Laif 12 kwiecień-maj

Page 1

cena:

4.95 zł

INDEKS 379891 4,95 pln w tym 7% VAT) 3-4 (77-78) 2010

NASZA PŁYTA: SIMON.S BIRTHDAY CD COMPILATION ION

Klikasz?

K EITH F LINT W EKSKLUZYWNYM WYWIADZIE WYŁĄCZNIE W YŁĄCZNIE DLA L AIFA !

4,95 pln (w tym 7% VAT)

--------------------------

3-4 (77-78) 2010

Laif.pl Życie muzyki



SPIS TREŚCI

5

audio bullys

MIEJSKIE GRANIE PARKIETOWYCH WYMIATACZY

10

Bliżej nam pewnie do ludzi, takich jak Gil Scott Heron, którzy już lata temu recytowali teksty na zrytmizowanych podkładach. Gdyby historia gatunku potoczyła się inaczej i hip-hop zwrócił się bardziej w stronę elektroniki, to moglibyśmy uchodzić za legalnych kontynuatorów tradycji.

polska na fest

TAK, TAK, CZAS ZACZĄĆ SIĘ SZYKOWAĆ

12

24

klub roku

TYM RAZEM NOMINACJĄ WYRÓŻNIAMY KATOWICKA HIPNOZĘ

14

nasza płyta

Mamy swoich fanów, ale oni nie podchodzą do Prodigy bezkrytyc znie – oczekują, że wr az z muzyką przeka żemy im naszą energię.

44 the prodigy

SPECJALNIE DLA NAS ROZMOWA Z KEITHEM FLINTEM

20

O ŚWIEŻYM ALBUMIE GAWĘDZIMY Z DANEM

28

elite force

MOC BREAKBEATU JEST Z NIM

SIMON.S ZE SWOJĄ URODZINOWĄ KOMPILACJĄ

16

dan le sac vs scroobius pip

34

!k7

KULTOWA BERLIŃSKA OFICYNA

40

małpa

ZJAWISKO UNDRERGROUNDOWEGO HIP-HOPU

david byrne i fatboy slim

KONCEPTUALNE WYDAWNICTWO

47

recenzje muzyczne

DEBIUTUJEMY NOWĄ FORMUŁĄ jahcoozi

NOWY KRĄŻEK ENEGRETYCZNEGO TRIO

60

felieton

MAX SUSKI O FEJSIE

WYDAWCA Media Advertising Sp. Z o.o. ul. Obrzeżna 4/19, 02-928 Warszawa REDAKTOR NACZELNY Przemek Karolak przemek@laif.pl REKLAMA Ilona Kaczmarska ilona@laif.pl tel. 0 507 090 252

j znaną najbardzie Wcześniej -hopie dzimym hip małpą w ro łu tu wniana z ty była ta dre lnie a tu n e la. Ew longa Guraznaczki z adresów ogoniaste ch do e-mailowynych demówkami zasypywa . wydawców

WYDANIE ONLINE press@laif.pl PROJEKT GRAFICZNY PRZYGOTOWANIE I SKŁAD Positivo Consulting DRUK Zakłady Graficzne „Taurus” ADRES REDAKCJI ul. Obrzeźna 4/19 02-928 Warszawa

WSPÓŁPRACOWNICY Jarek „dRWAL” Drążek, Paweł „r33lc4sh” Hadrian, Marcin „Harper” Hubert, Maciek „Lexus” Kasprzyk, Angelika Kucińska („Hiro”), Kasia „Novika” Nowicka, Piotr Nowicki, Tomek Rawski, Sebastian Rerak, Jacek Skolimowski („Machina”), Maciek „Maceo” Wyrobek

Redakcja nie odpowiada za treść reklam, nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Rozpowszechnianie materiałów redakcyjnych bez zgody Wydawcy jest zabronione.

3


edytorial

All my polish people M

ożna się zżymać, że nagrywają podobne płyty, że ich sztubacki wizerunek pomyleńców już nikogo nie szokuje, że są nieprzystępni i gwiazdorzą. Co by nie powiedzieć, i tak skończy się na konstatacji, że legendami muzyki elektronicznej są i basta. Formacja The Prodigy 22 maja po raz pierwszy zawita na koncert do stolicy. Ktoś, całkiem słusznie, zauważy, że to żadna sensacja, bo grali w naszym kraju kilka razy. Owszem, zgoda, tyle że ten występ będzie o tyle szczególny, że sprzęt nagłaśniający ma zwalać z nóg i wywracać wnętrzności. Miałem okazję widzieć ich podczas zeszłorocznego Open’era. I z ręką w kieszeni muszę przyznać, że szału nie było. Przynajmniej na mnie nie zrobili wrażenia, dużo energetyczniej

wspominam show Pendulum, ale to moje zdanie. Do irytacji połączonej z drżeniem lewej łydki doprowadzało mnie buńczuczne zawołanie „all my polish people”, które padało ze sceny mniej więcej co 17 sekund (pomijam już wymownym milczeniem kwestię, że podczas koncertu u naszych zachodnich sąsiadów „all my german people” padało dwa razy rzadziej;). Dobra, czepiam się. Jeśli chcecie zobaczyć i zniszczyć się brzmieniem The Prodigy, to się spieszcie, bo bilety schodzą na pniu. A my, jak to my, oczywiście stanęliśmy na karku i udało nam się porozmawiać z Keithem – krótko, bo krótko (ale przynajmniej nas nie zwyzywał;) Wybór okładki wydał nam się oczywisty... Zapraszamy do lektury, wypatrując ciepłych (w)czasów...

PISZCIE: przemek@laIF.PL


5


informer

Gratulacje! To chyba kwestia wieku, bo łamało nas w krzyżu zdrowo na samą myśl o nowej płycie indie rockowej formacji pokolenia rurek i rejbanów, czyli krążku „Congratulations” hippie electro hajpi projektu MGMT. Pierwsi, fakt nieoficjalnie, ale zawsze, wieściliśmy, że nie ma szans najmniejszych na więcej niźli taką se płytę. I co? I sobie posłuchajcie. Źle to mało powiedziane... Do tego stopnia, że duet przeprosił fanów, argumentując nijakość płyty tym, że nie chcieli nagrywać kolejnych hitów, a woleli skupić się na koncept albumie, i że bardzo dziękują wytwórni, że była aż tak wyrozumiała dla artystycznego przypływu niebanalnych rozwiązań. Esz, dzieciaki...

Naturalność i komfort Nowe buty Reebok World Vault zostały stworzone z myślą o mężczyznach ceniących komfort, wygodę i miejski styl. Sprawdzają się zarówno podczas weekendowych zakupów, jak również na szalonej imprezie w klubie. Model wykonany został z delikatnej skóry o bardzo wysokiej jakości. Dostępny jest w dwóch kolorach – czarnym oraz w ciemnym brązie. Wyjątkowy, kraciasty wzór tworzony przez przeszycia oraz złote wykończenia wspaniale pasują do jeansów. Z butami World Vault poczujesz się jak mistrz świata w skoku o tyczce! Przeskoczysz innych i wyróżnisz się na tle otoczenia – zdobędziesz pierwsze miejsce w dyscyplinie miejska moda. Cena: 299 zł.

6

Sofa Surfers

28–29 maja

Na klubowe koncerty do Polski przyjeżdża legendarny austriacki kolektyw Sofa Surfers! Zespół wystąpi najpierw w Poznaniu, później w Warszawie. Formacja promować będzie swój najnowszy, piąty krążek, zatytułowany „Blindside”. Sofa Surfers ostatni raz gościli w naszym kraju cztery lata temu, podczas OFF Festival. Często porównywani do Massive Attack, są jednym z najważniejszych europejskich przedstawicieli sceny ambient i dub. To nie tylko projekt studyjny, lecz także koncertowy, w którym bardzo istotną funkcję pełni obraz. Za tym wszystkim stoi wieloletni współpracownik zespołu i ikona wiedeńskiego środowiska vidżejskiego, Timo Novotny. Kanapowi serferzy przybywają do Polski z nowym materiałem i w pełnym składzie.


Wy zabawy żyny

Brytyjski duet Audio

Bullys

powraca chyba najbardziej

przebojowym wydawnictwem

w swojej karierze. Tom Dinsdale i Simon Franks zanim zawiązali współpracę, oddawali się swoim muzycznym pasjom bez opamiętania. Ten pierwszy za gramofonami śmigał już w wieku 16 lat, ten drugi grał na pianinie i perkusji oraz okazjonalnie śpiewał. Debiutowali w 2003 roku krążkiem „Ego War”, który za sprawą singla „We Don’t Care”, opartego na samplu kompozycji „Big Bad Wolf” formacji Bunny & Wolf Sister, dotarł do 19. miejsca brytyjskiej listy sprzedaży. Wybuchowa mieszanka elektroniki (house, dub) i elementów hip-hopu utorowała duetowi drogę do największych klubów. Dwa lata później ukazał się entuzjastycznie przyjęty krążek „Generation”, który za sprawą utworu „Shot You Down”, oczywiście podpartego samplem, tym razem z kawałka Nancy Sinatry „Bang Bang (My Baby Shot Me Down)”, święci tryumfy w całej Europie. Właśnie ukazała się najnowsza płyta „Higher Than A Eiffel Tower”, która zdaje się finalnym rozwinięciem stylu Audio Bullys. Eklektyczna fuzja niemal wszystkich refleksów elektroniki, z lekkością połączona w jedną organiczną całość. Słychać tu nie tylko Chemical Brothers i Basement Jaxx, lecz także The Specials czy Dub Pistols. Rasowa, wielkomiejska muzyka. A w utworze „London Dreamer” pojawia się polski akcent.

7


informer

DisneyTechno Było brzmienie Detroit, było Chicago, będzie prosto z bajkowego grodu Disneya. Podobno jedna z fisz półświatka Królewny Śnieżki, Psa Pluto i Dumbo – Miley Cyrus (się niedawno dowiedzieliśmy, że to dziewczę jest córką zabawnego artysty country’owego Billy’ego Ray Cyrusa) zadeklarowała, że podobnie jak stara się dywersyfikować swoje filmowe role (gra słodką idiotkę, słodką idiotkę, czasem słodką idiotkę, ale bywa, że i słodką idiotkę), na swoim najnowszym albumie również namiesza. Z taką nutką zawahania powiedzieć miała, że część utworów będzie w stylu techno. To dobrze, że jeszcze ktoś decyduje się na uprawianie muzyki w stylu techno. Kto wie, może prócz koncertów lolitka będzie dawać również dj sety, najpewniej jako DJ (S)miley.

Fetish Sounds presents Tour of Blisters Boyz

Klikasz? To specjalny gadżet, który przechowa wszystkie uśmiechy i spojrzenia, jakimi Cię obdarzono, jakie złapałeś, upolowałeś, a przede wszystkim sprowokowałeś. W polowaniu i przyciąganiu pomogły Ci pewność siebie, naturalna męskość, żartobliwa fantazja i oryginalność. Kliker uprzyjemnia życie. Chodzisz po świecie i klikasz. Kiedy? Kiedy się TO zdarzy: dziewczyna pośle Ci uśmiech, czułe lub zaczepne spojrzenie, obejrzy się za Tobą, co zarejestrują Twoje męskie oczy z tyłu głowy. Na ulicy, na uczelni, w tramwaju, w metrze, w autobusie, w pociągu, w pracy. Każdy uśmiech się zalicza. Uśmiech? Klik! Spojrzenie? Klik! Klikasz?

8

Od 13 do 16 maja w czterech miastach Polski pojawi się electro-punkowy kolektyw z Paryża – Blisters Boyz. Podopieczni labelu Paranoiak, pod którego skrzydłami są również m.in. Star Guitar, Kissed With A Noise czy Major Minor. W Łodzi (Oiom), Warszawie (Saturator), Poznaniu (Eskulap) i Wrocławiu (Krakowska 180) zagrają również Physical oraz Hush Hush Pony. Na imprezach pojawią się rówież I Say Mikey, KoVValsky, TV Tom, Kowalsky oraz The Phantom aka B.A.R.T.O. Wizualnymi występami zajmie się M&M. Wstęp: 10-15 PLN.


(Z).

G.A.G.A.

Ulegamy dziwnemu wrażeniu, że pewni wykonawcy z zadziwiającą regularnością powracają w naszych magazynowych bajaniach. Nie mamy pewności, czy to wynik naszego lenistwa i ignorancji (a może abnegacji – trudne słowo, nie bardzo wiemy, co znaczy, ale w tym kontekście nam się przypomniało) w kwestii plotek i ploteczek, czy może wyjątkowa nadaktywność niektórych muzycznych celebrytów popycha nas do pisania właśnie o nich. Niemniej od jakiegoś czasu nasza faworyta, co lubi dziwne imiona wymyślać i odziewać się w zwierzęce wzory M.I.A., niepytana postanowiła wypowiedzieć się w temacie najgorętszego aliasu sceny rozrywkowej, czyli Lady Gagi. Początkowo krygując się, wyłuszczała, że nie lubi krzywdzących dla niej porównań, bo nic obu pań nie łączy, ale po chwili pojechała, że Gaworząca Panienka wcale nie jest taka super gites fajoska, jak się przedstawia, że robi się na Madonnę, że jej muzyka brzmi jak odgrzewane kotlety, że nie jest rokująca i że nie ma talentu, tylko utalentowane zaplecze. Co jest M.I.J.K.O.? Czyżby początek promocji nowej płyty? A właśnie, kiedy to, bo coś cicho się zrobiło...

9


informer

Udałosię! Ciągle jesteśmy urzeczeni najnowszym wydawnictwem duetu Goldfrapp, tak bezpretensjonalnym, prostym i niezobowiązującym, zwłaszcza że towarzyszy nam już od jakiegoś czasu i wiąże się z tym i z tamtym (kochanie, sto lat!!!), a i nigdy nie kryliśmy, że urok Alison też nie pozostawia nas obojętnymi, więc czasem lubimy sobie posłuchać i popatrzeć. A było na co. W jednej z włoskich telewizji, wyszło, że telewizja kłamie (w tym przypadku włoska, ale w innym każda). Otóż Goldfrapp w jednym z biesiadnych programów miał zagrać swój singiel „Rocket” i zagrał, tylko że z playbacku, a miało być, że na żywo. Wyszło krzywo, bo Alison się zagapiła i we właściwym momencie nie zaczęła udawać, że śpiewa. Ryfa straszna, zaczęli drugi raz i się udało udać, że się śpiewa. Udawanie czasem bywa przyjemne. Na ten przykład można udać się do Monako.

Hip-hop Kemp To już 9. edycja tego największego hiphopowego święta. W weekend 19–21 sierpnia na terenie lotniska w czeskim Hradec Králové pojawią się tak uznane tuzy gatunku, jak i nieopierzeni, ale zawsze ciekawi artyści. Gwiazdami tegorocznej edycji będą m.in.: Boot Camp Clik, Roots Manuva, Sage Francis, Chali 2na, Q-Tip. W Czechach zobaczymy też O.S.T.R. w towarzystwie LDZ Orkiestra oraz zeszłoroczny debiut polskiej sceny – Małpę (o którym piszemy w tym numerze), zanim ta zabawa zacznie się na dobre 31 lipca 2010 roku w krakowskim klubie Błędne Koło odbędzie się wielkie bifor party. Główną gwiazdą imprezy będzie występ duetu Łona/Weber, którego koncert supportowany będzie przez przedstawicieli polskiego podziemia – Skorupa i Rasmentalism. Imprezę poprowadzą Pat Patent oraz DJ Hopbeat.

10


Klasyka w nowym wydaniu

W

projektowanie obuwia i odzieży sportowej innowacyjność wpisana była od zawsze. Potrzeba osiągania lepszych wyników jest rzeczą naturalną. Dla designerów Nike jest równie ważna jak komfort. Dlatego znany model Rejuven8 został poddany niemalże rewolucyjnym zmianom. Buty zawierają ultralekką, zaawansowaną technicznie cholewkę przymocowaną do piankowej podeszwy Nike LunarLite. Produkcja tej jednoczęściowej konstrukcji wymagała idealnego dostosowania wzoru w romby z materiału Torch do każdego buta. Model Nike LunarLite Rejuven8Mid dostępny jest w różnych kolorach. Buty nadają się także do biegania i działają z systemem Nike+.

11


informer

Boogie Brain Festival Data: 22-24 lipca

Miejsce: Łasztownia, Szczecin Line-up: Actress i Nero, Catz’n’Dogz, Dixon, Jahcoozi, MJ Cole, Ms Dynamite, My Head is Dubby, Polon, Jacek Sienkiewicz, Max Skiba, Supra1, Zed Bias Bilety: 40-80 PLN

Tauron Nowa Muzyka Data: 26-29 sierpnia

Miejsce: Katowice Line-up: Floating P1oints & Fatima, Autechre, Gaslamp Killer, Mary Anne Hobbs, Jaga Jazzist, Kidkanevil, King Midas Sound, Lou Rhodes, Moderat, Nosaj Thingi, Pantha du Prince Bilety: 140 PLN

Selector Festival Data: 4-5 czerwca

Miejsce: Błonia, Kraaków Line-up: Booka Shade, Boys Noize, Bloody Beetroots Death Crew 77, Delphic, Faithless, Friendly Fires, Calvin Harris, Metronomy, Thievery Corporation, Uffie Bilety: 135-200 PLN

12


Opene’er Festival Data: 1-4 lipca

Miejsce: Lotnisko Kosakowo, Gdynia Line-up: Ben Harper and Relentless7, Empire Of The Sun, Gorillaz Sound System, Grace Jones, Hot Chip, Kasabian, Klaxons, Mando Diao, Massive Attack, Matisyahu, Nas & Damian Marley, Pavement, Pearl Jam, Regina Spektor, Skunk Anansie, The Hives, Tinariwen, Tricky, Yeasayer Bilety: 155-390 PLN

Data: 6-8 sierpnia

Miejsce: PĹ‚ock

Audioriver

Line-up: Four Tet (live), Laurent Garnier (live), Hadouken! (live), Richie Hawtin presents Plastikman, Krazy Baldhead (live), The Modern Deep Left Quartet (live), Noisia, Oni Ayhun (live), Silence Family (live), Christian Smith, Sub Focus, Way Out West (live) Bilety: 100-130 PLN

13


klub roku

A oto garść waszych opinii:

Gdyby nie Hipnoza to na Śląsku nie było by co robić – Paweł z Katowic

Dla mnie bezapelacyjnie najlepszy klub w Polsce – Adam z Sosnowca Wizyta w Hipnozie powinna być wspisana do każdego przewodnika po Katowicach, w rubryce „obowiązkowo”– Anka z Bytomia

14


KLUB ROKU NOMINACJA: HIPNOZA Istniejący od 2002 roku Jazz Club Hipnoza to jeden z najprężniej działających klubów muzycznych w raczej sennej stolicy Górnego Śląska. Lokal, założony przez Adama Pomiana i Grzegorza Nowaka, na przestrzeni paru lat dołączył do czołówki polskich klubów, budując swoją renomę przede wszystkim dzięki niesamowitym koncertom gwiazd jazzu, muzyki elektronicznej oraz awangardowej, przyciągającym publiczność zarówno z regionu, jak i całego kraju, a także z zagranicy. To właśnie tu po raz pierwszy w Polsce zagrali: The Cinematic Orchestra, Jimi Tenor, DJ Vadim, Fink, Koop, Jaga Jazzist, Portico Quartet, Amon Tobin, czy giganci jazzu, jak Joe Baron czy Dave Douglas. Olbrzymia przestrzeń klubu, zajmująca ostatnie piętro budynku sąsiadującego z Górnośląskim Centrum Kultury, potrafi pomieścić do 500 widzów. Jazz Club Hipnoza przyciąga jednak nie tylko muzyką. Kolejnym powodem do dumy jest restauracja z wyborem kilkunastu potraw – od makaronów, przez zapiekanki, po pizze. Przez cały czas swojej działalności klub ściśle współpracuje z największymi miejskimi instytucjami kulturalnymi, takimi jak Górnośląskie Centrum Kultury i jego bytomski odpowiednik, czy też z najlepszym teatrem muzycznym w Polsce – chorzowskim Teatrem Rozrywki. Z tego właśnie miejsca wywodzi się również inicjatywa, która doprowadziła do powstania jednego z najciekawszych festiwali muzycznych w kraju – Tauron Nowa Muzyka, który z roku na rok przyciąga coraz ciekawsze gwiazdy i liczniejszą publiczność, kusząc niecodzienną mieszanką postindustrialnych przestrzeni KWK Katowice i muzyki, której nie można uświadczyć na innych festiwalach. Kolejne inicjatywy festiwalowe, w których klub odgrywa bardzo aktywną rolę, to prestiżowy cykl imprez artystycznych pod szyldem Ars Cameralis oraz kilka festiwali jazzowych, w tym Śląski Festiwal Jazzowy.

ADRES: Jazz Club Hipnoza, Katowice, plac Sejmu Śląskiego 2, www.jazzclub.pl

15


nasza płyta

Naszapłyta Tym razem za laifusowy krążek odpowiada didżej, producent i promotor imprez z Warszawy Simon.S Poniżej kilka słów autora o wyselekcjonowanych trackach. Tomasz Wakulewski 1. – That Time (Original Mix) – Empedo Na pierwszy utwór kompilacji trafia singiel rodzimego didżeja i producenta Tomasza Wakulewskiego, który od kilku lat mieszka na Wyspach Brytyjskich. Idealny na warmupowy set do klubu. Wydany w lutym tego roku nakładem polskiej wytwórni Empedo, prowadzonej przez utalentowanego producenta Marlona Krupe’a aka Kesho. www.myspace.com/tomaszwakulewski www.myspace.com/empedorecords

Dino G & Lex Da Funk – Divine 2. (Davi Remix) – Nine Records

Remix producenta Davi, tak różny od oryginału autorstwa duetu producenckiego, mocno kojarzonego z klubem Spybar w Chicago. Co ciekawe, dopiero niedawno ukazał się w sprzedaży, dzięki amerykańskiej wytwórni Nine Records (prowadzona również przez naszych rodaków). www.myspace.com/dinogspybar; www.myspace.com/ninerecords

S.K.A.M. – Pleasu3. re (Original Mix) – Forza Records Utwór rosyjskiego didżeja, producenta i label menedżera, który wprowadza w bardziej taneczny nastrój. Artysta kojarzony z radiem Pure. 16

FM, w którym prowadzi audycje pod nazwą swojej wytwórni muzycznej Forza Records Sessions. Utwór pochodzi z niedawno wydanego autorskiego albumu, który liczy 13 utworów. www.myspace.com/skammusic; www.myspace.com/forzarecordings

– Slow Motion 4. Peres (Original Mix) – cdr

Jedna z ciekawostek – utwór, który jeszcze nie został oficjalnie wydany. Artysty nie trzeba chyba przedstawiać, bo znany jest każdemu, kto interesuje się naszą klubową sceną muzyczną. Peres od niedawna koncentruje się na własnych produkcjach, zbierając supporty takich tuzów, jak: Chloe Harris, Darin Epsilon czy Luke Porter. Jeden z jego ostatnich remiksów dla wytwórni LuPS trafił wraz z innymi remiksami na 3. pozycję w Top 100 najlepiej ocenianych release’ów (Mypromopool). www.myspace.com/peresdj

Kesho – Here Be The 5. Funk – Greelpound

To jeden z utworów EP-ki utalentowanego producenta ukrywającego się również pod pseudonimem Marlon Krupa. Wydany w marcu nakładem włoskiej wytwórni Greelpound. Marlon prowadzi własny label Empedo Records. Zebrał już supporty takich asów, jak: Thomas Schumacher, Cozzy D, Axwell, Lemos, Andre Crom, Mark Knight, Delete, Tom Novy, Matt Samuels, Rene Amesz, Dave Robertson, Noir, Tiger Stripes, Aki Bergen czy Alex Kenji. www.myspace.com/keshomusickesho; www.myspace.com/greelpoundlabel


David Sense – Summer in 6. Zante (Original Mix) – cdr

Kolejny pre-listen! Utwór przygotowany specjalnie na tę kompilację. Autorem jest didżej i producent z Norwegii, który poszczycić się może wydaniami w takich wytwórniach, jak: Toolroom Records, Presslab, Noir Music czy Ministry Of Sound. Utwór idealnie podtrzymuje deepową atmosferę. David zagości również na moich urodzinowych imprezach w maju, które odbędą się w warszawskiej Piekarni oraz lubelskim Soundbarze. Zapraszam serdecznie! www.myspace.com/davidsense

Junior Gee – Cleaver 7. (Asher Jones & Rick Nicholls Remix) – Cubism Remix duetu producenckiego Asher Jones (znany również z projektu Rhythm Code) & Rick Nicholls, który ukazał się w grudniu 2009 roku sumptem brytyjskiej wytwórni Cubism. Oficyna skupia takich artystów, jak: Sam Ball, Tony Thomas czy Anil Chawla. www.myspace.com/ricknicholls; www.myspace.com/badhousemusic www.myspace.com/cubismuk

Live Tech Rebelz 8.-9. – Samuel Sayz (Original Mix) – Uberbeat Records Live Tech Rebelz – Leftside Swagger (Original Mix) – Uberbeat Records

Simon.S – Music Machine 10. (Rhythm Code Remix) – Nine Records Remix duetu Rhythm Code (Asher Jones & Neil Barber) mojego autorskiego utworu „Music Machine”, wydany w 2008 roku w wytwórni Nine Records. Remix trafił na playlisty wielu artystów, w tym Luke’a Faira. Asher i Neil wydawali w tak prestiżowych wytwórniach, jak: Size (Steve Angello), Rising Music (Chris Lake), Baroque, Noir Music, Carica czy Cubism. www.myspace.com/rhythmcode; www.myspace.com/ninerecords www.myspace.com/nelskitv

– Nights (Original Mix) 11. –Mohr Mirabilis

Utwór ze słowiańskiej wytwórni muzycznej Mirabilis, która bardzo prężnie działa na rynku międzynarodowym. Założycielami są dwaj producenci – Alex & Filip, dla których miałem przyjemność zrobić kiedyś remix jako 951 Gaspra (duet producencki wraz z moim przyjacielem Tobiasem Manou). Autorem „Nights EP” (3 utwory) jest producent z Afganistanu – Mohr. EP-ka ta zdobyła uznanie takich tuzów, jak: Sasha, Jim Rivers, King Unique, Hernan Cattaneo, Tom Budden. Behrouz, Mark Knight, Eelke Kleijn, Pole Folder, Axwell, Chus, i wielu innych. www.myspace.com/mirabilisrecords

Fusion F & Come T – Panama 12. (Original Mix) – What Happens

Floyd Lavine & Quintin Christian to duet producencki z Londynu. Chłopaki prowadzą swoją własną wytwórnię Uberbeat Records, z którą związałem się, wydając swoją ostatnią EP-kę „Superlative”. Utwory znajdujące się na kompilacji są moimi ulubionymi z ich ostatniej EP-ki.

Utwór idealny na zakończenie, autorstwa rodzimych producentów z Warszawy – Fusiona F oraz Come’a T. Duet posiada na swoim koncie wydania dla takich wytwórni, jak: Global Underground, Baroque czy Presslab. Jego utwory grali m.in.: Armin Van Buuren, M.A.N.D.Y., Hell, Nic Fanciulli, Infusion, Popof, Alex Dolby, Flash Brothers, Hernan Cattaneo, Jody Wisternoff, Simon & Shaker czy Eelke Kleijn.

www.myspace.com/livetechrebelz; www.myspace.com/uberbeatrecordings

www.myspace.com/djfusionf; www.myspace.com/djcometmusic www.myspace.com/whathappensdk

Piek a r nia wi th DAVID SENSE (M ini str y O f S ound No ir M usic, Nor weg ia)

8 maja L u blin

Soundbar with DAVID SEN SE (Ministr y Of Sound 17 Noir Music, Nor weg ia)

50% zniżki

50% 50% 7 maj a War s z awa

z tym kuponem

SIMON.S BIRTHDAY TOUR


the prodigy

18


LICZBY

SIĘ NIE LICZĄ

Po drugiej stronie słuchawki Keith Flint, frontman The Prodigy. Jak na elektrycznego zombie-punkersa, plwającego jadem ze sceny,

okazuje się rozmowny i kulturalny w każdym calu. W innych okolicznościach moglibyśmy pewnie usiąść przy herbacie. Zadawałem pytania o tym, co

aktualnie dzieje się

w szeregach jego grupy

– tryumfalnym marszu „Invaders Must Die” do wielkości, o nowych planach nagraniowych i nadcho-

Jeden z gigów jest szczególnie ważny z nadwiślańskiej perspektywy –

dzących koncertach.

22 maja Prodiże wbijają na warszawski Torwar.

?

Sukces „Invaders Must Die” był dla was zupełnym zaskoczeniem, czy może czuliście w trzewiach, że wywołacie tym albumem spore zamieszanie?

Nie sposób przewidzieć czegokolwiek, zwłaszcza w obecnych realiach. Mogliśmy jedynie starać się nagrać płytę na miarę naszych możliwości. „Invaders Must Die” miało brzmieć ostro i zadziornie, bez przesadnej produkcji,

abyśmy mogli zaprezentować nowe utwory na żywo. I taki właśnie jest ten krążek. To najlepsza rzecz, na jaką było nas stać, ale nie mieliśmy żadnych oczekiwań co do jej ewentualnej popularności. Liczył się przede wszystkim dobry materiał do grania na koncertach.

?

Liam przyznał niedawno, że staracie się nie cieszyć niczym zbyt długo,

To najlepsza rzecz, na jaką było nas stać (...). Liczył się przede wszystkim dobry materiał do grania na koncertach. 19


Prodigy w Polsce Szykuje się prawdziwa gratka dla fanów zespołu. Prodigy po raz pierwszy zagrają w Warszawie, ale koncert ten będzie wyjątkowy, bo tak głośnej sztuki pewnie nigdy nie słyszeliście. Po 16 wysokiej klasy głośników JBL Vertec na stronę oraz 36 kolumn basowych robią wrażenie. Prawie tak głośno jak na widowni będzie też na scenie – chłopaki rozkręcają potężny system monitorowy, a w centralnej części sceny stoi wymierzony w Liama tzn. „rear fill”, który jest sercem tego systemu – jest baaardzo głośny. Ze względu na poziom hałasu wszyscy techniczni, ochrona i osoby pracujące przed sceną obowiązkowo muszą mieć stopery albo słuchwaki na uszach. Poza tym panowie zażyczyli sobie schody ze sceny bezpośrednio do publiczności. Spieszcie się zatem, bo zostały ostatnie bilety. Koncert Prodigy w Polsce: 22 maja, Torwar, Warszawa

?

bo wtedy dopada was lenistwo. Rozumiem więc, że ostatnich miesięcy nie spędziliście na kanapie, napawając się wynikami sprzedaży?

A macie już ponoć pomysły na kolejny krążek. Możesz coś zdradzić na jego temat, czy rzecz jest dopiero w embrionalnym stadium?

Nie, nie obchodzą nas liczby i tabelki. Dla nas sukces to coś innego niż komercyjne notowania. Jeśli Prodigy potrafi wciąż przyciągać na swoje koncerty wielu ludzi, to jest to największe możliwe osiągnięcie. Oczywiście, sprzedaż płyt jest istotna – to część biznesu, w który jesteśmy uwikłani, ale wewnątrz zespołu nie prowadzimy nigdy rozmów na ten temat. Dyskutujemy o ostatnim festiwalu, na który nas zaproszono, porównujemy występy w różnych miastach, zastanawiamy się, jak urozmaicić setlistę... Prodigy żyje koncertami. Nie muszę sprawdzać wyników sprzedaży, by wiedzieć, że odnosimy sukcesy. I bardzo dobrze, że tak się dzieje. Kto chciałby nagrywać płyty dla nikogo?

Cały czas coś przychodzi nam do głów i w zasadzie tylko tyle mogę na razie wyjawić. Praca studyjna to nie moja działka, trzeba by o tym rozmawiać z Liamem. Cały czas jednak staramy się pisać nową muzykę. Nie wiem, kiedy dojdziemy do jakichś konkretów, ale energii nam nie brakuje. Nic nie jest jeszcze pewne, więc trudno wybiegać w przyszłość.

?

Trudno jest tworzyć muzykę przy tak rozległej rozpisce koncertowej, jak wasza?

Tak naprawdę to nie, ponieważ koncerty dostarczają nam energii. Ilekroć wychodzimy na scenę, przypominamy sobie o zadaniu, jakie mamy do wykonania. Granie na żywo jest najważniejszym aspektem działalności grupy. Do-

Cały czas jednak staramy się pisać nową muzykę. Nie wiem, kiedy dojdziemy do jakichś konkretów, ale energii nam nie brakuje. 20


piero co wróciliśmy z Australii – świetny kraj, wielu fanów... Uważam, że Prodigy jest zespołem stricte koncertowym. Chcąc pracować w studiu, potrzebujemy dodatkowego zastrzyku energii, a ten zapewniają występy przed publiką. Gdybyśmy mogli tworzyć muzykę na scenie, to byłaby to dla nas sytuacja idealna.

?

Czy w plotkach o współpracy z Dizzee’em Rascalem jest choć ziarnko prawdy?

Już raczej nie. Zbyt wiele zmienia się przez cały czas. Jeszcze niedawno mieliśmy taki pomysł, gdzieś o nim napomknęliśmy i zrobiła się z tego sensacja. W swoim czasie taka kooperacja była możliwa, ale teraz już nie za bardzo.

?

Słówko o nadchodzących koncertach. Na co powinna przygotować się wasza fanownia? Może być pewna, że w każdym mieście damy z siebie wszystko. Mamy swoich fanów, ale

oni nie podchodzą do Prodigy bezkrytycznie – oczekują, że wraz z muzyką przekażemy im naszą energię. Same koncerty będą pozbawione jakichś fajerwerków, ale postaramy się zelektryzować każdego. Oczekujcie Prodigy w najlepszym wydaniu!

?

W imię zasad

Czy miniona dekada była udana dla Prodigy?

Zdecydowanie! Minione 10 lat było znakomitym czasem dla zespołu. Ostatnim albumem udało nam się pozyskać nowych fanów, a ci reagują na kawałki w rodzaju „Invaders Must Die” czy „Take Me To The Hospital” nawet bardziej entuzjastycznie niż stara gwardia na „Breathe”, „Firestarter” czy „Smack My Bitch Up”. Jesteśmy szczęściarzami, mogąc cieszyć się zainteresowaniem dzieciaków. To dzięki nim Prodigy jest żywe. Tekst Sebastian Rerak Foto Good Music

W grudniu ubiegłego roku dwoje Anglików rozpoczęło osobliwą kampanię internetową. Na wszelkich możliwych społecznościówkach zachęcali użytkowników do zakupu singla „Killing In The Name” Rage Against The Machine. Chcieli wywindować nagrany 15 lat temu kawałek na pierwsze miejsce sprzedaży świątecznego sezonu. W kampanię aktywnie włączyło się też The Prodigy, zachęcając fanów do odpłatnego ściągania singla RATM. „To największy od lat zryw przeciw przemysłowi i chłamowi, jaki nam wciska. A do tego jest zajebiście zabawny” – pisał na MySpace zespołu Liam Howlett. Okazało się, że „Killing In The Name” w swoim drugim życiu znalazło aż 502 672 nabywców. „Udało się, ludzie przemówili, wygraliśmy wojnę” – nie krył satysfakcji Howlett. „Teraz możemy iść spać z uśmiechem szyderstwa na twarzach”.

21


jahcoozi

22


Nienaw idzę ejtis!!! To był Berlin 2002 roku, przed erą szybkiego Internetu, MySpace i e-mailowania z domu.

Dla mnie to był okres prepaidowych komórek!

Czas biegł wolniej i trzeba było wypalać CD-ki, a nie uploadować muzę.

T

ak rozmowę o początkach Jahcoozi zaczyna wokalistka Sasha Pereira. Formacja wydała właśnie nowy album „Barefoor Wanderer”, który ukazał się nakładem Bpitch Records. „Poznałam Roberta przez wspólnego znajomego, który puścił mu piosenkę-żart, którą nagrałam dla byłego boyfrienda. Złożyłam trochę illbientowych (tak, zapamiętajcie to słowo) kawałków i zaśpiewałam na tym uziemiający wokal w stylu Marlene Dietrich z udawanym francuskim akcentem! Spotkaliśmy się kilka tygodni później i poprosiłam go, by zrobił dancehallowy bit dla mnie, na którym zarejestrowałam „Black Barbie”. Po następnych sesjach mieliśmy także „Fish” i tak się zaczęło. Orena poznaliśmy przez jednego z włoskich przyjaciół, który spotkał swojego znajomego z Izraela. Gdy zobaczyliśmy, jak dużo sprzętu przywiózł z Tel Avivu,

zaczęliśmy nagrywać w jego domu. Pamiętam, że ogrzewaliśmy piecem, w mieście było mniej turystów i nie czuło się, że Berlin to Disneyland techno, jak to jest dzisiaj. W sklepach płaciło się markami i było taniej niż teraz. Z początku traktowaliśmy muzykę jako dobrą zabawę, aż do momentu gdy Robert wypalił promo CD i przesłał do wytwórni Rephlex. Gdy odpisali, zdaliśmy sobie sprawę, że możemy doprowadzić do tego, że ktoś wyda naszą muzykę!”.

?

Nowa płyta jest bardzo jednolita stylistycznie...

Na początku zaczęliśmy rozmawiać, co będziemy robić, czy będzie to album „gorący” czy „melancholijny”. Pojawił się pomysł, by wydać podwójne CD ukazujące nasze dwie strony, ale zdecydowaliśmy się nabrać dystansu do tego, nawet jeśli później pojawia-

Multikulti Jahcoozi to międzynarodowe trio. Odpowiedzialny za beaty Robert Koch jest Niemcem. Basista i gitarzysta o wyksztalceniu muzycznym Oren Gerlitz pochodzi z Tel Avivu, a żywiołowa wokalistka Sasha Perera, wprawdzie urodziła się w Londynie, ale jej korzenie sięgają Sri Lanki.

Wyszło na to, że najważniejsze dla nas jest zrobienie albumu najbardziej spójnego brzmieniowo. 23


związanej z berlińskim klubem, która upadła sześć miesięcy później wraz z firmą dystrybucyjną, następną nagraliśmy dla Kitty-Yo, kolejnego berlińskiego, mocnego wówczas labela, który znikł, stał się wytwórnią wydającą tylko pliki. Potem podpisaliśmy umowę z podlabelem !k7 – Asound, dla którego nagrywali także Whitest Boy Alive. Teraz jesteśmy w Bpitch i bardzo się cieszę, bo zawsze wiązaliśmy się z wytwórniami z Berlina. Wiesz, dobrze jest patrzeć ludziom w oczy, gdy rozmawia się o współpracy, szczególnie o detalach dotyczących wydania płyty, a nie polegać tylko na wymianie e-maili, które opóźniają całą sprawę.

?

Na nowej płycie zamieściliście cover The Cure „Close To Me”. Dlaczego?

?

Nie lubisz muzyki lat 80.?

?

W numerze „Barricaded” zaśpiewała Barbara Panther.

Robert zrobił instrumentalną wersję tego utworu, a ja odparłam, że nienawidzę tej piosenki, bo przypomina mi czas disco lat 80., gdy miałam 15 lat i nie dawałam się nikomu dotknąć, szczególnie białym chłopakom (śmiech). Ale gdy przyjrzałam się tekstowi, polubiłam go. Wydrukowałam go sobie i powiesiłam, a potem gdy to nagraliśmy, zrozumiałam, że daje on dużo wolności w interpretacji, co chyba słychać w naszej wersji.

Jahcoozi słynie z występów na żywo. Będziecie mogli się o tym przekonać podczas tegorocznej edycji szczecińskiego festiwalu Boogie Brain, którego będą jedną z gwiazd.

łyby się wątpliwości. Wyszło na to, że najważniejsze dla nas jest zrobienie albumu najbardziej spójnego brzmieniowo. Wcześniejsze pokazują, na co nas stać, a tym razem zdecydowaliśmy ograniczyć się trochę.

?

Wydajecie dla Bpitch, wcześniej wasze produkcje ukazywały się w innych labelach, a tuż przed wydaniem nowego krążka ukazuje się „Barbed Wire” w Citizen Records. Pierwszą płytę wydaliśmy w WMF, wytwórni

Gdy byłam młoda, uwielbiałam Wham, byłam ich wielką fanką. Wyobraź sobie, jakie przeżyłam rozczarowanie, gdy okazało się, że George Michael jest gejem. Podobały mi się pewne rzeczy z tamtego okresu. Czasem sama gram je jako didżej i bardzo nie lubię, gdy ktoś próbuje przekonać mnie, żebym wrzuciła Cyndi Lauper. Tak więc nie jestem fanką muzyki ejtisowej, z wyjątkiem jakiejś popijawy przy karaoke w Tajlandii jakiś czas temu (śmiech).

Ktoś mi o niej opowiedział i usłyszałam ją na albumie T.Raumschmiere, więc poszłam zobaczyć jej koncert. Spodobało mi się, że potrafi zmieniać się niczym kameleon, zaśpiewać jak miks CocoRosie i Björk. Poszu-

Gdy byłam młoda, uwielbiałam Wham, byłam ich wielką fanką. Wyobraź sobie, jakie przeżyłam rozczarowanie, gdy okazało się, że George Michael jest gejem. 24


kałam jej na MySpace oraz ludzi, którzy z nią pracują. Skontaktowałyśmy się, spotkałyśmy w studiu. Gdybym zrobiła ten utwór sama, nie spodobałby mi się. Dzięki współpracy z innymi ludźmi udaje się skierować muzykę w zupełnie inną stronę.

?

Wśród utworów z albumu wpadł mi w ucho „Peckless Shine”. Jak powstał?

Guillermo E. Brown to nasz znajomy perkusista z Nowego Jorku, który pracował m.in. z Mike Laddem, Anti Pop Consortium, Matthew Shipem czy DJ Spooky. Jest naszym dobrym kumplem i fanem od lat. Pewnego razu po występie w Berlinie zaciągnęliśmy go do studia i poprosiliśmy, by użył swego głosu zamiast perkusji. Kiedyś śpiewał w chórze gospel, no i dodał nowy element do low-fi minimalizmu, jakim jest nasz duet. Napisałam pierwszą zwrotkę, a Guillermo następną, używając tej samej melodii.

nem. Prócz występu wejdziemy do studia robić muzykę w ramach projektu zorganizowanego przez Instytut Goethego, który zwie się NRBLN i ma łączyć artystów z Berlina i Nairobi. Co więcej? Komponuję teraz kilka piosenek na gitarze w mojej sypialni. Jeśli to kiedykolwiek wyjdzie, to odpadniecie, ale myślę, że wam się spodoba! Tekst Piotr Nowicki Foto BPitch Records

?

Jahcoozi to trio. Sprawiasz wrażenie bardzo energicznej osoby i zastanawiam się, czy w tym składzie nie jesteś dyktatorką i nie rozstawiasz obu facetów w zespole? Nie czuję, bym nią była. Bardzo lubię pracę w zespole. Jest nas troje i być może w tym układzie jestem osobą, która jest najbardziej bezpośrednia, gdy pozostali są bardziej stonowani i zdystansowani. W zespole, jak w starym małżeństwie, są wzloty i upadki, potrzebne są kompromisy.

?

Jakie plany? Seria koncertów? Nowe nagrania?

Oficjalny start trasy był w połowie kwietnia, ale zanim ją rozpoczniemy, jedziemy do Afryki, do Nairobi. Graliśmy w Kenii już w listopadzie i efektem tego występu jest utwór na albumie „Msoto Millions” nagrany właśnie tam. Pojechaliśmy na zaproszenie Instytutu Goethego i ponownie zagramy wraz z Modeselektorem oraz Gebruederem Teichman-

Sascha Pereira ma w sobie coś dzikiego, ale w rozmowie jest wyważona w swoich opiniach. 25


dan le sac vs scroobius pip

26


Własne zasady gry Być może nawet w tej chwili część z was słucha „The Logic Of Chance” – nowego albumu sygnowanego przez

Dana Le Saca i Scroobiusa Pipa. Anglicy przed dwoma laty namieszali skutecznie debiutanckim longiem „Angles”,

teraz zaś mają do zaoferowania coś jeszcze lepszego.

Tak przynajmniej sądzi Dan, czyli producencki komponent duetu.

?

Pamiętam, jak amerykańscy raperzy z kręgu tzw. emo hopu byli opisywani jako „biali, brodaci, sfrustrowani intelektualiści”. Pasowałby ten opis także do ciebie i Scroobiusa, chociaż ty masz jedynie bokobrody i nie wiem też, jak u was z frustracją... Nie jesteśmy tak sfrustrowani, jak Sage Francis czy B Dolan, ale oni pochodzą z kraju, który dostarcza powodów do zmartwień aż w nadmiarze. Nasza Anglia to z kolei piękne miejsce, w którym tylko czasami nie wszystko działa tak, jak powinno. Na pewno jednak wiele łączy nas z emo hopowcami, począwszy od tego, że Sage Francis wydał nasz pierwszy album w swojej wytwórni Strange Famous. B Dolan z kolei ma wziąć udział w naszej nadchodzącej trasie, właśnie teraz powinien siedzieć na pokładzie samolotu do Anglii.

?

Mam wrażenie, że nagrywając debiutanckie „Angles”, nie byliście jeszcze zespołem jako takim, a raczej parą gości usiłujących wyrazić się – ty w muzyce, Pip w poezji. Czy tak właśnie było? W gruncie rzeczy tak. Pracując nad pierwszymi kawałkami, bawiliśmy się pomysłami. Nigdy wcześniej nie pracowałem z żadnym MC czy poetą, udzielałem się w kilku punkowych bandach, a Pip nagrał płytę solową. Działając wspólnie, podjęliśmy się więc realizacji pewnego eksperymentu, ciekawiło nas, do czego możemy wspólnie dojść. A że efekt tych poszukiwań okazał się sukcesem, to ciągniemy nasz wózek dalej.

Koncerty Duet w zeszłym roku dał porywający występ podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Mieli zagrać również na początku kwietnia w Warszawie i Poznaniu, ale z powodu żałoby narodowej koncerty odwołano. Organizator nie podał jeszcze nowych dat ewentualnych występów Dana i Scroobiusa.

?

Przygotowując materiał na „The Logic Of Chance”, staliście się już chyba bardziej zwartą ekipą?

Działając wspólnie, podjęliśmy się więc realizacji pewnego eksperymentu, ciekawiło nas, do czego możemy wspólnie dojść. 27


Scroobius Pip to ten elegancik z brodą dumnie dzierżący w ręku toaster, a Dan Le Sac to ten miłośnik soku pomarańczowego.

Zdecydowanie tak. Wiemy już wiele o sobie nawzajem – jak pracujemy, myślimy, tworzymy. Znamy się dobrze jako ludzie. Podczas zeszłorocznej trasy po Europie przemieszczaliśmy się pociągami, więc siłą rzeczy czas upływał nam na rozmowach. Gdy gadasz z kimś po kilka godzin dzień w dzień, poznajesz go bardzo dobrze. Kiedy teraz przekazuję jakiś bit Pipowi, mam pewność, że zrobi z niego pożytek, a przy okazji liczę, że będę go w stanie zainspirować. W drugą stronę działa to tak samo – teksty Scroobiusa potrafią mnie natchnąć do pisania muzyki.

?

Jak zatem przebiegała praca nad albumem? Jeszcze latem Scroobius mówił, że praca wrze...

Dla niego wrzała, bo robił coś cały czas, ale ja wziąłem się do roboty dopiero na przełomie września i października. Wysyłałem mu gotowe bity e-mailem, co było, w moim odczuciu, dość zabawne. Dopiero po jakimś czasie mogliśmy spotkać się i podsumować nasze

postępy. Wtedy okazało się, że ja mam raptem cztery numery, a Pip ponad 10 tekstów, więc musiałem nadgonić. Mimo wszystko uważam, że to jest jedyny możliwy sposób naszej współpracy. Nie wyobrażam sobie nas siedzących całymi dniami w sali prób.

?

Jesteś skłonny uznać „The Logic Of Chance” za duży krok naprzód?

Nie wiem, co by na to powiedział Pip, ale, moim zdaniem, jego teksty są coraz lepsze. Mam wrażenie, że wypowiada się bardziej swobodnie i w świadomy sposób dba o dobór słów pod kątem brzmienia. Ja z kolei na pewno rozwinąłem się jako producent. Dla mnie nowy album jest ogromnym krokiem naprzód. Nie miałem jednak jakichś sprecyzowanych ambicji względem niego, chciałem, aby był zwyczajnie dobry. „Angles” było swoistym miszmaszem starego z nowym. Wykorzystałem na nim różne bity, nie zastanawiając się, czy wszystkie są jednakowo udane, bo cieszył mnie sam fakt nagrywania

Ja z kolei na pewno rozwinąłem się jako producent. Dla mnie nowy album jest ogromnym krokiem naprzód. 28


płyty. Teraz mogłem położyć większy nacisk na autorską wizję muzyki. Mam nadzieję, że ludzie zauważą nasz rozwój i wyczują ten mój dodatkowy wysiłek. „The Logic Of Chance” jest muzycznie bardziej moje. Dużo na nim mocnych bitów, perkusyjnych brzmień – właśnie tak, jak chciałem (śmiech).

?

Pytanie, które nie daje mi spokoju: czy żadni fundamentaliści nie oskarżają was o szarganie hip-hopu?

Nie, może lokujemy się w innej kategorii niż większość artystów, ale nadal tworzymy hip-hop. Bliżej nam pewnie do ludzi, takich jak Gil Scott Heron, którzy już lata temu recytowali teksty na zrytmizowanych podkładach. Gdyby historia gatunku potoczyła się inaczej i hip-hop zwrócił się bardziej w stronę elektroniki, to moglibyśmy uchodzić za legalnych kontynuatorów tradycji. Obaj jesteśmy fanami hip-hopu i czujemy się z nim związani, ale mamy jego naszą własną wizję. Serce tej Scroobius z wyższości patrzy na Dana, a ten z wyższością patrzy na was:)

muzyki bije w Ameryce, a my siedzimy w Europie i działamy po swojemu. Gramy w tę grę, ale na własnych zasadach.

?

No tak, ale Amerykanie potrafią być zazdrośni o swoją muzykę.

?

A lubią was?

?

Mam nadzieję, że chociaż podobało ci się w Polsce?

Fakt, niemniej my wnosimy do amerykańskiego gatunku europejskie inspiracje. Zaskoczę teraz kilka osób, ale dla mnie, jako producenta, szczególnie ciekawa jest muzyka z Niemiec, np. produkcje International Deejay Gigolos. Lubię rzeczy z manchesterskiej Factory Records oraz płyty, takie jak „Rock Action” Mogwai. Nie dbam o to, czy Amerykanie nas lubią, czy nie.

Gdybyś zadał mi to pytanie rok temu, powiedziałbym z pełnym przekonaniem, że nie. Graliśmy w Stanach i na koncertach był zawsze komplet, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że był to dla nas pewien łut szczęścia. W ostatnich miesiącach jednak dostajemy dużo e-maili z USA: „Hej, przyjedźcie do Iowy”, „Kiedy zagracie na Florydzie?”. Problem w tym, że brytyjski zespół udający się do Ameryki ma dwie możliwości: albo odniesie spektakularny sukces, albo przegra z kretesem. Możemy wystąpić w Seattle dla 500 ludzi, ale tyle samo przyjdzie nas zobaczyć np. w Poznaniu. Co za różnica więc, gdzie gramy?

Wizyta w Polsce bardzo mnie ucieszyła. Europejskie trasy obejmują głównie Belgię, Francję, Niemcy, a tymczasem jest tyle fascynujących, bardziej odległych krajów, jak Polska czy Norwegia. Jeżdżąc po kontynencie, dostrzegasz, jak bardzo jest zróżnicowany. W moim mieście mieszka całkiem sporo Polaków i ucieszyłem się na myśl, że zobaczę miejsce, z którego pochodzą. Zwłaszcza że w Anglii panuje przekonanie, że Polska to brzydki, szary, nędzny kraj. Może i występowaliśmy w opuszczonej hali, ale samo miasto – Katowice było piękne, o wiele ładniejsze niż połowa angielskich miast. Miło było się też przekonać, że pomimo problemów ekonomicznych i burzliwej historii, ludzie w waszym kraju tryskają pozytywną energią. Lubię was za to (śmiech). Tekst Sebastian Rerak Foto Isound

Accounting Services ul. Nowogrodzka 47A 00-695 Warszawa Tel. +48 22 553 89 46 contact@onetwothree.com.pl One Two Three Accounting 29Services sp. z o.o. ul. Nowogrodzka 47a 00-695 Warszawa tel +48 22 553 89 46 fax +48 22 553 89 41


elite force

30


Moc

jest z nim

Z rewelacyjnym (i rewolucyjnym) albumem Elite Force’a pt. „Re:Vamped”, imponująco i nowatorsko

mieszającym różne gatunki i nagrania w jedną wybuchową całość, zetknąłem się po raz pierwszy w styczniu tego roku natychmiast – i to w podsufitowych podskokach – przeczuwając, iż mam

do czynienia z najbardziej ekscytującym projektem, jaki scena klubowa słyszała od dawna.

W czasach blogowej smuty – potopu miałkich, słabiutko wyprodukowanych nagrań blogowych „artystów”, których lans i krzykliwość stroju są odwrotnie proporcjonalne do ich talentu – aż takiego sukcesu „Re:Vamped”

jednak się nie spodziewałem.

?

Czym tak naprawdę jest „Re:Vamped”?

Wszystko zaczęło się pod koniec 2008 roku, kiedy to nie mogłem znaleźć odpowiedniej muzyki do swoich klubowych setów. Większość nagrań brzmiała dla mnie przewidywalnie, zacząłem więc tworzyć własne mash-upy, łącząc ze sobą fragmenty różnych

utworów według odpowiedniej tonacji. Niektóre pomysły zrodziły się podczas didżejskich setów, bardzo szybko jednak przerodziło się to w projekt produkcyjny, a ja zacząłem zestawiać ze sobą po pięć czy sześć nagrań, na koniec tworząc z nich właściwie nową muzykę. Czasami tworzyłem po prostu własne edity – tak

Przydatne adresy: ELITE FORCE www.eliteforcemusic.com ZODIAC CARTEL www.zodiaccartel.com U&A www.uaarecs.com

Większość nagrań brzmiała dla mnie przewidywalnie, zacząłem więc tworzyć własne mash-upy, łącząc ze sobą fragmenty różnych utworów według odpowiedniej tonacji. 31


Świeże bułeczki Na Beatporcie, czyli najpopularniejszym sklepie internetowym z muzyką klubową w formacie cyfrowym, po kilku dniach od premiery albumu, kilkanaście nagrań z „Re:Vamped” było najlepiej sprzedającymi się utworami w dziale „breakbeat”, a praktycznie wszystkie nowe produkcje Elite’a Force’a trafiły do Top 100 najchętniej kupowanych nagrań w całym sklepie (ok. 20% całego zestawienia)!

jak w przypadku nagrań dubstepowych (Bar 9, Benga, TC, Excision & Datsik – przyp. autora). Przez osiem tygodni, praktycznie zamknięty w studiu, stworzyłem 25 nowych utworów.

?

Łatwiej tworzyło ci się owe reedity i mash-upy czy własne oryginalne produkcje?

Początkowo tak, bo większość dźwięków była już praktycznie gotowa. Czułem się trochę jak dzieciak w sklepie ze słodyczami, ściągający z półek takie smaki, na jakie tylko miałem ochotę. Gdy postanowiłem oficjalnie wydać te utwory na albumie, okazało się, że czeka mnie znacznie więcej pracy. Zdobycie zgody na użycie wszystkich nagrań i wszystkich sampli było właściwie koszmarem. Nie każdy artysta i nie każda wytwórnia godzili się na ich użycie. Czasami gdy nie uzyskiwałem pozwolenia na wykorzystanie fragmentu

danego nagrania, musiałem tę część odtworzyć na nowo albo zmieniać główne elementy utworu. Niektóre produkcje tworzyłem na szybko, by wykorzystywać je w swoich setach. Potem już do nich nie wracałem, ewentualnie szlifowałem je w studiu. Czasami gubiłem gdzieś oryginalne sample i wówczas – w przypadku nagrań, na których mi zależało – sam tworzyłem całość od początku do końca. Tak było z „Bass Phenomenon vs Party People”. Oficjalnie udało mi się wydać 75% wszystkich utworów, jakie zrobiłem. Pozostałe produkcje grywam w swoich setach i udostępniam je za darmo na stronie www. eliteforcemusic.com. Najgorsze we współpracy były elitarne wytwórnie techno typu Kompakt, które nie były zainteresowane nawet wysłuchaniem moich nagrań i z góry odrzucały moje prośby. Może mój koncept okazał się dla nich zbyt skomplikowany...

Najgorsze we współpracy były elitarne wytwórnie techno typu Kompakt, które nie były zainteresowane nawet wysłuchaniem moich nagrań i z góry odrzucały moje prośby. 32


?

„Re:Vamped”, pomimo obecności bardziej technicznych czy wręcz dubstepowych brzmień, to właściwie projekt breakbeatowy. Czym dziś jest dla ciebie ten gatunek i skąd taki kierunek?

Właśnie tego typu nagrań brakowało mi do moich setów. Gdy zacząłem nagrywać jako Zodiac Cartel, zdecydowałem, że pod takim szyldem będę tworzył bardziej techniczne, house’owe nagrania, bez żadnego gatunkowego obciążenia. Gdybym jako Elite Force dla breakbeatowej publiki zagrał wyłącznie techniczne utwory na 4/4, wówczas przez kolejne tygodnie ludzie narzekaliby na internetowych forach, cóż to za muzykę teraz grywam. Jako artysta pragnę tworzyć jak najbardziej różnorodne i gatunkowo wyzwolone rzeczy, bez bycia posądzanym o zdradę tej czy innej sceny. Akurat tak wyszło, że ten projekt jest bardziej breakbeatowy. Następny wcale taki być nie musi. A jeśli chodzi o sam gatunek, to ostatnio nie było czym się ekscytować. Głównie przez bardzo ograniczone podejście samych fanów i ich wąskie wyobrażenie, czym breakbeat jest i jak powinien brzmieć. Dla mnie to bardzo eklektyczna i pojemna muzyka. Najbardziej interesuje mnie znajdowanie ciekawych, nowatorskich brzmień do swoich setów oraz na potrzeby mojej wytwórni U&A Recordings. W każdym stylu masz purystów, a to oni zazwyczaj ograniczają jego rozwój. Szkoda czasu i energii na przejmowanie się ich opiniami. Ja pragnę być artystą, a nie artystą danego gatunku.

?

Jednak wstępne reakcje sceny breakbeatowej na „Re:Vamped” są doskonałe.

To prawda, breakbeatowcom płyta bardzo się podoba, jednak na „Re:Vamped” świetnie reaguje również cała scena klubowa, ale na razie trudno powiedzieć, czy płyta odniesie sukces. Moje poprzednie albumy były ograniczone problemami wytwórni płytowych, dla których wówczas nagrywałem. Upadały firmy dystrybucyjne. Tym razem album wydaje moja własna wytwórnia publikująca muzykę głównie w formacie cyfrowym.

?

I specjalizująca się w muzyce tech-funk...

U&A Recordings to odzwierciedlenie tego, co lubię i grywam jako DJ, a tech-funk to właściwie bardziej antygatunek niż konkretny styl. Otwarte podejście do muzyki klubowej. Mieszanka breakbeatu, house’u, techno, electro, a teraz również dubstepu.

?

U&A, co znaczy Used & Abused, to już druga prowadzona przez ciebie wytwórnia. Kilkanaście lat temu stałeś na czele firmy Fused & Bruised. Łatwiej prowadzi się wytwórnię dziś czy dekadę temu? Wcześniej wszystko koncentrowało się na fizycznej sprzedaży i na organizacji wszystkich aspektów fizycznej dystrybucji płyt. Dziś 90% pracy to cyfrowe przygotowanie muzyki do sprzedaży (dekodowanie do odpowiedniego formatu), promocja oraz kreacja produktu. Pracy jest pewnie tyle samo, co wtedy, ale nieco innej. I wciąż cholernie trudno jest prowadzić własną wytwórnię w efektywny sposób.

?

Fused & Bruised publikowała muzykę głównie na płytach winylowych, a albumy w formacie CD. Dziesięć lat temu sprzedaż singla na poziomie 2000 i więcej sztuk była normą. Dziś muzyka w formacie cyfrowym jest dużo tańsza i łatwiejsza w dystrybucji, więc wyniki sprzedaży powinny być wyższe i znacznie przekraczać te winylowe 2000 kopii. Obecna sprzedaż jest niestety niewysoka z powodu bezustannego i nielegalnego udostępniania muzyki w sieci. Dziś dużo łatwiej zdobywa się muzykę zupełnie za nic, a mnóstwo młodych ludzi uważa, że mają do tego prawo. Jeśli więc przyzwyczają się do tego procederu, jak potem ich przekonać, by za muzykę płacili? Największym problemem są organizacje założone jedynie po to, by w piracki i nielegalny sposób udostępniać muzykę na różnych forach i zarabiać pieniądze z odsłon ich stron. W dniu premiery kupują nagrania na Beaporcie, a potem udostępniają je za darmo. W ciągu jednego dnia twoje utwory trafiają na ponad 50 różnych blogów i cała kampania promocyjna jest zruj33


Artyści wytwórni U&A: ELITE FORCE – tech-funk, breakbeat ZODIAC CARTEL – „electro-wobble-jackin house”; „jackin house z duszą techno” DUSTBOWL – duet Elite Force i Meat Katie, techno THE LOOPS OF FURY – australijski duet z Brisbane zainspirowany The Chemical Brothers, o swojej muzyce mówi „battle weapon techno” REKTCHORDZ – „chwytliwe melodie z tętniącym electro-basem i tym, co najlepsze w muzyce tech-funk” MIKE HULME – „mroczne, nakręcające i epickie electro-techno”

nowana. To bardzo smutne. Ci ludzie zawsze będą bronić się, twierdząc, że są kimś w rodzaju Robina Hooda. Ale nim nie są. Za to wszystko doszczętnie niszczą. W błyskawicznym tempie dostęp do zasobów muzycznych stał się darmowy, za to jakość muzyki oraz jej wartość dramatycznie się pogorszyły. Wytwórnie i artyści wkładają coraz mniej dumy w swoją pracę i przywiązują coraz mniejszą uwagę do jej jakości. Nie przejmują się czymś takim, jak np. porządny mastering. Wielka szkoda, że rynek lata temu nie zareagował na korek na internetowych łączach, a internetowi dostawcy nie zaczęli dodatkowo obciążać najbardziej aktywnych „ściągaczy”. Gdyby artysta zaczął zarabiać choćby minimalne kwoty za każdym razem, gdy jego muzyka jest udostępniana i ściągana, wówczas taki proceder stałby się jego najlepszym źródłem dochodów.

?

Jesteś bardzo aktywny w sieci i po mistrzowsku wykorzystujesz Internet do promocji. Spędzasz także mnóstwo czasu w studiu. Do tego od kilku lat mieszkasz na farmie, poza wielkim miastem, a taki styl życia również zmusza do dodatkowych aktywności... To naprawdę ogrom pracy, ale jestem całkiem niezły w zarządzaniu własnym czasem i nie mam niezagospodarowanych chwil. Staram się pracować 10 godzin dziennie, czasem 12, zaczynając o 8 rano. Ciężej robi się na wiosnę oraz latem, kiedy trzeba poświęcać więcej czasu na sadzenie i pielęgnację ogrodu itd. Wówczas pogodzenie wszystkich obowiązków jest praw-

dziwą sztuką. Ale kocham tę ciszę. Te rozległe przestrzenie. Widok wielkiego nieba, świeże powietrze, odosobnienie... Przez 9 lat mieszkałem w Londynie. Od 6 lat żyję na wsi. I naprawdę nie ma takiej rzeczy, za którą bym tutaj tęsknił.

?

Premiera „Re:Vamped” już za chwilę. Co dalej?

Zacząłem już pracę nad nowym miksowanym albumem, który powinien ukazać się pod koniec lata. Płyta zawierać będzie 15 ekskluzywnych, premierowych nagrań artystów, skupionych wokół U&A Recordings, i to będzie mój następny duży i ważny projekt. Wciąż nagrywam nowe produkcje i remiksy jako Zodiac Cartel. W ciągu najbliższych miesięcy ukażą się moje

Przez 9 lat mieszkałem w Londynie. Od 6 lat żyję na wsi. I naprawdę nie ma takiej rzeczy, za którą bym tutaj tęsknił. 34


wersje utworów Moby’ego, Taia, Emanuela Kosha oraz Lee Coombsa. Na podstawie platformy Topspin bardzo mocno rozwijam strony internetowe – własną, wytwórni oraz poszczególnych artystów. Za ich pośrednictwem można kupić specjalne, bardzo atrakcyjne zestawy niemożliwe do zdobycia nigdzie indziej. W przyszłości pragnę sprzedawać bilety na imprezy, a kilka dni później, w ramach tej samej oferty, ludzie otrzymywaliby do pobrania cyfrowy zapis mojego występu. W katalogu U&A do połowy roku pojawią się nowe single takich wykonawców, jak Zodiac Cartel, Rektchordz i The Loops Of Fury. I to tyle, jeśli chodzi o precyzyjne plany. Czas pokaże, co będzie dalej. Wywiad z Simonem „sHackiem” Shackletonem (tak brzmi prawdziwe nazwisko naszego bohatera) przeprowadziłem w lutym tego roku na 3 tygodnie przed marcową premierą płyty. Tekst Marcin HARPER Hubert Foto Mat. promo

Okładka bestsellerowej płyty Elitarnej Siły „Re:Vamped” REK L AMA

RADIO

ALTER KA NATY MPU WA W S ETER ZE!!!

35

www.RADIOKAMPUS.waw.pl


!K7

36


Kultowa siódemka To było prawie 10 lat temu. Na rynku pojawiły się płyty „Bodily Functions” Herberta, „Appetite For Distruction” Funkstörung,

a w świadomości słuchających elektroniki melanżowo-relaksacyjnej zaczęły funkcjonować zarówno powalająca kompilacja „The K&D Sessions” duetu Kruder & Dorfmeister, sprowadzana prywatnymi kanałami,

jak i kolejne odcinki kompilacji „DJ Kicks” oraz „The Freestyles Files”.

P

olski oddział wytwórni BMG rozpoczął oficjalną dystrybucję wydawnictw berlińskiej wytwórni Studio !K7 i wreszcie rodzimi konsumenci ambitnej elektroniki mogli odnaleźć cieszące się nie tylko undergroundową popularnością płyty ze znaczkiem !K7. Obcowanie z tymi wydawnictwami oznaczało przynależność do pewnego, niezależnego kręgu wtajemniczonych, którzy szukali inspiracji poza oczywistym, balangowym mainstreamem, czyli house’owym przytupem i plebejskim łupaniem techniawki. Na popycie korzystali handlowcy, którzy płyty z !K7, szczególnie przed wprowadzeniem ich do dystrybucji, wyceniali solidnie, a podwójne rarytasy obkładali niespotykaną

marżą. Sama wytwórnia sprzedawała na Zachodzie podwójne cedeki w cenie jednego, ale u nas za „K&D Sessions” płaciło się jak za dwie płyty. Tak, tak! Płaciło!!! Historia labela Studio K7 zaczęła się w Berlinie w 1985 roku. W niewielkim biurze na Kaiserdamm 7, od którego to adresu wzięła się późniejsza nazwa wytwórni, Horst Weidenmüller zaczął produkować teledyski punkowych, niezależnych kapel kojarzonych z berlińską sceną, a następnie „grubszych”

Duet Tosca, jeden ze sztandarowych teamów tłoczni.

Obcowanie z tymi wydawnictwami oznaczało przynależność do niezależnego kręgu wtajemniczonych, którzy szukali inspiracji poza oczywistym, balangowym mainstreamem. 37


Cobblestone Jazz, chyba najbardziel nieprofilowa formacja wytwórni. „10 Years Of Acid House”). Tak oto prawie 20 lat temu właśnie K7 zaczęło erę kompilacji.

Składaki, co rozdają kopniaki

Najlepiej sprzedające się albumy w historii wytwórni !K7 1. Tosca – Suzuki

2. Tosca – Delhi 9 3. Herbert – Bodily Functions 4. Tosca – Jac 5. Smith & Mighty – Big World, Small World

klientów, w tym m.in. Nicka Cave’a, Einstürzende Neubauten czy Mudhoney. Firma nakręciła też filmy dokumentalne o punkowej scenie w Londynie i Wielkiej Brytanii.

Technoanimacje

Wzrost popularności techno w Berlinie to także pierwsze doświadczenia K7 z filmowaniem live actów i zetknięcie się z animacjami towarzyszącymi muzyki tanecznej. Idea opublikowania komputerowej muzyki wraz z komputerowymi wizualizacjami zaowocowała kasetą VHS „3 Lux”, pierwszym techno-wideo z muzyką. Po dziewiczym techno-transowym non stop miksie przyszły kolejne, a ich popularność przyniosła pomysł na serię kompilacji „X-Mix”, w których za ścieżkę muzyczną odpowiadać mieli czołowi didżeje. Serię składanek wydawanych na kasetach VHS oraz w wersji winylowej i na CD rozpoczął Paul Van Dyk, po nim autorami byli Laurent Garnier, John Acquaviva & Richie Hawtin, Dave Angel, DJ Hell, Mr C, Dave Clarke i Ken Ishii. Finałowe wydawnictwo firmował Hardfloor w 1998 roku (słynne

O ile seria „X-Mix” odnosiła sukcesy w kręgach technicznych, o tyle zainaugurowana w 1995 roku, najsłynniejsza „The DJ-Kicks Series” ewoluowała wraz z rynkiem, będąc odpowiedzią na popyt odbiorców na miksy, które nadawałyby się zarówno do słuchania w domu, jak i na parkiecie. Idea była prosta – zatrudnić najbardziej utalentowanych mistrzów decków i dać im wolną rękę – niech mają fun. Zaczął techniawą C.J. Bolland, po nim przyszedł Carl Craig, który pierwszy zdecydowanie pociachał, zresamplował i pomiksował utwory, następnie Claude Young machnął płytkę na dwóch deckach w sypialni u kumpla. Te krążki wraz z zestawem Stacey Pullena zakończyły tak zwany okres Detroit w historii wytwórni, który obfitował Parkietowi minimaliści, formalni maksymaliści, czyli duo Swayzak.

Kluczem do sukcesu okazała się różnorodność – wytwórnia nie koncentrowała się na jednym stylu czy kierunku podczas wybierania kolejnych autorów kompilacji. 38


Jeden z najnowszych nabytków labela, wariaci z Hot Chipp też w kilka zwykłych albumów. W tym samym 1996 roku swój zestaw pokazali bowiem Kruder & Dorfmeister i... wszystkim opadły szczęki, bo muzyka na „DJ Kicks” oraz ogólna stylistyka wytwórni skręciły w zupełnie inne klimaty, które zyskały u nas etykietkę „nowych brzmień”. Nicolette złożyła swój zestaw wraz z Plaid, przy okazji decydując się na eksperymenty z wokalami, Rockers HiFi postawili na downtempo i hip-hop, Stereo MCs – na eklektyczną mieszankę hip-hopu, funky, soulu, były też breaki, jungle i downbeatowa elektronika na kiksach Smith & Mighty, DJ Cam, Nightmares On Wax oraz mroczne, instrumentalne electro od Andrei Parker. Kolejne pozycje w serii przygotowywali m.in. Truby Trio oraz Vikter Duplaix i brzmienie skręciło w stronę modnych przed kilku laty nu-jazzu i downtempo. Tiga, Chicken Lips i Erlend Oye przypomnieli różne odcienie tanecznych soundów, a ostatnie dwa lata to Hot Chip, Henrik Schwarz, Booka Shade i Chromeo. Postawiono zatem na sprawdzone marki i trochę zwolniono tempo – płyty „DJ Kicks” ukazują się za-

ledwie raz w roku. Magazyn „Mixmag” nazwał ją najważniejszą serią autorskich kompilacji ze wszystkich do tej pory wydawanych. Kluczem do sukcesu okazała się różnorodność – wytwórnia nie koncentrowała się na jednym stylu czy kierunku podczas wybierania kolejnych autorów kompilacji. Na kolejne odsłony „DJ Kicks” czekało się z niecierpliwością i dopóki na rynku nie pojawiły się składaki Fabric, berlińska firma dzierżyła prymat wśród muzycznych trendsetterów.

Zestawy do tańca i do kawy

W cieniu wspomnianych kompilacji pozostaje „Freestyle Files”, czyli seria składaków z nowoczesnym breakbeatem, mieszanką trip-hopu, electro oraz drum’n’bassu. Pierwsze wydawnictwa zdominowali Brytyjczycy, m.in. Photek, Sabres Of Paradise, Alex Reece, Autechre i Nightmares On Wax, wyjątkiem był austriacki duet Kruder & Dorfmeister. Drugą część podzielono między scenę angielską a niemiecką z utworami Red Skupiony i zamyślony ekspert od basowych bomb, Bomb The Bass.

39


Ekscentryczny i mocno rytmiczny duet Chromeo szykuje się do nowego wydawnictwa. Snapper, Funky Porcini, Ed Rush, Impulse i Turntable Terranova. Prócz nich K7 wydało: „3 Minute Blunts”, ciekawy składak instrumentalnego hip-hopu z Detroit, który przygotował Terrence Parker, „Vienna Tone”, czyli wybór brzmień ze sceny austriackiej, „CD 2000”, electrokompilację zmontowaną we współpracy z kolońską Electrecords, oraz zbiór IDM i downtempo „Mas Confusion”, skompilowany przez Michaela Fakescha z Funkstörung. Fani electro muszą także pamiętać o serii „Electro Boogie”, której kolejne odcinki tworzyli Deptch Charge, Aux 88 i Dave Clarke.

Artysta przede wszystkim!

Po sukcesie kompilacji Studio K7 zaczęło koncentrować się na autorskich albumach i EP-kach. Po pierwszych krążkach zorientowanych na Detroit, autorstwa Seana Deasona, Terrence’a Parkera, Kelly Hand i Gaza Varleya, przyszła kolej na hiphopowe, soulowe, 40

freestylowe, nu-jazzowe i IDM-owe produkcje (Ian Simmonds, Rae & Christian, A Guy Called Gerard, Barbara Rucker) i artystów niemieckich (Funkstörung, Terranova, Shantel, Voom: Voom). Wytwórni zawdzięczamy przede wszystkim Matthew Herberta, którego rewelacyjny „Bodily Function” i udany „Scale” ukazały się właśnie nakładem berlińskiej tłoczni. Mocno związany z tym wydawcą jest także minimalowy duet Swayzak, który wydał dwie składanki oraz trzy albumy i od lat jest chyba najwierniejszym partnerem Precyzja, koncepcja, finezja - tak można tylko o Herbaliser.


Mistrz dziwnych dźwięków i koncept albumów Matthew Herbert! labela. Udanym dealem okazało się także małżeństwo biznesowe z duetem Kruder & Dorfmeister oraz ich G-Stone Records. Licencja na wydawnictwa sygnowane przez duet oraz projektów Tosca i Peace Orchestra, prowadzonych przez obu mistrzów eleganckiej i kanapowej muzy, była strzałem w dziesiątkę. Któż nie pamięta płyty z plastrem opatrunkowym na okładce oraz zalegania w oparach zapomnienia przy organicznych, kojących brzmieniach? Szef wytwórni, zapytany o motto, jakie przyświecało mu przez lata, odpowiada, że przede wszystkim chodziło o nową i świeżą muzykę, czyli wyciąganie niszowych dźwięków o dużym potencjale. Przyznał także otwarcie, że wytwórnia skręca w stronę popowego grania. Z perspektywy ostatnich kilkunastu miesięcy można zaryzykować twierdzenie, że K7 stojąc u progu mainstreamu, trochę się zatraciło i, mimo renomy, status „kultowego” zawdzięcza głównie znanym od dawna firmom. Boozoo Bajou, Tosca, The Herbaliser, Big Band Herberta, Bomb The Bass – to wciąż ta sama linia, właściwie powrót do korzeni. Cobblestone

Jazz można uważać za wyjątek, ale labelowi brakuje świeżej krwi i chyba dostojnie starzeje się ze swoimi fanami sprzed prawie dekady. Z końcem ubiegłego roku w K7 na stanowisku menedżera od artystów i repertuaru (A&R) Juana Vandervoorta (przeszedł do PIAS) zastąpił niejaki Phil Howells, przed laty założyciel City Rockers, wytwórni, która wstrzeliła się idealnie w electroclash (wydając albumy Feliksa Da Housecata i FC Kahuna, kompilacje Futurism oraz megahit duetu Tiga & Zyntherius – „Sunglasses At Night”). To człowiek z wieloletnim doświadczeniem z branży (wieki temu pracował dla FFRR Londyn), a z jego przyjściem wytwórnia wiąże duże nadzieje, choć na efekty jego pracy przyjdzie jeszcze poczekać. Podobno szykują się zaskakujące niespodzianki w serii „DJ Kicks”, ale szczegółów jeszcze nie ujawniono. Nie słychać też nic o kolejnym pomyśle na kompilację autorstwa tylko nowych artystów – takich, którzy nie wydali jeszcze albumu ani miksu – która miała zwać się „Sidekicks” i koncentrować na konkretnych kierunkach i ludziach, którzy już zaistnieli na danej scenie dubstep. Seria miała penetrować dane podgatunki, być bardziej undergroundowa, a przede wszystkim wprowadzać wielu nowych artystów. K7 to także kilka sublabeli: Ever, Gold Dust, Rapster i Strut, zajmujących się hip-hopem, soulem, alternatywą, afrobeatem i crossoverami tych gatunków.

Najlepiej sprzedające się EP-ki 1. Tiga – Man Hrdina 2. Playgroup – Behind The Wheel 3. Herbert – Leave Me Now 4. Herbert – The Audience 5. Swayzak – Make Up Your Mind

Tekst Piotr Nowicki Foto !K7

Zawsze głodni klubowej destrukcji, widowiskowy duet Funkstorung.

Szef wytwórni, zapytany o motto, jakie przyświecało mu przez lata, odpowiada, że przede wszystkim chodziło o nową i świeżą muzykę, czyli wyciąganie niszowych dźwięków o dużym potencjale. 41


małpa

42


Naj

większy

wśród niezależnych

„Połowa sceny po tym – kumasz? – dziś się zesra w spodnie. Będę tu, po nich zostanie tylko sterta

wspomnień. Raz zamknąłem im pyski i znów to zrobię. Gdy nagram to na kompakt dysk i puszczę w obieg” – buńczuczne zapowiedzi znalazły pokrycie w faktach. „Kilka

numerów o czymś”

Małpy okazało się jednym z ciekawszych ujawnień hiphopowego podziemia. Najlepsze nadal jednak przed nim... A przed wami chłopak, który

„gdy miałeś pierwszą Molestę w głośniku”.

wywołał ekscytację porównywalną do czasów,

O CO TYLE HAŁASU?

Album wydał własnym sumptem, w nakładzie 500 sztuk. Ostrożnie, bo ciężko przewidzieć, czy niezależny wykonawca na kapryśnym rynku nie zostanie z paczkami kompaktów zapełniającymi przedpokój. Wszystkie płyty sprzedały się jednak w mgnieniu oka. Drugi rzut, kolejna pięćsetka – tak samo. W dodatku całość rozeszła się bez udziału dystrybutorów – zamó-

wienie przez Internet, przelew, w zamian płyta wysłana pocztą. Tysiąc egzemplarzy to niby niewiele, ale jak na undergroundowy tytuł, niepoparty żadną marketingową ofensywą, wyniki sprzedaży przedstawiały się nieźle. A to i tak był dopiero początek. „W najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłem, że album będzie się tak sprzedawał” –przekonuje Małpa. „Sukces jest zaskocze-

Album wydał własnym sumptem, w nakładzie 500 sztuk. Wszystkie płyty sprzedały się jednak w mgnieniu oka. Drugi rzut, kolejna pięćsetka – tak samo. 43


Wcześniej najbardziej znaną małpą w rodzimym hip-hopie była ta drewniana z tytułu longa Gurala. Ewentualnie ogoniaste znaczki z adresów e-mailowych do zasypywanych demówkami wydawców.

niem nie tylko dla mnie, lecz także dla całej sceny. Tym bardziej że płyta nie jest rewelacyjna i na miejscu słuchaczy raczej bym się nią nie zachwycił. Niektórzy mówią mi wręcz, że nie potrafią pojąć jej fenomenu. Ja też nie potrafię”. Jak na zawodnika dość często podejmującego się braggi (patrz: lead do artykułu), Małpa jest bardzo autokrytyczny, także gdy przytakuje swoim krytykom w jednym z tekstów: „mam chujowe rymy, kiepski flow i głos jak gnojek”. Ale nie z nami te numery, Brunner... Głównym atutem toruńskiego rapera są świetne literacko teksty. Flow? Wcale niekiepski. Głos, z emocjonalną emfazą, też może się podobać. Zresztą coś w „Kilku numerach...” musi być, skoro pomoc w rozprowadzaniu tytułu zaoferowało Asfalt Records. Wytwórnia sprzedała już tysiąc egzemplarzy, w drodze jest kolejny tysiąc. Będzie to już czwarta edycja pożądanego krążka. Kiedy staram się dociec, dlaczego właśnie on wśród rapowych niezależniaków cieszy się

takim powodzeniem, Małpa nie jest w stanie zasugerować wyjaśnienia: „Wielu ludzi podejmuje ryzyko, a każda podziemna płyta ma podobny żywot. Autor wydaje ją własnym sumptem, sprzedaje na Allegro, biega z przesyłkami na pocztę itd. Miałem to szczęście, że moim materiałem zainteresował się Asfalt. Relacja z nim pomaga mi w sprzedaży, ale też wpływa pozytywnie na wizerunek, bo jestem kojarzony z dobrą wytwórnią, jedną z nielicznych, z którymi mógłbym w ogóle się zadawać”. Racja, Asfalt wydaje się dla torunianina naturalnym sprzymierzeńcem.

KTO ZACZ?

Małpa z wielkiej litery domaga się więc kilku zdań przedstawienia. Nazywa się Łukasz Małkiewicz, ma 24 lata i aż do wydania „Kilku numerów...” znany był głównie na toruńskiej scenie. Pierwsze teksty zaczął pisać w 2000 roku, a dwa lata później znalazł się w składzie grupy

Teraz już wiem, że należy unikać pracy rozciągniętej w czasie, bo wszystko ulega rozprężeniu, pomysły ulatują z głowy, zmienia się koncepcja. 44


Proximite, która pozostawiła po sobie bardzo skromny ślad. „Proximite nie było zbyt płodne, bo nagrało może z pięć utworów” – wspomina Łukasz. „Potem zrobiłem sobie długą przerwę i tak to się wszystko wlekło. Mam więc niby pewną przeszłość muzyczną, ale jednocześnie nie jest ona zbyt bogata”. Album Małpy ma de facto wymiar dokumentu. Najstarszy kawałek liczy sobie dwa i pół roku, pozostałe powstały na przełomie kilkunastu miesięcy. Z jednej strony przypadek klasyczny dla debiutantów, z drugiej jednak – szeroki rozrzut czasowy jest faktorem ujmującym spójności płycie. Muzycznie „Kilka numerów...”, choć niewątpliwie nośne i ciekawe, sprawia wrażenie swoistego zlepka. W jego powstawaniu brało udział pięciu didżejów, prawie każdy utwór miał innego producenta... „Debiut jest niemal jak składanka – co bit, to odmienny klimat” – przyznaje toruński MC. „Teraz już wiem, że należy unikać pracy rozciągniętej w czasie, bo wszystko ulega rozprężeniu, pomysły ulatują z głowy, zmienia się koncepcja. W efekcie album staje się zwyczajnie niespójny. To właśnie jest bolączką Kilku numerów... – jedyne co łączy każdy z utworów to moja osoba”. Na temat nowego albumu nie może jednak wiele zdradzić: „Praca nad kolejną płytą wre. Będzie ona na pewno inna od debiutu – nie tyle stylistycznie, co składowo. Jestem dopiero w początkowej fazie produkcji, więc dużo czasu minie, nim materiał nabierze określonego kształtu”. Najpewniej mój rozmówca odpuści sobie także dystrybucyjną partyzantkę. „Zastanawiałem się już, jak mógłbym drugą płytę wydać, bo zdążyłem się przekonać, jak ciężką pracą jest bieganie z górą kopert na pocztę i użeranie z kobietami w okienkach, aby nie waliły tak mocno stemplem. Chciałbym teraz tego uniknąć. Dobrze, gdyby płyta trafiła do sklepów, ale jaką drogą i przy czyjej pomocy – jeszcze nie wiadomo”.

TY TAK NA POWAŻNIE?

W jednym z numerów Małpa wznosi toast: „Za tych, co od pisania do mnie listów na forach do dziś nie mogą pozbyć się odcisków na dłoniach”. Faktem jest, że bez cybersieci spełniłby się zapewne fatalny scenariusz z zagraconym płytami przedpokojem. „Zdaję sobie sprawę z tego, że zawdzięczam popularność tylko Internetowi, bo przecież nie stacjom radiowym czy telewizyjnym. Forum bardzo mnie motywowało. Nie jestem jakimś psychoużytkownikiem,

ale gdy czytałem pozytywne opinie na swój temat, to dawało mi to satysfakcję i nakręcało do działania”. A co z identyfikacją z undergroundowym etosem? „Trudno zdefiniować podziemie, określić, czym różni się nielegal od legalu. Nadal jednak utożsamiam się z ideą niezależności i chcę działać samodzielnie. Nie mógłbym zaakceptować sytuacji, w której wytwórnia wymusza konkretne ruchy, dlatego nie zabiegałem o wydanie w żadnym labelu. Od kolegów związanych z różnymi wydawcami wiem, że z tą współpracą nie zawsze bywa tak kolorowo. Wydanie płyty własnym sumptem jest rozwiązaniem idealnym, choć kosztuje wiele pracy i czasu”. Stosunek Małpy do samej alchemii hip-hopu także dowodzi poważnego podejścia. „Podchodzę do hip-hopu ideologicznie i emocjonalnie. Uważam, że jest on krzywdzony głupią opinią muzyki prymitywnej. Jako forma prezentacji tekstu jawi mi się jednak bardzo atrakcyjnie i warto przekonać innych, że może nieść pewną wartość. Pragnę udowodnić, że hip-hop to coś pozytywnego”. Okazja do realizacji tej misji nadarzyć się może wszędzie. Bardziej poważną próbą przedstawiania hip-hopu, jako zupełnie szlachetnej formy komunikowania, był jednak dla torunianina udział w poetyckim slamie. „Przedstawiłem teksty z płyty, a obok mnie prezentowali się młodzi poeci. Gdyby usłyszeli moje teksty w formie utworów, to na pewno powiedzieliby, że są gówniane. Ja tymczasem podałem je w konwencji, jaką mi narzucili i wygrałem ten slam. Dążę do tego, aby wszelkimi możliwymi środkami przekonać ludzi do tego, że hip-hop jest w porządku”. Hip-hop jest w porządku, tak samo jak Małpa. Miejcie uszy otwarte – on ma bardzo dużo do powiedzenia. Tekst Sebastian Rerak

Kręcąc klip do promo Łukasz – wzorem oratorów-amatorów w londyńskim Hyde Parku – stanął na skrzynce na środku toruńskiego rynku. Zgodnie z przewidywaniami zgromadził przypadkowe audytorium – od japońskich turystów po wycieczki drugoklasistów z Suwałk.

Asfalt Records Nieszablonowa wytwórnia hiphopowa powstała w 1998 roku. W swoich szeregach ma takich artystów jak: Fisz, O.S.T.R., Emade, Muzykoterapia, Noon czy Łona i Webber. W zeszłym roku tłocznia obchodziła swój jubileusz. Z tej okazji przygotowała kompilacje nagrań i teledysków z całej historii oficyny.

45


david byrne/fatboy slim

46


LwUKSUS rytmie disco Ich troje. Ikona nowojorskiego art punku, geniusz beatów,

który w latach 90. ubiegłego wieku wprowadził muzykę taneczną na salony, i ona – kontrowersyjna pierwsza dama.

David Byrne, Fatboy Slim i Imelda Marcos na jednej płycie?

Dyskoteka gra.

P

anie przodem. Imelda Romualdez pochodziła z biednej rodziny, ojciec był skromnym naukowcem, matka krawcową, żadne nie zdradzało ambicji politycznych. Ani żadnych innych, które wyrwałyby żyjący w finansowym niedostatku klan z niskich sfer. Towarzyski awans Imeldzie zapewniła uroda. Zjawiskowo piękna została Miss Manili. A gdy poślubiła Ferdinanda Marcosa, najpierw ministra, a wreszcie prezydenta Filipin, jej twarz znalazła się na wszystkich pierwszych stronach lokalnych gazet. Ferdinand trochę rządził, trochę chorował. Faktyczną władzę sprawowała Imelda, zresztą oficjalnie obsadzana na różnych stanowiskach w państwowej administracji. Nie cieszyła się najlepszą sławą. Filipińska Maria Antonina. Stworzone przez Imeldę programy społeczne nie przyniosły zamierzonych efektów, zresztą większość publicznych pieniędzy i tak roztrwoniła na prywatne zachcianki, odbijając sobie nędzę, w której dorastała. Wydawała średnio

pięć milionów dolarów na regularnych zakupach w Nowym Jorku, Paryżu i Kopenhadze. Po paru wizytach w Studiu 54 wybudowała sobie własne na dachu jednego z manilskich pałacy. Torebki liczyła w setkach, buty w tysiącach. Nie kręcił jej detal, kupowała w ilościach hurtowych. Musiała mieć największe i najwięcej. Niezależnie od przeszkód. Żeby zdobyć diament gigant, porwała Laurenca Graffa, najsłynniejszego wówczas handlarza kamieni szlachetnych. Te wszystkie zdobycze, które wpędziły Filipiny w miliardowe długi, odkryto dopiero po obaleniu Marcosa w 1986 roku. Prezydencka rodzina uciekła z targanego rewolucją kraju. „Chciałem napisać rzecz o wpływowej osobie, o tym, co ją napędza, co ją ciągnie do władzy, i o wymówkach, którymi tłumaczy swoje występki. Przeczytałem gdzieś o wizycie Imledy w Studiu 54, tej, po której zamieniła dach swojego pałacu w dyskotekę. I pomyśłałem – wow, ona naprawdę dużo może. Kobieta stworzyła

Powrót Imeldy Marcos Choć męża i całą rodzinę Marcosów odsunięto od władzy, sama Imelda wróciła na Filipny na początku lat 90. i dwa razy wystartowała w wyborach prezydenckich. Z niezłym, ale niewystarczającym wynikiem. Równolegle walczyła w sądach, broniąc się przed oskarżeniami o defraudację publicznych pieniędzy. Wszystkie postępowania umorzono.

Imelda torebki liczyła w setkach, buty w tysiącach. Nie kręcił jej detal, kupowała w ilościach hurtowych. 47


Norman Cook z taką delikatną niepewnością patrzy w przyszłość. Może współpraca z Byrnem okaże się przełomowa?

„Here Lies Love” na żywo Choć albumowy zapis musicalu ukazuje się dopiero teraz, rzecz była pokazywana na scenie już cztery lata temu. Trzy razy na australijskim Adelaide Bank Festival Of Arts i czwarty raz w nowojorskiej Carnegie Hall. W porównaniu z bogactwem płyty – w wersji szczątkowej i składzie ograniczonym do Byrne’a, jego zespołu i dwóch towarzyszących wokalistek

sobie własny soundtrack”. Tak, luksus w rytmie disco. David Byrne, lider niegdysiejszych Talking Heads, legenda i wyrocznia, zainspirowany życiem Imeldy Marcos, napisał klubowy musical, w treści bazujący na przeplatających się losach Imeldy właśnie i jej niańki. „Imelda spędziła mnóstwo czasu w Nowym Jorku, po prostu włócząc się po klubach. Pomyślałem więc, że dyskoteka będzie idealną scenografią. Poza tym – czy nie wspaniale byłoby pójść do klubu, słuchać muzyki, tańczyć, a do tego wynieść z tak spędzonego wieczoru jeszcze dodatkową historię, przyswoić ją przez osmozę, ot tak? Nie trzeba siedzieć i oglądać niczego na scenie”. Tak powstał koncept album „Here Lies Love”, wsparty gościnnymi występami młodych, namaszczonych przez Byrne’a, jak: St. Vincent, Santigold, Martha Wainwright, Florence Welch z Florence And The Machine. I głosami wokalistek już zahartowanych, jak Tori Amos czy Cindy Lauper. Słychać je wszystkie w parkietowych przebojach i podniosłych hymnach o sukienkach i prezydentach. „Here Lies Love” to album potężny jak konsumpcyjne możliwości Imeldy Marcos – dwie płyty, dodatkowy dysk DVD i stustronicowa książka szczegółowo wyjaśniająca ideę projektu. Estetyczny zamysł podsunął współpracownika. „Od razu pomyśłałem o Normanie” – mówi Byrne, pytany o wybór Normana Fatboya Slima Cooka na drugie nazwisko stojące za projektem. Wybór idealny, ze względu na dorobek. I dyskusyjny, biorąc pod uwagę względną ciszę w obozie. 2009 rok z Fatboyem Slimem? Zagrał na paru letnich festiwalach, potem zaczął odwoływać. Pogrążony w niełasce nałogu

spędził kilka tygodni na alkoholowym detoksie. Wszystko po tym gdy zrezygnował z rozpoznawalnego szyldu na rzecz nowego i jako The Brighton Port Authority wydał album „I Think We’re Gonna Need a Bigger Boat”. Zakrojone na szeroką skalę i jednocześnie jedno z najbardziej nietrafionych wydawnictw zeszłego roku. Zachowawcze recenzje, niedobra sprzedaż. Producent bestsellerowych beatów nie przedarł się z tą płytą nawet do pierwszej setki brytyjskiego notowania. Ale to tu mogliśmy poznać potencjał drzemiący w tandemie Cook-Byrne, bo tego drugiego słychać (do spółki z Dizzee’em Rascalem) w „Toe Jam”. Jedno ale. Sukces ma wielu ojców. A starość nie sztuka. Medialnemu triumfowi „Here Lies Love” pewnie w największym stopniu przysłużą się goście i potęga nazwisk. Twórcy startują z równie przegranych pozycji. Nawet Byrne, mimo niekwestionowanych zasług, dziś najwięcej sensacji wywołuje, gdy stanie w pierwszym rzędzie na koncercie Vampire Weekend. Płyty z Brianem Eno nie są warte takiego zainteresowania. Zresztą gwiazda i tak jest tylko jedna. Kiedy Marcosowie opuścili Filipiny, w pałacu Imeldy odkryto pokój wypełniony kilkuletnim zapasem pasty kanapkowej Heinza. Tekst Angelika Kucińska Foto Warner Music

Okładka koncept albumu Byrna i Fatboya, z fotografią Imeldy Marcos oczywiście.

Czy nie wspaniale byłoby pójść do klubu, słuchać muzyki, tańczyć, a do tego wynieść jeszcze dodatkową historię, przyswoić ją przez osmozę, ot tak? Nie trzeba siedzieć i oglądać niczego na scenie. 48


S ZTOS B UJA WCIĄGA DA JE RADĘ N IE RUSZA MĘCZY

Rec enzjee enzj SCUBA - TRIANGULATION

ELLEN ALIEN - DUST W tych muzycznych obrazkach jest trochę groteski, wiele zabawy z tworzenia i niezwyczajnych kolorów. Piotr Nowicki

JAMIE LIDELL - KOMPAS (...) całość nie jest ani tak lekka i przebojowa, jak „Jim” sprzed dwóch lat, ani tak błyskotliwa i świeża, jak „Multiply”. Marcin „Harper” Hubert

(...) kontynuuje swój romans z techno, często rytmizuje na cztery, wprowadza w powolny trans (...) reelcash


recenzje

Ninja Tune

Qulturap

wykwintne leniwe

inteligentna poezja rapowana

Niwea 01

Bonobo Black Sands Pamiętam moje zdziwienie podczas setu didżejskiego Bonobo, kiedy warszawska publiczność nie tylko tłumnie przybyła do Fabryki Trzciny, lecz także szalała jeszcze przy dźwiękach nadających się do sali chilloutowej. Podobnie dziwi mnie zachwyt nad płytą, która teoretycznie powinna nudzić. Kto dziś zawraca sobie głowę kojącymi numerami okraszonymi ciepłym wokalem. A jednak Simon Green potrafi uzyskać takie bogactwo brzmieniowe z kombinacji żywych instrumentów i syntetycznych patentów, że mamy wrażenie obcowania z czymś głębszym niż lounge music. Bonobo ma też nosa do wokalistek. Miejsce Bajki zajęła Andreya Triana, która być może zaśpiewała już z niejednym, ale dopiero Green wydobył z jej głosu prawdziwy aksamit. Novika

Trafiając na Niwea przypadkiem, można się po prostu wystraszyć. Na pierwszy plan wysuwa się wokal, który bardziej przypomina poezję dresiarską niż rap. Mocno abstrakcyjne lub życiowe, do bólu miejskie refleksje zostają dodatkowo wzmocnione przez powtórzenia oraz pełniące funkcję wszystkich znaków przestankowych „No!”. Dopiero kiedy słuchacz otrząśnie się z wokalnego szoku, zaczyna słyszeć tło. A tu Dawid Szczęsny stworzył klimat i brzmienie, które opierając się na minimalnych środkach, są niezwykle oryginalne i działają na emocje. Przy kolejnych przesłuchaniach wokal Wojtka Bąkowskiego jakby wchłania się w muzykę i słuchanie Niwei staje się przyjemnością. Jeśli planują płytę „02”, trudniej będzie kogokolwiek zaskoczyć. Ale teraz to nieistotne, bo „Miły młody czlowiek” to hit, który musi stać się kultowy. Novika

Sunday Best

Dan Le Sac vs Pip TheScroobius Logic Of Chance modern spoken word

Twórczość brytyjskiego duetu to doskonały przykład inteligentnego połączenia istotnych treści z rozrywkową formą. Udowodnił to już debiutem sprzed dwóch lat. Połączenie spoken wordu, quasi-rapu, specyficznej melodeklamacji Scroobiusa z nieszablonowymi i wymykającymi się etykietom bitami Dana daje naprawdę zaskakujący efekt. Choć, przyznam szczerze, po pierwszym przesłuchaniu dałem się nieco zwieść. Singlowy „Get Better” czy otwierający krążek „Sick Tonight” wprowadzają małe zamieszanie swoją przebojowością. Na ich tle reszta numerów sprawiała wrażenie nieco nudnawych, przez co sklasyfikowałem „The Logic Of Chance” jako wydawnictwo dwóch bangerów i dziewięciu wypełniaczy. Na szczęście kolejny, wnikliwy odsłuch ujawnił płytę ze wszystkimi jej walorami. Należy posłuchać tego całościowo, nie można pozwolić sobie na nieuwagę. Tu liczą się szczegóły i przede wszystkim ta wyjątkowa symbioza muzyki i słowa. Jeśli miałbym poszukać analogii na polskim gruncie, to odpowiednikiem Brytyjczyków mogłaby być recenzowana obok Niwea. Mr. Lex

NOVIKA & LEXUS

50

W każdą środę od 20.00 do 22.00 Novika z Lexusem w Radiu Roxy prowadzą autorską audycję „Miastosfera”.

Ona śpiewa, on gra, związani z kolektywem Beats Friendly, autorzy audycji Miastosfera w Radiu Roxy. Pierwszy duet didżejski, który współgra także w życiu prywatnym. Jak córa podrośnie to zmontują kolektyw Beats Family. Kiedy Novika pisze piosenki, Lex jeździ na motorze.


recenzje

Warp

Jamie Lidell Compass Śpiewać każdy może. Tak śpiewa tylko Jamie.

BBE/Sonic

Ty Special Kind Of Fool hip-hop

Od pierwszych sekund czwartego albumu tego wybitnego brytyjskiego rapera słychać, że to materiał, który powstał z miłości do muzyki. Efekt radosnego i szczerego procesu tworzenia, a nie bezduszny produkcyjniak „spod linijki”. I choć płyta ustępuje genialnemu „Upwards” i nie brzmi tak postępowo i „groovy”, jak niektóre z wcześniejszych nagrań artysty w barwach firmy Big Dada, nadrabia i zaraża za to optymizmem (pardon), pozytywnymi wibracjami i takim samym przekazem. Ty nie boi się przebojowych soulowo-popowych refrenów, jego nowe utwory wpadają w ucho i wciągają, a on sam znów pokazuje, jak doskonałym jest MC i jak świetnie „dosiada” beatów (w dodatku własnych). Atmosfera muzycznego święta w drugiej połowie nieco przygasa, całość wybija się jednak ponad hiphopowy banał i błyszczy mocniej i jaśniej niż tony bling-bling u kolegów po fachu.

Warp

Gonjasufi A Sufi And Początkowo „Compass”, nagranie anonsujące nowy album Jamie’ego Lidella o takim samym tytule, przyjąłem z lekkim zdziwieniem, nieufnością oraz obawą, iż nasz bohater postanowił tym razem zostać jakimś nowym Nickiem Drake’iem. Po przesłuchaniu całego materiału okazuje się, że to jedno z najlepszych nagrań na płycie, a całość nie jest ani tak lekka i przebojowa, jak „Jim” sprzed dwóch lat, ani tak błyskotliwa i świeża, jak „Multiply”. Nie ma jednak powodów do obaw, bo to wciąż ten Lidell, którego znamy i kochamy – pełen soulowego wigoru i błysku i jakże daleki od eksperymentalnego i głównie instrumentalnego „Muddlin Gear” sprzed dekady (ktoś jeszcze o takiej płycie pamięta?).

HARPER

A Killer

żyć i odlecieć w LA

Gdyby Devendra Banhart folkowo-hipisowskie fascynacje zamienił na miłość do tłustych, zakurzonych beatów i sampli oraz spiknął się z czołowymi post-hiphopowymi producentami rodem z LA, być może uraczyłby nas czymś w rodzaju „A Sufi And A Killer”. Zamiast Devendy mamy Sumacha Ecksa aka Gonjasufi – niegdyś rymującego, a dziś głównie śpiewającego nauczyciela jogi, tutaj objawiającego się jako prawdziwy muzyczny wizjoner, z pomocą takich producentów, jak Gaslamp Killer, Flying Lotus oraz Mainframe, odsłaniający światu własną, niezwykłą i pociągającą rzeczywistość. Hip-hop sąsiaduje tu z acidowym rockiem i bluesem, mistycyzm i orientalne brzmienia – z garażowym wykopem oraz soulem, a wrażenie odlotu potęguje przytłumione, gęste brzmienie i ten niesamowity, spajający wszystko głos artysty. Wbrew pozorom, to naprawdę przystępna i chwytliwa muzyka, która szybko zachodzi pod skórę i przedostaje się prosto do krwiobiegu. Ja już jestem uzależniony. I przekonany, że to będzie jeden z albumów roku.

Boogie Mafioso, członek kolektywu Beats Friendly oraz Euro-radiowiec. Za deckami Zwierzak, a poza tym funkowy romantyk na tropie perfekcyjnego (stutonowego) beatu i groove’u. Podobno trochę wie.

51


recenzje

techno

Guy Gerber My Invisible Romance Supplement Fact

Jak to z kółkiem graniastym bywa, kiedyś musi pęknąć, a techno znów stać się tworem nużącym. O ile przez kilka lat Izraelczyk wnosił coś nowego, ożywczego, melodyjnego do minimalu i techno, o tyle tym razem zbyt kurczowo trzyma się ascetycznej formuły. Suche, oszczędne, mało klimatyczne, niezaskakujące klubowe struktury ciągną się w nieskończoność. Z zestawu wyróżnia się „Jango Records”, w którym pobrzmiewa coś z „Rez” Underworld – niestety gitarowa improwizacja całkowicie psuje początkowo dobry efekt. Miało być romantycznie, a wyszło snobistycznie.

Baroque

Modus

tribal house

progressive

Sergio Angel OrFernandez Demon Hiszpan początkowo nagrywający dla Beatfreak/TUSOM (D-Formation) związał się z angielskim Baroque. Niestety chyba zbyt mocno odcina się od iberyjskich korzeni i nazbyt skłania się ku minimal house’owi. I choć basy pulsują tribalem, gdzieniegdzie pojawiają się etniczne sample, a „Laser” wkręca transową wiertarką, to płyta trwająca ponad 70 minut, mimo sympatii i dobrego nastawienia, potrafi porządnie wynudzić.

Factomania

Ismael Rivas The Faktoria progressive

Riva, jak D-Formation, wywodzi się z tej „mrocznej” grupy iberyjskich producentów, którym na tanim sukcesie nie zależy. Jego produkcjom znacznie bliżej do transu niż tribalu, a wydany podwójny album w postaci didżejskiego miksu i rozdzielnych kawałków (w zmienionej w stosunku do miksu kolejności) stanowi wizytówkę jego stylu. Obie wersje wchodzą łatwo, jeśli lubi się „dołujące harmonie”, transową przestrzeń, progresywne napięcie, tłuste basy, minimalowe punktowanie, okazyjne wiercenie 303-ek i zapętlone akordy.

DRWAL

52

Abakus Prism W 2008 roku „We Share The Same Dream”, drugi album Anglika, ugrzązł w mojej recenzyjnej poczekalni aż na całe dwanaście miesięcy! Jednak po zauroczeniu się nim szybko uzupełniłem wiedzę o debiutancki krążek oraz niezbędne fakty z życia artysty. Russel Davies jest synem Dave’a, założyciela popularnej w latach 60. grupy rockowej The Kinks (czy ktoś ich jeszcze pamięta?). Chłopak na szczęście nie ma syndromu syna innego tuza rozrywki – Phila Collinsa, który po udanej, aczkolwiek niedocenionej, elektronicznej płycie spróbował jednak sił w rocku. Na szczęście Russel Davies konsekwentnie rozwija swoje producenckie i aranżacyjne umiejętności, a to, co tworzy, jest zarówno taneczne, jak i muzyczne. Potrafi ująć pozytywnymi i nietandetnymi harmoniami, wpleść intrygującą, zapadającą w pamięć melodię, a także połamać rytm, rozumiejąc, że taneczny album nie musi klepać równo przez ponad godzinę. A to nie dla wszystkich artystów jest jasne.

Niedoszły romantyk, naginacz prawdy i gubernator własnego przewodu pokarmowego. Zamiłowania do majsterkowania nauczony od gnomów. Dzięki premii od charyzmy stał się bardem-gramofonistą. Z LAIFem od zarania dziejów.


recenzje

Crosstown Rebels/Kompakt

Glimpse Runner deep house

Jak się człowiek starzeje, to house powszednieje. Na albumie Christophera Spero, czyli Glimpse, znajdziecie je w minimalnej, deepowej formie, dobrze wyprodukowane i dalekie od miałkości. Dla mnie to podróż sentymentalna, szczególnie w pierwszych kilku numerach, bo podobne rozwiązania słyszałem dobre 10 lat temu u Terry Lee Browna Jr i Francuzów z Phunky Data. Całość dobrze zrobiona, tworzy rytmiczny background do domu.

Maruca

Pier AmigoBucci minimal

Skojarzenia? Bliżej do Luciano niż Villalobosa czy Dinky. Nawiedzone hiszpańskie, folkowe wokalizy przypominają czasem modlitwy, klakson, pieśni miłosne, naiwny pop. Egzotyczny klimat i czary-mary ponad minimalowym cykaniem mogą uwieść, ale kto nie wsiąknie – zaśnie po kilku minutach z kieliszkiem chilijskiego, czerwonego wina w dłoni. Tricki z folkowymi samplami doceniam, ale osobiście wolę eksperymentalne brzdęki fortepianu w „Iskrenne”.

Bpitch Ostgut Ton

Marcel Dettmann Dettmann techno

Jeśli facet jest rezydentem Berghainu, to jak zabrzmi jego solowy album? Oczywiście będzie betonowy, ponury i monumentalny jak... Berghain. I z początku bardziej napawa trwogą niż zachęca do pląsów. Na wstępie od basu miękną uszy, a Marcel, zdaje się, oddaje hołd Luke’owi Slaterowi („Screen”). Potem pulsuje wilgotna mgła, która otacza, paraliżuje, a przy okazji... miażdży beton. Do tego obsesyjny szelest i objawy paranoi. Przerażające, piękne, świetne!

Ellen Allien Dust

ambitny minimal Ellen zadziwia po raz kolejny. Tworzy taneczną, bajkową muzę w tajemniczym ogrodzie, w którym zdarzają się zagadkowe wokalizy, a czarodziej gra na klarnecie („My Tree”). W tych muzycznych obrazkach jest trochę groteski, wiele zabawy z tworzenia i niezwyczajnych kolorów. Słyszę w tym rozwinięcie koncepcji z „Sool”. Inny kierunek to alternatywny pop z gitarami w „Sun The Rain” czy „You” oraz melanżowy „Huibuh”. I jeszcze organicznie brzmiący „Cochlumi” – takiej Ellen nie znałem.

PIOTR NOWICKI Niezależny krytyk i dziennikarz muzyczny. Rzecznik prasowy dwóch edycji festiwalu Creamfields. Faworyzuje niemieckie produkcje, toleruje drum’n’bass,nie lubi hip-hopu (z małymi wyjątkami).

53


recenzje

Universal

Erykah Badu New Amerykah Part Two: Return Of The Ankh neo-soul

Na nową płytę królowej soulu czekam zawsze z niecierpliwością. Po „New Amerykah Part One” mój apetyt był wyjątkowo zaostrzony, tak więc teraz pora zadać sobie pytanie, czy „Return Of The Ankh” spełnia moje oczekiwania. Odpowiedź nie jest jednoznaczna; z jednej strony odczuwam pewien niedosyt eksperymentów na miarę poprzedniego albumu, z drugiej jednak – odkryłem, że muzyka Badu nie przestaje mnie urzekać. I choć odnoszę wrażenie, że presja wytwórni, aby tym razem materiał był bardziej przystępny, musiała być spora, to i tak efekt jest całkiem zadowalający. Muzycznie Erykah powraca do swoich korzeni, czyli estetyki rodem z „Baduizmu”. Lirycznie wydaje się tu mniej zaangażowana, koncentrując się na kolejnym nieudanym związku. Singlowy „Window Seat”, „Get Money” na bicie znanym z klasyku Junior M.A.F.I.A., „Umm Hmm” czy Dillowski „Love” – to typowy neo-soul, który artystka uprawia od początku swojej kariery. O dziwo, taka formuła wciąż nie nudzi, co udaje się chyba tylko najlepszym, że wystarczy przytoczyć The Rolling Stones. W dziedzinie bujających groove’ów Badu nie ma sobie równych i basta. Ale czy to wystarczy? Moimi osobistymi faworytami na nowym krążku są nieco bardziej wysublimowane „20 Feet Tall”, „Agitation” (na podkładzie jazz-rockowej kompozycji Davida Sanciousa z 1979 roku), Madlibowy „Incence” oraz wieńczący dzieło dwuczęściowy utwór „Out Of My Mind Just In Time”. Ale w sumie nie ma przecież na tej płycie złych kawałków. Czyli jednak Erykah nadal wielką śpiewaczką jest, nawet jeśli nie zawsze stać ją na kolejną rewolucję.

Warp/Sonic

Flying Lotus Cosmogramma elektronika

Kalifornijczyk Steve Ellison w dużej mierze odpowiedzialny jest za światową eksplozję nowych beatów z Los Angeles. Podczas gdy całe rzesze bedroom producers powielają i rozwijają jego styl, on sam jest już muzycznie zupełnie gdzie indziej. W przypadku „Cosmogrammy” mówienie o inspiracjach hip-hopem byłoby nadużyciem. Prędzej doszukamy się inspiracji ciocią Alice Coltrane czy nawet samym Sun-Rą. Słuchając jego dźwięków, nie czuję, żeby był częścią jakiejkolwiek większej sceny. Na okładce powinna znajdować się za to adnotacja rodem z „Wilka Stepowego”: „Tylko dla obłąkanych”. Siedemnaście kompozycji, z których większość trwa po dwie minuty, to niełatwy orzech do zgryzienia dla tych, którzy próbują snobować się na Fly Lo. Wielowarstwowe miniatury wypełnia multum sampli żywych instrumentów i kosmicznych efektów. Świat Lotusa jest hermetyczny, tajemniczy i zagadkowy, że wgryzienie się w niego każdemu zajmie więcej niż kilka przesłuchań. Ale zapewniam, że warto, bo facet jest obecnie w lepszej formie niż... Tim Burton. MACEO

54

Didżej, koneser, tastemaker, twórca cyklu Warsoul Sessions w warszawskim Powiększeniu. Miłośnik czarnej muzyki we wszelkich odmianach – od jazzu, funku, soulu i afrobeatu po hip hop, broken beat i futurystyczną soultronikę. Bardziej niż nazwy gatunków, pociąga go szczerość, świeżość i wyobraźnia w komponowaniu dźwięków.


recenzje

Melting Pot

Hvalur

instrumentale dla Rawskiego

folk

Sam Amidon I See The Sign

Dexter Hi Hat Club Vol. 3 Coś dla fanów „porządnego niemieckiego instrumentalnego hip-hopu”. W czasach kiedy beatmakerzy związani ze sceną, kiedyś zwaną nujazzową, są zafascynowani flyinglotusowymi wygibasami, a do tego starają się w każdym kawałku oddać hołd Dilli, co daje efekt dźwiękowy przypominający jęki opóźnionego w rozwoju, niejaki Dexter odpuścił sobie elektroniczną otoczkę klawiszowego „space soul” i postawił na staromodne granie samplami. Wycofane rytmy, proste basy podbijające jazzowe zagrywki, ścięte wokale, nutka miejskiego romantyzmu mieszana z ulicznym hip-hopem. Aż szkoda, że na łamach tego periodyku nie da się kliknać „Lubię to”. Wszystko kręci się wokół jazzu, ale nie jest to klasyczne pozerstwo na jazzmenów, jakie często zdarza się wśród kolegów z samplerami pod pachą, to raczej hołd oddany tej muzyce. Płyta jest kolejnym wydawnictwem z serii poświęconej warsztatowi producentów, więc jeżeli mieliście szczęście, to razem z płytą mogliście zakupić album ze zdjęciami dla hiphopowych fetyszystów – stosy winyli, porzucone kable i bitmaszyny.

Już po kilku sekundach pierwszego utworu w głowie pojawia się jedno nazwisko – Nick Drake. Dla osób nie w temacie – Nick Drake nie ma nic wspólnego z auto-tune raperem. Był to niezwykle utalentowany brytyjski wykonawca, niestety trapiony demonami depresji, które doprowadziły do jego przedwczesnej śmierci. Niedoceniony po śmierci, teraz wymieniany jest jako inspiracja dla takich tuzów, jak R.E.M. czy Norah Jones. Amidon nie przenosi folkowego wzorca z lat 70. bezpośrednio do 2010 roku. Oczywiście tym, co przede wszystkim ujmuje w jego muzyce, są zwiewne i rzewne melodie, smutny chłopięcy głos i ciepła akustyczna atmosfera. Smutnych chłopców z gitarami, jak wiadomo, jest wielu, ale Sam nie występuje sam – wtedy kiedy utwór tego wymaga, stosuje dodatkową instrumentację, osiągając momentami niezły gąszcz dźwięków. Pojawia się też ciekawa klikająca rytmika. A jeżeli moja recenzja jeszcze was nie przekonała, to oto wisienka na torcie dla tych, którzy lubią takie atrakcje – Beth Orton.

Ampersand

We Call It Animated

a Sound

radioheads

Może nie sprawiam takiego wrażenia, ale ja serio co roku słucham nagrań kilku tysięcy młodych polskich wykonawców. Jako hobby to raczej nie polecam, a jako praca jest to zajęcie wymagające żelaznych nerwów, cierpliwości, a przede wszystkim dużych zasobów wiary, że jednak coś się wydarzy. Raz na rok człowiek trafia na coś, co pozwala marzyć o istnieniu zasobów talentu leżących między Odrą a Bugiem. Taki oto rodzynek stanowią młodzieńcy z We Call It a Sound. Ich pomysł na muzykę jest świeży i najbliższy temu, co dzieje się obecnie w zagranicznej alternatywie, ale też widać, że muzycy nie oglądają się na innych i szukają własnej drogi. Oczywiście chętnie się do czegoś też przyczepię – do nagrywania następnej płyty powinni zatrudnić producenta, który nimi potrząśnie i zróżnicuje brzmienie poszczególnych utworów.

RAWSKI Didżej i producent, członek kolektywu Beats Friendly. Obecnie utanecznia utwory innych swoimi remiksami. Możecie usłyszeć go na falach Radio Euro. Zastanawia się czy chce zostać nowym Gillesem Petersonem...

55


recenzje

EMI

Goldfrapp Head First neo-soul

Potęga osobowości Alison Goldfrapp potłukła się w jakichś zwykłych tańcach. Ekscentryczna diwa już nie śmiga po lesie z nimfami jak niegdyś, dziś jest rezydentką wesołkowatej, frywolnej dyskoteki. Niby fajnie, ale przecież co druga tak może, pierwszym damom nie przystoi. Zwłaszcza że piosenki na „Head First” są zupełnie nijakie. W taki rytm to ja mogę tylko ziewać.

Rough Trade/Sonic

Strange Boys Be Brave elektronika

Dziwni ci chłopcy, tacy retro. Brawury im starcza, charakteru nie staje. Druga płyta zespołu z Teksasu to dźwiękowa pocztówka z amerykańskiego pustkowia – kowbojskie bluesrocki i manieryczne zawodzenie. Konsekwentna stylizacja na wczesnego Dylana, szkoda że przerost pomysłu nad piosenką, bo w refrenach nuda, panie, i nic się nie dzieje jak w tych zapadłych mieścinach. Bądźcie dzielni.

Motion Audio/Isound

Lou Rhodes One Good Thing

XL/Sonic

Holly Miranda The Magician’s Private Library elektronika

Puścili ją w „Gossip Girl”, opisali w „Nylonie”. Nowy Jork kocha Mirandę miłością wartą sensacji sezonu. Ale krzywdzące było spisanie talentów dziewczyny na stratę tymczasowej ekscytacji, zwłaszcza że to debiut wypieszczony, wyczekany (ponoć 11 lat!). Holly Miranda to taka Cat Power, tyle że kontakt z rzeczywistością traci bez wspomagaczy (pedagogicznie zakładam). I uprawia hipnotyzująco eteryczne pieśni zawieszone na granicy jawy i snu, bo fantazja jest od tego.

elektronika

Zjawiskowy głos Lamb dwie solowe płyty temu przerzucił się z powłóczystego trip-hopu na kameralne, konfesyjne, okołofolkowe ballady inspirowane Nickiem Drake’iem. „One Good Thing” to trzeci autorski album Lou Rhodes, nagrany z pomocą brakującej połówki macierzystego duetu i krzyżujący ścieżki z CV. Akustyczne instrumenty, ale ciężkie emocje i piosenki bez refrenów. Rhodes mierzy się tu z nagłą, nieoczekiwaną i traumatyczną śmiercią swojej siostry. Raz tragedię straty zamyka w poetyckich metaforach, raz jest przejmująco bezpośrednia. Wierzy w dobre rady, czasem szuka szczęścia, czasem trzeba jej wybaczyć banał i to, że się nabiera na doraźny optymizm. W melodiach programowo pozbawionych puenty krzyżuje folk, pop i dyskretny jazz. Ładna płyta, bo smutna. ANGELIKA KUCIŃSKA 56

Pojawia się i znika. Nie chciała być dłużej trybikiem w maszynie, więc zrezygnowała z posadki w pewnym magazynie okołomuzycznym. Żeby zasłużyć na jej pochwałę trzeba nagrać więcej niż dobrą płytę albo przynajmniej wyglądać jak gogusie z Kings Of Leon.


recenzje

Scuba

Vex’d

dubstep?

dubstep?

Triangulation Hotflush Jako że jaśnie nam panujący rednacz wymyślił nową formułę recenzji i dał nam poniekąd jeszcze więcej wolności (chwała mu za to), postanowiłem potraktować dwie płyty jednym tekstem. To tyle w kwestii „tylko winny się tłumaczy”. Oba wspomniane albumy wyszły w marcu tego roku. Jeden nakładem Planet Mu (Vex’d), a drugi pod szyldem Hotflush (Scuba), oba wyprodukowali weterani sceny dubstepowej, warto nadmienić – rodowici londyńczycy, którzy mniej więcej w tym samym czasie wyemigrowali do Berlina. Dla obu skończyło się to podobnie. Muzyka obydwu zawsze niewiele miała w sobie soulu, a dużo maszyny, ale jeszcze jakoś czuć w niej było zapach zdrowej tkanki, tętniącego życiem wielokulturowego Londynu. Krótko mówiąc, dało się do tego tańczyć, i to całkiem nieźle.

Cloud Seed Planet Mu „Roślina wykopana wraz z korzeniami i zasadzona w nowym miejscu wciąż żyje, jednak czerpie życiodajne soki z gleby, w którą została przesadzona. Z czasem zaadoptuje się do nowego miejsca i przesiąknie jego energią”. To samo dzieje się z ludźmi i nie ominęło to bohaterów naszej historii. Ich muzyka stała się jeszcze bardziej maszynowa. Stała się wręcz industrialna, a do tego niesamowicie uporządkowana. Perfekcyjnie wykonana, ale pozbawiona duszy. Nie są w stanie jej tchnąć nawet jamajskie zaśpiewy Warrior Queen (Vex’d) czy soulowe wokalizy w „Before” Scuby. Oba albumy są do siebie zaskakująco podobne, chociaż Scuba i Vex’d podążają dwoma różnymi drogami. Ten pierwszy kontynuuje swój romans z techno, często rytmizuje na cztery, wprowadza w powolny trans. Ten drugi uśmiecha się natomiast w kierunku elektronicznego, artystowskiego popu, czasem spoglądając w kierunku postindustrialnego ambientu. Brzmieniowo jednak spotykają się niemalże na każdym kroku. Czy to za sprawą metalicznych bębnów, czy też sterylnych ambientowych pejzaży, które aż wylewają się z obu tych krążków. Jedno trzeba przyznać w obu przypadkach – widać progres i chęć poszukiwań, a to w dzisiejszych czasach chyba dwie najbardziej deficytowe wartości w świecie szeroko pojętej działalności, że tak powiem – artystycznej. Widać, że Berlin tchnął w tę muzykę swego ducha i że w obu przypadkach spowodował powstanie zupełnie nowej hybrydy, która gdzieś w tle tętni tym, czym żyje miasto. Odbija się echem Basic Channel, Tresora, eksperymentalnej elektroniki i electroclashowym romansem z kulturą masową, choć wciąż jest, albo raczej chciałaby być, dubstepem.

REELCASH Człowiek o wielu mózgach – producent, promotor, a nawet didżej. Fan połamanych rytmów i głębokiego basu. Współzałożyciel Redekonstrukcje Sound System. W wolnych chwilach podróżuje i wypada z samolotu ze spadochronem.

57


recenzje

Chicago Underground Duo

Boca Negra Thrill Jockey jazz/improwizacja

W ostatnich latach zainteresowanie chicagowską sceną trochę osłabło, ale jej kreatywność nie. Członkowie formacji, dawniej określanych jako postrockowe, idą coraz mocniej w jazz, improwizację i eksperymenty. Tak jak Rob Mazurek i Chad Taylor na wspólnym piątym albumie „Boca Negra”. Muzyka Chicago Underground Duo zawsze wychodziła poza schematy, a nawet fizyczne możliwości dwuosobowych składów. Teraz np. w „Left Hand Of Darkness” fundują sonorystyczne wprawki, w „Hermeto” uwodzą hipnotyczną elektroniczną melodią, a w „Broken Shadow” składają dziki hołd Ornettowi Colemanowi. Nic nie jest tutaj oczywiste!

Yellow Swans

Going Places Type noise, ambient

Ciekawe, czy kiedy dwa lata temu Yellow Swans nagrywali ten album, wiedzieli, że będzie to ich ostatni album. Jeśli tak – to zgotowali sobie niezły finał. Jeśli nie – to szkoda takiego nagłego końca. Na „Going Places” duet z Portlandu ujarzmił noize’owy żywioł i nadał radykalnej muzyce ambientowy nastrój. W gąszczu jazgotliwych sprzężeń, białego hałasu, mocnych drone’ów, psychodelicznych barw i rozmytych melodii uwagę przykuwają rozbudowane „Opt Out”, wyciszone „Sovereign” oraz dramatyczny tytułowy utwór. Pokazują one, jak różnorodny i dopracowany jest materiał będący ukoronowaniem dziesiątek CD-rów sprzed lat. Mogliby się na niego załapać nawet fani Tima Heckera i Fennesza.

Fenn O’Berg

In Stereo Editions Mego

elektronika/improwizacja Słynny, legendarny, gwiazdorski – to słowa rzadko używane wobec artystów laptopowych. Może poza Christianem Fenneszem, Jimem O’Rourke’iem i Peterem Rehbergiem, którzy od czasu wspólnego debiutu pod koniec lat 90., solowymi wydawnictwami i licznymi kolaboracjami, stali się najbardziej rozpoznawalnymi postaciami na scenie elektronicznej. Niestety, ta popularność ostatnio nie idzie w parze z progresywnością i trzeci album „In Stereo” należy potraktować w ramach ciekawostki, bo nie wnosi niczego nowego do wypracowanej estetyki. Co prawda brzmienia są bogatsze w wielobarwne cyfrowe szumy i połamane algorytmy, produkcja lepsza, czego przykładem są „Part V”, „Part IV” czy „Part VII”. Niestety, abstrakcyjny język, wolny od klasycznych zasad kompozycji, niewiele się rozwinął. A może, dla odmiany, muzycy powinni byli sięgnąć po konwencjonalne metody, może nawiązać współpracę z Zeitkratzerem? Jako Fenn O’Berg zmierzają bowiem w ślepą uliczkę.

JACEK SKOLIMOWSKI

58

Od lat pisuje do magazynów kulturalnych i muzycznych („Glissando”, „Przekrój”, „Dziennik”). Radiowiec, niegdyś związany z Radiostacją i Radiem Copernicus, a obecnie z projektem Radio Simulator. Didżej grywający zarówno szeroko pojętą muzykę eksperymentalną, jak i dobry pop.


recenzje

59


do usłyszenia

Fox

Fox KayaxBox „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, na co trafisz” – tak mawiał Forrest Gump, ale nawet nie przypuszczał, że w pięknym kraju nad Wisłą znajdzie się ktoś, kto tę złotą myśl wcieli w życie. Udało się to Michałowi Królowi, młodemu i piekielnie zdolnemu muzykowi sesyjnemu, który postanowił wyjść z cienia znanych koleżanek (Reni Jusis, Kayah) i wydał swój pierwszy producencki album. 11 zgromadzonych na krążku piosenek nie przynosi muzycznej rewolucji, ale świadczy o bogatej wyobraźni ich autora i o tym, że świetnie się on orientuje w najnowszych trendach i nowoczesnych brzmieniach. Jest tanecznie, elektronicznie, eklektycznie i na poziomie zdecydowanie wyższym niż średnia krajowa. A jeśli chodzi o inspiracje – to lista artystów jest długa i każdy może dopisać na niej coś od siebie. Ja usłyszałam Jamie’ego Lidella („Belly Of The Beast” z udziałem Bunia z Dick4Dick), odnalazłam Stevie’ego Wondera („Ducking And Diving” ze Squbassem) i śladowe ilości projektu Alpha („Leap In Time” z Marsiją). Jest tam jeszcze Röyksopp, Air i Air France, gdzieniegdzie pojawiają się Alison Goldfrapp i Róisín Murphy. To wszystko sprawia, że „Fox Box” to płyta z przedłużonym terminem ważności, która nic nie traci na wartości, nawet przy wielokrotnym użyciu. A najsłabsze ogniwo całego przedsięwzięcia kryje się pod numerem 5 i nazywa się „The Bomb”. Chodzi o piosenkę w wykonaniu Marii Peszek, która brzmi jak... Maria Peszek, która śpiewa po angielsku, choć nie powinna tego robić. No chyba że to nie angielski tylko indiański. Wtedy wszystko jest jasne i nie ma się do czego przyczepić. Ula Kaczyńska (Radio Euro) Słuchaj niebanalnej muzyki w audycji „Ścieżka dźwiękowa”, codziennie od 18.00 do 19.00 w Radiu Euro.

Infine

Clara Moto Polyamour minimal

60

Udany debiut młodej Austriaczki i kolejny przykład (prócz ww. Ellen), że kobiety tworzą teraz ciekawsze techno od facetów. W muzyce odnajdziecie świeżość, młodzieńczą egzaltację, rozgwieżdżone niebo widziane oczyma marzycielki, dojrzałość produkcji i house’owe bujanie. Do tego fajne tech-popowe piosenki z wokalistką Mimu w roli głównej (podobne nastrojami do dawnego Herberta). Bardzo mi się ta twórczość podoba. Piotr Nowicki


w redakcji Donnacha Costello

Before Poker FlatWe Say Goodbye Nowa płyta Costella jest rozwinięciem linii stylistycznej, obranej na „Together Is The New Alone” i „Colourseries”, choć w porównaniu z tą drugą muzyką jest dużo bardziej w kolorze blue. Irlandzki producent krzyżuje gatunki, swobodnie mieszając w kotle elementy Chicago, house’u, ambientu i Detroit, ubiera je w minimalowy uniform i ubarwia nostalgiczno-romantyczną nutą. Pod względem brzmień album różni się od berlińsko-kolońskich klimatów i bliżej mu do korzeni techno. Nawiasem mówiąc, obecnie liczyć się mogą jedyni ci wyspiarze, którzy uprawiają muzyczną odmianę „splendid isolation”, dystansując się od berlińskiego kręgu muzycznych skojarzeń. Gdyby artysta poszedł tropem swojej EP-ki dla M_nus, być może materiał bliższy byłby „Colourseries”, która z jego dokonań przypasiła mi najbardziej. Piotr Nowicki

V/A

Balance 016 Seria Balance wyrasta – obok składanek Fabric i DJ Kicks – na kolejną, wartą zaufania serię wydawniczą, niebędącą wizytówką konkretnego labela. Tym razem bohaterem jest Agoria, czyli Sebastien Devaud, jedna z najbardziej inspirujących postaci europejskiego techno. Producent wziął dosłownie tytuł serii i postawił na zbalansowany miks, który szczególnie na CD 1 brzmi bardzo ciekawie i pobudza wyobraźnię. Devaud miesza poezję z prozą, teatr z filmem, umieszczając szeroko rozpięty stylistycznie materiał, od „preisnerowskiego” techno w „Altre voci” po downtempo Tosca i Marka Pritcharda. CD 2 jest bardziej taneczny – jak to u Agorii – emocjonalny, czasem eksperymentalny i pełen tajemniczych antraktów. Słuchając, widzi się sceny, postacie, krajobrazy. Fenomenalna muza! Piotr Nowicki

Jahcoozi

Barefoot Wanderer Bpitch Mały zawód: Sascha Pereira zamienia się w dubową szansonistkę, zamiast zadziorności jest stonowany electro/hip-hop z odrobiną triphopowych stylizacji w stylu Massive Attack. Przyciężkawa wersja „Close To Me” The Cure jakoś mnie nie przekonuje. Najlepsze numery na płycie to „Speckles Shine” oraz poetycki „Barricaded” z Barbarą Panther. Ogólnie im bliżej końca – tym bardziej byłem zniecierpliwiony. Piotr Nowicki

61


felieton

w czasach

Miłość Facebooka Max Suski Dziennikarz, pasjonat kina, samochodów oraz imprezowego życia.

62

Parę tygodni temu pewna kelnerka z niewielkiego angielskiego miasta została zwolniona z pracy. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że list – zresztą pełen błędów i niezgrabnych sformułowań – napisany przez menedżerkę lokalu, dotarł do zainteresowanej nastolatki nie tradycyjną pocztą, ale za pośrednictwem portalu społecznościowego Facebook. Współczesna mnogość kanałów komunikacji ma swoje dobre strony, ale momentami wywołuje przerażenie. Jeszcze nigdy tak łatwo nie okazywało się pogardy; jeszcze nigdy lekceważenie drugiego człowieka nie było tak proste, odruchowe i naturalne. W czasach gdy luksusem był telefon stacjonarny, umówiony termin spotkania był rzeczą świętą. Jeśli ktoś nie przyszedł na spotkanie, musiał mieć naprawdę ważny powód, w przeciwnym razie nikt już się z nim więcej nie umawiał. Dziś łatwo dzielić nam przyjaciół i znajomych na kategorie. Wiadomo od kogo przyszedł email albo esemes – na dzwoniącym aparacie wyświetla się numer telefonu. To stawia adresata w uprzywilejowanej pozycji: może odebrać albo i nie; odpisze kiedy chce albo wcale. Jak łatwo jest przy tym kłamać, ściemniać i udawać. „Pięć razy dzwoniłeś? Niee, nic mi się nie wyświetliło”; „gdzieś mi zginął twój email”; „wiesz, esemesy nie zawsze mi dochodzą”. Raj dla zarozumialców, intrygantów i emocjonalnych kombinatorów umiłowanych w jakości swojego towarzyskiego wizerunku. Emaile, esemesy, czaty dostarczają nam wielu nowych poziomów relacji z ludźmi. Zaspokojone zostają pośrednie potrzeby kontaktu, które kiedyś nie istniały. Potrzeba asocjacji podzieliła się na grupę od gadu-gadu, od esemesów, od telefonów, wreszcie od kontaktów fizycznych. „Mój drogi, pójdę z tobą do łóżka, ale telefonu od ciebie nie odbiorę”. Fejsbuk trochę łączy te wszystkie problemy. Profil użytkownika nie jest publiczny, teoretycznie widzą go tylko „znajomi”, czyli ludzie, którym przynajmniej w jakimś stopniu możemy ufać. Ale to pułapka. Ekshibicjonizm jest źle widziany. Wracasz po pijaku o piątej rano do domu? Lepiej nie włączaj komputera. Jeszcze napiszesz coś, co się komuś nie spodoba. Nie licz na życzliwość „znajomych” – dziś nie ma miejsca na pobłażliwość. Zostaniesz surowo oceniony i, jeśli trzeba, porządnie ochrzaniony. Nie licz na zrozumienie; wiwisekcja jest atrakcyjna i widowiskowa; wiele osób lepiej się poczuje widząc jak niezgrabnie próbujesz się tłumaczyć. Część ludzi ukrywa wpisy, żeby nie czytać opinii ludzi, którzy ich często denerwują. Inni wyłączają czat, żeby nikt ich nie zaczepiał tylko dlatego, że akurat siedzą przed komputerem. A na koniec po kłótniach na forum usuwają gościa z grona znajomych. Rozwód szybki, prosty i skuteczny. Jak trucizna, z której jednak nie chcę, a może nie potrafię zrezygnować. Bo gdzieś tam, z tyłu głowy, czuję, że Facebook to także mega frajda; idealne medium do intrygowania, szturchania, autopromocji, miejsce wymiany myśli i robienia sobie jaj. Nie wiem dlaczego naczelny nie ma tam jeszcze konta. Ale jakoś żyje i nie narzeka.


63


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.