7 minute read

Chcę żyć ale na własnych warunkach

Next Article
medycyny

medycyny

CCzy czuje się Pan herosem?

Nie czuję się herosem. Jestem zwykłym człowiekiem, który zmierzył się z udarem. Wiadomo z badań, że ta choroba dotknie co szóstą osobę na świecie. Było niewielkie prawdopodobieństwo, że mnie dotknie. Byłem bardzo zdrowy, zdrowo się odżywiałem, uważałem na siebie. Poza wiekiem nie było innych czynników, a jednak doznałem bardzo rozległego udaru.

Advertisement

Pamiętam, gdy byłem w szpitalu i myślałem o tym, jak teraz będzie wyglądało moje życie, nie straciłem wiary, że da się pokonać tę chorobę. Mimo że wszyscy lekarze, bez wyjątku, mówili mi, że muszę się przygotować na życie na wózku inwalidzkim. Tymczasem dzisiaj byłem na planie, zagrałem, rozmawiałem z kolegami. Mam jeszcze drobne niedociągnięcia w nodze, ale wydaje mi się, że jestem prawie zdrowy.

Z tej obecnej perspektywy trudno mi uwierzyć, że kiedyś chciałem się poddać, nie byłem w stanie walczyć o siebie. Trzeba jednak pamiętać, że większość z nas – osób po udarze – dotyka brak motywacji, niechęć do wszystkiego, co jest związane z tym, że znaczna część naszego mózgu jest zalana krwią. Nie funkcjonują te obszary mózgu, które decydują o obdzielaniu całej fabryki chemicznej naszego ciała, dlatego nasz stan jest wręcz wegetatywny.

Nie uważam się za jakąś niezwykłą osobę, ale myślę, że jedno mnie charakteryzuje: niechęć do poddania się. Jest to właściwie bez znaczenia w sytuacji, w której nie ma żadnych przesłanek, żeby się motywować.

Jak więc się Pan zmotywował do walki o to, żeby z tego inwalidzkiego wózka zejść?

Przez dwa i pół roku nie czułem żadnej motywacji. Nieprawdą jest to, o czym tak często można przeczytać, że wystarczy chcieć i wtedy pojawi się motywacja. Przed udarem byłem trenerem motywacji, byłem mówcą motywacyjnym, więc śmieszne jest, gdy mówię, że w tej sytuacji nie ma motywacji.

Olbrzymią porcję ćwiczeń, nie do udźwignięcia dla zdrowego człowieka, podzieliłem sobie na półgodzinne odcinki. Dziennie ćwiczyłem dwanaście odcinków, czyli sześć godzin. Nie miałem motywacji, wręcz płakałem z demotywacji, niechęci i zniechęcenia, ale wykonywałem ćwiczenia. Naprawdę wbrew sobie. Robiłem to, bo postawiłem sobie takie zadanie, bez motywacji i intencji, które by mnie miały ciągnąć ku lepszemu.

Pierwszy rok minął właściwie bez efektów. Ćwiczyłem, nie odnosząc żadnego sukcesu. Dopiero po roku podniosłem ściereczkę do wysokości klatki piersiowej – w momencie gdy miałem bezwładne ramię, było to dla mnie wielkie osiągnięcie. Dziś mogę powiedzieć, że była to koszmarna bitwa o zdrowie, podzielona na mniejsze potyczki. To cała tajemnica mojego dojścia do zdrowia.

Brak efektów Pana nie zniechęcił. Dlaczego?

Wkurzało mnie, że wszyscy mówili: „nie ruszy”. Nie lubię, gdy ktoś mi mówi, że coś jest niemożliwe. Oczywiście wiem, że istnieją rzeczy niemożliwe. Wiem, że mogłem otrzymać takie uderzenie w mózg, że nawet gdybym ćwiczył dwanaście godzin dziennie, nie osiągnąłbym żadnego efektu. Mam ogromny szacunek do ludzi, którzy są już dziesięć lat na wózku i nie ruszają ręką, mimo że bardzo ciężko ćwiczyli. Bardzo chętnie bym z nimi porozmawiał i poużalał się nad nimi. Ale nad sobą się nie użalałem. Miałem szczęście, że ręka ruszyła, w końcu. Nie wiem dlaczego, nie miałem żadnych przesłanek, że tak się stanie. Motywacja w moim przypadku była ekstremalnie trudna, bo to była walka nie tylko z lekarzami, co już samo w sobie wydaje się strasznie trudne, ale też z losem. Zaciąłem się, że ręka musi ruszyć. Każdego dnia dopadało mnie kompletne zniechęcenie, ale je pokonywałem.

Mogę powiedzieć, że mi się udało. Może dlatego, że nie odpuszczałem. Prawdą jest też to, że nie miałem okazji odpuszczać, bo byłem sam w domu. Co mogłem odpuścić? Mogłem po prostu umrzeć, nie jedząc. W ten sposób życie mi pomogło. Mówię to przewrotnie, bo doświadczenie było potworne, ale mimo wszystko to, że byłem sam, wspomogło mój proces leczenia.

Na ogół obecność innych osób pomaga tym, którzy walczą o powrót do zdrowia.

Jeżeli bym miał rodzinę, jeżeli bym miał ludzi wokół siebie, pewnie skorzystałbym z tego, na pewno mogliby być dla mnie ogromną siłą, ogromnym wsparciem. Nie miałem jednak tych ludzi i odkryłem, że wbrew pozorom w tej chorobie, kiedy efekty przychodzą bardzo późno – mówiąc bardzo późno, mam na myśli pół roku od rozpoczęcia ćwiczeń – to dobry trening dla osoby, która jest sama. Wzmacnia psychicznie, mobilizuje do pracy. Oczywiście dotyczy to pewnych osób, bo są też takie, które gdyby zostały same, od razu by się poddały. Mnie to zmobilizowało. Mówiąc krótko, mobilizujące są i rodzina, i jej brak. Obie sytuacje, zupełnie od siebie różne, mogą być bardzo mobilizujące lub demobilizujące. To, czy coś w danej sytuacji nas mobilizuje, jest odbiciem nas samych.

Wspomniał Pan o pierwszym efekcie ćwiczeń. Długo trzeba było czekać na kolejne?

Przed udarem pracowałem w zawodzie aktora, byłem hiperzdrowy, hipersprawny. Zdawałem sobie sprawę, że pokonanie tej choroby było czynem hiperzdrowego człowieka. Za sukces uważałem trzymanie piłki w ortezie, bo oznaczało to, że wraca mi siła do ręki. Ale jaki był to sukces? Przecież gdybym wylądował na wózku inwalidzkim, nie miałbym siły tego wózka prowadzić. Do dziś mam prawą rękę słabszą o 20 proc., nogę o 16-17 proc. Ćwiczę, chciałbym doprowadzić do tego, by prawa i lewa strona mojego ciała były w takim samym stanie. Chory na udar myśli w innych kategoriach. Odnosi wszystko, co robi, do stanu idealnego, który rezonuje mu w głowie od czasu, gdy był zdrowy. To abstrakcja, bo udar wycina go w 80 proc. z tego życia. Musi być coś więcej. Co? Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć. Robota do zrobienia, obowiązkowość, pracowitość, która bierze się z nawyków.

Pracowałem dużo, ale pracowałem z radością. Robiłem rzeczy, które lubiłem. Uprawiałem mnóstwo sportów. Od razu gdy zacząłem ćwiczyć, miałem chęć powrotu do dawnych aktywności. Powrót do zdrowia tak rozumia-

Jacek Rozenek

Aktor, trener biznesu, coach. Popularność i rozpoznawalność przyniosły mu role w serialach „Klan”, „Złotopolscy“ i „Barwy szczęścia“. W maju 2019 roku doznał rozległego udaru. Zanim nadeszła pomoc, spędził na poboczu autostrady cztery i pół godziny. W szpitalu przeszedł drugi udar. Miał sparaliżowaną połowę ciała, nie mógł mówić. Najpierw walczył o życie, potem o to, by wstać z wózka inwalidzkiego. Choroba całkowicie zmieniła jego patrzenie na świat. Swoje doświadczenia opisał w książce „Padnij. Powstań. Życie po udarze“.

nego, na przykład do strzelectwa sportowego, to kosmos trudności. A jednak już do tego wróciłem. Trzeba mieć przed sobą taki zestaw rzeczy, które kocha się robić. Wtedy mamy siłę i możemy postawić przed sobą zadanie dotarcia do tego, co kiedyś robiliśmy. Jestem w połowie drogi do celu, który sobie wyznaczyłem.

Żartuje Pan z tą połową drogi. Nie. Czasem słyszę: „Przesadzasz trochę”. Wiem, co mówię. Nie ma w tym cienia dumy, tylko chęć dotarcia do punktu, w którym chcę być. Wiem już, jak tam dotrzeć. I dotrę. Jeżeli dotrę do tego punktu, będę dumny jako człowiek, chociaż nie wiem, co wtedy będę mówił.

Jak już Pan dotrze do tego punktu, nie będzie Pan oponował, gdy usłyszy, że jest herosem. Zawsze będę oponował. Znamy z literatury faktu takich herosów. Druga wojna światowa obfitowała w polskich herosów. Na przykład Witold Pilecki dał się złapać do Auschwitz, tam napisał raport, jak wygląda życie w obozie koncentracyjnym, po czym uciekł stamtąd. To był heros. A ja? Miałem opiekę medyczną, rehabilitantów.

Jak teraz smakuje Panu życie?

Smakuje jak beza z syropem malinowym. Uwielbiam bezy z syropem malinowym, więc moje życie smakuje wyśmienicie. Smakuje mi każda sekunda życia. Nie wiem, jak to się stało, ale wróciła mi chęć łapczywego połykania życia. To niesamowite. Bardzo cieszy mnie pogoda. Jak jest niepogoda – bardzo mnie to cieszy. Jak jest wygodnie, bardzo mnie to cieszy. Jak jest niewygodnie, bardzo się cieszę. Obudziły się we mnie pokłady ogromnej radości życia.

Stanął Pan przecież twarzą w twarz ze śmiercią i przeżył. Czego się Pan nauczył?

Że śmierć to przystanek końcowy. Nie ma ludzkiej siły, żeby ze śmiercią wygrać. W swoich motywacyjnych przemówieniach mówię o tym, że czasami kiedy idziemy wyprostowani, życie daje nam nagle strzał w twarz. Z lewej. Tak mocny, że wypadają zęby. Większość z nas w tym momencie, ponieważ pierwszy raz czuje taki ból, płacze i mówi: „Dlaczego życie mnie tak bijesz?”. Wtedy życie czasami zabija, czasami znów kopie. Zdarza się, że po takim strzale w twarz znajdujemy w sobie siłę, wstajemy, wypluwamy wybite zęby i mówimy: „No co, tylko na tyle cię stać?”. Wtedy życie nie uderza po raz drugi i odchodzi.

Muszę powiedzieć otwarcie, że wiem, co to znaczy stanąć twarzą w twarz ze śmiercią. Miałem wtedy świadomość, że to moje ostatnie chwile. Stanąłem, patrzyłem odważnie i czułem, że bardzo chcę żyć, ale na własnych warunkach. Jeżeli nie będę mógł żyć na własnych warunkach, to nie. Tego nauczyło mnie spotkanie ze śmiercią.

Na własnych warunkach, czyli jakich?

Na własnych warunkach to znaczy na nogach, wyprostowanych. Żebym mógł chodzić, ruszać się. Nie chciałem też pożyczać pieniędzy od ludzi, a bardzo się zadłużyłem, ale powoli wychodzę z długów.

Wrócił Pan do zawodu aktora. Żeby tego dokonać, musiał Pan pokonać afazję.

Tak. Dopiero mając afazję, przekonałem się, jak ważne dla aktora jest mówienie. Będąc zdrowi, je bagatelizujemy, będąc chorzy, fetyszyzujemy. Nie mogłem mówić, mówiłem „tak”, „nie”, każdego słowa długo szukałem w mózgu, mimo że miałem potężny zasób słów. Jeszcze dzisiaj słychać, że jestem po afazji, ale eliminuję szkody.

Podczas szkoleń mogę już mówić długo, kwieciście, o ile nie jestem zmęczony.

Jeżeli Bóg chce odebrać człowiekowi coś naprawdę istotnego, odbiera mu mowę. Ludziom, którzy pracują inaczej niż aktorzy, trudno w to uwierzyć, ale aktorzy zrozumieją, o czym mówię. Przeżyłem rytualny upadek do piekieł, inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć. Przez 20 lat żyłem życie swoich snów, naprawdę. Gdy o tym mówiłem na szkoleniach, część osób była zachwycona, część mnie za to nienawidziła. W ciągu jednej sekundy znalazłem się w piekle, przy czym nikt mi tego piekła nie chciał zafundować, co doskonale rozumiem. Ludzie odwracali ode mnie wzrok, co też jest normalne i również to rozumiem. Musiałem znaleźć sens tego, co mnie spotkało.

Kiedyś w „Żywotach świętych” przeczytałem, że święci mieli w swoim życiu okres kompletnego wyobcowania ze świata, które trwało od półtora do dwóch i pół roku. Ja byłem oddzielony od świata przez dwa i pół roku. Być może jakiś sens tego oddzielenia był, ale jak na razie go jeszcze nie znalazłem. To, co wiem o świecie teraz, zgadza się z tym, co wiedziałem o świecie kiedyś. Nie stało się nic takiego, żebym pomyślał: „Wow, to dlatego byłem chory!”. Wydaje mi się, że zachorowałem dlatego, że taki był mój numer statystyczny. Bo udar dotknie co szóstą osobę, dotknie osoby, które powtarzają: „Mnie to na pewno nie dotknie”. Mogę powiedzieć, że buduje się wtedy w człowieku taka fajna pokora do życia. Zdaję sobie sprawę, że wszystko, co nas w życiu spotyka, jest przejściowe, i życie należy hołubić.

Czy nie ma w Panu obawy przed tym, co życie jeszcze dla Pana szykuje?

Nie ma. Właśnie wracam od kolegi, który doznał drugiego udaru. Z pierwszego wyszedł, nic nie przestrzegało go przed drugim. Takie jest życie. My, ludzie, mamy chęć zamknięcia życia w przewidywalnych ramach. Nie jest to możliwe.

Nie wierzę, że możemy zaprojektować swoje życie. Nie wiem, czy będę żył dziesięć lat, rok czy jeden dzień. Każdy kolejny dzień to dla mnie uśmiech losu. Nie palę papierosów, nie upijam się, nie nadużywam swojego ciała, staram się żyć na wysokim poziomie. Jeśli nie mamy ambicji życia na wysokim poziomie, co nam zostaje? Żyć, żeby oddychać? Wierzę, że uda mi się odkryć odpowiedź na pytanie: dlaczego żyję?

Czego można Panu życzyć?

Żebym znalazł odpowiedzi przynajmniej na niektóre pytania, o których wcześniej rozmawialiśmy.

Na koniec chciałbym dodać, że jestem pełen podziwu dla stomików. Znam osobę po udarze, która nosi worek i jest bardzo dzielna. Udar, przy przeciwnościach, z którymi muszą sobie radzić stomicy, to mały pikuś. ●

This article is from: