BlackWall Magazine #11

Page 1

1


Frid Boy sesja okładkowa

Model: Victor Stadnichenko/A S management Make up & Style: Dorian Dandis Photo by Wojciech Jachyra Photography

2


3


spis treści OKŁADKA: Foto: WOJCIECH JACHYRA Model: VICTOR STADNICHENKO/A S MANAGEMENT

14 moda „Co w modzie piszczy”

26

46

beauty „Triki makijażu wieczorowego”

sesja okładkowa „Frid boy”

30 wywiad „Rozmowa z Kasią Lins”

36 muzyka „BRACTS”

38 #selfie – HIT czy KIT? „Moda na robienie zdjęć komórką”

42 aborcja „Za czy przeciw”

4

52 trójka kontra trójkącik „Czy trójkąty będę kolejną barierą do pokonania?”

53 to tylko seks „Jest wygodny i szybko zaspokaja potrzeby”

56 wywiad „Rozmowa z Anią Brzozowską”

64 wirtualna miłość w realu Portale randkowe alternatywą miłości od pierwszego wejrzenia?”

68 z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz…

70 wywiad „Rozmowa z Olgą Czyżykiewicz”

77 filologia Polska „Zawód czy hobby”

77 talent numeru


[11] 2014 MAJ/CZERWIEC

Redaktor naczelny & Creative direktor KAMIL RODZIEWICZ black.wall.magazine@gmail.com Grafik: DOMINIK KONDZIOŁKA Redakcja: AGNIESZKA JÄCKEL, ALINA BORAK, CLUADIA KARWACKA, ANIA KRĘPCZYŃSKA, TOMASZ REPETA, MONIKA SZODA, KINGA TACZAŁA Współpraca: NINA OLEJNICZAK, KAROLINA GRZELAK, AGATA KUCHARCZYK, ADRIANNA PAWŁOWCZ, MARTA POŁCHOWSKA, REMIGIUSZ SZUREK Fotograf: NATALIE PONIATOWSKA, MARTYNAKROPIOWSKA, WOJCIECH JACHYRA Korekta: KAROL NOWAKOWSKI

5


Street fashion EDYTORIAL AUTORSTWA: NATALIE PONIATOWSKA

6


photo Natalie Poniatowska models Rebecca Donaldson/ Industry People Model Agency and Patricia Taylor / Colours Agency hair and make-up Laura Oxburgh and Adele Havelin _______________________ NPA Photography

7


8


9


10


11


inspiracja

FRIDA KAHLO Właściwie Magdalena Carmen Frieda Kahlo y Calderón, córka znanego malarza i fotografa. Malarka przyszła na świat w Coyoacán w Meksyku. Jej obrazy pełne są symboliki i odniesień do kultury meksykańskiej, w której Frida dorastała. Pod koniec lat 30. po raz pierwszy, podziwiać jej obrazy można było między innymi w Nowym Jorku. O ile pierwszy wernisaż malarki można było nazwać sukcesem, kolejny w Paryżu, nie spotkał się już z tak wielkim entuzjazmem. Frida przez większość życia chorowała, przeszła wiele operacji, przez co w latach 50. została przykuta do wózka inwalidzkiego. Zmarła w roku 1954, przyczyną jej śmierci najprawdopodobniej było samobójstwo.

12


13


moda O modzie pisze Alina Borak

CO W MODZIE PISZCZY Nareszcie wiosna, a wraz z nią nowe kolekcje i nowe modowe eksperymenty. Tegoroczne trendy, są dla mnie niczym ogród pełen kolorów i kwiatów. Co w tym sezonie będzie HOT, co nosić, by być na czasie? Patrząc na sklepowe półki łatwo zauważyć, że moda jest powtarzalna i uniwersalna. Większość z prezentowanych rzeczy już była. Ale przecież nie od dzisiaj wiadomo, że to, co było, zawsze można ulepszyć, poprawić i sprawić, że nabierze nowej jakości i trwałości. Tak też jest z trendami na najbliższe miesiące. Projektanci stworzyli dla nas modę nowatorską, artystyczną i przede wszystkim dostępną dla mas.

Topshop, kolekcja lato 2014, fot. mat. prasowe

14


Przechadzając się po centrach handlowych możemy niemalże dotknąć natury. Wszędzie dostrzegamy kwiaty: na sukienkach, spódnicach, spodniach. Kolorowe jak u Mary Katrantozou, czy rysowane pastelami jak w kolekcji Dolce&Gabbana. Ultranowoczesne i w mocnych odcieniach. Do tego dochodzi era wianków wpinanych w lekko rozwiane wiatrem włosy. A jak wianki, to i pastele, które są jakże subtelne, dziewczęce i pełne wdzięku. Kremowe koronki, czy pudrowe róże delikatne jak u Burberry, które idealnie sprawdzą się na prostych fasonach. Do tego beże i plisowane spódnice. Gdyby tylko zamknąć oczy i móc sobie to wszystko wyobrazić, to czulibyśmy ten sielski, wiosenny klimat unoszący się w powietrzu. Czulibyśmy lekkość i swobodę. W to wszystko dodatkowo wplata się delikatnie kolor żółty, który tak jak słońce ożywia wszystko wkoło i sprawia, że budzimy się z ciężkiego i zimowego snu. Soczysty jak cytryna, delikatny jak morski piasek. Obok niego odcienie moreli i błękitu przypominającego wiosenne niebo. Subtelny i seksowny. Mamy wizję wiosennego ogrodu, a w ogrodzie nic nie sprawdza się tak dobrze jak dżinsowe ogrodniczki! Gdy tylko ujrzałam je w sklepie od razu przypomniałam sobie moje dzieciństwo. Nie było dnia, żebym nie chciała ich ubrać do przedszkola. Dlatego z wielkim uśmiechem na twarzy przyjęłam wiadomość, że są one tegorocznym obowiązkowym must have. Dżins jest tak stary jak świat. Wszystko przemija, a on jak zawsze był, tak zawsze będzie. Nigdy nie wyszedł z mody i wiem, że z każdym nowym pokoleniem będzie miał kolejnych swoich zwolenników. Nie ma chyba osoby, która by nie miała czegoś z tego wynalezionego przez Leviego Straussa materiału. Dlatego projektanci poszli za ciosem i przetworzyli go na nowo w

15

postaci spodni, kamizelek, czy ramonesek, które coraz częściej zastępują nam marynarki i żakiety i które są moim ulubionym trendem tej wiosny. Dżins, to najbezpieczniejsza alternatywa, ponieważ można go zestawić ze wszystkim. W połączeniu z koszulą i szpilkami nada kobiecości, elegancji i sprawdzi się na każdym nawet biznesowym spotkaniu, natomiast w połączeniu z trampkami i słomkowych kapeluszem, będzie idealnym zestawem na wiosenne pikniki nad jeziorem. Poruszyłam temat dzieciństwa, a jak dzieciństwo, to i groszki, słodkie groszki, którymi się zajadaliśmy podczas, gdy mama pieliła grządki. I te słodkie groszki wróciły znowu. Z wielkim hukiem. Ukochany motyw Brigitte Bardot wiedzie prym na salonach. Ultrakobiecy motyw przejawia się w każdej postaci. Od t-shirtów, po zegarki, czy obuwie. Połączony w różny sposób. W pojedynkę (jak na przykład sukienki), czy w duecie (łączony z koronką, z paskami, z jednolitymi odcieniami). Grochy od zawsze kojarzą mi się z taką słodką, małą dziewczynką, która łączy je z czerwonymi lakierkami i koronkowymi skarpetkami. I to właśnie w modzie jest najpiękniejsze. Możemy bawić się nią i coś, co uważamy za karygodne połączenie, kilka sezonów później podbije świat mody. W nowej, ulepszonej odsłonie. Na koniec warto rzucić okiem raz jeszcze na nasz wiosenny ogród, który jest tak jak nowy trend - niczym pędzlem malowany. Wzór malarski, to według mnie najbardziej oryginalny motyw tego sezonu. W malarzy zabawiła się zarówno Chanel, jak i Kenzo. Pokazy tych projektantów przypominały żywą wystawę sztuki współczesnej. Nie tylko dla odważnych. Jedno jest pewne. Tej wiosny będzie na pewno bardzo różnorodnie i ciekawie.


Topshop, kolekcja lato 2014, fot. mat. prasowe

16


17


moda STYL STREET FASHION Na początku XXI wieku styl ten określany był mianem street fashion. Wywodzi się on z Japonii, w którym indywidualizm praktycznie nie istnieje. Mundurki szkolne, pracownicze uniformy, eleganckie kreacje czy szykowne garnitury. Stąd sprzeciw wobec uniformizacji i jednolitości. Coraz częściej inspiracją modowych pomysłów stają się odbiorcy, którzy starają się uciec od szarej codzienności pokazując światu swoją osobowość. Styl ten szybko podbił serca ludzi, przenosząc się na ulice innych wielkich miast świata.

tekst Natalia Kowalczyk foto Natalie Poniatowska

18


O CO W TYM TAK NAPRAWDĘ CHODZI Jest to jeden z niewielu styli, który nie ma narzuconego z góry schematu. Wszystko dzieje się na ulicy, tworzą go mieszkańcy wielkich miast. Tyle pomysłów ile osób, a jak wszyscy wiemy tego na ulicach Londynu, Paryża czy Tokio nie brakuje. Jedną zasadą tego stylu jest różnorodność, czyli wyróżnianie się z tłumu. Odzwierciedlenie swojej osobowości, która poprzez uniformizację jest niemożliwa w pracy, czy w szkole. Po za nią możemy szaleć z naszą garderobą. Jak to mówią, wszystkie chwyty są tu dozwolone, najważniejsze by nie przypominać typowego, codziennego stroju. Streetfashioniści, takim mianem nazywa się przedstawicieli tego stylu, którzy potrafią idealnie zestawić dodatki, czy ubrania aby wyglądały nietuzinkowo. Oprócz sieciówek zaopatrują się oni również w second handach, w których znaleźć można prawdziwe perełki. Jak każdy styl tak i ten przeżywa wzloty i upadki, ale tak jak powiedzieliśmy na początku rządzi się on swoimi prawami w przeciwieństwie do trendów prezentowanych na światowych wybiegach. W stylu street fashion modne są zestawy na tzw. cebulkę. Kolorowe, lub stonowane kolory. Modne są zarówno małe jak i duże torebki, obcasy lub trampki, rurki i pumpy oraz wszystko to, co w danej chwili wymyślicie. Kreatywność i indywidualizm to mantra tego stylu.

19


20


21


photo Natalie Poniatowska model Benjamin Nugent Colours Agency _______________________ NPA Photography

22


23


wiosną świętujemy modę! JUBILEUSZOWA - 10. EDYCJA FASHIONPHILOSOPHY FASHION WEEK POLAND 10 MAJA 2014

Znamy już datę najważniejszego międzynarodowego wydarzenia modowego w Polsce. Jubileuszowy, 10. FashionPhilosophy Fashion Week Poland odbędzie się w dniach 6-10 maja 2014 roku. Zaprezentowane zostaną kolekcje na sezon jesień-zima 2014/2015. NOWE PRZESTRZENIE DLA MODY Dziesiąta odsłona Polskiego Tygodnia Mody to więcej niż tylko symboliczny jubileusz. Pierwsza tegoroczna edycja zabierze uczestników w zupełnie nową przestrzeń. Pokazy „Designer Avenue”, strefa Showroom oraz seminaria „Let Them Know” zawitają do nowoczesnych wnętrz EXPO-Łódź. Otwarte w 2012 roku centrum konferencyjnowystawiennicze zapewnia wyśmienite warunki do organizacji pokazów oraz konferencji, dzięki czemu projektanci mogą liczyć na profesjonalną przestrzeń do pracy, a goście cieszyć się autentycznym doświadczeniem mody na światowym poziomie. Sceną dla pokazów „Studio”, zupełnie nowego projektu FashionPhilosophy Fashion Week Poland, będzie profesjonalna sala Centrum Promocji Mody, która dotychczas gościła twórców „OFF Out of Schedule”. DESIGNER AVENUE Bijące serce FashionPhilosophy Fashion Week Poland stanowią jak zawsze pokazy „Designer Avenue” organizowane w ramach trzydniowego cyklu, podczas którego swoje kolekcje prezentują najlepsi polscy projektanci oraz specjalni goście z zagranicy. Pokazy mają charakter premierowy, a kolekcje nie były dotychczas prezentowane w Polsce. Podczas 10. edycji FashionPhilosophy Fashion Week Poland w ramach „Designer Avenue” sylwetki pokażą następujący polscy twórcy: ODIO I JAKUB PIECZARKOWSKI, KĘDZIOREK, MALGRAU, SOWIK MATYGA oraz KUBATEK. Pokaz w Alei Projektantów będzie miał również PJOTR GÓRSKI, zwycięzca programu „Projektanci na start”. STUDIO Podczas 10. edycji kanoniczne dla FashionPhilosophy Fashion Week Poland pokazy zostaną po raz pierwszy uzupełnione przez „Studio". Nowy cykl umożliwia zaprezentowanie się w profesjonalnej przestrzeni projektantom, których kolekcje zostały wysoko ocenione przez Radę Programową Polskiego Tygodnia Mody, ale nie mogły zostać zakwalifikowane do pokazów „Designer Avenue”. Również w „Studio”

24

zobaczymy premierowe kolekcje, wśród których znajdą się sylwetki twórców: MAGDA FLORYSZCZYK, JAROSŁAW EWERT, OLA BAJER, MONIKA GROMADZIŃSKA oraz MIXER FASHION. OFF OUT OF SCHEDULE Jeśli sercem FashionPhilosophy Fashion Week Poland są pokazy „Designer Avenue”, to wyrazem alternatywnej strony jego ducha jest wybieg mody awangardowej „OFF Out of Schedule”, który stanowi platformę przenikania się różnych dziedzin sztuki. Podczas 10. edycji FashionPhilosophy Fashion Week Poland w ramach premierowych pokazów „OFF Out of Schedule” swoje kolekcje, instalacje oraz performance'y zaprezentują: KAS KRYST, MOMI-KO, SZPILA, KATARZYNA GÓRECKA, PAULINA PTASHNIK, ZWYRD, JAKUB PIECZARKOWSKI, IMA MAD, BLOT, ANNA KOŁODZIEJSKA oraz ROMANA. WYDARZENIA TOWARZYSZĄCE SHOWROOM, stała strefa wystawiennicza FashionPhilosophy Fashion Week Poland, jest miejscem, w którym projektanci i profesjonalne marki prezentują autorskie kolekcje ubioru, biżuterii oraz akcesoriów. W tym roku Showroom po raz pierwszy zagości w przestronnych wnętrzach EXPO-Łódź, stwarzając wystawcom nowe możliwo-

ści relacji biznesowych oraz skutecznej promocji swoich kolekcji na dużą skale, Strefa Showroom otwiera unikatową przestrzeń bezpośredniego kontaktu między markami oraz projektantami, a tysiącami buyerów i przedstawicielami biznesu goszczącymi na FashionPhilosophy Fashion Week Poland. W tym roku strefa Showroom obejmie także aktywności dotychczas mające miejsce w strefie Concept Store.Na szczególną uwagę zasługuje cykl profesjonalnych szkoleń i wykładów LET THEM KNOW przeznaczonych dla projektantów, producentów,właścicieli firm odzieżowych, specjalistów ds. marketingu, a także wszystkich osób chcących poszerzyć kompetencje z zakresu branży odzieżowej. Korzystający z nich słuchacze otrzymują przygotowanie niezbędne do tego, by wchodzić w owocne relacje ze światem biznesu i budować marki o dużym znaczeniu na rynku mody. WYSTAWA YOUNG FASHION PHOTOGRAPHERS NOW to miejsce spotkania młodych, zdolnych fotografów mody z profesjonalistami oraz miłośnikami mody i sztuk wizualnych. Celem wystawy jest nie tylko promocja młodych talentów, ale również poszukiwanie nowych trendów w fotografii mody.


25


beauty TRIKI MAKIJAŻU WIECZOROWEGO Aktorki czy gwiazdy pokazujące się na czerwonych dywanach, w blasku fleszy wyglądają olśniewająco. O taki wygląd dbają ich styliści oraz wizażyści. Pokażę kilka trików, które pomogą Wam w osiągnięcie profesjonalnego efektu i zaoszczędzenia pieniędzy na wizyty u wizażysty. Nawet, jeśli nie spacerujecie po czerwonym dywanie to parę razy w roku zapewne macie okazję do wyjścia, na którym chciałybyście wyglądać pięknie i wyjątkowo. Może na sylwestra, do klubu z koleżanką lub na romantyczną randkę przy świecach ze swoim ukochanym. Nie musicie od razu zatrudniać sztabu ludzi, wystarczy poznać parę trików i wyjściowy makijaż gotowy.

tekst Adrianna Pawłowicz foto Make-up Studio

Makijaż wieczorowy jest makijażem, który „zakładamy” na wyjście, niekoniecznie wieczorem, ale na pewno tam, gdzie będzie nam przyświecać sztuczne, lub przytłumione światło. Wszędzie tam, gdzie nie będzie światła dziennego. Jaki powinien być nasz wieczorowy make up i na co powinnyśmy zwrócić szczególną uwagę? Na światło, w jakim będziemy przebywały: przede wszystkim na jego intensywność i kolorystykę. Światło świec lub dyskotekowe blaski pochłoną nam trochę kolorystyki, więc możemy sobie pozwolić na bardziej intensywne barwy czy zarysowane kontury niż w ciągu dnia. Makijaż na taką okazję może być bardziej wyrazisty. OKAZJA Makijaż to rodzaj kreacji, który ma sprawić, że będziemy jeszcze piękniejsze. W zależności od okazji różnie się ubieramy. Raz jest to szałowa suknia sylwestrowa innym razem mała czarna, którą zakładamy na spotkanie w klubie. Tak samo jest z dopasowaniem makijażu. Można pozwolić sobie na ekstrawagancję i np.: na sylwestra użyć cieni z połyskiem czy brokatem, a do małej czar-

26

nej zrobić sobie np. klasyczny, matowy „smoky eye”. MOTYW WIODĄCY Mam na myśli oczy lub usta, które będą grały pierwsze skrzypce. Wyznając zasadę, że nie ma dwóch głównych ról w jednym filmie - tak samo jest w makijażu. Należy się zdecydować czy podkreślić bardziej oczy czy usta.? Ja zwykle przy wyborze biorę pod uwagę dwa kryteria. Pierwsze kryterium jest takie: Czy moja klientka ma duże oczy, które można ładnie podkreślić ciemniejszym kolorem, a usta pomalować na cielisty kolor „nude”, czy może ma piękne symetryczne, pełne usta, które można przyodziać w karminową czerwień i oczy pozostawić tylko lekko podkreślone? Drugim kryterium jest: Cel wyjścia wieczorowego. Jeśli jest to wyjście na kolację – wtedy odradzam czerwone usta, ponieważ szminka zostanie zjedzona i trzeba będzie pamiętać o poprawianiu ust, aby cały czas wyglądały świeżo i pięknie. Jeśli Wasze wyjście to zabawa w klubie przy drinku pitym przez słomkę i na pewno wiecie, że nie „zjecie” szminki podczas


popijania - to opcja intensywnych ust jest dla Was. WYKONANIE Trudno mi pisać o makijażu wieczorowym w kontekście jednego sposobu nakładania kosmetyków. Przede wszystkim należy pamiętać o podkładzie pasującym do naszego rodzaju cery. Powinien być on trwały, bardziej kryjący niż podkład do makijażu dziennego, a latem może być nawet wodoodporny, aby nie spłynął nam z twarzy podczas świetnej zabawy na parkiecie. Można intensywniej wykonturować twarz, czyli użyć ciemniejszego bronzera lub różu do policzków o bardziej nasyconej barwie. Brwi również będą dobrze wyglądały, jeśli podkreślimy je trochę ciemniejszym cieniem niż, na co dzień lub kredką. Jeśli wybierzemy opcję ciemniejszego oka, to można zrobić klasyczne smok eye, czyli tzw. przydymione oko. Najlepiej używa się do tego cieni trójkolorowych, w których jest kolor jasny, stosowany w celu Rozświetlenia – w kąciku oka i pod łukiem brwiowym,

27

ciemniejszy (średni) położony na powiekę ruchomą i bardzo ciemny (czarny, grafitowy bądź brązowy – w zależności, jaką tonację wybierzemy) położony na linii rzęs, na linii załamania powieki ruchomej, w kąciku zewnętrznym oka wyciągając je ku górze. Ciemny kolor kładziemy na dolnej powiece na linii rzęs. Pamiętajmy o dobrym roztarciu i połączeniu ze sobą tych cieni, aby kolory dobrze przechodziły jeden w drugi. Ciemny cień na dolnej powiece możemy połączyć z tym średnim i dobrze je razem rozetrzeć, tak, aby dół oka był podkreślony tzw. mgiełką, która daje wrażenie przydymienia. Jeśli potraficie robić kreskę eyelinerem, to taka kreska przy makijażu wieczorowym jest wskazana na górnej powiece i na linii rzęs. Oczywiście na końcu nie zapominamy o wytuszowaniu rzęs, który nam je pogrubi i podkręci. Przy robieniu makijażu ciemnymi cieniami do powiek, możemy mieć problem z osypującym się cieniem. Aby uniknąć takiej sytuacji, należy zacząć makijaż od pomalowania oka, a po oczyszczeniu osypanego cienia nałożyć korektor pod oczy oraz pomalować resztę twarzy.


Zmysłowe pudry i morska sól do kąpieli z kozim mlekiem od PAT&RUB Marka PAT&RUB stworzyła nowe naturalne kosmetyki do kąpieli w wannie: Musujący Puder do Kąpieli z Kozim Mlekiem, Puder do Kąpieli z Czerwoną Glinką oraz Morską Sól do Kąpieli z Kozim Mlekiem. Zawarte w Pudrach i Soli cenne składniki odżywią i zregenerują skórę, a niezwykle aromatyczne olejki zadziałają odprężająco i wyciszą organizm. Zanurz się w luksusowej kąpieli i poczuj 100% naturalnej przyjemności. Pudry i Sól do kąpieli PAT&RUB przeznaczone są szczególnie do pielęgnacji skóry suchej i wrażliwej. Kozie mleko i czerwona glinka złagodzą podrażnienia, odżywią i wygładzą skórę. Olejki, m.in. lawendowy, cynamonowy, pomarańczowy nie tylko obniżą poziom stresu i poprawią nastrój, ale również pozostawią na skórze piękny, zmysłowy zapach.

PUDER DO KĄPIELI Z CZERWONĄ GLINKĄ Musujący puder do kąpieli z czerwoną glinką, masłem shea i olejem ze słodkich migdałów. Francuska glinka Montmorillonite, zawierająca krzem, polecana jest do pielęgnacji skóry wrażliwej i naczynkowej. Masło shea koi podrażnienia, regeneruje i nadaje skórze gładkość. Olej ze słodkich migdałów odżywia ją, zmiękcza i wygładza, a olejek rozmarynowy działa antyseptycznie, przeciwzapalnie oraz odświeżająco na ciało i umysł. Kąpiel z użyciem pudru odpręża oraz łagodzi bóle mięśni i stawów. Pojemność 400 g, cena: 45 zł.

MUSUJĄCY PUDER DO KĄPIELI Z KOZIM MLEKIEM Naturalny puder do kąpieli z kozim mlekiem, masłem shea, olejem ze słodkich migdałów i olejkami - lawendowym i cynamonowym, przeznaczony jest do pielęgnacji suchej i podrażnionej skóry. Zawarte w kozim mleku kazeina, kwas mlekowy i proteiny nawilżają i ujędrniają skórę. Kozie mleko regeneruje i łagodzi podrażnienia. Masło shea nadaje gładkość i aksamitność skórze, a olej ze słodkich migdałów zmiękcza ją i wygładza. Olejek eteryczny z lawendy oprócz działania łagodzącego i antycellulitowego ma właściwości aromaterapeutyczne: uspokaja i poprawia nastrój. Olejek cynamonowy działa antyseptycznie, przeciwbólowo i rozgrzewająco. Pojemność 400 g, cena: 45 zł. MORSKA SÓL DO KĄPIELI Z KOZIM MLEKIEM Sól morska z kozim mlekiem przeznaczona jest do kąpieli pielęgnacyjnej i aromaterapeutycznej. Zawiera bogactwo minerałów morskich działających oczyszczająco, wygładzająco i odżywczo. Dotlenia i pobudza krążenie w komórkach. Zawarte w kozim mleku kazeina, kwas mlekowy i proteiny nawilżają i ujędrniają skórę. Kozie mleko ma działanie regenerujące i łagodzące podrażnienia. Naturalne olejki eteryczne z pomarańczy i pieprzu działają uspokajająco i antydepresyjnie oraz pomagają przy bólach mięśni i reumatyzmie. Pojemność 500 g, cena: 45 zł. Naturalne Pudry i Morska sól do kąpieli z kozim mlekiem od PAT&RUB dostępne są w sklepie internetowym PAT&RUB www.patandrub.pl.

28


29


30


31


„Nie ma drogi gdyby nie muzyka. Jeśli mamy plan awaryjny to nigdy nie osiągniemy celu. Trzeba postawić wszystko na jedna kartę.”

***

Odnoszę wrażenie, ze skupiasz się jedynie na rynkach zagranicznych, czy mogę przez to rozumieć, że polska scena muzyczna w ogóle Cię nie interesuje? Jak mogłaby nie interesować. Bardzo chciałabym, żeby moja płyta była w końcu dostępna w polskich sklepach muzycznych i mam ogromna nadzieje ze w tym roku tak się właśnie stanie. To, że wydałam płytę poza Polską nie znaczy, ze odcinam się od tego, co sie tu dzieje. Wręcz przeciwnie. Fakt w obecnym czasie skupiam się na moich zagranicznych osiągnięciach to nic dziwnego, w końcu to nie rodzimy rynek pozwolił mi rozwinąć skrzydła. Póki, co Twój repertuar ogranicza się jedynie do języka angielskiego, czy istnieje szansa, że w najbliższym czasie usłyszymy Cię w języku polskim? Płyta w założeniu miała być wydana jedynie na rynku azjatyckim, stąd wszystkie piosenki wybrzmiewają w języku angielskim. W czasie powstawania albumu nie przewidzieliśmy, że może zdarzyć się inaczej, i że w Polsce będzie tak duże zainteresowanie takim gatunkiem muzycznym. Obiecuję jednak, że na 32

kolejnym albumie polskie piosenki pojawią się na pewno. [śmiech] Jak to się stało, że młodziutka debiutantka trafiła na rynek azjatycki? Nie każdy artysta, tym bardziej początkujący ma takie szanse. Tobie się jednak udało. Opowiedz nam o tym. Ja miałam taką samą szansę jak wszyscy inni. Wysłałam demo do różnych azjatyckich wytwórni, czyli zrobiłam coś, co może zrobić tak naprawdę każdy. Tak właśnie nawiązałam współpracę, dzięki której mogę teraz udzielać tego wywiadu. Ciężko powiedzieć, dlaczego mi się udało. Po prostu komuś musiała się moja praca spodobać. Myślę, że tak to działa w przypadku wytwórni niekomercyjnych i to mnie bardzo cieszy. Czy dla zdolnego, świadomego artysty program typu talent show jest jedyną szansą wypłynięcie ze swoim materiałem na głębsze wody? Dlaczego zdecydowałaś się wziąć udział w programie „X Factor”? Długo zastanawiałam się czy wykorzystać popularność tego programu do pokazania większemu gronu słuchaczy mojej muzyki i wcale tej decyzji nie żałuję. Oczywiście pro-


gram typu „od zera do bohatera” nastawiony jest na promowanie ludzi śpiewających covery, niemających na koncie żadnych wcześniejszych osiągnięć. Jest to wtedy bardziej interesujące dla widza i potencjalnego odbiorcy. Chyba nie trafiłam w ten format, aczkolwiek przygoda niepowtarzalna. Polecam każdemu. Nadprogramowym argumentem jest moja miłość do Kuby. Choć jego werdykty w programie są w ciągłym konflikcie z moim poczuciem estetyki. Wszyscy jednak wiemy, że nie są to programy o śpiewaniu, a tym bardziej nie mają na celu kształtowania świadomości społecznej - rozwijania muzycznej wiedzy swoich widzów. Szukając informacji na Twój temat trafiłem na zdjęcie, które ukazało się na stronie Vouge’a. Zastanawiałaś się kiedyś nad pracą modelki? Może gdyby nie muzyka, 33

wybrałabyś właśnie tę drogę? Miło mi to słyszeć, ale niestety wymiary nie te. [śmiech] Zdjęcie pojawiło się na stronie Vogue, dzięki niesamowicie uzdolnionej fotografce Sonii Szóstak, z którą nie raz miałam okazję współpracować, i której bardzo mocno kibicuję, bo osiągnęła już wiele. Nie ma drogi „gdyby nie muzyka”. Jeśli mamy plan awaryjny to nigdy nie osiągniemy celu. Trzeba postawić wszystko na jedna kartę. Dla artysty wydanie płyty jest jednym z największych marzeń. Czy właśnie to wydarzenie było tym, o czym marzyłaś od dziecka? Czy może jest coś, do czego w dalszym ciągu dążysz? Czego pragniesz? Pragnę nagrać kiedyś taką płytę, z której będę w stu procentach zadowolona. Taką, w której po przesłuchaniu, nie zmieniłabym ani


jednej nuty. Brzmi jak utopia, ale skoro mowa o pragnieniach.[śmiech] Twój debiut spotkał się z pochlebnymi opiniami, czy nie boisz się, że kolejny album może okazać się słabszy? Ustawiając tak wysoko poprzeczkę przy „Take My Tears” możesz nie sprostać oczekiwaniom? Nie słuchaczy lecz własnym? To znaczy, że rozwiązaniem jest nagranie słabego, przeciętnego debiutanckiego albumu, żeby móc piąć się w górę? Nie martwię się, o jakość kolejnego. Jestem przekonana, że każdy kolejny będzie coraz lepszy, bo wciąż się rozwijam. Znam swoje błędy z poprzedniego albumu. Mam świadomość tego, co chciałabym zmienić, poprawić. Myślę, że musimy spojrzeć na swoją pracę krytycznie, bo tylko wtedy nie stoimy w miejscu. Przyglądając się Twojej pracy, dochodzę do wniosku, ze jesteś perfekcjonistką. Czy to prawda, czy tylko mylne spostrzeżenie? W pracy perfekcyjna pani a w domu leń? Jeśli się za coś zabieram, pod czym się podpisuję, to muszę zrobić to tak, żeby się mojej pracy później nie wstydzić. Tak też było podczas wieloletniej pracy nad albumem, aczkolwiek i tak uważam, że na dopracowanie pewnych kwestii w studio zwyczajnie zabrakło czasu. Wynikało to już oczywiście z kwestii finansowych, na które nie mam wpływu. Lubię mieć kontrole nad wszystkimi aspektami związanymi z moja pracą, dlatego staram się dobierać do współpracy osoby, dzięki którym mogę osiągnąć zamierzony efekt. Do tej pory świetnie trafiałam i mam nadzieje, że tak też będzie przy kolejnych projektach. Podczas pracy nad „Take My Tears” miałaś w głowie wizję tego jak będzie wyglądała cała płyta, czy pomogli Ci w jej stworzeniu osoby, z którymi współpracowałaś w studiu? Oczywiście, musiałam mieć wizję, ponieważ wszystkie kompozycje są mojego autorstwa i miałam je wcześniej w głowie. Przed wyjazdem do Stanów miałam kontakt z aranżerem, jednak ostateczne wersje usłyszałam dopiero w studio i wtedy już poważniejsze zmiany nie wchodziły w grę. Praca nad muzyką na odległość nie była łatwa i wiem już, że przy kolejnej okazji będę się starała znaleźć inne rozwiązanie. „Take my tears” ukazał się także na rynku japońskim, dzięki wsparciu tamtejszej wy34

twórni. Wszyscy wiemy, ze w Japonii utwory w klimatach soulu, czy jazzu są zdecydowanie bardziej doceniane niż w naszym kraju. Czy ze względu na tę popularność zdecydowałaś się na podbój wschodu? Z pewnością był to jeden z powodów. Kolejnym był fakt, że demo było nagrane w języku angielskim, dlatego jak wiadomo trudno byłoby oczekiwać zainteresowania ze strony polskiej wytwórni. Trudno jest mi też mówić o odbiorze płyty w Azji, bo musiałabym tam po prostu być. Mam nadzieje, że w tym roku spełni się moje marzenie i zagram kilka koncertów dla japońskiej publiczności. Z takim podejście na pewno osiągniesz wszystko, co sobie zaplanowałaś. Powiedz, masz jakąś ulubioną kompozycję z płyty? Moim ulubionym utworem jest bez zbędnej kokieterii „Yesterday”. Fenomenalny utwór! Dziękuję Ci za te emocje. Dziękuję za miłe słowa. Chyba najbliższy jest mi pierwszy singiel „Ain't Gonna Wait", jestem z niego bardzo zadowolona, bo brzmi tak jak go sobie wcześniej w głowie usłyszałam. Myślę, że „Reason” i imienniczka płyty „Take My Tears” mają duży potencjał. Cały album jest sprytnie skonstruowany. Muzyka wprowadza odbiorcę w przyjemny, kojący nastrój. Świetny poprawiacz humoru. Natomiast, jeśli pójdziemy o krok dalej i zagłębimy się w warstwę tekstową, energia się zmienia. Otacza nas nostalgia, smutek a czasami ogromy ból. Czy nostalgiczny charakter albumu w pełni oddaje stan Twojej duszy? Płyta jest dość ekstrawertyczna i taka właśnie miała być. Każda piosenka oddaje nastrój, w jakim byłam pisząc ją, a że akurat wtedy przechodziłam trudne momenty, nie ukryłam tego w tekstach. Nie potrafię pisać o rzeczach, które mnie nie dotyczą i jestem przekonana, że tak będzie przy każdym albumie. To jest chyba interesujące dla słuchacza. Ludzie lubią wiedzieć, co przeżywa drugi człowiek, słucha jego szczerej spowiedzi, wiec jest to korzyść zarówno dla autora jak i odbiorcy. Myślisz, że na polskim rynku znajdzie się wreszcie miejsce na stylistykę soulpopową, w której się poruszasz? Nie wiem czy są to piosenki z tego właśnie gatunku, nie myślę o nich w ten sposób. A


czy jest miejsce? Nie wiem. Dziś gram tak, za chwile zabrzmię inaczej. Pisząc muzykę nie zastanawiam się gdzie znajdzie się dla niej miejsce. Co sądzisz o polskiej popkulturze, czy jak wolisz rodzimym show-biznesie? Trudo jest mi się na ten temat wypowiadać, bo chyba nie jestem jego częścią. Nie śledzę go, bo fanką polskiej muzyki nie jestem. Na mojej playliście trudno znaleźć polskiego artystę. Przepadam za Julią Marcel, Brodką, Smolikiem i Kayah. Polskie debiuty „offowe” jakoś do mnie nie przemawiają, wiec to chyba za mało, żeby zabierać głos w tej sprawie.

35

Odnalazłabyś się w roli brylującej na salonach „gwiazdy”? Wolałabym brylować na scenie, a na gwiazdy popatrzeć i posłuchać na tegorocznym North See Jazz. Bynajmniej nie na polskich salonach. [śmiech] I tą jakże szczerą puentą pozwolę sobie zakończyć naszą rozmowę. Na zakończenie powiedz mi, czego Ci życzyć? Żebym mogła jeść dużo czekolady i nie przytyć. Dziękuję za rozmowę. Ja również dziękuję.


muzyka BRCTS

BRCTS to retro-futurystyczny synth fun/ r&b. Elekronika i mocny beat zatopione w funkowych i przestrzennych gitarach. Na „Bearcats” słychać fascynacje muzyką Prince'a, artystami ze słynnej wytwórni Motown ale też np. sceną Chillwave czy współczesnym alternatywnym R&B. BRCTS to trio, w którego skład wchodzą producent - Rafał Malicki (MaRina, Mosqitoo), wokalista - Marek Siemieraszko (Marco) i gitarzysta - Piotr Rubik (Bulbwires, The And). Pochodzą z trzech różnych światów muzycznych. Sterylne synthy, dopieszczona i trochę przybrudzona elektroniczna produkcja, soulowe wokale oraz alternatywne i bardzo kolorowe brzmienia gitary.Efektem końcowym miało być dziesięć mimo wszystko dość popowych - jak na fascynacje twórców - piosenek i taką płytą jest „Bearcats”. Skład BRCTS tworzą ludzie, który mają na koncie kilkadziesiąt płyt oraz współpracę producencką lub koncertową z wieloma artystami takimi jak Mosqitoo, Hey, Dziun, Marina, Paulina Przybysz, Michał Urbaniak, David Jones, Aki Bergen, The And, Bulbwires, LemON, Boya Chile. Mimo rocznej pracy nad albumem do tej pory nie spotkali się razem w całym składzie. Materiał powstawał częściowo wirtualnie. 36


37


#selfie - HIT czy KIT? MODA NA ROBIENIE ZDJĘĆ KOMÓRKĄooo Fotografowanie pewnych momentów, sytuacji w życiu jest czymś normalnym. Każdy z nas uwiecznia chwilę, która mija, by za jakiś czas móc wrócić i powspominać to, co było kiedyś. Technologia w błyskawicznym tempie posuwa się do przodu. Na chwilę obecną nikt z nas nie potrzebuje profesjonalnego sprzętu fotograficznego, by móc zrobić zdjęcie w określonej sytuacji.

tekst Tomasz Repeta foto Girlfriend Club

Analizując to, co dzieje się dziś, można znaleźć kilka zastosowań aparatu wbudowanego w telefon komórkowy. Zaczynając od fenomenu selfie, aż po stworzenie frapującego albumu z wakacji. Selfie - hit czy kit? Dla tych, którzy nie wiedzą, selfie to nic innego, jak zdjęcie przedstawiające osobę, bądź grupę osób, którzy robią sobie

38

fotkę trzymając aparat w ręku. Selfie niezmiennie powiązane jest z mediami społecznościowymi, gdyż tam są najczęściej umieszczane. Należy wiedzieć, że nie jest to nowe zjawisko, a znane już było wtedy, kiedy ludzie używali aparatów analogowych. Praktycznie każdy z nas umieszcza zdjęcia tego typu na swoich profilach. Stało się to pewną modą, która zadomowiła się w sieci na dłuższą chwilę. Co ciekawe, sięgając do historii, kiedyś zdjęcia robiło się komuś ważnemu. Zatem cóż począć, kiedy w okolicy nie ma nikogo, kto by to zdjęcie zrobił? Granica przyzwoitości w robieniu selfie jest niezwykle cienka. Jedno jest pewne, ostatnimi czasy w Internecie fotki z ręki biją rekordy popularności. A wszystko zależne jest od tego, jak sławna jest osoba znajdująca się na zdjęciu. Pierwszym, fun-

damentalnym przykładem jest zdjęcie z tegorocznych Oscarów, kiedy Ellen DeGeneres namówiła do zrobienia wspólnej fotki inne gwiazdy. Nie trzeba było długo czekać zdjęcie błyskawicznie zrobiło furorę. A co jeśli chodzi o europosła Jacka Kurskiego, który sfotografował się z Majdanem w tle pisząc: „Barykady wciąż stoją a wejście tłumów na majdan kontrolowane; powaga, wzniosłość, żałoba i duża dyscyplina." Czy Jacek Kurski powinien umieszczać takie zdjęcie? Niemniej selfie Kurskiego zostało przerobione na miliony sposobów, a Kurski stał się także obiektem kpin. Dziś Jacek Kurski twierdzi, że szum dookoła jego zdjęcia wywołała agencja PR-owa, a sam tłumaczy się, że omyłkowo wrzucił zdjęcie na Twittera. Czyżby? Jedni krytykują, drodzy z chęcią "pstrykają". Selfie bez wątpienia zaliczyć można


do fragmentu kultury.

współczesnej

Pstryk i album z wakacji gotowy Oprócz zdjęć robionych z ręki za pomocą aparatu wbudowanego w telefon komórkowy można zrobić całkiem niezły album, który stanie się pamiątką. Umówmy się, że nie wspominamy tutaj o tym, jakiej jakości posiadamy aparaty w telefonie, ale to, jakie można uzyskać efekty, nie mając aparatu cyfrowego, bądź lustrzanki. Dziś ludzie często korzystają z wbudowanego aparatu fotograficznego w komórce, odstawiając samodzielne aparaty do szuflady. Dzięki temu podczas podróży zyskujemy np. miejsce w walizce. I to jest zdecydowanie największa zaleta. Warto pamiętać o wskazówkach a propos tego, żeby zdjęcie wykonywane komórką było całkiem przyzwoite.

39

Cały mechanizm jest bardzo przybliżony do zwyczajnej fotografii. 1.Pamiętaj o tym, co robisz. Najważniejsze w robieniu zdjęć jest kadrowanie. Zastanów się nad tym, jak zrobisz zdjęcie zanim ciśniesz guzik, który wykona fotkę. Najpopularniejsze kadrowanie to pozycjonowanie obiektu w centrum. 2.W przypadku robienia zdjęć komórką, pamiętaj o tym, że nie posiadasz fenomenalnego zomm’u, który pozwoli przybliżyć każdy element- tak więc drogą dedukcji - każdy, kto robi zdjęcie musi zbliżyć się do obiektu w miarę możliwości. 3.Podstawą dobrego zdjęcia jest dobre światło i o to powinien ubiegać się każdy, kto wykonuje zdjęcie. 4.Mocne i solidne trzymanie telefonu okazuje się być również niezbędnym elementem zrobienia dobrego zdjęcia. 5.Piąty i najbardziej istotny element dotyczy obróbki zdjęć. Należy poczekać z obróbką

zdjęć, aż do zgrania na komputer. Przerabianie zdjęć w aplikacjach telefonicznych, po pierwsze primo, psuje jakość, a po drugie takie efekty wyglądają lepiej w telefonie niż na komputerze. Stąd najlepiej zdjęcia obrabiać w programach na komputerze - jak już się wróci do domu z podróży.


czy można zrobić dobre zdjęcie komórką?

„IMAGE AMERICA” CLARKA W 2005 roku fotograf Robert Clark opublikował album „Image America”- był to jeden z pierwszych albumów wykonanych aparatem w telefonie komórkowym. Robert dostał telefon Sony Ericsson S710A z 1,5 megapikselowym aparatem i wyruszył w podróż dookoła Stanów. Codziennie musiał zamieścić 25 zdjęć na stronie dwumiesięcznika American Photo. Wyniki są zachwycające. Fotograf potraktował wędrówkę, jako wehikuł. Pomogło mu to w wykonaniu zdjęć na każdym etapie wycieczki. Stąd Clark mógł sprawdzić możliwości aparatu wbudowanego w telefon, ale także odkrywał wnętrze samego siebie. tekst Tomasz Repeta

40


41


aborcja Aborcja Aborcja Aborcja Aborcja Aborcja ABORCJA Aborcja płód Płód Płód Płód Płód płód Płód Płód

Płód

Płód Płód

Płód PŁÓD Płód

Płód Płód

śmierć życie śmierć życie śmierć życie Dziecko Dziecko Dziecko Dziecko Dziecko matka matka MATKA matka matka matka trauma

trauma

trauma

trauma

trauma

morderstwo morderstwo MORDERSTWO Aborcja aborcja Aborcja Aborcja Aborcja aborcja Aborcja Aborcja matka matka MATKA matka matka matka trauma

trauma

trauma tekst Kinga

42

trauma

trauma

TACZAŁA


TEMAT LEGALIZACJI, BĄDŹ CAŁKOWITEGO ZAKAZU ABORCJI WRACA JAK BUMERANG OD NIEMAL DWUDZIESTU LAT. PRZY OKAZJI KOLEJNEJ USTAWY O OCHRONIE ŻYCIA PŁODU LUDZKIEGO, PLANOWANIA RODZINY, CZY OGRANICZEŃ W SFERZE DECYDOWANIA KOBIET O ICH WŁASNYM CIELE I PRZYSZŁOŚCI. UMÓWMY SIĘ, WPADKI SIĘ ZDARZAJĄ. ZDARZAJĄ SIĘ RÓWNIEŻ CIĘŻKIE UPOŚLEDZENIA PŁODU, CZY TEŻ DZIECI CHCIANE I TE, KTÓRE OD PIERWSZYCH

CHWIL POCZĘCIA TRAKTOWANE SĄ JAK PASOŻYT. JESTEM ZA ABORCJĄ I NIE UWAŻAM SIĘ ZA POTWORA, KTÓRY NIE STAJE W OBRONIE ZLEPKU KOMÓREK. CO WIĘCEJ, SAMA MAM DZIECKO I WŁAŚNIE DOŚWIADCZENIA ZWIĄZANE Z CAŁYM OKRESEM CIĄŻY, PORODU I POŁOGU DAJĄ MI WIĘKSZE PRAWO DO WYPOWIEDZENIA SIĘ W KWESTII PRZERYWANIA CIĄŻY NIŻ POLITYKOM, BEZDZIETNYM CZY INNYM PRO-LIFE'OWC

Aborcja jest rozwiązaniem złym, ale bez porównania gorszym rozwiązaniem jest porzucanie niemowląt na śmietnikach, grzebanie ich w lesie czy upychanie w beczce – Szymborska

Ten tekst nie jest próbą agitacji nawiedzonej feministki, lecz racjonalnym odparciem argumentów "z dupy" ku obronie płodu, „bo tak". Nie chcesz dziecka, to urodź i oddaj do adopcji Serio? To chyba jedna z większych bzdur, jakie słyszałam, co gorsza to stwierdzenie pada zwykle z ust mężczyzn! Kwestia ich roli w podejmowaniu decyzji o aborcji jeszcze wróci, teraz skupmy sie na głównym temacie. Uwierzcie mi, jeśli naprawdę nie chcecie dziecka, to każdy dzień w czterdziesto tygodniowej ciąży staje się męczarnią. Dobrze, załóżmy, że o nieplanowanych ciążach kobiety dowiadują się około szóstego tygodnia, więc pozostaje im już trzydzieści sześć tygodni katorgi. Mało? Nie sadzę, to wciąż dwieście pięćdziesiąt siedem cholernych dni. Na początku jest łatwo, brzucha nie widać, sporadycznie pojawiają się mdłości, czy bóle głowy, czasem nie dzieje sie nic i ciąża przebiega bez większych problemów. Jednak w większości przypadków dyskomfort w różnych aspektach występuje i nie ma, co tego ukrywać - czysta biologia. Nie wiem, kto pierwszy stwierdził, że ciąża to najpiękniejszy stan w życiu kobiety i kto uznał, że ten popularny slogan jest prawdziwy. Otóż nie jest i nie mówię tego tylko na swoim przykładzie. Nie znam kobiety, która pragnąca kolejnego dziecka chciałaby po raz kolejny być w ciąży i męczyć się przez kolejnych dziewięć miesięcy. W późniejszych miesiącach dochodzi wielki brzuch, problemy ze snem, spuchnięte nogi, napęczniała twarz, koszmar zwieńczony poro-

43

dem i bólem nie do opisania. Jeśli chcesz dziecka jesteś gotowa na takie poświęcenie, ale co jeśli nie chcesz? W imię, czego kobieta ma niszczyć swój organizm, swoje zdrowie i marnować resztę życia, bo już nigdy nic nie będzie takie samo? Osobiście nigdy nie zdecydowałabym się na adopcje, wiąże się to ze zbyt dużym poświeceniem, pytaniami, wymówkami, ukrywaniem się. Po co? Prawo tego nie ułatwia, oddasz do okna życia, znajdą Cię tak czy inaczej. Urodzenie dziecka tylko po to, żeby je oddać mija sie z celem. Ono - bo kiedyś w końcu się dowie, ze matka go nie chciała, kobieta bo ją zlinczują, zaszczują i z pewnością wszyscy mądrzy, którzy radziliby nie usuwała nagle w magiczny sposób zmienia front. Aborcja dozwolona tylko w trzech przypadkach Nie mogę pojąć, dlaczego polityka i prawodawcy tak chętnie wtrącają się w kwestie ochrony płodu - nienarodzonego dziecka i przestają się nim interesować, gdy tylko pojawi się na świecie. Moment, ktoś tu chyba pomylił priorytety. Czemu płód jest ważniejszy od dziecka? W przypadku ciąży wynikającej z czynu zabronionego nie mam pytań. Decyzja należy do kobiety, bydlaka nikt nie pyta o zdanie, sprawa jest prosta. Podobnie w przypadku zagrożenia dla zdrowia i życia matki, choć i tu bywa ze komfort życia czy wręcz życie matki nie ma większego znaczenia. Wystarczy przypomnieć słynną sprawę kobiety, której odmówiono aborcji, mimo że ciąża i poród groziły jej ślepotą. Prawdziwe schody zaczynają się, gdy


zachodzi podejrzenie, że dziecko jest chore. W Polsce jest tak, że chodzi się na badania do lekarza, co miesiąc, jest wesoło, USG standardowo raz na trymestr i fajnie. W określonych tygodniach masz prawo wykupić sobie badania prenatalne, które stwierdzają prawdopodobieństwo wystąpienia wad u płodu. Jeśli nie ma przesłanek typu wiek matki, choroby w rodzinie etc to niestety badania prenatalne kosztują kupę forsy. I teraz tak: skoro państwo dopuszcza przerwanie ciąży w wyniku choroby płodu to, czemu nie daje możliwości by te chorobę wykryć? Pierwsze badania można zrobić już koło dwunastego tygodnia i jest to zwykle USG wiec nie widzę powodu, dla którego nie można byłoby zrobić go u lekarza od ręki. W każdym razie w dwunastym tygodniu jeszcze naprawdę niewiele się u tego płodu dzieje. Zostawiam sporne kwestie o tym czy czuje, jak bije mu serduszko i czy wykształciły mu się już paznokcie. Nie wydaje mi się, żeby usuniecie tak wczesnej chorej ciąży było wielką traumą, bo warto wspomnieć, że prawdopodobieństwo samoistnego poronienia do dwunastego tygodnia jest naprawdę spore. Rzeczywistość jest taka, że wagę przykłada się jedynie do badania robionego mniej więcej w połowie ciąży, czyli około dwudziestego tygodnia. Polskie prawo zezwala na tzw. terminacje ciąży do dwudziestego czwartego tygodnia, wiec w razie czego na decyzje i formalności pozostają cztery tygodnie. To naprawdę zbyt mało, żeby załatwić opinie dwóch niezależnych lekarzy, znaleźć kogoś, kto przeprowadzi zabieg oraz ogarnąć całą biurokrację i kwestie prawne, które z jednej strony pozwalają na wybór, z drugiej go niezwykle utrudniają. W efekcie (pomijając świadome decyzje i wady, które wykrywa się dopiero po porodzie jak np. ślepota) rodzi się cała masa głęboko upośledzonych dzieci, których rodzice zwyczajnie nie mieli możliwości i czasu, żeby móc zdecydować czy takiemu obciążeniu podołają. Nie życzę sobie ani nikomu, aby musiał stanąć przed takim wyborem, ale jeśli chcemy mieć zdrowe społeczeństwo i mniej dramatycznych akcji w Sejmie dotyczących wynagrodzenia dla rodziców opiekujących się niepełnosprawnymi dziećmi, upowszechnijmy badania, które pomogą te wady wykryć. I nie pozostawiajmy na decyzje czterech tygodni, bo to absurd. Pokochasz jak urodzisz, byłaś dorosła na seks bądź dorosła na dziecko i syndromy proaborcyjne. Nieplanowana i niechciana ciąża to spore obciążenie psychiczne. I niestety nie dotyczy ono ani księży, którzy wygłaszają swoje górnolotne i pompatyczne kazania z ambony (a potem maja problem z ochrzczeniem dziecka, jeśli nie jest owocem małżeństwa), ani polityków, którzy dają tysiąc złotych na start (oczywiście, jeśli nie zarabiasz zbyt wiele i nie przekraczasz progu) ani

44

żadnej postronnej osoby, która aktualnie w tej nieplanowanej i niechcianej ciąży nie jest. To tylko i wyłącznie obciążenie kobiety, bo co by nie mówić to ona zawsze będzie odpowiedzialna, nie wszyscy krzykacze, nie rodzina, nawet nie ojciec dziecka. I faktycznie może zdarzyć się tak, że pokocha dziecko jeszcze w czasie ciąży lub chwile po porodzie, lecz co jeśli tak się nie stanie? Nie trzeba szukać zbyt daleko, większość dzieciobójstw i znęcania się nad dziećmi wynika z faktu, że są niechciane. A kiedy ciąża wychodzi na jaw, presja otoczenia jest ogromna. Biada tej, która ośmieli się przyznać, że myśli o aborcji, ma ją za sobą lub co gorsza szuka sposobu, żeby pozbyć się problemu. Nie sadzę też, żeby każdą chwile przed seksem, w trakcie lub po, zaprzątał sobie głowę dorosłością i gotowością do posiadania potomstwa. Sprawa jest prosta, nie chcesz dziecka - zabezpieczasz się! Powszechnie wiadomo, że żadna metoda nie daje stu procentowej pewności. Zostaje jeszcze wstrzemięźliwość. Powodzenia! Nie trafia do mnie argument z dorosłością, z prostej przyczyny - bycie naprawdę dorosłym to odpowiedzialność za siebie i częściowo za innych, w tym również o to nieszczęsne dziecko. Żadna odpowiedzialna osoba nie podejmie się urodzenia go wiedząc, że nie będzie kochane. Jeśli było niechciane to prędzej czy później się o tym dowie, jeśli było niekochane, będzie odczuwało to przez całe życie. Czy naprawdę gra jest warta świeczki? Czy nie lepiej oszczędzić tego sobie i dziecku? Tu pojawia się straszny potwór z bagien, którym straszą wszystkie organizacje pro life - syndrom proaborcyjny. Jak dowodzą badania nie ma większego związku miedzy aborcją a depresją, chorobami psychicznymi i dozgonnym poczuciem winy. Nie przeczę, z pewnością cześć kobiet będzie tego żałowała, cześć się załamie i już zawsze będą śniły im się po nocach nienarodzone dzieciaki. Ale większość przełknie to gładko. Poczują ulgę i pójdą dalej. Świat się nie zawali. Konkludując, jestem zdania, że jedyną osobą, która ma prawo decydować o urodzeniu dziecka i jego dalszym życiu jest kobieta. W cywilizowanych krajach, gdzie kościół nie miesza się w politykę, a społeczeństwo dopuszcza fakt, że istnieje coś więcej poza czernią i bielą, aborcje są czymś normalnym. Nie powszechnym i niepopieranym, ale tolerowanym. To nie jest tak, że uważam to za dobre posuniecie i lekko spóźnioną antykoncepcję. Też mam swoje granice i sadzę, że terminacja po sześciu miesiącu bez powodu jest nieetyczna. Popieram możliwość wyboru i wolność w decydowaniu o sobie. Popieram walkę i ochronne życia, które już jest, a to liczy sie dopiero od chwili narodzin.


aborcja Aborcja Aborcja Aborcja Aborcja Aborcja ABORCJA Aborcja płód Płód Płód Płód Płód płód Płód Płód

Płód

Płód Płód

Płód PŁÓD Płód

Płód Płód

śmierć życie śmierć życie śmierć życie Dziecko Dziecko Dziecko Dziecko Dziecko matka matka MATKA matka matka matka trauma

trauma

trauma

trauma

trauma

morderstwo morderstwo MORDERSTWO Aborcja aborcja Aborcja Aborcja Aborcja aborcja Aborcja Aborcja matka matka MATKA matka matka matka trauma

trauma

trauma

trauma

trauma

śmierć życie śmierć życie śmierć życie 45


46


47


48


49


FRID BOY ***

PHOTO: wojciech WEBISTE: wojciech

jachyra

jachyra photography

MODEL: victor

stadnichenko

a s management STYLIST:

dorian dandis

MAKE-UP: dorian

50

dandis


51


trójka kontra trójkącik TRÓJKA JEST WSZĘDZIE, CHOĆ JAK POWSZECHNIE WIADOMO, W PRZYRODZIE LICZBA TA NIE WYSTĘPUJĘ TAK CZĘSTO JAK DWÓJKA. O CO TU CHODZI? Z DEFINICJI PARA, TO, CO NAJMNIEJ DWIE OSOBY LUB RZECZY. CZY TAKIE POSTRZEGANIE ŚWIATA POWOLI ZACZYNA ODCHODZIĆ DO LAMUSA? A MOŻE NAJPIERW MUSI BYĆ TRÓJKA, ŻEBY PÓŹNIEJ MOGŁA POJAWIĆ SIĘ DWÓJKA? JEŚLI TAK NIE JEST, TO SKĄD WZIĘŁA SIĘ JEJ POPULARNOŚĆ?

tekst: Kamil Rodziewicz foto: Depositphotos

EFEKTY UBOCZNE TRÓJKOWYCH RELACJI ażdy z nas świadomie lub też nie, przekroczył granice, których pod żadnym pozorem przekroczyć nie powinien. Relacja trójkowa, która nie opiera się na „czystym” seksie, zawsze prowadzi do jakichś komplikacji. Czasem są to jedynie małe turbulencje innym razem katastrofa lotnicza. Mówiąc o uczuciach, wchodzimy na bardzo grząski teren, więc, jak zatem nazwać wchodzenie w cudze życie uczuciowe – polem minowym? Na samym początku, musimy zdecydować, czego tak naprawdę chcemy. Nowych doświadczeń, emocji, spełnienia fantazji czy rozbicia cudzego życia?

K

TRÓJKA KONTRA TRÓJKĄCIK trójkącie mamy wiele możliwości i ról do odegrania. Możemy być jedną z podstaw lub jego

W 52

wierzchołkiem. Gościem, zapraszającym, współuczestnikiem równania. Jedynką, dwójką lub trójką. Gościnny udział w geometrycznym seksie jest pewnego rodzaju sprawdzeniem swoich możliwość oraz ziszczeniem się naszych głęboko skrywanych seksualnych fantazji. Gość po wszystkim odpala papierosa i wraca do swojego życia, natomiast zapraszająca para w zależności od stopnia otwartości, powraca do monogamii lub czego nikomu nie życzę, przemienie się w tykającą bombę. Uwierzcie, tego zapalnika nie chcecie rozbrajać! Każdemu, choć raz przebiegła przez myśl wizja trójkącika, ale nie każdy był na tyle odważny by tego spróbować. Ten, kto spróbował wie jak to smakuje. W końcu zakazany owoc smakuje najlepiej. Dopóki sami tego nie spróbujemy nie dostrzeżemy jak relacja ta stała się popularna. Czy możemy przez to rozumieć, że trójkąty są pokonaniem kolejnej bariery?

SYMBOLIKA LICZY 3 rójka uznawana jest za liczbę doskonałą, dzięki łączeniu w sobie cech pierwszych dwóch liczb. W takim rozumieniu, cyfra ta symbolizuje świadomość, harmonię, równowagę oraz rozwój i wzrost. Wzrost i rozwój na pewno! Miłośnicy numerologii wiedzą, o czym mowa! Związki z liczbą trzy to: początek, środek i koniec; niebo, ziemia i piekło; wiara, nadzieja oraz miłość. W skrócie dla tych mniej zorientowanych w numerologii: wszystko i nic. Do trzech razy sztuka, gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta oraz wszystko, co z trzech, złożone jest doskonałe. Życie jak wszyscy wiemy, pisze różne scenariusze, które czy tego chcemy czy nie, nie pokrywają się z jakąkolwiek przyjętą definicją. Przed laty seks był tematem tabu, dziś świat jest inny, bardziej wyzwolony, wyuzdany. Rozmowy o seksie już nikogo nie dziwią,

T


a trójkącik czy to w życiu, czy w łóżku u nikogo nie wywołuje rumieńców. Chyba, że z podniecenia. Seks jest czymś naturalnych, dlatego nie powinniśmy tłumić swoich fantazji. Jeśli każda z osób wyraża zgodę na tego rodzaju eksperyment, proszę bardzo. Stawiamy na obopólną przyjemność, a nie na smutek i łzy. W życiu uczuciowym lepiej nie wdawać się w tak wyzwolone relacje. Jeśli ktoś się na to decyduje niech liczy się z konsekwencjami. Do osób odważnych – skutki waszej otwartości przypominać będą uderzenie młota. Na początku widzimy przed oczami gwiazdy, które później ustępują miejsca niewyobrażalnemu bólowi głowy – kac moralny. Zapamiętajcie, na cudzym nieszczęściu, szczęścia nie zbudujesz! NIE ŁAM ZASAD asada jest jedna: trójka, trójkątowi nigdy nie będzie równa. Tak jak i w geometrii, tak i w życiu mamy kilka rodzajów trójkątów: łóżkowe, uczuciowe, pokręcone. W jedne lepiej zainwestować w inne nie. Jedno natomiast jest pewne, jeśli chcesz wejść w trójkątną relację bądź ZAWSZE gościem! Gościnność mamy we krwi, dlatego dzielnym się ją jedynie w łóżku. Trójkami bądźmy w sypialni, w uczuciach kierujmy się natomiast własnymi zasadami lub przyjętym od wieków dwójkowym podziałem. To, co kręci nas w sypialni, nie zawsze sprawdza się w związku. Wchodzenie w czyjeś życie uczuciowe, można porównać do wejścia w gówno – ogromny wstyd i straszny smród!

Z

53

TO

TYLKO

SEKS LUDZIE TERAZ NIE MAJĄ NA NIC CZASU, TYM BARDZIEJ NA MIŁOŚĆ. NIE CHCEMY ANGAŻOWAĆ SIĘ W POWAŻNE ZWIĄZKI, WIĘC SZUKAMY JEGO SUBSTYTUTU. I ZNAJDUJEMY GO W PRZYJACIELSKIM SEKSIE. JEST WYGODNY, SZYBKO ZASPOKAJA POTRZEBĘ BLISKOŚCI I NIE TRZEBA DOCHOWYWAĆ WIERNOŚCI. CHCEMY ZJEŚĆ CIASTKO I MIEĆ CIASTKO JEDNOCZEŚNIE. ALE CZY TO NA PEWNO UKŁAD IDEALNY? tekst Ania Krępczyńska

Przyjaźń damsko-męska bodaj istnieje. A przynajmniej tak głosi stara, ludowa prawda. W rzeczywistości granica między znajomością czysto koleżeńską a miłością jest bardzo cienka i wystarczy mały krok, by ją przekroczyć i zniszczyć „czystą” relację. Chyba jeszcze nie zdarzyło się tak, żeby jedna ze stron nie poczuła czegoś więcej i nie chciała zmienić charakteru takiej więzi. Nawet, jeśli mężczyzna i kobieta się przyjaźnią i wydaje im się, że wszystkie ich gesty wynikają z czystej bezinteresowności, opiekuńczości czy zwykłego przyzwyczajenia, to prędzej czy później i tak jedno z nich się zakocha. Albo wylądują w łóżku.

A podobno przyjaciele nie uprawiają ze sobą seksu… Podobno. Za sprawą różnych filmów (m.in. „To tylko seks”, „Sex story”, „Miłość i inne używki”), coraz głośniej stało się o pewnym typie relacji, a mianowicie o „przyjaźni z bonusem”. Po angielsku ma wiele nazw – „friends with benefits”, „fucking friends”, „shag buddies” i wiele innych, równie wysmakowanych. O co chodzi? W skrócie działa to tak, że spotyka się chłopak z


dziewczyną (znają się mniej lub bardziej) i sobie myślą: „Hm, skoro Timberlake i Kunis mogli bzykać się w przerwie na lunch, to czemu my byśmy nie mogli?”. Co w tym złego, że chcą umówić się raz na jakiś czasu na seks bez jakichkolwiek zobowiązań? Teoretycznie nic. Po wszystkim mogą razem obejrzeć film, pójść na obiad albo po prostu pogadać. O tym, jak korpo ich niszczy i jak fajnie jest być singlem, bo nie trzeba się przejmować „wyższymi” uczuciami i można robić, co nam się tylko podoba. Statystyki mówią, że na przyjacielski seks decydują się najczęściej osoby samotne do 30. roku życia, które są dobrze wykształcone, niezależne finansowo, żyją w dużych miastach i cenią sobie, przede wszystkim, niezależność. Nie tyle zawiedli się na kimś, żeby teraz nie chcieli wchodzić w związki, ale zwyczajnie nie mają na nie czasu. Seks staje się dodatkiem do rzeczywistości, mającym tylko przynieść przyjemność i zaspokoić ich potrzeby. Szybko, tanio, łatwo. Bo czy to nie wygodne – żadnych obietnic, zobowiązań, wyrzeczeń i zamartwiania się, że druga osoba nie oddzwoniła nie kupiła kwiatów / zdradza / boli ją (go) głowa. Nie tracą też czasu na flirt i miłosne podchody. Liczy się tylko seks, więc i grę wstępną często się pomija. Czy seks bez zobowiązań stał się znakiem naszych czasów? Rodzice wpajali nam, że powinniśmy uprawiać go tylko i wyłącznie po ślubie, z osobą, z którą spędzimy resztę życia. Dzisiaj słyszymy raczej: „Żadnego ślubu przed seksem”. Bynajmniej nie od matki i ojca, ale to świat do nas woła, żebyśmy wyszli z seksualnego zaścianka i jeśli na kogoś lecimy, to mamy prawo (i obowiązek) wyrazić swoje uczucia.

54

Nawet, gdybyśmy mieli współżyć na pierwszej randce, z nieznajomym czy właśnie przyjacielem. Człowiek to istota seksualna i również wtedy, gdy nie jest w stałym związku (ani go nie planuje), dostaje przyzwolenie na erotykę. Także na eksperymentowanie w łóżku i przerobienie całej Kamasutry pozycja po pozycji, do czego jesteśmy wtedy bardziej pozytywnie nastawieni. Czemu? Bo wiemy, że ani przyjaciel, ani nieznajomy nas nie wyśmieje i możemy robić to, na co być może nigdy byśmy się nie zdecydowali w normalnym związku. Jakie ryzyko niesie za sobą wejście w „układ łóżkowy”? Tam, gdzie pojawia się seks, relacja nigdy nie może być neutralna. Nie jesteśmy roślinami, mamy swoje uczucia, odczucia, potrafimy myśleć i wiązać pewne fakty. I jeśli po czasie złożymy „to” w jedną całość, okaże się, że wcale nie jest tak różowo, jak nam się wydawało. O „czystym seksie” nie ma mowy, bo bliskość cielesna, jaka nam wtedy towarzyszy, wytwarza między ludźmi pewną bliskość duchową. Może, dlatego wiele osób twierdzi, że kobiety nie mogą

być w takich układach, bo są bardziej uczuciowe, a seks musi łączyć się z miłością. Zimna kopulacja bez emocjonalnego zaangażowania to od zawsze domena mężczyzn. W obecnych czasach wszystko się pozmieniało, bo kobiety już nie mają żadnych oporów, więc także podrywają i „zaliczają” na potęgę (mając pewnie cichą nadzieję na miłość od pierwszego bzyknięcia). „Seks story” zawsze pociąga za sobą jakieś zobowiązania. Choćby takie, że dochowa się tajemnicy o zawartej umowie. Przecież nie wszyscy muszą wiedzieć, że sypiamy z własnym szefem, bratem koleżanki, seksownym sąsiadem czy facetem poznanym przez Internet. Warto więc na początku ustalić reguły gry i nie tłumaczyć się przed samym sobą, że skoro „jakoś tak wyszło”, to „jakoś to pójdzie”. Nikt z nas przecież nie chce, żeby ktoś, kto miał zaspokoić tylko naszą żądzę, płakał nam potem, że „chyba mamy problem”. Dodajmy tam lepiej klauzulę o niezakochiwaniu się w sobie i wyłączeniu wszelkich praw. Nie ma „my” – jesteśmy tylko ja…, ty… i szybkie numerki.


55


56


57


„Oj tak! Naprawdę nie mogę narzekać. Tym bardziej, że mam okazję robić to, co kocham i się w tym realizować.”

*** Od naszego ostatniego spotkania minął prawie rok. Dużo się w tym czasie w twoim życiu zmieniło? Udało Ci się wydać płytę, o której tak długo marzyłaś. Co jeszcze Cię spotkało w tym okresie? Z pewnością trochę się działo. [śmiech] W związku z wydaniem płyty było dużo pracy, zwłaszcza, że robiłam to sama. Oprócz tego założyłam własną firmę. Faktycznie minął prawie rok, ale szczerze powiedziawszy strasznie szybko to zleciało. [śmiech] Założyłaś firmę? Czyżby związaną z muzyką? Artystyczna, jakżeby inaczej. [śmiech] Z początku założyłam ją na własne potrzeby, związane z wydaniem płyty, ale teraz zaczynam powoli rozszerzać działalność. Jako agencja artystyczna, zaczynamy zajmować się również innymi artystami. „Głową w dół” taki tytuł nosi twój debiutancki krążek, jakbyś go opisała? Dlaczego akurat taki tytuł? Jest to muzyka eklektyczna z wieloma różnymi inspiracjami. Zmysłowa, emocjonalna, elegancka, łącząca słowiańską żywiołowość i skandynawski spokój. Znajdą się na niej utwory z przymrużeniem oka i poczuciem humoru, ale również baśniowe melodie, rodem z fiordów. „Głową w dół" to tytuł piosenki, która według mnie i wielu innych – również moich fanów [śmiech] jest faworytem na kolejnego, polskiego singla. Mimo, że mówi o zawodach miłosnych, ma ona pozytywne przesłanie. Mimo, że każdy z nas wielokrotnie w życiu się zawiódł i na czymś naciął, należy pielęgnować w sobie dziecięcą naiwność, czasem warto zaryzykować i wejść w coś całym sercem. Wtedy pokazujemy, że potrafimy się podnieść po porażce, wynieść z niej naukę i co najważniejsze nie poddajemy się jej. Takie jest też moje motto życiowe iść za intuicją, zaryzykować bez asekuracji - zanurkować „Głową w dół". Wybór tytuły płyty ma dla mnie również wydźwięk symboliczny.

58

Jakbyś zareklamowała swój krążek osobom, które nie miały przyjemności go przesłuchać? Z natury jestem taka, że nie bardzo lubię się „reklamować", choć w tej branży niestety trzeba. [śmiech] Na pewno nie jest to płyta na imprezę i do tańca. Jeśli ktoś ma ochotę troszkę odpłynąć, zrelaksować się na przykład przy lampce wina i zależy mu na refleksyjnych tekstach, to myślę, że może taki czas spędzić bardzo miło w towarzystwie mojej płyty. Gdybyś miała wybrać jedną piosenkę z płyty, z której jesteś szczególnie dumna, to, która by to była i dlaczego? Na pewno mogę i powinnam być dumna z tego, że piosenka „Give it up", do której napisałam muzykę i słowa, która jest jednocześnie pierwszym singlem, i która zdążyła już zagościć na listach przebojów zagranicznych stacji radiowych. Dzięki głosowaniu internautów, utwór ten przez jedenaście tygodni utrzymywał się na pierwszym miejscu listy Top 10 w "The Radio Cafe Radio Show", nadawanego z Hollywood. Mogę też dodać, że piosenka ta od września 2013 nieprzerwanie utrzymuje się w Top 10 do dzisiaj. Oprócz tego, utwór grany był również w amerykańskich stacjach radiowych, takich jak 97.5 FM KLAK, Mix 106 FM, Mix 94.1 FM, Indie Music Channel, ale również w naszej rodzimej Jedynce, w której też udzieliłam wywiadu. Zostałaś nominowana do nagrody Indie Music Channel Awards 2014 głównie za sprawą debiutanckiego singla „Give it up”. Zawalczysz o statuetkę w trzech kategoriach najlepsza: popowa artystka, popowa piosenka oraz teledysk. Jak się czujesz z tą nominacją? Obojętnie jak to się dalej potoczy, cieszę się bardzo z tych nominacji, ponieważ moja muzyka została zauważona i doceniona tam, gdzie nie mam kompletnie żadnych znajomości. [śmiech] Indie Music Channel ma swoją bazę w Hollywood


i promuje artystów i muzykę niezależną. Nominacjami zajął się panel jurorów składających się między innymi z producentów, DJ-ów, reprezentantów A&R. Dlatego jest mi niezmiernie miło, już z samego faktu nominacji. 13 lutego w studiu 4 piętro, odbył się koncert promujący twoje pierwsze muzyczne dziecko. Jak wspominasz ten występ? Publiczność dopisała? Dlaczego zdecydowałaś się akurat na akustyczny koncert? Było super! O stresie, związanym z przygotowaniami i tremie szybko się zapomina. [śmiech] Byłam zdenerwowana, bo pierwszy raz prezentowałam całość materiału, ale reakcja i komentarze publiczności przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Myślę, że nie tylko dla mnie, ale i dla każdego artysty, stwierdzenie, że odbiór jego muzyki jest jeszcze lepszy na koncercie niż na płycie jest największym komplementem. Dzięki tym słowom, wszystkie moje obawy i lekkie niedowierzanie w siebie zostały rozwiane. [śmiech] Planujesz na wakacje trasę koncertową? Jeśli tak to, które miasta planujesz odwiedzić? Na razie nie mogę zdradzić żadnych szczegółów. Pewne rzeczy się muszą wyjaśnić. Nie chcę zapeszać mówiąc coś za wcześnie. Wtedy dopiero reszta się wyklaruje. Jak już coś będę mogła na

59

sto procent wyjawić, na pewno poinformuję Was o tym na Facebook’u. [śmiech] Album zyskał pochlebne opinie, ale mimo tych ciepłych słów nie można Cię usłyszeć w dużych rozgłośniach czy w telewizji. Czy nie uważasz, że muzyka, którą tworzysz jest zbyt ambitna dla przeciętnego „Kowalskiego”? Faktycznie, mimo wspomnianego sukcesu „Give it up" za oceanem i pojedynczych emisji w Radiowej Jedynce, krótko mówiąc ciężko przebić się do polskich stacji radiowych, a już na pewno tych większych, bardziej komercyjnych, zwłaszcza, jeżeli nie stoi za Tobą duża wytwórnia. Ja w ogóle nie lubię określania muzyki w kategoriach ambitna/nieambitna. Jest różna muzyka na różne okazje, nastroje, humor. Sama mam bardzo dużą rozpiętość, jeśli chodzi o gusta muzyczne. Tak samo mam dużo wiary w przeciętnego „Kowalskiego". Ludzie lubią słuchać różnej muzyki, jeśli tylko da im się szansę. Polska zdobyta, teraz przyszedł czas na inne kraje. Zastanawiałaś się nad wydaniem płyty w Norwegii? Czy ja wiem, czy zdobyta? [śmiech] Jeszcze wiele bym tu mogła zrobić. Nie zamykam się na żadne granice, ale na tej płycie znajduje się kilka piosenek po polsku, więc chyba niekoniecznie


60


będzie się to nadawało na norweski rynek. [śmiech] Ale koncertowanie… czemu nie. Wszędzie,gdzie będą mnie chcieli tam pojadę. [śmiech] Zależy mi przede wszystkim na koncertach, na bliskim spotkaniu z publicznością. Pierwsza płyta powstawała dwa lata, na następną też będę z pewnością potrzebowała czasu. Na razie nie zastanawiam się nad tym gdzie ją w przyszłości wydam. Czyli masz smaka na zagraniczną karierę? [śmiech] Czy mam smaka to nie wiem, ale na pewno bym nie powiedziała nie. [śmiech] Kiedy usłyszymy kolejny singiel, do którego mam nadzieje powstanie kolejny nietuzinkowy klip? Szczerze mówiąc, nie wiem. W tej chwili próbu-

jemy zdobyć dofinansowanie, tak abym mogła stworzyć coś nietuzinkowego o dobrej jakości. [śmiech] Trzymaj kciuki, bo niebawem może się coś w tej sprawie wyjaśnić. [śmiech]. Trzymam kciuki od naszego ostatniego spotkania i cały czas Ci kibicuję. Powiedź, ile czasu dziennie poświęcasz na szlifowanie wokalu i grę na skrzypcach? [śmiech] To zależy. [śmiech] Jest to z pewnością zajęcie czasochłonne, zwłaszcza, że muszę dbać o kondycję zarówno wokalu jak i skrzypiec. Nigdy nie patrzę na zegarek. Niestety, jako artysta bez specjalnego zaplecza, który jeszcze w dodatku w tym roku zaczął prowadzić własną działalność agencję artystyczną THAISS - czasu zwyczajnie brakuje na to, czym artysta tak na prawdę powinien się zająć - czyli ćwiczeniem i tworzeniem. [śmiech] Co czujesz, gdy wchodzisz do studia? Uwielbiam to! Zwłaszcza na początku, to uczucie układania puzzli, nigdy nie wiadomo do końca, co się z tego wykluje. [śmiech] Od czasu zakończenia płyty, dawno nie byłam w studiu, ale fajnie, że o to pytasz, bo mam już nowy pomysł i niedługo zamierzam ją wznowić. Planuję sukcesywnie produkować kolejne kawałki i wdrażać je na koncertach, które z czasem, może znajdą się na kolejnej płycie. Czego jako artystka najbardziej pragniesz? Koncertować po całym świecie. [śmiech] W dodatku zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, aby móc sfinansować moje przyszłe projekty i wygodnie żyć. Móc żyć tylko z muzyki. To już szczyt marzeń. [śmiech]

61

Czy istnieje dla ciebie granica, której nigdy byś nie przekroczyła? Na pewno, nie zrobiłabym niczego wbrew sobie, moim odczuciom lub temu, z czym się identyfikuję. Co zawdzięczasz muzykowaniu? Nie wiem… może pewną wrażliwość? Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Muzykuję od dziecka i nie mam pojęcia, jaka bym była bez tego. [śmiech] Nie wyobrażam sobie siebie bez muzyki w ogóle. Lubisz swoje życie? Oj tak! Naprawdę nie mogę narzekać. Tym bardziej, że mam okazję robić to, co kocham i się w tym rozwijać. Nie znaczy to wcale, że obecny stan mnie w zupełności satysfakcjonuje. [śmiech] Ale taka chyba jest natura ludzka - ciągle chcemy więcej. W zupełności się z tobą zgadzam. A teraz jak przystało na prawdziwą polkę przyznaj się, czy jest jakaś rzecz, płyta lub piosenka, której zazdrościsz innemu artyście? [śmiech] Mówię szczerze … nie zazdroszczę niczego. Na szczęście, na świecie powstaje wiele różnorodnej, świetnej muzyki. Coś, co mogę podziwiać, co mnie głęboko poruszy - to właśnie mnie nakręca, inspiruje do własnych działań. Mogę ewentualnie zazdrościć „zaplecza", sztabu ludzi, którzy zajmują się promocją i wszystkim tym, czym artysta nie powinien zawracać sobie głowy. Ale taka widocznie jest moja droga. Dzisiaj cieszę się, że w przeszłości było mi ciężko, że pewne rzeczy nie ujrzały światła dziennego. [śmiech] Miałam okazję dojrzeć do tego, co na prawdę chcę powiedzieć, zamiast dać się poprowadzić komuś za rączkę. Myślę, że wszystko po coś się dzieje, a jeśli coś jest Ci przeznaczone, to przeszkody jedynie to potwierdzą. Wiemy już, co nieco o tobie, jako o muzyku, ale o tobie prywatnie nie za dużo. Zdradzisz nam jakieś pikantne szczegóły ze swojego życia prywatne? Wolę zachować życie prywatne dla siebie i wtajemniczonych w nie osób. [śmiech] Oczywiście szanuję twoje zdanie, ale warto zawsze spróbować, a nóż się uda. [śmiech] jakie są, zatem twoje plany na najbliższy czas? W najbliższym czasie na pewno powrócę do studia, poza tym chciałabym również rozwijać działalność mojej firmy. Na pewno najbliższy czas spędzę pracowicie, ale najpierw wyjazd do Norwegii i odpoczynek w Święta Wielkanocne! Czego mam ci życzyć? W tym zawodzie to chyba najbardziej wytrwałości [śmiech] i wiary w siebie. Dziękuję ci bardzo za rozmowę. Ja również dziękuję


62


63


wirtualna miłość w realu SZUKASZ CHŁOPAKA? MARZYSZ O PIĘKNEJ DZIEWCZYNIE? SPRÓBUJ, WYKORZYSTAJ SZANSĘ I JUŻ TERAZ ZAŁÓŻ BEZPŁATNE KONTO – TAK REKLAMUJE SIĘ ZNANY PORTAL INTERNETOWY, KTÓRY OD DWUNASTU LAT KOJARZY W SIECI SINGLI Z CAŁEJ POLSKI. NIE CHCĄC PRZEGAPIĆ SWOJEJ SZANSY ZAKŁADAM KONTO, KTÓRE OKAZUJE SIĘ NIE BYĆ CAŁKOWICIE DARMOWE I SPRAWDZAM CZY SPOTKAM W INTERNECIE MIŁOŚĆ SWOJEGO ŻYCIA.

tekst Karolina Grzelak foto: Depositphotos

R

ejestracja jest bardzo łatwa, wystarczy wymyślić login, podać swojego e-maila, hasło, a potem już tylko randkować, flirtować i zakochać się, jak obiecuje portal. Z loginem jest pewien kłopot, bo jeśli chcę uchodzić w oczach moich przyszłych absztyfikantów za osobę poważną to nie mogę być przecież „księżniczką123”. Zresztą ten nick jest już zajęty. Nie mogę też zdradzić swojej prawdziwej tożsamości, moi znajomi „w realu” nigdy nie mogą dowiedzieć się, że mam konto na takim portalu, wyszłabym na desperatkę. Po kilkunastu minutach namysłu wpisuję w rubrykę „login” swoje trzy imiona: pierwsze – to, które mam w dowodzie, z chrztu i z bierzmowania. Witaj, zaintrygował mnie Twój nick. Jedna osoba, trzy imiona? – zaraz po pierwszym logowaniu

64

dostałam pierwszą wiadomość od kogoś, kto chyba też miał kłopoty z wymyśleniem dla siebie nicku. Nie miał zdjęcia, ale z jego opisu wynikało, że jest 24letnim blondynem o piwnych oczach z okolic Kołobrzegu. Z zawodu: pracownik fizyczny ze średnim. Nie odpisałam. MOJE PIERWSZE LOGOWANIE W skrzynce miałam już kolejną wiadomość, tym razem od Maxa, tak się przedstawił. Zwykle jak ktoś jest tak oszczędny w autoprezentacji jest bardzo interesujący. Kogo szukasz? – pisał. Postanowiłam, więc uzupełnić swój profil. Podać swoją płeć, datę urodzin, miejsce zamieszkania. Kobieta, 4 lutego 1992, Poznań. Nieco trudniej było z uzupełnieniem zakładki „wię-

cej o mnie”. Bo jak w czterdziestu znakach opisać siebie? Jak się później okazało nie tylko ja miałam problem z określeniem swojego motta w jego miejsce wstawiałam po prostu emotikonkę, na większości profili, bowiem widniało to samo hasło: „dzień bez uśmiechu jest dniem straconym”. Następnie z długiej listy należało wybrać cechy, które najlepiej opisują nasz charakter. Nie zastanawiając się długo kliknęłam „wybierz wszystkie”. I tak byłam: beztroska, czuła, dowcipna, dumna, nieokiełznana, nieśmiała, przesądna, romantyczna, rozrywkowa, rozważna, spokojna, spontaniczna, szczodra, towarzyska, zrównoważona, uparta, wymagająca i ugodowa. Kobieta zmienną jest – pomyślałam. Łatwiej było z określeniem, czego szukam na portalu. Nie seksu, nie przygody,


nie przyjaciół – jak podpowiadał portal, a po prostu miłości. Zalogowałam się tu, by znaleźć miłość swojego życia. Ile lat miałoby Twoje dziecko, gdyby zostało poczęte podczas pierwszego razu? Przez pierwsze dwa dni nie wstawiałam zdjęcia, mimo częstych komunikatów od portalu, że zdjęcie zwiększa moja szanse na poznanie kogoś ciekawego. Miałam dokładną instrukcję (powinno być wyraźne, pokazywać twarz i przedstawiać tylko sympatyka) jak wybrać dobre zdjęcie, które jest ponoć najważniejszym elementem profilu. Mimo to obawiałam się, że jakiś znajomy może mnie rozpoznać, a tego przecież nie chciałam. Przeglądając profile użytkowników natknęłam się na profile kolegi i koleżanki ze studiów czy znajomych z mojego miasta rodzinnego. Nigdy nie przypuszczałabym, że któraś z tych osób może posiadać konto na portalu dla singli. Wydawało mi się, że nie mają problemów z kontaktami damsko-męskimi. Skrzynka z wiadomościami była pusta. Jedenaście dni przez Walentynkami dostałam wiadomość od zespołu portalu. Pisali, że do Święta Zakochanych zostało niewiele czasu, ale ja wciąż „mam szansę poznać kogoś, dzięki komu ten dzień nie będzie kolejnym męczącym świętem”. Oferowali

65

40% rabatu na pakiet premium, bo jak zapewniali aż 3 na 4 użytkowników tego pakietu umawia się na randki w realu. Mogłam kupić pakiet na 30 dni w promocji za 9.90 zł, na 90 dni za niecałe 20 zł albo na pół roku za 36 zł. Dostawałam też wiadomości, że wśród najbardziej aktywnych użytkowniczek zostanie rozlosowanych 10 darmowych pakietów. Co zrobić, by być najbardziej aktywną? Pod jak największą ilością zdjęć mężczyzn klikać „podoba mi się”.

Dzięki temu pakietowi mogłabym rozmawiać za darmo z moimi potencjalnymi drugimi połówkami, decydować o tym, kto może odwiedzić mój profil czy choćby wysyłać wirtualne prezenty. Do tej pory nie wiedziałam, że bez pakietu premium mogę wysłać tylko jedną wiadomość dziennie. Nikt przecież do mnie nie pisał, więc ja też nikomu nie odpisywałam. Skrzynka odbiorcza przeżyła prawdziwe oblężenie dopiero, gdy wstawiłam zdjęcie. Wciąż miałam nadzieję, że żaden z moich znajomych nie wchodzi na tego typu portale.

Zdjęcie wstawiłam o północy, na zaakceptowanie go przez moderatora musiałam czekać do rana. Pierwszy, koło godziny dziesiątej napisał wojtasxxx – (23 lata, Poznań, katolik, kawaler, znak zodiaku: byk). „Cześć, Wojtek z tej strony, miło mi” – wysłał wiadomość. Nie odpisałam, bo miałam tylko jedną wiadomość. Kolejna wiadomość przyszła pięć minut później od Łukasza: „Jestem tu nową osobą. Mam ochotę poznać fajnych ludzi. A właściwie to Ciebie. Pozwól, więc, że się najpierw przedstawię…”. Nie było jednak okazji, by mógł się przedstawić. Potem napisał Patryk, tak jak jego poprzednicy chciał mnie poznać, podał nawet swój numer gg, zapewne też nie miał wykupionego pakietu premium i ograniczał go limit jednej wiadomości. Zmarnował ją właśnie na mnie. Zmarnował, bo nie odezwałam się do niego. Na portalu z wiadomych chyba powodów jest zakaz podawania numerów telefonu, adresu e-mail czy numeru gg, można kontaktować się wyłącznie przez czat na portalu. Niektórzy użytkownicy, którzy skąpią pieniędzy na wykupienie pakietu szyfrują nawet numery gadu-gadu na swoich profilach. Pisali z błędami ortograficznymi, o tym, że mam piękny uśmiech, pytali, czemu taka dziewczyna nie ma faceta i jak mija życie. Jeden nawet, Czarek na pierwszy rzut oka z


dysfunkcją intelektualną zaprosił mnie do flirtu i zadał trzynaście niedyskretnych pytań. Pytał o moje strefy erogenne, o to, jaka jestem w swoich fantazjach i czy lubię pieszczoty. Albo ile miałoby moje dziecko gdyby zostało poczęte podczas pierwszego razu. Na żadne z pytań rzecz jasna nie odpowiedziałam, jednak absztyfikant z Grodziska Wielkopolskiego nie dawał za wygraną, dlatego „za karę” wysłał mi kwiatki. Wirtualne.

Cztery lata temu zapisałam się na portal tylko z ciekawości. Trzy dni później znalazłam

są do siebie łudzącą podobne, a zmieniają się tylko imiona bohaterów. „Tu jest tylko masa

konto pewnego mężczyzny, dziewięć lat starszego ode mnie, który w swoim opisie napisał, iż lubi kobiety pulchne, przy kości, bo mają dużo ciepła w sobie i taką kobietę chciałby pokochać. – pisze Iza, która planuje właśnie ślub z Michałem, poznała go na owym portalu randkowym. Swoją historię opisała też Magda, która puściła oczko obecnemu chłopakowi, a dopiero po kilku dniach odważyła się do niego napisać, teraz są szczęśliwą parą. Ideą portalu zafascynowana jest też Aśka, która jak sama zresztą pisze, nigdy nie uwierzyłaby w to, że można znaleźć w Internecie miłość, gdyby sama jej nie znalazła. Jak komentują te opowieści inni użytkownicy? Niektórzy życzą szczęścia, drudzy nie dają im wiary i twierdzą, że wszystko historie

facetów nawet żonatych chcących zaliczyć kobietę na jeden raz” – pisze Ania, 44latka z Łodzi, lekko puszysta rozwódka. „Tak, grzyby tu też można znaleźć- stare żonate i napalone” – odpowiada anonim. Na stronie startowej, podczas logowania zawsze wyświetla się ten sam napis: „5 i pół miliona szans na poznanie nowych osób”. Loguję się, jak zwykle wyskakuje ten sam baner: „Skorzystaj z wyjątkowej promocji. 30 dni w pakiecie Premium już za 9.90 zł. Sprawdź.”. Ponad 85 tysiące użytkowników online, ale wśród nich nie ma mojej miłości. Klikam wyloguj się, ale portal namawia mnie: „Poczekaj. Przedstawiamy Ci jeszcze 30 niezobowiązujących kontaktów, które mogą Ciebie zainteresować”.

WIELKA MIŁOŚĆ NA JEDNO KLIKNIĘCIE MYSZKI Przez dwanaście godzin mój profil odwiedziło przeszło 200 użytkowników, spodobałam się 18 mężczyznom, a 30 puściło mi oczka, odebrałam 25 wiadomości z propozycjami matrymonialnymi. Do puszczania oczek, czyli tzw. zaczepek kilkakrotnie namawiała mnie Marta, mój miłosny doradca - tak przynajmniej przedstawiała się w wiadomościach, które do mnie wysyłała. Pisała: „Wydaje ci się, że puszczenie oczka to banał, który nic nie znaczy? Czasem te najpiękniejsze historie właśnie banalnie się zaczynają”. Za przykład podawała zwycięzcę pierwszej edycji „Mam talent”, który poznał swoją żonę, bo puścił jej oczko. Nie posłuchałam. Nigdy wcześniej – „w realu”- nie miałam aż takiego powodzenia, jednak żaden z kandydatów nie był na tyle „sympatyczny”, bym napisała: „Cześć. Mam na imię Karolina i też chciałabym Cię poznać…”. Choć trzeba przyznać, ze na portalu roi się od historii miłosnych. Użytkownicy w różnym wieku piszą o tym, jak „spotkali” w sieci swoich mężów albo swoje żony, a wszystko dzięki jednemu kliknięciu myszki. „Tysiące osób znalazło miłość dzięki nam” – reklamuje się portal.

66


67


z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz…

WIELKĄ SZTUKĄ JEST, ŻEBY DWIE OSOBY ZAKOCHAŁY SIĘ W SOBIE W TYM SAMYM CZASIE. ZAZWYCZAJ SŁYSZYMY O PRZYPADKACH, KIEDY TO JEDNA ZE STRON NIE ODWZAJEMNIA UCZUCIA, SKAZUJĄC TĘ DRUGĄ NA „CIERPIENIA I ODWIECZNĄ SAMOTNOŚĆ”. UCZUĆ NIE DA SIĘ WYMUSIĆ, TO PEWNE, ALE CO ZROBIĆ W PRZYPADKU, GDY DWOJE LUDZI CHCE BYĆ ZE SOBĄ, ALE ŻADNE NIE MA ODWAGI, BY O TYM OTWARCIE POWIEDZIEĆ? WSZYSTKIE ZNAKI NA NIEBIE I ZIEMI (LUDZIE TEŻ) MÓWIĄ, ŻE POWINNI BYĆ RAZEM, A ONI DALEJ IDĄ W ZAPARTE, ŻE NIC ICH NIE ŁĄCZY. DLACZEGO LUDZIE BOJĄ SIĘ PRZYZNAĆ DO SWOICH UCZUĆ? tekst Ania Krępczyńska foto: Depositphotos

Poznajmy najpierw historię przypadku. Ona i On znają się od jakiś 10-ciu lat. Pochodzą z tej samej miejscowości, należą do jednej paczki znajomych, przyjaźnią się i dobrze ze sobą dogadują. Nie byłoby na razie w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wszyscy wiedzą, że „coś jest na rzeczy”, pasują do siebie i tworzyliby idealną parę, ale oni sami wyprowadzają innych z błędu. Sobie też próbują wmówić, że żadne z nich do siebie nic nie czuje, a tak naprawdę i jedno, i drugie czegoś chce. I gdy On już jest prawie pewny, to Ona się waha. Po czym Ona zmienia zdanie, licząc na więcej, a wtedy On staje się chłodny i zdystansowany. Są też momenty, kiedy oboje są przekonani o swoich uczuciach, ale

68

żadne z nich nie umie zrobić kroku naprzód, a zamiast tego cofają się o trzy… W międzyczasie spotykają się z kimś innym. Równocześnie, bądź nie. On twierdzi, że go to nie rusza, gdy Ona z kimś jest, Ona robi to samo, gdy On kogoś ma. Od lat trwają w milczeniu na ten temat, nie potrafiąc powiedzieć sobie, bez owijania w bawełnę, o swoich uczuciach. A nawet, gdy już doprowadzili do jakiejś rozmowy, nie doszli do żadnych konkretnych wniosków. Niestety żadne z nich nie umie czytać w myślach, a to znacznie skróciłoby czas oczekiwania na połączenie między nimi. Neverending story… On czasem przyznaje, że chciałby, żeby „to” rozwinęło się w coś więcej, ale czeka na

jej krok. Według niego, to Ona nie potrafi się określić i jeśli zauważyłby jakiś znak potwierdzający jej prawdziwe uczucia do niego, byłoby mu łatwiej podjąć jakąś decyzję. Ona też sama nie wie czego chce – raz mówi, że On jest jej obojętny, a drugi raz robi mu sceny zazdrości i żali się, że On na nią nie zwraca uwagi i zarywa do innych dziewczyn. Teraz dzieli ich jakieś 1600 km i to kolejny powód do powiedzenia sobie „nie”. Bo, po co coś zaczynać i składać deklaracje, skoro jej nie ma i nie wiadomo, jak się życie ułoży. Dlaczego tak bardzo boimy się wyciągnąć na wierzch uczucia, które w nas tkwią? Wolimy się ich pozbyć, udawać, że ich nie ma, albo zapomnieć o nich, niż im się poddać. Obawiamy


się nieszczęśliwej miłości i że nie usłyszymy tego samego od drugiej strony. Martwi nas też (jak w przypadku tej dwójki), że stracimy przyjaźń, odwrócimy się od siebie, bo nie podołamy presji i cały dotychczasowy porządek, w którym było nam dobrze, rozpadnie się na kawałki. I jedno, i drugie męczy się w takiej sytuacji, licząc, że może czas wszystko rozwiąże. Ale kolejne lata mijają, a oni jak byli uparci w swojej zmowie milczenia, tak dalej w niej trwają. Dla mnie niedoścignionym wzorem wielkiej miłości jest historia kochanków z Miłości w czasach zarazy G.G. Marqueza. Ciągnie ich ku sobie, piszą do siebie miłosne liściki, a wszystko oplata otoczka tajemniczości i niedopowiedzenia. Florentino,odrzu-

69

cony jednak przez Ferminę (oraz przez nieprzychylność jej ojca) postanawia czekać na nią, aż do momentu, kiedy będzie wolna i będzie mógł ją ponownie poprosić o rękę. W tym czasie ona zachodzi w głowę, jakim cudem tak się w nim zakochała, kiedy była młoda. Czują do siebie miętę, ale żadne nie ma na tyle odwagi, by doprowadzić to wreszcie do „I żyli długo i szczęśliwie”. Po przeszło 50ciu latach (gdy wydawałoby się, że termin ważności tej miłości już dawno minął), kiedy umiera mąż kobiety, w jej życiu znów pojawia się Florentino i dopiero, jako staruszkowie odkrywają swe prawdziwe uczucia. To pokazuje, że warto być cierpliwym, bo na końcu może na nas czekać nagroda

[koniec słodzenia]. Ale jest też możliwe (i chyba najbardziej prawdopodobne), że może już być za późno i nawet się nie obejrzysz, a dotrzesz do emerytury i dalej nie będziesz wiedzieć, czego oczekujesz od życia i co tak właściwie czujesz. Ogarnij się. Zwłaszcza, gdy za każdym razem, kiedy pojawiacie się gdzieś we dwójkę słyszysz: „Jakim cudem, do cholery, oni jeszcze nie są razem?”. Nie bójmy się, i nie wstydźmy, mówić o tym, co w nas siedzi. Powiedzmy o tym wtedy, gdy jest „to” najsilniejsze. Kiedy kochamy kogoś „tu i teraz”, nie czekając na zbawienne działanie losu, ponieważ zapewne się nie doczekamy. Bo co nam po lekko przeterminowanej miłości, w czasie, kiedy może stanąć już tylko serce?


70


71


„Cały proces twórczy nazwałabym po prostu chaotyczną zabawą z moją wyobraźnią i intuicją. Nigdy nie mam planu siadając do muzyki, a najwięcej ciekawych rzeczy wychodzi dzięki popełnianym błędom.” *** Kim jest Olga Czyżykiewicz? Kobietą, która spełnia swoje życiowe i artystyczne pasje. Z wykształcenia jesteś historykiem sztuki. Nie jest trochę tak, że porzuciłaś historię na rzecz filmu? Bardziej wyrażasz siebie w filmie? Nigdy nie porzuciłam historii sztuki na rzecz niczego, bo nigdy nie planowałam pracować w wyuczonym zawodzi. [śmiech] Studia dały mi wspaniałe podwaliny pod to, co robię dzisiaj. Pięć przepięknych lat obcowania ze sztuką całego świata. Po prostu, nie nadaje się na historyka sztuki. [śmiech] Zbyt emocjonalnie podchodzę do dzieła, nie jestem obiektywna, brak mi dystansu. Wszystko przepuszczam przez siebie i swoje emocje. Kiedyś moja Pani profesor powiedziała mi, że cieszy ją mój entuzjazm, ale chyba przeceniam rolę i znaczenie sztuki. Na wykładach albo zasypiałam albo płakałam ze wzruszenia. Po za tym nie mam nic ciekawego do dodania względem powstałych dzieł a historyk sztuki powinien chyba ciągle coś nowego odkrywać, stale badać, a ja przeżywam. [śmiech] Gdyby nie muzyka to? Nie mam pojęcia. Wszystko jej podporządkowałam. Jest moją kotwicą. Gdyby nie muzyka zapewne ruszyłabym w świat i związałabym swoje życie zawodowe z podróżami. A teraz czas na pytanie z serii, oklepane, mało kreatywne. Skąd czerpiesz inspiracje do swoich tekstów, kompozycji?

72

Oklepana i mało kreatywna odpowiedź… ze swojego świata emocji i przeżyć, czyli z tzw. wewnętrznych burz. To są magiczne momenty, które przychodzą nagle. Muzyka i tekst proszą mnie o ich wyrażenie, a ja spełniam ich prośbę. [śmiech] Jesteś reżyserką, kompozytorką, wokalistką. Człowiek orkiestra, która z tych dziedzin jest Ci najbliższa? Przede wszystkim określiłabym siebie, jako wokalistkę i kompozytorkę. Całą reszta aktywności to sposób na jeszcze pełniejsze wyrażanie siebie. Prowadzisz abstrakcyjnego bloga Storyteller Olga. Opowiedz nam coś więcej o tym projekcie. Czego możemy się spodziewać wchodzą na Twoją stronę? Od dziecka prowadzę pamiętniki, a ten blog traktuję, jako ich przedłużenie. Poza tym lubię wyrażać siebie słowem, lubię nim żonglować. Piszę spontanicznie, słowa przychodzą same, a ja nauczyłam się ich nie cenzorować wierząc w ich ładunek emocjonalny. Część tych sformułowań wykorzystuję w swoich tekstach. Wiem, że pracujesz nad debiutanckim albumem. Na jakim etapie są prace? Mam 12 kompozycji, które czekają na aranże i teksty. Nigdzie mi się nie spieszy, dlatego czekam na odpowiedni moment, w którym wszystkie koncepcje we mnie dojrzeją i będą całkowicie spójne z tym jak bym chciała, żeby wyglądał album. Jestem melancholikiem, dlatego większość kompozycji to ballady.


Wychowana zostałam natomiast na czarnej muzyce, dlatego poszukuję w muzyce rytmu. Lubię wyrażać siebie poprzez ciało, ruch i taniec, dlatego jest szansa na parę dynamicznych, żywych utworów. [śmiech] Czy „Intro” i „Anxietatem” utrzymane są w podobnym klimacie, w jakim będzie cała płyta? A może nas czymś zaskoczysz? Sama siebie zaskakuję. [śmiech] Nie znam nut, a co dopiero mówić o zaawansowanym programie muzycznym. Cały proces twórczy nazwałabym po prostu chaotyczną zabawą z moją wyobraźnią i intuicją. Nigdy nie mam planu siadając do muzyki, a najwięcej ciekawych rzeczy wychodzi dzięki popełnianym błędom. Są to magiczne momenty, kiedy pozwalam sobie na wszystko. Czerpię garściami z możliwości, jakie daje muzyka, w ten sposób wyrażam swoją wolność i niezależność. Kolejny sukces, który możesz bez wahania dopisać do swojej listy to oprawa muzyczna etiudy studenckiej Different beats, zrealizowanej na Wydziale Operatorskim PWSFTviT w Łodzi. Gratuluję. To zasługa mojego bliskiego kolegi, operatora

73

Mateusza Czuchnowskiego, który obecnie studiuje na drugim roku Łudzkiej Filmówki na wydziale operatorskim. Docenił ten utwór i wykorzystał go do swojej etiudy. To dla mnie ogromny komplement, tym bardziej, że niezwykle cenie jego prace i talent. Zaintrygowało mnie pewne zdjęcie, które parę dni temu pojawiło się na Twoim profilu na Facebook’u. Nakręciłaś własny klip? Jeśli tak to, czy mogłabyś nam zdradzić, do jakiej piosenki i kiedy będziemy mogli go zobaczyć? Klip realizowany był do utworu, który wspólnie stworzyłam z kompozytorem i producentem Marcinem Świderskim. To, że w ogóle doszło do planu i realizacji zdjęć jest przede wszystkie zasługą wspaniałych ludzi, którzy postanowili mnie wesprzeć w tym projekcie. Bez ich talentu, oddania i czasu nie mogłabym sobie pozwolić na tak profesjonalną produkcję. Ten klip jest o tyle dla mnie ważny, że pojawia się w nim taniec. Moja niespełniona pasja z dzieciństwa. Razem z Piotrem Grabowskim moim bliskim przyjacielem stworzyliśmy choreografię i scenariusz. To był bardzo ważny i głęboki czas dla mnie. Dużo improwizacji,


74


kontaktu z ciałem z samą sobą. Duże uzdrowienie i powrót do dziecięcej pasji. Skąd pomysł na udział w programie The Voice of Poland? Z połączenie pasji, walecznej i niepokornej natury z zamiłowaniem do rzucania się na głęboką wodę. Nie byłam gotowa na to doświadczenie, ale mam tendencje do doświadczania wszystkiego, szczególnie tego, na co nie czuje się gotowa. Ostatecznie wspominam to z wielką dumą Co dał Ci występ w programie The Voice of Poland? Czy gdybyś miała możliwość ponownego wyboru „nauczyciela” postawiłabyś raz jeszcze na Marka? Mówiąc wprost, strasznie się boję takich sytuacji. Śpiewanie jest dla mnie czymś niezwykle intymnym. Za każdym razem, kiedy pokazuje się publicznie drżę o tę intymność. Ale uparłam się, że chcę zrobić z tego swój zawód. Uparłam się, że strach nie może determinować moich zawodowych i życiowych decyzji. To był jakiś mój manifest. I tak, wybrałabym Marka, był mi najbliższy z jurorów. Współtworzyłaś scenariusz do klipu „Wasted” Margaret, skąd taki pomysł na klip? To nie było łatwe zlecenie, Gosia czuła dużą presję po sukcesie klipu „Thank You Very Much” . No i znów temat imprezy, który w klipach jest już wyeksploatowany. Chciałyśmy pokazać kolorowy, oryginalny świat z dystansem i przymrużeniem oka.. Mam nadzieję, że się nam udało. [śmiech] Co lubisz najbardziej w pracy przy teledyskach? Sam proces twórczy, czy moment, w którym identyfikujesz się z artystą, z którym współpracujesz? Jesteś pewnego rodzaju terapeutą, który musi wejść w psychikę, aby móc wydobyć z niego to coś, co później widzimy w klipie. Nie muszę, ale staram się. To nie jest łatwa branża. Wiele czynników decyduje o finalnej wersji filmu, ale ja zawszę staram się walczyć o to, żeby zachować to co najcenniejsze, czyli tożsamość artysty. Na swoim kanale na YouTube zrobiłaś cykl filmów przedstawiających młodych ludzi, którym zadajesz z pozoru proste pytanie dotyczące ich fizyczności oraz ich piękna zewnętrznego? Co miały na celu te nagrania? To są dla mnie bardzo ważne projekty. Cierpimy na brak miłości, do siebie samych. W mniejszym czy większym stopniu są to subtelności, ale ostatecznie do tego się wszystko sprowadza. Chciałam dotrzeć do tego intymnego miejsca w ludziach i w sobie i jakoś je zdefiniować. Odnosząc się do tego projektu, teraz to ja chciałbym Ci zadać te pytania. Zgadzasz się? Tak. [śmiech]

75

Trzy rzeczy, które są w Tobie piękne i nie są fizyczne? Miłość do ludzi, świata i natury. Boisz się brzydoty? Odpowiedź padła w jednym z filmów, ale powtórzę, ponieważ całkowicie się pod tym podpisuję. Brzydoty nie ma. Jak spędzasz wolny czas? W kapciach przed telewizorem i kieliszkiem czerwonego wina, czy na imprezach w towarzystwie przyjaciół? Nie mam wolnego czasu, bo wszystko, co robię, robię dla swojej pasji. Na co dzień pracuję, a po pracy siadam do swoich kompozycji, bloga, tekstów, aż w końcu zasypiam projektując plan na następny dzień. Chociaż jak wspomniałam, wszystko robię dla swoich marzeń, więc może wszystko to traktować, jako czas wolny. [śmiech] Nie robię nic, co nie jest zgodne ze mną lub co miało by nie doprowadzić mnie do mojego celu. Czy w Twoim sercu, pomieszkuje ktoś inny prócz muzyki? Wszystko tam pomieszkuje..


Filologia polska zawód czy hobby Hobby czy zawód?

POLONIŚCI, POLONISTKI, MYŚLICIE, ŻE NOGI BOGA ZŁAPALIŚCIE? ŻE OTO WAS PRZYJĘTO DO SZKOŁY POETÓW? ZAMKNĘLIŚCIE JEDEN ETAP ŻYCIA I OTWORZYLIŚCIE NASTĘPNY. ZANIM NA DOBRE POCHŁONIE WAS ŻYCIE STUDENCKIE, POMYŚLCIE O TYM, CO WAS POTEM CZEKA. FILOLOGIA POSZERZA HORYZONTY, OTWIERA UMYSŁY, ALE TRZEBA MIĘĆ POMYSŁ, WIZJĘ TEGO, CO CHCE SIĘ ROBIĆ W ŻYCIU. ONA NIE JEST DLA TYCH, KTÓRZY POTRZEBUJĄ PROWADZENIA ZA RĄCZKĘ, KTÓRYM TRZEBA PALCEM WSKAZAĆ MOŻLIWOŚCI ROZWOJU.

Dzień adaptacyjny, po gorącym przywitaniu usłyszeliśmy „optymistyczne” słowa, które pamiętamy do dziś: „Musicie wiedzieć, że filolog polski to nie jest zawód, to hobby”. Wybierając te studia, warto nastawić się na to, że w większości zmuszeni będziecie do wybrania drugiego kierunku, który zapewni Wam zaplecze finansowe. Kończąc filologię polską, nie ma się zawodu, jako takiego, chyba, że ukończyło się specjalizację nauczycielską lub bibliologiczną albo po cichu liczy się na etat profesora. Filologia polska poszerza horyzonty, otwiera umysły, ale trzeba mieć pomysł, wizję tego, co się chce robić w życiu. Na pewno nie jest ona dla ludzi, którzy chcieliby być prowadzeni za rączkę, którym trzeba wskazywać możliwości rozwoju. Jeśli nie wybierzesz specjalizacji nauczycielskiej lub bibliologicznej, nie spotkasz się raczej z jasną wizją kariery  tutaj trzeba działaś samemu. Specjalizacja a specjalność W skrócie wygląda to tak, specjalizacja daje zawód, specjalność jedynie dyplom ukończenia filologii polskiej. Większość uczelni proponuje kilka specjalności: krytycznoliteracką, językowe kreowanie wizerunku, dziennikarską, komunikację publiczną i edytorską oraz dwie specjalizacje: nauczycielską i bibliologiczną, wybieraną przez studentów pod koniec pierwszego roku. Faktem jest, że wielu z nas, idąc na studia, wcześniej sprawdza, co dana uczelnia proponuje i w czym możemy się specjalizować. Spośród wymienionych sześciu wybiera się jedną, w której chce się być dalej kształconym. Przy zapisach okazuje się jednak, że nie do końca tak to wygląda… realizowane będą jedynie trzy, w tym nauczycielska, a dwie pozostałe wybrane zostaną przez uczelnię. Nie nastawiajcie się, więc na to, że waszą w ogóle otworzą. Czego to Was będą uczyć? Skoro mowa o nauce, przejdę teraz do tematu, który jest jednym z ważniejszych dla osób, które planują studiowanie tego właśnie kierunku. Zacznę, więc, od HLP. Historia literatury polskiej to przedmiot określany przez studentów mianem – trudny i nie zawsze interesujący (zawsze, ale to

76


tak między nami). Pewnie, dlatego nie siada się do niego z entuzjazmem, a co do egzaminów, to bywa różnie. Ale sami ocenicie. Przybyłem, zobaczyłem, nie zaliczyłem. Do grupy przedmiotów określanych mianem czarnej magii zaliczyć można SCS (starocerkiewnosłowiański – gramatyka historyczna) i łacinę. Jak to mówią, im dalej tym gorzej. Na tym przedmiocie uczy się o palatalizacjach, zaniku jerów, wzdłużeniu zastępczym i co najgorsze, rekonstruuje się wyrazy. Teraz przyszła kolej na łacinę – język martwy, o którym przez pierwszy rok nie można i nie da się zapomnieć. Jedną z sentencji, którą zapamiętałem jest: „Aptior est dulci mensa merumque ioco”, co oznacza: „stół i wino sprzyjają przyjemnej zabawie”. Do tego wszystkiego należy doliczyć przedmioty wchodzące w skład poszczególnych specjalizacjo-specjalności. Są to m.in.: techniki perswazji – tak na marginesie, to bardzo przydatny przedmiot, komunikacja masowa, redakcja tekstów użytkowych, kultura języka, dzieje wydawnictw, adiustacja tekstów, interpretacja tekstów kultury i wiele innych. Często niestety wygląda to tak, że przedmioty różnią się jedynie nazwą, a materiał pozostaje ten sam. Warto, więc skupić się na jednym dokładnie, a przy reszcie np. komunikacji w mediach masowych lub redakcji tekstów będą to jedynie powtórki. Zacznijcie też powoli odkładać pieniądze na ksero. To tak jak w tym kawale o prawniku, który na ulicy znalazł notatki i poszedł je skserować, bo zawsze mogą się przydać. W naszym wypadku jest podobnie, grosz do grosza, notatka do notatki, a będzie więcej materiałów potrzebnych do egzaminów. Zapamiętajcie sobie te słowa, bo nieraz będziecie ich używać – „Co tam masz? Dasz skserować?”.

180 stopni bywa ryzykowna, ale jak to w życiu bywa, „ryzyk-fizyk”, kto nie ryzykuje, ten traci. Może to drugi kierunek okaże się tym właściwym i w przyszłości będziecie zajmowali kierownicze stanowisko w dużej firmie inwestycyjnej? Gdyby i ta wersja się nie sprawdziła, mając stopień magistra (bez specjalizacji nauczycielskiej), można wybrać studia podyplomowe i stać się supernauczycielem, wtłaczającym wiedzę z zakresu gramatyki i epok literackich w głowy dzieci i młodzieży.

Polonista-ekonomista, ciekawa mieszanka wybuchowa

Więc jaka będzie ta wasza przyszłość? Czy podejmowane decyzje okażą się strzałem w dziesiątkę? Wszystko się zmienia i „wszystko się może zdarzyć”, powiemy, parafrazując słowa piosenki. Czy będziecie kontynuowali studiowanie polonistyki, czy spróbujecie czegoś innego, albo może będziecie na tyle ambitni, by studiować dwa kierunki równocześnie. Zawsze, co prawda, istnieje możliwość wygrania milionów w totolotka, gwarantująca spędzenie reszty życia na plaży z drinkiem w ręku, w towarzystwie pięknych kobiet. Ale jeśli tak się nie stanie, trzeba znaleźć inną drogę. Nauczyciel języka polskiego, wykładowca akademicki, dziennikarz, a może przebranżowicie się i będziecie na przykład prawnikami albo ekonomistami. Przemysł spożywczy rusza na przód i może zdecydujecie, że będziecie „siedzieć na kasie” w Biedronce czy w innych tego typu sklepach. Należy pamiętać, że nie można być we wszystkim dobrym, trzeba się na coś zdecydować i w tym kierunku się rozwijać.

Jaki kierunek w połączeniu z filologią polską dają ciekawe możliwości? Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie, bo rynek pracy ciągle się zmienia, a humanistów jest już pod dostatkiem. Warto wspomnieć, że obecnie nacisk kładzie się na naukę języków obcych. W związku z tym najlepszym rozwiązaniem jest połączenie filologii polskiej z obcą + znajomości, które w dzisiejszych czasach są nie bez znaczenia. Odradzałbym połączenie polonistyki z kulturoznawstwem lub socjologią, gdyż istnieją nikłe szanse na dobrą pracę w przyszłości. Studiowanie dwóch nieżyciowych kierunków po prostu nie ma sensu. Zawsze możemy pójść o krok dalej i zastanowić się nad połączeniem studiów humanistycznych z technicznymi czy kierunkami ścisłymi. Polonistaekonomista, polonista-architekt albo malarztapeciarz. Całkowite przebranżowienie, zmiana o

77

Kariera przez duże K Być polonistą niekoniecznie znaczy być nauczycielem. W zależności od ukończonej specjalizacji wykształcenie polonistyczne pozwala na podjęcie pracy, jako redaktor w wydawnictwie, korektor, dziennikarz w prasie, radiu czy telewizji, animator kultury, recenzent, krytyk literacki, filmowy lub teatralny, copywriter, nauczyciel języka polskiego, jako obcego lub bibliotekarz. Studia i specjalizacje dają wiele możliwości, ale jak pisałem wcześniej, wszystko zależy wyłącznie od studenta, jaką wybierze ścieżkę kariery zawodowej i w jaki sposób wykorzysta zgromadzoną wiedzę i umiejętności. Im większe mamy rozeznanie w tym, co możemy robić, tym więcej mamy możliwości działania. Jeśli zastanawiacie się, co ma największy potencjał i co jest w dzisiejszych czasach modne, to proponowałbym, abyście zainteresowali się public relations i marketingiem medialnym. Daje to duże pole manewru, jeżeli chodzi o znalezienie dobrze płatnej pracy. Przyszłość?


talent numeru .

martyna kropiowska Martyna to niezwykle utalentowana, świetnie rozumiejąca język fotografii modowej artystka. Charakteryzuje ją dbałość o wszelkie szczegóły, zarówno w urodzie modelki, jak i prezentowanych ubiorach. Lubi eleganckie, gładkie, ale niebanalne fotografie.

78


79


80


photo: Martyna Kropiowska models: Nikola/Myskena, Magdalena/Mango make-up: Anna Malik designer: Małgorzata Motas

81


Książki „Złodziejka książkę” Markus Zusak

Bywają książki, które pragnie się poznać już w chwili, gdy przeczytało się sam tytuł, nawet nie wiedząc, jakiego rodzaju historię w sobie skrywają. Jednym z takich magicznych tytułów jest z pewnością „Złodziejka książek”. Choć kradzież to przestępstwo, każdy miłośnik literatury wzbudzi w sobie swoiste zrozumienie, jeżeli nie sympatię, do postaci, która tak ukochała sobie książki, że gotowa jest zrobić wszystko, by je zdobyć. „Złodziejka...” to historia, która ma do zaoferowania o wiele więcej, niż początkowo można by przypuszczać. Zaskakuje zarówno fabułą, jak i formą. Choć napisana jest bardzo lekkim językiem, potrafi poruszyć do głębi. Rok 1939. Dziesięcioletnia Liesel dorasta w rodzinie zastępczej w Molching koło Monachium. W pewnym sensie może uważać się za szczęściarę, trafia do troskliwej rodziny, nawet jeśli jej nowa matka do szczególnie wrażliwych i delikatnych kobiet nie należy. Szybko zyskuje akceptację otoczenia, a jej najbliższym przyjacielem staje się sympatyczny chłopak – Rudy. Niestety, nawet jeśli nowa rodzina gotowa jest zrobić wszystko, by tylko ją uchronić, wojna bezlitośnie przenika do życia małej dziewczynki, zadając kolejne, coraz bardziej dotkliwe ciosy. Jej życie wypełniają jednak nie tylko trudne doświadczenia, ale również książki, które pojawiają się w najbardziej nie-

82

oczekiwanych okolicznościach, a każda z nich staje się kolejnym, wyjątkowym skarbem dla Liesel... Niektórzy mogliby wyjść z założenia, że „Złodziejka książek” to po prostu kolejna książka opisująca wojnę. Sposób, w jaki do niej podchodzi, jest jednak co najmniej ciekawy. Co prawda czytelnik doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, jednak chętnie o niej „zapomina”, skupiając się na perypetiach bohaterki. Z jednej strony jest to więc powieść rozgrywająca się w okresie wojennym, z drugiej jednak, choć nie brakuje tu wielu dramatycznych zdarzeń, wojna na swój sposób pozostaje jedynie tłem opowieści. Ciekawa jest również postać narratora, który na swój sposób bierze udział w wydarzeniach, jednak jego interakcja z bohaterami jest bardzo specyficzna. Narratorem książki jest Śmierć, która z sentymentem opowiada losy małej dziewczynki. Kreacja Śmierci nie jest ani trochę odpychająca. Wręcz przeciwnie, może nawet wzbudzać pewną sympatię. Śmierć odcina się od niegodziwości tego świata, po prostu wykonuje swoją pracę, przygarniając dusze, dla których nie ma już miejsca pośród żywych. Nie ma w sobie ani okrucieństwa ani bezwzględności. Jest po prostu przemęczona, bo wojna oznacza dla niej naprawdę dużo pracy. Momentami wręcz ubolewa, że na skutek jakże bezsensownej wojny, ktoś przedwcześnie musiał pożegnać się z życiem. Choć śmierć to jedynie „narrator”, wywody właśnie tej postaci mogą głęboko poruszyć, a nawet na swój sposób pomóc pogodzić się z przemijaniem, czy też z utratą ważnej dla czytelnika osoby. Wykreowana tutaj Śmierć nie wzbudza strachu, to raczej opiekun, który towarzyszy człowiekowi w pierwszych chwilach dalszej drogi. Cała historia, choć pełna poruszających wydarzeń, napisana została ze swoistą „lekkością”, jakby wcale nie dotyczyła okrucieństw wojny, jakby nikt nie tracił w niej życia. Dodatkowo tekst rozdzielają drobne „przerywniki” wyszczególnione grubszą czcionką. Czasem jest to tłumaczenie niemieckiego słowa, jakaś definicja, czasem dodatkowa informacja na temat jednego z bohaterów czy jakaś anegdota. Ten zabieg, jak również prosty język książki sprawiają, że czyta się ją błyskawicznie. Wydarzenia w niej opisane, pozostają jednak w pa-

mięci na bardzo długo. Markus Zusak zdołał zaprezentować czytelnikowi dobrze znany temat w taki sposób, by nie odczuwał monotonni i zmęczenia wojenną problematyką. Zdołał zaskoczyć, poruszyć i zachwycić. Stworzył książkę jedyną w swoim rodzaju. Książkę, którą gorąco polecam. Autor: Markus Zusak tłumaczenie: Hanna Baltyn tytuł oryginału: The Book Thief wydawnictwo: Nasza Księgarnia data wydania: 22 stycznia 2014 ISBN: 9788310126450 liczba stron: 496 ebook dostępny na Woblinku

„Wielki Gatsby" Francis Scott Fitzgerald

Każdego roku w księgarniach pojawia się naprawdę dużo nowych, interesujących książek. Niektóre z nich przemijają niemal niezauważone, inne świętują swoje pięć minut, by już kilka miesięcy później na dobre zniknąć z księgarnianych półek. Być może właśnie z tego powodu czytelnik nieustannie pędzi za nowościami, próbuje zdobyć te najbardziej wartościowe, zanim staną się zupełnie niedostępne. W tej pogoni trudno znaleźć czas na to, co skrywa się pod szumnym określeniem „klasyki”. Dopiero gdy pojawia się informacja o nowej, spektakularnej ekranizacji, obrośnięte kurzem tomiska znikają z bibliotek, a rzesze czytelników z pożądaniem wpatrują się w atrakcyjne, filmowe okładki. Zjawisko to mogliśmy obserwować chociażby w


przypadku „Les Miserables" czy „Anny Kareniny". Niedawno na swoje drugie pięć minut zasłużył również "Wielki Gatsby". Powieści tej Fitzgerald poświęcił trzy lata swojego życia a jej efekt z pewnością może zrobić wrażenie i na współczesnym czytelniku. Pochodzący ze Środkowego Zachodu Nick Carraway po doświadczeniach Wielkiej Wojny nie potrafi odnaleźć się w rodzinnych stronach. Postanawia przenieść się na Wschód i rozpocząć karierę maklera giełdowego. Jego nowym domem staje się letnia posiadłość w West Egg, na wschód od Nowego Jorku, będąca niemal żartem w porównaniu do imponującego domu najbliższego sąsiada. Jego właścicielem jest niejaki Jay Gatsby, mężczyna tak nieprzyzwoicie bogaty, że wypada go znać i bywać na jego niesamowitych przyjęciach, i na tyle tajemniczy, by można było podejrzewać go o niemal wszystko, z morderstwem włącznie. Sprektakularne życie w blasku jupiterów i rytmie jazzu może zawrócić w głowie bardziej niż szampan, który nieustannie rozlewa się po całym domu, jednak tajemniczy Gatsby zdaje się być nieobecny, nieustannie wypatruje czegoś, co stracił wiele lat temu... Kim jest naprawdę? Czy zdobędzie to, czego od tak dawna pragnie? Nick Carraway jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że już wkrótce zostanie wplątany w niesamowicie pasjonującą historię... Lata 20te nakreślone przez Fitzgeralda zniewalają przepychem, uwodzą zakazanymi przyjemnościami. To okres, w którym nawet biedak dosłownie z dnia na dzień może rozpocząć żywot milionera. Wraz z Nickiem wkraczamy na wielkie salony, poznajemy życie młodych i bogatych, i podobnie jak narrator książki dość szybko ulegamy ich urokowi. Postać Gatsby’ego intryguje i pobudza wyobraźnię. Jego bezgraniczne oddanie jednej kobiecie z pewnością zyska duże uznanie w oczach wielu czytelniczek. "Wielki Gatsby" to w dużej mierze historia miłosna, jednak w żadnej mierze nie jest ona przesłodzona czy naiwna. Fitzgerald skonstuował ją na tyle umiejętnie, że zapewne przypadnie do gustu i niejednemu czytelnikowi płci męskiej. Tym razem polecam nie tylko książkę, ale również bardzo przyjemną ekranizację. Nakręcona z dużym rozmachem, ale i wiernie

83

odzwierciedlająca pierwowzór, robi naprawdę spore wrażenie. Zachęcam! Autor: Francis Scott Fitzgerald tłumaczenie: Jacek Dehnel tytuł oryginału: Great Gatsby seria/cykl wydawniczy: 50 na 50 wydawnictwo: Znak data wydania: 6 maja 2013 ISBN: 9788324020607 liczba stron: 224

„Pensjonat marzeń” Magdalena Witkiewicz

Magdalena Witkiewicz jest niewątpliwie jedną z najbardziej lubianych, współczesnych, polskich pisarek. W jej dorobku znajdziemy zarówno coś dla młodszego czytelnika, coś zabawnego, poważnego, erotycznego... W każdej z tych odsłon znakomicie się sprawdza, nic więc dziwnego, że czytelnicy z niecierpliwością wyczekują jej kolejnych książek. „Pensjonat marzeń”, który niedawno pojawił się w księgarniach, stanowi kontynuację pierwszego erotyka Witkiewicz, jakim była znakomita „Szkoła żon”. Osoby uprzedzone do tego gatunku zapewniam jednak, że jest to powieść zupełnie inna od tego, co oferuje nam większość autorów współczesnych książek erotycznych. Na czym polega różnica? O tym za chwilę. „Pensjonat marzeń” to dalsze losy bohaterek, które poznaliśmy w „Szkole żon”. Po raz kolejny spoty-

kamy Julię, rozwódkę, która po bolesnym rozstaniu planowała trzymać się z daleka od kolejnych związków, Martę, matkę i żonę ze skłonnoścą do zajadania problemów, Michalinę, która zamiast nauczyć się zaspokajać partnera, zaczęła poszukiwać własnej drogi do szczęścia, a także Jadwigę, kobietę po pięćdziesiątce, regularnie zdradzaną przez męża. Każda z nich wyniosła ze Szkoły żon coś wartościowego, lepiej poznała samą siebie. Nie oznacza to jednak, że po zaledwie kilku dniach, ich los całkowicie się odmienił. Co prawda teraz są bardziej świadome tego, co jest dla nich dobre, jednak wprowadzanie zmian w życie bywa bardzo trudne. Poznajemy również zupełnie nową bohaterkę. Agnieszka, osobista trenerka, potrafi doskonale panować nad swoim ciałem. Niestety mężczyźni spoglądając na jej idealne mięśnie, wychodzą z założenia, że mają do czynienia z rywalem, a nie z kruchą, samotną matkę. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze podupadły hotel, położony w samym sercu kaszubskich lasów, w którym ma powstać kolejny ośrodek na miarę znakomitej Szkoły żon. Co z tego wszystkiego wyniknie, przekonacie się już podczas lektury. Czytając powyższy akapit, raczej trudno założyć, że mamy do czynienia z erotykiem. Wiele wskazuje bardziej na wielowątkową obyczajówkę. Po części jest to słuszny wniosek, bo Magdalena Witkiewicz po raz kolejny zmienia reguły gry w świecie erotyków. W jej książce nie znajdziecie luksusowych jachtów, zabójczo przystojnych mężczyzn, którzy jeszcze przed trzydziestką zgromadzili imponujący majątek, naiwnych kobiet, które z dnia na dzień trafiają do świata ogromnych pieniędzy, w którym mają przede wszystkim ładnie wyglądać i zaspokajać swoich mężczyzn. U Witkiewicz pojawiają się zupełnie zwykłe kobiety, dokładnie takie, jakie możemy spotkać na ulicy. Być może w którejś z nich dostrzeżemy nawet własne odbicie. Jak to dobrze czytać powieść, w której interesujące doznania erotyczne nie są zarezerwowane wyłącznie dla pięknych, młodych i bogatych. Również osoba, która musi zajmować się domem, opiekować się dziećmi, czy też pracować, może


prowadzić udane życie seksualne. Sceny w „Pensjonacie marzeń” bywają odważne, jednak na swój sposób nadal bardzo subtelne i wysmakowane. Co ważne, stanowią interesujący dodatek do książki, jednak powieść ma do zaoferowania o wiele więcej. Magdalena Witkiewicz to specjalistka od dyskretnego przemycania wartościowych przesłań dla czytelniczek. Śledząc losy bohaterek, wiele z nich zacznie się zastanawiać, czy również ich życie można zmienić na lepsze. Różnorodność bohaterek, zarówno pod względem wiekowym, jak i sytuacji życiowej sprawia, że niemal każda znajdzie postać, z którą będzie w stanie choćby po części się utożsamić. Mało która powieść da jej równie wielką dawkę motywacji do walki o własne szczęście. „Pensjonat marzeń” to godny następca „Szkoły żon” i przynajmniej w moim odczuciu, również zapowiedź kolejnej ciekawej książki z tej serii. Fanki Magdaleny Witkiewicz z całą pewnością zechcą lepiej poznać kobiety, które kilkakrotnie pojawiały się w tle tej powieści. To bardzo dobrze, bo tak długo, jak książki pisarki będą utrzymywać aktualny, znakomity poziom, chce się czytać więcej i więcej... Polecam.

Autor: Magdalena Witkiewicz seria/cykl wydawniczy: Szkoła żon tom 2 wydawnictwo: Wydawnictwo Filia data wydania: 5 lutego 2014 ISBN: 9788363622954 liczba stron: 256

CD 1.Patryk Kumór - 13 Patryk Kumór to wokalista, pianista, producent muzyczny, kompozytor. Jego ulubionymi nurtami muzycznymi są pop rock, pop, rock, electro. Karierę solową, jako wokalista, rozpoczął w 2010 roku. Współpracował, jako instrumentalista i kompozytor, z zespołami Darzamat, Division by Zero. Dzięki współpracy

84

z producentem Adamem Kamińskim, zrealizował swoje pierwsze single „Hold Me Now”, oraz „Milion”. Jest również autorem piosenek „Zamach” czy „Pomiędzy nocą, a dniem”. Jego produkcje i piosenki można było usłyszeć na falach największych, polskich rozgłośni radiowych. Jako kompozytor, ma również w swoim dorobku, muzykę do wielu filmów reklamowych, oraz dokumentalnych.W 2013 roku dostał się do półfinału, jednego z najbardziej rozpoznawalnych programów typu talent show, Must be The Music. Na jego debiutanckiej płycie, której premiera zaplanowana jest na 06.05.2014, znajdziecie 11 utworów od pop, przez poprock, do czystego rocka z mocnym gitarowym brzemieniem. Piosenki są efektem współpracy z najlepszymi zagranicznymi i polskimi producentami. Współpraca z Dawidem Kwiatkowskim zaowocowała powstaniem m.in. utworu „Mój świat”, który w lutym 2014 został zaaranżowany w wersji akustycznej. Stale rosnąca rzesza fanów, umiejętność mieszania różnych styli muzycznych, niesamowity talent i charyzmatyczny głos czynią Patryka jedną z najjaśniejszych gwiazd, polskiej sceny muzycznej, młodego pokolenia. Poza koncertami solowymi, udziałem w wielu akcjach i projektach, Patryk koncertuje razem z Dawidem Kwiatkowskim. Muzycy są właśnie w trakcie kolejnej trasy koncertowej. 2.Lykke Li – I Never Learn Cierpliwość tych, którzy od ponad trzech lat czekali na kolejną płytę Lykke Li nareszcie została nagrodzona. Nowy album zachwycającej szwedzkiej piosenkarki i kompozytorki o niesamowitym głosie nosi tytuł „I Never Learn". O brzmienie wydawnictwa zadbali Björn Yttling z zespołu Peter Björn And John, Greg Kurstin oraz sama Lykke Li, dla której było to pierwsze tak bliskie spotkanie z konsoletą. Inspirację do piosenek Szwedka czerpała z Los Angeles, w którym najczęściej od jakiegoś czasu przebywa, i z okolic Miasta Aniołów. Czyli podobnie jak przy okazji krążka „Wounded Rhymes". O piosenkach Lykke mówi: „Każdy kawałek to ballada o mocnym ładunku emocji. To piosenki w stylu tych, jakie puszczano w dawnych stacjach radiowych. Idealne do

wolnego tańca. Wolno rozwijające się utwory". Parę kawałków powstało w efekcie niedawnego bolesnego rozpadu związku Szwedki. To choćby „Never Gonna Love Again", "Sleeping Alone", czy „Heart Of Steel". Sama Lykke za fundament płyty uznaje kompozycję „No Rest For The Wicked". Także rezultat rozpadu związku, tylko wcześniejszego. Oto, co mówi o niej artystka: "Napisałam ten numer jeszcze w Szwecji. Właśnie wyrwałam się ze złego związku i pakowałam swoje rzeczy. To był dla mnie straszny czas. Byłam zraniona, pełna wstydu, smutku, winy, tęsknoty. W zwrotce odnoszę się wprawdzie do siebie, ale mam na myśli wszystkich, będących w podobnej sytuacji". Wygląda na to, że Li Lykke Timotej Svensson Zachrisson, jak brzmią pełne personalia szwedzkiej artystki, znów wszystkich zaczaruje, zaskoczy, zachwyci. Na pewno Szwedka wybierze się w trasę koncertową po Europie. Warto śledzić daty występów i koniecznie zobaczyć jeden z nich. Lykke Li na żywo czaruje jeszcze mocniej niż na płytach.

3. Lily Allen - Sheezus Cierpliwość fanów Lily Allen, oczekujących na pierwszy po blisko pięcioletniej przerwie album angielskiej gwiazdy, został nagrodzony. „Sheezus” to trzeci album w dyskografii artystki. Przypomnijmy, że krążek zwiastowało parę bardzo udanych singli, które narobiły sporego zamieszania w mediach i na listach przebojów. Choćby ironiczny „Hard Out Of Here" (dziewiąta pozycja w brytyjskim notowaniu singlowym), a także "Air Baloon" (miejsce siódme). „Sheezus" to następczyni płyty „It's Not Me, It's You" z 2009 roku, która zdobyła szczyt brytyjskiego notowania albumów i trzykrotnie pokryła się na Wyspach platyną. Krążek wyprodukował Greg Kurstin (m.in. Ke$ha, P!nk, Kelly Clarkson), poza piosenką tytułową, której brzmienie nadał amerykański producent hiphopowy DJ Dahi, a także „Air Balloon", którą wyprodukował Szwed Shellback (naprawdę Karl Johan Schuster). Płyta „Sheezus" już zbiera rewelacyjne opinie. „Jeśli spojrzymy na współczesną scenę pop, Lily Allen jest na niej niczym kaktus na pustyni" – tak barwnie oddał słowami


jakość krążka recenzent serwisu Shortlist. „Brytyjskie kobiety czekały na twój album, a ty nie zawiodłaś" – napisano w „Daily Telegraph". Peany na cześć płyty można przeczytać również na stronach "NME" oraz „Esquire". Lily Allen ma na koncie płyty „Alright, Still" z 2006 roku (drugie miejsce w ojczyźnie artystki; przeszło 6 mln sprzedanych egzemplarzy na świecie) i wydaną trzy lata później „It's Not Me, It's You" (numer jeden w Wielkiej Brytanii; ponad 2 mln sprzedanych kopii na świecie), a także kilka singli, z których największą popularność zdobyły „Smile" i „The Fear" (obydwa dotarły do szczytu singlowego zestawienia w Wielkiej Brytanii). Artystka była nominowana do Grammy, BRIT Awards oraz MTV Video Music Awards.

3.

filmu. Karolina Pasternak w „Newsweeku”: „doskonale wyreżyserowany i zmontowany dźwięk, który równolegle z obrazami buduje dramaturgię tej opowieści”. Płynące Wieżowce Historia młodego chłopaka, Kuby (Mateusz Banasiuk), który mieszka razem z matką (Katarzyna Herman) i swoją dziewczyną Sylwią (Marta Nieradkiewicz). Trenuje pływanie i jest świetnie zapowiadającym się sportowcem. Pozornie poukładane życie Kuby i jego bliskich komplikuje się, gdy ten poznaje Michała (Bartosz Gelner). Ich wzajemna fascynacja nieoczekiwanie przeradza się w uczucie, a miłość Sylwii do Kuby zostaje wystawiona na ciężką próbę.

4.

4. Young Stars Album Young Stars to 18 utworów, nigdzie wcześniej niepublikowanych, wykonywanych przez młodych, polskich artystów oraz 2 bonus tracki. Młodość, zaangażowanie, różnorodność i energia, tak w czterech słowach można opisać tę płytę. Na albumie znalazły się utwory młodych gwiazd m.in. Dawida Kwiatkowskiego, Juli, Natalii Szroeder, South Blunt System, Saszan, Marty Podulki jak również debiutantów. Kompilacja powstała w ramach projektu Young Stars, stworzonego przez wytwórnię MyMusic i ma jeden zasadniczy cel: promocję artystów młodego pokolenia. Płyta promuje pierwszy w Polsce festiwal młodych talentów rynku muzycznego w naszym kraju, czyli Young Stars Festival (26 kwietnia w Poznaniu), podczas którego wszystkie utwory zabrzmiały na żywo.

5. Baasch – Płonące Wieżowce Album zawiera w większości kompozycje stworzone specjalnie na potrzeby wywołującego kontrowersje filmu Tomasza Wasilewskiego pt. „Płynące Wieżowce”. Osobą odpowiedzialną za skomponowanie i dobór muzyki jest Baasch - wokalista, kompozytor i producent. Kompilację uzupełnia utwór duetu Bueno Bros.Widzowie i recenzenci wielokrotnie podkreślali wyjątkową rolę muzyki w budowaniu nastroju poszczególnych scen

85

1.

5. 2.

2.

3.


86


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.