ynzcyzuM siwreS ynżelazeiN
Baxter, Proof (Mullet 2009)
Dla fanów: Kylie Minogue, Junior Boys, Daft Punk
Rehabilitując pop, zdołaliśmy również dotrzeć do schowanych gdzieś w kącie utalentowanych artystów-producentów, w sposób świadomy i bezpretensjonalny wykorzystujących konwencję popowej piosenki z okresu pochopnie przez wielu deprecjonowanych lat 80. Willi Baxter reprezentuje scenę fińską – bardzo oryginalnie – ale utwory wykonuje w języku angielskim. Czteroutworowa EP-ka „Proof” to skondensowana próba wykrzesania z bazy syntezatorowego popu oraz klimatu new romantic czy italo-disco nowej, elektro-popowej jakości. Baxter skomponował i zaśpiewał kawałki, które podrywają konkretną przebojowością i pozwalają rozsmakować ucho w czystym i selektywnym brzmieniu struktury dźwiękowej, utkanej z ciepłych barw i miękkich bitów, dookreślonych rozmarzonymi liniami melodycznymi. Co istotne – nie jest to powierzchowna retro-stylizacja, lecz treściwa, samodzielna, świeża muzyka. MICHAŁ HANTKE
Body Language, Speaks (Moodgadget 2009) Dla fanów: The xx, Junior Boys, Hot Chip
W recenzji tej EP-ki dziwiłem się, że jej autorzy nie są ulubieńcami młodzieży. To był rok 2009 i furorę swoją debiutancką płytą robił zespół The xx, a trzeci album wypuścili Junior Boys. Body Language również nagrali zestaw intymnych, kameralnych i nieco letargicznych (nie licząc agresywnego „Huffy Ten Speed”), popowych utworów na elektronicznych bitach. Ich małe wydawnictwo zdecydowanie deklasowało sławniejsze i dłuższe dzieła. Weźmy te wspomniane bity – na „Speaks” znajdziecie jedne z ciekawiej programowanych rytmów ostatnich lat. Melancholii Body Language zawsze towarzyszy mocny, poruszający ciało groove. Nie zmienia to faktu, że piosenki takie jak „Work This City” czy „At A Glance” są świetną, delikatną ścieżką dźwiękową do leczenia kaca, jeżdżenia komunikacją miejską czy samotnych wieczorów w blokowym mieszkaniu (albo może nie tylko samotnych, bo to całkiem zmysłowe kawałki). Teraz niech zespół nagra długogrający album takiej wspaniałej muzyki miejskiej.
Je Suis France, Fantastic Area (Orange Twin 2003) Dla fanów: Pavement, Sebadoh, Archers Of Loaf
Gdyby pochodząca z Athens formacja Je Suis France wydała swoje opus magnum jakieś dziesięć lat wcześniej, to śmiem twierdzić, że dziś byłaby uznawana za jedną z legend indie rocka i wymieniana jednym tchem z Built To Spill czy Pavement. Stało się inaczej – w 2003 roku większość odbiorców interesowała się rozwojem „new rock revolution” – grania, z którym JSF nigdy nie mieli nic wspólnego. Ten wieloosobowy kolektyw znajomych od zawsze traktował swoją muzyczną działalność jako niezobowiązujące hobby i w pewien sposób przełożyło się to na jedyny w swoim rodzaju, „bałaganiarski” charakter ich nagrań. Nie zmienia to faktu, że „Fantastic Area” jest zbiorem niesamowicie chwytliwych utworów, które pokazują, jak różnorodne oblicza może przybierać indie rock, gdy biorą się za niego ludzie z wyobraźnią. To jeden z tych albumów, których po prostu nie da się nie polubić. KACPER BARTOSIAK
Ariel Pink’s Haunted Graffiti, Worn Copy (Paw Tracks 2005) Dla fanów: Panda Bear, Toro Y Moi, Neon Indian
Ariel „Pink” Rosenberg, założyciel projektu Haunted Graffiti, to ekscentryczny outsider z Los Angeles. Zanim w roku ubiegłym zebrał uznanie dla nagranego z pełnym zespołem albumu „Before Today” (wydanego przez zasłużoną brytyjską oficynę 4AD), przez lata tworzył piosenki w zaciszu swojego domowego studia. Używał w tym celu 8-ścieżkowych magnetofonów i własnych ust w charakterze perkusji. „Worn Copy” jest kolekcją najbardziej różnorodnych utworów muzyka, inspirowanych popem wszystkich dekad, funkiem i R&B, a także jinglami ze starych reklam i spotów radiowych. Nostalgiczne lo-fi brzmienie (często imitujące sampling) oraz specyficzne podejście Pinka do kompozycji, przypominających bardziej czołówki bajek Disneya niż współczesne alternatywne hity, przyczyniły się później do powstania takich muzycznych nurtów jak chillwave i hypnagogic pop. PATRYK MROZEK
ŁUKASZ KONATOWICZ
Ris Paul Ric, Purple Blaze (Academy Fight Song 2005)
Rangers, Suburban Tours (Olde English Spelling Bee 2010)
„Purple Blaze” jest płytą-niespodzianką, trudną do ostatecznego sklasyfikowania. Teoretycznie powinna być słaba, bo z jednej strony to solowy kaprys gitarowego gościa, a z drugiej była poprawiana przez innego kolesia od elektroniki. To na dodatek mają być utwory na akustyka i wokal! Tymczasem gdy wstawimy w puste pola nazwiska, sprawa staje się całkiem intrygująca. W centrum staje Christopher Richards z Q And Not U, a nieco z tyłu – mistrz ambientu Tim Hecker i w efekcie powstaje intymny, wciągający album. Zanurzony w charakterystycznych bezdechach wokalisty, z najlepszymi utworami w karierze Richardsa i ze wspaniale rozmytym tłem, „Purple Blaze” rozpoczyna zaskakującą wyliczankę inspiracji. Obok typowych w takich sytuacjach Simonów i Garfunkelów do puli wpada Prince i Timberlake. Nic, tylko się jarać. RYSZARD GAWROŃSKI
Kapitalny album, będący soundtrackiem do nocnego spaceru po przedmieściach, kiedy nie wie się, co zaraz będzie i właściwie nie chce się wiedzieć. Joe Knight wziął lo-fi brzmienie wczesnego Ariela Pinka, ciężkie: atmosferę i bas, a następnie zmontował płytę, której nie zrozumiesz za pierwszym razem. Patent polega na hipnotycznej repetycji niewielkiej w gruncie rzeczy ilości motywów oraz dołożeniu do nich w odpowiednich miejscach wariacji – poskręcanych jak blanty jazzujących solówek. Trzeba się o tym dowiedzieć, wyłuskać to i poskładać, zapewniając sobie tym samym sycące doświadczenie „aha!”. Przede wszystkim jednak podczas układania tych puzzli nie znudzi się nikt, kto lubi horrory, w których do końca nie wiadomo, co właściwie jest tym złym, albo chociaż zwykłe ciarki na plecach. Narkotyczny straszny film, a w dodatku avant. RADEK PULKOWSKI
Dla fanów: jakiegokolwiek gościa z ładnym głosem i akustykiem, Prince’a
Dla fanów: Public Image Ltd., Ariela Pinka, fusion i minimalizmu