#9 BlackWall Magazine

Page 1

1


SPIS TREŚCI

2


[9] 2013 LISTOPAD

10 JESIENNY MAJESTAT „JESIEŃ TO CZAS, GDY ZDECYDOWANIE CZUJĘ I WIDZĘ WIĘCEJ”

13 Redaktor naczelny & Creative direktor KAMIL RODZIEWICZ black.wall.magazine@gmail.com tel: 509101407 Grafik: DOMINIK KONDZIOŁKA

BĄDŹ CZĘŚCIĄ SPOŁECZNOŚCI „CYBERPRZESTRZEŃ I JEJ TAJNIKI”

14

Redakcja: AGNIESZKA JÄCKEL, CLUADIA KARWACKA, TOMASZ REPETA, MONIKA SZODA, BARTOSZ ZASIECZNY

„3” NAJWIĘKSZE GRZECHY POLAKA W KINIE

Współpraca: NINA OLEJNICZAK, KAROLINA JAKUBIEL, AGATA KUCHARCZYK, ANNA KRĘPCZYŃSKA, MARTA POŁCHOWSKA, REMIGIUSZ SZUREK

15

Fotograf: EDYTA BARTKIEWICZ, MONA BLANK, NATALIE PONIATOWSKA, BARTOSZ WOJCIECHOWSKI,

16

Korekta: KAROL NOWAKOWSKI

„SPÓŹNIALSTWO, OBŻARSTWO I GADULSTWO”

KISS, KISS. BANG, BANG „KOŻYŚCI PŁYNĄCE Z CAŁOWANIA”

SZOKUJĄCE ZDJĘCIA KUBAŃSKIEGO ARTYSTY „DZIECKO BŁOGOSŁAWIEŃSTWO, CZY TANI CHWYT?”

17 AKCJA „NIE KRADNIJ W SIECI” „ZDJĘCIA Z GOOGLE, TAK JAK ROWER W PARKU NIE SĄ WŁASNOŚCIĄ PUBLICZNĄ!”

18 NAJSEKSOWNIEJSZY MĘSKI ZAWÓD „CO KIERUJE KOBIETAMI, GDY UKŁADAJĄ SWOJE RANKINGI NAJSEKSOWNIEJSZYCH MĘSKICH ZAWODÓW?”

19 NAJSEKSOWNIEJSZE KOBIECE ZAWODY photographer: Bartosz Wojciechowski model: Anna Jaroszewska NEW AGE MODELS fashion designer: Agnieszka Michalska make up: Marlena Cybula cover: Dominik Kondziołka

„TERAZ PRZYSZŁA PORA, ŻEBY PRZYJRZEĆ SIĘ, JAKIE DAMSKIEZAJĘCIA PANOWIE UWAŻAJĄ ZA SZCZEGÓLNIE ATRAKCYJNE I KTÓRE DZIAŁAJĄ NA ICH SEKSUALNĄ WYOBRAŹNIĘ.”

3

20 MONITIC – MARKA SAMA W SOBIE „FUNKCJONALIZM W POŁĄCZENIU Z KOMFORTEM I ARTYSTYCZNĄ WOLNOŚCIĄ – INDYWIDUALIZMEM”

26 GENTLEMAN KONTRA BAD BOY „DLACZEGO KOBIETY DAJĄ KOSZA GENTLEMANOM, WYBIERAJĄ DRANI”

28 ADRIANNA PAWŁOWICZ „DUSZA ARTYSTY WE MNE GRA” WYWIAD

34 FASHIONPHILOSOPHY FASHION WEEK POLAND „JESIEŃ POD ZNAKIEM POLSKIEGO TYGODNIA MODY”

38 SESJA OKŁADKOWA „LET THE SUNSHINE – W OBIEKTYWIE BARTOSZA WOJCIECHOWSKIEGO”

48 JESIENNE WSPOMAGACZE URODY „TO DO NAJLEPSZE DLA NASZEGO CIAŁA W LISTOPADZIE”

50 JAZDA KULTURALNA „RECENZJE: KSIĄŻKA I CD”

60 TRZY CZASY NAMIĘTNOŚCI I SMAK DZIECIŃSTWA – TEN SMAK


4


5


6


7


PHOTO: NATALIE PONIATOWSKA WEBISTE: WWW.NATALIEPE.BLOGSPOT.COM FACEBOOK PAGE: WWW.FACEBOOK.COM/NPAPHOTOGRAPHY MODEL: HANNAH AUTUMN -

COLOURS AGENCY STYLIST AND MAKE-UP: NATALIE PONIATOWSKA

8


9


LIFESTYLE

JESIENNY MAJESTAT JESIEŃ TO CZAS, GDY ZDECYDOWANIE CZUJĘ I WIDZĘ WIĘCEJ. NICZYM FOKUS W UTWORZE „JESTEM BOGIEM”. OTO DOWÓD.GRUPUJĄC PORY ROKU POD WZGLĘDEM PIERWIASTKA „NAJ”, NA PIERWSZYM MIEJSCU ZDECYDOWANIE I BEZAPELACYJNIE RAZY STO DWA, STAWIAM NA JESIEŃ. TO JUŻ MOJA DWUDZIESTA PIĄTA, KTÓREJ MAM OKAZJĘ POSMAKOWAĆ. NIE PRZYMIERZAJĄC KOCHAM JĄ NICZYM CZESŁAW NIEMEN WARSZAWĘ, BĄDŹ NIEGDYŚ DODA NERGALA. TEKST W ZAMYŚLE MA BYĆ ODEBRANY I ŻYWIĘ NADZIEJĘ – JEST – JAKO BEZPRETENSJONALNY W STYLU INTROSPEKCJI. PRAWDA JEST NAJPIĘKNIEJSZA. tekst: REMIGIUSZ SZUREK

J

uż we wrześniu nozdrza napełniają się nim z dnia na dzień. Zapach. Coraz silniejsza woń suchych liści miesza w głowie niczym pobudzający do życia narkotyk. Jeszcze niedawno żywo i zielono budowały one letni pejzaż. Oko widzi połyskujące eleganckim brązem kasztany. Meble kalwaryjskie lub coś na ich kształt. Grzyby najlepiej zbiera się rankiem. Trawa zmienia się w jedyny swego rodzaju dywan nierzadko pokryty już siwym szronem. Dla niektórych pewnie już jest lekko pretensjonalnie, ale przysięgam – nie dążę do tego. Publiczny poklask mimo wszystko wywiera małą presję. Nie mogę się powstrzymać. To tak jak z łuskaniem słonecznika. Wciąga i koniec. Chłód poranka, symptomatyczny dla jesieni lekki o tej porze zapach mrozu rozpylony w powietrzu, niczym najlepsze perfumy – niezbyt irytujący lecz wyczuwalny. Wieczór napełniony wilgocią. Niczym stare, ceglaste mury. I te spadające liście… Kojące i niepokojące. Zamiatające jezdnię. Opadające na szybę samochodu. Zniewalające niejeden rozum. Liście na drzewach przesiąknięte tysiącami barw i ich odcieni, niczym w piosence Izabeli Trojanowskiej karmazynowy dwór z jego salami i lustrami. Istne deli-

rium radości! Najlepiej fotografować jesienny pejzaż do połowy października. Potem drzewa są jedynie swoimi własnymi, zubożałymi karykaturami. Kojarzycie na pewno zapach dymu z wiosennych czy późno październikowych ognisk. Często spotykam go choćby jadąc autobusem. Przenika wszystko. Gdy go czuję widzę zbliżającą się jesień. To jej zapach. Cień. Nie wiem czemu tak myślę. Bluetooth od strony technicznej. Tego również nie wiem. Smakowicie skomplikowane pytanie. Jesień to muzyka. Potężna anty kakofonia. Niektóre utwory znam z czasów gdy byłem ledwie kilkuletnim brzdącem. „Znam” to pewnie w tym przypadku zbyt potężne słowo. Kojarzę je jak przez mgłę, ale w głębi duszy wiem, że już kiedyś je słyszałem. Coś w nas jest. Kilogramy przeżyć. Zastygłe w bezruchu oceanu myśli emocje uchwycone niczym na fotografiach sprzed lat. Dawno suche już ubrania zawieszone jak na spinaczu. Niektóre z utworów do jesieni pasują. Inne mniej lub wcale ale skojarzenia z tą porą roku są dla mnie nierozerwalne. „Lemon Tree”, „Golden Brown” to dzieciństwo, które przypominam sobie za każdym razem gdy je słyszę. Sentymentalne. Też jestem. Do granic… Klenczona i

10

jego „Jesień…” odkryłem ledwie rok temu, podobnie „Barwy Jesieni” Czerwonych Gitar. Wojenną więc jesienną „Patriotę” Zipery słucham od czasów nieopierzonego i zagubionego licealisty. Wszystkie te utwory uzupełniają mój obraz tego wyjątkowego czasu. Proces przemijania. Koniec czegoś żywego. Koniec gorącego i wilgotnego lata. Rumieniec. Mózg pracuje. Pojawiają się pytania. Jedno za drugim. Meloman woła zza winkla. Atakuje umysł. W międzyczasie pojawiają się pauzy. Po co to wszystko? Kim jesteśmy? Gdzie przyjdzie nam żyć w życiu po życiu? Jak odpowiednio dobrze wykorzystać lata spędzone na ziemi?

J

esień to góry. Te u mamy mojego taty w Męcinie w Gorlickiem. Rześkiej babci Janiny. Drewniany dom rodzinny wśród lasów połyskujący pod różnym kątem patrzenia farbą olejną typu „orzech jasny”. Jabłoń przed nim, która przeżyła wielu i wiele. Roślinna staruszka. Wszędobylska i kojąca woń lasu, z której niepostrzeżenie rodzą się spokój i cisza. Tajemniczy wiatr delikatnie, acz zdecydowanie kołyszący konarami drzew przybyły znad miejsc, w których nigdy jeszcze nie byłem. Czy będę? Czy mi się uda? Czy zdążę? Wypady na


LIFESTYLE

11


LIFESTYLE grzyby. Rydze. Pomarańczowe dary lasu, rosnące obok siebie, ofiarowujące swemu odkrywcy – prócz smaku – wielką, niczym niezmąconą radość. Niemal jak stary klaser ze znaczkami pocztowymi na zakurzonym strychu. To Bieszczady, które miałem okazję przemierzyć w październiku dwa lata temu, urzekające widokami, dziewiczą przestrzenią, a co za tym idzie – wolnością. Jesień to wieś rodzinna mojej mamy. Wypady z kuzynostwem do opuszczonych domostw właśnie w głębi lasu. Tamtejszy klimat porównać można do tego rodem z horrorów klasy B, które to oczywiście wcześniej obejrzeliśmy od pierwszej do ostatniej mikrosekundy. Równej jednej milionowej sekundy. A jak! W ogóle najlepiej łykać te obrazy mroku właśnie jesienią. Tabletki na „niesen”. Kinowe seanse. Strach wyjść na ulicę. Kropelki potu delikatnie muskają skronie. Serce biegnie przed siebie. Bywa zabawnie. Pamięć zapisze co trzeba. Starość przypomni beztroskę. „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie”. Jesień to listopad. Dzień Wszystkich Świętych. Magia. Moc prze myśleń. Głębia myśli. Zaduma ale bez sztucznej kreacji. Reżyser został w domu. Szczera, płynąca prosto z duszy. „Dziady” Mickiewicza strona po stronie. Części II i IV. Legendy o duchach opowiadane w wąskim gronie. „Opowieści upiorne z ziemi gorlickiej – kto chce, niech wierzy”. Budowanie klimatu. Również muzyka „Wspomnienie” genialnego Niemena, puls listopada, szczególnie śpiew chóru i dźwięk doniosłych organów wspaniale wpasowujących się w ten mglisty czas; w zamyśle letni lecz nostalgiczny „Sealed with a Kiss” Jasona Donovana jakże brzmiący listopadem; hipnotyczny „The Model” zespołu Kraftwerk). Listopad i jego święto to moje prywatne, zabite dechami

tharsis, odgrywane co roku niczym wybitny spektakl teatralny. Niebanalne, a przecież tak… pospolite. Delektowanie się własnym jestestwem, a nie egzystencją. 1 listopada. Tajemniczość. Niesamowitość. Powiew historii. Odkrywanie tego co minęło. Co już nie wróci. Lubię przebywać wówczas na cmentarzu. Szczególnie gdy zapada zmrok, a świetlista łuna migoce niczym srebrne odbicie księżyca na wodzie. Łuna widoczna z dystansu. Znicze pachną spokojem. Dłoń ogrzewa wylewany nań wosk. Takie tam zabawy. „Dzieci z Bullerbyn”. Choć może bardziej coś takiego: „Jak listek z listkiem w powiewie, Kręcą się pod cerkwi wierzchołkiem; Jak gołąbek z gołąbkiem na drzewie, Tak aniołek igra z aniołkiem”.

O

bserwuję stare, często zapomniane nagrobki. Porośnięte baśniowym mchem. Te kamienne są najpiękniejsze. Rozmyślam… Niemal bez przerwy. Nad życiem ludzi tu spoczywających, właściwie ich szczątków. Groby żołnierzy napełniają dumą i także skłaniają do refleksji. Może przede wszystkim. Czuję się patriotą. Nie mam pojęcia czy walczyłbym w czasie wojny. Wierzę, że tak. Nie lubię tylko tych świeżych ziemnych pagórków, bo wiem… Wiem, że kryje się w nich świeży jeszcze i niezwykle silny ból ich bliskich, którzy stracili kogoś kto mógł żyć. I kto chciał żyć. Kwiat, który usechł zanim w pełni zdążył nacieszyć swym pięknem. Najczęściej. „Liści szumi wieniec”. Tak jak pisał Harasymowicz. 2 listopada. Dzień Zaduszny. Magia trwa nadal, choć nie tak już mocno. Można odwiedzić i powspominać. Tych, dla których nie starczyło czasu poprzedniego dnia i nocy. „Co to będzie, co to będzie?”. Pięknie będzie.

12

Jesień to spacery. Łąki, parki i lasy. Dziewicze, namiastkowe, unikalne. Chronologicznie. Również w ułożonym towarzystwie starych kamienic choćby w spowitym smogiem Krakowie. Najlepiej skórzana kurtka w stylu Jamesa Dean’a lub stara marynarka z dziadkowej szafy. Echo historii. Pub z piwem jak w kawałku „Warszawa” zespołu T-Love. Rozmowy ze znajomymi na mądrzejsze (coraz częściej – starość woła dosłyszalnie) i głupsze tematy. Zimny wiatr przenikający pijaną czuprynę aż po same końcówki. To również szkoła. Czas studiów. Chwile, które z rozrzewnieniem będziemy wspominać, kiedy już nie będziemy czuć, że możemy wszystko. Jak teraz. Coś co chciałoby się mimo trudu i stresów egzaminacyjnych zatrzymać dla siebie jak najdłużej, niczym jędrne ciało czy długie, błyszczące witalnością i wspomniane już włosy. Nareszcie zrozumiałem postępowanie tajemniczych i zbuntowanych osobistości określających się mianem wiecznych studentów. Studia to wyznacznik bycia młodym, może nawet bardziej wolnym niczym ptak. Potem klamrą zepną nas długie godziny poświęcone dzieciom, wizyty u ich dziadków – gdzie się podziali do diabła rodzice? – praca. Ogólnie walka o przetrwanie w trudnym świecie. Mimo wszystko… Optymizm to fajna sprawa. To czas wytężonej pracy. Energia i wena do tworzenia konsolidują się ze sobą w jeden silny byt. Niczym „kobieto-mężczyzna”. Choć teraz różnie z tym bywa. Konserwatyzm zalał mój umysł. Nie jest płynny. Już tam zostanie. To czas by oddać się swoim pasjom. Często tym spokojnym, garażowo-pokojowym. Rzadziej ekstremalnym. Noce przychodzą za dnia. Serce domu bije rodzinnym i przyciągającym ciepłem mocniej niż zwykle. Jesień to szczególnie dla kibica piłkarskiego, którym jestem, czas emocji. Mecze orłów kolejnych


LIFESTYLE selekcjonerów. Najczęściej nieudane, grane z myślą „po co?” i „za ile?”. Polskie drużyny w europejskich pucharach. Podobnie. Mimo wszystko wszyscy z nich pijanie marzą by wejść bądź przejść ale nie po cichu odejść do historii. Zmagania w Ekstraklasie. Zaskakująca pierwsza liga. Czekam na to już od lipca. Zieleń boiska maluje rzeczywistość.

T

o przedsionek Świąt Bożego Narodzenia, które pojawią się w większych miastach (zimny marketing zachłyśnięty papierami z podobiznami władców Polski) zdecydowanie zbyt szybko, bowiem jeszcze w magicznym listopadzie. Wiadomo czemu, nie wiadomo dlaczego nikt tego nie oprotestuje. Z chęcią opuszczę cztery ściany. Jesień to: Dotyk historii. Choćby na ekranie telewizyjnym. Czas spędzony w blasku kominka, popijany winem. Kiście winogron rosnące na działce. Zrywane garść po garści. Ach to wino. Orzechy rozgniatane butem z grubszą podeszwą. Rozmowy o duchach z Panem Janem z Szymbarku. Wypady z kuzynem-żołnierzem, na wojskowe cmentarze pachnące krwią i historią. Zapach z kominów ziejących węglem rozdzierający powietrze. Widok nagich konarów drzew, przypominających utrwalony w bezruchu układ krwionośny. Drzew odartych z zielonej nadziei. Szkoda niewinnych i urzekających brzóz. Natura zamyka je w swoim Auschwitz. Czy uda im się przetrwać wśród zawieruchy?

J

esień to wreszcie czas, który przypomina nam, że wszystko się kończy i znów musimy na nią czekać. A przecież tyle już czekaliśmy! Czy za rok będzie taka sama jak teraz? Starsza Pani spotkana w miejskim parku po powrocie ze sma-

kowania „boskiego napoju” jak zwykł mawiać wujek, wołająca na swojego pekińczyka „Lala” odpowie” „oczywiście”. Wierzyć jej? Jesień? Jak można mieć wtedy depresję? Czyż to nie jest jednak zbyt piękna pora? Urzeka nawet swym mrokiem. Mnie.

CYBERPRZESTRZEŃ

Bądź częścią społeczności JEŚLI NIE MA CIĘ W INTERNECIE, NIE ISTNIEJESZ – MÓWI NIE TAK ZNOWU STARE POLSKIE PRZYSŁOWIE. JEDNI BIORĄ JE BARDZO DO SIEBIE I MANIFESTUJĄ SWOJE JESTESTWO WSZĘDZIE, GDZIE TYLKO SIĘ DA. INNI Z NIECHĘCIĄ ODNOSZĄ SIĘ DO PORTALI TYPU FACEBOOK TWIERDZĄC, ŻE JEST TO DOSKONAŁE NARZĘDZIE DO TRWONIENIA CZASU.

ZWOLENNICY KTÓREJ TEORII MAJĄ RACJĘ? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Niewprawieni użytkownicy Internetu nierzadko posiadają konta na wszystkich możliwych portalach społecznościowych, spędzają na nich

13

większość swojego wolnego czasu (nie mówiąc o 8 godzinach w pracy) i nic z tego nie wynoszą. Osoby stale zgłębiające swą wiedzę na temat mediów społecznościowych doskonale zdają sobie sprawę z tego, gdzie w wirtualnym świecie warto bywać (a raczej: być) i jak prowadzić swoje profile na poszczególnych platformach.

F

acebook – najpopularniejszy portal społecznościowy na świecie. Ponad miliard użytkowników pochodzących z najróżniejszych zakątków globu. Ogólne zasady działania tego serwisu zna chyba każdy. Umożliwia on nam tworzenie sieci kontaktów, dzielenie się ze znajomymi ciekawymi treściami, korzystanie z aplikacji. Profil na Facebooku należy jednak prowadzić z głową! Niewiele osób uzmysławia sobie, że jest on źródłem informacji o nas samych, o naszym trybie życia oraz zainteresowaniach. Komu mogłoby zależeć na takich informacjach? Na przykład potencjalnemu pracodawcy – przeglądanie profili kandydatów na dane stanowisko jest obecnie powszechnie stosowaną praktyką. Fotografia na której leżysz pijany, a na Twojej twarzy jawi się błogi uśmiech dorysowany markerem przez Twojego najlepszego przyjaciela na pewno rozśmieszy wszystkich Twoich znajomych, ale nie przyszłego (niedoszłego) szefa. Właśnie dlatego warto zwrócić większą uwagę na to komu udostępnia się dodawane przez siebie treści. Zdjęcia z imprez i sprośne żarty pokazuj tylko znajomym. Poprzez treści udostępniane na Twojej tablicy publicznie wykreuj postać z którą sam chętnie nawiązałbyś kontakt (biznesowy i nie tylko). Facebook może być zatem narzędziem służącym autokreacji, może nam pomóc w zdobyciu nowych znajomych, a nawet nowej pracy, należy pamiętać jednak, że jest to serwis


LIFESTYLE służący przede wszystkim rozrywce. Platformą o charakterze stricte biznesowym jest LinkedIn. O serwisie tym mówi się „the social network for professionals” i te właśnie słowa najlepiej oddają jego istotę. LinkedIn pozwala nam stworzyć profil będący szczegółowym odzwierciedleniem całego naszego zawodowego życia. Jego uzupełnienie zajmuje wiele czasu, co niejednokrotnie zniechęca nawet najwytrwalszych poszukiwaczy pracy. Warto zatem poważnie przemyśleć założenie profilu na LinkedIn, a jeśli już się na ten krok zdecydujesz przyłożyć się do jego prowadzenia.

O

statnim portalem społecznościowym o którym postanowiłam wspomnieć jest NK (nasza-klasa). Nagły wzrost popularności Facebooka sprawił, że rodzima platforma została zepchnięta na drugi plan, w dalszym ciągu jednak zajmuje trzecie miejsce wśród najpopularniejszych portali społecznościowych w Polsce (ponad 8 milionów użytkowników). Profil na NK nie wymaga od nas dużego zaangażowania, toteż zachęcam do przemyślenia decyzji o usunięciu swojego konta z tej platformy, co wiele osób czyni zarzucając jej brak narzędzi, które udostępniają nam Facebook, LinkedIn czy, nie wspomniany przeze mnie, ale również warty uwagi Google+. Należy pamiętać, że portale te (przynajmniej z założenia) miały pełnić zupełnie inne funkcje. NK miała być serwisem, który umożliwiał ponowne nawiązanie kontaktów z ludźmi z którymi dzieliliśmy szkolną ławę i po dziś dzień doskonale pełni tę funkcję.

tekst: NINA OLEJNICZAK

„3” NAJWIĘKSZE GRZECHY POLAKA W KINIE POLAK TO CZŁOWIEK, KTÓRY ODBIERANY JEST NA ŚWIECIE W RÓŻNORAKI SPOSÓB. ISTNIEJĄ STEREOTYPY, KTÓRE MIMO WSZYSTKO MAJĄ ODZWIERCIEDLENIE W RZECZYWISTOŚCI. KAŻDY CZŁOWIEK MA TEŻ WADY I ZALETY. CHYBA NIKT Z NAS NIE SPOTKAŁ JESZCZE IDEALNEJ JEDNOSTKI POD KAŻDYM WZGLĘDEM. tekst: TOMASZ REPETA Do rzeczy - przychodzą chwile w których mamy ochotę na nieco kulturalne spędzenie dnia. dla wieczornego, czy weekendowego relaksu opcja obejrzenia filmu w kinie wydaje się być idealna. wszystko byłoby w porządku, gdyby nie trzy największe grzechy polaka, który nieumiejętnie zachowuje się przed, podczas i po seansie filmowym. kategoryczny brak kultury można zakwalifikować do chamstwa i nazwać polaka zwykłym „burakiem”. Nie należy być wymagającym, lecz są pewne zasady, które powinny obowiązywać względem szacunku do sztuki i do widzów znajdujących się w tym samym kinie. Wieczorny seans może zamienić się w koszmar, który

14

wyprowadzi niejednego człowieka z równowagi. Zapewne każdy z was po przytoczeniu głównych grzechów uświadomi sobie, że takie sytuacje w polskim kinie spotyka się często, za często. Upominajmy, apelujmy o to, żeby ktoś, kto nie umie zachować się w kinie pozostał w domu, oglądając film przed telewizorem, robiąc to, co mu się żywnie podoba.

S

późnialstwo to chyba najgorsza cecha, której ja osobiście nie toleruję. Seans rozpoczyna się o 20.00. Spóźnialski pomyśli sobie: „na początku będą puszczane reklamy, pewnie nic fascynującego się nie wydarzy”. Ostatecznie dochodzi do tego, że ktoś spóźnia się 20 minut. Pół biedy, jeżeli jest to jedna osoba, gorzej jeśli grupa rozwydrzonych gówniarzy, którzy hałaśliwie wchodzą na salę i szukają miejsca, przeszkadzając w seansie widzom.

I

dziemy do kina, weźmy ze sobą torbę pełną jedzenia. Skoro oglądamy film to zjedzmy coś dobrego i najlepiej w dużych ilościach. W takich oko-


LIFESTYLE Polaków. Za każdym razem, jak idę do kina, głęboko zastanawiam się nad tym, czy seans odbędzie się bez „zakłóceń”. Nie bądźmy obojętni wobec takich sytuacji. A jeżeli ktoś nie ma szacunku do innych, najlepiej, żeby pozostał w domu.

Kiss, kiss. Bang, bang tekst: KAROLINA JAKUBIEL

licznościach jedzenie wygrywa z filmem. Nie ma nic gorszego niż pozostawiony bałagan po jedzeniu, mnóstwo okruchów i papierków. Nie neguję tutaj kulturalnego jedzenia popcornu - bo przecież jest to nieodłączna rzecz zapisana w kulturę filmową. Ale rzadko kto potrafi zachować umiar.

Z

azwyczaj chodzimy do kina z kimś dla towarzystwa, żeby nie czuć się samotnie i czas minął po prostu milej. Gorzej jeśli seans filmowy zamienia się w pogaduchy, plotkowanie, nagminne śmiechy. Nie mówiąc o tym, jeśli ktoś komentuje najmniej istotne detale: kolor włosów aktorki, sukienkę, samochód, kolor ściany- nic nie będzie pozostawione bez komentarza. Nie rozumiem również, ludzi nie wyłączających komórek przed wejściem na salę. Nie wspominając o tym, że czasami ktoś pokusi się o rozmowę telefoniczną mówiąc: „Jestem w kinie, ale mów o co chodzi”. Kino to niesamowita magia, która niewątpliwie niszczona jest przez

O

kres jesienno-zimowy to czas wzmożonej potrzeby na pocałunki. I myślę o tych najbardziej namiętnych, seksownych i pełnych miłości. Bo kiedy za oknem coraz ciemniej nasze pragnienia stają się coraz większe. Dlaczego się całujemy? Dla przyjemności, to oczywiste! Jednak musi być coś więcej w tym próbowaniu siebie nawzajem. Wyostrzone zmysły pobudzają seksualnie, możemy poznać partnera, jego upodobania i styl. Dowiemy się o naszej zgodności biologicznej, oraz o jakość materiału genetycznego. Czy kochanek jest w dobrym stanie zdrowia i potrafi obdarzyć nas przyjemnością? Pierwsze wrażenie pozostaje w pamięci na długo i od niego zależy, co wydarzy się później. Uwodziciele i kochankowie szkolą swoje umiejętności, bo dobrze wiedzą jak cennym skarbem jest piękne składanie pocałunków. W czasach wybrednych singli poszukujących cały czas kogoś odpowiedniego, pierwszy pocałunek pozwala zaoszczędzić czas na nieudanych randkach i krępujących rozmowach.

15

Najmocniej doceniają całusy kobiety. Muśnięcie warg jest czymś więcej zwłaszcza dla tych Pań, które wiążą go już nie tylko z seksem ale i sytuacjami podtrzymującymi uczucia i więzi partnerskie. Podobnie jak trzymanie za rękę, obejmowanie i gesty czułości, całusy świadczą o lepszej jakości związku.

K

iedy myślę o czułości, przed oczami staje mi obraz Gustava Klimta Pocałunek. Nie jest to zwykły obraz pary kochanków. Artysta ukrył parę wśród złotego płaszcza i drobnych łąkowych kwiatów. W dłonie ujmuje delikatnie twarz kochanki, aby za chwilę złożyć na nim pocałunek. Podobnych odwołań znajdziemy jeszcze wiele, pewnie każdy ma swój ulubiony, na którym się wzoruje. Mogą być to bohaterowie filmów, książek i innych dzieł artystycznych. Najważniejsze jest żeby pocałunek rozgrzewał i pobudzał w te leniwe jesienne wieczory. 7 korzyści z całowania! 1. Całowanie radykalnie obniża poziom cholesterolu oraz wysokie ciśnienie 2. Całowanie pobudza ponad 30 mięśni twarzy 3. Całowanie pomaga schudnąć zaledwie 5 sekund czułego pocałunku pomaga spalić 12 kalorii 4. Całowanie obniża poziom hormonu stresu odpowiedzialnego za bezsenność 5. Całowanie zwiększa odporność na choroby powodowane przez bakterie. Całując się wymieniamy ślinę i znajdujące się w niej bakterie. Nasz układ odpornościowy natychmiast je rozpoznaje i tworzy przeciwciała, które uchronią nas przed chorobą 6. Całowanie pomaga sprawdzić, czy ty i obiekt twoich zainteresowań do siebie pasujecie 7. Po co pić litry wody albo wstrzymywać oddech, jeśli całowanie jest dobre także na czkawkę?

Tłumaczenie: Intimate Medicine


LIFESTYLE

SZOKUJĄCE ZDJĘCIA KUBAŃSKIEGO ARTYSTY DZIECKO KOJARZY SIĘ Z MALUTKIM SZCZĘŚCIEM STĄPAJĄCYM PO ZIEMI, SŁODKĄ BEZTROSKĄ, SZCZERYM UŚMIECHEM I BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM DLA PAR, KTÓRE WIĄŻĄ SIĘ NA CAŁE ŻYCIE. KAŻDY RODZIC DĄŻY DO TEGO, ŻEBY ZAPEWNIĆ SWOJEMU DZIECKU WSZYSTKO, CO DOBRE. MIŁOŚĆ, DOBRO I SZCZĘŚCIE. tekst: TOMASZ REPETA

M

imo najszczerszych chęci nie jesteśmy w stanie ochronić naszych dzieci przed złem, które czyha praktycznie zewsząd. Życie niesie za sobą mnóstwo niebezpieczeństw na które skazane są m.in. bezbronne dzieci. Erik Ravelo, kubański artysta stworzył kontrowersyjne zdjęcia na rzecz kampanii społecznej, która odnosiła się do ochrony praw dziecka. Jak dobrze wiemy, istnieje mnóstwo instytucji, które stoją na czele praw: Komitet Ochrony Praw Dziecka, Rzecznik Ochrony Praw Dziecka, Terenowe Komitety i wszelkie inne organizacje ściśle związane z ochroną. Mimo tych instytucji zaoferowanych przez państwo, czujności rodziców i opiekunów, dzieci wciąż skazane są na trage-

die, które zostały przedstawione przez fotografa. Seria zdjęć dotyczy szeregu zakresu problemów, które napotykane są przez dzieci całkowicie bezbronne. Poruszona jest m.in. pedofilia, która szerzy się wśród kleru, pedofilia turystyczna, albo problem nadwagi małych dzieci. Można powiedzieć, że fotograf walczy o prawo do dzieciństw. A przecież absolutnie nikt nie ma

16

prawa tego przywileju nikomu zabierać. Komentarz względem zdjęć jest całkowicie zbędny. Fotograf porusza tematy ciężkie, a zdjęcia szokują. To fenomenalny manifest względem życia i praw dzieci, które zasługują na dzieciństwo, a nie okrutność ludzi, którzy pozbawieni są jakichkolwiek uczuć.


AKCJA PROMOCYJNA

Akcja

NIE KRADNIJ W SIECI

CAŁKIEM NIEDAWNO RUSZYŁA KAMPANIA ZNANEJ, ZWŁASZCZA W KRĘGACH MAM, MARLENY WRÓBLEWSKIEJ, ZAŁOŻYCIELKI CIESZĄCEGO SIĘ OGROMNĄ POPULARNOŚCIĄ BLOGA MAKOWECZKI.PL.

A

kcja „NIE KRADNIJ W SIECI” ma za zadanie uświadomienie użytkownikom Internetu jaka odpowiedzialność prawna czeka ich za kradzież mienia jakim jest przywłaszczanie sobie plików znalezionych w sieci. Cyberprzestrzeń jest wielką bazą danych, przechowalnią, w której można znaleźć wszystko. Trzeba się jednak dwa razy zastanowić zanim „pożyczy się” jakieś zdjęcie, film lub jakiekolwiek dane. Jak to w naturze bywa „coś nie bierze się z niczego” tak więc i w Internecie wszystko ma swojego właściciela. Nie pojawia się w sieci w magiczny sposób. Ktoś to tam umieszcza a wyszukując konkretną frazę inteligentny komputer wyławia z bazy te pliki, które pasują do naszego zapytania. Proceder świetnie opisuje organizatorka kampanii – pozwolę sobie przytoczenie w tym miejscu słów Pani Marleny Wróblewskiej: „Wiele mam wystawiających aukcje ze zdjęciami Makóweczek pisało do mnie „ale napisała Pani, że to było OGÓLNODOSTĘPNE i było w googlach. Uwierzcie mi, że wiele to ode mnie wymaga aby nie puknąć ich w tym momencie w czoło. Pytam: skąd się w tych Goo-

glach i Internetach wzięło?” Z wybuchów na słońcu, ewolucji, czy z pączkowania? Wybaczcie, ale moje 5-letnie dziecko wie, że jak coś się gdzieś pojawiło to zazwyczaj ma jakiegoś twórcę. W normalnym życiu uważamy to za oczywiste. Nie dumamy czy rzeźbę w parku można sobie wziąć… bo jest ogólnodostępna i nie wiadomo tak dokładnie kto ją tam postawił. Więc podjeżdża auto i na pakę, a potem do ogródka.” Świadomie, czy też nie, przywłaszczając sobie zdjęcie najzwyczajniej w świecie kradniemy je i w konsekwencji możemy liczyć na grzywnę o ile autor skradzionego pliku dochodzić będzie swoich praw w sądzie. Zastanówmy się zatem, zanim zdecydujemy się wykorzystać znalezione w sieci zdjęcia do aukcji, artykułu, demota czy prezentacji bo może nas to drogo kosztować. Aby nie narobić sobie problemów radzimy znaleźć autora i zapytać się o zgodę na autoryzacje dóbr lub zastosujcie przypis informujący skąd dane zdjęcie zostało zaczerpnięte. Jako matka, nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek mógł wykorzystać wizerunek moich dzieci dla własnych potrzeb czy celów. Wyobraźcie sobie sytuację jak z „Na wspólnej” - jedziesz na spokojnie, zupełnie nieświadom autem a tu wielki bilbord z Twoją narzeczoną, współmałżonkiem czy swoją pociechą.. Kraksa gwarantowana! Razem z prowodyrką akcji, Marleną Wróblewską, prosimy o nagłaśnianie kampanii, gdyż w dzisiejszych czasach „w sieci kradnie się wszystko. A milcząc, dajemy temu procederowi niemą zgodę.”

tekst: MONIKA SZODA

17


LIFESTYLE

Najseksowniejszy

męski zawód CZY WYKONYWANY PRZEZ NAS ZAWÓD MA WPŁYW NA TO, JAK JESTEŚMY POSTRZEGANI? OCZYWIŚCIE, ŻE TAK. ŚWIATEM RZĄDZĄ STEREOTYPY, KONWENANSE I POWSZECHNE PRZEKONANIA, PRZED KTÓRYMI CIĘŻKO SIĘ USTRZEC. CO SPRAWIA, ŻE MYŚLIMY SOBIE O KIMŚ TAK, A NIE INACZEJ? I PYTANIE DNIA — CO KIERUJE KOBIETAMI, GDY UKŁADAJĄ SWOJE RANKINGI NAJSEKSOWNIEJSZYCH MĘSKICH ZAWODÓW? tekst: ANIA KRĘPCZYŃSKA

C

hyba nie ma gotowego wzoru na idealnego faceta. Każda z nas ma swój „typ” i potem wybiera sobie kolejnych partnerów według tego samego schematu i z podobnym zestawem cech. Jednak jedno jest pewne. Jak świat stary, tak wszystkie mamy w miarę jednakowe upodobania, względem wykonywanych przez mężczyzn zawodów. Zmienia się tylko ulokowanie ich na odpowiednich pozycjach w rankingu. Dla jednej tym idealnym będzie policjant, dla drugiej lekarz. Na własnej skórze przekonałam się, jak wielką moc ma odpowiednia profesja. Tańczyłam w klubie z pewnym miłym chłopakiem. Przystojny, wysoki, świetnie ubrany, był spryskany dobrym zapachem. Można powiedzieć — standardowy, czy nawet szablonowy. Moje zdanie o nim zmieniło się diametralnie, gdy

usłyszałam odpowiedź na pytanie, co robi w życiu. Powiedział — zdecydowanie nieszablonowo — że wykonuje najseksowniejszy (według kobiet) zawód męski. I tu mnie zaskoczył. Do tej pory nie postrzegałam facetów w takich kategoriach. Zawsze musiał być wygadany, opiekuńczy, mieć odpowiednie cechy fizyczne (niebieskie oczy, szatyn, odpowiednio zbudowany), dobrze tańczyć, ale nie zwracałam uwagi na to, kim jest. Przeraziłam się, bo nie potrafiłam odgadnąć, o jakim zawodzie on mówi. I wreszcie się dowiedziałam — strażak! Wiadomo — „za mundurem panny sznurem” — za strażakiem każda by poszła. Odważny, silny, bezinteresownie pomaga pokrzywdzonym i jest sprawny (co może sugerować, że w łóżku też

18

nas nie zawiedzie). Jego praca jest misją, którą wykonuje z własnej nieprzymuszonej woli. Zwykle chłopcy już od czasów wczesnoszkolnych marzą, by trafić w szeregi bohaterów ze Straży Pożarnej. Robić coś dobrego dla świata. I jak się okazuje — być najbardziej pożądanym mężczyzną w oczach płci pięknej. ak się okazuje, strażak działa na kobiety. Nie wiem, czy zwykłemu chłopakowi dałabym swój numer telefonu, a jemu nie potrafiłam odmówić. Może w przerwie od ratowania świata, gaszenia pożarów i ściągania kotów z drzew, uda mi się go kiedyś wyrwać na kawę? A nawet jeśli już się nie spotkamy, zapamiętam go jako czułego, wrażliwego chłopaka, który w przeuroczy sposób pytał mi się, czy może mnie pocałować.

J


LIFESTYLE

Najseksowniejsze kobiece zawody BYŁA JUŻ MOWA O NAJSEKSOWNIEJSZYM ZAWODZIE MĘSKIM, TERAZ PRZYSZŁA PORA, ŻEBY PRZYJRZEĆ SIĘ, JAKIE DAMSKIE ZAJĘCIA PANOWIE UWAŻAJĄ ZA SZCZEGÓLNIE ATRAKCYJNE I KTÓRE DZIAŁAJĄ NA ICH SEKSUALNĄ WYOBRAŹNIĘ. POPRZEDNI PRYWATNY „PLEBISCYT” WYGRAŁ STRAŻAK, BIJĄC NA GŁOWĘ POLICJANTÓW, ŻOŁNIERZY, LEKARZY, CZY POLITYKÓW. JAK WYBRALI MĘŻCZYŹNI. tekst: ANIA KRĘPCZYŃSKA

Z

nany serwis CareerBuilder.com przeprowadził parę lat temu na ten temat badania. Zapytano też panów, które zawody uważają za najbardziej seksowne. Wyniki były dość zaskakujące i okazało się, że wskazywane profesje, nie wiążą się wcale z wysokimi zarobkami i wyjątkową atrakcyjnością fizyczną, ale w większości, z ich specyfiką i potrzebą posiadania odpowiednich cech charakteru. Ale zdarzyły się też zawody, które stanowią pewne stereotypowe obrazy, bo w codziennym życiu, idąc np. do urzędu, czy do lekarza, nie trafiamy na młodą, piękną i elokwentną kobietę w krótkiej spódniczce. Czyżby kolejny raz, wyobraźnia poniosła osobników płci męskiej…? Patrząc na listę najbardziej „pociągających” zajęć kobiecych, można wysnuć tezę, że mężczyźni lubią panie, które mają nad nimi władzę, bowiem czołówkę obstawiły głównie mundurowe wszelkiej maści (policjantki, żołnierki, stewardessy też chyba można tu zaliczyć), które od wieków są symbolem odwagi i zwycięstwa. Policjantki kojarzą im się z dominacją, dreszczykiem emocji, energią i z tym, że one są sil-

niejszą płcią. Podobnie z żołnierką. Podoba się fetyszystom, którzy lubią jak ktoś nimi rządzi i dyryguje. Strach nie pozmywać naczyń! Stewardessy – tu proste przyczyny. Żeby dostać pracę w liniach lotniczych trzeba przejść wnikliwą rekrutację i być ładną, zgrabną, mądrą. Noszą krótkie spódniczki, przyniosą alkohol i jedzenie, a do tego „przytulą”, gdy wystąpią turbulencje. Na kolejnych miejscach znajdują się panie związane z branżą artystyczną, światem mediów, modą itp. I tu największym zainteresowaniem pewnie cieszą się modelki, zarabiające głównie na tym, że są urodziwe i mają ciekawą twarz, czy boskie ciało. Te najlepsze podróżują po całym świecie, dobrze zarabiają, a panowie niejednokrotnie ślinią się na widok modelek Victoria’s Secret. Panie ze szklanego ekranu też są na topie, bo zwykle widzimy je w pełnym makijażu, świetnie ubrane i uczesane. Chodząca perfekcja. Są „na wyciągnięcie pilota” i to nic, że czasem gadają głupoty! Pewnie gdyby nie one, o niektórych z nich, do dziś byśmy nie usłyszeli. Tancerka – wysportowana, gibka, pełna energii, pasji, namiętności. Nie ukrywa swoich emocji, tańczy z pasją i co jej w duszy gra. Kobieta do tańca i do różańca… Pora przyszła na panie „w fartuszku”, czyli pielęgniarkę, pokojówkę i kelnerkę. Pielęgniarki chyba od zawsze kojarzą się z czułością, troską i bezinteresowną pomocą. Utulą, nakarmią, dadzą tabletkę (zwykle na kaca), pokrzepią. Są podziwiane, bo wykonują ciężką, czasem niewdzięczną pracę i można się przy nich poczuć bezpiecznie – Siostro, proszę tlen…! Za to obraz seksownej pokojówki w kusym wdzianku, czarnych kabaretkach, z miotełką w dłoni, prężącej się przy odkurzaczu, przywędrował do nas z filmów amerykańskich. Jest na co popatrzeć, ale w prawdziwym życiu ciężko na taką trafić. No i wreszcie kelnerki – po

19

rządna powinna być ładna i uśmiechnięta, żeby zachęcać klientów do zostawienia pieniędzy akurat w ich restauracji i jak największego napiwku dla nich. Tylko szkoda, że oprócz pożądliwych spojrzeń, muszą przy okazji uporać się z prymitywnymi zaczepkami pijanych gości. I pierwsze trzy miejsca! Trzecią lokatę zajmuje… pani prezes, czyli kolejny zawód, związany z dominacją. Panowie czują się przy niej malutcy. Może z nimi zrobić wszystko, to zależy od jej decyzji. Nie wykonasz polecenia – ponosisz karę. Jest u władzy, ale faceci liczą, że tylko w pracy, bo w domu, to oni jej pokażą, kto tu rządzi. Drugie miejsce zajęła nauczycielka. Chyba nie znam mężczyzny, któremu nie podobałaby się jakaś belferka, czy to w liceum, czy na studiach. I znów wyższość, hegemonia i bezlitosne rządy. „Siadaj, pała!” nabiera przy niej nowego znaczenia. Podoba się wiecznym chłopcom, którym ciężko dorosnąć i wciąż mają nadzieję, że znajdzie się jakaś wykształcona kobieta, która ich poprowadzi przez życie i wszystko pokaże. na szczycie podium… „szparka sekretarka”, jak śpiewała o nich Maryla Rodowicz. Bez niej nie byłoby niczego. Panuje nad wszystkim. Jest kwintesencją wszystkich pożądanych przez facetów cech. Pozornie to mężczyzna jest szefem, a ona tylko pomocnicą i jego prawą ręką, ale gdyby nie sekretarka, nie wiedziałby nawet, która jest godzina. Pamięta o wszystkim – spotkaniu, imieninach jego rodziców, żeby kupić im prezenty i odebrać garnitur z pralni oraz wie, ile jej przełożony słodzi. Do tego jest piękna, zadbana i „krótko się nosi”. Ideał. I w sumie wybór większości mężczyzn pokrywa się z tym, co powiedział pewien przypadkowy pan, jaki wg. niego jest najseksowniejszy damski zawód.

I


MODA

MANITIC TO MARKA STWORZONA PRZEZ PROJEKTANTKĘ MARTYNĘ LIPIŃSKĄ. W DOBIE MASOWEJ PRODUKCJI W AZJI, MANITIC CHCE PRZYWRÓCIĆ BLASK I DAWNĄ ŚWIETNOŚĆ PRODUKTÓW POCHODZĄCYCH ZE STAREGO KONTYNENTU. MANITIC WSPÓŁPRACUJE Z WYKWALIFIKOWANYMI RZEMIEŚLNIKAMI W EUROPIE, DZIĘKI CZEMU MOŻE POCHWALIĆ SIĘ RĘCZNIE DRUKOWANYMI TKANINAMI ORAZ RĘCZNIE WYKONYWANYMI TOREBKAMI. W UBRANIACH I AKCESORIACH MANITIC WYKORZYSTYWANE SĄ MATERIAŁY NAJWYŻSZEJ JAKOŚCI, POCHODZĄCE ZE SZWAJCARII, WŁOCH, HISZPANII I POLSKI. POZWALA TO ZAOFERWAĆ KLIENTOM ODROBINĘ LUKSUSU W PRZYSTĘPNEJ FORMIE.

F

unkcjonalizm w połączeniu z komfortem i artystyczną wolnością – indywidualizmem: tak w kilku słowach można określić projekty sygnowane marką Manitic. Za tą nazwą kryje się młoda, niesamowicie utalentowana projektowania ubioru Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, Martyna Lipińska.

C

hoć firma istnieje od niedawna, już zdążyła zyskać aprobatę gwiazd polskiego showbiznesu, a o samej artystce wspominał Vogue. To znak, że projektantka jest na dobrej drodze by stać się naszą chlubą i polskim akcentem na światowym rynku modowym. A predyspozycji jej nie brak.

U

brania Manitic to przede wszystkim nowoczesność, wyrazistość ale i wygoda, która zawsze idzie w parze z jakością. Projektantka kładzie ogromny nacisk na funkcjonalność swoich projektów. Dzięki temu, każdy stój można wykorzystać w rozmaitych stylizacjach, dając im tym samym nowe życie ale zachowując unikatowy charakter i wizję artystki.

20


21


22


23


24


25


LIFESTYLE

GENTLEMAN KONTRA BAD BOY OSTATNIO KOLEGA SPYTAŁ MNIE, DLACZEGO KOBIETY DAJĄ KOSZA GENTLEMANOM, WYBIERAJĄ DRANI, A POTEM WSZEM I WOBEC TWIERDZĄ, ŻE WSZYSCY FACECI TO ŚWINIE? I ZACZĘŁAM SIĘ ZASTANAWIAĆ… NIE MA CHYBA JEDNOZNACZNEJ ODPOWIEDZI NA TAKIE PYTANIE. SĄ RÓŻNE KOBIETY, KTÓRE LUBIĄ CO INNEGO, CZEGOŚ INNEGO WYMAGAJĄ OD SWOJEGO FACETA, ALE NIE JEST TEŻ TAJEMNICĄ, ŻE TZW. BAD BOY OD ZAWSZE NAS POCIĄGAŁ. IMPONUJE NAM CIEPŁY I SPOKOJNY FACET, ALE WIĘKSZOŚĆ NIE PRZEJDZIE OBOJĘTNIE WOBEC POCIĄGAJĄCEGO AROGANTA. CZEMU NAS TAK DO NICH CIĄGNIE? tekst: ANIA KRĘPCZYŃSKA

K

obiety PO PROSTU lubią niegrzecznych facetów. Nie za ich status społeczny, nie za stan konta, nie za intelekt, ale… za nic. Za „to coś”. Za błysk w oku i ironiczny uśmiech. Coś, co ma na nas tak ogromny wpływ, że przestajemy się kontrolować, tracimy zdrowy rozsądek, zmysły i cholera wie, co jeszcze. Pociągają nas głównie dlatego, że trudno ich zdobyć. Wiadomo – zakazany owoc lepiej smakuje… A oni żyją z uwodzenia i czują adrenalinę wtedy, gdy mogą polować na kolejne „ofiary”, by potem się nimi pobawić i porzucić. Wkradają się w nasze życie (i serce) niepostrzeżenie

oraz równie niespodziewanie z niego znikają. Tylko z serca i wspomnień już ciężej ich wyrzucić. Kobiety trochę nie są konsekwentne w tym, co robią, bo z jednej strony mówią, że nie ma już prawdziwych gentlemanów – porządnych, dobrze wychowanych, z klasą, a z drugiej, lecą na byle pierwszego, który będzie „niepokorny” – bo ma charakter, nie jest nudny i społeczeństwo postrzega go jako ciekawą jednostkę, która niby świetnie sobie radzi w życiu. A gentlemani wychodzą z mody i facet, który przepuszcza kobietę w drzwiach, czy zachowuje się kulturalnie, jest uważany za staromodnego. Z niegrzecznym chłopcem nie grozi nam rutyna. Jest zmienny, czyli musimy ciągle o niego zabiegać, starać się, bo boimy się, że go stracimy. A grzeczny chłopiec zawsze będzie. Nawet wtedy, gdy będziemy szukać u niego pocieszenia, bo „ten zły” znikł z horyzontu. Oto co usłyszałam od kolegi: „Ale gentleman też jest niegrzeczny [na swój sposób], tylko że przy kobiecie, gdy są sami, też może być ciekawą jednostką i duszą towarzystwa. Gentleman to nie nuda i brak charakteru, tylko dobrze wychowany cham, a nie cham z dobrego domu. Po prostu szanuje kobiety i zna savoirvivre”. I zgłupiałam, bo do tej pory czarne było czarne, a białe było białe. Czyli że gentleman to taki… niegrzeczny chłopiec z dobrymi manierami? Jest w tym trochę prawdy, bo kochamy facetów w stylu Dra Housa, Chucka Bassa („Plotkara”), Dextera, czy Sawyera („Lost”), czyli postaci typowo „złe”, a tak naprawdę nie jest sztuką być cynicznym, opryskliwym macho, ale umiejętnie łączyć w sobie cechy gentlemana i bad boya, być właśnie takim „wychowanym chamem”. Musi wiedzieć jak się postępuje z kobietami, tak, by czuła się przy nim bezpieczna i doceniona, ale od za

26

dużej ilości słodyczy bolą zęby, więc musi mieć coś w sobie z bezczelnego chama, który nie da sobie „w kaszę dmuchać” (ale nie popadając oczywiście w skrajności!).

C

zęsto kobiety kojarzą, i mylą, tzw. „niegrzecznych chłopców” ze stereotypowym „prawdziwym” mężczyzną – z surowym wyrazem twarzy, silnym, dominującym charakterem, wiedzącym, czego chce od życia. I potem płaczemy! Bo pod płaszczykiem brutalności i obcesowości, wcale nie znalazłyśmy ukrytej wrażliwości i pięknego wnętrza, ale znów trafiłyśmy na kolejnego zimnego drania. Mamy nadzieję, że to tylko takie pozory i każdy z natury jest dobry, tylko niektórzy to dobrze ukrywają oraz liczymy, że uda nam się zmienić mężczyznę pod własne dyktando. Rozum mówi: „Uciekaj!”, bo wchodzimy na złą drogę, ale serce podpowiada, że może dokonamy cudu (haha!) i będziemy pierwszymi, które go wychowają i zrobią z niego porządnego obywatela. Na szczęście są jeszcze na świecie porządni mężczyźni, którzy nie muszą odfajkowywać kolejnych zdobyczy i których nie trzeba zmieniać. Może nie spotkamy na swej drodze faceta, który specjalnie okrąży auto, by nam otworzyć drzwi, ale takiego, który będzie okazywał kulturę osobistą i dobre maniery poprzez drobne gesty, już na pewno. Wystarczy tylko dobrze się rozejrzeć.


photo: NATALIE PONIATOWSKA models: JORDAN THOMPSON Colours Agency stylist and make-up: NATALIE PONIATOWSKA

27


WYWIAD

ADRIANNA PAWŁOWICZ DUSZA ARTYSTY WE MNIE GRA tekst: KAMIL RODZIEWICZ foto: PIOTR TALARCZYK, ANDRZEJ ZAMOYSKI, BARTEK KLIMASIŃSKI, REMI KOZDRA I KASIA BACZULIS, ANDRZEJ KACPRZAK, KRYSTIAN R. ASIKSON, PIOTR TALARCZYK

28


WYWIAD

Adrianna Pawłowicz rodowita Szczecinianka, obecnie mieszka w Warszawie. Ukończyła Akademię Morską w Szczecinie oraz Politechnikę Szczecińską. W 2013 r. Międzynarodowe Studium Dziewulskich na kierunku Charakteryzacja i wizaż. Wizażem zajmuje się od kilku lat, stara się łączyć pasję z pracą.

Kamil Rodziewicz: Skąd wzięły się Twoje pasje i zainteresowania związane z makijażem? Adrianna Pawłowicz: Mam taką trochę „duszę artysty”, cokolwiek robiłam w życiu, to ta dusza zawsze dawała o sobie znać i pewnego dnia nie pozwoliła mi już dłużej pracować za biurkiem w korporacji. Długo szukałam swojej drogi życiowej, na dzień dzisiejszy czuję, że ją znalazłam. Malowanie zawsze sprawiało mi radość. Zaczynałam jako dziecko od malowania obrazków farbami, potem obrazów na płótnie, nie mówię tu o tym jak mi szło, nie były to dzieła sztuki zaznaczam, ale uwielbiałam to robić, w końcu skończyło się na malowaniu twarzy, wizażu. W zasadzie to nie skończyło się, ale dopiero zaczyna się rozwijać, ponieważ poszłam jeszcze w innym kierunku, a mianowicie w kierunku charakteryzacji filmowej i teatralnej.

Czym się różni makijaż na casting od makijażu na sesję zdjęciową? W makijażu na sesję wszystko jest dozwolone, oczywiście wszystko zależy od tematu, ale makijaż fashion jest całością ze stylizacją a makijaż na casting, czy rozmowę kwalifikacyjną powinien dodawać osobie pewności siebie, w pewien sposób ją upiększyć ale zarazem nie przerysować. Pamiętasz swój pierwszy profesjonalnie wykonany makijaż? Oczywiście, że tak. Po kursach makijażu, z wypełnionym kuferkiem i pędzlami w gotowości, malowałam do swojej pierwszej profesjonalnej sesji fotograficznej. Okazało się, że miał to być akt. Potem jak na szpilkach czekałam na zdjęcia i opinie dotyczące mojego makijażu. Wtedy było to dla mnie być albo nie być. Później długo współpracowałam z tym foto-

29

grafem, więc myślę, że było tak źle. [śmiech] Jak pracujesz z klientką? Czy masz jakieś sprawdzone techniki, triki? Trzeba tutaj rozgraniczyć zlecenia prywatne (makijaże ślubne, biznesowe, okolicznościowe) od komercyjnych (np. sesji zdjęciowych). W przypadku makijaży prywatnych, to wiadomo, że chodzi o upiększanie kobiet, wydobycie urody, tuszowanie niedoskonałości twarzy. Tutaj cały czas się dąży do uzyskania kanonu piękna: owalu, symetrii oraz proporcji twarzy. Jednym z najważniejszych wyznaczników atrakcyjności twarzy, szczególnie kobiecej, jest młody wygląd. Faktycznie twarz powinna wyglądać młodo - a niekoniecznie jest młoda. I tutaj już rola makijażystki, oczywiście nie mówię tu o chirurgii plastycznej, ale odpowiednio wykonany makijaż może mojej klientce odjąć na-


WYWIAD

wet 5 lat. Jeśli mówimy o sesjach zdjęciowych to wszystko dozwolone, w zależności od tematu. Można upiększać, oszpecić twarz czy ciało, które jest po prostu płótnem, na którym tworzy się coś nowego. Skąd czerpiesz inspiracje na tak piękne i kolorowe makijaże? Inspiracją dla mnie jest wszystko to co, mnie otacza. Inspiracji szukam u ludzi na ulicy, w autobusie, na scenie, w Internecie. Wszystko zależy od tematu w jakim mam się znaleźć. Podam może przykład, żeby lepiej to zobrazować. Miałam wymyślić stylizację i makijaż do tematu „SWEET LIKE SUGAR”. Długo zastanawiałam się nad motywem przewodnim, sesji, aż wpadłam na pomysł wykorzystania czekoladek pewnej znanej firmy. [śmiech] Ich złote opakowanie posłużyło nam za biżuterię. Ostatnio natomiast skończyłam przygotowywać z fotografem wystawę o tematyce militarno – filmowej. Tematem przewodnim były kobiety z bronią, tu inspiracje były stricte filmowe, tak aby nadać charakter danej postaci. Makijaż to tylko Twoja pasja czy też praca? Pasja stała się pracą. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że i wizaż i charakteryzacja są w moim życiu nieustannie, na przemian się z nimi spotykam, może będą ze mną równolegle, lub w pewnym momencie okaże się , że z którymś spędzam więcej czasu, ale myślę, że będą ze mną już cały czas. Jak wiadomo każda praca ma swoje dobre i złe strony? Jak jest z wizażem? Co jest dla Ciebie najtrudniejsze, a co najbardziej satysfakcjonujące w tym zawodzie? Satysfakcjonujący jest fakt, kiedy ludzie do Ciebie wracają, kiedy fotografowie nawiązują

30


WYWIAD

stałą współpracę. Kiedy słyszy się miłe słowa typu: dobra robota, jak prywatne klientki przychodzą na analizę kolorystyczną lub doradztwo w sprawie malowania i dzwonią do mnie zadowolone, kiedy przyprowadzają swoje koleżanki. Jeśli chodzi o ten drugi aspekt, to najtrudniejsza dla mnie jest współpraca z osobami, które na dzień dobry są negatywnie nastawione do życia, do tego że muszą „przejść przez to malowanie” a wcale nie mają ochoty. Czy miałaś jakieś makeup’owe wpadki? Kiedyś malowałam modela do sesji i jego skóra twarzy w ogóle nie chciała przyjąć żadnego podkładu ani płynnego, ani kamuflażu, musiałam się nieźle nakombinować. [śmiech] Skoro mówimy o wpadkach, to jaki Twoim zdaniem jest najczęstszy błąd w makijażu popełniają młode dziewczyny? Zauważyłam tendencję zwyżkową kobiet do wykonywania poprawnego makijażu. Wpływ na to ma na pewno wiele nowych programów dotyczących makijażu, dostępność filmików instruktażowych w Internecie. Jednak to co jeszcze widać u kobiet, to źle dobrany kolor i konsystencja podkładu do cery, przez co młode dziewczyny robią na swoich twarzach efekt maski, która odcina się wraz z linią żuchwy, czy nadmiar różu w nieodpowiednim kolorze na policzkach. Masz swoją ulubioną markę na której lubisz pracować? Kiedyś myślałam, że powinno się wybrać jedną markę i na niej pracować, żeby to tak profesjonalnie wyglądało. [śmiech] Jednak dziś jestem zdania, że niektóre marki mają świetne podkłady, a inne wspaniałe cienie. Staram się dobierać kosmetyki do moich potrzeb, potrzeb osób

31


WYWIAD

które maluję. Często polegam również na opinii i doświadczeniu moich koleżanek po fachu. [śmiech] Czy masz swój autorytet w dziedzinie wizażu? Lubię podejrzeć czasem co robi Einat Dan, szczególnie, że jest świetną specjalistką w dziedzinie bodypaintingu. Jesteś wszechstronną wizażystką. Malujesz normalne kobiety jak i również osoby ze świata show biznesu. Współprace z którą ze znanych osób wspominasz najlepiej? Nie mam swojego rankingu osób. Lubię pracę z każdym, kto jest pozytywnie nastawiony do życia. Lubię współpracę z otwartymi osobami, kiedy mogę z nimi przedyskutować jakie są

oczekiwania, co do efektu końcowego. Jakich rad udzieliłabyś dziewczynom, które także pragną kształcić się w szkole wizażu i stylizacji? Aby dużo ćwiczyły same. Zajęcia w szkole nie wystarczą, poza nią trzeba sobie wyćwiczyć rękę. Kiedy zaczynałam to malowałam mamę, ciocię, koleżanki. Im więcej różnych twarzy, rodzajów cery poznamy, tym będziemy mniej narażone na wpadki w pracy z klientem. Twoja rada dla kobiet – co zrobić, by czuć się piękną? Znaleźć w tygodniu trochę czasu dla siebie i zadbać o pielęgnację skóry. Peeling, maseczka dobrana do swojego rodzaju cery. Bo zdrowa, promienna, nawilżona skóra to podstawa

32

pięknego wyglądu. Również panom bym zaleciła krem nawilżający od czasu do czasu. Pamiętajmy, że piękno jest w każdym z nas, tylko musimy je umieć w sobie odnaleźć. Czy masz jakieś marzenie które chciałabyś zrealizować jako wizażystka charakteryzator? Tak, jako wizażystka chciałabym oczywiście wziąć udział w sesji na okładkę znanego pisma modowego, a jako charakteryzator film pełnometrażowy. Marzenia się spełniają – trzeba w to wierzyć. [śmiech] Dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów w życiu prywatnym jak i zawodowym. Ja również dziękuję.


33


MODA

JESIEŃ POD ZNAKIEM POLSKIEGO TYGODNIA MODY FASHIONPHILOSOPHY FASHION WEEK POLAND TO NAJWIĘKSZE MIĘDZYNARODOWE WYDARZENIE MODOWE W POLSCE. ORGANIZOWANE DWA RAZY W ROKU W ŁODZI PREZENTUJE KOLEKCJE NA NAJBLIŻSZY SEZON PRZYGOTOWANE PRZEZ NAJZDOLNIEJSZYCH POLSKICH PROJEKTANTÓW ORAZ ZAGRANICZNE DOMY MODY. PODCZAS 9. EDYCJI FASHION WEEK POLAND (1520.10.2013) PODZIWIALIŚMY KREACJE NA SEZON WIOSNA-LATO 2014. Pokazy mody odbywały się na Księżym Młynie w Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej oraz w Centrum Promocji Mody Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Projektanci prezentowali swoje pomysły na głównej scenie, jaką jest Designer Avenue oraz na wybiegu OFF Out Of Schedule. Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna gościła Fashion Week Poland już po raz piąty. Odbywały się tam pokazy w ramach Designer Avenue. W ŁSSE zlokalizowane były również strefy Showroom i Concept Store, wystawa Young Fashion Photographers Now oraz szkolenia Let Them Know. W tej edycji, po krótkiej przerwie, powrócił rów-

nież projekt Salon, który tym razem pojawił się w Showroomie 87 przy ul. Piotrkowskiej 87.Nową lokalizacją awangardowej części Polskiego Tygodnia Mody – OFF Out of Schedule – było Centrum Promocji Mody. Tam odbywały się pokaz otwierający 9. FashionPhilosophy. POKAZY MODY W pokazach DESIGNER AVENUE autorskie kolekcje zaprezentowali: AGA POU / AGNIESZKA ORLIŃSKA / DAWID TOMASZEWSKI / EVA MINGE / GRZEGORZ KASPERSKI / JAROSŁAW EWERT / JIVIKA BIERVLIET / JOANNA STARTEK / KAMIL SOBCZYK / KĘDZIOREK / LABEL2 / LE GIA / ŁUKASZ JEMIOŁ BASIC / MAISON ANOUFA / MALGRAU / MARTA WACHHOLZ-BICZUJA / MMC STUDIO / MOHITO / NATALIA JAROSZEWSKA / NATASHA PAVLUCHENKO / NENUKKO / ODIO I JAKUB PIECZARKOWSKI / PODSIADLO / PTASZEK / MICHAŁ SZULC / SOWIK MATYGA / WHITE TENT / WOJCIECH HARATYK.

Podczas specjalnego pokazu Evy Migemprojektantce wręczono prestiżową nagrodą International Star Diamond Award przyznawaną przez The American Academy of Hospitality Sciences. Minge została doceniona za wyjątkowe osiągnięcia w projektowaniu mody i dóbr luksusowych. Nagrodę odbierała z rąk Josepha Cinque, Prezesa i Dyrektora Generalnego AAHS. W pokazach OFF OUT OF SCHEDULE zobaczyliśmyy kolekcje: HERZLICH WILLKOMMEN / IMA MAD / JANKOWSKA&TOMASZEWSKI / KAS KRYST / MAGDALENA KUBALAŃCA / MOMI-KO / MONIKA BŁOTNICKA / PAULINA MATUSZELAŃSKA. WYDARZENIA TOWARZYSZĄCE Fashion Week Poland to nie tylko pokazy mody, lecz także wydarzenia towarzyszące, dzięki którym przez cały tydzień miasto tętni modą. SHOWROOM to 5 dni szalonych zakupów, podczas

34

których można nabyć rzeczy z premierowych kolekcji czy wyszukać unikatową biżuterię i dodatki. To także szansa na osobisty kontakt z projektantami. W tej edycji Showroom podzielony został na 5 stref: Casual, Basic, Dziecięcą, Akcesoria i Biżuterię. W ramach projektu SALON zaprezentowane zostały premierowe kolekcje polskich topowych projektantów - specjalna platforma biznesowa dla kupców oraz przedstawicieli najważniejszych magazynów modowych. CONCEPT STORE to miejsce, w którym można obejrzeć ekskluzywne kolekcje znanych marek i firm odzieżowych. Oprócz tego w tej strefie można skorzystać w wielu atrakcji i niespodzianek przygotowanych przez partnerów Fashion Week Poland. Kolejna edycja FashionPhilosophy Fashion Week Poland to także szkolenia i wykłady LET THEM KNOW. Cykl obejmował zamknięte szkolenia biznesowe dla branży mody oraz cykl otwartych wykładów kierowanych do projektantów, studentów kierunków związanych z branżą odzieżową oraz wszystkich chcących poszerzyć horyzonty na tym polu. Światowej klasy wykładowcy przybliżyli uczestnikom szkoleń wiedzę trudno dostępną na polskim rynku, a jednocześnie niezbędną do prowadzenia biznesu modowego na najwyższym poziomie. Na gości czekała także ekspozycja, odkrywająca nowe trendy w fotografii modowej, YOUNG FASHION PHOTOGRAPHERS NOW. W wystawie udział wezieli wybrani przez Radę Programową mistrzowie zdjęć spod znaku fashion: BARTŁOMIEJ CHABAŁOWSKI / DOROTA DEKA / MONIKA JELIŃSKA / ADAM KANIOWSKI / MARCIN NAGRABA / KAMIL STRUDZIŃSKI / DOROTA SZAFRAŃSKA i KRZYSZTOF KOWALSKI / KRZYSZTOF WASZAK / DANIEL STELMASZAK / ANNA ZYSKOWSKA.


35


MODA

36


MODA

Podczas 9. edycji FW najwięcej emocji, bezwątpienia przysporzyła wszystkim Aleja Projektantów. Cała redakcja BlackWall jednogłośnie przyznałaby swoją statuetkę marce NENUKKO. Dziewczyny jak zawsze pokazały klasę. Nic dodać nic ująć – szapo ba. Na wyróżnienie zasługują również Michał Szulc, debiutujący duet Sowik Matyga oraz MMC Studio z koncertem na żywo. Nie zapominajmy o takich kreatorach jak Łukasz Jemioł, Eva Minge czy Joanna Startek, którzy swoim udziałem w polskim święcie mody wiedli prym. Łódzki Tydzień Mody ma spory potencjał i z roku na rok prężnie idzie na przód. Miejmy nadzieję, że za kilka lat całą oprawą i organizacją imprezy będziemy dorównywać światowym edycją, a talentów nam przecież nie brakuje.

37


38


39


40


41


42


43


44


45


46


LET THE SUNSHINE PHOTO: BARTOSZ WOJCIECHOWSKI WEBISTE: WWW.BARTOSZ WOJCIECHOWSKI.EU FACEBOOK PAGE: WWW.FACEBOOK.COM/BARTOSZ-

WOJCIECHOWSKI-PHOTOGRAPHY MODEL: ANNA JAROSZEWSKA/NEW AGE MODELS FASHION DESIGNER: AGNIESZKA MICHALSKA MAKE UP: MARLENA CYBULA

47


STYL ŻYCIA

JESIENNE

WSPOMAGACZE

SKÓRY O TYM, ŻE PIELĘGNACJĘ NASZEGO CIAŁA MUSIMY ZMIENIAĆ W ZALEŻNOŚCI OD POTRZEB SKÓRY ORAZ PÓR ROKU CHYBA WIE KAŻDY? A PRZYNAJMNIEJ MAM TAKĄ NADZIEJĘ. tekst: AGATA KUCHARCZYK

W

raz z nową porą roku – przedstawię po listę kosmetyków, które podczas listopadowego zimna warto mieć w swoim domowym salonie piękności. propozycjach kosmetycznych na ten listopadowy, jeszcze przedzimowy czas. Nie ma się co oszukiwać, to że jesień nie jest ani łaskawa, ani przyjemna dla naszej skóry wszyscy bez wyjątku wiemy. Częstuje nas deszczem, wiatrem i temperaturę lekko powyżej zera (przynajmniej z rana, kiedy śpieszymy się najbardziej i mamy wystarczająco dużo czasu, aby móc poświęcić ochronie skóry więcej czasu). Właśnie w tym zimnym, jesiennym okresie należy pamiętać o wspomaganiu. A kim są najlepsi przyjaciele kobiet? Chociaż mężczyzn to też powinno dotyczyć. Tak, Was panowie! Mowa o kosmetykach, które nie tylko wspaniale zadbają o naszą skórę, ale i sprawią nam wiele przyjemności. RELAX – CZAS START! Zacznijmy od góry! Którą część ciała wiatr i zimne listopadowe

powietrze zaczynają poniewierać w pierwszej kolejności? Oczywiście, że nasze piękne i apetyczne usta, które właśnie jesienią zaczynają przeżywać katusze. Tu z pomocą przychodzi nam peeling do ust. Wygładzi powierzchnię ust eliminując nieestetyczne suche skórki i nawilży naturalnymi olejkami. Mało? Przy tym obłędnie pachnie różą i smakuje lepiej niż cukierki! Co najważniejsze od niego się nie tyje! Taki zabieg trzeba powtarzać! Skoro usta powróciły nam do stanu idealnego wygładzenia czas zadbać o nie jeszcze bardziej. Nic nie sprawdzi się lepiej niż bogate masło do ust! Nie tylko świetnie nawilży i odżywi naskórek, ale nałożony przed wyjściem z domu zadba, by czynniki zewnętrzne potraktowały nasze usta łaskawie, czyli ochronę przed zimnem i wiatrem mamy zapewnioną. Sama aplikacja to czysta przyjemność. Konsystencja malinowego masła mówi sama za siebie… A co najlepsze, liczba dozwolonych aplikacji NIEOGRANICZONA. Mówi Wam coś hasło „sezon grzewczy”? Obawiam się, że nic gorszego dla naszej skóry być nie może. Na dodatek sami się do tego przyczyniamy, bo kto nie lubi tego gorącego zestawu kocyk + herbatka przy kaloryferze? Niestety, ale dla naszej skóry brzmi to jak najgorszy wyrok. Momentalnie staje się przesu-

48

szona, swędzi i wręcz woła „pić!”. W tej sytuacji naszą pielęgnację także wypadałoby zacząć od peelingu do ciała w celu pozbycia się martwego naskórka, wygładzenia i przygotowania skóry na przyjęcie naprawdę solidnej dawki mazideł. Absolutnie najlepszy i oczywiście najprzyjemniejszy będzie cukrowy peeling o zapachu czekolady i kokosa. Lepiej być nie może! Fantastyczne doznania zapachowe zapewnione, a przy tym etap złuszczania mamy za sobą. CIAŁO PRZYGOTOWANE – TERAZ PORA NA MASŁA! Według mnie to najlepszy rodzaj konsystencji, jaki możecie zafundować swojej skórze. Masła są dużo bogatsze, jeśli chodzi o skład kosmetyku, a przy tym swoją konsystencją tworzą ochronną, grubą powłokę na naszej skórze. O bogactwie właściwości chyba nie musze pisać? Intensywne nawilżenie i pielęgnacja, wygładzenie, skóra staje się jedwabista! Winogrona i kakao to typowy, jesienny zapach na wieczory, prawdziwa podróż dookoła świata w zaciszu domowym. Chcecie więcej podróży? Może macie ochotę na Grecję? Wszystko to znajdziecie w greckim maśle shea. Jego różnie bogata, ale dość toporna konsystencja to ratunek dla skóry nie tylko mocno przesuszonej, ale wręcz mocno podrażnionej (tak - ciepło kaloryfera ma tak destrukcyjne działanie). Tłusty film na naszej


skórze rewelacyjnie nawilża i zmiękcza naskórek, co najlepsze, efekt ten potrafi utrzymać się nawet 24 godziny. Oczywiście nie każdemu przypadnie on do gustu, ale wiecie, że to właśnie masło jest bestsellerem?! Chyba nic więcej dodawać nie trzeba, to musi działać! Kończąc mój pielęgnacyjny wywód warto poruszyć kwestię ochrony naszych dłoni. To one zaraz po ustach są narażone na największą utratę nawilżenia, co skutkuje przesuszeniem, a nawet pękaniem naskórka. Co najlepsze, ten problem równie mocno dotyczy mężczyzn, jak i kobiet. Także panowie, kremy w dłoń! Jesienną i zimową porą nie ma mowy o zwykłych kremach pielęgnujących. Tu potrzebne są bogate olejki czy nawet masła. Olejki ze słodkich migdałów (brzmi pysznie, prawda?) czy masło Thea. A najlepiej wszystko w jednym! Podsumowując, okropna pogoda za oknem nie zwalnia nas z dbania o siebie. Nie wmawiajmy sobie, że „pod swetrem nic nie widać”. Wręcz przeciwnie! Szczególnie dbamy o siebie i swoje ciało, a dodatkowo ma to nam sprawiać przyjemność i poprawiać humor! Zrozumiano?

W artykule była mowa o:

STYL ŻYCIA

1.

2.

3. 2.

4.

5.

1.PAT&RUB różany peeling do ust, ok. 49 zł 2.NIVEA malinowe masło do ust, ok. 10 zł 3.PERFECTA SPA cukrowy peeling do ciała czekolada + olejek kokosowy, ok. 15 zł

6.

4.ALTERRA masło do ciała winogrona & kakao, ok. 10 zł 5.ORGANIQUE greckie masło shea, ok. 30 zł / 100 g 6.THE BODY SHOP migdałowy krem do rąk i paznokci, ok. 22 zł

49


LITERATURA ników jest na szczęście na tyle duże, że Zielke nadal pisze, a na rynku właśnie pojawiła się jego najnowsza książka – „Formacja trójkąta”. autor kolumny: AGNIESZKA JÄCKEL

FORMACJA TRÓJKĄTA

Mariusz Zielke to moim subiektywnym zdaniem jeden z najbardziej utalentowanych, współczesnych, polskich pisarzy. Różnorodność gatunków, z jakimi zdążył się już zmierzyć, jest chyba najlepszym dowodem na to, że nie ma literackiego wyzwania, którego nie byłby w stanie podjąć. Potrafi pisać zarówno abstrakcyjnie, jak i bardzo konkretnie, zawsze na poziomie, z dala od banału. Jestem przekonana, że byłby już znany bardzo szerokiej publiczności, gdyby sam nie wybrał drogi „pod górkę”. Wszystko za sprawą „Wyroku”, pierwszego polskiego thillera finansowego, który w swej treści był tak „niewygodny”, że niemożliwym wydawało się znaleźć dla niego wydawcę. Minęło sporo czasu zanim odważyła się to zrobić Czarna Owca. Książka wzbudziła zachwyt wielu czytelników, jednak media dyplomatycznie ominęły ją szerokim łukiem. Szkoda, że pisarz, który mógłby być naszym polskim Larssonem, zmuszony jest walczyć o swoją pozycję w tak nieprzychylnym środowisku. Poparcie czytel-

Słowa autora, które pojawiły się już na samym początku z pewnością wywołają uśmiech niedowierzania wśród czytelników „Wyroku”. Bo raczej trudno dać wiarę stwierdzeniu, że osoba, która przez długie lata walczyła o swoje, z dnia na dzień przestawiła się na czystą rozrywkę. Nawet jeśli założymy, że główni bohaterowie to postacie całkowicie fikcyjne, w książce z pewnością odnajdziemy echa pewnych absurdalnych wydarzeń w Polsce i na świecie. Trudno opisać fabułę w paru słowach. Punktem wyjścia jest z pewnością śmierć finansisty, Witolda Sworowskiego. Okoliczności są niejasne, a i sama postać Witolda jest dość kontrowersyjna. Pozbawiony stanowiska po oskarżeniach o naruszenie wewnętrznych zasad etyki (głównie za sprawą erotycznych przygód), podobno wdał się w liczne konflikty, zarówno z maklerami, jak i ministrem skarbu. Wiele osób mogłoby pragnąć jego śmierci, czytelnik wie jednak, że dokonała tego znana mu kobieta. Kim dla niego była i co sprawiło, że posunęła się do tak zuchwałego czynu? Trójka bohaterów: Bartka Milik, początkujący dziennikarz śledczy z „Expressu Finansowego”, Marta, agentka ABW i Greg, policjant służby kryminalnej z KSP spróbują odpowiedzieć na to pytanie. Podejmując się tego zadania, nie zdają sobie sprawy, że automatycznie zostają wpisani na listę osób „niewygodnych”, których najlepiej się pozbyć. Już sama intryga jest naprawdę wciągająca, znając jednak zainteresowania pisarza, na niej nie mogło

50

się skończyć. Dlatego też szybko wkraczamy w świat wielkiej Polityki i biznesu, w którym nie brakuje groźnych przestępców. Mamy służby specjalne, dziennikarstwo śledcze, a także, co stanowi pewną nowość w przypadku tego pisarza, sporą dawkę erotyki. W polityce czy biznesie mało jest miejsca na romantyczną miłość, dlatego przeważnie jest szybko, prawie beznamiętnie, ograniczając się wyłącznie do zaspokojenia fizycznej potrzeby. Wspomniane wcześniej echa autentycznych wydarzeń, pojawiają się bardzo regularnie, niby mimochodem, a jednak adekwatnie do sytuacji, w jakiej znajdują się bohaterowie książki. Podobnie jak w przypadku „Wyroku”, czytelnik zmuszony jest zastanowić się nad kondycją otaczającego go świata. I po raz kolejny może dojść do bardzo niepokojących wniosków. Warto również wspomnieć o trójkącie, który pojawił się w tytule książki. Formacja trójkąta to jedna z formacji kontynuacji trendu, występująca na wykresach cenowych instrumentów finansowych. To jednak nie jedyny „trójkąt”, z jakim się zetkniemy. Bardzo oczywistym jest trójka naszych bohaterów, przyjemność odnajdywania kolejnych pozostawiam czytelnikowi. Mariusz Zielke po raz kolejny stworzył naprawdę udaną, trzymającą w napięciu historię. Wielowymiarowa fabuła, dynamiczna akcja, ciekawie nakreślone sylwetki bohaterów, niezwykła wrażliwość na absudy codziennego życia, szczególnie w najwyższych sferach – to niezaprzeczalne atuty najnowszej powieści pisarza. Książkę gorąco polecam wszystkim, ceniącym sobie ambitną sensację – która nie ogranicza się wyłącznie do rozrywki, ale zmusza do głębszej refleksji. Autor: Mariusz Zielke seria/cykl wydawniczy: Czarna Seria wydawnictwo: Czarna Owca data wydania: 23 października 2013 ISBN: 9788375547603


51


LITERATURA I NAGLE WSZYSTKO SIĘ KOŃCZY

Krzysztof Bielecki należy do zdecydowanie najbardziej niekonwencjonalnych pisarzy, z jakimi kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Każda jego książka to kolejne wyzwanie, próba stworzenia czegoś, z czym czytelnik jeszcze nigdy sie nie spotkał. I tak w jego pierwszej publikacji czytelnik stał się częścią opisywanej historii. Inna książka została wyposażona w fotokody skrywające wypowiedzi istotne dla całej fabuły. Nie zabrakło również tzw. książki projekcyjnej, która ze względu na swoją nietypową formę, wywołała chyba najbardziej skrajne reakcje. Pracując nad swoją najnowszą książką, pisarz obiecał, że będzie ona bardziej przystępna od poprzednej, co jednak nie oznacza, że postanowił dostosować się do ogólnie przyjętych norm. Już sam proces wydania książki, był na swój sposób nietypowy. Książkę poprzedziło wydanie „singla” – jednego z opowiadań w wersji angielskiej specjalnie na potrzeby czytnika Amazon Kindle. Opowiadanie ukazało się również w wersji papierowej, zawierającej tekst zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Zbiór „I nagle wszystko się kończy” ukazał się dzięki tzw. finansowaniu społecznościowemu). Na kilka miesięcy przed wydaniem, pisarz przedstawił projekt książki na specjalnym serwisie i poprosił

czytelników o wsparcie. Liczne wpłaty umożliwiły wprowadzenie jego najnowszej publikacji na rynek. Co prawda wydane single, a także informacje na temat całego zbioru, mogły w pewnym stopniu przygotować czytelnika na to, co ma nastąpić, jednak Bielecki jak zwykle zadbał o elementy zaskoczenia, tak charakterystyczne dla jego twórczości. Pierwszym z nich jest już sam wstęp do książki, który można potraktować jako pierwsze opowiadanie. Spotykamy w nim dwie kobiety, które ... dyskutują na temat książki, którą właśnie czytamy. Studiują opis na okładce, zastanawiają się, co zastaną w środku i czy zbiór opowiadań, zgodnie z obietnicą pisarza, będzie bardziej przystępny niż wcześniej wydana książka projekcyjna. W dalszej części znajdziemy całą masę opowiadań, czasem bardzo krótkich, czasem nieco dłuższych, za każdym razem intrygujących. Każde z nich podejmuje zupełnie nowy temat, niektóre , jak choćby rozmowa z pewną czarownicą, są zupełnie abstrakcyjne. Bohaterowie innych, jak choćby kobieta, która do seksualnego spełnienia potrzebuje odgłosów z rzeźni i mrówkojada, mogą wzbudzić bardzo skrajne reakcje. Pewnym zaskoczeniem jest fakt, że niektóre opowieści prezentują się całkiem normalnie i czysto teoretycznie mógłby rozegrać się w rzeczywistym świecie. To co łączy wszystkie te opowiadania to fakt, że kończą się w chwili, gdy czytelnik najmniej sobie tego życzy. Na krótko przed zakończeniem, dochodzi do czegoś intrygującego, jednak na próżno będziemy czekać na rozwinięcie tematu. I choć czytelnik może czuć się nieco oszukany, nie potrafi się powstrzymać przez lekturą kolejnego opowiadania, które z pewnością znów dostarczy mu wielu emocji. Twórczość Bieleckiego jest bardzo nietuzinkowa, przez co niekoniecznie przypadnie do gustu wszystkim czytelnikom. Jego najnowsza książka powinna się

52

spodobać osobom, które szukają w literaturze czegoś niespotykanego. To dobry wybór dla czytelników, którzy ponad możliwość identyfikowania się z bohaterem, przedkładają nowatorkie spojrzenie, abstrakcję i oryginalność. Jestem absolutnie przekonana, że gdyby pisarz miał na to ochotę, byłby w stanie napisać bardzo ciekawą, „zwyczajną” powieść, która z dużym prawdopodobieństwem mogłaby spotkać się z ciepłym przyjęciem. Z jakiegoś jednak powodu od lat preferuje bardziej krętą ścieżkę, stawiając przed czytelnikami coraz to nowe wyzwania. I choć nie zawsze jestem w stanie poradzić sobie z tym, co stworzył, być może właśnie za sprawą swojej nietuzinkowości i słabości do niekonwencjonalnych rozwiązań tak bardzo go sobie cenię. Zachęcam do lektury. Autor: Krzysztof Bielecki wydawnictwo: Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości data wydania: 26 września 2013 ISBN: 9788393619184

KOBIETA, KTÓREJ NIKT NIE ZNAŁ

Praca agenta CIA to temat, który sprawdza się niemal zawsze. Powstają niezliczone opisy spektakularnych akcji, pościgów, wymyślnych gadżetów, od których często zależy powodzenie całej misji. Autor „Kobiety, której nikt nie znał” podchodzi do tego tematu z zupełnie innej strony. Co z tego wyszło?


LITERATURA Główna bohaterka w gruncie rzeczy kończy właśnie swoją karierę agentki. Nowa praca jej męża Dextera i planowana przeprowadzka jest dla niej szansą, by po latach kłamstw i wymówek, wreszcie wyjść na prostą i faktycznie stać się wzorową matką i żoną, czyli dokładnie taką osobą, jaką zawsze była w przekonaniu najbliższych. Niestety bardzo trudno z dnia na dzień porzucić stare nawyki. Podejrzenia Kate wzbudza małżeństwo Amerykanów, Billa i Julii, którzy podobnie jak ona i Dexter zamieszkali w Europie. Co gorsza, im bardziej drąży sprawę, tym większe stają się jej obawy, że również Dexter nie jest osobą, za którą zawsze go brała. Czy to możliwe, że przez te wszystkie lata, gdy skrzętnie ukrywała swoje tajemnice, była oszukiwana przez własnego męża? Powieść przypomina misternie skonstruowany labirynt, w którym za kolejnym zakrętem czytelnik z dużym prawdopodobieństwem trafi na kolejny ślepy zaułek. To naprawdę ciekawe, z jaką łatwością bohaterom można przypisać zarówno działalność kryminalną jak i pracę na rzecz praworządności. Duże wrażenie robi niezwykła skrupulatność Kate w rozwiązywaniu kolejnych zagadek. Każda jej myśl czy ruch zapisywane są z dużą skrupulatnością, przez co czytelnik może poczuć się niczym osoba przyuczająca się do pracy agenta. Z drugiej strony specyfika tego nietypowego zajęcia sprawia, że główna bohaterka sprawia wrażenie bardzo chłodnej. Trudno więc wczuć się w jej rolę, rozterki na temat męża, współczuć z powodu ciągłego osamotnienia spowodowanego ciągłymi kłamstwami. Z tego właśnie powodu na książkę najlepiej spojrzeć niczym na dobry film akcji. Ciekawie skonstruowane intrygi i zwroty akcji to jej niezaprzeczalne atuty. Lekturze towarzyszy przyjemne uczucie napięcia a finał jest doprawdy zaskakujący. Co prawda książka nie zmusza do głębszej refleksji, jednak przecież w przypadku tego gatunku oczekuje się przede wszystkim mocnych wrażeń a takowych książka dostarcza. Zgrabna fabuła sprawia, że

czytelnik tylko z trudem oderwie się od książki. Autor: Chris Pavone tłumaczenie: Jędrzej Polak tytuł oryginału: The Expats wydawnictwo: Muza data wydania: 11 września 2013 ISBN: 9788377583302 liczba stron: 389 ebook dostępny na Woblinku

ZAMEK Z PIASKU

Magdalena Witkiewicz to niezwykle utalentowana pisarka. Potrafi nie tylko tworzyć barwne i przejmujące historie, ale również łagodnie wpływać na postępowanie swoich czytelniczek. Niczego nie narzuca, nie wyznacza norm właściwego zachowania, jednak sposób, w jaki tworzy swoich bohaterów sprawia, że łatwo się z nimi utożsamić i przez ich pryzmat inaczej spojrzeć na własne życie. W „Opowieści niewiernej” pisarka uświadomiła czytelniczkom, że nawet w pozornie idealnym związku kobieta ma prawo czuć się niespełniona i wymagać więcej. Z kolei „Szkoła żon” stanowiła zachętę do poszukiwania własnych przyjemności, a nie tylko ograniczania się do dbania o satysfakcję partnera. Najnowsza powieść pisarki, „Zamek z piasku” podejmuje kolejny, bardzo złożony i ważny temat. Z jakim skutkiem? Weronika i Marek stanowią bardzo udane małżeństwo. Ich życie zdaje się być sielanką, a do pełni szczęścia brakuje chyba tylko

53

zdrowego potomstwa. Niestety mijają miesiące, a usilne starania zajścia w ciążę wciąż kończą się niepowodzeniem. Życie Weroniki zaczyna obracać się wyłącznie wokół dni płodnych i sposobów na zwiększenie prawdopodobieństwa poczęcia dziecka. Temat do tego stopnia zaprząta jej myśli, że nie zauważa rodzącego się pomiędzy nią a Markiem problemu. Sprawę jeszcze bardziej komplikuje pojawienie się tajemniczego nieznajomego, który zdaje się lepiej rozumieć sfustrowaną kobietę, niż jej własny mąż. Czy para zdoła się odnaleźć, a może właśnie niebezpiecznie zbliżyła się do zakończenia związku? Dziecko jest marzeniem bardzo wielu kobiet, dlatego podjęty przez Witkiewicz temat jest tak ważny i poruszający. Pisarka z jednej strony potrafi doskonale wczuć się w sytuację kobiety, która gotowa jest zrobić wszystko, byle tylko doczekać się błogosławionego stanu. Z drugiej daje czytelnikowi bardzo wyraźny sygnał – ograniczanie życia wyłącznie do chęci zdobycia potomstwa, może sprawić, że człowiek przestanie doceniać wszystko to, co w związku dotąd było dobre. W skrajnych sytuacjach może to nawet doprowadzić do rozpadu bardzo udanego małżeństwa. Magdalena Witkiewicz zadbała o to, by opisywana przez nią historia była możliwe wielowymiarowa. Dlatego też w trudnym momencie pojawia się tu drugi mężczyzna, stanowiący dodatkową pokusę dla rozczarowanej mężem Weroniki. Również Marek musi bardzo uważać. W momencie, gdy żona patrzy na niego w kategoriach byka rozpłodowego, łatwo ulec atrakcyjnej koleżance, która na nic nie naciska i sprawia, że znów czuje się pełnowartościowym mężczyzną. Bohaterowie wykreowani przez pisarkę nie są idealni. Zdarza im się popełniać błędy, nawet bardzo poważne. Pewne zachowania można również uznać jako niemorlane. Sama autorka jednak nikogo nie ocenia, nie narzuca nam sposobu, w jaki powinniśmy odbierać jej bohatera. Zaprasza czytelnika do samodzielnej refleksji.


LITERATURA/CD Magdalena Witkiewicz jest bardzo uważną obserwatorką życia i wie, że nieczęsto bywa ono idealne. Kto więc liczy na sielankowe zakończenie, które można przewidzieć po lekturze kilku kartek, powinien raczej rozejrzeć się za inną książką. Tutaj nie ma banalnych rozwiązań, wszystko zdaje się do bólu realne, tak jakby autorka opisywała autentyczną parę. Być może właśnie dlatego jej losy są aż tak przejmujące. Warto również wspomnieć o bardzo sympatycznym dodatku, jaki stanowią fragmenty znanych piosenek na początku każdego rozdziału, dopasowane do jego treści. Na końcu znajdziemy również ekst piosenki napisanej przez samą pisarkę. „Zamek z piasku” to kolejna naprawdę udana powieść, która z całą pewnością zdobędzie serca wielu czytelniczek. Co prawda Magdalena Witkiewicz jest „tylko” pisarką, pisze jednak w taki sposób, że może być dla czytelnika doskonałym motywatorem do wprowadzania w życiu ważnych zmian. Jeśli tylko jej pozwolimy, potrafi sprawić, że zobaczymy nasze problemy z zupełnie innej perspektywy. Być może dzięki temu łatwiej uda się je rozwiązać, a życie stanie się ciut piękniejsze. Właśnie to w twórczości tej pisarki najbardziej sobie cenię. Polecam! Autor: Magdalena Witkiewicz wydawnictwo: Filia data wydania: 23 października 2013 ISBN: 9788363622305 liczba stron: 284

CD Autor kolumny: BARTEK ZASIECZNY

1.Miley Cyrus – Bangerz Oglądając zdjęcia Miley sprzed kilku lat, można mieć poważne wątpliwości, czy to ta sama osoba, którą widzimy dziś. Jeszcze tak niedawno była znana głownie jako Hannah Montana, bohaterka infantylnego serialu dla dzieci i „młodzieży”, dziś jest zupełnie inną osobą. Może nie zaczęła grać ciężkiego rocka ani jazzu, ale w porównaniu z innymi starletkami ze stajni Disneya i tak

możemy mówić o dużej wolcie. Szczególnie wizerunkowej. W końcu żadna z jej koleżanek (Selena Gomez, Vanessa Hudgens czy Demi Lovato) ze strachu przed utratą dziecięcej publiczności nie pozwoliłaby sobie na takie perwersje. Ale zmiany dotyczą nie tylko zachowań na scenie i fryzury, ale sięgają głębiej, do warstwy muzycznej i tekstowej. Bo „Bangerz” to nie debiut – choć tak chce tę płytę widzieć artystka – ale już czwarty album. Dwa pierwsze były kontynuacją pop(niby)rocka znanego z serialu. Potem było „Can’t Be Tamed”, elektroniczno-taneczne niewiadomoco, pierwsza próba zerwania z dawnym wizerunkiem, jednak stworzone pod wpływem panujących (a nawet wygasających już) ówcześnie trendów, było tylko wyrazem niedojrzałości i braku pomysłu na siebie – o ile można taki mieć w wieku 17 lat. „Bangerz” to nowy rozdział, początek dorosłości. Rzeczywiście, muzycznie nie znajdziemy tu śladu dawnej Miley. Jak sama twierdzi, inspirowała się southern hip hopem. I rzeczywiście, brzmienia „urban”, są tu dominujące, czego potwierdzeniem (a i przyczyną) jest fakt, że jednym z dominujących producentów jest Mike Will Made It, znany ze współpracy z wieloma przedstawicielami właśnie tej gałęzi hip hopu. Ukonstytuowaniem tej stylistyki będą goście, raperzy Nelly, French Montana, Future i Big Sean. Mike produkował też dla Rihanny. I nie da się nie zauważyć odniesień do twórczości tej właśnie artystki, np. w utworach „Love Money Party”, „Do My Thang” czy choćby „Adore You” – swoją drogą otwarcie tą balladą płyty jest bardzo sprawnym zabiegiem, docenianym przez wielu krytyków. Do mocnych stron zaliczają się też single „We Don’t Stop” – leniwe, ale jednak zachęcające do zabawy (nie tylko dzięki tekstowi) – oraz powerballada „Wrecking Ball”. Ważnym utworem jest też „Bangerz”. Po części dlatego, że przez całą karierę raczej unikała gościnnych występów (ostatnio trochę się to zmienia). Ale przez jej udział w utworze, od którego tytuł wzięła cała płyta, trudno nie odnieść wrażenia, że to swego rodzaju manifest artystyczny, określenie swoich celów artystycznych. Bo bez względu na mnóstwo wad, to właśnie Britney jest w tej chwili ikoną i punktem odniesienia dla wielu mło-

54

dych artystek (inspirowała też ostatnią płytę Seleny Gomez), potrafiła wyjść z poważnych kryzysów, wrócić na szczyt i wciąż się zmienia muzycznie, w czym próbują ją naśladować Rihanna i GaGa. Na uwagę zasługują też inne, nie hiphopowe utwory. W „Drive” możemy usłyszeć wpływy stylistyki EDM, w „FU” zaś dostajemy solidną porcję modnych, okołodubstepowych brzmień. A w „4x4” pojawia się nawet reminiscencja brzmienia country, co nie powinno dziwić, skoro właśnie taką muzykę gra ojciec piosenkarki. Jednak gdyby nie kilka stylistycznych przerywników, zrobiłoby się zbyt monotonnie. Miley wypada świetnie w popie, ale Rihanną nie jest i to dla niej powinna zostawić bardziej „czarne”, parkietowe brzmienia. Ale „Bangerz” jest świetnym otwarciem nowej drogi. Jeśli niezależność i brak pokory nie będą tylko chwytem wizerunkowym, może daleko zajść. 2.Lady GaGa – Artpop Pisanie o Lady Gadze nie jest łatwe. Nie może być. Bardzo trudno uchwycić jej istotę, bo – z natury czy z wyrachowania – wymyka się schematom. Na ile jest to wyraz artystycznej nieoczywistości, a na ile owoc pracy sztabu specjalistów od wizerunku – trudno powiedzieć. Za to GaGa jest na pewno jest owocem – popkultury. Czerpie z różnych źródeł i łączy różne aspekty, nawet przeciwne: muzykę i modę, niezależność i popularność, rozrywkę i artyzm, przełamuje schematy, jednocześnie wpisując się w inne. Ale aby spróbować ją zrozumieć, trzeba sięgnąć do twórczości. A ta banalna nie jest. Kiedy chodziło o zdobycie popularności, była modna, wstrzelając się w modę na electropop. A kiedy już znalazła się na szczycie, mogła pokazać więcej. Na jej drugiej „pełnometrażowej” płycie była i modna elektronika, i glam z lat 80., blues i rock and roll („Yoü and I” z gościnnym udziałem Briana Maya z Queen), śpiewając z Tonym Bennettem pokazała, że w jazzie też się odnajdzie. „Born This Way” podobno miało być wyrazem artystycznej niezależności. Pewnie było, ale nie przypadło publiczności do gustu tak samo, jak wcześniejsze dokonania. Po części dlatego, że u GaGi wszystko dzieje się diametralnie szybko, czy to zmia


CD ny fryzury, czy muzycznej stylistyki. To wszystko sprawiło, że „Artpop”, czy raczej „ARTPOP” (jak chce zapisywać tę nazwę sama wokalistka) jest raczej staniem w rozkroku między dźwiękami duszy a oczekiwaniami opinii publicznej. Więc jaki jest „Artpop”? Przede wszystkim to około godzinna, hedonistyczna zabawa. Bo znajdziemy tu głównie piosenki taneczne, przytłaczające brzmieniami EDM łączonymi się z oldskulową stylistyką lat 80., zalatującą czasem Madonną (tytułowy „Artpop”). Podobnie „Venus” czy nawet „Applause” – brzmią raczej jak coś, co nawet u GaGi już było, niż jak rewolucyjna nowinka. Jeśli rzeczywiście chcemy czegoś, czego nie było, to najlepiej sprawdzą się dwa utwory. Pierwszy to „Jewels N’ Drugs” – ciężki, hiphopowy kawałek z udziałem T.I., Twisty i Too Short, trochę przypominające epokę „The Fame Monster”, trochę idący w ślady Rihanny. Chociaż Rihanna nigdy nie stroniła od dźwięków urban, dla Gagi to nowość. Ciekawostka raczej niż sztuka. Lepiej sprawdza się kolejna niespodziewana kolaboracja, czyli „Do What You Want”, niby zwykły popowy duet R. Kellym, ale zaskakująco zgrany i przyjemny. Zaskakuje zaś wymienienie Sun Ra, legendarnego kompozytora, który zrewolucjonizował jazz, w „liście płac” przy „Venus”. Szkoda, że w rezultacie niewiele z jego osobowości się w tym kawałku ostało. Niestety, „Artpop” to wyważanie otwartych drzwi. Muzycznie nie odchodzi daleko od wszystkiego, co mogliśmy usłyszeć od GaGi. Ale także od tego, co mogliśmy usłyszeć w ogóle. Zawartość płyty na dłuższą metę przytłacza, stylistycznie zaś jest gorzej niż było. Rewolucji nie ma. Miało być połączenie popu i sztuki. Ale czyżby piosenkarka nie wiedziała, że to już było? Sam tytuł jest już grą z istniejącym pojęciem „pop art”, ale GaGa – dziecko pop artu – do Warhola ma jeszcze bardzo daleko. Jej Little Monsters oczywiście będą zachwycone tym albumem, bo dopiero od niej dowiedzą się o tym, co już było. Cóż, lepszy taki przekaz niż żaden. W porównaniu z tym, co proponuje nam komercyjna scena muzyczna, GaGa i tak jest czymś innym, odmiennym, kimś z kim każdy freak i outsider może się utożsamić. Taka alternatywa dla popkultury w ramach popkultury. W końcu popkultura to przede wszyst-

kim rozrywka, a tej tu nie brak. Gadze przydałby się odpoczynek, choć jej miejsce pewnie szybko zająłby ktoś inny. Ale może warto zastanowić się nad jazzowym albumem z Tonym? W końcu GaGa zmienia się tak szybko, że wkrótce stanie się klasyką 1.

2.

3.

3.Rebeka – Hellada To, że tegoroczni debiutanci w chwili wydania pierwszej płyty od razu stoją na wysokim poziomie, nie powinno dziwić. Nie są to piękne twarze z gotowymi, napisanymi przez specjalistów tekstami, muzyką i osobowością, tylko ludzie z krwi i kości, który do sukcesu dotarli dzięki pasji i ciężkiej pracy (jakkolwiek banalnie to brzmi). Ale ciekawostką roku 2013 jest to, że spora część z nich to duety, które robią niemałe zamieszanie na listach przebojów. Są więc Disclosure i AlunaGeorge z

55

Wielkiej Brytanii, MS MR ze Stanów Zjednoczonych, Icona Pop ze Szwecji. I tu powinien obudzić się nasz wrodzony patriotyzm, które żarłoczność na szczęście można od razu zaspokoić. My nie jesteśmy gorsi. Mamy Rebekę! Jedna połowa duetu to Iwona Skwarek, rozwijająca swoje muzyczne skrzydła z zespołem Hellow Dog. Do niej należy przyjemny, ciepły i uwodzący głos, kontrastujący z zimnymi, elektronicznymi aranżacjami. A z muzyczną produkcję odpowiada Bartosz Szczęsny, który choć zdążył już wyrobić sobie niezłą markę wcześniej. Mimo to nawiązał współpracę z mniej znaną, ale posiadającą duży potencjał wokalistką. I tak narodził się w Poznaniu jeden z bardziej obiecujących projektów, przynajmniej na ten rok. Ich pierwszy singiel, „Fail” wydany został w 2011 roku przez Brennnesel. Bo gdzie mogło być im lepiej, jeśli nie pod skrzydłami grupy Kamp!, która założyła tę wytwórnię, by promować polską elektronikę. A i podobieństwa między Kampem i Rebeką są oczywiste. Natomiast drugi singiel, megataneczne „Stars”, ukazało się pod patronatem portugalskiego(!) labelu Discotexas. Te dwa utwory należą do wyróżniających się spośród zawartości „Hellady”. „Stars” to prawdziwie taneczny kawałek, który może zabawy nie rozkręci, ale wskrzesi ją około drugiej-trzeciej w nocy, ściągając na parkiet nieco już zmęczonych i odurzonych imprezowiczów. A pulsujący bas i syntezatorowe smaczki w połączeniu z miodowym wokalem sprawią, że rzeczywiście czuje się gwiazdy wirujące nam nad głowami. A gdy już skończy się „Stars”, zaczyna się finezyjny „Fail”, oparty na brudnych i przesterowanych dźwiękach, doskonale podkreślających słowa Iwony. Tak, to zdecydowanie domówka i późne godziny nocne. Tutaj sprawdziłyby się także nieco bajkowe „Unconscious” i pulsujące „Sisters”, przypominające o nocnych jazdach samochodem przez miasto. Równie nocna, choć o zupełnie innym charakterze, jest „Melancholia” – trzeci singiel z płyty. To już zdecydowanie utwór w sam raz dla bezsennych marzycieli, którzy choć popadają w depresyjno-melancholijne stany, destrukcyjnie się w nich rozsmakowują. I nie jest to tylko hymn dzieci emo, przekształconych w niepew-


CD nych siebie hipsterów, ale rzecz w sam raz wszelkiej maści wrażliwców, którym introspekcja nie jest obca. Są tu nawet jeszcze spokojniejsze kompozycje, jak prawie dreampopowe „War” czy zamykające krążek ambientowe „556” i acidowa „Hellada”, usypiające wszystkich zmęczonych po nocnych wędrówkach. I tych zewnętrznych, po miejskich ulicach, i tych wewnętrznych, po bezdrożach wyobraźni. Bo taka właśnie jest „Hellada”, raz pikantniejsza i energiczna, raz spokojna i nastrojowa, ale cały czas oniryczna. Choć można mieć pretensje o to przesadną spójność i zachowawczość zamiast odwagi do prób. „Hellada” jest jak sen – pasjonująca i niejednoznaczna, synestetycznie działa na zmysły, ale koniec końców nie pamięta się wszystkiego. 4.Autoheart – Punch Przygotowanie albumu zajęło zespołowi sporo czasu. Jeszcze w 2007 roku, pod nazwą „The Gadsdens” (od nazwiska Jody’ego Gadsdena, wokalisty – przebiegłe, prawda?), narobili niemało zamieszania na Wyspach piosenką „The Sailor Song”. Potem długo nie działo się nic poza koncertowaniem, aż w 2011 roku ogłosili, że stali się Autoheart. Ja zacząłem obserwować ich działalność od czasu, kiedy pewnego smutnego jesiennego wieczora, brnąc przez czeluści internetów, natrafiłem na możliwość pobrania legalnie(!) i za darmo(!) piosenki „Control”. A że co jak co, ale dla darmowej muzyki jestem w stanie zrobić wiele i z każdej okazji korzystam, ściągnąłem. I wpadłem. Bo „Control” to właśnie idealna kompozycja na jesień. Otwarta przez nostalgiczne niczym spadające liście dźwięki pianina, które doskonale łączą się z ciepłym, melancholijnym głosem Jody’ego. A żeby tego było mało, oczywiście jest to piosenka, która pięknymi słowami opowiada o nieudanym związku. I kiedy on tak śpiewa „I’m waiting for you, but you choose to offer me silence” i “I am crumbling mess”, to naprawdę trzeba nie mieć serca, żeby nie współczuć. Tym bardziej, że to uczucia przecież znane. Poniekąd utwór ten to kwintesencja zalet Autoheart. Pierwsza – to przyjemne, wpadające w ucho melodie. Organiczne brzmienie instrumentów tchnie w album życie. Ważne miejsce zajmuje fortepian, zarówno w

kawałkach szybszych, chociażby pobudzające staccato w otwierającym płytę „Anniversary”, jak i łagodnej balladzie „Agoraphobia”. Oczywiście nie brakuje też zabaw z elektroniką, co ma to miejsce w „Lent”. Drugim ważnym składnikiem, bez którego nic tutaj nie miałoby sensu, jest głos Gadsdena. Ciepły, przyjemny – i co najważniejsze – poruszająco autentyczny. Zwykle w takiej stylistyce wolę słyszeć kobiety (A Fine Frenzy, Ingrid Michaelson czy Maria Taylor – dla przykładu), ale jego wykonania mają tak nieodparty urok i szczerość, płyną prosto z serca – że do serca szybko trafiają. I jeszcze jedno – chyba najważniejsze – pięknie napisane słowa. Gadsden potrafi pięknie i lekko opowiadać zarówno o miłości, jak i jej stracie. Mało kto jest zdolny tak oddać się ukochanej osobie, jak bohater “Anniversary” („Hit me hard/I don’t care/You can use me any way/You can rip/You can tear/Just take the very best of me”) lub tak bardzo być dla kogoś – co i tak kończy się porażką – jak dzieje się to w “The Sailor Song”. Tu ważny jest każdy detal – w miłosnej prośbie w „Moscow” nie wystarczyło powiedzieć „let’s get dog”, skoro ma to być „Irish red setter”, a kryształki lodu zostają metaforycznie nazwane „star-bright crystals”. Warto wiedzieć, że „Moscow” zostało napisane w ramach solidarności ze społecznością LGBT w Rosji. To piosenka o miłości. Płeć nie jest tam określona, bo intencją Jody’ego było, by każdy – hetero, homo, bi i wszyscy pomiędzy – mogli się z nią utożsamić. I cieszyć miłością. Trudno ich do kogokolwiek porównywać – próbowano już z Keane, Coldplay (wszystkich teraz porównuje się do Coldplay), Anthony and the Johnsons, a nawet Tracy Chapman. „Punch” to po prostu solidny album, doskonały na jesień, uderzający (patrz: tytuł) szczerymi emocjami, coś dla kochających indie pop wrażliwców. Jedyny problem jest taki, że w tegorocznych zestawieniach debiutantów jakoś ich przeoczono. A sprawdzają się znacznie lepiej niż Bastille, Kodaline i Tom Odell, których krytycy sami sobie wybrali, by potem zmiażdżyć. Ten zespół ma naprawdę spory potencjał, który warto zauważyć.

56

5.AlunaGeorge – Body Music AlunaGeorge to kolejny projekt, który można było odnaleźć w praktycznie każdym przygotowywanym na początek roku zestawieniu nowych, obiecujących artystów, wchodzących dopiero na muzyczny rynek. Nominowano ich chociażby do nagrody krytyków na BRIT Awards, wylądowali też na drugim miejscu przygotowanego przez BBC plebiscytu Sound of 2013. Ich debiutancka płyta wyszła pod koniec lipca, więc podobnie, jak albumy innych obserwowanych debiutantów. Nic bardziej mylnego – wtajemniczeni znają już tę markę dość długo, a to za sprawą kawałka „You Know You Like It”, który wraz z teledyskiem ujrzał światło dzienne jeszcze w 2011 roku. Pod koniec 2012 roku cieszyli się już dużą sławą, zasłużyli sobie nawet nadtytuł najczęściej opisywanych na blogach wykonawców ubiegłego roku. Część materiału z „Body Music” swobodnie dotarła też do zainteresowanych jeszcze przed wydaniem albumu, czy to wydana oficjalnie, czy to na różne sposoby wypuszczona w przepastne czeluści internetu. Dlatego 2. miejsce dla nagranego razem z Disclosure single „White Noise” – swoja drogą, ciekawa współpraca dwóch głośnych duetów 2013 roku – było tylko przypieczętowaniem sukcesu i początkiem drogi po więcej. Jednym z ich znaków rozpoznawczych, który odegrał znaczącą rolę dla brzmienia „Body Music”, jest delikatny, cukierkowy, prawie dziecinny – niczym reminiscencja Vanessy Paradis sprzed lat – głos Aluny Francis. Do śpiewających modelek można – a bardzo często należy – podchodzić z dystansem, a właśnie w ten sposób ona zaczynała. Pewnie można byłoby mieć poważne wątpliwości, po kiego grzyba się to-to pcha do śpiewania. Ale stanowi on doskonałe partnerstwo dla bitów produkowanych przez drugą połowę duetu, czyli George’a Reida. W połączeniu otrzymujemy kawał świetnej muzyki, którą trudno zaklasyfikować do jakiegoś konkretnego gatunku. Zresztą taki gatunkowy synkretyzm jest poniekąd znakiem czasu dla muzyki XXI wieku, zwłaszcza tej z Wysp Brytyjskich. Niby jest to r’n’b, ale nie spodziewajmy się tak znanych nam ciepłych brzmień i łagodnego bujania w stylu Aaliyah czy


CD współcześniej, Beyoncé. Podobieństwa oczywiście są, głównie w podstawowych liniach melodycznych i sposobie prowadzenia wokalu. Ale wszystko to zostało przepuszczone przez rodzimą brytyjską elektronikę, future garage, synthpop, różne odmiany house’u (zwłaszcza microhouse) i połamanym basem. Do perełek należą chilloutowy „Otlines”, „Your Drums, Your Love” z 8-bitowymi smaczkami, „Kaleidoscope Love” z pulsującym basem czy twostepowy „Lost & Found”, tak bardzo podobny do kompozycji Katy B. Całość brzmi, jakby ktoś zmieszał stare kompozycje Timbalanda, całe bogactwo brytyjskiej elektroniki i wpływy lat 90., a wszystko wysłał w alternatywną, kiczowatą wersją przyszłości rodem ze snów twórców „Barbarelii”. AlunaGeorge to wręcz duet doskonały, który wniesionym we wspólną twórczość wkładem dzieli się po połowie. On odpowiada za muzykę, ona za słowo – zarówno w jego kształcie napisanym, jak i wyśpiewanym. „Body Music” to rzeczywiście twór, który jest jednym ciałem mimo tego, że powstawał w ciągu bez mała 2 lat. Jednak kompozycje z różnego czasu pasują do siebie doskonale, a styl zespołu nie zmienił się ani na cal. Błogosławieństwo czy przekleństwo? Czas pokaże. 6.KT Tunstall – Invisible Empire // Crescent Moon Choć debiutancki album wydała dopiero w wieku 29 lat, stosunkowo późno jak na warunki współczesnego przemysłu muzycznego, KT Tunstall być może właśnie dzięki temu długo umiała zachować młodzieńczą drapieżność, umiejętnie łącząc ją z dojrzalszą wrażliwością. Wpierw trzymała się folk-rocka, na ostatnim albumie, „Tiger Suit”, pod wpływem wielu podróży dotychczasowe upodobania zgrabnie połączyła w jedno z organicznymi, etnicznymi dźwiękami, elektroniką (niczym Björk), nie broniąc się nawet przed swoistą tanecznością. Życie pisze jednak rozmaite scenariusze, więc nawet szalona osoba musi czasem przystanąć i zastanowić się nad bardziej uniwersalnymi kwestiami. Takim właśnie spojrzeniem z szerszej perspektywy na życie jest najnowsza płyta „Invisible Empire // Crescent Moon”, napisana pod

wpływem dwóch trudnych doświadczeń – śmierci ojca i rozwodu. Stąd dwuczęściowy podział albumu. „Invisible Empire” nagrana została w kwietniu 2012 roku i jest zapisem godzenia się nie tylko ze śmiercią ojca, ale przemijaniem w ogóle. „Made of Glass”, mówi o tym, jak bardzo w rzeczywistości delikatne jest życie, choć staramy się temu zaprzeczyć. Życie porównanie zostaje tu do naczynia, kruchego i podatnego na uszkodzenia. Idąc dalej tym tropem KT, ewokuje kolejne skojarzenia – skoro glina staje się twarda pod wpływem ognia, może takim uczyni człowieka („Fire me in an oven / Until I go hard enough / To deal with losing you”). Inspiracją dla tego utworu był prawdziwy wazon – prezent od zmarłej na raka osoby. Nie ma tu jednak mowy o ojcu. Nigdzie zresztą nie mówi o nim wprost, choć łatwo się domyślić, że jest adresatem „Yellow Flower”. Z drugiej strony są też bardziej podnoszące na duchu słowa, jak chociażby w „Old Man Song”, zachęcającym by cieszyć się życiem bez względu na wiek. W tej części dźwięki są bardziej akustyczne, surowe i wycofane, tak, by uwaga skupiła się na wokalu i przekazywanych przezeń słowach. Inaczej dzieje się w drugiej połowie płyty, „Crescent Moon”. Tu jest więcej eksperymentów – wciąż nastrojowo, spokojnie, ale dźwięki są bardziej rozmyte, senne. W „Crescent Moon” dochodzą do nas jakby zza mgły. Podobnie dzieje się w „No Better Shoulder”, utrzymanym w typowo dreampopowej stylistyce spod znaku Azure Ray. Wokal KT miesza się zupełnie z chórkami, powoli rozpuszcza w rozedrganych odgłosach gitar, przekształcających się w przetykaną elektroniką, shoegaze’ową ścianę dźwięku. Ta część albumu powstała później, w listopadzie, i poświęcona jest rozwodowi, co odnaleźć można np. w słowach „Feel It All”: „And I'll / be listening to the stars / And maybe thinking of you / And wondering where you are”. Ten utwór to zresztą przykład doskonałych zdolności poetyckich KT Tunstall, która porównując się do drzewa, rozliczając z bólem, potrafi zauważyć, kto jednocześnie uczynił ją silną. Jednak nie byłoby tej płyty, gdyby nie Howe Gleb, który zaprosił KT do Tucson w Arizonie oraz wsparł muzycznie i tekstowo, co słychać w

57

muzycznych wycieczkach w stronę bluesa i country. To na arizońskiej pustyni zrobiono zdjęcia na okładkę, na której KT, odwrócona tyłem, niczym „Wędrowiec nad morzem mgły” spogląda w dal. I to właśnie to zdjęcie w pełni oddaje uczucia, jakie wiążą się z płytą „Invisible Empire // Crescent Moon”. Poruszana tu tematyka nie jest łatwa, choć dotyczy każdego z nas, ale KT jest tak doskonałą tekściarską, że potrafi pisać o sprawach trudnych w zawoalowany, a jednocześnie jasny dla każdego sposób. 4.

5.

6.

7.Ania Rusowicz – Genesis Aż trudno uwierzyć, jak różnorodną i wielobarwną artystyczną (i życiową) drogę musiała przejść Ania, żebyśmy mogli otrzymać właśnie taki album. Jest przecież poniekąd dzieckiem muzyki, w końcu jest córką Ady Rusowicz i Wojciecha Kordy – choć być może sporej części społeczeństwa te nazwiska nic nie mówią (co straszne!), były


CD to przecież osoby niesamowicie ważne dla historii polskiej muzyki. Tragiczna śmierć matki sprawiła, że Ania nie chciała mieć nic wspólnego z muzyką. Do czasu. Bo w 2005 roku dołączyła do składu fantastycznego Dezire, promującego czarną muzykę w Polsce jeszcze przed Sistars. Tu Ania poznała swojego obecnego męża, z którym przez krótki czas tworzyła rockowy zespół IKA. Aż w końcu została zaproszona do udziału w opolskim festiwalu, gdzie przypomniała utwory matki. Wydarzenie to było brzemienne w skutkach. Po pierwsze Polacy mogli przypomnieć sobie świetne piosenki z czasów świetności polskiej muzyki rozrywkowej, po drugie – zaważyło na dalszej drodze Ani i zaowocowało płytą „Mój big-bit”. Choć można było się obawiać, że zostanie zaszufladkowana jako żywy pomnik własnej matki, dzięki „Genesis” upewniamy się, że Ania wcale pokorna nie jest i rzeczywiście ma swój autorski, świeży pomysł na stare brzmienia. Już sama okładka płyty może kojarzyć się z latami 60. I rzeczywiście, oczekiwania co do zawartości nie zostają zawiedzone. Już warstwa tekstowa genialnie nawiązuje do słów, które mogliśmy usłyszeć pół wieku temu. Bo kto teraz odważyłby się zaśpiewać „polnych kwiatów nazbierałam ci”, żeby nie brzmiało to ani przaśnie i ludowo, ani discopolowo i kiczowato? Okazuje się, że można, wystarczy odpowiednia muzyka i produkcyjny sznyt. Otwierające płytę „Tango śmierci”, które przywoła na myśl co bardziej rozgarniętym motyw danse macabre, w niebanalny sposób mówi o przenikających się życiu i śmierci. Mistycznego klimatu dopełniają psychodelicznorockowe, przesterowane riffy. O walorach płyty świadczą też niesamowicie szerokie odniesienia muzyczne. Mamy więc czerpanie szerokimi garściami z dokonań polskiego bigbitu i psychodelicznego rocka, a takie utwory jak „To co było” czy „Rzeka pamięci” spokojnie mogłyby ukazać gdzieś na płycie Breakoutu albo Niebiesko-Czarnych, czyli w czasach, kiedy między muzyką rozrywkową i jakościowo dobrą można było postawić znak równości. Jeśli ktoś nie wie, o czym mowa, warto się podszkolić, bo nie znać ich dorobku to wstyd. Jednak „Genesis” to nie tylko odwołania do rodzimej tradycji. Bo oczywiste są też odniesienia do twórczości Stonesów, Doorsów czy Hendrixa. Ale wszystkie te inspiracje nie świadczą bynajmniej o epigońskim charakterze płyty. Bo chociażby „Ptaki” brzmią raczej jak dokonania współczesnego vintage’owego alternatywnego rocka. Jeśli

ktoś będzie miał skojarzenia z The Black Keys, Jackiem White’m albo nawet filmami Tarantino, też się wcale nie pomylił. Warto pamiętać o tym, że nad całością producencką pieczę sprawował Emade. I jesteśmy w domu – kto słyszał ostatnia płytę jego zespołu Kim Nowak, ten wie, o czym mowa. Mnóstwo tam przecież garażowych, brudnych oldskulowych brzmień, wybiegających zarówno w przeszłość, jak i nadążających za współczesnymi dokonaniami ze sceny alternatywnej. W połączeniu z wokalną techniką Ani, ale przede wszystkim jej własną wrażliwością, otrzymujemy wspaniały album, którym młodsze pokolenie może się zachwycić, a nieco starsze odbędzie muzyczną podróż do lat młodości. 8.Anita Lipnicka – Vena Amoris Kiedy Anita Lipnicka odeszła z Varius Manx i śpiewała o tym, że „wszystko się może zdarzyć”, a jej „oczy są zielone”, można było się obawiać, że stanie się kolejnym efemerycznym klonem, który przy dobrych wiatrach zniknie w ciągu kilku lat. Chociaż były to inne (dzięki Bogu!) czasy, kiedy takiego zalewu dziewczynek twierdzących „śpiewam, bo chcę” jeszcze nie mieliśmy (where is my God now?!). A potem zdarzyło się coś nieprzewidywanego – Anita spotkała Johna Portera. On znów przypomniał o sobie i swoim talencie (bo jak by nie było, współtworzył polskiego rocka), ona sięgnęła do głębszych pokładów swojej osobowości i artystycznej wrażliwości, a wszystko zaowocowało takim sukcesem, że aż dziwnym było, gdy po trzech albumach zdecydowali o rozwodzie (muzycznym oczywiście). Wydana potem angielskojęzyczna „Hard Land of Wonders”, zostawiała daleko w tyle jej wcześniejszą, solową, bardzo radiową twórczość, przypieczętowując przemianę w artystkę, którą z braku innego określenia, nazwijmy „alternatywną”, wciąż jednak bliska była nagraniom z Porterem. Stylistycznie Anicie jest teraz najbliżej do artystek pochodzących ze Skandynawii oraz twórczością tychże zainspirowanych. Różnicą jest jednak śpiewanie po polsku. Być może to zagrożenie ze strony Kari Amirian, która również z powodzeniem wpisuje się w taką stylistykę, być może wynik poszukiwań artystycznych – ważne, że się stało. Angielski nie jest zły, ale powinniśmy cieszyć się, że w naszym rodzimym języku nie muszą powstawać tylko banały typu „ja kocham cię, ty kochasz mnie, więc kochamy się, ijee ijee”. O jakości tekstów świadczy choćby singlowe „Hen, hen”. Piosenka ma

58

bardzo lekko, zgrabnie i niebanalnie napisany tekst – jeden z lepszych, jeśli nie najlepszy na płycie. Któż z naszych rodzimych, komercyjnych artystów porwałby się (jeśli w ogóle wpadłby na pomysł), by użyć sformułowań „gdzie gwiazdy toną w plisach fal”, pasujące raczej do poezji niż popu. A wszystko to otulone delikatnymi dźwiękami, przywodzącymi na myśl tradycyjnie dźwięki japońskie. Treściowo nie spodziewajmy się zgłębiania treści filozoficznych (ale chyba nie o to chodzi, prawda?), raczej usłyszymy tu o miłości, jej blaskach i cieniach, z kobiecego i wrażliwego punktu widzenia. Lipnicka udowadnia, że bliżej jej do poetki niż tekściarki, choć może jeszcze nie jest Anną Saraniecką (piszącą dla Renaty Przemyk), ale wrażliwości jej nie brakuje, a warsztat rozwija. W takich utworach jak „Trzecia zima” czy kołysankowej „Komecie” ociera się wręcz o faktyczną piosenką poetycką. Dźwiękowo „Vena amoris” również kojarzy nam się ze wspomnianymi artystkami z Północy. Pozwólmy sobie na synestetyczne opisywanie muzyki, bo takie najlepiej zobrazuje panujące na „Vena amoris” nastroje. Te piosenki najlepiej kojarzą się z zimowym, ewentualnie przedwiosennym porankiem, kiedy można poczuć budzącą się przyrodę, choć powietrze wciąż jest zimne, a dni krótkie, skłaniające do refleksji, nawet chandry. Wystarczy nam fragment „Hen, hen”: „gdzie wieczny śnieg, gdzie lodowe wody rzek”. Jednak skandynawskie inspiracje nie są jedyne. Słyuszalne są inspiracje amerykańską scheną indie-folk i singersongwriterkami – Sarah McLachlan, a nawet Emmylou Harris. Dzięki rozmytym wokalom i onirycznym aranżacjom blisko do dream popu spod znaku Azure Ray. Podsumowanie jest krótkie. To najdojrzalsza płyta Anity i jedna z najlepszych w tym roku. Na poziomie światowym, a na dodatek śpiewana po polsku.

7. i 8.


59


OPOWIADANIE

TRZY CZASY NAMIĘTNOŚCI tekst: MARTA POŁCHOWSKA

K

iedyś (…) pukała do jego drzwi, ubrana jedynie w granatową, elegancką marynarkę, pod którą krył się czerwony, koronkowy biustonosz – miseczka C, który dostała od niego z okazji piątej rocznicy ślubu. Piątej rocznicy, jego ślubu, z inną kobiet – jego żoną. Usiadła na jego biurku, znacząco odchylając głowę i wtedy go poczuła. Jego palec wędrował po jej ciele, sprawiając, że każdy jej nerw krzyczał z rozkoszy. Szczególnie ten serdeczny, który parzył ją przy każdym dotyku, zostawiając ślad obrączki na jej udzie. Tak naprawdę mogła wchodzić do jego gabinetu bez pukania. Robiła to jednak z grzeczności (o ile w ogóle o grzeczności można mówić w ich przypadku) i z obowiązku. Teatralnie zrzuciła z biurka wszystkie leżące na nim dokumenty i zaczęła rozpinać guziki koszuli, starannie wyprasowanej przez NIĄ. Szybkim, agresywnym ruchem, przywarł ją do stołu i docierał do tych miejsc, do których zawsze z kobietą chciał dojść. W pustym biurowcu nagle rozległ się dźwięk tłuczonego szkła - nieostrożnie strąciła ramkę z fotografią, ustawioną obok monitora. Zerknęła na podłogę, a twarz uśmiechniętej blondynki przybrała wyraz złości. A przynajmniej takie odniósł wrażenie.

rą poznał kilka lat temu i pod wpływem pewnych okoliczności, powiedział jej przed ołtarzem „tak”. Na dodatek, już wtedy nie był przekonany czy jego odpowiedź jest zgodna z jego uczuciami. Od zawsze nie potrafił podejmować poważnych decyzji. Z tego powodu nie miał bladego pojęcia jaki ruch byłby prawidłowy. Nie chciał nikogo ranić. Ani brunetki, ani blondynki, czy jakiejkolwiek innej kobiety. Po prostu był za słaby i zbyt mało odważny, by jasno, stanowczo powiedzieć TAK lub NIE. Monika była dla niego oderwaniem się od szarej codzienności. Była jak buty od Christiana Laboutina. Ekskluzywna i kryjąca pod spodem czerwień. Problem polegał na tym, że jego było na nią stać.

D

zisiaj (..) gdy w obcisłej sukience w czwartkowy poranek przyniosła mu espresso, po raz pierwszy nie dotknął jej ciała. Delikatnie zamknęła za sobą drzwi, a następnie gwałtownie je otworzyła. Nie mogła jednak wydusić z siebie ani jednego słowa. Jej ból, wywoła w nim żal. Aby załagodzić sytuację czule przytulił ją do siebie. Po ścianach rozniósł się charakterystyczny dźwięk jego prywatnej Nokii, którego nie znosiła i złapała go kurczowo za rękę, nadal nic nie mówiąc. Wtedy doszedł do wniosku, że musi wybrać. Podwójne życie po raz kolejny nie zdało egzaminu. Nie wiedział jednak, z którego ma zrezygnować. Nie chciał (albo po prostu nie mógł) pozwolić sobie na łzy, chociaż bardzo trudno było mu to znieść. Przychodzą takie chwile, kiedy rzeczywiście żadna z opcji nie jest dla nas na tyle dobra, by jasno i stanowczo wybrać jedną z nich. W tym dniu, jednak coś w nim pękło. Spojrzał na jej nadal drżącą dłoń i widział w niej tylko kochankę. Po raz pierwszy tak wyraźnie uświadomił sobie, kim dla niego jest. Proste słowo na cztery litery, na którego punkcie ludzie wariują, nie tylko w Nowym Jorku. Seks. Nadal stała blisko niego, złość, która z niej emanowała zaciskała jej gardło, nie pozwalając powiedzieć tego, co od dawna wiedziała, tylko nie mogła się do tego przyznać. Ktoś zapukał do drzwi, więc wyszła z gabinetu z przyklejonym, dawno już wyćwiczonym, uśmiechem. Kiedy po pracy wsiadał do samochodu, przypadkiem spojrzał w środkowe lusterko i zobaczył w nim odbicie swojej znienawidzonej przez siebie, sztucznej twarzy. Twarzy, która tak długo znosiła wszystkie jego kłamstwa. Cały ten ból ciągle tam był, ale on niczego nie czuł. Aż do teraz.

Szepnęła: - Chodźmy do mnie… chodźmy stąd… - całując jego skórę kawałek po kawałeczku. Nie czuła komfortu będąc w jego smutnym gabinecie. Miała wtedy wrażenie, że robią coś złego, coś zakazanego na co z pogarną spogląda Bóg. U siebie była bezpieczna, a grzech którego się dopuściła nie był aż tak widoczny. Zamówił dwie taksówki, które odjechały spod firmy w dwóch różnych kierunkach, tylko po to, by się spotkać we wspólnym punkcie. Zawsze tak robił. Uspokajało go to, a seks z nim był wtedy bardziej namiętny. Wypijali wino, kochali się i niewiele rozmawiali. Rozmowy mogłyby wywoływać wiele niepotrzebnych pytań, wątpliwości byłyby krokiem do przyznania się przed samym sobą do zdrady? Do tego, że w każdej chwili mogą zostać przyłapani? Starali się unikać tego tematu, dlatego, że wcale nie chcieli niczego kończyć. Pasjonujący romans między szefem a sekretarką budził w nich skryte, realizujące się właśnie teraz, fantazje. Obserwowała wskazówki zegara, przesuwające się z zabójczą prędkością. Ten brak czasu wywoływał w nich ciągły niedosyt. Chciała go zatrzymać. Dlatego gdy miał już wychodzić ściągała szlafrok i raz jeszcze rozpinała jego rozporek. Starając się jak najdłużej wydłużyć ten czas, kiedy był tylko jej. Udało się, jeszcze przez kilka minut był tylko jej. Nie miał dzieci. Miał tylko nieudane małżeństwo. Trzydziestolatka z którą dzielił sypialnię była dla niego obcą kobietą, któ-

J

utro (…) zjawi się w pracy jak w każdy inny dzień. Na jej biurku położy karteczkę z informacją, które żadne z nich nie będzie chciało wypowiedzieć na głos. Na biurku żony również zostawił kartka na, której już nigdy nie będzie słów Kocham Cię.

60


LIFESTYLE

SMAK DZIECIŃSTWA – TEN SMAK

S

ierpniowy skwar. Pot spływa po skroniach niczym kropelki wody po zimnej butelce piwa. Zrobiliśmy swoje. Trzy godziny pracy spędzone na polu o powierzchni boiska piłkarskiego w pełnym słońcu także zrobiły swoje. Dziennikarze wcale nie mają łatwego życia. Szukamy oazy, właściwie sklepu. Te samoobsługowe w okolicy są zamknięte. Dzisiaj niedziela. Ksiądz by się burzył. Za blisko kościoła. Wjeżdżamy w rozgrzany do granic asfalt. Koła kilkunastoletniego samochodu niczym lepkie od cukru łakocie, kleją się do siebie wydając przy tym swoisty odgłos. Wreszcie jest! Widzimy szyld sklepu. Czynne!

chłopiec, po kilku godzinach spędzonych w szkole, wraz z kolegą z klasy, biegłem do kiosku spożywczoprzemysłowego, znajdującego się po drugiej stronie drogi, naprzeciwko tejże szkoły.

U

Pani Masztafiakowej lub Państwa Masztafiaków, choć to pierwsze określenie częściej wydobywało się z naszych strun głosowych. Kupowaliśmy najczęściej bułkę i właśnie oranżadę. Gazowaną. O smaku landrynkowym. Któż mógł to w ogóle wymyślić? Czyż landrynek nie powinno się zwyczajnie ssać bądź w tym nieco bardziej niebanalnym wykonaniu - gryźć? Ale żeby je pić? Ktoś jednak to wymyślił, z sukcesem skoro z rozrzewnieniem wspominam owy rytuał. Stopniowo gaszę pragnienie. Niska temperatura cieczy, legendarny smak i niewielka cena odrywają mnie na moment. Od rzeczywistości. Od tego całego szumu i zgiełku. Rozmawiam ze starszą Panią. O wszystkim i o niczym. Sklep nie prosperuje już tak jak dawniej, ale stali klienci ciągle przychodzą. To dobrze, że są jeszcze w Polsce takie miejsca. Wyrwane ze szponów rozpychającej się obiema kończynami nowoczesności. Dzięki nim można poczuć coś więcej. A o to przecież chodzi w naszym życiu. Czyż nie?

To stary, murowany budynek, urodził się zapewne w PRL-u i mężnie stawia czoła nowej fali. Wchodzimy do środka. Pośrodku izby – tak to odpowiednie sformułowanie – stoi lada, za ladą stoi staruszka – może mieć nawet 70 lat. Za kobietą znajdują się półki, na których z kolei ułożone są towary w liczbie kilku sztuk każdy. Niewiele tu tych współczesnych dóbr. To tak jakby ekspedientka wiedziała co, w jakiej ilości i czasie rozchodzi się najlepiej. – Poproszę oranżadę – mówię wyraźnie podekscytowany. – Na miejscu – dopowiadam. Ułamek sekundy wcześniej dostrzegłem znajomo wyglądającą butelkę z różowym napojem. – 60 groszy – od powiada starsza Pani. Z pierwszym łykiem tego napoju wracają wspomnienia gdy jako kilkuletni

tekst: REMIGIUSZ SZUREK

61


62


63


64


65


PHOTO: NATALIE PONIATOWSKA WEBISTE: WWW.NATALIEPE.BLOGSPOT.COM FACEBOOK PAGE: WWW.FACEBOOK.COM/NPAPHOTOGRAPHY MODELS: SOPHIE CROOKS /COLOURS AGENCY

AND JORDAN THOMPSON / COLOURS AGENCY STYLIST AND MAKE-UP: NATALIE PONIATOWSKA

66


67


68


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.