
4 minute read
Prof. Jerzy Windyga
from Spełnienie
Prof. Jerzy Windyga
hematolog, internista, kierownik Zakładu Hemostazy i Chorób Metabolicznych Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie Profesor Krystyna Zawilska jest taką postacią, o której trudno byłoby powiedzieć coś krytycznego. Mówi się, że po ziemi nie chodzą anioły, i nawet najlepsi mają słabsze strony, ale u niej nie potrafię ich znaleźć. Zresztą nie tylko ja. Rozmawialiśmy o tym w gronie członków Grupy Hemostazy – wszyscy podzielają to zdumienie. Nikogo z nas nie zaskoczyła jakąś reakcją kontrowersyjną, a co wręcz niewyobrażalne – naganną. Poznałem panią profesor zaraz na początku mojej kariery zawodowej, pracuję w IHiT od 1992 r. Moim mentorem był prof. Stanisław Łopaciuk, indywidualność w zakresie zaburzeń hemostazy. Pani profesor, już wówczas wielka postać w dziedzinie hematologii i hemostazy, była nie tylko uroczą osobą, ale też piękną kobietą. Opowiadały mi, trochę ode mnie starsze koleżanki z pracy – o wielu mężczyznach w niej zakochanych. Nie od parady nazywano ją „pierwszą damą polskiej hematologii”, ale nawet to nie oddaje w pełni – podzielanego przez jej otoczenie – podziwu dla jej sposobu bycia, nienagannej elegancji i niezwykłej urody. Prezentowała zaangażowanie naukowe, ale też kochała pacjentów. Była oddanym lekarzem, konsultowała z nami tzw. trudne przypadki, poszukując rozwiązań, dróg pomocy, przejęta stanem chorego i w tych działaniach nieustępliwa. To wygląda na laurkę pośmiertną, ale tym nie jest. Opisuję osobę, która ciekawość medycznego problemu łączyła z imperatywem cechującym najlepszych lekarzy – z chęcią pomocy. Pacjent nie był dla niej pionkiem w rozgrywaniu klinicznej i naukowej kariery, tylko zdobywane doświadczenie i rozwój naukowy były narzędziem służącym do postawienia właściwej diagnozy, wywołania remisji choroby, poprawy jakości życia itp. Była jakaś harmonijna jedność, wzajemne wzmacnianie się tych pól: praktyki klinicznej i pracy badawczej. Mówiąc znów słowami laurki: znakomity lekarz, niekwestionowany autorytet w swojej dziedzinie. I – jakby naturalnie z tego zrodzona pasja edukacyjna – nie do pouczania, epatowania, błyszczenia, a do uczenia skomplikowanych zasad hemostazy, inspirowania młodych do zdoby-
Advertisement
44
wania tych kompetencji, wskazywania im drogi i dzielenia trudów, jak pracowity himalajski szerpa. To ona powołała Grupę ds. Hemostazy składającą się z kilkunastu hematologów, tworząc własną reprezentację dziedziny hemostazy, pole do jej rozwoju. Różne aspekty zjawisk krzepnięcia interesowały ją dogłębnie, już od początku pracy naukowej: płytki krwi, układ fibrynolizy. Inicjowała i tworzyła publikacje, wymyślała konferencje, pokonując trudy ich organizacji, koordynacji, układania programów naukowych, w tym 13 października doroczną konferencję w dniu obchodów World Thrombosis Day, w rocznicę urodzin Rudolfa Virchowa, twórcy pojęć „zakrzepica”, „zatorowość” oraz tzw. triady. Ponieważ zaburzenia hemostazy dotyczą różnych specjalności medycznych, zadawali na niej konkretne, kliniczne-praktyczne pytania chirurdzy, ortopedzi, interniści, hematolodzy, kardiolodzy i inni, konsultując swoje przypadki i wątpliwości dotyczące m.in. leków przeciwkrzepliwych itd. Może właśnie dlatego zagadnienia hemostazy są tak fascynujące, bo ich interdyscyplinarność wykracza poza medycynę narządową, wymaga holistycznego oglądu wszystkich narządów zasilanych przez krew. Pani profesor przy takiej konferencji, stojąc na czele Naukowej Rady Programowej, Komitetu Organizacyjnego, prowadząc sesje tematyczne nie wchodziła w rolę Wielkiego Edukatora, choć tym właśnie była, nie lśniła w światłach medialnych fleszy, pracowała. I mówię to z pełnym 100-procentowym przekonaniem, bo tak po prostu było. Hemostaza to trudna dziedzina, na swój sposób ekskluzywna. Wystarczy podzielić hematologię na części onkologiczną i klasyczną nieonkologiczną, do której hemostaza się zalicza, by to zobaczyć. Onkologia, z oczywistych względów, zdominowała medycynę. Specjalistów znających się na wrodzonych skazach krwotocznych, na skłonności do zakrzepicy, głównie żylnej, do choroby zakrzepowo-zatorowej, a tym właśnie ostatnio pani profesor się głównie zajmowała, jest niewielu. pani profesor była pierwszym autorem wytycznych opublikowanych w „Medycynie Praktycznej” odnośnie do postępowania w tej chorobie. Kiedy odeszła, ukazały się nagle osierocone, równolegle przez nią prowadzone projekty – i spadły na nas. Jej aktywność robi wielkie wrażenie. Było tego co niemiara, a osoba wśród nich się uwijająca – niemłoda. Jej stosunek do siebie i do ludzi dobrze ilustruje mała sytuacyjna anegdota. Kilka lat temu podczas zjazdu hematologów w Warszawie w pięknym hotelu odbywało się wykwintne przyjęcie. Przy deserze kelnerka niechcący wylała zawartość pucharka z jakimś
45
kolorowym musem na kreację pani profesor. Jej reakcja wszystkich zdumiała – po chwili zaskoczenia zaczęła się śmiać. Niczego negatywnego, żadnej złości – nic. W tej reakcji jak w soczewce spotkały się pani profesor wewnętrzna równowaga, spokój, dystans do siebie. W jej oczach poplamiona sukienka na uroczystej imprezie nie pomniejszała jej prestiżu, ani dobrego samopoczucia wśród przyjaciół. Nie chciałem tu mówić o dorobku naukowym pani profesor, o biografii zawodowej, sukcesach. Jej publikacje i osiągnięcia znamy. Chciałem powiedzieć o niej coś ciepłego. Znałem ją 26 lat i niezmiennie przez te wszystkie lata ta znajomość była miła, sympatyczna, pełna szacunku. Nieczęsto się w życiu zdarza, że można z kimś rozmawiać o wszystkim, że w małej Grupie Hemostazy tyle lat, ile się spotykaliśmy, wzajemnie się lubiliśmy. Oczywiście dobrą atmosferę współtworzyliśmy wszyscy, ale sądzę, że na początku jej kreatorem była pani profesor i potem już tylko – trwała. Łączyła nas jakaś aura, rodzaj przyciągania się wzajemnego ludzi o podobnym podejściu do życia, patrzących w przód, pragnących budować, konstruktywnie rozwiązywać problemy. Nasze gremium było przyjazne i rzeczowe, a osią wszystkiego – spiritus movens – był wiarygodny, prawdziwy autorytet, który nie rozgrywa ludzi i spraw, tylko je układa w jakimś pożytecznym celu. Uprzedzałem, wyszła laurka. Ale nie mogło być inaczej. Miałem szczęście spotkać w życiu wspaniałego człowieka. Żyć z nim pod jednym zawodowym „dachem”, dzielić czas, coś razem tworzyć. I wiem, że nie tylko dla mnie było to doświadczenie bezcenne.
46