Suplement – maj/czerwiec 2025

Page 1


MAGAZYN SUPLEMENT

MAJ / CZERWIEC 2025

MAGAZYN BEZPŁATNY ISSN 1739–1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement”

Rektorat Uniwersytetu Śląskiego, ul. Bankowa 12, 40-007 Katowice

Nakład: 1000 egzemplarzy

Redaktor naczelny: Dawid Hornik (dhornik@us.edu.pl)

Zastępca redaktora naczelnego: Katarzyna Tomczyk (tomczykkatarzyna17@gmail.com)

Sekretarz redakcji: Patrycja Czyżowska (patrycjaczyzowska9@gmail.com)

Skład graficzny: Grzegorz Izdebski (studio.izdebski@gmail.com)

Zespół korektorski: Anna Fijałek, Katarzyna Grzelińska, Konrad Kitliński, Paula Kosmala, Maja Lauer, Anna Majewska, Kamila Mendrok, Daria Molenda, Weronika Ochman, Jolanta Spyrka, Tymoteusz Stefański, Paweł Swadźba, Dagmara Szczęsny

Grafika na okładce: Luiza Szczotka

Zdjęcia wizerunkowe: Jakub Dyl, Kamila Sienkiewicz

Wykorzystane zdjęcia: www.pexels.com, www.pixabay.com, www.unsplash.com, domena publiczna

Ilustracje: Natalia Bugaj, Kamila Sienkiewicz, Luiza Szczotka, Alicja Tomczyk, Kateryna Vintsiuk, Patrycja Wojtas

Projekt layoutu: Grzegorz Izdebski, Kamil Kołacz

↘ | ZESPÓŁ REDAKCYJNY:

Kateryna Vintsiuk

Oliwia Nowak

Anna

Weronika Ochman

Ewelina

Dagmara

Dawid Hornik
Dariusz Dybowski
Amelia Kapołka
Wiktoria Żurek
Patrycja Pieczka
Anna Fijałek
Tymoteusz Stefański
Kacper Włodarski
Alan Żak
Kamila Sienkiewicz
Włodarska
Agnieszka Malinowska
Szczęsny
Luiza Szczotka
Marcin Rówiński
Patrycja Wojtas
Michalina Skwara
Jessica Pelka
Katarzyna Grzelińska
Daria Molenda
Anastasiia Hudym
Wiktor Krztoń
Viktoriia Ivanchuk
Mateusz Krupa
Maja Lauer
Katarzyna Tomczyk
Marcelina Ścierska
Paweł Swadźba
Majewska
Patrycja Czyżowska
Marta Nowak
Natalia Bugaj
Julia Rybak
Kamil Kołacz
Kamila Mendrok
Paula Kosmala
Aleksandra Grzyb
Karolina Pyś
Alicja Tomczyk
Emila Skiba
Klaudia Kupich
Jolanta Spyrka
Marta Szamocka
Alicja Gorczyńska
Emil Papierniok
Julia Konopka
Marlena Chowaniec
Konrad Kitliński

NASTOLETNIA DEPRESJA | Patrycja Wojtas

Coraz więcej młodych osób choruje na depresję – czy to nowe pokolenie, czy świat jest zepsuty?

JAK SKLEPY PROGRAMUJĄ NAS I OSZUKUJĄ? | Dariusz Dybowski

Czy to my, czy jednak sklepy nas oszukują?

NEGATYWNE WZORCE ZACHOWAŃ I ICH PRZECHWYTYWANIE | Julia Konopka

Czym skorupka za młodu… – czy świat młodzieży musi być zły?

FENOMEN PITBULLA W POLSCE | Kacper Włodarski

Fenomen Pitbulla w Polsce – jak raper z Miami podbił polskie listy przebojów?

TECHNIKA SINGLE SHOT | Patrycja Pieczka

Single shot to nie tylko metoda kręcenia scen, ale przede wszystkim sposób myślenia o narracji filmowej.

WIDZIEĆ INACZEJ | Michalina Skwara

Widzieć inaczej, czyli słów kilka o świecie osób niewidomych.

KTO I DLACZEGO (NIE) OGLĄDA KIEPSKICH? | Anna Fijałek

Niezrozumiana koncepcja czy prymitywny kicz? Dlaczego serial po tylu latach wciąż dzieli?

POEZJA NA ODDZIALE INTENSYWNEJ TERAPII | Natalia Bugaj

A jednak istnieje – nieustannie. Poezja, dziś schowana głębiej, mniej oczywista, ale wciąż zdolna poruszyć do łez.

W POGONI ZA KADREM: MAGIA SET-JETTINGU | Katarzyna Tomczyk

Ekranowe wspomnienia i emocje - odkryj świat, który pozwala dosłownie wejść w ulubione sceny filmowe.

NIE TYLKO SKAZANY NA BLUESA – TYCHY NA SREBRNYM EKRANIE | Luiza Szczotka

Produkcje filmowe i telewizyjne zrealizowane w przestrzeni Tychów.

MUZYKA A WOLNOŚĆ | Marta Szamocka

Czy punk faktycznie umarł? O przemianach sceny festiwalowej w Polsce.

W OGNIU WIERZEŃ: SMOKI W MITOLOGIACH ŚWIATA | Kamila Sienkiewicz

Zmieniające się przez lata oblicza smoków odsłaniają tajemnice dawnych wierzeń i ludzkiej wyobraźni.

DLACZEGO LUCYFER JEST HOT? | Patrycja Czyżowska

Nie tylko dziś diabeł wygląda zbyt dobrze.

JĘZYK EMOCJI ZAPISANY W WYGLĄDZIE | Wiktoria Żurek

Potrzebowałam się przytulić, więc… obcięłam sobie grzywkę.

WŁĄCZ MYŚLENIE – CZAS NA ŁAMIGŁÓWKI! | Kateryna Vintsiuk, Alicja Tomczyk

Zmierz się z wyzwaniami, które dla ciebie przygotowaliśmy i dowiedz nowych rzeczy!

www.magazynsuplement.us.edu.pl

www.facebook.com/magazynsuplement

www.instagram.com/magazynsuplement

Projekt finansowany ze środków w ramach planu rzeczowo-finansowego Centrum Komunikacji Medialnej Uniwersytetu Śląskiego.

Dawid hornik

A LATO PRZYSZŁO PIESZO…

Nie przez przypadek w tytule niniejszego wstępu przywołałem fragment wiersza Jana Brzechwy Przyjście lata. Poza kalendarzem wszystko wokół nas niezaprzeczalnie poświadcza, że lato przyszło, a wraz z nim już za niedługo mury wydziałów opustoszeją i rozpoczną się długo wyczekiwane wakacje. Dla jednych będzie to trzymiesięczna przerwa, po której 1 października powrócą do studenckiego życia. Dla drugich natomiast będzie to czas zmian, gdyż kończący się semestr jest tym ostatnim przystankiem na drodze do uzyskania tytułu magistra. Pewne jest jedno –kolejny rok akademicki przechodzi wraz z nadejściem lata do historii.

Są w życiu takie momenty, które początkowo wydają się małe i nieistotne. Przypadkowe spotkania, krótkie rozmowy, szybkie spojrzenia gdzieś w biegu między tramwajem a salą wykładową. Często jednak to właśnie te chwile okazują się dla nas przełomowe, chociaż nie zawsze od razu sobie to uświadamiamy. Może ktoś, kogo minęliśmy w pośpiechu, poznaliśmy przy okazji jakiegoś projektu czy konferencji, zostawił po sobie więcej niż tylko przelotny uśmiech? A może konkretny wykład czy dane ćwiczenia okazały się dla nas czymś więcej niż tylko punktem w planie zajęć?

Lato to dobry czas, aby zastanowić się, czy jakieś z pozoru błahe wydarzenia nie doprowadziły w naszym życiu do wielkich zmian bądź też nie zaczynają nabierać szczególnego znaczenia.

Zanim rozbiegniecie się w cztery strony świata, zatrzymajcie się jeszcze na moment i zajrzyjcie, co mamy dla Was w tym numerze. Bardzo ważny temat podejmuje Patrycja Wojtas, która w swoim artykule przyjrzała się coraz powszechniejszej depresji obecnie dotykającej nastolatków. Michalina Skwara zachęci Was do poznania, jak wygląda świat osób niewidzących, a Julia Konopka opowie o tym, jak szkodliwe może być przechwytywanie negatywnych wzorców, na które natknąć można się w internecie.

Czasem wystarczy jeden artykuł, jedno zdanie czy przypadkowe spotkanie, aby nadać codzienności inny sens. To właśnie w tych z pozoru zwyczajnych momentach kryje się początek historii, które zostają z nami na dłużej. Do zobaczenia po wakacjach!

NASTOLETNIA DEPRESJA

Alarmująco wysokie statystyki występowania depresji wśród nastolatków budzą zaniepokojenie. Dlaczego, pomimo tego, że na świecie jest coraz lepiej, żyje im się coraz gorzej? Co dzieje się ze współczesną młodzieżą? A może raczej, po czyjej stronie leży wina?

Depresja to poważne zaburzenie objawiające się głównie obniżeniem nastroju i zmniejszeniem energii, co często uniemożliwia normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, a w najgorszym wypadku może prowadzić nawet do prób samobójczych i zgonów. W ciągu ostatnich lat stał się to temat coraz szerzej poruszany. Z jednej strony zaobserwować można wzrost zrozumienia i współczucia dla osób zmagających się z tym zaburzeniem, z drugiej sprzeciw związany z coraz częstszym poruszaniem tego tematu.

W społeczeństwie wciąż krążą różne opinie odnośnie tego czym zaburzenie to właściwie jest i jak należy do niego podchodzić.

Znane hasło „Masz depresję? Idź pobiegaj” pokazuje stosunek, który zakłada, że depresja nie jest poważną chorobą, a jedynie wymysłem. Podważanie istnienia depresji często wiąże się z teoriami o wymyślaniu sobie objawów, wyolbrzymianiu problemów lub kierowaniu się jedynie chęcią przyciągnięcia uwagi otoczenia. W szczególną wątpliwość podawane są przypadki młodych osób. Czy jednak mają rację i większość, jeśli nie wszystkie zachorowania to tak naprawdę urojone zaburzenia?

Tutaj warto przytoczyć historię 17-letniej Zosi, która z depresją mierzy się od wielu lat: Mam problemy w domu odkąd pamiętam. Mój ojciec jest alkoholikiem i stosuje wobec mnie przemoc fizyczną.

↑| il. Patrycja Wojtas

Od najmłodszych lat byłam nękana w szkole, ale nie miałam nigdy żadnego wsparcia ze strony rodziny. Kiedy miałam dziesięć lat zaczęłam się bardzo źle czuć. Skupiałam się tylko na tym, że muszę wstać, umyć zęby i iść do szkoły, nie miałam żadnych marzeń ani planów na przyszłość. Jak miałam dwanaście lat zauważyłam, że moi znajomi zawsze byli weseli i uśmiechnięci i byłam bardzo zła, że ja taka nie jestem. Postanowiłam przed wszystkimi udawać, że też jestem szczęśliwa. W tym samym czasie zaczęłam się okaleczać.

W okresie liceum zaczęłam mieć myśli samobójcze. W sumie miałam trzy próby samobójcze, ale każda była nieskuteczna. Próbowałam się też podtapiać w wannie. Cały czas czułam się sfrustrowana, nie miałam siły, myślałam, że nie stanie się już nic w moim życiu, co sprawi, że będę chciała je ciągnąć. Kiedy płakałam, musiałam wychodzić z domu lub zamykać się w łazience, żeby moi rodzice tego nie widzieli, bo bardzo nie lubili, jak pokazywałam emocje inne niż udawane szczęście. W pewnym momencie wyłączyłam się całkowicie. Przestałam dbać o moje potrzeby fizjologiczne, przestałam się myć, nie miałam siły wstać z łóżka, potrafiłam nie korzystać z toalety przez cały dzień, bo nie umiałam się zmotywować, żeby wstać do łazienki. Nie odczuwałam wtedy żadnych emocji, czułam, jakby mnie w ogóle nie było.

Nikt z mojej rodziny wtedy nie zareagował, wszyscy zachowywali się, jakby o mnie zapomnieli. Zaniedbywałam szkołę, a największe problemy miałam z matematyką, więc nauczycielka zasugerowała mi udanie się na diagnozę dyskalkulii. W tym celu musiałam iść na konsultację do psychologa, czemu moja mama była bardzo przeciwna. Bała się, że sytuacja z ojcem wyjdzie na jaw, ktoś zgłosi to na policję i będą mieli z tego powodu problemy, jednak w końcu się zgodziła. Miałam wtedy piętnaście lat i byłam taka zdesperowana, że kiedy tylko mama wyszła z gabinetu i zostałam sama z psycholożką, powiedziałam jej wszystko: że potrzebuję pomocy, nie mam już siły, nie wiem, co robić, nie potrafię się też zabić i nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie mi pomóc, ale przede wszystkim, że moja mama nie może się o niczym dowiedzieć.

Na początku chodziłam na terapię grupową, udając że chodzę na zajęcia dodatkowe z matematyki. Potem zamieniłyśmy to na terapię indywidualną, która na początku trochę mi pomagała, ale z czasem okazało się, że nie wystarcza i psycholożka zdecydowała, że powinnam zacząć brać leki. Żeby zapisać mnie do psychiatry, który musiał przepisać leki, musiała poinformować moich rodziców o chorobie. Mama trochę się przejęła, ale przede wszystkim była na mnie obrażona, że powiedziałam komuś o moich problemach i robię z nich taką wielką aferę. Uważała, że powinnam była sama sobie z tym poradzić.

Moja psycholożka jest z poradni podlegającej pod szkołę, więc kiedy ją skończę, nie będę już mogła chodzić do niej na terapię. Boję się, że nie uda mi się w tym czasie znaleźć kogoś nowego i będę też musiała zrezygnować z farmakoterapii, bo w jej trakcie muszę być cały czas pod nadzorem psychologa.

Nastolatków takich jak Zosia wciąż przybywa. Na całym świecie na depresję choruje już ponad 350 milionów osób, z czego zdecydowana większość notowana jest w krajach rozwiniętych. Liczba zachorowań rośnie w każdej możliwej grupie wiekowej,

jednak szczególnie martwiące są statystyki właśnie dla osób w wieku nastoletnim, od 10 do 17 lat. Badania w tej kwestii nie są zgodne, jednak uśredniając pokazują, że chorych w tej grupie wiekowej jest od 17 do aż 20 procent. Według ostatniego raportu NFZ liczba osób chorych poniżej 18 roku życia od roku 2017 do 2021 wzrosła o ponad 100 procent.

Depresja to choroba cywilizacyjna naszych czasów – dla osób pracujących z młodzieżą widoczne jest to gołym okiem. „Statystycznie rzecz ujmując – mamy coraz więcej opinii i orzeczeń, które wskazują właśnie na depresję, ale też inne choroby (np. choroba afektywna dwubiegunowa). Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie i nie jestem w stanie na sto procent powiedzieć, czy mamy do czynienia z większą rozpoznawalnością i ilością przebadanych, czy po prostu jest więcej chorych (śmiem skłaniać się do drugiej opcji). Pamiętajmy, że stosunkowo niedawno depresji nie postrzegało się społecznie za chorobę” - powiedział Robert Strzała, polonista z 25-letnim doświadczeniem.

„Słuchałem kiedyś dyskusji poświęconej depresji wśród młodzieży. Jako jej główne powody wskazano sytuację domową, pandemię i Internet. Nikt nie wymienił szkoły, a ja uważam, że ta instytucja dokłada tutaj swoją cegiełkę. Cegłę. Szkoła ze swoją presją na to, żeby ogarnąć i zrealizować całą świętą podstawę programową, żeby się ścigać, rywalizować, podnosić średnią (nie znoszę). Oczywiście, nie jest osobnym bytem, to są wszystko naczynia połączone – nacisku nałożonego przez system, nie da się oddzielić od nacisku nakładanego przez rodziców (system tworzymy wszyscy). Z jednej strony szkoła narzuca czego mamy się nauczyć, co i na jaką ocenę musimy zapamiętać, z drugiej – rodzice oczekują, żeby ta ocena (i średnia!) była jak najwyższa. Sami uczniowie najczęściej skarżą się na to, że nie mają czasu dla siebie, bo albo się uczą, albo robią coś do szkoły, często nawet nie wiedząc, do czego właściwie jest im to potrzebne. No i brak relacji. Młodzi ludzie (a może po prostu – ludzie) są tak samotni, że to po prostu boli”.

Pomimo powszechności występowania wciąż nie znamy dokładnych przyczyn tej choroby. Specjaliści wyróżnili różne możliwe czynniki, w tym wpływ społeczeństwa.

„Ja nie zazdroszczę młodym. Mnie, paradoksalnie, było łatwiej, mimo tego, że żyłam w czasach transformacji. Nikt nie wiedział, co się stanie jak stary system upadnie, ale jednak nie było takiej powszechnej wiedzy na przykład o katastrofie klimatycznej. Jest to coś, co młody człowiek widzi, to się realnie dzieje na jego oczach. Mamy też wojnę za granicą, a Internet tu nie pomaga. Z różnych stron bombardują ich wiadomości o tym, że komuś coś się stało, ktoś się samookalecza, ktoś ma za sobą próby samobójcze. Oni się tego obawiają dla siebie i dla innych. Młodzież nie ma teraz łatwo.” – zauważyła Ewelina Sobczyk-Podleszańska, która w szkole średniej uczy historii sztuki od 26 lat.

Depresja to coraz częściej spotykane, a zarazem wciąż nie w pełni przebadane i zrozumiane schorzenie. Szczególnie martwiące jest to, jak dużo nastolatków przez depresję cierpi z nieznanych nam przyczyn. Jedni twierdzą, że depresja to wymysł, inni na nią umierają.

JAK SKLEPY PROGRAMUJĄ NAS I OSZUKUJĄ?

Dlaczego wychodzimy ze sklepu z torbą pełną rzeczy, których nie planowaliśmy kupić? Promocje, obniżki, okazje – wszystko to może wyglądać jak oszczędzanie, ale w rzeczywistości często działa jak sprytnie zaplanowana gra pozorów.

Dlaczego wychodzimy ze sklepu z torbą pełną rzeczy, których nie planowaliśmy kupić? Promocje, obniżki, okazje – wszystko to może wyglądać jak oszczędzanie, ale w rzeczywistości często działa jak sprytnie zaplanowana gra pozorów.

Promocja bezsensowności

Będąc ostatnio w upalny dzień w sklepie „Pod Zielonym Płazem”, gdzie chciałem kupić lody dla ochłody, zauważyłem, zresztą nie po raz pierwszy, promocję „kup trzy, zapłać za dwa” lub „wielosztuki się opłacają”. I nagle naszła mnie przerażająca myśl, że sklepy manipulują nami, a my dajemy sobą manipulować. A jednocześnie, że jesteśmy nastawieni na ciągłe kupowanie i konsumpcjonizm, co można odczytywać na dwa, oba pesymistyczne, sposoby.

Jedną przyczyną jest to, że ciągle rozwijający się rynek produktów i usług ma za zadanie przyciągnąć jak największą liczbę konsumentów, spragnionych danego towaru. Jednak ciągłe wydawanie pieniędzy i pozyskiwanie dóbr może nam przysłonić to, że niszczymy świat i wytwarzamy tony bezsensownych śmieci. To także my jako konsumenci przyczyniamy się do kupowania na dużą skalę rzeczy wytwarzanych z niewielu naturalnych składników. Już nie wspomnę o wyzyskiwaniu dzieci w Azji do produkcji ubrań, zabawek czy podróbek kosmetyków. Rzeczy, które można by było naprawić lub odświeżyć u ekspertów, takich jak krawiec czy mechanik, kupujemy ponownie w markecie, ponieważ jest promocja czy więcej sztuk produktu za niższą cenę. Co za tym idzie, w dzisiejszych czasach pozbywamy się zawodów szczególnie narażonych na zbyt małe zainteresowanie klientów daną dziedziną usług. Przecież wszyscy wiemy, że w niedawnej przeszłości zawody te były czymś, co szanowało się zarówno za samą pracę, jak i za wykształcenie i umiejętności fachowca. Panuje powszechna opinia, że dzisiejsze produkty często są słabej jakości, szybko trafiają do śmietnika albo zagracają nam mieszkania lub garaże. Ciągle produkujemy i konsumujemy, co nas samych może doprowadzić do tego, że zakopiemy się kiedyś w tonach śmieci.

Sklepy są nie fair

Moim drugim, jakże smutnym spostrzeżeniem jest to, jak markety i sklepy sieciowe po prostu oszukują nas, swoich „drogich” klientów. Zapewniają nam zniżkę, jeśli kupimy sześć domestosów (na

cholerę komuś aż tyle na raz w domu) lub będziemy mogli wziąć dodatkowy produkt, jeśli zrobimy zakupy za określoną kwotę, wypełnimy kupon, zeskanujemy aplikację, przepłyniemy ocean i przebiegniemy Saharę. Tak absurdalne promocje i wymagania utwierdzają mnie w przekonaniu, że sklepy robią to tylko po to, by nabrać nas jako kupujących. Robią wszystko, żebyśmy brali więcej i więcej wydawali. Ich wymagania względem towarów w obniżonej cenie również wydają się nie tylko mylące, co często mało logiczne. „Zapłać mniej”, kiedy kupując mniej, zapłaciłbyś mniej i nie miałbyś w domu dodatkowej rzeczy, która się przyda lub nie.

Swoje też robi końcówka cen i jakże popularne 99 groszy. Nie bez powodu ceny często kończą się na „99”. Choć różnica między 9,99 zł a 10,00 zł to zaledwie grosz, psychologicznie wydaje się dużo większa. To tzw. efekt lewego cyfrowania – nasz mózg rejestruje pierwszą cyfrę i zakłada, że cena 9,99 zł jest zdecydowanie niższa niż 10 zł, co samo w sobie jest oszukiwaniem mózgu i wzroku. A trik, który mówi: „kup dwa, trzeci gratis”, „drugi za 50 procent” czy „trzy za 10 zł”? Często nie bierzemy pod uwagę jednego produktu, czy rzeczywiście nam się to opłaca. Jeśli produkt nie był nam potrzebny, to po co go w ogóle kupować? Bo jest w promocji lub po zaniżonej cenie? To, jak sami siebie oszukujemy, jednak nie boli mnie aż tak, jak to, w jaki sposób oszukują sklepy, co zaraz też przeczytacie. Ta okazyjna cena nie jest tak naprawdę okazją, a napędzaniem bezsensownego konsumowania i nie żadnym oszczędzaniem, a zwykłym wydawaniem pieniędzy.

Denerwuje mnie również, ale i jednocześnie zadziwia, że sklepy nie ponoszą za to żadnych konsekwencji i nadal mogą „robić klienta w konia”. Przecież obecnie tak dużo mówi się o prawach różnych ludzi. Każdy z nas, czytający to czy nie, jest klientem i swoje prawa znać powinien. I także my jako potencjalni klienci nie dopatrujemy się w tym nic dziwnego, tylko akceptujemy ten stan rzeczy. A przecież chyba nikt nie chce być oszukiwany i tracić na tym swoich pieniędzy.

Może te wszystkie promocję są po to, aby naprawdę coś dać po zniżce, ale także pozbyć się asortymentu, który zalega na półkach w magazynach, lub zarobić na nieświadomym człowieku, zwłaszcza starszym, który i tak w dzisiejszym czasach jest obarczony dodatkowymi opłatami.

Pułapki w sklepach

Czekając w kolejce, często stoimy przy regale z batonikami, gumami, napojami i gazetkami. To miejsce to tzw. strefa impulsowa. Klient znudzony staniem częściej sięga po coś, co „i tak kosztuje tylko dwa złote”. Sam się na to nie raz złapałem, sięgając po batona lub jakiś inny słodycz. Z psychologicznego punktu widzenia to ostatnia szansa sklepu, by „dobić” do większego rachunku. A dla nas także ostatnia okazja, by coś dodać do koszyka, bo przecież już stoimy w kolejce i nie będziemy wracać już do sklepu.

Również ciekawym zjawiskiem jest to, że najdroższe lub najbardziej opłacalne dla dyskontów produkty umieszczone są na wysokości wzroku przeciętnego człowieka. Są także umieszczone pośrodku półki sklepowej, by, wjeżdżając do alejki, zatrzymać się w ich połowie i wtedy wybierać asortyment. Same stoiska i półki stoją tak, aby człowiek włożył jak najwięcej do koszyka. Umiejscowienie jest tak przemyślane, byśmy przeszli jak najwięcej alejek i niespecjalnie powkładali kolejne produkty, których najczęściej nie mielibyśmy w planach kupować.

Kolor ma znaczenie

Kolory także mają znaczenie w naszym postrzeganiu produktów. Czerwony i żółty to barwy pobudzające apetyt, najczęściej są wykorzystywane w produktach spożywczych, ale także w logach fast foodów. Zielony kojarzy się z ekologią, naturą, zdrowiem, jest skrojony wprost do promowania „bio” i „eko” produktów. Kieruje się go do fit osób, które dbają zarówno o zdrowie swoje, jak i planety. A często są to te same rzeczy, jakie producent nam już wcześniej proponował, tylko z oznaczeniem „eko” lub „fit”, a co za tym idzie, mogą być droższe.

Mikroświat zakupowy

Wielkie sieci handlowe inwestują w tzw. marketing sensoryczny. Ciepłe, żółte światło sprawia, że owoce i pieczywo wyglądają świeżej. Również same podświetlenia produktów, szczególnie tych w rzekomej promocji, dają nam iluzję świetnego towaru. W tle gra delikatna, relaksująca muzyka – zazwyczaj wolna, by klient poruszał się wolniej i więcej oglądał. Lecz kiedy przychodzi okres świąteczny, muzyka robi się bardziej adekwatna do świąt – ciepła i miła – tak, że aż chce się przebywać w marketach i centrach handlowych.

Zapachy również odgrywają kluczową rolę. W piekarni często celowo „wypuszcza się” zapach świeżo pieczonego chleba. W niektórych sklepach stosuje się nawet specjalne rozpylacze zapachowe – wanilia, cynamon i pomarańcza, szczególnie jesienią i zimą; świeża kawa – to wszystko ma pobudzać apetyt i poprawiać nastrój. A razem tworzą dla nas mały świat w środku sklepu, który ma przypominać, jak jest tam wspaniale.

Podsumowanie

Myślę, że zniżki i promocje nie są złem wcielonym, ale powinny być regulowane w sposób przejrzysty i przemyślany. A my jako istoty ludzkie często się mylimy i dajemy się oszukiwać. Jednocześnie nie rozumiem, dlaczego przekonanie, by mieć czegoś więcej, nawet jak nam to nie jest potrzebne, tak na nas wpływa. Mówienie sobie: „kiedyś się mi się może przydać” lub „kupię

teraz, bo za miesiąc może tego nie być” jest przeciwne logice, bo w dzisiejszym świecie wszystko da się załatwić i kupić w ciągu kilku kliknięć w internecie. Na temat chwytów, które skłaniają nas do kupna czegoś i przebywania w przestrzeni sklepowej oraz tego, jak nasz mózg się wtedy zachowuje, mogłyby powstawać wielkie artykuły. Lecz widząc, jaka liczba ludzi (i, co najdziwniejsze, zazwyczaj to te same osoby) kupuje i korzysta z promocji wiem, że ta moda na bezsensowne rabaty i okazje długo jeszcze nie minie. Może edukacja z zakresu ekonomii lub sama praktyka oszczędzania by to zmieniła? Co na pewno każdemu na zdrowie by to wyszło, a zwłaszcza portfelowi.

Podsumowując, niestety sam tej pracy nie odrobiłem i na te chwyty się nabieram, ponieważ, skuszony promocją, tym razem także wyszedłem z trzema lodami zamiast jednym.

NEGATYWNE WZORCE ZACHOWAŃ I ICH PRZECHWYTYWANIE

Otaczający nas świat obserwujemy z niepokojem. Wzrastające ryzyko wystąpienia kolejnego konfliktu zbrojnego na światową skalę, rosnące ceny, poluzowanie więzi rodzinnych, alienacja młodych pokoleń to tylko niektóre wyzwania współczesnego świata. Coraz bardziej naglącym problemem, który martwi rodziców, nauczycieli i wychowawców jest powszechne przechwytywanie negatywnych wzorców i zachowań przez nastolatków. Te patologiczne treści młodzi ludzie znajdują przede wszystkim w internecie i serwisach społecznościowych, gdyż spędzają w ich przestrzeniach większość swojego czasu – ma to być lekarstwem na ich problemy, choć w rzeczywistości jest odwrotnie.

Jak podaje portal CyberDefence24, powołując się na badania przeprowadzane na 84 tysiącach osób przez dr Amy Orben z Uniwersytetu w Cambridge, dziewczynki między 11 a 13 rokiem życia i chłopcy między 14 a 15 rokiem życia są najbardziej narażeni na negatywny wpływ mediów społecznościowych. Główne różnice wynikają z wcześniejszego wkroczenia w okres dojrzewania dziewcząt oraz innego przebiegu rozwoju funkcji poznawczych, emocjonalnych i społecznych. Drugi taki etap przypada u obu płci w okolicach 19 roku życia, gdy młodzi dorośli rozpoczynają naukę na uczelniach wyższych, zmieniają miejsce zamieszkania po raz pierwszy i uniezależniają się od rodziców.

Jakie negatywne treści i szkodliwe zachowania przechwytują młodzi ludzie?

Patostreamy – według badań z 2019 roku, przeprowadzonych przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę, aż 37 procent młodzieży oglądało i słyszało o patostreamach co najmniej raz w ciągu 12 miesięcy. Co budzi trwogę, wysoki odsetek nastolatków nie jest w stanie określić, czy treści, które oglądają to streamy tego rodzaju. Patologiczni twórcy, jak Daniel Magical, zarabiają krocie dzięki swoim live’om, podczas których alkohol leje się strumieniami, wulgaryzmy stanowią co drugie słowo, a przemoc jest normalizowana. Algorytmy na platformie TikTok już po 4 minutach podrzucają materiały tego typu. Polski internet ma konstrukcję zamkniętą, widz jest częścią akcji, a społeczność traktuje to, co w istocie jest wadą jako zaletę. Patostreamy są niezwykle popularne w krajach Europy Wschodniej – ich mieszkańcy znają specyficzny ton używanego podczas transmisji języka, widzowie odnajdują w nich swego rodzaju ukojenie i ucieczkę od prawdziwego życia; są to igrzyska dla spragnionego postradzieckiego ludu. W Polsce dotychczas nie uregulowano prawnie tego typu zachowań, z kolei w Rosji wprowadzono stosowną ustawę, podpisaną przez Władimira Putina.

Milionerzy – na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu miesięcy zaobserwować można szereg materiałów o szczęśliwych 20-kilku latkach, którzy porzucili nudną, monotonną i niesatysfakcjonującą pracę na etacie, a następnie rozpoczęli nowe, lepsze

życie. Owi wybrańcy losu zrzeszeni m.in. w Gamechangers prowadzą własne biznesy, jeżdżą luksusowymi samochodami, noszą ubrania światowych marek, wybierają się na wakacje do egzotycznych państw i sprzedają kursy, dzięki którym każdy może odmienić swoje życie i przenieść je na wyższy level. Rzeczywistość jednak odsłania inne karty – „bogacze” wynajmują swoje samochody w wypożyczalniach, a wiedza, którą pragną przekazać, jest zgoła oderwana od rzeczywistości i nie można wynieść z niej merytorycznej wiedzy. W swoich rolkach i shortsach na mediach społecznościowych przekazują treści demoralizujące, takie jak brak szacunku do płci przeciwnej, namawianie do porzucenia własnej, nudnej rodziny lub podważanie autorytetu nauczyciela. W rzeczywistości prawdziwi przedsiębiorcy na swój sukces poświęcają lata; z powodu przeciążenia pracą część z nich nie jest w stanie oddzielić życia prywatnego od zawodowego, a niektórzy z nich nawet rezygnują z urlopów, aby ich firmy nie upadły.

Wyzwania internetowe – znana gra Niebieski Wieloryb to skrajny przykład tego, do czego mogą prowadzić internetowe próby sił. Gra polegała na wykonywaniu zadań, a ostatnim celem było popełnienie samobójstwa. Niektóre przypadki były szeroko komentowane w przestrzeni publicznej i światowych mediach. W sieci pojawiały się także inne, równie szkodliwe testy. Tide Pod Challenge polegał na spożyciu kapsułek do prania; w Vacuum Challenge chodziło o odsysanie odkurzaczem powietrza z worka, w którym znajduje się druga osoba; z kolei podczas Hot Water Challenge polewano się wrzątkiem. Spożycie muchomorów w celach leczniczych lub spirytualnych okrzyknięto nazwą muchomorowania, natomiast Cinnamon Challenge, do dziś spotykana prowokacja, polega na połknięciu łyżki cynamonu. Udział w wyżej wymienionych wyzwaniach i grach nierzadko kończył się kalectwem, poważnym uszczerbkiem na zdrowiu wymagającym hospitalizacji, a nawet śmiercią.

Literatura young adult – według badań Biblioteki Narodowej opublikowanych w 2024 roku 43 procent badanych wskazało, że przeczytało w roku poprzedzającym sondaż co najmniej jedną lekturę. Odsetek osób czytających w różnych grupach wiekowych rósł odwrotnie do wieku: najwięcej czytała młodzież w wieku szkolnym, najmniej zaś osoby starsze. Może to wynikać z faktu, że w ostatnich latach wzrosła popularność szczególnego gatunku literackiego, który wzbudza kontrowersje i staje się coraz głośniejszy, a mianowicie young adult. Docelowo książki te miały poruszać tematy bliskie młodzieży, takie jak pierwsze rozterki miłosne, kłopoty rówieśnicze, próby odnalezienia własnej tożsamości. Niektóre pozycje z tego gatunku przekazują jednak wysoce szkodliwe wzorce toksycznych postaw i takie treści światopoglądowe, do których nie powinny mieć dostęp dzieci wkraczające w wiek nastoletni, stanowią ich największe zainteresowanie. Rodzice nie zawsze są świadomi tego, po co sięgają ich dorastające pociechy, bo i tak cieszą się, że

czytają one cokolwiek. Ale owo „cokolwiek” nie zastępuje prawdziwej literatury młodzieżowej, którą czytano jeszcze w latach 70., 80. i 90. XX wieku (np. kultowej serii Jeżycjada, której kolejne tomy ukazują się do dziś).

Nie wszystko, z czym spotykamy się w sieci, jest dla nas szkodliwe. Aby lepiej poznać porywające nas dziedziny i stale poszerzać to, czym się interesujemy, warto przyjrzeć się twórcom i profilom, których treść do nas przemówi, a jest takich wiele. Oto wybrane z nich:

❶ Konta motywacyjne: @jakub_quelitas, @motivize_mindset, @gmindset.official, @nofaceinspires, @withgreatness_

❷ Profile dietetyczne: @pysznie.bosko, @love_your_calories, @motywator.tv, @julka_migdalska

❸ Twórcy mówiący o kulturze: @wspierajkulture, @marika_ reads, @humanistycznybelkot, @zokladki

❹ Konta promujące kulturę innych narodów: @waszniemiec, @rodzinaclarke, @from_warsaw_to_paris, @japonia_z_pasja

Internet, jak wiadomo powszechnie, jest doskonałym źródłem inspiracji oraz sposobem integrowania się społecznego, czego doświadczyliśmy w ostatnich latach. Trashtag challenge polegał na sprzątaniu miejsc zaśmieconych przez ludzi, Ice backet challenge wzywał do wylania na siebie kubła zimnej wody lub wpłaty pieniędzy na cele charytatywne, a podczas offline challenge należało wylogować się z sieci na 48 godzin i poszukać innych zajęć. Pandemia koronawirusa przyniosła Hot16Challenge2, który zjednoczył wokół siebie ludzi wspierających walkę z COVID-19 i medyków na pierwszej linii frontu, a w Gdańsku pod hasztagiem #GdańskuBędzieDobrze wspierano dzieci wracające do szkół i przedszkoli innych niż te, do których wcześniej uczęszczały.

Rozwiązaniem na bolączki młodych ludzi jest poświęcenie im należnej uwagi i wysłuchanie ich problemów. Nie da się bowiem przeprowadzić dobrego i efektywnego modelu wychowania bez otwartego dialogu. W procesie socjalizowania się warto przyjąć zasadę o czasowym odłączaniu się od świata online, co przyniesie poprawę komfortu psychicznego osób w każdym wieku. Filarem ludzkiego życia powinny być relacje nastawione na bliskość emocjonalną z drugim człowiekiem, niezależnie od stopnia zażyłości.

Źródła:

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę: Patotreści w internecie. Raport o problemie;

Nie wiem, ale się dowiem!: Dlaczego Polacy Kochają P**logię (www.youtube.com/watch?v=mFXKfux-oEA)

Nie wiem, ale się dowiem!: 20-letni milionerzy z TikToka i Instagrama. (www.youtube.com/watch?v=-44ViLcu694);

M. Fraser: Kiedy nastolatki są najbardziej narażone na negatywne oddziaływanie social mediów? Są nowe badania. (www. cyberdefence24.pl/social-media/kiedy-nastolatki-sa-najbardziej-narazone-na-negatywne-oddzialywanie-social-mediow-sa-nowe-badania).

Kacper Włodarski kacper-wlodarski@tlen.pl

FENOMEN PITBULLA W POLSCE

W świecie muzyki pop i hip-hopu niewielu artystów osiągnęło taki globalny sukces jak Pitbull – właściwie

Armando Christian Pérez. Choć jego kariera zaczęła się w Stanach Zjednoczonych, a korzenie artysty sięgają Kuby, Mr. Worldwide zdobył ogromną popularność także w Polsce. Co ciekawe, w naszym kraju jego twórczość cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem od ponad dekady. Jak to się stało, że artysta, który w swojej muzyce łączy amerykański rap z latynoskimi rytmami, zdobył serca polskich słuchaczy?

Pitbull: krótka historia sukcesu Pitbull zadebiutował na scenie muzycznej na początku lat 2000. Przełom przyszedł w 2009 roku, kiedy wydał przebój I Know You Want Me, który wspiął się na szczyty list przebojów na całym świecie, także w Polsce. Od tego momentu Mr. 305 stał się synonimem imprezowej muzyki – jego hity były grane w klubach, na festynach, a nawet w mediach głównego nurtu.

Kluczem do jego sukcesu było umiejętne połączenie latynoskich brzmień, chwytliwych refrenów oraz dynamicznych beatów, które idealnie wpasowywały się w potrzeby tanecznej publiczności. W Polsce, gdzie kultura imprezowa ma swoje mocne tradycje, muzyka Pitbulla trafiła na wyjątkowo podatny grunt.

Dlaczego Polacy pokochali Pitbulla?

Polacy od lat cenią muzykę, która niesie za sobą pozytywną energię. Piosenki Pitbulla są esencją tego podejścia – dynamiczne rytmy, łatwe do zapamiętania refreny i teksty, które często opowiadają o zabawie, wolności i świętowaniu życia. Piosenkarz od początku swojej kariery tworzył utwory, które łączyły różne style i języki. Często mieszał angielski i hiszpański, co dodawało jego muzyce egzotycznego charakteru, ale bez utraty przystępności. Polscy słuchacze, nawet ci mniej biegli w angielszczyźnie, łatwo mogli wczuć się w rytm i atmosferę utworów. Od początku drugiej dekady XXI wieku hity Pitbulla były nieodłącznym elementem radiowych playlist, pojawiały się w reklamach, programach telewizyjnych, a nawet w popularnych filmach. Jego utwory, takie jak Give Me Everything czy Timber grano dosłownie wszędzie – od centrów handlowych po wesela i studniówki. Pitbull potrafił przyciągnąć do swoich projektów największe nazwiska muzyki pop, m.in.: Jennifer Lopez, Enrique Iglesias, Ne-Yo czy Kesha. Takie wspołprace przyciągały fanów różnych gatunków muzycznych, dodatkowo poszerzając grono słuchaczy.

Nie ma chyba drugiego kraju w Europie, gdzie ten artysta byłby tak często grany na wszelkiego rodzaju festiwalach. Jego utwory idealnie wpisywały się w klimat polskich wesel, sylwestrów, studniówek czy klubowych imprez. Hity, takie jak Hotel Room Service, Rain Over Me czy Don’t Stop the Party stały się wręcz obowiązkowymi pozycjami na playlistach. Co więcej, w Pol-

sce wciąż żywa jest kultura masowych wydarzeń muzycznych, na których dominuje muzyka łatwa, taneczna i pozytywna –dokładnie taka, jaką oferuje Pitbull.

Warto też zauważyć, że Pitbull zyskał w Polsce swoistą „drugą młodość” dzięki internetowym memom. Wizerunek uśmiechniętego rapera w białym garniturze stał się ikoną lekkiego, „przebojowego” stylu życia. W memach często żartowano z jego wszechobecności – jakoby Pitbull nagrywał utwory na każdą możliwą okazję i z każdym artystą świata. To półżartobliwe podejście jeszcze bardziej zwiększyło jego rozpoznawalność w naszym kraju, także wśród młodszej generacji internautów.

Wizerunek Pitbulla: „Pan Światowej Imprezy”

Mr. Worldwide wykreował unikalny image, który jest jednocześnie aspiracyjny, rozpoznawalny i… bezpieczny. To sprawia, że każde pokolenie może znaleźć w nim coś dla siebie. Artysta rzadko pokazuje się publicznie bez garnituru, koszuli i charakterystycznych ciemnych okularów.Nie jest stereotypowym „gangsta raperem” ani przesadnie luzackim artystą ‒ budzi skojarzenia z gentlemanem, kimś stylowym, szanowanym, ale jednocześnie z przymrużeniem oka.Dla starszego pokolenia to oznaka klasy i profesjonalizmu.Dla młodszych ‒ to coś cool, coś trochę „oldschoolowego”, ale właśnie przez to wyróżniającego się. Amerykanin często podkreśla swoją drogę „od zera do bohatera” (biedne dzieciństwo, ciężka praca, imigranckie korzenie). To buduje szacunek: starsi cenią jego etykę pracy, młodsi kupują narrację o spełnianiu marzeń. Co ważne, Pitbull nie narzeka. Jego przekaz jest pozytywny, motywujący — to nie artysta cierpiętnik, tylko ktoś, kto mówi: „Celebruj życie, póki możesz:.

W świecie popkultury, gdzie wielu artystów zdobywa uwagę skandalami, Mr. 305 unika afer. Nigdy nie było wokół niego poważnych dram, politycznych deklaracji czy mocnych podziałów. Dzięki temu nie odstrasza żadnej grupy wiekowej ‒ jest „bezpiecznym wyborem” na imprezę, do radia czy na familijne eventy. Armando podkreśla swoją międzynarodowość: w muzyce, wizerunku, wystąpieniach. Czuje się zarówno Amerykaninem, Kubańczykiem, Latynosem, jak i „obywatelem świata”. To sprawia, że jest rozpoznawalny i lubiany w różnych kulturach ‒świetnie rezonuje w USA, Europie, Ameryce Łacińskiej czy Azji.

Jego pseudonim „Mr. Worldwide” nie jest tylko hasłem ‒ to strategiczna marka osobista. W reklamach (np. Kodak, Bud Light, Dr. Pepper), na eventach sportowych, na koncertach charytatywnych Pitbull gra zawsze swoją rolę: ładnie ubrany, uśmiechnięty, pewny siebie ambasador dobrej zabawy. Budzi wrażenie kogoś, kto zaprosi cię na najlepszą imprezę twojego życia, ale też osoby, której nie musisz się wstydzić przed rodziną.

Pitbull a polskie realia

Ciekawym aspektem jest to, że mimo dużych różnic kulturowych, przesłanie muzyki Pitbulla trafiało do polskiej mentalności. Z jednej strony Polacy od lat mają w sobie nostalgię i melancholię, ale z drugiej – ogromną potrzebę radości, zabawy i odreagowania codziennych trudności. Mr. Worldwide dostarczał muzykę, która pozwalała oderwać się od szarej rzeczywistości, a także na chwilę poczuć się częścią światowej imprezy. Nie bez znaczenia była też jego historia – dziecko imigrantów z Kuby, które dzięki ciężkiej pracy osiągnęło sukces w Stanach Zjednoczonych. Ten „amerykański sen” przemawiał do wyobraźni wielu Polaków, którzy sami często szukali lepszego życia za granicą lub marzyli o wielkim sukcesie.

Koncerty Pitbulla w Polsce

Choć Pitbull nie odwiedza Polski tak często jak niektórzy artyści pop, jego przyjazdy były zawsze wielkimi wydarzeniami. Koncerty cieszyły się dużym zainteresowaniem, a bilety sprzedawały się bardzo szybko. Po 13 latach nieobecności w naszej ojczyźnie pod koniec zimy artysta ogłosił trasę koncertową Party After Dark Tour, która swym zainteresowaniem przeszła najśmielsze oczekiwania wszystkich – od organizatorów przez fanów, pewnie na samym artyście kończąc. Chętnych, aby kupić bilet na wydarzenie w krakowskiej Tauron Arenie, było około 150 tysięcy (to ponad 8 razy mniej niż ilość miejsc). Przeszkodą nie okazała się nawet wyższa cena niż w innych europejskich miastach – bilet na płytę w Oslo kosztował w przeliczeniu 280 złotych, w Pradze 350 złotych, a w Krakowie 499 złotych. Po dwóch dniach raper ogłosił na życzenie fanów drugi termin koncertu, jednak i to nie zaspokoiło apetytu widzów: komplet 18 tysięcy biletów został wyprzedany w kilkanaście minut.

Obecność Pitbulla dziś

W ostatnich latach obecność Mr. 305 w polskich mediach nieco zmalała – pojawiają się nowi artyści, nowe trendy muzyczne, dominują hip-hop, trap i elektronika. Jednak jego największe przeboje wciąż są obecne na imprezach, w stacjach radiowych z muzyką taneczną, w klubach i na eventach firmowych. W pewnym sensie stał się klasyką współczesnej muzyki rozrywkowej jak Michael Jackson dla muzyki pop czy Queen dla rocka.

Fenomen Pitbulla w Polsce to nie tylko kwestia hitów, które zna każdy. To dowód na to, że muzyka, która niesie radość, prostotę i taneczny rytm, potrafi przekroczyć bariery językowe i kulturowe. W świecie, który często bywa skomplikowany i nieprzewidywalny, raper dał Polakom coś prostego, ale bezcennego –powód do uśmiechu i do tańca. Choć muzyka się zmienia, a nowe pokolenia wybierają innych idoli, Pitbull pozostaje symbolem pewnej ery ‒ ery, w której liczyła się dobra zabawa, luz i niepowtarzalna energia. Jak sam śpiewał: „Don’t stop the party!”.

Źródła: Pitbull (www.pitbullmusic.com/); Billboard Media (www.billboard.com/); M. Kluziewicz: Tyle osób próbowało kupić bilet na koncert Pitbulla w Polsce! Wejściówek nie wystarczy dla wszystkich. (www.eska. pl/news/tyle-osob-probowalo-kupic-bilet-na-koncert-pitbulla-w-polsce-wejsciowek-nie-wystarczy-dla-wszystkich-aa-Nxmf-uV5Z-TQyA.html); YouTube Charts (www.charts.youtube.com/).

↓ | il. Danilo Borges/Portal Copa, CC BY-SA 3.0

TECHNIKA SINGLE SHOT – CZYLI

JAK WCIĄGNĄĆ WIDZA

W UNIKALNĄ PODRÓŻ PRZEZ NARRACJĘ

BEZ CIĘĆ

Technika single shot, znana również jako „one tak” lub „long take”, polega na rejestrowaniu całej sceny lub sekwencji w jednym, nieprzerwanym ujęciu za pomocą pojedynczej kamery. Taki sposób filmowania wymaga precyzyjnego planowania, synchronizacji zespołu oraz płynnego ruchu kamery, co pozwala na stworzenie realistycznego i immersyjnego doświadczenia dla widza.

Nieco historii

Początki stosowania długich ujęć sięgają narodzin kinematografii, jednak panuje przeświadczenie, że to dzieło Sznur (ang. Rope) Alfreda Hitchcocka z 1948 roku zrewolucjonizowało tę technikę. Ze względu na ograniczenia technologiczne tamtych czasów, film został zrealizowany w serii dziesięciominutowych ujęć, które sprawiały wrażenie jednego ciągłego – a reżyser ukrywał cięcia poprzez zbliżenia na jednolite powierzchnie, takie jak plecy postaci, co pozwalało na płynne przejścia między rolkami filmu. Prawdziwy rozkwit techniki nastąpił jednak dopiero w XXI wieku, wraz z rozwojem technologii cyfrowej, która wyeliminowała wcześniejsze ograniczenia czasowe i techniczne. Współczesne kamery umożliwiają nagrania długich sekwencji w wysokiej rozdzielczości, a zaawansowane systemy stabilizacji obrazu pozwalają na płynne poruszanie się kamery nawet w dynamicznych scenach. Jedną z pełnometrażowych produkcji zrealizowanych jednym ujęciem jest rosyjski film Rosyjska arka (2002) w reżyserii Aleksandra Sokurowa,

który został nakręcony w 96-minutowym nieprzerwanym ujęciu w przestrzeniach Ermitażu w Petersburgu, oddając historyczny pejzaż Rosji oraz niepowtarzalny klimat miejsca. Z najnowszych pozycji filmowych, przykładem produkcji, w której wykorzystano technikę „one take” jest świetnie przyjęty serial Netflixa Dojrzewanie (ang. Adolescence) (2025) w reżyserii Stephena Graham i Jacka Thorne. Miniserial opowiada historię trzynastoletniego chłopca, który dopuścił się brutalnego morderstwa na swojej koleżance.

Kluczowe elementy, z których składa się technika single shot

● Planowanie i reżyseria – realizacja ujęcia bez cięć wymaga niezwykle skrupulatnego przygotowania. Reżyser musi nie tylko dopracować scenariusz, ale także zaaranżować ruchy aktorów, elementy scenografii i sposób poruszania się kamery. Każdy szczegół – od dynamiki ruchu po dialogi – musi być wyćwiczony do perfekcji, aby całość

← | fot. Netflix serial "Dojrzewanie" odcinek 3 podane za Grace Henry https:// www.cosmopolitan.com/uk/entertainment/a64239329/ adolescence-unscripted-moment-unsettling-scene/.jpg

wyglądała naturalnie i nie sprawiała wrażenia wyreżyserowanej bądź sztucznej.

● Ruch kamery – jednym z najważniejszych aspektów technicznych jest ruch kamery. Systemy stabilizujące, długie szyny czy nawet specjalnie zaprojektowane drony umożliwiają płynne przemieszczanie się między różnymi punktami w obrębie sceny. Operator kamery musi wykazać się ogromną precyzją i wyczuciem tempa, aby jednocześnie uchwycić całą akcję, nie wprowadzając przypadkowych drżeń czy nieostrości obrazu.

● Koordynacja ekipy i aktorów – nieprzerwane ujęcie wymaga ścisłej współpracy całego zespołu filmowego. Każdy członek ekipy – od operatora, przez oświetleniowców, aż po aktorów – ma przypisaną rolę, której niedopilnowanie może zniweczyć cały plan. W praktyce realizacja ujęcia często wiąże się z wieloma próbami, podczas których doskonali się synchronizację i precyzyjny timing akcji.

● Technologie i sprzęt – nowoczesne kamery pozwalają na rejestrację długich ujęć bez ograniczeń czasowych, wynikających z przegrzewania się sprzętu czy błędów zapisu. Dodatkowo rozwój oprogramowania do stabilizacji obrazu

oraz korekcji ekspozycji umożliwia utrzymanie niezmiennie wysokiej jakości nagrania, nawet w trudnych warunkach oświetleniowych.

Zalety zastosowania jednego ujęcia

Przede wszystkim długi plan bez cięć pozwala widzowi na pełne zanurzenie się w opowiadanej historii. Efekt „tu i teraz” sprawia, że widz nie zdaje sobie sprawy z manipulacji montażowych, co podnosi autentyczność przedstawionych wydarzeń. Emocjonalne napięcie i dynamika sceny są budowane przez stopniowe narastanie akcji – każdy ruch, każdy gest bohatera nabiera dodatkowego znaczenia. Technika single shot eliminuje tradycyjną budowę filmową opartą na cięciach, co zbliża ją do doświadczenia teatralnego lub subiektywnego uczestnictwa w wydarzeniach. Widzowie odbierają obraz jako bardziej realistyczny i wiarygodny – obecność kamery staje się niemal niewyczuwalna, a narracja zyskuje na autentyczności. Długie ujęcia umożliwiają prowadzenie kamery z punktu widzenia jednej postaci, co pogłębia identyfikację widza z jej doświadczeniem. Kamera może podążać za bohaterem, przechodzić w jego pole widzenia, a tym samym stawać się przedłużeniem jego świadomości.

Twórcy seriali i produkcji telewizyjnych również sięgają po tę technikę, aby zwiększyć immersję widza. Dynamiczne sceny akcji, w których każdy ruch bohaterów nabiera intensywnego znaczenia, są szczególnie efektowne w formacie „one take”. Przykładem mogą być produkcje, gdzie sceny walki lub dramatyczne sekwencje są nakręcone bez widocznych przerw, co podkreśla realizm i intensywność doświadczeń przedstawianych postaci.

Wyzwania „one take” Próby realizacji jednego długiego ujęcia są kosztowne i wymagają zarówno finansowego, jak i organizacyjnego zaangażowania. Każda pomyłka może wiązać się z koniecznością rozpoczęcia nagrania od nowa, co znacząco podnosi koszty produkcji. W związku z tym decyzja o zastosowaniu techniki „one take” musi być dobrze przemyślana i poprzedzona dokładnymi próbami oraz konsultacjami ze wszystkimi działami produkcji. Choć technika ta pozwala na uzyskanie znaczących efektów narracyjnych, może też ograniczać reżysera w zakresie tempa narracji czy zmiany punktu widzenia.

Źródła:

W. Chapman: The 10 Best Oners in Film History: ‘Touch of Evil,’ ‘Children of Men,’ and More. (www.indiewire.com/gallery/best-long-one-take-shots-movies/mcdhabo-ec003/);

K. Turner: 10 Most Memorable One-Take Scenes In Movies & TV Shows. (www.screenrant.com/memorable-one-take-scenes-movies-tv-shows/);

K. Peresada: Bez cięć. 6 filmów, które opierają się na jednym ujęciu (lub tylko je udają). (www.papaya.rocks/pl/opinions/bez-ciec-6-filmow-ktore-opieraja-sie-na-jednym-ujeciu-lub-ty);

E. Pendleton: The power of one: why one-shot filming is a potent storytelling technique. (www.canon-europe.com/pro/stories/ one-shot-filming/).

s.15

WIDZIEĆ INACZEJ

Każda dysfunkcja, niepełnosprawność utrudnia udział w życiu danej społeczności i kulturze. Takie bariery często tworzą ludzie, którzy owych „odmieńców” nie rozumieją, myśląc o nich jedynie przez pryzmat utartych stereotypów. Dla wielu osób temat ten pozostaje obcy, niezrozumiały i nieznany. Przyczyny tego stanu rzeczy można by doszukiwać się w tym, iż ludzie nie wykazują zbytniego zainteresowania sprawami, które ich lub ich bliskich nie dotyczą bezpośrednio. Przyjrzyjmy się zatem razem małemu wycinkowi świata – wydawałoby się bez barw, bez widoku – przyjrzyjmy się światu osób niewidzących i spróbujmy lepiej zrozumieć ich sytuację.

Na początek trochę statystyki

Na co dzień rzadko uświadamiamy sobie, jak ogromną rolę odgrywa wzrok w naszym życiu. Szacuje się, że 80 procent informacji, które odbieramy z otoczenia dociera do nas przez ten zmysł, natomiast 90 procent swojego czasu nieświadomie i automatycznie wzrokiem się posługujemy. Co ciekawe, ponad 40 procent mózgu zajmują pola przeznaczone interpretacji, analizie oraz oczywiście – odbiorowi informacji wizualnych. Szacuje się, że w Polsce osób z uszkodzonym wzrokiem jest blisko 2 000 000, a niespełna 50 000 osób deklaruje, że nie widzi w ogóle. Skalę tego zjawiska można zobrazować jeszcze inaczej – w Polsce jest ponad 8 000 000 osób niepełnosprawnych, czyli co piąta osoba niepełnosprawna zmaga się z wadą wzroku (wg metodologii Eurostatu). Na świecie natomiast żyje około 36 000 000 niewidomych, a według raportu opublikowanego przez Lancet Global Health, liczba ta do 2050 r. ma się zwiększyć do 115 000 000. Wpływa na to wiek, częste korzystanie ze sprzętu elektronicznego oraz schorzenia takie jak jaskra, zaćma lub choroby plamki żółtej.

Ślepy, niewidzący, słabowidzący?

Określenie „osoby niewidome” stosuje się wobec osób, które są częściowo lub całkowicie pozbawione możliwości percepcji informacji przez narząd wzroku. W ramach tej grupy można wymienić osoby całkowicie niewidzące, te, które mają tzw. poczucie światła – potrafią zauważyć światło słoneczne, zapalonej lampy itp., osoby z niewielkim polem widzenia, a także z niską ostrością wzroku. Pojęcie słabowzroczności obejmuje różnego rodzaju zaburzenia widzenia, takie jak: obniżenie ostrości widzenia, ubytki w polu widzenia, widzenia obuocznego, barw czy widzenia nocnego.

Część osób posługuje się tzw. resztkami wzroku, czyli posiada zdolność widzenia w ograniczonym stopniu przy odpowiednich warunkach (oświetlenia lub kontrastu). Niektórzy zmagają się z nieodpowiednią ostrością widzenia lub nierównomiernie rozłożonymi resztkami wzroku (widzenie takich osób jest fragmentaryczne, przypomina nie do końca ułożony obraz z puzzli).

Osoby z uszkodzonym narządem wzroku mogą mieć również

problem z tzw. widzeniem obwodowym, mogącym nawet doprowadzić do widzenia poniżej pięciu stopni w płaszczyźnie poziomej (u przeciętnego człowieka wartość ta wynosi 200 stopni). Z innych typów zaburzeń wzroku można wymienić: daleko- i krótkowzroczność, astygmatyzm czy daltonizm. Do tego mogą dochodzić powiązania niektórych uszkodzeń wzroku lub innych dysfunkcji, np. ze strony układu ruchu lub słuchu. Grupa osób niewidzących jest zatem niezwykle zróżnicowana i każdy z przypadków trzeba traktować indywidualnie, dobierając odpowiednie metody rehabilitacji środowiskowej. Należy również rozróżniać pojęcia – niewidomy i ociemniały. Osoby niewidome to te, które nie widzą od urodzenia lub straciły wzrok przed piątym rokiem życia i nie pamiętają obrazów. Z kolei osoby ociemniałe straciły możliwość percepcji wzrokowej po osiągnięciu piątego roku życia, ale mogą odwołać się do swojej pamięci wzrokowej.

Jak słabowidzący funkcjonują w świecie widzących Podróżowanie, robienie zakupów, a nawet spacer po wciąż zmieniających się miastach stanowi dla osób niewidzących nie lada wyzwanie. Dodatkową trudnością jest bariera komunikacyjna – niewidzący czasami muszą umieć zapytać kogoś np. o numer autobusu czy po prostu poprosić o pomoc, a nie każdemu przychodzi to z łatwością. Informacje wizualne osoby niewidome zastępują słuchem i dotykiem. Jeden z procesów poznawania dotykowego – od szczegółu do ogółu – jest szczególnie trudny dla tych, którzy stracili wzrok w późniejszym etapie życia i dopiero uczą się intensywnie korzystać z innych zmysłów. Przeszkody w odbiorze dotykowym czekają na niewidomych również wtedy, kiedy zapoznają się z obiektami bardzo dużymi (których rozmiar jest nie do objęcia przez zasięg ramion) lub z obiektami zbyt małymi, których wielkość przekracza tzw. próg wrażliwości dotykowej. Z pomocą przychodzą natomiast nowoczesne technologie np. druki 3D. Musimy być jednak świadomi, że pewne zewnętrzne wrażenia dostarczane przez wzrok, np. oglądanie obiektów pod mikroskopem lub widzenie tęczy na niebie, są dla tych osób niemożliwe. Osoby niewidome od urodzenia wykształciły natomiast tzw. wyobrażenia surogatowe (zastępcze) do pojmowania treści im zupełnie niedostępnych, np. pojęć jak wspomniana już tęcza, lśniący lub

przezroczysty, jak i stosunków przestrzennych (np. perspektywy). Co istotne w tym temacie– niewidome dzieci postrzegają przestrzeń w relacji czasowej – najpierw obiekt A, później B, C itd., a nie przestrzennej względem chociażby niego samego (jak to wygląda u osób z pełni funkcjonującym narządem wzroku), z czego wynikają później problemy w zrozumieniu pojęć, które odnoszą się do relacji czasowo-przestrzennych.

Kultura wizualna

Widząc konkretne dzieło, rzeźbę lub obraz, każdy z nas odbiera ją w różny sposób. Dla każdego z nas inny aspekt danego obiektu będzie ważniejszy, bardziej wyjątkowy i będzie nas bardziej zachwycał lub nie. Każdy ma jednak prawo na swój sposób przeżywać sztukę, podobnie jak osoby niewidzące. Trzeba dać im tylko szansę na jej dostrzeżenie we własnej wyobraźni. To, że osoby niepełnosprawne borykają się z pewnymi dysfunkcjami nie oznacza, że ich przeżywanie sztuki jest niepełne lub gorsze jakościowo. Ważne, aby pozwolić osobie niewidomej na

obcowanie z innym wytworem. Istotnym aspektem jest również indywidualne wyrabianie gustów – warto zatem, aby osoby niewidzące nie doświadczały tylko najlepszej sztuki, ale doznawały również rzeczy bardziej przeciętnych. Poprzez wytworzenie kontrastu poznawczego osoby z problemami wzrokowymi będą mogły samodzielnie docenić wartość dzieła. Równie ważną rolę w tym całym procesie tworzą osoby widzące, które stają się pewnego rodzaju przewodnikami. Umożliwiają oni dostarczanie niewidomym jak najlepszych wrażeń, umożliwiając im kontakt ze sztuką oraz oprowadzając i opowiadając wystawy, zawartość zbiorów muzealnych itp. Oprócz tego pomocą dla osób niewidomych mogą okazać się repliki obrazów przeznaczone do dotykania, umieszczanie opisów danych dzieł w alfabecie Braille’a lub w standardowych, uwypuklonych czcionkach, audiodeskrypcje oraz odpowiednie umieszczanie eksponatów. Dodatkowo mniejsze zagęszczenie w pomieszczeniach może przyczynić się do poprawienia komfortu osób niewidomych w obcowaniu ze sztuką. Kultura osób niewidomych opiera się zatem na adaptacji zastanych form sztuki, ale nie można również nie wspomnieć, że niewidomi także są twórcami kultury. W Polsce organizowane są festiwale lub projekty mające na celu pokazanie publiczności twórczości osób słabowidzących oraz niewidomych. Na przykładzie muzyków Andrea Bocelliego, Steviego Wondera lub malarza Johna Bramblitta „widać”, że da się tworzyć niezwykłe dzieła i stać się znanym twórcą pomimo pewnej dysfunkcji.

„Ślepota mentalna”

W ramach podsumowania najlepiej zacytować słowa Beaty oraz Juliusza Iwanickich z artykułu, który ukazał się na łamach „Kultury Współczesnej”: „(…) obcując z kulturą, można również nie mieć wady wzroku, a jednak posiadać pewien rodzaj ślepoty. Można go nazwać «ślepotą mentalną». Jest to widzenie piękna czy też brak wrażliwości na potrzeby innych w przestrzeni fizycznej. Do powstania «ślepoty mentalnej» dochodzi, jeśli pojawia się niezdolność do przeżywania danego dzieła artystycznego w połączeniu z niską empatią wobec osób z odmienną percepcją”.

Źródła:

N. Popławska, K. Wiśniewska: Widzimy nie tylko oczami. Raport; M. Paplińska: Konsekwencje wynikające z braku wzroku; B. Iwanicka, J. Iwanicki: Posągi i kubły. Inaczej o dostępności kultury wizualnej dla osób z uszkodzeniami wzroku. „Kultura Współczesna”. 3(115)/2021.

KTO I DLACZEGO (NIE)

OGLĄDA KIEPSKICH?

Serial kultowy czy kiczowaty? Być może jedno wcale nie wyklucza drugiego? Co sprawia, że nie najmłodsza już produkcja wciąż budzi tak odmienne emocje zarówno pośród fanów, jak i krytyków?

Świat według Kiepskich to sitcom, który w przeciągu swojej ponad dwudziestoletniej kariery dorobił się dość niejednoznacznych opinii. Trudno zresztą o inne zdanie na temat tworu tak niejednorodnego. Gdybyśmy chcieli przyjrzeć się serialowi bliżej, moglibyśmy wyróżnić trzy istotne okresy zależne od trzech kolejnych reżyserów, trzech zestawów scenarzystów i jednej postaci – Waldusia Kiepskiego. Bowiem to jego odejścia i powroty są istotnymi cezurami mającymi kluczowe znaczenie dla losów uniwersum ulicy Ćwiartki 3/4.

Historia wzlotów i upadków Pierwszy okres serialu należy do Okiła Khamidowa, grupy młodych twórców grupy Mader Faker Studio (czyli Janusza Sadzy i Aleksandra Sobiszewskiego) oraz atmosfery ekscentrycznego absurdu – dziś już przyciężkawej i okraszonej rubasznym humorem, który współczesną widownię bardziej razi, niż bawi. Daje się zauważyć ówczesna nierówność odcinków, tych zarówno bardzo dobrych, jak i wywołujących jedynie ciarki żenady. Serial, wtedy bardzo lubiany, jednocześnie jest krytykowany przez amatorów kultury bardziej „ambitnej”. Dla takiego odbiorcy start przygody z Kiepskimi od najwcześniejszych odcinków może być ryzykowny i potencjalnie zakończyć ją na dobre jeszcze przed rozpoczęciem – to zaproszenie do świata jednocześnie doskonale znanego i dziwacznie odmiennego, co czyni go momentami nieznośnym. Serial pierwotnie zasadza się na takiej samej idei, jak choćby Miodowe lata – opowiada o bohaterach, którzy w trakcie przemian ustrojowych w latach 90., mimo usilnych starań, przegapili swoją szansę na wielki biznes. Jest jednak zdecydowanie mniej ugrzeczniony, raczej buntowniczy jak przewijający się w produkcji anarchistyczni punkowie.

Drugi etap, trwający przez całą nieobecność Waldusia po jego wyjeździe do Ameryki, był reżyserowany początkowo wciąż przez Okiła Khamidowa. Jednak do zespołu dołączył w tym czasie nowy scenarzysta, a później i reżyser Patrick Yoka – to jemu serial zawdzięcza (przynajmniej początkowo) powiew świeżości i nowe pomysły. Wtedy też nabrały ważności postacie wcześniej drugoplanowe: Paździoch i Boczek ewoluowali z sąsiadów Ferdka w kompanów najbardziej kuriozalnych interesów, Paździochowa przeszła zupełną zmianę charakteru,

doszło też parę nowych, świetnie skonstruowanych bohaterów: Badura, prezes Kozłowski, Malinowska, wszystkie wcielenia Krzysztofa Dracza. Dla nowego widza to chyba najbardziej strawne fabułki, w których absurd staje się bardziej uładzony, oddając pola ciekawym historiom i świetnej grze aktorskiej. Uważa się ten „złoty okres” za najlepszy w historii serialu: odcinki nabrały drugiego dna, stając się satyrą na polskie społeczeństwo i to one zwykle są najbardziej kultowe; żaden, nawet najbardziej przeciętny fan Świata według Kiepskich, nie może nie znać tytułów: Menda, Ogór czy Bob

Upadek serialu paradoksalnie zaczyna się wraz z tym, co miało podnieść go z marazmu i przywrócić spadającą oglądalność –powrotem uwielbianego dawniej syna Ferdka, Waldusia, o którym Polsat informuje wtedy w prawie każdej reklamie. Wówczas następuje również spora roszada w postaciach spowodowana faktem, że większość chorych lub starszych już aktorów odchodzi, a powstałą pustkę usiłuje się załatać nowymi, w większości niestety wręcz irytującymi dla widza bohaterami. To wraz z niekiedy niezrozumiałą ewolucją pozostałych postaci prowadzi do zubożenia potencjału serialu. Przykładem może być tutaj Arnold Boczek, który z nierozgarniętego, ale sympatycznego sąsiada z góry przekształca się w drażniącego wszystkich, łącznie z widzami, wiejskiego głupka, a jednocześnie osobliwego wysłannika moralizującego o życiowych prawdach. Nikt nie jest już w stanie udźwignąć na barkach dawnej legendy, łącznie z postaciami Paździocha, który przez zły stan zdrowia odgrywającego go Ryszarda Kotysa został zredukowany do głosu zza ściany oraz Ferdka – zgorzkniałego i przesadnie filozofującego, co wcale nie wyszło mu na dobre. Głębia przekazu stała się pozorna, szczególnie gdy z jakiegoś powodu powrócono do przaśnego humoru i opatrzonych gagów okraszanych niesmacznymi efektami dźwiękowymi. Koniec emisji przyszedł zdecydowanie zbyt późno – wtedy, gdy wszyscy byli już od dawna zniechęceni, łącznie z najwierniejszymi fanami i samymi twórcami.

Absurd, szare bloki i różowe drzwi Poziom sympatii do Kiepskich zależy głównie od naszej osobistej tolerancji na absurd. Każdy ma inne poczucie humoru, nie do wszystkich przemówi to reprezentowane przez omawiany serial. Grupa jego fanów jednak, wbrew pozorom, jest mocno zróżnicowana. Amatorzy produkcji kryją się pośród miłośników polskich kabaretów, środowisk akademickich oraz dzieci lat 90. i 00. wiedzionych nostalgią do topornego green screena i znanych na pamięć rozmówek pod toaletą. Najczęściej uważają się oni za wysublimowanych koneserów Kiepskich jako tworu

wymagającego widza inteligentnego, dostrzegającego liczne konteksty kulturowe, doceniającego ekscentryczny humor i specyficzną estetykę szarych, a jednocześnie pstrokatych osiedli, skrzywionych po przejściach z lat 80. i 90. Zdaniem fanów brak sympatii dla sitcomu wynika jedynie z ignorancji i niemożności zrozumienia głębszego przekazu.

Nie każdy jednak ma wspomnienia z najmłodszych lat dotyczące biegającej żywej pizzy. Coś nieoswojonego w dzieciństwie jest obce również w dorosłości. Ważne pytanie brzmi również, czy sitcom o dysfunkcyjnej rodzinie, w którym roi się od „kiepskich”, często erotycznych żartów, aby na pewno stanowi odpowiednią rozrywkę dla kilkuletniego Polaka. To, czym skorupka nie nasiąkła za młodu, często odpycha. Większość dowcipów jest już dawno nieaktualna, wymaga znajomości historycznego i kulturowego kontekstu. W przypadku jego nieznajomości pozostaje nam wyłącznie humor – dla sporej grupy odbiorców prostacki, ordynarny i przesadzony w każdym aspekcie, co zwyczajnie nie klei się z wizją czegoś większego.

Mówiąc o Kiepskich, każdy może mieć na myśli zupełnie inny serial, nie tylko ze względu na wspomniane wcześniej, tak od-

mienne od siebie okresy, ale i osobiste rozumienie każdego odcinka, który możemy postrzegać jako zwyczajnie śmieszny lub zawierający jakąś filozoficzną myśl, niedostrzegalną na pierwszy rzut oka – a może wcale nieistniejącą w zamiarze twórców. Pokusie dorabiania sensów nie oparł się nawet aktor odgrywający główną rolę. Czy wynika to z przekonania, że Kiepscy w swoim zasadniczym kształcie nie zasługują na miano pełnoprawnej rozrywki i sztuki? Czy Kiepskich nie da się oglądać i grać bez dodatkowych filozofii i wyrzutów sumienia, a wyłącznie dla Ferdka wyzywającego Boczka pod toaletą? Z pewnością, jednak jeśli nasze interpretacje są w zgodzie z ideą serialu, zamiast odzierać go z tego, czym jest naprawdę – sitcomem, jakich na Polsacie w latach 90. było znacznie więcej – mogą go one wyłącznie ubogacić, a może i zachęcić do obejrzenia osoby, które same nigdy by po ten serial nie sięgnęły

Źródła:

J. Jabłonka, P. Łęczuk: Świat według Kiepskich. Zwariowana historia kultowego serialu (www.kiepscy.org.pl).

↑ | il. Patrycja Wojtas

POEZJA NA ODDZIALE INTENSYWNEJ TERAPII

Czytamy poezję, bo należymy do gatunku ludzkiego. A gatunek ludzki przepełniony jest namiętnościami. Oczywiście, medyczne prawa, bankowość to dziedziny niezbędne, by utrzymać nas przy życiu. Ale poezja, romans, miłość, piękno? To wartości, dla których żyjemy.

Czy warto szykować miejsce na cmentarzu?

Poezja leży na łóżku szpitalnym. Podpięta do kroplówki, oddycha nieregularnie. Obok – wykresy, które pokazują jej statystyczną niewidoczność w społecznym krwiobiegu. Odwiedza ją niewielu. Ktoś z przemyśleniem szepcze do niej przez maskę tlenową wersy Miłosza. Ktoś inny scrolluje TikToka. Pytanie brzmi: czy poezja umiera, czy może po prostu zmienia formę?

Kiedy poezja była zdrowa

Bo przecież były czasy, gdy poeta był uchodził za kogoś ważnego. Gdy jego słowa poruszały tłumy, gdy wiersz był aktem odwagi, gestem politycznym, modlitwą. Kiedyś mówiono: „Słowo ciałem się stało”, dziś: „słowo spłynęło w dół ekranu i zniknęło”. I choć brzmi to gorzko, niekoniecznie jest zapowiedzią końca. Raczej świadectwem transformacji.

W epoce romantyzmu poezja była świętością, w modernizmie –wyrafinowaną grą formy i sensu, w XX wieku – próbą ocalenia człowieczeństwa pośród zgliszcz. Należała do kanonu kultury, która rzeczywiście była „kulturowa” – głęboka, kontemplacyjna, poszukująca. Poezja stanowiła część życia wewnętrznego społeczeństw, odbijała ich ból, wiarę, przemianę.

Mickiewicz, Słowacki, Norwid – to nie tylko nazwiska z podręczników, ale dawne gwiazdy, ikony swojej epoki. Jeszcze w czasach PRL-u poezja potrafiła być aktem oporu. Czytano

ją z drżeniem rąk. Drukowano w podziemiu. Cytowano w chwilach, gdy własny język zawodził. Niczym karetka ruszała – na ratunek człowieczeństwu.

Z czym poezja mierzy się dziś?

Dziś poezja przestała być pierwszym wyborem. W świecie, który rozgrywa się w rytmie powiadomień, trudniej o ciszę konieczną do jej odbioru. Poezja wymaga skupienia, czasu, wewnętrznego zatrzymania – a to wszystko stało się towarem luksusowym. Zmieniła się także jej społeczna pozycja. Dla wielu jest dziś czymś nieczytelnym, pretensjonalnym, oderwanym od życia. Słowo „poeta” brzmi egzotycznie. Nawet twórcy wolą mówić, że piszą „teksty”, „utwory”, „fragmenty”. Jakby sam termin „poezja” ciążył zbyt mocno, był zbyt zobowiązujący. Pojawił się lęk przed patosem, który został wyśmiany i zakazany.

Nie pomaga też sposób nauczania poezji w szkołach – często schematyczny, techniczny, pozbawiony pasji. Uczniowie dowiadują się, czym jest „epitet” i „anakolut”, ale nie uczą się czuć. Poezja zostaje rozłożona na części jak martwe ciało. A przecież była żywa.

Nowe życie w nowych formach?

Czy to oznacza, że poezji już nie ma? Niekoniecznie. Wisława Szymborska mawiała: „Poezja jest wszędzie. Trzeba tylko mieć

Natalia Bugaj nati280905@gmail.com

do niej ucho”. Tak pozostaje do dziś. Znaleźć ją można tam, gdzie wcześniej nikt jej nie szukał: na slamach poetyckich, w klubach, na scenach open mic, w filmach, w rapie, a nawet na Instagramie.

Zmieniła się więc nie tylko forma, ale i przestrzeń. Poezja wyszła z książek i akademii, zaczęła oddychać miejskim powietrzem. Zeszła z piedestału i zamieszkała na chodnikach, murach, ekranach. Jest mniej hieratyczna, bardziej demokratyczna. Czasem naiwnie szczera. Czasem boleśnie prawdziwa. Czasem po prostu zła – ale czy to jej umniejsza?

Wersy Rupi Kaur, Ocean Vuonga czy Kaveha Akbara są cytowane przez tysiące. Poezja trafia dziś do ludzi szybciej, bezpośrednio, przez media, które dawniej by ją wykluczyły. Poezja staje się też bardziej osobista. Zamiast mówić za naród, zaczęła mówić za jednostkę. Za tę, która cierpi na depresję. Za tę, która właśnie się zakochała. Za tę, która nie wie, kim jest.

To może właśnie jest odpowiedź – poezja nie zniknęła, tylko się przebranżowiła. Stała się szeptem blisko ucha, a nie manifestem na barykadzie.

Zmiana roli, nie wartości W dawnych czasach poezja była narzędziem wspólnoty. Dziś pełni funkcję terapeutyczną. Odzwierciedla samotność jednostki, próbę zrozumienia siebie. To już nie słowo dla tłumów, lecz słowo dla jednego, konkretnego człowieka. Może właśnie dlatego jest bardziej potrzebna niż kiedykolwiek?

Zamiast krzyczeć o wielkich sprawach, poezja podnosi z ziemi detale. Zajmuje się tym, co małe, ciche, zwyczajne. Pisze o tym, co boli. I choć nie zawsze rymuje się idealnie, choć nie bywa już deklamowana na apelach, potrafi poruszyć – tak głęboko, że zostaje na dnie jeszcze długo po ostatnim wersie.

Można powiedzieć, że rola poezji dziś nie osłabła, lecz się spersonalizowała. Zrezygnowała z roli nauczycielki historii. Stała się towarzyszką wieczornych lęków, przypomnieniem o pięknie,

które trwa tylko przez chwilę. O momentach wartych zatrzymania, a które łatwo pominąć w dzisiejszym świecie, skupionym na biegu.

Czy warto ją ratować?

Poezja nie wymaga reanimacji w sensie medycznym. Nie trzeba jej przywracać do życia – trzeba raczej zrozumieć, że jej życie wygląda dziś inaczej. To, co potrzebuje ratunku, to nasze podejście: przekonanie, że poezja jest elitarna, zamknięta, oderwana od rzeczywistości.

Tak naprawdę poezja wciąż potrafi być lekarstwem. Nadal ma zdolność porządkowania chaosu, zatrzymywania chwili, nazywania tego, co ulotne. Może być formą terapii, refleksji, intymnego dialogu z samym sobą. W czasach, gdy świat krzyczy, poezja szepcze. Ale nie dlatego, że słabnie. Dlatego, że szepczą mądrzy.

To jeszcze nie koniec sceny Poezja na oddziale intensywnej terapii nie gaśnie. Ona medytuje. Może więc nie czas jeszcze wzywać księdza na ostatnie namaszczenie. Może ona nie tyle kona, co zmienia postać. „To, co przetrwa, stworzyli poeci” – powiedział Auden. I może miał rację. Może to właśnie słowa, niewidzialne i ciche, są tym, co naprawdę zostaje, gdy zniknie wszystko inne.

I może, najprościej na świecie – wciąż warto czytać oraz, co istotniejsze – pisać. Bo choć słowo nie zawsze ciałem się staje, to nadal potrafi być dotykiem

Źródła:

P. Weir: Stowarzyszenie umarłych poetów

← | il. Natalia Bugaj

W POGONI ZA KADREM: MAGIA SET-JETTINGU

Czym jest set-jetting?

Wyobraź sobie, że zamiast klasycznej podróży, wybierasz się do miejsca, które dobrze znasz… z ekranu. Spacerujesz po ulicach znanych z serialu, siedzisz na ławce, gdzie bohaterowie się całowali, zaglądasz do kawiarni z twojej ulubionej sceny. Tak właśnie wygląda set-jetting – turystyka filmowa, która polega na odwiedzaniu miejsc znanych z kina i telewizji.

Termin „set-jetting” to gra słów – łączy „set” (czyli plan filmowy) z „jet-setting”, określeniem stylu życia ludzi podróżujących po świecie. Dziś to zjawisko nie jest już tylko ciekawostką –to globalny trend, który łączy kulturę popularną, emocje, pamięć i przestrzeń. Jak pisze Paulina Kwiatkowska, to „kinofilska odmiana turystyki filmowej”, w której ważne jest nie tylko to, co widzimy, ale co czujemy i pamiętamy.

Kinofile w ruchu

Kim są turyści filmowi? W większości to kinofile – ludzie, którzy nie tylko oglądają filmy, ale je przeżywają, analizują i kolekcjonują. Set-jetting jest dla nich czymś więcej niż podróżą – to emocjonalne zanurzenie się w fikcyjnym świecie, który, dzięki wizycie w realnym miejscu, staje się namacalny. To próba zmiany perspektywy z widza na uczestnika – turysta filmowy to ktoś, kto wchodzi w przestrzeń filmu, przeżywa ją fizycznie.

Wielu z nich dokumentuje swoje wyprawy w mediach społecznościowych. Na Instagramie można znaleźć tysiące zdjęć z hasztagiem #setjetting – od Hobbitonu po Dubrownik, od paryskiego Montmartre po londyńską Baker Street. Dzięki temu filmowa geografia staje się elementem osobistej tożsamości i formą wspólnoty fanowskiej.

Filmowe miejsca, które trzeba odwiedzić Na mapie możemy odnaleźć wiele miejsc, w których odbywała się akcja licznych produkcji filmowych. Willa del Balbianello to miejsce, które fanom „Gwiezdnych wojen” zapisało się w pamięci jako tło miłosnej historii Anakina i Padmé. Kręcono tu sceny na planecie Naboo – jedne z najbardziej romantycznych w całej sadze. Willa nad jeziorem Como, zbudowana w XVIII wieku, przyciąga turystów nie tylko jako perła architektury, ale też jako filmowy symbol piękna i miłości. Stare Miasto w Dubrowniku stało się Królewską Przystanią w Grze o tron. Twórcy serialu wykorzystali istniejące mury obronne, pałace i ulice, by oddać klimat politycznych intryg Westeros. Po emisji serialu liczba odwiedzających wzrosła z 1 miliona rocznie do ponad 1,5 miliona.

Miasto organizuje wycieczki Game of Thrones Tour, a miejscowi przewodnicy dzielą się historiami z planu.

Cała Nowa Zelandia jest dziś synonimem Śródziemia. Park Narodowy Tongariro to Mordor, Fiordland to ruiny Gondoru, a Matamata – Hobbiton, który zachowano jako atrakcję turystyczną. Zwiedzający mogą napić się piwa w gospodzie Pod Zielonym Smokiem i wejść do domków hobbitów. Rząd Nowej Zelandii zainwestował w rozwój tej formy turystyki – powstały szlaki, kampanie i aplikacje mobilne.

Wyspa Skellig Michael wpisana na listę UNESCO pojawiła się w ostatnich częściach Gwiezdnych wojen jako miejsce odosobnienia Luke’a Skywalkera. Filmowa ekspozycja tej lokalizacji przyniosła zarówno korzyści, jak i wyzwania. Liczba odwiedzających wzrosła lawinowo, co wymusiło wprowadzenie dziennych limitów odwiedzin, aby nie zniszczyć przyrody i ruin klasztornych z VI wieku.

Miasto Mozarta – Salzburg – stało się także sceną kultowego musicalu The Sound of Music. Do dziś można odwiedzać miejsca z filmu: ogrody Mirabell, klasztor Nonnberg, willę von Trappów. Prowadzone są specjalne wycieczki z przewodnikiem, a musical stanowi ważny element lokalnej tożsamości kulturowej i turystycznej.

Wielu fanów Harry’ego Pottera wybiera się do Wielkiej Brytanii, by odwiedzić miejsca związane z ekranizacjami powieści J.K. Rowling. W Oxfordzie kręcono sceny z Hogwartu, a Edynburg – miasto, w którym Rowling napisała większość powieści –przyciąga fanów śladami autorki.

Filmowa turystyka a lokalna gospodarka Set-jetting przynosi konkretne korzyści ekonomiczne. Miasta i regiony notują wzrost liczby turystów, którzy zostawiają pieniądze w hotelach, restauracjach i atrakcjach. Władze lokalne coraz częściej aktywnie wspierają produkcje filmowe, oferując ulgi podatkowe, wsparcie logistyczne czy specjalne programy współpracy z komisjami filmowymi.

W Krakowie działa Krakow Film Commission, która nie tylko wspiera produkcje, ale także promuje miasto jako plan filmowy –efektem są m.in. trasy tematyczne i mapy z lokalizacjami znanymi z filmów. Wrocław, gdzie kręcono Most szpiegów, promuje się jako miasto filmowe, współpracując z branżą turystyczną.

Z drugiej strony, popularność może prowadzić do tzw. overtourismu – problemów z zatłoczeniem, wzrostem cen nieruchomości i presją na infrastrukturę. Przykłady? Dubrownik musiał wprowadzić limity osób wchodzących na mury miejskie, Wenecja zakazuje wycieczkowców w określonych porach, a Nowa Zelandia stara się równoważyć rozwój z ochroną środowiska.

Przestrzeń jako emocja

Z punktu widzenia humanistyki, set-jetting to zjawisko wielowymiarowe. Miejsca znane z filmów stają się przestrzeniami pamięci i przeżycia. Jak zauważa Henri Lefebvre, istnieje różnica między przestrzenią fizyczną a przeżytą. Set-jetting pokazuje, że to właśnie emocje i wyobraźnia nadają miejscom sens.

Wizyta w filmowej lokalizacji to nie tylko oglądanie – to uczestnictwo. Można wręcz powiedzieć, że to forma współczesnej pielgrzymki: zamiast do świętych miejsc, kinofile podróżują do „świętych scen”. Miejsca te stają się mediatorami między fikcją a rzeczywistością.

Kino jako mapa Set-jetting to także dowód na to, że kino zmienia sposób, w jaki patrzymy na świat. Dzięki filmom uczymy się geografii, historii, kultury – ale też tworzymy własne mapy wspomnień i emocji. Sceny filmowe osadzają się w naszej pamięci, a podróż do miejsca ich realizacji staje się sentymentalną przygodą.

Niezależnie od tego, czy ktoś podąża śladami Bonda, Froda, czy Aryi Stark – to forma dialogu z kulturą, która wykracza poza ekran. To dowód na to, że obrazy filmowe żyją w nas – i prowadzą nas dalej.

Źródła:

P. Kwiatkowska: Set-jetting: przestrzenie i obrazy . „Ekrany”. 3–4/2017;

Bastion Polskich Fanów Star Wars: Jezioro Como. (www.star-wars. pl/Tekst/2485,Jezioro_Como.html);

M. Jeleń: Dubrownik szlakiem Gry o Tron, czyli mój prywatny GoT tour. (www.martajelen.pl/dubrownik-szlakiem-gry-o-tron-czyli-moj-prywatny-got-tour/);

K. Szczepka: Nowa Zelandia – Śladami Władcy Pierścieni. (www. okiemprzyrodnika.wordpress.com/2024/11/28/nowa-zelandia-sladami-wladcy-pierscieni/);

SkelligMichael.com: Star Wars Filming Locations on Skellig Michael (www.skelligmichael.com/star-wars/); Krakow Film Commission. (www.film-commission.pl/);

D. Sipiński: Jak miasta zarabiają na Grze o tron i innych słynnych produkcjach. (www.polityka.pl/tygodnikpolityka/rynek/ 1718398,1,jak-miasta-zarabiaja-na-grze-o-tron-i-innych-slynnych-produkcjach.read).

↑ | il. Luiza Szczotka

NIE TYLKO SKAZANY NA BLUESA –TYCHY NA SREBRNYM EKRANIE

W filmowym świecie nic nie jest oczywiste – to, co dla widza wydaje się wycinkiem scenografii czy pustą plamą pośrodku niczego, może być w rzeczywistości fragmentem miejscowości, w której normalnie toczy się życie. Dla reżyserów, miasta to nie tylko punkty na mapie, a gotowe scenerie, które można ze sobą przeplatać, by stworzyć zupełnie nowe miejsce.

Gdy Tychy były w budowie Pierwszym skojarzeniem z miastem Tychy na pewno nie jest kinematografia. Browar, fabryka samochodów, mistrzostwo Polski w hokeju tyskiego GKS-u, socrealistyczna i postmodernistyczna architektura. Właśnie! Architektura – tyskie osiedla, ich budynki oraz ulice nie raz posłużyły jako tło do produkcji filmowych i telewizyjnych. Gdy miasto było na początkowym etapie budowy już w 1959 roku przekształciło się w plan zdjęciowy Historii współczesnej w reżyserii Wandy Jakubowskiej. Budynki użyteczności publicznej na potrzeby filmu zupełnie zmieniły swoją dotychczasową funkcję. Komenda Milicji w filmie

to dzisiejsza Szkoła Podstawowa nr 5 z Oddziałami Integracyjnymi przy ulicy Czarnieckiego. Impreza taneczna miała miejsce w kawiarni Mimoza w dzisiejszym budynku Andromedy. Szkoła Podstawowa nr 1 im. Rudolfa Zaręby przekształciła się w izbę przyjęć. Obiekt, który przez lata w świadomości Tyszan był najbardziej znany jako Hala mięsna, w filmie stał się wejściem do kina. Sceny szpitalne kręcone były w ówczesnym szpitalu miejskim przy Nowokościelnej. Plenery kręcone były na ulicach Norwida i Dębowej, a także w okolicach rynku, skąd widać Kościół św. Marii Magdaleny. Historia współczesna trafiła na ekrany w 1960 roku. Jest opartym na prawdziwych wydarzeniach

Luiza Szczotka luizaszczotka2004@gmail.com
↑ | il. Luiza Szczotka

dramatem obyczajowym poruszającym problem wprowadzenia do obiegu spirytusu metylowego, silnej trucizny mylonej z alkoholem etylowym. Plan filmowy oprócz Tychów obejmował Czechowice-Dziedzice oraz Jezioro Żywieckie. Wystąpili w nim między innymi Emil Karewicz, Stanisław Mikulski, Aleksandra Śląska czy Jan Machulski. W latach 60. realizowano w Tychach jeszcze jeden film.

Święta wojna to film komediowy nakręcony w 1965 roku i reżyserowany przez Juliana Dziedzinę. Plan zdjęciowy znajdował się głównie w Piotrkowie Trybunalskim, lecz w filmie da się zauważyć także miejsca, które do dziś istnieją w Tychach. W kilku scenach dokładnie widać szeregowiec przy ulicy Grota-Roweckiego 35 i jego przeszklone klatki schodowe. Fabuła Świętej wojny opowiada o Naprzodzie i Sparcie – fikcyjnych klubach piłkarskich oraz ich kibicach, którzy ciągle ze sobą rywalizują. Chcąc pomóc swoim klubom w wygraniu ważnego meczu planują podstęp. W filmie zagrali między innymi Andrzej Kopiczyński, Krystyna Feldman, Jacek Fedorowicz i inni do dziś znani aktorzy.

Na tyskiej pływalni W 2011 i 2013 roku TVP kręciła dwa sezony serialu pt. Głęboka woda w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz. Opowiada on o pracownikach ośrodka pomocy społecznej oraz staraniach nowego dyrektora o poprawę losu swoich podopiecznych. W główne role wcielili się Marcin Dorociński i Katarzyna Maciąg. Większość scen Głębokiej wody nakręconych zostało we Wrocławiu, lecz Tyska Kryta Pływalnia przy ul. Edukacji stała się planem do nagrywania wszystkich scen basenowych w obu sezonach. Są to retrospekcje z życia głównego bohatera, które przewijają się przez wszystkie odcinki. Serial cieszył się dużą popularnością nie tylko w Polsce, ale także w Chinach, Urugwaju, Australii, Nowej Zelandii czy Iranie.

Lato na Paprocanach

Jedną z najpiękniejszych tyskich lokacji filmowych zobaczyć można w dramacie Krzysztofa Liwińskiego pt. Pierwszy dzień lata Jezioro Paprocańskie stało się tłem do historii relacji dwojga ludzi w istnie survivalowych warunkach. Cezary Pazura wciela się w rolę Jana – mężczyzny, który rozbił się balonem na dzikiej wyspie. Paprocański las, urokliwe drewniane pomosty, molo, widok na zbiornik z lotu ptaka. Teren, na którym zazwyczaj wypoczywają Tyszanie, dla potrzeb filmu stał się na nowo stworzoną tajemniczą opuszczoną wyspą. Kilka scen miejskich nakręconych zostało na Placu Baczyńskiego. Film niestety nie cieszył się popularnością. Jego twórcom nie udało się znaleźć dystrybutora, przez co nie trafił masowo do kin. Przedpremierowy pokaz Pierwszego dnia lata odbył się w Tychach w 2015 roku. Przyjechała na niego odtwórczyni pierwszoplanowej roli, Jadwiga Gryn, która w Tychach spędzała młodość i uczęszczała do liceum nr 4. Prace nad organizacją ponownego pokazu zostały zainicjowane przez portal „Tyskie Osiedla – od A do Z” w marcu tego roku. Reżyser filmu wyraził chęć zaprezentowania filmu w ramach kina plenerowego w Tychach.

„Konfesjonał Gwiazd” Trwające ponad trzy lata zdjęcia do polsko-holenderskiego thrillera pt. Ja teraz kłamię w reżyserii Pawła Borowskiego miały miejsce głównie na Śląsku – przede wszystkim w Katowicach i Świerklańcu. Miasto Tychy także stało się tłem scen filmu, który jest pewnego rodzaju krytyką programów reality show. Ostrzega przed manipulacją i zagrożeniami płynącymi ze strony świata mediów. W produkcji zagrało wiele gwiazd m.in. Agata Buzek, Maja Ostaszewska, Robert Więckiewicz, Adam Woronowicz, Janusz Chabior czy Bartosz Bielenia. Premiera filmu odbyła się w 2019 roku.

Ku przestrodze

W Skazanym na Bluesa Jana Kidawy-Błońskiego Tychy są biograficznym tłem w historii o Ryśku Riedlu – wokaliście zespołu Dżem. Jedne z pierwszych scen zostały nakręcone na podwórku między blokami osiedla F. Dokładnie przed oknami mieszkania Ryśka przy Filaretów 14/20, w którym dzięki Małgorzacie Pol, żonie Riedla, Tomasz Kot zamieszkał, aby przygotowywać się do głównej roli. Momenty po ślubie zostały uchwycone przed Kościołem św. Marii Magdaleny, gdzie para naprawdę zawarła związek małżeński 26 listopada 1977 roku. Scena, w której bohaterowie jadą autostopem nad morze, nagrana została przy ulicy Stoczniowców na Sublach. W filmie wraz z Tomaszem Kotem zagrali m.in. Jolanta Fraszyńska, Anna Dymna, Joanna Bartel, Zbigniew Zamachowski oraz członkowie zespołu Dżem. Plenerowa prapremiera Skazanego na bluesa odbyła się na Tyskim Festiwalu Muzycznym im. Ryśka Riedla „Ku przestrodze” 30 lipca 2005 roku na terenie Ośrodka Wypoczynkowego Paprocany.

Utrwalone w filmie

Nawet jeśli nie dzieje się do końca wprost, to gdy na ekranie ukazane są elementy twojego miasta, budzą one radość i wzruszenie podczas oglądania filmu bądź serialu. By wykreować filmową rzeczywistość nie zawsze trzeba od zera budować scenografię czy wspomagać się efektami specjalnymi. Jedno autentyczne miejsce może stać się planem wydarzeń z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Niektóre produkcje filmowe z biegiem lat stają się kronikami zmian, które zachodzą w miejskich przestrzeniach. Część z uwiecznionych miejsc istnieć już będzie niestety tylko w filmowych kadrach.

Źródła:

Tyskie Osiedla – od A do Z: Tychy w obiektywie kamery. (www. facebook.com/tyskieosiedla/posts/tychy-w-obiektywie-kamery-cz-1czu%C5%82%C3%B3w-w-kadrze-krzysztofa-zanussiegow-czasie-posz/122152441916076039/);

Dziennik Zachodni (www.dziennikzachodni.pl); Tychy.pl (www.tychy.pl); Filmweb.pl (www.filmweb.pl).

Marta

MUZYKA A WOLNOŚĆ – OD

NIEUJARZMIONEGO

BUNTU PO PRESTIŻOWE WIDOWISKO NA

POLSKIEJ SCENIE FESTIWALOWEJ

Gdzie kiedyś rozbrzmiewał bunt i manifest pokolenia, dziś rozpościerają się blask sponsorów i ekskluzywne loże. Dokąd uciekł dawny festiwalowy duch?

Akt sprzeciwu, manifest pokolenia, narzędzie walki z systemem –muzyka stała się wentylem bezpieczeństwa i przestrzenią autentycznego wyrazu w kraju, gdzie przez dekady wolność była towarem reglamentowanym. Festiwale muzyczne w Polsce były nie tylko miejscem spotkań i koncertów, ale także areną kulturowej rewolucji. Współczesna scena festiwalowa przeżywa rozkwit na niespotykaną wcześniej skalę, lecz gdzieś po drodze między zabłoconymi plenerami a sterylnie czystymi strefami VIP zatraciliśmy typowego festiwalowego ducha.

Punk rock to nie rurki z kremem Początki polskich festiwali muzycznych nie miały nic wspólnego z dzisiejszym rozmachem, światłami LED i strefami VIP. Były pełne kurzu, błota, kiepskiego nagłośnienia i nieokiełznanej potrzeby wyrażenia siebie. W czasach PRL-u, muzyka – szczególnie ta spod znaku punk rocka – stawała się schronieniem dla młodego pokolenia.

Było brudno, głośno i bezkompromisowo. Nie chodziło o czystość dźwięku, ale o prawdę, szczerość i bunt. Kapelom nie przeszkadzało, że sprzęt się psuł, a warunki przypominały obóz przetrwania. Dla wielu uczestników ważniejsza okazała się możliwość wyrażenia tego, co myślą – głośno i bez cenzury.

Era ta, naznaczona autentycznością oraz mentalnością DIY, miała swój niepowtarzalny klimat, który do dzisiaj budzi żywe emocje wśród miłośników muzyki alternatywnej. Festiwale nie miały sztywnych ram organizacyjnych. Sceny ustawiano na otwartej przestrzeni, a uczestnicy przyjeżdżali autostopem z własnymi namiotami, tworząc mikrospołeczności, gdzie każdy mógł być sobą. Festiwal Jarocin stał się symbolem tej nieskrępowanej wolności, lecz nie jedynym. Przystanek Woodstock, który narodził się po 1989 roku jako kontynuacja idei, również był manifestem wolności – nie tylko politycznej, ale społecznej i emocjonalnej.

Po co wam wolność? Macie przecież tyle pieniędzy Czasy się zmieniły. Współczesne festiwale to potężne machiny marketingowe. Mimo że nadal oferują kontakt z muzyką na żywo, ich pierwotna idea często zostaje przykryta warstwą sponsorskich logo, stref premium i komercyjnych atrakcji. Bilety kosztują krocie, a impreza staje się eventem, którym warto pochwalić się w social mediach.

Wraz z rozwojem rynku zmieniła się sposób organizacji festiwali. Z nieformalnych spotkań fanów danego nurtu wyrosły profesjonalne widowiska produkowane z myślą o dziesiątkach tysięcy ludzi i milionowych zyskach. Imprezy masowe takie jak Open’er czy Orange Warsaw Festival wykorzystują nowoczesne technologie, profesjonalną scenografię i strategiczne partnerstwa, co przekłada się na wysoką jakość oprawy artystycznej i logistycznej. Z jednej strony umożliwia to niebywałe doświadczenia dla uczestników, ale z drugiej – coraz bardziej oddala od pierwotnych buntowniczych wartości, które kiedyś napędzały tę kulturę.

A co z polskim Woodstockiem? Pol’and’Rock Festival nadal przyciąga setki tysięcy uczestników, co nadaje mu wymiar imprezy masowej, porównywalnej do festiwali światowych. Niemniej ogromna skala wydarzenia wymusza konieczność zachowania porządku i zapewnienia bezpieczeństwa uczestnikom. Skąd pozyskać na to środki? Obecność sponsorów jest nieunikniona, co część publiczności zniechęca.

Rewolucje kiedyś rodziły legendy

W Jarocinie narodziła się legenda polskiego buntu, a zespoły takie jak Dezerter, Brygada Kryzys czy Nocne Szczury przejmowały scenę, symbolizując ducha niezależności. Perfect, Kult, Dżem, T.Love – wielu polskich artystów, którzy dziś są ikonami, zaczynało właśnie w Jarocinie. Wystąpić tam i zostać zauważonym przez wymagającą publikę to był zaszczyt.

Wydarzenia te miały siłę przebicia, bo nie było ich wiele i dlatego gromadziły prawdziwych pasjonatów. Nie istniały YouTube, Spotify ani media społecznościowe – muzycy grali na żywo i musieli przekonać do siebie ludzi, którzy przyszli nie dla kolorowych świateł, ale dla emocji. Festiwale były więc czymś więcej niż tylko koncertami. Były rytuałem przejścia. Młody artysta, który

Szamocka

się tam sprawdził, mógł zyskać nie tylko fanów, ale i przepustkę do muzycznego świata.

Nie sposób nie zauważyć, że od tego czasu gust muzyczny Polaków uległ zmianie. Miejsce punk rocka i alternatywy zajęła muzyka elektroniczna, hip-hop i pop w wydaniu stadionowym. Publiczność oczekuje dopieszczonego widowiska, najlepiej z gwiazdą zza granicy jako headlinerem, a organizatorzy dostosowują się do trendów i zapraszają światowe nazwiska, bo tego domaga się rynek.

Nie oznacza to jednak, że polska muzyka przestała się liczyć. Nadal ma swoich wiernych fanów, ale często schodzi na drugi plan. Młodzi artyści, choć mają więcej możliwości niż kiedykolwiek, muszą przebijać się przez gąszcz międzynarodowej konkurencji i algorytmów platform streamingowych. Festiwale stały się miejscem rywalizacji o uwagę – nie tylko artystyczną, ale i marketingową.

Punk Is Dead

Czy punk faktycznie umarł? Może nie całkiem, ale z pewnością stracił swoją centralną pozycję na mapie festiwalowej Polski. Nasza współczesna scena festiwalowa jest imponująca pod względem różnorodności. Open’er w Gdyni przyciąga dziesiątki tysięcy osób nie tylko z całej Polski, ale i z zagranicy. Podobnie Orange Warsaw Festival czy Kraków Live – operują na poziomie międzynarodowym, z ogromnymi budżetami i perfekcyjną produkcją sceniczną. Widz przyjeżdża tu nie tylko dla muzyki, ale i dla całego „experience” – stref chilloutu, Instagram-friendly dekoracji, foodtrucków i nocnych afterów.

Z drugiej strony mamy eksplozję festiwali wyspecjalizowanych –mniejszych, ale za to często bardziej klimatycznych. Clout Festival to wydarzenie skupione wokół najnowszych trendów w trapie i hip-hopie, skierowane do młodej generacji. Rap Stacja stanowi gratkę dla fanów klasycznego i nowoczesnego rapu, co roku przyciągając tłumy lojalnych słuchaczy. OFF Festival w Katowicach, którego kuratorem jest Artur Rojek, jest przestrzenią dla muzyki alternatywnej i ambitnej – takiej, której próżno szukać w mainstreamowych stacjach radiowych. Z kolei Mystic Festival daje głos cięższym brzmieniom – metalowi, industrialowi, doomowi – i udowadnia, że fani tego typu muzyki też mają swoją scenę. Nie można zapomnieć też o Tauron Nowa Muzyka, festiwalu dla miłośników elektronicznych eksperymentów i nowych brzmień – gdzie line-up to mniej znane nazwiska, ale za to doświadczenie muzyczne bywa autentycznie zaskakujące.

Każdy znajdzie coś dla siebie – i to jest niewątpliwy plus. Jednak w tej różnorodności łatwo zgubić to, co kiedyś jednoczyło –wspólne poczucie walki o coś, co było większe niż sama muzyka. Dziś festiwale to bardziej przestrzeń wyboru niż wspólnoty. Można spędzić trzy dni w tłumie, nie nawiązując żadnej relacji poza kliknięciem „lubię to” pod relacją znajomego.

„Nasz” festiwal

Polska scena festiwalowa przeszła długą drogę. Bunt i potrzeba wolności przekształciły się w profesjonalny przemysł rozrywkowy. Dziś festiwale to imponujące widowiska dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, lecz wraz z tą profesjonalizacją przyszła przewidywalność. Line-upy układane pod gusta szerokiej publiczności wpływają na wzrost cen biletów. A to sprawia, że uczestnictwo w festiwalu coraz częściej staje się luksusem. Czy to nadal święto muzyki, czy raczej spektakl dla klasy średniej z dostępem do konta premium?

Współczesne festiwale są odpowiedzią na coraz bardziej zróżnicowany gust i potrzeby odbiorców. Nigdy wcześniej scena muzyczna w Polsce nie była tak różnorodna – każdy może znaleźć przestrzeń dla siebie. Ta wolność wyboru jest niewątpliwą wartością – ale też paradoksalnie odbiera festiwalom ich dawną funkcję wspólnotowego azylu.

Choć różnorodność rośnie, a artystyczna oferta rozkwita, to poczucie jedności, które kiedyś łączyło tysiące pod sceną, coraz trudniej dziś odnaleźć. Festiwal przestał być ucieczką od rzeczywistości – bo ta rzeczywistość, pełna ekranów, powiadomień i oczekiwań, dogania nas nawet w środku koncertowego tłumu.

Ale warto pamiętać, że to, co czyni festiwale wyjątkowymi, to nie tylko line-upy, nagrody i strefy VIP, ale przede wszystkim ludzie – ich emocje, pasje, historie, które dzielą w muzycznej wspólnocie. Być może to właśnie potrzeba bycia razem, poczucia przynależności i autentycznego przeżywania kultury powinna być punktem odniesienia, gdy pytamy, czym dziś jest festiwal – i gdzie w tym wszystkim podziała się wolność. Bo być może wolność w muzyce to już nie krzyk buntu, ale cichy gest bliskości w tłumie – świadomy wybór, że jesteśmy tu razem, w tym samym rytmie.

↖ | il. Luiza Szczotka

W OGNIU WIERZEŃ: SMOKI W MITOLOGIACH ŚWIATA

Od ziejących ogniem potworów z europejskich legend, przez boskie istoty chińskiej mitologii, aż po wodne smoki z japońskich i rdzennych wierzeń –smoki od wieków fascynują, budzą lęk i podziw. Co łączy te stworzenia w różnych zakątkach świata, a co je dzieli? Dlaczego, mimo ogromnych różnic kulturowych, na kartach historii od zawsze pojawiały się te skrzydlate istoty?

Nasz smok kanoniczny – europejskie skrzydlate gady Smok (łac. draco) jest obecny w ludzkiej wyobraźni od wieków, a jego wizerunek zakorzenił się głęboko w mitologiach i legendach Europy. Wielu z nas zna opowieści o ziejących ogniem bestiach, strzegących skarbów lub siejących postrach wśród mieszkańców miast i wsi. Już w mitologii greckiej pojawia się smok pilnujący złotego runa – potężna istota, której niełatwo było sprostać. Również chrześcijańskie legendy przyniosły postacie tych istot jako symboli zła, czego przykładem może być opowieść o Świętym Jerzym. Pokonał on potwora dręczącego mieszkańców Silene i uratował księżniczkę, przyczyniając się jednocześnie do chrystianizacji miasta. W polskiej tradycji najbardziej znany jest smok wawelski – legenda mówi, że żył w jaskini u podnóża Wzgórza Wawelskiego i pożerał bydło, a nawet ludzi. Pokonany został nie w bezpośrednim starciu, lecz dzięki podstępowi – młodzieńcy wypchali barana siarką, co doprowadziło do samozagłady potwora. To opowieść o sprycie, który zwycięża brutalną siłę. Smoki europejskie mają wspólne cechy: są wielkie, przypominają gady, posiadają skrzydła, poruszają się na czterech łapach i zioną ogniem. Ich ciała pokrywają twarde łuski, przez które trudno przebić się nawet najostrzejszą bronią. Często są przedstawiane jako inteligentne stworzenia, potrafiące mówić i strzegące skarbów w niedostępnych legowiskach. Na przestrzeni wieków rola smoków w kulturze europejskiej nieco się zmieniała. Początkowo były one symbolami chaosu i zła, które należało pokonać dla dobra społeczności. Były to istoty jednoznacznie złowrogie, siejące zniszczenie i wymagające heroicznego poświęcenia. Z czasem jednak pojawiły się wątki bardziej złożone – smoki przestały być tylko wcieleniem zła, a zaczęły symbolizować również siły natury, mądrość czy próbę charakteru bohatera.

Smoki Dalekiego Wschodu

Smoki azjatyckie różnią się od swoich europejskich braci zarówno wyglądem, jak i zachowaniem. Wywodzące się z Chin stworzenia, znane jako longi, mają hybrydową budowę, łączącą cechy wielu zwierząt: ciało węża, łuski karpia, łapy tygrysa i szpony

orła. W dodatku na obrazach są przedstawiane z perłą w pysku, co ma symbolizować ich doskonałość. Zarówno chińskie, jak i japońskie smoki skrzydeł nie posiadają, a mimo to potrafią sunąć z gracją w powietrzu dzięki swojej magicznej mocy. Te azjatyckie istoty, w porównaniu do europejskich, zajmują zupełnie inne miejsce w kulturze. U nas smoki trzeba ukatrupić, a Azjaci swoje mitologiczne bestie czczą i szanują. Chińskie smoki zakorzeniły się w wierzeniach tak głęboko, że uważano, iż to właśnie one rządziły niegdyś krajem. Utożsamiane były z mądrością i władzą, a smoczy tron był niczym innym jak tronem cesarza.

W Chinach i Japonii smoki przejmowały żywioł wody i powietrza. Każdy akwen czy rzeka posiadał swojego smoka, a wypędzenie go z jego środowiska miało sprowadzać deszcz, lub w najgorszych przypadkach, burzę z trąbami powietrznymi.

Jörmungandr, Nidhogg i Fafnir – trzy postrachy północy

Jörmungandr – wąż morski, który przyniósł klęskę Bogom. Nosił również imię Midgardsorm i był potomkiem olbrzyma Lokiego

oraz wiedźmy Angrbody. Kiedy smok się narodził, Odyn, najwyższy z bogów, miał wizję, w której ten stwór staje się niszczycielem boskiego świata. W tej przepowiedni wąż miał przynieść zagładę, więc postanowiono wrzucić go do oceanu, który otaczał Midgard – ziemię ludzi. Miało to zakończyć jego życie, lecz plan się nie powiódł. Zamiast zginąć, Jörmungandr rósł w siłę, aż osiągnął rozmiar, który pozwalał mu okrążyć cały kontynent. Zgodnie z legendą, był tak długi, że mógł opleść całą ziemię i zjeść przy tym własny ogon. Przybierał postać olbrzymiego węża, który pływał w głębinach oceanu oraz był pozbawiony

skrzydeł i nóg. Jego bronią zamiast ognia stał się czarny, toksyczny jad, którym pluł. To właśnie ta trucizna miała posłużyć Jörmungandowi do zniszczenia nieba i ziemi podczas Ragnaroku, momentu, w którym los bogów miał się dopełnić. Wąż został pokonany przez Thora, syna Odyna, ale ten, mimo zwycięstwa, nie przeżył bitwy, ginąc od jadu stwora. Tak mitologia nordycka kreowała obraz jednego z najpotężniejszych smoków.

Smoki w mitologii nordyckiej nie tylko symbolizowały ogromną siłę, ale także chaos i zniszczenie. Jedną z takich istot był Nidhoggr. Leżał u podnóża mitycznego drzewa Yggdrasil, które łączyło różne światy. Smok umarłych, który nieustannie gryzie korzenie mitycznego drzewa, próbując zniszczyć kosmiczną równowagę. Jego działania zapowiadają nieuchronny koniec, a podczas Ragnaroku Nidhoggr ma odegrać w nim kluczową rolę – pożera Odyna, co ma symbolizować destrukcję całego świata.

Fáfnir to jedno z najważniejszych stworzeń w mitologii nordyckiej, a jego historia stała się inspiracją dla wielu późniejszych autorów, w tym J.R.R. Tolkiena. Fáfnir był jednym z braci, którzy pierwotnie posiadali ogromny skarb – magiczne złoto, które było przeklęte. Po zdobyciu skarbu, mężczyzna i jego brat Regin, stali się chciwi i zazdrośni. Z powodu nienasyconego pragnienia bogactwa, Fáfnir zabił swojego brata, a następnie zamienił się w ogromnego smoka, by po wsze czasy strzec skarbu. Ta istota miała ogromny wpływ na literaturę fantasy, w tym na powieść Hobbit. Smocza postać Fáfnira zainspirowała Tolkiena do stworzenia Smauga. Jest on, tak samo jak jego nordycki odpowiednik, zdradzieckim i chciwym stworzeniem.

Smoki w POPkulturze

Choć smoki wywodzą się z dawnych mitów, legend i religijnych wierzeń, w XXI wieku nadal mają się świetnie – tyle że w nowej odsłonie. Popkultura tchnęła w nie nowe życie, sprawiając, że stały się jednymi z najbardziej rozpoznawalnych istot fantastycznych na świecie. Spotkamy je w filmach, grach komputerowych, serialach, książkach, komiksach czy bajkach dla dzieci. Ekranowym przykładem jest Daenerys Targaryen i jej trzy smoki z serialu Gra o Tron, które stają się jej potężną bronią. Drogon, największy z nich, pokazuje zarówno destrukcyjną naturę, jak i głęboką więź ze swoją „matką” Smoki są także nieodłącznym elementem świata gier – zarówno komputerowych, jak i planszowych czy fabularnych. W klasyce RPG, jak na przykład Dungeons & Dragons, smoki odgrywają kluczową rolę – mogą być sojusznikami, przeciwnikami, źródłem legend czy strażnikami pradawnej wiedzy. W grach takich jak Skyrim smoki to nie tylko przeciwnicy – to także symbol przeznaczenia i mocy głównego bohatera, Smoczego Dziecięcia. Uczymy się ich języka, a poprzez ich zabijanie, wchłaniamy ich dusze i stajemy się silniejsi. Łagodniejsze oblicza smoków przedstawiane są m.in. w filmach animowanych, takich jak Jak wytresować smoka, w którym postać smoka Szczerbatka symbolizuje wierność i przyjaźń.

Źródła:

M. Sowa: Kruki, wilki, węże i smoki w kulturze nordyckiej. (www. Ewiking.pl/pl/n/11);

A. Mróz: Czy wszystkie smoki są takie same? (www.pyrkon.pl/ mity-i-legendy/czy-wszystkie-smoki-sa-takie-same/).

DLACZEGO LUCYFER JEST HOT?

KRÓTKA HISTORIA PRZEDSTAWIEŃ DIABŁA W SZTUCE I POPKULTURZE

Uosobienie zła, buntownik, tragiczny bohater, indywidualista – jakie czasy, taki diabeł. Czy dopiero współcześnie istotę z zasady złą postrzegamy jako niezwykle atrakcyjną?

Choć pierwsze przedstawienia diabłów w sztuce znacząco odbiegają od wyobrażenia jakiejkolwiek przypominającej człowieka istoty, dziś myśląc popkulturowo o władcy piekieł widzimy raczej przystojnego mężczyznę, który uwodzi, a nie straszy (jeśli oczywiście utożsamiać Lucyfera z Szatanem, co nie zawsze ma miejsce). Nawet jeśli ma swoją demoniczną, prawdziwą naturę z ogonem i rogami, nie jest ona widoczna na pierwszy rzut oka. Zło nie byłoby kuszące, gdyby nie było atrakcyjne, czyż nie?

Jeżeli wydaje wam się, że Tom Ellis w netflixowym serialu jest nowoczesnym ujęciem tematu to… cóż, seksowny Lucyfer wcale nie jest takim świeżym pomysłem. Ba, afera o jego zbyt atrakcyjną rzeźbę miała miejsce… już w XIX wieku. Pod koniec lat 40. tamtego stulecia w niedługim odstępie pojawiły się aż dwa (właściwie trzy) znane i bardzo przystojne przedstawienia Lucyfera.

Od słowa do słowa…

Samo imię „Lucyfer” pierwotnie służyło do określania planety Wenus i do około czwartego wieku nie kojarzyło się jeszcze z diabłem. Później i aż do dziś Lucyfer Gwiazda Zaranna czy też Niosący Światło (Niosący Świt) znany jest przede wszystkim jako upadły anioł. Skoro zaś pojmujemy go jako istotę pierwotnie niebiańską, nie przeszkadza nam, że jego postać jest przyjemna dla oka. Fakt, że jest zaprzeczeniem świętości i został wygnany przez swoją pychę, skłania nas do myślenia o nim jako o grzeszniku i rozpustniku, a co za

tym idzie – także mężczyźnie wyzwolonym seksualnie. Anielskie rysy twarzy i odrzucenie cnotliwości zestawione ze sobą tworzą uwodziciela o niewymownym seksapilu.

Rogi, zęby, kły, pazury… Szatan jako taki w biblijnych i judeochrześcijańskich wyobrażeniach początkowo pojawia się przede wszystkim jako przeciwnik Boga, z czasem uosobienie zła i jeszcze później pan demonów. Początkowo w sztuce Szatan (czasem utożsamiany z Lucyferem) był jednak wężem, a co ciekawe wąż jest przecież symbolem fallicznym (dziś jako symbol kojarzony jest raczej z kobiecą seksualnością). Z jednej strony otwiera to skojarzenia z męskością, a z drugiej z płodnością i erotyzmem. Nawet jeśli zakazanym owocem nie było współżycie, to dopiero po jego zjedzeniu Adam i Ewa zdali sobie sprawę z tego, że są nadzy. Diabeł kusiciel, plus może niekoniecznie świadome zabarwienie erotyczne? To mamy już u źródła.

Dość popularny wizerunek diabła z rogami, ogonem, nietoperzowymi skrzydłami, kopytami, brodą, czerwoną lub smolistą skórą oraz z widłami to oczywiście zasługa średniowiecza. Wtedy diabły były szpetne, obrzydliwe i z pewnością nikogo do złego nie zachęcały – taka zresztą miała być ich rola: zniechęcenie do grzechu. Nadanie pomiotom piekielnym cech właściwych zwierzętom miało między innymi wzbudzać strach przed pójściem do Piekła. Często ukazywane były przy okazji motywu Sądu Ostatecznego (np. ołtarz Wita Stwo-

sza w Krakowie czy Sąd Ostateczny Hansa Memlinga). Dziś taki wizerunek ukazuje czasem, jak wygląda „prawdziwa natura” przystojnego diabła.

Lucyfer jako antybohater Średniowieczny Lucyfer był uosobieniem zła i strachu, ale już w renesansie i oświeceniu zaczęto go postrzegać jako buntownika i bohatera tragicznego i to właśnie dzięki tym wyobrażeniom w romantyzmie jego obraz został pogłębiony. Zaczął jawić się jako symbol wolności i indywidualizmu. Dopiero co strącony z nieba diabeł, zapłakany i nagi na obrazie Alexandre’a Cabanela Upadły anioł z 1847 roku reprezentuje właśnie takie spojrzenie, choć zdaniem ówczesnych krytyków romantyzm był już wówczas przestarzały. Malowany w nurcie akademizmu i przystojny niczym grecki bóg, z umięśnionym torsem Lucyfer mógłby wyglądać na wściekłego, gdyby nie jedna samotna łza spływająca z jego oka. Jego spojrzenie wyraża całą mieszankę emocji, od gniewu przez ból i wstyd. Kojarzy się raczej z Prometeuszem niż z panem Piekieł. Obraz został odrzucony przez krytyków, gdyż odbiegał od wyznaczonych przez Salon Francuski konserwatywnych zasad, z którymi Cabanel się nie zgadzał. Jak na ironię, to właśnie ten obraz pozostaje jednym z najbardziej znanych przedstawień Lucyfera.

Zbyt hot, by stać w kościele

Nie tylko diabeł Cabanela płakał. W 1848 roku Guillaume Geefs wyrzeźbił półnagiego Lucyfera otoczonego swoimi nietoperzymi skrzydłami na zlecenie Katedry Świę-

tego Pawła w Liège po tym, gdy niemal identyczną rzeźbę jego brata Josepha Geefsa (L’ange du mal) usunięto z kościoła. Rzeźbę uznano za „niezdrowo piękną”. Jej urok sprawił, że nie mogła pełnić roli dydaktycznej i… ponoć rozpraszała młode parafianki. Guillaume nie tylko nie zmienił pierwotnej koncepcji swojego brata, ani jego modela, ale też zdaniem niektórych sprawił, że… Lucyfer jest jeszcze bardziej prowokujący. Upadły anioł o pięknych rysach i idealnych proporcjach, z kajdanami na nogach i koroną w ręku, z bardziej dramatycznym i melancholijnym wyrazem twarzy już jednak w kościele pozostał.

Kiedy pojawił się „nasz” Lucyfer?

Lucifer Morningstar, który nie musi kłamać, aby skłaniać ludzi do grzechu, zadebiutował w 1962 r. w komiksie o przygodach Supermana. Potem pojawił się także w Sandmanie i po swoim piekielnie dobrym przedstawieniu doczekał się własnej serii. Taką wizję Lucyfera zdają się w różnych modyfikacjach adaptować różne współczesne media.

Czy diabeł przestał być zły i straszny, a jest już tylko uwodzicielski? Nie, można powiedzieć, że oba warianty przedstawień istnieją równolegle, choć przerażającego i do cna złego diabła spotkamy głównie w horrorach i filmach o tematyce biblijnej. Koncepcja bohatera tragicznego zapoczątkowana w renesansie ciągnie się nadal, wzbogacając postać i coraz mocniej ją… uczłowieczając. Współczesne wyobrażenie Lucyfera przypomina ludzi, których jesteśmy w stanie spotkać w rzeczywi-

stości i którzy z czarującym uśmiechem namówią nas na dalekie od świętości czyny. Być może dlatego patrzymy na lucyferów przez różowe okulary.

Źródła:

G. Trepanowska: Historia Sztuki; Dziewczyna z obrazem (www.instagram. com/dziewczynazobrazem);

A. Maksimova: Fallen Angel by Alexandre Cabanel. The story behind the provocative painting; M. Kujawiński: Wizerunek diabła w popkulturze.

↑ | il. Kamila Sienkiewicz

Wiktoria Żurek wiktoriazurek14@gmail.com

JĘZYK EMOCJI ZAPISANY W WYGLĄDZIE

Zmiana wyglądu w chwili kryzysu mentalnego jest rzeczą wręcz naturalną, w szczególności dla naszego pokolenia. Pozostawia to jednak pytanie, czy szkody wyrządzone przeróżną chemią są warte chwilowego spokoju wewnętrznego?

Dla wielu ludzi wygląd jest rzeczą priorytetową. Każdy z nas zna osobę, która nie przekroczy progu domu bez idealnie ułożonych włosów, makijażu czy w dresach. Niestety jako społeczeństwo coraz bardziej przejmujemy się tym, co pomyślą o nas inni. A przecież nikt nie jest idealny i każdy ma wady czy kompleksy, których inni nawet nie dostrzegają. Mimo to, ludzie dalej dążą do nieznanej nikomu perfekcji i zmieniają swój wygląd, aby dorównać swoim ideałom. Nie jest to jednak jedyny przypadek, w którym ludzie przeprowadzają transformacje wyglądowe.

Potrzebowałam się przytulić, więc.... obcięłam sobie grzywkę Doświadczenie moje, jak i moich bliskich pokazuje, że chęć zmiany najczęściej pojawia się w momencie pewnego kryzysu

mentalnego. Często jest spowodowane przebodźcowaniem, załamaniem nerwowym czy złym samopoczuciem. Zmiany dostarczają nam wielu pozytywnych emocji, dlatego sporo osób w takich momentach sięga po nożyczki do włosów, zasiada przy biurku, aby zrobić nowe paznokcie albo zamyka się w świecie zakupów, zaopatrując w nowe kosmetyki i ubrania. Jest to pewnego rodzaju coping mechanism dla osób, które nie potrafią sobie radzić z negatywnymi emocjami. Takie metamorfozy nie są szkodliwe, jak to się mówi – włosy nie ręka, odrosną; makijaż się zmyje, paznokcie ściągnie, a ciuchy można sprzedać i kupić nowe. Na pewno jest to mniej inwazyjne niż zmiany, które mogłyby odcisnąć stałe piętno na naszym wyglądzie lub psychice. Częstym powodem ingerencji w nasz wizerunek

← | il. Natalia Bugaj

jest chęć ulepszenia samego siebie. Pojawiają się impulsywne myśli, które każą nam pofarbować włosy na inny kolor czy zmienić styl ubierania, bo w tym obecnym figura nie wygląda tak, jak powinna. Może to być jednorazowa myśl, która po czasie powraca do nas jak bumerang, aż finalnie utknie nam w podświadomości. Zaczynamy czuć się niepewnie z tym, jak wyglądamy, szukając natychmiastowej zmiany, która doprowadzi nas „do porządku”. Tym sposobem ktoś obudzi się następnego ranka z różowymi włosami i grzywką.

Kiedy dopada cię nuda, ale przypominasz sobie, że masz wolną wolę

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy z nudów nie robił sobie dziwnego makijażu czy nie próbował nowych stylów. Inni podczas tej nudy lubią... bawić się w fryzjerów. Farbowanie czy ścinanie włosów jest dla niektórych pewnego rodzaju hobby. Robili to już tyle razy, że czerpią z tego ogromną przyjemność. Ja sama bardzo lubię eksperymentować i wiem, że nie jest to

rzecz stała, więc jeśli stanie się coś nie po mojej myśli, to są to tylko włosy, odrosną. Wiele osób ma podobne podejście. Faktem jest to, iż koloryzacja czy cięcie w profesjonalnym salonie fryzjerskim, a robienie tego samodzielnie w domu to ogromna różnica! Ostatnio u fryzjera byłam pięć lat temu i wiem, że nie jestem w tym jedyna! Ufam sobie, swoim umiejętnościom trochę mniej… ale zawsze jest to jakieś doświadczenie! Minus taki, że nie ma kogo obwinić, gdy nie pójdzie po naszej myśli…

Zadajmy sobie jednak ważne pytanie – dlaczego podczas nudy ryzykujemy uszkodzeniem naszej, niemalże, najważniejszej cechy wyglądu? Odpowiedzi jest wiele, ale jedna jest najbardziej wytłumaczalna – poczucie kontroli. Wygląd zewnętrzny to najłatwiejsza rzecz, na którą mamy wpływ. Istnieje dużo czynników, które sprawiają, że ludzie czują się, jakby tracili kontrolę nad swoim życiem. To uczucie przytłaczające i w pewien sposób umniejszające, dlatego tak wiele osób, chcąc przejąć stery, sięga po nożyczki.

Kolejnym aspektem może też być sytuacja, w której zwyczajnie nudzi nam się kolor naszych włosów. Również zaliczam się do tego grona. Swego czasu nie byłam w stanie wytrzymać dwóch tygodni w tym samym kolorze, musiałam coś zmienić! Kondycja włosów bardzo wtedy cierpi, ale dusza skacze z radości.

Wyrośniesz z tego!

Jest to komentarz, który na pewno słyszeliście wiele razy, jeśli zaczęliście eksperymentować ze swoim wyglądem w trakcie dorastania. Każdy w latach nastoletnich próbował nowych możliwości w dziedzinie aparycji. Jest to ważny etap dojrzewania. Pierwsze farbowania, kolczyki, różne style ubioru. To wszystko z czasem się zmienia, dopóki nie poznacie swojego prawdziwego oblicza. Bardzo możliwe, że do tej pory je poznajecie. Lata, które właśnie przeżywamy są ważne pod względem odkrywania siebie samego. Z drugiej strony być może tacy właśnie jesteście, to część waszej osobowości, aby eksperymentować na okrągło z wyglądem!

Fryzura od wieków odgrywała istotną rolę w definiowaniu statusu społecznego, płci i tożsamości. W starożytności włosy komunikowały przynależność do danej grupy społecznej, religijnej czy kulturowej. Współcześnie nadal pełnią funkcję komunikacyjną, pozwalają wyrażać emocje, poglądy i osobowość. Zmiana wyglądu często symbolizuje ważne momenty życiowe, takie jak zakończenie pewnego etapu czy początek nowego. Warto dodać, że włosy w ogromnym stopniu wpływają na samoocenę – dobra fryzura może poprawić nastrój i zwiększyć pewność siebie, z kolei niezadowolenie z wyglądu włosów potrafi obniżyć samopoczucie i wpływać na relacje społeczne. Dlatego ważne jest, aby eksperymentować ze swoim wyglądem, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie odkryjecie fryzury, która pasuje wam jak dotychczas żadna inna. Pamiętajcie, że czasem lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że nie zrobiło się nic! Życie jest zbyt krótkie, aby zastanawiać się, czy dany kolor włosów będzie wam pasować! Działaj!

MYŚLENIE – CZAS NA

ŁAMIGŁÓWKI I CIEKAWOSTKI!

Semestr letni dopiero co się rozpoczął, a już dobiega końca. Obfitował w wiele wydarzeń, zarówno akademickich, jak i społecznych: mogliśmy brać udział w konferencjach naukowych, Juwenaliach, wyborach prezydenckich, a także obserwować biały dym nad Kaplicą Sykstyńską. Tworzyliśmy lub obserwowaliśmy historię – tę większą, ale także swoją własną. Rok 2025 jednak się nie kończy i pewnie nie raz nas jeszcze zaskoczy, żyjemy bowiem w ciekawych czasach.

Czerwiec to intensywny czas w akademickim kalendarzu, kiedy rzeczywistość dzieli się na dwa światy. Pierwszy to świat egzaminów, projektów, presji i nieprzespanych nocy; drugi natomiast to

↘ | ROZWIĄŻ REBUS

świat planów wakacyjnych i marzenia o tym, że od lipca wszystko zwolni. Ostatnia strona naszego magazynu nie będzie ani przypomnieniem, że sesja tuż-tuż, ani pocztówką z wakacji, które dopiero przed Tobą. Będzie strefą relaksu – zbiorem łamigłówek i ciekawostek, w których najważniejsza jest radość myślenia.

Poniżej znajduje się rebus. Rozwiąż go i poznaj hasło! Potem zapoznaj się z ciekawostkami, którymi być może będziesz mógł przełamać niezręczną ciszę podczas domówek czy imprez w plenerze. Na koniec zobacz, gdzie ukrywały się różnice, które były do odnalezienia na grafice w ostatnim numerze. Miłej zabawy i do zobaczenia po wakacjach!

↘ | CZY WIESZ, ŻE…

❶ Jeszcze w połowie XX wieku koty pracowały na statkach, zwalczając gryzonie. Za swoje zasługi otrzymywały symboliczne paszporty, na których za podpis służył odcisk łapki. Dla marynarzy był to zabawny sposób potwierdzający obecność zwierzęcia na pokładzie.

❷ Mózg nie czuje bólu. Choć sam narząd przetwarza sygnały bólowe z całego ciała, nie ma własnych receptorów bólu. Dzięki temu neurochirurdzy mogą przeprowadzać operacje mózgu na pacjentach przy pełnej świadomości – mózg można stymulować, a pacjent może rozmawiać i reagować.

❸ Pitbull dorastał w Miami w trudnych warunkach. Jego matka wyrzuciła go z domu, gdy był nastolatkiem, by uchronić go przed światem narkotyków i dać mu szansę na lepsze życie.

❹ W średniowiecznych wyobrażeniach smoki mogły ziać ogniem, bo w ich ciele miały znajdować się specjalne „komory” – jedna pełna łatwopalnego gazu, a druga iskrzącego płynu. Gdy smok otwierał pysk, te dwie substancje mieszały się i zapalały w kontakcie z powietrzem, niczym naturalny miotacz ognia.

❺ Wzrost popularności serialu Gra o tron sprawił, że liczba turystów odwiedzających Dubrownik – filmową Królewską Przystań – wzrosła aż o pół miliona rocznie, co wymusiło wprowadzenie limitów zwiedzania murów miejskich.

❻ Mizofonia to nadwrażliwość na dźwięki odbierane jako nieprzyjemne, tj. mlaskanie, chrapanie, pociąganie nosem. Cierpiący na przypadłość reagują na dźwięki złością i irytacją. Mogą im towarzyszyć nawet doznania cielesne w postaci ucisku w ciele, wzmożonego bicia serca, podwyższonej temperatury, bólu lub trudności z oddychanie.

❼ Jaki festiwal przetrwał stan wojenny? Oczywiście Jarocin, którego początki sięgają lat 70. Wówczas funkcjonował pod nazwą Wielkopolskie Rytmy Młodych. Tam rodziły się legendy polskiej sceny alternatywnej – Dżem, Hey, Oddział Zamknięty – z kolei publika decydowała, kto ma przyszłość, a kto wraca do garażu.

❽ Woda kokosowa może być stosowana jako osocze krwi.

❾ Ośmiornice mają niebieską krew. Dzieje się tak za sprawą obecnej w niej hemocyjaniny zawierającej miedź, która przenosi tlen, ale jest mniej efektywna niż hemoglobina. Dlatego ośmiornice potrzebują wyższego stężenia tlenu w wodzie.

❿ W Chinach obowiązuje zakaz oglądania filmów i programów o podróżach w czasie. Rząd tłumaczy to brakiem szacunku ze strony producentów i scenarzystów dla historii.

⓫ Depresja nie działa jedynie na nasz mózg – wpływa na całe nasze ciało, również na sposób, w jaki działają zmysły. Badacze zauważyli, że osoby z depresją mogą odbierać kolory jako mniej intensywne, a dźwięki jako cichsze lub bardziej przytłumione. Choroba może dosłownie „przyciemniać” świat nie tylko pod względem emocjonalnym, ale też fizycznym.

⓬ W związku z ogromnym sukcesem i popularnością piosenki Stan Eminema w słowniku oksfordzkim przyjęto definicję „Stana” jako „obsesyjnego fana określonej gwiazdy”.

← | il. Natalia Bugaj
MAJ / CZERWIEC '25

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.