
2024 z m i e n n i e raport roczny grupy ergo hestia (n i e)






Istnieje akt tak dawny jak ludzkość – a może nawet dawniejszy, sięgający samych początków świata. Jest nim wzniecanie ognia. Gdy dwie skały uderzają o siebie w mroku albo drżące dłonie pocierają dwa kawałki drewna, by wzbudzić iskrę, dzieje się coś więcej niż fizyczny zapłon płomienia. To mistyczny gest przywracania pierwotnego porządku, powtórzenie pradawnego aktu stworzenia. W momencie, gdy rozbłyska pierwsza iskra, ciemność cofa się o krok, a świat odtwarza swój początek – rozdzielenie światła od mroku.
Ogień nie jest tutaj zwykłym narzędziem do gotowania strawy czy ogrzania ciała. Jest żywym bytem, świętą istotą, domagającą się powrotu do zapomnianej rzeczywistości. Każdy płomień tańczący na wietrze pamięta czasy, gdy istniał tylko kosmiczny ogień i głęboka cisza przed stworzeniem.
Czasem zdaje się, że płomień szepcze w swoim trzasku:
Wróć ze mną do początków. Przywróć ład, który zgubiłeś.
Patrząc w ogień, można poczuć echo tamtego pierwotnego świata – ciepło, które nie tylko ogrzewa skórę, ale budzi coś uśpionego głęboko w ludzkim umyśle.

W dawnych tradycjach szamańskich rozpalenie świętego ognia było otwarciem bramy między światami. Szaman, rozniecając żar poprzez tarcie drewna lub krzesanie krzemienia, nie wykonywał zwykłej czynności – on zapraszał duchy, przywoływał obecność przodków i bóstw ognia. Gdy tylko w ciemnej chacie lub na środku stepu pojawiał się płomień, wokół niego gromadzili się nie tylko żywi ludzie, ale i istoty niewidzialne dla oczu. Ta garstka ognia wyznaczała centrum wszechświata w miniaturze: wokół niej chaos nocy ustępował ładowi i świętości. Iskry strzelające w czarne niebo zdawały się przekazywać wieść do gwiazd, że człowiek znów pamięta o odwiecznym przymierzu między ziemią a niebem.



Podobnie w misteriach eleuzyńskich starożytnej Grecji, ogień odgrywał rolę przewodnika w ciemności. Gdy nocą, w czasie świętych obrzędów ku czci Demeter i Persefony, zapalano pochodnie, ich blask oznaczał nie tylko fizyczne światło na ścieżce do sanktuarium. Był znakiem odnalezienia drogi z powrotem do utraconej wiedzy i życia. W micie Demeter przemierzała ziemię z płonącymi pochodniami, szukając ukochanej córki w mroku świata podziemnego. W Eleusis każdy inicjowany podążał jej śladem, niosąc światło przez ciemność niewiedzy ku prawdzie ukrytej po drugiej stronie. Migotliwy płomień pochodni stawał się obrazem niegasnącej nadziei – tej iskry, która nawet w najczarniejszej nocy ludzkiego doświadczenia potrafi przetrwać i rozproszyć ciemność.


Ogień w misteriach starożytnych Greków odgrywał rolę przewodnika w ciemności, a jednym z najstarszych mitów związanych z jego światłem jest opowieść o Apollinie, bogu słońca, światła i proroczej wiedzy. Gdy w Delfach zapłonął święty ogień na jego ołtarzu, stał się znakiem objawienia, boskiej obecności i mądrości, którą bóg niósł ludziom. Apollo, zwyciężywszy węża Pytona i ustanowiwszy swoją świątynię, nie pozostawił jej w mroku. W samym sercu sanktuarium rozbłysło światło ognia, którego dym niósł wieść do bogów i ludzi. Płomień ten stał się sercem wyroczni, jej pulsującym oddechem, a jego ciepło było odczuwalne w każdym proroctwie, jakie Pytia wypowiadała z wnętrza świątyni.
Podczas procesji ku czci Apollina, niosący pochodnie kapłani odtwarzali podróż boga od mrocznych gór Parnasu ku świetlistemu wschodowi, gdzie każdy płomień był symbolem drogi do oświecenia. W Delos, miejscu jego narodzin, święty ogień nie gasł nigdy, przypominając, że światło Apollina jest wieczne, że raz rozpalona iskra poznania nigdy już nie pozwoli pogrążyć się w całkowitej ciemności. To dlatego wszędzie, gdzie świątynie Apollina wznosiły swoje kolumny ku niebu, płonęły ognie – ich blask mówił o porządku, o prawdzie, o harmonii, której bóg strzegł. W świetle tego ognia człowiek mógł się odnaleźć, tak jak odnajduje drogę, gdy po długiej wędrówce dostrzega na horyzoncie pierwsze światło jutrzenki.


Jest również Hestia – cicha, wiecznie obecna bogini ogniska domowego. W każdym greckim domu płonął jej święty ogień, a w centrum każdego miasta, w świątyni Hestii, strzegły go kapłanki. Nigdy nie pozwalano mu zgasnąć, bo stanowił żywy symbol porządku ustanowionego u zarania dziejów. Kiedy zakładano kolejne osady, żar przenoszono z macierzystego miasta – z ogniska Hestii – by rozniecić płomień w nowym miejscu. Tym samym pierwotny ogień trwał nieprzerwanie, przekazywany niczym sztafeta życia. Rozniecanie go było aktem sięgania do samego źródła, do pierwszej iskry, jaką otrzymali ludzie.
Według mitu Prometeusz wykradł bogom ogień z Olimpu, dając go śmiertelnikom – i odtąd każdy nasz ogień jest echem tamtego boskiego daru. Gdy krzeszemy iskrę, dokonujemy ponownego aktu stworzenia, powtarzamy gest, który bogowie wykonali za nas na początku czasu.




Teraz, tysiące lat później, w świecie elektryczności i sztucznego światła, gest wzniecania ognia wciąż kryje w sobie głęboki sens, choć często ukryty pod warstwą codzienności. Kiedy zapalamy świecę w ciszy wieczoru albo iskrę w kominku, podczas zimowej nocy, nieświadomie uczestniczymy w pradawnym rytuale. Przez moment teraźniejszość stapia się z przeszłością. Płomień świecy drży tak samo jak drżał przed wiekami płomień pochodni, trzymanej przez misteryjnego adepta. Jego światło rzuca cienie na ściany naszych pokoi, a zarysy te przypominają sylwetki dawnych postaci, tańczących przy ogniskach. Choć nie zawsze to rozumiemy, w takich chwilach ogień znów przemawia do nas językiem symboli i snów.
Ogień domaga się uwagi i szacunku. Jego płonąca obecność przywołuje nas do bycia tu i teraz, do skupienia jak przy obrzędzie. Kiedy siadasz przy ogniu, czujesz, jak uspokaja się gonitwa myśli. Płomień żyje i patrzy, a ty wpatrujesz się w niego jak w oczy pradawnego nauczyciela. W głębi tańczących płomieni kryje się sekret: wspomnienie pierwotnego ładu rzeczy, harmonii, w której wszystko miało swoje miejsce, zanim ludzka pamięć zaczęła dzielić i zapominać. Rozpalając ogień, budzimy tę pamięć. To pierwszy krok powrotu do dawnej mądrości – podróż rozpoczynająca się od małej iskry, która potrafi rozświetlić całą ciemność.




siła relacji



Córka Kronosa i Rei nie szuka romansów ani poklasku. Jej cicha obecność nie domaga się uwagi – jak ciepło, co nie parzy, lecz otula, jak płomień, który tańczy, czuwając.
Wśród roślin podobnie sprawa ma się z krzewem ciekawym nie tylko przez swój wygląd, ale również ze względu na niezwykłe właściwości lecznicze. Vitex agnus-castus niepokalanek pospolity, którego działanie nie uderza nagłą siłą, lecz koi, tonuje, przywraca równowagę.
W średniowieczu wierzono, że jego regularne spożywanie obniża libido, od wieków stosuje się go w naturalnej regulacji cyklów miesięcznych, zespołu napięcia przedmiesiączkowego oraz w celu wzmocnienia płodności. Ekstrakt z jego owoców pomaga nie tylko kobietom, jego substancje hamują wypadanie włosów, oczyszczają skórę i zwalniają procesy starzenia.
Drobne, fioletowe kwiaty niepokalanka unoszą się jak lekki dym nad ogniem, wypełniając przestrzeń subtelną, niemal niewidzialną obecnością. To, co rozedrgane, powoli się uspokaja, jak drżące powietrze nad żarem, który nie gaśnie, choć nie wybucha. Rytm, który czasem bywa burzliwy, tu odnajduje stałość – nieodmienną jak domowe ognisko.
Kolejnym atrybutem patronki domostw jest Matricaria chamomilla rumianek pospolity, znane wszystkim ziele ukojenia i równowagi. Jego słoneczne serce i delikatne, białe płatki skrywają siłę, która łagodzi, wycisza i regeneruje. Niczym dobrzy gospodarze radzi sobie w każdych warunkach. Rośnie i w polu, i w lesie, na nieużytku i na ugorze. Jego napar rozluźnia napięte nerwy, to balsam na bezsenne noce i wędrowne sny, cisza kojąca od środka. Jest strażnikiem spokoju, odpędza ciężkie, ciemne myśli, rozprasza chmury przygnębienia, wprowadza jasność tam, gdzie przygasamy. Apigenina, chamazulen, bisabolol – subtelne alchemie zamknięte w drobnych kwiatach leczą skórę i łagodzą ogień zapalenia, oczyszczają ciało ze śladów zmęczenia, przynoszą spokój tam, gdzie ból wstrzymuje oddech. Napar z rumianku przynosi ulgę, gdy bolą oczy. Łagodzi efekty obfitej uczty, zachęcając do poobiedniej drzemki. Uspokaja podrażnienia, koi stany zapalne, goi małe rany. Spowalnia, gdy wszystko wokół gna. Działa cicho i pewnie, jak dłonie znające każdy zakątek domu.



Płomień już płonie, lecz misterium dopiero się dopełnia, gdy ogień otrzymuje ofiarę. W starym kamiennym palenisku ktoś umieszcza garść wysuszonych ziół: listki tymianku, rozmarynu i szałwii. Chwila ciszy – po czym płomienie obejmują roślinną ofiarę, trzaskając cicho. W powietrze ulatują pierwsze smugi wonnego dymu. Natychmiast przestrzeń wypełnia aromat: słodko-gorzka woń ziół miesza się z żywiczną nutą drewna. Ta woń unosi się spiralą do nieba, niewidzialna dla oczu, a jednak potężnie obecna – niczym modlitwa wypowiedziana bez słów.
Ogień staje się tu świętą przestrzenią przejścia, alchemicznym tyglem, w którym dokonuje się przemiana. To, co materialne, przemienia się w to, co niewidzialne. Suche liście ziół, tak zwyczajne i szorstkie w dotyku, w objęciach płomieni uwalniają swoją esencję. Żar pochłania materię, ale w zamian rodzi coś nowego: dym i zapach, które są jak dusza ofiarowanych roślin. W tym akcie ofiary dokonuje się prastary proces – przeistoczenie. Roślina znika jako roślina, lecz jej istota trwa nadal, unosząc się ku górze w postaci aromatu. Ogień i zioła współdziałają, by przekroczyć granicę między światem ludzi a światem bogów: jeden oddaje swój kształt, a drugi niesie ten dar dalej.
Od tysięcy lat ludzie składali ofiary z ziół i roślin, wiedzeni przeczuciem, że zapach jest mostem między widzialnym a niewidzialnym. W starożytnych świątyniach dym kadzideł wznosił się ku sklepieniom niczym kolumna łącząca ziemię z niebem. Egipscy kapłani o brzasku i zmierzchu spalali na ołtarzach grudki pachnącej mirry i olibanum, wierząc, że ich wonny dym oczyszcza przestrzeń i zaprasza boską obecność.
W Grecji do ognia wrzucano gałązki laurowe, tymianek czy róże, a unosząca się woń była jak ofiarna pieśń dla bogów Olimpu. Kapłanki Hestii, doglądając wiecznego ognia, dodawały do niego aromatyczne zioła, by uczcić niewidzialną boginię domowego ogniska – ich delikatna woń oznaczała, że ofiara została przyjęta, a dom pobłogosławiony.
W Rzymie kapłani skrapiali płomienie winem i posypywali je szczyptą mirry, aby słodka woń przebłagała bóstwa i skłoniła ich do opieki nad miastem. Każda kultura miała swoje święte rośliny i żywice, które ofiarowywano ogniowi w nadziei, że to, co ulotne, przetrwa jako więź z boskością. W tradycjach szamańskich również nie może zabraknąć ognia i ziół. Szamani syberyjscy i ci z Azji Środkowej wrzucali w ogień bylicę lub jałowiec, a gęsty, cierpki dym wypełniał ich jurty, odpędzając złe duchy i przywołując dobre. Indianie Ameryki Północnej palili białą szałwię i cedr podczas ceremonii oczyszczenia – wachlarzami z piór rozprowadzali dym we wszystkie strony świata, prosząc, by przeniknął on każdy zakątek ich życia i uzdrowił to, co chore. Dla nich zapach palonych ziół był jak modlitwa unosząca się do Wielkiego Ducha.



W ludowych obrzędach Europy do dziś pali się wianki z ziół podczas letnich przesileń: dym z jałowca i dziurawca ma chronić ludzi i bydło przed nieszczęściem. Ogień pożerający rośliny i wydający z siebie wonny dym pojmowano jako święty akt – znak, że natura przyjmuje dar i przemienia go w błogosławieństwo.
Woń unosząca się z ofiarnego ognia jest śladem pomiędzy dwoma światami. Jest materialna na swój sposób – czujemy ją zmysłem węchu – a przecież niewidzialna, ulotna, należąca już do sfery ducha. Kiedy wdychamy dym palonych żywic i ziół, dotykamy czegoś, czego nie widać, ale co przenika nas wewnętrznie. To jak oddychanie obecnością niewidzialnego.
Dawni ludzie mawiali, że zapach jest duszą rzeczy. W woni ofiarnych roślin objawia się więc dusza natury, która jednocześnie przenika do świata bogów i do ludzkich serc. Staje się ona wspólnym językiem – językiem, w którym materii wolno mówić do ducha.
We współczesnym świecie wciąż pobrzmiewa echo tych pradawnych obrzędów, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nadal praktykujemy fragmenty dawnych misteriów. Gdy w kościele podczas liturgii unosi się dym kadzidła, powtarzamy gesty znane przed wiekami – woń kadzidła nadal symbolizuje modlitwy wędrujące ku niebu. Kiedy zapalamy świecę zapachową, by oczyścić atmosferę w domu lub ukoić nerwy, sięgamy po tę samą pradawną moc aromatu, która przemienia przestrzeń. Nawet prosta czynność zaparzenia ziołowej herbaty i wdychania jej parującego aromatu ma w sobie cień tamtej magii – uzdrawiającej i przemieniającej mocy natury.




W głębi ducha pamiętamy, że woń ziół potrafi uspokoić, oczyścić, przywrócić harmonię. To echo dawnej wiedzy, którą niesiemy w sobie, często nieświadomie.
W blasku płomieni i wśród unoszących się aromatów granica między tym, co materialne, a tym, co duchowe, zaciera się. Ogień przyjmuje dar złożony z ziół i roślin, a one odwdzięczają się, odsłaniając swą nieuchwytną istotę. Dokonuje się wymiana: ziemia dzieli się swymi skarbami, by niebo mogło je poczuć. Każda ofiara z roślin jest jak przypomnienie, że świat widzialny i niewidzialny przenikają się wzajemnie. Ogień i zioła uczą nas, że przemiana jest możliwa – że to, co fizyczne, może stać się nośnikiem modlitwy, a to, co duchowe, może objawić się w zapachu. I tak, karmiąc płomień wonnymi darami, karmimy też własnego ducha tęsknotą za tym, co święte i niepojęte.







Ogień dogasa. Żar już tylko przyćmionym blaskiem tli się w popiele, ale nad paleniskiem wciąż unosi się smuga szarawego dymu. Ta smuga tańczy powoli na wietrze, rozwiewając się ku jaśniejącemu na wschodzie niebu. Jest ostatnim śladem nocnego rytuału – cichym świadkiem tego, co wydarzyło się przy ogniu. Dym przenosi esencję świata widzialnego do niewidzialnego: to, co jeszcze chwilę temu było materialne i namacalne, teraz stało się ulotne, lecz wciąż istnieje, unosząc się wysoko ponad naszymi głowami.
Dym jest posłańcem. Od zarania dziejów ludzie patrzyli, jak unosi się ku niebu, i wierzyli, że zabiera ze sobą ich słowa, prośby i wdzięczność. W tradycjach całego świata dym pełni rolę medium – komunikatora między królestwem ludzi a sferą bogów i duchów. Gdy kapłan składał ofiarę na kamiennym ołtarzu, obserwował wznoszący się ku chmurom dym i wiedział, że bogowie otrzymują to, co niematerialne, co najistotniejsze. W starożytnej Grecji sądzono, że olimpijscy bogowie karmią się wonią ofiar – to, co śmiertelne oczy widziały jako spalające się mięso i zioła, dla nieśmiertelnych stawało się ucztą aromatów, unoszącą się w niebo. Każdy słup dymu wznoszący się znad świętego ognia był więc modlitwą w formie widzialnego znaku. Wystarczy przypomnieć mit o Prometeuszu: gdy podstępny tytan podzielił ofiarę tak, że ludzie zachowali mięso, a bogom przypadły kości owinięte tłuszczem, Zeus otrzymał w istocie to, co zawsze należało do bogów – dym i aromat ofiary. Ludzie mogli spożyć pokarm, ale bogowie i tak dostali to, co najcenniejsze w ofierze – jej niematerialną esencję unoszącą się ku niebiosom.





Dym był też czytany jako odpowiedź niebios. W dawnych czasach bacznie wpatrywano się w to, jak unosi się ofiarny dym. Jeśli wznosił się prosto, niesiony łagodnym powiewem ku górze, uznawano to za znak pomyślny – boska odpowiedź przychylności, przyjęcie ofiary. Jeżeli jednak dym snuł się nisko przy ziemi lub rozwiewał chaotycznie, budziło to niepokój: czyżby bogowie odrzucili dar, czy może jakaś nieczystość zakłóciła przekaz? W ten sposób komunikacja odbywała się w obu kierunkach. Ludzie przemawiali do nieba poprzez ofiarę i dym, a niebo odpowiadało im znakiem zapisanym w tańcu dymu. Trzeba było tylko umieć go odczytać. Poprzez dym rozmawiano nie tylko z bogami, ale i z przodkami. W wielu kulturach ogień i dym towarzyszą ceremoniom upamiętnienia zmarłych. Nad mogiłami palono ognie, by dym uniósł modlitwy za dusze tych, którzy odeszli. W starożytnym Rzymie podczas pogrzebów płonęły stosy, na których ogień pożerał ciało zmarłej osoby, a ulatujący ku górze dym miał odprowadzić jej byt do sfer niebiańskich.



Do dziś w różnych zakątkach świata ludzie palą kadzidła na grobach i domowych ołtarzach – pachnący dym niesie ich pamięć i miłość do tych, którzy żyją już po drugiej stronie.
W Azji w czasie święta głodnych duchów zapala się ognie i pali papierowe ofiary, które za pośrednictwem dymu mają dotrzeć do przodków, by ulżyć im w zaświatach. Gdy unoszący się dym wije się między drzewami cmentarza lub wśród domowego zacisza, wielu doświadcza wrażenia, że niewidzialna rozmowa z bliskimi zmarłymi naprawdę się odbywa. Dym staje się listem wysłanym do krainy przodków – listem pisanym nie słowami, lecz wonią i intencją. Są też tacy, którzy za pomocą dymu komunikują się z tym, co wieczne i bezosobowe – z duchem wszechrzeczy. W obrzędach rdzennych ludów obu Ameryk palenie świętej fajki, której dym wznosi się do nieba, jest modlitwą za świat, za równowagę i pokój. Każdy puszczony w niebo obłoczek z tej fajki pokoju niesie myśl o harmonii do Wielkiego Ducha, przenikającego cały wszechświat. W hinduistycznych yajnach ofiarne ognie przekazują bogom masło, ziarno i olejki – ale to dym jest wehikułem, który zanosi te dary do nieba, do porządku rity, odwiecznego ładu kosmosu. Dym jest więc łącznikiem z tym, co wieczne i niezmienne. Choć sam jest ulotny i zanika, jego istota tkwi w akcie łączenia światów. Patrząc, jak unosi się i niknie w przestworzach, odczuwamy jedność z nieskończonym niebem – z tym, co było przed nami i co będzie po nas, z nieprzemijającą wiecznością.
Dym jest także symbolem pamięci. To ślad rzeczywistości, której już nie ma, ale której nie sposób zapomnieć. Gdy ognisko wygaśnie zupełnie, jeszcze długo czujemy zapach dymu we włosach i na skórze; ubrania przesiąknięte dymem przypominają o nocy spędzonej przy ogniu. Podobnie nasze przeżycia pozostawiają w nas niewidzialny aromat wspomnień. Każdy rytuał, każdy moment duchowego przebudzenia zostawia po sobie dym pamięci, który unosi się w nas jeszcze długo po tym, jak minie bezpośrednie doświadczenie. Ilekroć poczujemy przypadkowo zapach dymu z ogniska czy kadzidła, potrafi on wyrwać nas z biegu codzienności i przenieść myślami w inny czas i miejsce. To dlatego, że dym niesie ze sobą znaczenie – jest jak opowieść zapisana w powietrzu, opowieść o tym, co się wydarzyło. W cyklu życia ognia dym jest ostatnią fazą, ale nie końcem



historii. Można powiedzieć, że jest zarazem początkiem nowej opowieści. Iskra dała początek płomieniowi, płomień pochłonął ofiarę, a teraz dym niesie w świat wiadomość o wszystkim, co zaszło. Tak spełnia się krąg komunikacji między światami: to, co ziemskie, wraca do niebiańskiego źródła. Dym ulatuje wysoko i znika nam z oczu, lecz gdzieś tam, w niewidzialnej sferze, jego przekaz zostaje odebrany.
A my, stojąc w milczeniu wokół dogasającego ogniska, wiemy, że uczestniczyliśmy w czymś świętym. Czujemy na skórze chłód poranka i zapach dymu – znak, że byliśmy świadkami misterium.
Dym uczy nas pokory wobec przemijania i kontaktu z niewidzialnym. Przypomina, że choć wszystko w świecie form mija, to jednak nic nie znika całkowicie. Istota rzeczy powraca do źródła, do wieczności, pozostawiając jedynie subtelny ślad. Tak jak dym znikający w powietrzu pozostawia woń, tak każde nasze działanie, każdy rytuał zostawia niewidzialny zapis w tkance świata. Możemy o tym zapomnieć w codziennym zabieganiu, lecz starzy mistrzowie powtarzali: „Nic, co ofiarowane światu widzialnemu, nie ginie – przemienia się jedynie i powraca inną drogą”.
Gdy pierwsze promienie słońca przebijają się przez poranną mgłę, ostatni cień dymu rozprasza się w powietrzu. Została po nim cisza i szczególne poczucie obecności. Być może to milcząca odpowiedź bogów, może błogosławieństwo przodków, a może po prostu świadomość, że dotknęliśmy tajemnicy. W chłodnym świetle dnia stoimy odmienieni – bogatsi o doświadczenie, którego nie widać, ale które drży w nas niczym echo. Dym spełnił swoją rolę: połączył to, co ziemskie, z tym, co niebiańskie, zbliżył nas do tego, co wieczne. Choć ulotnił się w przestrzeni, jego opowieść pozostała – zapisana w naszych umysłach i w niewidzialnym porządku rzeczy.







(n i e)
z m i e n n i e

raport roczny grupy ergo hestia


Są rzeczy, które się nie zmieniają. Chociaż świat codziennie przyspiesza, a rzeczywistość potrafi zaskoczyć z minuty na minutę, każdy i każda z nas niezmiennie potrzebuje miejsca, w jakim możemy odetchnąć, bezpiecznie zebrać myśli i poczuć się sobą w pełnym tego słowa znaczeniu.
W ERGO Hestii na stałe prowadzi nas przekonanie, że ubezpieczenia to nie tylko kalkulacja ryzyka, ale przede wszystkim troska, obecność i poczucie spokoju. Tylko w ten sposób możemy być z ludźmi naprawdę, i to wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebują.
W najnowszym Raporcie Rocznym ERGO Hestii postanowiliśmy tym razem sięgnąć do źródła naszej tożsamości – do Hestii, greckiej bogini ogniska domowego, której imię nosimy od początku. Chociaż nie posiadała wystawnych świątyń i nie poświęcono jej rozbudowanych mitów, była najczulszym z bóstw, czuwającym zawsze i z myślą o każdym. Co ważne, Hestia wciąż symbolizuje ciepło, łagodność i harmonię, a jej uniwersalne atrybuty są czytelne we współczesnych czasach. We współpracy z Artystą, Bartkiem Arobalem Kociembą, stworzyliśmy zatem wyjątkową opowieść wizualną i symboliczną. Prezentujemy Państwu tryptyk o niezmiennych wartościach, jakich potrzebujemy wszyscy, bez względu na wiek, światopogląd czy zawodowe wyzwania. To opowieść o potrzebie troski, gdy świat staje na głowie. To historia o tym, że warto być obecnym. To również opowieść o domowym ognisku, gdzie zawsze mamy swoje miejsce.
prezes grupy ergo hestia Artur Borowiński



Kalendarz w telefonie miał wszystko, co potrzebne, żeby móc mówić o sobie, że jest się prawdziwym dorosłym. W wieczystych księgach online wszystko już było zapisane z odpowiednim wyprzedzeniem: spotkania, deadline’y, przypomnienia o odpoczynku, a nawet liczba dziennych kalorii do spożycia. Dwa razy na dobę pojawiało się też pilne powiadomienie o konieczności ustawienia liczby obrotów na sekundę w zdalnie sterowanej szczoteczce do zębów. Inne powiadomienia (te pilniejsze) mówiły o zbliżających się terminach zadań do wykonania i pojawiały się stadnie jak rój Perseidów na sierpniowym niebie. Każda nowa informacja miała określoną formę, treść i czas rozpadu. W gorączce sukcesu, w krzyżowym ogniu powinności nie ma bowiem miejsca na półśrodki, nieprzeczytane wiadomości lub – o zgrozo – na niezamknięte wątki.
Tamtego wieczoru wracałem skądś w pośpiechu, było już późno, hulajnoga wydawała się najlepszym środkiem transportu. Promenada zachęcała do nocnej peregrynacji przez miasto, które w letargu wsłuchiwało się w donośne szumy morza. Zrobiło się chłodno, dlaczego nie zabrałem bluzy, w kieszeni żarzyło się kolejne powiadomienie, dłonie stygły na kierownicy, w głowie zostało już tylko kilka uncji wypalonej uwagi. Szach-mat rzeczywistości. Mijane jedna po drugiej latarnie mrugały ozięble, jakby też miały już dosyć. Podobnie zachowywały się puste przystanki, przejścia dla pieszych, które nie miały już komu pomachać na zielono. W oknach domów, kamienic i hoteli pojawiały się czasem nieznajome twarze, które znikały dyskretnie za firanami, tak jakby chciały powiedzieć, że światła starczy już tylko dla wybranych. Jechałem dalej. Miasto stroszyło się za plecami. Na szerokiej plaży zobaczyłem płomień. Fale. Śmiech. Ognisko. Czekali na mnie.
Wyłączyłem telefon. Ogień nie wymagał potwierdzenia odbioru. Żywiczny dym smakował solą i ciepłem, które wtulało się w ubranie, w skórę, w zmęczenie. I poczułem wszystko, co trzeba, żeby być spokojnym. W miejscu, przy którym jest zawsze miejsce, nikt nie był gorszy ani lepszy. Święto i codzienność stały się jednością. Tu można było być. Po prostu.
t r o s k a


Dziwna to była wiosna, a rozmaite znaki na niebie i ziemi zapowiadały jakieś nadzwyczajne wydarzenia. Poniedziałki stały się jeszcze bardziej zmęczone niż zwykle, zdania skurczyły się w słowa, w kranie woda była chlorowana bardziej niż zwykle, światło miało smak starego kurzu, a chodniki marszczyły się pod stopami jak źle wyprasowane prześcieradła. Na pierwszy rzut ucha wszystko wydawało się jednak normalne. W okolicach czwartej dziesięć śpiewały już pierwsze ptaki, nienagrzana ziemia dawała znać, że nie ma czasu na wysłuchiwanie miłosnych histerii, w pociągach wciąż pytano – podać wodę gazowaną czy niezagazowaną? Życie toczyło się od-do, wszyscy narzekali na wszystko, niebo było szare, sklepy stacjonarne i internetowe działały pełną parą, żółte pojemniki były nadal przepełnione plastikiem, a automaty pocztowe otwierały się z dźwiękiem przypominającym nerwową czkawkę. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby oderwać wzrok od katalogu promocyjnych wyprzedaży, w których kusiły kolekcje uspakajających lamp z mleczną poświatą, ergonomicznych mebli z obietnicą luksusu, tuziny dzbanków filtrujących niepokój. Jakaś siła wywabiła mnie z mieszkania w środku dnia, prowadząc na skraj najzwyklejszego trawnika, który mijam zawsze, korzystając ze skrótu na przystanek. Rozbawiło mnie źdźbło trawy tańczące w parze z poranną rosą. Dotknąłem nadłamanej gałęzi, żeby jej dodać otuchy. Odsłuchałem koncertu mokrej ziemi, na który nikt nie kupił biletu. Wracałem więc tam coraz częściej. Osiemnaście tysięcy kroków dziennie, jak skrupulatnie wyliczała aplikacja, zachęciło w końcu ziemię do reakcji. Najpierw nieśmiało wypuściła pędy dzikiego chmielu, nie domagała się uwagi. Potem powoli zaczęła oplatać młodym bluszczem wszystkie okoliczne słupy, żeby chwilę później rozbłysnąć feerią najprawdziwszej zieleni, kwitnących ziół i chęcią na więcej.
Tej wiosny nie kupiłem niczego nowego, ale nauczyłem się słuchać ziemi.


Coraz częściej pojawiały się dni wypełnione tak bardzo zmęczonym powietrzem, że można było zawiesić w nich każdy przedmiot, bez ryzyka, że upadnie lub zwieje go jakiś pierwszy lepszy podmuch. Leniwa cisza, zakurzona drobinami dźwięków ze wszystkich stron świata – tych realnych i wirtualnych –unosiła się obojętnie na wszystkich metrach kwadratowych mieszkania. Jedyny rytm, jaki pozwalał mi się odnaleźć w czasie i przestrzeni, to pulsujący dźwięk lodówki, dochodzący ostrożnymi falami z kuchni. Albo codzienny, poranny dźwięk gasnącego silnika, kiedy dostawca jedzenia pojawiał się punktualnie na osiedlowym parkingu.
Przez otwarte okno ostatkiem sił przeciskał się oddech miasta. Dało się w nim wyczuć waniliowy dym z e-papierosów, przypalony plastik i spocony szum klimatyzatorów, pracujących bez przerwy w nieodległych biurowcach, który zdążył się wcześniej otrzeć o wystające na dachach anteny i kominy. Chmury nad miastem wisiały nisko, przygniecione ołowianym ciężarem skompresowanych rozmów, wideokonferencji, mejli czekających na odpowiedź i niedokończonych wątków na firmowych czatach. Co jakiś czas mieszały w tym wszystkim, jak w gęstej zupie, śmigła helikoptera, który pojawiał się na niebie tak samo niespodziewanie jak neurotyczne myśli. Przystawiłem ucho do ściany w przedpokoju, licząc naiwnie na to, że może sąsiedzkie emocje obudzą świat z bezdechu. Nic z tego. Co zrobić, żeby poruszyć ciszę? Jak grać z pustką w chowanego? Jak przewalutować brak na obecność?
Myśli te nie dały mi spokoju. Jak być osobiście we wszystkich miejscach, w jakich jestem potrzebny? Jak nie dzielić się tylko pakietem danych, statusem aktywny teraz, esemesem na święta? Jak być obecnym w każdym westchnieniu, w powietrzu, które otacza najbliższych? I kiedy tak myślałem, w powietrzu rozpuszczała się każda moja komórka, każde na pewno, nie wiem i każde być może. Zapragnąłem być wszędzie i znalazłem swój stan skupienia. Stałem się wiatrem.


finansowe
grupy ergo hestia

grupa ergo hestia

składka Ubezpieczenia majątkowe
Ubezpieczenia na życie
Składka Grupy ERGO Hestia
wynik finansowy net to Ubezpieczenia majątkowe
Ubezpieczenia na życie
wartości podane w tys. zł
sopockie towarzystwo ubezpieczeń ergo hestia sa
skład zarządu
w okresie od 1.01.2024 do 31.12.2024
Artur Borowiński
prezes zarządu
Adam Roman
wiceprezes zarządu
Marcin Dymek
członek zarządu
Piotr Matysiak
członek zarządu
Kazimierz Majdański
członek zarządu
Dirk Schautes
członek zarządu
skład rady nadzorczej
w okresie od 1.01.2024 do 31.12.2024
Heiko Stüber
przewodniczący rady nadzorczej
Wojciech Kostrzewa
wiceprzewodniczący rady nadzorczej
Oliver Willmes
członek rady nadzorczej
Janusz Reiter
członek rady nadzorczej

wynik finansowy

Składka przypisana brutto
Odszkodowania i świadczenia wypłacone brutto
Koszty działalności ubezpieczeniowej
Przychody z lokat
Koszty działalności lokacyjnej
Wynik techniczny
Wynik finansowy brutto
Wynik finansowy netto
wypłacalność
Kapitałowy wymóg wypłacalności
Środki własne
Współczynnik wypłacalności
aktywa
Lokaty
Środki pieniężne
pasywa
Kapitał własny
Rezerwy techniczno-ubezpieczeniowe
wartości podane w tys. zł
sopockie towarzystwo ubezpieczeń na życie ergo hestia sa
skład zarządu w okresie od 1.01.2024 do 31.12.2024
Artur Borowiński prezes zarządu
Adam Roman wiceprezes zarządu
Marcin Dymek członek zarządu
Piotr Matysiak członek zarządu
Kazimierz Majdański członek zarządu
Dirk Schautes członek zarządu
skład rady nadzorczej w okresie od 1.01.2024 do 31.12.2024
Heiko Stüber
przewodniczący rady nadzorczej
Dr Maximilian Happacher
wiceprzewodniczący rady nadzorczej
Oliver Willmes
członek rady nadzorczej
Wojciech Kostrzewa członek rady nadzorczej
Janusz Reiter
członek rady nadzorczej

wynik finansowy

Składka przypisana brutto
Odszkodowania i świadczenia wypłacone brutto
Koszty działalności ubezpieczeniowej
Przychody z lokat
Koszty działalności lokacyjnej
Wynik techniczny
Wynik finansowy brutto
Wynik finansowy netto wypłacalność
Kapitałowy wymóg wypłacalności
Środki własne
Współczynnik wypłacalności
aktywa
Lokaty
Środki pieniężne
Lokaty fund. ubezp. na życie na rachunek i ryzyko ubezpieczającego pasywa Kapitał własny Rezerwy techniczno-ubezpieczeniowe
dla ubezp. na życie, gdy ryzyko lokaty
wartości podane w tys. zł







Bartek Arobal Kociemba
(ur. w 1984 roku w Szczecinie) – polski rysownik mieszkający w Danii, artysta wizualny i nauczyciel medytacji. Bazowo pracuje w medium rysunkowym (kredka), jednak od lat wykazuje się dużą „ruchliwością”. Pracuje na przestrzeni instalacji i performansu, znajdując wyraz dla swoich działań w nowych mediach jak animacja, film/video oraz za pomocą choreografii, partycypacji i rytuału. Czerpie z różnych źródeł, łącząc w swojej twórczości elementy tak zdawałoby się odległe jak tradycja sztuki krytycznej i zaangażowanej z duchowością.
Arobal to samouk znany z ilustracji prasowych, okładek książek albumów muzycznych, a także plakatów filmowych i teatralnych. Stypendysta Art Hub Copenhagen oraz Danish Arts Foundation. Jego wystawy indywidualne prezentowano m.in. w Warszawie, Katowicach, Poznaniu, Kopenhadze oraz ostatnio na festiwalu w Roskilde.
W 2024 roku jego projekt „Powtarzać czas początku” (Galeria Lisowski) został wsparty w ramach pierwszej edycji Programu Dotacyjnego Artystyczna Podróż Hestii. Wystawa o przygotowaniach do zamążpójścia, którą zrealizował z narzeczonym – Mikkelem Nielsenem, następnie dotarła do Muzeum Regionalnego w rodzinnym Arobalowi Barlinku.
Od 2003 roku praktykuje medytację w tradycji buddyzmu Shambhali. Jako świecki nauczyciel prowadzi wykłady, warsztaty i odosobnienia, również o charakterze dedykowanym społeczności LGBTQ+. Od 2005 roku razem z Magdą Buczek współtworzy galerię Vi Lever På Polsk w Kopenhadze – przestrzeń działań artystycznych i aktywistycznych o imigranckim, feministycznym i queerowym profilu.



Raport Roczny 2024 został wydany i opracowany przez Grupę ERGO Hestia z udziałem Bartka Arobala Kociemby.
koncepcja: Bartek Arobal Kociemba
opieka kuratorska: Marek Wasilewicz
teksty i narracja: Bartek Arobal Kociemba, Janusz Heller
opieka merytoryczna: Maria Rosa
koordynacja projektu: Natalia Wiercińska, Marek Wasilewicz
koordynacja produkcji poligraficznej: Anna Mieczkowska, Kamil Gałczyński
projekt graficzny i skład: Anna Piwowar | Siostry Piwowar Studio
druk: Drukmania, Poznań | www.druk-mania.pl
Grupa ERGO Hestia ul. Hestii 1 81-731 Sopot www.ergohestia.pl www.artystycznapodrozhestii.pl

isbn : 978-83-958544-5-3
