8 minute read

rozdział 1. bezradność wobec śmierci

Next Article
podziękowania

podziękowania

który propaguje książka The Five Invitations. Traktuje ona, jak podkreśla Ostaseski, nie tyle o śmierci i umieraniu, ile przede wszystkim o życiu. Dokładniej rzecz biorąc – o domniemanym „życiu pełnym”, tym Świętym Graalu rozlicznych duchowych i rozwojowych praktyk. Życiu, które – choć nieodwołalnie kończy się śmiercią – cechuje się zarazem niespotykanymi powszechnie jakościami, w szczególności zaś tytułową „pełnią”, o której wprawdzie nic konkretnego nie sposób powiedzieć, ale którą przedstawia się tam nieustannie jako obiekt wyjątkowej troski.

Niezależnie jednak od braku definicji tego stanu – mającego być wszak naszym horyzontem i celem – bardzo precyzyjnie i skrupulatnie opisane są symptomy jego braku. W kolejnych opowieściach, które poznajemy na kartach The Five Invitations – podobnie jak w życiorysach bohaterów zaludniających książkę Czego najbardziej żałują umierający – przewijają się wątki głębokich frustracji, latami tłumionych pretensji i agresji, niespełnionych marzeń o sukcesach zawodowych i miłosnych, splątanych relacji rodzinnych i przyjacielskich, a także chorób, które atakują w najmniej spodziewanym momencie. Ostatecznie i paradoksalnie dopiero śmierć – czy raczej świadomość nieubłaganie zbliżającej się śmierci – potrafi skierować te życiorysy na właściwe tory. I nawet jeśli przestawienie zwrotnicy przychodzi

bezradność wobec śmierci | 31

o wiele za późno, bo pędzący pociąg albo już się wykoleił, albo pojechał w niedogodnym i nieodwracalnym kierunku, to przynosi efekt swoistego katharsis. A przynajmniej sprawia, że ludzie dotąd nieszczęśliwi, splątani i zablokowani umierają w poczuciu spokoju czy ulgi.

Tym jednak, którzy wciąż są zdrowi i relatywnie młodzi, Ostaseski daje pięć głównych przykazań życia szczęśliwego i spełnionego, które z dużym prawdopodobieństwem skończy się śmiercią w poczuciu intensywnego szczęścia i spełnienia, nie zaś frustracji i przegranej. Przykazania te, czyli tytułowe zaproszenia, układają się w swoistą receptę, której zastosowanie – przekonuje autor – jest możliwe i dostępne dosłownie dla każdego, w każdej chwili, od zaraz.

Czego zatem śmierć i skończoność uczą nas o życiu? W jaki sposób skorzystać z tej mądrości i porzucić egzystencję opartą na blokadach, frustracjach, niemożnościach, niespełnieniach i cierpieniu? To proste. Po pierwsze, nie należy czekać, aż coś się stanie, tylko samemu aktywnie spełniać swoje pragnienia i robić to, czego się chce; po drugie, „przyjmować każde doświadczenie i niczego nie unikać”; po trzecie, w każdym momencie życia „być całym sobą, całym swoim ja”; po czwarte, „pośrodku codziennego zamętu odnajdywać zawsze przestrzeń spokoju”; po piąte zaś – „kultywować umysł początkującego”, co znaczy

32

mniej więcej: zachowywać nieustanną „ciekawość, zachwyt oraz gotowość do zaskoczeń”5 .

W takiej umysłowej i życiowej architekturze śmierć nas z całą pewnością ani nie weźmie znienacka, ani nie przerazi. Jeśli bowiem zaczniemy każde doświadczenie witać z radością, zamiast się od niego infantylnie odwracać, jeśli posiądziemy umiejętność całkowitego zanurzania się we wszystkim, co nam się przydarza, a na dodatek odnajdziemy w tym zawsze przestrzeń spokoju, w której będziemy mogli wytrwale ćwiczyć się w ciekawości i zachwycie – jeśli tak właśnie wyglądać będzie nasza psychologiczna kondycja, śmierć przywitamy z radością, otwartością i ufnością. A ponieważ, zgodnie z pierwszym przykazaniem, niczego nie będziemy odkładać na później i z niczym nie będziemy czekać do jakiegoś mitycznego jutra, w momencie definitywnego końca niczego nie pożałujemy, bo też i literalnie nie będzie czego żałować.

Jak jednak osiągnąć to wszystko? Jak wprząc te doniosłe prawdy w mozolną i często nieefektowną – a w każdym razie odległą od potocznych wyobrażeń „pełni” i satysfakcji – codzienność? Dla tych, którym lektura The Five Invitations nie wystarcza, organizacja prowadzona przez Ostaseskiego – Metta Institute6 – oferuje kilkudniowe warsztaty, gdzie cała zawarta w książce wiedza przekazywana jest w sposób bezpośredni i wysoce skondensowany.

bezradność wobec śmierci | 33

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zarówno Bronnie Ware, jak i Frank Ostaseski przełamują wielkie kulturowe tabu ostatniego stulecia. Oboje podkreślają w swoich wystąpieniach i publikacjach, że śmierć jest niezbywalną częścią życia, że otwarta rozmowa o niej jest nam dzisiaj niezbędna i że z braku tej rozmowy cierpimy jeszcze bardziej niż z powodu lęku przed tym, co i tak przecież nieuniknione.

Na pierwszy rzut oka zatem Ware i Ostaseski zadają kłam słynnej tezie, którą w latach pięćdziesiątych postawił wspomniany już amerykański antropolog Geoffrey Gorer. W eseju Pornografia śmierci (1955), a dekadę później w książce Death, Grief and Mourning in Contemporary Britain twierdził on, że w dzisiejszej kulturze śmierć zajmuje dokładnie tę samą pozycję, jaką w epoce wiktoriańskiej zajmował seks. Stała się wielką nieobecną, wielkim wypartym, wielkim tabu.

Teza ta niewątpliwie wciąż zachowuje aktualność. Bo rzeczywiście o śmierci prawie już dzisiaj nie rozmawiamy. Nie konfrontujemy się z nią. Unikamy jej za wszelką cenę. Udajemy, że nie spotka ani nas, ani naszych bliskich. Relegujemy ją nie tylko ze swojego indywidualnego życia, ale także z przestrzeni publicznej – co oczywiście się ze sobą sprzęga, bo im mniej wyobrażeń i dyskusji o niej do nas dociera, tym mniej sami uświadamiamy sobie jej wszechobecność.

34

Przesiedlamy ją na kozetki starannie ukryte za szpitalnymi parawanami, zostawiamy lekarzom, medykalizujemy. Jej nadejście traktujemy jak efekt zaniedbań, bolesne memento o konieczności regularnych badań i odpowiedniego reżimu treningowego, nie zaś konsekwencję niezbywalnej dyspozycji do nieistnienia wpisanej w nasze indywidualne i gatunkowe DNA. Postrzegamy ją tym samym jako błąd wymagający korekcji, współczesne wcielenie boskiej kary. Z tą jedynie różnicą, że aktualnie w zestawie najcięższych grzechów zamiast pychy czy chciwości znajdują się takie występki, jak palenie papierosów, niedostatek aktywności fizycznej, nieodpowiednia dieta albo złe emocje połączone z nie dość pozytywnym nastawieniem do rzeczywistości.

W ten właśnie sposób śmierć wkomponowuje się w układ moralistycznoracjonalistycznych uzasadnień, gdzie funkcjonuje jako możliwe do uniknięcia ogniwo jakiegoś łańcucha przyczyn i skutków, a nie ostateczny horyzont wszelkich ludzkich działań i starań. Nieuchronny, absurdalny, zawsze niemożliwy do przewidzenia w stu procentach charakter śmierci ulega tutaj specyficznej reinterpretacji czy raczej mistyfikacji. W książce Natural Causes: An Epidemic of Wellness, the Certainty of Dying, and Killing Ourselves to Live Longer (Z przyczyn naturalnych. Epidemia wellness, nieuchronność śmierci oraz wykańczanie

bezradność wobec śmierci | 35

się, żeby żyć dłużej) zwróciła na to uwagę Barbara Ehrenreich, świetna amerykańska eseistka i biolożka molekularna. Ehrenreich po osiągnięciu siedemdziesiątego piątego roku życia zrezygnowała ze znacznej części badań okresowych rekomendowanych przez współczesną medycynę. „Jestem już wystarczająco stara, żeby umrzeć”7 – zadeklarowała, wskazując przy tym, że całkiem spora część procedur medycznych, których celem jest przedłużanie biologicznej egzystencji, generuje zdecydowanie więcej szkód niż korzyści. A poza tym nosi wyraźne znamiona zachowań o charakterze rytualnym – od ich faktycznej wartości diagnostycznej bądź medycznej znacznie istotniejszy jest bowiem komponent psychologiczny: stan świadomości indukowany u kogoś, kto się tym wszystkim działaniom poddaje.

W radykalnej medykalizacji śmierci, a także w rozwijającej się na Zachodzie od lat siedemdziesiątych kulturze wellness i fitness Ehrenreich dostrzega nowe wcielenie średniowiecznego chrześcijańskiego moralizmu, w myśl którego nieszczęścia dotykające człowieka zawsze są zawinione, nigdy przypadkowe. W średniowiecznym uniwersum rządzonym niepodzielnie przez wszechmocne bóstwo nic nie dzieje się bez jego woli, a przynajmniej bez biernego przyzwolenia. Wyznawcy – zobowiązani do przestrzegania określonych reguł i podtrzymywania

36

rytuałów – w obawie przed wieczną karą gorliwie wypełniają swoje powinności. Jeśli dotrzymają zobowiązań i zadowolą bóstwo, mogą nieśmiało liczyć na łaskę, a gdy dotyka ich nieszczęście lub katastrofa, postrzegają to jako konsekwencję własnych zaniedbań czy sprzeniewierzeń.

Współczesny totalny lęk przed śmiercią oraz idący z nim w parze kult życia i zdrowia generują sytuację w zasadzie analogiczną. Jednostka staje się tu odpowiedzialna za dobrą kondycję swojego ciała dokładnie tak samo, jak kiedyś zobowiązana była troszczyć się o zbawienie duszy. Obawa przed śmiertelną chorobą – absolutnym końcem biologicznego życia – równa się obawie przed wiecznym potępieniem. W niezauważalny dla współczesnego człowieka sposób (gdybyśmy go bowiem zapytali, ochoczo odżegnałby się od wszelkich religijnych inklinacji) doszło więc do specyficznego przemieszczenia w jego świadomości. Troska o duszę – wehikuł do nieśmiertelności w zaświatach – zamieniła się w troskę o ciało, wehikuł do nieśmiertelności tu i teraz. W tym sensie wellness i fitness to właściwie nowe religie, zespół doktryn i praktyk mających funkcje transcendentne: przekroczyć immanentny rozpad, uodpornić się na siły entropii.

Innym jeszcze modelowym przejawem tego przemieszczenia jest nowa gałąź na pograniczu nauki

bezradność wobec śmierci | 37

i futurologii, czyli immortalizm. Idea niezwykle popularna zwłaszcza wśród wizjonerów z Doliny Krzemowej. Takie postacie, jak biogerontolog i założyciel Fundacji Matuzalema Aubrey de Grey czy Ray Kurzweil – człowiek zażywający dziennie kilkadziesiąt tabletek, żeby doczekać momentu, kiedy uda się przetransportować jego tożsamość na jakiś krzemowy nośnik – inwestują dzisiaj potężne pieniądze, czas i wysiłek w wynalezienie nowoczesnego eliksiru nieśmiertelności. I chociaż naukowcy zajmujący się procesami starzenia wprost twierdzą, że są to przynajmniej na razie wyłącznie fantazje i że nie jesteśmy nawet o centymetr bliżej rozwikłania zagadki przemijalności, niż byliśmy, powiedzmy, pięćdziesiąt czy sto lat temu – de Grey i Kurzweil nic sobie z tego nie robią. A rzesze odbiorców i odbiorczyń ich przekazu (eksponowanego na okładkach czasopism, w witrynach internetowych oraz setkach tysięcy filmików na YouTube) zasypiają codziennie z nadzieją, że podobnie jak całą masę innych problemów tak i ten z pewnością uda się „amerykańskim naukowcom” prędzej czy później rozwiązać.

Cóż, jest to właśnie wiara par excellence. Bo też i zapalczywość, z jaką poświęcamy się ćwiczeniom na skomplikowanych urządzeniach do rzeźbienia masy mięśniowej; oddanie, z jakim pokonujemy biegiem kolejne kilometry, wypacając litry potu w stanie

38

endorfinowego transu; samozaparcie, z jakim odmawiamy sobie różnorakich smakołyków, pilnując dietetycznego reżimu, i wreszcie mieszanina zazdrości, wyższości, zawiści i satysfakcji, z którą przyglądamy się tym wszystkim skazanym na potępienie – otyłym, palącym, pijącym i objadającym się bez umiaru – otóż to wszystko niczym istotnym nie różni się od zapalczywości, oddania, samozaparcia, resentymentu i Schadenfreude tak charakterystycznych dla wszelkiej maści fundamentalizmów.

Sięgnijmy po jeszcze inne przykłady.

Ktoś relacjonuje na portalu społecznościowym chorobę i śmierć bliskiej osoby. Po wzruszającym opisie heroicznych zmagań z cierpieniem, momentów ekstremalnej bezradności i ekstremalnej intymności, jaka pojawia się pomiędzy dwojgiem ludzi, kiedy nie ma już żadnej nadziei – następuje nagle emocjonalna filipika przeciwko paleniu papierosów. Oczywiście, jest ona w pewnym sensie zrozumiała – w kontekście przedwczesnej śmierci najbliższej osoby wszystko jest zrozumiałe, każda racjonalizacja, każda pretensja do losu. A jednak czuć tu jakiś dysonans, podskórne przekonanie, że zmarły poniekąd sam na siebie sprowadził nieistnienie. Że materia naszych ciał, będących wszakże emanacją „świata natury” – kolejnego substytutu bóstwa,

bezradność wobec śmierci | 39

Czego obawia się współczesna kultura? Jak poradzić sobie w świecie, w którym nie ma miejsca na bezradność?

Śmierć, żałoba, smutek to tematy, od których społeczeństwo późnego kapitalizmu odwraca wzrok. W zamian oferuje iluzję wspólnoty zbudowanej w bańce social mediów, opartej na ideologiach wzmagających plemienną lojalność albo nowych mitach, które niebezpiecznie zaczynają przypominać teorie spiskowe.

Tomasz Stawiszyński, filozof i eseista, z zacięciem badacza odrzucającego łatwe rozwiązania bierze na warsztat wszystko to, co wypieramy, o czym wolimy zapomnieć, a co – paradoksalnie – jest nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji. W swojej nowej książce w błyskotliwy sposób mierzy się z tymi problemami i umieszcza je w kontekście zbudowanym zarówno przez ważne teksty współczesnej humanistyki, jak i przez kulturę popularną.

Obowiązkowa lektura dla wszystkich, którym nie wystarczają proste odpowiedzi na trudne pytania

Tomasz Stawiszyński w zwyczajny i zrozumiały sposób dotyka tego, co dla nas dziś najistotniejsze, a przed czym wytrwale uciekamy.

Agnieszka Holland

Ten pięknie napisany esej zachwyca i zachęca do bezkompromisowego myślenia. Dawno nie czytałam książki tak przybliżającej mnie do świata i życia. Jestem pewna, że będę do niej wracać wielokrotnie.

Mira Marcinów

Patronat medialny:

This article is from: