8 numer

Page 1

1


SPIS TREŚCI

2


8 ROCZNIK 89 „MACIE OGROMNE SZCZĘŚCIE, ŻE URODZILIŚCIE SIĘ W TYM KRAJU”

8 SLANG CZYLI MŁODZIEŻOWY KOD KOMUNIKACYJNY

10 CHORE KRÓLEWNY

34 UWAGI DOTYCZĄCE (POLSKIEJ) MODY SUBIEKTYWNA KRYTYKA

36 LOOKBOOK

Redaktor naczelny & Creative direktor KAMIL RODZIEWICZ

„NIE JESTEM UPADŁA, MOŻE NIE JESTEM KSIĘŻNICZKĄ”

NOWA KOLEKCJA PIOTRA POPIOŁKA

12 WHO RUN THE WORLD

44 TOP NUMERU - FOTOGRAFIA ZWYCIĘŻCZYNI 3 POLSKIEJ EDYCJI PROGRAMU „TOP MODEL – ZOSTAŃ MODELKĄ” ZUZANNA KOŁODZIEJCZYK W OBIEKTYWIE EDYTY BARTKIEWICZ

THE GIRLS RUN THE WORLD?

14 STEREOTYP POLAKA ZA GRANICĄ „A TERAZ IDZIEMY NA JEDNEGO”

16 DIETA, ĆWIECZENIA, MEDYKAMENTY

52 FOTOGRAFIA - WSPÓŁCZESNA JANE W OBIEKTYWIE ROBERTA RYNCARZA

CZYLI ILE MUSI SIĘ NACIERPIEĆ KOBIETA, ŻEBY DOBRZE WYGLĄDAĆ

56 PODRÓŻE

22 WYWIAD – TOMASZ DOLSKI MUZYKA, AKTORSTWO, PASJA,, CZYLI ŻYCIE PRAWDZIWEGO MUZYKA 28 WYWIAD – ZESPÓŁ SKY’A „PRAWDZIWY ARTYSTA NIE MUSI BYĆ CELEBRYTĄ”

1000 NAJPIĘKNIESZYCH MIAST POLSKI: KRAKÓW

63 RECENZJA MIESIĄCA SKAZANIEC TOM I

63 JAZDA KULTURALNA RECENZJE: KSIĄŻKA I CD

70 MUZYCZNY DEKALOG MINIONEGO LATA 3

Grafik: DOMINIK KONDZIOŁKA Redakcja: CLUADIA KARWACKA, DOMINKI KONDZIOŁKA, IGA RANOSZEK, MONIKA SZODA, BARTOSZ ZASIECZNY Współpraca: NINA OLEJNICZAK, KAROLINA JAKUBIEL, PATRYCJA BIEDULEWICZ, TOMASZ REPETA Fotograf: EDYTA BARTKIEWICZ, ROBERT RYNCARZ Korekta: KAMIL RODZIEWICZ, MONIKA SZODA, o: EDYTA BARTKIEWICZ modelka:Magdalena Roman /D’vision Okładka: foto: EDYTA BARTKIEWICZ modelka: ZUZA KOŁODZIEJCZYK projekt: DOMINIK KONDZIOŁKA


Sesja fashion: studio Sensi Warszawa Fotograf: Radosław Kwasiborski stylista Tomasz Nawrocki, modelka: Patrycja: Lisikiewicz, projektantka: Ewa Kyrcz make up & hair: Adrianna Pawłowicz Ewa Kyrcz Luxury&Art Fashion Studio Adria Adrianna Pawłowicz

4


5


FASHION WEEK PROGRAM

6


7


LIFESTYLE

LIFESTYLE

Rocznik 89 tekst: NINA OLEJNICZAK

N

ie wiem, czy jest to wina mojego wieku, tego, że dziś dostrzegam wiele więcej niż wtedy, kiedy byłam młodsza, czy też jest to znak naszych czasów, ale przechadzając się ulicami widzę ludzi, których mowa ciała zdradza złość, zniechęcenie, frustrację. Z dnia na dzień jest ich coraz więcej i nie są to osoby starsze, takie, którym przypisuje się kryzys wieku średniego. Nie, są to ludzie młodzi, moi rówieśnicy. Czasem zastanawiam się, skąd ich ponure miny. Przecież nie mogą powiedzieć, że w życiu im nie wyszło, bo tak naprawdę dopiero w to życie wchodzą, nawet jeśli powinęła im się noga, to wszystko jeszcze mogą naprawić. W co zatem skierowana jest ich złość? W nic. Bo nie można być chyba złym na wszystko, mieć pretensji do całego świata, prawda? Nie mogą wściekać się na opatrzność, na to, że pozwoliła, żeby urodzili się w tym przeklętym 89 roku, że pozwoliła, żeby ich samych i miliony ich rówieśników wychowali ludzie, którzy dorastali w zupełnie innym systemie. Im samym wiele lat zajęło przywyknięcie do nowej rzeczywistości, w jaki sposób mieli więc uczyć innych życia w niej?

„Macie ogromne szczęście, że urodziliście się w wolnym kraju” – mówią. Nie zaprzeczam. Mamy wielkie szczęście. Żyjemy bez obaw, że ktoś śledzi każdy nasz krok, nie narzekamy na nadmiar pieniędzy, nie możemy powie-

dzieć jednak, by nam ich brakowało, studiujemy kierunki, które nas interesują, teoretycznie nie dają szansy na pracę, a mimo tego tę pracę mamy. Czasem tylko dopadają nas demony naszych rodziców i dziadków. W nocy budzimy się zlani potem i zastanawiamy, czy nie lepiej byłoby przenieść się na państwową posadkę, na której zarabia się trzy razy mniej, ale ma się (czasem bardzo złudne) poczucie bezpieczeństwa. Marzymy, by założyć coś własnego, ale na marzeniach się kończy, bo wciąż wydaje nam się, że jesteśmy za słabi, zbyt głupi, żeby stworzyć własną firmę. Nie pragniemy niczego, ponad to, by kupić niewielkie mieszkanko w centrum miasta, założyć w nim rodzinę i żyć. Żyć jak nasi rodzice i dziadkowie.

I

w tym właśnie zawiera się cała istota rzeczy! Z jednej strony chcielibyśmy po prostu żyć, z drugiej – jesteśmy pokoleniem, które zdaje sobie sprawę z tego, że nie po to nasi przodkowie wiele poświęcili, byśmy dzisiaj, kiedy mamy okazję wyjść naprzeciw światu po prostu żyli! Czujemy, że z szacunku do nich powinniśmy coś ze swoim życiem zrobić.

Robimy? Na to pytanie każdy z nas powinien odpowiedzieć sobie sam.

8

tekst: TOMASZ REPETA JEDNĄ Z ZAUWAŻALNYCH RÓŻNIC MIĘDZY POKOLENIAMI KIEDYŚ, A DZIŚ JEST JĘZYK, KTÓRYM POSŁUGUJĄ SIĘ LUDZIE. DOKŁADNIEJ RZECZ UJMUJĄC, ZAGŁĘBIĘ SIĘ WE WSPÓŁCZESNY SLANG MŁODZIEŻOWY Z KTÓRYM POWIĄZANYCH JEST MNÓSTWO CIEKAWYCH ZJAWISK. Nie trudno zauważyć, że w dzisiejszych czasach występują problemy z komunikacją między ludźmi. Najczęściej dotyczy to starszego i młodszego pokolenia, które funkcjonują razem i dochodzi między nimi do komunikacji. Nie da się również ukryć tego, że język mając swoje zasady, wciąż ewoluuje, zmienia się. Można rzecz, że język wydaje się być żywy, gdyż wciąż pojawiają się nowe słowa, które dla niektórych są zupełnie obce i trudne do rozszyfrowania. Polega to na tym, że coś co kiedyś było trendy, dziś jest passe.

Skąd to wszystko się bierze? Z psychologicznego punktu widzenia, slang młodzieżowy bierze się z okresu buntu. Jest pewną manifestacją oryginalności i inności wśród rówieśników. Warto podkreślić to, że slang istniał od zawsze tyle, że w dzisiejszych


LIFESTYLE

zatracają zdolność odpowiedniego posługiwania się językiem w „niecodziennych” okolicznościach. Dotyczy to głównie pisania wypracowań, w których uwydatnia się ubogie słownictwo. W dobie Internetu młodzi ludzie nie czytają książek, z czego wynika m.in. problem z językiem w mowie i piśmie- przykre, lecz prawdziwe.

Kilka przykładów z wszechobecnego slangu:

czasach ma on zupełnie inny i większy wymiar. Kiedyś wszelkie pomysły czerpano z książek, bądź jakiś popularnych audycji. Dziś wachlarz natchnienia jest o wielokroć większy. Skarbnicą pomysłów został Internet, który w dzisiejszych czasach jest nieodłącznym elementem życia większości ludzi. Aktualnie z ust młodzieży bardzo często można usłyszeć słowa, które są zapożyczone z języka angielskiego. Tworzenie wyrażeń, nowych słów jest często słowną zabawą i wynika z danej sytuacji. Często takie słowa są śmieszne, niekiedy ironiczne- w skrajnych przypadkach obraźliwe i wulgarne. Właśnie między slangiem, a wulgaryzmami występuje bardzo cienka granica, która często jest łamana. Mnóstwo młodych ludzi wplata w slang obraźliwe słowa, wulgaryzmy- całkiem swobodnie- w miejscach publicznych, nie widząc w tym zupełnie żadnego problemu. Stąd w odczuciu wielu ludzi slang odbierany jest negatywnie.

A co jeśli… Oprócz tego wszystkiego slang niesie za sobą mniej pozytywne skutki, które odnoszą się do poprawnego posługiwania językiem ojczystym. I tutaj czerwoni ze złości robią się językoznawcy i poloniści. Często młodzi ludzie

SWAG - Wygląd, sposób ubierania oraz to jak dana osoba się prezentuje. Słowo pochodzi od angielskiego swagger (iść dumnym krokiem, przechwalać się). Jako forma prześmiewcza często traktowany jako akronim od słów Secretly We Are Gay YOLO - Skrót od słów: You Only Live Once oznaczających Żyje się tylko raz. Często traktowane jako wytłumaczenie do robienia rzeczy głupich i niebezpiecznych zwłaszcza przez młode osoby. Fejm - Z angielskiego fame – sława. Oznacza także szacunek i uznanie. Suchar - Mało śmieszny lub stary żart lub wypowiedź, która w zamierzeniu miała być zabawna Hejter - Z angielskiego hater – osoba nienawidząca kogoś. Odnosi się do ludzi, którzy przez swoją zazdrość wytykają wszystkie błędy osobom nielubianym. Hipster - współczesna subkultura, funkcjonująca zarówno wśród nastolatków, jak i ludzi po 20. i 30. roku życia i starszych. Wyznacznikiem stylu hipsterów jest deklarowana niezależność wobec głównego nurtu kultury masowej (tzw. “mainstreamu”) i ironiczny stosunek do niego oraz akcentowanie swojej oryginalności i indywidualności. “Słyszałeś ile starzy kopsnęli hajsu Matiemu ?”“Ale hejt poleciał w jego stronę.”“Ten suchar był w dechę.” “Obczaj jaki hipster idzie.”

9

“Ten koleś czuje bazę i jest całkiem w porzo.” “Na maxa jaram się tą muzą.” Zasób słów, które zaliczane są do slangu jest mnóstwo. Można byłoby wypisywać bez końca przykłady z życia współczesnej młodzieży. Młodzi w każdej chwili są w stanie wymyślić nowe słowo, które później służy im do komunikowania się między sobą. I to nie w swoim, małym gronie tylko w wymiarze globalnym- za sprawą Internetu bez którego niektórzy nie wyobrażają sobie życia.


LIFESTYLE

Chore królewny

„Nie jestem upadła. Może nie jestem księżniczką” tekst: KAROLINA JAKUBIEL

W DOMU, W KTÓRYM PRACUJĘ MAJĄ CUDOWNĄ WANNĘ. NIE MA SPECJALNYCH KRANIKÓW, SPRYSKIWACZY, URZĄDZEŃ BĄBELKOWYCH ALE JEST DUŻA, GŁĘBOKA I GŁADKA. MOGĘ W NIEJ ROBIĆ, WSZYSTKO NA CO TYLKO MAM OCHOTĘ. O ILE ŁAZIENKA JEST MOJA OAZĄ, TUŻ ZA ŚCIANĄ LEŻY ONA – MOJA PODOPIECZNA.

Patrzy się na mnie niebieskimi smutnymi oczami kobiety, którą kiedyś była. I zaczynam się bać. Starość, jaką widziałam, to ta w wydaniu mojej 60- letniej babciu, która chodzi na pokazy, pisze emaile i podróżuje. Na jesień życia 87- letniej chorej na Alzhaimera kobiety nie byłam gotowa. Tutaj leży kobieta z jednym złotym zębem, obwisłą, żylastą skórą. Piersi leżą gdzieś pod pachami, a usta to dwa płaty skóry, na których, nie ma już uroczego wcięcia nad górną wargą. Choroba ingeruje w jej ciało i umysł, zabrała kobiecość i atrakcyjność. Taka choroba wyniszcza latami. Zabiera wszystko z dnia, na dzień, dopóki nie będziesz żyć z zamontowanym cewnikiem na stałe. Myślicie, że moja podopieczna podejrzewała, że skończy na łóżku z odleżynami, przy-

kurczami i sztywnością, a każdą potrzebę fizjologiczną załatwi za nią rurka? Kiedy masz 20 lat myślisz, że w końcu po wielu trudach życie przyniesie bajkowe zakończenie, że wszystko, co złe Cię ominie, śmiertelna choroba, uzależnienie, samotność, zdrada. Moja „Pani” jest Śpiącą Królewną. Jednak nie tą z bajki Walta Disney. Przypomina bardziej tą z fotografii Diny Goldstein. Złote łóżko stoi w jednym z pokoi domu spokojnej starości, a na jego brzegu siedzi podstarzały książę z siwą czupryną. Ma zatroskaną twarz. Nie można liczyć, że poca-

10

łunkiem ją obudzi, nie można liczyć na szczęśliwe zakończenie. Lubię wracać do cyklu fotografii „Upadłe Księżniczki”. Kiedyś szukałam dla chrześnicy zdjęć postaci z bajek i w wyszukiwarce pokazały się te wykonane przez Goldstein. Najbardziej lubię Królewnę Śnieżkę, która stoi na wprost obiektywu, trzymając na rękach dwójkę dzieci. Do spódnicy przyczepiona jest dziewczynka, a w oddali bawi się jeszcze jedna pociecha. Śmieszny buldog coś z podłogi, a książę z nogami na taborecie ogląda telewizor. Kiedy pokłócę się z moim chło-


pakiem wstawiam je na pulpit, tak na pocieszenie, żeby widzieć, że księżniczki tez mogą upaść i życie nigdy nie jest takie długie i szczęśliwe jak chcieliby tego bajkopisarze. Później przypominam sobie samotną Pocahontas siedzi na kanapie w ciemnym pokoju, z kubkiem herbaty w ręku a dookoła niej leżą koty różnej maści,. Lepsza jest tęsknota i kocia przyjaźń niż pustka fałszywego związku.

Kto jeszcze upadł? Chyba wszystkie bohaterki mojego dzieciństwa. Mała syrenka puka w szybę ogromnego akwarium. Kopciuszek w obskurnym barze zagląda do kieliszka. Czerwony kapturek ma spore problemy z nadwagą, Bella miłośniczka urody poddaje się kolejnym zabiegom upiększającym. Jasmina z granatami i bronią walczy w ogniu. Nie wiem jaka będzie u Was pogoda kiedy sięgniecie do najnowszego numery BWM. Nie wiem na jakim etapie życia jesteście, nie wiem czego pragniecie albo czego się boicie. Ale u mnie teraz świeci słońce, nie mam Alzhaimera, moja skóra jest jędrna i gładka. Mam kogoś do kochanie. Nie jestem upadła. Może nie jestem księżniczką?

11


LIFESTYLE

Who run the world the girls run the world?

tekst: OLGA CZYŻYKIEWICZ

WHO RUN THE WORLD? GIRLS?! TAK, ALE JA ZAPYTAŁABYM RACZEJ: „HOW THE GIRLS RUN THE WORLD?

J

esteśmy świadkami wielkiej emancypacji kobiet, na wielu poziomach. Można to obserwować z punktu widzenia historii, obyczajów, polityki, także z punktu duchowego. Złożony temat. Zamiast jednak odwiedzać galaktyki, boginie Kali, przyglądam się przykładom z mojego podwórka, czyli np. YouTube, Instagram, Fejs. To takie platformy, że wiesz, co robi Rihanna w L.A, kiedy Ty siedzisz w mleczaku, wsuwając zimną pomidorówkę. Nie czytam poważnej literatury feministycznej, ale jestem całym sercem z tymi kobietami, nie poruszam się biegle w teoriach socjologicznych, a moje półki w pokoju i na parapecie zdominowali pisarze- mężczyźni. Także moja wiedza z zakresu emancypacji kobiet sprowadza się ... do tego,, co robi Rihanna. Moja koleżanka pyta czy widziałam nowy teledysk Rihanny i czy

mi się podoba. Oczywiście, że widziałam, bo wiem co robi Rihanna. Rihanna nakręciła nowy teledysk i nie wiem, czy mi się podoba. Coraz częściej o sile kobiety, jej pozycji w świecie, dowiadujemy się od ikon pop kultury. Te oto ikony (dziś to słowo odzwierciedla ilość wyświetleń na YouTube, bo przecież nie fakt, że np. siedzisz w łagrach i właśnie przeprowadzasz głodówkę, o zimniej pomidorowej zapomnij) dyskusją o tym czym jest wyzwolona, silna kobieta. Otóż jest na pewno naga lub półnaga, ma czerwone usta, dolara wsadzonego w majty tudzież rzeczone usta, wystawia język, tańczy na rurze - jest striptizerką. Nawet jak nią nie jest, ma szpile, mogą być tatuaże, wsadza sobie namiętnie palec do ust po coś tam, tak po prostu, jest do tego bogata, nie ma celulitu, biznesłomen, wie czego chce. No i wyszedł pojazd na biedną Riri i trochę na Cyrus ( tej ostatniej serio nie mogę skumać). I ja nie mam nic przeciwko temu. W opozycji do gorsetów i siedzenia przy garach, także wybrała bym tron w wodzie i lizanie dolara. Serio. Problem jest w czymś innym.

12

Zastanawiam się na ile nasza wolność, i nasz sposób jej mani sza, a na ile powiela męskie wzorce? Po pierwsze cała pop kultura, na czele z video-klipami, promuję typ seksualności kobiety, oparty na męskich upodobaniach. Tak na prawdę jest to seksapil hołdujący męskim gustom i wyobrażeniom. Cała galeria ruchów, spojrzeń, gestów, odsłoniętych pośladków, rozchylonych ust i całej reszcie tego teatru, jest tak na prawdę seksualnością podporządkowaną temu co mężczyznę pociąga i podnieca. Czy nie? Czy nie przyjmujemy póz takich, które dla mężczyzny są atrakcyjne? Czy nasza moda, koronkowa bielizna, obcisłe majteczki w kropeczki, spódniczki, haleczki nie są tym co nie nas a mężczyzn kręci? Także czy czujesz się seksi w tej czerwonej koronce dlatego, że jara cie koronka czy dlatego , że wiesz, że rozpali to twojego mężczyznę? I nie ma nic w tym złego, jeśli dzieje się to na poziomie 1:1, Ty i Twoja love. Gorzej kiedy okazuje się, że cała moda a co za tym idzie wzorce kobiety seksownej, są oparte na tym co mężczyźni ustalili, że jest dla nich seksowne.


LIFESTYLE

13


LIFESTYLE

Stereotyp Polaka za granicą STEREOTYP ISTNIEJE OD ZAWSZE I WSZĘDZIE. TAK SAMO JEST, JEŻELI CHODZI O STEROTYP POLAKA ZA GRANICĄ. JEST NIEODŁĄCZNYM ELEMENTEM ŻYCIA SPOŁECZNEGO, CZĘSTO KRZYWDZĄCĄ OPINIĄ OPARTĄ NA FAŁSZYWYCH FAKTACH. tekst: TOMASZ REPETA

To pewien sposób odbierania rzeczywistości i tego, co znajduje się dookoła. Nawet jeśli chodzi o stereotyp narodu, czy mieszkańców państwa znajdującego się w Europie. To niezwykle ciekawe dlatego, że zazwyczaj uwarunkowane jest to historią, mniej lub bardziej odległą, stosunkami międzynarodowymi, czy zwyczajami. Niezwykle ciekawy jest stereotyp Polaka za granicą. Obraz ten przede wszystkim wyłania się z mało korzystnej historii, sytuacji politycznej, a także tradycji i kultury. Kojarzy się najczęściej z gościnnością, pijaństwem, krajem biednym oraz mało sprzyjającą aurą pogodową.

A TERAZ IDZIEMY NA JEDNEGO! Kwestia pijaństwa bardziej kojarzy się z Rosją. Stereotyp Polak za granicą w opinii publicznej nie odbiega od obrazu Rosji. Niewątpliwie spowodowane jest to powszechnie znaną gościnnością i

przyjaznym nastawieniem Polaków do obcokrajowców. Wódka jest nieodłącznym elementem spotkań okolicznościowych oraz różnych imprez. Wszystko to prowadzi do tego, że zawsze znajdzie się okazja, żeby wypić i poprawić krążenie krwi w organizmie.

POLACZEK BIEDACZEK Tu pierwszorzędną rolę odgrywa historia, która dla Polaków była zazwyczaj niekorzystna. Chociażby okupacja niemiecka, czy ingerencje radzieckie. Fakty te stawiają Polskę w pozycji pokrzywdzonej. Do tego wszystkiego obecna sytuacja polityczna wskazuje na to, że wciąż Polska jest w rankingu państw postrzeganych, jako kraj biedny i ubogi. Kraj w którym od lat jest ogromne bezrobocie z którym, co najgorsze rząd nie może sobie poradzić. Wpływa to oczywiście na mało pozytywne odebranie Polski wśród innych państw Europy. Powszechnie bezrobocie to m.in. odbiór Polaka, jako człowieka np. leniwego, mało wykształconego

14

albo po prostu chamskiego i niewychowanego.

CIĄGLE ZIMNO I CIEMNO… Każdy oczekuje cieplejszego powiewu wiatru albo odrobinę słońca. Ciągła jesienna szaruga i zimowe mrozy. A kiedy już przychodzi pora na wiosnę, temperatura wciąż niska, latem deszcze, ewentualny kilkudniowy ukrop na który wszyscy narzekają. Ta mało stabilna pogoda ma także wpływ na to, jaki jest stereotyp Polaka za granicą. Pogodowe kaprysy stawiają Polskę w słabej pozycji, jeżeli chodzi o atrakcyjność dla turystów. Gdzie np. przeciętny Włoch Polskę kojarzy przede wszystkim z krajem w którym jest zimno i mało przyjemnie. Czynniki wpływające na stereotyp Polaka za granicą są różne, czasami mniej lub bardziej pozytywne. Na pewno nie stawia to Polski w złym świetle, aczkolwiek stereotyp ma to do siebie, że zazwyczaj krzywdzi i nieco okłamuje prawdziwy obraz rzeczywistości.


15


LIFESTYLE

Diety, ćwiczenia i medykamenty CZYLI ILE MUSI SIĘ NACIERPIEĆ KOBIETA ŻEBY DOBRZE WYGLĄDAĆ tekst: MONIKA SZODA

NIESTETY ŚWIAT MĘŻCZYZN I KOBIET RÓŻNI SIĘ OD SIEBIE BEZ DWÓCH ZDAŃ. CO GORSZA NIE JEST I NIGDY NIE BĘDZIE SPRAWIEDLIWY. OD KOBIET WYMAGA SIĘ ATRAKCYJNEGO WYGLĄDU, NIENAGANNEJ SYLWETKI I FIGURY. TO MY MUSIMY FARBOWAĆ WŁOSY, DEPILOWAĆ, MALOWAĆ SIĘ, ZWRACAĆ SZCZEGÓLNĄ UWAGĘ NA WYGLĄD. O FACECIE Z BRZUSZKIEM NA PLAŻY NIKT NIE POWIE: „MAŁY WIELORYBEK”. NAM PRZYGLADAJĄ SIĘ OD GÓRY DO DOŁU: CZY MAM POMALOWANE PAZNOKCIE, WYDEPILOWANE NOGI. CELLULIT, ROZSTĘPY, ZAOKRĄGLONY BRZUSZEK, WYSTARCZAJĄCEJ WIELKOŚCI PIERSI, MAKIJAŻ ITD.

I JAK TU NIE SPĘDZAĆ GODZIN PRZED LUSTREM? Ile razy będąc w restauracji wzięłyśmy sałatkę mając ochotę na pizzę? Ilokrotnie zastanawiałyśmy się czy wziąć drugi kawałek ciasta, czy też będzie to wyglądało na obżarstwo w oczach innych? Ile godzin spędziłyśmy na ćwiczeniach? Ile diet wypróbowałyśmy? Dziś chciałam przed-

stawić krótką ściągawkę, która mam nadzieję pomoże nie tylko kobietom: Najczęściej stosowane i najbardziej znane diety: Dieta tysiąca kalorii. Polega na dostarczaniu organizmowi nie więcej jak 1000 kalorii na dobę. Tabela kaloryczna jest przy tej diecie niezbędna. Ważne aby jeść pożywnie ale niskokalorycznie oraz aby dostarczać organizmowi wszystkich niezbędnych składników. Zasadą tej diety jest spożywanie 5 posiłków dziennie z czego śniadanie powinno mieć 250 kalorii, drugie śniadanie 100 kalorii, obiad 350 kalorii, podwieczorek 200 kalorii i kolacja 100 kalorii. Dieta tysiąca kalorii zalicza się podobno do najbardziej skutecznych i najzdrowszych. Dieta białkowa Dr Dukana Składa się z czterech faz. Przy fazie pierwszej zwanej fazą uderzeniową, czyli białkową, która nie powinna trwać dłużej niż 10 dni, chudnie się błyskawicznie (nawet 1 kg)dziennie. Jest to raczej sama woda , ale efekty są

16

zadowalające i zachęcające do kontynuowania diety. Głowna zasady tej diety brzmi: możesz jeść ile chcesz i kiedy chcesz, pod warunkiem, że będą to produkty zawierające jak największą ilość białka, a jak najmniejszą węglowodanów i tłuszczy. Ilość nie zawsze idzie w parze z jakością i ze smakiem – niestety. Faza druga, czyli naprzemienna. Trwa znacznie dłużej, a w zasadzie aż do uzyskania oczekiwanych efektów. Waga spada znacznie wolniej, aczkolwiek systematycznie ( ok. 1kg tygodniowo). Zasada jest taka, aby jeść na przemian posiłki skomponowane wyłącznie z produktów białkowych oraz posiłki białkowe urozmaicone warzywami. Najłatwiej obrać sobie system 5 dni na 5 dni. Faza trzecia zwana jest fazą utrwalającą. Stosuje się ją już po schudnięciu w celu uniknięcia efektu jo-jo. W zasadzie polega ona na spożywaniu posiłków złożonych z białka i warzyw i urozmaicaniu ich jedną porcją owoców dziennie + dwoma kromkami pieczywa pełnoziarnistego i 40g żółtego sera. Dwa razy w tygodniu można pozwolić sobie na 220g ugotowanych makaronu pełnoziarnistego,


LIFESTYLE ryżu brązowego, soczewicy lub kuskusu a raz w tygodniu porcję udźca jagnięcego lub pieczeni wołowej. Przez jeden pełny dzień w tygodniu koniecznie trzeba jeść produkty tylko i wyłącznie białkowe. Najważniejszy jest czas trwania fazy trzeciej, który zależy od ilości straconych kilogramów, np. przy spadku wagi o 10 kg dieta faza powinna trwać 100 dni, przy 20 kg – 200 dni i tak dalej. W fazie czwartej nareszcie wracamy do normalnego żywienia. Należy jedynie jeść regularnie i niezbyt obficie. Dieta Kopenhadzka Jedna z najtrudniejszych i najcięższych diet zarówno dla osób pracujących fizycznie jak i umysłowo. Polega ona na dokładnym przestrzeganiu godzin posiłków oraz jadłospisu. Ogranicza się on do trzech posiłków dziennie z czego głównymi składnikami są chude mięso, warzywa, jaja i kawa bądź herbata. Ze względu na minimalną ilość kalorii nie zaleca się stosowania jej powyżej trzynastu dni. Dieta kapuściana W zaledwie 7 dni można zrzucić od 3 do 6 kilogramów. Głównym składnikiem diety jest kapusta biała lub włoska. Plusem jest cena składników diety na którą mogą sobie pozwolić osoby z niższym budżetem domowym. Dieta od dietetyka dopasowana indywidualnie Najbezpieczniejsza i najskuteczniejsza z diet. Układana indywidualnie po obliczeniu wskaźnika BMI, zmierzeniu oraz zważeniu. Dieta nie ma określonych norm trwania ale efekty widać bardzo szybko. Wiadomo, że nawet najskuteczniejsza dieta będzie dawać jeszcze lepsze efekty gdy połączymy ją z ćwiczeniami. Na rynku aż roi się od gwiazd, które próbują przekonać nas do swoich treningów. Ciężko jest wybrać coś dla siebie, po czym znaleźć czas i chęci oraz siłę by systema-

tycznie owe treningi przeprowadzać. Chciałam przedstawić zestawienie najpopularniejszych i najskuteczniejszych ćwiczeń odchudzających. Trening Mel B Piosenkarka, tancerka i sportsmenka. W 2010 roku opracowała własny materiał, który pozwalał wymodelować każdą część ciała, jak również skutecznie spalać tłuszcz. Jej dieta cud nosi nazwę „Totally fit” i jest 28 dniowym, stabilnym planem gwarantującym formę na co dzień. Program zawiera rozgrzewkę oraz sesję cardio, które są doskonałe dla każdego niezależnie od formy i stopnia zaawansowania. 6stka Weidera (A6W) Jest to program oparty na sześciu ćwiczeniach, z których każde trwa minutę a cały trening 42dni, czyli 6 tygodni. W ćwiczeniach pracują głównie mięśnie brzucha. System pozwala zredukować tkankę tłuszczową oraz wzmocnić mięśnie brzucha. Trening Ewy Chodakowskiej Ostatnimi czasy najbardziej znana polska trenerka. Jej treningi „Skalpel”, „Kiler” i „Turbo” robią furorę wśród Polaków. Programy polegają na 30 minutowych treningach dziennych, które przynoszą porażające efekty już w przeciągu pierwszych trzech

17

miesięcy. Trenerka wydała również książkę „Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską”, w której przedstawia trzydziestodniowy trzydziestominutowy trening oraz trzydzieści jadłospisów. Ewa zaraża swoją pasją oraz optymizmem. Na koniec najpopularniejsze aczkolwiek niekoniecznie najzdrowsze wyjście na zgubienie kilogramów czyli medykamenty. Postaram się zebrać listę tych najlepszych pod każdym względem: 1.Acai Berry 900 Preparat uznawany za najzdrowszy na rynku. Suplement diety oparty na ekstrakcie z brazylijskich jagód Acai skutecznie oczyszcza organizm z toksyn, przyspiesza metabolizm i reguluje gospodarkę witaminową. CENA od 119zł / 30 tabletek. 2.Tabletki Ultra Slim Preparat składający się w 100% z naturalnych składników. Suplement działa wielopłaszczyznowo – przyspiesza metabolizm, hamuje łaknienie, spala tkankę tłuszczową oraz zwiększa zdolność organizmu do regeneracji po wysiłku fizycznym. CENA około 129 zł / 60 tabletek (miesięczna kuracja).


LIFESTYLE 1. 3.Alli To preparat blokujący wchłanianie tłuszczów w przewodzie pokarmowym naszego organizmu. Podobno najskuteczniejszy preparat w tej dziedzinie. Zaleca się stosowanie dodatkowo diety niskotłuszczowej dla zwiększenia rezultatów. CENA około 115zł / 84 tabletki (28dni kuracji) 4.Płyn Drenafast Zawiera płynne wyciągi surowców zielarskich . Pobudza metabolizm, wspiera naturalne zdolności każdego organizmu takie jak spalanie tłuszczu, likwidacja nadmiaru płynów czy detoksyfikacja. CENA ok. 50 zł / butelkę 500ml (20 dni kuracji) 5.Tabletki dwufazowe Asystor Slim Osobna tabletka na rano i osobna na wieczór. Poranna dawka wspomaga spalanie tłuszczu i redukuje wchłanianie węglowodanów, wieczorna zmniejsza łaknienie i przyspiesza metabolizm podczas snu. CENA ok. 40zł / 60 tabletek (30 dni kuracji). Preparatów odchudzających na rynku jak grzybów po deszczu. Większość z nich jednak zazwyczaj tylko pomaga przy odchudzaniu. Niestety nie wymyślono jeszcze takiej tabletki przy której można opychać się lodami, ciastkami i fast foodami i dodatkowo chudnąć. Najskuteczniejszą metodą są ćwiczenia. Modelują sylwetkę, spalają tłuszcz i wystarczy trenować po 30 minut dziennie. Polecam zatem tą metodę całym sercem. Aby była ona jeszcze skuteczniejsza, dobrze jest ją połączyć z ogólnie światową dietą zwaną po prostu MŻ (przyp. Redakcji MNIEJ ŻREĆ) – ekonomiczna, nie wymagająca specjalnych przygotowań i podobno działa cuda!

2.

2. 3.

4.

4. 5.

4.

5.

Życzę powodzenia i wytrwałości (mnie niestety zazwyczaj jej brakuje).

18


19


Sesja fashion: studio Sensi Warszawa Fotograf: Radosław Kwasiborski stylista Tomasz Nawrocki, modelka: Patrycja: Lisikiewicz, projektantka: Ewa Kyrcz make up & hair: Adrianna Pawłowicz Ewa Kyrcz Luxury&Art Fashion Studio Adria Adrianna Pawłowicz

20


.

21


WYWIAD

TOMASZ DOLSKI TEKST: KAMIL RODZIEWICZ ZDJĘCIA: EDYTA BARTKIEWICZ WIZAŻ: EVE BEAUTY EWA DOLSKA

22


WYWIAD

23


WYWIAD

Ukończył I stopień (6 lat) Państwowej Szkoły Muzycznej im. F. Chopina w Pile. Ukończył również 3 lata II stopnia na Wydziale Skrzypiec oraz 1 rok Wydziału Wokalnego. Od Września rozpocznie 10 rok nauki gry na skrzypcach oraz drugi rok nauki na Wydziale Wokalnym. Dodatkowo uczy się gry na fortepianie (5 lat). Hobbistycznie gra jeszcze na akordeonie i gitarze. 3-krotny zwycięzca Powiatowego Konkursu Muzykujących Dzieci w Czarnkowie. Zdobywca trzeciego miejsca w Wielkopolskim Konkursie Filmowym "Bezpieczny Internet" oraz zdobywca trzeciego miejsca w polsatowskim talent show „Must be the Music Tylko Muzyka",

Kamil Rodziewicz: Jesteś jednym z finalistów polsatowskiego talent show "Must be the music. Tylko muzyka". Opowiedz nam coś więcej o sobie poza tym co już wiemy z programu. Tomasz Dolski: Przede wszystkim oprócz muzyki moją wielką pasją jest film i moda. Moim wielkim marzeniem jest wyprodukować pełnometrażowy film fabularny pokroju "Step Up" oraz "To Fast To Furious". W wolnych chwilach przez rok czasu pisałem scenariusz, jest gotowy. Teraz pracuję nad kolejnymi etapami produkcji. Na facebook’u można już obserwować pierwsze postępy. Tytuł produkcji to "Tancerka" a o czym mówi film, zdradzić na razie nie mogę. [śmiech]

Czy idąc do tego programu nie bałeś się, że popularność, którą dzięki niemu zdobędziesz nie pozwoli Ci realizować się artystycznie? Że zostanie Ci odebrana „wolność twórcza”? Tzn. nie będziesz traktowany jak poważny muzyk, artysta, tylko produkt - „kolejny chłopaczek z talent show”? Nie myślałem o tym. Żyjemy w czasach, w których rządzą media. Jeżeli chcesz pokazać się szerszej publiczności to Telewizja jest najlepszym wyjściem. Ja zawsze marzłem o tym, aby grać dla tłumów. Dzisiaj dzięki programowi jest to możliwe. Zagrałem ponad 120 koncertów, w tym na największych Polskich estradach, wybywam również czasami za granicę.. Co do wolności twórczej, nie zosta24

ła mi ona odebrana w ogóle. Podczas mojego udziału w programie sam decydowałem o tym co gram, telewizja nic mi nie narzucała, zatem mogłem realizować się w tym co robiłem w 100%, to było świetnie i tak zostało do dziś. Jak zmieniło się Twoje życie po wyemitowaniu odcinka show z twoim udziałem? Wszystko obróciło się do góry nogami o 180 stopni. Ludzie zaczęli zasypywać mnie wiadomościami, komentować i lajkować posty. Zyskałem rozpoznawalność, co przyczyniło się do tego, że na ulicach ludzie również zaczepiali mnie i prosili o zdjęcie czy też autograf. To dało mi porządną dawkę energii, bo pokazało, że to co robię ma sens oraz sztuka, którą pre-


WYWIAD

zentuję jest akceptowana i dociera do sporego grona odbiorcy. Myślałeś kiedyś o tym żeby zamienić skrzypce na innym instrument np. pianino? Podczas mojej edukacji (od września zacznę 12 rok nauki i będę tym samym kończył II stopień Państwowej Szkoły Muzycznej ) miałem jeden moment zawahania jeżeli chodzi o zmianę instrumentu, bo kryzysów było więcej. Na 5-tym roku nauki bardzo poważnie zastanawiałem się nad zmianą instrumentu na saksofon. Jednak rodzice wybili mi to z głowy i dobrze, bo skrzypce niedługą chwilę później pokocham najbardziej na świecie i teraz już nie potrafiłbym bez nich żyć. To jedyny przedmiot, który pozwa-

la mi wyrzucić z siebie wszystkie emocje, uczucia zarówno te pozytywne jak i niepozytywne. To krótko mówiąc moja kolebka, kontakt ze światem. Show - biznes w obiektywie Tomka Dolskiego? Jak to powiedział mój znajomy projektant - w Polsce nie ma show-biznesu. Sam mając zaledwie 18-lat zdążyłem już zauważyć co nieco. Przyjaźń w show-biznesie jest możliwa? Trudne pytanie z uwagi na to, co napisałem wyżej. Mam kilku przyjaciół, którzy siedzą w tej branży. Myślę, że jest to możliwe ale i nie łatwe, bo nigdy nie wiadomo komu można zaufać. Znajdujesz czas na zainteresowania inne niż muzyka? Na to pytanie odpowiedziałem 25

przy okazji w punkcie pierwszym. [śmiech] Opowiedz, co aktualnie dzieje się u Ciebie? Jakie są Twoje plany na najbliższe kilka miesięcy? Singiel, płyta, koncerty? Plany na najbliższe kilka miesięcy to decydowanie płyta i koncerty. Pojawiło się dużo zaproszeń koncertowych na najbliższe 3 miesiące, oprócz tego prowadzimy rozmowy z wytwórnią. Będzie się działo, ale o tym jeszcze nie teraz. Jak opisałbyś siebie w kilku słowach? Pełen energii i uśmiechu, rozmowny, spontaniczny i sympatyczny. [śmiech] Dokończ zdanie: w przyszłości chcę …? W przyszłości chcę grać koncerty na największych estradach świata i sprawiać swoją muzyką radość innym ludziom. Dziękuje za wywiad i życzę dalszych sukcesów. Dziękuję bardzo.


WYWIAD

26


WYWIAD

27


WYWIAD

Prawdziwy artysta nie musi być celebrytą” czyli historia duetu Sky'a

TEKST: PATRUCJA BIEDULEWICZ ZDJĘCIA UDOSTĘPNIONE PRZEZ ZESPÓŁ

28


WYWIAD

Chyba każdemu z nas, chociaż raz, zdarzyło się z nudów usiąść przed laptopem i zacząć przeglądać YouTuba w poszukiwaniu nowej muzyki do przesłuchania. Jednak większość szuka utworów znanych gwiazd, najczęściej zagranicznych. Za to mało kto ma ochotę poszukać czegoś co nie leci na liście przebojów radia ESKA, a takie zespoły w cale nie są aż tak mało znane jak nam się wydaje i potrafią mieć w swoim muzycznym dorobku wiele interesujących projektów. Czasami wystarczy tylko dobrze się rozejrzeć i może okazać się, że w naszym mieście gra ktoś warty posłuchania, ktoś kto trafia w nasz gust muzycz-

Patrycja Biedulewicz - To może tak na dobry początek wyobraźcie sobie, że macie przed sobą kogoś kto kompletnie nie zna was i waszej twórczości i spróbujcie powiedzieć coś o sobie. Karolina: Gram na skrzypcach w szczecińskim zespole Anvill. Muzyka którą gramy jest bardzo zróżnicowana gatunkowo: od gothic, poprzez metal symfoniczny. Jestem także częścią duetu SKYa, razem z Monika, z którą współpracuje na nurcie muzycznym od wielu lat. Monika: Niech poczyta, posłucha i wtedy mnie pozna. Dobra odpowiedź. Ale teraz wróćmy do korzeni. Jak zaczęła się wasza przygoda z muzyką ? Od dziecka zajmowałyście się muzyką czy może przyszło to z czasem? M: Od dziecka komponowałam muzykę i wymyślałam teksty, organizowałam przedstawienia dla rodziców i sąsiadów angażując w to swoje koleżanki z sąsiedztwa. Z czasem zaczęło to przyjmować coraz konkretniejszą formę. Zaczęły się kompozycje z pianinem, potem z gitarą. K: U mnie potoczyło się to naturalnie, bo pochodzę z rodziny muzyków.

ny mimo, że na pierwszy rzut oka wydawałoby się inaczej. Duet Sky'a tworzą znane na szczecińskiej scenie muzycznej artystki - wokalistka Monika Załoga oraz skrzypaczka Karolina Wołyńska. Obie panie znane są fanom mocnego brzmienia dzięki swoim występom ze szczecińskim zespołem Anvill. Mimo, że nie słyszymy ich utworów na co dzień w radiu i nie możemy przeczytać o nich na pudelku mają już na swoim koncie wiele występów oraz liczne grono fanów.

Skąd pomysł na stworzenie duetu ? K: Poza graniem w zespole na skrzypcach miałam okazje akompaniować na pianinie i skrzypcach Monice na różnych przeglądach oraz festiwalach. Pewnego razu podjęłyśmy decyzje o stworzeniu duetu, który mógłby również zaprezentować szerszej publiczności inne gatunki muzyczne np: poezje śpiewaną. M: Ja od siebie dodam, że z Karoliną znamy się już sporo czasu. Zaczęłyśmy współpracować na Przeglądzie Młodych Autorów i Kompozytorów SMAK w Myśliborzu, na zasadzie wokalakompaniator. Potem Karolina stała się już spójnym elementem moich kompozycji jak również utworów popularnych. Potem z zespołem Anvill postanowiliśmy jeszcze dołączyć skrzypce Karoliny do składu o czym Karolina wcześniej wspomniała. To było świetnym pomysłem, bo ciężkie brzmienie zostało w fajny sposób wydelikacone, jednocześnie zachowując metalowy styl. Z Karoliną występowałyśmy wcześniej pod swoimi nazwiskami, duet istnieje od wielu lat, od jakiegoś czasu ma nazwę SKY’A. realizujemy repertuar szeroki od lirycz-

29

nego, literackiego po mocne klimaty. Obecnie rozszerzamy skład i szukamy muzyków sesyjnych do naszego ostrzejszego projektu. Cały czas wspominamy Anvill. To może opowiecie jak dołączyłyście do zespołu? M - Z szefem zespołu Anvill Karolem Tejchmanem poznaliśmy się przy okazji wspólnego projektu z muzyką elektroniczną wzbogaconą o wokal, ciężkie brzmienie gitary i skrzypce. Był to projekt do aranżacji Jarosława Degórskiego „Yarek & Friends", który zaowocował wydaniem płyty z muzyką trance/goa Pt.”Spirits of the dust”. Zgadaliśmy się potem na próbę z zespołem i tak nam zostało. K: Ok.4 lat temu współpracę z ANVILLEm zaczęła Monika, a potem zaproponowała, żebym ja też podjęła współprace. Męska część zespołu zaakceptowała moją osobę i skrzypce. Ostatnio brałyście udział razem z Anvill w festiwalu "Shades of Metal". Może powiecie kilka słów o tym przedsięwzięciu? M: Shades of Metal In Szczecin to nowa propozycja imprezy festiwalowej, mająca na celu promocję kapel metalowych o bardziej


WYWIAD melodyjnym brzmieniu. Czyli typowy death metal zostawiamy innym organizatorom, natomiast my skupiamy się na ciężkim, symfonicznym, melodyjnym brzmieniu. Oczywiście death/thrash czy black metal tez u nas można zobaczyć, posłuchać, jednak jest akcentem i częścią różnych odcieni (shades) metali, który chcemy prezentować na scenie Shades’. Koncerty Shades wymyśliliśmy jako Anvill, forma festiwalu pojawiła się później. Koncerty rózni to od innych, ze każdy ma oprawę teatralnomusicalowo, tzw. Inscenizacje, dopasowaną do tematyki koncertu. Mamy trzy główne części: Bloody Metal Night-w temacie Halloween, upiorów, wiedźm, duchów (w listopadzie), After Christmas w temacie świąteczno – noworocznym, z akcentami przejaskrawionych form świątecznych, np. Mikołaj-upiór, kościotrupów, zombi itp., oraz Sobótka Fever – w tematach pogańskich, zw. Z potyczkami wojów słowiańskich czy szukaniem kwiatu paproci itp. Skład kapel staramy się dobierać tematycznie tak by pasował do całości imprezy, jednocześnie kapele są świetne repertuarowo, wizualnie, technicznie. Każda jest wyjątkowy i tę wyjątkowość chcemy promować,.. Staramy się też zapraszać lokalne i nie lokalne gwiazdy koncertu, które według nas świetnie podsumowują całość danej edycji. W ciągu tych edycji prezentowały się kapele, biorące udział w plebiscycie internautów oraz zapraszane przez organizatora. Na każdym koncercie grali konkursowicze oraz zaproszeni goście. 21 września 2013 odbędzie się Koncert Finalistów Shades, na którym 5 kapel zebranych z poprzednich edycji będzie walczyło o udział w głównym koncercie na Bloody Metal Night 2013 w listopadzie. Gwiazdą koncertu Finalistów będzie zespół Rockasta gdzie wiodącym instrumentem jest akordeon, zwany w żargonie „kastą”, na tle

mocnego gitarowego brzmienia. Projekt innowacyjny na naszym rynku, stworzony przez Przemka Nowaka – akordeonistę i saksofonistę. Koncerty Shades odbywają się na scenie Domu Kultury Słowianin, który wspiera przedsięwzięcie od początku i dzięki temu możemy temat ciągnąć dalej. Mamy nadzieję, że zaowocuje to także większym wsparciem władz miasta i sponsorów, aby promować koncertyspektakle, które chętnie będą oglądać nie tylko fani metalu, ale także miłośnicy innych stylów muzycznych, które tak czy owak w naszych koncertach się przewijają. Wbrew pozorom muzyka metalowa, dobrze zagrana- niezależnie od tego czy delikatniejsza czy mocna, jest muzyką trudną technicznie dla instrumentalistów. Zanim coś się negatywnego

30

powie o tym stylu trzeba trochę się niego wdrożyć, poczytać, posłuchać. Reasumując walczymy ze stereotypami! Sądzę, że o festiwalu mogłabym z Tobą przeprowadzić dodatkowy wywiad. Więc może teraz pytanie do Karoliny: Czemu akurat skrzypce? Raczej nie za wiele osób może się pochwalić tym, że gra na tym instrumencie. K: Moja siostra zaczęła grać i mi też się spodobał ten instrument. A nie sądzisz, że w obecnych czasach gdzie w radiu nie leci zbyt często metal, ani tym bardziej skrzypce, a góruje muzyka pop było by łatwiej zrobić Ci karierę grając bardziej komercyjną i łatwiej sprzedającą się muzykę? K: Mam taki epizod za sobą, ale jednak zwyciężyła muzyka meta-


lowa. A w ostatnim czasie skrzypce robią coraz większa karierę jako instrument w muzyce np.rockowej. Skoro już jesteśmy przy robieniu kariery: Na pewno obiło wam się o uszy stwierdzenie, że żeby być "prawdziwym artystą" trzeba być celebrytą. Ja się do tego odnosicie? M: Sądzę, że w tej kwestii zgadzamy się z Karoliną. Prawdziwy artysta nie musi być celebrytą, a to czy trafi do szerszej publiczności to już inna sprawa – management, promocja, itp. Jak wiemy wielu celebrytów z byciem artystą niewiele ma wspólnego. Na rynku mamy wiele „kupy” muzycznej, coś bardziej ambitnego, co wcale nie znaczy, ze nudnego, z trudem się przebija, ale światełko w tunelu jest i nie wszyscy słuchają zespołu Weekend.

A teraz może pytanie z innej beczki. Może teraz dla odmiany powiecie czym się zajmujecie na co dzień, gdy nie gracie w duecie ani w Anvill? K:Muzyka to to co kocham. Gdy nie gram zajmuję się teorią, bo pracuje jako nauczycielka w szkołach muzycznych. A Ty Monika? O ile dobrze pamiętam też jesteś pedagogiem? M: Pedagog instruktorwychowawca – te trzy elementy muszą się wzajemnie w takiej pracy przenikać żebym była efektywna. Pedagog , który uczy artystycznych rzeczy powinien sam się tym zajmować praktycznie i robić to dobrze. A nigdy nie spotkałaś się ze zdziwieniem ze strony uczniów lub rodziców ? W końcu stateczna mama i pani pedagog nie kojarzy się z mocnymi brzmieniami i ciemnym scenicznym makijażem. M: O ile wiem nikt nie ma problemu z tym , że z dziećmi uskuteczniam dziecięce musicale i piosenki o kotkach, a koncertuję również w innym stylu. Dodam tylko, że stylistyka, którą miewam na koncertach nie urąga

31

dobremu smakowi, nie jest też wyłącznie czarna! Pracuję nad wizerunkiem, aby nie był ani nudny, ani niesmaczny czy wręcz brzydki. Poza tym ciężką muzykę wykorzystuję także ze starszą grupą musicalową FairyTale, z którą min. rozpoczęłam próby do metal-opery, którą planujemy zrealizować w ciągu roku, Także z udziałem zespołu Anvill. Czym się zajmujesz poza pracą pedagoga? M: Praca pedagogiczna przewija się prawie we wszystkim czym się zajmuję. Kierowanie zespołem kilkunastu osób i realizowanie projektów artystycznych nie może się bez opcji pedagogicznych obyć. Zajmuję się też edukacją artystyczną, bazując na własnym doświadczeniu i dobierając kadrę współpracowników otwartych na samorozwój i przekazywanie najlepszych praktyk podopiecznym. Dlatego nasza praca przynosi efekty. Jednocześnie podopieczni- zarówno dzieci i młodzież i dorośli, na fory liczyć nie mogą. Jest czas i na pracę i na relaks. Tego się trzymamy. Muzyka którą gracie to jedno, ale czego słuchacie w domu?


WYWIAD M: Gram nie tylko rock i metal, ale także piosenkę autorską, poetycką czy coś rodzaju popularnej. Lubię także musicalowy repertuar. Tego też słucham... Różnych rzeczy. K: Rocka z lat 70-90, polski zespół "Oddział Zamknięty", muzyki irlandzkiej :) No to kolejne pytanie. Muzyczne osiągnięcie z którego jesteś najbardziej dumna? M: 1 miejsce i Złota Płyta na festiwalu im. Anny Jantar we Wrześni, Sosnowy Szczebel do kariery na Myśliborskich Spotkaniach Autorów i kompozytorów Smak, Jasam Pop Festiwal w Lidzbarku Warmińskim – 1 miejsce z autorskim rep. Nagranie kilku solowych płyt z piosenką autorską. K: Dla mnie najważniejsza jest możliwość muzycznej współpracy z utalentowanymi zespołami i osobami. A jeśli chodzi o waszą twórczość to skąd bierzecie inspiracje gdy komponujecie coś same ? No i czy wolicie grać swoje kawałki czy może covery? K: Nie jestem kompozytorem, bardziej odtwórcą. Inspiracji poszukuje w wielu gatunkach muzycznych, a zwłaszcza w rocku. M: Jeśli chodzi o inspirację to czerpie ją z życia, rzeczywistości, snów. Różnie, nie ma reguły. A co do tego co wolę śpiewać to wtapiam się w dany temat zależnie od okoliczności, rodzaju koncertu. Lubię i własne utwory i stworzone z zespołem jak i znane. A co z tremą? Pamiętam Monika, że kiedyś wspominałaś, że masz z nią problem. Opowiadałaś nawet anegdotki o tym jak zapominałaś tekstów własnych piosenek i musiałaś improwizować. Jak jest teraz? M: No cóż, zdarza się. Stres pojawia się szczególnie wtedy kiedy nie jestem pewna na jakim sprzęcie przyjdzie zagrać koncert. A jakie szczecińskie zespoły cenicie sobie najbardziej? W to kapele z "waszego podwórka".

K: Jest ich dużo np. AWZAN, ROCKASTA, wspomniany wcześniej ANVILL M: Chorzy na Odrę, projekty Maćka Kazuby, duet Cafe Rico, ostatnio jestem także fanką Przemka Nowaka jako akordeonowego solisty i Rockasty jego mocniejszego brzmieniowo instrumentalnego składu. Z „naszych” klimatów Godbite, Awzan, Gravitone oraz nowy skład na rynku Unuseless – młody zespół progresywny z niemałym i technicznym i wykonawczym potencjałem. I wielu, wielu innych... W Szczecinie jest wiele fajnych podmiotów wykonawczych, może nawet zbyt wiele jak na niski popyt, dlatego o wielu niewiele słychać. A jak tam plany na przyszłość? Pracujecie obecnie nad jakimiś projektami muzycznymi? K: Moimi priorytetowymi projektami są oczywiście ANVILL i SKY'a M: Nowym-starym projektem jest działająca pod Studio Animacji SPEKTRUM grupa musicalowa FairyTale, działająca przy DK Słowianin oraz dziecięca grupa musicalowa Kropeleczki, (Ośrodek Kultury Saniga w Szczecinie). Realizujemy także szeroki zakres tematyczny dla dużych i małych, autorki, popularny, standardy. W

32

przygotowaniu z FairyTale – metal-opera, m. In. Na bazie utworów zespołu Nightwish. FairyTale i Kropeleczki łączą swoje działania i spotykają się na wspólnej scenie, gdzie dzieci mają okazję podpatrywać profesjonalna pracę sceniczną i aktywnie w niej uczestniczyć szlifując warsztat. Obie grupy mają charakter artystyczny oraz edukacyjny, w ramach obu grup prowadzimy zajęcia/warsztaty wokalno-aktorskie także dla amatorów, którzy po pewnym czasie trafiają do głównej grupy koncertującej. Zarówno w pracy solowej jak i zespołowej pracuję komercyjnie i charytatywnie. Nie przekładamy wszystkiego na zysk finansowy. Praktyka wieloletnia na tzw. charytatywkach, nauczyła i mnie i resztę sporo. Głownymi projektami obecnie są Shades of Metal In Szczecin, SKY’A, Fairytale & Kropeleczki oraz Anvill - czyli działalność wykonawczoedukacyjna. Podsumowując- SAA Spektrum jest parasolem, pod którym narodziły się i dołączały te projekty i chyba zaczyna to mieć spójną formę ukierunkowaną na konkretnie wytyczone cele. Bardzo dziękuję za rozmowę. My Również dziękujemy.


33


MODA

Uwagi dotyczące (polskiej) mody tekst: CLAUDIA KARWACKA

NA SAMYM POCZĄTKU BYŁA MODA POLSKA TZW. PRZEDSIĘBIORSTWO PAŃSTWOWE, PROMUJĄCE W KRAJOWYM PRZEMYŚLE ODZIEŻOWYM AKTUALNE KIERUNKI W ŚWIECIE MODY, ORAZ „NIEKOŃCZĄCĄ SIĘ OPOWIEŚĆ O MODZIE” JERZEGO ANTKOWIAKA, WIELKIEGO PROJEKTANTA, KTÓRY WRAZ Z INNYMI KREATORAMI TWORZYŁ HISTORIĘ POWOJENNEJ BRANŻY MODOWEJ W POLSCE. HISTORIĘ, ZAPISANĄ W PAMIĘCI POLAKÓW O LATACH 60, W KTÓRYCH W NASZYM KRAJU MIELIŚMY MAŁĄ NAMIASTKĘ ZACHODU. A co mamy teraz? Czy moda tak jak i inne dziedziny idzie na przód? W większości dużych miast w Polsce mamy m. in. wydziały projektowania do których lgną niczym ćmy do ognia młodzi, pełni zapału ludzie marzący o karierze w branży modowej. Mamy również uzdolnionych projektantów, kroczących dzielnie ścieżką edukacji, przygotowujących rozmaite pokazy mody, wygrywających konkursy, trafiających na Łódzki Tydzień Mody. Gdzie więc tkwi problem? Dla-

czego rodzima twórczość nie wypływa na szersze wody? Udział projektanta w evencie, jakim jest Fashion Week daje automatycznie renomę, zainteresowanie mediów – w Polsce nie do końca. Za granicą od razu zostaliby wyłowieni przez topowe marki odzieżowe, a nawet mogliby otworzyć własną. Nielicznym się to jednak udaje. Wielu ma szansę zabłysnąć talentem, nadal się rozwijać, krótko po tym jak ukończą szkołę i osiągną pewne sukcesy. Jednak w Polsce jest nadal pod górkę. Duże koncerny modowe budują swoją markę na tym, co już osiągnęły, niedoceniając młodych, często zbuntowanych artystów, którzy „niepotrzebnie” narobią zamieszania. Biznes boi się sparzyć na „młodej modzie”, a dopiero raczkujący projektanci nie mają pieniędzy by móc z impetem wkroczyć w ten biznes.

34

„Snobizm na rodzime marki” Kolejny problem tkwi w tym, że Polacy nie do końca wypracowali w sobie snobizm na noszenie krajowych marek. Nasuwa się więc pytanie: jak można by zainteresować Polaków projektami młodych ludzi, będących u progu kariery? Jaką miarą oceniać jakość ich ubrań oraz coraz ważniejszą dla odbiorców oryginalność? I chyba jedno z najważniejszych pytań, które zwłaszcza w ostatnim czasie również mnie samej często chodzi po głowie: czy polskie dziennikarstwo modowe jest już gotowe na to, aby niejako budować, kreować i supportować rodzimy przemysł modowy? Konstruktywna krytyka, wspieranie projektantów za ich talent i twórczość - na pewno by pomogły. Bardzo dobrym pomysłem byłoby również obalenie mitu na temat atrakcyjności i


MODA

jakości produktów proponowanych przez początkujących projektantów. Media mają niesamowitą siłę- zarówno piętnowanie, jak i wynoszenie na ołtarze młodych twórców, oddziałuje na masy w niewyobrażalny sposób. Media muszą jednak pamiętać o tym, że to projektanci mody grają pierwsze skrzypce, a nie oni. Dobrze byłoby gdyby w wywiadach udzielanych po pokazach wypowiadali się fachowcy, pełni obiektywizmu, którzy niestety często pomijani są w zaproszeniach. Wspaniałym pomysłem byłaby również reklama ubrań, twórczości młodych twórców w telewizji – np. telewizyjnym show. Na plus wyszłoby także uświadomienie klientów, że na rynku dostępne są nie tylko vintage i sklepy second hand, tak bardzo w ostatnich latach promowane. Porównując tygodnie mody na świecie i te, które odbywają się na naszym rodzimym podwórku, to bez wątpienia na uwagę zasługuje pewna kwestia. Mianowicie, za granicą pokazy odbywają się z sezonowym wyprzedzeniem, wśród celebrytów i redaktorów modowych, na widowni zasiadają całe rzesze kupców. Ci ostatni zamawiają kolekcje do butików m.in. na podstawie recenzji dziennikarzy, dlatego też ich opinie odgrywają kluczową rolę. U nas pokazy odbywają się w trakcie sezonu, więc trudno w ogóle mówić o publikacjach czy konstruktywnych recenzjach. Przedstawiane na nich kolekcje nie są kierowane do hurtowych kupców, lecz do konkretnych,

klientów. W wypadku kiedy ubrania trafiają tylko do pojedynczych odbiorców, nie można mówić o jakimkolwiek budowaniu rynku, czy o kształtowaniu się sytemu sprzedaży. Wyżej wymienione czynniki, mają ogromy wpływ na karierę i rozwój potencjalnych mistrzów polskiej i prawdopodobne europejskiej sceny modowej. Ważne jest to, aby wspierać młodych ludzi, krytykować, ale nie bezzasadnie,

35

budować ich autorytet, również poprzez ich ciężką pracę. Indy widualizm jest w cenie, więc dlaczego nie postawić na młodych, zdolnych „buntowników”, którzy z całą pewnością wraz z ogromną dozą artyzmu wnieśliby w ten biznes powiew świeżości i nowatorstwa. Pamiętajmy, że moda jest sztuką i warto postarać się o to, aby była traktowana na równi z innymi dziedzinami, takimi jak teatr czy muzyka.


LOOKBOOK

Kolekcja wiosenno-letnia 2013 stworzona w 2 częściach. Pierwsza w tonacji beżu inspirowana pięknem ciała, miała nie zakłócać a podkreślać jego atuty. Znakiem charakterystycznym tej części są szydełkowane kołnierze imitujące biżuterię. Proste kroje ubrań w połączeniu z delikatnością krepy dają lekkość i uniwersalność. Ubrania są przeznaczone jak i do użytku codziennego, tak i na ważne uroczystości. Dopełnieniem tej części kolekcji jest 6 płaszczy wykonanych w pojedynczych egzemplarzach. Druga część natomiast stanowi kontrast. Utrzymana w tonacjach czerni, bieli i szarości jest pełna kontrolowanego przepychu. Zdobienia kamieniami oraz perłami w połączeniu ze skomplikowanymi krojami daje ciężki charakter ubrań. Materiały z jakich została wykonana to różne rodzaje satyny i szyfonu. Ta część kolekcji przeznaczona jest głównie na koktajle, eventy i wieczorne uroczystości. Motywem przewodnim jest deseń zebry, który daje nutkę egzotycznego brzmienia. fot. Bartosz Klimasinski Photography modelki: Nikola Celeban i Alicja Dubako Prawa autorskie - Piotr Popiołek.

36


LOOKBOOK

37


LOOKBOOK

38


LOOKBOOK

39


LOOKBOOK

40


LOOKBOOK

41


LOOKBOOK

42


LOOKBOOK

43


FOTOGRAFIA

SESJA OKŁADKOWA – TOP NUMERU

FOTO: EDYTA BARTKIEWICZ MODELKI:

ZUZANNA KOŁODZIEJCZYK / D'vision MAKE UP: KOLETA GABRYSIAK WŁOSY: DOMINIK GAWLICZEK PAZNOKCIE: MARCELINA MICEK STYLIZACJA: SANDRA PANUŚ

PROJEKTANTKI: KATARZYNA MICIAK, JOANNA HAWROT,

AGNIESZKA MICHALSKA, PAULINA PTASZNIK POSTPRODUKCJA: DOMINIK HERMAN

44


45


FOTOGRAFIA

46


FOTOGRAFIA

47


48


49


50


51


FOTOGRAFIA

WSPテ毒,ZESNA JANE FOTO: ROBERT RYNCARZ MODELKI: SANDRA RYNCARZ MAKE UP: SANDRA RYNCARZ STYLIZACJA: ROBERT I SANDRA RYNCARZ SUKIENKI: VINTAGE STYLE

52


53


54


55


PODRÓŻE

1000 Najpiękniejszych Miast Polski: KRAKÓW KRAKÓW NALEŻY DO GRONA NAJPIĘKNIEJSZYCH MIAST EUROPY. LICZNE WALORY TURYSTYCZNE M.IN. ZABYTKI KRAKOWA ORAZ BOGATA OFERTA KULTURALNA MIASTA ZOSTAŁY JUŻ DOCENIONE NA CAŁYM ŚWIECIE. W 2005 ROKU, KRAKÓW ZAJĄŁ PIĄTEK MIEJSCE NA LIŚCIE NAJCIEKAWYCH MIAST EUROPY, PRZYGOTOWANEJ PRZEZ PRESTIŻOWY MAGAZYN „TRWVEL AND LEISURE”. NATOMIAST W 2006 R. AMERYKAŃSKA AGENCJA ORBITZ UZNAŁA GRÓD KRAKA ZA NAJMODNIEJSZE MIEJSCE NA ŚWIECIE. Co zobaczyć w Krakowie Kraków jest centrum administracyjnym Małopolski oraz jednym z najważniejszych ośrodków gospodarczych, naukowych i kulturalnych kraju. Aż do 1795 r. Kraków był oficjalną stolicą Polski, a przypominają o tym liczne w mieście zabytki. Większość z nich usytuowana jest wokół słynnej Drogi Królewskiej, która rozpoczyna się na Kleparzu, wiedzie obok pozostałości średniowiecznych fortyfikacji – Bramy Floriańskiej, Barbakanu, baszt obronnych – dalej biegnie ulicą Floriańską aż na Rynek Główny, gdzie mija kościół Mariacki i Su-

kiennice, a następnie ulicą Grodzką dochodzi do Wzgórza Wawelskiego, gdzie usytuowany jest Zamek Królewski i Katedra Wawelska. Krakowska Via Regia przecina Planty – najbardziej reprezentacyjny park miasta, a wokół niej zlokalizowane jest także słynne Muzeum Książąt Czartoryskich, Teatr Stary im. Heleny Modrzejewskiej oraz zabytkowe budynki Uniwersytetu Jagiellońskiego, w tym najstarsze Collegium Maius. W Krakowie istniała również przez wieki znacząca gmina żydowska. Obszar zamieszkiwany przez Żydów – 56

Krakowski Kazimierz – jest dziś miejscem, gdzie tradycja wspaniale współgra z nowoczesnością, gdzie w sąsiedztwie pięknych synagog funkcjonują popularne kawiarnie i kluby. Na obszarze Kazimierza zlokalizowany jest też jeden z najznamienitszych panteonów narodowych – Krypta Zasłużonych na Skałce oraz słynna Fabryka Schindlera, której dzieje opowiedział w 1993 r. Steven Spielberg w filmie „Lista Schindlera”. W ostatnich latach Kraków stał się miejscem licznych pielgrzymek. Katolicy odwiedzają przede wszystkim


PODRÓŻE Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach i podchodzą pod „okno papieskie” Pałacu Biskupiego – miejsce, w którym mieszkał niegdyś Karol Wojtyła i skąd, już jako papież, prowadził on wielogodzinne rozmowy z wiernymi. Kraków może się także poszczycić rozległymi terenami zielonymi, wśród których prym wiodą Błonia i Zakrzówek z cudownymi Skałkami Twardowskiego. Nad miastem góruje majestatyczny Kopiec Kościuszki – ziemny monument, będący hołdem złożonym przywódcy insurekcji 1794 r. przez Polaków wszystkich trzech zaborów. Wiodąca na kopiec Aleja Waszyngtona jest jednym z najbardziej urokliwych zakątków miasta. Co ciekawe, Kraków może się także poszczycić największym w kraju Muzeum Lotnictwa Polskiego. Zwiedzanie Krakowa. Dzisiaj Kraków tętni życiem, tutaj pracują znani polscy artyści, tu też kształcą się co roku setki tysięcy studentów. W Krakowie organizowane są liczne festiwale, z których do najbardziej znanych należą: Festiwal Kultury Żydowskiej, Krakowski Festiwal Filmowy, Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych, Sacrum Profanum, Międzynarodowy Festiwal Filmowy Etiuda&Anima i Misteria Paschalia.

57


58


59


LITERATURA

RĘCENZJA MIESIĄCA Tekst: Agnieszka Jäckel

Skazaniec - Tom I Krzysztof Spadło zadebiutował w zeszłym roku zbiorem dziesięciu opowiadań z pogranicza horroru i science-fiction. Choć sama nie należę do fanów tych gatunków, bardzo przychylne recenzje skłoniły mnie do zapoznania się z tą książką. Efekt przekroczył moje oczekiwania. Niemal od pierwszej kartki dało się odczuć, że autor potrafi pisać znakomite historie. Być może za sprawą moich prywatnych preferencji najbardziej doceniłam jednak to, co w jego opowiadaniach było najbardziej zbliżone do rzeczywistości. Historie z pozoru przeciętnych ludzi, wiodących z pozoru przewidywalne życie. Tym większa była moja radość, gdy dowiedziałam się, że w kolejnej książce autor planuje zmierzyć się z bardziej "życiową" tematyką. Sięgając po książkę wierzyłam, że twórczość Krzysztofa Spadło obrała właściwy kurs. Czy moje wygórowane oczekiwania odnośnie jego najnowszej książki zostały zaspokojone? O tym za moment. „Na pohybel całemu światu!" to pierwszy tom powieści "Skazaniec". Na czym polega wyjątkowość tego tytułu, dowiedzą się ci, którzy skuszą się na lekturę. Dla zachęty co nieco o samej fabule. Człowiek u progu dorosłego życia często ma wrażenie, że świat leży u jego stóp. Możliwości wydają się być nieograniczone i tylko od niego zależy, co zdoła osiągnąć. Niestety zwykle nie zdaje sobie jednak sprawy, że równie łatwo jest całkowicie się pogrążyć, dosłownie z dnia na dzień przekreślić wszystkie szanse, jake oferuje los. Doskonale wie o tym nasz główny bohater. Ropuch, bo właśnie taką ksywę nosi, zostaje skazany na dożywocie i trafia do

wronieckiego więzienia. Nie wiadomo za co, choć jeśli wierzyć jednemu z innych skazańców, za każdym dożywociem kryje się śmierć... Aby przetrwać, mężczyzna szybko musi opanować panujące tam reguły. Nie ma taryf ulgowych, kto nie jest wystarczająco pojętny, szybko przekona się o tym, jak podłe może być życie w zakładzie. Naiwni zostaną perfidnie wykorzystani, buntownicy szybko dowiedzą się, gdzie ich miejsce, ewentualne sojusze oparte będą na wzajemnych korzyściach, w więzieniu niczego nie ma za darmo. Co więcej, nie wystarczy siedzieć cicho i trzymać się z dala od kłopotów. Trzeba dobrze poznać psychikę współwięźniów, tak by umiejętnie nimi kierować lub przynajmniej wyrobić sobie w miarę bezpieczną pozycję. W przeciwnym razie, człowiek od razu znajduje się na przegranej pozycji. I choć więzienie stanowi bardzo specyficzne, zamknięte środowisko, nawet tutaj przebrzmiewają echa wydarzeń, rozgrywających się w Polsce i na świecie. Nie brakuje zarówno scen smutnych jak i bardzo zabawnych, zaskakują60

cych zwrotów akcji, wstrząsających zdarzeń. Jakże inne, a mimo wszystko w jakiś sposób podobne - codzienne życie... Rozpoczynając lekturę, liczyłam na wiele, lecz mimo to nawet przez chwilę nie spodziewałam się, że książka wciągnie mnie do tego stopnia. Znakomicie nakreślony klimat jednego z najbardziej znanych polskich więzień sprawia, że bardzo łatwo jest uwierzyć, w opisane w książce wydarzenia. Nie brakuje barwnych i niepowtarzalnych postaci. Mamy tutaj osoby, które w więzieniu przeżyły większość swojego życia i doszły do etapu, w którym świat zewnętrzny bardziej je przeraża, niż pociąga. Zamiast się buntować, lub tęsknić do tego, co już za nimi, uważnie obserwują otoczenie i zwykle są w stanie wyciągnąć właściwe wnioski. Mamy też postacie, które dopiero rozpoczynają swoje życie w niewoli i z niebywałą łatwością pakują się w kłopoty. Nie brakuje kombinatorów, którzy za odpowiednią opłatą, będą w stanie zdobyć niemal każdy pożądany towar, ludzi dla których stosowna zapłata jest wystarczającym


argumentem, by zdobyć się na każdą podłość. Paradoksalnie życie w zamknięciu wcale nie musi oznaczać zakończenia kryminalnej działalności. Nie brakuje ludzi, którzy to właśnie w więzieniu stają się groźnymi przestępcami... Oprócz świetnie nakreślonego klimatu więzienia, wyrazistych bohaterów, ciekawej, wielowątkowej fabuły, na uwagę zasługuje również historyczne tło książki. Akcja rozpoczyna się na początku lat 20-tych ubiegłego stulecia. Nawet jeśli więźniowie mają ograniczony dostęp do informacji z zewnątrz, pewne zdarzenia mają również wpływ na ich życie. Choćby wprowadzenie polskiej waluty, która może być pożądanym towarem w nielegalnych, więziennych transakcjach. Nie brakuje i innych smaczków, wspomnianych jakby mimochodem, choćby informacji na temat pierwszej egzekucji dokonanej za pomocą gazu. Tego typu wzmianki stanowią bardzo ciekawe urozmaicenie całej książki. Książkę „Na pohybel całemu światu!" nie sposób jednoznacznie zaklasyfikować do konkretnego gatunku. Czytelnik znajdzie w niej elementy sensacji, dramatu, thillera a nawet romansu. To sprawia, że bardzo trudno przewidzieć, w jakim kierunku rozwinie się akcja, każda kolejna strona może stanowić dużą niespodziankę. Jest chyba oczywistym, że książka zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Właściwie nadal nie mogę uwierzyć, że liczy sobie ponad 400 stron, bo czytało się ją naprawdę błyskawicznie. Genial-

ne zakończenie sprawia, że czytelnik już myśli o tym, co zdarzy się w kolejnym tomie. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli na niego zbyt długo czekać, jest to bowiem ten typ książki, którą chce się czytać i czytać... Mam nadzieję, że zaplanowana z dużym rozmachem kampania promocyjna, na którą składa się m.in. etiuda filmowa czy specjalna strona internetowa, sprawi, że książka wzbudzi zainteresowanie, na które zasługuje. Mnie pozostaje gorąco ją polecać i mocno trzymać kciuki za jej sukces.

61

Już 08.09.2013 oficjalna premiera powieści oraz etiudy filmowej. Tego samego dnia wystartuje strona powieści skazaniec.com, a na niej możliwość nabycia książki papierowej, wydań elektronicznych oraz audiobooka. Użytkowników Facebooka serdecznie zapraszam również na Fan Page „Skazańca". Autor: Krzysztof Spadło wydawnictwo: Self-publishing data wydania: 08 września 2013 ISBN (całość): 978-83-937489-0-7 ISBN (I tom): 978-83-937489-1-4 liczba stron: 428


62


LITERATURA autor rubryki: Agnieszka Jäckel 1.Ptaszydło

„Ptaszydło” to debiutancka powieść niemieckiego autora Maxa Bentowa. Jej tytuł sugeruje mocne wrażenia. Ptaki w końcu niejeden raz były już zapowiedzią makabrycznych wydarzeń. Czy podobnie stało się w tym przypadku? Dochodzi do zbrodni. Jej zapowiedź przyniósł maleńki gil, który nie wiedzieć jak dostał się do pomieszczenia. Ciało ofiary jest zmasakrowane. Liczne nacięcia na skórze, wykłute oczy, obcięte blond włosy zabrane jako trofeum. Obok ofiary leży również gil. Tym razem również martwy, oskubany i boleśnie okaleczony. Już wkrótce wiadomo jest, że chodzi o seryjnego mordercę... Sprawą zajmuje się Nils Trojan. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, policjant musi mieć jakąś skazę. Chyba najbardziej popularna jest słabość do alkoholu i skłonności do działania na krawędzi prawa. Tym razem mamy do czynienia z człowiekiem, który walczy z napadami strachu i sennymi koszmarami. Nils próbuje zwalczyć swoje problemy podczas terapii, choć z panią psycholog chętniej spotykałby się na gruncie prywatnym. Fakt, że piękna kobieta wcześniej czy później stanie się częścią

makabrycznej sprawy, chyba nikogo nie zdziwi. Mamy więc do czynienia ze sprawą, która w dużym stopniu kojarzy się z wieloma innymi książkami z tego gatunku. Tak liczne podobieństwa nie odbierają jednak przyjemności czytania. Odnosi się wrażenie, że autor po prostu wyłuskał z różnych opowieści to, co uznał za najbardziej ciekawe i właśnie taką esencję wykorzystał w swojej książce. W ten sposób otrzymujemy kryminał, który czyta się wręcz błyskawicznie. Cieszy również fakt, że Bentow znalazł sposób, by skutecznie wywieźć czytelnika w pole, gdy ten zaczyna wierzyć, że już domyśla się rozwiązania. Jeżeli chodzi o słabsze strony, osobiście trochę zabrakło mi postaci samego seryjnego mordercy w pierwszej połowie książki. Wydaje mi się, że nieco więcej wzmianek na jego temat, nieco spotęgowałoby efekt grozy, którego początkowo mi brakowało. Drugi aspekt, można brać zarówno za zaletę jak i wadę. Zwolennicy kryminału, mieszkający w okolicach Berlina, bez trudu odnajdą ulice, po jakich poruszał się bohater. Dla osób, które w Berlinie nie były informacje na temat ulic, którymi się porusza, mogą być nieco drażniące. Chwilami przypomina to plan wydrukowany z internetowej wyszukiwarki: wysiądź na stacji x, przejdź ulicą y, skręć w ulicę z itd. Mimo drobiazgów całość może stanowić dobrą rozrywkę. Temat ujęty został dość lekko, bez zbędnego wnikania w szczegóły. Można powiedzieć, że to idealny kryminał na wakacje. Dostarczy wrażeń, lecz nie obciąży umysłu. Dlatego ze spokojnym sumieniem polecam. Autor: Max Bentow tłumaczenie: Emilia Skowrońska tytuł oryginału: Der Federmann seria/cykl wydawniczy: Z odciskiem palca wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie data wydania: 3 lipca 2013 ISBN: 9788324594962 liczba stron: 336

63

2. Ofiarowana. Moje życie w sekcie scjentologów

Bardzo trudno odpowiedzieć w jednym zdaniu na pytanie, czym jest scjentologia. Dla jednych będzie ona odpowiedzią na wieloletnie poszukiwania prawdy, dla innych alternatywą psychologii, jeszcze innych bardzo niebezpieczną sektą. Można jednak założyć, że mówiąc o scjentologii ma się na myśli organizację założoną przez L. Rona Hubbarda, który był nie mniej ni więcej a ... pisarzem science fiction. Jedna z pogłosek głosi nawet, że od początku przyświecał jej nie "wyższy cel" a ... zakład między dwoma pisarzami tego gatunku. Niezależnie od tego, jaka jest prawda, scjentologia zdołała zjednać sobie całe masy zwolenników. Nawet osoby, które nie interesują się tą tematyką pewnie doskonale kojarzą bardzo znanego aktora, będącego gorącym wyznawcą scjentologii, jakim jest Tom Cruise. Do bardzo licznego grona zwolenników scjentologii należą również m. in. Will Smith, John Travolta czy Kirsty Alley. To głównie za ich sprawą scjentologia, pomimo wielu dobrze znanych wątpliwości i zarzutów, nadal pozyskuje nowych wyznawców. Tym bardziej wartościowy może okazać się głos osoby ściśle powiązanej z samą elitą tej organizacji, pokazujący struk-


LITERATURA tury w zupełnie odmiennym świetle. Jenna Miscavige Hill jest bratanicą Davida Miscavigea, obecnego przywódcy scjentologów. Ponieważ cała jej rodzina powiązana była z tym wyznaniem, naturalnym było, że i sama Jenna już będąc dzieckiem, została wciągnięta do organizacji. W swojej książce opisuje doświadczenia, które niestety nie mają nic wspólnego z błogim dzieciństwem. Dziewczynka od najmłodszych lat musiała pogodzić się z rozłąką z rodzicami, bowiem do instytucji rodziny scjentologia nie przywiązuje większej wagi. Całe dni spędzała bądź na nauce w duchu scjentologii, bądź też na pracy, do której dzieci w tym wieku w ogóle nie powinny być dopuszczane. Nie będąc świadoma konsekwencji swego czynu, została skłoniona do podpisania kontraktu, który zobowiązywał ją do służenia kościołowi scjentologicznemu nie tylko w tym życiu, ale również przez wiele kolejnych wcieleń. Jenna przywołuje szereg technik, jak i metody nauczania, które w rzeczywistości miały doprowadzić do kompletnej nieumiejętności podejmowania samodzielnych decyzji. Ten niezwykle złożony i długotrawały proces prowadził do tego, że wyznawca był w stanie uwierzyć w najbardziej niebywałe historie. Do mediów przeciekły informacje odnośnie nauk z poziomu, do którego dochodzą jedynie Ci najbardziej oddani, którzy będą w stanie ponieść ogromne koszty nauki. Co wydaje się zupełnie niebywałe, na tym etapie są w stanie zupełnie bezkrytycznie przyjąć historię Xenu, galaktycznego tyrana, który uwięził tych, których uznał za "nadmiarową populację", by później wysłać ich na Ziemię. I choć wyznawcy scjentologii zarzucają mediom, że ta historia została wycięta z kontekstu, nikt nie zaprzecza temu, że faktycznie zalicza się do nauk prezentowanych jedynie tym "wybranym".

Wyzysk, nieustanna manipulacja, wieloletnia kontrola, zastraszanie i kary zupełnie nieadekwatne do czynów, a do tego ciągłe oczekiwanie angażowania zarówno środków materialnych jak i własnej energii i czasu dla dobra organizacji... Czytając wspomnienia Jenny, trudno nie zadać sobie pytania, dlaczego ludzie w ogóle godzą się na takie traktowanie i jakim cudem organizacja zjednuje sobie tak znane osoby. I na takie wątpliwości nie zabraknie tutaj odpowiedzi. Jenna bezlitośnie obnaża obłudę organizacji, której poświęciła wiele lat swojego życia. Oferta proponowana celebrytom nijak ma się do tego, z czym na codzień zmagają się członkowie organizacji. Prominentom nie przyjdzie do głowy zastanowić się, ile godzin dziennie pracują osoby, które im usługują, jak spędzają czas wolny, o ile w ogóle go mają. Celebryci nie są nagabywani o datki, podczas gdy zwykli wyznawcy scjentologii zmuszeni są angażować ogromne pokłady pieniędzy w swoje nauki i rozwój kościoła, co często prowadzi do bankructwa i swoistego uzależnienia się od organizacji. Ludzie zachęceni obietnicą, że zdobędą całkowitą kontrolę nad swoim życiem, coraz bardziej się zatracają i bardzo trudno im funkcjonować w normalnym społeczeństwie. Nawet izolacja od najbliższych czy zakaz posiadania dzieci dla osób na wysokich szczeblach, wydaje się niewielką zapłatą za szansę uzyskania stanu clear... „Zasadniczo od członka Sea Org wymagano, by pełnił swoje obowiązki co najmniej czternaście godzin dziennie, mniej więcej od dziewiątej rano do dwudziestej trzeciej, przez siedem dni w tygodniu, z godzinną wieczorną "przerwą dla rodziny" - kiedy to rodzice mogli zobaczyć się z dziećmi, nim ponownie udali się do pracy. Od czasu do czasu dostawali dzień wolny albo przepustki - jednak te ostatnie nie były niczym pewnym.

64

Można było dostać najwyżej jeden dzień raz na dwa tygodnie. Była to nagroda za dobrą pracę". Jak nietrudno się domyślić, Jenna w końcu przejrzała na oczy, zebrała w sobie dość siły by wyrwać się ze struktur, które dotychczas były jej domem i zdołała na dobre odciąć się od scjentologii. Oczywiście cały proces był bardzo długotrwały i trudny nie tylko dla niej, ale również jej najbliższych, o czym szczegółowo pisze w swojej książce. W książce, w przypadku której człowiek momentami chciałby wierzyć, że ma do czynienia jedynie z fikcją literacką... Podczas lektury momentami można odczuć lekkie znużenie czytając o kolejnych, szalenie długich przesłuchaniach, jakim poddawana była główna bohaterka. Wydaje mi się jednak, że ten wysiłek jest w pełni uzasadniony - trudno pojąć absurdy, jakich doświadczyła Jenna, nie zagłębiając się w szczegóły procedur. Pozostaje mieć nadzieję, że książka napisana przez osobę tak dobrze znającą mechanizmu kościoła scjentologicznego odniesie zamierzony cel i ułatwi odejście osobom, od lat targanych wątpliwościami i narażanych na ogłupiające procedury. Polecam osobom zainteresowanym tą tematyką. Autor: Jenna Miscavige Hill tłumaczenie: Magdalena Filipczuk, Michał Filipczuk tytuł oryginału: Beyond Belief: My Secret Life Inside Scientology and My Harrowing Escape wydawnictwo: Znak literanova data wydania: lipiec 2013 ISBN: 9788324023868 liczba stron: 456

WIĘCEJ RECENZJI ZNAJDZIEDZIE NA OFICJALNYM BLOGU AGNIESZKI


CD – BARTOSZ ZASIECZNY 1.Kelly Rowland – Talk a Good Game Od jakiegoś czasu kariera Kelly Rowland nie rozwijała się najlepiej. Od 2010 roku atakowała nas pojedynczymi singlami, rzadko kiedy udanymi (tylko trzy trafiły ostatecznie na „Here I Am”, a i tak dwa zaledwie jako bonusy na międzynarodowej wersji albumu). Który z nich tak naprawdę zapadł komukolwiek w pamięć – może poza „Commander”, ale czy to akurat chlubny przykład? OK, może dobry dla fanów dyskotek. I choć dobrze czasami usłyszeć artystę w nietypowej dla niego stylistyce, to niestety, na jednej próbie się nie skończyło. A jeszcze po drodze wielokrotnie zmieniały się koncepcje płyty – najpierw miało być tanecznie, potem jednak znów bezpieczne r’n’b. W końcu dostaliśmy do naszych rąk „Here I Am”. Częściowo nawiązanie do dawnego brzmienia, częściowo skok w klubową stylistykę, w sumie dziwny twór, rodzący się w bólach w bólach, wymęczony, nijaki i słaby. Ledwo zakończyła się promocja „Here I Am”, a już światło dzienne ujrzał singiel „Ice”, zapowiadający kolejny krążek, mający być powrotem do dźwięków, z których Kelly znała była 10 lat temu. Kiedy znów okazało się, że kolejny singiel promujący płytę ostatecznie się na niej nie znajdzie, można było mieć wątpliwości o jakość także tego albumu Na szczęście obawy te zupełnie nie znalazły potwierdzenia w materiale zgromadzonym na krążku. Już od pierwszych dźwięków, od nawiązującego do najlepszych lat Janet Jackson, otwierającego krążek „Freak” czuje się, że mamy do czynienia z dobrym albumem. Dawno nie było w mainstreamowej muzyce tak dobrze rokującego otwarcia. A potem jest już tylko lepiej, w czym utwierdza nas chociażby singlowe (ten singiel na szczęście znalazł się na ostatecznej trackiliście) „Kisses Down Low”, sensualny utwór mówiący o całowaniu… niekoniecznie ust. Zmysłowo robi się zresztą w wielu innych kawałkach, w których Kelly zdaje się flirtować nie tylko z jakimś hipotetycznym mężczyzną, ale również – a może przede wszystkim – z słuchaczem. W każdym razie sypialniane skojarzenia są jak najbardziej na miejscu. Jednak miłość i seks to nie jedyne tematy na „Talk a Good Game”. Jest tu też miejsce na osobiste wyznania z

tej ciemniejszej strony życia, a jednocześnie chyba najważniejszy utwór na płycie – „Dirty Laundry”. Katharsis, w którym Rowland rozlicza się z zazdrości o sukces Beyoncé, która zgarnęła całą sławę Destiny’s Child dla siebie, gdy Kelly zmagała się z problemami nie tylko w muzycznym biznesie, ale także w życiu prywatnym, doświadczając fizycznej i psychicznej przemocy ze strony swojego partnera. Minimalistyczna aranżacja pozwala rozbrzmieć emocjom i wczuć się w osobistą tragedię piosenkarki. Na szczęście problemy zostały zażegnane, a „siostry” z Destiny’s Child – Beyoncé i Michelle dołączają do niej już w kolejnym kawałku – „You Changed”. Drugim odejściem od lekkiego repertuaru jest też „Street Life”, gdzie Rowland mówi głosem ulicy, krytykując samego Obamę za brak zdecydowanych kroków w sprawie poprawy warunków życia i walki z recesją. „Talk a Good Game” to album nowoczesny, jednocześnie oldskulowy i nawiązujący do najlepszych lat r’n’b czy stylistyki doo wop lat 50. i soulowych ballad, ale przede wszystkim bardzo dobra produkcja. Wszystko wskazuje na to, że Kelly Rowland wreszcie znalazła stylistykę dla siebie, rezygnując z pogoni za trendami. I dobrze. 2. Ciara – Ciara Ciara jakoś nie ma od dłuższego czasu szczęścia. Multiplatynowy „Goodies” i niezły „Ciara: The Evolution” przyniosły jej tytuł „księżniczki crunku” i pozwoliły na przebicie się tego gatunku do zbiorowej świadomości. A potem nadszedł czas na „Fantasy Ride”… Ciara chciała (czy może: sztab Ciary chciał) dorównać, a nawet przebić święcące triumfy Rihannę i Beyoncé. Rihanna mogła porzucić dancehall i pójść w pop? Ciara może porzucić crunk. Beyoncé mogła wydać album na dwóch krążkach odbijających dwie strony osobowości – delikatną i drapieżną? Ciara może wydać trzypłytowy. Bóg jeden wie, jakie osobowości miały te trzy krążki oddać, pewnie schizofreniczne, w każdym razie nic z tego nie wyszło. Odejście od dotychczasowych brzmień też było jakieś połowiczne, a tylko poskutkowało dobrowolną abdykacją i dryfowaniem na międzynarodowych wodach muzycznej bezpłciowości (i nie pomógł

65

nawet Justin Timberlake). Kolejny album, „Basic Instinct” okazał się całkowitą klapą. Najlepiej było wtedy oskarżyć wytwórnię o brak wsparcia i rozwiązać kontrakt… Lubię czepiać się tytułów tożsamych z nazwiskiem lub nazwą zespołu – artyści wybierają takie zwykle dla kamieni milowych kariery, debiutów etc. „Ciara” miała być nowym otwarciem. Wskazuje na to (oprócz tytułu) nowa wytwórnia i jednocześnie powrót pod skrzydła L.A. Reida – człowieka, który 10 lat temu odkrył piosenkarkę dla świata. Niestety, nie udało się powtórzyć sukcesu „Goodies”, a „Ciara” rodziła się w bólach. Trzy single, które nie znalazły się na ostatecznej trackliście, zmiany koncepcji, z tytułem włącznie (pierwotnie miał brzmieć „One Woman Army” – czyżby plany odzyskania tronu?), tylko zirytowały oczekujących fanów, a kiedy wreszcie materiał ujrzał światło dzienne, nie powalił. „Ciara” zawiera śladowe ilości osobowości. Crunku tu mało, więcej raczej popu i r’n’b. Otwierający album „I’m Out” z gościnnym udziałem Nicki Minaj miał być wyznaniem silnej kobiety. Chyba gimnazjalistki. Choć miło, że Nicki znów rapuje zamiast „śpiewać”. „I’m Out” razem z następującym po nim „Sophomore” oraz „Keep On Lookin’” brzmią raczej jak napisane dla mrocznej Rihanny z czasów „Rated R” niż bardziej dziewczęcej i zwiewnej Ciary. Tej zwiewności i eteryczności, tak charakterystycznej i odnoszonej szczególnie do głosu piosenkarki też jakość nie wykorzystano. Słychać ją w sensualnej, pościelowej balladzie „Body Party” – najmilszej dla ucha i zawierającej najwięcej Ciary w Ciarze pozycji albumu – także w „DUI” i „Super Turnt Up”, ale już w „Where You Go” zostaje zupełnie przytłoczona przez toporny i zbędny udział Future’a. A mógł to być przyjemny i subtelny, brzmiący jak powitanie świtu utwór. Za to pod koniec albumu, po zlewającej się w jedno i trochę usypiającej mieszaninie dźwięków, zaczyna się robić ciekawiej i odważniej. „Livin’ It Up” (znów z udziałem Minaj) i „Overdose” to energiczne kawałki, łączące pop i r’n’b, trochę oldschoolowe, trochę girlsbandowe – bardziej nadające się dla Kelly Rowland, Nicole Scherziger, może nawet Janet Jackson (zwłaszcza ten drugi), nietypowe dla CiCi – łączą charakterystyczną dla niej


CD – BARTOSZ ZASIECZNY 1.

2.

3.

.

4.

lekkość z tanecznością w zupełnie niezobowiązujący i mniej ofensywny sposób niż obecnie dance’owe produkcje mają w zwyczaju. I choć brzmią, jakby już gdzieś się je słyszało to one, jeśli nie powrót do korzeni, mogą być dla Ciary nadzieją. Powstanie „Ciary” przypomina to, co działo się z „Here I Am” Kelly Rowland. Pozostaje tylko liczyć, że Ciara podąży śladami Kelly i kolejny album nagra bez spiny, co skończy się dobrze. Tymczasem od słuchania „Ciary” Ciary nie przechodzą po plecach ciary. 3.Selena Gomez – Stars Dance Selena Gomez wydaje już drugi debiutancki album. I choć brzmi to jak incepcja, da się zupełnie normalnie wyjaśnić. Pierwszy debiut to „Kiss & Tell” z 2009 roku, wydany jako Selena Gomez & The Scene. Z tym projektem powstały jeszcze dwa kolejne albumy, „A Year Without Rain” oraz „When the Sun Goes Down”, odpowiednio z 2010 i 2011. Płyta co rok – zupełnie jak Rihanna! Potem przyszedł czas na odpoczynek od muzyki i skupienie na aktorstwie. I właśnie ten okres, jakby się wydawało, będzie brzemienny w skutkach dla całej kariery młodej gwiazdki ze stajni Disneya. Zaczęło się od głośnego „Spring Breakers”, który dla niej, Vanessy Hudgens (disneyowskiej koleżanki Gomez) oraz Ashley Benson (znanej z „Pretty Little Lairs”) był okazją do pójścia szlakiem przetartym przez Miley Cyrus (uprzedni znana jako Hannah Montana) i zerwania z łatką średnio utalentowanej, słodkiej i pustej lali stworzonej do kochania przez grube amerykańskie dzieci. Trzeba przyznać, wyszło wcale nieźle. Przynajmniej w przypadku Seleny można powiedzieć o nowym etapie artystycznego rozwoju, które symbolem jest pierwsza wydana bez zespołu płyta – „Stars Dance”. To właśnie dzięki „Spring Breakers” Selena mogła poznać Skillexa (twórcę soundtracku do filmu), który wywarł duży wpływ na brzmienie albumu. Inspirowany jego baby dubstepem, wręcz jakby żywcem wyjęty z jednej z jego EPek jest „Stars Dance”, od którego tytuł wziął cały album. Dubstep jako taki obecny jest zresztą w większości kompozycji, choć w dużej mierze ten spod znaku… Britney Spears! Tak, dobrze czytacie. To przecież jej „Femme

66

Fatale” był jednym z pierwszych mainstreamowych albumów, które rozpromowały postdubstepową elektronikę w popie. Brit ma być największą inspiracją dla krążka (nie wierzę, że dożyłem czasów, w których Spears będzie inspiracją!), co słychać np. w „Write Your Name”, „Save The Day”, „B.E.A.T.” czy „Slow Down”. Kawałki te mogłyby spokojnie znaleźć się na jej płycie, choć w ostatnim z wymienionych momentami pojawiają się też brzmienia znane nam z piosenek Dev. Nic dziwnego, skoro za jego produkcję odpowiadają The Catarcs. Nowatorskie dla mainstreamu połączenie dubstepu z indyjskimi rytmami możemy słyszeć w brawurowym singlu „Come & Get It”. Nie tylko jest jedną z ciekawszych kompozycji na płycie, ale ożywczo wypada także na tle nudnawych i schematycznie brzmiących propozycji światowego popu. „Stars Dance” to także najodważniejszy do tej pory album Gomez pod względem tekstowym. Jak sama mówi, chciała opowiedzieć najbardziej osobiste emocje do tej pory. Przyczyniły się do tego burzliwy związek i jeszcze burzliwsze rozstanie z Justinem Bieberem. W „Stars Dance” przyznaje, że poruszyłaby dla niego gwiazdy, a w „Forget Forever” dodaje, że ich miłość miała być najlepsza na świecie, a teraz chce zapomnieć, że kiedykolwiek miała z nim do czynienia, a w „Love Will Remember” dochodzi do wniosku, że przeszłości nie da się wymazać. Oczywiście są też piosenki o weselszym zabarwieniu, jak „Like a Champion” czy wspomniane „Come & Get It”. Mamy więc do czynienia z jedną najciekawszych, nowatorskich i przebojowych płyt od śpiewających panienek w tym roku. Nieco zużyta Rihanna i przygotowujące nowe albumy Beyoncé i Katy Perry powinny oglądać się za siebie, bo rośnie nam kolejna nowa gwiazda, która razem z porzucającą country Taylor Swift może zaszkodzić starym wyjadaczkom. 4.Sara Bareilles – The Blessed Unrest W Polsce stosunkowo mało znana, w Stanach Zjednoczonych Sara Bareilles jest jedną z popularniejszych singer-songwriterek (o czym świadczy debiut na 1. miejscu na liście Billboradu jej poprzedniej płyty


CD „Kaleidoscope Heart”, zaś „The Blessed Unrest” tuż po wydaniu wskoczyła na 2.) Choć to popowa piosenkarka pełną gębą, daleko jej do tandety. Jednak nie spodziewajcie się kicania po scenie i tanecznych rytmów, bo ona zdobywa sobie przychylność słuchaczy niegłupimi tekstami, niezłym głosem, poczuciem humoru i autentycznością na scenie, samodzielnie akompaniując sobie na fortepianie. Ot, coś jak nasza Sylwia Grzeszczak, tylko na trochę wyższym poziomie. Jeśli poszukacie szybko w Internecie piosenki „Love Song”, przypomnicie sobie, że kilka lat temu pojawiała się w naszych stacjach muzycznych, pozwalając odpocząć od przeciętnych łupanek z banalnymi tekstami. „The Blessed Unrest” odzwierciedla wszystko to, co w życiu Sary działo się w ciągu 2012 roku, zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Jednym ze sposobów powrotu do przeszłości i jednocześnie rozliczenia z nią była kameralna, jednoosobowa, akustyczna trasa, gdzie na scenie piosenkarka akompaniowała sobie tylko za pomocą fortepianu i gitary. Zaś wydana potem płyta jest zapisem wewnętrznych przemian, próbą zdystansowania się do przeszłości, uporania się z nieuchronnymi w życiu zmianami, alienacją, a także manifestacją siły, która pozwala pokonać przeciwności i po prostu robić swoje. Stąd bierze się tytuł płyty, odnoszący się do słów Marthy Graham (kobiety, która stworzyła podwaliny dla współczesnego tańca), mówiących o wewnętrznej sile pchającej nas do czynu oraz unikalności każdej osoby. Do tego przesłania Bareilles odwołuje się w refrenie piosenki „Chasing the Sun”, „ściganie słońca” to właśnie tytułowe „the blessed unrest”. Tu także porównuje drapacze chmur z Queens do grobowców – odwołanie do Nowego Jorku jest jasne – ale stanowi tylko punkt wyjścia do bardziej uniwersalnych rozmyślań. Podobnie dzieje się w „Manhattan”, lecz ta przejmująca ballada nie opisuje miasta, ale służy rozliczeniu się z utraconą miłością. O miłości, tym razem o jej utrzymaniu, opowiada poruszającymi słowami „1000 Times” – jedna z wybijających się kompozycji z płyty. „Satellite Call” i „Cassiopeia” to znów zapis zmagań z samotnością. Szczególnie ciekawie wypada ten drugi utwór, gdzie uosobiony gwiazdo-

zbiór staje się przyczynkiem do rozważań o samotności. Jak widać (a przede wszystkim słychać) Sara w oryginalny, czasem przewrotny, czasem metaforyczny sposób opisuje uczucia, czyniąc to tak, by każdy mógł się z nimi utożsamić. Tak może być z „Brave”, napisanym dla bliskiej osoby obawiającej się coming outu. Jednak w szerszej perspektywie ten utwór może znaleźć się na ustach każdego, kto czuje się wykluczony, niezrozumiany lub brakuje mu odwagi do bycia sobą. Ostatnio porównywany z „Roar” Katy Perry, jednak o ile Katy śpiewa o sobie, Sara kieruje swoje słowa do innych. Nowy album to także próba połączenia starego brzmienia z nowymi rozwiązaniami. Obok klasycznych ballad („1000 Times”, „Islands”, „Manhattan”), w „Satellite Call” z rozmytymi wokalami niczym u Enyi, mamy więc trochę dźwięków orientalnych („Hercules”), electropopowych („Eden”) czy sekcję dętą („Little Black Dress”). „The Blessed Unrest” to unikat wśród podróbek, pozycja dla szukających dobrego popu i świetnie napisanych, niegłupich tekstów – czyli odskoczni od wszechobecnej tandety. 5.Robin Thicke – Blurred Lines Dla większości przeciętnych zjadaczy muzyki Robin Thicke objawił się wraz ze swoim ostatnim singlem „Blurred Lines”. Co bardziej zainteresowani pop-przemysłem mogli jednak natknąć się na niego już wcześniej. Nagrywali z nim chociażby Estelle, Mary J. Blige, Pharrell i Snoop Dogg, gościnnie pojawił się np. w debiutanckim singlu Leighton Meester (czyli Blair z „Plotkary”, która płyty już pewnie nie wyda, w sumie mała strata). Ciekawostką powinien być fakt, że to już szósty album wokalisty, a trzy z poprzednich znalazły się w pierwszej 10. Billboardu. Nie od dziś wiadomo, że kiedy chce się stworzyć wielkie dzieło, łatwo o wtopę, zaś wiele przebojów powstało od niechcenia. Tak było też z „Blurred Lines”, które Robin z Pharrellem skomponowali w mniej więcej godzinę. Pisanie o przebojowości tego kawałka byłoby wyważaniem otwartych drzwi, bo wystarczy włączyć jakąkolwiek stację, komercyjną lub nie (vide Trójka), gdzie rozgościł się już na dobre. Nie ma się co dziwić, wiadomo-o-czym tekst, niewmuszona, funkowa lekkość i ta-

67

neczność w stylu retro, nawiązujące (co przyznaje sam Thicke) do „Got to Give It Up” Marvina Gaye’a doskonale sprawdzą się zarówno w ciągu dnia, jak i w gorące, letnie wieczory. Z tak długo oczekiwanego przez Robina sukcesu postanowiono wycisnąć, ile się da. Nie tylko dał tytuł całemu albumowi, ale także otwiera tracklistę. Może dobrze, bo rozruszani znajomą melodią nie będziemy tak bardzo zauważać potknięć, które, niestety, są. „Blurred Lines” to przede wszystkim album bardzo różnorodny, ale przez to mało spójny. Są tu też lepsze momenty: „Ooo La La” to kunsztowne nawiązanie do vintage’owego disco z funkowymi, „For the Rest of My Life” – klasyczna soulowa pościelówa, dzięki której cała zabawa przenosi się z parkietu do bardziej kameralnych miejsc. Mamy tu cały przekrój tego, co spotyka się obecnie w światowym popie. „Take It Easy On Me”, to mariaż z elektroniką, który niebezpiecznie przypomina produkcje teamu Timberlake/Timbaland, gdzie ten pierwszy śpiewa, ten drugi zaś odpowiada za produkcję i chórki. W najnowszym singlu „Give It 2 U” napchano już tyle różnych brzmień, że nie słucha się tego łatwo. Nie mówiąc już o tekście „got a little Thicke for you, big dick for you”. Propsy za hojność natury, ale jest jeszcze coś takiego jak kultura. Pewnie niejedna z pań ulegnie czarowi niebieskich oczu i seksownego głosu Robina, i chciałaby go do tańca i jako trzeciego do pary w bardziej intymnych sytuacjach (jako tło muzyczne). Ale zawsze będą go porównywać z Justinem. Bo i nie da się tego uniknąć, zarówno przez muzyczny styl, jak i technikę wokalną – obaj śpiewają falsetem, choć Thicke chyba jeszcze częściej. Niestety, brakuje mu lekkości i klasy. Zarówno w dobieraniu i łączeniu gatunków, które tu brzmią jak niedopasowane puzzle, lecz także w tekstach. Jeśli u Justina były frywolne, to na „Blurred Lines” są obcesowe i grubiańskie. Choć mamy do czynienia z przyjemnym wakacyjnym albumem, to Thicke wciąż będzie tylko klonem Justina Timberlake’a niestety, gorszego sortu. Może dlatego, że kanadyjskiego – jakby zażartowali bohaterowie jakiegoś amerykańskiego serialu, np. „Jak poznałem waszą matkę”. Bo i korzenie ma kanadyjskie. Po ojcu Alanie, który wg wspomnianego


CD- BARTOSZ ZASIECZNY serialu występował z (nomen omen) Robin Scherbatsky a.k.a Robin Sparkles w programie „Space Teens” i w teledysku do jej piosenki „Sandcastles in the Sand”. Wiedzieliście? 6.Tom Odell – Long Way Down O wartości muzyki brytyjskiej nikogo przekonywać nie trzeba. Beatlesi i Pink Floyd to legendy, ale przecież co roku pojawia się tam szereg obiecujących debiutantów, zestawianych ze sobą w rozmaitych konkursach, jak BBC Sound of… (zwyciężyły tu m.in. Corinne Bailey Rae, Adele, Little Boots, Ellie Goulding) oraz nagroda Critics’ Choice w ramach BRIT Awards (przyznana np. Emeli Sandé, Adele, Florence + the Machine). Szczególnie ta ostatnia jest jak przepowiednia sukcesu, nic więc dziwnego, że wysokie były oczekiwania wobec debiutanckiej płyty Toma Odella, tegorocznego laureata – wreszcie faceta, bo do tej pory królowały kobiety –nominowanego też w plebiscytach BBC i MTV. Zwrócił on na siebie uwagę głównie dzięki balladzie „Another Love”. Ciekawy tekst, opowiadający o tym, jak wiele może bohater mógłby zrobić dla kobiety, poza płaczem, bo ten zmarnował właśnie na „inną miłość”. Uroku dodaje akompaniament – zimne dźwięki fortepianu i wyjące niczym wiatr chórki. Wraz z kolejnymi akordami natężenie uczuć wzrasta, chórki wyją coraz przenikliwiej, a rozpętana perfekcyjną interpretacją Toma burza emocji porywa słuchacza – i już nie można być obojętnym. „Another Love” to najmocniejsza na niej pozycja na trackliście. Podobnych, jakby realistycznomagicznych kompozycji, na płycie właściwie nie ma, choć nieco podobnie brzmi otwierające album „Grow Old with Me”. Ta pozycja jest zdecydowanie pogodniejsza, choć niepozbawiona jakieś skrytej melancholii. Świetna zarówno na start przygody z „Long Way Down”, jak i na jesienny dzień – kiedy jest jeszcze ciepło, ale wiemy już, że lato przeminęło. Zawartość krążka można podzielić na dwie, przenikające się nawzajem części. Pierwsza jest łagodna, liryczna, rozmarzona – obok oczywiście „Another Love” – przynależą tu m.in. „Sense”, „Supposed to Be” i tytułowe „Long Way Down” – typowe fortepianowe ballady, urocze, choć podobnych powstało już wiele, to one sta-

nowią korpus płyty i właśnie w nich najlepiej błyszczy romantyczna natura Toma. Jednak warta uwagi jest również druga strona albumu, czyli kompozycje nieco żywsze, energiczne, gdzie instrumentalne tło wyraźniej przebija się spod dźwięków klawiszy. Do tego typu należą „I Know” albo lekko zwariowane, jakby barowe „Hold Me”, gdzie Odell najlepiej udowadnia, że na fortepianie da się poszaleć, a nie jest tylko komponować piosenki o nieszczęśliwej miłości. Uczuciowość tego chłopaka przejawia się także w jego tekstach. Z reguły opowiadają o miłości, ale w sposób nietypowy dla osoby tak młodej, jak chociażby prośba „zestarzej się ze mną” („Grow Old with Me”, oczywiście), czy opisane wyżej „Another Love”. Sam wokalista mówi, że jego utwory bazują na osobistych doświadczeniach – co się słyszy, bo wykonania brzmią szczerze do głębi, mimo że Tom wielokrotnie w swojej egzaltacji posuwa się za daleko, przesadnie jęcząc i krzycząc. Tak dzieje się np. w „Hold Me” albo „Sirens”. Płci pięknej ten drobny blondynek z fortepianem i romantycznym sercem spodoba się z pewnością. Choć w przeciwieństwie do brytyjskich krytyków nie widzę w „Long Way Down” wielkiej porażki, to jednak nie jest to godny następca „19” Adele, „Lungs” Florence + the Macine czy „Made of Bricks” Kate Nash. Może krytycy, przyznając swoją nagrodę na BRIT Awars, powinni jednak docenić jakąś dziewczynę? Tak czy inaczej – jest to nostalgiczna płyta, dobra na nadchodzącą jesień. 7.Naughty Boy – Hotel Cabana Do naszych rąk trafia kolejny album sygnowany nie jak to zwykle bywa, nazwiskiem wokalisty, ale producenta, za głos odpowiada zaś szereg gości. Takie sytuacje mieliśmy już wcześniej – raz na jakiś czas pojawia się namaszczony twórca, który wszystko, czego się dotknie, zamienia w złoto. A przynajmniej w kurę znoszącą złote jajka dla całej szołbizowej maszynki, bo o kamieniach milowych w historii muzyki rzadko można mówić. Byli już różni: Timbaland, David Guetta, Calvin Harris, will.i.am – można ich poznać po tym, że rządzą na listach przebojów, zanim zostaną zastąpieni przez kogoś innego, i nagrywa z nimi Rihanna.

68

Z Naughty Boyem sytuacja jest trochę inna. Oczywiście wyprodukował jeden kawałek dla Rihanny („Half of Me” z albumu „Unapologetic”), ale nie z tego na szczęście może być znany. W tej chwili najlepiej kojarzy się go dzięki „La La La” z udziałem znanego ze współpracy z Disclosure Sama Smitha, która razem z „Blurred Lines” Robina Thicke’a z przyległościami i „Love Me Again” Johna Newmana są najbardziej zgranymi przez radia wakacyjnymi kompozycjami w tym roku. Produkował utwory z „Glassheart”, ostatniej płyty Leony Lewis, a przede wszystkim przyczynił się do ogromnego sukcesu Emeli Sandé – najczęściej nagradzanej i osiągającej najlepsze wyniki sprzedaży brytyjskiej artystki w 2012 – której krążek „Our Versions of Events” pobił dotychczasowe rekordy na listach przebojów ustanowione przez Susan Boyle i Beatlesów(!). Teraz Sandé i Naughty Boy ponownie zwarli szyki przy tworzeniu „Hotel Cabana” – koncept-albumu, którego tematyka dotyczy głównie pieniędzy, sławy i wiążących się z nią konsekwencji, a wokaliści są tu niczym hotelowi goście, przyjeżdżający i wyjeżdżający. Mamy tu też szereg znanych, młodych, brytyjskich artystów: Ed Sheeran, Bastille, Wretch 32, Tinie Tempah, a Emeli pojawia się aż w 7 utworach. Nic w tym dziwnego, gdyż tandem ten sprawdził się już wcześniej, i choć takie rozwiązanie może wydawać się bezpieczne, sprawdza się doskonale. Z jednej strony w tym zestawie pojawia się zarówno przejmujące „Pluto” – gdzie wokalistka chwali się swoimi możliwościami wokalnymi i interpretatorskimi, co pozwala przymknąć oko na nie do końca szczęśliwą planetarną metaforykę – jak i radosne, nastrajające pozytywnie „Wonder”, które jako pierwszy singiel zostało nieco przegapiona na kontynencie, a znacznie lepiej sprawdziłaby się jako wakacyjny hit niż „La La La”. Nic straconego, kolejnym singlem jest „Lifted”, także z Emeli na wokalu. Zresztą skoro już jesteśmy przy niej – napisała także inną ważną na tym albumie piosenkę, mianowicie „Hollywood”. Choć brzmi całkowicie emelisandé-owo, Gabrielle zinterpretowała ją doskonale. Dodatkową głębię zyska się wiedząc, że utwór ten opowiada o przemijaniu sławy id skonale pasuje do Gabrielle, która 20 lat temu świę


CD ciła triumfy z debiutanckim singlem, nomen omen, „Dreams”, z czasem jednak szum przycichł, a od 2007 roku nie nagrała nic. Większość utworów z płyty doskonale radzi sobie samodzielnie, ale dopiero słuchane razem pozwalają na głębsze doznania. Każdy gość zostawia tu coś od sobie, nie zakłócając całości. Jak w hotelu! Nie spodziewajmy się koncept-abumu na miarę klasyków rocka progresywnego, ale przecież nie o to tu chodzi. „Hotel Cabana” to po prostu kawał dobrej muzyki popularnej z ciekawym pomysłem, bez taniej przebojowości i pogoni za hitem. Dobrze, że Shahid Khan porzucił pracę w pizzerii i został Naughty Boyem. 8.Dawid Podsiadło – Comfort and Happiness Etykietka dziecka „talent show” potrafi ciągnąć się za człowiekiem przez długi czas, o czym przekonali się chyba wszyscy, którzy w takim programie uczestniczyli. Zwłaszcza – o zgrozo! – jeśli udało im się tam coś osiągnąć. W Wielkiej Brytanii – która niczym matka urodziła Simonowi Cowellowi dzieci „Idol” i „X Factor”, a na boku zrobiła sobie jeszcze „Must Be the Music” – takie osoby odnoszą sukcesy, nawet chwilowe. U nas niby fani są, oglądalność nabijają, ale jak przyjdzie co do czego, płyt nie kupują. OK, po przepuszczeniu przez szołbizową wyżymaczkę mało kto wychodzi cało, więc i płyty często gówniane. Tam wybiera się ludzi, którym dopiero dorabia się osobowość, u nas przeciwnie, stawia na „oryginalnych”, przez co plastik jeszcze bardziej tandetny, bo udający kamienie szlachetne. A wiele gwiazd naszej sceny nie chce z takimi osobami mieć do czynienia, co przyznał np. John Porter. Jak Dawidowi udało się wyjść po wygranej w „X Factorze” z osobowością i jeszcze przekonać wytwórnię, że ma ona sens – chyba Opatrzność nad nim czuwała. I dziękujmy jej, bo dostaliśmy płytę może nie idealną (ideałów nie ma!), ale o ten ideał się ocierającą. „Comfort and Happiness” to nie homogeniczna, radiowo-popowa mieszanka, która tak samo nadaje się do samochodu, rozbijania kotletów czy średnio udanej domówki. Muzyka jest tu pełna delikatności i wrażliwości, nadaje się raczej do intymnej kontemplacji. Tak jest chociażby z

otwierającym „And I”, kolejnym „!H.A.P.P.Y.!” czy późniejszymi „Bridge” i „I’m Searching”, które bardziej mruczeniem niż śpiewaniem, dreampopową sennością i zwiewnością przypominają bardziej A Fine Frenzy, Ryana Adamsa a nawet Jeffa Buckleya niż uwielbianą przez Podsiadłę Katie Meluę, znów „Elephant” ma coś z Bon Iver. Na szczególną uwagę zasługują kompozycje pisane po polsku – zaledwie dwie – ale za to jakie! „Nieznajomy” – utwór początkowo spokojny, z czasem coraz bardziej żywy aż do rozdzierającej emocjonalności w słowach „Jak to możliwe, że ktokolwiek ufał mi, pozornie szczery, lecz nigdy tak, jak dziś”. Dawid doskonale oddaje ciężar zwartego w słowach utworu wyznania, przechodząc od delikatnego śpiewu do pełnego emocji krzyku, idealnie oddaje wewnętrzne przeżycia i nie uderza w przesadny patos, jak często może się zdarzyć przy takich rozwiązaniach (np. u Igora z LemON). Aż dziś, że potem następuje znacznie lżejszy, delikatniejszy i przyjaźniejszy radiowemu graniu utwór „Trójkąty i kwadraty”. Choć chórki w zwrotkach mogą być początkowo uciążliwe (niczym „Everybody get up” w „Blurred Lines”), giną w pozytywnym odbiorze całości. Trochę szkoda, że angielszczyzna przeważa tu nad polszczyzną, ale trzeba oddać Dawidowi, że radzi sobie z nią diametralnie lepiej niż 90% pewnych siebie gwiazd, którym wychodzi to kwadratowo (jak idealnie określiła to kiedyś Edyta Górniak). Całe szczęście, że Podsiadle pomagał tu tandem Karolina Kozak – Bogdan Kondracki. Ona jest jedną z najlepszych naszych tekściarek i pracowała z Dawidem przy swoim „Homemade”, on to producent, który zamienia w złoto, czego się dotknie. Choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podobne rozwiązania słychać na ostatniej płycie Ani Wyszkoni. Dawid idzie drogą utorowaną przez Anią Dąbrowską i (szczególnie) Monikę Brodka. Gra pop na wysokim poziomie, ambitny i dobry (puszczany w „Trójce”!), a jednocześnie komercyjny. Szkoda, że u nas musi rywalizować z gównem reklamowanym jako perfumy. Gdyby tworzył w Wielkiej Brytanii, to on, nie Tom Odell, byłby nadzieją światowej muzyki 2013 roku.

69

5.

6.

6.

7.

8.


MUZYKA: BARTOSZ ZASIECZNY

MUZYCZNY DEKALOG MINIONEGO LATA Lady GaGa – Applause Po tak długo wyczekiwanym przez wszystkich odpoczynku od GaGi, znów będziemy gościć ją w mediach. „Applause” zapowiada płytę „Artpop”, która ma ponoć zrewolucjonizować pop. Na razie GaGa stoi w trochę krzywym rozkroku (pewnie to ta operacja…) między oczekiwaniami tłuszczy a swoimi ambitnymi skądinąd inspiracjami. Rewolucji nie ma, choć i tak jest nieźle. A że mięsnej kiecki też nic nie zapowiadało, trzymajmy rękę na pulsie. Katy Perry – Roar Katy nigdy niczego odkrywczego nie robiła, więc trochę trudno zrozumieć sukces „Teenage Dream”, który był zwykłym melodyjnym popem. Jeszcze trudniej znieść jej najnowszy singiel, który brzmi raczej jak odrzut ze starej sesji nagraniowej niż godny następca. Lepiej posłuchać „Brave” Sary Bareilles, do którego „Roar” brzmi niebezpiecznie podobnie. Stymże Sara otwiera się tam na innych, a Katy ponownie rozwodzi się nad sobą. Ellie Goulding – Burn „Burn” to świetne połączenie typowej dla Ellie folktroniki z popem, a nawet dancehallowymi inklinacjami. Tą piosenką przypieczętowuje przemianę, zaczętą sukcesem singla „Lights” i katalizowaną płytą „Halcyon”. Wydaje się, że ostatecznie zmienia półkę muzyczną i teraz będzie ścigać się z Rihanną i Katy Perry zamiast Florence i Jessie Ware. Tymczasem Leona Lewis może tylko płakać po nocach, że znów odrzuciła murowany hit. Cher – Woman’s World Patrząc na zapowiadane premiery, szykuje się wojna o sukcesy na listach przebojów. Jakby tego było mało, z nowym materiałem po 12 latach przerwy powraca Cher. Geje się cieszą i choć powtórki sukcesu „Believe” nie będzie, to i tak babcia może udowodnić zadufanym starletkom, kto tu jest legendą. Bo Cher jest jak dobry zabytek – ciągle prowadzone są prace remontowe, ale wciąż trzyma się świetnie i zachwyca.

Avril Lavigne – Rock N Roll Do jesiennej wojny o słuchacza szykuje się także zapomniana w ostatnim czasie Avril Lavigne. Wciąż próbuje udawać, że różowoczaszkowego „The Best Damn Thing” nie było i mimo upływu lat stara się zachować typowe dla mniej szaleństwo. Trzeba przyznać, że jej się to udaje, bo „Rock N Roll” ma to, czego nie miał poprzedni singiel – rockowej zadziorności i popowej chwytliwości, która sprawia, że kawałek udziela się od pierwszego przesłuchania. Janelle Monaé – Dance Apocalyptic Poprzednia płyta tej utalentowanej piosenkarki, czy może raczej androida z 2719 roku, podróżującego w czasie i walczącego o wolność, nie odniosła należytego sukcesu, który wróżyli jej krytycy. Ale może teraz The Electric Lady namówi nas do wspólnego tańca, który powstrzyma apokalipsę. Warto, jeśli nie dla świata, to dla hedonistycznej przyjemności, bo kawałek to przedni. Mutya Keisha Siobhan – Flatline Sugababes znają chyba wszyscy. To brytyjskie trio w swoim czasie święciło spore sukcesy i nagrywało dobre popowe piosenki, żrąc się przy tym niemiłosiernie. W końcu wszystkie członkinie-założycielki zostały wymienione, a band stał się brandem. Po wywaleniu dogadały się i wracają, dojrzalsze i jeszcze lepsze, niż obecne Sugababes będą kiedykolwiek. Rebeka – Melancholia (Kamp! remix) Duet Rebeka płytą „Hellada” pokazuje, że z polską muzyką nie jest tak źle, jak wielu mógłby się wydawać. Kamp! współpracuje z nimi od lat, a ten remix to ciekawe dopełnienie oczywistych podobieństw. Kto tęskni za kampową wersją „Dancing Shoes” Brodki, otrzymuje doskonały sequel, a Calvin Harris może się schować. Do pobrania za darmo ze strony Brennnesel. Arcade Fire – Reflektor Po 3 latach od wydania albumu „The Suburbs”, sukcesu komercyjnego i

70

artystycznego – a także po sprzedaży używanego jako studio kościoła – Arcade Fire wracają z nowym materiałem. „Reflektor” jest podróżą przez zmienne nastroje i dźwiękowe niespodzianki (z których jedna ma na nazwisko Bowie), nie pzowalając się nudzi przez prawie 8 minut. I potańczyć się przy tym da! Arcade Fire znów zaskakuje. Znów pozytywnie. Domowe Melodie – Grażka Jak widać, Polsce też możemy mieć gwiazdy z Youtube’a. Domowe Melodie to zaledwie 3 osoby, nagrywające swoje piosenki i teledyski w domowym zaciszu. Pomysłodawczyni, Justyna Chowaniak, w cudny sposób łączy lekkość melodii i codzienne słownictwo z kontrowersyjną tematyką – jak w „Grażce”. Jeśli jeszcze nie wiecie, o czym jest ta piosenka, nadrabiajcie niedopatrzenie natychmiast. 1 miejsce na Liście Trójki nie wzięło się znikąd.


71


72


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.