Status, Does It Offend You, Yeah? i Zane Lowe. Ale zanim to nastąpi, to polecamy specjalne wydanie ostatniej płyty The Prodigy „Invaders Must Die”. Oprócz właściwego krążka znajdzie się album z remiksami wybranych utworów (wśród autorów m.in.: Benga, Rusko, Josh Home czy Yuksek) i DVD, z utworami zagranymi na żywo i klipami oraz specjalny booklet. Do sklepów marsz, Invaders Must Die!

www.RADIOKAMPUS.waw.pl

11


*

ROZBIEG BYKA, STRZAŁ KRÓLIKA

BEZ WIARY

Się zebrało starej gwardii na powroty. Było Prodigy, był Basement, ma być (w co nikt już nie wierzy) Massive Attack i będzie nowe Faithless. Chodzą słuchy, że materiał jest już prawie almost gotowy. Pogłoski potwierdziła piękniejsza część grupy Sister Bliss, która to swego czasu winę za kryzys gospodarczy zrzuciła na chciwość ludzi i na to, że jeżdżą samochodami zamiast na rowerze, co psuje dziurę ozonową i w ogóle samopoczucie. Pod koniec roku powinien ukazać się pierwszy singiel zatytułowany „Sun To Me”. I na tym byśmy zakończyli tego niusa, gdyby nie Sista, która postanowiła ogłosić urbi et orbi, cóż to oznacza ten dziwny tytuł? Oddajmy głos oświeconej: „Zainspirowały nas kalifornijskie słońce i otwarte przestrzenie przy autostradzie, która biegnie wzdłuż Pacyfiku. Mam nadzieję, że słońce zaświeci nam wszystkim trochę jaśniej w tych ponurych czasach”. Teraz możemy już skończyć tego niusa.

12

Nadchodzi Armada To już pewne, na początku przyszłego roku ukaże się długo oczekiwany krążek formacji Groove Armada – sporo już o nim wiemy, ale na razie nie powiemy, bo nie możemy (mama nam nie pozwala). Album będzie nosił tytuł „Black Light”, a pierwszym singlem (nie licząc już opublikowanego mrocznego utworu o swojsko brzmiącym tytule „Warsaw”) będzie kawałek „I Won’t Kneel”, w którym gościnnie wystąpiła zjawiskowa wokalistka SaintSaviour. Więcej szczegółów wkrótce.

*------------------------------------------------------

Opowieści o nowym albumie bristolskiej legendy Massive Attack niedługo wejdą do kanonu lektur szkolnych pod postacią dzieł zebranych zatytułowanych: „Drużyna Króla Artura, Robin Hood, nowa płyta Massive Attack w tekstach angielskich kronikarzy”. Na razie nic nie jest pewne, poza tym, że od 128 lat materiał się robi i od 96 lat jest już gotowy, tylko trzeba go trochę dopieścić. A za pieszczoty podobno weźmie się sam Burial – postać równie tajemnicza, co rogaty pan Sherwood – Myśliwy Hern z serialu o Robin Hoodzie. Ale jeszcze nie do końca wiadomo, czy odpowiedzialny będzie za ostateczny producencki sznyt, czy przygotuje remiksy gotowych utworów – co to ma za znaczenie? My na pewno tego nie doczekamy. Może nasze wnuki... <--------------------------


*

*

LCD Soundsystem – Bye Bye Bayou (DFA) Co za płyta! Nowe nagranie Jamesa Murphy’ego i jego spółki rządzi! Ta wersja Alana Vegi z 1980 roku buja i kręci lepiej niż oryginał. Disco, punk, funk – klasyczne składniki twórczości LCD Soundsystem gwarantowane. W połowie przyszłego roku ukaże się nowy album nowojorczyków, jednak to nagranie nie zostanie na nim umieszczone.

Fenech-Soler – Lies (Alex Metric Remix) (Moda Music) Moda Music to młoda wytwórnia, ale za to z ogromnym potencjałem. Do jej szeregów dołączyła niedawno obiecująca angielska grupa Fenech-Soler – autorzy niezłego singla „Lies”. Synthpopowy oryginał zremiksował (czytaj: pobrudził) jeden z moich faworytów Anglik Alex Metric. Jak zawsze z doskonałym rezultatem. Retro/Grade – Zoid (Retro/Grade) Nie do końca podzielam muzyczne zainteresowania Toma Neville’a. Jego minimalistyczne zapędy nie kręcą mnie nic a nic. Jest jednak alter ego Anglika, które jest mi muzycznie bliskie. To zainspirowany italo disco projekt Retro Grade, który stworzył z Sergem’em Santiago. Poprzednie nagranie – „Moda” – zrobiło dużo zamieszania – grali i zachwalali je m.in. Erol Alkan, A-Trak i Annie Mac. Równie dużą furorę zrobi i to. Italo disco w nowoczesnej undergroundowej szacie. Art Of Tones feat. Jaw – Call The Shots (Deep Mix) (2020 Vision) A teraz dla odmiany coś z innej beczki – najnowsze wydawnictwo Francuza Ludovica Llorki dla angielskiej 2020 Vision. Na „Call The Shots” do serca i ucha przypadł mi jeden remiks – „deep mix” autorstwa samego Llorki. Jak to określiła sama wytwórnia, jest to „deep electronic soul music”. Ja dodam do tego: groovy. Genialne.

*

Malen die Krasnalen

PIONA Z BERTEM PIONA Z BERTEM

Prodigy – Invaders Must Die (Yuksek Remix) (Cooking Vinyl) Parkietowy wymiatacz i zarazem najlepszy remiks tego nagrania Prodigy. Jest tu wszystko, co znamy z twórczości Francuza – brudne basy, melodia, dramaturgia i energia. Jak to mówi mój kumpel Harper – ludziska będą sobie rwać włosy z głów. Stuprocentowy hicior na scenie dirty electro.

informer

Sztuka ulicy nie broni się już sama, tej jesieni ma do pomocy sześćdziesięciu krasnali pomalowanych rękami młodych, niezależnych artystów streetartowych w ramach projektu CROPP „Malen die Krasnalen”. Akcja to współczesny mariaż mody, sztuki i happeningu. Czyste formy krasnali na warsztat wzięło kilkudziesięciu artystów street-artowych z całej Polski. Zaproponowali bardzo odważne podejście do tematu. Krasnal kojarzony z kiczem zamienił się w manifest nowoczesnej sztuki. Nad kreacjami pracowali między innymi: Imp2k, Elomelo, Sepe i Chazme, Riam, Krik czy Czaplino & Bambolino. Efekty ich twórczych działań w listopadzie i grudniu trafią na witryny sklepów CROPP w całej Polsce.

KONKURS

Gumy do żucia Mentos Pure Fresh z płynną esencją skutecznie odświeżają oddech, pozostawiając miłe uczucie w ustach. To czysta eksplozja świeżości i smaku zamknięta w jednej drażetce. Chcesz poczuć to niesamowite uczucie? Mamy propozycję. Wyślij nam e-mail na adres: konkursy@laif.pl, w tytule e-maila wpisując „Mentos Pure Fresh”, i napisz nam, jaki wykonawca w mijającym roku był dla ciebie takim powiewem muzycznej świeżości. Nie zapomnij podać swojego adresu. Najciekawsze wypowiedzi nagrodzimy kuferkami na płyty CD, wiatrówkami i oczywiście gumami Mentos. Nagrody ufundowane są przez producenta gum do żucia Mentos Pure Fresh.

13


* *

Indigo Tree

*

A oto garść waszych opinii: „JESTEM Z GDYNI, WIĘC MÓJ GŁOS NA SFINKSA JEST OCZYWISTY. ILE RANDEK ZACZYNAŁO SIĘ PRZY FONTANNIE...” – ANDRZEJ Z GDYNI. „OSTATNI KONCERT DUB PISTOLS UTWIERDZIŁ MNIE W PRZEKONANIU, ŻE SFINKS JEST NAJLEPSZYM KLUBEM W POLSCE” – MARTA Z WEJHEROWA. „SFINKS – LEGENDA, OBOK WARSZAWSKIEJ PIEKSY, POZNAŃSKIEGO ESKULAPA I BIAŁOSTOCKIEGO METRA, MIEJSCE, W KTÓRYM RODZIŁA SIĘ POLSKA SCENA KLUBOWA” – MACIEK Z BYDGOSZCZY.

14


*

KLUB ROKU NOMINACJA – SFINKS ŻADEN TRÓJMIEJSKI KLUB NIE ROZBUDZA TAK WYOBRAŹNI, JAK SOPOCKI SFINKS. KTO NIE ZNA KULTOWEJ FONTANNY, PRZY KTÓREJ ZAWSZE KWITNIE ŻYCIE TOWARZYSKIE, ALBO ŚCIANY ZA BAREM OBWIESZONEJ OBRAZAMI MATKI BOSKIEJ? JAK MÓWIĄ WŁAŚCICIELE: KLUB POWSTAŁ Z BRAKU, Z BRAKU MIEJSCA, W KTÓRYM MOGLIBY SIĘ SPOTYKAĆ LUDZIE O NIEPOKORNYCH CHARAKTERACH. SFINKS DEBIUTOWAŁ W 1991 ROKU LEGENDARNYM „BALEM NA GRUZACH”, POTEM W SPARTAŃSKICH WARUNKACH, PRZY POMOCY LUDZI DOBREJ WOLI I ZABAWY, IMPREZY ZACZĘŁY ODBYWAĆ SIĘ Z WŁAŚCIWĄ REGULARNOŚCIĄ. W POŁOWIE LAT 90. SFINKS STAŁ SIĘ KLUBOWĄ MEKKĄ. ZACZYNALI TAM ROS, DECKARD CZY NASZ AUTOR DRWAL – Z CZASEM KLUB STAŁ SIĘ OBOWIĄZKOWĄ MIEJSCÓWKĄ DLA SPRAGNIONYCH WRAŻEŃ BALANGOWICZÓW. PIERWSZYM ZAGRANICZNYM DIDŻEJEM, KTÓRY ODWIEDZIŁ SFINKSA, BYŁ SAMMY DEE, POTEM BYŁO JUŻ Z GÓRKI: JAMES ZABIELA, HERNAN CATTANEO, FELIX DA HOUSECAT, DJ VADIM, MAD PROFESSOR, ROÍSÍN MURPHY, PEACHES, JIMI TENOR, LTJ BUKEM, BARRY ASHWORTH I WIELU, WIELU INNYCH. W KLUBIE ODBYWAJĄ SIĘ RÓWNIEŻ KONCERTY NA ŻYWO, WYSTAWY I HAPPENINGI. LEGENDA GŁOSI, ŻE SWOJEGO CZASU CZĘSTYM GOŚCIEM BYWAŁ DONALD TUSK. DO DZIŚ SFINKS JEST JEDNYM Z WAŻNIEJSZYCH MIEJSC NA IMPREZOWEJ MAPIE POLSKI.

ADRES:

UL. MAMUSZKI 1, SOPOT

15


* THE ORB

BIRDY NAM NAM

KARL BARTOS

WHO MADE WHO

16


* *

freeformfestival

Tance przy

*

gitarce

JUBILEUSZOWA, PIĄTA EDYCJA FREE FORM FESTIVAL NIE POZOSTAWIŁA ZŁUDZEŃ – TAK, WARSZAWA MA FESTIWAL, KTÓRYM MOŻE SIĘ POCHWALIĆ.

D

ecyzja o przeprowadzce z Fabryki Trzciny do usytuowanej po sąsiedzku dawnej Fabryki Wódek Koneser była strzałem w punkt – większa przestrzeń, większe możliwości – trzy sceny, przytulny namiot gastronomiczny, w końcu niepowtarzalny industrialny klimat nadały imprezie sznytu. Publiczność dopisała, choć przesadnego ścisku nie było (no może chwilami podczas sobotniej zabawy). Pierwszy dzień rozpoczął się od występu Francuzów z Pony Pony Run Run (powinien być Tommy Sparks, ale odwołał całą europejską trasę) – mało porywające gitarowe granie ledwo wzruszyło powoli zbierającą się publikę. Inaczej rzecz się miała podczas koncertu Herbalisera, który swoimi jazzowo-funkującymi rytmami przyciągnął prawdziwe tłumy. Widać było, że zależało im na tym występie. Zaraz potem szybki skok na klubową scenę, bo tam istne szaleństwo serwował belgijski duet Vive La Fête – największe wrażenie robiły długie nogi wokalistki Els Pynoo. Nieco oszołomieni wybraliśmy się z powrotem na główną scenę, bo tam zainstalowali się bohaterowie naszego poprzedniego numeru – WhoMadeWho (a tak przy okazji, to panowie nie mogli się doczekać, kiedy damy im magazyn – ucieszyli się jak dzieci). A ich występ? Jeden z lepszych podczas całego festiwalu. Od tej szalonej trójki można się uczyć, jak za sprawą gitary, basu i perki, dać show, który sprawdziłby się bez

zarzutu również na klubowym parkiecie – energia, humor, szaleństwo – bez gwiazdorskich póz i humorów (po koncercie panowie wyszli na salę i rozmawiali z ludźmi). Późno się zrobiło, ale jeszcze obowiązkowa wycieczka na klubową scenę, gdzie mroźnymi dźwiękami hipnotyzował mocno skupiony Luomo – fajnie, ale jakoś bez nerwa. Jeszcze tylko rzut okiem na występ 3D Disco, ale pora wymusiła ewakuację w kierunku domowych pieleszy. Drugi dzień rozpoczął się od zjawiskowego koncertu Little Dragon – Yukimi Nagano wie, jak wywoływać dreszcze – długo trwało, zanim się rozkręciła, ale te pojedyncze uśmiechy warte były grzechu. Zaraz potem na scenie pojawił się Karl Bartos w towarzystwie dwóch muzyków, którzy zabrali publiczność w podróż do świata, gdzie rządzą roboty. Poprawny występ, choć ciągłe krafwerkowe wycieczki nieco irytowały. W dobrych nastrojach pobiegliśmy na klubową scenę, bo tam czwórka Francuzów z Birdy Nam Nam dosłownie zawładnęła tłumem. To, co panowie robili za didżejką, to czysta poezja. Nie było osoby, która przynajmniej raz nie otworzyłaby gęby ze zdziwienia. Drobiazgowo zaplanowany show – fantastyczne wyczucie klimatów, upiorna motoryka, kapitalny dobór dźwięków – obok WhoMadeWho – najlepszy występ festiwalu. Mocno pobudzeni stawiliśmy się na secie The Orb – wielka szkoda,

że z zapowiadanego występu w koncertowym składzie nic nie wyszło, ale duet, który stawił się w Warszawie, nie dał plamy. Skoki po różnych stylistykach, mnóstwo dźwiękowych zapożyczeń i totalny luz rozruszały publikę. Jeszcze tylko rzut uchem na DJ Fooda w towarzystwie DK, ale późna pora i dziwne niezdecydowanie muzyczne didżeja spowodowały, że piąta edycja FreeFormFestival dobiegła dla nas końca. Impreza więcej niż udana, choć tematów do marudzenia trochę by się znalazło – wyjątkowy chłód powodował, że bieganie między scenami bez ciepłej kurtki było niemożliwe, a to trochę męczyło, trzecia scena UV – kompletne nieporozumienie, podczas całego festa może ze 100 osób się tam przewinęło (większość z ciekawości), poza tym mieliśmy wrażenie, że idea Free Formu, czyli łączenie muzyki z obrazem, trochę się rozmyła. Wizuale Bartosa, The Orb czy 3D Disco (choć i te bywały lekko żenujące) to trochę za mało – może czas pomyśleć o nowej formule? Zabrakło nam również muzycznych świeżynek (takie Thunderheist, Two Fingers czy La Roux zrobiłyby robotę). Jubileuszowa edycja za nami – jesteśmy przekonani, że przynajmniej drugie tyle odsłon przed nami. Dozo za rok. Tekst LAIF Kru Foto Moks „Łajtmaks” Godoj

17


*

-------------------> ------------------> ----------------->

Zorganizowany cha ch hao aos os chaos chach o s chaos chaos c h cha hao h aos

Akufen to mikro, przestrzeń, przypadek, staranność i wizjonerstwo. Prócz tego w muzyce jest też odrobina młodzieńczej naiwności, dziecięcego podpatrywania, wodewilu i pastiszu (w tym podobny bywa do Herberta) oblanych sosem Dada. Nikt tak jak on nie potrafi przemiksować sampli gitarowego country i bluesa w przygodowy shuffle beat (vide projekt Blu TribunL), zaświecić słońcem w beztroski dzień w pociągu do Barcelony (”Train To Barcelona“) czy namalować abstrakcyjnego pejzażu na minimalowym parkiecie (słynny ”Skidoos“). Jako didżej gra od lat tę samą mieszankę house'u i minimalu, frapującą, odpowiednio klimatyczną, no może trochę zleżałą.

18


* „Chciałbym się pochwalić nową płytą, ale nie jestem w 100% przekonany co do momentu jej wydania. To może wydarzyć się wiosną, latem, a może nigdy. Ze mną nic nie wiadomo. Mogę przestać produkować muzykę jutro rano. Jest tyle rzeczy do zrobienia. Nie oczekujcie niczego więcej, a może was zaskoczę”. No i co wy na to Akufanki i Lecleromaniacy? Wytrzymacie? Oto kultowy artysta, szara eminencja elektronicznego światka, „wielki nieobecny” mistrz microsamplingu ciągle trzyma nas w niepewności. I na nic zdadzą się wasze posty na forach, a w nich same ochy i achy oraz nieustające, a podsycane ciszą uwielbienie krytyków! Pozostaje polowanie na aukcjach na CD i EP-ki z przeszłości. Za konkretną sumę zresztą, bo nakłady płyt nie porażały ilością, a części wydawców już nie ma i nikt nie jest zainteresowany „dodrukiem”. Od jakiegoś czasu otoczony nimbem wizjonera producent nie rozpieszcza wydawnictwami. Po serii EP-ek wydawanych przez Perlon i Trapez w pierwszych latach nowego tysiąclecia oraz będącym przed laty objawieniem albumie „My Way” nastała cisza. I co dziwne, przerwa nastąpiła, gdy Akufen był na fali wznoszącej, dodatkowo spienionej miksem dla Fabric. Spowodowały ją podobno popularność i przemęczenie oraz zmiany w życiu osobistym, wskutek czego Marc wycofał się w domowe zacisze, stając się przykładnym ojcem. Świadectwem tego okresu jest fascynujące ambientowe studium „Musique Pour 3 Femmes Enceintes”, wydane pod prawdziwym nazwiskiem Marc Leclair. Płyta-hołd dla trzech kobiet w ciąży, złożona, co oczywiste, z 9 kawałków inspirowanych życiem zarodka do momentu narodzin, stała się niespodziewanie ostatnim manifestem kanadyjskiego czarodzieja sampli. Od prawie pięciu lat nie ukazało się nic, oprócz elektryzujących techniczny underground plotek o tym, że artysta pracuje nad nowym materiałem i być może wkrótce go wyda. Znajomi z kręgu berlińskiego desantu elektroniczno-technicznej ekipy z Montrealu opowiedzieli mi, że jego set podczas tegorocznej odsłony Mutek zawierał elementy, które niby mają być zrębem nowej płyty, i brzmiało to bardzo świeżo. Festiwal to zresztą początek międzynarodowej kariery Akufena, nieznanego artysty tworzącego w rodzinnym Montrealu sobie, a muzom, który jako pseudonim artystyczny przybrał nazwę choroby ucha. Festiwal, będący wylęgarnią talentów i zderzeniem twórczych wizji, stał się też źródłem infekcji muzyką Akufena, a nosicielem, który przywiózł jego EP-ki do Europy, był Thomas Brinkmann. Infekcja przyniosła skutki uboczne...

MICROSAMPLING

Termin ten stał się znakiem firmowym Akufena. Fajne słówko autorstwa dziennikarza i kumpla Philipa Sherburne’a z magazynu „XLR8R” symbolizowało własną („My Way” – sic!) koncepcję posługiwania się ścinkami dźwięków, trochę podobną to Herberta, ale pod wieloma względami unikalną. „Żyjemy w czasach recyklingu” – brzmiało credo Akufena, dla którego brzmienie stało się materiałem nadającym się do powtórnej przeróbki tak bardzo, jak szkło czy plastik. Microsampling stał się sposobem na loopowaną tandetę i ucieczką przed piętrzącymi się trudnościami z tytułu regulacji praw autorskich. Legendą stało się przelatywanie po różnych stacjach radiowych i nagrywanie audycji, muzyki, dźwięków, które pocięte lądowały w jego utworach, a Akufenomaniacy próbowali zidentyfikować, skąd pochodzą. Teraz metody pracy trochę się zmieniły. „Przestałem kolekcjonować je z radia – opowiada Akufen. – To stało się nudne. Jedna głupota po drugiej. Byłem wielkim obrońcą radia, ale stało się okropnie komercyjne. Teraz wolę sample z filmów. Moja automatyczna sekretarka jest też świetnym źródłem. Zostaw mi wiadomość, a może użyję jej na kolejnej płycie (znamy numer, ale nie podamy – przyp. red.)”. Jak zatem porządkuje swoje sample? „Po prostu znam swój bałagan tak dobrze. Sam jestem zorganizowanym chaosem. Od stóp do głów”. Marc wyrusza na połowy sampli z oldskulowym, cyfrowym rejestratorem Edirol R-1 i wypasionym mikrofonem Rode NTG-2. „To podstawowy sprzęt i po prostu dobrze działa. Podróżowałem z nim po Chinach, nagrywałem muzyków w parku i niektóre rytuały pogrzebowe. Potrzebuję tylko osłony tłumiącej szumy wiatru, którą wkrótce kupię. Zdecydowanie chciałbym więcej nagrywać odgłosów tła, szczególnie zwierząt”. A co robił w Chinach? „Byłem tam dwa razy, razem z moim przyjacielem i artystą plastykiem Gabrielem Coutu-Dumontem. Spędziliśmy cały miesiąc, podróżując pociągiem z plecakami, kamerami i sprzętem do nagrywania. To było bardzo podnoszące na duchu i odkrywcze doświadczenie. Chciałbym tam wrócić, z lepszym sprzętem do rejestracji i zostać tam na dłużej. Kocham Chiny. Prawie nic nie wiemy o tym wspaniałym kraju. Gdy podróżowaliśmy po północy, blisko Tybetu, rzeczywistość była zupełnie inna. Widziałem tam najbardziej imponujące krajobrazy w życiu. Spotkałem też najwięcej prostych i wielkodusznych ludzi. Projekt ten będzie mutował w dalszym procesie, jestem pewien. Punktem wyjścia była muzyka tradycyjna i wciąż jest. Ale gdy wdepniesz w chińską kulturę, zdajesz sobie

19


* sprawę, że jest tak wiele do ogarnięcia. Chińczycy są przodkami świata, możesz to odczuć gdziekolwiek w Ameryce. Stąd wzięło się moje obsesyjne zainteresowanie kulturą amerykańską. Rodowici Amerykanie byli potomkami Azjatów. Gdy byłem w Ameryce Południowej, byłem zszokowany, gdy dotarło do mnie, jak azjatycko wyglądają tamtejsi mieszkańcy. Pochodzimy z Azji i Afryki, musimy to respektować i być tego bardziej ciekawymi”.

Jeśli chodzi o jazz, to bardziej podobali mi się Wes Montgomery, George Benson i Charlie Byrd. Nienawidzę fusion-jazzu, dostaję od niego pryszczy! Muszę tutaj wymienić także Nilesa Rodgersa, gitarzystę Chic. Był głównym źródłem inspiracji w mojej pracy, podobnie jak Bernard Edwards, przedwcześnie zmarły basista Chic.

ZACZYNAŁEŚ GRANIE JAKO JAZZUJĄCY GITARZYSTA. CHCIAŁEŚ BYĆ METHENYM LUB SCOFIELDEM? WYKORZYSTUJESZ NABYTE UMIEJĘTNOŚCI?

Żebym to ja wiedział (śmiech)! Mogę powiedzieć na początku, że wystartowałem z labelem, by promować muzykę swoich przyjaciół, którą uwielbiam. Z kolei nie było żadnego planu na starcie. Miałem dość dilowania z krętaczami i chciałem, by muzykę moją i moich przyjaciół trzymały uczciwe ręce. Vince (Lemieux, wspólnik Akufena) i ja robimy to, ponieważ wierzymy w tę muzykę. Nie obchodzi mnie popularność oraz co się sprzedaje bądź nie. Po prostu chcemy dzielić się świetną muzyką. Nie będzie z tego nigdy pieniędzy, więc możemy równie dobrze robić to z właściwych powodów. Z powodu miłości do muzyki, nie sądzisz?

Większość partii instrumentów, które znajdują się w mojej muzyce, wykonuję sam. Gram na basie, gitarze i klawiszach. To zabawne, bo większość nieuświadomionych ludzi wierzy, że kradnę loopy, ale prawda jest taka, że większość muzyki sam tworzę. Jako nastolatek grałem na gitarze disco-funk-jazz. Przestałem grać na niej później i zamieniłem ją na fortepian, z którym zdecydowanie czułem się bardziej związany. Bardziej naturalnie przychodziło mi granie na klawiszach niż na gitarze.

DLACZEGO STWORZYŁEŚ LABEL MUSIQUE RISQUÉE? JAKIE MIAŁEŚ ZAŁOŻENIA?

PRZED LATY ZAPREZENTOWAŁEŚ NA MUTEK PROJEKT „5 MM” ZŁOŻONY Z MUZYKI DO „MUSIQUE POUR 3 FEMMES ENCEINTES” I OBRAZU. JAK DO TEGO DOSZŁO?

Po wydaniu płyty nigdy nie myślałem, że zainspiruje ona kogokolwiek, by pokazać ją na żywo. No i dostałem jednego ranka e-mail z Ars Electronica w Austrii z prośbą, bym wykonał album na żywo. Nie mogłem w to uwierzyć! Zadzwoniłem więc do mojego dobrego kumpla i niesamowitego artysty Gabriela Coutu-Dumonta i zaprosiłem go, by dołączył do mnie na scenie, tworząc wizualizacje inspirowane moją muzyką. Prezentowaliśmy ten projekt przez kilka lat, ale sam się rozszedł po kościach. To rodzaj projektów, które chciałbym pokazać w przyszłości. Ciągle lubię muzykę taneczną. Nie zrozum mnie źle, ale nie umiem już nie spać przez całą noc. LISTA ARTYSTÓW, KTÓRZY CIĘ INSPIRUJĄ, JEST DŁUGA, ALE CZY WŚRÓD NICH BYŁ RICHIE HAWTIN? STWORZYŁEŚ PRZECIEŻ EP-KĘ „FORCEPT 1”, CZYLI WŁASNĄ WIZJĘ „CONCEPT 1”?

Nigdy nie był. Z wyjątkiem „Forcept”. Nigdy nie słuchałem jego muzyki, Richie wie o tym. Ale „Concept 1” był bardzo wyjątkowy. Jak „Studio Eins” Wolfganga Voigta, ale trochę głębszy. Za to „Studio Eins” było bardziej funkowe. Niemniej jednak miałem niezłą zabawę, dokonując rzezi na tym materiale. Cenię „Concept 1” bardziej niż jakąkolwiek inną muzykę Plastikmana. Szkoda, że Richie nie zrobił więcej projektów, takich jak ten. WYTŁOCZONO PODOBNO ZALEDWIE 2000 KOPII TEJ EP-KI?

Interesujące! Richie powiedział mi, że to będzie tylko 1000 sztuk. Może powinienem zadzwonić do niego jutro? CZEGO UŻYWASZ NA SCENIE?

Laptopa i midi kontrolera. Trochę Reaktora, trochę pluginów. Na żywo do live actów używam laptopa i midi kontrolera. Gdy gram set jako didżej, ciągle używam winyli. Nie mogę przestać ich używać – to jest nasz chleb powszedni, ale wiem, że Richie by się z tym nie zgodził (śmiech)! WIELU KANADYJCZYKÓW PRZENIOSŁO SIĘ DO BERLINA. TY ZOSTAŁEŚ W MONTREALU. DLACZEGO?

A dlaczego nie?

20

Tekst Piotr Nowicki Foto Mat. promo



*

*

dubstep

*

Dubstep is DEAD?

---->

Za oknem leje deszcz... Pada już trzeci dzień z rzędu. Słucham pierwszego ”Dubstep Allstars“ i zastanawiam się, co się stało z muzyką, która wkręciła mnie, jak nic innego, od czasu, kiedy przestałem wielbić Front 242 te kilkanaście lat temu.

-------------------------------

22


D

wa tygodnie wcześniej wracałem z małego, imprezowego objazdu po Polsce. Pierwsze myśli pojawiły się podczas ponad 10-godzinnej podróży pociągiem relacji Szczecin – Lublin. Po dwóch nocach balowania i jakichś 10 godzinach snu, którymi Morfeusz uraczył mnie na przestrzeni ostatnich trzech dni, mój mózg w stanie totalnej lewitacji zaczął krążyć nad wydarzeniami tego szalonego weekendu spędzonego w obskurnych, śmierdzących i zimnych pociągach, klubach dudniących basem i mieszkaniach różnych ludzi, których w większości dopiero co poznałem. Dzień pierwszy. Piątek. 7.00. Razem z Anką siedzimy w pociągu, który zaraz ma wyruszyć do Poznania. Po blisko siedmiu godzinach podróży na dworcu w stolicy Wielkopolski odbiera nas Mizu. Stary znajomy, który dubstepowego bakcyla złapał jeszcze podczas swoich studenckich czasów w Lublinie. Wyemigrował za chlebem na zachodnie rubieże, gdzie razem z kolegami z ekipy Dubside prawie dokonał cudu. Zamienił miasto minimal techno stojące w jeden z głównych ośrodków basowego brzmienia. Krótki spacer po mieście, sympatyczny bifor i około 23.00 lądujemy

* w klubie Innerspaces – ponadstuletnim bunkrze, w którym na dwóch salach bas tak łoi, że bez stoperów w uszach nie da się wytrzymać. Jest dobrze, skóra odkleja się od czaszki i jakoś długo nie chce wrócić na swoje miejsce, wibrując nieznośnie jeszcze następnego dnia. Na imprezie pojawia się też Wuja – człowiek, który, jak mało kto, zasłużył się dla polskiego basowego podziemia. Przyjechał z Wrocławia obładowany plakatami i ulotkami zbliżającej się imprezy Urban Decay 3, która, jak sam mówi, jest ukoronowaniem jego dotychczasowej działalności. We Wrocławiu na trzecich urodzinach kolektywu My Head Is Dubby ma się pojawić Mala. Był już co prawda w Polsce na szczecińskim Boogie Brain, jednak teraz po raz pierwszy ma się pojawić w otoczeniu, w jakim basowe medytacje brzmią najlepiej – w ciemnym i dusznym klubie. Dzień drugi. Sobota. W samo południe. Właśnie Mizu serwuje śniadanie. Dzwoni telefon. To Martha Holtz. Promotor i didżej ze Szczecina. Mówi, że wysypał mu się line-up wieczornej imprezy i pyta, czy nie znalazłby się ktoś chętny do wycieczki na trasie Poznań – Szczecin. Kilka telefonów i okazuje się, że chłopaki ze śląskiego

kolektywu Dub Lovin’ Criminals zaginęli gdzieś podczas afteru. Szybka decyzja i kilka godzin później siedzimy już razem z Mizu w pociągu do Szczecina. Lądujemy w mieszkaniu Marthy, gdzie w końcu mam okazję poznać w realu kilka osób, które kojarzyłem z forum dnb.pl. Po 22.00 jesteśmy już w klubie Alter Ego. Sympatyczne miejsce i po dostawieniu dodatkowych basów okazuje się, że całkiem nieźle nagłośnione. Tłumów nie ma, ale ci, co są, bawią się świetnie. Gdy zaczynam grać, ktoś podchodzi do Anki i pyta się, czy to jest dubstep. Gdy mi to powiedziała po skończonym secie, na początku się zaśmiałem, a potem naszły mnie różne przemyślenia, które obrazują kondycję nie tylko polskiej, lecz także całej dubstepowej sceny. W końcu to, co dzieje się u nas, jest jeszcze tylko echem tego, czym żyje Londyn. Prosto z klubu wylądowaliśmy na dworcu i o 5.00 siedzieliśmy już w pociągu do Lublina. Z powodu zimna nie mogłem zasnąć i myśli zaczęły przelatywać przez moją głowę z prędkością światła. Tydzień później. Piątek. 17.00. Na parking pod moim blokiem zajeżdża żółty bolid, a w nim Desper ze swoją byłą/obecną/przyszłą kobietą (niepotrzebne skreślić). Ładuje-

WIZYTA OBOWIĄZKOWA: Tempa – www.tempa.co.uk Hyperdub – www.myspace.com/hyperdub Hotflush – www.hotflushrecordings.com DMZ – www.myspace.com/dmzuk Deep Medi – www.myspace.com/deepmedi Tectonic – www.myspace.com/tectonicrecordings Planet Mu – www.planet-mu.com Skull Disco – www.skulldisco.com

23

------------------------------


*

--->

WUJA

---------------------my się z Anką do samochodu i po czterech godzinach i kilku małpkach wytaczamy się z niego w Krakowie. Krótka wizyta u moich rodziców. Zostawiamy graty i taksówką pędzimy do Krzysztoforów. Pierwsze urodziny Dubstep Ahead! już się zaczęły. Bas słychać już przy wejściu na ulicę Szczepańską. Koło północy duża sala znanej klubogalerii jest już pełna. Większość ludzi dokładnie wie, po co tam przyszła, i nie dziwi ich różnorodność brzmień serwowanych przez ośmiu didżejów wypełniających line-up imprezy, aż do białego rana. W międzyczasie rzuca mi się w oczy, że Dubseed – człowiek stojący za całym cyklem Dubstep Ahead! – dostaje od kogoś w prezencie kompilację „Dub Out Of Poland 3”. Tym razem jest to dwupłytowy digipack, w którym oprócz krążka z polskim dubem znalazła się też druga płyta z polskim... dubstepem. Znów pojawia się Wuja z plakatami i ulotkami. Walimy po kielichu za starą znajomość i gawędzimy trochę o kondycji naszej ulubionej muzyki. Jak się okazuje, w wielu punktach nasze poglądy i przemyślenia są bliźniaczo podobne. Wuja coś przebąkuje o emeryturze, imprezie z Malą, jako ukoronowaniu swojego dzieła, i rzeszach młodzieńców, którzy staną na linii frontu w jego miejsce. Pukam się w czoło i trochę mu nie wierzę. W końcu to on, jako jeden z pierwszych w tym kraju, złapał basowego wirusa, a to przecież choroba nieuleczalna. Dzień później. Sobota. 23.00. Siedzimy razem z Dubseedem w sali barowej Krzysztoforów. Na dużej sali młodzież ekscytuje

24

się odkrytym na nowo happy hardcore’em. Koło baru ktoś serwuje stary dobry uk garage. Rozmawiamy o nowym „Dub Out Of Poland”. W końcu dochodzimy do wniosku, że niby od przybytku głowa nie boli, ale co za dużo, to niezdrowo. Gdyby tak z tych dwóch krążków wybrać najlepsze kawałki i wcisnąć je na jedną płytę, byłaby petarda. A tak... Jakoś to wszystko się rozmywa. Brakuje kopa i całość na dłuższą metę jest lekko nużąca – nawet te najlepsze numery jakoś nikną w tej masie świetnie wyprodukowanych, aczkolwiek niezbyt oryginalnych, utworów. Nasz rozmówca oddala się przypilnować hardcore’owej młodzieży, co by mu nagłośnienia nie zdewastowała, a my sącząc piwo, zaczynamy się bujać w rytm garage’owych hitów. Z moich ust padają słowa uwielbienia dla tych swingujących rytmów, a Anka zaczyna marudzić, że przecież nie tylko rytmem muzyka stoi i że reszta jest za bardzo cukierkowa. Ma rację, a mnie od razu nachodzi tęsknota za początkiem dubstepu. W końcu to wszystko zaczęło się właśnie z tego powodu. Rytm był genialny, tylko z resztą coś trzeba było zrobić. Kilka dni później siedziałem przy komputerze, szykując się do kolejnej serii laifowych recenzji i słuchałem „One Of Us”. Najnowszej, tym razem dubstepowej,

płyty Kryptic Minds. Szukając informacji o chłopakach, wygrzebałem rozmowę, którą Kryptic Minds, Leon Switch i Loefach popełnili Blackdownowi, zapowiadając wydanie tegoż krążka. Wywiad rzeka i naprawdę ciekawa lektura. Co jednak przykuło moją uwagę najbardziej, to zbieżność spostrzeżeń dubstepowego pioniera, jakim niewątpliwie jest Loe, z moim porannym, kolejowym natłokiem myśli sprzed blisko dwóch tygodni. Najbardziej wymowna była chyba anegdotka, którą pozwolę sobie przytoczyć własnymi słowami. Panowie Loefach i Pokes szli sobie londyńską ulicą i zaczepieni zostali przez młodą niewiastę. Jak się okazało, owa pani DUBSEED robiła ankietę na potrzeby swojej pracy dyplomowej. Chłopcy, jako że są dżentelmenami, postanowili jej pomóc i dać się przepytać w imię nauki. Gdy padło pytanie o wykonywany zawód, odpowiedzieli, że zajmują się muzyką. Na co ankieterka zapytała się już prywatnie – jaką muzyką? Dubstepem – odpowiedzieli. Dziewczyna rozpromieniła się i odparła – kocham dubstep! Jak się nazywacie? Jesteśmy z DMZ – powiedzieli zgodnie z prawdą. Ona na to – a co to jest? Chyba wiem, jak się poczuli. Podobnie jak ja, gdy publika pytała się, czy ja gram dubstep, nie mogąc się nadziwić, że ta muzyka to niekoniecznie rozdeptywane żaby i wiertarki udarowe. Pamiętam, gdy kilka lat temu, w czasach kiedy na dubstepforum.com było kilkuset użytkowników, a nie kilkadziesiąt tysięcy, jak teraz, toczyła się dyskusja o tym, czy dubstep skończy tak, jak drum’n’bass. Żeby nie stał się zamkniętą formułą, ewentualnie podzieloną na kilka bardzo konkretnych szufladek jak jego starszy brat. Wiele było bicia piany o tym, że należy się uczyć na błędach innych, że przecież skoro wszyscy wiemy, jak skończyło d’n’b, to na pewno uda się tego uniknąć. Niektórzy, ku wszechobecnemu oburzeniu, twierdzili, że w zasadzie to już się tak stało i kolejne lata tylko pogłębią ten proces. W chwili obecnej


* w zasadzie już wszyscy „starzy wyjadacze” pozbyli się złudzeń i wskazują 2008 rok, w którym dubstepowa bomba wybuchła jako źródło całego ambarasu. Dzisiejszy dubstep, ten masowy, ma już niewiele wspólnego z mrocznym uk garage’em, od którego wszystko się zaczęło. Nie chodzi tu o to, że gatunek ma nie absorbować nowych elementów i przestać się rozwijać. Wręcz przeciwnie. Gdy w 2007 roku po raz pierwszy prezentowaliśmy na łamach LAIFa to zjawisko, pisałem, że gdyby porównywać gatunki muzyczne do krajów i narodów, to dubstep jest Ameryką. Mieszanką tego, co było, zlepioną wspólnym mianownikiem. Mieszanką, która zaczęła ewoluować na swój własny, niepowtarzalny sposób, tworząc nową jakość. Tak jak Ameryka budowała swoją kulturę i tożsamość przez łączenie różnych wpływów, tak i dubstep połączył pod swoim szyldem wszystko, co narodziło się w Londynie na przestrzeni ostatnich 20 lat. Niestety, dwa lata później muszę przyznać, że to porównanie było w pewnym sensie prorocze. Należy dodać, że tak jak Ameryka finalnie stała się skostniałym i zamkniętym społeczeństwem, tak i dubstep stał się zamkniętym na nowe wpływy gatunkiem. Choć nadal pojawia się masa świetnych kawałków, chociaż dużo więcej wysiłku trzeba włożyć w to, żeby je odnaleźć w stosie klonów Skreama i Rusko. Doskonale radzi sobie cały nurt związany z berlińskim minimalem. Zresztą nawet panowie Scuba i Shackleton przeprowadzili się do tego miasta, by tam organizować swoje balangi i wydawać nowy materiał, który okazuje się tak bardzo oderwany od tego, co dzieje się w ich rodzinnym Londynie. Kode9 i jego Hyperdub też są ciągle ostoją muzycznej różnorodności i miejscem, gdzie szufladki i receptury na imprezowe hity nie mają większego znaczenia. Podobnie zresztą jak cała bristolska scena, która okazała się bardzo odporna na masowy pęd ku coraz mocniejszym i głośniejszym killerom. Po całym świecie rozsiane są też małe oficyny, niejednokrotnie wydające tylko pod postacią cyfrową muzykę, która stara się przenieść pierwotnego ducha dubstepu na swój lokalny grunt, by tam, w nowym środowisku, móc pielęgnować swoją idee fixe – dubstep, czyli to wszystko, co ma odpowiednio niski bas i tempo w okolicach 140 BPM.

JAK POLSKA DŁUGA I SZEROKA... Coraz więcej ludzi łapie basowego wirusa. Mniej lub bardziej regularne imprezy pojawiają się we wszystkich zakątkach kraju. Fani dubstepu mogą się regularnie pobawić przy swojej ulubionej muzyce w Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie, Szczecinie, Trójmieście, Warszawie, Katowicach, Łodzi, czy Lublinie. O tym co, gdzie i kiedy najłatwiej dowiedzieć się za sprawą prężnie działającego dubstepforum.pl. MY HEAD IS DUBBY Wrocławski kolektyw didżejsko-towarzyski w składzie: Wuja, Fryta, Vester, Ill1, p500, s400 i q600. Zdecydowanie najbardziej zasłużona ekipa dla młodej, polskiej sceny. W przeciągu trzech ostatnich lat na imprezach MHID we Wrocławiu wystąpili prawie wszyscy wielcy dubstepowcy: Hatcha, Scuba, Youngsta, Mala. Nie znaczy to jednak, że postanowili spocząć na laurach. Jak mówi Fryta: „Po polskim basowym boomie nastał ostatnio czas lekkiego letargu, chcemy więc znów, jak trzy lata temu, przewrócić wrocławską, a może i polską, scenę klubową do góry nogami, w stylu małej rewolucji odświeżyć znane już brzmienie. Robimy swoje, zawsze do przodu, a nawet o jeden krok dalej.” DUBSTEP AHEAD! Krakowski cykl imprez organizowanych w klubie Krzysztofory przez jednego z członków kolektywu Dubchanters – Dubseeda, który w październiku obchodził swoje pierwsze urodziny. W tym czasie zdążył się już wpisać w krakowski krajobraz bookingami, może nie z najwyższej półki cenowej, za to z najwyższej półki muzycznej. Najbliższe plany Dubseeda to m.in. Riskotheque w listopadzie, Radikal Guru w grudniu i Chasing Shadows w styczniu. DUBSIDE Trzech mieszkańców Poznania – Mizu, Grabadub i Aniou to ekipa, która zmieniła swoje rodzinne miasto z polskiej stolicy minimal techno na jedno z głównych miast na naszej basowej mapie. Po serii małych, kameralnych eventów ich działania nabrały rozmachu i w końcu dotarły na dużą salę legendarnego Eskulapa, gdzie Mizu zajął się organizacją imprez z cyklu Dubcity. Najbliższe imprezy z tego cyklu to sylwestrowe balety z Walshem, impreza Allstars Edition w lutym i kwietniowa noc z oficyną Deep Medi.

MIZU

Tekst Paweł „reelcash” Hadrian Foto Łukasz Gierałtowski

25


*

Anansi Corsario Mixtape *

nasza płyta

*

PO CIĄGŁYCH UTARCZKACH, SPORACH, WOJNACH I SWARACH W KOŃCU UDAŁO NAM SIĘ NAMÓWIĆ NASZEGO STAŁEGO, NICZYM PRĄD NIEZMIENNEGO, CHOĆ NIECO KRNĄBRNEGO, WSPÓŁPRACOWNIKA – CO TO NA GŁĘBOKICH BASOWYCH, OKRĘŻNICE CZYSZCZĄCYCH BRZMIENIACH ZNA SIĘ JAK NIKT INNY – DO PRZYGOTOWANIA DLA NAS KRĄŻKA. ZAWSZE PRZY PODOBNYCH PROPOZYCJACH WIŁ SIĘ JAK PISKORZ I PODSYŁAŁ SWOICH ZNAJOMKÓW, ALE TYM RAZEM ZAGROZILIŚMY MU SANKCJAMI DALEKO WYKRACZAJĄCYMI POZA PRAWO MIĘDZYNARODOWE I POD WPŁYWEM NACISKÓW RÓŻNYCH GRUP INTERESÓW ULEC MUSIAŁ. CÓŻ, KU NASZEMU ROZCZAROWANIU (TAK, ZŁOŚLIWOŚĆ TO NASZE DRUGIE IMIĘ), CHŁOPAK SIĘ POSTARAŁ. R33LC4SH (TAK SIĘ PODPISUJE POD TEKSTAMI), VEL ANANSI (TAK SYGNOWAŁ PŁYTĘ), ALIAS PAWEŁEK (TAK NACZELNY GO NAZYWA), ZEBRAŁ DLA WAS WYBIJAJĄCE SIĘ PRODUKCJE Z OFICYNY CORSARIO. NIE CHCIELIŚMY ROBIĆ Z NIM WYWIADU, ALE SIĘ UPARŁ, ŻE PRZYJEDZIE ZE SWOJEGO RODZINNEGO LUBLINA I NAM POBRUDZI WYCIERACZKĘ, WIĘC DALIŚMY ZA WYGRANĄ. 26


O

* POWIEDZ O KRĄŻKU DOŁĄCZONYM DO LAIFA.

A co tu dużo opowiadać... Jeden wieczór, pół butelki bułgarskiej mastiki i moje ulubione kawałki z Corsario Digital.

Z NASZYM MAGIEM JESTEŚ ZWIĄZANY OD SAMEGO POCZĄTKU. MOŻESZ OPOWIEDZIEĆ, JAK SIĘ U NAS ZNALAZŁEŚ?

Hm... Mała korekta, jestem od samego początku „nowego” LAIFa. Ze starym nie chciałbym mieć nic wspólnego. Tak, żeby rozwiać wątpliwości. A co do samych początków, to zadzwonił do mnie pewnego razu Maciek Szwarc – naczelny portalu clubber.pl, z którym organizowałem warszawską bibę z Distance’em, i zapytał się, czy nie chciałbym napisać tekstu o dubstepie do „nowego” LAIFa. Powiedziałem, że OK. Potem nastała cisza, aż tu nagle, chyba po dwóch miesiącach, odezwał się Jaśnie Nam Panujący Rednacz... NIE MOŻEMY NIE ZAPYTAĆ CIĘ O TWÓJ PSEUDONIM, ZARÓWNO TEN, KTÓRYM FIRMUJESZ LAIFOWE TEKSTY, JAK I TEN, POD KTÓRYM PRZYGOTOWAŁEŚ DLA NAS PŁYTĘ.

OPOWIEDZ O SOBIE, CZYM SIĘ ZAJMUJESZ. JAKIE SĄ TWOJE ZAINTERESOWANIA, FASCYNACJE, HOBBY, IRYTACJE, MIŁOŚCI I NIENAWIŚCI?

Fascynują mnie miejsca, w których człowiek nic nie znaczy. Miejsca, które łaskawie nas goszczą i, gdy będą chciały, zetrą nas w pył. Miejsca tylko pozornie okiełznane – góry, pustynie, Arktyka... Morza i oceany się nie łapią, bo mam chorobę morską. Raz przeżyłem sztorm na Morzu Norweskim. Owszem, jest co wspominać, ale nigdy więcej! Poza tym kręcą mnie skydiving i jazda carvingiem po dobrze przygotowanych trasach. Irytuje mnie w zasadzie tylko jedna rzecz – ludzka głupota. CO TAKIEGO URZEKA CIĘ W BRZMIENIACH NISKIM BASEM STOJĄCYCH?

Lubię, jak mi nozdrza furkoczą i dech zapiera:) CZY POLSKIE ŚRODOWISKO SKUPIONE WOKÓŁ BASOWYCH MELODII JEST MONOLITEM? JAKIEŚ ANIMOZJE, ZATARGI, WOJNY?

W zasadzie to zgrana paczka. Wszyscy się znają – taka wielka rodzina. Jak to w ro-

dzinie, zdarzają się niesnaski, ale zazwyczaj dość szybko wszystko się prostuje. JAK MYŚLISZ, KIEDY DUBSTEP PODZIELI LOS 2STEPU I DRUM’N’BASSU?

Z jednej strony to już podzielił. Z drugiej – wciąż jest masa ludzi, którzy leją na formułki i robią swoje. GRAŁEŚ Z RÓŻNYMI DUBSTEPOWYMI PERSONAMI. JAKIEŚ DZIWNE HISTORIE, PLOTECZKI?

Generalnie panowie mają słabość do polskich dziewczyn, słabą głowę i robią wielkie oczy na widok lufki. Poza tym to dość proste chłopy są. TWOJA WYMARZONA IMPREZA

Domówka z liniowym nagłośnieniem;) TWOJA PIĄTKA ALBUMÓW WSZECH CZASÓW

Led Zeppelin – Led Zeppelin I Kobong – Kobong The Young Gods – Only Heaven Biosphere & Higher Intelligence Agency – Polar Sequences Easy Star Allstars – Dub Side Of The Moon

R33lc4sh to stare dzieje... Połowa lat 90., zatęchła, już dawno nieistniejąca knajpka, kilku znajomych, sporo browarów i wymyślanie ksywek do projektu Quebba... A że akurat obok stał automat do gry o nazwie ReelCash, to już jakoś tak zostało. A Anansi to bóg oszust z mitologii afrykańskiej. W pewnym momencie dość radykalnie zmieniłem swoje podejście do produkowanych przez siebie dźwięków, a co za tym idzie i stylistykę. Chciałem sprawdzić, jak na te nowe rzeczy zareagują ludzie, których znam, jeżeli nie będą wiedzieli, że to właśnie moje produkcje. Przez pół roku miałem niezły ubaw, bo nikt się nie skapował, że ja to ja.

27


* *

skream & benga

*

Linkin Park to skate rock

dla ciotowatych Amerykanów Przy okazji 30. urodzin poznańskiego klubu Eskulap na jednej z jubileuszowych imprez pojawiły się dubstepowe fisze. Panie i panowie! Skream i Benga. Kiedy ich dorwaliśmy, już się dobrze bawili...

D

LACZEGO UPARLIŚCIE SIĘ, ŻEBY ZROBIĆ TEN WYWIAD RAZEM?

Skream: Tak dla jaj!

DOBRA, POTRAFIĘ TO ZROZUMIEĆ...

S.: Ponieważ jesteśmy zespołem – Skream i Benga. Zawsze gramy razem. Jeśli obaj gramy na tej samej imprezie, to gramy razem. Benga: Zawsze. S.: Wyłącznie. DLACZEGO NIE STWORZYCIE ZESPOŁU RÓWNIEŻ NA POLU PRODUCENCKIM? OBAJ WYDAJECIE PRZECIEŻ OSOBNO POD WŁASNYMI NAZWISKAMI.

S.: Szczerze mówiąc, nie musimy tego robić. Każdy z nas pracuje oddzielnie i robi swoje. Oczywiście pracujemy też wspólnie, na przykład w przypadku Magnetic Man. BENGA, W TYM ROKU WYDAŁEŚ MNIEJ MATERIAŁU NIŻ W ZESZŁYM. POSTANOWIŁEŚ TROCHĘ ODPOCZĄĆ?

B.: Nie, nie, nie... zaraz ci to wytłumaczę. S.: Nie, pozwól, że ja odpowiem. To prawda, że nie wydał w tym roku tak dużo materiału, bo dużo pracujemy. W tym roku zrobiliśmy chyba ze dwieście kawałków. KONCENTRUJECIE SIĘ BARDZIEJ NA GRANIU?

S.: Nie, przygotowujemy materiał do nadchodzących albumów. CO PO ALBUMIE Z ZESZŁEGO ROKU? JAKIE MACIE PLANY?

S.: Następny album.

28

KIEDY?

B.: W przyszłym roku. Następnego lata. S.: Mój album ukaże się w zimie, album Bengi następnego lata, a pomiędzy nimi wydamy jeszcze krążek Magnetic Man. Mój jest już prawie gotowy. Muszę jeszcze tylko dograć partie wokalne. Jeśli uda mi się to zrobić w ciągu następnego miesiąca, to ukaże się jeszcze w tym roku. W przeciwnym razie – na początku przyszłego. Warstwa muzyczna jest już ukończona, muszę tylko dograć wokale. BENGA, NIE ROBISZ ZBYT WIELU REMIKSÓW. DLACZEGO?

B.: Bo moje własne kawałki są wystarczająco dobre. ZAŁOŻĘ SIĘ, ŻE WIELU LUDZI PROSI CIĘ O ZREMIKSOWANIE ICH UTWORU. NA PRZYKŁAD PRODIGY...

B.: Szczerze mówiąc, to była bardziej przysługa. Aż tak bardzo mi na tym nie zależało... S.: Ja jestem zdzirą (śmiech). Robię dosyć dużo remiksów. UWAŻASZ, ŻE KOMPONOWANIE WŁASNYCH UTWORÓW JEST BARDZIEJ KREATYWNE...

B.: To jest tak: posłucham utworu i jeśli mnie kręci, to mnie kręci. S.: Mam na to świetną odpowiedź... Ale najpierw dokończ. B.: Jeśli przesłuchałem jakiś kawałek, który mi się podoba, pytam się, czy czegoś mu jeszcze potrzeba, by stał się hitem. Połowa ludzi przysyła mi kawałki, które już są hitami. Nie chcę tam nic zmieniać. S.: Odpowiedź brzmi: ponieważ kiedy robimy


* remiks, to jest to nasza kompozycja zawierająca pewne elementy stworzone przez kogoś innego. Benga nie lubi marnować w ten sposób muzyki, nad którą pracuje, bo przecież z łatwością może to być jego własny utwór. Zatem może czasami lepiej jest nie robić remiksów, bo wyświadczasz w ten sposób komuś przysługę. CHCĘ WAS ZAPYTAĆ O WASZĄ OPINIĘ O NETLABELACH. CO O NICH SĄDZICIE? JAKIE JEST WASZE ZDANIE NA TEMAT NIEODPŁATNEGO WYDAWANIA MUZYKI PRZEZ INTERNET?

S.: Jakość jest bardzo niska. W zasadzie nas to po prostu nie dotyczy, bo nie wydajemy naszych produkcji w formie cyfrowej. OK, można nas znaleźć na iTunes, ale zajmuje się tym inny label. Jeśli o mnie chodzi, zająłbym się prowadzeniem wytwórni, ale tylko takiej, gdzie wszystkie produkcje wydawane są na winylu. Kiedy wydajesz muzę przez net, nie musisz tyle inwestować. B.: O to chodzi! W przypadku tradycyjnego labela musisz zainwestować w tłoczenie płyt. Możesz na tym stracić. S.: Możesz założyć taką stronę w necie i sprzedawać tam swoją muzykę... Wolałbym dać MP3 za darmo. NO DOBRZE, ALE TO JEST CAŁA ESENCJA ISTNIENIA NETLABELI – SŁUŻĄ PROMOCJI ARTYSTÓW. NIEKTÓRZY SĄ DOSTATECZNIE ZNANI, BY ZARABIAĆ NA SWOJEJ TWÓRCZOŚCI, ALE INNI POTRZEBUJĄ PROMOCJI.

S.: To dlaczego nie wydają tej muzyki za darmo? HM... NO WŁAŚNIE TO ROBIĄ!

S.: Nieee... To jest blog! Netlabel nie rozdaje muzyki za darmo, tylko sprzedaje ją online! NIE, BLOG TO COŚ INNEGO...

S.: Ale udostępnia muzykę za darmo. TAK, ALE W RAMACH UMOWY MIĘDZY LABELEM A ARTYSTĄ.

S.: Nie rozumiem, dlaczego jej po prostu nie sprzedają? Mogą na tym zarobić. SPRAWA JEST PROSTA – W DZISIEJSZYCH CZASACH KAŻDY MOŻE SOBIE SKOMPLETOWAĆ DOMOWE STUDIO I ROBIĆ MUZYKĘ. PROBLEMEM JEST TUTAJ PROMOCJA. PO TO POWSTAŁY NETLABELE.

S.: Ale wydają muzykę o słabej jakości. Poza tym artystom ciężko jest uzyskać potem kon-

trakt, bo udostępniają swoją muzykę za darmo. WYDAJE MI SIĘ, ŻE JEST NA ODWRÓT...

S.: Jeśli nie jesteś znany, to z pewnością dzieje się tak z jakiegoś powodu. Na swoje nazwiska trzeba ciężko zapracować. Artyści budują swój status, żeby mogli sprzedawać więcej płyt. Sprawdziłem katalogi netlabeli, ale nigdy nie słyszałem o tych artystach. Przesłuchałem kilka kawałków i stwierdziłem, że żaden nie jest dobry. Po co mam tego słuchać? Natomiast kiedy po drugiej stronie masz kogoś, kto ciężko pracował, wydał swój materiał i wspiął się już po kilku szczeblach drabiny, to wiesz, że jakość jego muzyki została już sprawdzona. OK, PRZEJDŹMY DO TROCHĘ INNEGO ZAGADNIENIA. PRZEMYSŁ MUZYCZNY WCHODZI W ERĘ CYFROWĄ – CZY WASZYM ZDANIEM SPOWODUJE TO ZNIKNIĘCIE WINYLI? WSZYSCY ZACZNĄ GRAĆ Z MP3.

S.: Już to robią. Ale my nie. Co prawda gramy też z CD, ale tylko dlatego, że nie mieliśmy czasu na zrobienie dubplate’ów. Od czterech tygodni gramy praktycznie bez przerwy. Po prostu nie mamy czasu. Ale wydaje mi się, że w końcu winyl zniknie i nic nie możemy na to poradzić. TO DOBRZE CZY ŹLE?

S.: Źle. Leci jakość.

OSTATNIE PYTANIE: CZEGO SŁUCHACIE W TEJ CHWILI?

S.: Mr. Happy! B.: Heavy metal i dużo drum’n’bassu. Nie death metal, bardziej nu metal. Takich kolesiów, jak na przykład Disturbed. LINKIN PARK?

B.: Linkin Park jest za bardzo melodyczny. S.: Nie. Linkin Park to skate rock dla ciotowatych Amerykanów. CZY TAKA MUZYKA INSPIRUJE WAS W TWORZENIU WŁASNYCH KOMPOZYCJI?

B.: Teraz na pewno. Dodaje czegoś innego. Generalnie słuchamy teraz wszystkiego. MUZYKI KLASYCZNEJ TEŻ? MOZARTA?

B.: Taaa, w wersji midi (śmiech). S.: Ja słucham zespołów indie – Bloc Party, Arctic Monkeys itp.

Tekst i foto Marcin Mieluch

29


*

K

ILKA TYGODNI TEMU WYDAŁEŚ NOWY ALBUM. CZY JESTEŚ Z NIEGO ZADOWOLONY?

Hm... To jest trochę dziwne. Produkcji poświęcam zazwyczaj tyle czasu, że kiedy już skończę, nie mam zielonego pojęcia, jak to brzmi. Zapewne powie ci to większość producentów, ale ocenienie własnej pracy jest bardzo trudne. Z jednej strony wiem, że jest to bardzo osobisty materiał, natomiast z drugiej – czuję się tak, jakby to, co stworzyłem, było dla mnie zupełnie obce. Widzę tu pewne części, do których nie mogę się odnieść w tak konkretny sposób, jak robię to w przypadku wielu innych rzeczy. To nie tak, jak zjeść kawałek tortu i powiedzieć, że jest pyszny, słodki – smakuje mi. To nie działa w ten sposób. JAK WAŻNE JEST DLA CIEBIE TO, CO MÓWIĄ MEDIA I JAK OCENIAJĄ TWOJĄ TWÓRCZOŚĆ?

Nie przeszkadza mi, jeśli moja praca komuś się nie podoba. Uważam, że tak jest fair – każdy ma inny gust i nie mam z tym żadnego problemu. Natomiast irytuje mnie, kiedy ktoś mówi, że to nie jest tak dobre, jak album innego artysty. To mnie wkurza. Jeśli ludzie mówią po prostu: „spoko, to ten koleś robiący swoje dziwne rzeczy, nie podoba mi się”, to nie ma problemu. WŁAŚNIE, PRZYLGNĘŁA DO CIEBIE ETYKIETKA DUBSTEPU I CHYBA NIE DO KOŃCA SIĘ Z TYM ZGADZASZ.

Cóż, nie wiem. A ty jak uważasz? Słyszałeś mój dzisiejszy set.

NO TAK, SŁYSZAŁEM I MYŚLĘ, ŻE PORUSZA SIĘ GDZIEŚ NA GRANICY DUBSTEPU I TECHNO. JAK WŁASNYMI SŁOWAMI OPISAŁBYŚ TWOJĄ MUZYKĘ?

Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z nas odkrył Amerykę. Nie ma w tym żadnej rewolucji. Jedyne, co możesz robić, to tworzyć muzykę, którą masz w głowie. CZY WPISAŁBYŚ SIEBIE ZATEM W NURT DUBSTEPU?

Nie. To, co robię, to moja muzyka. Staram się nie nadawać jej żadnych etykietek, bo jeśli to robisz, zaczynasz nastawiać uszy odbiorców przeciwko niej. Nie widzę takiej potrzeby. Jeśli o mnie chodzi, muzyka jest rzeczą bardzo abstrakcyjną, może operować na wielu różnych poziomach. Nawet jeśli powiedziałbyś, że wpisujesz się w jakiś nurt, to nic nie znaczy, bo za

30

pomocą swojej muzyki możesz komunikować nieskończenie wiele pomysłów i idei. Co z tego, że powiesz: „moja muzyka to dubstep” czy „moja muzyka to techno”? To nie ma żadnego znaczenia. Może inaczej. Nie oczekuję od kogoś, kto, przykładowo, normalnie słucha poezji śpiewanej, żeby powiedział „wow! To jest świetne”, ale w międzyczasie mogę posłuchać poezji śpiewanej i znaleźć w niej pewne elementy, które mi się spodobają, i znaleźć takie same elementy, które kręcą mnie w muzyce techno, więc ogólnie rzecz biorąc, nie ma to dla mnie większego znaczenia. CZY PRZESZKADZA CI, KIEDY NA PRZYKŁAD BENGA I SKREAM TWIERDZĄ, ŻE TWOJA MUZYKA TO NIE DUBSTEP?

Nie – zgadzam się z nimi. Całkowicie.

JESTEŚ ANGLIKIEM, ALE POSTANOWIŁEŚ PRZENIEŚĆ SIĘ DO BERLINA. DLACZEGO?

Bardzo długo mieszkałem w Londynie i chyba miałem tego dość. Nie zrozum mnie źle – Londyn to atrakcyjne miejsce i wspaniałe miasto. A Berlin dlatego, że chyba jestem po prostu mieszczuchem, ale niewiele dużych europejskich miast mnie pociąga. DLACZEGO ZDECYDOWAŁEŚ SIĘ NA WYDANIE NOWEGO ALBUMU W PERLON?

Znam Zipa, który prowadzi Perlon i lubię go jako osobę. Ufam mu, a to ważne. Podoba mi się też jego podejście do muzyki i choć nie wszystko, co wydaje Perlon, mnie kręci, to mam do tej wytwórni wielki szacunek. Z mojego punktu widzenia to po prostu miało sens. CZYLI NA REANIMACJĘ SKULL DISCO NIE MA SZANS?

Nie, ponieważ uważam, że po dziesięciu wydaniach na winylu, z których jestem bardzo zadowolony, nie było sensu forsowania jedenastego, które być może nie byłoby tak dobre. Czasami po prostu trzeba sobie powiedzieć „dość” i spróbować czegoś innego – odejść od stołu, kiedy jesteś syty. Wystarczy. Czasami lepiej jest zatrzymać ten specjalny charakter tego, co zrobiłeś, i wiedzieć, kiedy odejść. W przypadku Skull Disco to był właśnie ten moment. Musisz też pamiętać, że za każdym razem, kiedy wydawałem coś nowego, siłą rzeczy musiałem w ten proces włączyć Zeeka. Nie

chciałem iść do niego i mówić: „Dobra, Skull numer jedenaście, możesz to zrobić?”. WOLISZ WYDAWAĆ MUZYKĘ W BARDZIEJ SWOBODNY SPOSÓB?

Tak. Generalnie uważam, że to przekłada się na poparcie odbiorców. Słuchacze, którzy kupowali wydawnictwa Skull Disco, to ludzie bardzo lojalni, lubili ten label i bardzo to doceniam. Nie chcę przyjmować tego za coś oczywistego, co rozumie się samo przez się. WOBEC TEGO NIE BYŁA TO DECYZJA BIZNESOWA PODYKTOWANA WZGLĘDAMI FINANSOWYMI?

Ależ skąd! Skull Disco zarobił kupę pieniędzy (śmiech)! Gdyby o to chodziło, byłaby to bardzo głupia decyzja biznesowa... Nie zaczynałem tego jako biznesu i nie tak to zakończyłem. WRÓĆMY NA CHWILĘ DO TWOJEJ OSTATNIEJ PŁYTY „THREE EPS”. PATRZĄC PRZEZ PRYZMAT LAT I POPRZEDNICH WYDAWNICTW, ZAUWAŻYŁEM, ŻE DĄŻYSZ W KIERUNKU BARDZIEJ MINIMALISTYCZNYCH, SKONCENTROWANYCH BRZMIEŃ. BĘDZIESZ SIĘ TEGO TRZYMAŁ?

Trudno mi powiedzieć. W moim przypadku to nie działa w ten sposób. Po prostu robię to, co mam w głowie. Jeśli chodzi o inspiracje, to też jest ich bardzo dużo – mogę się obudzić któregoś ranka i fakt, że nie mam mleka do płatków, też mnie zainspiruje, bo wprowadzi mnie w jakiś stan umysłu, w jakieś samopoczucie (śmiech). Nie wiem! To minimalistyczne podejście, o którym mówisz, nie jest jakąś koncepcją, którą wcześniej obrałem. Lubię mieć pewne elementy, na których mogę się skupić. MOŻE TO PRZEZ FAKT, ŻE MIESZKASZ W BERLINIE.

Nie, w zasadzie to jest zupełnie na odwrót, bo prawie w ogóle nie słucham minimal techno. A CO MASZ NA SWOIM IPODZIE?

Nie mam iPoda.

ODTWARZACZU MP3?

Nie posiadam (śmiech). Tekst i foto Marcin Mieluch


* *

shackelton

*

minimal techno

Nie słucham minimal techno Tajemnicza postać dubstepowego światka, choć niektórzy, w tym on sam, twierdzą, że jego twórczość z dubstepem niewiele ma wspólnego. Shackleton okazał się interesującym rozmówcą.

31


*

R

OZMAWIAMY W TRAKCIE WASZEJ TRASY DIDŻEJSKIEJ. CZY SETY PRZY GRAMOFONACH TO DLA WAS ZUPEŁNIE INNA CHEMIA NIŻ REGULARNE KONCERTY?

Jens: Zdecydowanie inna. Oczywiście puszczamy w ich trakcie sporo własnych utworów, ale wykorzystujemy również nowe pomysły, które chcemy przetestować na żywo. Na koncertach gramy już jednak wyłącznie dobrze znany materiał. Pracujemy właśnie nad nowymi kawałkami Digitalism, więc może będzie można usłyszeć kilka z nich podczas dzisiejszego setu.

*

digitalism

*

w trakcie trasy didżejskiej, a po jej zakończeniu zagramy kolejną z normalnymi koncertami, która potrwa... jakieś 20 lat (śmiech). SĄDZISZ, ŻE TYLE WYTRZYMACIE?

J: Mam nadzieję, że tak (śmiech).

JAKO GŁÓWNE ŹRÓDŁA INSPIRACJI PRZYPISUJE SIĘ WAM ELECTRO I PUNK. CZY SŁUSZNIE?

J: Chyba mało kto o tym wie, ale zaczęliśmy jako house’owi didżeje, choć jako dzieciaki słuchaliśmy także dużo nowej fali. Mój brat zaraził mnie muzyką Joy Division, wczes-

w ciągu ostatnich kilku lat, gdy do klubów napłynęły nowe dzieciaki, a wapniaki zostały w domach (śmiech). Młodym podoba się ten stuff, a nas ciekawi, jak ten nurt będzie rozwijał się w najbliższej przyszłości. Nie zadowala nas granie tych samych dźwięków w nieskończoność. Nasze kolejne nagrania na pewno będą wciąż opatrzone stemplem Digitalism, ale nie zamierzamy powielać pomysłów z „Idealism”. Najbardziej interesujące jest dla nas śledzenie rozwoju tego wszystkiego. Nie wydaje mi się, by inni też zadowolili się na długo jednym określonym brzmieniem.

MŁODZIEŻ MŁODZIEŻ WWKLUBACH KLUBACH Wiele singli, głośno komentowany album ”Idealism“, multum występów na żywo i fama najgorętszej dojczlandzkiej formacji electro/dance punk - to dotychczasowe osiągnięcia zespołu Digitalism. Hamburski duet przygotowuje się jednak na dalsze triumfy - o planach na przyszłość opowiadali .Jens Moelle i (spora-

dycznie) Ismail Tufekci ¨ POWIEDZIAŁEŚ, ŻE W TRAKCIE SETÓW TESTUJECIE POMYSŁY. CZY ONE EWOLUUJĄ POTEM W UTWORACH?

J: Tak. Mamy w zanadrzu kilka piosenek, które są już praktycznie gotowe, inne są jeszcze we wczesnym stadium. Jako didżeje możemy grać wszystko, na co mamy ochotę. Zdarzają się sytuacje, w których kończymy coś robić na 10 minut przed wyjazdem na lotnisko – prosto ze studia jedziemy złapać samolot. Te niedokończone pomysły dopracowujemy potem na żywo, co jest o wiele ciekawsze niż równe odbębnienie określonego programu, bo tak robią wszyscy. Z takich pobudek w ogóle zajęliśmy się muzyką – chcieliśmy tworzyć coś, czego nie robił nikt inny. Teraz poniekąd wracamy do tego. Szlifujemy nowe kawałki

32

WAPNIAKI W DOMACH

nego U2 itp. Podoba nam się taka punkowa, garażowa postawa, ale staramy się ją stosować w odniesieniu do muzyki elektronicznej. Uwielbiamy to połączenie i dlatego staramy się je realizować w działalności Digitalism. MNIEJ WIĘCEJ DWA LATA TEMU, NA PRZESTRZENI PRAKTYCZNIE DWÓCH MIESIĘCY UKAZAŁY SIĘ DEBIUTANCKIE PŁYTY DIGITALISM, JUSTICE I SIMIAN MOBILE DISCO. DZIŚ TE ALBUMY UCHODZĄ ZA PEWIEN FUNDAMENT NOWYCH BRZMIEŃ TANECZNYCH. SĄDZISZ, ŻE TRAFIACIE DO TEJ SAMEJ PUBLICZNOŚCI?

J: Myślę, że tak. Współtworzymy z Justice i SMD nową scenę, która wyodrębniła się

NIEMIECKA SCENA TANECZNA BYŁA SWEGO CZASU BARDZO PROGRESYWNA, KIEDY TRIUMFY ŚWIĘCIŁY WYTWÓRNIE, TAKIE JAK: INT. DEEJAY GIGOLO, KITTY YO CZY BPITCH CONTROL, TERAZ PAŁECZKĘ PRZEJĘŁA JEDNAK FRANCJA. NAWET WY NAGRYWACIE DLA KITSUNÉ.

J: Z niemiecką sceną nie jest tak źle. DJ Hell wydał niedawno nowy album i jest to świetny krążek, zbiera same przychylne recenzje. To bardzo niemiecka płyta – taka kraftwerkowo-technowa. Sądzę, że najciekawsze rzeczy będą dziać się niebawem na scenie amerykańskiej. Podoba mi się to, co robią ci goście z Los Angeles, jak Steve Aoki czy MSTRKRFT (drobny szczegół,


* że ci drudzy to Kanadyjczycy – przyp. aut.). To zaskakujące, ale sporo fajnych brzmień słyszę teraz u Lady Gagi i różnych raperów. Nowe nagrania Black Eyed Peas brzmią dla mnie jak Boys Noize (śmiech). İsmail: To wszystko bardzo komercyjni wykonawcy, ale ich przykład dowodzi, jak popularny stał się ten sound. Narodził się w undergroundzie, ale teraz można go spotkać niemal wszędzie. A to dlatego, że wpływowi producenci tworzą podobne rzeczy, co niezależniacy. To naturalna kolej rzeczy – trendy się zmieniają, następując po sobie. J: Teraz do gry powinna wkroczyć Ameryka, zwłaszcza że Francuzi nieco zbastowali. Niemcy zawsze mieli bogatą tradycję techno, ale u nas producenci wciąż są przywiązani do głębokich, minimalistycznych dźwięków. Wielu z nich nadal odwala świetną robotę, ale trendy w muzyce zdążyły się zmienić. Dlatego ich propozycja nie trafia do młodzieży, a raczej do nieco starszych koneserów. Myślę, że to jest właśnie powód, dla którego Francja trochę nas prześcignęła. WRÓĆMY JESZCZE NA CHWILĘ DO WASZEGO NOWEGO MATERIAŁU. BĘDZIE COŚ Z TEGO W NIEDALEKIEJ PRZYSZŁOŚCI?

J: Cały czas dłubiemy coś w studiu i bardzo nas to wszystko ekscytuje. Podoba nam się wszystko, co do tej pory zrobiliśmy. Nie wiem, kiedy skończymy, ale płyta powinna być bardzo udana. Przynajmniej my odnosimy takie wrażenie (śmiech). Ale to właśnie jest najważniejsze – czerpać z muzyki satysfakcję. EP-KA „POGO” SYGNALIZOWAŁA ZWROT W STRONĘ ROCKA. CZY TO WŁAŚCIWY DROGOWSKAZ DLA ALBUMU?

J: Za wcześnie, by powiedzieć cokolwiek na pewno. Na razie eksperymentujemy. Może napiszemy kilka kawałków rockowych, może kilka w stylu techno, a może wymieszamy wszystko razem. Gdy już pozbieramy wszystkie nasze pomysły do kupy, wybierzemy te najlepsze. Póki co ciężko przewidzieć, jakie będą rezultaty naszych doświadczeń.

J: Oczywiście, jak zawsze! W innym przypadku zanudzilibyśmy siebie i słuchaczy (śmiech). Tekst Sebastian Rerak Foto EMI

--------------> --------------> -------------->

ZOSTAWIACIE WIĘC MIEJSCE NA NIESPODZIANKĘ?

33


*

z najgorętszych wej. Tworzy pod

nany jest jako Herv Herve Dead Soul Brothers. w szer szeregach egach wytwórni

ficynę Cheap Thrills,

ie fidget fidg house. Produkuje, est też autorem kompilacji ujrzała ujrzał a światło dzienne.

Muzyka nie może być za darmo

Joshua oshua Harvey to jedna z najgorętszych postaci na scenie klubowej. Tworzy pod wieloma eloma pseudonimami - znany jest jako Herv Herve

, The Count, Speaker Junk i Dead Soul Brothers. Zadebiutował Zadeb iutował kilka lat temu w szeregach wytwórni

Dubsided, Dubsi ded, dziś prowadzi własną oficynę Cheap Thrills, niekwestionowanego niekw estionowanego lidera na scenie fidget house. Produkuje, remiksuje remiks uje i występuje jako didżej. Jest też autorem kompilacji ”Cheap Cheap Thrills Vol.1“ “, która właśnie ujrzała światło dzienne. 34


*

herve

*

*

Joshua Harvey to jedna z najgorętszych postaci na scenie klubowej. Tworzy pod wieloma pseudonimami - znany jest

jako Herve, The Count, Speaker Junk i Dead Soul Brothers. Zadebiutował kilka lat temu w szeregach wytwórni Dubsided, dziś prowadzi własną oficynę Cheap Thrills, niekwestionowanego lidera na scenie fidget house. Produkuje, remiksuje i występuje jako didżej. Jest też autorem kompilacji ”Cheap Thrills Vol.1“, która właśnie ujrzała światło dzienne.

S

ŁYSZAŁEM, ŻE W DZIECIŃSTWIE SPĘDZAŁEŚ MNÓSTWO CZASU PRZY GRAMOFONIE RODZICÓW.

Od małego interesowałem się muzyką. Słuchałem różnych brzmień – muzyki elektronicznej, popu, alternatywy, grunge’u, a nawet metalu. Mój ojciec miał albumy Kraftwek i Briana Eno, a matka Barry’ego White’a, Cocteau Twins i Billa Withersa. Grałem te płyty na okrągło. Do dziś marzę, żeby coś nagrać wspólnie z Billem Withersem. PÓŹNIEJ ZACZĄŁEŚ TWORZYĆ WŁASNĄ MUZYKĘ, NAJPIERW DLA DUBSIDED, WYTWÓRNI NALEŻĄCEJ DO TWOJEGO PRZYJACIELA DAVE’A „SWITCHA” TAYLORA, A PÓŹNIEJ POJAWIŁ SIĘ „BEEPER”, KOMPOZYCJA NAGRANA RAZEM Z SINDENEM. ZAMIERZACIE NAGRAĆ ALBUM?

Kiedy „Beeper” okazał się wielkim przebojem, postanowiłem, że musimy nagrać album. Stwierdziłem, że zwiążemy się z wytwórnią, która zechce wydać album, a nie tylko singiel... ...I TAK TRAFILIŚCIE DO DOMINO, WYTWÓRNI WYDAJĄCEJ GŁÓWNIE ALTERNATYWNY ROCK.

To dopiero było zaskoczenie. Domino zgłosiło się do nas i zaproponowało wydanie płyty! Tak naprawdę album jest już skończony, ale nie wiem, kiedy się ukaże. Czekamy na odpowiednią chwilę. DZIAŁASZ POD SZYLDEM MACHINES DON’T CARE – TEN PROJEKT PRZYPOMINA MI ZNANY W LATACH 90. KOLEKTYW DA MONGOLOIDS, BAZUJĄCY NA GRUPIE MUZYCZNYCH

PRZYJACIÓŁ. KIEDY UKAŻE SIĘ NOWA PŁYTA?

Machines Don’t Care to ja. To coś w stylu „Hervé i jego goście”. Moim zamiarem było wydanie płyty z muzyką do tańczenia w klubach. 11 nagrań dla didżejów. Kontynuuję działalność pod tym szyldem, pracuję nad drugą częścią, zaprosiłem do współpracy kilku ciekawych artystów. NIE TYLKO PRODUKUJESZ, LECZ TAKŻE ŚPIEWASZ. ZADEMONSTROWAŁEŚ SWOJE UMIEJĘTNOŚCI W UTWORZE „EVERYBODY”, KTÓRY NAGRAŁEŚ WSPÓLNIE Z KISSYM SELL OUT.

Kiedyś dużo śpiewałem, nigdy jednak nie chciałem być wokalistą. Z Kissym to było tak: nagrałem wokal, kilka ścieżek i mu wysłałem. Spodobało się, więc zabrał się do pracy i bardzo szybko przesłał mi swoją wersję. Ja to zmiksowałem i tak powstało „Everybody”. Zamierzam wrócić do śpiewania – wolę to robić sam, niż marnować czas na szukanie wokalistów. CO NOWEGO WYDAJESZ W NAJBLIŻSZYM CZASIE?

Wkrótce ukaże się moja podwójna EP-ka, a może będzie to album... Wydam też Machines Don’t Care 2 i wspomniany album The Count & Sinden. Bardzo dużo nowych nagrań ukaże się na Cheap Thrills. Właśnie produkuję album The Glamours – to pierwszy zespół, który nagrywa dla mojej wytwórni. Jego debiutancki singiel ukaże się lada chwila i będzie zawierał remiks duetu Max Morell, mojego kolejnego odkrycia. Pojawią się też nowe nagrania Higha Rankina, Fake’a Blooda i His Majesty Andre. Zakładam też nową wytwórnię Deeper Thrills – pierwszym wydawnictwem będzie singiel

bardzo utalentowanego wokalisty o pseudonimie Holly May. Jego singiel wyprodukował Trevor Loveys. POGADAJMY O MUZYCZNYCH BLOGACH. WIELU DIDŻEJÓW W POLSCE I NIE TYLKO ŚCIĄGA MUZYKĘ ZA DARMO – NIE KUPUJE. KIEDY DOSTAŁEM „FIX YOUR ACCENT”, SZEF TWOJEJ PROMOCJI POPROSIŁ, ŻEBY WSTRZYMAĆ SIĘ Z GRANIEM NA ANTENIE AŻ DO CZASU PREMIERY. JEDNAK TEGO SAMEGO DNIA UTWÓR POJAWIŁ SIĘ NA BLOGU... CO O TYM SĄDZISZ I CZY NIE OBAWIASZ SIĘ, ŻE PEWNEGO DNIA LUDZIE PRZESTANĄ KUPOWAĆ TWOJE PŁYTY? NA BLOGU MAJĄ JE ZA DARMO...

Jeśli ktoś chce rozdawać muzykę za darmo, to jego sprawa. To decyzja artysty i tylko wyłącznie jego. Ja nie chcę. Jeśli sprawa piractwa nie zostanie załatwiona, będzie problem – ucierpią muzyka i artyści. Nie mogę zrozumieć postawy ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z tworzeniem, a żądają muzyki za darmo! Nie sądzę, że mają prawo wygłaszać takie opinie. To nie w porządku. JAKA JEST TWOJA ULUBIONA PŁYTA Z KATALOGU CHEAP THRILLS?

Uwielbiam każde nagranie!!!

NO DOBRA, A ULUBIONA TANECZNA PŁYTA WSZECH CZASÓW?

Jest ich zbyt wiele i zbyt wiele jest gatunków. Myślę, że jedną z ulubionych jest „Music Sounds Better With You” Stardusta. Ta płyta wciąż brzmi genialnie... Tekst Norbert „Bert” Borzym Foto Mat. promo

35


* *

air

*

---->

---------------

Słotna jesienna aura nie służy miłosnym uniesieniom. Jest jednak szansa, że w tym roku będzie inaczej. Bohaterowie tego a(i)rtykułu właśnie w porze spadających liści wypuścili na świat swój najnowszy zbiór eterycznoerotycznych muzycznych westchnień o wymownym tytule ”Love 2“. Uwaga na porywisty wiatr znad Francji, niosący słodki zapach wanilii i duże dawki feromonów.

MIŁOŚĆ PO DWAKROĆ 36


że pisanie skomplikowanych zdań to dla niego i Dunckela nie lada problem, jako że notorycznie popełniają językowe błędy. Ja ich rozumiem. Wystarczy w końcu proste „l’amour tujours” i już pęknie kilka serc. Prostolinijnemu przekazowi „Love 2” odpowiada też sama muzyka. Kiedy po wydaniu płyty, „Pocket Symphony”, Francuzi zabrali na trasę koncertową jedynie perkusistę, odkryli na nowo, jaką satysfakcję daje im minimalizacja środków. Wtedy też podjęli decyzję, by nowe kompozycje ograniczyć do esencji nieskomplikowanego szansonu. Taką formułę stosowali przecież już na początku istnienia grupy, kiedy przydali elektronice galijskiego szarmu i przypomnieli o ponadczasowym powabie pistacjowych melodii pop. Skuteczność tego zabiegu znalazła potwierdzenie w sukcesie debiutanckiego „Moon Safari”, które na całym świecie przygarnęło 5,5 miliona ludzi. Płyta mogła spokojnie trafić do podparyskiego Sèvres jako wzorzec muzycznej elegancji. Nie mogło być jednak inaczej, skoro za swoich idoli Dunckel i Godin uznali hiperfrancuskich artystów w rodzaju Jacquesa Dutronca, Serge’a Gainsbourga, Françoise Hardy i zespołu Magma. W czasach gdy do głównego nurtu elektroniki wprosiło się odmóżdżone, nihilistyczne post techno, ktoś musiał w końcu zaproponować coś estetycznego. Jednak w pewnym momencie Francuzom nie wystarczyło pisanie ładnych piosnek. Nie wychylając się zbyt gwałtownie poza avantpopowy kanon, próbowali podkraść to i owo z muzycznego antykwariatu – czy to jakieś substancje halucynogenne psychodelii lat 60., czy kosmiczne rekwizyty space disco. Efekty były zawsze ciekawe, ale zdarzało się, że Air brakowało tego szczególnego ciepła, przebojowego sznytu czy nawet polotu. Ich mały obłoczek zaczął rozrastać się w cumulonimbus psychodelicznego lounge’u, ale z wielkiej chmury spadł stosunkowo mały deszcz. Jasne, że ostatnie produkcje grupy, „Talkie Walkie” i „Pocket Symphony”, to płyty zacne, ale momentami cokolwiek przekombinowane. Odsączenie naddanych koncepcji wydawało się więc właściwym posunięciem. Panowie Dunckel i Godin nie musieli nawet debatować nad tym, co teraz ich czeka. Nowym wyzwaniem, jakie sobie wyznaczyli, był powrót do subtelnych dźwięków urokliwego easy listeningu. „Love 2” powstawało w inny sposób niż wcześniejsze produkcje Air. Zamknięci

w czterech ścianach, przez bity rok testowali nowe pomysły, wspierani przez tego samego bębniarza, który akompaniował im na koncertach – Amerykanina Joeya Waronkera. Po raz pierwszy w historii zespołu jego utwory powstawały na drodze takiego właśnie niby-jamowania. Za salę prób służyło zaś wzniesione w międzyczasie prywatne studio Atlas. „Wnieśliśmy cały swój dobytek do studia i teraz możemy kreować brzmienie, jakiego naprawdę chcemy” – przekonywał Dunckel. „Atlas jest niczym statek kosmiczny, a my jesteśmy jego kapitanami – możemy podróżować nim, dokąd tylko chcemy”. Godin dodawał zaś: „Tak wiele różnych aspektów studia może nam coś podpowiedzieć – drzwi, ściany, okna, ulica, architektura”. Przytulność własnych kątów sprawiła, że i nowe piosenki nabrały kameralnego charakteru. „Love 2” to album wyciszony. Gdy przemawia językiem elektroniki, to takiej stylowo staroświeckiej. Jeśli odzywają się na nim gitary, to pozbawione przesterów. Skąpo dawkowane wokale ograniczają się zazwyczaj do kobiecych szeptanek i robotycznych wyznań miłości. Elektronika natchniona i organiczna – jak to u Air. Swoisty powrót do łączenia aksamitu z silikonem. Nic dziwnego, że miks premierowych utworów powierzono Stéphane’owi Briatowi, który współpracował już z zespołem przy okazji wiekopomnego „Moon Safari”. Nie tylko jednak sypialnianym nastrojem stoi piąta płyta duetu. Kilka nowych piosenek uderza w nuty gitarowego grania, by wspomnieć o słyszalnych tropach nowej fali i surf rocka. Te rock’n’rollowe impulsy podniosły całemu materiałowi ciśnienie. „Album jest znacznie bardziej energetyczny, żywy i luźny” – reasumuje Jean-Benoît. „Uważamy, że brzmi świeżo, bo i zawsze staramy się tworzyć coś świeżego. Nie obieraliśmy określonego kierunku, po prostu zależało nam na czymś żywiołowym i pełnym energii”. Jeśli więc przyjąć słowa Dunckela za dobrą monetę, „Love 2” nie sprawi, że wyhamuje wam metabolizm. Nowe dzieło galijskich frantów powstało z wyraźnym zamierzeniem – by na wiele sposobów sławić potęgę uczucia. A zatem tej jesieni miłość będzie na wietrze. Tekst Sebastian Rerak Foto EMI

----------------->

A

ir może podejmować stylistyczne manewry, wznosić okopy z rzędów syntezatorów Mooga albo nawet przymierzać stary garnitur po Sydzie Barretcie. Nieważne, jakie brzmienia upodobali sobie Jean-Benoît Dunckel i Nicolas Godin, bo i tak ostatecznie podpiszą się pod urokliwą piosenką pop o emocjach, marzeniach i innych takich. Nie inaczej jest z „Love 2”, przygotowanym z wolną od obciachu galijską egzaltacją kalejdoskopem, z okruchów natchnienia i melancholii. Piąty album Air po prostu chwali siłę uczuć. W sposób prosty i szczery, bo nie ma co roić o metafizyce, kiedy grają hormony. Lepiej zanucić zmysłową mruczankę pod adresem bliskiej sercu mademoiselle. Nie spodziewajcie się więc zawiłych komunikatów w tekstach, zwłaszcza gdy Godin wyznaje,

*

37


* *

sally shapiro

*

PRACA NA DLA PÓŁ ETATU DWOJGA Kiedy unikała rozgłosu, kryła się przed dziennikarzami i stroniła od świateł sceny, zaczęto zastanawiać się, czy Sally Shapiro naprawdę istnieje. Narastające zainteresowanie jej debiutanckim albumem ”Disco Romance“, stylową restauracją disco i synth popu, podsycało spekulacje, że tajemnicza Szwedka o słodkim głosiku to jakiś byt wirtualny, wykreowany przez autora jej piosenek, Johana Agebjörna. Jeszcze przed premierą ”My Guilty Pleasure“, następcy hitowego debiutu, Sally zdecydowała się jednak otworzyć buzię, nie tylko stojąc sam na sam przed studyjną aparaturą. Na przypływie wylewności ”księżniczki disco“ (która sama przekonuje, że książęca korona nie pasuje na jej głowę) skorzystał także LAIF, któremu wywiadu udzielili zarówno ona sama, jak i jej producencki mentor. SALLY SHAPIRO

N

IECZĘSTO UDZIELASZ WYWIADÓW, WIĘC MOGĘ CHYBA CZUĆ SIĘ WYRÓŻNIONY. CO SPRAWIŁO, ŻE ZACZĘŁAŚ W KOŃCU ROZMAWIAĆ Z WYSŁANNIKAMI MEDIÓW?

Po kilku wywiadach przekonałam się w końcu do ich udzielania. W sytuacji kiedy nie gram koncertów, powinnam chociaż rozmawiać z ludźmi o naszym projekcie. Nadal nie udzielam wielu wywiadów, jestem pod tym względem wybredna, ale oswoiłam się z rolą odpytywanej. OBWOŁANO CIĘ JUŻ „SZWEDZKĄ KSIĘŻNICZKĄ DISCO”. KTOŚ O TAKIM PRZYDOMKU NIE MOŻE BYĆ PRZECIEŻ NIEŚMIAŁY!

(śmiech) Mam wielkie wątpliwości, czy ten tytuł rzeczywiście mi przysługuje. Właśnie dlatego, że nie mogę przezwyciężyć własnej nieśmiałości. Tytuł książęcy zobowiązywałby mnie chociażby do występów na żywo, a na te nadal nie potrafię się zdobyć. SĄDZISZ, ŻE NA NOWYM ALBUMIE OTWORZYŁAŚ SIĘ BARDZIEJ NIŻ NA

38

DEBIUTANCKIEJ PŁYCIE?

Hmmm... Na pewno wymagało to ode mnie dużo większego wysiłku niż „Disco Romance”. Miałam pewien udział w produkcji, przez co na płycie jest więcej mnie samej. W trakcie nagrywania czułam także większą pewność siebie. W tym sensie na pewno byłam zmuszona bardziej się otworzyć. CZY WYWARŁAŚ JAKIŚ WPŁYW NA SAME KOMPOZYCJE?

Na pewno większy niż podczas pracy nad debiutem. Muzyka w dalszym ciągu jest przede wszystkim dziełem Johana, ale czasami pozwalałam sobie wtrącić swoje trzy grosze. Chciałam zaśpiewać więcej popowych piosenek i chyba dopięłam swego (śmiech). „DISCO ROMANCE” ZJEDNAŁ CI POKAŹNE AUDYTORIUM. NIE MASZ PRZESZKÓD PRZED DZIELENIEM SIĘ SWOIMI UCZUCIAMI Z LUDŹMI, KTÓRZY SIĘGNĄ PO NOWĄ PŁYTĘ?

Mam i dlatego właśnie wolę pozostać na uboczu. Nie muszę wychodzić wprost do ludzi, więc łatwiej mi tworzyć coś osobistego. Gdybym skupiała na sobie czyjś

wzrok, nie potrafiłabym wyzwalać myśli. Cenię sobie anonimowość. Jedynie najbliżsi przyjaciele wiedzą, co kryje się za moimi piosenkami, i niech tak pozostanie. CHCIAŁABYŚ, BY „MY GUILTY PLEASURE” OSIĄGNĘŁO WIĘKSZY SUKCES OD DEBIUTU, CZY WOLISZ, BY NIE WZNIECAŁO ZBYTNIEGO ZAMIESZANIA?

Wystarczy mi ten poziom sukcesu, jaki już osiągnęłam (śmiech). Oczywiście życzyłabym sobie, żeby ludzie polubili nowy album, ale nie zależy mi, by moja muzyka była nagle grana wszędzie. Dla mnie ten projekt jest czysto hobbystyczny, więc jego powodzenie nie jest najważniejsze. Wolę pozostać przy osobistej satysfakcji. NA POCZĄTKU PIOSENKI „MIRACLE” SŁYSZAĆ KILKA ZDAŃ PO FRANCUSKU. NIE MYŚLAŁAŚ O NAGRANIU CAŁEGO UTWORU W TYM JĘZYKU?

Myślałam, ale mój francuski nie jest jeszcze dostatecznie dobry (śmiech). Muszę sporo popracować nad wymową. Podoba mi się jednak brzmienie tego języka, więc kto wie, czy nie zdecyduję się na śpiewanie po francusku.


* JAKIEJ MUZYKI AKTUALNIE SŁUCHASZ? WCIĄŻ TWOIM SERCEM RZĄDZI DISCO LAT 80.?

Słucham tak naprawdę wszystkiego. Moją ulubioną artystką od lat pozostaje Mylène Farmer, ale wczoraj cały dzień słuchałam Dolly Parton na zmianę z Arethą Franklin. W ZESZŁYM ROKU ZDARZYŁO CI SIĘ OKAZJONALNIE WCIELIĆ W ROLĘ DIDŻEJKI. OD TEGO CZASU NIE CIĄGNIE CIĘ JUŻ DO PODOBNYCH WYSTĘPÓW?

Zagrałam set didżejski na próbę i nie poszło mi najlepiej. Podobnie jak w przypadku wywiadów, chciałam się przełamać. O ile jednak udzielanie wywiadów mi się spodobało, o tyle z didżejingiem było już dużo gorzej (śmiech). Ciekawie było sprawdzić, jak poczuję się, grając na żywo, otoczona ludźmi, którzy lubią muzykę. Wrażenia miałam jednak nie najlepsze i raczej nie podejmę drugiej próby. Johan często wciela się w rolę didżeja, ale ja wiem już, że nie jest to zajęcie dla mnie.

JOHAN AGEBJÖRN

K

ILKA UTWORÓW Z „MY GUILTY PLEASURE” NAPISAŁEŚ WSPÓLNIE Z INNYM PRODUCENTEM ROGEREM GUNNARSSONEM.

PŁYTY SYGNOWANE SĄ JEJ PSEUDONIMEM, TO SĄ ONE DZIEŁEM DUETU?

Tak, działamy jak zespół czy może raczej dwuosobowy projekt. Używamy jednak pseudonimu Sally, co sugeruje, że jest to przedsięwzięcie solowe. Stoję wprawdzie w cieniu, ale to mi nie przeszkadza. Ludzie słuchający naszej muzyki wiedzą, na czym polega moja rola, a to wystarcza mi do szczęścia. Ponadto grywam jako didżej i w listopadzie mam nawet wystąpić w Polsce. ROZUMIEM, ŻE NIE MA JEDNAK SZANS NA TO, BYŚ NAKŁONIŁ SALLY DO KONCERTÓW?

Nie. Sally wystąpiła przed rokiem jako didżejka, ponieważ chciała sprawdzić, jak będzie czuła się na scenie. Nie mogła się jednak w tym odnaleźć, więc postanowiła nie występować już publicznie. Jeżeli kiedyś zmieni zdanie, to nie nastąpi to raczej zbyt prędko. SZKODA. KONCERTY PEWNIE POZYSKAŁYBY WAM WIĘKSZE GRONO SŁUCHACZY.

Nie da się ukryć, masz rację. Sally nie chce jednak stać się gwiazdą pop, woli normalne życie. Oczywiście wytwórnia próbuje zmienić jej zdanie (śmiech), ale dla nas samych lepiej, by nasz wspólny projekt pozostał hobby lub taką pracą na pół etatu. Jeśli nie jesteśmy do czegoś przekonani, po co się do tego zmuszać? Tekst Sebastian Rerak Foto Isound

Moja współpraca z Rogerem zaczęła się krótko po tym, jak nakłoniłem Sally do nagrania nowej wersji utworu „Anorak Christmas”, który ten napisał oryginalnie dla szwedzkiego artysty Nixona. Skontaktowałem się z Gunnarssonem i zapytałem, czy możemy zamieścić piosenkę na „Disco Romance”. Z czasem został fanem naszego projektu, zaproponowałem mu więc napisanie czegoś specjalnie dla Sally. Tak powstał utwór „Jackie Jackie”, a wkrótce potem wspólnie skomponowaliśmy „Miracle” i „Love In July”. JESTEŚ WIELKIM FANEM ITALO DISCO, ALE NA NOWEJ PŁYCIE MNIEJ SŁYCHAĆ INSPIRACJI WŁOSKIM BRZMIENIEM.

To prawda. Uznałem, że nie powinniśmy się powtarzać. Podczas pracy nad „Disco Romance” nagranie czegoś w duchu disco lat 80. było dla nas prawdziwym wyzwaniem. Później jednak uznałem, że nie należy ograniczać się w inspiracjach. Stąd na nowym albumie naleciałości euro disco lat 90., acid house’u, trance’u i jazzu. ZARÓWNO TY, JAK I SALLY MÓWICIE O JEJ NAGRANIACH JAKO O WSPÓLNYM PROJEKCIE. CHOCIAŻ

39


* *

mayer hawthorne

Biali tak

*

nie gr

Przed wami pouczająca historia. Postacie są fikcyjne, za to podobieństwo Mayera Hawthorne'a do klasyków z souloworhytm'n'bluesowego kręgu jak najprawdziwsze. Debiutanckie “A Strange Arrangement” zgodnie oceniane jest jako jedna z mniej twórczych i bardziej przyjemnych w słuchaniu płyt tego roku.

40


rają?

W

ysoki głos, chyba falset. Chórki powtarzające po wokaliście frazy. Krotochwilne pianino i krótkie, arcyzgrabnie zagrane saksofonowe piłki. Klaśnięcia i matowe perkusje... Plecy oblał mu zimny pot, poderwał swoje blade ciało do okna i głęboko odetchnął. „Co znowu?” – warknęła dziewczyna spod kołdry. „Nic, nic. Ta muzyka jest tak niedzisiejsza, że... że... myślałem, że przeniosłem się w czasie”. „Porąbany ćpun” – jęknęła dziewczyna. „Musisz przestać się spotykać z tymi swoimi kolegami”. „I’m sorry, just ain’t gonna work out, girl” – podpowiadał piskliwie, acz stylowo wokalista z głośnika. Zapętlona płyta leciała przez całą noc, czuł się więc, jakby zaprzyjaźnił się z nią dawno. „Fajne. To Raphael Saadiq?” – zapytała. „Nie” – syknął w odpowiedzi. I pomyślał – te dzisiejsze panienki. Jasne, tak jakby Smokey Robinson i Curtis Mayfield nigdy nie śpiewali soulu. Przecież nawet Saadiq nie uzyskałby takiego brzmienia. Niechlujne, zdradzające niedostatki sprzętowe, ale przy tym magnetyzujące jak mało co. Głuchy by zauważył, że to jakiś nieco gorzej zaśpiewany staroć z przełomu lat 60. i 70. Nie będzie jednak wszczynał dyskusji, skoro ledwo jest w stanie sformułować myśli. Rozejrzał się po podłodze w poszukiwaniu okładki. Odgarnął ciuchy i puste talerze, po czym wziął w drżącą rękę puste pudełko. Bezrefleksyjnie rzucił je na łóżko. A niech wścibska laska sobie sama sprawdzi. „Mayer Hawthorne. To nie może być to” – usłyszał w odpowiedzi. „Zobacz, jakiś zamulony białas, w garniturze i okularach. Przecież oni nie grają takiej muzyki. I jeszcze ten wydawca, Stones Throw. Mój były słuchał tych wszystkich wydawanych u nich rapowych i elektronicznych dziwactw. Madlibów i innych takich” – mówiła tym swoim nieznośnym tonem. Pokręcił głową. „Jasne dziewczyno, poopowiadaj mi dalej o swoich byłych. Chcę wiedzieć, jaki mieli znak zodiaku, jaki najbardziej lubili kolor i że gotowali po pracy. Jakby już teraz nie było mi niedobrze”. I właściwie chciał się wkurzyć, ale nie mógł. Kawałek, który właśnie leciał, nasuwał mu na myśl wszystkie słodkie chwile, jakich zaznał przy klasycznych nagraniach Motown. Tym razem lepiej przyjrzał się okładce. „Your Easy Lovin’ Ain’t Pleasin’ Nothin’”. O rany, to by się zgadzało z tekstem. Data wydania? 2009. Oj, Mayer, gdzieś ty się w takim razie uchował, hibernatusie? „Halo? Nie słyszałeś, co powiedziałam?” – irytowała się pannica, pospiesznie się przy tym malując. „Przy muzyce wpadasz w autyzm.

* Wyniosę ten odtwarzacz na śmietnik” – nakręcała się coraz bardziej. „A zresztą, co ja będę z tobą gadać, pójdę zarobić parę groszy. Ktoś w tym związku musi” – syknęła na odchodnym, trzaskając drzwiami. Znowu cięta riposta została w gardle. Znowu z winy Hawthorne’a. Sugerował właśnie, że rozsądny człowiek nie chce grać w gry. To jest właśnie problem z tym soulem, w kółko bada przestrzeń między Marsem i Wenus. „No to teraz cię sprawdzimy bratku” – mruknął sam do siebie. Włączył komputer, jak ognia unikając skrzynki pocztowej. Nie pamiętał poprzedniego wieczoru, siedział sobie przy miłej muzyczce, brawurowo żonglował używkami i nagle nastał gwałtowny koniec. Domyślał się, co chciał mu przekazać kumpel. Zdecydowanie bardziej ciekawił go Mayer. Odpalił Internet i z niedowierzaniem cmoknął. Facet był spod Detroit, i to by się zgadzało. Stamtąd wzięła się tradycja takiego grania. Ale cała reszta? Album „A Strange Arrangement” artysta nagrał ponoć w sześć miesięcy. Samemu. Tylko on odpowiada za wszystkie instrumenty. Część wokali śpiewał ponoć nie do mikrofonu, tylko do słuchawek. Nie traktował siebie w tej materii poważnie, na co dzień parał się nagraniami hiphopowymi w Athletic Mic League. To właściwie nie do uwierzenia. I szef Stones Throw nie uwierzył, był przekonany, że ktoś wciska mu nagrania sprzed paru dekad. „To dobrze, nie tylko ja dałem się zrobić w balona” – westchnął. Koniec końców, jego lepsza (no tak się przecież mówi) połowa, optując za Saadiqiem, była bliżej prawdy. Niedobrze, niedobrze... Jego rozmyślania przerwał telefon. Odebrał. „No stary, widzę, że już doszedłeś do siebie. Wiem, że znamy się długo, ale tym razem przegiąłeś. Wziąłem ze sobą tę płytę, bo dobrze się przy niej gada. Właściwie wszystko się przy niej dobrze robi” – ciągnął poirytowany głos w słuchawce. „A ty, pod koniec spotkania, ledwo ciepły wyrwałeś mi ją i gdzieś uciekłeś. Czy to jest normalne?” – pytał jadowicie... „No...” – próbował rozpocząć obronę. „Żadne no, zwleczesz tyłek z wyra i zaraz mi ją przyniesiesz, prawda?” – dobiegło ze słuchawki. „Nie” – odpowiedział bezczelnie, wiedząc, że nikomu tego krążka nie odda. I czym prędzej zakończył połączenie, wyłączając komórkę. Właśnie leciało żywiołowe „The Hills”. Rytm przeplatał się jak dziś w najlepszych breakbeatach. Uśmiechnął się sam do siebie. Życie właśnie zaczynało mieć smak.

Tekst Marcin Flint Foto Doug Coombe

41


* *

warp

*

(NiE)ZwYKła

alternatywna wytwórnia

20 lat to w muzycznym przemyśle szmat czasu. Aż trudno uwierzyć, że w trzecią dekadę weszła właśnie wytwórnia Warp - niegdyś wyrocznia nowych brzmień, symbol inteligentnej, futurystycznej elektroniki. Z okazji jubileuszu wydany został box ”Warp 20“. Warto przyjrzeć się historii tej legendarnej oficyny.

muzyka elektroniczna miała się lepiej niż w jakiejkolwiek innej dekadzie, na rynku pojawiło się wiele istotnych dla rozwoju gatunku oficyn, dzięki którym post-techno nie tylko poszerzyło swe ramy i z parkietu przeniosło się na salony, ale nawet zyskało filozoficzną nadbudowę (vide: Mille Plateaux). Ale to właśnie Warp okazał się najbardziej wpływowy. Wytwórnia nie tylko nadążała za ewolucją szeroko pojętej elektronicznej (a w ostatnich latach – nie tylko) sceny, ale sama miała ogromny udział w kreowaniu obowiązujących dla niej trendów. Przegląd najważniejszych pozycji z jej dziś bardzo obszernego katalogu układa się

OD FON RECORD STORE DO WARP RECORDS Zanim powstała wytwórnia, panowie Rob Mitchell i Steve Beckett prowadzili sklep z muzyką taneczną. Była druga połowa lat 80. – okres panowania acid house’u – i w tych właśnie klimatach się specjalizowali. Beckett: „Około 1986–87 roku dział taneczny sklepu bardzo się rozrósł.

>-->---

TAŃCZYĆ? ALE INTELIGENTNIE Intelligent Dance Music – szyld, za którym ukryli się post-rave’owcy pragnący, dla odmiany, tworzyć dźwięki do kontemplacji w domowych pieleszach. W latach 90. owego terminu-wytrychu zaczęto używać do określenia niemal każdej odstającej od dancefloorowych standardów elektronicznej muzyki. Ewolucja i rozdrobnienie sceny na początku aktualnej dekady zdezaktualizowały owo pojęcie. Pamiętajmy jednak, że popkulturą w pewnej mierze rządzi prawo cyklu. Choć w dzisiejszej, szalenie eklektycznej rzeczywistości owa zasada tarci na znaczeniu i nie sposób wskazać dominujących, hegemonicznych trendów, to da się zauważyć sentyment do IDM – m.in. z niego czerpie ważna dla współczesnej elektroniki wytwórnia Planet Mu. Kuźnią tej estetyki był powstały w Sheffield w 1989 roku Warp. W latach 90., w których

w fascynującą historię post-techno i jego mutacji z minionych dwóch dekad, ostatnio zahaczając także o inne nurty współczesnej alternatywnej sceny.

-----------------------------

42

JAMIE LIDELL


Tłumy kłębiły się co tydzień, by zgarnąć egzemplarz dwunastki, która akurat była na topie. Najgorętsze labele w tamtym czasie to: Trax, Transmat and Big Shot”. W innym wywiadzie wspominał też: „Sprzedawaliśmy rocka, punk, muzykę taneczną, metal. I wtedy przyszła rewolucja pod postacią acid house’u, która wszystko zmiotła. Chciałem zaangażować się w najbardziej ekscytującą muzykę, jaka wtedy istniała”. Do Fon record store ochoczo zaglądali liczni fanatycy kwaśnych bitów, niektórzy podrzucali właścicielom własne produkcje. Część z nich była naprawdę dobra. Rob i Steve nie chcieli, by przepadły. Tak oto sklep przepoczwarzył się w biuro Warp (w pierwotnej wersji Warped) Records. Pierwsza płyta – dwunastka „Track With No Name” The Forgetmasters – ujrzała światło dzienne 7 sierpnia 1989 roku. Jedenaście tysięcy sprzedanych egzemplarzy nie pozostawiało wątpliwości co do trafności decyzji szefostwa nowo powstałej oficyny. SZTUCZNA INTELIGENCJA Grunt, na którym wykiełkował Warp, zdradza zatytułowana „Influences” – część wydanej z okazji dziesięciolecia wytwórni kompilacji – znajdziemy na niej czołowych pionierów electro, house’u i techno z Detroit (m.in.: Rhythim Is Rhythim, Model 500), Chicago (m.in.: Phuture, Mr. Fingers, Adonis, Farley Jackmaster Funk), a także brytyjskich innowatorów (Unique 3, 808 State, A Guy Called Gerald). Jednak w odniesieniu do swych własnych wydawnictw panowie Beckett i Mitchell od początku unikali

jednoznacznych kategorii, jak house bądź techno. Wystarczy rzucić uchem na wczesne płyty Warpa, by zrozumieć intencje jego szefów – mroczne downtempo Nightmares On Wax czy psychodeliczne post-house’owe konstrukcje LFO wymykały się łatwym definicjom (notabene debiutancki singiel tego ostatniego projektu – z jego nazwą w tytule – był pierwszym dużym rynkowym sukcesem oficyny). Natura (a rynek tym bardziej) nie znosi próżni, szybko więc na

AUTECHRE

określenie propozycji Warpa ukuto ów ogólnikowy i nieco mętny termin IDM (ściśle rzecz ujmując, wymyślili go internauci, ale doskonale przyjął się jako nazwa handlowa). Pierwsza pełnowymiarowa płyta wytwórni nie zwiastowała jeszcze przełomu – był to wydany w 1991 roku album „C.C.C.D” projektu Sweet Exorcist, współtworzonego przez Richarda H. Kirka, członka legendy industrialu z Sheffield, grupy Cabaret Voltaire. Prawdziwym estetycznym manifestem nowego nurtu okazała się rok młodsza składanka „Artificial Intelligence”. Znalazło się na niej kilku spośród najważniejszych artystów odpowiedzialnych za oblicze Warpa w latach 90. – Aphex Twin (tu pod pseudonimem Polygon Window i The Dice Man), Autechre, Black Dog (pod szyldem I.A.O.). Znamienna była już okładka prezentująca androida relaksującego się na fotelu, wokół którego rozrzucone są płyty Kraftwerka i Pink Floyd. Grafika podkreślać miała fakt, że – jak tłumaczył Beckett – muzyka ta przeznaczona jest do słuchania, a nie do tańca. Choć była dość zróżnicowana – sięgając od mutacji breakbeatu po ambient – wyznaczyła wartości, na których przez ostatnią dekadę minionego wieku bazowała estetyka Warpa. Futuryzm, alians technologii z humanizmem, surrealizm, ale i swoista elegancja – więcej tu z ducha elektronicz-

---------->

BOARDS OF CANADA

*

-------------

43


* LFO

nych pionierów z lat 60. i 70. niż agresywnego, ekstatycznego ilinx rave’u.

---->

DEKADA ABSTRAKCJI Połowa lat 90. to czas prosperity Warpa. Wytwórnia szczyciła się odkryciem czołowych wizjonerów nowej elektroniki – Aphex Twina i Autechre. Ich wczesne wydawnictwa, jak „Selected Ambient Works” tego pierwszego, „Incunabula” i „Amber” drugiego, a także „Bytes” Black Dog Production wiązano z ambientem, jednak rozwój tych artystów szybko unieważnił tę klasyfikację. Rozdokazywane, nieraz groteskowe eksperymenty Apheksa („... I Care Because You Do”, „Richard D. James Album”), szalenie nasycony, gęsty,

powikłany mikroświat Autechre („Tri Repetae” czy „LP 5”), jak też barwne kawałki Plaid („Not For Threes”) powstałego jako odprysk Black Dog – wszystko to wyznaczyło kanon IDM. Jego integralną częścią były także projekty graficzne Designer’s Republic i wideo ilustracje Chrisa Cunninghama. W recenzjach warpowych albumów jak mantra powracało słowo „abstrakcyjny”. Ale propozycja wytwórni w złotych latach to nie tylko kwaśny, surrealistyczny syntetyk – wśród jej reprezentantów znaleźli się prekursor post-rocka Seefeel („Succour”) czy bogate skrzydło flirtujące z jazzem: na modłę breakbeatową (Red Snapper – „Prince Blimey” i „Making Bones”), karkołomnie drum’n’bassową (Squarepusher – „Hard Normal Daddy” albo „Music Is Rotted One Note”) czy electro-koktajlową (Jimi Tenor – „Intervision”). W jej szeregach (EP-ką „Children At Play) debiutowała przyszła gwiazda Domino, genialne dziecko postmodernistycznego popu Max Tundra. Istotnym punktem w historii oficyny z Sheffield było wydanie „Music Has The Right To Children” Boards Of Canada. Połączenie

*---------------

44

BATTLES


* onirycznych, niemal bajkowych melodii, przydającej kompozycjom rozmarzonego wyrazu brzmieniowej tkanki i niespiesznych beatów okazało się strzałem w dziesiątkę, przy okazji wpisując się w rosnącą w siłę na przełomie wieków emotronikę. Wśród ważnych przedstawicieli Warpa pojawili się prezentująca bardziej intymną i organiczną poetykę, acz nieustannie zaskakująca Mira Calix („One On One”) czy avant-popowcy z Broadcast („The Noise Made By People”). Po przeniesieniu się do Londynu w 2000 roku wytwórnia wypłynęła na szersze wody. Kolejne lata przyniosły m.in. hiphopowe objawienia: „Vocal Studies + Uprock Narratives” asa abstrakcyjnych synkopowanych pejzaży, Prefusa 73 czy „Arrhythmie” erudytów z Antipop Consortium. Warto odnotować także obecność prawdziwej indywidualności współczesnej muzyki, Vincenta Galo („When”, „Recordings Of Music For Film”).

rockowych awangardzistów i dekonstruktorów, lecz przygarnęła co ciekawszych reprezentantów święcących triumfy postnowofalowych brzmień, jak: Mäximo Park („A Certain Trigger”), !!! („Louden Up Now”) czy Born Ruffians („Red Yellow & Blue”), a także melancholijny Gravenhurst („The Western Lands”). Z tego grona wyłamali się kluczowi innowatorzy post-rocka – Battles (wyśmienitym albumem „Mirrored”). W ciągu kilkunastu lat istnienia Warp daleko odszedł od swych posttechnowych korzeni, stał się wytwórnią zorientowaną na szeroko pojętą scenę alternatywną, wolną od estetycznych, ideologicznych czy środowiskowych podziałów. Wolta oficyny przez wielu była krytykowana, a Beckett oskarżany o koniunkturalizm. Kilka lat temu tłumaczył: „Przeszliśmy pewien cykl. Dziesięć lat temu gitary wydawały się stare i nieinteresujące. Wszyscy zachłysnęli się nową technologią, komputerami i tworzyli niewiarygodne brzmienia, których nigdy wcześniej nie byliby w stanie wygenerować. Aphex Twin czy Squarepusher osiągnęli, ile się dało w ramach tego postulatu. Wielu podążało ich tropem, ale nie byli w stanie zaproponować niczego nowego. W pewnym okresie artyści nie troszczyli się o piosenkowe struktury, ponieważ samo brzmienie było tak ekscytujące, że pochłaniało ich bardziej niż kompozycja. Ale teraz wszystkie dźwięki zostały już zagrane, więc twórcy wracają do bardziej osobistych form wyrazu. A najbardziej osobista jest piosenka”.

ZWYKŁA ALTERNATYWNA WYTWÓRNIA? W ostatnich latach Warp zaczął coraz bardziej poszerzać swój profil. Nie sposób nie zgodzić się ze słowami Jamie’ego Lidella, który zresztą sam przeistoczył się z elektronicznego eksperymentatora („Muddlin Gear”) w rasowego soulowego śpiewaka („Multiply”): „Obecnie Warp jest po prostu niezależnym labelem, jak na przykład Mute. Przez ostatnie lata gusty właścicieli wytwórni ewoluowały, innej muzyki słuchają SQUAREPUSHER w domu, w biurze, inne rzeczy też chcą wydawać. Wiele czynników wpłynęło na ich decyzję o dalszej działalności. Teraz nastały takie czasy, że nie jesteś w stanie sprzedać w jeden dzień kilku tysięcy płyt z dziwną, wykręconą elektroniką. Krok w stronę dużego niezależnego labelu wydaje mi się najbardziej rozsądny w tej sytuacji. Utrzymywanie na siłę ciągle tego samego charakteru wytwórni nie ma sensu”. Najbardziej uderzającym symptomem tej metamorfozy było otwarcie się na gitarową scenę. Co ciekawe – wytwórnia, wbrew temu, czego można by się po niej spodziewać, nie zaprosiła niezłomnych

Warp lata temu przestał odkrywać dziewicze brzmienia i wyznaczać trendy w poszukującej muzyce. Dziś to faktycznie jedna z wielu „zwykłych” alternatywnych wytwórni, jednak niewiele konkurencyjnych stajni dorasta do jej poziomu. Wszak kto w swym katalogu ma najgorętsze wydawnictwa ostatnich miesięcy – i to tak różne, jak: abstract hiphopowy Flying Lotus („Los Angeles”), freak-barok-popowy Grizzly Bear („Veckatimest”), błyskotliwie odświeżający techno Harmonic 13 („When Machines Exceed Human Intelligence”) czy prog-rockowo/ post-poważkowy Tyondai Braxton („Central Market”)? Pozostaje więc życzyć kolejnych 20 równie urodzajnych lat! Tekst Łukasz Iwasiński Foto Sonic

warp warp warp warp

warp warp

warp warp warp

warp warp

45


*

W raźniej kupie

MAWIAJĄ, ŻE DO TAŃCA TRZEBA DWOJGA, I GDY SPOTKA SIĘ DWÓCH POLAKÓW, TAM BĘDĄ TRZY OPINIE. COŚ MUSI BYĆ NA RZECZY, BO DUETÓW I KOLEKTYWÓW DIDŻEJSKICH U NAS ZATRZĘSIENIE. PRZED WAMI KRÓTKI KWESTIONARIUSZ WHO IS WHO (VEL WHO MADE WHO). WSZYSTKICH NIE BYLIŚMY W STANIE PRZEPYTAĆ, A TO CZASU ZA MAŁO, A TO SĄ W ROZJAZDACH, A TO AKTUALNEGO ZDJĘCIA NIE MAJĄ. PONIŻEJ CI, KTÓRZY NIE MIELI TAKICH PROBLEMÓW I DYLEMATÓW.

---------------------------------------> KTO?

Moustache Mish Mash i Suck My Deck. CO GRACIE?

Indietronikę.

GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

W Jadłodajni Filozoficznej i Obiekcie Znalezionym w Warszawie. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

Knajpa Kasi Figury.

NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Kiedy w Centralnym Basenie Artystycznym o godzinie 22 zabrakło piwa w barze. WYMARZONY BOOKING?

Justice na imprezie w Jadłodajni Filozoficznej.

46

>----->>---------->>>>-->------------>>-------->>>>-->------------>>

Double Trouble

Beats Friendly KTO?

Novika, Gama, Lipstick, Lexus, Harper, Bartek Winczewski, Rawski. CO GRACIE?

To, co aktualnie najbardziej nas rusza, a że jest nas sporo, to spektrum jest szerokie, od funku, disco, przez deep house, aż do fidgetów:) GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

Flow – Katowice, Mono Bar – Warszawa, Soho – Sopot, nowe miejsce Drugie Dno – Wrocław. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

Lex grał w Parku Jurajskim, Novika na nie zawsze trafionych bankietach egzotycznych, były też statki i dachy wieżowców, ale to chyba mało oryginalne. Rawski grał na premierze filmu o papieżu. NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Ostatnio Harperowi w klubie skradziono case’a z płytami. Sprawca został dogoniony i zidentyfikowany. Okazało się, że sam jest didżejem i organizatorem imprez, a do kradzieży popchnęła go złość z powodu wcześniejszej utraty kurtki. WYMARZONY BOOKING?

Na fajnym zagranicznym festiwalu.


--------------------------------- -------------------------------------->

R a Hungry Hungry AM d i S.T.tees & ^^ ! /< @. Models o CO GRACIE?

Wszystko to, co lubimy – od indie electro, przez pop, dance punk, balearic, aż po tak zwany bloghouse. GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

W Jadłodajni Filozoficznej, gdy nie tam – w centrum Warszawy. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

Najbardziej egzotyczny był chyba występ na tegorocznym Openerze – tłumy ludzi z całej Polski i zupełnie nowa wyjątkowa sytuacja dla nas. NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Chłopcy z Air France z wymalowanymi flamastrami twarzami, którzy zdjęli buty i skarpetki i tańczyli boso na głośnikach w Jadłodajni. WYMARZONY BOOKING?

Majki – Cut Copy, Antek – Erlend Øye

Club Collab KTO?

Jedynak, Richelieu, Dizky, NBRDZ. CO GRACIE?

Salsoul, Running Back, Tirk, Rawkus, DJ International, Trax. GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

Clubcollab.com.

WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

Dla nas egzotyką było granie na imprezie, na którą zabookowała nas duża marka alkoholu. Okazało się, że klub i nasz repertuar, delikatnie mówiąc, nie pasują do siebie.

CO GRACIE?

Radość i szczęście, najświeższą selekcję euforii z domieszką ekstazy.

NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

Klub 55 (już nie Obiekt!) w Warszawie. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

Kijów. Egzotyczne dziewczęta, egzotyczne chodniki, dziki ruch uliczny (w jak najbardziej negatywnym sensie), dzika publiczność (w jak najbardziej pozytywnym sensie), ale wódka swojska i pyszna.

Na jednej z imprez w Jadłodajni Filozoficznej wszyscy na parkiecie i za didżejką pozdejmowali tiszerty, bluzeczki, sweterki, koszule i co jeszcze się tylko z górnej połowy ciała zdjąć da (okej, staniki zostały). I wszyscy się ze sobą całowali. Wszyscy. Lekarze nazywają to efektem HHM. WYMARZONY BOOKING?

Michael Jackson.

GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

W Warszawie, najczęściej w klubach 55 oraz Mono, a poza tym odwiedzamy wiele miejsc w całej Polsce. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

Igor: Kilka lat temu grałem na imprezie plenerowej w Kalifornii, w samym centrum pustyni. Niesamowite miejsce, widoki i przeżycie. Bert: Mińsk białoruski. To była impreza znanej marki tytoniowej, odbywała się na pełnym żołnierzy wojskowym lotnisku.

--->Last ----->Robots KTO?

Bert & Igor. CO GRACIE?

To, co gramy, ciężko zaszufladkować, ale można powiedzieć, że nasza muzyka to energetyczne dźwięki z pogranicza house’u i electro. Żeby się dowiedzieć dokładniej, zachęcam do słuchania naszej audycji na antenie Radia Roxy w każdy piątek od godziny 22.

NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Igor: Występowałem kiedyś poza Warszawą, impreza była bardzo okej, doskonale się grało i udało mi się poderwać do tańca ------------------------ nawet tych najbardziej zapartych. Po wyjściu z klubu podeszło do mnie dwóch rosłych Mocno dyskotekowy klimat, białe kozaki osobników i w podziękowaniu za dobrą pozwoliły nam zrezygnować z grania na zabawę chcieli mi podarować kołpaki do rzecz lokalnego DJ BOLO i zająć się barem mojego auta. Polska gościnność nie ma i konwersacją z Mariolami. Sympatyczna granic. gaża oczywiście wpłynęła na konto. Bert: Dawno temu w Piekarni, pani i pan, w rogu, na densflorze... NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Jakaś dziewczyna podeszła do jednego z nas podczas grania i zadeklarowała, że chciałaby, by został „dziadkiem jej wnuków”. WYMARZONY BOOKING?

Frankie Knuckles, David Mancuso, Prince DJ set.

-------------------------

Antek & I Say Mikey

KTO?

------>>>-------------->>>------------->>>-------->>>--

KTO?

*

WYMARZONY BOOKING?

Igor: Większość imprez, na których gramy, to superbalangi, więc trudno wymarzyć sobie coś lepszego. Ważne, żeby ludzie czuli muzykę, bo to oni budują atmosferę. Bert: Nie znoszę chłodu, dlatego odpowiedź brzmi: Australia. Jest tam gorąco i fajnie grają. Też chciałbym tam zagrać.

47


--------->>

P >>>-->------------>> o m p ---->>>>-->------------>> o n

T e a m

KTO?

Mike Polarny & Hory. CO GRACIE?

Dużo elektroniki, polanej deep i dub, ale pociętej jazzem, afro i funkiem. Przede wszystkim muzyka nowoczesna, starannie wynajdywana na trudno dostępnych winylach. GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

Odpowiedź jest ultraprosta – o każdej porze dnia i nocy czekamy na www.pompon.net – a tam m.in. kalendarz imprez. Pompon jest także obecny na antenie Radia Roxy. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

Mike Polarny: Ekscytujące było granie w osławionym klubie Lasal w Mataro, 50 km od Barcelony, na pięknej plaży przy pełni

księżyca. Nikt nie tańczył, wszyscy słuchali. Z tego słynie to miejsce. Hory: Didżejowanie na domówce podczas wakacji na Sri Lance w miejscowości Tangale. Po fakcie dowiedziałem się, że chata należała do prominentnego polityka. NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Po tylu latach, zwiedzonych miejscach i zagranych imprezach niewiele nas może zadziwić. Co nam zapadło w pamięć? Na pewno publiczny seks zakochanej pary na porannym plażowym after party podczas festiwalu Astigmatic w Gdyni. Tysiące ubranych na galowo nastolatków podczas megaimprezy sylwestrowej w Madrycie – impreza dopiero startowała, a była godzina 10 rano pierwszego dnia nowego roku. WYMARZONY BOOKING?

Mike: Unikam snobistycznych sztywnych imprez, ale jednego bym sobie nie odmówił. Muszę o to poprosić Kubicę. Chciałbym zagrać na nieoficjalnym after party po wyścigu Formuły 1 – np. w Monako. Fajnie byłoby zobaczyć reakcję gości na „Window Licker” albo eksperymentalny free jazz... Hory: Nie mam jakiegoś konkretnego miejsca, ale zawsze marzę o imprezach na plaży, które kończą się wschodem słońca. To chyba najlepsze scenerie do chłonięcia muzyki. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu zobaczę morze z didżejki.

----------------------------------------------------------------

*

----->>>>-->------------>>-------->>>>-->------------>>

V/A Team KTO?

Boy Division & Hoax. CO GRACIE?

Dreamwave, nowe disco, electro pop, pianina, filtry itp. GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

W pierwszy piątek miesiąca w Jadłodajni Filozoficznej na GSTQ w Warszawie. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

W Rzymie na największej queer imprezie we Włoszech, Amigdala. 1500 facetów, od przypakowanych macho w obcisłych koszulkach, po takich chodzących na szczudłach w teatralnych kostiumach. Wszystko w budynku, który był wcześniej klasztorem.

48

NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Andrzej Chyra tańczący klasycznego „wioślarza” do kawałka „Isolation” Joy Division. WYMARZONY BOOKING?

Akustyczny koncert Davida Bowiego i after z Larrym Levanem.

Soul Service

KTO?

Burn Reynolds, Cpt. Sparky, DJ Misty, Papa Zura. CO GRACIE?

Naszą specjalnością są taneczny jazz, soul, funk, ambitny hip-hop, muzyka tropikalna oraz polski funk, który wydajemy na kompilacjach „Polish Funk”. Podczas imprez używamy oryginalnych płyt winylowych. GDZIE NAJCZĘŚCIEJ GRACIE?

Regularnie w warszawskich klubach Balsam, Powiększenie i Huśtawka. Nieregularnie w dobrych klubach w całej Polsce i za granicą. Dodatkowo w każdy poniedziałek między 22 a 24 można nas posłuchać na żywo lub online na antenie Radia Roxy. WYSTĘP W NAJBARDZIEJ EGZOTYCZNYM MIEJSCU?

W Jerozolimie podczas Szabasu, kiedy nie działały nawet komunikacja miejska i windy w hotelah. Graliśmy prawdopodobnie dla izraelskich wywrotowców (śmiech). NAJDZIWNIEJSZE ZDARZENIE PODCZAS IMPREZY, NA KTÓREJ GRALIŚCIE?

Scena z warszawskiego klubu: jeden z nas miksuje od pewnego czasu stare funkowe nagrania. Podchodzi obcy człowiek i pyta: „A będzie jakiś oldschoolowy funk?” „Od godziny niczego innego nie ma” „A moze coś bardziej znanego?” „Co masz na myśli?” Tu następuje długa cisza i zakłopotanie, nagle jakieś olśnienie i nieśmiałe pytanie: „Może coś z Burna Reynoldsa?” (Burn Reynolds jest jednym z członków kolektywu Soul Service). WYMARZONY BOOKING?

Odbędzie się już pod koniec listopada: wystąpimy wtedy w London Jazz Cafe (najbardziej prestiżowym miejscu sceny jazz/funk). Tekst Łukasz Dolata Foto Archiwum artystów


****** SZTOS ***** BUJA **** WCIĄGA *** DAJE RADĘ ** NIE RUSZA * MĘCZY

RECENZJE The Editors - In This Light And On This Evening ”To jest prawie taneczna płyta! Inna sprawa, że na ponure parkiety, bo okrutnie smutna, czyli emocjonalnie bez zaskoczeń.“ - Angelika Kucińska

Plazmatikon - Klezmatikon ”Pod skórą klezmerskiego ludyzmu i nastrojowości tętni puls electro, drum'n'bassu, dubu, przyspieszający czasem do punkowej euforii.“ - Sebastian Rerak

Chromeo - DJ Kicks ”Płyta jest jak najbardziej do posłuchania, choć na półce z napisem ulubione raczej miejsca nie zagrzeje.“ - Bert


*

---------------------------------------------------*

V/A

Later Compiled And Mixed by Crazy P Seamless disco funk/downtempo/balearic i pół

****

Chromeo DJ Kicks !K7/Sonic

disco/italo/electro funk/electro i pół

***

Jeśli ktoś zapyta o mój ulubiony zespół, to po chwilowym zastanowieniu odpowiem – Chromeo. O kanadyjskiej formacji było dość cicho – ostatni, świetny album „Fancy Footwork” ukazał się w 2007 roku. Potem pojawiły się koncertowa EP-ka z zapisem występu na Lollapaloozie, kilka dobrych remiksów (Treasure Fingers, Vampire Weekend), jedno nowe nagranie („Night By Night”) oraz właśnie ta kompilacja, nagrana dla !K7. Najnowsze wydawnictwo sygnowane przez duet z Montrealu trzyma poziom, choć w porównaniu z kultową kompilacją „Un Joli Mix Pour Toi” już tak nie porywa. Brakuje tu tempa poprzednika, a dobór nagrań nie jest tak trafny. Na płycie znajdziemy wszystko to, co Chromeo inspiruje – disco, italo disco, electro funk, współczesną elektronikę. Od legendarnych Kano po współczesne talenty – Shazama i Lifelike’a. Na „DJ Kicks” pojawił się też ich nowy utwór – dość przeciętny cover The Eagles „I Can’t Tell You Why”. Płyta jest jak najbardziej do posłuchania, choć na półce z napisem „ulubione” raczej miejsca nie zagrzeje. Uzbroję się w cierpliwość i poczekam na album...

-----------------------

V/A

, Kitsune Maison 8 , Kitsune alternatywna elektronika/pop i pół

****

Cenię Crazy P z wielu powodów. Nagrali kilka świetnych płyt, a ich ostatni album „Stop Space Return” wciąż gra na moim soundsystemie. Lubię ich też za poczucie humoru (kiedyś nazywali się Crazy Penis) oraz świetną znajomość muzyki, bo Crazy P zna się na muzyce jak mało kto. Nieobce Anglikom disco, funk, downtempo, deep house, brzmienia balearic, a nawet jazz. Ten muzyczny eklektyzm to także myśl przewodnia tej udanej kompilacji z serii „Later”. Autorzy, jak przystało na tytuł wydawnictwa, stawiają tu na nastrój. Budują go starannie, dobierając nagrania – na płycie usłyszymy muzyczne perełki od Owusu & Hannibala, po Rona Basejama, Hota Toddy’ego i nieco zapomnianych Those Norwegians (świetny „Dom B Sensi”). Na krążku nie mogło zabraknąć nagrań sygnowanych przez sam zespół – dwa świetne utwory oraz rewelacyjny remiks to najlepsza muzyczna rekomendacja tego wydawnictwa. Na długie jesienne wieczory jak ulał.

V/A

Relish Compilation II Relish

punk funk/space disco/disco electro i pół

****

Headman (Robi Insinna) ma nosa do wyszukiwania talentów – przed laty odkrył Yukseka oraz Riot In Belgium, dziś stawia na The C90s. Ten wciąż mało znany londyński duet zamieścił tu dwa świetne, zainspirowane disco nagrania – autorski „10:01” i rewelacyjny remiks „Dirt” Headmana. Jestem przekonany, że o Anglikach już niedługo będzie bardzo głośno. Przynajmniej tak, jak głośno i w superlatywach mówi się o szefie Relish – Headmanie, pierwszoplanowym bohaterze tej kompilacji. Szwajcar, który mieszka i tworzy w Berlinie, zamieścił tu dwa utwory – „Random Disco” i remiks „High Pressure Days” nowofalowej formacji The Units. Znajdziemy tu też kilka jego nagrań zremiksowanych przez innych wykonawców. Na tej udanej kompilacji usłyszmy wszytko to, co w nowofalowej elektronice piszczy. Punk funk, space disco, disco electro, brzmienia balearic, czyli muzykę zarówno na dobrą potańcówkę, jak i do domowego odsłuchu. Ta płyta to doskonała zapowiedź kolejnego wydawnictwa Relish – nowego albumu Headmana, który ukaże się lada dzień...

--------------------------*

Ale ten czas szybko leci – niedawno recenzowałem siódmą część tej popularnej kompilacji, a już niebawem dostaniemy do ręki kolejną odsłonę. Kitsuné 8, tym razem zatytułowana „Chic And Nice Issue” (przyznaję, nie wiem, dlaczego akurat taka nazwa), nie odbiega stylem od poprzedników – znajdziemy tu nagrania nie tylko z Francji, lecz także najciekawszych wykonawców z całego świata. Dominuje stylistyczna różnorodność – od zawsze wiadomo, że Kitsuné nie zamyka się w jednym stylu, dlatego usłyszymy tu wszelakie odmiany tanecznej elektroniki. Jest techno („Maximus” Beniego w wersji Harvard Bass), funky disco electro („I Can’t Talk” Two Door Cinema Club w wersji Moulinex), synth pop z Nowego Jorku w wydaniu świetnego duetu French Horn Rebellion czy indie pop w wydaniu Australijczyków Midnight Juggernauts. Obok bardziej znanych artystów znajdziemy tu cały szereg młodych i utalentowanych twórców – Jolie Cherie, The Drums czy My Tiger My Timing. Na „Chic And Nice Issue” dominuje zasada – muzyka przede wszystkim musi być świeża. I to zadanie autorom po raz kolejny udało się wykonać.

50

Wielbiciel kotów, piłkarz amator, badacz starożytnego Rzymu i namiętny czytelnik książek Arturo Pereza-Reverte. Didżej, radiowiec, promotor i producent. Współtworzy: Boogie Mafię, Electricity i Defucted.Prowadzi klubową audycję w radiu Euro.

BERT


How The East Was Won 1989-2009

SUAD

jak hartowała się scena breakbeat?

*****

Zaczynali w połowie lat 80. jako czteroosobowy soundsystem o nazwie Heatwave z didżejem Daddym oraz Hype’em, przyszłą gwiazdą muzyki drum’n’bass, w składzie PJ oraz Smiley, początkowo raperzy nawijający do granych na imprezach nagrań, w końcu sami zapragnęli je tworzyć, produkować i wydawać. Założyli własną wytwórnię i w 1989 roku już jako Shut Up And Dance zadebiutowali winylowym singlem „5,6,7,8” sprzedawanym... z bagażnika samochodu. Od tamtego momentu minęły już dwie dekady, a dziś SUAD to pionierzy połamanych, zbasowanych brzmień, zasłużeni dla rozwoju takich gatunków, jak rave, breakbeat, garage, jungle, a nawet dubstep. „How The East Was Won” to aż 3-płytowa antologia podsumowująca 20 lat działalności duetu i prezentująca ich najważniejsze i legendarne prace – w tym słynne nagrania z duetem Ragga Twins (np. „Spliff Head”, „Shine Eye”), Peterem Bouncerem (ekstatyczne „Raving I’m Raving”) czy wokalistką Nicolette (wciąż znakomite „Waking Up”). I choć te najstarsze utwory brzmieniowo już się tak nie bronią i nie robią już takiego wrażenia, jak dwie dekady temu, wciąż jednak czuć drzemiącą w nich energię oraz szczery entuzjazm – coraz rzadziej słyszalny w dzisiejszych wychuchanych klubowych produkcjach. Jeśli zastanawialiście się, kto był inspiracją dla takich wykonawców, jak Freestylers, The Prodigy, Stanton Warriors, Rennie Pilgrem czy choćby Burial i Martyn, to już macie odpowiedź. Obowiązkowe słuchowisko!

-----------------------------------------------------------*

Shut Up And Dance

*

Trevor Loveys Body Jack Music Response jackin house/electro/breaks

*****

Dwupłytowa selekcja najważniejszych oraz najświeższych produkcji i remiksów jednej z najwybitniejszych i najbardziej płodnych postaci współczesnej muzyki house’u. Ponad dekadę temu jako członek projektu House Of 909 zachwycał deephouse’owymi nagraniami w barwach firmy Pagan, a dla oficyny Freerange prowadzonej przez Jimpstera wraz z Dave’em Taylorem, jako duet Switch, torował drogę dla fidgetowych brzmień (rewolucyjne „Get Ya Dub On” czy „Just Bounce 2 This”). Dziś wciąż podkręca basy – a te, jak u nikogo innego, smakowicie skwierczą w głośnikach – tyle że w odróżnieniu od całej fidgetowej braci produkcje Loveysa (także jako Lil’ Bo Tweak czy Speaker Junk) to prawdziwa muzyka, a nie bezduszna, mechaniczna nawalanka, bo choć dosadne, brzmią finezyjnie i nowatorsko, a przy tym pełno w nich również melodii oraz ciepłych deepowych harmonii. Także ciętych sampli, breaków oraz studyjnych technik rodem z hip-hopu. Euforycznych rave’owych riffów czy wszelkiej maści rytmicznych łamańców – w tym prawdziwych beatów electro. Faworyzowany przez blogową młodzież Dave Taylor (czy np. Hervé) rozczarowywał mnie już wielokrotnie, tak słabej produkcji Brytyjczyka jeszcze nie słyszałem. Najwyższy czas oddać mu pokłon i szacunek.

<----------------------------------------------

Zinc

Crack House EP Bingo Bass

crack house

*****

Jimi Tenor/Tony Allen

Inspiration Information Strut/Sonic afro-beat

i pół

Choć w tytule mamy „EP-kę”, „Crack House” to godzinny i liczący 10 nagrań nowy materiał Zinca porzucającego charakterystyczną dla niego drum’n’bassową stylistykę na rzecz muzyki house. Tyle że house w jego wykonaniu nie jest podobny do niczego, co dziś oferuje owa scena. Masywny i potencjalnie atrakcyjny dla baslline’o-fidgetowo-blogowej braci, jednak dużo bardziej witalny, skoczny, funkowy i błyskotliwy. Wywodzący się z soundsystemowej kultury (w tym jungle) i przede wszystkim bliski breakstepowym poczynaniom naszego bohatera z początku wieku ze sztandarowym i nieśmiertelnym „138 Trek” na czele (tutaj otrzymujemy jego „wyprostowaną” i nieco wolniejszą wersję pod tytułem „128 Trek”). Zinc flirtuje tu również z dubstepem (linie basu), sięga także po UK-funkowe, rytmiczne synkopy, ale przez cały czas mamy wrażenie obcowania z czymś zupełnie nowym, świeżym, wyjątkowym i przede wszystkim porywającym. Klubowa klasyka już w chwili wydania.

****

i pół

To już czwarty i – podobnie jak poprzednie części – znakomity odcinek serii „Inspiration Information”. Tym razem na pięciu studyjnych sesjach (w Finlandii, Niemczech oraz we Francji) spotkali się legendarny afro-beatowy perkusista Tony Allen oraz Jimi Tenor, wielki fan Sun Ry, „Andy Warhol muzyki pop” ostatnio zafascynowany brzmieniami Czarnego Lądu. Towarzyszy im grupa Kabu Kabu, z którą Tenor nagrał swoje dwa ostatnie krążki, a wokalnie wspiera ich rymujący (a raczej opowiadający) MC Allonymous. Ich wspólny materiał to najlepsza płyta, jaką obaj artyści nagrali od lat. Zdominowany przez nakręcający i charakterystyczny afro-groove Allena oraz potężną sekcję dętą, o którą zazdrosny byłby sam Fela Kuti. Pełen wigoru, luzu (Tenor zawodzący falsetem o „samolubnym genie” jest rozbrajający) i niewymuszonych, chwytliwych melodii, już na koniec niepotrzebnie rozmienionych na nieco nudnawe improwizacje. Słychać, że obaj panowie lubią swoje towarzystwo i radują się ze wspólnego muzykowania, a ów dobry nastrój udziela się słuchaczowi już od pierwszych sekund.

HARPER Boogie Mafioso, członek kolektywu Beats Friendly oraz Euro-radiowiec. Za deckami Zwierzak, a poza tym funkowy romantyk na tropie perfekcyjnego (stutonowego) beatu i groove’u. Podobno trochę wie.

51


*

UNION JACK PYLON PIG PLATIPUS TRANCE

*****

i pół

Wystarczyło, by formacja Simona Berry’ego nagrała jeden album, by stać się kultem i ikoną brytyjskiego trance’u. Wydany w 1995 roku „There Will Be No Armageddon” po 15 latach brzmi tak samo rewelacyjnie, a wręcz zyskał na wartości. Bez niego brytyjski trance z jednej strony dreptałby w kółko w psychodelicznej niszy, a z drugiej – nie zalałby nas holenderski szajs. Berry (szef wytwórni Platipus) wiedział, jak połączyć głębię psychodelii, przystępność euro/UK trance’u i muzykę klasyczną w czasach, gdy słowo „progresywny” było używane w odniesieniu do muzyki rockowej. W ciągu 15 lat Union Jack wydał zaledwie kilka singli, a Simon skupiał się na bardziej „upliftingowym”, solowym projekcie, Art Of Trance oraz prowadzeniu wytwórni. Widać, nadszedł czas, by połączyć siły. Tym razem już jako duet (z Paulem Brodgenem znanym z projektów P.O.B. i Clanger), ale bez pomocy Claudia Giussaniego, nagrali równie wspaniały, choć już nieprzełomowy, album. To w sumie zrozumiałe, bo trance jest już gatunkiem starym i, podobnie jak w rocku, ciężko w nim o odkrywczość. Pozostaje więc porywczość! Doskonale znane basowe brzmienie, ambientowe łączniki, duży nacisk na harmonie zaczerpnięte z muzyki klasycznej, stosy arpeggio i retrospektywna atmosfera, do której chce się wracać jak za czasów „Armegeddonu”. Jedynie „Blink” wypada zbyt nowocześnie i brzmi, jakby wyszedł spod studia Glenna Morrisona.

E-Verformung

Behind The Clouds Minimal People Inc. progressive

****** Liquid-I to didżejski dinozaur pamiętający trance’owe imprezy z lat 90. Jako producent pod szyldem E-Verformung wypłynął wraz z publikacją remiksów Depeche Mode na fanowskiej stronie: www.dmremix.be. Po kilku wydanych EP-kach wreszcie ukazuje się longplay, czyli coś długogrającego... I to bardzo, bo album ukazał się jedynie w postaci 10 plików cyfrowych trwających łącznie blisko półtorej godziny. Jednak muzyka nie znuży nikogo, kto pamięta stary niemiecki trance spod znaku Resistance D i Eternal Basement, podany i wyprodukowany nowymi technologiami. To klimatyczny, a zarazem parkietowo użyteczny, niebanalny progressive z wokoderowymi wokalami. Na płycie są tak wspaniałe momenty, jak „Der Wolkenbruch”, przypominający czasy świetności Eye Q (Sven Väth, Earth Nation), czy dwuczęściowy utwór tytułowy z wokoderem, który pozwala na lewitację w oparach klasycznego mięsistego trance’u z progresywnymi sprężynami.

<--------------------------------------------------------------

Way Out West We Love Machines

Hope/Electronic Elements/Armada UK trance

****

--------------------------------------------------------->

------------------------------------------------------------------------------------------------*

Subsonic Park Echoes From The Elux

Inside

dub-techno

****

Obawiam się producentów wydających w ciągu roku kilka albumów. Jednak Gabriel La Mar należy do tej grupy, której można zaufać. Jego doświadczenie zdobyte w legendarnych już psychodelicznych projektach Montauk P i Saafi Bros. owocuje. Po solowej, odświeżającej solową formułę „Dubwize” i nieco mniej porywającej wspólnej płycie z Dr. Motte dla FAX wydaje kolejną. Tym razem w kooperacji z Alanem Azarym, czyli drugim z trzech twórców Saafi Bros. (trzeci to Michael Kohlbecker, kolejna ikona odpowiedzialna za projekt Sternal Basement). Jako Subsonic Park duet eksploruje dubowe obszary techno w kompozycjach zarówno własnych, jak i remiksach – wśród remikserów jest Brendon Meller, czyli Beat Pharmacy. Nie ma co dokładniej wnikać w muzykę, wymienione nazwiska gwarantują jakość produkcji, a reszta rozbija się o gusta.

-----------------------------------------------

Był 1997 rok – UK trance nabrał formy, gdy ukazała się debiutancka płyta Jody’ego Wisternoffa i Nicka Warrena pod szyldem Way Out West. Do dziś płyta rozwala. Nie gorzej było na „Intensify” z 2001 roku, a „The Fall” to jeden z klasyków wokalnego progresywnego trance’u. Nadszedł 2009 rok i panowie znów spotkali się w studiu. Lata przerwy Joddy wypełnił sobie łuskaniem kilku mało znaczących wydawnictw i gigami, a Warren zwiedził części świata, w których jeszcze nie był, nagrywając kolejne „globale”. To, co zaserwowali na trzecim longu, jest fajne, strawne, przyjemne, trance’ujące, miejscami brekjowe i chilloutowe, ale zupełnie nienoszące znamienia WOW! Przykładowo, albumy Underwold czy Orbital z każdego okresu są rozpoznawalne. Natomiast na „We Love Machines” panowie zagubili swoją osobowość, starając się oddać wpasowany w ugrzecznione ramy trance. Na szczęście nie leci tu holenderską wioską, to wciąż muzyka z UK, co na szczęście czuć.

DRWAL

52

Niedoszły romantyk, naginacz prawdy i gubernator własnego przewodu pokarmowego. Zamiłowania do majsterkowania nauczony od gnomów. Dzięki premii od charyzmy stał się bardem-gramofonistą. Z LAIFem od zarania dziejów.


Cocoon

nu skull techno i pół

****

Phil postarał się. Jak na spóźniony, ale bardzo świadomy debiut przystało. Otwiera „Cut Copy Waste” chórem nawiedzonych głosów (linia podobna do wstępu „Locomotion” OMD), po których oldskulowe electro łączy z new wave techno. Od pierwszych taktów aż do końca wywołuje niepokój, starannie pielęgnując w odbiorcy psychozę poprzez dozowanie działających na podświadomość dźwięków, i robi to wyjątkowo przebiegle! Koda w „Blood Of Barcelona”, gigolowato-tigowata pocztówka z Kasjopei w „World On TV”, refleksyjna poetyka „Never Ending Mountain”, surowy, rurowy techno-bit à la Luke Slater w „Past The Present Future” i wiele regałowych przejść perkusyjnych na reverbie – to wyrywkowo zapamiętane detale, które zostały w pamięci. Na określenie technicznych innowacji uknuto kiedyś termin „nu skull”. Pięć lat temu oznaczał on coś innego, a teraz terminem „nu skull” można bez cienia wątpliwości nazwać to, co zrobił Kieran. Odświeżył bowiem tradycyjną angielską szkołę techno, paradoksalnie sięgając do korzeni i podpierając się klasycznymi, analogowymi brzmieniami. Po prostu zrobił to po swojemu i choć w efekcie muzyka ta jest na pozór oczywista, to jednak diabeł jak zwykle tkwi w producenckich szczegółach. Zadziwiające jak TO mu się udało!

<-------<---------<-<-<---------<---------<

Phil Kieran Ssh

Son Of Rose All In

*

Blanketfields

ambient/elektronika i pół

****

Idąc za rekomendacją Jeffa McIwaina (Lusine), sięgnąłem po czwarty album Irańczyka Kamrana Sadeghiego, sonicznego designera z Nowego Jorku, który w swych utworach mistrzowsko operuje światłem i przestrzenią. Zero rytmów, tylko sączące się dźwięki, które artysta wydobywa z fortepianu i perkusji, wykorzystując e-bow, i przetwarza do granic możliwości, edytując w czasie rzeczywistym. Przejmujące, oddalające i zbliżające się plamy dźwiękowe w „Falling Forward” z miejsca przenoszą nas w krainę przenikających się barw, zdecydowanie jasnych i żywych, ale „Movement Transposed” na odmianę odtrąci nas metalicznym chłodem. Dla jednych będzie to zatem pełna kontemplacji zabawa w ciepło/zimno, dla innych abstrakcyjny i zarazem hibernujący minimalizm, ale nie taki znów kojący, by leczyć z bezsenności. Kamran podchodzi do fortepianu bardzo subtelnie, w przeciwieństwie do innych eksperymentatorów wykorzystujących głównie perkusyjny aspekt brzmienia tego instrumentu. Struktura i właściwości amalgamatu, jaki powstaje wskutek jego manipulacji barwami, sugerują, że jest on zdolnym alchemikiem przetwarzającym czarno-białe klawisze w platynę, aluminum, cynę i miedź.

<---------<---------<-<-<---------<-------<-<-<---------<

Magda Fabric 49 Fabric

techno

**** W zajawce prasowej nasza rodaczka tłumaczy, że miks zainspirowały włoskie filmy grozy. Stąd jak w słowach wieszcza Magda „śmieszy, tumani, przestrasza”, no może akurat w odwrotnej kolejności. Po teatralnym wstępie serwuje nam bity z laboratorium szalonego naukowca, który najwyraźniej kogoś próbuje ożywić. Czy jest to Golem, Frankestein czy Obi-Wan-Kenobi, okaże się pod koniec. Tymczasem kolejne minuty przynoszą nam ejtisowe klimaty i dyskotekowy rytm, który wzbogacają dźwiękowe wieści z ww. laboratorium. Po nich słychać buczenie basu i mamy wyprawę do podziemi (w których zapewne znajduje się kolejny kompleks z urządzeniami do wskrzeszania Trigenów). Akcentujące akordy budujące niepokojącą atmosferę wypadają Magdzie niczym drobiazgi na podłogę, na co w mroku reagujemy bardziej nerwowo. Niby luzuje nas rasowe dicho w Luscofusco, ale towarzyszy temu zbitka produkcji kolegów z Minus: Marca Houle’a i Hearthroba, więc znów jest groźnie i straszliwie. Elementy z okolic italo disco, dozowane ostrożnie i bez popadania w hellowszczyznę, zapewniają całości odpowiedni nastrój, drive i bujanie. Z tym że koło 11. numeru zacząłem się trochę nudzić. Ale wróćmy do laboratorium, bo przecież od tego zaczęła się ta recenzja. Zaglądamy? Coś pika i bulgocze, ale... pusto! O! Idzie, idzie tu, idzie, nie ma, dokąd uciec... PS To COŚ wyglądało podobno jak Richie Hawtin z czasów „Closer To The Edit”.

<---------<---------<-<-<---------<-------<-<-<-------<-<-

SKINNERBOX

KING OF SPADES AND MARMALADES DOXA RECORDS KRAUT TECHNO

***** Wielowątkowość, eklektyzm i nieprzewidywalność – bez nich utwory muzyki elektronicznej, obojętnie, czy chodzi o miarowo masujące bitem przeboje parkietów, czy teoretycznie bardziej ambitne produkcje do słuchania w domu i zagrodzie, stają się mechaniczną nudą. I choć świat ogarnia przesyt z powodu mnogości powtarzalnych produkcji na rynku, to ciągle udaje się znaleźć płyty, które są co najmniej zagadkowe, i odrobina czasu poświęconego na ich odsłuchanie nie tworzy straty w codziennym bilansie czasowym. Olaf Hilgenfeld z Berlina i Iftah Gabbai’s z Jerozolimy postawili na muzę zlepioną z różnych styli, sampli, odrobinę odjechaną, pełną zaskakująco „przypadkowych” sampli jak u Herberta, pastiszowo-popową z drobnymi nawiązaniami do Yello, miarową i rytmiczną, interesującą, jeśli chodzi o barwy i nastroje. Ich myśli, jako twórców, wydają się porozrzucane jak „małpie puzzle” (tytuł jednego z numerów), ale panowie dzięki intuicji lepią wszystko w strukturalną całość. Po future-retro w „Octopus Big” stać ich na słodkie błądzenie w oparach absurdu w „Hotel Towels” z czarującą wokalizą Elle_P oraz narracyjny electro-pop w „King Of Dia”. No i „Naked Man” w stylu disco 80’s! Kupuję ich nie dlatego, że są genialni, ale dlatego, że są humorzaści, uroczo naiwni i trochę nostalgiczni w tym, co robią. „King Of Spades And Marmalades” traktuję jako taki mały dada manifeścik przeciwko nudzie. Niewygłaszany na głównej ulicy, ale raczej gdzieś na przecznicy, skąd łatwiej dostrzec pewne rzeczy i nie dać się ponieść modzie. PIOTR NOWICKI Niezależny krytyk i dziennikarz muzyczny. Rzecznik prasowy dwóch edycji festiwalu Creamfields. Faworyzuje niemieckie produkcje, toleruje drum’n’bass,nie lubi hip-hopu (z małymi wyjątkami).

53


Nadsroic & Hudson Mohawke

Colonel Red Sweet Liberation Ruff Language soul

*****

------------------------------<<<<<

*

Charyzmatyczny głos stojący za wieloma świetnymi produkcjami z kręgu West London Sound, Colonel Red powraca drugim solowym albumem po czterech latach od wydania smakowitego debiutu „Blue Eye Blak”. Po niezwykle owocnej współpracy z Delgu i Gerdem, w ramach projektu Milez Benjiman, Red niemal całkowicie zrezygnował z broken beatowej rytmiki na rzecz wolniejszego, solidnie osadzonego pulsu. Jego autorską twórczość nadal cechują oszczędność aranżacji i piekielne wyczucie soulu. Już otwierający nową płytę „Pen To Paint” zdradza coraz większe pokrewieństwo z D’Angelo, polegające na stopniowym rozkręcaniu groove’u i nakładaniu kolejnych warstw wokali harmonicznych. „Soulsidal” i „Soul Believer” to kolejne perełki, tym razem brzmiące nieco nowocześniej niż akustyczne intro. Samplowane podkłady przypominają nieco ostatnie dokonania José Jamesa, a jednak odnoszę wrażenie, że londyńczyk o wiele lepiej radzi sobie z utrzymaniem napięcia w swoich kompozycjach niż jego nowojorski kolega po fachu. Tytułowy „Sweet Liberation” udanie nawiązuje do połamanej stylistyki z dawnych czasów, „Smilin’ Faces” swobodnie mógłby się znaleźć w repertuarze Mileza Benjimana, a „Roaming Lion” przypomina, że barwa głosu Colonela potrafi być nie tylko słodka, lecz także boleśnie przeszywająca (w czym przypomina nie kogo innego, jak samego Jamesa Browna). Cała płyta znakomicie buja od początku do samego końca, a jej ciepło i szczerość sprawiają, że z każdym kawałkiem wpadam w coraz głębszy trans. Po końcowym „Shine On” mam natychmiast ochotę wrócić do początku, a to, jak wiadomo, może oznaczać tylko jedno – jest naprawdę nieźle!

<<<<<---------------------Between The Dots Ubiquity

electronica i pół

****

Wiedeńczyk w barwach kultowego labelu z San Francisco to zdecydowana rzadkość. Tym bardziej warto sprawdzić, czym 23-letni Paul Mohavedi zasłużył na taki zaszczyt. „Between The Dots” to debiut płytowy stylistycznie zawieszony gdzieś pomiędzy IDMem, undergroundowym hip-hopem a old-schoolowym jazzem, The Clonious do woli czerpie z wielu różnych gatunków, kreując osobistą i osobliwą przestrzeń dźwiękową. Jego misternie utkany świat dźwięków nie jest może najłatwiejszy w odbiorze, ale wydaje się na tyle frapujący, że warto poświęcić więcej czasu, by porządnie się w niego zagłębić. Na pierwszy ogień singlowy „One At The Time” z urzekającym wokalem Muhsinah. Następujący po nim „If Joe Had A Power” w kunsztowny sposób łączy hiphopowy groove z jazzowym loopem i analogową elektroniką. Fakt, że większość kawałków to kompozycje instrumentalne, nie powinien nikomu przeszkadzać, gdyż materiał jest naprawdę mocno zróżnicowany. Obok zbasowanych kilerów typu „Emora”, „Leaving Belief ”, „Hammertime” czy „Wolfteethgrind” znajdziemy też delikatniejsze momenty, jak choćby „Goodbye”, „Hello”, „Agenda” czy „Bugz N’Fools”. Warto zwrócić uwagę na „Loveligh” z gościnnym udziałem Dudleya Perkinsa i Georgii Anne Muldrow oraz niesamowity funkowy „693 Balloons”, który z powodzeniem mógłby posłużyć za temat przewodni do filmu akcji albo serialu w rodzaju „Knight Rider”. Clonious tryska inwencją i absolutnie niczym się nie ogranicza. Jak twierdzi, jego utwory to takie małe przygody, które chcą tylko powiedzieć „hello”..

54

-----------------------<<<<<

The Clonious

Room Mist EP Lucky Me

electronica i pół

****

Muszę przyznać, że nie do końca dałem się ponieść ogólnemu podnieceniu twórczością Hudsona Mohawke’a. O ile fanem Flying Lotusa byłem od zawsze, o tyle brzmienie młodego Szkota od początku trochę mnie irytowało. Tym bardziej jestem zaskoczony tą ciekawą współpracą z bliżej chyba nikomu dotąd nieznaną panną Nadsroic. Pod tym pseudonimem ukrywa się 22-letnia wokalistka Ciorsdan Brown. Wychowana na szkockim folku dziewczyna po przeprowadzce do Glasgow zainteresowała się muzyką R&B i pop. Kto wie, może mogłaby trafić na listy przebojów, gdyby na swojej drodze nie spotkała niepokornego Hudsona. Ten co prawda nie miał nic przeciwko wyprodukowaniu dla niej beatów inspirowanych hip-hopem, R&B i „ejtisową” syntetyką, ale jak łatwo się domyślić, zrobił to w sobie tylko właściwy sposób, czyli eksperymentalnie i awangardowo. Efekt jest tak prowokujący, że nikogo nie powinien pozostawić obojętnym. Tytułowy „Room Mist” brzmi niczym „Drop It Like It’s Hot” słuchany po LSD, „All Hot” żeni szumy i trzaski z akustycznym zestawem perkusyjnym i folkową melodyką wokalną. „Leopard” mógłby się znaleźć w repertuarze J’Davey, a „Step Back” na nowej płycie Missy Elliott, o ile ta nie zatrzymałaby się w poszukiwaniu nowych form. No i wreszcie „Chemical”, czyli piekielnie psychodeliczne R&B, którego MTV nigdy nie odważyłoby się puścić. W muzyce Nadsroic mainstream odbija się niczym w krzywym zwierciadle i ulega futurystycznej dekonstrukcji. Gdyby taki zmutowany pop stał się w przyszłości modą, zdecydowanie nie miałbym nic przeciwko temu (a wręcz przeciwnie).

-------------------<<<<< Pure P On My New York Shit Gamm

hip-hop

**** Didżej i producent ze Sztokholmu znany jest jako połowa nieistniejącego już duetu Up Hygh (szwedzka odpowiedź na Sa-Ra). Jego beaty charakteryzuje gruby sound i zamiłowanie do old-schoolu. Materiał zawarty na tej płycie nie jest w pełni autorski. To zbiór bootlegowych mash-upów z wykorzystaniem rymów nowojorskich mc’s, głównie z drugiej połowy lat 90. Wyczucie, z jakim Pure P posklejał te klasyczne kawałki, świadczy o sporym didżejskim doświadczeniu. W otwierającym „New York City” na podrasowanym zwolnionym groove’ie Dr. Dre z „The Next Episode” symbolicznie pogodził czołowego producenta West Coastu ze śmietanką rymiarzy Wschodniego Wybrzeża. W jednym kawałku pojawiają się razem O.D.B., Busta Rhymes, OC, Pharaohe Monch, Nas, Raekwon, Pete Rock, a nawet Lauryn Hill! Kolejnym megasztosem jest pamiętny przebój Faith Evans „Love Like This” na podkładzie ze „Sledgehammer” Petera Gabriela. Gorzej wypada ś.p. mąż Faith, czyli Notorious B.I.G., irytująco zaloopowany w „Smokin’ Blunts”. Nie oznacza to, że Meth & Red nie dają rady zarówno w tym bastardzie, jak i w „Whussappenin’” na legendarnym breaku Funky’ego Drummera. Na płycie nie mogło też oczywiście zabraknąć Mos Defa, którego „Mathematics” brzmi na funkowym gwoździu równie dobrze, jak na oryginalnym bicie Premiera „On My New York Shit” to żadne wydarzenie, to po prostu wspaniała zabawa typu „Jaka To Melodia” dla pokolenia wychowanego na nowojorskim hip-hopie. Sprawdźcie sami, po ilu nutkach odgadniecie, jaki to podkład i jaki rym!

MACEO

Didżej, koneser, tastemaker, twórca cyklu Warsoul Sessions w warszawskim Powiększeniu. Miłośnik czarnej muzyki we wszelkich odmianach – od jazzu, funku, soulu i afrobeatu po hip hop, broken beat i futurystyczną soultronikę. Bardziej niż nazwy gatunków, pociąga go szczerość, świeżość i wyobraźnia w komponowaniu dźwięków.


Restless Soul World Of Its Own pop

**** W tym miesiącu strona jest podzielona na dwie części – awangardową oraz do słuchania (taki żart, ale mam podejrzenia, że coś w tym jest). Magnus Tingsek nagrał najbardziej klasyczną płytę w tym zestawie i spokojnie można jej słuchać na zmianę z Zero 7. Jeżeli Jamie Lidell rzuciłby picie i śpiewanie, to jest już kandydat na jego miejsce. „Restless Soul” to zestaw nieinwazyjnych, soulowych piosenek prosto z Malmö w Szwecji – ci to wiedzą, jak walczyć z paskudną aurą i wywoływać ciepło dźwiękiem. W sumie takie płyty mogliby sprzedawać zamiast swetrów. Tingsek deklaruje, że jego muzyka płynie prosto z serca i duszy, a także stanowi zapis chwili, zatem nie ma tu miejsca na udawanie. Nie mam wątpliwości, że są to szczere deklaracje, i wierzę, że swoją muzykę artysta traktuje bardzo osobiście. Jest to już czwarty solowy album Magnusa, zatem może czas, żeby ktoś o nim usłyszał.

<---------------

Daisuke Tanabe

Flowers On A Wall Ki

elektronika

****

Całkiem ciekawa EP-ka, której twórcą jest człowiek radośnie oznajmiający, że dostał się na przyszłoroczną edycję warsztatów sponsorowanych przez napój dodający skrzydeł (ja akurat po wypiciu tego płynu szybuję w stronę toalety, ale na innych podobno działa inaczej). „Flowers On A Wall” to cztery nastrojowe utwory utrzymane w stylistyce przetworzonego elektronicznie abstrakcyjnego hip-hopu. Najprościej byłoby napisać, że to ścieżka dźwiękowa do nocnych wycieczek po mieście, ale po pierwsze, mam wrażenie, że tak o czymś już pisałem, a po drugie, mam inną rekomendację – to muzyka skrojona pod Gillesa Petersona, może odrobinę awangardowa, ale przystępna, świetnie brzmiąca i przejrzysta, no i jak większość rzeczy z Japonii – stylowa. Szczerze mówiąc, nie wiem, czego Daisuke Tanabe może nauczyć się na warsztatach, bo jest już rasowym producentem. Może wkrótce usiądzie na kanapie jako wykładowca?

RAWSKI

------------------------------------------------------------------------------*

Tingsek

Zero 7

*

Yeah Ghost Atlantic pop

**** Jeszcze moment i z Zero 7 zostałoby samo zero. Po pierwszej płycie przylgnęła do nich łatka „drugiego Air”, choć myślę, że raczej nie narzekali z tego powodu. Kolejne albumy oddalały ich jednak od brzegu, na którym stała publiczność, i powoli przy dźwiękach kolejnych, niemal folkowych, kompozycji dryfowali poza horyzont zainteresowania. Wyglądało na to, że wkrótce większość zapomni o Zero 7, a tu nagle powrócili w znakomitej formie. Panowie znów zainteresowali się elektronicznym popem i znów są zdolni do tworzenia melodyjnych i przystępnych piosenek, takich jak „Pop Art Blue” czy „Swing”. Na szczęście płyta nie jest słodkim cukiereczkiem, znajdują się tu też dosyć ciekawe eksperymenty z elektroniką – „Ghost sYMbOL” dubstepem nie jest, ale do straszenia dzieci nadaje się świetnie, a „All Of Us” to stylowa wycieczka w stronę wytwórni Warp.

---------------------------------Kelpe Cambio Wechsel DC Recordings elektronika

****

Kel McKeown eksploruje te same rejony elektroniki, co Daisuke Tanabe, ale o ile ten drugi tworzy muzykę dla introwertyków, o tyle brzmienie Kelpe jest bardziej otwarte na świat. McKeown jest o wiele mniej zachowawczy niż Tanabe, nie boi się eksperymentować z rytmiką, nie boi się też wycieczek w nieznane rejony, jednak jego twórczości brakuje odrobiny tajemnicy, która czai się za rogiem, gdy słuchamy dokonań wspomnianego Japończyka. Wśród inspiracji Kelpe pojawiają się takie hasła, jak Warp, Steve Reich i Tortoise. Jeżeli nadal nie wiecie, jaką muzykę nagrywa Kelpe, to dla ułatwienia dodam, że remiksował takich artystów, jak Red Snapper i Architeq. A jeśli macie ochotę na odrobinę modnych brzmień, to do koszyka z Gold Pandą i Onrą wrzucajcie Kelpe. Wszystko przez tego Flying Lotusa…

Didżej i producent, członek kolektywu Beats Friendly. Obecnie utanecznia utwory innych swoimi remiksami. Możecie usłyszeć go na falach Radio Euro. Zastanawia się czy chce zostać nowym Gillesem Petersonem...

55


Anti-pop Consortium Fluorescent Black Big Dada/Isound future hip-hop

*****

Kiedy ekscytowałem się awangardowym hip-hopem, Anti-pop Consortium znajdowali się w centrum moich zainteresowań. Pochodzące z tamtego okresu wydawnictwa: „Tragic Epilog” czy „Arrythmia”, skutecznie tworzyły z APC czołowych zawodników alternatywnego rapu. Choć bliżej było im do tradycji slamu niż do klasycznej szkoły hip-hopu, swoimi nieszablonowymi pomysłami budzili entuzjazm. Po wydaniu „Arrythmii”, w 2002 roku, ku zaskoczeniu wszystkich, zawiesili działalność, choć żaden z nich o zaprzestaniu twórczości nie myślał nawet przez chwilę. Solowe wydawnictwa Beansa i płyta Airborne Audio w pewnym stopniu zaspakajały apetyt na eksperymenty, ideałem jednak pozostawały pierwotny skład i nadzieja, że kiedyś jeszcze wrócą. Wrócili, po siedmiu latach, które, jak twierdzą, pozwoliły im dorosnąć i spojrzeć na siebie w formule Anti-pop Consortium. Beans, High Priest, M. Sayyid i produkujący wszystko Earl Blaize znowu razem, w doskonałej formie, zgrani i spasowani jak nigdy dotąd. Znów w intrygujący sposób rymują o niebanalnych sprawach na soczyście brzmiących bitach. W przypadku APC nie ma mowy o rutynie czy nudzie. Dźwięki zmieniają się jak w kalejdoskopie, charczą przesterowaną gitarą, klasycznie pulsują czy elektryzują cykaniem 808-ki Rolanda. I to wszystko tym razem w barwach wytwórni Big Dada, która po okresie zastoju znów wychodzi na prostą. Udany powrót, warto było czekać. (Mr. Lex)

>

Kucz Kulka Sleepwalk Jazzboy

inteligentny chill out

*****

Miałam nie recenzować polskich płyt, ale skoro kolega z lat młodości angażuje się w ciekawy projekt, postanowiłam zrobić mu niespodziankę. Nie chodzi o prywatę, bo z Konradem Kuczem, z którym graliśmy w Futrze, nie utrzymywałam długo kontaktu. Gaby Kulki nie znam wcale i przyznaję, że choć wydaje mi się fascynująca, to nie jestem fanką jej tegorocznej płyty solowej. Inaczej jest z Kucz-Kulkowym albumem, który ratuje mi ten rok przed mianem miernoty w sektorze polskim. Gaba śpiewa po angielsku, co wychodzi jej rewelacyjnie, jej głos nabiera miękkości, ale nadal zadziwia skalą i barwą. Konrad poprzez wyszukiwane z pasją sample tworzy nieco odrealnione brzmienie, czujnie podrasowane przez Bogdana Kondrackiego (btw. producent Futra). To nie rewolucja ani eksperyment. Raczej wciągająca bajka, która przechodzi w film grozy, western, a momentami ckliwy melodramat. „Sleepwalk” to godny następca „Tesli” Silver Rocket w katalogu JazzBoya. Może i kołysze do snu, ale niebanalnie. (Novika)

>

Little Dragon Machine Dreams Peacefrog/Isound emo electronica

****

---------<-<-<-----<---------<-<-<-------<----*---<-<-<--------***--------

*

Dizzee Rascal

Tongue N' Cheek Dirtee Stank Dizzee Dance

*****

Nigdy nie byłem niewolnikiem artysty i jego wizerunku. Dlatego stylistyczna wolta Dizzeego Rascala na jago najnowszym krążku wcale mnie nie dziwi. Już na „Maths + English” zdradzał zainteresowanie bardziej taneczną i rozrywkową formułą, ale dopiero w przypadku „Tongue N’ Cheek” ją urzeczywistnił. Choć faktycznie, mocno kontrowersyjne single, którymi wprawiał w konsternację odbiorców przyzwyczajonych do dotychczasowego Rascala, wplecione w resztę płyty, już tak nie straszą. No, może poza „Holiday”, który brzmi, cytując redaktora Berta, jak „trance’owy koszmarek”. Reszta numerów oddaje balangowy charakter płyty, wiernie odwzorowując tendencje w brytyjskiej (i nie tylko) muzyce tanecznej. Mamy zatem singlowy „Bonkers”, masywny i ciężki, wyprodukowany przez Armanda Van Heldena, „Dance Wiv Me” w estetyce disco (panie Harris, dlaczego nie poszedł pan tą drogą?), baltimorowski „Road Rage” (w roli producenta, gwiazda b-more Aaron LaCrate), hiphouse’owy „Dirtee Cash” czy „Bad Behaviour” z zaskakującym produkcyjnie Tiësto (o ile rzeczywiście on sam to produkował). Reszta to kawałki, które z powodzeniem mogłyby pojawić się na dotychczasowych krążkach Rascala – nie budzą kontrowersji, które powinien rozwiać tytuł płyty oznaczający w wolnym tłumaczeniu ni mniej, ni więcej jak puszczenie oka. Zatem bawcie się wszyscy, bo o to właśnie tu chodzi. (Mr. Lex)

-------------------------

N.: Little Dragon to dziwny zespół, trudno go sklasyfikować albo podporządkować jakimkolwiek trendom i nurtom muzycznym. L.: Może dlatego, że pochodzi ze Szwecji, a w żyłach wokalistki Yukimi Nagano płynie japońsko-amerykańska krew. A poza tym na nic się nie napinają. N.: To prawda. Debiut był bardzo spójny i wyciszony. Druga płyta zdaje się zbiorem nowych fascynacji zespołu w stronę disco, electro, ale z częściowym zachowaniem klimatu debiutu. L.: Najlepszy numer to chyba „My Step”, ale nie brakuje też słabszych momentów, jak nijaki „Swimming”. N.: Ta produkcja jest taka skromniutka, ale działa! Zastanawiam się jednak, czy w ogóle zawracalibyśmy sobie głowę tym zespołem, gdyby nie wiodąca w nim prym Yukimi. L.: Jest szansa, że z inną wokalistką umknąłby naszej uwadze, ale z kolei po pierwszym odsłuchu nowego krążka miałem wrażenie, ze Yukimi jakby nie wyrabia się na tych energetycznych beatach. N.: No nie jest to wokal z pazurem, raczej leniwie płynący po beatach. Intrygujący materiał. (Novika & Mr. Lex)

NOVIKA & LEXUS

56

ONA ŚPIEWA, ON GRA, ZWIĄZANI Z KOLEKTYWEM BEATS FRIENDLY, AUTORZY AUDYCJI MIASTOSFERA W RADIU ROXY. PIERWSZY DUET DIDŻEJSKI, KTÓRY WSPÓŁGRA TAKŻE W ŻYCIU PRYWATNYM. JAK CÓRA PODROŚNIE TO ZMONTUJĄ KOLEKTYW BEATS FAMILY. KIEDY NOVIKA PISZE PIOSENKI, LEX JEŹDZI NA MOTORZE.


PIAS/Isound indie rock

*****

A jednak można bez pretensji. Najbardziej nadęty i mdły z młodych gitarowych zespołów (kto widział ich koncert w Stodole, ten wie – chłopak się rzucał po fortepianie, ale jakoś tak bez przekonania) porzucił teatr i odkrył uroki bitu. To jest prawie taneczna płyta! Inna sprawa, że na ponure parkiety, bo okrutnie smutna, czyli emocjonalnie bez zaskoczeń. Szczęście w nieszczęściu – nie ma tu nawet pół refrenu na miarę tych z wciąż broniącego się debiutu, ale nie ma też gniota na miarę boleśnie nijakiej i przekombinowanej płyty numer dwa. Mało tego – Editors wreszcie wyzwolili się z sieci prostych skojarzeń. Joy Division? A wcale że nie, bo New Order, i to z najlepszych czasów surowego pulsu „Power, Corruption And Lies”. Albo może nawet bardziej Bauhaus w wersji disco. Melodie z syntezatora i kurs na dekadenckie pląsy. Szkoda tylko, że nie trzymają go konsekwentnie do końca albumu i w zamykającym „Walk The Fleet Road” wpadają w nieśmieszne, natchnione pomrukiwania i jakąś bzdurę na organkach. W listopadzie Editors znów przyjadą do Polski – pozostaje więc żyć nadzieją, że tej jednej piosenki nie włączą do setlisty. I będzie pięknie.

ANGELIKA KUCIŃSKA

---------------<-<-<-------<---------<-<-<---------<---------<

In This Light And On This Evening

Taken By Trees East Of Eden Rough Trade/Sonic indie pop/folk

*****

Mariaż popu i etno utrzymany w zdrowym dystansie od obraźliwej etykietki przaśnego world music. Victoria Bergsman, ekswokalistka szwedzkich The Concretes i głos przeboju „Young Folks” Peter Björn and John, opuściła macierzystą formację, by nagrywać solo pod szyldem Taken By Trees. „East Of Eden” to jej drugi autorski album – nagrany w Pakistanie, z gościnnym udziałem tubylca (Sain Muhammad Ali w „To Lose Someone”) i pod patronatem Animal Collective (Bergsman przerabia „My Girls” na „My Boys”, a Panda Bear podśpiewuje w tle „Anny”). Egzotyczna scenografia, uniwersalne emocje. „East Of Eden” to elegancki kompromis muzycznych kultur – Bergsman celuje precyzyjnie, popowa wrażliwość pozwoliła jej nagrać płytę jednocześnie inną i czytelną. To nie jest wycieczka w hermetyczne abstrakcje, a obce tradycje przydają tylko charakteru ładnym, melodyjnym i subtelnym piosenkom. Turystyka popłaca.

*---------------------------

Editors

*

Hockey

Mind Chaos

Capitol/EMI indie rock

****

Sentymenty. Estetycznie zagniewani chłopcy, dziewczyny poza zasięgiem, imprezy i wiekopomnie słuszna myśl, że „it’s always better on holiday”. Amerykański Hockey zgrabnie przypomina dobre momenty nowogitarowego ruszenia – czyli pierwsze płyty Strokes, Libertines i Razorlight, bo wszystko brzmi tu jak perfekcyjnie wymierzona krzyżówka „Last Nite”, „Up The Bracket” i „Golden Touch”. Żadna z piosenek na „Mind Chaos” nie dorównuje wymienionej trójce, ale za to wszystkie rozbrajają szczerością – zresztą ciężko posądzać Hockey o koniunkturalizm, teraz już nikt tak przecież nie gra. Ale właśnie – „Mind Chaos” to debiut spóźniony o jakieś sześć lat. Do tego mało przebojowy – wcześniej płyta być może wypłynęłaby na fali międzynarodowego zamieszania, dziś nie ma najmniejszych szans, mimo wsparcia Radio 1 i organizatorów Glasto. Ale tym, co nie wierzą, że każda grzywka musi być ruda, przyniesie trochę wstydliwej radości.

---------------------------*

Lou Barlow

Goodnight Unknown Domino/Isound rock and roll

****

Rednacz zasugerował, że może w tym odcinku jakiś Pearl Jam albo Alice In Chains. Ale z muzyki starych ludzi wolę tę dobrą. Lou Barlow, współzałożyciel Dinosaur Jr. i Sebadoh, to kluczowa postać amerykańskiej sceny niezależnej, niech się mierzy na zasługi z Malkmusem i Moore’em. Poza zespołem nagrywa rzadko i tym razem niekoniecznie rewolucyjnie w stosunku do działalności podstawowych – „Goodnight Unknown” wyciąga średnią z intymnych akustyków autorskiego debiutu i gitarowych hałasów macierzystych formacji. Świetne kompozycje, proste teksty, bez wielkich ambicji, ale świeże i bezpretensjonalne – można napisać milionową piosenkę z takim podejściem i skutkiem (to wniosek z dedykacją). Rzadki dowód na to, że rock and roll i doświadczenie nie muszą się sumować w rutynę.

Pojawia się i znika. Nie chciała być dłużej trybikiem w maszynie, więc zrezygnowała z posadki w pewnym magazynie okołomuzycznym. Żeby zasłużyć na jej pochwałę trzeba nagrać więcej niż dobrą płytę albo przynajmniej wyglądać jak gogusie z Kings Of Leon.

57


*

LACHOWICZ Pigs, Joys And Organs Mystic Production

***

avant-pop/rock i pół

---------------------------------------------*

Grunge’owe łojenie w otwierającym płytę „Grind My Soul” pasowałoby raczej do Alice In Chains niż do specjalisty od zwiewnych piosenek, za jakiego zdążyłem uznać Jacka Lachowicza. Były muzyk Ścianki odczuł jednak najwidoczniej pewien głód decybeli, bo kilka nowych utworów składa ukłon sfuzzowanej gitarze. Spazmatyczny rock na bitach w „Dumb’n’Deaf ” to jeden z biegunów czwartego solowego albumu Jacka. Na drugim usadawiają się utwory lżejszego kalibru, takie jak „Anticipate” i „To Be Strong”, które pozbawione elektronicznego tętna byłyby urokliwymi songwriterskimi balladami, niemalże lennonowskie „All The People” oraz coś, czym stały poprzednie produkcje Lachowicza – wykręcony na lewą stronę avant-pop w „Bajce”. Bardziej przemawia do mnie pion popowy tej płyty, bo w nim objawia się piosenkopisarski kunszt autora. Rockowego łupnięcia mogę posłuchać w wykonaniu setki różnych bandów grających od Świnoujścia po Ustrzyki Dolne, a takie rozmarzone, choć po męsku stanowcze i wolne od mazgajstwa, elektroakustyczne songi tworzy u nas tylko pan Lachowicz.

---------------------------------------------* Paramore Brand New Eyes Plazmatikon Warner Music Klezmatikon eReM Nagrania

elektronika klezmerska

*****

Poddając się muzycznej semityzacji, zainspirowanej udziałem w warsztatach muzyki klezmerskiej w Sejnach, Plazmatikon nagrał znakomitą płytę. Wspólne uściski żydowskiej tradycji z retro-elektroniką, wolne od stylistycznego mezaliansu, powalają luzem, ogromną przestrzenią i autentyczną duszą. Pod skórą klezmerskiego ludyzmu i nastrojowości tętni puls electro, drum’n’bassu, dubu, przyspieszający czasem do punkowej euforii. Zachowując swoje charakterystyczne „peweksowe” brzmienie, warszawiacy, wspierani sporadycznie przez poznanych w Sejnach trębaczy: Franka Londona (Hasidic New Wave) i Paula Brody’ego (związanego z zornowskim Tzadik Records), wprawiają nogi w taniec lub chwytają rozrzewniająco za serce (posłuchajcie tych przepięknych gitar w „Salomei”!). Do rangi małego arcydzieła urasta „Furya”, która zaczyna się lirycznie, po czym rozgrzewa się w electro-punk-jazzowy meteor mknący po orbicie całkiem zbliżonej do produkcji Electric Masady. Tak pięknie do muzyki żydowskiej nawiązał wcześniej u nas chyba tylko Mazzoll na pierwszej płycie Arhythmic Perfection, ale i z nim chłopaki też zdążyli już dzielić scenę. Zrobiłem mały eksperyment i włączyłem „Klezmatikon” jako podkład do „Dybuka” Michała Waszyńskiego. Efekt naprawdę mocny. Ale ta płyta wypada świetnie także bez wizualnych dodatków.

58

emo/pop punk

*** i pół

Mam świadomość tego, że jest to poniekąd muzyka dla młodzieży cierpiącej katusze popokwitaniowej fazy dojrzewania, ale jako niepoprawny miłośnik ładnych melodii słucham trzeciego długograja Paramore z przyjemnością, jaka cechuje pierwsze umawianie się na randki. Amerykańska rebiata podąża tropem fali emo/pop punka, która na początku dekady rozstawiła na alternatywnych listach przebojów wszystkie te bandy w za ciasnych spodniach marki Dickies. Jest przyjaźnie dla ucha i z pewną dozą adolescentnej egzaltacji, choć również i z poszanowaniem dla jedynie słusznych w tej konwencji wzorców. Jeżeli bowiem zespół zdążył liznąć romantycznego grania w duchu Sunny Day Real Estate oraz melodyjnego emo core’a po linii Lifetime, to lipy nie odstawi nawet na ścieżce dźwiękowej do filmu „Zmierzch”. Jasne, że słodko-gorzkie piosenki z „Brand New Eyes” „noszą nader krótkie spodenki”, ale w tym właśnie urok ansamblu z Tennessee. Trochę kotłujących się riffów, połamane rytmy i lolitkowo zmysłowy głos rudowłosego podlotka Hayley Williams lokują nową produkcję Amerykanów znacznie powyżej średniej supermarketowego pseudo-punka, którym starają się nas pokarać specjaliści od marketingu. Ładniutkie.

------------------------------> Skankan Try To Feel It

Rockers Publishing ska/rocksteady/punk rock

***

Raz na kilka lat najstarsza polska formacja ska daje znak życia, kiedy już się wydaje, że kapelusiki i saksofony na dobre przykrył kurz. „Try To Feel It”, trzeci materiał Skankana, a pierwszy niebędący wydawnictwem DIY, sumuje ponad 15 lat działalności sosnowieckich rude boyów (i jednej sympatycznej rude girl). Płyta należała się Zagłębiakom jak wiernemu psu micha, ale zastanawiam się, czy nie powinien był jej wypełnić jedynie nowy materiał, bo wiele z tych kawałków zdążyłem poznać dobre 10 lat temu. Nadal też pąsowieje na twarzy, słysząc greps o „graniu ostro i siarczyście” z wiekowego „Punk’o’ska”. Rozumiem, że tekst to dla Skankana dodatek o muzyki, ale ten festiwal farmazonów w rodzimym ska mógłby się wreszcie skończyć. Muzycznie też po staremu – jamajskie bujanie, wpadające w reggae albo rocksteady, bliższe na szczęście solidnego angielskiego wzorca 2 Tone niż niemieckiej celulozie z trąbkami. Rwane riffy dęciaków, kołyszący rytm, swingowe zagrywki basu i sporadyczne punk rockowe wierzgnięcia gitar. Całkiem fajne, ale ja to już znam na wylot. Kiedy nowa płyta, wy mi lepiej powiedzcie.

SEBASTIAN RERAK Tajny agent kabalistycznej organizacji, dążącej do ideologicznego zawłaszczenia popkultury. Uprawia dywersję, pozorując pracę dziennikarza. Niczego nieświadomi redaktorzy jeszcze mu za to płacą.


*

Octa Push

DEIXA/BAILA MUNDO/ DUBSHH IBERIAN RECORDS iberian bass

***** Szykuje się kolejna portugalska petarda. Parę lat temu wieszczyłem sukces Buraka Som Sistema jako tych, którzy zeuropeizują kuduro i wprowadzą je na klubowe salony, tak teraz wiem, że o Octa Push będzie głośno. Tych dwóch młodzieńców z Lizbony miało okazję roznieść w pył zeszłoroczną edycję Red Bull Music Academy, wystąpić na ich scenie podczas festiwalu Sónar, a potem dokonać szturmu na londyński Fabric. Potem było kilka kawałków w różnych konfiguracjach wydawniczych (m.in. nakładem Soul Jazz). Właśnie nakładem Iberian Records ukazały się trzy kawałki duetu. „Deixa” z MC Toni Clean oraz „Baila Mundo” z MC Zulu to energetyczna mieszanka pociętych wokali, wkręcających basów i funkowych beatów – nowoczesne europejskie brzmienia okraszone feelingiem rodem z Angoli i podszyte dancehallowym flow. Co ważne, nie ma tu próby imitowania kolegów z Buraka Som Sistema, choć porównanie do nich ciśnie się na usta mimowolnie. Całość dopełnia trzeci numer – „Dubshh”, utrzymany w konwencji mocno zbasowanego electro 2stepu, kojarzy się trochę z tym, co parę lat temu robił Mr Oizo czy DJ Maxximus na swoich płytach z Warp. Z tą tylko różnicą, że brzmi lepiej i basu więcej.

Hyperdub dubstep

****

Po serii pięciu winylowych EP-ek na pięciolecie Hyperdub przyszedł czas na długo oczekiwaną bombę. Steve Goodman (aka Kode9) uraczył nas dwupłytowym wydawnictwem, na którym znalazły się aż 32 utwory. Druga płyta w zestawie to nostalgiczna podróż przez te pięć lat pełne basu i najbardziej pokręconych pomysłów, jakie widział przemysł muzyczny od zarania XXI wieku. Znalazły się tu wszystkie perełki z katalogu Hyperdub. Pierwsza płyta to natomiast spojrzenie w przyszłość. Kawałki nigdy jeszcze niepublikowane, niektóre przygotowane specjalnie na tę rocznicową kompilację. Są to produkcje, które wyszły spod rąk takich producentów (i producentek), jak m.in.: Kode9, Mala, LV, Zomby, Cooly G czy Ikonika. Na płycie znalazł się też premierowy kawałek Buriala. Ponoć Kode9 ma ich u siebie na pęczki, jednak serwuje je oszczędnie, wzbudzając tylko większe pożądanie ze strony stęsknionej gawiedzi. Czy jest to najlepsza pozycja na płycie, nie odważę się odpowiedzieć. Polecam za to samodzielny odsłuch całości.

Kryptic Minds One Of Us Swamp 81

dubstep

*****

Pojawiły się już opinie, że „One Of Us” duetu Kryptic Minds to album roku. W dubstepie na pewno, zwłaszcza na tle tego, co się ukazało na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Skoro wszyscy tak wychwalają ten skądinąd świetny krążek, ja pozwolę sobie trochę pomarudzić. Po pierwsze, wbrew temu, co wszyscy mówią, słychać jak cholera, że panowie Kryptic Minds i Leon Switch (w przypadku dubstepowych produkcji pracujący razem pod szyldem Kryptic Minds) to starzy drum’n’bassowi wyjadacze. Po drugie, wbrew temu, co mówią, brzmi to jednak jak spowolnione d’n’b. Oczywiście nie w warstwie rytmicznej, jednak skojarzenia z klimatem mrocznych, cyberpunkowych produkcji rodem z drugiej połowy lat 90. jakoś nie chcą mnie opuścić od pierwszego słuchania. Po trzecie, etniczne wstawki jakoś śmierdzą Peterem Gabrielem i jego „Passion”, a co za tym idzie – całość nabiera trochę New Age’owego klimatu. I co to wszystko znaczy? Ano zupełnie nic! Płyty słucha się świetnie i nie dziwi fakt, że Loefah wybrał właśnie tę pozycję na start swojej oficyny Swamp 81.

<-----------------------------------------------------------------------

5 Years Of Hyperdub

*----------------------------------------------------------------------> ------

----<-<-<---------<-------<-<-<---------<-----<-<-<-

V/A

Rainbow Arabia Kabukimono

Manimal Vinyl electro folk i pół

***

Nazwa zobowiązuje... Słuchając tego minialbumu, miałem przed oczami tylko jedno... Bandę roześmianych arabów po kwasie, podróżujących na swych wielbłądach w kierunku kwitnącej kolorami oazy, której obraz drży w gorącym powietrzu. No ale wracając do rzeczywistości... Muzyka Rainbow Arabia to dziwaczna mieszanka electro i world music. Na tyle dziwaczna, że znalazło się w niej też miejsce na postpunkowe gitary i wokale rodem z Siouxsie And The Banshees. Generalnie gdzieś ten klimat spopowaciałego punk rocka lat 80. przewija się przez wszystkie kawałki duetu, a etniczne wrzuty jeszcze go potęgują. Para Kalifornijczyków jest też najwyraźniej obeznana z tym, co dzieje się na rynku muzyki elektronicznej, bo i skojarzenia z M.I.A., baile funkiem czy całym nurtem wonky same jakoś włażą do głowy. Niezła ciekawostka.

REELCASH

Człowiek o wielu mózgach - producent, promotor, a nawet didżej. Fan połamanych rytmów i głębokiego basu. Współzałożyciel Redekonstrukcje Sound System. W wolnych chwilach podróżuje i wypada z samolotu ze spadochronem.

59


DAVID SYLVIAN Manafon

Samadhisound improwizacja/elektronika

****

Uwielbiam Japan, przepadam za solowym debiutem Sylviana, uwielbiam „Blemish” – jednak „Manafon”, choć budzi podziw, nie porywa. To płyta jeszcze bardziej skupiona, introwertyczna i „duszna” niż „Blemish”. Sylvian nagrywał ją kilka lat, w Wiedniu, w Tokio i w Londynie z pomocą znakomitych gości, m.in.: Fennesza, saksofonisty Evana Parkera, muzyków kolektywu AMM, japońskiego turntablisty Otomo Yoshihide... Muzyka stworzona przez tę supergrupę – zbiór drobnych gestów, mikroepifanii, pogłosów, elektroakustycznych sygnałów, pomruków, zgrzytów, skrzypnięć, pociągnięć smyczkiem, uderzeń w pianino – z pewnością zasługuje na okładkę pisma „The Wire”, a przemiana gwiazdy pop w bohatera sceny awangardowej to ciekawe story, choć przecież „Manafon” nie jest żadną rewolucją. Sylvianowi przecierali szlaki Feldman, Lucier, AMM, Dreyblatt, Toop, Supersilent czy artyści Touch. Trudno jednak czynić z tego zarzut, szczególnie że muzycy grają oszczędnie, ale olśniewająco: Parker w „Emily Dickinson” jakby chciał brzmieniem saksofonu rozkuć arktyczną zmarzlinę, z kolei Tilbury w „The Department Of Dead Letters” próbuje zamienić dźwięki pianina w lodowe sople. Takich napięć jest tu jednak zbyt mało. Album zdominował głos Sylviana – manieryczny, sugestywny, melodramatyczny, tu jednak – mam wrażenie – ogrywany dość „bezpiecznie”. U Scotta Walkera, który w artystycznym życiu przeszedł podobną drogę, słyszę histerię i gniew, miłosną pasję i nóż w trzewiach. Sylvian, zainspirowany lirykami walijskiego poety RS Thomasa, jakby odgrywał teatralny monodram – celebruje każde słowo, zawiesza głos w ciszy, melorecytuje niczym (I. Penman quote): „Narcyz, który odnalazł własne Echo”. To przedstawienie intrygujące i równie nieprzeniknione, jak zamarznięty staw.

60 Mieszka

<---------<---------<-<-<---------<-------<-<-<---------<-----<-<-------

*

Eno & Cluster Eno, Roedelius, Moebius ”s/t“ / ”After The Heat“ Bureau B avant pop/Krautrock/ambient i pół /

*****

*****

Dwie reedycje nieco zapomnianych klasyków z drugiej połowy lat 70. O dokonaniach Eno z twórcami Cluster – Roedeliusem i Moebiusem – wspomina się zwykle niejako na marginesie omówień kanonicznych płyt tych twórców. Niesłusznie. Spotkanie Anglika z Niemcami przypadło na najbardziej twórczy dla obu stron okres – po avantpopowym arcydziele „Another Green World” w głowie Eno dojrzewały już ambientowe koncepty, zaczynała się jego współpraca z Bowiem, kiełkowała kooperacja z Talking Heads. Cluster zaś dołączyli do muzycznej Bundesligi za sprawą świetnego syntezatorowego Motorik-popu na „Zuckerzeit” i pastoralnych pejzaży „SoWieSo”. Szerokim echem odbiły się też ich nagrania z Michelem Rotherem z Neu pod szyldem Harmonia. „The world’s most important rock band” – mawiał o Niemcach Eno, nic więc dziwnego, że ci zaprosili go do swego studia i na wspólne koncerty. Roedelius i Moebius poznali Eno właśnie podczas sesji do trzeciej płyty Harmonii „Tracks And Traces”. I choć nagrania te ujrzały światło dzienne dopiero 20 lat poźniej, spotkanie zaowocowało dalszą kooperacją. „Cluster/Eno” i „After The Heat” nagrano w studiu legendarnego producenta Conny’ego Planka, do którego gościnnie zaproszono też basistę Can – Holgera Czukaya. Już same nazwiska to wystarczająca rekomendacja i gwarancja, że oba krążki brzmią bardziej współcześnie i intrygująco niż 99% płyt nagranych AD 2009. Syntezatorowe akordy, oszczędne gitarowe loopy, drony, minimalne basowe melodie i repetytywne sekwencje pianina oraz przetworzony głos Eno konstruują architekturę tych niezwykłych kompozycji – raz ambientowo statycznych, to znów intrygujących podskórną trance’ową motoryką. To doskonały dokument „zimnowojennej” ery, przypominający melancholię i neurozę czasów Rote Army Fraktion i sukcesów BNP, Fassbidera i Malcolma McLarena, Christiane F i Sida Viciousa, a równocześnie wizjonerska zapowiedź postpunkowych kolaży, post-rocka, IDM czy emotroniki.

--------------------------------*

DESIRE II

ITALIANS DO IT BETTER NEW WAVE DISCO i pół

*****

Sinatra, Soprano, Simonetti. 3xS, czyli Italians Do It Better. Założona przez Mike’a Simonettiego wytwórnia, która za nazwę obrała slogan z koszulki Madonny w clipie „Papa Don’t Preach”, po świetnych płytach Chromatics, Glass Candy i kompilacji „After Dark” firmuje album Desire – kolejny manifest melancholijnego disco noir. We wszystkich tych projektach maczał palce Johhny Jewel, podobnie jak Mike, człowiek z punkowo-noise’ową przeszłością. Nową grupę stworzył wraz z Megan Louise, dla której przeniósł się ze Stanów do Toronto, i perkusistą Natem Walkerem. Analogowe brzmienia syntezatorów, głębokie basowe linie, dostojne tempa, eleganckie smyki zdradzają, że doskonale zna klasyki italo i house’u z Chicago/NYC, jednak Desire nie mniej zawdzięczają twórcom nowej fali – nie tylko popowo-tanecznymi Blondie, lecz także poetyczno-neurotycznym Television (to od nich Johhny pożyczył ksywkę) „II” to namiętny, urokliwy, ale i pełen niepokoju sen znudzonych, tęskniących za emocjami przedmieść. Słowem: punk w formie disco. Pod pozorną nonszalancją kryją się tu żar i pasja, upozowana kokieteria maskuje głęboką melancholię, popowa stylizacja nieco tłumi spleen, taneczny rytm koi niepokój. Megan więcej zawdzięcza Nico niż soulowym divom. Nie ma tu miejsca na bling-bling, choć Desire potrafią też – w genianym fragmencie – sparafrazować Wu Tang. Taneczna forma nabiera jednak rebelianckiego sznytu, bo Italians to nie lansiarsko-bohemiarska socjeta, lecz klub dandy outsiderów, a ich mocny przekaz jest równocześnie smutny i olśniewający niczym uroda Edie Sedgewick.

ŁUKASZ LUBIATOWSKI

na poznańskiej Wildze. Niegdyś współtworzył magazyn „Kaktus” teraz jest wolnym strzelcem. W Berlinie stara się bywać nie rzadziej niż w Warszawie. Od klubu Watergate woli jednak Kisielice.


*

Broadcast & The Focus Group Investigate Witch Cults Of The Radio Age Warp psychodelia/avant-pop/cut-up/radioart

*****

Czy ktoś jeszcze pamięta grupę Broadcast i te ciągłe porównywania jej do Stereolab? Cztery lata po „Tender Buttons” James Cargill i Trish Keenan wydali niezwykły mini-album, który pokazuje ich prawdziwe fascynacje. Razem z autorem oprawy graficznej do ich wydawnictw Julianem House’em sięgnęli do zakurzonego archiwum starych ścieżek dźwiękowych oraz słuchowisk radiowych. W ten sposób powstał blisko pięćdziesięciominutowy, barwny collage dźwiękowy złożony z drobnych fragmentów melodii i brzmień w stylu retro, kosmicznych efektów dźwiękowych, nakładających się na siebie dialogów oraz nagrań terenowych w stylu dawnych dzieł niemieckiej grupy Faust. A sami artyści chętnie dorzucają do tego wpływy pionierskiej twórczość White Noise, ilustracyjnej muzyki Bruce Haacka, nawiedzonych poszukiwaniach Joe Meeka i materiałów z BBC Radiophonic Workshop. Choć bardziej niż na poszczególnych ścieżkach, lepiej spróbować ogarnąć całość „Broadcast & The Focus Group Investigate Witch Cults Of the Radio Age”, która naprawdę jest wciągająca. Aż nie można się doczekać kolejnego regularnego album Broadcast zapowiadanego na przyszły rok.

Emiter Microsillon

----------------------------->

*--------------------------------------------------------------------------------------------------

Gauguet/Hautzinger/Lehn Close Up

Gusstaff

Monotype

elektroakustyka/improwizacja

****

Do dziś trudno mówić o polskiej scenie eksperymentalnej, za to nie brakuje w naszym kraju kilku oryginalnych poszukujących artystów. A Marcin Dymiter obok Anny Zaradny i Roberta Piotrowicza pozostaje jednym z najbardziej konsekwentnych. Jego album „Microsillon” to kolejny dowód szerokich fascynacji dźwiękiem – od field recordingu i nagrań przestrzeni Phila Niblocka po gitarowe i zespołowe improwizacje Kammerflimmer Kollektief, od drone’ów i mikroszumów Taylora Deupree po jazgotliwe sprzężenia i przestery Orena Ambarchiego. Mimo rozstrzału stylistycznego prac zbieranych przez ostatnie lata łączy je przede wszystkim wykorzystanie na różne sposoby gitary. Na szczególną uwagę zasługują „Microsillon”, „Kiedyś mówiły do nas drzewa” i „Pył” wzbogacony trąbką i instrumentami perkusyjnymi. Rzecz nie tylko dla fanów.

-------------------------Thomas Köner La Barca

field-recording ambient

****

elektroakustyka /improwizacja

****

Teoretycznie jazzowi ortodoksi nie mają czego szukać na tej płycie, wielbiciele elektroniki również. Mimo wszystko warto, żeby zarówno jedni, jak i drudzy włączyli „Close Up” chociaż na chwilę – bo zapis dwóch sesji Bertranda Gaugueta oraz dwóch wyjadaczy Franza Hautzingera i Thomasa Lehna jest naprawdę wciągający. Saksofon i trąbka służą tym muzykom bardziej do sapania, świstania, bulgotania czy gwizdania niż wydobywania czystych dźwięków. A wtóruje im Lehn, który obsługuje analogowe syntezatory. W duchu europejskiej improwizacji, redukcjonizmu i sonorystyki Axela Dornera, Radu Malfatti, Johna Butchera, Phila Durranta grają swobodnie i naturalnie, nie popadają w egzaltację i popisy wirtuozerskie. Dzięki temu blisko godzina nagrań upływa zupełnie niezauważona.

--------------------------

Co robił przez ostatnie pięć lat Thomas Köner? Jeździł po świecie, prezentował audiowizualne instalacje, grał koncerty i zbierał materiały na nowy krążek. Zgodnie z tytułami „35° 40 N 139° 42 E (Hour One)”, „28° 41 N 17° 45 W (Hour Four)” czy „48° 52 N 2° 21 E (Hour Seven)” album „La Barca” jest podróżą muzyczną w czasie i przestrzeni, taką jakie urządzają Chris Watson, Janek Schaefer, Sarah Peebles czy Hildegarda Westerkamp. Rozmyte, ambientowe barwy i melodie w stylu Biosphere zostały wzbogacone głosami z japońskiego metra, rozmowami ze sklepu we Francji, warkotem koparek i wywrotek gdzieś na Bliskim Wschodzie, krzykiem dzieci na przedmieściach Buenos Aires, trelem śpiewających ptaków w wiosce w Azji. Zamiast szukać palcem po mapie wskazanych przez autora miejsc, lepiej oddać się samym doznaniom słuchowym – wrażenia gwarantowane. JACEK

SKOLIMOWSKI Od lat pisuje do magazynów kulturalnych i muzycznych („Glissando”, „Przekrój”, „Dziennik”). Radiowiec, niegdyś związany z Radiostacją i Radiem Copernicus, a obecnie z projektem Radio Simulator. Didżej grywający zarówno szeroko pojętą muzykę eksperymentalną, jak i dobry pop.

61


Pendulum Live At Brixton

Academy

Warner

--

--------

Kto nie widział Pendulum na żywo (pozamiatali na Open’erze, że hej! Good bless, że nie zagrali w zeszłym roku na creamfieldsowej amatorce, bo pewnie wyszłaby kupa), ten trąba i puzon. Dobra, jako że na razie nie zanosi się na powrót do naszego pięknego kraju australijskiej formacji niesłusznie katalogowanej w przegródce drum’n’bass, obowiązkowo proszę zamówić sobie wydawnictwo koncertowe. Nie ma co owijać w kangurzą bawełnę, materiał zarejestrowany podczas dwóch występów w londyńskim Brixton Academy ociera się o genialność – prawie półtorej godziny muzyki, największe hity (w tym „Voodoo People” Prodigy i „Master Of Puppets” Metalliki) – mistrzowsko zrealizowane. Do tego jeszcze płyta DVD z zapisem występu i można oddawać się ekstazie. Połamane dźwięki napędzane punkową motoryką na żywo sprawdzają się wyśmienicie. Do sklepu, a potem wyglądajcie koncertu.

-------------------------*

LAIF Kru

Aufgang Aufgang Infine Pamiętacie duet Marek i Wacek? Rami Khalife i Francesco Tristano brzmią tak, jakby Marek i Wacek dorastali w Detroit, a na dodatek nie grali prawie nic, poza muzyką współczesną i... techno. Drugiego klawiaturzystę czytelnicy LAIFa kojarzą, a Khalife to syn słynnego libańskiego kompozytora. Wraz z nimi w projekcie (który pod różnymi mutacjami działa od dobrych kilku lat) udziela się perkusista Aymeric Westrich, który wspomagał kiedyś duo Cassius. O ile „Channel 7”, wydany niedawno na singlu, to crossover muzyki ilustracyjnej, popu opartego na fortepianowych ostinatach i tanecznego electro, o tyle już następna kompozycja „Channel 8” rozjeżdża mózgi niczym Warszawska Jesień i jest na mój gust wypadkową tego, co Rami zaprezentował na swoich dwóch ostatnich albumach („Pop Art” nagranym z Francesco i „Chaos”), którą na finiszu ciężki bit kieruje w stronę downtempo-baroku. Obaj pianiści zresztą mocno siedzą w klimatach Reicha, Rileya, Glassa, Berio, ale i Nancarrowa (charakterystyczne, „mechaniczne” patenty fortepianów). Znany już wcześniej „Barock” to stylizowane barokowo kontinuum i syntezatorowe szkice. Wydany na EP-ce „Sonar” to przebój na parkiety (czyli Marek i Wacek na miarę XXI wieku), podobnie brzmi uroczy pop w „Good Generation”, a „Prelude Du Passe” to chwytające za gardło downtempo, czyli klimaty z nokturnu Chopina wrzucone na hiphopowe rytmy. Totalna rozpierducha w „3 Vitesses”, techniczno-klasyczna jazda w „Aufgang” i eksperymentalny „Soulmission” dogrzewają zwoje i w efekcie czacha dymi po tej płycie! Taka wizja skrzyżowania gatunków to jest coś naprawdę zajmującego! Piotr Nowicki

62


do usłyszenia w redakcji Kromestar The Other Side Dubstar W pół roku od wydania udanego krążka „My Sound” Kromestar, czyli dubstepowe wcielenie londyńskiego grime’owego producenta Ironsoul tworzącego również jako Droid, powraca z nowym, i to dwupłytowym, albumem. „The Other Side” to zbiór już znanych, a także wcześniej niepublikowanych nagrań artysty, zgodnie z tytułem oferującym tym razem bardziej parkietową, znacznie mocniejszą i zbasowaną muzykę. Jej przeznaczenie to wyłącznie środowisko klubowe (CD1 to miks), bo słuchana w domu zaczyna nużyć, a utwory mogą zlewać się ze sobą. Najlepsze nagrania to te spokojniejsze i bardziej finezyjne ze świetnym i nawiązującym do drum’n’bassu „Inside” na czele. Marcin „Harper” Hubert -----------------*

--

---------

Matisyahu Light Sony Music Ale żeśmy się nagrzali na ten album, tak mniej więcej raz w miesiącu meldowaliśmy się mailowo w wytwórni, wypytując namolnie, kiedy ukaże się to cudeńko. Matisyahu zasłużył na nasze uwielbienie albumem „Youth” sprzed trzech lat. Tak mniej więcej przez miesiąc, dzień w dzień katowaliśmy w redakcji ten krążek. Amerykański ortodoksyjny żyd (obowiązkowy wygląd chasyda) nagrywa reggae’owo bujające melodie i na luzie prawi o fundamentalnych sprawach. Kupił nas z miejsca. Nie dziwota, żeśmy tak wyczekiwali powtórki. Wreszcie ten błogosławiony dzień nadszedł i już mieliśmy wznosić dziękczynne modlitwy do Jahwe, kiedy okazało się, że (chyba zgodnie z tytułem) nasz ulubieniec trochę lajtowo podszedł do sprawy. Korzenne brzmienia mocno wygładził, wyszedł z tego miałki pop z reggae’owym posmakiem. Słucha się tego bez bólu, spokojnie w radiu może polecieć, ale... Matisyahu na „Youth” śpiewał: „Got the freedom to choose, you better make the right move”. Chyba na „Light” nie dokonał najlepszego wyboru. LAIF Kru -----------------*

--

---------

Daft Punk Alive 2007/Alive

1997

EMI Kapitalna pozycja dla tych, którzy nie mogą doczekać się nowej produkcji francuskiego duetu w kaskach motórowych. Ścieżka dźwiękowa do obrazu „Tron Legacy” podobno na ukończeniu, ale to nie to samo, co studyjna płytka, więc skoro na tę ostatnią czas przyjdzie nieprędko, to można sobie odświeżyć wcześniejsze dokonania Punków w wersji live, a okazja ku temu wyśmienita, bo właśnie ukazał się box z krążkiem z 1997 roku (wybrany materiał z „Homework” w postaci jednego 45-minutowego kawałka) do spółki z zapisem występu z 2007 roku, ze wszystkimi możliwymi hitami duetu. Uderzające jest to, że mimo 10 lat różnicy czuć tę samą energię i podobne emocje. Dla fanów – pozycja obowiązkowa. LAIF Kru

63


*

fundata

13 listopada

15-16 listopada

Electro-popowe trio, które zasłynęło na polskiej scenie muzycznej swymi żywiołowymi, pełnymi energii koncertami, występi w ramach pierwszych urodzin radio.nadaje.com. W lutym tego roku pojawiła się pierwsza EP-ka zespołu – „Thales One”. Wydawnictwo to ukazało się w net-labelu Brennnessel, założonym przez członków Kamp!. Pełnoprawny album planowany jest na drugą połowę 2010 roku.

W swojej twórczości łączą hiphopowe beaty z jazzowymi i funkowymi samplami. Autorzy muzyki filmowej do kultowego filmu „Przekręt”, jak również do gier Sony Playstation. Debiutowali albumem „Remedies”, które stało głównie syntetycznymi brzmieniami. Ich kolejny krążek „Something Wicked This Way Comes” przyniósł zwrot w kierunku „żywej” muzyki. Z czasem z duetu Herbaliser rozrósł się do kilkunastoosobowego zespołu muzyków grających na żywo. Ich ostatni album „Same As It Never Was” ukazał się w 2008 roku nakładem innej zasłużonej oficyny !K7. W sierpniu tego roku pojawiła się ich kolejna płyta, tym razem jako Herbaliser Band – „Session 2”, będąca zapisem studyjnej sesji z udziałem całego zespołu. Grupa wystąpi w pełnym koncertowym składzie z wokalistką Jessicą Darling.

Kamp!

DATA: 13.11; MIEJSCE: FIRLEJ – WROCŁAW; START: 20.00; WJAZD: 20 ZŁ

>--------------------

14 listopada

The Herbaliser

DATA: 15–16.11; MIEJSCE: KLUB ROTUNDA – KRAKÓW, STREFA W-Z – WROCŁAW; START: 20.00; WJAZD: 69–79 ZŁ

detroitZDRoJ 3

Impreza pod hasłem Skull Disco, na której mistrzami ceremonii będą ulubieniec Buriala, Villalobosa i Vatha, złote dziecko basu – Shackleton oraz właściciel Apple Pips – Appleblim. Szykuje się noc ciężkim basem stojąca. Na imprezie zagrają również: Kwazar, dr Dip, bshosa, Eltron John, www + detroitZDRoJ crew. DATA: 14.11; MIEJSCE: CENTRALNY BASEN ARTYSTYCZNY; START: 22.00; WJAZD: 20–25 ZŁ

>--------------------

18-20 listopada Vivisesja

Trzydniowy festiwal wypełniony projekcjami, warsztatami, multimedialnymi instalacjami, koncertami, setami didżejskimi i vidżejskimi oraz spotkaniami z twórcami i animatorami kultury. Wśród gości m.in: Oli Sorenson aka VJ Anyone, który tworzy wizualizacje dla Meata Katie’ego i Richie’ego Hawtina, VJ Kolouch – mistrz wektorowych animacji oraz Giraffentoast – niemiecki kolektyw vidżejski, który odpowiada choćby za wideoklipy Matthew Herberta czy City Centre Offices. Na zakończenie festiwalu – mocne audiowizualne uderzenie w Klubie Eskulap z udziałem formacji Jazzsteppa – słynącej z wykonań dubstepu na żywo z wykorzystaniem instrumentów akustycznych i Luke’a Viberta współpracującego m.in. z wytwórniami Warp i Ninja Tune. DATA: 18–20.11; MIEJSCE: M.IN. CAFE MIĘSNA I ESKULAP – POZNAŃ


fundata

*

19-22 listopada

Plateaux Festival Festiwal prezentujący najciekawszych artystów multimedialnych, uznaną i nagradzaną sztukę audiowizualną, filmy eksperymentalne, muzykę elektroniczną, elektroakustyczną i awangardową oraz sztukę wizualizacji. Podczas festu wystąpią: Akufen, Fennesz i Lillevan, Deaf Center i Claudio Sinatti, Glitterbug i Ronni Shendar, Byetone, Lusine, Ezekiel Honig, Morgan Packard, Joshue Ott, Simon Scott, Svarte Greiner, Chris Herbert, Bodycode, Sutekh, Snd, The Sight Below i Simon Scott, Tilman Ehrhorn i Geometria, Lawrence English i Makino Takashi, kirk, Jeffers Egan. Warsztaty, prelekcje i dyskusje – artyści występujący na festiwalu w roli komentatorów aspektów teoretycznych i praktyczno-technicznych sztuk audiowizualnych. Warsztaty prowadzone z wykorzystaniem najnowocześniejszego profesjonalnego sprzętu używanego w tworzeniu i prezentacji sztuki audiowizualnej. DATA: 19–22.11; MIEJSCE: CTK PARK – TORUŃ, TABU BAR – BYDGOSZCZ, KLUB MÓZG – BYDGOSZCZ; WJAZD: 25–125 ZŁ

20 listopada

>-----------------------------

Marcin Czubala Night Nieznane dotąd poznańskiej publiczności zjawisko będzie można zaobserwować już wkrótce. Okrągła tarcza księżyca zabarwi się na czarno, a na niej pojawi się lśniące logo berlińskiej wytwórni Mobilee. Lśnienie spowodowane będzie bliską obecnością gwiazdy – Marcina Czubali – to właśnie na jego cześć nazwano to meteorologiczno-klubowe wydarzenie, którym jednak będzie można się rozkoszować jedynie w klubie SQ! Częstotliwości występowania muzycznej pełni Czubali nie można określić ze stuprocentowym prawdopodobieństwem – na firmamencie nad SQ da się zaobserwować z pewnością rzadziej niż standardowa pełnia księżyca, może też pojawić się z zaskoczenia! Większość sprzętu niezbędnego do poczynienia obserwacji, a zatem wyśmienity dźwięk, oprawę wizualną wykonaną w technologii LED oraz wiele narzędzi w postaci rozmaitych trunków zapewni klub SQ. Niechaj jednak żaden koneser elektronicznych zjawisk lunarnych nie zapomni zabrać ze sobą wyśmienitego humoru i indywidualnej muzycznej wrażliwości! DATA: 20.11; MIEJSCE: SQ – POZNAŃ; START: 22.00; WJAZD: 10–20 ZŁ

28 listopada

>-----------------------------

Different Selection pres: Junior Boys Matt Didemus, czyli współtwórca Junior Boys – mistrzów wysmakowanego romantic-electro-popu zagra w SQ swój dj set. Junior Boys to outsiderzy w muzycznym universum – dlatego trafiają, jak niegdyś Japan, Talk Talk czy The Smiths, do odbiorców z różnych muzycznych światów – zarówno do fanów pop, indie czy muzyki klubowej. DATA: 28.11; MIEJSCE: SQ – POZNAŃ; START: 22.00; WJAZD: 15–25 ZŁ


fundata 5-6 grudnia

Festiwal Ambientalny Druga edycja imprezy promującej ambitną muzykę elektroniczną. Stylistycznie oscylując pomiędzy ambientem, minimalem, lounge’iem a trip-hopem, Festiwal Ambientalny prezentuje nietuzinkowych artystów wraz z ich osobliwym podejściem zarówno do formy muzycznej, jak i jej treści oraz faktury. Podczas eventu wystąpią: Lady Aarp, Zerova, Luxated Trio, Minoo, Opollo, Halomirella i Gobi. DATA: 5–6.12; MIEJSCE: KLUB WŁODKOWICA 21 – WROCŁAW

----------------------------------------------*

<-----------------------------------------

10 grudnia Air

Jeśli jeszcze nie wiecie, czego potrzebujecie w grudniowy wieczór, to my wam chętnie podpowiemy. A może pooglądacie z Kelly gwiazdy, sexy chłopaki? Gwiazdy francuskiego elegant popu – duet Air rzecz jasna. Właśnie ukazał się nowy album formacji zatytułowany „Love2”. Koniecznie pędźcie do sklepów po płytę, a potem na występ Francuzów – warto, bo przyjeżdżają w koncertowym składzie. DATA: 10.12; MIEJSCE: ARENA URSYNÓW – WARSZAWA; START: 20.00; WJAZD: 140–220 ZŁ


*

informer

*


Henryk Sienkiewicz,

Trylogia

Z obsadą pod włos

Stary Teatr w Krakowie adaptacja Jan Klata i Sebastian Majewski reżyseria Jan Klata

Drukowana od 1883 roku co tydzień w odcinkach, niczym powieść sensacyjna, stała się najpopularniejszą polską powieścią, wreszcie mitem. Nie mógł się od niej oderwać czytelnik Gombrowicz – zanotował w „Dziennikach”: „Dręcząca lektura. Mówimy: to dosyć kiepskie, i czytamy dalej. Powiadamy: ależ to taniocha – i nie możemy się oderwać”. Klata kilkakrotnie tłumaczył narodową klasykę na język współczesności, tym razem wziął na warsztat „Trylogię”, którą zaczytywał się jako chłopiec w kontekście powstania warszawskiego (powstańcy przybierali pseudonimy „Kmicic”, „Wołodyjowski:, „Skrzetuski”). Teraz jako dorosły bawi się narodowymi relikwiami i skarbami, jak dziecko klockami, profanując świętości. W obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej w miejsce oblicza Madonny wstawia twarz aktorki, dzięki czemu może ona wzywać do walki, a także wychylić się z obrazu i wytarmosić łobuza Kmicica za włosy. Ksiądz woła z ambony o zagrożeniu islamem; w jednej ze scen reżyser prowokuje, każąc tańczyć postaciom przy dźwiękach marsza żałobnego. Dramatis personae leżą na łóżkach szpitalnych, choć gdy „ojczyzna woła” w potrzebie, zrywają się z nich, starając się dosiąść wierzchowców (przy dźwiękach Joy Division). Wołodyjowski (Andrzej Kozak) czy Kmicic (Krzysztof Globisz) nie są tu dzielnymi rycerzami, niechętnie opuszczają domowe pielesze. Podkreśla to jeszcze obsada pod włos: ten pierwszy drobny, siwiuteńki w dresie i tenisówkach wciąż podkręca nieistniejący wąs, drugi – gruby, mało sprawny. Niełatwo wskoczyć na konia „hajduczkowi” Baśce (Annie Dymnej), otyłej niewieście po sześćdziesiątce. Klata obśmiewa to, co głupie, jak wojna, ksenofobia, ocala, co dobre i piękne – miłość. Mówi, że warto czytać „Trylogię”, by dowiedzieć się czegoś o nas jako narodzie.W październiku „Trylogia” zdobyła Grand Prix Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy.

--------------------------------->*-----

*

---------------------------------*------------

------------------------------------->*-------------------------->

68

”Welcome to the jungle“

Władysław Reymont,

Ziemia obiecana Teatr Polski we Wrocławiu adaptacja Jan Klata i Sebastian Majewski reżyseria i opracowanie muzyczne Jan Klata

Do rangi imperium przemysłowego Łódź podnieśli niemieccy oraz żydowscy fabrykanci, co często odbywało się tak, jak opisał Reymont: „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To razem właśnie mamy w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę”. Klata umiejscowił akcję w restauracji, bo przecież interesy robi się podczas lunchów i biznesowych kolacji, gdzie jako dodatkowy sztuciec leży na stole telefon komórkowy. Knajpa z pojawiającym się neonem Greed is Good – Chciwość jest dobra (trawestacja niemieckiego pozdrowienia Grüss Gott! – szczęść Boże!) – wciąż się zmienia: jest bufetem z wyszynkiem, eleganckim dancingiem z tańcem na rurach, kasynem, burdelem, teatrem, domem i biurem dla menedżerów, królów życia przykutych do laptopów. Dla nich prawdziwą rzeczywistością jest ekran komputera, klikanie zastępuje działanie, a oni sami są postaciami z reklam i teledysków, ledwie widocznymi, zamazanymi, gdy z zawrotną prędkością pojawiają się na ekranie i znikają. Właśnie tacy są trzej bohaterowie, przyjaciele ze studiów: polski inżynier Karol Borowiecki (Bartosz Porczyk), syn niemieckiego fabrykanta Maks Baum (Jakub Giel) i Żyd Moryc Welt (Michał Majnicz). Do spółki zakładają fabrykę, ale od początku ani myślą dotrzymać umowy, pociągają ich ryzyko, iluzja wielkich zysków, fantazje, frajda z oszwabienia bliskich. Zresztą szybko okazuje się, że – całkowicie wypaleni – niczego nie zrobią; ten stan oddaje piosenka-leitmotyw „Burn My Shadow” grupy Unkle. Restauracja-świat to cyberdżungla, która nas wsysa, stąd w tle słychać „Welcome to the jungle” Guns’n’Roses. Przedstawienie jak na Jana Klatę może mało wizjonerskie, ale efektownie drażniące – ocknij się, by nie zgłupieć!

>---------------------------------*---------------------------


--------------------*

*

Pałac Herbsta

Tropem bohaterów ”Ziemi obiecanej“ Łódzcy przemysłowcy nie byli tak krwiożerczy i chciwi, jak przedstawili to w „Ziemi obiecanej” pisarz oraz reżyser. Do rangi fabrycznego impeOddział Muzeum rium Łódź podnieśli niemieccy przedsiębiorcy oraz konkurujący z nimi Sztuki w Łodzi, Żydzi –fabrykanci, handlarze, drobni rzemieślnicy. W XIX-wiecznym Księży Młyn mieście położonym nad rzeką Łódką dzięki technologii, nauce, religii ul. Przędzalniana 72 i kapitałowi powstała „kultura Lodzermenscha” (łódzkiego obywatela). Mapę Łodzi wyznaczyli półtora wieku temu dwaj potentaci finansowi – Karol Scheibler (w książce sportretowany jako Herman Bucholc) i jego konkurent Izrael Poznański (Szaja Mendelsohn); temu duetowi nie dorównał żaden z łódzkich przemysłowców. Obaj zbudowali coś, co można nazwać dzielnicą fabryczną. Przy swoich ogromnych zakładach włókienniczych postawili familijne domy dla robotników, szkoły dla ich dzieci, szpitale, konsumy (sklepy przyzakładowe), teatr. Obok gmachów fabryk pyszniły się pałace. Jak mieszkali królowie „ziemi obiecanej” pokazuje pałac Herbstów, prezent ślubny Scheiblera dla najstarszej córki i jej męża Stanisława Herbsta.

Pomarańczowe rewolucje. Od karnawału Sztuka do kontestacji

biernego oporu

Muzeum Etnograficzne w Warszawie. 27 października - 29 listopada Pomarańczowe są nie tylko pomarańcza i marchewka, to kolor protestu obywatelskiego, na świecie pomarańczowe ruchy kontestacyjne walczą z arogancją władzy, z kłamstwem w życiu publicznym, z państwową propagandą i skompromitowanymi autorytetami. Pod pomarańczowymi sztandarami gromadzili się zwolennicy radykalnych zmian politycznych na Ukrainie w 2004 roku; Izraelczycy kojarzą go z oporem przeciw ewakuacji osadników żydowskich ze strefy Gazy w 2005 roku. W latach 60. tę barwę – jako kolor nowej wolności, społeczeństwa alternatywnego – wybrał holenderski ruch Provo. Jego założyciel Roel van Duijn przyjechał na wernisaż. Pracując w gospodarstwie ekologicznym, którego właściciel był przekonany o istnieniu krasnoludków, zrozumiał, że są one rozwiązaniem rewolucji, jaką chce robić – nowym stworzeniem rozumiejącym naturę. Wrócił do Amsterdamu i napisał plan powstania nowych norm społecznych, manifest Wolnego Państwa Pomarańczowego (Oranje Vrijstaat). Jako środka transportu aktywiści Provo używali białych rowerów – symbolu natury (nie zanieczyszczają środowiska!). Gdy van Duijna wybrano do rady miejskiej wytyczył ścieżki rowerowe, obniżył krawężniki, zalegalizował marihuanę (poległ na niezrealizowaniu postulatu zakładania ogrodów na dachach samochodów). Dwadzieścia lat później Provo zainspirował Waldemara Majora Frydrycha do stworzenia Pomarańczowej Alternatywy (znak rozpoznawczy ruchu to pomarańczowa czapeczka krasnala). Na początek malował on z przyjaciółmi krasnoludki na plamach po zamazywanych przez milicjantów napisach antykomunistycznych. Pomarańczowi usiłowali wybudzić społeczeństwo z głębokiej narkozy ośmieszając władzę, która ośmieszona przestaje być groźna. Sypali pomysłami, jak np. obchody wigilii rewolucji październikowej: „Towarzyszu, ubierz się odświętnie. Załóż czerwone buty, czapkę, szalik. (…) kup czerwoną bagietkę z keczupem. Zakończenie święta w barze Barbara, gdzie uczestnicy spożyją z jednej miski barszcz czerwony”. Wernisaż rozpoczął happening nadania Majorowi nominacji generalskiej.

Jolka Wisłocka

<----------

------------------------------------------

69


*

Millenium:Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet Dania/Szwecja reż.: Niels Arden Oplev wyst.: Michael Nyqvist, Noomi Rapace, Peter Haber czas: 152 minut premiera: 6 listopada

<-----------------------

Yes-Meni naprawiają świat USA reż.: Andy Bichlbaum, Mike Bonanno czas: 90 min premiera: 20 listopada

Prowokacje dwóch panów, Bonanna i Bichlbauma przypominają trochę to, co reprezentuje sobą np. Michael Moore. Walka o ideały jest dla nich ważniejsza niż potencjalne ryzyko narażenia się wysoko postawionym szychom. Ich broń to śmiech, ironia, kpina. Atakują szyderstwem, żeby przyprzeć korporacyjnych gigantów do muru, sieją żart, by zebrać plon zafałszowanego patosu. Ich zaangażowanie jest porażające, zwłaszcza w dzisiejszym świecie gloryfikującym postawę bierności i obojętności. Niestety, nie brakuje im również moore’owskiego moralizatorstwa i stronniczości – wiadomo, jaką opcję panowie reprezentują i z jakiej pozycji widzą świat. Jeżeli kogoś razi stronniczość Yes-Menów, i tak będzie miał ponad godzinę dobrej zabawy, bo panowie naprawdę świetnie poprawiają nastrój i nawet jeżeli nie naprawią świata, to na pewno przeprogramują nasze bierne, leniwe myślenie na „Yes”.

----------

Polska reż.: Maria Sadowska, Dorota Lamparska, Anna Maliszewska wyst.: Borys Szyc, Anita Jancia, Magdalena Cielecka czas: 110 minut premiera: 13 listopada

-----------------------

Demakijaż

----------------------------*

--------------------------------

Pierwsza z trzech ekranizacji powieści Stiega Larssona, najpopularniejszego autora kryminałów ostatnich lat, nawiązującego w swojej twórczości do tradycji literackiej różnych epok i narodów. Dobry kryminał – wart obejrzenia, zwłaszcza jeśli komuś podobała się austriacka „Kostucha” czy seria o Wallanderze. Ciekawa postać głównej bohaterki, w której rolę wcieliła się prześliczna i zdolna aktorka Noomi Rapace, znana z „Daisy Diamond” (2007). Znakomicie zagrała rolę zbuntowanej młodej Lisbeth Salander. Konserwatywni widzowie muszą przy oglądaniu wziąć poprawkę na liberalizm obyczajowy Skandynawów;)

Trzy opowieści trzech kobiet. „Droga wewnętrzna” i „Pokój szybkich randek” opowiadają o miłości i ludzkich wyborach, jednak muzomaniaków najbardziej zainteresuje „Non stop kolor” – część dotycząca clubbingu. Marysia Sadowska, niegdyś dziecięca gwiazdka, od 2006 roku przywrócona do życia jako dojrzała artystka, tym razem stanęła za kamerą, by pokazać środowisko polskich clubberów, opisać ich ideały (a może raczej, według Sadowskiej, ich brak). Całość nie wyszła może oszałamiająco, ale warto zobaczyć.

70


fundata/film <------------------------

Dom zły

*

<----------------------

Polska reż.: Wojciech Smarzowski wyst.: Arkadiusz Jakubik, Kinga Preis, Marian Dziędziel czas: 106 min premiera: 27 listopada

Nowy film „pana od Wesela” to dziwne kino: niby kryminał, ale jednak nie, ważniejsze są nastrój (budowany soczystymi zdjęciami, które dosłownie zieją polską rzeczywistością) i napięcie między postaciami, ich mroczne, tajemnicze cienie, sekrety czające się w kątach. Niektórzy porównują „Dom zły” do najlepszych filmów braci Cohenów, a zwłaszcza do „Fargo”. Film jest naturalistyczny (dla niektórych nawet zbyt naturalistyczny), bardzo mocny – chociaż Bieszczady, to Krainy Łagodności tu nie będzie. Złote Lwy plus nagroda publiczności na tegorocznym WFF to dopiero początek. Tylko dlaczego polska premiera polskiego filmu jest późniejsza niż światowa?

-----

---------------------

Rewers

Polska reż.: Borys Lankosz wyst.: Agata Buzek, Krystyna Janda, Marcin Dorociński czas: 99 minut premiera: 13 listopada

Księżyc w nowiu

Australia, USA reż.: Chris Weitz wyst.: Kristen Stewart, Robert Pattinson, Taylor Lautner czas: 130 minut premiera: 20 listopada

----------

------------------------------*

---------------------

Kolejna odsłona zarazem przesłodzonej i smętnej opowieści z książek pani Meyer. Nieciekawa nastolatka i jej ukochany wampir w scenografii à la „Beverly Hills”. Znów przez większość filmu Bella zachwyca się Edwardem. Indiańscy przyjaciele Belli (łącznie z zakochanym w niej bez wzajemności Jacobem) bardziej niż Indian przypominają z wyglądu Latynosów, a bardziej niż nastolatków przywodzą na myśl umięśnionych modeli z katalogów odzieży męskiej. Film jest na liście najbardziej oczekiwanych w kraju, więc pewnie nie ma sensu przestrzegać przed jego oglądaniem. Niemniej jednak niech za ciekawostkę posłuży fakt, że grający Jacoba Taylor Lautner znalazł się na liście najlepszych aktorów w internetowych rankingach, jeszcze zanim „Księżyc...” trafił do kin.

Pomysł, żeby akcja toczyła się dwutorowo, w różnych epokach, wydaje się już raczej oklepany („Godziny”, „Julie i Julia”), ale film Lankosza sztampowy nie jest. Pokazuje, jak zmienia się w czasie (a czasem wręcz przeciwnie, pozostaje niezmienione) podejście otoczenia do kobiety, jej roli społecznej itp. Agata Buzek pasuje „wizualnie” do roli myszowatej Sabiny. Swoją kreacją udowadnia, że jest dobrą aktorką. Marcin Dorociński też pokazał klasę, której brak zarzucali mu znający go wyłącznie ze smętnych seriali. Znakomite zdjęcia Marcina Koszałki („Pręgi”).

-----------------------------------------*

--------------------------------

--------------------------------

71


technologie

*

Ekologiczny spryciarz: Samsung E1107 Samsung E1107 to pierwszy w Polsce model, który do działania potrzebuje wyłącznie słońca. Nowy solarny produkt kontynuuje zapoczątkowaną modelem telefonu Blue Earth ideę i rozwija linię ekologicznych urządzeń SAMSUNG wykorzystujących alternatywne źródła energii. Samsung E1107 wyposażono w ogniwa słoneczne pozwalające na efektywną pracę komórki w sytuacji braku dostępu do infrastruktury elektrycznej. Godzinna ekspozycja telefonu na słońcu pozwala na wykonanie trzech rozmów o średniej długości 2 minut lub wysłanie 20 SMS-ów. Solarne zasilanie stanowi nie tylko użyteczną funkcję, lecz jest także ważnym krokiem w tworzeniu urządzeń przyjaznych środowisku. Dzięki wykorzystaniu naturalnej energii słonecznej każdy użytkownik w bardzo prosty sposób może wnieść swój wkład w zmniejszenie zużycia prądu i emisji CO2 do atmosfery. Sugerowana cena detaliczna: 189 zł.

Kieszonkowa kamera wideo

KODAK Zi8 Kiedy tylko ruszysz w miasto lub spotkasz się ze znajomymi, kieszonkowa kamera wideo KODAK Zi8 uchwyci wszystkie chwile na filmie w rozdzielczości HD 1080p. Dzięki zintegrowanej funkcji stabilizacji obrazu kamera pozwala na wykonanie ostrych nagrań, nawet gdy operator znajduje się w ruchu. Gadżet został wyposażony w ekran LED o przekątnej 2,5 cala oraz specjalne ramię USB, które ułatwia przesyłanie nagranych filmów na komputer – nie są wymagane żadne kable. Oprócz tego w pudełku znajdziemy kable HDMI i AV. Kamera funkcjonuje w dwóch trybach: 720p/60 klatek na sekundę oraz 1080p/30 klatek na sekundę. Nagrania przechowuje na karcie SD lub SDHC o pojemności do 32 GB. Warto też wspomnieć o funkcji nagrywania dźwięku stereo oraz robienia zdjęć w rozdzielczości 5 MP w trybie panoramicznym HD 16:9. Sugerowana cena detaliczna: 699 zł.

72

Nowy iMac 21.5 i 27 cali Niedawno Apple zaprezentował nowe modele stacjonarnych komputerów iMac, wyposażone w podświetlane LED – wyświetlacze o przekątnej 21.5 oraz 27 cali. Ważnym usprawnieniem jest wyposażenie iMaców w nowe procesory Intel Core 2 Duo o częstotliwości 3,06 GHz i nowe czterordzeniowe procesory i5 oraz i7, które są prawie dwa razy szybsze. Nowe iMaki trafią do klientów z darmową bezprzewodową myszką Magic Mouse – pierwszym takim urządzeniem wyposażonym w technologię multi-touch. Cena: około 4.000 zł.


Novation Launchpad

Sony VAIO X

technologie

*

Nowy czarny notebook Sony VAIO z serii X można śmiało określić mianem „niezwykły”. Konkretny wygląd idzie w parze z mobilnością i dużymi możliwościami. VAIO z serii X jest lekki (780 g z baterią) i smukły (nie przekracza 13,9 mm). Funkcjonalność urządzenia zwiększa dodatkowo multi-touch trackpad pozwalający na użycie takich operacji, jak przewijanie, powiększenie, obrót itp. Trwały, 11,1-calowy, panoramiczny wyświetlacz X-black LCD z podświetleniem opartym na diodach LED zapewnia znakomitą szczegółowość wyświetlanych dokumentów, stron WWW czy filmów. Odznacza się żywą, wierną kolorystyką. W efekcie obraz zyskuje większą głębię i bardziej naturalny wygląd. Brak hotspotów nie będzie przeszkodą w pracy. Technologia VAIO Everywair zapewnia bowiem szybką, szerokopasmową łączność przez sieci komórkowe 3G HSPA i pozwala na ściąganie danych z szybkością do 9,6 Mb/s. O biznesowym przeznaczeniu serii VAIO X świadczy zastosowany system operacyjny – oryginalny Windows 7 Professional – i oparty na energooszczędnych pamięciach flash dysk SSD, gwarantujący szybki i wygodny dostęp do plików. Praca na tym niezwykłym notebooku oznacza także minimalną emisję dwutlenku węgla, o czym świadczy certyfikat zgodności ze standardem Energy Star 5.0 – najbardziej restrykcyjny w tej klasie urządzeń. Cena: około 4.000 zł.

Ten gadżet powinien ucieszyć wszystkich użytkowników popularnego softu Ableton Live i został opracowany przez firmę Novation przy ścisłej współpracy z Abletonem. Kontroler składa się z tablicy 64 wielokolorowych klawiszy, przycisków służących do przywoływania trybu Session View (kontrola klipów) oraz Mixer Mode (kontrola miksera), dwóch programowalnych trybów użytkownika oraz specjalnych przycisków start/stop służących do odpalania sesji. Jedną z najciekawszych funkcji Launchpada jest możliwość kontrolowania miksera. Po naciśnięciu odpowiedniego klawisza kolumny i rzędy tablicy przycisków dają możliwość władania wszelkiego typu suwakami i gałkami. Interesujące są też tryby użytkownika, ponieważ w zależności od konfiguracji przekształcają urządzenie w tzw. drumpad (odpada przymus zakupu oddzielnego urządzenia), kontroler efektów, jak również dają możliwość własnej konfiguracji kontroli innych urządzeń Live’a. Szczytem wszystkiego jest możliwość podpięcia aż sześciu Launchpadów jednocześnie, co automatycznie nada naszemu domowemu studiu wygląd kokpitu statku kosmicznego rodem z „Gwiezdnych Wojen”. Cena: około 800 zł.

Native ative Instruments Audio 2 DJ Jeśli twoje sety nie opierają się na skreczingu, to najdalej za parę lat swe drogocenne techniksy będziesz mógł odpalić na jakiejś aukcji za paczkę żelków. Grający z CDJ-ów mają trochę więcej czasu, bo w tę technologię wciąż się inwestuje (patrz: nowiusieńkie Pioneer CDJ-2000). Bądźmy szczerzy – granie z empetrójek dziwić może chyba tylko mieszkańców Boliwii i Senegalu. Idąc za ciosem (interfejsy Audio 8 DJ oraz Audio 4 DJ), Native Instruments przedstawił niedawno najmłodszego członka rodziny rozwiązań dla didżejów – Audio 2 DJ, który ma wszelkie predyspozycje, by stać się kasowym hitem. Po pierwsze, jest niewiele większy od telefonu komórkowego. Po drugie, jak na interfejs audio jest stosunkowo niedrogi. Audio 2 DJ został zaprojektowany specjalnie z myślą o didżejach bazujących głównie na laptopie i sofcie pokroju NI Traktor. Zabaweczka jest bardzo prosta w obsłudze, posiada dwa wyjścia stereo, których używać można na dwa sposoby: podpinając Audio 2 DJ pod standardowy mikser za pomocą kabli RCA albo podłączając jedno wyjście pod wejście wzmacniacza, natomiast w drugie wpinając słuchawki. W obu przypadkach zachowujemy pełną kontrolę nad miksem. Konwertery zastosowane w tym pudełeczku są dokładnie takie same, jak w przypadku Audio 8 DJ oraz Audio 4 DJ – Cirrus Logic 24 bit/96 kHz. Mamy też wsparcie dla specjalnych niskolatencyjnych sterowników ASIO, Core Audio, Direct Sound i WASAPI. Nie ma też potrzeby dźwigania zasilacza – Audio 2 DJ działa w trybie phantom power. Idealny sprzęt dla wszystkich początkujących (ale i zaawansowanych) didżejów grających z laptopa, jak również sensowne rozwiązanie dla tych producentów, którzy nie potrzebują w domowym studiu możliwości nagrywania instrumentów. Cena: około 420 zł.

73


Widziałem kilka razy UFO, ale mogły być to również

*

BARRY ASHWORTH

*

laifquest

tajlandzkie grzyby.

*

Z dumą donosimy, że fama o naszym kwestionariuszu przekroczyła granice Polski. Kolejka chętnych nie ma końca. Zaczynamy od lidera formacji Dub Pistols, didżeja, który uwielbia nasz kraj nie mniej niż swój ukochany FC Liverpool. Przed Państwem Barry Ashworth! Kim chciałeś zostać jak byłeś mały? Chciałem być Kennym Dalglishem i grać w piłkę w barwach Liverpoolu. Szpinak czy brukselka? Nienawidzę warzyw. Twoja pierwsza miłość? FC Liverpool. Czy jest coś po śmierci? Tak, pogrzeb. Pecet czy Mac? Mac baby! Kawa czy herbata? I to, i to. Najgorsza impreza, na której grałeś? W Hong Kongu. Promotor był naćpany i nie zapłacił mi nawet za hotel – to było najgorsze doświadczenie w moim życiu. Wierzysz w UFO? Widziałem kilka razy UFO, ale mogły być to również tajlandzkie grzyby. Pies czy kot? Kot Cebula czy czosnek? Czosnek CD czy winyl? Winyl, choć grywam głównie z CD. Jakie jest najczęściej zadawane ci pytanie?

Jaka jest moja ulubiona płyta wszech czasów.

74

Najgłupsza prośba, jaką usłyszałeś podczas grania? Czy mam coś fajnego, co mógłbym zagrać. Spanie czy ranne wstawanie? Spanie Jaką płytę zabrałbyś na bezludną wyspę? „The Specials” The Specials Mięso czy warzywa? Mięso, mięso i jeszcze więcej mięsa. TV czy DVD? TV Jakiej muzyki nie lubisz? Nie lubię trance’u. Kto to jest Kubica? Kierowca Formuły 1. Jaki jesteś? Jak tornado, pozostawiam mnóstwo zniszczeń wszędzie, gdzie się pojawię.




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.