3 minute read

Prof. Aleksander Skotnicki

Prof. Aleksander Skotnicki

hematolog, Collegium Medicum Uniwersytet Jagielloński Na początek wspomnienie sentymentalne. Czterdzieści lat temu, kiedy moi znajomi z Wiednia z firmy Immuno przyjeżdżali do Krakowa, jeden z nich dr Jorda jechał dalej z Krakowa do Poznania i zawsze mówił, że prof. Zawilska jest najpiękniejszą, najelegantszą damą polskiej hematologii. Pani profesor, tak jak ja, była filokartystką, zbierała stare pocztówki – ona z Poznania, ja z Krakowa. Czasem nimi wymienialiśmy się. To było nasze pozamedyczne hobby, wiążące ludzi mających sentyment do historii, do małego dzieła sztuki, jaką była dawna pocztówka, zwłaszcza przedwojenna, kiedy korespondencja była jedną z niewielu form komunikacji międzyludzkiej. Na jej piękno składał się widoczek, ale też tekst i znaczek. Często pochodziły jeszcze z czasów zaborów i niosły patriotyczne przesłanie odzyskania niepodległości. W dziedzinie koagulologii pani profesor była autorytetem. Słyszałem ją na wielu zjazdach prowadzącą sesje, wygłaszającą wykłady. To była jej prawdziwa pasja. To, że dzisiaj w Polsce skuteczniej leczymy chorych z hemofilią czy z innymi wrodzonymi niedoborami czynników krzepnięcia, z chorobą von Willebranda, to w dużej mierze jej zasługa. Była nie tylko ekspertem wykształconym we Francji u słynnego prof. Jean Bernarda (który bywał też w Krakowie u prof. Juliana Aleksandrowicza), ale znała się na laboratorium, co dzisiaj należy do rzadkości. Tymczasem moim zdaniem specjaliści od krwi powinni spędzać rok - dwa lata w laboratorium, bo to zwiększa możliwość rozumienia, interpretacji wyników, pozwala zgłębić istniejącą klinicznie patologię. Ja sam rok w Ameryce i pół roku w Anglii siedziałem w próbówkach, wirowałem krew, dodawałem immunomodulatorów i oceniałem efekty w supernatancie (nadsączu). Profesor Zawilska namawiała młodych lekarzy, żeby obok pracy przy chorym zgłębiali laboratoryjne aspekty badań koagulacyjnych, by oglądali preparaty krwi i szpiku pod mikroskopem itd. Co do sposobu uprawiania medycyny, dziś zamienionej na świadczeniodawców i świadczeniobiorców, była lekarzem z prawdziwego zdarzenia. Nie tylko „wąskim” hematologiem, ale też internistą, aczkolwiek hema-

Advertisement

35

tologia ma tyle działów, że nie ma już ekspertów jednocześnie od onkologicznych i nieonkologicznych chorób krwi. Odeszła niespodziewanie. Była jeszcze na moim 70-leciu – już prawie dwa lata temu – w Krakowie. I kiedy po roku wydałem związany z tym jubileuszem pamiątkowy album, to musiałem w kilku miejscach obwieźć jej nazwisko czarną ramką. Żałuję, że tyle mi czasu zajęło jego wydanie, że nie mogłem go jej osobiście wręczyć. Dla mnie cenne było to, że chciała przyjechać do Krakowa. Nic takiego ważnego - jedynie przyjacielska wizyta - ale przyjechała. To był wyraz nie tylko pewnego stylu jej funkcjonowania – pełnego szlachetności, elegancji, wytworności – ale też przejaw ciepła i przyjaźni. Gdy byłem kierownikiem kliniki, moją młoda asystentkę Joannę Zdziarską uczyniłem „swoim człowiekiem” w koagulologii: reprezentowała mnie w Polskiej Grupie ds. Skaz Krwotocznych, jeździła na konferencje naukowe itd. I prof. Zawilska potrafiła dostrzec w znacznie młodszej koleżance wręcz partnera. Kiedyś zadzwoniła: – Alku, jaką masz świetną Joasię Zdziarską, która tyle dobrego z taką pasją robi (chodziło m.in. o opiekę w Krakowie nad 200 chorymi z hemofilią). Profesor Zawilska, tyle lat starsza, traktowała o wiele młodszą osobę jak równorzędnego partnera w walce o dostęp do czynników krzepnięcia z urzędnikami Ministerstwa Zdrowia itd. To pokazuje jej klasę. Nieważne, ile kto miał lat, ważne, ile serca wkładał w pracę, w zaangażowanie, bezinteresownie, w soboty, niedziele – o czym pani profesor wiedziała i co doceniała. Czasem odwiedzałem ją w Poznaniu, bywała na różnych naszych zjazdach w Krakowie. Pamiętam spotkanie na Wawelu w 1997 r., przy organizacji ogólnopolskiego kongresu Hematologów i Transfuzjologów. Zawsze mogliśmy na nią liczyć w kwestii konsultacji merytorycznych, ale też emanowała ciepłem, a urokiem osobistym zjednywała sobie ludzi. Byłem szczęśliwy, że mogłem być jednym z tych, których darzyła sympatią, i że mogłem z nią i innymi kolegami odegrać pewną rolę w rozwoju polskiej hematologii. Bardzo żałuję, że Jej już nie ma wśród nas.

36

This article is from: