TAKE ME 12 Alice In Change

Page 1

Milano Futura Eyan Allen Robert Kupisz Leslie Hsu Amilcare Incalza Tomasz Stańko Urszula Grabowska

12 Alice in change

21zł / 6€ (8% VAT incl.) numer 12 | 12th issue jesień | Fall 2011 INDEKS 256544


: Igor Drozdowski

photographer

: Marcin Brylski

styling

: Thao Phuong Doan

make up

: Sergiusz Pawlak

hair

: Sarah / m4 models

model

: www.take-me.pl / Ela Korsak

backstage

location photography: WEEK END Club, alexanderstrasse 7, berlin

necklace, bracelets: Krystof Strozyna for YES dress: River Island, boots: giuseppe Zanotti


necklace: Krystof Strozyna for YES dress: River Island


necklace: Krystof Strozyna for YES, bracelets: YES RINGS COLLECTION sweater: Joanna Jachowicz, jeans: Mango, gloves MANGO, boots Sergio Rossi



Necklace, bracelets: YES STEEL COLLECTION! jacket: MANGO, fur collar: ANDRZEJ JEDYNAK, skirt: MACIEJ ZIEŃ, belt: HUGO BOSS, boots: GIUSEPPE ZANOTTI


Necklace, bracelets: YES steel collection! vest: ZARA STUDIO, coverlet: ZARA, belt: HUGO BOSS, dress: PAPROCKI&BRZOZOWSKI


earrings, bracelets: YES steel collection! feather collar: ASOS, coat: BARTOSZ MALEWICZ


necklace, bracelets: KRYSTOF STROZYNA for YES coat: ZUO CORP, clutch: NEW LOOK, belt: NEW LOOK











Amsterdam Berlin Birmingham

Dublin D端sseldorf Helsinki

London New York Toronto



Agent for Poland: Przemek Gomółka M +48 600 87 2001 przemek.gomolka@gmail.com

Saari Collection Designed by: Lievore Altherr Molina www.arper.com


contributors Mariagrazia Pase

 141

Fashion Editor i projektantka mody, współpracowała z największymi włoskimi czasopismami i zaprojektowała dwie linie ubrań. Pasje: szeroko pojęta fotografia, szczególnie czarno-biała, kino, tkaniny, archeologia industrialna oraz wszystko to, co jest przejawem życia oraz mikro- i makrohistorii. Fashion Editor and Fashion Designer who has collaborated with major Italian magazines and designed two fashion lines. Her passions: photography in general, most of all black and white, cinema, fabrics, industrial archaeology and everything, that is an expression of life and of internal and external stories.

Jerzy Woźniak

 32

Projektuje i tworzy szeroko pojętą architekturę. Jeszcze na studiach założył pracownię mode:lina i blisko związał się z magazynem TAKE ME od początku jego istnienia. Szlify zdobywał pracując w Szwecji oraz Holandii. Lubi oba te kraje. Lubi też swoją gitarę i black metal. Czasem lubi coś napisać, czasem tylko przeczytać. Designs and creates architecture in a broad sense. While at school he started a workshop – mode:lina, and has been working closely with TAKE ME from its inception. His skills have been refined in Sweden and Holland. Likes both of these countries. Also likes his guitar and black metal. Sometimes he likes to write something, sometimes just likes to read.

olga nieścier

 84

Projektant, artysta, wykładowca. Mieszka i pracuje w Toskanii. Absolwentka Instytutu Polimoda we Florencji. Pracuje jako konsultant i projektant m.in. dla: Giorgio Armani, Fratelli Rossetti, Burberry. Zajmuje się tworzeniem kolekcji damskich prêt-à-porter i dodatków, a także nowatorskim zastosowaniem druku obróbki tkanin i skóry. Designer, artist, academic lecturer. Lives and works in Tuscany. Graduate of the Polimoda Institute in Florence. Works as a consultant and designer, i.e. for: Giorgio Armani, Fratelli Rosetti, Burberry. Creates women’s pret-a-porter collections and accessories, works on innovative uses of print as well as leather and fabric processing.

Alina Kubiak

 42   122

Koordynator baletu w Teatrze Wielkim w Poznaniu, studentka teatrologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Zainteresowania: teatr tańca i baletu, zagadnienie przestrzeni fizycznej w spektaklach tanecznych, zarówno w projektach scenicznych jak i pozascenicznych, działania teatralne, literatura współczesna i rosyjska XIX wieku, podróże. Ballet coordinator at the Poznań Opera Theater, theatrology student at Adam Mickiewicz University. Interests: dance theater and ballet, the subject of physical space in theater spectacles both in scenic and non-scenic projects, contemporary and nineteenth century Russian literature, travel.

Zuzanna Skalska

 28

Studiowała na Design Academy Eindhoven oraz Akademii Sztuki i Projektowania w Den Bosch. Po dyplomie rozpoczęła swoją karierę w Philips Design, jako Sensorial Trend Analyst. Obecnie, od 10 lat, pracuje dla największego holenderskiego studia projektowego VanBerlo Design strategy + Product development, gdzie odpowiedzialna jest za stałe monitorowanie trendów w dziedzinie wzornictwa przemysłowego. Jest autorką serii książek 360°Trend Report. Wykłada na Uniwersytecie TU/e w Eindhoven na Wydziale Wzornictwa Przemysłowego. Studied design at the Eindhoven Academy and Den Bosch Art and Design Academy. After the diploma Zuzanna started her career at Philips Design as a Sensorial Trend Analyst. Currently, ten years now, she has been working for the biggest Dutch design studio, VanBerlo Design Strategy + Product Development where she is responsible for constant trend monitoring in the field of industrial design. She is the author of a book series 360° Trend Report and lectures at the TU/e Eindhoven University in the Industrial Design Department.

22


content drawme

dressme

tellme

design to use

fa s h i o n t o a d o re

i nter view to lea rn text to know

music to hear

28

2

73

102

91

Let's talk about… food Berliner ring

Robert Kupisz

Nic za darmo

30

66

92

Miesiąc fotografii w Krakowie

Projektowanie emocji

That edgy kind of look Tomasz Stańko

104

Tsigunz

32

editorial

readme

Inwestycyjne ABC, czyli rzecz o rynku sztuki współczesnej

122

70

”My po prostu bardzo Fashion Week Berlin lubimy projektować”

Krzysztof Pastor

37

80

184

126

Alice z blogosfery

Aleksandar Zograf

Teatr – to się zdarza. Tylko czy w teatrze?

Panie domu po obu stronach lustra

42 (de)sign-holin

82 Hector & Karger

128

84

Kontenery po poznańsku

Viamoda

44

106

Arena design

Krótkie, lecz dalekie podróże filmowe

Psyched

46 Plakat w kondycji śpiewającej

115

48

132

Projektanci przyszłości

Back seat

52

130 editorial

Alice in Paris

141 editorial

Spontaneous symmetry breaking

168

editorial

Zmiany zmiany wielkie zmiany editorial

170 Lord Protektor mówi: Dzień dobry

editorial

Milano Futura

155

174

Kinky reflections

Pattie Boyd was prettier than Twiggy

192

178

editorial

editorial

Corso Como afternoon

Bookopen… Bo po trzydziestce wiele się zmienia

180 Wiktoriańskie porno

182 Wiejskie życie rysownika

23

museme

98 101

COVER

Dziewczyny

Look: Frankie Morello Photographer: Amilcare Incalza Fashion Editor: Mariagrazia Pase Make Up: Isabella Sabbioni Hair: Daniela Magginetti Production: Vittorio Apicella Post production: Stefano Jesi Ferrari backstage: www.take-me.pl


m a s t he a d Wydawca / Publisher

Fundacja Twórcy Możliwości ul. Garncarska 9  61-817 Poznań kontakt@tworcymozliwosci.pl

Editor in chief

Editor

Creative director

Dominik Fórmanowicz

Ela Korsak

Michał Gołaś

dominik.formanowicz@take-me.pl

ela.korsak@take-me.pl

michal.golas@take-me.pl

photography

design

music

Igor Drozdowski

Jerzy Woźniak

Magda Howorska

shootme@take-me.pl

drawme@take-me.pl

museme@take-me.pl

Italian Public Relations

italian advertising

Marketing & Advertising

STUDIO TERENZI – Mara Terenzi

Publicitas Agency

Kasia Kin

mara@terenzis.com

www.publicitas.com/en/italy

kasia.kin@take-me.pl

contributors Design Zuzanna Skalska Jerzy Woźniak Klara Czerniewska Franek Sterczewski fashion Marta Dudziak Karolina Popek Jessica Mercedes Kirschner

photographers Leslie Hsu Amilcare Incalza Igor Drozdowski Jacek Poremba Zosia Zija / Jacek Pióro Wojciech Mikołaj Rukujżo Karolina Trawińska Jessica Pepper Peterson stylists Mariagrazia Pase Sonja Popo Xiao Marie Revelut Marcin Brylski Francisco Renelucci

illustrators Amadeusz Mierzwa Dorota Wątkowska Katarzyna Toczyńska Ada Buchholc columnists Edward Pasewicz Sebastian Frąckiewicz Łukasz Saturczak Ewa Gumkowska

team Proof-reading Ela Dajksler

Layout Joanna Garbacik, Michał Gołaś

Printing Graphus-Pach Sp. z o.o. / Piotr Toczyński

Translations Tomasz Jarmużek, Maria Skiba

GRAPHICS ASSISTANT Maria Skiba

Subscription subscribe@take-me.pl

English Corrections Zygmunt Nowak-Soliński

DTP Łukasz Siwik / www.grafikdtp.pl

editorial team Karolina Brol, Krystian Lurka, Jagoda Szymkowiak

24


www.poznan.pl

finansowanIe ze środków Miasta Poznania



ed i t o r i a l a willingness to change Michał Gołaś

Z

miany to bardzo wdzięczny temat na dwunaste wydanie TAKE ME . Jesteśmy już z Wami dwa lata i myślę, że jest to dobry moment, aby zastanowić się nad wspólnie spędzonym czasem. Każdy, kto choć trochę śledził naszą drogę, która zaprowadziła nas do miejsca, gdzie jesteśmy teraz, wie, jak bardzo chcemy zmienić otaczającą nas rzeczywistość. Zmienialiśmy się my sami, zmieniali się ludzie, którzy nas otaczali. To widać po kolejnych numerach, po tekstach i fotografiach, które publikujemy. Jest jednak pewna kwestia, która pozostała niezmienna – nasze podejście do tego, co robimy.

Przed nami jeszcze długa droga, ale jesteśmy najlepszym przykładem tych, dla których droga jest celem samym w sobie. „Chęć zmieniania” to TAKE ME i jest to coś, co łączy nas z Wami, Czytelnikami. Nonkonformizm i nieoglądanie się na innych to jedyny sposób, aby pozostać sobą i być punktem odniesienia dla innych – kto dojrzeje do tego stwierdzenia, nie ma dla niego granic. Drodzy Czytelnicy, przed nami kolejna jesień i na te deszczowe dni oddajemy w Wasze ręce nowy numer magazynu TAKE ME – porcję piękna, dobrego smaku i niczym niezmąconej klasy. ×

The only thing constant in man is his willingness to change…

C

Julio Cortázar

hange is a sincere and forthright subject of the twelfth issue of TAKE ME. We have been with you for two years and I think this is a good moment to reflect on the time we have spent together. Each of you, who followed the path that led us to where we stand now, knows how much we would like to change our surrounding reality. We ourselves have changed, the people around us have changed. This can be seen in the editions we bring out, in the texts and photographs we publish. But there is one thing that has remained the same – our approach to what we do.

A long way lies ahead of us, but we are the best example of actually favoring that journey itself. ‘A Willingness to Change’ is TAKE ME and it is something that links us to you, our valued Readers. Nonconformist and refusing to compare oneself with others is the only way to remain true to yourself and be a point of reference for others – Those who are mature enough to understand this statement, will know no boundaries. And so respected Readers, another Autumn awaits us and for those rainy days we have something special for you – the new issue of TAKE ME – a measure of beauty, good taste and elegance at its finest. ×

27


drawme : Zuzanna Skalska

Tekst

Pożywienie to jedna z tych dziedzin życia, która towarzyszy nam od samego początku istnienia. Do czasu powstania przemysłu rolnictwo i uprawa ziemi były najważniejszym zajęciem człowieka. Wtedy rozwinęły się też wielkie skupiska ludzi i aglomeracje miejskie zaczęły potrzebować coraz większych ilości jedzenia. Powstawały megamiasta, które zaczęły zagarniać wielkie obszary należące kiedyś do rolnictwa. Brak miejsca na uprawy zmusi przyszłe miasta do tak zwanego urban farming, czyli ogrodnictwa miejskiego.

D

zawierał wszystkie wartości odżywcze oraz leki. Po pierwszych testach pacjenci byli bardzo zadowoleni, gdyż przywrócono im tym należytą godność i niezależność.

zisiejsze pożywienie to również nowa dziedzina designu – food design to między innymi jeden z kierunków na Ecole Superieur d’Árt et de Design (ESAD) we francuskim mieście Reims, a także na ECAL/University of Art and Design w Lozannie w Szwajcarii. Zainteresowanie tą dziedziną rośnie w wielu miastach Europy, w tym w Polsce (Poznań), food design był juz tematem dużych konferencji.

Food Design – piekarskie wypieki

Deli.wear, materiały prasowe

Food design – sztuka czekolady Francuski chocolatier Patrick Roger jest jednym z najbardziej kreatywnych mistrzów czekolady w Paryżu. Nigdy nie wiesz, czego się spodziewać po dekoracyjnych witrynach jego sklepów. Patrick zdobył w 2000 roku tytuł Najlepszego Mistrza Czekolady we Francji, warto więc przynajmniej odwiedzić jego stronę internetową (www.patrickroger.com).

Również znana firma Goretex wykorzystała food design do swoich ciasteczek, którymi promowała nowe rękawice podczas ostatnich wielkich targów sprzętu sportowego ISPO w Monachium.

patrick, fot. Z. Skalska

Food Design – drukarka 3D

Food Design – modne jedzenie Holenderskie studio projektowe De Culinaire Werkplaats („kulinarne warsztaty”) stworzyło bardzo interesujący projekt o nazwie deli.wear – jadalnych „tekstyliów”, które zostały wykonane z warzyw, owoców i ziół. Twórcy tego konceptu wymyślili nową technikę produkcji cieniutkiego jak pergamin papieru z tych produktów spożywczych. Na pierwszy rzut oka jest to śmieszny pomysł, ale projektanci współpracują teraz z holenderskimi szpitalami, aby pacjentom, którzy nie mogą jeść samodzielnie, podawać posiłki w postaci „jadalnego papieru”, który, o wiele łatwiejszy do spożycia, będzie

W Paryżu przy rue Sainte Croix de la Bretonnerie 45 znajduje się bardzo znana piekarnia – Legay Choc. Sławę przyniósł jej kształt bułek, które są tam sprzedawane. Bułki o nazwie la baguette magique, w formie penisa, sprzedawane są tylko w określonych godzinach. Z daleka można rozpoznać tę piekarnię po długich kolejkach jak za dawnych czasów w PRL.

Philips jest znany ze swoich niezwykłych pomysłów. Jednym z ostatnich wizjonerskich projektów jest Design Probes, który dotyczył nowych pomysłów na jedzenie i gotowanie w przyszłości. Najbardziej kontrowersyjny okazał się koncept Food Creation zainspirowany kuchnią molekularną i jej możliwościami. Projektanci firmy Philips zaprojektowali drukarkę 3D (rapid prototyping), która drukuje produkty spożywcze w różnych nietypowych dla znanej nam żywności kształtach, używając przy tym specjalnie stworzonych tonerów. Te zawierają molekularne cząsteczki jedzenia, które można ze sobą łączyć podczas drukowania, tworząc różne kompozycje smakowe. ×

ecal basket

philips food

28


drawme / shorts

Spójrz na ptaki!

Pasażerska kabina przyszłości

Bondage i sukienki w kwiaty

Dorota Januszek

Honorata Poznańska

Iza Brola

P

N

S

taki są zachwycające pod każdym względem i za chwilę będą super modne. Inna sprawa, że właśnie zaczynają odlatywać więc to ostatni moment na wzmożone obserwacje. Leonardo da Vinci długo przyglądał się ptakom, analizował ich akrobacje, aż wśród szkiców pojawiła się pierwsza maszyna latająca, która zbudowana współcześnie wedle rysunków mistrza wzbiła się w powietrze. Karl Ens zachwycał się pięknem ich kształtu i ruchu. Jako główny projektant i modelarz w fabryce ojca tworzył porcelanowe dzieła sztuki, które są dziś przykładem rzemieślniczego mistrzostwa, a rzadkie modele są poszukiwane przez kolekcjonerów. W Vitra House można zobaczyć całą kolekcję papug i rajskich ptaków, które bracia Ronan i Erwan Bourullec wybrali jako towarzyszy dla swoich supernowoczesnych mebli. Oiva Toikka zachwycał się formą. Jego projekty dla firmy Ittala są kwintesencją ptasiej dostojności, genialną syntezą ulotności i delikatności pierwotnej inspiracji. Ukochane w całej Skandynawii, produkowane od 60 lat są wciąż numerem 1 wśród suwenirów kupowanych przez turystów (marzy nam się taki projekt!). Alexander McQueen zachwycał się ich fantastycznymi kolorami, lśnieniem piór, których kilka razy użył jako głównego budulca. W swoich kreacjach skumulował subtelne połączenie zwiewności i dzikości. Do zdobycia jest jeszcze katalog z wystawy w Metropolitan Museum w Nowym Jorku z kolekcją 100 niesamowitych dzieł McQueena. ×

a paryskim Air Show Le Bourget w czerwcu tego roku Airbus zaprezentował wizję samolotu przyszłości, będącej wypadkową wielomiesięcznej pracy działów rozwoju inżynierii, designu i marketingu w Hamburgu. „Concept Plane & Cabin” to projekt wybiegający daleko w przyszłość, sygnalizujący najważniejsze trendy i prognozy dla branży lotniczej. Większość propozycji to odważne koncepcje technologiczne, będące zazwyczaj w fazie badawczej. Głównymi hasłami w kampanii są ekologia i większa indywidualizacja w obsłudze pasażera. W całym szkielecie samolotu położono nacisk na konstrukcję bioniczną (bionic structures), a materiały kompozytowe (composite materials) mają łączyć poza stałym stanem skupienia także stany lotny i ciekły. Całość kabiny wyścielona jest membraną z biopolimerów (biopolymer membrane), która wzorowana na żywym organizmie samoistnie reguluje dopływ tlenu, światła i wilgotności. W roku 2050 liczną i dlatego ważną grupę pasażerów będą stanowić seniorzy i kobiety. Dla nich stworzono strefę witalizującą (vitalising zone), w której siedziska same będą wyczuwać zmęczenie czy stres pasażera i w miarę zapotrzebowania aplikować masaże, bryzę zapachową czy kojącą wibrację dźwiękową (sound shower). Ciepło, które oddaje ciało, będzie zbierane przez aktywną powłokę (energy harvesting) fotela i użyte dalej do zasilania części urządzeń kabiny. Wszystkich zainteresowanych zgłębieniem pozostałych innowacji, jak gra w golfa nad nowojorskimi drapaczami chmur (interaction zone) zapraszam do zapoznania się ze stroną: www.thefuturebyairbus.com ×

29

tworzony przez Fleet Ilya dwumetrowy koń w oknie jednego z najbardziej popularnych concept stores w Lon­dynie, wykonany według prawideł rzemiosła, wygląda jak średniowieczny rumak rycerza przeniesiony do współczesności. Nieważne, czy to uprzęże bondage połączone z kwiecistymi sukienkami, czy skórzane daszki z najnowszej kolekcji, projekty marki stają się absolutnymi must have. Historia marki zaczęła się w zaciszu sypialni Ilya Fleeta. Początkowo tworzył on dla siebie gadżety związane z bondage i BDSM. Potem pojawiła się Resha Sharma, absolwentka Central Saint Martins Graphic Design, partnerka życiowa i współtwórczyni marki. Dzięki jej doświadczeniu gadżety te zmieniły się w akcesoria modowe o bardzo charakterystycznej, mocnej linii. Zatarła się granica pomiędzy sekszabawkami a designem. Przełamanie pikantnych, skórzanych akcesoriów materiałem czy osobliwym szczegółem, połączenie pierwotnego rzemiosła i współczesnego designu łączą projekty Fleeta Ilya. Perfekcyjnie dopasowane detale sprawiają, że nie przechodzi się obojętnie obok tych projektów. Projekty Fleeta Ilya, niezwykłe połaczenie seksu, mody i wnętrz, trafiły na strony takich gazet, jak „L’Officiel”, „Vogue” i „V Magazine”, oraz do najlepszych concept stores. × Dodoplan – studio projektowe z Poznania, tworzą je Dorota Januszek, Iza Brola, Honorota Poznańska. W pracy najbardziej interesuje je łączenie współczesnego designu, autorskich technologii i rodzimych tradycji Więcej na: www.dodoplan.com


drawme

Gdzieś pomiędzy światem techniki a światem designu i sztuki istnieje Studio Roosegaarde. Inspiracją do powstawania projektów są zawsze emocje i relacje międzyludzkie. Narzędziami pomiarowymi – wrażliwość artystyczna, design i odrobina techniki. : Jagoda Szymkowiak

Tekst

DUNE Jednym z najbardziej rozpoznawalnych projektów Studio Roosegaarde jest projekt Dune – interaktywna przestrzeń skomponowana z półmetrowych włókien, niby trzcin, reagujących na ruch i dźwięk. Włókna zaczepnie migoczą, poruszają się i wydają dźwięki, nawiązują dialog z przechodniem. Projekt Dune został wystawiony m.in w Rotterdamie nad brzegiem rzeki na długości 60 metrów (cała instalacja wykorzystuje tylko 60 wat). Projekt stał się inspiracją dla grupy baletowej, która nocami ćwiczyła przy niej układy taneczne. Migoczące i dźwięczące niby rzeczne trzciny, interaktywne włókna śle-

dziły ruchy tańczących baletmistrzów. Projekt stał się (co zaskoczyło i rozbawiło autorów) tłem do zdjęć ślubnych młodych par – niespodziewanie stał się symbolem ważnego momentu w ich życiu. INTIMACY Intimacy to projekt modowy, ilustrujący reakcje zachodzące między modą, ubiorem a intymnością. W dobie popularyzacji portali społecznościowych technika coraz bardziej wpływa na sposób wzajemnego postrzegania. Profil na Facebooku staje się naszą drugą skórą. Autorzy Intimacy podeszli to tego stwierdzenia dosłownie – powstał projekt interaktywnych strojów.

Projekty powstałe w Studio Roosegaarde stają się poetyckim połączeniem techniki, sztuki i designu. W subtelny sposób zarysowują emocje pomiędzy ludźmi, nie pozwalają pozostać obojętnym. Człowiek poprzez swój dialog z projektem wpływa na jego wygląd, kształt i ruch. Koncepcje Daana Roosegaarda urzekają delikatnym, nieinwazyjnym nawiązaniem kontaktu z odbiorcą. Dune czy Intimacy stały się niewerbalnym dialogiem pomiędzy sztuką, designem i człowiekiem. ×

&

Więcej informacji na: www.studioroosegaarde.net Daan Roosegaarde – rocznik '79. Studiował na

Tak jak nasze ciała porozumiewają się pozawerbalnie, zaprojektowany strój zmienia swój wygląd w zależności od poczucia bliskości z drugą osobą. Odzież high-tech zatytułowana Intimacy White i Intimacy Black została stworzona z inteligentnych e-folii, które w oparciu o bliskie i osobiste kontakty z ludźmi stają się coraz bardziej przezroczyste. Towarzyskie interakcje określają stopień przezroczystości stroju, tworząc przy tym zmysłową grę.

30

Akademii Sztuk Pięknych AKI w Enschede, otrzymał tytuł magistra w Instytucie Berlage w Pracowni Architektury w Roterdamie. Obecnie jest Dyrektorem Kreatywnym w Studio Roosegaarde.

Jagoda Szymkowiak – tegoroczna absolwentka Uniwersytetu Artystycznego na Wydziale Wzornictwa. Bomba energetyczna. Mknie przez miasto na swoim czarnym rowerze, zawsze z dobrą muzyką na uszach. W wolnych chwilach maluje. Ostatnio marzy o podróży do Afryki.

fot. Studio Roosegaarde

Z

ałożycielem studia jest architekt i artysta Daan Roosegaarde pochodzący z Holandii. Jego prace są dynamiczną dokumentacją wzajemnych relacji pomiędzy sztuką, człowiekiem i techniką. W 2009 roku wygrał on Dutch Design Award. Jego prace wystawiane były w Tate Modern oraz Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, Muzeum Narodowym w Tokio, a także różnych przestrzeniach publicznych w Rotterdamie i Hong Kongu.


drawme

Designing emotions : Jagoda Szymkowiak

Text

Somewhere between the worlds of technology, art and design, there is Studio Roosegaarde. What this studio has always found to be inspiring are emotions and interpersonal relations. Artistic sensitivity, design skills and some technology have been employed to evaluate them.

R

oosegaarde was established by the Dutch artist and architect, Daan Roosegaarde. His work documents the mutual relations between art, people and technology dynamically. In 2009, he won the Dutch Design Award. His work has been exhibited in the Tate Modern Gallery and the Victoria and Albert Museum in London, the National Museum in Tokyo, as well in various public spaces in Rotterdam and Hong Kong. DUNE One of the most recognizable pieces by Studio Roosegaarde is the Dune project – an interactive spatial composition of 50-centimeter cane-like fibers reacting to sound and movement. The fibers glimmer flirtatiously, move and emit sounds, engaging in a dialogue with passers-by. The Dune project was exhibited by a river in Rotterdam; over a length of 60 meters (the entire installation consumes only 60 watts). The project has inspired a ballet group which rehearsed next to it by night. The glimmering, sound-emitting, interactive river cane fibers followed the moves of the ballet dan­ cers. Surprisingly, the undertaking also served as background for wedding photoshoots, becoming a symbol of an important moment in people's lives. INTIMACY Intimacy is a fashion-related initiative, illustrating the links between fashion, clothing and intimacy. In the age of networking websites, technology has been an increasing influence on mutual perception. Today, Facebook profiles are people’s second skins. The originators of the Intimacy project have interpreted this phenomenon literally and have set up a project presenting a line of interactive clothes.

fot. Studio Roosegaarde

Similar to our bodies which can communicate nonverbally, the designed outfit changes its appearance depending on the level of intimacy with another person. High-tech clothing sets called Intimacy White and Intimacy Black were made of intelligent e-foil that turns more transparent as closer interpersonal relations evolve. This is how social interactions determine the level of transparency through a sensual play of images. The projects designed by Studio Roosegaarde are a poetic combination of technology, art and design. They subtly portray the emotions between people and convince them not to stay indifferent to one another. Conversely, through dialogue with the project, people can influence its appearance, shape and movement patterns. Daan Roosegaard’s ideas captivate viewers with subtle, unobtrusive links reaching out to them. Dune and Intimacy have become a means of nonverbal dialogue between art, design and human activity. ×

&

More information at: www.studioroosegaarde.net Daan Roosegaarde (born 1979) studied at the Academy of Fine Arts AKI in Enschede and received a Masters degree at the Berlage Institute, the Postgraduate Laboratory of Architecture in Rotterdam. He is at present the Creative Director of Studio Roosegaarde.

Jagoda Szymkowiak – This years Art University graduate from the Design Department. Energetic bomb. She rushes around the city on her black bike with good music playing in her headphones. In her free time she likes to paint. Her recent dream is a journey to Africa.

31


drawme

”My po prostu bardzo lubimy projektować”

: Aleksandra Binas : Marcin Ratajczak

tekst

zdjęcia

Idąc do architekta, który ma nam zaprojektować dom, biuro albo mieszkanie, staramy się jak najlepiej przygotować do pierwszej rozmowy. Kalkulujemy budżet, oglądamy kolorowe magazyny, dobieramy wzory i materiały. Jak wielkie jest nasze zaskoczenie, gdy zamiast pytania o ulubiony kolor usłyszymy od architekta z całą powagą zadane pytanie o to, co jemy na śniadanie?

W

łaśnie tak działają Paweł Garus i Jerzy Woźniak, dwóch architektów prowadzących dynamiczną pracownię o wdzięcznej nazwie mode:lina. Przeglądając ich portf­olio, mimo charakterystycznego stylu rzuca się w oczy ogromna różnorodność projektów, których się podejmują, i stosowanych w nich rozwiązań. Bez trudu są w stanie wyjaśnić, na czym polega ten fenomen: – W czasie rozmowy z klientem punktem startu nie jest dla nas rozmowa o gustach czy o estetyce – to jest dalsza część projektu, która wyłania się sama z siebie dzięki bardziej psychologicznemu podejściu. Na początku skupiamy się nie na tym, co będzie efektem naszej pracy, ale na tym, jaką wartość dodaną możemy uwzględnić w projekcie, jakie ma cechy charakteru i zainteresowania i jakie przyzwyczajenia klienta powinny być widoczne i zaspokojone w przyszłym domu. Rozmowy są najważniejszą i najdłuższą częścią procesu twórczego. Dzięki nim zdobywamy wiedzę, która pozwala nam zaskoczyć nie tylko klienta, ale również samych siebie. Wszystko, co projektujemy, ma być odpowiedzią na bar-

dzo konkretne i indywidualne potrzeby, dlatego dwa mieszkania dla osób, które pozornie mają podobne wymagania, będą zupełnie do siebie niepodobne. Do klientów indywidualnych podchodzimy psychologicznie, do biznesowych – strategicznie. Architektura jest bardzo ważnym narzędziem marketingowym, a my sprawiamy, że to narzędzie jest skuteczne. Wykorzys­t ujemy wszystkie dostępne metody i sposoby działania, żeby podkreślić to, co klient chce pokazać i przekazać, niezależnie od tego, nad czym pracujemy – pięknym i ciepłym rodzinnym domem czy nowoczesną restauracją, która ma przyciągać ludzi i nastawiona jest na zarabianie. Nasze projekty są skutkiem wnikliwej analizy osobowości i potrzeb. Czego możemy się spodziewać, odwiedzając studio mode:lina? Przede wszystkim szczerej i długiej rozmowy o tym, co robimy, jak żyjemy, jakie są nasze zainteresowania, marzenia i przyzwyczajenia. Niech nie zdziwi nas pytanie o to, co robimy po przebudzeniu, a co przed snem, gdzie najczęściej rozmawiamy przez telefon, jaką lubimy muzykę i jakie kwiaty. A wszystko po to, żeby końcowy efekt był nie tylko zaskakujący, ale też

32

idealnie dostosowany do naszych potrzeb. Architekci z mode:liny, opowiadając o swojej pracy, chętnie stosują metaforę butów: – Są buty piękne i efektowne, robiące wrażenie i wzbudzające podziw, podobają się nam, ale zakładamy je tylko na specjalne okazje, bo są niewygodne i czasem czujemy się w nich nienaturalnie. Każdy ma też parę ulubionych adidasów, najchętniej w ogóle byśmy ich nie zdejmowali ze stóp, ale nie zawsze możemy je założyć. My, jak szewcy, dążymy do tego, żeby połączyć je w jedne piękne i uniwersalne buty. Aby je stworzyć, najpierw musimy poznać dokładny wymiar stopy.


drawme

Pytani o najważniejszy aspekt współpracy z klientem, Jerzy i Paweł bez wahania odpowiadają: wzajemne zaufanie. – Robimy wszystko, żeby klient czuł się z nami komfortowo. Nie tylko po to, by mógł się przed nami otworzyć na początku powstawania projektu, ale też żeby mógł ze spokojem powierzyć nam dalsze etapy pracy. Przygotowując projekt, który najpierw przedstawiamy w formie wizualizacji, składamy pewną obietnicę – efekt ostateczny będzie wyglądał dokładnie tak samo. To ważne, bo ludzie nie zawsze mają zaufanie do tego, co widzą na ekranie komputera

– opowiada Jerzy. Zaufanie jest też ważne na kolejnych etapach inwestycji: – Rozumiemy, że nasi klienci nie zawsze mają czas i umiejętności, żeby nadzorować samą budowę, ale dzięki temu, że na początku współpracy dali nam się poznać, bez obaw mogą nam powierzyć pilnowanie swoich spraw, bo mają świadomość, że doskonale wiemy, czego oczekują. Angażujemy się na każdym etapie projektu. Nam – tak samo jak klientowi albo może i bardziej – zależy, żeby końcowy efekt spełniał wszystkie jego wymagania. Dlatego jeśli trzeba, sami chwytamy za młotek i spędzamy noc na

33

budowie. Jeśli istnieje taka potrzeba bierzemy odpowiedzialność za wszystkie etapy inwestycji – podsumowuje filozofię pracowni mode:lina Paweł. Jeśli zastanawiacie się, czy realizacja takiego projektu nie jest kosztowną ekstrawagancją, architekci uspokajają: – Bardzo lubimy niskobudżetowe rozwiązania. Pozwalają nam uniknąć oklepanych pomysłów i zaproponować zupełnie inne, świeże spojrzenie. Liczy się dla nas satysfakcja z pracy. Nie tylko ta materialna. My po prostu bardzo lubimy projektować. ×


drawme

‘We si mply l i ke t o de sig n’ : Aleksandra Binas photos: Marcin Ratajczak text

If we are going to meet architects, to commission them to design our house, office or apartment, we usually try to be well-prepared. We calculate the budget, skim through colourful magazines, choose materials and designs. What a big surprise, when the architect, instead of asking about our favourite colour, asks what we eat for breakfast.

are uncomfortable and we feel uneasy wearing them. Then there is that favourite pair of trainers everyone has – we could wear them all the time, but it’s not always appropriate. We, like shoemakers, aim at combining both of them into one beautiful and universal pair. To do that, we need to know the shoe size.

his is what Paweł Garus and Jerzy Woźniak do. Two architects, running a dynamic workshop charmingly named mode:lina (modelling clay – loosely translated). Looking through their portfolio, despite their recognizable style, the first thing you notice is the wide variety of projects they take on and the solutions they come up with. They can explain this phenomenon quite easily: – When we talk to the client, we initially do not talk about personal preferences or aesthetic taste – this happens by itself, further into the process. At the beginning, we focus on what added value we can consider in the project, what are the clients' interests, character features, habits that have to be visible and fulfilled in the future house. These meetings are the most important and the longest part of the creative process. This is how we acquire the knowledge that will allow us to surprise not only the client, but also ourselves. Everything we design has to be an answer to very specific, personal needs. This is why two apartments for people who seemingly have similar expectations, will look completely different. We have a psychological approach to individual clients and a strategic approach to business clients. Architecture is a powerful marketing tool and we make this tool effective. We use all the available methods to accentuate what the client wants to show and highlight, no matter if we work on a beautiful and warm family house or a cutting-edge restaurant that has to attract people and generate income. Our projects are the effect of an in-depth analysis of needs and personality.

Asked about the most important aspect of working with the client, Jerzy and Paweł answer without hesitation: mutual trust. – We do everything to make the client feel comfortable around us. Not only for them to be able to open up in the initial phase, but also to trust us with added parts of the process. While preparing the project, the visualization part holds promise: the final effect will look exactly the same. This is very important, because sometimes, people have trouble trusting what they see on the computer screen – says Jerzy. Trust is also important later on: – We understand that our clients do not always have the time and knowledge to supervise the construction by themselves, but because we know one another well, they are aware that we know what they expect, so we can carry it out for them. We are very involved at every stage of the process. Perhaps even more than the client, we expect the final product to meet all the expectations: if we have to, we grab the tools and spend the night on the construction site. If there is a need, we take the responsibility for every single stage of the investment – Paweł sums up the philosophy of mode:lina workshop.

T

What is there to expect, when visiting mode:lina studio? Most of all an honest and long conversation on what we do, how we live, about our interests, dreams and habits. Don’t be surprised by questions such as what we do before going to bed, and after we wake up, where we take our phone calls, what flowers and music we like. All that to make the final creation not only surprising but also meeting our needs perfectly. The architects, when talking about their work, use a shoe metaphor: – There are gorgeous, striking shoes that we visually like, but only put them on to impress, on special occasions, because they

If you ask yourself about the costs of such an undertaking, the architects reassure: – We like low-budget solutions. They allow us to avoid clichés and offer a fresh, completely different approach. Satisfaction, not only in the material sense, is the main goal. We simply like to design. ×

34


drawme

35


drawme

FOT. Sofia Sanchez / Mauro Mongiello

36


drawme

Panie domu po obu stronach lustra Jeden projekt, dwie dizajnerki, dwie wizje pracy… Inga Sempre & Monica FÖrster

L

atem 1959 roku w Moskwie miało miejsce niezwykłe wydarzenie. W sercu radzieckiego imperium, podczas otwarcia Amer ykańskiej Wystawy Narodowej, pierwszy sekretarz ZSRR Nikita Chruszczow stawia czoła potędze amerykańskiej way of life. Oprowadzany przez wiceprezydenta Nixona po ekspozycji hipernowoczesnych kuchni, mających „uszczęśliwić i wyzwolić kobiety”, wypowiada słynne zdanie: – Nasze kobiety już mają kuchnie, które są równie dobre jak te. Tak zwana debata kuchenna przechodzi do historii, a wraz z nią niezwykłe eksponaty. Wśród nich błyszczy w pełni zautomatyzowana „kuchnia przyszłości” marki RCA Whirlpool, w której pani domu obsługuje wszystkie urządzenia na siedząco, sącząc herbatkę i naciskając odpowiednie guziczki w centralnym panelu sterowania. Pół wieku później w ParyżuWhirlpool znów udowadnia, że jest jedną z najbardziej innowacyjnych marek. W kolejnej odsłonie swojego projektu Living Lab: Sensing the Future, pokazuje dwa prototypy, obrazujące idee, w jaki sposób może ewoluować współczesne życie domowe skupione wokół kuchni i jadalni. Jednym z nich jest FreshConnect – system przechowywania świeżego jedzenia. Piszę „system”, bo zespół dizajnerów wymyślił nie tylko nowy rodzaj lodówki i kontenera do przechowywania owoców, warzyw czy jajek, ale także zaprojektował cały cykl dostarczania produktów od rolnika prosto do konsumenta. FreshConnect rozwiązuje takie problemy, jak konsumpcja energii i gabaryty tradycyj-

: Klara Czerniewska

Tekst

w burzy mózgów, która prowadzi do powstania całkiem nowych form bazujących na tym, co już było, i na sugestiach ulepszeń. Efektem ich pracy jest prototyp – nieraz utopijny koncept obrazujący potencjalne rozwiązania, których elementy mogą znaleźć praktyczne zastosowanie w produktach rynkowych.

fot. materiały promocyjne

nej lodówki – zastępują ją boksy, które można dowolnie rozmieszczać na ścianie kuchni, bo system chłodzący jest umieszczony na zewnątrz, w piwnicy lub na dachu i może być wspólny dla kilku różnych urządzeń. Minimalizuje się ilość kupowanego i wyrzucanego jedzenia (poprzez redukcję przestrzeni poszczególnych minichłodni), liczbę opakowań i środków transportu żywności (i związanych z tym odpadów) – produkty są pakowane i przywożone w specjalnych papierowych torbach z czujnikami pilnującymi poziomu wilgotności i temperatury, a relacja z dostawcą staje się dużo bliższa, dystans się skraca. Amerykańska marka od lat angażuje projektantów do pracy nad całym procesem powstawania produktu. Uczestniczą oni

37

W gronie projektantów zaproszonych do Living Lab, obok światowej sławy kucharzy i mniej znanych specjalistów od technologii i innowacji, są dwie kobiety: Inga Sempé i Monica Förster. Ta pierwsza właśnie otrzymała tytuły najlepszego projektanta roku od „Elle Deco International” i magazynu „Wallpaper”. Studio tej drugiej uznawane jest za jedno z najlepszych w całej Skandynawii. Obie tworzą meble i oświetlenie dla najlepszych światowych marek. Wspólnie pracowały przy FreshConnect, a pomysły każdej z nich zdradzają różnice postaw i światopoglądów, ukształtowanych w dwóch różnych środowiskach. Podczas gdy Förster projektuje łańcuch relacji między producentem, dostawcą i odbiorcą, a w uporządkowanym wizualnie modelu kuchni odwołuje się do archetypicznej, męskiej skrzynki z narzędziami, gdzie każda rzecz ma swoje miejsce, Sempé tworzy mini-ogródek na parapecie okna, w którym każdy może wyhodować własne pomidory czy pietruszkę. Tu właśnie spotykamy się po dwóch stronach (krzywego) zwierciadła, w którym paryski indywidualizm zderza się ze skandynawskim kolektywizmem. Miałam okazję o tym porozmawiać z obiema projektantkami.


drawme

Projekt FreshConnect Inga Sempre

MONIKA FÖRSTER Wszystko zaczęło się w 1999 roku. Począt­ kowo eksperymentowałam z ideami i materiałami. Zostałam odkryta przez pewnego architekta, który przypadkiem zobaczył moją wystawę i polecił mnie swojemu producentowi, który z kolei zaprosił mnie do pokazania prac w Mediolanie. Nigdy nie chciałam robić modnych rzeczy – chciałam, by były trwałe. Staram się zgłębiać historię i duszę firm, dla których pracuję – każdy projekt jest głęboko zakorzeniony w istocie danej firmy. Robię tak, ponieważ myślę, że bycie projektantem to duża odpowiedzialność. Biorę pod uwagę pracę i umiejętności pracowników. Gdy na przykład firma ma świetnych rzemieślników, ale ich wyroby są lekko staroświeckie i niezbyt atrakcyjne dla rynku, moim zadaniem jest je odmłodzić. Ci wieloletni pracownicy mają wiedzę i umiejętności i mam nadzieję,

że dzięki mojemu wkładowi mogą zachować posady. Jednocześnie mam poczucie, że wiele się od nich uczę. Właśnie tak lubię pracować – w sposób bardzo kolaboratywny. Nie uważam się za feminizującą projektantkę. Jednym z zadań projektanta jest rozwiązywanie problemów życia codziennego. A myślę, że wiele osób ma ten sam problem: za mało czasu i za dużo do zrobienia. Dlatego chcę przyciągnąć facetów do kuchni, nauczyć ich w pewnym sensie zamiany ról. W projekcie FreshConnect używam „męskiej” typologii, zaczerpniętej z estetyki ogrodnika czy stolarza, żeby stworzyć usługę, którą mężczyzna rozpozna: masz swoją skrzynkę z narzędziami, przedmioty ułożone w garażu w perfekcyjnym porządku. Przenoszę to na rozwiązania w mieszkaniu. W szerszym kontekście chodzi mi o ideę bycia we wspólnocie – w bloku, w którym wynajmujesz mieszkanie, albo nawet w całej

38

okolicy. Jesteś częścią usługi, która zaczyna się od farmera, a jako wspólnota możecie sami zajmować się miejskim rolnictwem. W Sztokholmie obecnie powstaje coraz więcej takich farm na dachach domów, a nawet restauracje z własnymi ogrodami, gdzie ochotnicy zajmują się poszczególnymi rabatami, a potem sprzedają owoce i warzywa do restauracji albo innym ludziom. Wiele w kulturze Skandynawii wskazuje na nasze zaangażowanie, współpracę, dzielenie się i społeczną odpowiedzialność. Wycho­ waliśmy się we wspólnych pralniach. Tylko niektórzy mają własne pralki, ale i tak schodzą do piwnicy robić pranie, bo tam są chyba lepsze pralki, i zresztą chodzi o taki zwyczaj. Wpojono nam dbałość o te wspólne miejsca, bardzo rzadko zdarza się, że coś idzie nie tak. To kwestia historii i tradycji. To dlatego praca w różnych krajach i kulturach jest tak interesująca.


drawme

Projekt FreshConnect Monica FÖrster

INGA SEMPÉ Mój pomysł dla FreshConnect nie był ani trochę futurystyczny. Przyjrzałam się dość powierzchownie życiu codziennemu, szukałam rzeczy, które miło byłoby mieć. Zastanawiałam się, jak wykorzystać ciepło, które mamy w kuchni. Ludzie są coraz bardziej świadomi tego, co chcą jeść i jak. Zdają sobie sprawę z istnienia tych wszystkich paskudztw w jedzeniu. Podczas burzy mózgów zastanawiałam się, jak połączyć te obserwacje z możliwością wykorzystania okien do hodowania roślin. Nienawidzę, gdy rzeczy stają się hiperskomplikowane, a tak się dzieje według mnie z ideą wspólnego ogrodu. Gdybym uprawiała jakieś zioła we wspólnym ogrodzie, myślę, że nigdy nie chodziłabym ich zrywać. Byłyby zapomniane, uschłyby. Dla mnie rzeczy muszą być pod ręką. Ja miałabym pomidory. Kocham pomidory! Chyba nigdy nie robiłabym prania, gdybym musiała schodzić do piwnicy do pralni. Wolę mieć pralkę we własnym mieszkaniu. Musi być praktycznie. Nie chodzi o idee takie jak

kolektywność, w niektórych sprawach są nieporęczne. Tak, umiejętność zarządzania czasem to na pewno kobieca cecha. Skutecznym sposobem jest też znalezienie fajnego faceta! Gdyby mój mąż mi nie pomagał, nie bylibyśmy razem. Oboje jesteśmy strasznie zajęci, ale… Jeśli chodzi o trendy, to jestem słaba w ich definiowaniu, bo są dla mnie tak oczywiste, że aż nie chcę o nich wspominać. Oczy­ wiście, wszyscy wiemy, że najważniejsza jest funkcjonalność i kreatywność, która jest niezbędna, gdy zaczynasz pracować nad nowym obiektem. To, co kręci mnie w projektowaniu, to codzienne życie. Przyjemność, jaką dają kształty i… obiekty! Po prostu lubię rzeczy. To może być cokolwiek. Kiedy podróżuję po różnych krajach, uwielbiam wchodzić do zwykłych sklepów, z przedmiotami codziennego użytku. Praca w Paryżu daje mi wiele przyjemności. Jest tyle wspaniałych obiektów: klamek, kutych balustrad w porte-fenêtrach, tyle sklepików z tyloma rzeczami…

39

Pracuję z dwoma współpracownikami i cały proces projektowania odbywa się u mnie w mieszkaniu. Nie mamy super-maszyn, rysujemy szkice, wycinamy modele z papieru i kartonu i oczywiście używamy komputerów. Użytkownik jest dla mnie najważniejszy. Zawsze gdy wymyślam jakiś przedmiot, myślę o takim anonimowym odbiorcy, który nie ma wieku ani płci, który mógłby mieć 10 albo 100 lat, mieszkać w Paryżu albo na wsi, albo we Włoszech. To osoba, która ma konformistyczny gust, albo przeciwnie, zna się na współczesnych przedmiotach. Staram się, żeby moje projekty spodobałyby się mojej mamie, która jest w podeszłym wieku i ma dość konformistyczny smak. Próbuję nie wpadać w schematy trendów i gustów, choć to nie zawsze jest możliwe. ×

&

Dziękuję Paniom Agnieszce JacobsonCieleckiej oraz Magdalenie Sarzyńskiej za umożliwienie przeprowadzenia wywiadów. Klara Czerniewska – ukończyła historię sztuki. Pisaniem stara się nadać znaczenie swej nadmiernej konsumpcji dóbr kultury.


drawme

Housewives on both sides of the mirror One initiative, two designers, two visions of design… Inga Sempre & Monica FÖrster

I

: Klara Czerniewska

Text

n the Summer of 1959, Moscow held an extraordinary event. In the heart of the Soviet empire, during the opening of the American National Exhibition, the First Secretary of the USSR, Nikita Khrushchev, stood up to the might of the American way of life. Guided by Vice President Nixon around the exhibition of the most advanced kitchen technologies, designed to ‘liberate’ women and thus make them happy, he famously responded that Soviet women already had kitchens as good as the ones presented. The so-called ‘kitchen debate’ has gone down in history along with the exhibits that were on show. Among them, one could find the fully automatic ‘kitchen of the future’ by RCA Whirlpool, where the housewife managed all the appliances while sitting and sipping tea, pressing appropriate buttons on a central control panel. Half a century later in Paris, Whirlpool yet again proves its innovative approach to design. In another edition of the Living Lab event, Sensing the Future, it presents two prototypes, visualizing ideas of how modern home life, centered on the kitchen and dining room, might evolve. One of them is the FreshConnect system designed for storing fresh food. It can be called a system, since its designers did not only come up with a new kind of refrigerator and containers for fruit, vegetables and dairy products, but also invented an entire cycle of transporting produce from farms to consumers. FreshConnect addresses problems such as energy consumption and size of traditional fridges. By replacing one big unit with smaller boxes that can be put freely on kitchen walls (since the cooling system is located outside the flat, in the basement or on the rooftop, and can be shared by several appliances within a building), it minimizes the amount of purchased and wasted food. The number of packages and means of transportation (and thus the generated waste) are limited: products are packed in paper bags provided with sensors measuring the level of humidity and temperature and delivered directly by the producer to the final consumer, making the relations between them closer and more intimate. The American brand has been engaging designers to work on the entire process of inventing a product for many years now. Brainstorming lasts until they come up with novel forms, based on existing technologies, but with suggested improvements. Their work results in the birth of a prototype – often a Utopian concept projecting potential solutions that can later be implemented on the market.

40

Among the invited designers, world-famous chefs and less famous innovative technologies experts, there were two women: Inga Sempé and Monica Förster. The former has just been awarded Designer of the Year by Elle Deco International and the Wallpaper magazine. The latter owns a studio known as one of the best in the whole of Scandinavia. They both design furniture and lighting for the most recognized international brands. They have worked together at FreshConnect, but their ideas reflect how distinct their attitudes are, shaped by different environments. Scandinavian collectivism meets Parisian individualism: whereas Förster designs a system of relations between the producer, provider and consumer, and her visually ordered kitchen model resembles an archetypical man’s toolbox, where every tool has its proper place, Sempé sketches micro-gardens on window sills, where the dwellers can plant their own tomatoes and parsley. Let us see how the women established contact, remaining on two sides of the (distorting) looking-glass. I had an opportunity to talk with both of them. MONIKA FÖRSTER It all started in 1999. Initially I experimented with ideas and materials. I was discovered by an architect who saw my exhibition by chance and recommended me to his producer, who in turn invited me to present my work in Milan. I’ve never wanted to design fashionable things – I’ve just wanted them to last long. I try to learn about the history and spirit of the companies I work for – every initiative is deeply rooted in the philosophy of a com-


drawme pany. I do so, because I believe that being a designer means bearing a great responsibility. I take the company employees’ work and skills into account. When, for instance, a company hires excellent craftsmen, but produces outdated and unattractive products, it is my job to refresh them. Those longtime workers have knowledge and skills and I hope that my contribution allows them to keep their jobs. At the same time, I have the feeling that I learn a lot from them as well. That's exactly how I like to work – collaboratively. I don’t consider myself a feminist designer. One of the designer’s duties is to solve everyday problems. And I think that many people have the same problems nowadays: not enough time and too much to do. That’s why I want to attract men to the kitchen and teach them how to swap roles, so to say. Within the FreshConnect project, I use a masculine typology, derived from the aesthetics of the professions of a gardener or a carpenter, to create a service that every man will recognize: you have your own toolbox, where items are placed in perfect order, like in a garage. I translate those solutions into living spaces environments. In a wider context, I underline the idea of being a part of a community – in a tower block where you rent a flat, or even in an entire district. You are a part of the process that begins with a farmer’s work. As a community, you can take care of urban agriculture yourselves. In Stockholm, more and more of these types of farms have been recently established on rooftops, and even restaurants have their own gardens, where volunteers look after flowerbeds and sell fruit and vegetables to restaurants and private customers. In fact, much of Scandinavian culture points to our commitment, cooperation, sharing and social responsibility. We were raised within common laundries. Some people own their own washing machines, but go down to the basement to do laundry anyway, since they find better machines there, and because it’s a habit. We’ve been instilled with a care for the common ground and it’s very rare today that anything goes wrong in that respect. It’s a matter of history and tradition. That’s why working in different countries and cultures is so inspiring.

INGA SEMPÉ My idea for FreshConnect wasn’t futuristic at all. I observed everyday life quite vaguely, looking for elements one would like to improve. I was thinking how to take advantage of the cosy warmth you find in a kitchen. People are increasingly aware of what they want to eat and how they want to do it. They realize how much and how many chemicals food contains. While brainstorming I was wondering how to combine my observations with the possibility of using windows to grow plants. I hate it when things become over-complicated, and that’s what happens when you think of the common garden idea. If I was to grow my own plants in a shared garden, I think I would never actually pick them. They would be forgotten and would wither. I need things within reach. I would grow tomatoes. I love tomatoes! I think I would never do my laundry if I had to walk downstairs to the laundry room. I prefer having a washing machine in my own apartment. It has to be practical. It’s not about ideas like collectivism, which are just impractical in same cases. Yes, efficient time-management is a women’s asset. But a good idea is also to find some cool guy! If my husband wasn’t helping me, we wouldn’t be together. We’re both snowed under, but … As far as trends are concerned, I’m terrible at defining them. They’re so obvious to me that I find little reason to even mention them. But, naturally, we all know functionality and creativity are indispensable when you work on a new object. What makes me tick about designing is everyday life. The joy you find in shapes and objects! I simply like things. It can be anything. When I travel around other countries, I love going to regular shops with everyday objects. Working in Paris gives me a lot of joy. There are so many amazing objects here: door-handles, wrought balustrades and porte-fenêtres, so many shops with so many things. I have two co-workers and the whole designing process takes place in my apartment. We don’t use any advanced machines, we draw some sketches, cut out models from paper and carton and, obviously, we use computers. The user’s satisfaction is crucial to me. Whenever I come up with an object, I imagine an anonymous user of no specified age or gender, who could be 10 or 100 years old, living in Paris, Italy or in the country. A person with conformist taste, or quite the contrary – one familiar with modern objects. I try to make my projects that would appeal to my mum, who is advanced in age and has quite a conformist taste. I try not to get pigeonholed, although it’s hard to achieve this at times. Special thanks to Agnieszka Jacobson-Cielecka and Magdalena Sarzyńska for making this interviews possible. Klara Czerniewska – graduated from history of art at University of Warsaw. With her writing she tries to give a meaning to her excessive consumption of cultural commodities.

41


drawme

(de)sign – holin Pod znakiem holin kryje się przede wszystkim, używając określenia samego autora, funkcjonalny minimalizm. Obiekty skomponowane są jedynie z elementów niezbędnych. Są nieprzypadkowe. Ich kolor, kształt i faktura są precyzyjnie dopasowywane. Zarówno optyczna, jak i rzeczywista lekkość formy to atrybut każdego egzemplarza z linii holin. Jej pomysłodawcą, a także wykonawcą jest mieszkający i pracujący w Poznaniu ANDRZEJ GRABOWSKI. : Alina Kubiak

Tekst

fot. Andrzej Grabowski

K

ażdy bicykl zaprojektowany i złożony ma niepowtarzalny charakter; jego indywidualność to nie tylko pomysł, ale często także dostosowanie do konkretnego użytkownika, zarówno estetycznie, jak i pod względem rozmiaru czy też wagi. Możliwe staje się zatem posiadanie roweru złożonego „na miarę”, co poprzez dopasowanie i wygodę czyni go jeszcze bardziej funkcjonalnym. Z założenia są bowiem przeznaczone nie tylko dla koneserów, choć unikatowość każdej sztuki stoi niejako w opozycji do masowości, czy też (anty)jakości produkowanej na skalę masową. A jednak – mimo indywidualności – subtelność formy, harmonia kształtów oraz określona poetyka kolorów, ze szczególnym uwzględnieniem kolorów stali i jej patyn, są znakiem rozpoznawczym przynależności do grupy wszystkich ascetycznych egzemplarzy holin, niezależnie od tego, czy jest to single speed czy fixed-gear bicykle (czyli tak zwane ostre koło).

Ramy będące bazą bicykli komponowane są jednostkowo dla każdego egzemplarza (a niekiedy także dla potrzeb ich przyszłego użytkownika). Praca nad ramą to często ich rozlutowywanie, dobieranie właściwych rurek, a czasami również patynowanie. Kolory ram są uzyskiwane tylko naturalnymi sposobami.

Forma rowerów marki holin jest bardzo zbliżona do minimalistycznych egzemplarzy włoskiego twórcy mieszkającego w Nowym Jorku – Francesco Bertelliego, składanych z elementów podobnych gatunkowo i kolorystycznie do wyrobów Grabowskiego. Są to części wykonane głównie ze stali, skóry, ale także drewna. Charakterystyczne są także, tak jak w przypadku holin, nietypowe kierownice, zarówno pod względem tworzywa, z którego są wykonane, jak i kształtu. Egzemplarze z linii holin plasują się na granicy pomiędzy środkiem służącym komunikacji a ruchomą rzeźbą. A może są po prostu niezwykle funkcjonalną rzeźbą, którą można wprawić w ruch. × Andrzej Grabowski – właściciel studia foto-

Niektóre z rowerów wyposażone są w indywidualny wyrób marki – kierownicę wykonywaną przez Andrzeja Grabowskiego, będącą kompozytem drewna klonowego, mahoniowego i grabowego oraz włókna szklanego, co czyni ich wytrzymałość równą tradycyjnym, stalowym kierownicom.

42

graficznego, urodził się na Pałukach, dzieciństwo spędził w rodzinnej pracowni rzeźby. Fascynację formą w młodzieńczym wieku przełożył na produkcję autorskiej biżuterii. Od kilkunastu lat uprawia fotografię reklamową; studia nad formą oraz wrodzone zdolności manualne skrzyżowały jego zainteresowania i wiedzę w rowerowych rzeźbach.



drawme : Franciszek Sterczewski

Tekst

W dniach 25-28 maja na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich odbyła się trzecia edycja targów arena DESIGN pod hasłem „Design dla Biznesu”. Jedna z najważniejszych imprez dedykowanych architekturze i wzornictwu przemysłowemu skupiła liczne grono projektantów wszelkich dziedzin, wykładowców i studentów kierunków projektowych.

T

egoroczną edycję imprezy podzielono na liczne strefy. W jednej ze stref zorganizowano konkurs TOP DESIGN award, który miał na celu promocję innowacyjnych projektów oraz firm inwestujących w dobre wzornictwo. Spośród laureatów na uwagę zasługuje czysta w swojej formie umywalka WEGA autorstwa Marmorin Design Studio, a także szpachelka 2k projektu Flügger R&D Tools ze specjalnym miejscem na kciuk, co zdeterminowało ciekawy kształt, wydawałoby się banalnego narzędzia. Mocną stroną targów był również konkurs Future Generation 2011 – „Formy przyszłości”, w którym zwyciężył Piotr Górski z projektem długopisu dla niepełnosprawnych JUST PEN – aby z niego skorzystać, wystarczy palec wskazujący. Druga nagroda w tym konkursie przypadła ex aequo Katarzynie Borkowskiej za komplet porcelany PRACTEA i Pawłowi Garusowi za projekt architektoniczny Pawilonu Wodnego.

W ramach strefy Edukacja zobaczyć można było prace studentów uczelni technicznych i artystycznych w następujących dziedzinach: design, mebel, architektura, bionika, projektowanie ubioru i grafika projektowa. Specjalną ekspozycję przedstawił designer roku Tomasz Augustyniak, laureat nagrody prezesa Instytutu Wzornictwa Przemysło­

wego w Warszawie w ramach konkursu „Dobry Wzór 2010”. Między innymi zaprezentował szezlong Mono zaprojektowany dla firmy Comforty. Uczestnicy imprezy mieli też okazję wysłuchać wykładów dotyczących ekologii czy materiałoznawstwa. Zaproszono trzech gości: Wolfa D. Prixa (architekt, COOP HIMMELB(L)AU), Wernera Aisslingera (projektant, architekt STUDIO AISSLINGER) i prof. Hartmuta Esslingera (projektant, FROG DESIGN). Wolf D. Prix wprowadził widownię za kulisy pracy swojego biura. Austriak bronił swoich dekonstruktywistycznych projektów, mówiąc, że ich forma jest silnie zdeterminowana funkcją i na odwrót. Wyznał, że czerpie inspiracje zarówno z połączeń neuronowych ludzkiego mózgu, jak i z kosmosu, próbuje oderwać swoje budynki od ziemskiego punktu odniesienia – stąd też jego projekty wydają się nie poddawać prawu grawitacji. Zwrócił uwagę, że tak jak dawniej kościół skupiał pod swoim sklepieniem okolicznych mieszkańców, tak teraz musimy szukać nowych definicji przestrzeni publicznej. Charyzmatyczny Prix zachęcał do budowania oraz projektowania nowych form, by nie oglądać się za zabytkami: Jeśli nie będziemy budować dziś, to co będziemy chronić za 100 lat? Drugi z gości, Werner Aisslinger, zaprezentował pierwszą na świecie koncepcję ekolo-

44

gicznego krzesła typu monoblok wykonanego z naturalnych włókien. „Konopne krzesło” zaprojektowano zgodnie z zasadami procesu wytwórczego lekkich konstrukcji rodem ze świata motoryzacji: odnawialne surowce, czyli konopie i ketmia, prasowane są przy zastosowaniu termoutwardzalnej substancji wiążącej na bazie wody. Ostatniego dnia targów na ulicach Poznania została rozegrana gra miejska POZnaj DESIGN – pierwsza w Polsce gra miejska o tematyce wzornictwa przemysłowego i architektury. Do potyczki stanęło 30 drużyn, które rywalizowały ze sobą na ulicach miasta, a także w miejscach związanych ze wzornictwem przemysłowym. Podczas rozgrywek przydało się nie tylko szczęście w rzutach olbrzymimi kośćmi do gry, lecz także spryt, spostrzegawczość, znajomość tematyki designu i duch gry zespołowej. Poza grą na terenie miasta zostały rozmieszczone trzy kontenery eksponujące prace młodych projektantów z Uniwersytetu Artystycznego z Poznania. Tak wielka liczba ekspozycji i wykładów poświęconych studentom świadczy o otwartości organizatorów. Należy mieć nadzieję, że ta proporcja zostanie zachowana. Kolejna, czwarta edycja targów Arena DESIGN planowana jest na marzec 2012 roku. Odbędzie się pod hasłem „Europejski Design dla Biznesu”. ×


drawme

pawilon wody, Paweł Garus, mode:lina architekci s.c.

fot. ela korsak

just pen, piotr górski fot. ela korsak

practea, katarzyna borkowska

Franiszek Sterczewski – rocznik '88, student Architektury i Urbanistyki UA w Poznaniu. Muzyk samouk. Amator grafiki. Jak każdy miły, młody człowiek interesuje się filmem, historią sztuki, podróżowaniem na stopa, kulturą niezależną i dobrą kuchnią. Czasem coś napisze.

fot. ela korsak

45


drawme

cjonuje współczesny plakat. Coraz rzadziej wkomponowuje się w przestrzeń miasta, bo wiodącymi narzędziami informacji stały się media cyfrowe. Jeśli już znajdzie się na ulicy, gdzie było jego pierwotne miejsce, to zazwyczaj krzyczy fotosami z popularnych „multipleksowych” filmów prymitywnym przekazem i niewysublimowaną formą, prostą w odbiorze w natłoku informacji.

: Maria Skiba

tekst

N

ie bez powodu sztuki wizualne i muz yczne m a j ą wspólny język, określenia. Rytm, barwa, akcent – wsłuchiwałam się w tę muzykę na wernisażu wystawy „Aneks”, wydarzeniu towarzyszącemu wystawie „Plakat musi śpiewać”, zorganizowanej przez Muzeum Narodowe w Poznaniu.

Zanim obejrzałam główną wystawę w Muzeum Narodowym, miałam zaszczyt uczestniczyć we wspomnianym wernisażu

fot. Ela Korsak

Jan Lenica powiedział, że w plakacie nie liczy się mózg i oko, tylko ucho. Porównał plakat do jazzowej improwizacji, w której twórca musi przy pomocy własnej wrażliwości nadać jej formę, podporządkowując się jednocześnie głównemu tematowi, treści – czyli informacji.

Zatem jaka jest pozycja plakatu? Czy stał się już przeżytkiem? Z całą pewnością stanął na równi z malarstwem, rysunkiem, grafiką (warsztatową, cyfrową – do wyboru), został wyniesiony do rangi sztuki dla sztuki i czerpie z tych dziedzin od zawsze pełnymi garściami lub wręcz się na nich opiera. Oglądanie plakatu stanowi przeżycie estetyczne, a jeśli ma w sobie jeszcze jakiś „haczyk”, przekaz podprogowy, skupia uwagę przez dłuższą chwilę.

Jako osobę zajmującą się grafiką, nurtuje mnie zjawisko plakatu we współczesnych realiach. Przerażające informacje płynące z badań statystycznych wskazują, że Polacy czytają jedną książkę rocznie. Jak dobrze pójdzie. Chyba nie muszę już pisać o tym, jak sprawy mają się z bywaniem w teatrze, operze, na wystawach czy w innych przybytkach kultury wysokiej, a tam głównie funk-

46

wystawy „Aneks” w poznańskim SPOT. Jest to miejsce szczególne i dobrze prezentuje się tam właściwie wszystko, co znajdzie się na jego białych ścianach, i gdzie przy filiżance kawy można spokojnie patrzeć i rozmyślać. Dwudziesty pierwszy wiek to czas różnorodności, braku hierarchii i wiodących trendów, bo wszystkie są równoważne i tylko od nas zależy, co wybierzemy.


drawme

Prawdopodobnie dlatego plakaty będące przedstawicielami wieku bieżącego pozostawiły duży niedosyt, biorąc pod uwagę fakt, że nie był to przekrój tego, co dzieje się w świecie plakatu, lecz właśnie tylko wybrane, dla mnie wręcz wyrwane z kontekstu, niekoniecznie powiązane dzieła. Jak nieoficjalnie ustaliłam, były to prace, które nie zmieściły się w muzeum, ponieważ dla plakatu XXI wieku było przeznaczonych jedynie 15 miejsc… Oczywiście, znaleźć można było tam takie nazwiska, jak Gunter Rambow (laureat nagrody im. Jana Lenicy, nawiązujący do konstruktywistycznego Bauhausu) czy Maja Wolna (poznańska plakacistka), której prace już wcześniej zachwyciły mnie prostotą formy i mocną, osobistą wypowiedzią na temat sytuacji kobiet w Islamie. Mocnym akcentem były również plakaty typograficzne, będące raczej formą wyrazu artystycznego niż plakatem informacyjnym; nieczytelne, lecz piękne, co tylko potwierdza fakt, że informacja, tak ważna dla Lenicy, przestaje mieć znaczenie, a ważniejsza staje się forma. Można też było znaleźć Monikę Zawadzką i wiele innych wielkich nazwisk, jak m.in. Stefan Sagmeister. Brakowało plakatu zaangażowanego społecznie, chociaż można go było znaleźć, w niewielkiej liczbie w Muzeum Narodowym, jak na przykład fantastyczny plakat odnoszący się do walki z głodem. Najprawdopodobniej właśnie prace poruszające takie ważkie tematy mogą stanowić przyszłość plakatu. Może nią też być osobista wypowiedź twórcy, porównywalna do malarstwa… Plakat nadal śpiewa pełnią papierowych płuc, chociaż jest to już melodia bez słów. Miejmy nadzieję, że jeszcze długo nie będzie to łabędzi śpiew. × fot. Ignacy Łukasiewicz

Maria Skiba – dla przyjaciół Majka. Studiuje na Uniwersytecie Artystycznym, aby umieć komunikować się graficznie. Pije czarną kawę, nie ocenia książek po okładce, lubi patrzeć na ładne rzeczy i lubi rzeczy miłe w dotyku. Jej niebieski płaszczyk świeci własnym światłem.

47


drawme

: Katarzyna Kończak

Tekst

Wraz z tym, jak globalny świat staje się coraz mniejszy i coraz bardziej przepełniony konkurentami i konsumentami, design zaczyna odgrywać kluczową rolę w świadomości społecznej. Oczywiście bezustannie rozwija on skrzydła i obejmuje wiele poziomów działań artystycznych, które czynią z niego harmonijną i holistyczną dziedzinę. Dziś można już zaprojektować zarówno produkt codziennego użytku, jak też żywność czy strategię, nie ograniczając się do samej sztuki.

W

zrost świadomości ekologicznej w projektowaniu sprawił, że projektanci w coraz większym stopniu nastawiają się na lokalną i zrównoważoną produkcję, a ich przyjazne środowisku projekty wykorzystują materiały bardziej naturalne, takie jak drewno, metal, skóra, ceramika czy szkło. Design stara się przenieść mechanizmy projektowe na grunt społeczny, wspomagać środowisko i wjak największym stopniu polepszyć warunki życia, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom ludzi, a także pomagać w realizacji pragnień małych społeczności. Świetnym przykładem jest tutaj chociażby Q Drum, swego rodzaju „bęben”, który ułatwia higieniczne pobieranie i transportowanie pitnej wody przez ludność w krajach Trzeciego Świata. Dzięki innowacyjnemu pojemnikowi zyskano możliwość utrzymywania jakości wody pobieranej z odległych źródeł. W nowoczesnym wzornictwie oprócz wartości estetycznej liczy się także sfera praktyczna wykonanego przedmiotu. Współczesny design powinien opierać się na synergii, łącząc wiedzę humanistyczną – socjologię, psychologię – ze świadomością kulturową oraz praktycznym zastosowaniem. Zdaniem Lidewij Edelkoort, jednej z najbardziej wpływowych osób w świecie mody, design może nadawać formę nie tylko interaktywnym przestrzeniom publicznym i ekologicznym, budynkom, kolorom i materiałom, ale także – co ważniejsze – naszemu ogólnemu samopoczuciu. Wraz z nadejściem designu autonomicznego, design jako taki znalazł się na tej samej pozycji co sztuka, stając się tym samym najszybciej wzrastającą kategorią inwestycyjną pierwszej połowy bie-

żącego stulecia. Kiedy się nad tym zastanowimy, zdamy sobie sprawę, że wszystkiemu, co nas otacza, nadano formę zaprojektowaną w taki sposób, by jeszcze bardziej ułatwić, usprawnić i upiększyć naszą egzystencję oraz by zadbać o nasz zdrowy styl życia. Edelkoort uważa, że uczenie designu ma zasadnicze znaczenie dla naszego świata, nie tylko dla świata zachodniego, ale także – a może nawet przede wszystkim – dla całej ludzkości. Globalizacja czyniąca świat jednym wspólnym rynkiem przyniosła znudzenie i jednakowość. Alternatywny handel detaliczny zanika wypierany przez sieci handlowe, sieci salonów projektantów mody, sieci gastronomiczne, a nawet sieci kawiarni. Globalny marketing zjada własny ogon, skupiając się na zysku i chciwości, zapominając o tym, że kapitał powstaje dzięki innowacjom. Właśnie dlatego globalny marketing utknie w martwym punkcie, otwierając tym samym drzwi niezależnym markom, ar tystom i pro jektantom. Interaktywna rzeczywistość będzie ogromnym bodźcem dla rozwoju młodej, opartej na współpracy twórczości, dzięki której to, co lokalne, będzie podstawą tego, co globalne. Światowe marki staną się mocno interaktywne i reaktywne, stawiając na lokalny koloryt, projekty i wytwórczość. Spodziewane odrodzenie modernizmu przyniesie nowsze formy produkcji przemysłowej pozwalające tworzyć seryjne, choć unikalne produkty stanowiące fuzję sztuki i przemysłu.

48

Produkty przyszłości będą musiały być zatem nie tyle niepowtarzalne, co uniwersalne. Życie pełne energii – niekoniecznie elektrycznej – w dynamicznie zmieniającym się społeczeństwie, w którym najważniejsze znaczenie mają relacje konsumenckie, będzie źródłem nowych i otwartych form inspiracji, kształtujących bardziej świadomych, dojrzałych, interaktywnych i kreatywnych konsumentów. Poznań dzięki silnej tożsamości kulturowej, tradycji Bauhausu oraz ciągle żywym tradycjom rzemieślniczym wydaje się doskonałym miejscem do kształcenia młodych talentów, które nie tylko zrobią karierę na świecie, ale także przyczynią się do rozwoju regionu i budowania kapitału. Właśnie dlatego kreatorka mody i trendów zdecydowała się na założenie School of Form, międzynarodowej wyższej szkoły projektowania, która zakłada połączenie nauki praktycznych umiejętności projektowych z humanistycznym rozumieniem świata – wiedzy o kondycji współczesnego człowieka, znajomości korzeni, tradycji i kultury materialnej, znajomości zjawisk społecznych i mechanizmów rządzących zachowaniami człowieka i społeczeństwa, które są dziś podstawowymi narzędziami projektanta w tym samym stopniu, co znajomość najnowszych technologii multimedialnych i rzemiosła. – Studiowanie to nie tylko dawka wiedzy, ale też doświadczanie. Myślę, że wspaniale jest


drawme

fot. archiwum SWPS

projektowanie tkanin, rzemiosła i odzieży, umiejętności komunikacyjne i graficzne, wzornictwo przemysłowe oraz formy autonomiczne i well-being, czyli dziedzina zajmująca się takimi podstawowymi potrzebami, jak odżywianie się i spędzanie czasu wolnego. Czy nowoczesny design ma jednak w Polsce rację bytu? Patrząc na nasze ulice, można odnieść wrażenie, że wciąż daleko nam do zachodnich sąsiadów.

widzieć, jak powoli powstaje prototyp, od pierwszych szkiców, projektów. A te doświadczenia będą codziennością w SOF. Pierwsza lekcja, jaką każdy student otrzyma, to szacunek do przedmiotu i do całego procesu jego powstawania, pracującej masy ludzi, nawet nad np. plastikowym kubkiem z automatu, za którym stoi tradycja i lata doświadczeń. Druga rzecz to kontakt z osobowościami wykładowców i z rówieśnikami mającymi podobne pasje. To chyba najcenniejsze, bo te kontakty owocują po latach – mówi Bartosz Mucha, artysta grafik, projektant 2 i 3D, wokalista, twórca marki Poor Design, wykładowca School of Form.

School of Form proponuje innowacyjną koncepcję opartą o nauki humanistyczne. Cztery dziedziny stanowią centralną oś programu nauczania: filozofia czasu, przestrzeni i formy, antropologia koloru i materiału, obrzędów i rytuałów, socjologia trendów i tendencji konsumenckich oraz psychologia zachowań konsumentów. Wszystkie te dziedziny wspólnie dadzą studentom narzędzia niezbędne do zrozumienia konsumentów jutra. Analiza ludzkich doświadczeń i nastrojów będzie równie ważna jak analiza funkcjonalna i estetyczna. Wokół głównej osi prowadzone będą zajęcia poświęcone najważniejszym kierunkom designu, takim jak

49

– Świadomość rośnie, chcemy otaczać się coraz bardziej oryginalnymi przedmiotami. Wierzę, że idzie ku lepszemu, ale jeszcze ciężka praca przed nami. To jest też kwestia ceny. Nowoczesny produkt to często ekskluzywny produkt. Ale to też zależy, o jakim rejonie projektowania mówimy – czy o nowych technologiach, AGD, motoryzacji, czy może o meblach, reklamie wizualnej czy modzie. Jest wiele miejsc, gdzie wręcz trudno znaleźć nowoczesność – mówi Bartosz Mucha. Nadszedł zatem czas, by w naszym kraju zaczęły powstawać projekty odpowiadające potrzebom XXI wieku. Podejście do designu musi stać się bardziej koncepcyjne – czerpać z dziedzictwa i chłonąć specyficzną, współczesną filozofię. Najwyższa pora, by w Polsce również zaczęto kształcić projektantów przyszłości, którzy będą łączyć edukację projektową z gruntowną wiedzą humanistyczną. ×




drawme

Spontaneous symmetry breaking

: Igor Drozdowski : Hector & Karger, FW 2011/12 make up & hair: Thao Phuong Doan backstage: www.take-me.pl / Ela Korsak photographer styling

52


drawme Rivolta, Ego armchair, Giuseppe Vigano shoes: sergio rossi

53


drawme Vitra, Cone Stool footstool, Verner Panton, 1958 r. shoes: CasaDei

54


drawme xO Design, Z Stool, bar stool, Karim Rashid, 2009 r.

55


drawme Magis, Deja Vu aluminium chair Naoto Fukasawa shoes: sergio rossi

56


drawme Serralunga, Meteor table Arik Levy, 2007r. shoes: sergio rossi

57


drawme

58


drawme xO Design, Mi Ming chair Philippe Starck, 2008 r.

59


drawme

60


drawme Rivolta, Coffee Table Giuseppe Vigano shoes: sergio rossi

Meble dostępne w

www.ipnoticstore.pl www.ipnoticshop.pl

buty dostępne w

www.scarpabella.pl

61




Louise + kurtka skórzana

Will + kardigan

GALERIA BIAŁA, UL. MIŁOSZA 2 SILESIA CITY CENTER, UL. CHORZOWSKA 107 GALERIA KRAKOWSKA, UL. PAWIA 5 CH PLAZA, UL. K.DRUŻBICKIEGO 2 SADYBA BEST MALL, UL. POWSIŃSKA 31 | WOLA PARK, UL. GÓRCZEWSKA 124 CH RENOMA, UL. ŚWIDNICKA 40



dressme

EYAN ALLEN, dyrektor kreatywny Hugo, spotkał się z TAKE ME na kilka godzin przed premierą kolekcji wiosna/lato 2012. Ostatnie korekty, instrukcje dla modeli i atmosfera postindustrialnych zakamarków Berlina były tłem dla naszej krótkiej rozmowy. : Dominik Fórmanowicz i Karolina Popek

Rozmawiali

Na poczatek chciałem zapytać, czym dla Ciebie jest Hugo Woman, jaka jest Twoja osobista wizja?

Przede wszystkim chcę, żeby moda odzwierciedlała w pewien sposób sztukę. Uwielbiam sztukę. Wiedza z zakresu projektowania , malarstwa , rzeźby, architektury to najważniejsza inspiracja w tym, co robię. Niekoniecznie inspiruję się innymi projektantami, ale właśnie artystami – tym, co robią. Jeśli chodzi o Hugo Woman, to celem jest, aby przekształcić kra­wiectwo w coś ukierunkowanego, ale w sposób który będzie odzwierciedlał współczesną modę. Kobieta Hugo Woman wygląda, jakby miała własną interpretację mody z najwyższej półki. Mogę więc wziąć istotę Hugo Boss, czyli krawiectwo, i użyć go do zrobienia czegoś interesującego, na przykład z tkaniną. Ten garnitur, który tu widzisz, jest dość prosty, ale spójrz na tkaninę – jest srebrzysto-perłowa

Tak, obecnie moją ulubioną artystką jest Melinda Gibson, która robi przepiękne prace. Wszystko jest bardzo wizualne, kolażowe. Wycina kształty i nakłada je na inne kształty tak, że nie wiadomo, gdzie zaczyna się obraz, a gdzie kończy. Wszystkie motywy wzorów zostały zainspirowane przez jej obrazy. Tak jakby wymyśliłem własne tłumaczenie tego przechodzenia jednych wzorów w drugie… czy podejmujesz polemiję z innymi projektantami. A może nie o to chodzi?

Nie, niezupełnie. Zawsze pracuję z interesującymi ludźmi i świetnymi projektantami. Chodzi bardziej o to, żeby mieć w sobie wizję dla Hugo Boss i stworzyć z tego czytelną koncepcję.

klimat, specyfikę. Co jest ważne dla Ciebie w Berlin Fashion Week?

Przede wszystkim Berlin Fashion Week zyskuje na znaczeniu. Stał się bardziej międzynarodowy. Dla mnie jako projektanta ekscytujące jest już samo uczestnictwo. I zaszczyt przedstawienia kolekcji. Jeśli chodzi o miasto, ono ciągle się zmienia, to miasto to jedna wielka zmiana. Jest bardzo artystyczne, pełno tu udergroundowych, miejskich wydarzeń. Od sztuki po muzykę dzieje się wiele interesujących rzeczy, trzeba tylko poszukać. W Polsce Berlin nadal widziany jest także podczas fashion week?

interesującą przeszłość – co się

To był powód, dla którego wybraliśmy to miejsce. Ta mieszanka pięknych starych budynków z nowością jest idealna!

do marki?

ale masz także swoją, wyższą ideę?

Dobre pytanie. Dasz radę, jeśli masz wyczucie do produktu i jesteś kreatywny. Myślę, że przez moje nietypowe podejście, zawsze dodawałem jakieś sportowe akcenty do krawiectwa. Chciałem wprowadzić jakiś interesujący haczyk. Uwielbiam tkaniny. I lubię, gdy konkretna tkanina pasuje do konkretnego kroju. Kiedy złożysz to wszystko w całość, powstaje coś absolutnie wyjątkowego.

że w Twojej kolekcji można wyczuć inspiracje wielkim miastem,

fabryka, centrum Berlina… każdy Fashion Week ma własną atmosferę,

A co z Twoją rolą w Hugo Boss? Masz

Więc nie tylko podążasz za trendami,

W internecie przeczytałem,

Postindustrialna przestrzeń, stara

jako bardzo alternatywny. Czujesz to

zmieniło przez te lata i co wniosłeś

Tak, można to tak ująć. W Hugo zawsze chodzi o interesujące zestawienia. Zawsze robimy coś ciekawego, na przykład z kolorem. Albo z jeansami. Wybielamy je i dodajemy kolor. Te małe rzeczy, na przykład nieoczekiwany zwrot w proporcjach na przykład, czyni ubrania wyjątkowymi.

Ok, skupmy się trochę na scenerii.

Też tak uważam. Powodzenia wieczorem!

Dzięki!

× Eyan Allen ­– projektant, urodzony w 1971 roku w Leeds. Absolwent Royal College of Art w Londynie. Karierę zawodową rozpoczął, współpracując z takimi firmami jak Adidas, Puma, Nike Europe, ELESSE czy

Czyli można powiedzieć, że Hugo stało

French Connection. Od 2007 roku związany jest

oczywiście współczesną modą,

się bardziej sportowe dzięki Tobie?

z marką Hugo Boss, w której obecnie sprawuje funkcję

ale także sztuką…

Nie, nie sądzę żeby było sportowe. Wręcz przeciwnie, stało się bardziej wyrafinowane. Nie robię nic sportowego, oczywiście to część mojej historii, więc zawsze się to wyczuje, ale zależy mi na czymś bardziej wyrazistym, wyrafinowanym.

dyrektora marki oraz dyrektora kreatywnego Boss

Tak! …zwłaszcza dziedzinami wizualnymi. Możesz coś więcej o tym opowiedzieć? Brzmi interesująco…

66

Orange i HUGO. Artysta kultywuje minimalistyczną i klasyczną estetykę, podkreślającą zmysłowość i dynamikę indywiduum, energię, odwagę i radość. Udowadnia, że w nowatorskim spojrzeniu można zatrzymać ducha klasycznego piękna.


dressme

fot. Materiały prasowe

67


dressme

EYAN ALLEN, Hugo’s creative director, met TAKE ME a few hours before the debut of the spring/summer collection 2012. Final corrections, directions for models and Berlin’s postindustrial atmosphere were the background for our short conversation. : Dominik Fórmanowicz and Karolina Popek

interview by

My first question is, what is Hugo Woman for you, what is your personal vision?

Most of all, I want fashion to reflect art in some way. I love art. The insight into designing, painting, sculpture, architecture has been the most important inspiration in what I do. I’m not necessarily inspired by designers, but I’m usually inspired by artists and what they do. So for Hugo women, it’s taking the concept of tailoring and doing something very directional, but in a way to show modern fashion. A Hugo woman looks like she has her own interpretation od high fashion. So I can take the essence of Hugo Boss, which is tailoring and do tailoring with an interesting twist, an interesting fabric, for instance. The suit you that you’re going to see right now, is quite a simple suit, but when you look at the fabric, it almost looks pearl-silver. That’s what gives it that twist, what gives it that modern kind of energy, modern kind of look.

I’m very into fabric. And I’m very into how that particular fabric matches the particular garment. So when you put it together, you make somethig absolutely special. So can you say that Hugo became more sporty under your… spell?

No, I don’t think it is sporty, I think it became more high fashion, actually. I think I don’t do anything sporty at all, but it’s part of my history, so you will see it somehow. But I wanted to bring in a much more highfashion, edgy kind of look. Ok, let’s focus on scenery. The

So it’s not only that you go with the trends, but also some

postindustrial space, the old factory,

higher idea than that.

heart of Berlin… Each Fashion Week

Yes, you could say that. Hugo is always about some interesting juxtapositions. So we always do something interesting with the colors or the jeans for instance. We bleach the jeans and we touch it up with color. The little things….it’s always the little unexpected twist of proportion, and that’s what makes it special.

has it’s own atmosphere, own climate.

On the internet, I read that your collection is inspired by big cities, of course modern fashion, but also art…

Yes! …visual art, to be exact. Could you tell us something more? It sounds interesting…

Yeah, so basically, one of my favourite artists right now is a British designer Melinda Gibson. It’s all very collage’y. She takes shapes, cuts them out and puts them on top of another shape. So you actually can’t tell where the image starts and where the image finishes. All the prints that you will see in the collection have been inspired by the way she puts her paintings together. And I kind of came up with my own translation of how you can’t see where the print starts and where it stops, how it flows…

What is special for you in Berlin Fashion Week?

First of all, Berlin Fashion Week is becoming more and more important. Actually, it has become more international. For me, as a Hugo Boss designer, it is exciting to be part of it, have the privilege to debut a collection… When it comes to Berlin, it’s going through constant change. It’s very artistic; you have all of these underground, urban things happening, From art to music, there is a lot of interesting things happening. If you go and actually look, there is so much to do. In Poland, Berlin is still seen as very alternative. Do you think you can sense it also during Fashion Week?

That is the reason we chose this place. The beauty of the old buildings mixed with modern touches… It’s perfect!

Ok, my next question was about polemics with other designers. Do you try to do that or maybe it is not what it is about?

I also think so. Good luck to you!

Well, no, not really. I always work with interesting people who are great designers. But it’s more about having the internal Hugo Boss idea and to come up with a clear concept.

Thanks! × Eyan Allen – (1971) Designer. Attended Royal College of Art in London. Started his professional career

What about your role in Hugo? You have an interesting

working with Adidas, Puma, Nike Europe, ELESSE or

history of what you did before… What has changed over

French Connection. Since 2007 he is associated with

the years and what did you contribute to the brand?

Hugo Boss brand, for which he currently is Brand

That’s a good question. I think, if you have an eye for the product and an eye for creativity, I actually think you can do it. But I think because I have a different approach, I always bring in little sporty touches and combine that with tailoring. I want to bring in that interesting twist.

Director, as well as Creative Director for Boss Orange and

68

HUGO. The artist cultivates minimalist and classical aesthetics, emphasizing the sensual and dynamic individuality, energy, courage and joy.


dressme

fot. Materiały prasowe

69


dressme : Karolina Popek

Tekst

HUGO S/S 2012 Wydawać się może niektórym, że każdy Tydzień Mody i każdy pokaz to jedynie kolejne nadęte wydarzenie i kolekcja. Można jednak spróbować zaufać komuś, kto z pasją będzie współtworzył obraz nas samych. A poza tym nie tylko Fashion Week to moda, sam Berlin też jest en vogue.

F

ashion Week to złoty okres dla inscenizowania nowych kolekcji i dla samej stolicy będącej niezwykle pasjonującą postmetropolią. W berlińskiej gorączce, 7 lipca późnym wieczorem HUGO zaprezentował kolekcję na sezon wiosna/lato 2012, po raz kolejny udowadniając swój kunszt i talent. Pośród unikatowej scenografii „the studio” przy Strasse des 17. Juni, artysta przedstawił kilkadziesiąt propozycji, dotykając niebywale lekkiej i figlarnej formy krawiectwa. Dwudziesta pierwsza godzina, pokaz poprzedza kilkunastosekundowa wizualna pauza. Ta część obiektu, w której znajduje się zgromadzona publiczność, niknie w mroku, wprowadzając nastrój skupienia, ekscytacji z oczekiwania, akcentując podział przestrzeni na publiczność i wybieg – scenę. By załagodzić wprowadzoną dozę niepokoju, zaczyna się fragment Symfonii g-moll W. A. Mozarta. Nagle ostrze białego światła rozcina czerń przestrzeni, oświetlając wybieg i w rytm zmienionej muzyki pokaz otwiera Polka Kasia Struss. Minimalistyczną klasykę prezentują, co ciekawe, naprzemiennie kobiety i mężczyźni, współrealizując spójną koncepcję kolekcji nazwaną przez jej projektanta poetic tailoring, która nawiązywać ma do twórczości fotografki Melissy Gibson. Uzależnienie od takiej optyki determinuje umiejętność wizualnego objęcia własnych doświadczeń i spostrzeżeń, umiejętność ich przeformułowania, zmaterializowania i utrwalania. Poprzez użycie w projektach, jak w fotografii, barw takich jak biel, srebro, szarość w zestawieniu powodującym brak silnych kontrastów można uzyskać niewiarygodny efekt. Te kolory są dominantami w całej kolekcji. Jednobarwność ma także na celu podkreślenie konstrukcji stroju, jego regularnego, lecz niemonotonnego metrum. Biel jest tutaj użyta jako kolor doskonały, jednak ta doskonałość nie jest dystansująca i zimna, ale przyciągająca i zmysłowa. Wskrzesza szlachetne proporcje, jest subtelna i sugestywna jednocześnie. Marka Boss faworyzuje nowa-

oraz długie i zwiewne sukienki, męskie i damskie garnitury przeważnie jednolite, chociaż w kilku arcydziełach pojawiają się geometryczne wzory w spokojnych kolorach. Pomiędzy stonowanymi barwami następuje kontrast czerni, czerwieni oraz inwersja w kolorystyce zestawu męskiego garnituru. Sam kolor czerwony jest charakterystyczny dla Hugo Bossa. Symbolizuje miłość, odwagę, energię, realizuje idee, jakie projektant zawarł w kolekcji. Pojawiająca się, choć sporadycznie, barwa niebieska oznacza kreatywność, przestrzeń, pragnienie. W tej subtelnej kolekcji liczba akcesoriów jest mocno ograniczona. Rzadko pojawia się biżuteria i nieduża męska torba. Niektóre z fasonów garniturów stylizowane są na męskie kimono i prezentowane przez modeli pochodzenia azjatyckiego. Propozycji jest ponad 40, naprzemiennie kolekcję prezentują trzy modelki i trzech modeli, a każdej trójce odpowiada dany krój i kolorystyka. Jedynie czerwień została zaakcentowana przez pięć dziewczyn i natychmiast wszystko wróciło do poprzedniego metrum. Obok Kasi Struss zauważyć też można m.in. Jac. Sam Eyan Allen, architekt materiału, rzeźbiarz ludzkiego ciała, konstruktywista, na koniec pokazu zaprezentował się w jasnym zestawie, skromnie kłaniając się oklaskującej go publiczności za 13-minutowy pokaz podczas Tygodnia Mody.

fot. Materiały prasowe

fot. Materiały prasowe

torskie rozwiązania, stąd też metaliczne kolory, jak srebrny czy złoty, i konfrontacja klasycznej elegancji z elementami o ultranowoczesnym fasonie zamykająca całość w charakterystyczną, minimalistyczną estetykę. Królują minimalistyczne, metaliczne topy, szerokie i wąskie spodnie, krótkie i skromne

70

Wybieg czy ulica są szczególnymi przestrzeniami, w których projekty dopiero noszone rozpoczynają swój właściwy żywot. Kolekcja, jak każda poprzednia i zapewne każda następna, odnosi sukces zarówno komercyjny, ale i krytyczny równolegle z pozostałymi liniami w obrębie marki Hugo Boss. × Karolina Popek – absolwentka kulturoznawstwa, pasjonatka filmu, podróży i wina. Lubi śpiewać i fotografować. Pisząc dla TAKE ME, zastanawia się nad doktoratem, a kontakt ze sztuką sprawia, że niebo nad jej głową jest zawsze błękitne.


dressme : Karolina Popek

Text

HUGO S/S 2012 Some might think that each Fashion Week and each fashion show are just another pompous event and posh collections. But try to trust someone, somebody who will passionately co-create the image we want of ourselves, the one we are looking for. In any case it’s not just Fashion Week which is fashionable, Berlin is also en vogue.

F

ashion Week is the golden time for staging new collections, and for the capital as well, this fascinating post war metropolis. In the heat of the Berlin fever, on the evening of July 7th, HUGO presented the spring summer collection 2012, once again proving their exquisite talent. Against that unique backdrop of ‘the studio’ on Strasse des 17. Juni, the artists presented propositions that touched a light and edgy form of tailoring.

suming, as well as long, flowing dresses, male and female suits, mostly in uniform colours, although in some masterpieces we can see geometrically shaped prints in toned colours. Between the low-key colouration we have a touch of contrasting black, red or the inverted colours of a male suit. The colour red itself is characteristic of Hugo Boss. It symbolizes love, courage, energy, it fulfills the designers’ idea for the collection. The colour blue, appearing from time to time, represents creativity, space, wishes.

It’s nine in the evening; a visual interlude precedes the show. This part of the building where the viewers are gathered disappears into darkness with an air of focus, excitement and anticipation, accentuating the division between stage and audience. To soften the feeling of restlessness, W.A. Mozart’s Symphony in g-flat is played. Suddenly, a blade of white light cuts into the black space, filling the catwalk with light and to the rhythm of different music the Polish model Kasia Struss opens the show. The minimalist classics are, surprisingly, presented interchangeably by men and women. They are part of a coherent concept of the collection, called by the designer himself poetic tailoring, which is supposed to refer to the works of Melissa Gibson. As there is dependence on such visuals it becomes a determinant factor in the ability to embrace one’s own experiences and observations, to later review them and materialize the final, tangible piece. By combining, as in photography, colours such as white, silver, gray in low-key combinations, amazing effects can be achieved. The monochromatic look is supposed to accentuate the framework of the garment, its regular, but not monotonous rhythm. White is used as the perfect colour, but this perfection is not a distant, cold one. It is sensual and alluring. It revives those precious proportions, it is subtle and suggestive at the same time. The

In this subtle colour scheme the amount of accessories is tenaciously limited. We notice jewellery or a small handbag here and there. Some cuts are stylized for a male kimono and are worn by models of Asian descent. There are over 40 propositions, interchangeably presented by three male and three female models, each three of them assigned a different cut and different colours. Only the reds are accentuated by five girls and then right away, everything returns to the previous rhythm. Next to Kasia Struss we can see Jac. And Eyan Allen, the architect of fabric, the sculptor of the human body, a constructivist, shows up in a lightly coloured piece, humbly bowing to the audience thanking them for the 13-minute show during Fashion Week.

fot. Materiały prasowe

The catwalk or a street are special spaces, where pieces that are worn begin to live on their own. The collection, just as each previous one and naturally, paralleling other lines within the Hugo Boss brand, and each upcoming one, is a success, in the commercial sense as well as in the eyes of the critics. ×

fot. Materiały prasowe

Boss brand favours cutting-edge solutions, thus the metallic colour palette such as silver and gold, confronting classical elegance with ultra-modern elements in one unique, minimalist aesthetic piece. Tops are metallic, below, wide and tight pants, short and unas-

71

Karolina Popek – culture studies graduate, passionate about film, travel and wine. Likes to sing and take photos. While writing for TAKE ME she wonders about her Ph.D.; staying in touch with art makes the sky above her head always blue.


tellme

Robert Kupisz – tancerz, którego pasja doprowadziła do finału Mistrzostw Świata Formacji Latynoamerykańskich. Właściciel szkoły tańca, w której trenował mistrzów Polski i świata. Stylista fryzur, który współpracował z najbardziej znanymi magazynami na świecie jak „Vogue”, „L’Officiel”, „Elle”, „Marie Claire”, „Cosmopolitan” oraz „GQ”. Tworzył fryzury do teatru i opery. Projektant mody.

72


tellme

„Wszystko zawdzięczam sobie” Od lat stawia na wierność sobie. Nie interesuje się odcinaniem kuponów, choć mógłby. Zamiast tego woli ryzykować, próbować i doświadczać nowych rzeczy, zmieniać swoje życie. Rezygnować z wszystkiego, co bezpieczne i znane, ale nie rezygnować z marzeń. Mieć świadomość, że realizuje je wszystkie, krok po kroku. Każdy stawiając samodzielnie. Tancerz, właściciel szkoły, stylista fryzur, projektant mody. ROBERT KUPISZ. : Marta Dudziak : Jacek Poremba

Rozmawiała Zdjęcia

Panie Robercie, jest Pan jednym z synonimów życiowych zmian. Skąd w Panu ta odwaga, żeby zmieniać?

Wie Pani, ja wcale nie uważam się za osobę odważną. Po prostu kiedy coś, co robię, przestaje dawać mi satysfakcję, zaczynam planować ucieczkę. Zawsze wtedy, kiedy jeszcze mam na to siłę. To ważne, bo jeśli jej zabraknie, może być trudniej albo nie być w ogóle. Czyli nie ma w Panu strachu? Bo ja bym powiedziała, że Pana zmiany są drastyczne.

To prawda, są. Aby zacząć karierę stylisty fryzur, sprzedałem mieszkanie w Kielcach, wyrejestrowałem swoją osobę ze szkoły tańca, która odnosiła duże sukcesy i w wieku 32 lat pojechałem uczyć się nowego zawodu w innym kraju. Zdecydowałem się na 15-dniowy kurs stylizacji fryzur w Londynie. Przyjechałem do obcego miasta, gdzie nikogo nie znałem i nie miałem nawet żadnego punktu zaczepienia. Spaliłem za sobą mosty, ale tak lubię. Jakoś tak sam się nakręcam, żeby nie mieć możliwości powrotu, bo wiem, że mógłbym żałować. Albo co gorsza poddać się w połowie drogi. Jest to ryzykowne podejście, ale nic na to nie poradzę. Sam siebie wyrzucam na głęboką wodę, pod warunkiem

że muszę nauczyć się pływać, bo utonę. Logicznie myśląc, moja decyzja była bardzo nierozsądna, ale nigdy się nad nią nie zastanawiałem. Tak samo teraz, kiedy przygotowywałem pokaz swojej pierwszej kolekcji, znowu potrzebowałem zmian. Tym razem było mi jednak łatwiej. Obok siebie miałem ludzi, którzy we mnie wierzyli.

nie zrobię. Bałem się przyznać do porażki, bo przecież wszyscy uważali, że moja decyzja jest szalona. Więc nie jeździłem. Pojechałem dopiero, kiedy moje nazwisko zaczęło pokazywać się w gazetach i stałem się osobą na topie. Pamiętam, że wszedłem wtedy na salę do tej mojej dawnej szkoły tańca, dzieciaki się odwróciły i zaczęły bić brawa.

Nie chciał Pan zostać w Londynie?

A jak zareagowali Pana najbliżsi,

Nie było takich propozycji. Bardziej w Paryżu. Kiedy pracowałem jako stylista fryzur, francuskie agencje zaczęły do mnie dzwonić i proponować współpracę. Zobaczyli moje zdjęcia w „Vogue’u” i zaczęli się mną interesować. Podobało im się, że to, co robię, jest bardzo charakterystyczne. Szybko zacząłem więc pracować dla takich firm jak Lierac czy Bourjouis, zrobiłem trzy paryskie opery. Przez dwa lata jeździłem do Paryża. Tylko, że ja się tam źle czułem. Oni myśleli, że przeprowadzę się na stałe, a ja wolałem dojeżdżać i w końcu zrezygnowałem.

kiedy Pan im zakomunikował,

A Warszawa? Ona też była przecież dla Pana nowym miejscem.

Bałem się jej. Nie lubiłem. Bardzo tęskniłem za Kielcami, do których chciałem pojechać, ale wstydziłem się tam wracać, dopóki czegoś

73

że wyjeżdża z Kielc?

Stukali się w czoło. Mówili „zwariował”. Moja mama denerwowała się, z czego będę żył. Wszyscy byli sceptyczni. Dopiero potem przyznali, że jednak miałem rację. Kiedy 11 lat od tamtego wydarzenia po raz kolejny zmieniałem swoje życie, nikt nie miał już wątpliwości, że będzie dobrze. No właśnie. Pana pokaz. Niepoprawny, jakby nieułożony, spontaniczny…

Chciałem wykorzystać w nim swoje doświadczenia nagromadzone przez te wszystkie lata. Zebrałem w jednym miejscu ludzi z wszystkich okresów mojego życia. Była moja rodzina, dzieci ze szkoły tańca, ludzie z Warszawy. Byli wszyscy. Nie chciałem kopiować i udawać, bo nie muszę tego robić.


tellme

Tę kolekcję zrobiłem dla siebie samego. Przed pokazem mówiłem modelom: Reprezen­ tujecie mnie. Pokażcie swoje emocje. Jeśli ktoś jest smutny, niech to pokaże. Możecie zaczepiać innych, żuć gumę. Chodziło mi o to, żeby każdy był sobą. Fajne było to, że zaczęły się wygłupy, łapanie się za ręce, branie kogoś na barana. To była prawdziwa naturalność, niewyreżyserowana, bo taka nie wychodzi. Ja w tym pokazie wziąłem udział całym sobą. Byłem świadomy wszystkich decyzji. To byłem ja. Począwszy od ubrań, które noszę, bo nie pokazałem ani jednej rzeczy, ktorej bym nie założył. Andrzej Chyra, Magda Cielecka, Maja Ostaszewska, Małgosia Szumowska powiedzieli mi, że to było totalne, że nie przeżyli czegoś takiego wcześniej. Zresztą na YouTube pokaz obejrzało ponad 42 tys. ludzi. Ludzie z Fashion TV mówili, że jeszcze się z czymś takim nie spotkali. Może to znak, że ludzie szukają jednak prawdy wszędzie. Także w modzie.

No właśnie. Ja będę szedł w tym kierunku, chcę być sobą. Zresztą nie inspiruję się innymi projektantami. Chodzę na ich pokazy, bo lubię tych ludzi, ale nie kopiuję. Po co miałbym robić to samo? Tak naprawdę ja nie interesuję się modą. Nie jeżdzę na światowe fashion weeks, nie znam modelek, projektantów oprócz tych, ktorych ubrania kupuję i lubię. Interesuje mnie uczestnictwo w sztuce. Od zawsze wolałem malować obrazy niż oglądać je w muzuem. Wolałem tańczyć niż patrzeć na tańczące pary. Do teatru i opery zacząłem wchodzić właściwie wejściem służbowym jako współwykonawca. Z modą jest tak samo. Śmieszą mnie trendy. Wolę sam sobie je wyznaczać. Mam wolność. Nie chciał Pan spróbować od projektowania tylko dla kobiet albo tylko dla mężczyzn? Od razu ambitnie, dla obojga płci?

Na początku projektowałem tylko dla siebie. W podstawówce wymyślałem swetry, czapki i szaliki, które później wykonywała moja mama. Jak je zakładałem, wszyscy o nie pytali, postanowiłem więc tworzyć dla obu

płci. Ubraniami dla kobiet podkreślam ich seksualność, ale nie staram się zniewalać małymi rozmiarami czy gorsetem. Chcę, by moje ubrania nosiły wszystkie kobiety. Gdzie można kupić Pańskie projekty?

W warszawskim butiku Blind. Jesteśmy też na etapie szukania miejsca autorskiego. Ponadto będzie można je kupić online. Tempo naszych działań jest naprawdę ogromne. Mam takie poczucie, że moda była bardzo Panu pisana. Tak szybko udało się Panu jako styliście fryzur.

miałem pracować u mojego trenera jako nauczyciel, a on wziął kogoś innego, nic mi nie mówiąc. Wtedy z koleżanką otworzyłem swoją szkołę, bo nie miałem z czego żyć. Po  dwóch latach zostaliśmy mistrzami Polski. To dziwne, bo ja za swoją pracę nie dostawałem w życiu nagród, omijały mnie mimo cieżkiej pracy. Zawód stylisty fryzur też był niedoceniany, a przecież robiłem rzeczy na skalę światową. Pamiętam, jak kiedyś po moich sukcesach w Paryżu byłem nominowany do nagrody za wybitne osiagnięcia, a nagrodę dostała pewna aktorka za otwarcie restauracji.

Tak samo teraz.

Mnie się wydaje, że jeśli człowiek ma coś do zrobienia, to przychodzi taki moment, że wszystko mu wychodzi, kiedy tylko zbierze się na odwagę. Ważne jest miejsce i czas. W   Kielcach też próbowałem szczęścia w modzie, ale w ogóle mi nie wychodziło. To było jak fatum. Wysyłałem projekty do różnych konkursów i nikt nigdy się nie odezwał. Zawsze były jakieś kłody pod nogi. I nagle przyszedł odpowiedni moment i to wszystko wychodzi. Nie jest tak, że coś się dzieje wtedy, kiedy chcemy. Czasem trzeba poczekać albo przenieść się, aby coś zrobić. Dlatego zmiany w naszym życiu mają głęboki sens. Niepowodzenia z kolei mogą spowodować, że nagle ruszamy w inną stronę, która z czasem okazuje się właściwym kierunkiem. Pamięta Pan porażkę, po ktorej pomyślał Pan: „nie, to koniec”?

Od porażek staram się odbijać. Na przykład kiedyś usłyszałem,, jak mój trener w szkole tańca powiedział, że nigdy nie będę tak dobry jak jego najlepszy tancerz. Było mi przykro, bo sporo osób to słyszało, ale się zawziąłem i po dwóch latach byłem najlepszy. Nie wychodziłem z sali, robiłem, co tylko mogłem i zakręciłem trenera wokół palca. Potem na dyplomie z malarstwa jeden z profesorów, aby zrobić na złość drugiemu, nie pokazał moich prac na wystawie. Nie przyjęto mnie na Akademię Sztuk Pięknych, mimo że na tle innych studentów moje prace się wyróżniały. Gdy tańczyłem, nigdy nie miałem szczęścia do partnerek, więc nie mogłem też doczekać się sukcesów. Potem

74

Dlaczego zdecydował się Pan zostać stylistą fryzur?

Jako dziecko mieszkałem w małej osadzie Gacki. Nasz dom był przyłączony do domu kultury. Moja mama w nim pracowała. Do dziesiątego roku życia chodziłem tam na wszystko, na co się dało. Byłem rozwinięty artystycznie i sprawny manualnie. Potem w szkole tańca odpowiadałem za kostiumy, makijaże, fryzury, choreografię, muzykę i tak dalej. Mnie było wszystko jedno, czym się zajmę – włosami czy makijażem. Miałem świadomość, że wszystko pójdzie mi równie dobrze. Pamięta Pan swoją pierwszą okładkę jako stylista fryzur?

To była mocna rzecz. Sesja modowa do „Elle”. Połączyłem włosy modelki z naturalnymi włóknami i zrobiłem udziwnione warkocze. Ułożyłem je przestrzennie. Magazyn ukazał się akurat na moje urodziny. Samym włosom poświęcono całą stronę. Pamiętam też, jak kiedyś robiłem z włosów kapelusze. Dla mnie nie było rzeczy niemożliwych. A pierwsza okładka „Vogue’a”?

To była sesja, na którą z Marcinem Tyszką pojechaliśmy do Portugalii. Byłem zestresowany, ale ci ludzie byli niezwykle ciepli. Sesja wyszła bardzo dobrze. Potem robiliśmy ich jeszcze całe mnóstwo w Hiszpanii i Indiach. Zawsze z bardzo ciekawymi osobami. Panie Robercie, jak Pan szukał pracy w Warszawie? bo w zasadzie portfolio przecież Pan nie miał?


tellme

To było bardzo stresujące. Nie spałem po nocach. Tęskniłem za pięknym mieszkaniem, przyjaciółmi, szkołą, dziećmi. Byłem w obcym mieście, gdzie nikt mnie znał. Bez portfolio… Pewnego dnia dostałem numer do Moniki Smolicz, która miała wtedy agencję stylistów fryzur. Ona zaprosiła mnie na test, po któr ym zacząłem pracować. Powiedziała mi wtedy, że ona mi gwarantuje, że odniosę sukces. I rzeczywiście tak się stało. A teraz? Jak wyglądały przygotowania do Pana kolejnego debiutu?

Znowu wszystkiego się uczyłem. Sporo osób okazało się niesolidnymi, zweryfikowały się moje znajomości. Dostałem szkołę życia, po której trafiłem do lekarza. Z drugiej strony czułem też opiekę tych, którzy ze mną byli. Bardzo pomogła mi Ania Borowska, która dziś jest moim wspólnikiem. Przed samym pokazem naszedł mnie ogromny lęk, że to wszystko bez sensu, że nikt nie przyjdzie. A jednak pokaz miał niesamowitą energię. Bardzo go przeżyłem. Po wszystkim płakałem jak dziecko na ramieniu Gosi Baczyńskiej. Nie mogłem się od niej oderwać. Ten wieczór był dla mnie nagrodą. Myśli Pan, że te wszystkie drogi doprowadziły Pana w to miejsce czy że jest to zalążek kolejnego wyzwania?

Myślę, że projektowanie jest szerszym tematem. Mam tutaj spory wachlarz możliwości, ten zawód nie ogranicza. Pojechałem ostatnio do mojej przyjaciółki w Los Angeles. Ludzie zaczepiali mnie na ulicy i w restauracji, i pytali o ubrania, które miałem na sobie. Może więc kiedyś moje rzeczy znajdą się w innych krajach? Nie wiem. Może zamieszkam gdzieś indziej. Nigdy jednak nie zapomnę, że to Warszawa mnie dowartościowała. To ona dała mi możliwości. Myślał Pan o książce? Byłby Pan niezłym motorem do działania.

Już dwóch reżyserów powiedziało mi, że moje życie byłoby fajnym scenariuszem filmowym. Przyznam się, że myślałem nad książką. Zatytułowałbym ją Z Gacek do Hollywood. Pamiętam, jak kiedyś siedziałem z drinkiem na dachu hotelu w Fabryce Snów i tak sobie myślałem, jak daleką przeszedłem

drogę, z małej komunistycznej osady do Hollywood. Bo co innego urodzić się w bogatej rodzinie i pić sobie tego drogiego drinka, a co innego przejść przez te etapy, wywalczyć to wszystko i mieć świadomość, że zawdzięczam to sobie. To niesamowite uczucie. Stałem się obywatelem świata, a mogłem przecież zostać w Kielcach i poprzestać na tym, co miałem. Więc jednak odwaga, Panie Robercie. Pan się odważył.

75

Ja zawsze powtarzam, że tak mało ludzi odnosi sukces, bo tak niewielu ma odwagę na realizowanie swoich marzeń. Ludzie wolą sobie bezpiecznie marzyć. Zawsze będą mogli wtedy powiedzieć: „mogłem być aktorem, ale nie poszedłem do szkoły”. Ja zrealizowalem wszystkie swoje marzenia. Moje życie nie mogło skończyć się na pewnym etapie. Każdy dzień naszego zycia powinien być inspirujący. Ja chcę robić ciekawe rzeczy także wtedy, kiedy będę miał 80 lat. ×


tellme

Self-made

man

For years he’s been working on being true to himself. He doesn’t settle with what he’s got, even though he could. Instead, he prefers to take risks, trying and experiencing new things, changes to his life. To give up on the safe and ordinary, but never give up on dreams. To know, he fulfils them all, one by one. Each step taken on his own. A dancer, dance school owner, hair stylist, fashion designer. ROBERT KUPISZ.

: Marta Dudziak : Jacek Poremba

interview by photos

You are synonymous with changes in life. Where does this

You didn’t want to stay in London?

courage to change come from?

There were no propositions. It was better in Paris. When I worked there as a hair stylist, French agencies started to call me to suggest I work with them. They saw my pictures in Vogue and started to be interested in me. They liked my work, how characteristic it was. I started quite quickly working for companies like Lierac and Bourjois and did three Parisian operas. I travelled back and forward to Paris for two years. Only I didn’t feel well there. They thought I would relocate for good, but I preferred to commute and eventually resigned.

You know, I do not consider myself a courageous person. It’s just that when I realize the thing I’m doing doesn’t satisfy me anymore, I plot an escape. Always when I still have the power to do so. It is important, because if no energy remains, it might become hard, or even impossible. So you have no fear? I would say your changes are rather radical.

It’s true. To start a career as a hair stylist, I sold my apartment in Kielce, I registered the dancing school which brought me huge success, and aged 32, I went to another country to learn a new profession. I decided on a 15-day course of hair styling in London. I went to a city, where I knew nobody and had no one to turn to. I burned those bridges behind me, but I like it that way. Somehow, I psyche myself up to not be able to turn back, because I know I might regret it. Or worse, I might give up halfway through. I throw myself into deep water, with the objective, to learn to swim. Otherwise I’ll drown. Logically, my decision was very irresponsible, but I never thought about it. The same now, while preparing the launch of my first collection, I needed change again. This time it was easier, though. I had people next to me who believed in me.

76

And Warsaw? Also a new place for you.

It scared me. I didn’t like it. I missed Kielce, where I wanted to stay, but I was ashamed to go back, until I achieved something. I was afraid to acknowledge that I had failed, because everyone thought my decision was


tellme

77


tellme

crazy. So I didn’t return. I returned after my name appeared in newspapers and I became somewhat recognizable. I remember when I entered the dancing hall of my old dance school, the kids turned to me and started to applaud.

sexes. Women’s clothes should accentuate their sexuality, but not limit them to small sizes or corsets. I want all women to wear my clothes.

And how did your friends and family react, when you told

Where are your projects available

them you were leaving Kielce?

for sale? In Warsaw, in Blind Boutique. We are also at the stage of looking for a signature place. You can also buy them online. The speed of what’s happening is amazing.

They said I had lost my mind. My mother was nervous about how I would support myself. Everyone was sceptical. It was not until later, they admitted I was right. Eleven have years passed, and I have changed my life again, but no one doubted it would turn out all right.

I have the impression that fashion was Exactly. Your show. Spontaneous, incorrect,

the thing for you from the beginning.

somehow strange …

You made it as fast as a hair stylist.

I wanted to use the experience I had gathered down through all those years. I took all the people from all the stages in my life and put them in one place. My family, kids from the dance school, people from Warsaw. Everyone. I did not want to copy and pretend, because I do not have to. I made this collection for myself. Before the show I told the models: – You represent me. Show your emotions. If someone is sad, show it. You may turn to people, chew gum. I wanted them to be themselves. It was great, when they started goofing around, grabbing hands, piggyback riding. It was natural, not staged, because if it had been staged, it would not have worked. I was there with my whole self. I was aware of all the decisions. It was me. Starting with the garments, there was not a single piece I would not wear. Andrzej Chyra, Magda Cielecka, Maja Ostaszewska, Małgosia Szumowska, told me it was total, they had never seen anything like it. On Youtube it got 42 000 hits. People from fashion TV said they had never experienced anything like it before.

Just like now.

Maybe it’s a sign that people look for some kind of truth

I think if someone has something to do, then there is a moment, when can they succeed in anything, if they have the courage. Place and time are important. In Kielce I also tried my luck with fashion, but it didn’t turn out well. It was like fate. I sent projects to different competitions and no one ever replied. There were always obstacles. And then the right time comes and everything turns out a success. It is not like it works when we want it to work. Sometimes you have to wait, or move, to do something. This is why changes have a deep meaning in our lives. Misfortunes can make us go off in a completely new direction, which might prove the right direction.

everywhere. Even in fashion.

Exactly. I will follow that direction, I want to be myself. And besides, I do not find inspiration in other designers. I watch their shows, because I like those people, but I never copy them. Why would I? To be honest, I am not interested in fashion. I don’t go to global Fashion Weeks, I don’t know the models, designers, except those, whose pieces I buy and like. I am interested in artistic participation. I have always preferred to create paintings rather than look at them in galleries. I preferred to dance rather than to look at dancing couples. I started to go to the theatre and opera when I was able to enter through the back door as a co-creator. The same with fashion. I laugh at trends. I prefer to set them myself and for myself. I have that freedom. Have you never wanted to design only for women or only for men? You started with both. It was quite ambitious

Initially, I designed for myself. In elementary school I thought up sweaters, hats and scarves, which my mother later made. I wore them and everyone asked about them. So I decided to create for both

78

You remember any failures? When you said, ‘No, this is the end’.

I try to bump away from failures. For instance one day I heard my teacher at the dance school say I would never be as good as his best dancer. I was upset, because many people heard it, but I was stubborn and after two years, I was the best. I didn’t leave the hall, I did what I could and twisted the instructor around my finger. After that, for my painting diploma, one of the professors did not show my work at the show, just to be rude to another professor. I was not accepted to the Academy of Fine Arts, even though my work was exceptional, in comparison to other students. When I danced, I never had luck with partners, so I wasn’t a success. After that, I was supposed


tellme

to work for my trainer as a teacher, but he hired someone else, without telling me. Then I opened my own school, with a friend, because I had no other way of supporting myself. After two years we won the Poland Championship. It’s strange, because I never had awards for my work, they shun me despite my hard work. Working as a hair stylist, I was underestimated, but I did world-scale things. I remember when I was nominated for an award after my success in Paris, but eventually an actress got it for opening a restaurant. Why did you decide to become a hair stylist?

One day I got the number of Monika Smolicz, who had a hair stylist agency. She invited me for a test, after which I started to work. She said she guaranteed I would succeed. And this is what happened. And now? What do the preparations for your debut collection look like?

I had to learn everything all over again. Many people turned out not to be trustworthy, I verified my connections. It was a tough experience, after which I had to visit a doctor. On the other hand, I felt those who stayed with me, really cared. Ania Borowska helped me very much, she is my associate now. Right before the show I had a panic attack, that it all didn’t make any sense, that no one would come to see it. But the show had incredible energy. It was a tough experience and I cried like a baby afterwards, on Gosia Baczyńska’s shoulder. I couldn’t let her go. That evening was a reward for me.

As a child, I lived in the village of Gacki. Our house was attached to the culture center. My mother worked there. Up to the age of ten, I went there and watched all the events. I was artistically developed and manually gifted. Later, in the dance school I was responsible for costumes, make-up, hair, choreography, music and so on. I was OK with doing anything – hair or make-up. I knew everything I did would be good.

I think designing is a broader subject. I have a great spectrum of possibilities here; this job does not set boundaries or limits you. Recently, I went to visit my friend in Los Angeles. People stopped me on the street and in restaurants to ask about my clothes. Maybe my pieces will go abroad some day? I don’t know. Maybe I will go and live somewhere else. I will never forget it was Warsaw that acknowledged me. This is where my story begins.

Do you remember your first cover as

Did you ever think of writing a book? You could be

a hair stylist?

a great motivator.

That was something else. A fashion shoot for Elle. I combined the models’ hair with natural fibres and made strange-looking braids. I arranged them spatially. It was the magazine’s birthday. Just the hair had a whole page. I remember when I made hats out of hair. There was nothing impossible for me.

Two film directors told me, my life would make a nice story. I must admit, I thought about a book. I would give it the title ‘From Gacki to Hollywood’. I remember I was sitting with a drink on the roof of a hotel and thought what a long way I’ve come, from a small communist village to Hollywood. It is different to be born into a rich family and drink that drink of mine. It’s completely different to have to fight for all of this and know it is all thanks to me. It’s a great feeling. I became a citizen of the world, when I could have stayed in Kielce with what I had.

Do you think all those ways led you to this place, or is it the beginning of a new challenge?

And your first Vogue cover?

It was a shoot in Portugal, where we went with Marcin Tyszka. I was stressed, but the people were incredibly warm. The shoot went very well. Later we did many in Spain, India. Always with very interesting people. How did you look for a job in Warsaw?

So it is courage after all. You did it.

I always say, that only a few people succeed, because only those few have the courage to follow their dreams. People prefer to dream securely. They can always say „I could have been an actor, but I didn’t go to school”. I fulfilled all of my dreams. My life could have ended at a certain stage. Every day of our life should be inspiring. I want to do interesting things even when I’m 80. ×

To be honest, you did not have a portfolio?

Robert Kupisz – dancer, whose passion led him to be a finalist in the World

It was very stressful. I did not sleep at night. I missed my beautiful apartment, my friends, the school, the kids. I was in a strange city, where no one knew me. Without a portfolio.

Championship in Latin American Formations. Dance school owner, where he trained Polish and world champions. Hair stylist, with the most prestigious magazines, Vogue, L’Officiel, Elle, Marie Claire, Cosmopolitan and GQ. He has created hair styles for operas and theatres. And now… a fashion designer.

79


dressme

Alice z blogosfery fot. Marcin Socha

Jej blog modowy nie okazał się jednym z wielu. Nie był fanaberią nastolatki, chcącej pokazać innym własny styl ubierania. Alice nie zakładała, jak długo „pobędzie” w wirtualnej rzeczywistości. Po prostu zdecydowała się postawić pierwszy krok, potem następne. Wzięła udział w tworzeniu podwalin polskiej street fashion, zdobyła tysiące fanów i ogromne uznanie. Pisał o niej „Vogue”, „Nylon” i „Elle”. Obok bloga jej autorstwa nie sposób przejść obojętnie. Pozostaje tylko dopingować. Go, go Alice! www.alicepoint.blogspot.com : Marta Dudziak

rozmawiała

A

licja Żelasko założyła bloga kiedy miała 17 lat. Pier wszy post na Alicepoint pojawił się trzy lata temu. Przyznaję, że niemal od początku jego istnienia, zaglądam tam bardziej lub mniej regularnie. Śledzę i obserwuję nietuzinkowe i nieoczywiste outfity delikatnej, jasnowłosej dziś już nienastolatki. Bo fascynują i zachwycają. Niezmiennie od trzy lat. Ostatnio coraz bardziej. Wniosek? Ze spojrzeniem i wrażliwością na modę Alicji, Alice czy Alicepoint trzeba się liczyć. Tą świadomość ma nawet duet Paprocki & Brzozowski. Ala, ten impuls. Pamiętasz dzień, w którym się pojawił i zdecydowałaś, że przyszedł czas na założenie bloga?

Jasne, dokładnie tak to można nazwać. To był impuls. Spontaniczna decyzja. Pewnego dnia postanowiłam, że założę bloga. Nie wiedziałam, jak długo będe go prowadzić: tydzień, miesiąc czy rok. Sprawy potoczyły się tak, że bloga prowadzę po dziś dzień, czyli ponad trzy lata.

Czym jest dla Ciebie moda?

Czyjego fenomenu w ogóle nie

Jest ogromną częścią mojego życia, moją pasją i pracą.

Tomasza Jacykowa.

rozumiesz?

A inspiracje? Skąd je czerpiesz?

Polskim projektantem mody, w którym

Przede wszystkim z Internetu. Przeglądam tysiące stron o modzie, setki blogów. W dzisiejszych czasach większość sesji zdjęciowych z ma gaz ynów można też zobacz yć w Internecie. To on jest więc dla mnie największym źródłem inspiracji. Prócz niego inspiruje mnie muzyka, filmy i ludzie, których spotykam na ulicy.

pokładasz największe nadzieje jest…

Pokaz pierwszej, autorskiej kolekcji Roberta Kupisza. Naprawdę nigdy wcześniej nie widziałam tak fajnego show.

Których projektantów cenisz?

Co jest Twoim modowym marzeniem?

Nie mam swoich ulubionych. Bardziej interesuje mnie street fashion, czyli moda, którą widzę na ulicy, która dotyczy nas wszystkich, a nie tylko bardzo chudych i wysokich modelek na wybiegu. Muszę jednak powiedzieć, że uwielbiam Alexandra Wanga za najpiękniejsze na świecie torebki. Natomiast z jesiennych kolekcji najbardziej przekonuje mnie Jeremy Scott.

Jedno już się spełniło. Była nim wzmianka o moim blogu w „Vogue”. Teraz chciałabym znaleźć ciekawą, stałą pracę związaną z modą, w Londynie.

Robert Kupisz. Twój absolutnie niezapomniany pokaz mody to…

Alicjo, co gdyby nie moda?

Nie ma takiej opcji. × Marta Dudziak – redaktorka, blogerka, fashionloverka i podróżniczka. Zakochana w rozmowach z faj-

Masz swoje własne ikony mody?

nymi ludźmi, lekturze I-D i Industrie, oglądaniu kolek-

Tak. To Ashley Olsen i Rumi Nelly.

cji Jacobsa, Wojewódzkim, Nowym Jorku.

80


dressme

Alice in Blogoland fot. Marcin Socha

Her fashion blog is not just one of many. It was not a teenager’s whimsical idea to show off her style. Alice could not envisage how long she would remain in the world of virtual reality. She decided to take the first step, and the next steps followed. She has participated in the creation of Polish street fashion, acquiring thousands of fans and wide recognition in the process. Vogue, Nylon and Elle wrote about her. You can’t remain impartial when you enter her blog. You can only cheer on: Go Alice, go! www.alicepoint.blogspot.com

A

licja Żelasko started her blog when aged 17. Her first post on ALicepoint. blogspot.com appeared three years ago. I must admit I visit it more or less regularly almost ever since its creation. I follow and observe the unconventional and not-so-obvious outfits of a delicate, fair-haired once-upona-time teenager. Why? Because they have been fascinating, enchanting from the debut on. And recently even more so. Conclusion? Alicja’s, Alice’s or Alicepoint’s point of view has to be taken into consideration. Even the due t Paprock i and Brzozowski are aware of this. Ala, that impulse. Do you remember the day when you felt it and you decided it was time to start a blog?

Sure, that’s exactly how I would call it. It was an impulse. It was a spontaneous decision. One day I decided I wanted a blog. I didn’t know how long it would last, a week, month or even a year. And here I am, three years later.

:Marta Dudziak

interview by

What is fashion for you?

Whose phenomenal importance don’t

It’s a huge part of my life, my passion my work.

you understand?

And where do you get your

A Polish designer who seems

inspiration from?

promising to you is …

It all comes from the Internet mostly. I skim though thousands of fashion sites, hundreds of blogs. These days most photo shoots for magazines can be found on the Internet. It is my major source of inspiration. Besides the Internet I am also inspired by music, films, people I see in the streets.

Robert Kupisz

The first, signature collection by Robert Kupisz. Honestly, I had never seen anything like it before.

Which designers do you appreciate

What is your fashion dream?

the most?

One has already come true. It was Vogue writing about my blog. Now I would like to find an interesting job that has to do with fashion, and is in London.

I don’t have any favourites. I’m more interested in street fashion, fashion I observe in the streets, that’s part of all of us, not just the tall, skinny models on the catwalk. However, I have to say, I adore Alexander Wang for the most gorgeous bags in the world. And from the Autumn collections, I think Jeremy Scott appeals to me the most.

Tomasz Jacykow.

Your absolutely unforgettable fashion show is …

Alice, what else, if not fashion?

There’s nothing else. × Marta Dudziak – editor, blogger, fashion lover and traveller. In love with talking to great people,

Do you have your own fashion icons?

reading I-D and Industrie, watching Jacobs's collec-

Yes. Ashley Olsen and Rumi Nelly.

tions, Wojewódzki, New York.

81


dressme

Make-up: Magdalena Sommerfeld-Benrot, Hair: Sergiusz Pawlak, podziękowania dla Scarpabella, Orska, Swarovski

Na planie sesji zdjęciowej do kampanii reklamowej duetu HECTOR&KARGER spotykamy się z projektantami oraz trzema topowymi blogerkami. Jedna z nich, Jessica Mercedes Kirschner, zadała im kilka pytań. : Jessica Mercedes Kirschner fotograf: Igor Drozdowski

Rozmawiała

Chłopcy, jesteście ostatnio na językach wielu osób. Jak to robicie, że o Waszej marce robi się coraz głośniej? ROBERT:

Zaczęło się od prezentacji marki podczas Gali Finałowej Art & Fashion Festival 2010. Patronem wydarzenia była Grażyna Kulczyk. W wyjątkowej aranżacji zaprezentowana została wiosenno-letnia

kolekcja. Na pokaz przybyły takie osobistości jak: Barbara Hulanicki, Katarzyna Figura, Eva Minge, Gosia Baczyńska, Tomasz Stańko, Tomasz Jacyków czy Małgorzata Socha. Czy można wymarzyć sobie lepszy debiut? Od tamtego czasu ciężko pracujemy nie tylko nad jakością naszego produktu, ale również nad doskonałym marketingiem.

82

Kto jest Waszym odbiorcą? HECTOR: Kolekcje przez nas tworzone kiero-

wane są do dynamicznych, aktywnych kobiet, ceniących sobie spójny artystyczny design połączony z wygodą i najwyższą jakością wykonania. Szyjemy ubrania pozwalające czuć się pięknie w ciągu całego dnia, które za pomocą zmiany dodatków można


dressme zakładać na zupełnie różne okazje. Nasz styl jest oparty na klasycznych kanonach, ale w supernowoczesnym wydaniu. Docelowym założeniem firmy jest rozwój w skali międzynarodowej.

w tzw. multibrandach. Kilka prestiżowych butików zamówiło u nas egzemplarze z kolekcji jesiennej. Skąd pomysł na współpracę z blogerkami?

Na deser: jaka jest ta nowa kolekcja?

Nie ograniczamy się do konkretnego przedziału wiekowego. Blogi modowe mają dziś ogromną siłę przekazu. Te najpopularniejsze czyta masa ludzi, za czym idzie nie tylko popularność, ale przede wszystkim wytyczanie trendów. Imponuje nam Madame Julietta. Osiągnęła w krótkim czasie bardzo dużo. Pisał o niej m.in. „Vogue”. Jej stylizacje budzą zachwyt w Polsce i za granicą. Alicepoint uwielbiamy za jej konsekwentny styl, prowadzi jeden z najgorętszych blogów. Konkretna i skromna jednocześnie. Dziewczyny ubrane w ubrania Hector&Karger, ale wystylizowane po swo-

ROBERT: To połączenie stylu grunge z este-

HECTOR:

Gdzie można kupić Wasze ubrania? ROBERT: W naszym autorskim butiku, któ-

rego otwarcie nastąpiło niespełna rok temu. Butik zlokalizowany jest na Dziedzińcu Sztuki Starego Browaru. Ultranowoczesna architektura wnętrza, surowe, proste formy, monochromatyczne barwy, szkło i metal oraz niekonwencjonalne oświetlenie są kontynuacją artystycznej koncepcji marki. Każdej klientce proponowana jest indywidualna pomoc w doborze tkanin, kolorów i długości. Oferowane jest szycie miarowe na najwyższym, światowym poziomie. Sezon jesienny oznacza dla nas również sprzedaż

jemu. Każda miała za zadanie zachować charakterystyczny dla siebie styl, ukazując przy okazji trzy oblicza H&K, czyli rebel, glamour & fetish.

tyką glamour. Dużo czerni i mocnych graficznych akcentów. W kolekcji znaleźć można charakterystyczne dla nas całodzienne sukienki, wariacje na temat małej kurteczki, koronkowe spodnie rurki, szyfonowe dzwony, skórzane szorty, gołe plecy, kaszmirowe płaszcze i futra. Plus, czarno-biały print gazety, supermodny wzór kurzej stópki, ale też guma, siatka i gąbka. Kontynuujemy nasz wyrazisty, industrialny styl przy użyciu zamków błyskawicznych, metalowych dodatków typu oversize, dorzucając do tego innowacyjne konstrukcje. Jesteśmy podekscytowani. ×

Hector & Karger During the photo shoot for the HECTOR&KARGER advertising campaign we meet the designers and three top bloggers. One of the bloggers, Jessica Mercedes Kirschner, asked them a few questions. : Jessica Mercedes Kirschner : Igor Drozdowski

interview by

photographer

J.M.K.: Guys, all this recent talk about you, everyone’s talking about you. How do you do it? Your brand is

based on classic principles, but in an ultramodern version. Our target is that the company gains international recognition.

getting more and more recognition? ROBERT :

It all started with the brand presentation during the Art & Fashion 2010 Finale Gala. Grażyna Kulczyk was the patron of the event. Our spring/ summer collection was presented in a special environment. Celebrities such as Barbara Hulanicki, Katarzyna Figura, Eva Minge, Gosia Baczyńska, Tomasz Stańko, Tomasz Jacyków and Małgorzata Socha were there. Could you imagine a better debut? Ever since that day we’ve been working hard not only on the quality of our product, but also on perfecting our marketing. J.M.K.: Who are your audience, your clients?

Our collections are aimed at dynamic, active women, who appreciate a coherent artistic design combined with the highest quality of finish of the outfit. We tailor pieces that permit a feeling of being beautiful right through the day, and which can be worn on various occasions, depending on the selection of accessories. Our style is

J.M.K.: Where are your clothes available? ROBERT: In our signature boutique that we

opened almost a year ago. It’s in the Artistic Court of the Old Brewery in Poznan. Ultramodern interior design, raw, simple forms, monochromatic colours, glass, metal and unconventional lighting are the artistic continuation of the brand. Each client receives personalized assistance in the choice of fabrics, colours and sizes. We offer tailoring of the highest, world-class quality. The Fall season also means sales in the so-called mutibrands. A couple of high fashion boutiques have ordered pieces from our Autumn collection.

HECTOR :

J.M.K.: Where did you get the idea of collaborating with bloggers? HECTOR:

We do not confine ourselves to a certain age limit. Fashion blogs are a powerful tool today. Those most popular are read by an enormous amount of people, what follows is not only popularity, but also

83

trendsetting. I am impressed by Madame Julietta. She has achieved a lot in a short period of time. She was mentioned, for example, in Vogue. Her stylizations in Poland and abroad are awe-inspiring. We love Alicepoint for her consequent style, she runs one of the hottest blogs. Very defined but modest at the same time. Girls dressed in Hector & Karger stylize themselves. Each of them has the task of preserving their own style, simultaneously showing the three facets of H&K – rebel, glamour and fetish. J.M.K.: Last but not least: what’s this new collection going to look like? ROBERT: Well, it’s a combination of grunge

with glamour aesthetics. A lot of blacks and strong, graphic accents. You’ll find our characteristic day-dresses, variations on the theme of a small jacket, lacy tight-fit pants, chiffon wide trousers, leather shorts, nude backs, cashmere coats and furs. Plus, a black and white newspaper print, the top trend chicken foot design, but also rubber, meshes and sponge. We continue our intense, industrial style by using zippers, oversized metal accessories, and adding innovative constructions. We’re very excited about it. ×


dressme

Prognozować trendy w Viamodzie : Marta Dudziak

Tekst

Trendwatcher. Zawód, o którym wiadomo niewiele. Powiązany z posiadaniem tajemnej wiedzy? Raczej pewnych umiejętności. Patrzenia i widzenia. Słuchania i słyszenia. Wyciągania wniosków. Od niedawna można się ich uczyć w Polsce. Mówią o tym wykładowcy warszawskiej Viamody i Collegium Civitas.

P

o raz pierwszy usłyszałam o ”prognozowaniu trendów” dobrych kilka lat temu. Przez myśl mi wówczas nie przeszło, że można się tego nauczyć. Za to przed oczami kłębiły się znaki zapytania. Czy to w ogóle możliwe? I jak to możliwe? Wiele lat później, owo „prognozowanie trendów” wciąż brzmi egzotycznie, ale zmieniło się jedno. Na mapie Polski pojawiło się miejsce, w którym można się go uczyć. Jak mówi Olga Nieścier z florenckiego Instytytu Projektowania i Marketingu Mody POLIMODA, projektant, konsultant oraz dyrektor do spraw programowych studiów podyplomowych Viamoda: – Prognozowanie trendów narodziło się jako dziedzina nauki, w odniesieniu do tego, w jak wielowarstwowej, różnorakiej i chaotycznej rzeczywistości żyjemy. Ponieważ natłok informacji jest niezwykle trudny do opanowania, badanie trendów stało się niezbędnym narzędziem w kształtowaniu biznesu – estetyki i funkcjonalności oferty i sposobów komunikacji z rynkiem i konsumentem. Dziś trendwa­ tcherami, a niekiedy także trendsetterami muszą stać się zarówno projektanci, product managerowie jak i specjaliści od marketingu. Czym jest trend? Sięgając po najprostszą definicję konsumenta, można powiedzieć, że jest tym, co nowego w danym momencie można znaleźć na rynku. Jak tam trafił? Przede wszystkim za sprawą uważnej obserwacji i umiejętnego wyciągania z niej wniosków. – Wszystko sprowadza się do tego, że aby marketing mógł sprzedać, musi mieć co sprzedać. Żeby mieć co sprzedać, trzeba to najpierw wyprodukować. Żeby wyprodukować trzeba zaprojektować, a żeby coś zaprojektować, trzeba

to wymyślić. Z kolei żeby to zrobić, trzeba wiedzieć, w jakim kierunku się myśli – tłumaczy Zuzanna Skalska, trendwatcher z holenderskiej VanBerlo Design Stategy Product Development. Z punku widzenia osob zaangażowanych w projektowanie i wprowadzanie na rynek nowych produktów lub usług, trend to nie tyle już zdefiniowany i istniejący styl, co wyczuwalny zwrot, ruch zachowań i potrzeb w określoną stronę, który definiuje zachodzące zmiany i który da się „przetłumaczyć” na ofertę rynkową. Kim jest trendwatcher? Pewnym jest, że nie jest wróżką, jasnowidzem i nie posiada tajemnej wiedzy. – Wykorzystuje natomiast różne materiały, znaleziska, wypowiedzi, wycinki gazet, a nawet śmieci, ale też literaturę, film, czy w końcu raporty z badań rynku i stara się odkryć dopiero pojawiające się sygnały, zidentyfikować symptomy, które mogą mieć wpływ na przyszłe zmiany dotyczące firm, rozmaitych rynków, czy w końcu całych społeczeństw. Trendwatcher patrzy bardzo szeroko, poszukując tzw. megatrendów (np. jakie konsekwencje mogą mieć zmiany demograficzne i jak owe megatrendy przekładać się będą na strukturę rodziny, wzajemne relacje między ludźmi czy ludzi wobec przestrzeni i rzeczy, którymi się otaczają, czy nawet na emocje ). Z drugiej strony zbiera różne „znaleziska”, kulturowe artefakty i próbuje zrozumieć, co za nimi stoi. Musi więc nieustannie obserwować i zadawać pytania, dlaczego ten but wygląda tak, a nie inaczej, skąd pomysł na dany materiał sukienki, dlaczego w filmach dla dzieci pojawiają się ludzie starsi, dlaczego w danym momencie kręci się dużo horrorów i co jest pokazywane w   t y c h h o r ro r a c h – m ó w i R o b e r t Kostka‑Zawadzki, trendwatcher.

84

Od kiedy prognozuje się trendy? Choć w polskiej nomenklaturze zawód trendwatchera czy trendsettera stanowi całkowite novum, zjawisko prognozowania trendów modowych i designerskich istnieje już niemal 100 lat. – Zaczęło się w 1915 roku w Stanach Zjednoczonych. Prognozowano wówczas główne 24 kolory na każdy sezon. Po II wojnie światowej rząd francuski uświadomił sobie, że w kwestii mody prêtà-porter Francja jest daleko w tyle za USA. Już wkrótce powstała więc francuska agencja rządowa prognozująca trendy. Wszystko po to, aby krajowe firmy miały te same wyznaczniki, mogły więcej sprzedawać i lepiej konkurować ze Stanami Zjednoczonymi. W 1998 roku WGSN (The Worth Global Style Network) jako pierwsza na świecie firma prognozująca trendy stworzyła codziennie uaktualniany serwis internetowy. To przyspieszyło prognozowanie trendów, zmieniło świat mody i wpłynęło na pojawienie się szybkiej mody, fast fashion – opowiada Marlena Woolford, analityk trendów mody, prezes Inspiration Trend Analysis z Londynu. Dziś światowych firm zajmujących się trendami jest więcej, najsłynniejsze z nich, jak Francuskie Promostyl i Nelly Rodi lub brytyjski Stylus, będą współpracować przy realizacji programu studiów Viamody, udostępniając studentom swoje mater iały i metody badawcze. Pierwsze w Polsce „prognozowanie trendów” Jak będzie? Nie ma wątpliwości, że twórczo, innowacyjnie i interesująco, z uwagi na pionierski kierunek i jego program zajęć. Dr Marek Troszyński, dyrektor Centrum Badań nad Nowymi Mediami Collegium


dressme

fot. Vittorio Marrucci, Serena Gallorini/Fondazione Studio MARANGONI  concept & styling: IFA/POLIMODA masters in fashion business and retail students 2011 dresses: Bianca Vannucci/POLIMODA Fashion Design  hair & make-up: Barbara Neri/CLASS Parrucchieri model: Jenny Hirtz

Civitas zapowiada: – Będziemy rozmawiać o społeczeństwie sieciowym, nowych mediach, wpływie technologii na życie człowieka, ale też wpływie przedmiotów na zmiany społeczne. Chcemy pokazać, jak rozwijają się sposoby myślenia i teorie nie tylko w Polsce, ale też na całym świecie. Ewa Krajewska, założyciel Fashion Project dodaje: – Kierunki i trendy związane z modą i desigem to, w którą stronę ona się rozwinie, są różne. Ma na to wpływ technologia, nowoczesne tkaniny, sukienki pneumatyczne reagujące na dotyk, polityka, socjologia, świat, który nas inspiruje. Nie będziemy mówić o tym, co można zobaczyć w gazetach. Będziemy mówić o zjawiskach, ktore kreują nowe kierunki i tendencje.

Co potem? Jak mówi Kinga Miller, kierownik studiów Prognozowanie trendów w obszarach mody i designu: – Wiedzę z zakresu prognozowania tendencji można wykorzystywać na dwóch płaszczyznach. Pierwszą jest projektowanie, czyli tworzenie nowego produktu, drugą – komunikacja z konsumentami. Istotne jest, aby osoby tworzące kolekcje czy przekazy reklamowe miały świadomość, jaka kolorystyka czy styl będą aktualne jutro, za rok, czy za pięć lat. Wachlarz możliwości roztacza też Robert Kostka-Zawadzki. – Dobry trendwatcher znając np. angielski, może obecnie znaleźć pracę w dużej międzynarodowej firmie w każdym kraju na świecie. Może pracować samodzielnie, jako freelancer, dla firm modo-

85

wych lub związanych z designem albo reklamą, pisać bloga czy w końcu spróbować założyć wyspecjalizowaną firmę, która zajmie się tylko badaniem trendów. O ile się orientuję, w Polsce takiej firmy jeszcze nie ma. Myślę jednak, że powoli na taką działalność zaczyna tworzyć się popyt. Złoty środek – Rozwijać intuicję kreatywną i analityczną poprzez intensywny trening umiejętnego skanowania otaczających zjawisk i crossowania, czyli zestawiania ze sobą informacji z najróżniejszych dziedziń, które mogą zapowiadać istotne zmiany. Być niezwykle wyczulonym na przejawy nowych nurtów estetycznych i kulturowych – mówi Olga Nieścier.


dressme – Mieć otwarte serce i umysł. Sprawnie poruszać się w obrębie sztuki. Umieć analizować dane dostępne w roczniku statystycznym. Czytać, oglądać, rozmawiać z ludźmi, zaglądać zarówno do nocnych klubów, jak i na mało uczęszczane ścieżki, podróżować. Dobry trendwatcher zwykle też nie jest młody – bo tu przede wszystkim liczy się rozległa wiedza i doświadczenie, a przecież jedno i drugie zdobywa się z wiekiem – ale jednocześnie cały czas zachowywuje ciekawość świata i dziwi się wszystkiemu jak małe dziecko – dodaje Robert Kostka-Zawadzki. Wtóruje mu Li Edelkoort, jedna z najlepszych na świecie trendsetterek, która wyznaje: – Nie­ ustannie badam wszystko, co widzę. Kiedy ruszam na wykład, patrzę, jak wiele osób ma jasne włosy, a jak wiele ciemne. Ilu z obecnych

ma na sobie jeansy, a ilu garnitury. Wszystkie moje spostrzeżenia zachowuję i archiwizuję. Przyszłość? Coraz bardziej poszatkowana, multikulturowa, eklektyczna, różnorodna i kontrastowa. Rynki coraz trudniejsze i zdywersyfikowane, z coraz mniejszą liczbą dyktatów modowych i designu, a coraz większą przestrzenią na nisze oraz indywidualizacje potrzeb. Kluczem do sukcesu jest koncentracja na wnikliwej obserwacji tendencji i zmian stylów życia, a także ich aktywne współkreowanie. It s not about a fashion trend of the season, but looking for trends that express the spirit of our times – mówi o studiowaniu prognozowania trendów Danilo Venturi, ekspert zarządzania marką luksusową z florenckiego Instytytu Projektowania i Marketingu mody POLIMODA. Więcej informacji: www.viamoda.edu.pl

Forecasting trends in Viamoda : Marta Dudziak

text

Trendwatcher. An unknown profession. Is this some obscure knowledge? Rather certain skills. To draw conclusions. Recently to learn in Poland. Lecturers from Warsaw's Viamoda and Collegium Civitas talk about it.

I

What is a trend?

heard of trend forecasting a couple of years ago for the first time. Little did I know one could actually learn it. Instead, I had question marks flicker before my eyes. Is this even possible? And how? Many years later, the words ‘trend forecasting’ still sounds exotic, but one thing has changed. On Poland's map there is a place, where you can study it. As Olga Nieścier, designer, consultant and postgraduate academic program director from Florence Design and Fashion Marketing Institute POLIMODA says, trend forecasting started as a science in response to the chaotic, layered, manyfold reality we live in. Because the amount of information is very difficult to deal with, trend analysis is an invaluable tool in business– the aesthetics and functionality of ways of communication with the market and the consumer. Todays' trendwatchers are also designers, sometimes trendstetters, product managers and marketing specialists.

Reaching out for the simplest consumer definition, you can say it is the thing currently found on the market. How did it get there? First of all, after careful observation and skillful conclusions. –It all boils down to the fact, that in order for the marketing to sell, it needs something to sell. To have something for sale, it needs to be produced. To produce, it needs design, to design, it needs an idea. In order to do it, one needs to know, in which direction to think– Zuzanna Skalska, trendwatcher from the Dutch VanBerlo Design Strategy and Product Development, explains. From the point of view of the people engaged in designing and introducing new products and services onto the market, a trend is not as much some defined and existing style, as a perceptible turn, movement in behavior and needs, in a direction that defines the changes and that is translatable into a market offer. Who is a trendwatcher? Obviously, they are not a fairy or clairvoyant and do not have any mysterious knowledge. – Instead, they use different materials, findings, citations, snippets, even trash, but also literature, film and finally market analysis reports and try to discover the just vaguely appearing symptoms, identify the signals that could have effect on

86


dressme the changes in companies, different markets or even whole societies. A trendwatcher has a wide view, looking for so-called megatrends (e.g. what consequences can demographic change have and how those megatrends will translate on family structure, interpersonal relations or relations between people and space, objects, even emotions). On the other hand, they collect various „findings”, cultural artefacts and try to understand, what hides behind them. It is constant observation and questioning, like why this shoe looks this way and not any other, why a dress is cut like that, why there are elder people in children's movies, why in a certain moment so many horror movies are made and what is in those movies– says Robert KostkaZawadzki, a trendwatcher. For how long have trends been forecast? Even though in Polish nomenclature the profession of a trendwatcher or trendsetter is completely new, the phenomenon of fashion and design trend prognosis exists almost a hundred years. – It all started in 1915 in the USA. 24 colors were forecast for every season. After WWII the French government realized, that in the field of prêt-à-porter, France was way behind the USA. Soon a French governmental agency was set up to forecast trends. All this to enable local companies to have the same directions, be able to sell more and be a better competition for the United States. In 1998 WGSN (The Worth Global Style Network) as the first in the world trend forecasting company created a daily updated internet service. This accelerated the forecasting, changed the fashion world and influenced the beginnings of fast fashion– says Marlena Woolford, fashion trend analyst, CEO of London's Inspiration Trend Analysis. Today there are many more companies dealing with trends, the most famous, like the French Promostyl and Nelly Rodi, British Stylus, will cooperate on the execution of Viamoda's academic program by publishing their materials and survey methods. Poland's first trend forecasting How will it be like? There is no doubt it will be creative, innovative and interesting, because it is a pioneer faculty and because of its academic program. As dr Marek Troszyński, the director of Collegium Civitas New Media Research Center promises, „We

will talk about net society, new media, the influence of technology on human life, but also about the influence of objects on social changes. We want to show how ways of thinking and theories develop in Poland, but also abroad.” Ewa Krajewska, the founder of Fashion Project adds: „There are various directions and trends regarding fashion, where it might go. They are influenced by technology, modern fabrics, pneumatic dresses reacting to touch, politics, sociology, the world that inspires us. We will not talk about the things you can read in the newspapers. We will talk about phenomena that create new tendencies.” What next? Kinga Miller, director of the studies Trend Forecasting in the Field of Fashion and Design says: „The knowledge from the field of tendency forecasting can be used on two levels. The first is designing, or creating a new product, the other is communication with the consumer. It is important for the people who create collections or advertisements to know, what color schemes or style will be in fashion tomorrow, next year, in five years. Robert Kostka-Zawadzki also shows the variety of possibilities: „A good trendwatcher, who knows English, can find a job in a big international firm in every country in the world. He can work independently as a freelancer, for fashion companies or connected to design or advertising, write a blog, or, finally, set up a specialistic firm that only deals with trend forecasting. As far as I know, there is no such thing in Poland yet. But I think the demand is slowly on the rise.” The golden rule To develop creative and analytical intuition by intensive training of skilfully scanning the environment and crossing, that is, juxtapositioning information from various fields that may foretell important changes. To be very sensitive to new aesthetical and cultural trends– says Olga Nieścier.– To have on open heart and an open mind. To be well-informed in the art world. To be able to analyze data available in the yearly survey report. To read, watch, talk to people, drop by night clubs, walk the unpopular paths, travel. A good trendwatcher is usually not a young person– because what counts is broad knowledge and experience, acquired with age– but at the same time they have to remain curious and be able to wonder like a child– Robert kostka-Zawadzki adds. Li Edelkoort, one of the world's best trendsetters, is in accordance. She explains: „I constantly analyze everything I see. When I go to give a lecture, I look how many people have fair hair, how many have dark hair. How many have put on jeans, how many wear suits. I keep all those observations in my archive.” Future? Even more divided, multicultural, eclectic and contrasting. Diverse and difficult markets, with less and less fashion and design dictators and more and more space for niches and individual needs. The key to success is to concentrate on in-depth observation of tendencies, changes in lifestyle, but also active co-creation. ”It s not about a fashion trend of the season, but looking for trends that express the spirit of our times” – says Danilo Venturi, expert in managing luxury brands form the POLIMODA Institute, about studying trend forecasting. More information: www.viamoda.edu.pl

87


dressme

88



BMW bedzie do środy


museme

Nic za darmo : Łukasz Napora

tekst

Lubisz dostawać różne rzeczy za darmo? Gadżety, bilety, płyty? Mogę się założyć, że tak. Ja też lubię. Czy to dobrze? Można pomyśleć, że dla tego, który dostaje coś za darmo, to dobrze, a dla tego, który daje – już mniej. Ja jednak uważam, że dla obu stron to średni biznes. Przynajmniej w świecie muzyki.

C

zy płyty, koncerty i inne wydarzenia powinny być bezpłatne? W naszym kraju, w którym nielegalne ściąganie muzyki jest zupełnie tolerowane i powszechne, płyty również są już za darmo, ale czy to znaczy, że w takim razie nie ma w ogóle sensu naklejać ceny na album? Że skoro większość kradnie, to w perspektywie i tak trzeba będzie albumy rozdawać za free? Coraz więcej mamy płyt i piosenek dostępnych bezpłatnie i legalnie, ale znów zadam to samo pytanie: czy to dobrze? Impulsem do tych rozważań były dwa wyda­ rzenia, w których ostatnio uczestniczyłem. Pierwsze to Konferencja Muzyczna Audioriver, drugie to otwarcie klubu Firley’s w Warsza­ wie. Co mają ze sobą wspólnego? W obu można było uczestniczyć za darmo. W przypadku Konferencji osoby zainteresowane udziałem musiały tylko wypełnić prosty formularz na stronie internetowej. Rejestracja miała trwać dwa tygodnie, ale musieliśmy ją zamknąć już po siedmiu dniach, bo w bardzo krótkim czasie zebraliśmy około 700 zgłoszeń, a miejsc w auli mieliśmy tylko 350. Ostatecznie na liście było ponad 500 osób i spodziewaliśmy się, że część będzie musiała siedzieć na podłodze. Tymczasem okazało się, że na każdy z wykładów przyszło jakieś 200 osób, a przez całą Konferencję przewinęło się 300 uczestników. To oznacza, że blisko połowa z zapisanych ostatecznie nie przyszła. Dlaczego? Moim zdaniem właśnie dlatego, że wejście było darmowe i decydowała zasada „kto pierwszy, ten lepszy”; dlatego, że kliknięcie i wypełnienie formularza nic nie kosztowało. Z tego powodu na liście znalazły się osoby, które zapisały się z nastawieniem „a co mi tam, może się przejdę”, a zabrakło miejsca dla tych, którym naprawdę zależało na tym wydarzeniu. Gdyby bilet koształ choćby 10-15 zł, to zgłoszenie wymagałoby chociaż odrobiny refleksji i doprowadziłoby do lepszej selekcji uczestników.

Podobny, lecz nieco inny wymiar miało otwarcie klubu Firley’s. Tam raczej nie było problemu z miejscami. To, co wyszło przy okazji tego eventu, to wspomniany powyżej brak selekcji. Impreza była za darmo, więc wejść mógł każdy. To była noc, gdy w Warszawie organizowano Wianki, i pewnie część osób błąkających się po mieście po koncercie Kelis i Brodki wpadła na techno w dawnym budynku KC PZPR. Niestety, przypadkowość nie jest przyjaciółką żadnej imprezy. Tak jak robiąc domówkę, starasz się nie zapraszać znajomych ze skrajnie różnych światów, tak wolisz uniknąć tego w skali makro w klubie czy na festiwalu. W takiej zbieraninie nikt ostatecznie dobrze się nie bawi. Brakuje atmosfery, poczucia, że wspólnie uczestniczymy w czymś fajnym, a często też niezwykłym i niezapomnianym. I znów gdyby bilety nie były darmowe, na imprezę trafiłyby osoby rzeczywiście zainteresowane danymi artystami. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że ludzie nie doceniają tego, co dostają za darmo. Czy zapamiętają i docenią coś, co nie łączyło się z większym wysiłkiem niż spacer do klubu, wyciągnięcie ręki po płytę czy podanie adresu wysyłki? W ogromnej większości odpowiedź brzmi: nie. Takie gratisy zwykle przechodzą niezauważone i nie zostawiają kompletnie nic w umysłach odbio­ rców. Ciekawym przykładem są netlabele, czyli wytwórnie muzyczne, które udo­ stępniają swoje wydawnictwa za darmo w Internecie. Znam naprawdę garstkę takich, których płyty osiągają sukces i mają znaczenie na rynku. Dobrym przykładem tych, którym się udaje, jest Pretty Lights Music z blisko 2 milionami ściągnięć utworów. Na koncertach okrętu flagowego labelu, Pretty

91

Lights, gromadzi się w amerykańckich salach koncertowych kilkanaście tysięcy osób. To jednak wyjątek, a zdecydowana wiekszość netlabeli nie przebija się do szerokiej publiczności. Nie mogę tu przytoczyć żadnych badań, ale wydaje mi się, że mniej chętnie sięgamy po płyty, gdy z założenia są one oferowane za darmo. Być może działa jakiś mechanizm psychologiczny, który mówi nam, że płyta wyceniona na zero złotych jest własnie tyle warta. Sprawa ma się nieco inaczej w przypadku artystów bardzo znanych, bo tu po darmówki wszyscy fani sięgają chętnie. Ciekawym przykładem jest Radiohead. Zespół wywołał burzę, oferując album In Rainbows za darmo lub wyceniali go sami kupujący. Mowiono, że to ogromny sukces i że grupa zarobiła krocie. W takim razie dlaczego najnowsza płyta ma już normalną cenę? Ktoś mógłby powiedzieć, że to album słabszy niż In Rainbows, że po przetestowaniu go, „co łaska” mogłoby oznaczać „kompletne nic”. Ale przecież dziś płytę można sprawdzić za darmo, ściągając „pirata” lub przesłuchując na Myspace czy innym serwisie, więc ten argument raczej się nie broni. Byś może więc członkowie Radiohead doszli do tego samego wniosku co ja? Takiego mianowicie, że muzyka nie powinna być za darmo. Muzyka to sztuka, a sztuka wymaga refleksji. Niech pierwsza refleksja nadchodzi wtedy, gdy sięgamy do portfela. Jest wtedy większa szansa, że późniejszy moment zadumy nad dziełem będzie czegoś wart. × Łukasz Napora / Nermal - dziennikarz. Specjalista od elektroniki, który nie zamyka się jednak na inne nurty muzyczne: niemal tak samo często jak szybkiego beatu słucha gitar, a nie pogardzi także dobrym hip hopem, a nawet popem. W rebel:tv prowadzi Nu Shouts Chart, czyli cotygodniową listę przebojów alternatywnych oraz program Rockfiler, w którym możemy obejrzeć obszerne wywiady z polskimi i zagranicznymi gwiazdami: od Kultu po Alice In Chains. Poza pracą w mediach współtworzy także festiwal Audioriver, czyli jedno z najważniejszych wydarzeń z muzyką elektroniczną na świecie.


tellme

azzman

J

: Magda Howorska : Igor Drozdowski

rozmawiała zdjęcia

Choć zarzuca mu się komercjalizację, on wciąż pozostaje niepowtarzalny. Polski jazzman, osobowość, produkt narodowy… TOMASZ STAŃKO w rozmowie z Magdą Howorską Jakiś czas temu czytałam Desperado – wywiad rzekę z Panem. Powiem szczerze, że zastanawiam się, czy jest coś, czego Pan jeszcze nie powiedział?

Zbyt długo żyję. Jest jeszcze mnóstwo rzeczy, o których nie wspominałem. Na pewno nie powiedziałem ostatniego słowa. A reszta? Zależy, jak mnie pani poprowadzi… Zaczekam.

miałem różne okresy, aktualnie jestem związany z Nowym Jorkiem, gdzie mam swoje miejsce i pomieszkuję. Niewątpliwie to miasto będzie miało duży wpływ na moją przyszłą twórczość – to przecież największa scena jazzowa na świecie. Ponadto oferuje codziennie setki wyrafinowanych kulturalnych wydarzeń. Dobrze, że tak szybko wywołał Pan

Czego w takim razie Pan jeszcze nie

temat Nowego Jorku. Obecnie czytam

zagrał?

biografię wielkiej damy jazzu – Billie

Po drodze, idąc na spotkanie z panią, dyskutowałem z moją córką, która równocześnie jest moją menadżerką, o artystycznej przyszłości. Wiem jedno, na pewno nie czuję się wypalony i mam świadomość, że wiele przede mną. Jestem jak ten portugalski żeglarz, który przed podróżą na zachód wiedział, że coś tam na niego czeka, nie wiedział jednak co. Czuł wielką tajemnicę, ekscytację, a jednocześnie niepewność. Coś ciągnęło go w nieznane. Ze mną jest podobnie. Nie wiem, co mnie czeka, ale wszystko co przyjdzie, przyjmę z otwartymi ramionami. Cieszę się, że coś mnie spotka. Co to będzie…? W życiu

Holiday. Tam w niesamowity sposób

era swingu, bebopu i słynny klub Birdland, w którym grywam. Aktualnie znajduje się na czterdziestej czwartej, ale to ciągle to samo miejsce… moje, nowojorskie miejsce. Co tu dużo mówić – takie jest to miasto! Proszę mi wierzyć, tam jest naprawdę wiele centrów kultury i klubów, w których gra się jazz. Stąd moja myśl – jestem pewien, że ta muzyka nigdy nie zniknie. Stworzył się nowy gatunek sztuki, który zaczyna być równie wyrafinowany jak muzyka klasyczna, z tym że jest dużo młodszy, tym samym świeższy i zyskuje coraz większe rzesze entuzjastów.

muzycy w swoich wspomnieniach malują klimat pięćdziesiątej drugiej.

Jazz w Stanach Zjednoczonych grano

To były czasy…

na początku troszkę po kryjomu.

To prawda, to były czasy niesamowicie kreatywne. Pięćdziesiąta druga to lata 40. Powiem pani jednak, że ten Nowy Jork miał i ma cały czas jakieś swoje lata – 20. i 30. to początek Broadway'u, prohibicja, gangsterzy, ale i jazz, bo mimo wszystko wielu z nich było również promotorami i koncerami tej muzyki. Choćby sam Al Capone, który podobno bardzo cenił Beiderbecke’a, jednego z czołowych chicagowskich trębaczy. Później

W Polsce również mieliśmy taki okres

92

– okres katakumb…

To nie tyle przez cenzurę, ale przez otoczkę pewnego rodzaju brudu. Jazz to domy publiczne i cygańskie życie. Mówimy akurat o muzyce, ale przecież w sztuce jest wiele podobnych przykładów. Weźmy desperados, malarzy z okresu impresjonizmu, pewien rodzaj grzechu – to było niesamowicie kreatywne uczucie, sprzyjało tworzeniu.


tellme

93


tellme

Zastanawia mnie jedno. Otóż sięgając

Zapewne to pytanie pada dość często,

Zazwyczaj młodzi trębacze chcą być

do początków, jazz był formą

jednak ciekawa jestem odpowiedzi.

jak Davis lub Gillespie.

Ja zawsze chciałem być Tomaszem Stańko!

rozrywki, muzyką taneczną.

Czy traktuje Pan swoją trąbkę jak

Zaskakująca jest jego ewolucja.

kobietę – jest wyjątkowa?

Swing i orkiestry Basiego czy Ellingtona grały faktycznie muzykę taneczną. Wszystko zmieniło się w momencie, w którym rząd opodatkował kluby oferujące taneczne rozrywki. Te miejsca, które w repertuarze miały muzykę tylko i wyłącznie do słuchania, mogły płacić dużo mniej niż te pierwsze. I tak powstał bebop. Tak więc do tej całej ewolucji przyczyniła się bardzo prozaiczna sprawa.

Lubię swój instrument, to na pewno. Nie uprawiam jednak kultu trąbki. Mogę ją zmieniać, ale kobiety przecież też się zmienia…

Na której z płyt jest Pana najwięcej?

Na każdej z nich starałem się dawać z siebie to, co najlepsze, być sobą. A jak Pan siebie słucha?

Skoro o kobietach, skąd muzyka? Krąży frazes, że jedni robią to

Bardzo rzadko do tego dochodzi. Nie lubię się słuchać.

z potrzeby spełniania się, drudzy zaś po to, by przypodobać się płci pięknej.

O tym, że jazz jest elitarną formą

U mnie to raczej pewna ciągłość. Wyniosłem to z domu, ojciec był skrzypkiem.

o stwierdzenie, że jest dla snobów?

współcześni, uczący się, wciąż Się

W wieku 19 lat spotkał Pan osobę,

Pewnie, zazwyczaj odbiorcami są ci, którzy noszą nos za wysoko.

rozwijający…

która, jak sam Pan zaznacza, wywarła

To normalne. Z biegiem czasu przekraczamy granice. Może chodzi też o nadążanie za konkurencją?

ogromny wpływ na pańską późniejszą

A Pan?

twórczość.

Ja raczej z tym nosem. Byłem jednym z tych w klasie, którzy zawsze wiedzieli wszystko najlepiej.

Kiedyś jazz był głosem ludu. Niewykształconych muzyków zastąpili

Co Pana urzekło? Nieoczywiste melodie, harmonia czy cały ten styl?

Tak jak wspominałem: nieprzyzwoitość, brud, coś zupełnie przeciwnego szkolnemu graniu. W Polsce był to synonim wolnego zawodu.

Krzysztof był charyzmatyczną, silną osobowością. Zacząłem grać z mistrzem. Byłem JEDNYM Z NIELICZNYCH, który mógł wykonywać jego nowoczesną muzykę w tamtym czasie w Polsce. Jak to jest, że mimo pochodzenia,

na bycie koneserem.

jest Pan nadal rzadziej w Polsce niż

To jest ta publiczność, którą przeważnie można spotkać na koncertach. Najlepsza to taka, która poświęca swój czas, by zrozumieć muzykę, sztukę. Oni łapią w lot, o co chodzi w przyjemności odbioru. Z miesiąca na miesiąc, z roku na rok ucho człowieka się rozwija, zaczyna łapać niuanse i docenia wartość. Podobnie jak z winem.

A czy pojęcie jazzu nadal Istnieje,

pielęgnować.

czy jest to współczesna

Nie odnoszę takiego wrażenia.

muzyka improwizowana? Wie Pan, krążą kawały o jazzmanach…

Naprawdę? Jakie? Dość rozmów o historii. Czas na Pana. Przeglądając publikacje, wcześniejsze

O stanie ich kont…

wywiady z Panem, natknęłam się na

A widzi pani? Widocznie jestem za stary. Za czasów Komedy byliśmy królami artystów, a teraz – kawały. Jeździliśmy na Zachód, cała śmietanka się przed nami kłaniała. Komeda, Kurylewicz – to byli bogowie.

„Playboya”. Mówi Pan tam, dość szowinistycznie, o postrzeganiu kobiet przez pryzmat seksu…

Źle pani to odbiera. ZNAJOMY terapeuta powiedział mi kiedyś, że każdy mężczyzna myśli o seksie kilka razy w ciągu minuty. Wydawało mi się to niemożliwe, jednak sam się na tym złapałem. Gdy idę ulicą, patrzę na kobietę, która mi się podoba, i taksuję ją wzrokiem. To właśnie o to chodziło. Nie ma mowy o szowinizmie. Zaznaczam raczej wasz atut, potraficie nas kusić.

Słyszał Pan o współczesnych hipsterach? Wraca moda na bycie niemodnym, na bycie gdzieś z boku,

zagranicą. Powinniśmy Pana bardziej

Istnieje i będzie istnieć.

sztuki, wiemy. Można się pokusić

No a jak to było z pańskim

Słuchając Pana płyt, ma się wrażenie, że to wszystko jest gdzieś poza światem, totalnie odrealnione, a Pan paradoksalnie zdaje się twardo stąpać po ziemi.

Lubię być realistą. Podoba mi się życie i współczesny świat, w którym dla każdego jest miejsce. Po co uciekać?

wyjątkowym stylem. Kto poza Komedą Pana kształtował?

Wielokrotnie powtarza Pan, że jest

Nikt. To wyniknęło naturalnie, przez talent. Wydaje mi się, że Komeda właśnie z tego powodu mnie zaangażował, że miałem już to coś wcześniej.

Ja cenię ten stan. Mam doświadczenie, dużo przeżyłem. Mam i kondycję, nie narzekam. ×

94

stary. Co to za bzdury?!


tellme

Jazzman Even though he is accused of being commercial, he still remains unique. Polish jazzman, personality, national product TOMASZ STAŃKO… talked to Magda Howorska. Magda Howorska photographer: Igor Drozdowski interview by

there really are plenty of culture centers and clubs where jazz is played. I can therefore say that I’m sure this music will never die. A new art genre has been born and is slowly becoming as sophisticated as classical music, but younger – and fresher at the same time – and it’s gaining more and more enthusiasts.

A while ago, I read the extended interview you gave in Desperado. I have to admit that I doubt there’s anything else to be added.

I’ve lived too long. But there are still many things I haven’t talked about. I definitely haven’t said my last word yet. And the rest? It depends on how you’ll lead me. Let’s find out. so Is there anything you haven’t played yet? On my way here, I was talking to my daughter, who’s also my manager, about my artistic future. One thing I know is that I definitely don’t feel burned out and I’m sure there’s a lot ahead of me. I’m like the Portuguese sailor who knew there was something waiting for him to discover before he set off, but he didn’t know what it was. He sensed the great mystery and felt excitement and insecurity at the same time. Something attracted him towards the unknown. It’s exactly the same with me. I don’t know what awaits me, but whatever it is, I’ll take it happily. I’m glad when anything comes up. What will it be …? I’ve been through several periods in my life, I’m currently connected with New York, where I’ve found my spot and where I live from time to time. Undoubtedly, that city will influence my artistic future greatly – it’s the world’s biggest jazz scene after all. And it offers you hundreds of sophisticated cultural events every day.

In the early days, jazz in the US was played somewhat secretly. In Poland, we also went through this – the so called ‘catacomb period.’

It wasn’t so much due to censorship, but thanks to some sort of a ‘dirty’ factor. Jazz was associated with brothels and gypsy life. Here we’re talking about music, but there are many similar examples in the world of art. Take, for instance, the desperados, impressionist painters, that sort of sinfulness – it was a genuinely creative feeling which was conducive to work.

I’m glad you mentioned New York. I’m reading the biography

One thing makes me wonder – having

of that great lady of jazz – Billie Holiday. In the book,

in mind the early days of jazz music,

musicians recall the ambiance of 52nd Street vividly.

when people danced to it and had fun

The good old days …

with it, its' evolution is a surprising

Yes, those days were amazingly creative. 52nd Street’s fame comes from the 40s, but let me tell you something – New York has always had its good days. The 20s and 30s marked the beginning of Broadway, prohibition, gangsters, but also jazz, since many gangsters were keen on this kind of music. Like Al Capone, who is said to have regarded Beiderbecke very highly, one of Chicago’s then leading trumpeters. Then came the era of swing, bebop and the famous Birdland club, where I currently play. Right now, it’s located on 44th Street, but it’s still the same place … it’s my own New York spot. It all goes without saying – that’s what the city is like! Believe me,

Yes, swing bands and Basie’s or Ellington’s orchestras played dance music. It all changed when the government imposed taxes on dance clubs. Places where live music was played only for listening could pay considerably less. That’s how bebop was born. So, as you can see, what contributed to this whole evolution was a very trivial event.

phenomenon.

95


tellme Jazz used to be the voice of the ordinary people. Today,

And how did your original style

uneducated musicians are being replaced by those who are

evolve. Besides Komeda, who else

learning constantly…

shaped you?

It’s normal. As time goes by we cross boundaries. Perhaps it’s also due to the competition?

No one. It developed naturally, with the talent I have. I think that’s the reason why Komeda engaged me, he noticed I already had it.

What was it that got you hooked? Unconventional melodies, harmony or the general style?

Young trumpeters usually want to be

Like I said, it was the indecency, the ‘dirtiness’ of it, something completely contrary to what was played in music schools. In Poland, doing it meant practicing a freelance profession.

I’ve always wanted to be like Tomasz Stańko!

like Davis or Gillespie.

Which album features the most of Does the term ‘jazz’ still function, or is it contemporary

you?

improvised music today?

It does and will continue to function.

I’ve tried to give my best and be myself on each and every one of them.

Enough about the past. Let’s talk about you. Browsing

And how do you like listening to

various publications and interviews with you, I stumbled

yourself?

upon the one for Playboy, where you speak quite

It’s not often that I get the opportunity. I don’t like listening to myself.

chauvinistically about women through the lens of sex …

You got it wrong. My friend the therapist once told me that every man thinks about sex several times a minute. It seemed unbelievable, but I actually found myself doing that. When I go down a street and I see an attractive woman, I look at her. That’s what I meant. There’s no chauvinism in it. I emphasize your positive features, you know how to seduce us.

We know jazz is a prestigious art genre. Would you call it snobbish?

Sure, jazz fans are usually those who put on airs. And you?

I’m sure the next question is asked often, but I’m curious about the answer. Do you treat your trumpet like a woman?

I’m a bit like them. In school, I was already one of those who always knew better.

Is it a special relation?

I like my instrument, that’s certain. But I don’t practice any cult around it. I can change it for a different one, but then again you do the same with women …

Have you heard about modern hipsters? The trend of disregarding any trends, being an outsider and connoisseur, has come back.

Since we’re discussing women now, how is the music born? Some say it’s for the sense of fulfillment, others argue it’s for the attention of the ladies.

In my case it has to be some sort of generational continuity. I was brought up like that, my father played the violin. As a 19 year old you met someone who you say influenced your later career deeply.

Krzysztof Komeda had a very charismatic personality. I got to play with the absolute master. I was one of the few lucky ones to play his modern music in Poland back then.

These are the sort of people you often see at concerts. The best audience, they devote time to understanding music and art. They instantly comprehend how much joy listening to music can bring. Month after month, year after year, your tastes develop and you start to grasp the nuances and appreciate real value. It’s like with wine. Listening to your albums, it seems the music comes from an outside world, from somewhere completely unreal.

How come you spend more time abroad than in Poland?

You, however, appear a very down-to-

We should take better care of you here.

earth man.

I don’t have that impression.

Oh, really? Like what?

I like to be a realist. I enjoy life and I like our modern world, where everyone can find their or her place. Why would you want to give up on that?

About their bank account balances …

You often call yourself old.

So there you have it! It looks like I’m too old now. When I played with Komeda, we were the royalty among artists, and now they make jokes about us. We traveled to the west and all the most prominent people bowed to us. Komeda, Kurylewicz were godlike individuals.

I value that state highly. I’m experienced. And I’m in good shape, I’ve got no reason to complain. ×

You know, there are jokes about jazzmen …

96

That’s nonsense!


tellme

These are the sort of people you often see at concerts. The best audience, they devote time to understanding music and art. They instantly comprehend how much joy listening to music can bring.

97


museme

fot. Marek Badełek, www.fotofantazja.art.pl

Guns N’ Roses i bałkańskie fanfary? Współcześni cyganie? O tym, jak bezcześci się muzykę, mówią członkowie zespołu Tsigunz Fanfara Avantura – tegoroczni uczestnicy festiwalu Ethno Port. : Magda Howorska

Rozmawiała

Powiedzcie mi, tak szczerze, czy w dobie mody na folk, nietypowe instrumentarium i klezmerskie brzmienie z premedytacją założyliście swój zespół? Michał Pijewski:

Moda? Jeśli mówimy o modzie, to o takiej z bardzo długą brodą, która mocno zaznaczyła się przecież i w okresie międzywojennym (np. Wyspiański i spółka), i w PRL-u (choćby Czesław Niemen czy inspiracje Zbigniewa Namysłowskiego), a lata 90., kiedy to, co kiedyś było niszą muzyczną, weszło w regularny obieg

medialny, to już cała masa projektów w mniejszym lub większym stopniu powiązanych folkiem. Grzegorz z Ciechowa, Trebunie Tutki – to działo się już kilkanaście lat temu i nie był to żaden underground! Michał Fetler: Chodzi o to, że folk „wchodzi pod strzechy”… Małgosia Wosińska : Zaczyna istnieć w   mainstreamie. Osjan to dziś mocny underground… M.P.: A widzisz, dla mnie to legendarna, całkiem popularna kapela!

98

M.F.:

Prawdę mówiąc, nas to zaskoczyło. Zespół powstał właściwie przez przypadek i dopiero po czasie zauważyliśmy, że trafiliśmy w dobry moment. Chodzi mi o pewną niszowość… M.P.: To nadal jest nisza. Prężnie się rozwija. Pomyślcie, choćby sam Ethno Port – kiedyś tego nie było… M.W.: Masz rację, to się robi popularne, fajne, każdy może przyjść, posłuchać, i to bez obciachu.


museme

M.F.: Rynek folkowy zawsze prężnie działał

M.F.: Ale mamy też ambicję, żeby zacząć kom-

M.P.: Trzeba było się jakoś nazywać. To swo-

i się rozwijał. Jednak niektóre odmiany tej muzyki zyskują teraz większy posłuch.

ponować swoje rzeczy. Zespół istnieje dopiero rok, a każdy z nas jest raczej twórcą niż odtwórcą. Kwestia czasu. M.W.: Myślę, że u nas to właśnie mieszanka nowego świata ze starym gwarantuje jakiś posłuch. Jako wokalistka odwołuję się do technik autentycznego bałkańskiego śpiewu, ale ten nie miałby siły przebicia, gdyby nie jazzowe granie chłopaków.

bodna interpretacja słowa „cyganie” z zaakcentowaniem „gunz” zaczerpniętego prosto z Guns N' Roses…

Może dlatego, że przebijają się do produkcji pop? Stąd postrzeganie tego rynku w szerszym zakresie… M.W.: Mam wrażenie, że przez długi czas folk

kojarzony był w Polsce ze swojego rodzaju kiczem. Nie był traktowany poważnie, był przestylizowany, przerysowany. Wspomniany już Osjan to była rzadkość, perełka. A tu nagle okazuje się, że znane i lubiane stają się takie zespoły jak Beirut. To dobry znak dla rozwoju polskiego folku! M.F.: Z naszej strony warto jednak zaznaczyć, że nie jesteśmy folkowcami i uprawiamy szeroko rozumiany jazz. Nasz styl jest efektem możliwości, które daje ta specyficzna, bałkańska melodyka, skale, rytmy oraz brzmienie takiego instrumentarium, połączenia mocnej sekcji dętej z silną sekcją rytmiczną.

Nie macie wrażenia, że profanujecie te nuty? M.P.: Z premedytacją! Bezcześcimy! Jesteśmy

zespołem dystansu. Wytłumaczcie mi, proszę, choć jestem w stanie zauważyć drobną zmianę, dlaczego w Polsce folk kojarzy się

Jak Was odbierają ludzie? M.W.: Do mnie dociera mnóstwo komentarzy.

Wiem, że nie każdemu może podobać się mój śpiew i interpretacja, ale zazwyczaj słyszę dobre opinie. M.F.: Faktem jest, że każdy nasz koncert kończy się wielką dyskoteką pod sceną. Dla mnie to najlepszy wyznacznik. M.P.: Nie chcemy być niszowi i hermetyczni. Cieszy nas, że ludzie się bawią. Chcemy to rozwijać, oczywiście nie za cenę jakichś żenujących kompromisów… Fanfary to zespoły użytkowe, dla ludzi, a nie uprawianie pseudointelektualnej sztuki. To wesela, pogrzeby…

źle? Nie jesteśmy otwarci na stylizacje, nowe nurty…

Jak myślicie, na ile starczy Wam

M.W.: A jeśli już stylizacja, to à la Mazowsze…

kreatywności, by robić tą całą

A ludzie wiedzą, że nie gracie polskiej

M.W.: Dopóki ludzie nas będą słuchać, dopóki

folkową awanturę? Bo to chyba jest tak, że specyficzne rytmizacje, skale, brzmienie – to

muzyki ludowej? Rozpoznają swoje

będą się bawić, dopóki będzie interakcja.

wszystko drzemie gdzieś w nas

dziedzictwo? Czy na bałkańskie bębny

M.F.: Trudne pytanie. Zobaczymy. Na pewno

M.W.: …albo z tym cholernym Mazowszem…

rynek folkowy jest czymś stałym, tam trafiamy niejako z definicji, aczkolwiek chcielibyśmy się rozwijać, celujemy raczej w jazz i muzykę alternatywną. M.P.: Potencjał zespołu jest olbrzymi, każdy z nas ma mnóstwo pomysłów. To może pójść w każdą stronę. ×

Jak wygląda podział ról w zespole?

Skład zespołu

głęboko i bardzo łatwo to obudzić…

reagują jak na Kujawiaka...?

M.F.: To działa organicznie. Jeśli ktoś chwyci

M.P.: Przeciwnie, są świadomi, pytają skąd

do ręki płytę z taką muzyką, to nie przejdzie obojętnie, słysząc tę muzykę na żywo. Nogi same rwą się do tańca! M.W. : Muzyka tradycyjna towarzyszyła ludziom podczas najważniejszych obrzędów, na Bałkanach jest tak zresztą do dziś. Stąd w muzyce tradycyjnej element transowości. To są nasze korzenie.

jesteśmy, nie przypuszczając, że z Polski…

Czy korzystacie ze źródeł? Muzyka ludowa to studnia bez dna… M.F.: Funkcjonujemy tak, jak tradycyjne fan-

fary bałkańskie. Gramy standardy muzyki ludowej z rejonu Bałkanów, ale też Bliskiego Wschodu, Turcji czy Indii, lecz są to nasze autorskie aranżacje. Zapytam, trochę tendencyjnie, czy nie macie wrażenia, że ta Wasza praca jest trochę odtwórcza? M.W.: Folklor poniekąd na tym polega. Nie

chodzi w nim o zmianę treści czy wartości, ale o nowy, twórczy, a czasem spontaniczny sposób ich podania.

Bo u nas ludowizna kojarzy się ze stuletnimi babciami…

M.F.: Łukasz Śliwiński odpowiada za organi-

zację i management, ja natomiast jestem odpowiedzialny za stronę merytoryczną. Skompletowałem pierwotny skład, zapraszając swoich przyjaciół z różnych innych projektów i stworzyłem background muzyczny. Jest to jednak tylko punkt wyjścia, a cała reszta powstaje na próbach i zależy od osobowości i umiejętności muzyków, którzy ten zespół tworzą. Ich rola jest nie do przecenienia. M.P.: Każdy z nas na co dzień funkcjonuje w diametralnie różnych stylistykach i myślę, że to działa i współtworzy nasz styl.

Małgosia Wosińska vel Margerita Crvena Zvezda – śpiew

Piotr Mełech vel Mahala Melechovitz Rai – klarnety

Kuba Jankowiak vel Fanfara Mordulec – trąbka

Michał Pijewski vel Michai Andzello – saksofon altowy

Michał Fetler vel Zlatko Fetisz – saksofon barytonowy

Kuba Donaj vel Don Tubescu – tuba

Łukasz Śliwiński vel Gianni Granda Slivovitz – perkusjonalia

Nazwa zespołu brzmi dość absurdal-

Daniel Karpiński

nie. Proszę o wyjaśnienie.

vel Ribar Karpić – perkusja

99


museme

Od lewej: Ania: dress New Look, Ola: dress Custo Barcelona, styling rzęs Adam Bodetko/www.sensowni.com.pl

100


museme Tam, gdzie zaczynają się interesy, kończy się przyjaźń… One postanowiły udowodnić, że sprawy mają się inaczej. O przyjaźni, seksie i karierze opowiada Zespół Dziewczyny.

Magda Howorska Wojtek Mikołaj Rukujżo

Rozmawiała: Zdjęcia:

Seks na plaży, wakacyjne piosenki. Zespół Dziewczyny powstał z dobrego humoru?

Zespół powstał z pasji do muzyki, z olbrzymiej chęci pokazania światu naszego punktu widzenia, pojmowania pewnych rzeczy i spraw… Jednak poczucie humoru łączy niewątpliwie wszystkich członków zespołu, bez tego składnika trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie naszego zespołu. Na próbach zazwyczaj jest wesoło, nie mówiąc juz o trasach. Dwie kobiety, czy to nie czasami o jedną za dużo?

Zauważyć należy obecność czterech bardzo ważnych mężczyzn w zespole. Bez nich by sie nie udało. Kobiety są emocjonalne, reagują w zależności od tego, co dzieje się obecnie w ich życiu prywatnym… Mężczyźni potrafią jakoś bardziej rozdzielić sfery pracy i życia osobistego. Dzięki temu u nas jest równowaga – czterech mężczyzn ujarzmi dwie kobiety. Pomysł na płytę i sam krążek urodziły się już jakiś czas temu. Teraz reedycja, czegoś zabrakło?

Zabrakło wystarczającej promocji, tylko tyle… Dzięki temu, co dzieje się od kilku miesięcy, mamy nadzieję dotrzeć do większej liczby osób zainteresowanych nami. Ludzie poznali nas bliżej, poznali nasze charaktery, zachowania, zainteresowania, teraz pojawił się czas na pokazanie naszej muzyki.

Stylizacja: Make up&hair:

Marta Dudziak Karina Wacławik

oczekiwania, jest nam bardzo miło, że ludzie tak pozytywnie nas odbierają.

Martwię się o to, bo przecież nic więcej Wam nie trzeba – płyta świetna, ten kto miał wiedzieć, wiedział.

Ja poznałam Wasz duet od strony muzycznej, dużo wcześniej. Było skromnie, klimatycznie, dobra muzyka

W dodatku teraz dowiedziało sie o płycie i o nas o wiele więcej osób – tylko się cieszyć!

i wokale. Coś się zmieniło? Po co ten cały telewizyjny blichtr? Co

A może, jak każdej dziewczynie, marzy

zyskałyście, a co zmieniło się na minus

Wam się dużo, dużo więcej?

po udziale w programie?

Mamy swoje marzenia, obecnie nawet w dość szybkim tempie się spełniają, więc nie zapeszajmy. Bardzo marzymy o Nowym Jorku, więc jeśli ktoś zechce spełnić to marzenie, to śmiało.

Nie byłyśmy w programie po blichtr, tylko po to, by zwrócić uwagę na naszą muzykę. Wiele kosztował nas udział X Factor. To było wystawienie sie na ocenę jurorów, którzy oceniali nas według swego gustu, a ich opinie wpływają na telewidzów. Teraz proszę sobie wyobrazić, że nasz duet, który zajmuje sie muzyka na co dzień, od ponad 10 lat tworzy, udziela się w różnych projektach, po prostu żyje muzyką, i oto po latach pracy w zawodzie staje przed ludźmi, którzy oceniają go przez pryzmat dwóch minut występu. W którym od nas zależy bardzo niewiele, proszę mi wierzyć. W dodatku nie ma możliwości dyskusji. To wielka lekcja pokory, a czasami nawet upokorzenia. Czy to było nam potrzebne? Można do końca życia robić spokojnie swoje, iść swoją drogą, ale są kroki, które zmieniają w Twoim życiu wiele. My się zdecydowałyśmy i nie żałujemy. TVN zdecydowanie stworzył nam nowe możliwości rozwoju.

Uzupełniacie się, choćby muzycznie? Jak wygląda praca nad utworem, w jaki sposób dotarłyście się i jednocześnie wpadłyście na tak mało eksploatowane u nas gitarowe granie?

Wbrew pozorom, choć jesteśmy totalnie inne, to gdzieś tam się wszystko zgadza, lepiej nie rozkładać tego na czynniki. Muzycznie u nas to połączenie salsy i soulu. Wtedy na pewno wyjdzie piosenka. Tak szczerze, to nie wiemy. jak to się dzieje. Co do procesu tworzenia – wymyślam melodię, przyjeżdża Krzysiu z gitarą, harmonizujemy, przychodzi Ola i dokłada coś od siebie, z tym rysem jedziemy na próbę i powstaje hit.

Czy to znaczy, że zmieniacie swój tor? MAM Na myśli muzykę, styl,

A teksty? Dużo tam o facetach.

Skoro jesteśmy przy temacie drugiej

preferencje, publiczność?

szansy, powiedzcie, po co duetowi,

W jakim sensie? Czy będziemy teraz grali tani pop? Nie. Nie ma takiej opcji, chyba że tak poczujemy i będzie nas to bawić. Muzyka w naszym zespole jest czymś naturalnym, gramy tak, jak czujemy. Chcemy sie bawić muzyką i wizerunkiem. Jesteśmy muzykami i to ona właśnie sprawia nam największą frajdę na świecie! Był czas, jeszcze bardzo niedawno temu, że jeździłam regularnie za granicę, by zarabiać pieniądze i to bynajmniej nie w pracy biurowej. Wolałam to, niż śpiewać rzeczy, których nie chce. W życiu ma się zawsze wybór, my postawiliśmy na naszą muzykę i to się nie zmieni.

Raczej 99 procent. Lubimy, a raczej kochamy płeć przeciwną, to taki wyraz uwielbienia. ×

który wypracował sobie ciekawe brzmienie, wydał płytę, piosenki puszczano w radiu, sprawdzanie, czy ma Faktor X?

Sprawdzać to akurat tego nie chciałyśmy. Miałyśmy plan. Wiedziałyśmy, po co idziemy do programu, może nie do końca wiedziałyśmy, co tam będzie sie działo, ale postanowiłyśmy spróbować. Myślę, że promocyjnie to był dobry ruch, szansę wykorzystałyśmy na tyle, na ile pozwalały warunki. Jesteśmy z rezultatu zadowolone, szczerze mówiąc, to zainteresowanie nami przerosło nawet nasze

101

Anna Karamon – absolwentka I stopnia PPSM w Krośnie – klasa fortepianu. Laureatka wielu ogólnopolskich festiwali i przeglądów muzycznych. Współtwórczyni i liderka soulowego zespołu Atomy. Od wielu lat związana z festiwalem Fama. Obecnie skupiona na Zespole Dziewczyny.

Aleksandra Nowak – wokalistka jazzowa, pedagog. Ukończyła Akademie Muzyczną w Katowicach . Solistka pierwszej w Polsce orkiestry salsowej Jose Torres & Salsa Tropical. Obecnie jest wykładowcą na Uniwersytecie w Lublinie na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej. Współtworzy Zespół Dziewczyny.


readme

Miesiąc Fotografii w Krakowie 2011 Tegoroczny, wyjątkowy Miesiąc Fotografii upłynął pod znakiem heteronimów, piętrowych tożsamości, kalamburów i zagadek w programie Alias. Odważny program główny wzbudził wiele dyskusji i komentarzy; niemałym zainteresowaniem cieszyła się coraz lepsza sekcja młodych – ShowOFF. : Olga Drenda Zdjęcia: Tomasz Liboska, Michał Jędrzejowski, Don’t mess with Texas, 2011 TEKST

M

aj i czerwiec w Krakowie upłynął pod znakiem tajemniczego, wielkookiego pana z wąsem. Anonimowy jegomość, znany również jako Alias, stał się symbolem tegorocznego, rewolucyjnego Miesiąca Fotografii. Organizatorzy powierzyli organizację programu głównego duetowi Adam Broomberg & Oliver Chanarin. Jak zaznaczyli sami kuratorzy, przedsięwzięcie było „eksperymentem, który mógł się powieść lub nie”. Goście festiwalu zostali w istocie zaproszeni do osobliwego laboratorium, w którym przeprowadzano na ich oczach wielkie badania nad tożsamością artysty.

W eksperymencie wzięli udział pisarze, którzy wykreowali zestaw biografii fikcyjnych postaci, i artyści, którzy następnie weszli w skórę tych bohaterów, tworząc dzieła z ich punktu widzenia. W ten sposób, przyjmując strategię heteronimu, artyści rezygnowali ze swojej zwyczajnej maniery, przyzwyczajeń, rysów stylu, „wypożyczając” swój głos postaci ze świata fikcji. Festiwal gościł zatem jedyną w swoim rodzaju drużynę efemerycznych twórców, wśród których pojawili się m.in.: piszący swoją własną kronikę Brooklynu elektryk i fotograf Gerald D’Amato; małżeństwo George i Patricia Beacher z ich osobliwą, własną szkołą jogi w krajobrazie; każąca myśleć o dalekich echach twórczości Laurie

1 02

Anderson Plantinga, fotografka z przypadku Pearl Fieldlitch, przybysz z przyszłości Ignatius Sancho. Nie była to propozycja najłatwiejsza w odbiorze, trudno też porównać ją z czymkolwiek innym. To spowodowało, że na temat programu Alias padały opinie niemal wyłącznie skrajne – od uznania dla rewolucyjnej strategii kuratorskiej i zadziwienia niebywałą egzotyką pomysłu po zarzut przesady i obawy, że zawarte w programie propozycje oddaliły się nadmiernie od fotografii. Wśród aliasów znalazły się prace bardziej i mniej ciekawe, jednak jeśli oceniać program pod kątem innowacyjności, to rozbił bank. Artystyczne laboratorium Broomberga i Chanarina wytyczyło nowe


readme granice dla kuratorów i normy pomysłowości, które będą trudne do pobicia (jeśli organizatorzy Miesiąca pójdą dalej tą ścieżką, ciekawe, co będzie za rok). Jakkolwiek ekstremalne emocje budził Alias, nie należy zapominać, że Miesiąc Fotografii to nie tylko program główny. Dużo zamieszania i pozytywnych komentarzy pojawiło się wokół tegorocznego ShowOFF, sekcji Festiwalu, w której pole do popisu zyskują młodzi pod okiem doświadczonych kuratorów, którzy na fotografii zjedli zęby. W tym roku w gronie tym znaleźli się m.in. Rafał Milach i Wojtek Wieteska. ShowOFF anno 2011 to pożegnanie z popularną jeszcze niedawno modą na imprezowe snapshoty – spontaniczne obserwacje świata ustąpiły miejsca przemyślanym, długofalowym konceptom. Wśród nich znalazła się (niełatwe to zadanie) próba świeżego spojrzenia na popularny temat Japonii autorstwa Karola Kaczorowskiego; ciekawi Fajterzy Macieja Niesłonego, czyli galeria zasłużonych – polscy bokserzy z dawnych lat; dziennik z podróży Piotra Zbierskiego. Yulka Wilam zebrała wyrywkowe, poszarpane kadry z wycieczki, tworząc opowieść o przedziwnej młodzieńczej nostalgii. Tomasz Liboska i Michał Jędrzejowski wyruszyli śladami Ślązaków w Teksasie. Przemyślany wybór i faktycznie oryginalne, wyróżniające się głosy sprawiły, że sekcja ShowOFF spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem. Cały Festiwal, jak zwykle to już bywa, uczynił maj i kawałek czerwca w Krakowie ekscytującą porą. Wydarzenia towarzyszące, których zorganizowano tak dużo, że nie sposób było pojawić się na wszystkich, zahaczyły tym razem o nowatorskie na naszym gruncie tematy – kolekcjonerstwo fotografii czy self publishing. Odnosi się wrażenie, że na tle innych festiwali fotograficznych w Polsce to Photomonth chce zostać tym najbardziej nieszablonowym i drapieżnym. Godzenie oczekiwań publiczności z zamiłowaniem do eksperymentu to zadanie wymagające balansowania na bardzo cienkiej nieraz linie i grożące serią wywrotek, ale trzeba przyznać, że obserwowanie tego jest bardzo, bardzo ekscytującym zajęciem. × Olga Drenda – roczik '84 dziennikarka i tłumaczka, współpracuje między innymi z „Lampą”, „Coilhouse”, „Digital Camera Polska” oraz festiwalem Unsound.

103


readme

: Anna Rogozińska

tekst

Znany wszystkim Jeff Koons, „geniusz” nie tyle w obrębie dzieła, które tworzy, co w manipulowaniu rynkiem za pomocą strategii marketingowych, jeszcze w 1990 roku nie sprzedał żadnej ze swoich instalacji. Przykład Koonsa pokazuje, że cykl wschodzenia gwiazdy na rynku sztuki współczesnej wynosić może nawet kilkanaście lat. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość.

W

Wilhelm Sasnal, Map trap (fot. ARTWATCH)

Anna Rogozińska – doktor nauk ekonomicznych i kulturoznawca. Zajmuje się analizą funkcjonowania międzynarodowego oraz polskiego rynku dzieł sztuki, a także marketingiem sztuki i art bankingiem. Wykłada na wyższych uczelniach. Od dwóch lat jest współwłaścicielką firmy ARTWATCH doradztwo i inwestycje.

artość sztuki dawnej, jako grupy, wzrasta umiarkowanie i systematycznie od wielu lat. Jeśli zaś chodzi o sztukę współczesną, to jej wartość uległa wyraźnym zmianom dopiero od końca lat 90., m.in. w wyniku agresywnego wejścia domów aukcyjnych na tenże rynek. Za początek zjawiska uznać można rok 1998, kiedy to pochodzący z Paryża Philippe Ségalot został dyrektorem międzynarodowego działu sztuki współczesnej w domu aukcyjnym Christie’s. Utworzył on nowy dział sztuki powstałej po 1970 roku, wywołując tym spore zamieszanie w świecie sztuki. Pierwsza aukcja z czerwca 1998 roku przyniosła 100 procent sprzedaży i 12 rekordów cenowych dla Gerharda Richtera, Sigmara Polke i Dana Flavina, dając w sumie 16,2 mln dolarów i przebijając tym wynikiem prognozę domu aukcyjnego Christie’s, który spodziewał się 12,6 mln. Na aukcję Ségalot wybrał prace artystów, których nikt wcześniej do sprzedaży aukcyjnej nie typował. Co więcej, ich dzieła sprzedane zostały po cenach, których żadni eksperci nie mogli sobie dotąd wyobrazić. Zaznaczyć należy, iż wcześniej domy aukcyjne nie wystawiały na licytację dzieł liczących mniej niż 10 lat. Dziś na aukcjach w najważniejszych światowych domach aukcyjnych wystawia się zwykle prace mające minimum dwa lata. Pojawienie się domów aukcyjnych w handlu sztuką najnowszą rozchwiało zatem dotychczasową strukturę rynku.

1 04

W tym też okresie instytucje takie jak UBS, Citigroup i Deutsche Bank zaczęły na szeroką skalę otwierać oddziały mające doradzać klientom, którzy mogą zainwestować w sztukę minimum 250 tys. dolarów. Większość z nich rekomendowała początkowo jednak sztukę dawną, impresjonistów i współczesną (do lat 60.), a inwestycja miała trwać minimum 10 lat. Między 2005 a 2007 rokiem powstało 10 funduszy inwestujących w sztukę, także najnowszą. Dlaczego także kolekcjonerzy coraz częściej interesują się sztuką współczesną? Ponieważ odpowiada im energia płynąca z dzieł tworzonych przez ich własną generację, podobnie jak ze współczesnej muzyki, teatru czy filmu. Także dlatego, że większa część wartościowych prac pochodzących z wcześniejszych okresów znajduje się już w prywatnych i muzealnych kolekcjach i nie pojawia się na rynku zbyt często. Nawet wtedy, gdy kolekcjonerzy sztuki współczesnej nabywają ją z miłości do niej, wierzą, że zyska ona na wartości. Śledzą dane dotyczące wahań indeksów cenowych oraz wyniki aukcyjne, jakby to były dane z rynku akcji. We współczesnym świecie sztuki ceny prac artystycznych, wielkość sprzedaży, listy rankingowe (odzwierciedlające rekordy cenowe) przypominają bowiem notowania giełdowe. Domy aukcyjne z kolei pełnią taką samą rolę, jak giełdy na rynku papierów wartościowych. Nie jest zatem przypad-


readme

kiem, że główne światowe centra finansowe są też głównymi centrami sprzedaży sztuki (Nowy Jork, Londyn, Paryż, Hong Kong). Skupienie uwagi kolekcjonerów na sztuce współczesnej, a także przykłady ogromnych wzrostów jej cen prowadzą do wniosku, że stanowi ona wspaniałą inwestycję. Sztuka jest jednak inwestycją skomplikowaną i ryzykowną. Większość dzieł z sektora sztuki współczesnej nie będzie nigdy doceniona. Osiemdziesiąt procent prac kupionych od lokalnych sprzedawców (dealerów, galerii) i na lokalnych targach sztuki nigdy też nie zostanie odsprzedanych po cenie zakupu. Podejmowane są różne działania, aby zwiększyć atrakcyjność tego specyficznego „towaru”. Jest on zatem efektownie „opakowywany”, „podawany” oraz lansowany wraz z nazwiskiem jego twórcy. Na niekontrolowanym rynku, gdzie każdy może nazwać siebie artystą, a swoją pracę dziełem sztuki, proces promocji potrzebny jest także po to, by selekcjonować i oddzielać dobrą sztukę od złej, by rozpoznawać, które dzieła warte są potencjalnego miejsca na rynku sztuki. Pisząc o międzynarodowym rynku, należy zaznaczyć, że połowa całej sztuki współczesnej sprzedaje się za mniej niż 1 tys. euro. Dlatego brak hitów aukcyjnych w Polsce nie powinien nas martwić, bowiem rekordziści osiągający więcej niż 100 tys. euro to zaledwie około 2,2 procent globalnej sprzedaży aukcyjnej. Rzadkie i drogie dzieła stanowią wyjątek na rynku. Ceny jednostkowe powyżej 1 mln euro skoncentrowane są niemal wyłącznie na rynkach amerykańskim, brytyjskim, a ostatnio także na azjatyckim. Jedna praca na tysiąc przekracza poziom ceny 1 mln euro. Zdarza się to zazwyczaj podczas prestiżowych aukcji, szczególnie w Sotheby’s i Christie’s w apogeum sezonu. W maju i listopadzie w Nowym Jorku oraz w Londynie podczas czerwcowych i grudniowych aukcji, sprzedawanych jest 90 procent prac powyżej 1 mln euro. Sztuka współczesna, stanowiąca dziś najbardziej dynamiczny i najprężniej rozwijający się segment światowego rynku sztuki, jest także szansą dla polskiego rynku, na którym

brakuje wartościowych dzieł pochodzących z dawnych okresów. Jej rosnący udział w obrotach krajowych domów aukcyjnych potwierdza właściwy przebieg procesu rozwoju i normalizacji całego polskiego rynku sztuki. Krajowy rynek sztuki ulega dziś wyraźnym zmianom, jak pozostałe rynki branżowe, jednak w wymiarze, w jakim funkcjonuje na Zachodzie, w Polsce jeszcze nie istnieje. Na Zachodzie relacja między kulturą a rynkiem powstawała przez dziesięciolecia podczas krytycznych debat między intelektualistami, teoretykami oraz artystami. U nas proces ten trwa zaledwie 20 lat.

Radek Szlaga, Malarstwo 2 (dyplom), (fot. ARTWATCH)

Dlatego też kupujący, przez ciągle jeszcze tworzące się i mało klarowne zasady, nie wiedzą często, co i gdzie należy kupować, a tym bardziej w co inwestować. Istotne jest więc, by powstał w Polsce, na wzór zachodni, zawód bezpośredniego doradcy, będącego jednocześnie maklerem, „tastemarkerem” oraz przewodnikiem po rynku. Rynek sztuki jest przecież bardziej rynkiem komunikacji niż rynkiem towarowym. Pamiętajmy: kolekcjonowanie oznacza także znaczną inwestycję czasową. Trudno bowiem, zwłaszcza na początku przygody z rynkiem, sprawnie poruszać się jego meandrach. By poznać choć najważniejsze jego mechanizmy, musimy poświęcić sporo czasu. Odwiedzając galerie i domy aukcyjne, nie oczekujmy także, że polubimy od razu sztukę współczesną, a tym bardziej ją zrozumiemy. Nie zniechęcajmy się jednak. Jest takie powiedzenie w świecie sztuki, że należy zobaczyć setki dzieł sztuki, które nam się nie podobają, zanim zaczniemy rozumieć, co lubimy. ×

Radek Szlaga, Malarstwo 2 (dyplom), (fot. ARTWATCH)

105

Jeff Koons, Puppy (Bilbao Spain), źródło:www.istockphoto.com


106

shirt KUBA BONECKI, shorts ESPRIT, hosiery GATTA, belt MANGO, bracelet YES, bracelet LALO

: Marcin Brylski

set-design

: Zuza Słomińska

& hair: Dagmara Wróbel

styling make up

model

: Agnieszka Wajs „Columbia”

Zosia Zija / Jacek Pióro

: photographers

dressme


Tunic KUBA BONECKI, sequin underwear TOP SHOP, chain RIVER ISLAND, bracelet RIVER ISLAND

dressme

107


jacket Małgorzata Dudek; skirt Agata Koschmider

dressme

108


leather top Ola Kawałko; shirt Maciej Zień; necklace Bialcon; bracelet YES; shoes Kazar

dressme

109


fur New Look; sequin underwear Top Shop; shoes Kazar

dressme

110


dress Maciej Zień; ring River Island

dressme

111


bodice Agata Koschmider; stockings Gatta; bracelet River Island

dressme

112


bodice Agata Koschmider; necklace Bialcon

dressme

113


dressme

hat: kentin veron skirt, belt and top: issey miyake purse: by marlene birger shirt: avtandil

Fot. Karolina Trawińska

Inspiracją są lata 20. XX wieku, które sprawiły, że Paryż stał się kulturalną oazą dla międzynarodowych twórców przekraczających granice sztuki. To właśnie wtedy Coco Chanel zrewolucjonizowała modę. Swoją prostotą wprowadziła nowe pojęcie kobiecości, które oddaje ponadczasowy paryski klimat: kobietę piękną, subtelną i niezależną… × Inspired by the 20's of the twentieth century. They made Paris a cultural oasis for international creators, who crossed boundaries of the arts. This is when Coco Chanel started her revolution in fashion. The simplicity of her designs has put a new spin on the idea of femininity, envisioned by this timeless Parisian air: that of a beautiful, subtle, independent woman… ×

114


dressme

:

photographer

Karolina Trawińska : Marie Revelut

Styling

: Alexandra Leforestier

make up

Lissa / Marilyn

model:

115


dressme

Fot. Karolina Trawińska

jacket: quentin verron dress, belt and shoes: elie saab belt and trousers: plein sud birds: yoshi creation necklace: dominique auriantis

116


Fot. Karolina Trawińska

dressme

hat: ca4la dress: gaelle contantini

117


dressme

top: by marlene birger

Fot. Karolina Trawińska

skirt: harry halim

118


dressme

jacket: quentin verron dress, belt and shoes: elie saab belt and trousers: plein sud birds: yoshi creation

Fot. Karolina Trawińska

necklace: dominique auriantis

119


dressme

hat: ca4la echarppe: unity veste: avtandil Fot. Karolina Trawińska

shirt and trousers: junko shimada belt: bymarlene birger bracelet: aymeric bergada du cadet pour quentin veron shoes: issey miyake

120


dressme

Fot. Karolina Trawińska

hat: ca4la jacket: pellissimo dress: babara bui gloves: harricana

121


tellme

Język baletowy współczesny dialog : Alina Kubiak

rozmawiała

Najpierw pojawia się temat albo muzyka, czy też jakaś ogólna koncepcja. Ruch jest elementem, który powstaje w zasadzie już w sali baletowej ‒ w ten sposób tworzy Krzysztof Pastor. Niedawno odbyła się premiera Pana baletu I przejdą deszcze. Do współpracy zaprosił Pan dramaturga. Jaka jest jego funkcja w spektaklu baletowym? Zaprosiłem dramaturga do kilku spektakli, nie tylko do ostatniego, i staram się, by była to osoba, która dobrze porusza się w materii spektaklu, w jego temacie. Jednocześnie chciałbym, żeby był to ktoś związany w jakiś sposób z teatrem, ale niekoniecznie z   b a l e te m . Z d ra m at u r g i e m m o g ę k o n f r o n t o w a ć s w o j e p o m y s ł y, przedyskutować je. W przypadku Deszczy… wiedziałem mniej więcej, o czym miał być spektakl, ale nie bardzo miałem pojęcie, jak do tego podejść. Poprosiłem Daniela Przastka, żeby pracował ze mną jako dramaturg ; opowiedzi ałem mu o swoich początkowych inspiracjach, pomysłach i gruntownie to przedyskutowaliśmy. W zasadzie na tym to polega: na rozmawia-

niu, na konfrontowaniu, na budowaniu koncepcji. Następnie stawiam pytanie, czy to jest czytelne albo czy to nie jest zbyt czytelne. Dramaturg jest więc dla mnie partnerem do konfrontowania pomysłów, partnerem do dyskusji.

Funkcjonuje stereotyp, że balet rzadko mówi o sprawach nam bliskich, współczesnych. Istnieje także przekonanie, że do mówienia o sprawach aktualnych nadaje się taniec współczesny czy teatr tańca, niekoniecznie jednak balet.

Czy dramaturg uczestniczy w próbach? Czy pracuje także z tancerzami?

Nie pracuje z tancerzami, ale przychodzi na próby. W przypadku Deszczy… Daniel przychodził na nie, kiedy spektakl był już prawie gotowy, i pytałem go wówczas, co o nim sądzi. Miałem – i nadal mam – wątpliwości co do niektórych rzeczy. Daniel nie sugerował zbyt wielu zmian. Tak było akurat w tym przypadku, jednak zdarzyło się parę razy, że po skonstruowaniu przeze mnie danej sceny dramaturg chciał jeszcze na ten temat podyskutować. Natomiast żaden z dramaturgów nigdy nie narzucał mi techniki tańca.

122

Wiem, że funkcjonuje takie podejście do baletu, jednak twierdzę, że balet – i generalnie język baletowy – jest językiem tańca. Niedawno na kongresie tańca mówiłem, że pojęcie „tańca” jest bardzo szerokie i że balet jest jednym z kierunków estetycznych, ale mieści się w pojęciu tańca. Oczywiście jeżeli ktoś redukuje balet do takich przedstawień jak Jezioro łabędzie, Kopciuszek czy Śpiąca Królewna, czyli historii bajkowych, to trudno sobie wyobrazić balet odnoszący się do spraw współczesnych. Jednak balet może mówić o rzeczach nam bliskich, poruszać ważne tematy, ale też może być jedynie pewnym wrażeniem estetycznym. Może być również


tellme

Krzysztof Pastor – choreograf, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, choreograf-rezydent Het Nationale Ballet w Amsterdamie. Po ukończeniu Szkoły Baletowej w Gdańsku rozpoczął pracę w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu, gdzie przez cztery lata pracował z Conradem Drzewieckim. Po czterech sezonach spędzonych w Poznaniu przeniósł się do łódzkiego Teatru Wielkiego. W 1983 roku został solistą Le Ballet de l’Opéra de Lyon we Francji, od 1985 roku przez 10 lat występował w Het Nationale Ballet. Zajmuje się pracą choreograficzną od 1995 roku. W sezonie 1997/98 pracował jako choreograf z zespołem Washington Ballet, a w sezonie 1998/99 z Het Nationale Ballet. Zrealizował w różnych krajach prawie 50 baletów.

fot. Łukasz Murgraba

123


tellme

fot. Ewa Krasucka

sztuką awangardową w sensie estetycznym i wielu choreografów tak go traktuje. Ja uważam, że taniec powinien być sztuką wszechstronną, że tancerze z nurtu off nie powinni zamykać się na balet, a balet nie powinien się zamykać na nurt off. Na przykład kanadyjski choreograf Èdouard Lock, który pracował w technikach modern – bardzo dynamicznych, agresywnych – nie miał pojęcia o używaniu point. Dostał zlecenie pracy z naszym zespołem w Holandii i od tego czasu wszystko robi na pointy. Prawdopodobnie zdziwił się, że technika ba­letu klasycznego nie musi kojarzyć się tylko ze wspomnianymi historiami bajkowymi, ale że jest to technika wszechstronna; chodzi o to, w jaki sposób tę technikę się wykorzysta. Spektakle takie jak Kopciuszek czy na przykład La Sylphide są trzonem repertuaru baletowego. Pojawia się tylko pytanie, czy widz potrafi oglądać je przez pryzmat historyczny, odrywając się od współczesności?

Nie wiem, czy jest w stanie. Ja patrzę przez pryzmat historyczny, ale to już skrzywienie zawodowe… Sylfida jest przykładem dosyć trudnym, ale jeśli chodzi o balety Jezioro łabędzie lub Śpiąca królewna, to nie wiem, czy widzowie oglądają je przez pryzmat historyczny, ale sala jest pełna. Z kolei na spektaklach, w których wydaje mi się, że bardziej można doszukać się asocjacji ze współ­ czesnością, sytuacja jest odwrotna. Uważam jednak, że jeżeli balet klasyczny wystawiony jest na bardzo wysokim poziomie, wówczas istnieje także poczucie stylu i proporcji, pocz­ ucie epoki. Są tacy, którzy z przyjemnością oglądają balety klasyczne, opowieści o miłości, zazdrości, śmierci – to są takie typowe romantyczne historie. Dla bardziej wymagających widzów oglądanie jedynie takich rzeczy nie jest satysfakcjonujące

intelektualnie, ale w sensie estetycznym prawdopodobnie może być, o ile jest to naprawdę bardzo dobrze wykonane i nie jest kiczowate. Bo granica jest dość cienka. Powiedział Pan, że muzyka Góreckiego

znam też młodego pokolenia Polaków zbyt dobrze, ale myślę, że zasadniczo sztuka Polaków jest raczej heavy going. To samo chyba tyczy się muzyki i teatru. Spójrzmy na przykład na Warlikowskiego czy Lupę – oni nie robią rzeczy lekkich.

jest bardzo emocjonalna i naznaczona bólem – uczuciem tak

Co się pojawia u Pana najpierw: pomysł

bliskim każdemu Polakowi.

na ruch czy temat spektaklu?

Muzyka Góreckiego ma współczesną strukturę, często mówi się, że jest minima­ listyczna, jak w przypadku niektórych kompozytorów amerykańskich, np. Philipa Glassa czy Steve’a Reicha. Różnica jest taka, że muzyka Góreckiego ma duży ładunek emocjo­ nalny. I czasami niesie ze sobą – przynajmniej ja tak to odbieram – obsesyjność na skraju bólu, a my, Polacy (co nie jest zbyt pozy­ tywne), mamy skłonności do romantycznego myślenia. Ja także je mam. Ten ból jest nam bliski, lubimy analizować nasze porażki, traktujmy je jako bohaterstwo. To skomplikowana sprawa, np. bardzo dużo mówimy o powstaniu warszawskim, chociaż była to jednak ogromna klęska. Zresztą tak właśnie jesteśmy postrzegani poza Polską. Kiedyś stworzyłem spektakl w Holandii, który był dosyć dramatyczny, przepełniony bólem, i wówczas pewna recenzentka napisała: drama, drama, drama. Poruszamy raczej ciężkie tematy, rzadko zdarza się, że ktoś zrobi coś bardzo lekkiego, przystępnego. Nawet wtedy, gdy posługujemy się zamierzonym kiczem lub balansujemy na granicy kiczu, żeby rozśmieszyć lub zmusić do refleksji.

Materiał ruchowy może rodzić się wraz z pomysłem i z muzyką, ale w moim przypadku ruch nigdy ich nie wyprzedza. Najpierw pojawia się raczej temat albo muzyka, czy też jakaś ogólna koncepcja. Ruch jest elementem, który powstaje w zasadzie już w sali baletowej. Jako choreograf często szuka Pan inspiracji w literaturze. Czy może jest to raczej inspiracja odnaleziona we współczesności i następnie szuka Pan odniesień w literaturze?

Moje inspiracje mają wiele źródeł. W przypadku Niebezpiecznych związków to był i film, i literatura – na ich podstawie zostało napi­ sane libretto. W przypadku Romea i Julii bazą była oczywiście literatura, ale również szukanie asocjacji z czasem współczesnym. W przypadku Don Giovanniego głównym motywem była raczej miłość do tej opery niż wielka fascynacja historią, bardziej chyba samą muzyką. Zrobiłem także wiele rzeczy, które nie mają żadnego literackiego podłoża. Jakie są Pana plany na nadchodzący sezon?

Czy rzeczywiście jednak to pokolenie – nawet moje – jest w stanie czuć ból, o którym Pan mówi? A zatem, czy na pewno możemy mówić o wszystkich Polakach?

Rzeczywiście, być może nie powinienem użyć słowa „każdy”, nie należy generalizować. Nie

124

Zrobię coś w Amsterdamie. Tutaj natomiast wystawiam spektakle I przejdą deszcze oraz Tristan. Staram się nie zdominować repertuaru, chociaż można by zrealizować jeszcze parę rzeczy. W przyszłym sezonie będziemy mieli dużą premierę Dziadka do orzechów – to bardzo piękna produkcja właśnie z Amster­


fot. Ewa Krasucka

tellme

damu. Drugą premierą będzie balet Balanchine’a Syn marnotrawny, a oprócz tego balet Emila Wesołowskiego oraz balet Jacka Przybyłowicza. Jakie są różnice w pracy z zespołem w Amsterdamie i z zespołem Polskiego Baletu Narodowego?

Podstawowa różnica tkwi w systemie płac, który w przyszłości zostanie zmieniony. W Amsterdamie jest zdecydowanie mniej biurokracji, a to ma pewien wpływ na pracę. Tutaj natomiast przepisy są bardzo skomplikowane, a biurokracja rozbudowana. Poziom talentu tancerzy w Polsce i w Amster­ damie jest porównywalny, jednak ci drudzy mają lepsze możliwości szkolenia, większe możliwości zapoznawania się z różnymi technikami i formami tańca (robią to już od wczesnych lat edukacji), mają również bogatszy program do oglądania… To wszystko ma ogromny wpływ na tancerzy. Natomiast jeśli chodzi o ich otwartość, w Polsce jest z tym coraz lepiej. Tancerze Holenderskiego Baletu

Narodowego są bardzo zainteresowani tańczeniem baletów współczesnych. Kiedy realizuje się tam dwa razy w roku spektakle baletów klasycznych, to najważniejsze i najciekawsze zadania przypadają zaledwie kilku osobom, resztę stanowi zespół, co do którego nie ma specjalnych wymagań. Nie jest to więc dla nich zbyt interesujące. Ciekawsza jest natomiast praca z choreografem awangardowym. Są oni przygotowani, by pracować na bazie improwizacji, co u nas nie jest chyba mile widziane. Wciąż mimo wszystko istnieją różnice… Miniony sezon uwieńczony został premierą Święta wiosny.

To jest wieczór poświęcony Wacławowi Niżyńskiemu – genialnemu polskiemu choreografowi, tancerzowi, który tańczył przez kilka lat w baletach rosyjskich Diagilewa. Wychował się w Rosji, uczył w szkole baletowej w Petersburgu. To choreograf, którego powinniśmy trochę odzyskać dla nas, dla Polski, ponieważ często uważa się go za

125

Rosjanina. I rzeczywiście, on sam mawiał, że miał „dusze rosyjską, ale serce polskie”. Jego rodzice byli Polakami, potrafił mówić po polsku, pod koniec życia czuł się chyba bardziej niż wcześniej związany z Polską. Stworzył w zasadzie tylko cztery choreografie, które za jego życia nie zostały docenione. Zapo­mniano o nich na jakiś czas i dopiero w latach 80. Millicent Hodson i Kenneth Archer zrekonstruowali jego Święto wiosny. To była najbardziej rewolucyjna z jego choreografii i dopiero po latach zorientowano się, jak bardzo wyprzedzał swój czas, jeśli chodzi o podejście do choreografii, które polegało na odrzuceniu pewnych stereotypów na temat tańca klasycznego. Dlatego posta­nowiliśmy stworzyć taki wieczór, który byłby pewnego rodzaju wstrząsającym przypomnieniem o Niżyńskim. To są trzy Święta wiosny w jednym wieczorze, trzy choreografie różniące się od siebie. Myślę, że dla widza porównanie trzech różnych choreografii może być bardzo interesujące. Jest to wydarzenie unikalne nie tylko w skali Polski, ale także Europy i świata. ×


readme

Teatr – to się zdarza. Tylko czy w teatrze?

: Radosław Szczygieł

Tekst

126

fot. Maciej Zakrzewski

A skoro się zdarza, to już tym bardziej powinien dziać się na takim festiwalu jak Malta. Tegoroczna edycja nie zawiodła. Można by powiedzieć nawet więcej, ale wtedy byłaby to już reklama. Niech wystarczy Wam to, że jestem zdecydowanie usatysfakcjonowany.


readme

K

iedy zobaczyłem pierwsze szkice oprawy Malty, byłem trochę zaniepokojony. W szczególności temat festiwalu był dla mnie wielką zagadką. Temat wykluczenia bardzo często jest poruszany w teatrze, szczególnie tzw. zaangażowanym. Mówi się, że zastąpił on zaangażowanie polityczne charakterystyczne dla sztuk wystawianych przed 1990 rokiem i ma on w pewien sposób przywrócić teatrowi rolę medium opiniotwórczego, ma być jednym ze środków wyrażania emocji. Czy to się udało, ciężko wyrokować, chociaż patrząc na to, jak często statystyczny (nie lubię tego słowa) Polak chodzi do teatru, raczej nie.

kład ta, w której bohater jako małe dziecko próbował zrozumieć, czym jest praca, biorąc za przykład swojego ojca, który każdego ranka ubierał koszulę, brał teczkę i jechał pociągiem z miasta A do miasta B. Całość została ułożona w formie rebusu lub prostej łamigłówki matematycznej. Scena ta pokazuje również patriarchalne stosunki panujące w domu Niewiadomskiego. Niestety, brak pomysłu na prowadzenie spektaklu zabijał przyjemność oglądania, nawet tych najciekawszych scen. Na drugim biegunie leży spektakl It is Hard to Be a God Kornéla Mundruczó. Diagnoza,

Tegoroczną Maltę zilustruję przykładami spektakli, jednym z nich będzie Egzamin Teatru Usta Usta Republika, a drugim – spektakl Kornéla Mundruczó It is Hard to Be a God. Oba traktują o wykluczeniu, a także przemocy, jednak skierowanej w zupełnie inną stronę. Egzamin, ilustrowane muzyką interaktywne widowisko teatralne, stara się nam uświadomić, że każdy chociaż przed krótką chwilę w życiu przeżywa coś, co można nazwać „wewnętrznym wykluczeniem”. Powodują je różne czynniki, jednak wspólnym mianownikiem jest stan, w którym jesteśmy kompletnie bezwładni i niewrażliwi na bodźce otoczenia. Może to być depresja, melancholia, wyobcowanie, żałoba. Wykluczenie to jakby egzamin, który zdajemy bądź nie. Oprawa Egzaminu jest chyba jego największym plusem, szczególnie pomysł zaimportowany z imprez Silent Disco, dzięki któremu możemy sami budować dramaturgię spektaklu poprzez wybór ścieżki dźwiękowej, którą będziemy słyszeć w słuchawkach. Również minimalistyczna scenografia dobrze współgrała z klimatem spektaklu. I na tym niestety kończą się zalety Egzaminu. Szczególnie zaskakujący był brak jakiejkolwiek dramaturgii, poszczególne sceny mimo że były dobrze przemyślane, w ogóle nie budowały napięcia. Podobnie było z finałem, który wprawdzie przyniósł odpowiedzi na pytania zadane w scenie pierwszej, ale były one tak rozczarowujące, że wstyd o nich pisać. Warto natomiast napisać o scenach, które czasami urzekały swoją prostotą. Na przy-

od przekazu medialnego, który z największej katastrofy potrafi uczynić reality show. W tym samym momencie pokazuje nam również, że mamy coraz większe problemy z odróżnieniem tego, co jest prawdziwe, od zainscenizowanej rzeczywistości. Nie brakuje również w It is Hard to Be a God okrutnych scen, ilustrujących to, co spotyka tysiące obywateli Europy. Badanie ginekologiczne, gwałty, łamanie opornych kobiet przez okrutnych pośredników, są odwzorowane w najdrobniejszym szczególe, wydaje nam się, że są to filmy z Youtube’a. Czy jest jakaś szansa na normalizację? Wydaje się, że jest nią teatr, który łamie konwencję i stawia się w roli medium społecznego. Spektakl pokazywany był na scenie zmontowanej z odsłoniętego kontenera ciężarówki, a brutalne sceny w konwencji filmików wyświetlane były na ekranach. Na Malcie nie zabrakło także znanego z poprzednich edycji Pippo Delbono, którego trupa pokazała obraz After the Battle. Jak zawsze w przypadku jego spektakli spotykamy się z wieloma środkami przekazu takimi jak performance, sztuki wizualne i muzyka. Jednak After the battle ma trochę inny charakter. Jego przekaz wydaje się jaśniejszy, jak gdyby zwiastował koniec pewnej drogi artystycznej. Pippo Delbono dociera poprzez brud, przemoc i korupcję charakteryzujące współczesność do punktu, który można by określić „krajobrazem po bitwie”, najgorsze minęło, ale zanim się pozbieramy minie jeszcze sporo czasu.

fot. Maciej Zakrzewski

której poddaje reżyser otaczającą nas rzeczywistość nie jest obiecująca. Znieczulica, tabloidyzacja mediów, nieszczęścia oglądane jak transmisje meczów, oto co znaczy nowoczesność. Czy można się przed nią obronić? Na to pytanie Mundruczó próbuje znaleźć odpowiedź , przypominając jednocześnie o wartościach, takich jak odpowiedzialność. Jednocześnie, co jest też może odrobinę szokujące, narratorem jest nie kto inny jak sam reżyser. Chociaż z drugiej strony równie dobrze mógłby to być kafkowski „everyman”, ponieważ problem przemocy i brutalności dotyka w równym stopniu nas wszystkich. Kornél Mundruczó wytyka nam także znieczulicę spowodowaną całkowitym uzależnieniem

127

Teatr, który zaprezentował nam tegoroczny festiwal Malta, jest prawdziwym medium, niepróbującym odgrywać przerysowanych scenek, zamiast tego zastanawia się nad kondycją współczesnego człowieka i próbuje go leczyć. Terapia, którą zafundowały nam spektakle, każe jeszcze raz gruntownie przemyśleć to, w którą stronę zmierzamy, i zastanowić się nad tym, czy aby na pewno ten świat jest najlepszym z możliwych. × Radosław Szczygieł – prawie teatrolog, trochę filozof. Dziennikarz z zamiłowania i doświadczenia, obecnie spełnia się w agencji kreatywnej. Pisze o kulturze i sprawach społecznych, a w przyszłości chętnie spełniałby się jako felietonista. Miłośnik komiksów, gier komputerowych i wszystkiego, co przerysowuje kulturę masową.


readme

Kontenerypo poznańsku Projekt KontenerART to jeden z tych pomysłów, które gdy trafią na dobry grunt, rosną w siłę i przekształcają się z teorii w doskonałą praktykę. To rozpoznawalna inicjatywa, która jest ważną częścią artystycznej stolicy Wielkopolski. O Kontenerach się mówi, w Kontenerach się bywa, Kontenery żyją. Co na to Poznań? – spytaliśmy osoby zaangażowane w miejscową kulturę.

fot. Marek Polaszewski

K

ontenery jako centrum kultury wpisały się na dobre w tkankę miejską. Stały się w okresie letnim jednym z ciekawszych miejsc, gdzie można skubnąć trochę kultury. I to nie byle jakiej! – odpowiada Piotrek Wiśniewski, Booking & management BalconyTV Poznań, na pytanie o potrzebę istnienia Kontenerów na mapie miasta. – Delikatesy, Głośna Muza, najróżniejsze festiwale, no i Kontenery.

: Krystian Lurka

Tekst

Widzę, że Poznań się zmienia! – mówi. Z jego zdaniem zgadza się Ania Szamała, szefowa działu kultury z poznańskiego radia Afera. – Z pewnością KontenerART jest ważnym zjawiskiem w Poznańskiej kulturze – potwierdza. – Jest żywym dowodem na powodzenie oddolnej inicjatywy Poznaniaków, którzy konsekwentnie realizują swój pomysł. Promują kulturę pojmowaną jako sposób na codzienność, a nie jako coś, w czym bierze się udział raz na jakiś czas, koniecznie pod

128

krawatem – wyjaśnia i dodaje: – Kultura nie musi być uroczysta, aby była wartościowa! Ma rację. Trudno w okolicy Kontenerów spotkać ludzi w biurowych uniformach i galowych strojach. Tutaj artyzm miesza się z piaskiem w butach, zimnym piwem, modnym luzem i lekkim lansem. Wszystko w pozytywnych tych słów znaczeniach. – Basia Bulat, Steaming Satellites, Brasstronaut – takie muzyczne smaczki nakręcały całą artystyczną bohemę; niesamowite wyczucie orga-


readme

nizatorów, którzy dbają o dobór muzyków – chwali Piotrek. – Popularność, jaką cieszą się Kontenery, wskazuje na zapotrzebowanie na takie miejsca w Poznaniu. Zwłaszcza podczas wakacji, kiedy wiele instytucji nie funkcjonuje – kończy Ania z Afery. – KontenerART to znak, że wartość kulturo­ twórcza obiektu nie zależy od grubości jego murów – zaczyna Marcin Kostaszuk, kierownik działu kultury w „Głosie Wielko­ polskim”. – Jest wręcz odwrotnie. Nie ma schodów, windy, korytarzy i pochowanych w pokoikach ludzi, wszystko i wszyscy są na wyciągnięcie ręki. Ludzie czują się tam swobodnie – opisuje dziennikarz. To prawda. Bo jak niby przypilnować gości, kiedy pod nogami plaża, wokoło zieleń i rzeka, a wszyscy czują swobodną, wakacyjną atmosferę. P ytani przytakują: – Nienapuszony klimat i otwartość na innych – to dodaje uroku Kontenerom – dopowiada Radek Rakowski, lider lokalizacji, wydawca online z portalu Moje Miasto Poznań.

luz. A poznańskie Balkony dodają: – Plaża, na której można swobodnie wypocząć przy dźwiękach artystów z całego świata prezentujących zawsze wysoki poziom, to jest to! Wszyscy zgodnie przytakują: – O Kontenerach się mówi, w Kontenerach się bywa, Kontenery żyją. A   TAKE ME dodaje: – Do zobaczenia za rok. × Krystian Lurka – dziennikarz, w redakcji człowiek od wszystkiego, ale nie do niczego. Pod pachą ma zawsze garstkę tygodników polityczno-kulturalnych. Poznaniak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Szczęśliwie zakochany. Po śmierci zamierza iść do nieba.

fot. Marek Polaszewski

– Ale sam, nawet fajnie zaaranżowany kontener nie wystarczy – szybko dodaje Marcin z „Głosu”. – Musza być ludzie, którzy wezmą na siebie wszystkie konsekwencje tego pełnego otwarcia. Podziwiam Łowżyłów i wszystkich, którzy tworzą ten projekt, że poświęcają kolejne lato, by się z tym wszystkim boksować – podsumowuje. – Ja KontenerART traktuję jako udaną próbę znalezienia swojego miejsca na mapie Poznania przez ludzi, którzy chcą coś stworzyć, ale ich działalność nie mieściła się w wąskich ramach rozumienia kultury i podejścia do niej ośrodków utrzymywanych za publiczne pieniądze – opowiada Radek. – Ten projekt to nie tylko miejsce, to swoista filozofia podejścia do działań kulturalnych. Poprzez świadome przeniesienie się do kontenerów autorzy stawiają się niejako poza oficjalnym obiegiem kulturalnym, ale nie zamykają się w getcie! Zachęcają wszystkich innych, mówią: „zobaczcie, tak też można, tak też jest fajnie!” – twierdzi Radek. Balkony wtórują ten opinii.

Gosia Kuzdra, kierowniczka kina Muza, o pomyśle Łowżyłów. – Wiele osób lgnęło do tego miejsca od momentu jego powstania. Jest to niewątpliwie przestrzeń, która daje możliwość dostępu do kulturalnych i artystycznych działań – kończy. Na pytanie o popularność Kontenerów Marcin z „Głosu” odpowiada: – Wpadam tam czasem na chwilę, czasem na trzy godziny. Po odpoczynek, który zamienia się w kulę śniegową rozmów z kolejnymi znajomymi, a potem znajomymi znajomych itd. Na warsztatach oklejałem starą półkę, na koncertach odkrywałem niszowe kapele, a czasem po prostu wpadałem w te wielkie fotele, żeby złapać

– Od razu można było poczuć, że to pomysł, który był potrzebny w Poznaniu – mówi

129


readme

: Jakub Popielecki

Tekst

Krótkie, lecz dalekie podróże filmowe

F

ilm krótkometrażowy to jedno z najbardziej powszechnych i zarazem najbardziej niezauważalnych zjawisk współczesnej kultury. Codziennie oglądamy przecież dziesiątki „szortów” – filmików na YouTube, zwiastunów, vlogów, teledysków, reklam… Ale w kinowej praktyce zwykłego widza krótki metraż jest praktycznie nieobecny. Poznańska Fundacja Ad Arte od lat stara się to zmienić. Idea gromadzenia pod wspólnym szyldem produkcji z najróżniejszych porządków tylko ze względu na ich długość (czy raczej krótkość) budzi u niektórych osób wątpliwości. Przecież to tak, jakby sprzedawać filmy na wagę. Pojęcie „krótkometrażowy” wydaje się workiem, w którym znaleźć można dzieła wszelkiego typu i rodzaju – istne mydło i powidło. W swoich projektach Fundacja Ad Arte przyjmuje jednak tę definicyjną mglistość z otwartymi ramionami. Dzieląc czas między projekty audiowizualne (Vivisesja), graficzne (Silkworms) i filmowe, Fundacja nabrała bowiem wprawy w pokonywaniu barier gatunkowych i geograficznych. Pokazuje najciekawsze rzeczy ze świata, ale promuje również polską twórczość w kraju oraz za granicą. Udowadnia, że w formule „szortów” – jak w soczewce – skupiają się najciekawsze współczesne tendencje, tworząc unikalny, wielokulturowy splot. Niczym filmowe biuro podróży, Ad Arte zabiera swoją publiczność w filmową wycieczkę bez konieczności wstawania z foteli.

fot. Magdalena cHołyst

Powrót do przyszłości Idea objazdowego festiwalu filmowego, który – w przeciwieństwie do stacjonarnych imprez – sam wyrusza na poszukiwanie publiczności, narodziła się we współpracy Fundacji z takimi światowymi markami, jak Future Shorts czy Betting On Shorts. Inicjatywy te powstały jako alternatywa dla zamkniętego obiegu, w jakim funkcjonuje krótki metraż. Widz w zetknięciu z bogactwem programowym wielkich festiwali czy przepastnymi zasobami Internetu może poczuć się jedynie onieśmielony. Dlatego tak ważne jest, by zapewnić mu dwa podstawowe warunki obcowania z krótką formą: łatwość dostępu i wysoką jakość. Propagatorem takiego podejścia jest właśnie Future Shorts – największa na świecie platforma prezentacji i promocji filmów krótkometrażowych. Ta międzynarodowa inicjatywa z siedzibą w Londynie co miesiąc proponuje nowy program, złożony ze starannie wyselekcjonowanych produkcji. Kompilacje FS obfitują w nagradzane perełki krótkiej fabuły, animacji i dokumentu, teledyski światowej czołówki wykonawców (m.in. Massive Attack, Battles, PJ Harvey) i najnowsze realizacje kultowych reżyserów (m.in. Michel Gondry). Dzięki rozbudowanej sieci dystrybucyjnej pokazy Future Shorts można oglądać – regularnie i równolegle – w 18 krajach. Od 2007 roku, dzięki staraniom Fundacji Ad Arte, jednym z wiodących partnerów londyńskiej marki jest Polska.

130

fot. Michał Mierzwa


readme

www.adarte.pl www.futureshorts.pl www.shortwave Mapa podróży FS po naszym kraju zmienia się z miesiąca na miesiąc, ale jest na niej kilka stałych punktów, takich jak Białystok, Lublin, Łódź, Katowice, Kraków, Poznań, Szczecin czy Warszawa. Specyficzne dla Future Shorts (oraz innych produkcji Fundacji Ad Arte) jest to, że pokazy nie odbywają się wyłącznie w salach kin. Krótkie filmy, jako forma kompaktowa, sprawdzają się w najróżniejszych przestrzeniach: od domów kultury przez galerie aż po kluby i plenery, a także duże imprezy (jak na przykład Open’er Festival).

różne od siebie filmy, jak Drakula Piotra Bosackiego (Grand Prix) i Przez szybę Igora Chojny (Nagroda Jury). Zgłębianie tego spektrum to nie tylko świetna rozrywka, ale i swoista praca u podstaw, wkład w przyszłość polskiej kinematografii. Twórcy niezależni, studenci szkół filmowych, artyści wideo – oni wszyscy pracują w krótkiej formie, ale wielu z nich spróbuje kiedyś sił w długim metrażu. Może jest wśród nich nowy Wajda, Skolimowski, Bagiński? Dzięki Short Waves z ich twórczością można zapoznać się już dziś.

Na falach krótkich Z Manhattanu pod Wieżę Eiffla fot. Magdalena cHołyst

Ale Fundacja ma w zanadrzu również autorskie projekty. Short Waves to próba przybliżenia widzom rodzimej twórczości krótkometrażowej. Był taki czas, że krótkie produkcje wyświetlano u nas przed regularnymi seansami w kinach, dziś jednak ta praktyka zanikła. Short Waves powstało z potrzeby zapełnienia tej luki, z chęci pokazania, że polskie produkcje nie ustępują filmom pokazywanym w ramach Future Shorts. Głównym wcieleniem Short Waves jest coroczny Festiwal Polskich Filmów Krótkomet­rażowych. W tym roku odbyła się jego trzecia edycja, która objęła rekordową liczbę 44 (w tym 7 zagranicznych) miast. Jedenaście konkursowych filmów obejrzało ponad 5 tys. widzów. Projekt nie kończy się jednak na Festiwalu (czwarta edycja dopiero 12–28 kwietnia 2012!). Przepaść między kolejnymi odsłonami imprezy wypełnia cykl Short Waves Allround. Jego ambicją jest dotrzeć tam, gdzie nie zawitał jeszcze sam Festiwal. Na pokazach Allround – w Polsce i za granicą – można zobaczyć nie tylko najlepsze filmy z dotychczasowych edycji, ale również produkcje, które nie zakwalifikowały się do zestawów konkursowych. O szerokiej palecie programowej Short Waves świadczy fakt, że laureatami III Festiwalu były dwa tak

131

Na tym jednak nie koniec filmowej turystyki z Fundacją. Na jesień Ad Arte ma w planach kolejne dwa wydarzenia związane z krótkim kinem. Zaprosi wszystkich 28 września do poznańskiego Kina Rialto, skąd będzie można połączyć się we wspólnym filmowym przeżyciu ze 100 tys. ludzi z ponad 250 miast świata. Odbywający się pod hasłem „Jeden świat, jeden tydzień, jeden festiwal” Manhattan Short Film Festival już po raz trzeci zawita bowiem do Poznania, zachęcając publiczność do wzięcia udziału w zakrojonym na globalną skalę głosowaniu, które wyłoni tegorocznego laureata. W październiku z kolei Fundacja Ad Arte rozsieje po Polsce urok wyjątkowego zestawu najlepszych filmów krótkometrażowych z Francji – „Magic Paris 2”. Pierwsza część kompilacji zaskarbiała sobie sympatię widzów, gdziekolwiek się pojawiła. Zobaczymy, jak tym razem francuscy filmowcy rozprawią się z mitem miłosnego Paryża… × Jakub Popielecki – rocznik ’85. Absolwent filmoznawstwa UAM. Publikował w Filmwebie, Stopklatce, Pro Arte i Images. Fan Batmana. Współorganizator Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych Short Waves.


dressme

Back seat

: Zosia Zija /Jacek Pióro : Urszula Grabowska / Łukasz Wiewiórski styling: Marcin Brylski / PLICH hair: PLICH make-up: Lukrecja set-design: Zuza Słomińska backstage: www.take-me.pl / Ela Korsak photographers

model

132


dressme

Urszula shirt: Plich hairband: stereo store rings: River Island Šukasz jacket: Hugo Boss shirt: Plich jeans: Plich foulard: Plich cufflinks: stylist’s own watch: Police

133


dress: Plich shawl: Mango glasses: Mango

dressme

134


Urszula: dress: Plich necklace: NEW LOOK handbag: New Look shoes: Dune watch: Nixon  Łukasz: jacket: Plich shirt: Plich

dressme

135


dress: PLICH clutch: PLICH shoes: STYLOWE BUTY bracelet: co ja narobiłam for the boutique RINA COSSACK ring: RIVER ISLAND

dressme

136


dress: PLICH bracelet: ALDO bracelet: MANGO earrings: RIVER ISLAND ring: YES

dressme

137


dressme

dress: PLICH necklace: NEW LOOK watch: nixon ring: RIVER ISLAND

138


dressme

dress: PLICH watch: DKNY bracelet: PLICH bracelet: MANGO earrings: MIQUELLA LONDON

139


dressme

jacket with a detachable fur collar, mesh, leggings stitched with Swarovsky crystals on the side PHILLIP PLEIN gloves: SERMONETA shoes: KALLISTE

140


dressme

: Amilcare Incalza

PhotograpHer

: Mariagrazia Pase

Fashion Editor

: Isabella Sabbioni

Make Up

: Daniela Magginetti

Hair

: Vittorio Apicella

Production

: Stefano Jesi Ferrari

Post production

: www.take-me.pl

backstage

Mediolan Przyszłości

Future Milan

W głębi futurystycznego serca miasta mody i designu powstaje styl „wojowniczki z metropolii”. Metaliczne siatki, militarystyczne kurtki noszone z legginsami imitującymi koronki i podwiązki, wełniane sukienki z przezroczystościami, koronki noszone z butami nabijanymi ćwiekami. ×

In the deepest of the futuristic heart of the fashion and design city there is the Metropolitan Warrior style. Metallic meshes, military jackets worn with fuseaux imitating lace and suspenders, woolen transparent dresses, lace worn with spiked boots. ×

141


dressme

jacket: CUSTO BARCELONA t-shirt: CUSTO BARCELONA pants: TWENTY8TWELVE by S. MILLER gloves: ANTONELLA FERRANTE boots: BYBLOS

142


dressme

143


dressme

jacket: PHILIPP PLEIN leggings: PHILIPP PLEIN gloves: SERMONETA boots: CATARINA MARTINS

144


dressme

145


dressme

woolen coat: HACHE blouse and pants: HACHE gloves: ANTONELLA FERRANTE shoes: RUCOLINE

146


dressme

147


dressme

148


dressme

woolen dress: BYBLOS gloves: ANTONELLA FERRANTE hosiery: GALLO shoes: BYBLOS

149


dressme

mesh and skirt: ROCCO BAROCCO belt: ALBANO gloves: SERMONETA boots: ALBANO

150


dressme

151


dressme

dress: SILVIO BETTERELLI hat: BORSALINO hosiery: GALLO boots: SEBASTIAN

152


dressme

153


dressme

154


dressme

kinky reflections

Photographer

Leslie Hsu

Styling Sonja Popo Xiao Make-up artist Dean Sun Model Nutty Post production Bingo Han Location ALTER

Spike Necklace from Joomi Lim, Sonja’s own

155


dressme Embelished Vest from Sass & Bide at ALTER

156


dressme Nude Pink Pump from Camilla Skovgarrd

157


dressme Envelope Opener from D.L&CO at ALTER

158


dressme Soset from Kiki De Montparnasse, Sonja’s personal

159


dressme Spike Pump from Christian Louboutine, Sonja’s personal

160


dressme

Spike Plastic Shoulder Pad from Sass & Bide 161


dressme

162


dressme

1 63


dressme

164


dressme

1 65


digitouch bedzie we wtorek do 12h



readme

: Ewa Gumkowska : Katarzyna Toczyńska

Tekst ilustracja

Zmiany zmiany wielkie zmiany

168


readme

W

końcu możemy szeroko otworzyć okna. Wi­­ dzimy okolicę w naturalnej barwie i świetle. Na powrót możemy odetchnąć miejskim powietrzem, a fasady naszych domów prezentują się wdzięcznie z perspektywy chodnika czy ulicy. I mimo że o jakości powietrza można by długo dyskutować, a stan architektury miejskiej nie zawsze nas zachwyca, dyskusji nie podlega fakt, że teraz już żadne krzykliwe monstrum reklamowe nie przysłoni nam tych czy tamtych widoków.

kach telefonicznych. W tym okresie, w ramach organizacji Public Ad Campaign, „czasowo przejął” ponad 2 tys. wszelkiego rozmiaru reklam zewnętrznych i zastąpił je przykładami sztuki plakatu, rysunku i grafiki. Wśród licznych akcji przeprowadzonych przez Public Ad Campaign na uwagę zasługuje szeroko – bo międzynarodowo – zakrojone przedsięwzięcie pod tytułem Street Advertising Takeover (SAT). Odbyło się ono w trzech miastach: Toronto (ToSAT), Nowym Jorku (NYSAT) i Madrycie (MaSAT). W każdym przypadku plan był jednakowy.

Od 19 czerwca 2011 roku obowiązuje nowelizacja rozporządzenia ministra infrastruktury w sprawie warunków technicznych użytkowania budynków mieszkalnych, co oznacza, że wszelkie banery reklamowe muszą zniknąć z okien budynków wielorodzinnych (umieszczane mogą być jedynie na ścianach bez okien lub w oknach klatek schodowych). Temat ważny, bo walka z narastającą liczbą, często marnej jakości, reklam, szyldów, banerów i billboardów w polskich miastach już dawno powinna była się rozpocząć. Wielkoformatowe reklamy zewnętrzne zmonopolizowały powierzchnię, która kształtuje przestrzeń publiczną, traktując miasto jak arenę bitwy o potencjalnego klienta. Wkraczanie reklam w otaczającą nas przestrzeń odbywa się w sposób agresywny i opresyjny. Nie dość, że jesteśmy nimi bombardowani w telewizji i gazetach, to zwykła przejażdżka autobusem czy metrem, uwzględniając różne mniejsze rozmiary wszędobylskich reklam, szybko zamienia się w podróż przez gąszcz śmieciowych informacji i kiczu. Przeciwdziałanie temu zalewowi krzykliwych haseł i tandetnych obrazków może przyjąć formę regulacji prawnych, ale może także mieć inny charakter, np. zaplanowanych akcji czy happeningów ulicznych. Jordan Setler, nazywany artystą ulicznym, od około 10 lat walczy z tym zjawiskiem w Nowym Jorku, organizując różne nielegalne akcje zamalowywania billboardów czy zamiany reklam na plakaty własnej produkcji na przystankach i w bud-

Najpierw tworzono bazę artystów z całego świata, którzy chcieli wziąć w tym przedsięwzięciu udział. Następnie w wyznaczonym miejscu zbierała się stosunkowo duża grupa wolontariuszy, którzy przygotowywali teren. W ostatnim etapie pojawiali się artyści i w tych wcześniej przygotowanych i „przeznaczonych do przejęcia” miejscach tworzyli własne dzieła sztuki ulicznej. Najciekawsze rezultaty przyniosły akcje w Nowym Jorku i Madrycie. W 2009 roku Nowy Jork dwukrotnie zmienił swoje oblicze. W określonym dniu w godzinach popołudniowych 120 centralnie umieszczonych billboardów zamieniło się w białe plamy, niczym przygotowane na sztalugach płótna (wolontariusze pokryli istniejące reklamy białą farbą).

169

W ślad za tym około 50 światowej sławy młodych artystów oraz pokaźna grupa zaangażowanych w akcję mieszkańców stworzyła w tych miejscach kolorowe grafiki, tworząc tym samym przekaz publiczny, pole do nawiązania dyskusji o jakości otaczającej przestrzeni. Drugą akcję przeprowadzono w Madrycie. W jej wyniku powstało 106 prac hiszpańskich artystów, ale także nauczycieli, prawników, właścicieli galerii itd., a więc wszystkich, którzy mieli coś do powiedzenia, którzy chcieli innym przekazać jakąś ideę. MaSAT różnił się nieco od swojego nowojorskiego poprzednika. W Madrycie celem była zamiana plakatów reklamowych w czterech centralnie usytuowanych na mapie miasta wiatach przystankowych autobusu Cemusa. Zamieniono je na plakaty z inspirującym przekazem słownym. W rezultacie w przestrzeni miejskiej pojawiły się hasła, myśli i urywki zdań zmuszające do refleksji, pobudzające wyobraźnię, prowokujące do rozpoczęcia dialogu z „sąsiadem” z przystanku. Treść ich dotyczyła kondycji społeczeństwa, mówiła o sprawach codziennych, ważnych i mniej ważnych. Obydwa opisane przypadki, oprócz kilku aresztowanych za nielegalne działanie wolontariuszy, przyniosły bardzo pozytywny oddźwięk społeczny. Pokazały bowiem, że można podjąć konkretne inicjatywy, aby wprowadzić zmiany mające podnieść jakość i wzbogacić obraz wspólnej przestrzeni. Warto więc może zastanowić się nad tymi działaniami i potraktować je jako inspirację do podobnych albo może zupełnie innych akcji. Warto też uświadomić sobie fakt, że możemy mieć, a poprzez konkretne działania mamy wpływ na to, co nas otacza i, co może najważniejsze, możemy kształtować odpowiednią jakość tego publicznego przekazu. Bo przecież to, jacy jesteśmy jako jednostki, ma bezpośrednie przełożenie na wartość całego społeczeństwa. × Ewa Gumkowska – architekt wnętrz i przestrzeni publicznych. Zainteresowania: miasto, ludzie, podróże, kulinaria.


readme

Lord Protektor mówi:

Dzień Dobry

: Edward Pasewicz : Dorota Wątkowska

Tekst

Ilustracje

Edward Pasewicz – pisarz, kompozytor, czasami improwizujacy pianista. Współzałozyciel KraKoTeki i Krakowskiego Kolektywu Twórczego, redaktor periodyku antropologicznego „Gadajacy Pies”. Felietonista „Czasu Kultury”. Mieszka w Krakowie.

170


readme

Dwadzieścia dwa koty. Tak całkiem po prostu wędrują ulicą Józefa, potem wchodzą na ulicę Estery i ustawione dwójkami, jak dzieci w przedszkolu, spokojnie zatrzymują się na wysokości knajpy Kolory.

N

ie miauczą, nie wrzeszczą, nie marcują się i nie żądają chleba i igrzysk. Angole robią im zdjęcia. Hiszpanie nawet nie spoglądają. Włochów interesują tylko zapiekanki, rozkładają więc małe laboratoria i nuże badać za pomocą kolb, retort, pęset i skalpeli, z czego to składa się krakowska tradycyjna zapiekanka. Pan przewodnik o głosie rasowej cioty przemawia do niemieckich emerytów (oni już się rodzą jako niemieccy emeryci-turyści; mają skrzela, aparaty fotograficzne i od razu potrafią wyrecytować formułkę, że są tu pierwszy raz, a ta krótka wycieczka na czołgach to było tak dawno temu, że się nie liczy) i opowiada, jak król Kazimierz za radą uczonego wielce rabina Gerszoma Lippmana wymyślił krakowskie zapiekanki. Jedyna różnica między wczoraj a dziś tkwi w dodatku, mianowicie zapiekanki królewskie miały w sobie borowiki, dzisiejsze mają pieczarki.

chać wyraźnie jęki piekielne) wyłania się Ian. Ian mieszka tu już 10 lat i jedyne co potrafi powiedzieć po polsku to „nie lękajcie sze”. Zaraz za Ianem wyłazi jego kompan Ricky, który mówi po polsku całkiem znośnie. Ricky mieszka sobie czasowo w Polsce, chociaż jest Lordem Berriedale, uczy się polskiego, nudzi potwornie i nosi dziurawe skarpetki. Ot, takie małe dziwactwo. Ian po 10 latach mógłby nauczyć się naszego języka, dlatego z Lordem Berriedale jesteśmy dla niego okrutni i rozmawiamy tylko po polsku. Do naszej wesołej kompanii dołącza niebawem Jowita i Majka, i emerytowana Drag Queen ZaZa. Leniwe krakowskie popołudnie.

Niemieccy emeryci karnie stają w kolejce po zapiekanki. Przyglądają im się ufnie i kiedy zaczynają je jeść, przypominają jako żywo samice modliszki pożerające swojego partnera tuż po kopulacji. Jako że siedzę pod knajpą Mechanoff, widok mam zdrowy i obfity we wszelkie dziwy Placu Nowego. Koty wywołują lekkie zaniepokojenie kierowców. Ale uformowane w szyku bojowym przypominają małą armię. Nieco zdezorientowani kotami Anglicy też formują się w szyki i tak tedy stoją naprzeciw siebie, koty i ludzie, jakby to była bitwa pod Naseby. Koci Cromwell wydaje miauknięcie do ataku i koty rzucają się na rojalistów. Ci pierzchają w popłochu. Jednak po chwili widać, że atak przeprowadzony był nie na Angoli, ale na gołębie, i dwa wpadły w kocie łapy. Tedy wojna skończona, a ofiara zjedzona. Kocia armia rozłazi się po całym Kazimierzu. Ale z dziury pod moim stolikiem (dziury ogromnej, z której w parne popołudnia sły-

Lord Berriedale z niesmakiem przygląda się swoim ziomkom. Niestety, jego wygląd jest tak typowy, jego peruka tak go upodabnia do króla Karola II, że wszyscy Angole, nawet ci rudzi i piegowaci, podnoszą czapeczki bejsbolówki i wypowiadają czołobitne Good Afternoon, Your Majesty. Lord Berriedale łaskawie kiwa im głową, a madame ZaZa błogosławi ich swoim tęczowym boa. Jest zabawnie i lekko. Małe włoskie laboratoria badawcze pracują pełną parą. Dottore Carlo Fracchioni jest bliski odkrycia najpilniej strzeżonej tajemnicy krakowskich zapiekanek. Ponieważ pracuje przy sąsiednim stoliku, pyta mnie

171

łamaną polszczyzną, czy to, co się tak ciągnie z owych zapiekanek, jest w istocie serem. Nie mogę milczeć. Owoż – odpowiadam – w rzeczy samej dottore nazywa się produktem seropodobnym. Tedy Włosi zwijają laboratoria, bo sprawa jest już jasna i należy teraz prześwietlić krakowskie pierogi. Dottore Carlo Fracchioni za zdradę stanu, której się dopuściłem, obiecuje mi azyl na Piazza Carlo Alberto w Turynie. Propozycję przyjmuję z ochotą, ale drugim uchem nasłuchuję, czy przypadkiem nie nadjeżdża z ulicy Szerokiej, gdzie jest komisariat, jakiś radiowóz policyjny z nadobnymi efebami w mundurach. Długo nie czekałem. Nadjechał. Tyle że efebowie jacyś tacy mało efebowaci, z wąsami i bokobrodami, aż się patrzeć na nich nie dało. Ale że przyjechali nie w mojej sprawie, tylko na zapiekanki, tedy się uspokoiłem i wróciłem do leniwych obserwacji. Lord Berriedale zauważył, jak pewien starszy półnagi mężczyzna pojawił się w oknie kamienicy, w której mieści się kultowy lokal Alchemia. Mężczyzna bezgłośnie powygrażał placowi i miastu, po czym wysypał zawartość popielniczki na markizy chroniące gości lokalu przed skwarem i deszczem. Goście niczego nie zauważyli, bowiem ani jeden pet nie spadł im na głowę. I dobrze. Biedny Ian starał się zrozumieć, o czym deliberowaliśmy przy stoliku. Niestety, lenistwo i pijaństwo nie pozwoliły mu na zrozumienie czegokolwiek. Powtarzał więc swoje. Kiedy tylko przechodziła obok nas jakaś piękna panna, Ian wykrzykiwał w jej stronę: „nie lękajciesze!”. Nie chciało mi się mu tłumaczyć, dlaczego w ten sposób nie posiądzie żadnej nadobnej polskiej dziewicy. Kiedy już wypiliśmy, cośmy mieli wypić, Ian wraz z Lord Berriedale wpełzli do dziury pod stolikiem, a ja, dopijając swoją ostatnią kawę, obserwowałem, jak na końcu ulicy Estery kocia armia znowu formuje szyki i powoli zmierza w naszą stronę, gotowa zmieść wszystko, co stanie na jej drodze. Tedy do domu i spać. ×


readme

Lord Protector says:

Hello! Twenty two cats walk down Józef Street ostentatiously and enter Estera Street, forming pairs, like kindergarten children, only to peacefully stop in front of the Kolory bar.

T

hey don’t meow, don’t scream, don’t screw around and want no ‘bread nor games’. The English take pictures of them. T he Spanish don’t even care to look. The Italians are only interested in traditional Kraków zapiekankas, so they set up their pocket laboratories with flasks, tweezers and scalpels ready to examine what a typical zapiekanka is made of. The guide, speaking with the voice of a typical fagot is talking to German pensioners (who must have been born German traveling pensioners; they have their cameras and keep repeating that this is their first time here, and that the short trip they once had driving tanks was such a long time ago that it doesn’t count anymore). Anyway, back to the guide who is telling the story of how King Casimir invented zapienkankas from a suggestion of Professor Rabbi Gerszom Lippman. The only difference between the former and the present recipes lies in the details, as the royal zapienkankas included forest mushrooms and modern ones have only champignons. The German pensioners line up for zapienkankas in a disciplinary manner. They look at their food suspiciously but once they start tucking in, they closely resemble female mantises devouring their male partners after copulation. As I’m sitting in the Mechanoff bar, I can see quite clearly all the peculiar events taking

172

place in the Plac Nowy. Cats disturb car drivers, forming a military division resembling a trifling army. The English are somewhat disoriented by the cats, but form troops as well and stand against the enemy, as if the Battle of Naseby was being replayed. The cat Cromwell meows out the order to attack and the cats charge at the royalists, who soon flee in panic. After a while, it becomes clear that the attack was carried out not against the English, but against pigeons, two of which were taken captive by cat paws. The battle is over, the victims are eaten. The cat army disperses into the Kazimierz district. From a hole under my table (a huge hole, emitting dreadful moans on hot afternoons) appears Ian. He’s lived there for 10 years now and the only thing he can say in Polish is “nie lękajcie sze” (Fear not). Ian is followed by his companion, Ricky, who’s Polish is bearable to listen to. Ricky lives in Poland for the time being and, even though he is the Lord of Berriedale, he is learning Polish and bores the hell out of people and wears socks full of holes. Such a weird little creature. After 10 years in Poland, Ian should have been able to speak Polish very well, so to be cruel a little bit we speak Polish only. Our merry band is joined shortly by Jowita and Majka and the retired Drag Queen, ZaZa. The lazy Kraków afternoon continues. Lord Berriedale looks at his fellow men with disgust. Unfortunately, his appearance is so typical; with a wig on his head making him look like King Charles II that all the English raise their hats and utter respectably: “Good Afternoon Your Majesty.” Lord Berriedale nods his head to them kindly, while Madame ZaZa blesses them with her rainbow boa snake. The atmosphere is joyful and light. Those Italian pocket laboratories are working at full blast. Dottore Carlo Fracchioni is close to cracking the greatest secret of Kraków’s zapiekankas. As he is sitting at the table next to mine it’s me he asks, in poor Polish, whether the gooey substance is in fact cheese. I can’t remain silent so respond that it is in fact only a cheese-like product. Suddenly, the Italians pack their laboratories, as everything is clear to them now, and the time has apparently come to examine the traditional Kraków pierogi. To reward me of the treason I committed, Dottore Carlo Fracchioni promises me shelter at Piazza Carlo Alberto


readme

: Edward Pasewicz : Dorota Wątkowska

text

Illustration

in Turin. I happily accept his offer but look around to see if there are no police cars emerging from Szeroka Street, where the police station is situated, with those comely ephebes inside. It doesn’t take long. They arrive. But these ephebes turn out to be rather unusual, they have mustaches and sideburns, and are quite painful to look at. But since they’re here not to arrest me, but because of the zapiekankas, I can relax and continue my lazy analysis. Lord Berriedale notices a half naked old man in a window of the building where the cult club, Alchemia, is located. The man silently wags his finger at the square and the entire city, and pours the contents of his ash tray onto the awnings protecting the club customers below from heat and rain. The customers take no notice of him, as no cigarette butts fall on their heads. Good. Poor Ian tries to understand the point of our deliberations, but, unfortunately, laziness and drunkenness hampers his comprehension of anything. So he keeps repeating his line. Whenever a pretty lady passes him, he yells in Polish: ‘Nie lękajcie sze’. I really don’t feel like explaining why he will never get a Polish woman in this way. After we finish our drinks, Ian and Lord Berriedale crawl into the hole beneath the table, while I, sipping the last drops of my coffee, observe how the cat army at the end of the street is being marshaled and is steadily heading towards us, ready to wipe out anything that gets in its way.

Edward Pasewicz – writer, composer and an improvising pianist at times. He is the co-founder of the KraKoTeka and the Kraków Kolektyw Twórczy, works as an editor on the anthropological magazine Gadający Pies and

Time to go home and sleep. ×

writes for Czas Kultury. He lives in Kraków.

173


readme

: Łukasz Saturczak ilustracja: Ada Buchholc

tekst

U

waga! To jest tekst seksistowski. Obrażam w nim kobiety, których w ogóle nie znam i poznać nie mam zamiaru, zaś gloryfikuję te, których nie znam i poznać mi się już nie uda. Jeśli gardzisz takimi tekstami, drogi Czytelniku, omiń te strony z obrzydzeniem, którego pojawienie się autor niniejszego rozumie, ale nie pisz, że jestem na pewno sfrustrowanym – nie tylko intelektualnie – impotentem. Po lekturze tak powiedziała już moja dziewczyna.

po ziemniakach (jak zapewnia plotkarski portal Pudelek), albo Dorota Rabczewska, była dziewczyna jednego ze słynniejszych na świecie polskich wokalistów, czyli niejakiego Nergala (tak, użycie sformułowania „partnerka sławnego mężczyzny” = seksizm), która z kamienną twarzą twierdzi, że to Lady Gaga ją kopiuje, a nie odwrotnie. Gdyby była to prawda, nasza rodzima piosenkarka dołączyłaby zapewne do grona słynnych kobiet jak Maryja czy Madonna, które autorkę słynnego Poker Face inspirują. Do kradzieży rzecz jasna, ale jak już wojuję cytatami, to napiszę, że przecież prawdziwy artysta kradnie, nie kopiuje (Picasso). Zresztą Pudelek, choć bawi mnie przednio i uważam poczucie humoru autorów komentujących wpadki gwiazd za niezwykle zabawne i inteligentne zarazem, to nie jest dla mnie żadnym wyróżnikiem tego, co się właśnie nosi/nie nosi. Portal ten kompromituje się, nie znając firm odzieżowych, myląc nazwiska (polecam prześledzić, jak nazywano wokalistę The Kills), pisząc zdania typu: Aktorka zagrała główną rolę w monodramie. Zgadzam się, styl to ulica, ale ulica jest w przeważającej części szara i nudna. Nawet latem, gdy, jak śpiewa Bruce Spring­ steen: Wirują szprychy rowerów/ Nakładam kurtkę i na dwór/ Dziś zaszaleję na mieście/ A dziewczyny w letnich ubraniach/ W chłodnym świetle wieczoru/ Dziewczyny w letnich ubraniach/ Przechodzą obok mnie (tłum. Wojciech Mann). Nawet w stolicach mody, moda nie jest codziennością. Codziennością jest styl.

Miałem sen. Przyśniła mi się Edie Sedgwick. Była w świetnej formie jak na martwą od 40 lat (a umarła z przećpania) muzę Andy’ego Warhola. Podejrzewam więc, że spotkałem ją w roku sześćdziesiątym piątym, może szóstym. Na pewno miała mini i grube rajstopy, które były jej znakiem rozpoznawczym. Mówiła niewiele, w zasadzie wszystko dotyczyło ulgi związanej z jej odejściem, bo, jak dobrze zrozumiałem, nie zazdrości Twiggy, która musi na co dzień oglądać styl panujący dziś na ulicach. Styl, w przeciwieństwie do mody, nie przemija – tak mawiała Marylin Monroe, ale i ona nie żyje. Przewalone mają tylko Pattie Boyd i Twiggy. A i tak dobrze, że żyją na Wyspach Brytyjskich. Zapewne gdyby przeszły się po polskich miastach, dołączyłyby do Edie. Nieuczciwie byłoby napisać, że polski styl reprezentuje Edyta Górniak, ubrana w worek

1 74


readme

Moda się zmienia, zmieniają się ciuchy, zmienia się ulica. Stylu tu nie ma. W Polsce. Edie mi nie wierzy. Mówi też, że brak nam czasu na spacery. Pokaż jakiegoś waszego bloga o modzie – mówi. – Lubię blogi – siada na łóżku i wpatruje się w monitor. Zakłada nogę na nogę. Nawet przez rajstopy przebijają jej kościste kolana.

(choć te na anorektycznych dziewczynach, zwisając na ich chudych ramionach, wyglądają akurat nawet całkiem OK). Edie nie dowierza i mówi, że chyba musi lecieć, a ja żebym lepiej wstał i się ogolił, i tak w ogóle to też wyglądam okropnie i racje ma moja dziewczyna. We wszystkim rzecz jasna. Urodziłem się w złych czasach. Tak myślę po przebudzeniu. Coraz mniej mi się podoba. Wyobrażam sobie nastolatki przed sklepem Diora manifestujące swoje przywiązanie do spódniczek mini – „Mini Skirts Forever!”; wyobrażam sobie słodką Twiggy i piękniejszą od niej Pattie Boyd, dla której Clapton napisał Laylę. Gdzie są następczynie Edie i bardowie, którzy jak Dylan śpiewaliby tylko dla nich? Starzeję się za młodu i patrzę jak ten umierający Czesław Miłosz: Każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno. Tylko nawet ten stary zbok pisał o tych widzianych w USA. A ja myślę, że dojrzewamy, że uczymy się stylu, że tylko narzekam. Znów zamykam laptopa, znów wychodzę na ulicę i znów wszystko, co napisałem, w zderzeniu z rzeczywistością jest tylko narzekaniem wiecznego marudy. A tak w ogóle, to uważam połączenie dżinsowych spodenek i rajstop za świetny pomysł, nawet jeśli wulgarnie wystają na górze szwy. Edie by się spodobało. Mnie się podoba bardzo. ×

Gwiazd nie mamy – zaznaczam we wstępie. Ikon tym bardziej, więc musi wystarczyć przeciętność. Sam lubię blogi, ale nie rodzime. Tak samo ulice, tak samo styl. Sam nic nie mam do Polek, które uważam za jedne z piękniejszych kobiet w Europie, ale sama popatrz tutaj – rzucam do Edie i na chybił trafił wchodzę na pierwszą lepszą stronę. Stronę tę poleciła mi z szyderczym uśmiechem moja rówieśniczka, zdolna pisarka o wystających pięknie żebrach i długich nogach. Strona jest przaśno-buraczana i serwer ma w Polsce. Edie zasłania niezdarnie dłonią oczy, a ja krzyczę na nią, aby patrzyła, z czym mam do czynienia, na co dzień! I oglądamy te obrzydliwe zdjęcia, zrobione, aby się pochwalić nową lumpeksową zdobyczą, tymi zdjęciami wzorowanymi nieudolnie na polaroidowych, bo moda na czarno-białe minęła. Podrobione ray-bany, wielkie swetry

Łukasz Saturczak – autor powieści Galicyjskość, doktorant na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, na którym ukończył dziennikarstwo. Pisze głównie o literaturze, ale też o muzyce i filmie dla TAKE ME, „Lampy”, „Tygodnika Powszechnego” czy „Ha!artu”. Przemyślanin z urodzenia, wrocławianin z wyboru.

175


re adme / shorts

Trinny i Susannah na Zień dobry

Co wkurza Łukasz Saturczak Doktorant, wolny strzelec, leń, wrocławianin z galicji.

N

Judyta Niedziejko Studentka, czasem czuje pismo nosem.

I

dzie dziewczyna do sklepu po avocado (nie po bułki) i spotyka p r z y p a d k o w o Trinn i Sus. Chcą ją zmienić. Upuszcza avocado.

Tak, ma cienie pod oczami, a jej uda nie stykają się, gdy stoi. Jest luka. Krzywizna. Ubiera się dziadowsko, bo paski do kratki i spódniczki w kwiatki. Czasem normalnie: biała koszulka i dżiny – bez dżina czarów nie ma. Nie wierzy w siebie. Dlatego idzie do przodu, a wygląda jakby szła do tyłu. Trudno określić. Więc biorą ją zaspaną i ubierają, nie wie jak, ale czuje, że w tkaninę i krój od Zienia – się interesuje modą, to wie. Obcas, flesze, wybieg. Brawo. I widać, że nie kroczy, a prze do przodu. Schodzi i jakoś tak zaczesana do tyłu, w falbankach, na chodniku, przytłoczona, bo ciekawych spojrzenia ciężkie. U Owidiusza przemiany były trwałe, tu się pozmechacały, jak korale z filcu. Nie wie, czy zewnętrze może wnętrze odmienić, jeśli tak, to na jak długo? A może to wewnętrze na zewnątrz wypuścić, żeby aurę rozsiać i spojrzenie zmienić, nie tusz. Przemiana zapomniana, chociaż… cienie pod oczami od tamtej pory jakby mniejsze, bo śpi w sukience od Zienia i Zień zaczyna od avocado. ×

: Amadeusz Mierzwa

Ilustracje

Ilustrator z krainy węgla, robiący dyplom na wydziale malarstwa Katowickiej Akademii Sztuk Pięknych

owa akcja TAKE ME. Co wkurza? Jezu, wszystko i staram się jak w Litanii loretańskiej wyliczać w pamięci ważniejsze powody, przez które zamykam się w pustym pokoju i krzyczę w stronę pożółkłej ściany: Matko Kościoła, Matko Dresiarzy, Matko Chłopców chadzających z książkami Sartre’a po pachą, ale go nieczytających, Matko Chamskich kierowców… Po chwili myślę, że ciekawszy jest fakt, że kompletnie nie denerwuje mnie to, co większość moich znajomych, czyli przeintelektualizowane dziewczęta w ray-banach, wrzucające kolorowe zdjęcia na blogi, które to zdjęcia okraszają cytatem o miłości (w zależności od wieku i intelektu skala rozciąga się od Coelho do Remarque’a). Są piękne, urocze i koniec tematu. Wyliczam dalej: Matko Mądrzejszych ode mnie, Matko Piękniejszych ode mnie, Matko Dowcipniejszych… Ale gdzie szczyt? Coś musi być na szczycie. Zostać Everestem wszystkiego, co złe, podłe i wnerwiające mnie od rana do rana. Jedna myśl: tłum. I tak jak w odwiecznym pytaniu „skąd zło?”, również i tu można zapętlić się i powiedzieć, że wszystko, co piękne i dobre, też jest tłumem – narodziny demokracji, rewolty, wolność, równość, braterstwo etc. Jednak dochodzę do wniosku, że w tym całym owczym pędzie – zapisywaniu się, gdzie się da, wchodzeniu, gdzie się da, robieniu czegoś, bo tak, bo mogę, bo mi się należy, bo inni – jest rzecz najgorsza: wykastrowanie z myślenia, samodzielnego myślenia i podążanie za resztą. Mierziło mnie to od zawsze. Od Przystanku Woodstock, na który jako chłopiec pojechałem, po akcję „Nie biegam”, na którą nabrać się nie dałem. Owszem, przeintelektualizowane siedemnastolatki to też tłum, ale one są chociaż urocze. ×

176


re adme / shorts

Zróbcie nam ładnie

Laptopersi Sebastian Frąckiewicz To ten sam Sebastian.

Sebastian Frąckiewicz

Najnowszy krzyk mody w podróżowaniu PKP to oglądanie filmów na laptopie. Na głos, żeby każdy słyszał.

Copywriter, dziennikarz kulturalny.

Każde duże polskie miasto chce robić street artowy festiwal. Dobrze ułożony, grzeczny. I oswojony.

W

ładza nie lubi graffiti. Ale lubi street art. Władza jest za młodzieżą, za kulturą i za tym, żeby ich miasto było ładne. Bo ładny, apolityczny street art jest dobry i modny. A jeśli nawet jest polityczny, to niech będzie to polityka uniwersalna: świat konsumpcji, kryzys demokracji, smutny Trzeci Świat. Taki street art dostanie pieniądze od władzy/sponsorów i miejsce na ścianach. Warunek: nie jedziemy po nikim z lokalnego podwórka, lokalnego podwórka nie tykamy. A artyści uliczni – cóż, nie możemy mieć o to do nich pretensji – chcą mieć na chleb, a że nie funkcjonują jeszcze dobrze w obiegu galeryjnym, trzeba brać te zlecenia. Szkoda tylko, że na festiwalach w Gdańsku, Łodzi, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Warszawie przewijają się te same nazwiska. Ważne także, żeby zaprosić BLU. Dlatego BLU jest wszędzie. Ale legalne, „ładne” festiwalowe oblicze street artu (nie kwestionuję jego wartości artystycznej) to jedna strona medalu. Jest jeszcze druga, przez władzę niechciana. Ta druga strona medalu to na przykład Radykalna Akcja Twórcza i ich zeszłoroczny billboard przeciwko prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi („Gdańsk. Europejska stolica biedy i wykluczenia”). Oj, nie dostanie RAT swojej ściany na Zaspie ani zlecenia na streetowego Wałęsę. Im podobni też nie. Gdzie się podział walczący z lokalnymi problemami, radykalny street art? Ostatnio widziano go na egipskich ulicach. Z polskich już prawie zniknął. ×

K

ażdy choć raz widział na własne oczy ten obrazek: do tramwaju wbija się grupka nastolatków. Kaptury na głowie, miny groźne, osiedlowe klimaty à la „co się, kurwa, patrzysz”. I obowiązkowo muzyka z komórki: Peja, PIH, Hemp Gru – klasyka polskiej gangsterski. Głośność na full, bo chłopaki w kapturach robią wioskę i reprezentują: bunt, frustrację i kulturę bloków. Masz się bać ich i tego, co leci z ich kradzionej nokii. Wszystko jasne i przemyślane. Ale kultura bloków to miejska kultura, więc od jakiegoś czasu chłopaki z osiedli doszli do wniosku, że robienie wioski nie idzie z nią w parze. I już naprawdę rzadko słyszę Peję puszczanego z komórki. Robienie wiochy przeniosło się z tramwajów do pociągów. Panów z bloków zastąpiła nowa polska inteligencja, a kradzione nokie – tanie laptopy i oglądanie filmów na głos. Bez słuchawek, żeby każdy współpasażer słyszał. To jest jakaś plaga. Do niedawna działał sprawdzony przepis na komfortową, kilkugodzinną podróż koleją. TLK, bezprzedziałowy wagon, bo w takim wagonie ludzie zachowują się spokojniej, nie gadają na głos, bardziej się szanują. Możesz się wyspać, poczytać książkę, popatrzeć bezmyślnie w okno. Do niedawna, bo teraz każdy tzw. nowy inteligent (z papierem mgr), który jak pies do budy przywiązany jest do swojego laptopa, odpala na głos filmy w przedziale. Jakby wynalazek słuchawek nie był mu znany. Nieważne, że nie chcesz oglądać z nim. Ważne, żebyś wiedział, że on tego laptopa ma i przy okazji ma gdzieś Ciebie i całą resztę współpasażerów. Może blokersi powinni powiedzieć nowemu polskiemu inteligentowi, że to wiocha? A może lepiej niech od razu go skroją, bo i tak nie zrozumie. ×

177


readme

Bookopen… Bo po trzydziestce wiele się zmienia

Tytuł: „…” Autor: Louis C.

: Sylwia Jurkiewicz, Justyna Lach

Tekst

Do trzydziestki wszystko jest jeszcze względnie proste. Można sobie szukać własnej drogi, nowych pasji, ciekawszej pracy czy nawet tej jednej jedynej miłości bez obaw, że komuś wyda się to nie na miejscu… Po trzydziestce niby nic się nie zmienia, a jednak pomału zaczynają docierać sygnały, że czas się jakoś określić. Sprecyzować. Zdefiniować. Tylko jak? No właśnie… O tym jest Bookopen. 178


readme

B

ookopen powstał z powodu zmiany planów. Bo w planie była podróż dookoła świata i zbieranie materiału do pierwszego na świecie dziennika napisanego nie przez nas, a przez ludzi spotkanych po drodze. Każdy nowy dzień – nowa osoba. Każde nowe miejsce – nowy wpis do dziennika. Byłyśmy tym pomysłem zachwycone. Ale… plany się posypały, plecaki trzeba było schować do szafy, buty trekkingowe zamienić na szpilki, a ręczniki szybkoschnące – na egipską bawełnę. Pomysł wspólnego dziennika na szczęście jednak nie usechł. Trzeba było tylko mieszkańców Indonezji i Urugwaju zamienić na kogoś, kto jest bliżej. Znacznie bliżej. Najbliżej jak się da. Wybór mógł być tylko jeden: piszemy wspólny dziennik z 30–40-latkami. Odpa­ lamy portal, a zebrany materiał wydamy w formie książki! Portal Bookopen.pl wystartował pod koniec maja. Siedziałyśmy w moim świeżo wynajętym berlińskim mieszkaniu, gapiłyśmy się w monitor komputera i gdy w końcu dostałyśmy od informatyka sygnał, że to już, że wszystko działa jak należy, ogarnęły nas jednocześnie dzika radość i dzikie przerażenie. Co jeśli nikt nie będzie chciał ani pisać, ani wrzucać grafiki? Od początku bowiem ustaliłyśmy, że – żeby było ciekawiej – Dzień z życia 30–40-latka niekoniecznie musi być opisany słowem, równie dobrze można go zilustrować. A jeżeli wpisy się pojawią, to kim w ogóle będą ci 30–40-latkowie? Co robią, co lubią, czym się zajmują, co ich kręci bardzo, a co już trochę mniej, z kim żyją, jak żyją, czy są poukładani – dzieci, pies, samochód w garażu – czy może raczej kawalerka i imprezy do rana na plaży? Strasznie byłyś­my ciekawe (zresztą nadal jesteśmy), jak to się wszystko rozwinie.

Uśmiecham się gwiazdkowo. Nie wiem Babciu, kiedy dziecko. Już po świętach. Dobrze, że się skończył opłatek. Babci płyną po zmarszczkach łzy wielkie jak groch. Ona wie najlepiej, jaka jestem nieszczęśliwa. Modli się za mnie co niedzielę przy radiu. Może gdybym się nauczyła gotować, zechciałby mnie za żonę. Ale go nie widziałam już tyle miesięcy. Zaczął pracę w banku, kłamię. I naprawdę na wszystko nas stać. Gdzieś mi uciekło dziesięć lat. I co z tego. To tylko liczby. Tylko zmarszczki. Fragment tekstu Uśmiecham się autorstwa Astonick. 30–40-letni single to na Bookopen mocna grupa.

Bookopen.pl to portal literacko-graficzno-społecz-

To fragment tekstu Sponsorka? autorstwa Mandali – pierwszego, który wywołał na Bookopen większe poruszenie. I jednego z pierwszych tekstów napisanych prawdopodobnie nie przez naszego znajomego. Prawdopodobnie, bo na Bookopen 30–40-latkowie zakładają fiszki, które mogą oczywiście opisać pseudonimem. Temat seksu wraca zresztą dość regularnie i raczej nie dotyczy małżeńskiej sypialni. Systematycznie pojawiają się też teksty 30–40-letnich singli, którzy piszą, jak sobie radzą (lub nie radzą) z coraz częściej pojawiającymi się uwagami cioć, babć i wujków o tym, że lata jednak lecą… Jest też tekst listonosza, który roznosi emeryturę i przy okazji obserwuje swoich „klientów”; jest opis leniwego weekendu spędzonego na opróżnianiu kolejnych butelek wina czy zapis absurdalnego dialogu podsłuchanego któregoś popołudnia w tramwaju. Nie ma za to w opisach 30–40-latków mowy o pracy czy robieniu kariery, a był to temat przewodni książki Młodzi końca wieku, wydanej przez „Gazetę Wyborczą”, która ponad 10 lat temu opisywała ówczesnych 20-latków. Właśnie tamci 20-latkowie mają dzisiaj lat trzydzieści parę, myślimy więc, żeby się do bohaterów tamtej publikacji odezwać i zapytać, co się w ich życiu zmieniło i jak teraz wygląda ich dzień. Jednym z nich był na przykład 22-letni wtedy Marcin Prokop, który pisał, że nie ma ochoty podejmować żadnej rywalizacji. Jak to wygląda teraz? Może uda nam się sprawdzić.

nościowy dla 30–40-latków. Jego celem jest stworzenie dziennika, w którym każdy dzień będzie miał innego autora: 30–40-latka właśnie.

Sylwia Jurkiewicz – Współzałożycielka portalu – Czy ja płacę za ten seks? – patrzyłam na barmana wyczekująco, pochylona nad moją margaritą. (…) – Czy te pieniądze, które wydaję na niego, to zapłata za seks, który on mi daje? (…) Jeszcze niedawno przychodził do mnie prawie codziennie. Dziś przychodzi tylko wtedy, kiedy napiszę z pozoru obojętne, podskórnie rozpaczliwie: „Bądź dzisiaj”. SMS: 30 groszy. – Zawsze kupuję mu piwo, nie jedno, tylko trzy co najmniej. Bo on się musi zrelaksować, rozluźnić. Co on, wodę ma pić? Czy on wygląda na kaktusa? Piwo: 10 zł.

Dla mnie wino: 40 zł – wstukałam. – Robię kolację, obiad. Czasami on prosi o pizzę. Obiad: 50 zł. Potem się kochamy. Ja kupuję prezerwatywy. Prezerwatywy: 6 zł.

Bookopen.pl. Absolwentka poznańskiej Akademii Ekonomicznej, na co dzień prowadzi projekty w jednej z agencji reklamowych w Poznaniu. Lubi mieć „pusto w głowie” i pełno nowych planów w zanadrzu.

Justyna Lach – Współzałożycielka portalu Bookopen.pl. Absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, pracuje w agencji PR w Berlinie, co niestety nie pozostawia jej zbyt wiele czasu na cokolwiek innego. Lubi spotykać ludzi, którzy ze zrozumieniem przyjmą jej głupie pomysły i jeszcze głupsze żarty.

179

Przede wszystkim chcemy jednak, żeby udało nam się jedno. Chcemy, żeby Bookopen pozwolił nam, 30–40-latkom, przyjrzeć się sobie nawzajem i z tego przyglądania wyciągnąć jakieś wnioski. Chcemy zainteresować tym projektem jak największą grupę różniących się od siebie osób, żeby książka, która, mamy nadzieję, na koniec powstanie, była jak najbardziej obiektywna i ciekawa. No i oczywiście, poza wszystkimi motywami badawczymi, chcemy, żeby ten portal pozwolił 30–40-latkom się spotkać, porozmawiać i jakoś wzajemnie wspierać w oswajaniu tej ciągle nas zaskakującej metrykalnej dojrzałości. ×


readme

Wiktoriańskie

porno : Agnieszka Okrzeja źródło: stopklatki z filmu

tekst

Dlaczego złota dekada porno produkcji wydaje się tak interesująca z dzisiejszego punktu widzenia? Nie chodzi tylko o klimat, ale o całokształt filmowego przedsięwzięcia. Scenariusz, scenografia, ścieżka dźwiękowa i gwiazdorska obsada. Ten miks dawał niezwykłe efekty. Dziś kulturę porno chic doceniają takie wydawnictwa jak Taschen, Ammonite Press, Running Press czy Goliath.

A

lice in Wonderland: An X-Rated Musical Comedy został wyreżyserowany przez Buda Townsenda i wyprodukowany przez Wiliama Osco. Premiera pornograficznej adaptacji dzieła Lewisa Carrolla Alicja w Krainie Czarów odbyła się w Seattle w 1976 roku. Alice in Wonderland jest jednym z kluczowych filmów zaliczających się do „Golden Age of Porn”. Tak przemysł filmow y określa owocną dekadę producentów filmów XXX od końca lat 60. do początku lat 80. W tym czasie powstały mainstreamowe produkcje takie jak: Deep Throat (1972), Behind the Green Door (1972) czy The Opening of Misty Beethoven (1976). Eksperymentalny charakter filmów z tego okresu wszedł do klasyki kina, a fenomen

społeczności skupionej przy produkcjach XXX stał się elementem historii kultury popularnej. Film opowiada o przygodach Alicji (w tej roli Kristine DeBell), która już nie jest dzieckiem, ale dojrzewającą uczuciowo dwudziestolatką. Jest zamknięta w sobie i pruderyjna, jej osobowość to kwintesencja wiktoriańskiego wychowania w duchu powściągliwości i konserwatyzmu. W pierwszej części akcja filmu przebiega zgodnie z Carrollowskim pierwowzorem, do chwili przejścia przez symboliczne lustro. Od tego momentu rozpoczyna się wędrówka Alicji w świat doświadczeń seksualnych. Droga przez nieznane terytoria prowadzi bohaterkę od jednej postaci do drugiej, ucząc niedoświadczoną dziewczynę przyjmowania i odwzajemniania seksualnej przyjemności. W jednej produkcji pomie­szano wiele gatun­

180

ków filmowych m.in. musical, porno, fantasy, pastisz i komedię. Seks pokazany jest tu przez pryzmat śmiechu i bajkowej infan­ tylności, nie dominacji i przemocy. Kostiumowe porno z jednej strony może być postrzegane jako sprośny i niestosowny pomysł erotycznych wizjonerów. Ale w cieniu kontrowersyjnej i pełnej podejrzeń postaci Lewisa Carrolla (jak opisują go biografowie) być może Alice in Wonderland: An X-Rated Musical Comedy jest bardzo trafną interpretacją historii o „jego Alicji”…? × Agnieszka Okrzeja – przede wszystkim fanatyczka zmian. Lubi rzeczy ładne, szczególnie je dotykać, nawet w muzeach. Odkrywa na nowo potencjał kultury. Dużo pisze, mówi i doradza przedsiębiorcom. Ostatnio całe serce wkłada w architekturę wnętrz. Hoduje wielkiego, rudego kota.


Jan uary M isiak 's

Did you notice that sometimes time flies at least twofold?

You mean, some people have their faces get old faster and some their feet?

181

I thought rather of knees and elbows.


readme

Wiejskie życie rysownika skany:

tekst: Sebastian Frąckiewicz Golem i Gwiazdy Dawida – James Sturm, POST Publishing House

James Sturm przez lata tworzył niepozorne komiksy, a potem założył niepozorną szkołę dla twórców komiksowych. Na obydwu polach osiągnął sukces, choć – jak należy się spodziewać – nie jest on na tyle spektakularny, by trafić do wieczornych wydań telewizyjnych wiadomości.

J

ames Sturm, nowojorczyk z   krwi i kości, od kilku lat mieszka w amerykańskiej, prowincjonalnej dziurze. Tyle że w White River Junction z prowincjonalności zrobiono zaletę, a choć owa dziura nie posiada praw miejskich, dziś w niczym nie przypomina filmowych miasteczek z hulającym po ulicach wiatrem i ludźmi, którzy nie załapali się na pociąg z napisem „sukces”. Jak na ironię, pociągi to prawdziwy skarb White River Junction. W XIX wieku był tu węzeł kolejowy i właśnie stąd wyruszano w głąb kontynentu. White River Junction to zatem miejsce, w którym jankesi mogą pielęgnować romantyczny mit o pionierach, a że zachowało dziewiętnastowieczną, kolonialną architekturę, dziś stało się skupiskiem artystów. Choć liczy niespełna 3 tys. mieszkańców, jest tu dom pracy twórczej dla pisarzy, muzeum, galeria sztuki, profesjonalny teatr i wreszcie dwuletnia szkoła dla twórców komiksowych – The Center for Cartoon Studies – założona przez Jamesa Sturma, jednego z najciekawszych amerykańskich twórców komiksowych, autora niepozornych powieści graficznych. Sturm rysuje je bez fajerwerków, prostą kreską, kadrując i patrząc na rzeczywistość niczym dobry fotograf dokumentalista. Na szczęście – i zupełnie zasłużenie – jego komiksy są doceniane przez krytykę. W Polsce artysta miał małego pecha, bo album Golem i gwiazdy Dawida (Kraków 2005) przeszedł trochę bez echa, pewnie byłoby inaczej, gdyby ukazał się kilka lat później. Golem… to historia o żydowskim wędrownym zespole baseballowym, a jednocześnie doskonały, szczegółowy portret amerykańskiej prowincji: sklepowe szyldy, nagłówki gazet, architektura, stroje czy nostalgiczne krajobrazy jak z malarstwa Edwarda Hoppera, ale także rasistowska, ksenofobiczna mentalność, zawiść i strach przed zmianami. James Sturm celnie analizuje amerykańskie mia-

steczka od wielu lat, choć Golem… to jedyna możliwość, by zobaczyć to po polsku. Ostatnio, po wydaniu Market day, przeniósł się na prowincję żydowską, do wschodnioeuropejskiego sztetła, który – choć nie ma konkretnej lokalizacji – równie dobrze mógłby znajdować się nad Wisłą lub Bugiem. Ale małe, zamknięte społeczności to wciąż domena amerykańskiego artysty. Trzeba przyznać, że w swoich działaniach i fascynacjach jest do bólu konsekwentny, bo Center For Cartoon Studies też założył na prowincji, a lokalna społeczność na tym tylko skorzystała. U nas szkoła na prowincji kojarzy się z beznadziejnym poziomem nauczania, natomiast Sturm prowadzi CCS, trzymając świa-

182

towy poziom. Co roku studiuje tu tylko kilkadziesiąt osób, a nauczyciele to praktycy, visiting profesorami są m.in. Art Spiegelman, Jasone Lutes czy Chris Ware. Studenci (część z nich to prawdziwe geeki) do dyspozycji mają dużą bibliotekę komiksową, w ramach zajęć wydają własne historie, publikują w „Mome” i kilku innych prestiżowych, niezależnych magazynach komiksowych. To szkoła artystyczna, nienastawiona na „superbohaterski” przemysł, a absolwenci zasilą grono twórców, których raczej nie będzie stać na dobrego cadillaca. Choć sami muszą zapłacić dość konkretne czesne – 16 tys. dolarów za rok. Ale mimo tej sumy CCS i tak nie narzeka na brak chętnych. ×


readme

An artist’s country life scans:

text: Sebastian Frąckiewicz Golem i Gwiazdy Dawida – James Sturm, POST Publishing House

James Sturm has been publishing his comic books modestly over the years, only to later establish a comics school for up and coming authors. He has achieved success in both fields, although obviously not so spectacularly as to reach daily television news programs.

J

ames Sturm, a real blood and bones New Yorker, has lived in a ‘small American town’ for several years. The provinciality of White River Junction, however, has been turned to an advantage. Even though the place has no urban rights, it’s by no means similar to those blustery cinema hick towns inhabited by those who missed the last train to success. Ironically, trains are the real ‘treasure’ of White River Junction. In the 19th century, the Junction was on a loop of the main train line and was the departure point for people leaving for the interior of the continent. White River Junction is the place where Yankees can nurture their romantic

myths about being the first settlers. With its well-preserved 19th century Colonial architecture it is also the meeting place for artists. Although the population is only around 3,000 it hosts a number of creatively working writers, a museum, an art gallery, a professional theater and a two-year curriculum school for comics writers – the Center for Cartoon Studies – established by James Sturm, one of the most notable American comics writers, devoted to graphic novels. Rather than using special effects, Sturm follows a simple style, framing and perceiving reality as if he was a regular documentary photographer. Luckily, and deservedly, his comics are well-received by the critics. So far, the artist had no luck in Poland

183

where his comic, The Golem’s Mighty Swing, went unnoticed. It wouldn’t have been so if it had been released several years later. The Golem’s Mighty Swing tells the story of a Jewish travelling baseball team with a  superbly detailed portrayal of the American provinces: shop signs, newspaper headlines, architecture, clothes and nostalgic landscapes resembling the paintings of Edward Hopper, but also racist, xenophobic mentality, envy and fear of change. Although James Sturm has been accurately picturing American towns for many years, The Golem’s Mighty Swing, has been the only opportunity to experience his work in Polish. With the recent release of, Market Day, the artist had moved his focus to a Jewish Eastern European shtetl, which has no specific location, but could very well resemble one situated on the Vistula or Bug rivers in Poland. Small, closed societies remain the American artist’s domain. It has to be handed to him that he is perfectly consistent in his aims and undertakings, since the Center for Cartoon Studies was also established in a provincial region; the local community benefited from this move. A Polish mind instantly associates the idea of a provincial school with inordinately low levels of teaching, whereas Sturm runs his CCS in accordance with world-class standards. The school accepts only a limited number of students every year and hires a professionally active teaching staff, with such prominent artists as Art Spiegelman, Jasone Lutes, and Chris Ware as guest-teachers. Students (some of whom are typical geeks) have a large comic’s library at their disposal and publish their own stories during the course in Mome and other prestigious independent comic magazines. Being an art school, it’s not oriented towards the superhero industry, so its graduates are unlikely to join the ranks of those able to afford a Cadillac. Even though its tuition fees are quite considerable, $16,000 per year, CSS by no means suffers from little interest from potential students. ×


readme

Rozmawiał: Sebastian Frąckiewicz : Fundacja Tranzyt / Centrala - Central Europe Comics Art

skany

Serbski twórca Aleksandar Zograf w swoim komiksie „Pozdrowienia z Serbii” przedstawił piekło wojny w byłej Jugosławii z punktu widzenia cywila z małego miasta Pančevo, położonego blisko Belgradu. O przemocy, snach, medialnym obrazie bałkańskiego konfliktu i jego uproszczeniach rozmawiamy z Aleksandarem podczas jego wizyty na Międzynarodowym Festiwalu Kultury Komiksowej Ligatura w Poznaniu i przy okazji polskiej premiery jego albumu. 184


readme

Rozpoczynanie rozmowy od politycznego tematu nie jest może zbyt dobre, ale chyba niezbędne w kontekście Twojego komiksu. Jak się czułeś, widząc aresztowanie Ratko Mladicia? [rozmawiamy 4 czerwca – przyp. red.]

Kiedy to się stało, byłem w Portugalii. To była sensacja nawet w Lizbonie. Co zabawne, złapali go w wiosce niedaleko mojego miasta. Mam nadzieję, że to jest kolejna z dużych zmian w Serbii, szczególnie w stosunkach międzynarodowych, bo w gruncie rzeczy od 1990 roku znajdujemy się w większym lub mniejszym kryzysie. Czy to nie dziwne, że udawało mu się ukrywać przez 14 lat? Serbia to nie jest duży kraj…

To jest absurdalne, ale Mladić ukrywał się – prawdopodobnie dzięki pomocy ludzi z serbskiej armii – na terenach wojskowych, a także w klasztorach. Choć dla mnie bardziej zabawną oraz niesamowitą historią jest ta związana z Karadžicem, który wybrał inną technikę – ukrywał się, będąc widzialny dla wszystkich. Zapuścił brodę, wąsy, włosy i zgrywał guru new age – mieliśmy swojego serbskiego Pana Naturalnego, jak z komiksu Crumba. Miał kontakt z tysiącami ludzi, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy z jego prawdziwej tożsamości.

przeciwko nim. Najgorsze było jednak to, że na wojnę szły najniższe warstwy społeczne, w tym przestępcy wypuszczani z więzień, pojawili się najemnicy. Dla wielu wojna była po prostu biznesem, chętnie szli na front. Niektórym nie udało się uniknąć wcielenia do armii. Jeden z moich znajomych, twórca komiksów, Vostok, został posłany na front. Na szczęście zajmował się w biurze papierkową robotą. Dla armii był zbyt dziwny, by mu zaufać i dać broń do ręki.

Jak to się stało, że gdy wybuchła

walczyło na froncie, nosiło na co

wojna w byłej Jugosławii, nie

dzień moro. Skąd wzięła się ta dziwna

W Pozdrowieniach z Serbii pokazujesz, że wiele młodych osób, choć nie

wcielono Cię do wojska?

moda?

To wcale nie było takie trudne. Władze wojskowe najczęściej przychodziły po mężczyzn w nocy i dawały do podpisania papier, ale wiele osób, w tym ja, zdecydowało, że nie pójdzie. Kazałem mówić mojemu ojcu, że nie ma mnie w domu. A według ówczesnego prawa, jeśli nie podpisałeś papieru, nie musiałeś iść do armii ani na wojnę.

Wojna spowodowała wiele dziwnych zachowań. Niektórzy młodzi ludzie (również dzieci) zaczęli chodzić po ulicach w mundurach. Pojawiła się po prostu taka moda, cała atmosfera zaczęła się robić coraz bardziej „wojskowa”. Często w swoim komiksie pokazujesz sceny, kiedy oglądasz telewizję

I nie wracali po Ciebie?

i dzięki niej śledzisz frontowe

Wrócili raz czy dwa. Ale wtedy się ukrywałem. Ojciec znów mówił, że np. wyjechałem nad Adriatyk, i nie wie, kiedy wrócę. Z drugiej strony władze wojskowe nie zmuszały za bardzo tych, którzy nie chcieli iść na wojnę. Bali się, że takie osoby zwrócą broń

wydarzenia. Czym ten obraz wojny z telewizji różnił się od tego, co obserwowałeś w swoim mieście?

W większości krajów byłej Jugosławii w czasie wojny telewizja stała się dla władz doskonałym narzędziem propagandy. Rządy

185

mogły dzięki niej narzucać ludziom projekcje swoich idei i myśli, a także budować, rzecz jasna, własny wizerunek. Najlepszym przykładem jest Milošević. Wiele osób mu wierzyło, bo emitowano to w państwowej telewizji, i wielu zachowywało się tak, jakby ich zahipnotyzował. Milošević to bardzo mały facet, przed wojną dyrektor banku, który dzięki wsparciu kilku osób zdołał przekonać społeczeństwo, że jest liderem potrafiącym rozwiązać problemy w Serbii. W końcu Serbowie uwierzyli w niego i jego charyzmę, choć w rzeczywis­tości był strasznie nudnym facetem. Ufali mu głównie starsi ludzie, bo to właśnie oni stracili poczucie bezpieczeństwa, które dawał im socjalizm. A trzeba pamiętać, że Jugosławia w czasach Tity to nie był PZPR. Żyło się dobrze i wygodnie. Zatem Milošević przedstawił się ludziom w telewizji jako ktoś, kto chce wciąż podążać socjalistyczną drogą Tity. Zrobiłem nawet osobny minikomiks o telewizji, o relacjach człowieka z telepudłem. Był sprzedawany w Wiedniu w urządzeniach przypominających automaty na papierosy. W zachodnich mediach, polskich również, Serbowie byli pokazywani jako „zły naród”. Jak reagowałeś na takie relacje medialne?

To jedno z takich uproszczeń, wielkich uproszczeń, które zawsze pojawiają się w relacji z wojny. Ludzie chcą to wszystko jakoś zrozumieć. W swojej książce staram się to uproszczenie obnażyć. W czasie wojny byłem – i nie tylko ja oczywiście – przeciwko Miloševiciowi, jego rządowi i jego wizji państwa. Zanim wybuchła wojna, nikt tak naprawdę nie potrafił sobie wyobrazić, że to w ogóle może nastąpić. To też jest zupełnie inny rodzaj wyobraźni niż np. wyobraźnia uruchamiana podczas snu. Zanim to wszystko się zaczęło, żyłem sobie spokojnie w Pančevie i byłem szczęśliwy, tak jak wiele osób. I nagle wszystko zaczyna się zmieniać, ludzie na ulicy zachowują się jak szaleni, bo rzeczywistość ich przerasta. Ale ludzie w Serbii – jak wszędzie na świecie – są i dobrzy, i źli. Wyobraź sobie, że taka sama sytuacja jak na Bałkanach w latach 90. ma miejsce w Polsce. Część osób pewnie podąży za jakąś opętańczą ideologią, a część nie.


readme

Chcę powiedzieć, że moim zdaniem większość ludzi w każdym kraju nie chce mieć nic wspólnego z jakąś szaloną ideologią i nie chce brać udziału w aktach przemocy. Chcą po prostu żyć własnym życiem i nie interesuje ich, co robi rząd. To jest problem, bo taka postawa powoduje, że ludzie nie mają wpływu na swój rząd. I tylko mała grupa ludzi kontroluje to, co dzieje się w kraju. Co więcej, część osób nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co władze robią, a zaczynają myśleć, kiedy jest już za późno. W medialnych relacjach Zachodu najbardziej zaskakiwały mnie przedstawiania sytuacji na Bałkanach w taki sposób, jakby było to typowe dla tego regionu, zupełnie specyficzne, swoiste. Jakby w żadnym zachodnim kraju podobna sytuacja nigdy nie mogłaby zaistnieć. A to złudzenie. Powiedziałeś, że większość ludzi nie chce brać udziału w aktach przemocy. Ale Serbowie wiedzieli na przykład, co ich rodacy zrobili w Srebrenicy. I po tak okrutnym ludobójstwie nie obrócili się jednak przeciwko władzy, nie odmówili jej posłuszeństwa.

To znowu jest skomplikowana sprawa. Myślę, że większość Serbów wiedziała, co stało się w Srebrenicy. Ale wojna w byłej Jugosławii to konflikt, w którym ginęli i prześladowani byli ludzie po każdej ze stron. I to się nagle stało zwyczajne. Poza tym można by opisać problem z psychologicznego punktu widzenia. Wydarzenia II Wojny Światowej przyniosły Serbii, podobnie jak Polsce, bardzo traumatyczne doświadczenia. Była okupowana przez Niemców, ale także nękana przez reżimy współpracujące z nazistami. Wiele osób ginęło w okrutny sposób, również w obozach. Zdarzały się także zbiorowe mordy w serbskich miastach. Niemcy zbierali ludzi i rozstrzeliwali na miejscu. Czyli traktowali ich w taki sposób jak Serbowie Muzułmanów w Srebrenicy.

Dokładnie tak. Wielu psychologów podkreśla, że ludzie, którzy byli torturowani w dzieciństwie i stali się ofiarami przemocy, w dorosłym życiu sami stawali się katami i torturowali innych. Powtarzają to, co stało się z nimi

dokładnie wyrazić tego, co ci się przyśniło. Sam obraz też nie. Dlatego połączenie słowa i obrazu sprawdza się idealnie. To jest o tyle ważne, że sny są skrajnie subiektywne, osobiste i trudno przekazać je komuś innemu. Opowiadałem w komiksach o swoich snach na przełomie lat 80. i 90., a później odkryłem, że w tym samym czasie robili to także tacy twórcy jak Julie Doucet, Jim Woodring, Max z Hiszpanii i kilku innych. W latach 80. redagowałem antologię Flock of dreamers, która zawierała prace twórców komiksowych zajmujących się snami.

Sny zawsze były dla mnie ważne. w przeszłości. Dla mnie masakra w Srebrenicy jest szokująca i strasznie trudna do zrozumienia. Ale te mechanizmy psychologiczne niestety tak działają. Nawet jeśli nie dzieje się to na poziomie świadomości, tylko w swego rodzaju narodowej podświadomości. Niestety wiele narodowych problemów w czasach socjalizmu Tito zamiatał pod dywan. Jugosławia miała być krajem spokoju i koniec. Nie rozmawiamy o problemach. A w wielonarodowym kraju nie da się uniknąć sporów. A potem to wszystko eksplodowało. W Twojej twórczości sny są bardzo istotne. Czy w czasie wojny łatwo było ci oddzielić koszmary rzeczywistości od snu? Jak wtedy pracowałeś ze swoimi snami?

Sny zawsze były dla mnie bardzo ważne. Należę do grupy twórców komiksowych, którzy mniej więcej w tym samym czasie – zupełnie niezależnie od siebie – zaczęli eksplorować powiązania pomiędzy snem a komiksem. Komiks jest bardzo dobrym medium do przedstawiania snów, odtwarzania ich, bo same słowa nie są w stanie

186

Wielu z tych twórców, którzy pojawili się w antologii, później udało mi się spotkać i dla wszystkich z nas było to bardzo ekscytujące. Moment, w którym sytuacja na Bałkanach zaczęła się komplikować, nie oznaczał końca mojego eksplorowania snów, ale skupiłem się na stanach hipnagogicznych. Na czym ten stan polega?

To stan między przebudzeniem a snem, kiedy ludzi zazwyczaj widzą obrazy w swojej głowie przypominające slideshow. Takie stany hipnagogiczne można starać się kontrolować, istnieją do tego specjalne techniki. Ale to, co widzisz, nie jest jak obrazy w głębokim śnie, które mają na ogół postać filmu. W stanie hipnagogicznym również bardzo łatwo zapomnieć to, co się widziało. Dlatego zaraz po przebudzeniu zapisuję wszystko w notatniku, po ciemku, bo światło powoduje, że zapominasz. Potem robię szkice, a następnie rysuję. Poza tym praktykuję tzw. świadomy sen, dzięki któremu zachowujesz świadomość, że śnisz, i możesz zmieniać treść snu. Dla mnie był to pewien sposób na przebudzenie świadomości w śnie. A wracając do Twojego pytania, w tej stresującej rzeczywistości postanowiłem po prostu zrobić komiks, który jednocześnie będzie eksplorował świat zewnętrzny i wewnętrzny, bo nawet w czasie wojny masz bogate, podświadome, wewnętrzne życie. Dlaczego w czasie wojny nie uciekłeś z Serbii? Jako artysta komiksowy, który już wtedy był znany w Europie i miał kontakt


readme

wuję, zbieram puzzle – ludzi, miejsca – a poskładam to sobie dopiero po powrocie do domu. Zawsze staram się też szukać w swoich opowieściach szerszego kontekstu.

z wieloma wydawnictwami, mogłeś to przecież zrobić?

Oczywiście mogłem, ale nie chciałem. Zabawne było to, że na początku lat 90. zacząłem publikować swoje komiksy najpierw głównie w USA, a Stany to był jedyny kraj, do którego nie mogłem pojechać. Udało mi się to zrobić dopiero w 1999 roku, krótko po bombardowaniu Serbii. Nie umiem teraz tego wyjaśnić, po prostu nie chciałem emigrować.

W USA i Europie Pozdrowienia z Serbii zrobiły duże wrażenie na krytykach i zebrały dobre recenzje. A jaki był odbiór u Ciebie w kraju?

Nie bałeś się zostać? Mogłeś przecież zginąć od bomby, ktoś mógł cię zastrzelić.

OK, w 1999 roku było faktycznie niebezpieczne, bo tereny przemysłowe w Pančevie były jednym z celów bombardowań NATO, ale czułem, że powinienem zostać, choć to wiązało się z ciężkim życiem i problemami. Poza tym postanowiłem opowiedzieć, co działo się w tym czasie w Serbii. Ponadto mimo wojny sporo podróżowałem i zwiedziłem wiele krajów, bo bardzo to lubię. Ale też – tak jak Odys – lubię wracać do swojego domu. Od czasów opisywanych w Pozdrowieniach z Serbii [1990–1999 – przyp. red] minęło już wiele lat. Jak się czujesz, przeglądając dziś ten komiks?

Jeśli mam być szczery, to nie lubię wracać do przeszłości i nie lubię sobie przypominać tego wszystkiego. To były okropne czasy i nie mam ochoty czytać tego jeszcze raz. Wiele z moich ówczesnych rysunków było w pewien sposób zdeformowanych, co chyba wynikało z fatalnego nastroju, który towarzyszył mi w tamtym okresie. Pozdrowienia z Serbii są też swego rodzaju pożegnaniem z tamtym czasem w moim życiu. Teraz robię coś zupełnie innego. Możesz zdradzić, nad czym obecnie pracujesz?

Od 2003 roku cotygodniowo robię komiks dla belgradzkiego magazynu „Vreme”, który jest niezależnym politycznym pismem. Są to za każdym razem różne historie z przeszłości, które znajduję sobie najczęściej w prasie z lat 20. i 30. i przerabiam je na komiks – dwie strony w kolorze. To były czasy, w których teksty prasowe były o wiele ciekawsze niż dziś.

Nie lubię wracać do przeszłości. Te historie z przeszłości pokazują, że niezależnie od czasów ludzie przesiadywali w barach i rozmyślali nad tymi samymi sprawami. Poza tym dużo podróżuję i w trakcie podróży powstają kolejne części komiksowej travelogue. Staram się obserwować, jak ludzie myślą i żyją, a także zrozumieć ich rzeczywistość. Będzie też odcinek o Polsce i Poznaniu. W trakcie swoich podróży staram się nie tylko spotykać miłych ludzi i pić w barach, ale także uchwycić pewne elementy rzeczywistości, które są szczególne dla danego kraju i przedstawić je w formie komiksowej.

Recenzje były głównie pozytywne i ludzie mieli poczucie, że jest to bardziej złożone spojrzenie na konflikt w byłej Jugosławii. Na ogół w każdym z dawnych jugosłowiańskich państw historie o wojnie tworzone są według schematu: są bohaterowie i „ci źli”. Starałem się zrobić to inaczej i chyba to zauważono. Ale oczywiście były też osoby, którym się nie podobało. Warto też podkreślić, że niestety w czasie wojny w bałkańskim komiksowym mainstreamie pojawiały się także komiksy popierające wojnę. Wydano album Kapetan Dragan gloryfikujący działania jednego z liderów serbskich oddziałów paramilitarnych walczących w Chorwacji. Z kolei w Bośni powstał Bosman – superbohater z supermocami zwalczający wrogów. W Chorwacji powstawały podobne komiksy – w nich Chorwaccy żołnierze byli herosami, a Serbowie wyglądali jak neandertalczycy. Ale na szczęście żaden z tych komiksów nie stał się popularny. To była chwilowa moda w całym tym przerażającym, wojennym szaleństwie. × Sebastian Frąckiewicz – dziennikarz kulturalny, copywriter, a także krytyk komiksowy „Przekroju” i „Tygodnika Powszechnego”. Publikował również w „Polityce”, „Newsweek Polska”, „Lampie”, filmweb.pl. Bywa scenarzystą komiksowym (jednoplanszówki dla „Focus Historia”). Mieszka i pracuje w Poznaniu. Prowadzi blog www.podchmurka.blogspot.com

Coś szczególnego zaobserwowałeś w Polsce?

Aleksandar Zograf – rocznik ’63 (prawdziwe

Od dłuższego czasu chciałem przyjechać do Polski, bo zawsze miałem wrażanie, że Serbia i Polska mają wiele wspólnego. Nawet języki są do siebie na tyle podobne, że łatwo się dogadać. Chodzi mi również o podobny historyczny romantyzm, historyczne doświadczenia i charakterystyczne słowiańskie projekcje różnych idei. Teraz nie mogę Ci powiedzieć, o czym będzie opowiadał polski rozdział mojej historii. Na razie obser-

imię i nazwisko: Sasa Rakezic) – serbski artysta komik-

187

sowy, na świecie znany głównie z pamiętnika z czasów jugosłowiańskiego konfliktu Pozdrowienia z Serbii, który niedawno ukazał się po polsku, a wcześniej m.in. w USA, Francji i we Włoszech. Poza tym Zograf opublikował za granicą takie albumy jak Psychonaut czy Dream Watcher. Jest jednym z najbardziej znanych europejskich niezależnych artystów komiksowych pochodzących z Bałkanów. Aleksandar Zograf cały czas mieszka i pracuje w Pančevie.


readme

Bidding farewell to war In his comic book, Bulletins from Serbia, the Serbian artist, Aleksandar Zograf, has portrayed the horror of war in the former Yugoslavia from the perspective of a civilian from the small town of Pančevo, situated near Belgrade. During his visit to the Ligatura International Comics Culture Festival in Poznań and around the time of his comic book Polish release, Aleksander talked to us about violence, dreams, the image the media presented of the Balkan conflict and the way it was simplified. : Sebastian Frąckiewicz scans: Fundacja Tranzyt / Centrala - Central Europe Comics Art Interview by

fot. Łukasz Urbańczyk

everyone. He grew a beard, a mustache, hair and acted the part of a new age guru – we had our personal Mr. Natural, like from the Crumb comics. He had contact with thousands of people who had no idea of his real identity.

Beginning the interview with a political topic might appear inopportune but it seems necessary when your comics are concerned. What did you feel when Ratko Mladić was arrested? (Ed.: the interview took

What happened that when the Yugoslavian war broke out,

place on June 4)

you weren’t conscripted?

I was in Portugal when it happened. It was a sensational news story even in Lisbon. Funnily enough, they captured him in a village close to my town. I hope this is yet another example of the major changes Serbia has been going through, especially regarding international relations, because we’ve been more or less suffering a crisis since 1990.

It wasn’t really that hard. Most often, the army would come for men at night and hand them documents to sign, but many people, including me, decided not to go. I asked my father to tell them I wasn’t at home. Under the law back then, if you didn’t sign the papers, you didn’t have to join the army, nor go to war.

Isn’t it strange that he had been hiding successfully for 14 years? Serbia is not a big country after all …

It’s absurd, but Mladić – most likely helped by some people from the Serbian army – has been hiding in military areas and monasteries. What I personally find even funnier and more unbelievable, however, is the story of Karadžic, who followed a different path – remaining confident while being visible to

They didn’t come back for you?

They did once or twice, but I was hiding. My father would tell them that, for instance, I had left for the Adriatic coast and that he had no idea when I would be back. On the other hand, the army authorities didn’t really put pressure on those who didn’t want to go to war. They were afraid conscripts would turn their guns against them. What was worse though was that the lowest social classes were sent to war, including criminals released from prison, and that many mercenaries appeared. Many people found a business opportunity in the war and eagerly headed for the front line. Some failed to avoid being conscripted. One of my friends, a comics artist, Vostok, was sent to the front line. Luckily, he only did office paper work. The army found him too weird to trust him and put a gun in his hands.

188


readme did in Srebrenica. And after that

In Bulletins from Serbia, you present many young people who did not fight at the front line, but wore military

horrifying genocide they didn’t

colours on a daily basis anyway. How did this unique

oppose the government, they didn’t

fashion start?

refuse obedience.

The war led to a lot of bizarre behavior. Some young people, including children, started to walk the streets wearing military uniforms. It was just a fashion as the general atmosphere got more military.

Once again, it’s a complex matter. I think most Serbians knew what happened in Srebrenica. But in the former Yugoslavian war, people died and were persecuted on all sides. And it suddenly became normal. Besides, you could approach the problem from a psychological point of view. The events of World War II left Serbia, not unlike Poland, with traumatic memories. The country was occupied by Germans and tormented by regimes collaborating with the Nazis. Many people were brutally killed, in concentration camps also. Sometimes group killings took place in Serbian towns. The Germans gathered people together and shot them on spot.

In your comics, you often depict watching television as a way of staying up to date with front line news. How did the TV war image differ from what you observed in your own town?

In most of the war-time Yugoslavia states, television served the authorities as a means of propaganda. Governments were able to catch people’s imagination with TV programs and, obviously, shape their own image. Milošević is the best example. Many people trusted him, because he broadcast on national television, and acted hypnotized. Milošević was a minor individual, a bank manager prior to the war, who took advantage of other people’s support to convince society that he was the leader able to solve Serbia’s problems. Eventually Serbians did trust him, and his charisma, even though, in fact, he was a very boring man. It was the older people who believed him mostly, since they were the ones feeling insecure after the fall of socialism. It has to be noted that Tito’s Yugoslavia was different from communist Poland. Life was good and comfortable. Milošević introduced himself on television as a man willing to keep on following Tito’s socialist path. I actually wrote a separate mini-comic about television and people’s relation with their TV set. In Vienna, it was sold from devices resembling cigarette vending machines. In Western and Polish media alike, Serbians were shown as the evil nation. How did you feel about this media attitude?

It was one of those huge simplifications that are always made in war coverage by the media. People want to understand all of it somehow. I intended to uncover it with the comic book I wrote. During the war, I was one of those against Milošević, his state and philosophy. Prior to the war’s outbreak, no one really imagined it would happen. That kind of imagination is completely different than, for instance, the one working while you’re asleep. Before it all started, I lived a peaceful life in Pančevo and felt happy, like many others. Suddenly, it all started to change and people in the streets acted mad once the reality overwhelmed them. In Serbia – just like everywhere else in the world – you’ll find good and bad people. Imagine a situation similar to the 90s Balkan conflict occurring in Poland. There would probably be people ready to follow some demented ideology and others who wouldn’t. What I mean is that most of the people in every country want to have nothing to do with mad ideologies and don’t want to participate in violence. They just want to live their own lives and have no interest in what their governments do. Only a small group of people maintain control of what is going on in the country. What’s more, some people have no idea what the government does whatsoever and only start to realize it when it’s already too late. What surprised me in the Balkan war media coverage the most was how it was portrayed as natural and typical of the region. As if a similar situation could never occur in any other Western country. It’s an illusion. You said that most people don’t want to participate in violence. But Serbians knew what their fellow countrymen

So they treated them in the way Serbians treated Muslims in Srebrenica.

Exactly. Many psychologists stress that people who were tormented and subjected to violence in their childhood become executioners when they become adults and treat others with violence. They replay what happened to them in their past. To me, the Srebrenica massacre was a shock and a matter extremely hard to comprehend. But those psychological mechanisms work like that unfortunately – even if not at the level of consciousness, then through some sort of national sub-consciousness. Unfortunately, during the socialism era, Tito swept many national issues under the rug. He wanted Yugoslavia to be a peaceful country. We were not to talk about any problems. But in a multicultural country, you can’t avoid problems unfortunately. And so it all went off. In your work you place a lot of importance on the motif of dreams. During the war, did you ever find nightmares happening in reality different from dreams? How did you take advantage of your dreams back then?

Dreams have always been very important to me. I’m among those comics artists who independently started to explore links between comics and dreams at the same time. Comics is a great medium to present dreams, since words alone are not enough to accurately express what you dream of. Visuals alone are no good either. That’s why combining words and visuals works perfectly. It’s essential because dreams are the most

189


readme subjective, private and hard to describe to others. I described my dreams in comics at the turn of the 1980s and later discovered that artists like Julie Doucet, Jim Woodring, Max from Spain and several others did the same thing. In the 80s, I worked on the anthology, Flock of Dreamers, which comprised works of comics artists dealing with the motif of dreams.

Ok, it was dangerous in 1999; the Pančevo industrial areas were NATO targets for bombing. But I just felt I should stay, although it meant a hard life and numerous problems. Besides, I decided to tell the story of what was going on in Serbia at that time.

Many years have passed since the times portrayed in the above-mentioned Bulletins from Serbia (ed.: 1990–1999). How do you feel reading it now?

To be honest, I don’t like going back to the past and I don’t like recalling it all. Those

I was lucky to have met many of those comics artists who were included in the anthology and it was a very exciting experience for all of us. The moment the situation in the Balkans got complicated did not mean I would stop exploring my dreams, although I focused more on hypnagogic (auditory) states. What are those states?

It’s a state between dreaming and waking up, when you normally see slideshow images in your mind. Those hypnagogic states can be controlled; there are special techniques to do it. But what you see is not similar to deep dream phase images, which usually resemble a running film. In a hypnagogic state you also tend to easily forget what you dream of. That’s why I write down everything I dream of right after I wake up, with the lights off, since bright light makes you forget. Then I draft and later I draw. Besides, I practice the so-called lucid dreaming techniques, which allow you to maintain the consciousness that you’re dreaming and control how the dream develops. It’s like awaking awareness in a dream. But coming back to your question, I decided that in that distressing reality I would write a comic book exploring the outer and inner worlds alike, since even during the times of war you did have a rich subconscious inner life. Why did you not flee Serbia during the war? As a comics artist already known in Europe and in touch with numerous publishing houses, you could have done it easily.

Of course I could have, but I didn’t want to. In the early 90s, I started putting out my comics – first mainly in the US which, ironically, was the only country I couldn’t go to. I managed to get there only as late as in 1999, shortly after Serbia was bombarded. I can’t explain it now, but I just didn’t want to emigrate. Weren’t you afraid of staying? You could’ve died in an explosion or got shot.

© 2011 adidas AG. adidas, the 3-Bars logo and the 3-Stripes mark are registered trademarks of the adidas Group.

Moreover, in spite of the hardships of the war, I traveled a lot and visited many countries, which I enjoyed a lot. But – just like Odysseus – I also enjoyed coming back home.

190

were terrible times and I just don’t feel like reading about them again. Many of my then drawings were somewhat deformed, probably as a result of the awful moods I was in back then. Working on Bulletins from Serbia


readme was also like bidding a farewell to that part of my life. Now I’m into something completely different. Can you tell us what you’re currently working on?

30s press, and redesigned as comics – two pages in colour. In those days, press writing was much more interesting than it is today. Those stories from the past are evidence that, regardless of the historical period, people have always sat in bars and pondered over

During my trips, I try not only to meet nice people and drink in bars, but also to grasp certain elements of the reality which are particularly meaningful for the country I’m in and to present them in a comic manner. Was there anything specific you noticed about Poland?

I’ve wanted to visit Poland for a long time. I’ve always had the impression that Serbia and Poland have plenty in common. Even the languages are similar enough for people to easily communicate. It’s also about the manifestation of similar historical romanticism, experiences and the unique Slavic philosophy. I can’t tell you now what the Polish chapter of my story will be about. For now, I’m observing, collecting the pieces of the puzzle – people, places – I will put them together once I get back home. I always try to find a wider context to my stories. In the US and Europe critics found Bulletins from Serbia impressive and gave them great reviews. How were they received in your home country?

all originals dare to be unique

adidas.com

Reviews were mostly favorable and people understood it was a more complex view of the former Yugoslavian conflict. Usually, stories told in every former Yugoslavian state are based on dividing the good ones from the bad ones. I intended to do it in another way and I believe it was noticed. Of course, there were some people who didn’t like it. Incidentally, during the war, some stories expressing approval of the war also appeared unfortunately in the Balkan comics mainstream. For instance, the album, Kapetan Dragan, glorifying one of the leaders of the Serbian paramilitary divisions fighting in Croatia, was released. In Bosnia, on the other hand, a story of a superhero armed with superpowers fighting his enemies, titled Bosman, came out. In Croatia, similar comic books were published – with Croatian soldiers depicted as superheroes and Serbians as Neanderthal men. But luckily, none of those comics gained popularity. It was a temporal fashion during that whole terrifying madness of the war. × Aleksandar Zograf – born 1963 (real name: Sasa Rakezic) – Serbian comics artist, internationally known for his memoirs of war-time Yugoslavia, Bulletins from Serbia, recently published in Polish. Bulletins from Serbia

Since 2003, I do weekly comics for a Belgrade magazine called Vreme, which is an independent political magazine. Every issue features a different story uncovered from the past, most often found in the 20s and

the same issues. Besides, I travel a lot and work on the successive parts of the travelogue series. I try to observe how people think and live, and to understand their lives. There will be a part about Poland and Poznań as well.

191

was earlier published in the US, France and Italy. Zograf’s work published abroad includes Psychonaut and Dream Watcher. He is one of the most well-known European independent comics artists originating from the Balkans. Aleksandar Zograf still lives and works in Pančevo.


dressme

Corso Como Afternoon

dress: Albino

192


dressme

jewels: Stylist own vintage bracelet: Giorgio Vigna skirt: Albino belt: Antonio Croce

193


dressme

top: Aquilano.Rimondi bracelet: Giorgio Vigna

194


dressme

jacket: Neil Barrett pants: No.21 belt: Antonio Croce necklace: Giorgio Vigna

195


dressme

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

dress: Francesco Sconomiglio

196


dressme

197


drukarnia


drukarnia




creators

2, 52, 82, 92 Igor Drozdowski www.igordrozdowski.com

72 Jacek Poremba www.jacekporemba.com

126 170 Radosław Szczygieł Edward Pasewicz szczygiel.radek@gmail.com edward.pasewicz@gmail.com

2, 52 Thao Phuong Doan thao.phuongdoan@gmail.com

72 Robert Kupisz www.robertkupisz.com

126 170 Maciej Zakrzewski Dorota Wątkowska www.maciey-zak.iportfolio.pl www.behance.net/pomidori

2, 82 Sergiusz Pawlak www.sergiuszpawlak.com

82 Jessica Mercedes Kirschner jemerced.blogspot.com

128 Krystian Lurka krystian.lurka@gmail.com

174 Łukasz Saturczak saturczak@gmail.com

C

R

E

A

2, 106, 132 Marcin Brylski brylski.marcin@gmail.com

91 Łukasz Napora lukasz@lukasznapora.com

30 Jagoda Szymkowiak jagodaszym@gmail.com

100 Wojtek Mikołaj Rukujżo www.wmrstudio.com

141 Mariagrazia Pase www.mariagraziapase.com

176 Judyta Niedziejko judyta.nad@gmail.com

32 Aleksandra Binas aleksandrabinas@hotmail.com

102 Olga Drenda olgadrenda@gmail.com

141 Amilcare Incalza www.amilcarealex.viewbook.com

176 Amadeusz Mierzwa www.aaaghr.com

T

O

R

S

128 174 Marek Polaszewski Ada Buchholc marko.polaszewski@gmail.com www.buchholc.blogspot.com

37 Klara Czerniewska klara.czerniewska@gmail.com

106, 132 Zosia Zija & Jacek Pióro zosia@zija.net

155 Leslie Hsu www-du-kuai.com

177, 182, 184 Sebastian Frąckiewicz sebastian.frackiewicz@gmail.com

66, 70 Karolina Popek popek.karolina@gmail.com

115 Karolina Trawińska karolina-trawinska.com

168 Ewa Gumkowska efcik@hotmail.com

180 Agnieszka Okrzeja agnieszka.okrzeja@gmail.com

72, 80, 84, 100 Marta Dudziak marta_dudziak@yahoo.com

42, 122 Alina Kubiak alinakubiak@op.pl

168 192 Katarzyna Toczyńska Jessica Pepper-Peterson katatoczynska@gmail.com www.jessicapepperpeterson.com


Prenumerata

Kasia lendo/avant dla take me, fot. Igor Drozdowski

www.take-me.pl /subscribe



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.