Liberta 29

Page 1

LIBERTA grudzień 2014

numer 29

Pismo uczniów Zespołu Szkół Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach

W numerze: 

 

 


Spis treści

Drodzy Czytelnicy!

Miłość nie wybiera ............................................3 Drużyna Czarnej Lilii ........................................ 6 W blasku Gwiaździstym skąpana ..................... 9 W poszukiwaniu rzeczywistości ...................... 13 Gdy czas zwalnia… ......................................... 15 Pod gruzami zrujnowanej Warszawy ...............16

Redaktor naczelna: p. Ewa Genge-Korpik

Redakcj@ Oliwia Cechelt Jarosław Jeżyk Zuzanna Sommerfeld Kinga Chojnacka Marta Głodek Daria Paroń

Skład: p. Kamil Kiereta

Wydawca: Zespół Szkół Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach

*

2

LIBERTA grudzień 2014


Miłość nie wybiera Jeśli będziesz miał kiedyś chwilę zwątpienia, przeczytaj ten tekst, a może uświadomisz sobie, że warto żyć dla wiary, nadziei i miłości.” Łucja Podeszłam do okna. Biały puch powoli zasypywał całą okolicę. Ludzie na zewnątrz zdawali się gdzieś spieszyć, zupełnie nie zwracając uwagi na otaczające ich piękno. – Widzę, że tobie też się to podoba, mała. – mówiąc te słowa, uśmiechnęłam się i położyłam dłonie na uwypuklonym brzuchu. W siódmym miesiącu ciąży nasza córeczka mocno dawała mi się we znaki. – Jak tam, moje księżniczki? – zawołał Krzysiek, wchodząc do domu. Właściwie to najpierw próg przekroczył ogromny świerk, a dopiero potem zza niego wyłoniła się głowa mojego męża. – Zobaczcie, co wam przy… – nie dokończył, bo potknął się o karton z bombkami i runął jak długi na ziemię. Jakby tego było mało, przygniotło go to przepiękne świąteczne drzewko. Roześmiałam się serdecznie, bo cała sytuacja wyglądała przezabawnie.

Krzysztof – Kto zostawił tu ten karton?! – podniosłem się obolały. – Kochanie, sam go tam położyłeś dziś rano. – Ja? Nie, to niemożliwe. – Przecież nie pozwalasz mi dźwigać. – Racja. Mam tyle pracy przed Bożym Narodzeniem, że sam się gubię. A ty jak się czujesz? – Mała intensywnie daje o sobie znać. – Cześć, królewno! – zwróciłem się do brzucha Łucji. – Pewnie chciałabyś już wyjść do nas, co? Za rok będziemy ubierać choinkę we troje, ale teraz musisz jeszcze troszkę zaczekać. Powiem ci, że twój tatuś jest nieźle zakręcony, ale za to masz najpiękniejszą mamę pod słońcem. Mógłbym się w nią wpatrywać bez przerwy. Uśmiechnęła się. – Chcesz kakao? – zapytała – Pewnie zmarzłeś. – Poproszę. – Marta pytała, czy pojadę z nią na ostatnie zakupy. Sama zaproponowała, że w tym roku to ona przygotuje kolację wigilijną i bardzo się denerwuje. Chce zaimponować przyszłym teściom. – Jasne, jedź, tylko uważajcie na drodze. Wczoraj w prognozie zapowiadali zamiecie śnieżne, a nie jestem pewien jak za kierownicą zachowuje się twoja szalona młodsza siostra. – Daj spokój, ona nie jest szalona, tylko trochę… roztrzepana. Ale poprawi się. Za miesiąc bierze ślub, do tego czasu musi przecież dojrzeć. – Już dobrze, dobrze – rozległ się dzwonek do drzwi – To chyba ona. LIBERTA grudzień 2014

3


– Cześć, szwagier! – jak zwykle Marta wpadła do środka, nie czekając, aż ktoś jej otworzy – Dalej siostra, jedziemy! – Już idę. Krzysiek, zalej sobie kakao, bo za chwilę mleko wykipi. – Dobrze. Do zobaczenia wieczorem. Na pożegnanie ucałowałem żonę w oba policzki, a kiedy dziewczyny wyszły, podszedłem do okna. Łucja pomachała mi jeszcze z samochodu. Gdybym wiedział co się wydarzy potem, nigdy nie pozwoliłbym jej wsiąść do tego auta.

*** Nie ma jej. Nie żyje. Odeszła. Moja żona. Moja córka. Moje miłości. Moje księżniczki. Moje życie. Nie mam życia. Nie ma Łucji, nie ma mnie. Dlaczego pozwoliłem jej wsiąść do tego samochodu? Dlaczego?! Padał śnieg, a one wpadły w poślizg i uderzyły w drzewo od strony pasażera. Marta jest w szpitalu. A Łucja… Dlaczego Łucja? Dlaczego moje dziecko?! Zatrzasnąłem drzwi i wybiegłem z domu. Bez celu, po prostu przed siebie. Nie wiem jak długo to trwało. Zatrzymałem się w kościele, w tym samym, w którym Łucja stała się moją żoną. Tym, w którym mieliśmy ochrzcić naszą córeczkę. Upadłem na kolana. Przeszedł mnie ból, rozdzierający ból straty. Płakałem jak dziecko. Krzyczałem. Nie czułem już niczego. Zniknął chłód marmurowej posadzki, biło tylko moje serce. Boże! Zabierz też moje życie.

*** Nie wiem jak długo leżałem zwinięty na ziemi, bo wszystko było mi obojętne. Po jakimś czasie usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Nie obchodziło mnie kto wchodzi do kościoła i co sobie pomyśli. Ten ktoś pochylił się nade mną. Podniosłem wzrok i zobaczyłem księdza, który niespełna dwa lata temu udzielił nam sakramentu małżeństwa. – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Nie odpowiedziałem. – Co się stało? Nawet się nie poruszyłem. Po policzku spłynęła mi kolejna łza. – Dziecko Boże, chodź, usiądziemy. Zerwałem się na równe nogi. – Dziecko? Dziecko?! Ja właśnie straciłem dziecko! Straciłem żonę. Straciłem córkę a ksiądz pyta co się stało?! Czuł ksiądz kiedyś wszechogarniającą pustkę? Oczywiście, że nie, bo ksiądz ma tego swojego miłosiernego Boga! Tylko gdzie On jest w tym momencie? No gdzie?! Boże, gdzie jesteś i co zrobiłeś z moim życiem?! Wyczerpany od ciągłego krzyku osunąłem się na ziemię. Nie mogłem opanować płaczu. Czułem tylko rozpacz i ból, i nic więcej. – Bóg zsyła nam cierpienie, bo chce, aby zrodziła się w nas wytrwałość. Wystawia nas na próbę, abyśmy mogli dowiedzieć się, jacy jesteśmy. On nas zna, w końcu jest naszym Ojcem. Chce tylko naszego dobra, chce byśmy poznali siebie. 4

LIBERTA grudzień 2014


– Bóg zabrał mi żonę i córkę dla mojego dobra? Kim jest taki Bóg? – Jest twoim Ojcem, Stworzycielem, Opoką. To Bóg, który nie usuwa trudności, cierpień, lecz pozwala nam do nich dorosnąć. Powoli zacząłem się uspokajać. Usiadłem. – Niech mi ksiądz powie jak mam teraz dalej żyć? Jak mam wybaczyć Jemu i sobie? – Jeśli każdy z nas nie przebaczy swemu bratu, Bóg nie ulituje się nad nami. Aby być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem musisz się pojednać z osobą, która cię skrzywdziła. W przeciwnym razie twoje życie nigdy nie będzie w pełni dobre. Zrozumiałem, że mimo całego bólu, który teraz stanowił cały mój świat, muszę wybaczyć Marcie. Łucja by tego chciała.

*** Było już późno. Śnieg lekko prószył, a ja szedłem powoli, nigdzie się nie spiesząc, nie miałem przecież do kogo wracać. Musiałem sobie wszystko poukładać na nowo. Kiedy wróciłem do mieszkania wziąłem szybki prysznic, przebrałem się i położyłem do łóżka. Miałem nadzieję, że zasnę i nigdy się już nie obudzę. Pomyślałem o Łucji. Ile bym dał, żeby znowu poczuć zapach jej ulubionego szamponu, dotknąć jej satynowych włosów, ucałować na dobranoc jej miękkie usta. Te rzeczy utraciłem jednak bezpowrotnie. To była najgorsza noc w moim życiu. Gry rano otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę z tego, co stało się poprzedniego dnia, ogarnął mnie nieopisany smutek. Wiedziałem jednak, co muszę zrobić. Zebrałem się w sobie, załatwiłem konieczne sprawy i udałem się do szpitala. Wchodząc na oddział intensywnej terapii, czułem niepokój. Nie wiedziałem jak się zachowam, kiedy ujrzę Martę. Odetchnąłem głęboko i nacisnąłem klamkę. Stanąłem w progu sali. Zobaczyłem siostrę Łucji i momentalnie opuściła mnie cała złość. Maleńkie, poobijane i poobdzierane ciało nikło wśród pościeli, rurek, specjalistycznych urządzeń. Przy boku Marty siedział jej narzeczony. Jego oczy wypełniał strach i cierpienie. Podszedłem do łóżka i ująłem Martę za rękę. Kiedy na mnie spojrzała w jej oczach pojawiły się łzy. Była zbyt bezsilna, by coś powiedzieć. Poruszyła tylko ustami, z których dało się odczytać słowo: Przepraszam. – Ciiiiii – wyszeptałem. Chwilę później wyszedłem z sali, oparłem się o ścianę i gorzko zapłakałem.

Ostatnie pożegnanie – Nie będę wygłaszał żadnej mowy o tym jak jest mi ciężko. Tego bólu nie da się opisać żadnymi słowami. Straciłem naraz dwie najdroższe mi osoby: moją ukochaną żonę i nienarodzoną córeczkę. Mój świat rozsypał się na milion kawałków, które muszę na nowo poukładać. Spojrzałem na stojącą przede mną trumnę i wiedziałem, że nie wypowiem głośno tego, co chciałbym im powiedzieć. Księżniczko. Obiecałem ci, że w przyszłym roku będziemy ubierać choinkę we troje: ty, ja i mama. Przepraszam, że nie mogę dotrzymać słowa. Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale widzisz LIBERTA grudzień 2014

5


Maleńka, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Teraz jesteś z aniołkami w niebie. Prosiłem je, aby się tobą dobrze zaopiekowały. Tatuś będzie tęsknił i pamiętaj, że bardzo cię kocha. Opuściłem głowę i kolejny raz zapłakałem. Łucjo… Jestem pewien, że nie było i nigdy nie będzie na świecie tak pięknej i dobrej osoby jak ty. Kiedy cię poznałem od razu wiedziałem, że jesteś moją lepszą połową. Wygrałem życie, bo mnie pokochałaś. Kiedy przed Bogiem wypowiadałaś słowa: „Chcę tej przysięgi dotrzymać od dnia dzisiejszego aż na zawsze, na dobre i na złe, w bogactwie czy w biedzie, w chorobie i w zdrowiu, ślubuję cię kochać i dbać, aż śmierć nas rozłączy”, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Dotknęłaś mojego serca, dotknęłaś mojej duszy, zmieniłaś moje życie. Wiesz, uwielbiałem obserwować cię gdy spałaś. Byłaś wtedy taka delikatna, krucha i bezbronna. Pamiętaj o nas i o tym, czym byliśmy. Żegnaj moja ukochana. Byłaś dla mnie jedyna i najważniejsza. Zawsze będę cię kochał, „bo choć można odejść od swoich miłości, nie podobna zapomnieć, że się kochało”. VIENNA

„Niektóre obietnice przekraczają nasze możliwości.”

Drużyna Czarnej Lilii Egzekucję zaplanowano na południe. Był to jeden ze zwyczajów w Vincus. Górowanie Słońca miało oznaczać wyższość natury nad umiejętnościami tytanów. Właśnie z takich symbolicznych detali, jak i z niemoralnego traktowania oraz dużej ilości niewinnie osądzonych więźniów, znane było największe więzienie w kraju. To tam znajdowała się od tygodnia Drużyna Czarnej Lilii. Marion domyśliła się tego po kolorze mundurów należących do strażników. – Jak samopoczucie? – szydzili wojownicy przechodzący tego dnia obok cel skazańców. Rose czuła rosnącą nienawiść szczególnie do mężczyzny, który szedł na samym końcu. Nie dość, że nie brał udziału w aresztowaniu i pojawił się w więzieniu jako ostatni i najważniejszy z ważnych, to zabraniał spotkania z bliskimi przed egzekucją, co należało do więziennej tradycji. Czy istniało coś, co mogli zrobić? Bezbronni i osłabiani przez wszechogarniający zielony dym nie mogli zrobić nic. Chciała błagać wojownika, z którym kilkakrotnie rozmawiała, by prosił władze o zgodę na spotkanie. Chciała to zrobić. Naprawdę chciała, ale wiedziała, że zdanie jednego człowieka nie miało żadnego znaczenia.

6

LIBERTA grudzień 2014


*** Joseph od jedenastej siedział zdenerwowany na łóżku, czując jak coraz bardziej drży. Przyniesiono mu już odświętne ubranie: czarną koszulę i równie czarne spodnie, a także ciężkie buty. Tak jak mu nakazano przebrał się i od tamtego czasu wystukiwał prawą nogą dziwny rytm jakby dla rozładowania emocji. O wpół do dwunastej krata została odsunięta. Joseph poczuł, że drętwieją mu nogi. – Rusz się, tytanie! – usłyszał głos. Chciał wstać, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. – Szybciej! – zdenerwowany strażnik podszedł do chłopaka i szarpnął go za kołnierz. Tytan się podniósł. – Idę. – wyjąkał. Nagle usłyszał cienki głos. Kiedy się odwrócił Scarlett przylgnęła do niego mocno. – Dziękuję... – wyszeptała. – Będę się za ciebie modliła. Łzy napływały mu do oczu, lecz duma tytana nie pozwoliła mu okazać słabości. Spędził z tą dziewczyną zaledwie kilka dni, lecz wydawało mu się, jakby znał ją przez całe życie. Podczas mroźnych nocy w celi opowiedział jej o sobie chyba wszystko. Tylko dzięki niej nie oszalał. – Rusz się! – krzyknął strażnik. Dziewczyna natychmiast puściła tytana, który nie odrywał od niej przestraszonych i zdezorientowanych oczu. Idąc za strażnikiem, kolejny raz zastanawiał się nad tym wszystkim, co w życiu zrobił. Myślał o tym, czego powinien się wstydzić, a z czego może być dumny. Liczba rzeczy z pierwszej kategorii była zdecydowanie większa. Tonąc w rozmyślaniach, nie zauważył jak łzy kapią mu po policzku. Na schodach dołączył do Garry’ego i Rose odprowadzanych przez czwórkę największych wojowników jakich dotychczas widział. Minęli drzwi do sali, w której zaledwie kilka dni temu próbowano wyciągnąć z nich informacje na temat ukrytych miast. Szli wąską dróżką pomiędzy wysokimi siatkami, aż dotarli do placu z drewnianym podestem na środku. Nie był on duży, bowiem egzekucje zazwyczaj odbywały się pojedynczo. Wojownicy rozkuli część drużyny, po czym szybko oddalili się i zamknęli drzwi. Po chwili do trojga przyjaciół dołączyli: Marion i Sebastian. Gdy tylko długowłosy tytan został rozkuty, podbiegł do Rose i przytulił ją do siebie. Marion usiadła na ziemi, trzymając się za głowę. Sebastian już chciał przyznać się do wszystkiego co ukrywał przed Rose przez tyle lat, lecz nagle został uderzony w ranę na plecach. Syknął z bólu. – Odsuń się od niej – powiedział Trevor tonem mordercy. To właśnie jego nazywano najważniejszym z ważnych. Należał do osób reprezentujących więzienie i pomimo wysokiego stopnia oficerskiego, odgrywał rolę kata, co sprawiało mu olbrzymią radość. Sebastian posłusznie odsunął się od Rose, która do ostatniego momentu ściskała jego koszulę. Popatrzyli na siebie wzrokiem, który Marion doskonale znała. Tak samo patrzył na nią jej ukochany, gdy dwa lata wcześniej zginął, ratując jej życie. Myślała o nim prawie w każdej chwili spędzonej w celi mając nadzieję, że niedługo się spotkają. – Ustawić się w rzędzie – usłyszeli rozkaz. Joseph podszedł, by podnieść Marion. Rose i Sebastian chwycili się za ręce. Ich dłonie drżały i były mokre od potu. – Nadchodzi dwunasta. Czy wiecie za co umieracie? – mówił tak ceremonialnie, że gdyby nie czekająca ich śmierć egzekucja by przypominała wręczanie odznaczeń. – Umieracie za bycie LIBERTA grudzień 2014

7


członkami jednej z najbardziej zakazanych organizacji w Kenneris. Umieracie za bycie członkami Drużyny Czarnej Lilii, która zgodnie z nierealnymi planami miała na celu obalenie głowy państwa. Wasze plany były wrogie państwu i niebezpieczne dla świata. Zgodnie z prawem zostaniecie więc ukarani za nieposłuszeństwo i działania terrorystyczne. Chwilę potem wyciągnął z kieszeni mały zegarek. – Jest godzina jedenasta czterdzieści siedem – mówił dalej. – Zgodnie z regulaminem, nie mogę zabić nikogo przed wyznaczoną godziną. Sebastian objął Rose i patrząc prosto w jej zielone oczy, zbliżył usta do jej ust. Może nie powinien tego robić, lecz nie miało to już żadnego znaczenia. Ich usta musnęły się delikatnie, bowiem Sebastian pocałował Rose najpiękniej jak potrafił: lekko lecz wystarczająco dosadnie, by przekazać wszystko co najważniejsze. Na jej twarzy pojawiły się delikatne rumieńce. Potem wplotła nieśmiało palce w czarne włosy tytana i zamknęła oczy. – Kocham cię, Rose. – powiedział chłopak, gdy odsunęli się od siebie. – Kocham cię i chciałem cię chronić, ale… – Nie mógł dalej mówić, bo łzy zalały mu twarz. Rose odgarnęła długie włosy z jego czoła i pogłaskała po policzku. – Ja też – wyszeptała. Żadne słowa nigdy nie brzmiały piękniej. – Szkoda, że dopiero teraz – skomentowała ostro Marion. Rose podbiegła do niej i mocno przytuliła. Drużynowa stała nieruchomo, dlatego dopiero po kilku sekundach odwzajemniła uścisk, do którego przyłączył się Joseph, a zaraz później Garry i Sebastian. – Dziękuję. – wyszeptała wzruszona. – Po śmierci Roberta nigdy nie sadziłam, że będę zdolna raz jeszcze kogoś pokochać. A teraz? Zamiast jednej osoby kocham cztery. – Wystarczy tego dobrego – usłyszeli potężny głos Trevora. – Ustawcie się w linii. Jest godzina jedenasta pięćdziesiąt osiem. Pierwszy z was zginie dokładnie o dwunastej. Który chce być pierwszy? Rose ścisnęła dłoń Sebastiana jakby zakazywała mu się zgłosić. Tymczasem srebrny miecz Trevora uniesiony wysoko nabierał coraz to większego blasku. – Ja – odezwał się Garry. Towarzysze wbili w niego wzrok. – Nie, ja pójdę – Marion zrobiła krok do przodu. – Stój, ja chcę iść – wyprzedziła ją Rose. Sebastian stanął przed nią, lecz nie powiedział ani słowa. – Dosyć! –Zdenerwował się Trevor i machnął mieczem, wskazując Garry’ego. – On będzie pierwszy. Kiedy Garry niepewnie zbliżał się do podwyższenia, Marion wybiegła przez szereg, objęła go w pasie i z głową przyciśniętą do jego pleców powiedziała głośno: – Spełniłeś obietnicę.

*** Garry klęknął na podwyższeniu. Przed oczami miał tylko mgłę i niewyraźny cień postaci przyjaciół. Trevor ponownie spojrzał na zegarek. – Jest dwunasta – krzyknął donośnym głosem i przyłożył miecz do serca Garry’ego. – Nawet najwięksi zbrodniarze mają prawo do ostatniego słowa. Jak brzmi twoje? Garry zamknął oczy, by móc się lepiej skupić. – Doloren Ignis – powiedział cicho, aby Trevor nie zdołał nic usłyszeć. 8

LIBERTA grudzień 2014


Tymczasem Trevor cofnął rękę, by nadać siłę uderzeniu. Marion wtuliła się w Josepha i zamknęła oczy. Rose upadła na kolana i zasłaniając usta dłonią, wybuchła płaczem, a Sebastian kiwnął głową, oddając cześć najlepszemu przyjacielowi. Garry zamknął oczy. Powietrze zrobiło się gęste i duszące. Otworzył oczy i zobaczył unoszącą się w powietrzu niebieską poświatę. Potem ujrzał połamany miecz, leżący przed nim. Zdezorientowany Trevor szybko się cofnął. Zapominając o drewnianym podeście, upadł na ziemię i tym razem na kolanach odwrócił się i rzucił do ucieczki. Marion podniosła wzrok, uwalniając się z objęć Josepha. Pierwszy raz od dwóch lat na jej twarzy pojawił się duży, szczery uśmiech. Garry wstał powoli. Niebieska poświata przeobraziła się w jaskrawe, błękitne płomienie bijące z jego ciała. Zszedł z podestu, a ziemia pękała pod każdym jego krokiem. Minął przyjaciół i zatrzymał się przed przerażonym Trevorem. – Błagam, ja tylko wykonywałem rozkazy – klęknął przed Garrym i uderzył czołem o ziemię. – Przecież jest dwunasta. Ktoś musi zginąć. – Nie! Błagam… Zabij ich – krzyknął i wskazał palcem na wystraszonych strażników, stojących przy wejściu. – Oszczędź mnie. Proszę. – Gdzie twój honor Trevor? – Garry zacisnął pięść wyciągniętej ręki. Kilka niebieskich płomieni oddzieliło się od ciała tytana i przywarło do Trevora. Mężczyzna zaczął krzyczeć i tarzać się po piaszczystej ziemi, by je ugasić. Chciał zdjąć ubranie, lecz ból uniemożliwiał mu ruchy. Garry nie patrzył na niego długo. Skierował swój wzrok na budynek więzienia. W swojej głowie usłyszał słowa mędrca, u którego pobierał nauki: Płomienie spalą to, czego ty nie jesteś w stanie zniszczyć. Nie uszkodzą też tych, którzy ci nie zawinili. Tytan zamknął oczy, wyobraził sobie swój cel i wyciągnął rękę w kierunku więzienia. Kiedy je otworzył, zobaczył palący się budynek. KINGSTON

„Zabiorę Cię tam, gdzie skrzaty tkają dywan z najpiękniejszych uczuć…”

W blasku Gwiaździstym skąpana Droga była długa, kręta, piaszczysta, monotonna i smutna. Odzwierciedlała mój nastrój, gorycz wypływającą ze mnie jak ropa z niewygojonej rany. Człapałam powoli, wystawiałam się na uderzenia wiatru, deszczu, nawet drobniutkiego śniegu. Próbowałam tańczyć jak w Domu, lecz nie pamiętałam kroków. Moje stopy zapadały się w śniegu, a ja przyglądałam się im i nie mogłam pojąć, dlaczego są takie blade. Byłam tylko zagubioną, zmęczoną istotą. Ziarnkiem piasku z Kosmosu, przyniesionym na Ziemię.

*** – Mmmm... – Tak? – Wiesz, tęsknię za Domem. Jest daleko. Chciałabym... Szeptaliśmy tak do siebie, otuleni nocą i ciemnością, wciskającą się bezceremonialnie pod cienkie LIBERTA grudzień 2014

9


koce, którymi byliśmy ciasno owinięci. Trzymałam dłonie blisko siebie, bojąc się, że nie powstrzymam się przed dotykaniem każdej cząstki jego ciała, będącej na wyciągnięcie mojej ręki. Mogłam pytać, mogłam opowiadać, mogłam wyciągać z niego wszystko, czego chciałam się dowiedzieć o otaczającej rzeczywistości, ale nie mogłam się przywiązywać. Nie było mi dane rozumieć. Nie było mi dane próbować. – Czy zastanawiacie się czasami, dlaczego Gwiazdy są rozjarzone prawdziwym blaskiem? Kręcił głową i patrzył na mnie zamyślony, a ja zaciskałam wargi, czując, że muszę odpędzać pewne myśli, powstrzymując się od wypowiadania wielu zdań cisnących się na moje usta. Odwracałam głowę i patrzyłam na niebo, roztaczałam dłonią szeroki łuk i zaczynałam snuć swoje opowieści, które miały ukoić moje rozszarpane do granic możliwości nerwy i sponiewierane uczucia, którym nie sposób było nadać konkretne nazwy. – Gwiazdy patrzą na nas każdej nocy. Są czujne, uważne, a jednocześnie niesamowicie ciekawskie. Lubią obserwować ludzi i prowadzą później zażarte dyskusje dotyczące tego, czego dowiedziały się o nich danego dnia. Snują niesamowite teorie, od których można się rozpłynąć. Rozpływałam się wiele razy, ale zawsze powracałam do tej postaci. – Uśmiechałam się delikatnie na to odległe, lekko rozmyte wspomnienie, które przywodziło mi na myśl istotę prawdziwej błogości. Czy w tamtych chwilach odczuwałam błogość, leżąc obok niego i czując, że dane miejsce na Ziemi choć na chwilę stało mi się bliższe niż inne? Nazywano mnie mroźną księżniczką, lodową królową, poddaną kryształowych córek krążących jak szalone po Kosmosie. Nazywano mnie różnie, ale na Ziemi nie mogłam być sobą; wszystko kłuło mnie boleśnie i dotykało do żywego, choć w środku byłam martwa i przegniła. – Lubię twoje opowieści i twoje sny, w które czasem mnie zabierasz – powiedział do mnie pewnego wieczoru, gdy byłam już zmęczona i leżałam z głową wtuloną w poduszkę obejmującą mnie pluszowymi ramionami. Wyobrażałam sobie, że to jego ramiona; wyobraźnia była moją jedyną bronią. Tamtego wieczoru postanowiłam, że będę snuć moje opowieści do końca świata, do końca naszej wspólnej wędrówki, która była w istocie niepewną i nieokreśloną żadnymi regułami włóczęgą, przepełnioną moim głęboko skrywanym bólem, połączonym z euforią, jakiej nigdy wcześniej nie udało mi się zaznać. Poznaliśmy się w podrzędnej górskiej gospodzie, w której czas musiał zatrzymać się wiele lat temu. Zmęczeni życiem ludzie spędzali tam całe dnie, nie spiesząc się ani nie wiedząc, co dzieje się w innych częściach świata. Byli dobrymi rozmówcami i cierpliwymi słuchaczami, ale nigdy nie uwierzyliby w prawdziwość mojej historii. Spędziłam w gospodzie kilka dni, sypiając w namiocie rozbitym na polanie położonej nieopodal. Pewien staruszek proponował mi schronienie pod swoim dachem, odmówiłam jednak grzecznie, tłumacząc, że lubię swój tryb życia, choć go nie wybrałam. Pochodziłam z bajki, której ludzie nie potrafili pojąć. Nie odnalazłam się na Ziemi, ale włóczęga sprawiała, że czułam się wolna, nieskrępowana żadnymi barierami, które stale wyznaczali sobie poznani przeze mnie przedstawiciele gatunku ludzkiego. Pewnego poranka po prostu zjawił się w drzwiach gospody. Miał duży plecak, zabawny kapelusz i... uśmiech. Spotykałam już ludzi, którzy potrafili się ładnie uśmiechać, ale nigdy nie widziałam kogoś, kto dzieliłby się uśmiechem z każdą osobą, która stanęła na jego drodze. On potrafił. Wpatrywałam się w niego głupio, a rozświetlony wzrok szybko mnie zdradził. Podszedł do mojego stolika, zapytał czy może zjeść ze mną śniadanie, a ja nie odpowiedziałam, tylko delikatnie skinęłam głową, bo ciężko było mi znaleźć odpowiednie słowa. Nadal przytrafiały mi się chwile, w których zapominałam zupełnie ludzki język i potrafiłam tylko wodzić oczami lub poruszać dłońmi w nerwowy, nieokiełznany sposób. – Jak masz na imię? – zapytał, wracając do stolika z jajecznicą i pajdą chleba grubo posmarowaną masłem. Siedziałam po turecku na drewnianej ławie i obserwowałam ruchy jego szybkich, zręcznych dłoni. – Ja... – zaczęłam, ale nagle wszystkie imiona, które dotychczas przyjmowałam, absolutnie 10

LIBERTA grudzień 2014


wyparowały mi z głowy. Szukałam gorączkowo tego ulubionego, ale ostatecznie wybrałam pierwsze, które przyszło mi na myśl. Nigdy wcześniej nikomu się tak nie przedstawiałam. – Mam na imię Alicja. – Alicja – powtórzył w zamyśleniu, siadając naprzeciwko mnie i unosząc sztućce w geście przywodzącym raczej na myśl przygotowywanie się do wykwintnej uczty, a nie prozaicznej czynności spożywania jajecznicy. – Może jesteś podobna do Alicji z Krainy Czarów. Wyglądasz na taką, która mogłaby być właśnie taką Alicją, wiesz? – utkwił we mnie wzrok, marszcząc brwi. – Nieważne. Ja jestem Wiecznym Włóczęgą. W mojej głowie pojawiło się milion myśli. Przyłożyłam dłoń do ust. – Nie wierzę... Tak! Tak! – nagle słowa przywędrowały do mnie prędko i żwawo. – Jesteś kimś, kogo szukam! Tak! – zerwałam się na równe nogi i jestem pewna, że w owej chwili moje oczy błyszczały tak, jakby rozświetlał je od wnętrza prawdziwy, Gwiaździsty blask. – No proszę – odparł, chichocząc. – A przecież w ogóle się nie znamy. – Nie szkodzi. Ludzie są nieskomplikowani, zdarzają się nieliczne wyjątki od reguły. Szybko pojęłam pewne zależności. Wierzę jednak, że.. – zawahałam się, – będziesz tym nieco bardziej skomplikowanym, złożonym, zagadkowym. Wieczny Włóczęga... Tak! Tak! Musiał być rozbawiony, ale starał się tego nie okazywać. Zjadł spokojnie swoje śniadanie i powiedział, że ma zamiar wyruszyć dalej w góry. Przedstawił mi swoją trasę, jako zmienną i niepewną, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę iść razem z nim. Poznawaliśmy się powoli, krok po kroczku, stopniowo i po swojemu. Bardzo starałam się nie udawać, by nie przedstawić mu się jako ktoś, kim w istocie nie byłam; nie chciałam żadnych nieporozumień i niedopowiedzeń. Wędrowaliśmy po górach i dużo rozmawialiśmy, a ja szybko obdarzyłam go swoim zaufaniem. Nie musiałam odpowiadać sobie na pytanie, dlaczego wzbudzał we mnie silne, pozytywne uczucia – nawet nie chciałam się nad tym zastanawiać. Obca rzeczywistość nabrała wreszcie przyjaznych kształtów, sprawiających, że odesłałam smutek w odległe zakamarki umysłu. Każdego dnia wędrówki czułam, że Wieczny Włóczęga i ja zbliżamy się do siebie – cicho, nieśmiało, prawie niezauważalnie. On opowiadał mi o sobie, a ja opowiadałam mu o Gwiazdach, marzeniach i świecie utkanym z wyobraźni. Długo nie chciałam dzielić się z nim swoją historią, mętną przeszłością, piętnującą mnie na Ziemi i zamykającą wiele dróg. Wędrówka nadawała smak tutejszemu życiu, które dotychczas jawiło mi się, jako smętne i ponure. Nie pamiętam, kiedy dokładnie zaczęłam wprowadzać mojego towarzysza do rzeczywistości, której nie znał. Robiłam to bardzo sprytnie, wplatając do swych opowieści fragmenty dawnego życia, które w moich ustach brzmiały jak czyste wytwory wyobraźni i zapewne tak musiał je odbierać Wieczny Włóczęga. Gdy byliśmy zmęczeni i leżeliśmy obok siebie na ziemi pytał mnie, jakim cudem posiadam tak niesamowitą, zaskakującą wyobraźnię. Uśmiechałam się tajemniczo i udawałam, że zasypiam. Próbował obejmować mnie ramieniem, kiedy noc była chłodna, ale układałam się zawsze tak, by ostatecznie cofał dłonie i nie wspominał nic na ten temat, jakbym była obcą osobą, odległą galaktyką. Wyobraźnia pomagała mi ubierać w słowa to, czego dotąd nie potrafiłam opisać. Na początku byłam twardym głazem, potem bryłką lodu. Stopiłam się w górskim słońcu, otworzyłam pod Gwiaździstym, niczym nieskrępowanym niebem. Nade mną błyszczała cała wolność, jaką kiedyś znałam. Jej blady poblask był niekiedy zauważalny w moich oczach. Wieczny Włóczęga przywiązał mnie do siebie, choć nie sądzę, by kiedykolwiek miał taki zamiar. Wędrowaliśmy przez góry, zwiedzaliśmy miasta i poznawaliśmy ludzi przez długie cztery miesiące, kiedy słońce rozświetlało każdy mój poranek, kiedy kładłam się z myślą, że być może wcale nie jestem tu przypadkiem. – Alicjo? Leżeliśmy u stóp góry. Gór było w naszym wspólnym rozdziale wiele. Uniosłam ciężkie, rozespane powieki i spojrzałam na niego pytająco. Rano nie lubiłam zbyt wiele mówić. Słowa gubiły się we śnie, znikały. – Myślałem ostatnio trochę o Gwiazdach i Kosmosie – powiedział bawiąc się zapalniczką, LIBERTA grudzień 2014

11


przekładając ją między palcami. – Opowiadasz o nich z takim... zapamiętaniem. Czuję, że coś się za tym kryje. To nie jest zwykła historia, którą wymyślasz na poczekaniu. Nie wierzę w to. – Masz rację – powiedziałam. Patrzyłam na niego łagodnie, może trochę smutno. – Alicjo – zacisnął zęby. – Musisz mi powiedzieć. I wtedy zrozumiałam, że uzależniłam się od niego jak głupia przedstawicielka gatunku ludzkiego, jak jednostka o ograniczonej inteligencji. Łudziłam się, że zaznam wolności na Ziemi, nie wtapiając się w tło i przeciwstawiając sztywnym regułom. Pozwoliłam uczuciom wypłynąć na wierzch, choć robiłam to po cichu i nie obnosiłam się z tym. Drżałam na myśl o tym, że się zdradziłam. Pojęłam, że przegrałam bój z samą sobą; część mnie odpłynęła w niebyt, zniknęła, podczas gdy reszta została przywiązana do człowieka. – Alicjo. A-l-i-c-j-o... Aaa-li-cjoo... Pustka, która mnie wypełniła, zatrzymała mnie w miejscu, w martwym punkcie naznaczonym smutkiem i poczuciem dojmującej niemocy. – Przepraszam. To prawda. Nie jestem człowiekiem. Przybyłam z Kosmosu. Spuściłam głowę i zamknęłam oczy. A może tylko uciekłam do innego świata, do Domu? Gwiazdy roztapiały się między moimi palcami, ich matki pochmurniały, lodowe siostry tańczyły wokół mnie, a ja pływałam, rozgarniając pył leniwymi, klarownymi ruchami. Bezmiar otaczającej rzeczywistości pozwalał mi czuć się wolną, pozwalał mi tańczyć razem z innymi i dotykać wszystkiego, co było niewinne i piękne w swej niewinności. – Alicjo... – Wieczny Włóczęga trzymał moją lewą dłoń, bladą i drżącą. Wieczny Włóczęga odkrył moją tajemnicę. Był zgubiony jak ja. Przepełniało mnie to smutkiem, ale nie mogłam nic na to poradzić. Patrzyłam na niego tak, jak nigdy nie patrzyłam na człowieka. Wszystko wokół się rozmyło, poplątało, zniknęło. Musiałam uciekać, choć nie potrafiłam powiedzieć, czym wówczas były moje nogi. Zerwałam się do biegu i pomknęłam przed siebie, bez plecaka, trampków, fajek i kapelusza. Znalazłam się w Drodze, samotnej i nieprzyjaznej. Choć Dom był odległy, nadal istniał w mojej świadomości. Spędziłam wiele dni w Drodze. Ból jątrzył moje serce, płakałam wielkimi, błyszczącymi łzami przez długi czas leżąc bezczynnie na górskich polanach i wtulając się w wyimaginowane ramiona człowieka. Przypadkowo rzucona na Ziemię, nigdy nie czułam się tu tak jak w Domu. Nie mogłam przyzwyczaić się do tego, co było ziemskie do szpiku kości. Musiałam udawać i grać role, w które ludzie potrafili wchodzić z łatwością. Żyjąc w Kosmosie, wielokrotnie obserwowałam te istoty; nie było to jednak współmierne do tego jak czułam się, żyjąc i funkcjonując między nimi. Szara rzeczywistość nie miała szans w konfrontacji z moją bajkową przeszłością. Gdy poznałam to, co ludzie zwali radością, zostałam zgubiona. Kosmos był niedostępny, zakazany dla ludzi, którzy nie mogli pojąć i zrozumieć. Gwiazdy miały rację. Kiedyś im nie wierzyłam i byłam gotowa się kłócić, gdy mówiły, że ludzie to istoty ograniczone i pozbawione umiejętności właściwej tylko mieszkańcom Kosmosu. A jednak teraz wiedziałam już to, o czym one przekonały się wiele, wiele lat temu: ludzie nie byli w stanie poznać Gwiaździstego blasku.

*** A potem stała się Gwiaździstość. Podziękowałam za wszystko, co stało się na Ziemi, odpływając w ramiona moich prawdziwych matek. Byłam lekka, lżejsza niż cokolwiek, co ziemskie. Uczucia spłynęły ze mnie gęstą, czarną strugą, zostawiając brzydkie ślady na policzkach. Moje blade palce drążyły w nich dziury, a ja powoli rozpływałam się w powietrzu i niknęłam, jednocześnie stając się częścią Gwiaździstego blasku. Wróciłam do Domu. ALICJA-NIE-ALICJA 12

LIBERTA grudzień 2014


„Tak bardzo bowiem pragniemy być inni, że nie zauważamy, jak stajemy się lustrzanym odbiciem kogoś z naszej przeszłości.”

W poszukiwaniu rzeczywistości

*** Dom nigdy nie był dla mnie przystanią. Od zawsze przypominał mi najgorszy okres w moim życiu. Miejsce to dorastało wraz ze mną i moimi sennymi marzeniami. Dom to pustostan, próchniejący od wewnątrz, nic też dziwnego, że to właśnie tutaj odebrano mi wszystko, co definiowało szczęście. Sięgam pamięcią do lat, które nazywano beztroskim dzieciństwem. Miałam pięć lat i już wtedy byłam świadkiem oceanu niekończących się kłótni, morza łez i jeziora nienawiści. Chronił mnie tylko mój świat, w którym mimo samotności czułam spokój oraz nieustanne bezpieczeństwo. Uciekałam do krainy pełnej życzliwości, empatii i szarej wrażliwości. Rodzice wyrywali sobie nawzajem wszystko, co mieli najpiękniejszego. Po krótkim czasie stali się szarą masą. Nawet koloryt ich skóry zmienił się diametralnie. Ból i smutek zamieniały się w codzienność. Rozpacz rodziców stawała się nie do zniesienia. Katusze nie miały końca. Byłam jedynie pionkiem w grze, a gra toczyła się zawzięcie, gdyż żaden z rodziców nie chciał przegrać, zatracając się w tej grze bez końca. Wypowiadane słowa były nasączone goryczą i żalem. Nasz dom był tylko areną, na której wymieniano niezliczoną ilość ciosów. Obraz, który spowodował rozpad mojego serca na miliony mikroelementów doskonale pamiętam. Patrzyłam na moją matkę zalaną łzami. Wtedy pierwszy raz zwróciła się do mnie mówiąc „córeczko”. Tak długo czekałam na jeden gest uprzejmości i matczynej miłości. W panującym chaosie nieokiełznanych uczuć postanowiłam ją przytulić. Kolejny raz odepchnęła mnie, a ja niefortunnie uderzyłam głową o ścianę. Taki prezent na szóste urodziny zafundował mi los. Z lawiną łez i potwornym bólem głowy pobiegłam do łazienki. Nie mogłam pojąć tej sytuacji. Zdezorientowana całą noc spędziłam w łazience. Następnego dnia, jak to miałam w zwyczaju, zapominałam o wcześniejszym okrucieństwie. Dla takich dzieci każdy dzień tworzy inną historię. Żyłam z dnia na dzień próbując zyskać choćby śladowe ilości akceptacji i czułości. Absurd stawał się czymś normalnym i powoli kreował moją rzeczywistość. Moment krytyczny miał dopiero nadejść. Tata, który był niegdyś wzorem ojca, męża i obywatela, zaczął zamykać się w świecie nieustającej pracy. Z czasem nauczyłam się na niego patrzeć jak na mizerną karykaturę człowieka. Miałam siedem lat, kiedy zdiagnozowano u niego raka złośliwego. Nikt nie miał jednak odwagi LIBERTA grudzień 2014

13


powiedzieć dziecku tak niewyobrażalnie bolesnej rzeczy, co oczywiście nie chroniło mnie w żadnym stopniu przed złem świata. Piekielne wrota zostały otwarte dawno temu. Paradoksalnie przy łóżku mojego ojca znalazłam to, czego szukałam od dawna. Ludzie byli uosobieniem miłości, radości i życzliwości. Tata zmarł jakby kilka chwil później. Nie pamiętam nawet kiedy to się stało. Odchodził wśród wszystkich bliskich mu osób, które tak naprawdę były mu obce. Zostawił na twarzy najwspanialszą pamiątkę – uśmiech. Kres jego agonii miał być początkiem czegoś nowego, niby lepszego. Po śmierci taty pojawił się mały zalążek nadziei. Myślano, że to zjednoczy rodzinę. Z góry na niepowodzenie skazana była ta misja. Po raz kolejny próbowałam odnaleźć namiastkę rzeczywistości. Pytałam nieustannie mamę o miejsce pobytu taty. Odpowiedzią była zawsze przejmująca i ogłuszająca cisza. Jedno wydarzenie napędzało kolejne. Rok później mama trafiła do szpitala psychiatrycznego, w którym odebrała sobie życie. Zrezygnowała z największego i najpiękniejszego daru, jaki otrzymała od Boga. Śmierć mamy to kolejny podarunek tym razem na ósme urodziny. Osierocenie nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Od dawna byłam zdana tylko na siebie. Opiekę nade mną przejęła siostra mamy. Ciotka była konserwatystką ze swoimi żelaznymi zasadami i brakiem wyrozumiałości. Nie miała swoich dzieci, więc przeprowadzała na mnie wszelkie eksperymenty wychowawcze. W domu ciotki spędziłam jeszcze piętnaście lat życia. Starała się zapewnić mi dostatek, jednakże była nieudolną opiekunką. Miała problemy z ukazywaniem jakichkolwiek uczuć. Ten okres był kolejną marną próbą życia. W międzyczasie zdobyłam wykształcenie, stając się światłą i inteligentną osobą. Uwielbiałam dyskutować i poznawać stanowiska innych ludzi. Próbowałam nawiązać nić porozumienia z kimkolwiek, jednakże ta próba kończyła się porażką. Bałam się ludzi i nie wiedziałam, co to zaufanie czy bliskość drugiej osoby. Do dnia dzisiejszego zmagam się z krwawą rewolucją. Staram się od początku przewartościować swoje życie. Skutki brutalnych działań w dzieciństwie uwidoczniają się w najprostszych sprawach codziennych. Płynę po przestworzach oceanu zwanego przeszłością i nie mogę zerwać ubezwładniających mnie więzów. Wolność jest dla mnie abstrakcją. Pesymizm, mrok i melancholia rozdziera brutalnie rany przeszłości. Rozgraniczenie tego co piękne i utopijne, między katastroficzną rzeczywistością stało się dla mnie w pewien sposób niemożliwe. Istnieję na granicy światów, starając się czerpać jak najwięcej z dobrodziejstw każdego. Rozerwana w pół nie żyję tak naprawdę w żadnym z nich. Skok w przepaść ułudy staje się ostatnim aktem desperacji, ponieważ wymaga to wielkiej odwagi.

*** Każde dziecko zagubione we mgle ludzkich dramatów, zatacza błędne koło. Każde jest naznaczone pasmem niekończących się utrapień. Tak bardzo bowiem pragniemy być inni, że nie zauważamy, jak stajemy się lustrzanym odbiciem kogoś z naszej przeszłości. FIKCYJNY IDEAŁ

14

LIBERTA grudzień 2014


„Rozkwitały jabłonie i grusze, popłynęła nad rzeką mgła… Wychodziła na brzeg Katiusza, ku brzegowi wysokiemu szła.”

Gdy czas zwalnia…

Pocisków miała trzydzieści i dwa, przyszykowane, gotowe do wystrzału w każdej chwili, z każdej szyny. Ich jedynym przeznaczeniem była niemiecka ziemia, ich jedynym celem – śmierć i zniszczenie. Nie chodziło o precyzję, nie o finezję, chodziło o siłę ognia, pożogę i mordowanie. Mówili mi, że najpierw niszczone są budynki, które stoją im na przeszkodzie, a w chwilę później setki tych znienawidzonych pocisków mknie po nieboskłonie z piekielnym, znienawidzonym przez nas wszystkich gwizdem. Potem ogłuszające wybuchy, ludzie padający na prawo i lewo, krzyki, wrzaski, rozerwane członki ludzkiego ciała, kawałki mundurów i okruchy ziemi – to wszystko cię otacza w kilka sekund i zapada w pamięć do końca życia. Wczoraj i ja byłem częścią tego koszmarnego spektaklu. Na swoje nieszczęście byłem wtedy w stróżówce, którą te pociski ominęły. Przez pył i krew ujrzałem nowe radzieckie natarcie, żołnierzy z czerwoną gwiazdą na sztandarze i hełmach, którzy biegli z szeroko otwartymi ustami, na których zastygł w krzyku jeden wyraz: „uuraaa!”. Byłem na tyle oszołomiony, że nie słyszałem tego krzyku, lecz czułem go przez skórę. Czas nagle zwolnił. Widziałem wszystko wyraźnie jak w koszmarnych snach, które śniły mi się od Stalingradu aż po ten poznański fort. Widziałem setki nieprzyjaciół. Zdjąłem karabin z ramienia i zacząłem strzelać, a potem przeszył mnie jeden pocisk, potem drugi, trzeci… Świat zgasł wokół mnie. Mówili mi, że dla żołnierzy Hitlera jest przygotowany specjalny, dziesiąty krąg ognia piekielnego, w którym nasze męki będą porównywalne z tymi, których świadkiem byłem za życia. Nigdy nie byłem faszystą, nazistą, nic nie miałem do Żydów… Ale jakie to miało znaczenie? Miałem mundur na sobie, gdy wkraczałem w zaświaty. Bóg stał nad nami, nieustannie wskazując drogę schodzącą w dół, w czeluście. Zastanawiałem się, gdzie się podziała sprawiedliwość, o której kiedyś uczyłem się w szkółkach niedzielnych? Gdzie jest Sąd Ostateczny, przed którym każdy z nas miał stanąć osobno? Teraz maszeruję ramię w ramię z największymi zbrodniarzami, a jestem tylko prostym żołnierzem, który na swoje nieszczęście zginął w niemieckim mundurze. Czy właśnie to sprawiało, że idę umrzeć na wieki? Milcząc szliśmy ku przeznaczonym nam salom piekielnym. Idąc, nie zwracałem uwagi na otoczenie. Czas chyba się dla mnie już skończył. Nie wiem jak długo szedłem, zresztą, kogo to obchodzi? Nasz krąg wyglądał jak jeden wielki blok, gdzie na każdego czekała jedna cela. Widać, że tu już ktoś pomyślał o sprawiedliwości, którą każdy miał dostać według zasług jak głosił napis w wejściu. Odnalazłem moje mieszkanie, wszedłem, krata się zatrzasnęła, a ciemność przeszła w jasność. Zobaczyłem moją żonę Gretę z dwójką naszych dzieci. Zginęli w nalocie naszego miasta. Przewrotność kary była dotkliwa. Boże! Nie po to męczyłem się na froncie tyle lat! Nie po to zapisałem się do armii, by całą wieczność spędzić z tą przeklętą, brzydką Niemką! Tak więc taka kara spotyka dowódcę grenadierów?! Tak oto wbił się ostatni gwóźdź do mojej pustej trumny, bo nigdy mi nie będzie dane odpoczywać w pokoju wiecznym. Ciekaw jedynie jestem, czy Hitler dozna podobnej kary. JEŻOW

LIBERTA grudzień 2014

15


„Pokochałam Przezroczystego i jak się później okazało pokochałam także żołnierza…”

Pod gruzami zrujnowanej Warszawy

Zza rogu zauważyłam z wolna wychylającą się lufę czołgu. Panzerkampfwagen z niemieckim triumfem parł przed siebie otoczony rozwalonymi murami kamienic. Dobiegł mnie rozpaczliwy jęk żalu i boleści. To matka opłakująca martwe dziecko skuliwszy się w zaciemnionej uliczce dawała upust emocjom. Widok mojego miasta wyniszczał mnie tak, jak Hitler wyniszczał ostatnie iskierki nadziei w każdym z nas. Przystanęłam i zamknęłam oczy, z których spływały mi łzy. To jedyna rzecz, jaką byłam w stanie wtedy zrobić. Nie miałam co ze sobą począć. Duża część moich przyjaciół z podziemia zginęła za wolność. Mogłam jedynie stać i płakać. Rzesza odarła nas, powstańców, z wszelkiej godności, nadziei i wiary. Stałam w miejscu, które było kiedyś nazywane domem. Było azylem, bezpieczną ostoją dla rodziny. Teraz wszystko obróciło się w stos gruzu i resztek kamieni. Wsłuchawszy się w otaczające mnie dźwięki poczułam coś dziwnego. Zdawało mi się, że coś w tej scenerii jest nie tak. Jakiś element wyraźnie nie pasował. Mój wzrok powędrował w stronę zrujnowanej kamienicy, a chwilę później rzuciłam się biegiem w jej kierunku. Odwalałam szczątki budynku, by za moment wyjąć spod niego półżywe niemowlę. Zaczerpnęło olbrzymi haust powietrza. Z paniką zaczęłam się rozglądać wokoło. Nikt nie zwrócił uwagi na owe zajście. Z dzieckiem w ramionach udałam się szybko w boczną uliczkę. Jedyną oznaką życia niemowlęcia było objęcie mojego palca przez malutką rączkę. Kruszynka wydawała się być małym aniołkiem, duszyczką, której obecność na tym świecie została uzależniona od mojego palca. Zdawało mi się wówczas, że dziecko walczyło o życie z ogromnym pietyzmem. Chciało istnieć za wszelką cenę. To dlatego kurczowo trzymało się mnie, trzymało się ziemskiej postaci. Dziś wiem, że w tej chwili było coś duchowego. Wręcz mistycznego. Dziecko otworzyło oczy. Nagle zza ściany wyłonił się mężczyzna w niemieckim mundurze. Spojrzałam na niemowlę i byłam przekonana, że wybuchnie płaczem. Żołnierz zbliżał się marszowym krokiem, a moje serce podeszło mi do gardła. Stanął przy mnie i widząc zdenerwowanie malujące się na mojej twarzy rzekł: - Czy macie gdzie się schronić? Pokiwałam przecząco głową i wydukałam, że mój dom został zburzony. Mężczyzna chwyciwszy mnie za ramię poprowadził mnie przez miasto, aby po kilku minutach przystanąć przy jednej z ocalałych kamienic. W trakcie drogi dowiedziałam się, że jest Polakiem. Mieszkanie w kamienicy należało do niego, a on oferował swoją pomoc komu tylko mógł. Wtedy pierwszy raz przekonałam się jak mylący może być niemiecki mundur. Zamieszkaliśmy z żołnierzem. Zwykł on mawiać, że dziecko jest przezroczyste. Niemalże mógł widzieć kości i narządy wewnętrzne owego malucha. Załatwił nam niezbędne papiery pełne szachrajstw i niedomówień. Chłopiec rósł, lecz nie przybierał zbyt wiele na wadze. Miał kłopoty ze zdrowiem, był małomówny. Pokochałam Przezroczystego i jak się później okazało pokochałam także żołnierza… DARIA

16

LIBERTA grudzień 2014


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.