pierwszy rozdział, ta książka bowiem, parafrazując Hitchcocka, zaczyna się od śmierci, a potem napię cie już tylko rośnie – negacja śmierci przebiega we dle schematu zupełnie innego niż pół wieku temu. Niegdyś po prostu o niej milczano i skrywano ją za szpitalnymi parawanami. Dzisiaj – w pozornym ge ście ponownego zaproszenia na salony – usiłuje się z niej zrobić kolejną fantastyczną szansę na osobisty rozwój, wzmocnienie i „ubogacenie” życia tu i teraz. Ponieważ współczesny człowiek nie umiera, a jeśli już umiera, jest to dlań doświadczenie ekscytujące i rozwojowe, nie zaś przerażające i nieodwracal ne – kultura nie przewiduje także zbyt wiele miejsca na doświadczenie żałoby. No, chyba że – jak stanowi opublikowana w 2013 roku piąta edycja klasyfikacji DSM1, przygotowana przez Amerykańskie Towa rzystwo Psychiatryczne – trwa ono nie dłużej niż… dwa tygodnie. Po upływie dwóch tygodni żałobę (czy raczej towarzyszące temu procesowi dyskomfort i trudności) można już bowiem uznać za jednostkę chorobową. O żałobie właśnie traktuje rozdział drugi. Brak miejsca na przeżywanie żałoby wiąże się ze zjawiskiem o szerszym zasięgu, a mianowicie z deprecjonowaniem i patologizowaniem smutku. To uczucie – jak staram się pokazać w rozdziale trze cim – jest dla współczesnego kapitalizmu bez mała tym, czym acedia (specyficzna mieszanina smutku wstęp | 19