

MAŁA OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
MAŁA OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
edycja ilustrowana
na podstawie opowieści wigilijnej
Charlesa Dickensa ilustracje
Joe Sutphin
Wydawnictwo Esprit
This book was first published in the United States by Moody Publishers, 820 N. LaSalle Blvd., Chicago, IL 60610 with the title Little Christmas Carol: The Illustrated Edition, copyright ©2024 by The Moody Bible Institute. Illustrations copyright ©2024 by Joe Sutphin. Translated by permission. All rights reserved
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2025
All rights reserved
Tekst powstał w oparciu o tłumaczenie Opowieści wigilijnej Charlesa Dickensa udostępnione w serwisie WolneLektury (wolnelektury.pl).
Projekt okładki i ilustracje: © Joe Sutphin
Adaptacja okładki: Agnieszka Król
Layout i opracowanie graficzne: © Erik M. Peterson
tłumaczenie wstępu: Anna Wawrzyniak-Kędziorek
Redakcja: Justyna Yiğitler, Magdalena Kolanko, Monika Łojewska-Ciępka
Skład i łamanie: Anna Lala
ISBN 978-83-68144-77-2
Wydanie I, Kraków 2025
Druk i oprawa: Skleniarz
Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków tel. 12 267 05 69, 12 264 37 09 e-mail: sprzedaz@esprit.com.pl ksiegarnia@esprit.com.pl biuro@esprit.com.pl
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
spis treści
Czytanie klasycznej
opowieści wiktoriańskiej
6
Rozdział I
Duch Marleya
15
Rozdział II
Pierwszy z trzech duchów
45
Rozdział III
Drugi z zapowiedzianych duchów
75
Rozdział IV
Ostatni duch
107
Rozdział V
Koniec historii
133
C Z YTANIE KLASYC Z NEJ
OPOWIEŚCI WIKTORIAŃSKIEJ
Kevin Mungons MOODY PUBLISHERS
Najlepszym sposobem doświadczania Małej opowieści wigilijnej jest czytanie jej na głos. Odkrył to sam Charles Dickens – dlatego nie poprzestał na pisaniu, ale zaczął także czytać swoje słynne opowiadanie przed publicznością.
Jest w tej historii coś, co pobudza zbiorową wyobraźnię i trafia bezpośrednio do dzieci. Antypatyczny czarny charakter i gotyckie zjawy – nie wspominając o śmierci chłopca – teoretycznie mogłyby przerażać młodych czytelników. Jednak opowieść ta emanuje nieodpartym ciepłem i dzieci intuicyjnie rozumieją, do czego zmierza jej autor.
Być może dzieje się tak dlatego, że Dickens wypełnił ją odwołaniami do prostej, dziecięcej wiary chrześcijańskiej: „Dobrze jest czasem być dzieckiem, a zwłaszcza w święta, bo w pierwsze Boże Narodzenie Wszechmocny sam nim był”.
Podobne fragmenty wzbudziły długą dyskusję na temat tego, co Charles Dickens miał na myśli. Opowieść wigilijna nie jest sensu stricto historią ewangeliczną –autor nie wspomina o śmierci, złożeniu do grobu ani zmartwychwstaniu Chrystusa.
Tworzy jednak świeckie opowiadanie o charakterze duchowym, które wskazuje na Chrystusa poprzez nawiązania i symbole biblijne. Opowieść wigilijną można uznać co najmniej za opowieść wiktoriańską, niemal przypowieść bądź też moralitet.
Historia rozpoczyna się w momencie, gdy Scrooge – „chciwy i stary grzesznik” – konfrontuje się z naturalnymi konsekwencjami swojego godnego pożałowania życia „wśród nieprzejrzanej ciemności ponad niezmierzoną przepaścią ukrywającą na dnie wielkie tajemnice”. Dla Scrooge’a kościół „zniknął” za zasłoną ciemnej mgły, nie przynosząc mu żadnych odpowiedzi.
Mały Tim pojawia się w tej opowieści po to, by przypomnieć nam o miłosierdziu Chrystusa. Mówi, że „z pewnością wszyscy w kościele zwrócili na niego uwagę, ponieważ jest kaleką, i że jego kalectwo powinno im w dniu Bożego Narodzenia przypomnieć Tego, dzięki któremu chromi chodzili, a ślepi widzieli”.
Dickens przedstawia przemianę Scrooge’a jako podróż z ciemności do światła. Pod koniec mgła się rozstępuje, odsłaniając „dzwony kościelne, które wydobywały z siebie najweselsze brzmienia, jakie kiedykolwiek zdarzyło mu się słyszeć. […]
Wspaniale! Zachwycająco!”.
Krytycy literatury zauważają te motywy i wskazują na nieprzerwany ciąg powiązań, który sięga Wędrówki Pielgrzyma. Alegoria Johna Bunyana odnosiła się do ciężaru grzechu i obietnicy zbawienia przez Chrystusa. Dickens podjął dalszą refleksję nad implikacjami przykazań miłości – po pierwsze miłuj Boga, po drugie miłuj bliźniego jak siebie samego.
Każda rodzina może się nauczyć, jak okazywać życzliwość, szacunek i współczucie napotkanym osobom. Kiedy to robimy, znajdujemy tę samą radość, której doświadczył Scrooge.
Nasze wydanie Małej opowieści wigilijnej powstało na podstawie tekstu
Charlesa Dickensa z 1843 roku. Zostało zaktualizowane i w niewielkim stopniu przeredagowane, tak by umożliwić doświadczenie czytania na głos rodzinom z małymi dziećmi. Ilustracje Joego Sutphina są utrzymane w docenionej przez odbiorców stylistyce znanej z opublikowanej przez Moody Publishers Wędrówki małego Pielgrzyma autorstwa Helen L. Taylor – dziecięcej wersji Wędrówki
Pielgrzyma. Przedstawiają świat zwierząt, w którym nie ma ludzi, umiejscowiony w dziewiętnastowiecznym Londynie. Zgodnie z tekstem oryginału narrator raz po raz zwraca się bezpośrednio do czytelnika (zwróć uwagę na ćmę uosabiającą
Charlesa Dickensa, która pojawia się w różnych sceneriach!).
Mamy nadzieję, że nowe wydanie zachęci rodziny do tworzenia ważnych i trwałych wspomnień wspólnego czasu spędzanego przy lekturze. Zostańcie rodziną, która czyta na głos!



Dobrze jest czasem być dzieckiem, a zwłaszcza w Święta, bo w pierwsze Boże Narodzenie Wszechmocny sam nim był.
Charles Dickens







DUCH MARLEYA


Zaczęło się od tego, że Marley umarł. To nie ulegało wątpliwości. Protokół pogrzebu podpisali: ksiądz, urzędnik, grabarz i właściciel zakładu pogrzebowego. Scrooge także go podpisał, a nazwisko Scrooge’a się liczyło, do czegokolwiek przyłożył łapę. Stary Marley był więc martwy jak ćwiek w drzwiach.
Tu mała uwaga. Nie chcę wcale przez to powiedzieć, że wiem z własnego doświadczenia, jakoby na świecie nie istniało nic bardziej martwego niż ćwiek w drzwiach. Sądziłbym raczej, że ćwiek w trumnie jest najbardziej martwym z dostępnych artykułów z żelaza. Lecz w tym porównaniu kryje się mądrość naszych przodków i moje niepoświęcone ręce nie będą zmieniały tradycji narodowej, bo kraj mógłby przez to ucierpieć. Niech mi więc będzie wolno powtórzyć z naciskiem, że Marley był martwy jak ćwiek w drzwiach.
Czy Scrooge wiedział o jego śmierci?
Oczywiście, że wiedział. Jakżeby mogło być inaczej. Byli wspólnikami przez nie wiadomo ile lat, w każdym razie bardzo długo. Scrooge był przy tym jedynym wykonawcą jego woli, jedynym spadkobiercą, jedynym opiekunem, jedynym przyjacielem Marleya, a także jedynym, który szedł za jego trumną.
Smutne zdarzenie nie dotknęło go jednak aż tak bardzo, bo uczcił dzień pogrzebu korzystnym interesem.

Ach tak, pogrzeb Marleya. Zacznijmy od początku: otóż nie ulegało wątpliwości, że Marley nie żyje. Trzeba to wyraźnie zaznaczyć, bo inaczej w historii, którą chcę opowiedzieć, nie byłoby nic zdumiewającego.
Scrooge nigdy nie zamalował nazwiska starego Marleya na szyldzie przedsiębiorstwa. Dlatego po wielu latach nad drzwiami wejściowymi do kantoru wciąż można było przeczytać: „Scrooge i Marley”. Firma była powszechnie znana pod tą właśnie nazwą. Czasami nowicjusze w interesach nazywali Scrooge’a „Scrooge”, czasami „Marley”, on zaś odpowiadał na obydwa nazwiska. Było mu to zupełnie obojętne. Trzeba przyznać, że Scrooge był bezwzględny, gdy przyszło do interesów. Ściskał, dusił, obdzierał swoją ofiarę ze skóry i nie wypuszczał, dopóki doszczętnie jej nie wyzyskał. Był to, jednym słowem, chciwy i stary grzesznik. Twardy i ostry jak krzemień, z którego żadna stal nie mogła wydobyć szlachetnego ognia; zamknięty w sobie, milczący i samotny jak ostryga. Zimno wewnętrzne mroziło jego starcze rysy, szczypało spiczasty nos, marszczyło policzki, czyniło jego chód sztywnym, zaczerwieniało mu oczy, zabarwiało na niebiesko usta i brzmiało gniewnie w jego ostrym głosie. Mroźny szron pokrywał jego głowę, brwi i chudą brodę. Niezmienną lodowatością zamrażał swoje biuro podczas upałów i nie podwyższał temperatury ani o jeden stopień nawet na Boże Narodzenie.
Zewnętrzne ciepło lub zimno nie miało wcale wpływu na Scrooge’a. Żadne ciepło nie mogło go ogrzać, żaden mróz mocniej oziębić. Nie było wiatru bardziej niż on gryzącego, nie było śniegu padającego z większą wytrwałością ani też siekącego deszczu bardziej głuchego na błagania i prośby. Niepogoda nie wiedziała, z której strony na niego napaść. Największy deszcz, śnieg, grad albo zawierucha miały nad nim wyższość tylko pod jednym względem: często okazywały się szczodre, spadały na świat hojnie, Scrooge zaś nie rozumiał wcale pojęć szczodrości czy hojności.
Nikt nigdy nie zatrzymał go na ulicy z przyjaznym uśmiechem, aby powiedzieć: „Mój kochany Scrooge’u, jak się masz? Kiedy też raczysz mnie odwiedzić?”. Żebracy nie prosili go o jałmużnę, dzieci nie pytały o godzinę, żadna osoba nigdy nie spytała Scrooge’a o drogę. To jednak Scrooge’a w ogóle nie obchodziło.
Właściwie tego właśnie pragnął: iść samotnie przez życie i odpychać od siebie wszelką sympatię innych.
Pewnego razu – było to właśnie w Wigilię Bożego Narodzenia – stary Scrooge siedział w swoim kantorze przy pracy. Dzień był przejmująco mroźny, wietrzny i mglisty. Chodzący po ulicach chuchali w łapy, uderzając nimi o piersi, i tupali nogami o bruk, by się rozgrzać. Zegary miejskie wybiły dopiero trzecią, a już było zupełnie ciemno. Przez cały ten dzień niewiele było słońca – świece migotały w oknach sąsiednich biur podobne do rudawych pręg na gęstym, brunatnym powietrzu. Mgła wdzierała się do mieszkań przez każdą szparę i dziurkę od klucza, a była tak gęsta, że trudno było dojrzeć domy po przeciwnej stronie wąskiej ulicy. Patrząc na opadającą coraz
niżej, osnuwającą wszystko posępnym, mroźnym, do kości przejmującym mrokiem mgłę, można było pomyśleć, że przyroda, rozsiadłszy się gdzieś w pobliżu, odbywała jakieś złowrogie praktyki.

