WSTĘP
Nie sądziłem, że tak pochłaniającą przygodą będzie dla mnie pisanie komentarzy do czytań niedzielnych dla tygodnika „Gość Niedzielny”. Z zadania tego zacząłem wywiązywać się w styczniu 2017 roku. Był to rok naznaczony setną rocznicą objawień Matki Bożej w Fatimie oraz modlitewną inicjatywą „Różaniec do granic”. A potem nadeszło narodowe świętowanie stulecia odzyskania niepodległości przez Polaków, pożar katedry Notre-Dame w Paryżu, bluźniercze marsze kobiet wypełniające ulice polskich miast w obronie prawa do aborcji, beatyfikacja kardynała Prymasa Stefana Wyszyńskiego i Matki Róży Czackiej, wybuch wojny na Ukrainie, śmierć papieża Benedykta XVI , a następnie papieża Franciszka oraz wybór na Stolicę Piotrową Leona XIV, zwycięstwo wyborcze prezydenta Trumpa w USA oraz zmiana władzy w naszym kraju. Wydarzenia biegną, świat się zmienia, a Słowo Boga pozostaje niezmienne, wciąż oświecając nasze życie.
Muszę przyznać, iż zebrane tu komentarze, pisane na bieżąco do kolejnych czytań niedzielnych – najpierw do pierwszych czytań, potem do drugich, wreszcie do ewangelii – mobilizowały mnie do głębszego wsłuchiwania się w głos Boga i zastanawiania się nad tym, co chce On powiedzieć nie tylko
mnie, ale i naszemu pokoleniu. Cenię sobie ogromnie to zajęcie, ponieważ nie ma piękniejszego i bardziej zaszczytnego zadania w Kościele dla kapłana czy jakiegokolwiek chrześcijanina, jak wsłuchiwanie się w szmer Ducha Świętego ożywiającego stare teksty świętej Księgi. „Chrześcijaństwo jest religią Słowa Bożego” – pisał Benedykt XVI , dodając: „Realistą jest ten, kto w Słowie Bożym rozpoznaje fundament wszystkiego”1. Słowo Boga zawarte w Piśmie Świętym jest tak ważnym pokarmem duchowym dla chrześcijanina, iż – jak uczy papież Benedykt – niekorzystanie z tej łaski winno być wyznawane jako grzech na spowiedzi. Jednym z największych pragnień księdza Dolindo Ruotolo, proroka z Neapolu, było to, by Słowo Boga materialnie powróciło do rąk katolików, stało się ich codziennym pokarmem i przewodnikiem. Ludzie mają prawo – jak uczy Sobór Watykański II – „odnaleźć w ustach kapłanów przepowiadane Słowo Boże”2 .
Cotygodniowe głoszenie Dobrej Nowiny w oparciu o czytania biblijne przywoływane w niedzielnej Mszy Świętej jest dla mnie zaszczytem, a jednocześnie wyrazem powinności, jaką wiążę z moim powołaniem. I choć łączy się nieraz z trudem zanurzania się w głębokie warstwy Bożego przesłania i wyławiania jego znaczeń ukrytych w tekstach, a poprzez
1 Benedykt XVI , Posynodalna adhortacja apostolska „Verbum Domini” o słowie Bożym w życiu i misji Kościoła, 7, 10.
2 Sobór Watykański II , Dekret o posłudze i życiu kapłanów „Presbyterorum Ordinis”, 4.
nie w wydarzeniach życia, odpowiada ono mocnemu memu przekonaniu, iż pierwszą i najważniejszą powinnością Kościoła jest przepowiadanie Słowa Bożego: „Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!” (1 Kor 9, 16). Trudno mi nieraz zrozumieć niektórych pasterzy, którzy posługę Słowa w kościołach skracają do minimum. Zaskakuje mnie też obawa wiernych, by nie poświęcać zbyt długiego czasu na tę posługę. Wszakże „czas to pieniądz”. Rozumiem, że słuchaczy nieraz zabija rutyna bądź banał wkradający się do naszych homilii i katechez, podobnie jak zastępowanie przesłania Bożego ludzką, bezużyteczną paplaniną.
„O skuteczności Słowa Bożego należy mówić na nowo bez lęku i z przekonaniem”3 – pisał papież Benedykt. O mocy kerygmatu decyduje to, iż jego treścią jest „Chrystus, który został ukrzyżowany, umarł i zmartwychwstał. W Nim dokonuje się pełne i autentyczne wyzwolenie od zła, od grzechu i od śmierci, i w Nim Bóg daje «nowe życie», boskie i wieczne.
To właśnie jest ta Dobra Nowina, która przemienia człowieka i historię ludzkości, i którą wszystkie narody mają prawo poznać”4 – uczył św. Jan Paweł II . Zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią następuje w człowieku dzięki stwórczej mocy
3 Benedykt XVI , Posynodalna adhortacja apostolska „Verbum Domini”, 96.
4 Jan Paweł II , Encyklika „Redemptoris missio” o stałej aktualności posłania misyjnego, 44.
Boga. Pod działaniem przepowiadanego kerygmatu słuchacz, tak jak Maryja Dziewica, „w pewnym sensie poczyna i rodzi Słowo Boże”5. Towarzyszy temu doświadczenie, że „sam Chrystus jest obecny i mówi do nas”6. Jak Chrystus jest obecny pod postaciami chleba i wina w Eucharystii, podobnie jest On też obecny w przepowiadanym Słowie. Istnieje zatem analogia pomiędzy komunią Słowa a komunią eucharystyczną, do jakiej przystępujemy dwukrotnie podczas każdej Mszy Świętej. „Pytam was, bracia i siostry – mówił św. Cezary z Arles – powiedzcie mi, jak wam się wydaje, co jest ważniejsze: Słowo Boże czy Ciało Chrystusa? Jeżeli chcecie odpowiedzieć zgodnie z prawdą, czyż nie to musicie przyznać, że Słowo Boże nie jest mniej ważne niż Ciało Chrystusa? Dlatego tak wielką troskę zachowujemy, aby wtedy, gdy udzielane jest nam Ciało Chrystusa, nic z niego nie upadło z naszych rąk na ziemię. Taką samą troskę zachowujemy, aby Słowo Boże, które jest nam podawane, nie zostało wyrwane z naszego serca, gdy myślimy lub mówimy o czymś innym, bo taką samą bowiem winę poniesie ten, kto zaniedbuje słuchania Słowa Bożego, jak i ten, który dopuszcza, by przez jego niedbalstwo Ciało Chrystusa upadło na ziemię”7. Idąc za tą myślą: zawsze wzruszał mnie w niektórych kościołach czy kaplicach widok
5 Tamże, 28.
6 Tamże, 56; por. Sobór Watykański II , Konstytucja o Liturgii Świętej „Sacrosanctum Concilium”, 7.
7 Caesarius Arelatensis, Sermo 78, 2, SC h 330, 249.
księgi Pisma Świętego przechowywanej obok Świętych Postaci złożonych w tabernakulum.
„Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4, 12). Ono nie potrzebuje komentarzy ani przypisów, co najwyżej ilustracji w postaci świadectwa życia tego, kto głosi. Dziś coraz większym wymogiem ewangelizacji staje się to, by głosiciel Ewangelii Chrystusowej czynił to z pozycji nie zarozumiałego nauczyciela i moralizatora, ale świadka. Po co zatem proponować czytelnikom książkę z komentarzami do czytań biblijnych? By wspomóc ucho słuchacza w trudzie otwierania się na głos Boga. Według tradycji żydowskiej można wyróżnić generalnie cztery kategorie słuchaczy. Są tacy, którzy w słuchaniu przypominają gąbkę – wchłaniają w siebie wszystko, albo sito, które przepuszcza mąkę pospolitą, a rezerwuje dla siebie tylko tę wykwintną. Słuchacz może też być podobny do lejka – siada i słucha z ustami otwartymi, a co otrzyma z jednej strony, zgubi z drugiej. Jest to uczeń głupi, który niczego nie zatrzymuje w sercu i niczego nie pamięta. Wreszcie w słuchaniu można być jak filtr – przypomina go uczeń gnuśny, który pije samo wino, zaniedbując potrawy. Przyjmuje tylko to, na co w danym momencie ma ochotę, gardząc całą resztą. Jest jak nierozgarnięte dziecko, któremu dano do ręki drogocenną perłę. Na widok kawałka bułki rzuca ono perłę, goniąc za słodkim kąskiem.
Podoba mi się stwierdzenie zaczerpnięte ze średniowiecznego dzieła zatytułowanego Alfabet rabbiego Akiwy, iż każde zawarte w Biblii słowo posiada siedemdziesiąt znaczeń.
Oznacza to, że w Piśmie Świętym nie znajdziemy ani jednego stwierdzenia, któremu nie dałoby się przypisać całego stosu komentarzy. Podobnie jak kamień uderzony młotem rozpryskuje się na tysiące kawałków, tak i Słowo Boga na tysiące znaczeń: „Czy moje słowo nie jest jak młot kruszący skałę?” (Jr 23, 29). Dla początkującego lektura Biblii jest zazwyczaj trudna. Podobnie, gdy Bóg po raz pierwszy zaczął mówić do ludu na Synaju, Jego słowa wydawały się ludziom grzmotem i błyskawicą, tak iż kto mógł, uciekał z miejsca spotkania. Od tamtej chwili, jak twierdzą mędrcy Izraela, każdemu słuchaczowi Bóg posyła dwóch aniołów: jednego, by podtrzymywał jego serce, a drugiego, by unosił mu głowę, aby tamten potrafił otworzyć się na moc Przedwiecznego. Człowiek, który odkrył „pociechę Pism” (Rz 15, 4; 1 Mch 12, 9), jest podobny do kogoś, bez kogo głęboka studnia pełna czystej i orzeźwiającej wody będzie dla innych ludzi niedostępna. Dopiero gdy ten, co pojął, jak zaczerpnąć z niej wody, przywiąże wiadro z długim sznurem do kołowrotka i pokaże innym, jakim sposobem można ugasić pragnienie, tamci znajdą i wodę, i czerpak. „Pociechą Pism” należy zatem dzielić się z drugim człowiekiem.
Warto pamiętać, że z powodu gnuśności w słuchaniu Boga Izrael znalazł się na wygnaniu. Z tego samego powodu upadła Jerozolima: „Przeto jak słomę pożera język ognisty, a siano znika w płomieniu, tak korzeń ich będzie zgnilizną, a kiełek
ich jak pył porwany się wzniesie, bo odrzucili Prawo Pana
Zastępów i wzgardzili tym, co mówił Święty Izraela” (Iz 5, 24).
Słowo Boże jest bezgraniczne, nigdy się nie wyczerpie i nigdy nie przestanie nas zaskakiwać swymi nowymi skarbami. Nawet dziesięć tomów podobnych komentarzy nie będzie w stanie oddać bogactwa, jakie zawiera w sobie Biblia. „Któż opowie dzieła potęgi Pana, ogłosi wszystkie Jego pochwały?” (Ps 106, 2).
Nawet aniołowie nie są w stanie opowiedzieć wszystkiego, co
Bóg sprawił i powiedział. Niemniej dziękuję z serca Wydawnictwu Esprit za pomysł pełnego wydania moich drobnych komentarzy do wszystkich czytań niedzielnych, uporządkowanych w cyklu trzyletnim. Po pierwszym tomie, zawierającym teksty odnoszące się do fragmentów Pisma Świętego używanych w liturgii w roku A , pojawią się dwa kolejne obejmujące pozostałe perykopy biblijne. Oby przyczyniły się one do tego, byśmy jak Noe w arce przed nadciagającymi zewsząd wodami potopu znajdowali schronienie w Słowie żywego Boga.
I n I edz I ela a d W en T u
Pierwsze czytanie: Iz 2, 1–5
Zapotrzebowanie na światło
Proroctwo Izajasza dotyczy Judy i Jerozolimy, czyli centrum obecności i działania Boga w dziejach zbawienia. Ich odpowiednikiem jest Kościół i jego najważniejsze miejsce – świątynia ludzkiego serca. Izajasz głosi: „Góra świątyni Pańskiej stać będzie mocno na szczycie gór i wystrzeli ponad pagórki”. Tymczasem ilustracją aktualnej pozycji Kościoła w świecie jest katedra św. Patryka w Nowym Jorku, zagubiona jak maleńka wysepka pośród ogromnych drapaczy chmur. Dawniej to kościoły nadawały wygląd miastom, wysokie dzwonnice wznosiły się ponad życiem codziennym, przypominając o wieczności. Dziś człowiek buduje pomniki własnej wielkości, którymi są wieżowce przygniatające swymi rozmiarami kościelne dzwonnice i zasłaniające ludziom obraz nieba. Ta niewielka neogotycka katedra pośród szklanych gigantów wyrażających nowoczesny styl architektury wydaje się przygniatającym przykładem tego, iż chrześcijaństwo nie ma wiele do powiedzenia współczesnemu światu. Inne świątynie przejmują prerogatywy świątyni Pańskiej. Dokonuje się
nawet pewna inwersja. W kościołach gwar rozgadanych zwiedzających, chaos dźwięków, swoboda zachowań, strojów, duszpasterskich propozycji; w nowych świątyniach – dajmy na to w bankach – wśród marmurów i pod patetycznymi żyrandolami obowiązuje cisza, nabożna atmosfera, zakaz hałasowania. Tu jest bóg! Tu się liczy pieniądze! Należy zachować dystans, odległość, uległość, kolejność, hierarchię, zwrócić się z prośbą, umieć poczekać. Nowi kapłani udzielą łaski w postaci kredytu lub dotacji.
Izajasz zapowiada: „Wszystkie narody do niej popłyną, mnogie ludy pójdą i rzekną: «Chodźcie»”. Tymczasem media, rozmowy, odezwy, wypowiedzi spowija atmosfera zniechęcania, wybrzydzania na Kościół, jego kult i kapłanów. „Nie chodzę do kościoła” – piszą na forach internetowych anonimowi rebelianci. Za dobry ton uważane jest chlubienie się awersją i wrogością do „tej instytucji”, obnoszenie się z pogardą. „Jechanie na kościół i klechy” to rytuał codzienności w niejednej korporacji i rozgłośni. Po mandaty poselskie i prestiżowe nagrody sięgają zadeklarowani apostaci, ateiści, koryfeusze nowej religii – tej wegańskiej, cieplarnianej, ekologicznej, równościowej. W żaden sposób nie pasuje im do tych kanonów wiary ani Chrystus, ani Najświętsza Panienka. Nie trzeba Ich zwalczać, wystarczy wziąć w nawias jako przesłanki do życia niepotrzebne. Najświętszy Sakrament to „wafel”; celibat, dziewictwo, nierozerwalność małżeńska to coś z założenia „perwersyjne”, „obrzydliwe”, „średniowieczne”.
Izajasz wieści: „On będzie rozjemcą pomiędzy ludami i sędzią dla licznych narodów”. Toczy się ponowoczesny spór o ludzką duszę, o kształt przyszłego społeczeństwa, miłości, edukacji. Czasem przeradza się on w wojnę, zderzenie cywilizacji, walkę życia ze śmiercią. Kiedyś wszyscy, wszyscy staniemy przed Trybunałem Boga. Będziemy zapytani o prawdę, rozliczeni z miłości. „Nie będą się więcej zaprawiać do wojny”, bo wszystko będzie jasne. Zwyciężył Baranek i ci, którzy „umiłowali pojawienie się Jego” (2 Tm 4, 8). Czas jest krótki, za krótki, by eksperymentować z ciemnościami, bawić się w wymyślanie alternatywnych światów, żyć metodą prób i błędów. „Domu Jakuba, postępuj w światłości Pańskiej!”
Drugie czytanie: Rz 13, 11–14
Rozumieć chwilę obecną
Często nie zdajemy sobie sprawy, jak jesteśmy wewnętrznie ślepi. Bywa, że źle postępujemy, ale jeszcze gorzej się przed sobą usprawiedliwiamy. Zdarza się, że kieruje nami jakieś zatrute uczucie, a my uważamy je za gorliwość. Małe błędy wytykamy innym, a nad swoimi, o wiele większymi, przechodzimy do porządku dziennego. Jesteśmy wrażliwi na zło, które przychodzi od innych, i jednocześnie całkowicie nie dociera do nas, ile cierpienia zadajemy. „Teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu”.
Dla chrześcijanina nadzieja osiągnięcia życia wiecznego
nie oznacza abstrakcyjnego spirytualizmu i braku zainteresowania sprawami tego świata. Wręcz przeciwnie, jest w tym oczekiwaniu szczególna zachęta do miłości i pomnażania dobrych uczynków. „Będziemy sądzeni z miłości” – przypomina nam św. Jan od Krzyża. Mocno stojący na ziemi, lecz ze spojrzeniem utkwionym w wieczności. „Zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdy uwierzyliśmy”. Ta „formuła” pozwala wierzącym uczestniczyć w historii i jednocześnie przeżywać ją jako trening przygotowania do przejścia na drugą stronę i rozpoczęcia życia, które nigdy się nie skończy. „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień”. Głoszenie i przypominanie tego celu to właśnie to, o co Chrystus prosi swój Kościół. Wydaje mi się, że to jest właśnie sposób, by Kościół przestał milczeć o tym, co nadprzyrodzone.
Apostoł w zachęcie: „Rozumiejcie chwilę obecną” usiłuje zaangażować naszą uwagę w obserwowanie małych, codziennych tajemnic. Nie wolno nam zapominać, iż w słowniku chrześcijańskim słowo „przypadek” nie istnieje. Ujmuje to z urzekającą prostotą popularne, mądre przysłowie: „Liść się nie poruszy, jeśli Bóg go nie ruszy”. Nic się nie dzieje, jeśli nie jest chciane czy dopuszczone przez Najwyższego. Czuwa On nad każdym i każdemu wysyła małe i wielkie znaki, które potwierdzają Jego obecność i Jego czujność, tak długo, jak długo możemy je rozpoznać i przyjąć. To, że niczego nie spodziewamy się od życia, jest skutkiem popadnięcia w najgroźniejszą
z pokus, zwaną przez ascetów acedią – upadkiem ducha, śmiercionośną rozpaczą, która sprzeciwia się Duchowi Świętemu. Pełne nadziei oczekiwanie stawia wyzwanie każdej teraźniejszości, otwierając ją na tak zwane kairoí – zapowiedzi „tego, co ma nadejść”. „Pora, w której przyszło nam żyć, jest najdonioślejsza” – naucza mądrość ascetyczna. Jest bowiem wtargnięciem Bożej wieczności, która zatrzymuje negatywny czas złudnych oczekiwań i przebija głuchotę uszu, które nie słuchają.
Myślę, że każdy z nas potrzebuje czasem usłyszeć w sercu komunikat od naszego Ojca Niebieskiego: „Byłem w pobliżu ciebie w godzinie cierpienia”. W ten sposób możemy odnaleźć siebie samych w czasie odkupionym, w którym przeznaczenie każdego rodzi się na nowo w swej pierwotnej świeżości i rozbłyska pełnią niezniszczalnego sensu. W Białych nocach Fiodor Dostojewski pisał: „Chciałbym cię utulić do snu, ale jak bohaterów bajek, którzy zasypiają i budzą się dopiero wtedy, gdy będą szczęśliwi. Lecz przyjdzie to także na ciebie.
Obudzisz się pewnego razu i zobaczysz przepiękny dzień. Będzie świeciło słońce i wszystko będzie nowe, inne, jasne. To, co dotąd wydawało ci się niemożliwe, stanie się zwyczajne, normalne. Nie wierzysz? Jestem tego pewien. Już niebawem. Nawet jutro”.
Ewangelia: Mt 24, 37–44
Nie spostrzegli się
Mówią, że żaby nie da się ugotować, wrzucając ją do wrzątku, ale trzeba włożyć ją do zimnej wody i gotować na małym ogniu. Pozwoli się ugotować, bo się nie spostrzeże. To samo powiedział Jezus: „Nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich”, nawiązując do czasów biblijnych i powołania Noego. Noe zdołał się uratować, bo wsłuchał się w komunikaty ostrzegające z nieba. Człowiek do tego stopnia może przyzwyczaić się do życia bez nieba, że przestanie słyszeć głos stamtąd dochodzący. Dlatego Jezus mówi do dzisiejszych swych uczniów: „Uważajcie!”. I mówi to w kontekście swego przyjścia, jakby nawiązywał do słynnego pytania: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8).
Benedykt XVI stwierdził, że Zachód ogarnął kryzys duchowy najpoważniejszy od upadku cesarstwa rzymskiego z końca V wieku. Na Zachodzie światełko chrześcijaństwa ledwie się tli. Jeśli nic nie odwróci tych trendów, zniknie ono całkowicie z Europy i Ameryki. Od bardzo dawna lekceważyliśmy sygnały. Teraz, gdy wody potopu są już blisko, nie jesteśmy przygotowani. Burzowe chmury zbierały się od dziesięcioleci, ale większość z nas żyła złudzeniami, że się rozejdą. Rozpad naturalnej rodziny, zanik tradycyjnych wartości moralnych, rozbicie wspólnot. Niepokoiły nas te zjawiska, ale wierzyliśmy, że jeszcze można je odwrócić. Niektórzy uważali, że
wzmocnienie wałów przeciwpowodziowych prawa i polityki wystarczy, by powstrzymać potop sekularyzacji. Dziś widzimy, że przegraliśmy na wszystkich frontach i że szybkie, nieustępliwe prądy zeświecczenia pokonały nasze liche bariery. Wrogi, świecki nihilizm zdecydowanie zmówił się przeciw tradycyjnemu chrześcijaństwu. Kościół przestał formować dusze, a zajął się wyłącznie dbaniem o własne potrzeby. Dyskutujemy o roli kobiet, ochronie odmienności seksualnych, dopasowaniu przykazań do indywidualnych potrzeb, o podziale władzy w parafiach i diecezjach, tymczasem jedna na trzy osoby w wieku od osiemnastu do dwudziestu dziewięciu lat już nie wyznaje żadnej religii albo przystaje na pewną pseudoreligijną papkę skupioną na samopoczuciu jednostki, osobistym szczęściu i utrzymywaniu poprawnych stosunków z innymi. Niewiele już mają wspólnego z Pismem Świętym i Tradycją uczącą pokory, miłości zdolnej do poświęcenia, czystości serca i drogi krzyża jako ścieżki prowadzącej do Boga. Z tej perspektywy wyglądamy na społeczeństwo autonomicznych jednostek nastawionych na korzystanie z życia. Wody potopu sięgają już krokwi naszych kościołów. Grupki miłośników tradycji albo radykalnego postępu debatują nad Kościołem jak biali Rosjanie, którzy popijając herbatkę z samowara w paryskich salonach, spiskują, aby przywrócić w Rosji monarchię. Co oznacza Chrystusowe „Czuwajcie” w kontekście „dni Noego”? Czy nie to, by chrześcijanie, osaczeni szalejącymi wodami potopu nowoczesności, zabrali się za budowanie arki, w której ocalą żywą wiarę i uchronią
swą tożsamość w czasach kryzysu, który może trwać nawet setki lat?
Zamiast wpadać w panikę lub trwać w zadowoleniu z siebie, trzeba budować nowe, małe wspólnoty, tysiące arek, spędzać więcej czasu z dala od brudnych wód tego świata na głębokiej modlitwie i wypełnionych treścią ćwiczeniach duchowych, naśladując Jezusa, który odszedł na pustynię, aby się modlić, zanim rozpoczął głosić swoją naukę ludziom. Lamenty i załamywanie rąk nie przystają uczniom Zmartwychwstałego. Za tym kryzysem ukrywa się łaska. Dostrzeżemy ją, jeśli się na nią otworzymy. Bóg nieraz karał swój lud, aby go nawrócić. Teraz też wydaje wyrok na Kościół i na ludzi, których wiara wyziębiła się przez egoizm i wygodne życie.
Zbliżająca się burza może okazać się dla nas narzędziem zbawienia. Bo nawet „nie domyślamy się”, kiedy i w jaki sposób Syn Człowieczy przyjdzie.
II n I edz I ela a d W en T u
Pierwsze czytanie: Iz 11, 1–10
Bojaźń Boża
U św. Tomasza z Akwinu czytamy: „Gdzie mieszkają fałszywi prorocy? W hipokryzji”. Jeśli widzisz kogoś, kto jest hipokrytą, to uciekaj od razu, trzymaj się na dystans od obłudników. Ale uważaj, abyś nie zlekceważył prawdziwego proroka, tego, którego Bóg tobie posyła.
Bardzo potrzebujemy tego, o czym mówi prorok Izajasz w pierwszym czytaniu: że z pnia Jessego, ojca króla Dawida, wyrośnie różdżka. Pień Jessego to tradycja, historia Izraela, i z niego wyrośnie różdżka, pojawi się Mesjasz posłany do nas. To na nim spocznie duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch bojaźni Pańskiej. Powiada prorok: „Upodoba sobie w bojaźni Pańskiej”.
Bogu podoba się bojaźń Boża, serce wypełnione bojaźnią Bożą. Możemy zapytać, co to jest ta „bojaźń Boża”. Czy jest to lęk przed Bogiem, trzymanie Go na dystans, bo On jest groźny, niebezpieczny? Lepiej się nie zbliżać, nie przesadzać? Jedenaste przykazanie, najczęstsze dzisiaj w naszym Kościele brzmi: „Nie przesadzaj”. Jak się rozpędzisz za bardzo, to od
razu twój współmałżonek znajdzie sposób, żeby ci powiedzieć: „Kochany/ kochana, nie przesadzaj. Zajmij się dziećmi, garażem, a nie ewangelizacją, nie tym, by żyć własnym nawróceniem. Żeby marnować czas na modlitwę, na prorokowanie”.
Ale bojaźń Pańska to nie jest lęk, obawa. To jeden z darów Ducha Świętego, więc jest czymś dobrym. Jeśli wypełni nasze serce, to możemy doświadczyć pewnego rodzaju obawy, ale jest to obawa, aby nie upaść w hipokryzję. Żeby nie zaryć życiem w kłamstwie, nie wylądować w drobnomieszczaństwie, nie dać się pochłonąć materializmowi. Obawa o to, żeby nie stracić cennej bliskości z Chrystusem. On nam gwarantuje prawdę, światło, miłość. Dlatego mówi prorok Izajasz, że ten, kto ma w sobie bojaźń Pańską, „nie będzie sądził z pozorów ani wyrokował według pogłosek. Raczej rozsądzi sprawiedliwie i pokornym wyda słuszny wyrok”. Prorok to jest ktoś, kto ma oczy otwarte, nie da się oszukać byle czym. Widzi prawdę, ponieważ jej pragnie, ponieważ jest na nią gotowy. Papież Benedykt XVI często mówił: „Kto wierzy, widzi więcej”.
Drugie czytanie: Rz 15, 4–9 Źródło trwałej pociechy
Pierwsze przykazanie, z jakim Bóg zwrócił się do ludu wybawionego z długotrwałej niewoli, było: „Szema, Izrael! Słuchaj, Izraelu!”. Zanim mu powiedział: „Przestań grzeszyć”, „Złóż Mi ofiary”, „Okaż wierność’’, poprosił go: „Słuchaj Mnie”.
Słuchanie Słowa Bożego przypomina rwący nurt górskiego potoku, w który gdy tylko zmęczony przechodzień zanurzy swe usta, dozna orzeźwienia. Ten strumień ulgi i pociechy bierze się z bezpośredniego kontaktu z Bogiem. „Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4, 12). Święty Paweł, pisząc o „cierpliwości i pociesze, jaką niosą Pisma”, nawiązuje do bezcennego doświadczenia ludu wybranego, który pośród nędzy i smutku przymusowego wygnania do Babilonii odkrył tam szczególny, nowy rodzaj obecności Boga pod postacią pociechy płynącej z zapisanego Słowa Boga, które można wciąż na nowo odczytywać i głosić. Wówczas w sercu ludzkim budzi się otucha i nadzieja, które wzmacniają człowieka od środka, nawet gdy zewnętrzne okoliczności nastrajają go raczej do pesymizmu i rozpaczy. Człowiek, który odkrył ową „pociechę Pism” (1 Mch 12, 9), jest podobny do kogoś, kto znalazł dostęp do głębokiej studni pełnej czystej i orzeźwiającej wody. Gdy ten, kto pojął, jak zaczerpnąć z niej wody, przywiąże wiadro z długim sznurem do kołowrotka i pokaże innym, jakim sposobem można ugasić pragnienie, tamci, podążając jego śladem, znajdą i wodę, i czerpak. „Pociechą Pism” należy zatem dzielić się z drugim człowiekiem.
Toteż – jak nauczali żydowscy mędrcy – kiedy dwóch lub trzech na rynku wymienia się wzajemnie znajomością Bożego Słowa, Szekina – czyli chwała Boża – przechadza się pomiędzy nimi. Gdy zaś owych dwóch lub trzech gromadzi się
razem i nie rozmawiają ani słowem o Świętej Księdze, jest to zgromadzenie głupców i – jak radzi sama Biblia – należy unikać podobnego towarzystwa (Ps 1, 1).
Bóg ceni każdego, kto szuka Jego pouczeń. Kiedyś pewien ojciec udał się do supermarketu na zakupy, zostawiając swego synka samego w domu. Po powrocie zastał chłopca z Biblią na kolanach, pochłoniętego lekturą. Uradowany zadzwonił do mnie, by mi opowiedzieć, co mu się przydarzyło: „Wiesz, co robił mój synek ukochany, gdy go zostawiłem samego w domu i poszedłem na zakupy? Z własnej woli wziął Biblię i zaczął ją czytać”.
„Przygarniajcie siebie nawzajem, bo i Chrystus przygarnął was – ku chwale Boga”. Szczególnym rodzajem „przygarniania” innych jest naprowadzanie ich na to źródło pociechy i cierpliwości w życiu. Dotykamy tutaj trudnej sztuki przekazywania wiary własnym dzieciom i wnukom. Warto uczyć znajomości Biblii od młodości. Wysiłek podjęty zawczasu zaowocuje przyzwyczajeniem się młodego człowieka do przebywania w bliskości Pana Boga. Odkładanie zajmowania się Słowem Boga na starość („jak przejdę na emeryturę”, „jak znajdę czas”) to jak oswajanie starego bawołu, który całe życie był dziki. Marne widoki! Oczywiście, nie wystarczy człowiekowi kontakt ze Słowem Bożym tylko za młodych lat. Potrzeba wciąż wracać do Świętej Księgi, by przez całe życie pozostać mądrym katolikiem. „Rano siej swoje ziarno i do wieczora nie pozwól spocząć swej ręce, bo nie wiesz, czy wzejdzie jedno czy drugie, czy też są jednakowo dobre” (Koh 11, 6). Karmienie
się Słowem za dni pomyślnych nie może ustać wówczas, gdy nadchodzi smutek. Tak samo jak nikt, kto ucztuje w czasie dostatku, nie odda się dietom, gdy nadejdzie głód.
Ewangelia: Mt 3, 1–12
Prorok i pustynia
Jan Chrzciciel jest „głosem wołającego na pustyni”. Dlaczego idzie na pustynię? Czemu ten znak jest tak wymowny, iż ma moc wywołać ludzi z wygodnych domów i bezpiecznych miast i wywieść ich na pustynię? Bo prorok nawiązał kontakt z pustynią w ich sercu? Dotknął jakiejś pustki po Bogu, po miłości, po jasności, jaka zaczęła już dawno dominować w ich głębinach? Przywoływanie człowieka na pustynię przypomina to, co Jezus powiedział do Zacheusza: „Zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zacheusz zaś jest przykładem kogoś, kto ze wszystkich sił oddaje się życiowej wspinaczce ku karierze, ku pomnażaniu dóbr, ku nadaniu sobie znaczenia, w kierunku różnych dróg inwestowania w siebie i rozwijania swej doskonałości, byle tylko odepchnąć się od własnej rzeczywistości. Tymczasem Chrystus czeka na niego tam, gdzie on jest najbardziej prawdziwy, najbardziej nędzny i nieszczęśliwy. Zazwyczaj, przyjmując kogoś w naszym domu, prowadzimy gościa do pomieszczenia wysprzątanego i odświętnego, a trzymamy na klucz pokój lub składzik, w którym panuje wieczny bałagan, symbol
naszej niezaradności i chaosu, by czasem gościowi nie przyszło do głowy tam zajrzeć. Gdyby natomiast Chrystus miał cię odwiedzić, od razu zaprowadź Go w to miejsce, gdzie nad sobą nie panujesz, gdzie tracisz kontrolę nad własnym złem.
Bo właśnie to miejsce w tobie domaga się Bożego miłosierdzia. Zaratustra powtarzał: „Pustynie się poszerzają; biada temu, kto je w sobie ukrywa”.
Ludzie dawali się Janowi zanurzyć w wodach Jordanu, „wyznając swoje grzechy”. To efekt spotkania z prorokiem.
Jan jest dla ludzi zaskoczeniem, bo od powrotu z wygnania babilońskiego w 538 roku przed Chrystusem praktycznie zakończył się w Izraelu okres proroków. Rozpoznają w nim głos samego Boga. Prorok posiada zdolność uczynienia Boga słyszalnym, ponieważ sam doświadcza zstąpienia Słowa Bożego w głąb swojej własnej świadomości. Kiedy świat jest uśpiony i spokojny, na proroka spada grom z nieba. Mówi on zazwyczaj ludziom nie to, co pragną usłyszeć, ale to, co powinni zrobić: „Nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie”. Prorocy nie proponują nam rozmyślania na tematy ogólne. Ich słowa są gwałtownym atakiem, który torpeduje złudzenia fałszywego bezpieczeństwa, obnaża uniki, do których przywykliśmy, podważa naszą porządność i bezstronność: „Kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem? Wydajcie godny owoc nawrócenia”. Prorokowanie jest odsłoną Boskiego spojrzenia na sytuację człowieka, jest oglądem ludzkiej egzystencji z perspektywy Boga. Stanowi zarówno sposób myślenia, jak i sposób życia. Jan Chrzciciel
okrywał się sierścią wielbłąda – miał kontakt z chropowatością ludzkiego życia; był przepasany pasem skórzanym – był gotowy na Boże działanie; karmił się szarańczą i miodem leśnym – łączył w sobie świadomość ludzkiej nędzy i Bożego pocieszenia. Proroka można zlekceważyć, ale tylko za cenę własnej rozpaczy. Jest wielkim szczęściem natknąć się w życiu na prawdziwego proroka. W słowach Jana Chrzciciela pobrzmiewały surowość, gorycz i walka, lecz zza tej bariery ogniowej wyłaniała się miłość Tego, który jest mocniejszy od Jana, a którego prorok jedynie zapowiadał.