WWW.TEATRMACKOWIAKA.PLWYDAWCA: FUNDACJA KAMILA MAĆKOWIAKAWYDANIE NR 6 / 2022 Klaus - obsesja miłości – teatr uniwersalnych pytań do przeszywającej biografii, s. 6-7 Teatr terapeutyczny – rozmowa z psychoterapeutką Dorotą Kopias, s. 8-9 Pomiędzy wypieraniem a wyniszczeniem, s. 12-13 Diva Show oczami widzów, s. 22-23 MARIA iSEWERYN KAMIL MAĆKOWIAK Wywiad z Marią Seweryn na stronie 4-5 W WYDANIU 6 KULTURALNIKA w duecieteatralnymnajgorętszymjesieni MECENAS TEATRU KAMILA MAĆKOWIAKA
2 /
Drodzy Widzowie,
Przed nami już dziewiąty sezon artystyczny Teatru Kamila Maćkowiaka. Wbrew rozmaitym trudnościom, zmianom, zawirowaniom w naszej codziennej rzeczywistości gramy dalej - i to jest głównie Wasza zasługa. Nawet nie wiecie, jak bardzo doceniamy Waszą obecność w naszym teatrze i wsparcie, które nieustannie nam okazujecie. Także dlatego hasło przewodnie z dotychczasowego „Najbardziej emocjonujący teatr w mieście” zmieniamy na „Teatr fajnych łodzian”. Również dlatego, wręczając w tym roku po raz pierwszy nagrody Fundacji Kamila Maćkowiaka „Aplauz”, postanowiliśmy wyróżnić Was i wręczyć statuetki w kategorii Widz. Jesteście nie tylko odbiorcami naszej działalności, często bywacie też jej współtwórcami. W nowym numerze Kulturalnika Łódzkiego nie mogło zatem zabraknąć Waszych opinii na temat ulubionego spektaklu łodzian, czyli „Diva Show”. Mam nadzieję zresztą, że znajdziecie w nim wiele treści, które Was zainteresują, lub pokażą nasze spektakle z innej strony.
Przed nami jubileusz dziesięciolecia naszego Teatru. To właśnie monodramem „Diva Show” rozpoczęła się nasza przygoda w 2013 roku i pamiętam jak wszyscy wokół mnie ostrzegali, że popełniam zawodowe samobójstwo, odchodząc z etatu renomowanego teatru i zakładając autorską inicjatywę. Ja jednak wierzyłem w swoje marzenie, wierzyłem, bo razem za mną byli ludzie, którzy chcie-
li to marzenie współtworzyć. Niektórzy z nich zostali do dziś, doszli nowi, Fundacja Kamila Maćkowiaka stała się profesjonalna rmą i rozpoznawalną w Łodzi marką. Dziękuje wszystkim, którzy się przez te lata do jej rozwoju przyczynili.
Mojej ekipie, która przechodzi wraz ze mną przez twórcze sztormy, by dobić do następnego portu - czyli kolejnej teatralnej Dziękujępremiery. Miastu Łódź za wspieranie naszych przedsięwzięć od debiutu do dziś. Coraz więcej wokół nas rm, które chcą wspierać Teatr Kamila Maćkowiaka. Jesteśmy dumni, że od tego sezonu naszym mecenasem jest Rossmann. Partnerem repremiery „50 słów” jest z kolei rma HRP. Od lat naszymi partnerami są również łodzkie MPK i Fundacja LodzArte.
Dzięki współpracy z biznesem możemy wyznaczać sobie kolejne cele, czas pokaże, że nie tylko teatralne.
Wierzę, że najważniejsze jest zawsze przed nami. Tym razem jednak najbardziej ekscytują mnie nie tylko teatralne premiery, ale przede wszystkim realizacje lmowe i telewizyjne. To kolejny milowy krok w rozwoju naszej inicjatywy. I spełnienie mojego kolejnego marzenia. W przyszłym roku zainaugurujemy działalność naszej platformy VOD. Postaramy się, by oferta była różnorodna, ale też byśmy realizowali projekty specjalnie dla niej dedykowane.
Zapraszam Was do lektury Kulturalnika Łodzkiego, zapraszam na nasze spektakle. Pamiętajcie, że bez Was nie ma nas.
Kamil Maćkowiak
Kolegium redakcyjne:
Teksty: Tomasz Ciesielski, Małgorzata Grodzińska, Andrzej Kompa, Kamil Maćkowiak, Dariusz Pawłowski Grafika, skład: Marek Sitkiewicz, Dona Sołtysiak
POLECAMY
„Niżyński” na DVD - telewizyjna rejestracja wielokrotnie nagradzanego w Polsce oraz za granicą spektaklu. Płycie towarzyszy ekskluzywne wydanie albumu ilustrującego długą, teatralną historię kultowego monodramu na przestrzeni lat 2005-2018. Cena płyty z albumem to 50 zł
Foto z Archiwum FKM: Radosław Ginter, Joanna Jaros, Cezary Pecold, Kateryna Shylo, Dona Sołtysiak, Marta Zając-Krysiak, Tomasz Zawadzki
Redaktor naczelna: Małgorzata Grodzińska Fundacja Kamila Maćkowiaka tel. 794 460 500
ul. Sienkiewicza 55 /31, 90-009 Łódź
Nakład: 30.000 egzemplarzy
/ 3
Najlepszy pomysł na kulturalny prezent to VOUCHER do Teatru Kamila Maćkowiaka! Do kupienia na www.teatrmackowiaka.pl, w Biurze Obsługi Widza (tel. 794 460 500, przedlubbilety@fundacjamackowiaka.org)wteatrzena30min.spektaklami.
JarosJoannaot.F
Maria Seweryn dołącza do grona gwiazd eksponujących swój talent w spektaklach Teatru Kamila Maćkowiaka. Artystka przygotowała rolę Leny w emocjonalnym, lubianym przez widzów sceny spektaklu „50 słów”. przedstawienie.choćzupełniesprawia,osobowośćiCharyzmatycznawyjątkowaartystycznaaktorkiżepowstajenowe,dobrzeznane
4 /
do bogategow aktorstwaznaczenia OD BYCIA DZIECKIEM AKTORÓW
Droga aktorska Marii Seweryn to bu dująca, imponująca praca nad osob nością. Mając tak popularnych i wy razistych aktorów za rodziców, grozi ścieżka wiecznych porównań. Tym bardziej, gdy debiutuje się jako czte rolatka w lmie „Dyrygent” same go Andrzeja Wajdy, z silnymi rolami mamy - Krystyny Jandy i taty - An drzeja Seweryna. A dorosły debiut –wyróżniony Nagrodą im. Zbigniewa Cybulskiego – to ekranowy romans z „wujkiem”, Danielem Olbrychskim, w lmie Radosława Piwowarskiego „Kolejność uczuć”. A był jeszcze prze cież bardzo udany, ubrany w liczne konteksty występ rodzinny z Krysty ną Jandą w „Matce mojej matki” Ro berta Glińskiego. Dużo związków z aktorskim domem, jak na początek Największąkariery.
okazję do zaznaczenia swojej odrębności, a i odważniej szych wyborów aktorskich dał więc Marii Seweryn u początku zawodo wej pracy teatr. Z jednej strony był to Rosencrantz w „Hamlecie” Williama Szekspira w inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego, a z drugiej współ
czesne sztuki o młodych ludziach „kopiących” się z rzeczywistością podarowaną im przez dorosłych, z drastycznymi, jak na przełom XX i XXI wieku, kreacjami – „Shopping & Fucking” Marka Ravenhilla w reżyse rii Pawła Łysaka, czy „Polaroidy” tego samego autora wystawione przez Annę Augustynowicz. W polskim teatrze były to wówczas przykła dy autentycznie świeżej dramatur gii i niezwykle dotykającego grania. Podobnie mocne role zobaczyliśmy w uderzającym w mieszczański tryb życia „Ogniu w głowie” Mariusa von Mayerburga (reż. Paweł Łysak) oraz „Miss HIV” Macieja Kowalewskiego (i w jego reżyserii) – spektaklu za inspirowanym prawdziwym wyda rzeniem: wyborami najpiękniejszej dziewczyny z wirusem HIV. Maria Se weryn zaskakiwała, z przekonaniem pokazywała złożoność i niejedno znaczność swoich postaci, a jedno cześnie śmiało igrała z przyzwycza jeniami widza. Pomagały młodość, otwartość, ale i zapewne silniejsze niż u wielu innych początkujących aktorów pragnienie wykreowania bardzo osobistej, zarazem bliskiej
własnemu pokoleniu formy arty stycznej Gotowość,wypowiedzi.zrozumienie i nabycie umiejętności przekraczania granic mogły w konsekwencji doprowa dzić do wejścia w bardziej klasyczne oraz – w dobrym tego słowa znacze niu – mieszczańskie „koleiny” aktor skiej drogi. Maria Seweryn mogła już jako samodzielna, niezależna ar tystka grać znakomicie główne role w klasyce dramatu, jak w „Pannie Ju lii” Augusta Strindberga w reżyserii Piotra Łazarkiewicza, występować z powodzeniem w Teatrze Polonia Krystyny Jandy, w reżyserowanych przez mamę „Kobietach w sytuacji krytycznej” Joanny-Murray Smith czy „Bogu” Woody’ego Allena lub tatę – „Dowodzie” Davida Aubur na, zrealizować na scenie „Polonii” własny reżyserski debiut „Zaświaty czyli czy pies ma duszę?” Jerzego Andrzeja Masłowskiego, ba – wyre żyserować zrealizowaną wspólnie z Krystyną Jandą komedię „Zwią zek otwarty” Daria Fo i Franki Rame, by w końcu objąć stanowisko dyrektora Och-Teatru w Warszawie – kolejnej sceny założonej przez
Fundację Krystyny Jandy na Rzecz DziśKultury.Maria
Seweryn ma obfity do robek ról w różnych teatrach, tak że Teatrze Telewizji, gra swobod nie w klasyce (np. „Tartuffe, czyli obłudnik” Moliera, w reż. Andrzeja Seweryna, czy „Czarodziejska góra” Tomasza Manna, w reż. Wojciecha Malajkata), zaangażowanych dra matach współczesnych (choćby „La ment na Placu Konstytucji” Krzysz tofa Bizio) lub farsach („Mayday” Raya Cooneya, reż. Krystyna Janda). Jest cenioną aktorką filmową, po większa systematycznie swoje do konania reżyserskie (wśród nich na gradzany monodram „Ślad” według tekstu Marty Dzido w wykonaniu Agnieszki Michalskiej). Teraz może my zobaczyć Marię Seweryn w du ecie z Kamilem Maćkowiakiem. Ak torka tak ciekawa (i tym razem nie jest to słowo-wytrych, mające ukryć niedookreśloność) gwarantuje nie tylko pięćdziesiąt słów różnorod nych emocji i niebagatelnej wagi.
Dariusz Pawłowski
FOT. MARTA ZAJĄC-KRYSIAK
/ 5
6 / Jeden z najważniejszych spektakli Teatru Kamila Maćkowiaka to opowieść o jednym z najbardziej znaczących europejskich aktorów i największych tyranów w życiu pry watnym. Wyśmienitą kreacją Kamil Maćkowiak przywołuje postać Klausa Kinskiego oraz fragmenty jego biografii. Trudnej, niedającej się w pełni obronić. Ale mogącej posłużyć do postawienia w teatrze elementarnych pytań o dobro i zło kotłujące się w jednej osobowości oraz o to, czy człowieka i jego czyny można oddzielić od arty sty i jego dzieła. Przedstawienie „Klaus – obsesja miłości”, które Kamil Maćkowiak także wyreżyserował, wykorzystuje tę sposobność na najwyższym poziomie. Teatr uniwersalnych pytań do przeszywającej biografii Klaus obsesja miłości FOT. CEZARY PECOLD
Monodram powstał na podstawie głośnej autobiogra i Klausa Kin skiego zatytułowanej „Ja chcę miło ści!” (po raz pierwszy opublikowanej w 1975 roku). O takiej książce mówi się – mocna, lecz także – kontrower syjna, bo wiele wątków przemilcza, które dopiero po latach w nowym świetle przedstawili najbliżsi artysty. Po raz kolejny okazuje się, że – para doksalnie – bezgraniczne pragnie nie i poszukiwanie miłości może od niej odsuwać, doprowadzając jed nocześnie do uczynienia tym, którzy na ową miłość zasługują najbardziej, wiele
Opowieśćpotworności.KlausaKinskiego
(a co za tym idzie, także spektakl) to nie jest klasyczny dziennik, w którym autor prowadzi uporządkowaną narrację: urodziłem się, a następnie działo się to, co następuje… To raczej emocjo nalny pocisk, pulsujący chaos wy darzeń, eksplozja potężnego ego i nagromadzenie tego wszystkiego, z czym Kinski nie mógł sobie poradzić. Żywiołowy zapis złości, przekonań, ekstazy i niespełnień aktorskiego ge niusza, który nie potra ł przyznać, że cena, jaką zapłacił za dążenie do per fekcji w sztuce była znacznie większa, niż jego wewnętrzne rozterki.
Dla porządku warto przypomnieć, że Klaus Kinski urodził się 18 października 1926 roku w Sopocie (znajdującym się wówczas w granicach Wolnego Miasta Gdańsk) jako Nikolaus Nakszyński, syn aptekarza z polskimi korzeniami i pie lęgniarki. I zaczęło się życie, znaczone ciężkimi próbami, które zrodziły mi strza artystycznego ekshibicjonizmu i potwora relacji. Ojciec Klausa szybko opuścił rodzinę – chłopak miał pięć lat, gdy z matką i trójką starszego rodzeń stwa zamieszkał w Berlinie. Cierpiał bie dę, młodość zabrała mu II wojna świa towa, niespełna 17-latka wcielono do Wehrmachtu. W 1944 roku Klaus zna lazł się na froncie w Holandii, ale niemal natychmiast tra ł do brytyjskiej niewo li. W obozie jenieckim odkrył aktorstwo – dołączył do grupy ochotników wystę pujących ze spektaklami przed więź niami. Za drutami spędził rok i cztery miesiące. W tym czasie wojna odebrała życie jego matce i ojcu.
Po wojnie zaangażował się do teatru w Berlinie, nie trwało jednak długo, jak stracił pracę ze względu na na pady agresji i trudności w dostoso waniu się do codziennego rytmu pracy. W 1948 roku zadebiutował na dużym ekranie – w wojennym lmie „Morituri”, a dwa lata później po raz pierwszy znalazł się w szpitalu psy chiatrycznym, ponieważ śledził ko bietę, która mu się podobała, a któ ra nie odwzajemniała jego uczucia.
Lekarze podejrzewali schizofrenię, ale ostatecznie zdiagnozowali u Kin skiego zaburzenia psychopatyczne.
Nie zdobył aktorskiego wykształ cenia. Uważał, że tego zawodu nie można nauczyć się w szkole. Nie przeszkodziło mu to zagrać w 134 filmach, wielu sztukach te atralnych, reżyserować i pisać sce nariusze, podróżować po Europie z własnymi monodramami (do hi storii przeszedł monolog aktora wy głoszony w listopadzie 1971 roku w Deutschlandhalle w Berlinie za tytułowany „Jezus Chrystus Zbawi ciel”). Do najważniejszych w jego dorobku należą filmy w reżyserii Wernera Herzoga – „Aguirre, gniew boży”, „Nosferatu wampir”, „Woy zeck”, „Fitzcarraldo” i „Cobra Verde”.
Klaus Kinski znany był z tego, że wie lokrotnie zrywał przedstawienia, obrzucał reżyserów i aktorów wy zwiskami, posuwał się do rękoczy nów lub demolowania garderoby czy pokojów hotelowych. Twierdził, że nienawidzi aktorstwa i obnażania swoich emocji przed nierozumiejącą jego intencji publicznością. Zapew niał, że występuje tylko dla pienię dzy, lmy, w których zagrał nazywał „beznadziejnymi szmirami”, a reżyse rów miał za „nieudolnych durniów”.
Był seksoholikiem – w swojej bio gra i opisuje niezliczone erotyczne podboje, które nawet jeżeli duża ich część została zmyślona, wprawiają, delikatnie mówiąc, w osłupienie.
Był czterokrotnie żonaty, chorobliwie zazdrosny o swoje partnerki, którym
raz pierwszy, gdy miała dziewięć lat i robił to przez kolejne lata. Później nansował Poli kosztowny styl ży cia i obsypywał ją prezentami. Z ko lei Nastassja Kinski na łamach „Bilda” opowiadała o atmosferze strachu panującej w domu. „Nie był ojcem. 99 procent czasu panicznie się go ba łam. Był nieobliczalny, terroryzował całą rodzinę” – wyznała w wywiadzie. Twierdziła, że ojciec także ją próbo wał molestować. Dodała przy tym, że gdyby Klaus Kinski żył, to doko nałaby wszystkiego, by znalazł się w Klauswięzieniu.Kinski
zmarł na zawał serca 23 listopada 1991 roku w Kalifor nii, a jego prochy zostały rozsypane nad Oceanem Spokojnym. Z trójki jego dzieci w pogrzebie uczestniczył
Praca na planie była nieustanną wojną pomiędzy Kinskim a Herzo giem. Niemiecki reżyser poświęcił zresztą swojemu aktorowi doku ment pod wiele mówiącym tytu łem „Mój ukochany wróg”. Kinski zaś w swojej biografii opatrzył Herzoga licznymi epitetami, z których „nędz ny, złośliwy sadysta” oraz „morder ca, który zasłużył na trąd, syfilis i malarię, by rzucić go na pożarcie krokodylom lub anakondzie” nale żały do najłagodniejszych.
nie potra ł dochować wierności, żad ne z jego małżeństw nie przetrwało dłużej niż dziesięć lat. Z różnymi żo nami doczekał się trójki dzieci: có rek Poli i Nastassji oraz syna Nikolaia.
I właśnie z nimi wiążą się najbardziej wstrząsające wątki w biogra i arty sty. W 2013 roku do niemieckich księ garń tra ła książka „Kindermund” (Dziecięce usta), w której Pola Kinski oskarżyła ojca o molestowanie sek sualne i tyranizowanie całej rodziny.
W wywiadzie dla tygodnika „Stern” ujawniła, że jej ojciec molestował ją od piątego roku życia, zgwałcił po
tylko Nikolai – jedyny, który mówił, że ojciec był kochanym i spokojnym
Teatrczłowiekiem.iKamilMaćkowiak przeszywają
cą biogra ę Klausa Kinskiego wznoszą na poziom uniwersalnych zagadnień dotyczących człowieka, aktora, arty sty. W taki sposób, w bezpośrednim spotkaniu z widzem, to możliwe tylko w teatrze. Dla odpowiedzi, które każ dy sam dla siebie znajdzie, warto po dejmować takie wyzwanie.Dariusz
Pawłowski
FOT. JOANNA JAROS
/ 7
- rozmowa z psychoterapeutką Dorotą Kopias Teatr terapeutyczny
Teatr od początku swojego istnienia nie należy wyłącznie do sfery roz rywki. Jego funkcje są o wiele szer sze. Rozciągają się pomiędzy rolą społecznego lustra, stanowiącego często narzędzie krytyki aktualnych problemów, a formą indywidual nej terapii opartej na przeżywaniu rozterek oglądanych postaci. Oba krańce tej osi są na scenie zawsze aktualne. Nawet wówczas, gdy arty ści robią to wyłącznie aluzyjnie lub nieświadomie. Scena zawsze ma po tencjał, by stać się źródłem indywi dualnej lub społecznej przemiany. Postanowiliśmy więc – w kontekście spektakli Teatru Kamila Maćkowia ka – zapytać o tę rolę teatru psycho lożkę Dorotę Kopias. Jej doświad czenie pracy z osobami stającymi przed przeróżnymi wyzwaniami po twierdza, że warto siadać na widow ni nie tylko dla zabawy.
W spektaklach Teatru Kamila Maćkowiaka wątki „psy chologiczne” pojawiają się dość często i na różne spo soby. W „Cudownej terapii” prowadzący spotkanie ko rzysta dość chętnie z niekonwencjonalnych metod. Czy wizyta u psychologa to jednak głównie zwykła roz mowa czy czasem przydatne są rozwiązania wykorzy stujące ruch, muzykę czy rekwizyty?
Jest wiele nurtów w pracy psychoterapeutycznej i wciąż powstają nowe, najczęściej będące integracją kilku po dejść. Niektóre z nich są mocno ustrukturalizowane, inne bardziej elastyczne. "Konwencjonalna psychoterapia" w zdecydowanym stopniu opiera się na rozmowie, choć absolutnie nie wyklucza elementów muzykoterapii, tera pii ruchem czy tańcem. Zazwyczaj są to formy uzupełnia jące. Spektaklowy terapeuta wprowadza dużo swobody w swojej pracy z parą klientów..., ale jak podważać jego propozycje, skoro jest skuteczny! Myślę jednak, że stan dardy w realnej pracy nie są aż tak elastyczne. Oczekiwa nia osób korzystających z psychoterapii wobec „poma gacza” są oczywiście różne, ale wielu pacjentów szuka „ludzkiej twarzy” terapeuty, a nie ideału czy też „mądrej głowy” wiedzącej najlepiej. Takie jest moje doświadcze nie 28-letniej pracy.
„Cudowna terapia” to spektakl, w którego centrum po jawia się stereotyp o psychologach: sami potrzebują pomocy i pewnie dlatego wybrali ten zawód. Na ile to jest prawda? Na ile doświadczenia terapeuty lub psy chologa wpływają na jego pracę?
Cóż, z takim postrzeganiem mojego zawodu spoty kam się dość powszechnie. Każdy człowiek został jakoś ukształtowany, wszedł w życie z otrzymanymi sche matami – również psychoterapeuta. Problemem może okazać się to, jak dobrze zna sam siebie. W procesie cer tyfikacji jesteśmy zobowiązani do terapii własnej, ale wielu z nas podejmuje ją już u progu wejścia w zawód. Trudno mi sobie wyobrazić, by bez „przepracowania” własnych schematów – rozumienia siebie – móc kon struktywnie pomagać innym. Jeśli chodzi o konkretne, indywidualne doświadczenia, to moim zdaniem mają istotny wpływ na pracę psychoterapeuty. Zrozumiane i przepracowane mogą zdecydowanie stanowić atut te rapeuty, a nie trudność czy przeszkodę. Uważność na to, co dzieje się w kontakcie z pacjentem, jest umiejęt nością, którą trenujemy. Z pomocą przychodzi nam re gularna superwizja, do której również zobowiązuje nas kodeks etyczny.
8 /
FOT..JOANNA JAROS
Chcielibyśmy więc zapytać o Pani doświadczenia z Te atrem Kamila Maćkowiaka. „DIVA Show” jest najpopu larniejszym tytułem wśród naszych widzów. Na czym, Pani zdaniem, polega fenomen tego przedstawienia? „DIVA Show” to spektakl niespotykanie wielowymiarowy. Jest w stanie poruszyć w widzu wiele strun równocześnie. Po jego obejrzeniu długo analizowałam jaki „utwór” wy brzmiewa we mnie. Myślę, że bardziej lub mniej świado mie, każdy dzisiejszy człowiek szuka „swojej wewnętrznej muzyki”. Przedstawienie umożliwia mu zrobić to anoni mowo, bez indywidualnej konfrontacji, która ma miejsce chociażby w psychoterapii.
Innym aspektem fenomenu „DIVA Show” jest według mnie forma, którą Kamil Maćkowiak wybrał, by poruszyć te struny. Jego balans między głębią a lekkością, płaczem a śmiechem działa nawet wtedy, gdy przed poruszeniem chcielibyśmy się obronić. Oczywiście jest jeszcze jeden aspekt – fenomen samego Maćkowiaka. Wiele osób mocno intryguje pytanie, na ile Kamil w tej roli pokazuje siebie, a na ile gra. Tajemnica ta może być na tyle pociągająca, by na spektakl wracać. Do tego interakcje z widzem, w które aktor wchodzi są ab solutnie niepowtarzalne. Pojawiają się „tu i teraz”, a przez to są w moim przekonaniu kolejnym, wcale niemarginal nym atutem „DIVA Show”. To taki „inny” teatr, niestandar dowy. Może to mniej psychologiczny aspekt, ale trudno nie wspomnieć o ruchu scenicznym, muzyce i tych wy sokich obcasach, na których tak swobodnie i dzielenie się porusza!
Czy więc można nazwać ten dwugodzinny emocjonalny rollercoaster terapią grupową?
Moim zdaniem grupowy proces terapeutyczny nie ma szansy zaistnieć na widowni. Chociażby dlatego, że mię dzy widzami nie ma dynamiki, interakcji. Gdyby jednak przyjąć, że każdy spektakl jest sumą rozpoczynających się indywidualnych procesów, jestem skłonna odpowiedzieć pozytywnie na to pytanie.
Zna Pani dobrze spektakle z udziałem Kamila Maćko wiaka. Czy pamięta Pani, jakie emocje towarzyszyły Pani po obejrzeniu „Niżyńskiego”? „Niżyński” był pierwszym spektaklem Maćkowiaka, któ ry widziałam. Było to ponad 10 lat temu. Pamiętam, jak wyraźnym i mocnym drżeniem zareagowało moje ciało podczas spektaklu. Świat, w którym żyje osoba chora psy chicznie, pozostaje niezmiennie tajemnicą. To, jak głębo ko Maćkowiak w spektaklu wchodzi w ten świat, poruszy ło mnie zarówno emocjonalnie jak i mentalnie. To dwie zupełnie różne jakości: znać objawy choroby i umieć je zde niować, a widzieć ból i rozdarcie osoby chorej, bo tak się właśnie czułam podczas spektaklu – jakbym towarzy szyła choremu, a nie aktorowi. Uczucia z tamtego wieczo ru, które potra ę nazwać, to głęboki smutek, wzruszenie, żal, zadziwienie, bezsilność, złość i cały ogrom podziwu dla aktora na scenie.
Na spektakl „Amok” przychodziły zorganizowane gru py z AA – wysyłali ich na niego terapeuci. Czego Pani zdaniem szukały w nim osoby uzależnione? „Amok” powstał na podstawie powieści Jamesa Freya „Milion małych kawałków”. Ten tytuł bardzo mocno okre śla, z czym mierzy się osoba uzależniona, która zaczyna zdrowienie. Psychologiczne mechanizmy uzależnienia są trudne do zrozumienia dla samego uzależnionego, a tym bardziej dla jego otoczenia i bliskich. Osoby uzależnio ne czują się zatem nierozumiane, pogardzane, gorsze. Dźwigają ogrom konsekwencji picia, brania narkotyków. Począwszy od problemów zdrowotnych, poprzez mocno skomplikowane lub zerwane relacje z bliskimi, utracone pozycje zawodowe i znacząco obniżone poczucie własnej wartości.
Identy kacja z innymi uzależnionymi jest niezwykle waż na w procesie terapii uzależnień. Ktoś, kto przeszedł przez to samo, jak nikt inny wie i czuje jak to jest. Myślę, że tego przede wszystkim szukają osoby uzależnione w „Amoku”. To spektakl o – w jakimś wymiarze – każdym z nich.
W „Śmierci i dziewczynie” unikalne studium osobowości tworzy Jowita Budnik. Jak ocenia Pani jej rolę pod ką tem psychologicznej wiarygodności? Jest we mnie wiele podziwu dla Jowity Budnik. W moim odbiorze postać zagrana przez nią jest spójna, przeko nywująca i wiarygodna. U osób, które przeżyły traumę, zostały skrzywdzone, konsekwencje nie tylko są długo trwałe, ale też czasami krańcowo różne. Nadwrażliwość emocjonalna lub zamrożenie, bezradność albo upo rczywe dążenie do wywierania wpływu, życie w chaosie w opozycji do dogmatycznego myślenia. Pokazanie tego na scenie niewątpliwie było wyzwaniem!
W kontekście wszystkich spektakli jakie Panie widziała, czy i w jaki sposób pójście do teatru może mieć funkcję terapeutyczną? W historii teatru ciągle powraca grec kie słowo katharsis - oczyszczenie, ale czy z perspekty wy psychologa jest ono aktualne? Nie mam wątpliwości, że spektakl teatralny może prowo kować do autore eksji, a zatem wpisywać się w szeroko rozumiane cele terapeutyczne. W moim przekonaniu wie
le zależy od oczekiwań widza, pozio mu jego emocjonalności i motywa cji, z którą udaje się do teatru. Tak jak własne doświadczenia życiowe moż na potraktować poznawczo – zacho wując bezpieczny poziom dystansu – tak też spektakl teatralny może po zostać opowieścią „o kimś”.
Czasami coś nas porusza, ale nie po tra my nazwać, w jakim zakresie zidenty kowaliśmy się z postacią ze sceny, czego w sobie dotknęli śmy, a to się dzieje...i może zaowo cować katharsis. Jednak używałabym tego pojęcia z dużą ostrożnością. Myślę, że spektakl może bardziej roz począć pewien „proces terapeutycz ny”. Sprawiać, że stawiamy sobie py tania, zatrzymujemy się i szukamy odpowiedzi. Jestem psychoterapeu tą i niewątpliwie terapię postrzegam jako głęboki i wymagający czasu proces poznawania siebie.
Dziękujemy za rozmowę!
Rozmawiała Małgorzata Grodzińska
DOROTA KOPIAS, FOT. ARCHIWUM PRYWATNE
/ 9
Jedna noc i druzgocząca wszystkich scenienymkiemzwchodziśniekowiaka.TeatruczeniowoemocjonalnienajbardziejDorfmanaśnejnaiSpektaklnieotacjaspotkanianiespodziewanegouczestnikówkonfron-zprzeszłością,którejzapomniećmożna.„Śmierćdziewczyna”podstawiegło-sztukiArielanależydogęstychizna-produkcjiKamilaMać-Jednocze-błyskotliwiewdyskursbogatymdorob-interpretacyj-tegodziełanainaekranie.
Chilijski dramaturg napisał tekst „Śmierć i dziewczyna” w 1990 roku. Prapremiera odbyła się w lipcu 1991 roku w Royal Court Theatre w Londynie. Sam Ariel Dorfman urodził się w Buenos Aires, przyszedł na świat w rodzinie żydowskich imigrantów przybyłych do Ameryki z Europy Wschodniej. Później jego rodzina wyemigrowała do USA, a gdy miał sześć lat, osiadła w Chile. Studiował w Universidad de Chile, a w latach 1968–1969 na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley.
10 / dramat aktualny iwszędzieniestety zawsze
Od 1970 do 1973 roku był doradcą kulturalnym socjalistycznego prezy denta Chile, Salvadora Allende. Na pisał wtedy m.in. wraz z Amandem Mattelartem krytykę północnoamery kańskiego imperializmu kulturowego zatytułowaną „Jak czytać Kaczora Do nalda”. Po puczu w Chile w roku 1973 – w wyniku którego Allende popełnił samobójstwo, a władzę przejęła woj skowa junta z generałem Augusto Pi nochetem na czele – został zmuszo ny do opuszczenia kraju i wyjechał do Paryża, następnie Amsterdamu i Waszyngtonu. Ponoć w noc zama chu miał pełnić służbę w pałacu pre zydenckim w La Moneda, ale zamienił się ze swoim przyjacielem. Publicz nie odnosił się krytycznie do Augu sto Pinocheta, wielokrotnie grożono mu nawet śmiercią. Należał do „Gru py 88”, grupy profesorów, którzy pod pisali kontrowersyjne oświadczenie w sprawie zarzutów gwałtu na człon kach uniwersyteckiej drużyny lacros se. Grupa ta została następnie ostro skrytykowana za pochopne skazanie oskarżonego, gdy śledztwo jeszcze trwało, a zarzuty uznano za niepraw dziwe. Oprócz twórczej działalności, został także działaczem społecznym na rzecz praw człowieka. Dziś mieszka z rodziną w Karolinie Północnej; jest emerytowanym profesorem Wydziału Literatury i Studiów Latynoamerykań skich Duke University. Jego książki zo stały wydane w ponad pięćdziesięciu językach, a sztuki wystawione w po nad stu Dorfmankrajach.jestautorem
powieści (m.in. „Wdowy”, „Mój dom płonie”, „Niania i góra lodowa”), dramatów, esejów, opowiadań, wierszy, scenariuszy, pa miętników, ale to właśnie „Śmierć i dziewczyna”, wielokrotnie prezento wana na wielu scenach świata, przy niosła mu największą sławę. W Polsce ten dramat reżyserowali m.in. Jerzy Skolimowski, Krzysztof Zanussi, To masz Obara, czy – w Teatrze Kamila Maćkowiaka – Waldemar Zawodziń ski. Autor umieścił akcję w domku nadmorskim w Chile, ale, jak napisał, „równie dobrze może to być jakikol wiek inny kraj, który po długim okre sie dyktatury zafundował sobie rządy demokratyczne". Brzmi znajomo?
Dorfman sięgnął do własnych do świadczeń i wydarzeń z Chile, ale uda ło mu się stworzyć ponadczasową, inteligentnie grającą z widzem, pie kielnie silnie oddziałującą opowieść. Właściwie dzieło to jest psychodra mą, podejmującą temat relacji kata i o ary, przebaczenia i zemsty, praw dy i kcji. W nabrzmiałym od napięć i skrajnych doznań dramacie nic nie jest jednoznaczne, czarno-białe, oczy wiste. I to my musimy sobie poradzić z pozbawionym nadziei pytaniem,
czy doznawszy potwornych krzywd mamy prawo pociągnąć za spust pi stoletu? I co zrobilibyśmy na miejscu głównej bohaterki Pauliny (w tej roli Jowita Budnik), jej konformistyczne go męża Gerarda (Kamil Maćkowiak), czy potwornego zbrodniarza dokto ra Roberta Mirandy (Mariusz Słupiń ski), który poddawał swoich więźniów wyra nowanym torturom i gwałtom, słuchając Schubertowskiej "Śmierci i dziewczyny”? A który to mężczyzna – zagościwszy w domku Pauliny i Ge rarda - może wcale Mirandą nie jest?
Nic dziwnego, że tekstem zaintere sował się lmowy mistrz od gmera nia się w meandrach ludzkiej psychi ki – Roman Polański. W 1994 reżyser zrealizował znakomity, kameralny lm na podstawie sztuki Dorfmana, z Sigourney Weaver, Benem Kingsley em i Stuartem Wilsonem w rolach głównych, z muzyką Wojciecha Ki lara i wywołującą silne, duszne wra żenie pracą kamery Tonina Delliego Colliego. Produkcja zebrała różne, ale w większości pochwalne recenzje –w jednej z nich Roger Ebert celnie napisał: „Jak musimy karać zło? Jeśli człowiek zabija, to czy musi zostać za bity? Dla mnie najbardziej przekonu jącym argumentem przeciwko karze śmierci nie jest to, że społeczeństwo nie powinno wykonywać egzekucji, ale to, że społeczeństwo nie powinno robić z nikogo kata”. Polański pieczo łowicie pokazał, jak łatwo kat i o ara mogą zamienić się rolami, jak w pew nych okolicznościach, pod wpływem presji i zadawnionych traum, męczeń stwo przekształca się w fanatyzm. Artysta kina z modelową dla siebie drobiazgowością penetruje mroczną stronę ludzkiej natury, analizuje cha
raktery i postawy wobec sytuacji oraz stanów ekstremalnych. Stworzył wy ra nowany, psychologiczny pojedy nek dwojga odmiennych bohaterów, w wykonaniu znakomitych aktorów. Nie byłby sobą, gdyby przewrotnie nie pomieścił pewnych tropów, któ rymi pragnący tego mogą podążyć do jego biogra i – pamiętając, że sam był oskarżony o gwałt. Środowi skowa plotka głosi przy tym, że Ro man Polański podczas kręcenia lmu okazjonalnie strzelał z pistoletu, aby uzyskać autentyczny wyraz strachu u aktorów. A wszystko to umożliwił mu, oprócz talentu, tekst Ariela Dor fmana… Obecnie "Śmierć i dziewczy na" uznawana jest za część psycholo gicznej trylogii Romana Polańskiego - dwa pozostałe lmy to „Nóż w wo dzie" z 1961 roku oraz „Matnia" z 1966. Wszystkie opowiadają o parze ludzi i tajemniczych osobach trzecich, któ re nagle się w ich życiu pojawiają i równie nagle znikają.
Wyjątkowość „Śmierci i dziewczy ny” utwierdzona została również tym, że zainteresowała reprezentan tów różnych form teatru. Co cieka we, powstała nawet opera oparta na dramacie Dorfmana, którą skompo nował Jonas Forssell z librettem pi sarza. Prapremiera odbyła się w Ope rze Malmö we wrześniu 2008 roku. I co ważne, sztuka niemal od począt ku wzbudzała duże zainteresowanie aktorów, którzy zawarte w niej role traktowali jako niemałe wyzwanie. W Nowym Jorku na Broadwayu gra li w niej Gene Hackman, Glenn Clo se i Richard Dreyfuss, w reżyserii sa mego Mike’a Nicholsa. Na Węgrzech „Śmierć i dziewczynę” reżyserował w teatrze István Szabó. Także Roman
Polański, przed realizacją lmu, wy reżyserował sztukę w Paryżu. Jak za pewnia Gene Gutowski, producent i przyjaciel reżysera, pierwotnie plano wał on do ekranowej obsady Roberta De Niro lub Jacka Nicholsona, Dustina Ho mana i Anjelicę Huston. W pierw szej realizacji „Śmierci i dziewczyny” w Polsce (prawa kupił wspomniany Gene Gutowski) – w 1992 roku w war szawskim Teatrze Studio, w reżyserii Jerzego Skolimowskiego – wystąpi li Krystyna Janda, Jerzy Skolimowski i Wojciech Pszoniak (później powstała druga wersja, w której Jandzie partne rowali Olgierd Łukaszewicz i Joachim Lamża). Na marginesie, warto wspo mnieć, że owa ówczesna superpro dukcja teatralna, z drogimi biletami, zakończyła się rozprawą sądową, jaką Gutowski wytoczył Skolimowskiemu, oskarżając artystę o „świadome nisz czenie „Śmierćspektaklu”…idziewczyna” to dramat ciągle wywołujący silne reperkusje i niebaga telne emocje, stawia istotne pytania, przemyślnie wytrąca odzwyczajonego od czujności odbiorcę ze strefy kom fortu. Fundacja Kamila Maćkowiaka i Waldemar Zawodziński wykorzystali atuty tekstu i przygotowali przedsta wienie omijające rafy doraźności, na które może prowadzić warstwa poli tyczna. Skoncentrowali się na psycho logii, perwersyjnej niejednoznaczności pozycji dawnego grzesznika i dzisiej szego sprawiedliwego. Na scenie Te atru Kamila Maćkowiaka to także trzy aktorskie kreacje – wspaniałej Jowi ty Budnik w roli Pauliny oraz Mariusza Słupińskiego (doktor Miranda) i Kamila Maćkowiaka (Gerard). Teatralny pocisk.
Dariusz Pawłowski
/ 11
FOT. RADEK GINTER
Na historię mniejszości i grup opresjonowanych nie powinno się patrzeć w sposób upraszczający. Historia semper lacrimosa nie jest drogą, nie wystarczy powiedzieć, że do połowy XX w. opresja i cier pienie były jedyną drogą. Dzieje ludzkich cywilizacji są zbyt skom plikowane, zbyt zmienne. Poszcze gólne ludzkie losy zbyt zindywi dualizowane. Głos społeczeństw zbyt dla nas nietransparentny, normy zbyt dwoiste. Za mało wie my i choć próbujemy – dla wielu tysięcy ludzkich pokoleń w tysią cach kultur i milionach miejsc nie mamy żadnych danych.
A jednak losy osób nieheteronorma tywnych, w tym zwłaszcza homo seksualnych, były trudne w nazbyt wielu punktach historii. Nawet staro żytna Grecja nie była rajem. Dojrza łe państwa-miasta środkowej Grecji promowały relację starszego kocha jącego mężczyzny (powiedzmy lat 20-35, zw. erastes) z młodszym, umi łowanym (eromenos, powiedzmy lat 15-20). Taka relacja była przywilejem obywateli i dlatego do gimnazjonu nie mógł wejść niewolnik. Ale już pięćdziesięciolatek nadal zakocha ny w swoim wieloletnim partnerze, nieożeniony i dzieci nieposiadający mógł budzić krytycyzm, zgorszenie
albo stać się przedmiotem bolesne go wyśmiewania. Był kinaidos. Rzym i zachodnie, łacińskie Śród ziemnomorze pojmowały te sprawy inaczej. Były relacją władzy – pan ro dziny, niezależny Rzymianin w pełni praw mógł uprawiać seks z kim chciał, w tym niewolnikiem płci męskiej, byle w seksie nie przyjmował tego co już wówczas piętnowano jako „rolę kobiecą”. To uwłaczałoby jego mę skości, ale też obywatelskości. Za rzut takich stosunków, połączonych co gorsza z trwałym przywiązaniem, stał się leitmotywem oskarżeń poli tycznych i to właśnie w ten sposób ojciec łacińskiej lozo i i mistrz łaciń
skiego języka Cyceron demaskował Marka Antoniusza w Drugiej lipice. Uczucie do starszego Kuriona miało adwersarza pohańbić, przyjęcie roli jakby przywdział żeńską suknię zohy dzić w oczach obywateli. Starożytnych Hebrajczyków geje przerażali. Już dawno po tym, jak plemiona i szczepy hebrajskie osia dły w Syro-Palestynie i przestały wę drować, nadal dawne nomadyczne pryncypia zachowania nieuszczuplo nej demogra i nakazywały potępiać, wykluczać lub skazywać na śmierć mężczyzn, którzy pokochali innych mężczyzn. Zalecenia te przeszły ze zwyczaju w uświęconą praktykę,
12 /
z różowym trójkątem MĘŻCZYZNAFOT.MARTAZAJĄC-KRYSIAK
znalazły się u Filona Aleksandryjczyka i w Biblii. I chociaż nauczanie Chrystu sa osób LGBT w ogóle nie zauważyło, w tym nie potępiło, chrześcijaństwo złączyło uprzedzenie prawa i obycza jów Rzymian (już wówczas rządzących całym Mediterraneum) z tym dawnym, z Judei wywiedzionym potępieniem. Jeszcze w 390 r. mieszkańcy Tesaloni ki wszczęli wielki bunt, a nawet zabi li przedstawiciela cesarza, a wszystko w obronie woźnicy rydwanów zaaresz towanego przed igrzyskami miejski mi za „czyn homoseksualny”, ale już w VI w., gdy cesarz rzymski/bizantyński Justynian Wielki wszczął jedne z pierw szych wielkich, systemowych prześla dowań gejów w swojej stolicy, ani je den głos nie zaprotestował. Zachodnie chrześcijaństwo uczyniło akt, nazwany „sodomskim” od przypowieści z Gene sis, śmiertelnym grzechem, a lokalne prawodawstwa, często też homofo biczne, zgodziły się w najsurowszym możliwym karaniu. A jednak – wciąż istnieli. Istnieliśmy. Równolatkowie w Grecji poza sys temem, pasterze na peloponeskich odpowiednikach Brokeback Mounta in, szynkarze i robotnicy dniówkowi w milionowym Rzymie Augusta, ma rynarze i księża w Konstantynopolu, stolicy Bizancjum, Nowego Rzymu. W 1633 r. w Sieradzu, w Polsce, kra ju do czasu istotnie niemal bez sto sów, dwaj mieszczanie: Marcin Gółek i Wojciech Sromotka zostali skazani i spaleni w ogniu za homoseksualizm. W ostatnich dekadach XX w. przez humanistykę przewalił się spór o toż samość dawnych gejów. Czy przed końcem XIX w., a zwłaszcza w epo kach dawnych, nieznających podzia łów i wyróżnień orientacji i tożsamo ści w ogóle można mówić o gejach? Społeczny konstruktywizm (Foucault, Halperin) twierdził, że nie. Trzeba by o tym osobnego wykładu.
A jednak istnieli. Istnieliśmy. Nawet bez społeczności czy umiejętności nazwa nia samych siebie. I tak aż do współ czesności. W cieniu, za zasłonami mał żeństw, ze złamanymi życiorysami, w większości przypadków z samone gacją i autoobrzydzeniem, z poczu ciem grzechu i masą wytłumaczeń.
Z odium pogardy, które bywało mniej sze albo większe. Czasem, na margine sie społeczności, w niższych warstwach społecznych, margines swobody mógł być większy, ale hamowało go noto ryczne samokontrolowanie się więk szości niewielkich społeczności. Ludzie elit, jeśli nie popełnili fałszywego kroku albo nie urodzili w niewłaściwym miej scu także czasem mogli czerpać nieco większą swobodę w życiu. Czasem ist niało szczęście.
W międzywojennych Niemczech geje przeżyli gehennę. Republika weimar ska dała im złudne poczucie azylu, swo body w Berlinie i kilku innych najwięk
szych miastach, namiastkę wolności. Do tego czasu w kręgu cywilizacji za chodniej zaczęły pokazywać się to tu, to tam wielkomiejskie subkultury i spo łeczności. A potem III rzesza zadała cios tortur, prześladowań, obozów, różowe go trójkąta. Paragraf 175, który był prze słanką aresztowania bohatera spekta klu „Mężczyzna z różowym trójkątem” – stał się nowym młotem na czarow nice. Starsi już ocaleńcy w lmach do kumentalnych nadal, po 50 latach pła kali z traumy. Zginęło mnóstwo ludzi. Za seks, za chwilę wolności, za miłość.
A Polska? Dekryminalizowała homo seksualizm wcześniej niż wiele kra jów Zachodu. Ale pogarda i strach trwały. Nie zniosły ich pożogi wojen ne ani transformacje ustrojowe. Do piero pokolenie urodzone już w III RP jako pierwsze ma odwagę pełnym głosem żądać równouprawnienia. Nie gaśmy tego entuzjazmu i tego głosu wolności, bo on Polsce nie za szkodzi, a wręcz pomoże.
Uwolnienie Zachodu z dawnych uprzedzeń, zaakceptowanie niewiel kiej mniejszości mającej oczywiste
i równe prawo do życia i szczęścia, tak wydawałoby się oczywiste, przy szło w ostatnich dekadach. Nie jest upadkiem cywilizacji ale dowodem jej większego wysublimowania, bar dziej autentycznego humanitary zmu. Postęp nigdy nie idzie linearnie i dopiero przyszłość pokaże, na ile trend jest trwały. Monodram Kami la Maćkowiaka to głos upominający się o tych z przeszłości dla dobra nas z teraźniejszości i tych, którzy po nas. Niech brzmi.
Andrzej Kompa
FOT. RADOSŁAW GINTER
/ 13
14 /
Jedyna taka galaw Polsce
Często chwalimy się nagrodami, jakie dostaje nasza Fundacja za działalność artystyczną: wygrane festiwale czy wyróżnienia od publiczności napędzają nas do działania. Postanowiliśmy odwrócić nieco role i nagrodzić tych, bez których nie byłoby już ponad 10-letniej historii naszej Fundacji – instytucjom, partnerom biznesowym i widzom.
W niedzielę, 26 czerwca zagraliśmy ostatni spektakl w sezonie 2021/2022. Z tej okazji, po pokazie „Śmierci i dziewczyny” rozdaliśmy po raz pierwszy nagrody Teatru Kamila Maćkowiaka, Aplauz.
Żadna inicjatywa kulturalna nie funkcjonuje w próżni. Jak powietrza potrzebuje dobrych ludzi wokół, którzy uwierzą w ideę, w to, że można stworzyć coś naprawdę ważnego, czego wartość nie mierzy się jedynie w liczbach czy kwotach. Nie bez powodu hasło reklamowe Teatru Kamila Maćkowiaka brzmi „najbardziej emocjonujący teatr w mieście”. Mamy stałe grono lojalnych widzów, a nowych wciąż przybywa. Magia Teatru Kamila Maćkowiaka pozwala im doświadczyć czegoś nowego. Przenieść się na kilka godzin do innego świata. Możemy go tworzyć już od dziesięciu lat, bo są z nami wspaniali Przyjaciele: przedstawiciele instytucji, biznesu oraz nasi kochani widzowie. Robimy teatr dla Was i dzięki Wam.
Nagrody otrzymali:
W kategorii Biznes – Fundacja Lodzarte, Clariant oraz Flint Group. Dla każdej niezależnej instytucji kultury współpraca z biznesem to podstawa funkcjonowania. Nasza relacja ze środowiskiem łódzkiego biznesu pokazuje, że te dwa, pozornie odległe obszary działalności mogą mieć realny wpływ na rozwój lokalnej spoNagrodęłeczności. specjalną przyznaliśmy Miastu Łódź, wspierającemu nas od pierwszej produkcji Fundacji, czyli „Diva Show”. Dziękujemy, że wierzycie w nasze projekty i wartość, którą chcemy dawać łodzianom.
Jako jedyny teatr na świecie postanowiliśmy nagrodzić tych, którzy nadają sens naszej pracy – czyli naszych wspaniałych widzów. Nagrodę przy-
znaliśmy naszym wspaniałym, wiernym widzkom, Agnieszce Kieszkowskiej i Ilonie Dudek, które są z nami od wielu lat i nie zliczymy osób, które tra ły do Teatru Kamila Maćkowiaka dzięki Dziękujemynim. za obecność wszystkim gościom. Obiecujemy, że takich spotkań w nowym sezonie będzie więcej. Do zobaczenia w teatrze!
/ 15
FOT. DONA SOŁTYSIAK
W historii ludzkości poznanieidea,częstobardzopowracażewiedza,świata, prawdy o nim i o nas wymaga poświęceń. Z podziwem śledzimy składającozapominając,badaczypostępyczęstowłaściwienaołtarzu nauki, by uzyskać oczekiwaną wiedzę. Coraz lekówowalczyczęściejsięnietestowanieikosmetyków na zwierzętach. Wciąż jednak zdarzają się ludzie.zostająeksperymentówlubchybionychgdyprzypadki,ofiaraminieetycznychtakżeWpodobnej „Idiota”.spektaklutakżeznajdujesytuacjisiębohater
Dla dobra nauki?
16 /
Wiedza na temat natury człowieka, przyczyn podejmowania przez niego określonych decyzji, możliwości wpły wania na nie lub przynajmniej ich przewidywania to złoty graal nauki. Nawet współcześnie – choć naukow ców obowiązywać mają wysokie stan dardy etyczne – zdarzają się sytuacje, gdy w pogoni za nim prowadzący eks peryment przekracza akceptowalne normy. W 1961 Stanley Milgram prze prowadził wśród swoich studentów eksperyment. Jedna osoba wcielała się w rolę ucznia, a druga była nauczy cielem. Pierwszy był przepytywany przez drugiego i gdy udzielił błędnej odpowiedzi student w roli belfra mógł wcisnąć guzik. Ten włączał urządzenie rażące ucznia prądem. Każda kolejna pomyłka miała skutkować większym natężeniem bólu. W rzeczywistości jednak nie następowała żadna zmia na, a osoby udający uczniów mieli udawać, że cierpią coraz bardziej. Gdy studenci-nauczyciele chcieli przerwać eksperyment przerażeni cierpieniem kolegów wkraczał ich profesor. Naka zywał kontynuowanie doświadczenia i niestety, pod wpływem jego autory tetu i dla dobra nauki wielu badanych zgadzało się. Milgram wysnuł wnio sek, że nawet z gruntu dobrzy ludzie, którzy zwykle wykazują się wzorową postawą obywatelską, łatwo ulega ją swoim autorytetom. Są wówczas skłonni niezauważenie łamać własne zasady stając się przysłowiowym idio tą... Rozpoznanie to było faktycznie cenne, ale jego metody wątpliwe.
Jeszcze dalej posunął się w 1971 roku Philip Zimbardo. W słynnym ekspery mencie na Stanfordzie grupę ochot ników podzielił na więźniów i strażni ków. W uniwersyteckiej piwnicy mieli oni przyjąć wskazane role i zainsce nizować działanie więzienia. Szybko okazało się, że uczestnicy-więźniowe buntują się, a strażnicy odpowiadają na to przemocą – rozkazami wyko nywania ćwiczeń zycznych, karami ograniczania wolności, upokarzają cymi komentarzami. Gdy brutalność sytuacji zaczęła rosnąć eksperyment przerwano, a ten zyskał legendarny status. Jak jednak się okazało po la tach, Zimbardo tak bardzo wierzył w swoją tezę o destrukcyjnym wpły wie władzy, że sam sugerował stu dentom-strażnikom surowość po stępowania stymulując ich brutalne zachowania. Podobnie skończył się eksperyment Jane Elliot, która w do świadczeniu o nazwie „niebieskoocy” podzieliła uczestników na tych o niebieskich oczach i resztę. Pierw sza z grup otrzymała informację, że należy im się lepsze traktowanie i fak tycznie otrzymywali lepsze jedzenie i miejsce do spędzania czasu. Okaza ło się, że niebieskoocy zaczynają się wywyższać. Stopniowo stawali się co
raz bardziej okrutni dla osób o innym kolorze oczu. Także w tym przypadku postępowanie badaczki trudno zaak Przebiegceptować.wątpliwego
etycznie eks perymentu oglądamy także w spek taklu „Idiota”. Główny bohater – Karol Wiktorski – to zadłużony właściciel podupadającego baru. Podobnie jak wielu uczestników opisanych powy żej doświadczeń skusił się na udział w eksperymencie, za który otrzyma znaczne wynagrodzenie. Oczywście nawet nie przeczytał informacji o ba daniu, bo przecież to dla dobra na uki, a ryzyko jest na pewno małe.
Zadania przecież są niewinne: kilka pytań i zagadek do rozwiązania. Oka zuje się jednak, że Karol bierze udział w eksperymencie, w którym wca le nie są testowane wyłącznie jego zdolności poznawcze, ale coś zupeł nie innego i to pod presją zagrożo nego bezpieczeństwa jego najbliż szych. Trudno powiedzieć właściwie, gdzie i kiedy zaczął się eksperyment. Czy przypadkiem jego uczestnicy nie zostali wytypowani nim podjęli jaką kolwiek decyzję?
Istotne okazuje się być pytanie jaką rolę spełniają w tym eksperymencie widzowie. Stają się niemymi obserwa
torami sytuacji, w której w imię roz woju i zysków osoby posiadające wła dze chcą decydować o naszym życiu. Śmieją się z naiwności i nieudolności Karola, jednocześnie sami przecież ulegając w życiu wielu manipulacjom.
Przemyślana dramaturgia scenariu sza, scenogra a i gra aktorska to pro tokół eksperymentu zaprojektowane go przez Waldemara Zawodzińskiego i zespół Teatru Kamila Maćkowiaka. W tym przypadku jednak wszystko odbywa się w bezpiecznych ramach teatralnego widowiska.
Tomasz Ciesielski
FOT. TOMASZ ZAWADZKI
/ 17
18 / TO WCZŁOWIEKAZAMIENIACZŁOWIEKZOMBIE
Trzech aktorów (Karol Puciaty, Mate usz Rzeźniczak i Kamil Maćkowiak), trzy drag queens (Lady Brigitte, Lukre cja i Zicola) i światowy problem rozpi sujący się na nieogarniętą liczbę ist nień. Sztuka „Zombi”, napisana przez wielokrotnie nagradzanego duńskie go dramaturga i reżysera Christiana Lollike, została zaprezentowana po raz pierwszy w Danii w roku 2016 –spektakl zrealizowany przez Funda cję Kamila Maćkowiaka (w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego) jest jej polską prapremierą. Odwołuje się do kryzysu uchodźczego w Europie, któ rego dramatyczną konsekwencją była śmierć wielu osób w Morzu Śródziem nym. Opowiada o wycinku naszej rze czywistości oraz chorobie bezdusz ności i bezradności trawiącej Stary Kontynent. Ale przecież stawia widza przed zjawiskiem, które rozpala różne regiony naszego globu. I jest to pożar, którego jeszcze długo nie da się uga
Usić.Lollike
i w spektaklu na scenie Te atru Kamila Maćkowiaka afrykańscy i bliskowschodni migranci „zamienia ją” się w zombie – doskonale znanych z popkultury nieumarłych, pół-trupów
i pół-ludzi, którzy „zalewają” bezpiecz ne parcele Europejczyków. Wszystko dlatego, że bohaterowie tekstu przy znają, iż dziś to lm potra wzbudzić w nich silniejsze uczucia niż rzeczywi ste wydarzenia. Bo bardzo długo wy dawało nam się, że to lm. W dodatku rozgrywający się na dalekim od naszej codzienności planie. Tymczasem woj na w Ukrainie i zasługująca na pokojo wą nagrodę Nobla postawa Polaków wobec milionów uchodźców z zaata kowanego przez Rosję kraju obok go dzącego w poczucie godności i przy zwoitości muru na granicy z Białorusią pokazały, że w każdej chwili możemy znaleźć się w centrum „ lmowej” akcji. Wczoraj państwa nad Morzem Śród ziemnym, dzisiaj Ukraińcy i my, jutro mieszkańcy dowolnego innego za kątka naszej planety. Chiny wycelo wały swoją broń w Tajwan, gotuje się na Bałkanach, Iran nie ukrywa swoich ambicji terytorialnych, Turcja jest zde terminowana, aby zwalczyć kurdyj skich bojowników z Syrii, Etiopia zma ga się z wojną domową oraz prowadzi spór z Sudanem o wodę i terytoria, groźba III wojny światowej nie brzmi już nieprawdopodobnie – wyliczać można by niestety długo. Uciecz
ka przed gwałtem i zbrodnią to sta ły element życia na naszej planecie. Od naszej reakcji nań zależy, jak wie lu jego uczestników pozostanie ludź mi. Żywymi, nie zombie.
Lollike konfrontuje widza z różnymi, głównie skrajnymi postawami Euro pejczyków wobec kwestii uchodź stwa. Wypowiada głośno to, co wie lu z odbiorców tego przedstawienia być może sobie po cichu myśli. Autor robi to, do czego teatr został powołany – stawia przed nami lustro, w którym możemy dostrzec własne lęki, obawy i frustracje. A ujrzawszy je dostrzec, jak bardzo czynią nas one odhumanizowanymi. Lollike nie udaje, że problem uchodźstwa ma proste rozwiązanie, odważnie de maskuje hipokryzję obywateli Unii Europejskiej, jak i niejednoznacz ność sytuacji i zachowań uchodź ców. Konfrontuje ze sobą polityków, fachowców od medialnego kreowa nia rzeczywistości i tzw. zwykłych mieszkańców kontynentu. Spek takl, przybierając formułę stand-u pu i wprowadzając drag queen jako jeszcze jeden element teatralności naszych postaw wobec tego, co nie
oczywiste, uwypukla sarkazm oraz znaczeniową intensywność tekstu. Staje się on tym bardziej zaczepny, skrzy się prowokacyjnym humorem, a konwencja pozwala realizatorom i aktorom na regularne wprowadza nie do inscenizacji odniesień do ak tualnych wydarzeń społeczno-poli „Zombi”,tycznych.w ledwie niespełna rok od premiery na scenie Teatru Kamila Maćkowiaka, stał się nam bliższy, niż byśmy chcieli. Odnajdujemy w nim to, z czym aktualnie się zmagamy, ale i obawę przed tym, co jeszcze może się wydarzyć. Nie da się już na niego patrzeć, jako na opowieść o burzliwej historii przerwania snu sytej Euro py przez napływ tysięcy uchodźców gotowych narażać życie, by przepły nąć Morze Śródziemne. „Zombi” jest przedstawieniem, które „powstaje” razem z nami, tu i teraz, a zarazem w wielu częściach świata. Najbardziej dotkliwe zaś jest to, że zawsze będzie aktualny. Morza, w których umierają głównie kobiety i dzieci właśnie wy stąpiły ze swoich
brzegów…DariuszPawłowski
FOT. KATERYNA SHYLO
FOT. RADEK GINTER
/ 17
Totalnie szczęśliwi
20 / KOMEDIA ROMANTYCZNA NA MIARĘ XXI WIEKU
FOT. RADEK GINTER
HRP wspiera przedsiębiorców w pozyskiwaniu funduszy na rozwój biznesu od akcesji Polski do Unii Europejskiej. Jakie są najważniejsze wyzwania, przed którymi staje Państwa zespół? Jak pomagacie swoim klientom?
HRP współpracuje z przedsiębiorcami już 18 lat, będąc tym samym jednym z niewielu podmiotów na łódzkim rynku, który swoją działalność w obszarze projektów unijnych prowadzi od akcesji Polski do UE (2004 Operującrok).w
tak dynamicznym i rozwojowym obszarze, ogromnym wyzwaniem jest stałe dostosowywanie się do zmiennych zasad dystrybucji wsparcia, przy zachowaniu odpowiednich standardów. Jednak niezależnie od panującej rzeczywistości, stawiamy na profesjonalizm idący ramię w ramię z jakością, efektywnością oraz wiarygodnością. Prawdziwym sprawdzianem okazała się jednak pandemia, kiedy konieczne było przemodelowanie wielu procesów w realizowanych projektach tak, aby dostosować wsparcie do nowych realiów i potrzeb uczestników. Stawiamy na transparentność w kwestii zasad otrzymywania wsparcia, rzetelną komunikację z uczestnikami oraz optymalizację procesów. Należy podkreślić, że wyzwaniem dla HRP jest również fakt, iż obecnie nie jesteśmy już podmiotem koncentrującym się jedynie na projektach UE. Nasza grupa, poza operowaniem w obszarze środków UE (HRP Grants), prowadzi również działalność m.in. w zakresie usług opiekuńczych i medycznych (HRP Care), rozwiązań informatycznych i technologicznych (HRP Tech). Działania te z pewnością niosą za sobą szereg wyzwań rozwojowych oraz konieczność wdrożenia zmian w organizacji, aby dostosować jej funkcjonowanie do rosnącej skali działalności.
Pracujecie z przedsiębiorcami, osobami, których pomysły zmieniają nasze miasto. Jak Waszym zdaniem zmieniła się Łódź dzięki funduszom unijnym? Czy łodzianie są kreatywni?
Łódź bardzo się zmieniła - zarówno dzięki tzw. projektom inwestycyjnym obejmującym nowe budynki oraz inwestycje biznesowe, jak i za sprawą projektów rozwojowych, gdzie obserwujemy zupełnie inny poziom upowszechnienia szkoleń wśród MŚP w województwie. Ogromny wpływ na ich popularność wywarły projekty operatorskie.
Kiedyś profesjonalne szkolenie kadry w MŚP było jedynie marzeniem - głównie z uwagi na ograniczone budżety. Dziś to rzeczywistość, która otwiera przed przedsiębiorcami niezwykłe możliwości. Kreatywność Łodzian zdecydowanie widać w projektach związanych z dotacjami na uruchamianie własnych rm – wiele inicjatyw jest bardzo oryginalnych, Częstonietuzinkowych.koncepcje te nawiązują do potencjału i tradycji łódzkiej np. unikalne pomysły na działalność w obszarze mody.
HRP zostało partnerem spektaklu „50 słów”, którego prapremiera odbędzie się w listopadzie 2022. Co skłoniło Was do wsparcia Teatru Kamila Maćkowiaka?
Choć działania HRP obejmują już cały kraj, jednoznacznie identy kujemy się z regionem i samą
Łodzią. Swój „łódzki charakter” postrzegamy jako wartość dodaną, zaś „Łódź pomysłów” to nawiązanie do kreatywności, historii i otwartości naszego miasta. HRP od kilku lat wspierało działalność kulturalną w województwie, będąc jednym z mecenasów w fundacji dedykowanej temu obszarowi. Obecnie, zgodnie z przyjętą strategią CSR, wspomagamy odpowiednio dobrane, konkretne inicjatywy kulturalne w regionie. Działalność FKM, istotnie związana z Łodzią, a także rola Partnera spektaklu „50 słów” idealnie wpisywały się w fundamenty lozo i HRP.
Jakie wyzwania stoją przed zespołem HRP w najbliższym czasie?
Obecnie stajemy przed wyzwaniem zmiany perspektywy nansowania UE. Okres ten z pewnością niesie ze sobą konieczność dostosowania się do nowych reguł i zasad dystrybucji unijnych środków. Prawdziwym sprawdzianem będzie także konieczność intensy kacji prac związanych ze zbliżającym się zakończeniem realizacji trwających projektów. Ale to nie wszystko. Mamy ambitne plany, by pogodzić te działania z jednoczesnym aplikowaniem w wielu konkursach w ramach kolejnego okresu nansowania. Nowe kierunki wsparcia, wielkość środków, które będą do dyspozycji oraz dalsze możliwości rozwoju, zarówno dla regionu, jak i dla HRP, jako podmiotu zajmującego się dystrybucją środków UE, to bez wątpienia czas wielu szans. I zamierzamy je wykorzystać.
Rozmawiała Małgorzata Grodzińska
tel. +48 42 207 22 00 90-349 Łódź, ul. Tymienieckiego 19 A hrp.com.pl
Fot. HRP
Współpraca biznesem nie tylko konieczność niezależnej instytucji kultury, takiej jak Fundacja Kamila Maćkowiaka, okazja do poznania niezwykłych przedsięborców, którzy swoją sprawczością kreatywnością zmieniają krajobraz Łodzi. sezonu do grona naszych partnerów dołącza HRP, jako partner spektaklu „50 słów”.
/ 21
z
to
dla
ale i
i
Od
2022/2023
DIVA Show to szczególny spektakl – charakterystyczny i ściśle związany tak z karierą Kamila Maćkowiaka jak i prowadzonym przez niego autorskim teatrem. To także widowisko bardzo wysoko oceniane przez krytyków i nagradzane. Co jednak niezwykle ważne, jest także nie tylko uwielbiane, ale też współtworzone przez widzów. Każde show Divy jest wyjątkowe właśnie dzięki nim i temu, z jaką energią wchodzą do teatru. To reakcje widowni napędzają rytm scen i sprawiają, że Maćkowiak może wykazać się swoim improwizatorskim widzówoczamiwarsztatem.
22 /
Diva
Postanowiliśmy więc, by to właśnie najwierniejszym fanom “DIVA Show” oddać głos. Zapytaliśmy ich o to, co najbardziej cenią w spektaklu, jaka scena jest dla nich najważniejsza i wreszcie kim dla nich jest główna postać. Odpowiedzieli przy tym na wiele pytań, których my baliśmy się zadać!
Ryszard Zieliński
„DIVA Show” to według mnie jeden z najlepszych spektakli Fundacji, a na pewno najbardziej zaskakujący dla mnie. Idąc na „DIVA Show” pierwszy raz (bo byłem dwa razy), poszedłem nieprzygotowany. Jestem teatromanem i oglądam wszystko, co jest w Łodzi wystawiane, a czasami jeżdżę na spektakle do innych miast. Na ogół, gdy idę na spektakl, czytam o nim wcześniej, żeby coś wiedzieć na jego temat. Na „DIVA Show” poszedłem nieprzygotowany – nie wiedząc jaki to spektakl. Myślałem sobie: „Pewnie to będzie taki stand-up, gdzie facet przebiera się za babę i będzie śmiesznie, ale Kamil jest wspaniałym aktorem! Dlatego nawet jeśli tak będzie, będzie to w dobrym guście, a przede wszystkim dobrze zagrane!” Moje zaskoczenie było tym większe, im bardziej stopniowo sztuka zaczęła mnie wciskać w fotel, a szczęka opadać z wrażenia. Po ostatnim zdaniu spektaklu, które mnie ostatecznie uderzyło, jeszcze długo siedziałem nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia, jakie na mnie zrobiła ta sztuka. Jestem osobą bardzo wrażliwą i empatyczną w stosunku do osób potrzebujących pomocy, w kryzysie. Wśród moich bliskich są osoby cierpiące na depresję i wydaje mi się, że rozumiem wyzwania z jakimi się spotykają. Poza tym angażuję się w walkę o równe prawa dla osób LGBT. Chodzę na marsze równościowe. Mam przyjaciół wśród tej społeczności, w tym dwie pary kobiet, które są ze sobą w związkach i kocham te dziewczyny! A więc wszystko, co było w tej sztuce, było mi bliskie: I osobowość borderline, i depresja, i chłopak, który przeprasza matkę, że „jest pedałem, że jest pedałem w tym kraju!” Spektakl zrobił na mnie autentycznie piorunujące wrażenie.
Mikołaj Sterczewski
Nie jest to typowy spektakl. To połączenie humoru z powagą. Sceniczna Diva (Kamil Maćkowiak) potra rozśmieszyć, nauczyć czegoś, zainspirować, ale też i spowodować abyśmy spojrzeli w głąb siebie. Każdy pokaz, a widziałem ich szesnaście, jest dla mnie swego rodzaju katharsis – takim oczyszczeniem. Ciężko wybrać jedną konkretną scenę, która byłaby dla mnie najważniejsza, ponieważ cały spektakl jest wręcz genialny! Od A do Z jest perfekcyjnie zagrany. Za każdym razem mam ciarki na plecach, kiedy Diva wchodzi na scenę! Kamil robi wtedy piorunu-
jące wrażenie! Taką wyjątkową sceną w spektaklu dla mnie jest szczegółowa, multimedialna opowieść o osobowości borderline. W tym kontekście Diva jest dla mnie symbolem odwagi. Mówi o tym, aby spełniać marzenia, nie bać się. Motywuje do działań, także mnie! Dzięki postaci Divy stałem się odważniejszy w tym co robię. Pewniejszy siebie. Diva stała się takim troszkę moim mentalnym „guru”. Uwielbiam być częścią Jej show!
Ilona Dudek „DIVA Show” to spektakl, który udźwignął sławę Niżyńskiego i przyniósł nową jakość w łódzką przestrzeń teatralną. Pokazuje jak zmienia się współczesna scena, jak można połączyć wiele gatunków: stand up, musical, dramat i stworzyć dzięki temu mocny przekaz. Kamil Maćkowiak najpierw widza rozluźnia, zmiękcza nawiązując od pierwszych chwil niespotykaną w teatrach bliskość. Używa do tego swoich środków wyrazu – humoru i groteski – by w drugiej części uderzyć w samo miękkie. „DIVA Show” jest dla każdego, bo wszyscy mamy poupychane po kątach problemy i traumy. Ja osobiście mam dorosłego syna. Po pierwszym pokazie jaki widziałam, miałam tysiąc pytań do samej siebie o to jaką jestem mamą. Zaprosiłam moje dziecko na kolejny i szłam z wieloma
nanietembyłspektakltycznejwtrącanene.razy,iżkę.natyczny:mniedzetakTylkomyInaczejdzieckostwa.naTomekjestipuszczawyglądaćdziprzedstawieniaWartościąobawami.tegomultimedialnegojestrównieżto,żemło-ludzieponimmówią:„Totakmożeteatr?”KamiljakoDivanieokadowidzów,marządduszpodziwiamgozato.Najmocniejszydlamniemoment,gdyscenicznyodartyzmaskiprzytulaekran,którymdziejąsięscenyzdzieciń-Każdyznaspowinienprzytulićwsobieipogodzićsięzesobą.myiwszyscywokółnasbędzie-karykaturamisamychsiebie.aktorzwielkącharyzmąmożezłapaćzatwarziutrzymaćwuwa-publiczność.Asłynnyjużkostiumprzywodzinamyślteatran-greckiekoturnyzamienioneszpilki,amaskanamakijażiperu-Niebywałejesttakżeto,żemimo,byłamna„DIVAShow”kilkanaściezawszeteprzedstawieniasąróż-LubiębystryumysłKamila,kochamłodzianizmy,aluzjedopoli-codzienności.Cotakżeważne,sięrozwija.KiedyśśpiewanytylkoutwórAlicjiMajewskiej,po-pojawiłosięteżbrawurowewyko-piosenkiHalinyFrąckowiak.
Beata Płuciennik
Widziałam „DIVA Show” kilka razy i kocham ten spektakl za łamanie konwencji – czy to jeszcze monodram czy
już stand-up? Czy jest smutny czy wesoły? I co tym razem wyniknie z interakcji Kamila z publicznością? Dzięki temu każdy spektakl jest inny i niepowtarzalny! „DIVA Show” to opowieść o samotności, potrzebie akceptacji, niezrozumieniu, trudności w odnalezieniu się w świecie. Bohater opowiada o życiu wśród kobiet, o braku ojca, o szukaniu wzorca „prawdziwego mężczyzny”, o zagubieniu w tych poszukiwaniach siebie i własnej tożsamości oraz odkryciu, że może być sobą, wcielając się w Tinę Turner i stając się Divą. I tu mamy temat do przemyśleń – po co zakładamy maski? Czasem, żeby się za nimi ukryć, a czasem, żeby móc się obnażyć i pokazać swoje prawdziwe
„ja”. Po trudnym dzieciństwie i młodości bohater tra a na terapię i otrzymuje diagnozę – osobowość borderline. Ciekawym pomysłem jest scena deniowania tego pojęcia – to nie suche słownikowe linijki, to krzyk rozpaczy bohatera, któremu wreszcie wszystkie puzzle wskakują na miejsce, bo rozpoznaje u siebie większość objawów zaburzenia. Duże wrażenie robi też jedna z końcowych scen, kiedy bohater symbolicznie rozlicza się z matką. Widzimy go z boku siedzącego przy lustrze i jednocześnie jesteśmy z nim twarzą w twarz, bo patrzy na nas z ekranu. Czy jego wyznanie będzie dla niego ukojeniem?
/ 23
FOT. RADEK GINTER
24 / SCENA: CENTRUM DIALOGU IM. MARKA EDELMANA ul. Wojska Polskiego 83 REPERTUAR KAMILATEATRU MAĆKOWIAKA ZIMA/JESIEŃ 2022 BILETY: WWW.TEATRMACKOWIAKA.PL FOT. RADEK GINTER FOT. RADEK GINTER FOT. KATERYNA SHYLO