z ilustracjami Justyny Kossakowskiej
Psychologiadziecka.org Warszawa 2024
Olga Hilger
Olga Hilger
Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją
Redaktor prowadząca: Adriana Kopeć
Redakcja: Katarzyna Tran Trang
Korekta: Beata Buko
Skład: Anna Teodorczyk-Twardowska
Okładka: Justyna Kossakowska
Ilustracje: Justyna Kossakowska
Copyright © Psychologiadziecka.org Wydawnictwo Psychologiadziecka.org admin@psychologiadziecka.org www.psychologiadziecka.org
ISBN: 978-83-67874-40-3
Wydanie I Warszawa 2024
Ta książka nie powstałaby bez moich fantastycznie autentycznych dzieci i człowieka, który nauczył mnie uczyć się autentyczności!
Dziękuję A, A, A i M!
Przedmowa 9
Zabawa w rodzica 13
Dzieci mniej udane 33
Strata 45
Bo lubimy kraść i kłamać 73
Bunt rodziców 87
Jak nie iluzja, to co? 101
Kochajmy, jak nas kochano 127
Jak grać w tę grę 149
Posłowie 169
Moje ukochane dzieci nauczyły mnie rodzicielstwa. Byłam najlepszą matką świata, zanim poznałam Augisia, Lusię i Lolcia. To oni pokazali mi prawdę, której nie chciałam widzieć. Zmusili do doświadczenia życia takim, jakie ono jest naprawdę. Jestem im za to dozgonnie wdzięczna.
Dziękuję również Markowi, który uświadomił mi, jak bardzo myliłam się wcześniej, myśląc, że umiem kochać. To było dopiero przede mną!
UWAGA! KSIĄŻKA OD LAT 18, NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE!
Przez ostatnie 15 lat rodzicielstwo przeszło niebywałą rewolucję. Większą niż w momencie wynalezienia pampersów.
Oto rodzice są dziś odpowiedzialni nie tylko za edukację, zdrowie i ogólny dobrostan swojego dziecka, ale też (albo może i przede wszystkim) za jego emocje. Tym samym są automatycznie rozliczani przez społeczeństwo z emocji i samopoczucia swoich pociech. Cóż to oznacza? Przede wszystkim emocje są abstrakcją. To, jak sobie z nimi radzimy, nie jest dla postronnego widza tak oczywiste jak fakt założenia dziecku czapeczki lub nie. Poczucie odpowiedzialności rodzica jest dziś większe niż kiedykolwiek i zdaje się nieznośne. Im lepiej jest wykształcony, oczytany i bardziej zaangażowany, tym większą odczuwa presję. Coraz częściej sensem życia dla wielu matek i ojców okazuje się rodzicielstwo nastawione na wynik. Istnieje pewna skala sukcesu rodzicielskiego, trzeba być więc stale czujnym, czy aby na pewno nasze dziecko nie spada za nisko niczym w centylowej siatce.
W obecnych czasach rodzice są bliżej dzieci niż kiedykolwiek wcześniej. Czy to dobrze? Czy to miłość, a może już kontrola?
Elektroniczny dziennik wysyła rodzicom mnóstwo powiadomień na komórkę, ponadto nieustannie spływają do nich wiadomości dotyczące zawodów akrobatycznych, jasełek, odwołanego karate, nieobecności trenera na tańcach i tak dalej, i tak dalej. Rodzic ma dziś świadomość, że spoczywa na nim odpowiedzialność, którą trudno unieść w pojedynkę. Żeby być dobrym ojcem lub dobrą matką, trzeba zapewnić dziecku rozwój. A to modne hasło miałoby oznaczać… wszystko i nic. Tiktokowi influencerzy z pewnością przyjdą z pomocą, współczesne nastolatki naznaczone piętnem rozwoju już podpowiadają, jak dbać o granice, jak oddychać w przypadku ataku lęku, czym jest toksyczny wstyd i przede wszystkim jak unikać narcyzów. Dzisiejsze dzieci dorastać będą już w świecie nieograniczonego przecież rozwoju! Brzmi to nieco fantastycznie! Tymczasem entuzjazm może ograniczyć próba zdefiniowania owego magicznego słowa. Mogłabym przywołać kilka słownikowych definicji, ale ograniczę się do butnego założenia, że rozwój jest kwestią indywidualną, pewną drogą, ale dopiero jej finał pokazuje nam, czy to był rzeczywiście wzrost, czy jedynie próba usprawiedliwienia swoich zachowań.
Ta książka mówić będzie o prawdzie, czyli znowu o jakimś abstrakcie zależnym od interpretacji. Bo przecież wszystko w dzisiejszych czasach podlega interpretacji, czyż nie? Odważę się powiedzieć, że gdy uczymy nasze dzieci, że wszystko można interpretować, bazując na przykład
10 × Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją
na subiektywnych przecież uczuciach, świat staje się miejscem niepewnym i niebezpiecznym. Mogłoby to zresztą wytłumaczyć, dlaczego dzisiejsza młodzież i dzieci są niezwykle lękowe. Nigdy też w historii nie było tylu prób samobójczych osób nieletnich. Czy jesteśmy bardziej bezpieczni, gdy interpretujemy? Gdy pozwalamy sobie polegać na odczuciach?
Cóż, ta książka obnaża ten tok myślenia. Z założenia nie wspiera rodziców, ponieważ w pewnym sensie dba o interesy dzieci. Poniekąd matek i ojców również, choć któż chciałby, żeby jego interesem było porzucenie nadziei, wiary, zaufania w swoje oceny i bezpieczeństwa emocjonalnego? Ta książka to obiecuje. Drogi czytelniku, nie wchodź tą bramą, jeśli chcesz poczuć się lepiej jako rodzic bez żadnego bólu, straty, poddania się. To nie jest książka o tobie. To książka o iluzji, której czasem tak bardzo nam potrzeba. Jeśli natomiast ciągle się z czymś szarpiesz, jeśli przestajesz lubić własne dzieci, siebie jako rodzica, jeśli nie jest ci dobrze w rodzinie – zapraszam do lektury. Zapraszam też do lektury, jeśli jest ci za dobrze. Może twoje dzieci są wyjątkowo grzeczne, utalentowane, wszyscy je chwalą, ale tak dziwnie drży im noga, zamyślają się zbyt często, gdy inni się śmieją, dużo milczą, mają tiki nerwowe, bóle brzucha, na wszystko się zgadzają…
Ta książka jest kontrowersyjna. Momentami zajmuje się poważnymi tematami w lekceważący sposób, zmieniając optykę. Jako autorka miałam na celu poruszyć
Przedmowa × 11
czytelnika, sprawić, by coś w nim pękło. To ma być zimny prysznic dla rodziców. Takich jak ja. Dla mnie również był on konieczny. To brutalny policzek w twarz nas wszystkich –współczesnych matek i ojców. Tak się staramy, zaspokajamy te mityczne potrzeby naszych małych ludzi. Ach, potrzeby. Świat się wokół nich kręci i wciąż powstają nowe!
Potrzeba bycia wysłuchanym, ważnym, szanowanym, bycia sobą, posiadania tożsamości… Każdy, kto próbuje w tym chaosie informacji znaleźć złote rady i skuteczne rozwiązania może oszaleć. I wciąż musi sprawdzać, czy czegoś nie przegapił. A wtedy się okazuje, że przegapił zbyt wiele i jest już za późno. Dziecko ma trzy diagnozy, konieczne są Treningi Umiejętności Społecznych, a ojciec i matka rozwiedli się zupełnie w międzyczasie, bo było to tak mało istotne w kontekście tych niezaspokojonych potrzeb dziecka.
Każdemu, kto nie lubi uproszczeń, łamania konwencji, braku poprawności politycznej czy sarkazmu jako środka wyrazu radzę przestać czytać już w tym miejscu. Dalej będzie tylko gorzej. Rodzicielstwo to niezwykle rozwojowa misja, jeśli pozwoli się sobie robić to, co trudne, akceptować to, co beznadziejne, i przyjmować bez oporu to, co łatwe.
CUD OCZEKIWAŃ
Zanim doszło do zapłodnienia, nasze wyobrażenie o tym, czym będzie rodzicielstwo, sięgało naszego dzieciństwa. Suma własnych traum i doświadczeń, przetworzona przez osobistą interpretację, a następnie pomnożona przez przekonania bliskich i społeczeństwa, rzutuje na to, jak widzimy swoją przyszłą rolę. Niestety często w ogóle nie uwzględniamy w całej tej uroczej, lukrowanej fantazji tego, że oto za chwilę w naszym domu pojawi się obcy człowiek. Człowiek, o którym nic nie wiemy. Ktoś, kto będzie miał własne marzenia, własne plany, wady i zalety. Wniesie do domu jakiś rodzaj energii i szczególny styl. To, jak odniesiemy się do cech i zachowań dziecka, wpłynie na atmosferę w domu.
Kiedy mamy biologicznego potomka, łaskawy los pozwala nam się przygotować, powoli wchodzić w problemy życia z nieznanym sobie człowiekiem. Adopcja zwykle odziera z wszelkich złudzeń bardzo szybko. W najgorszym wypadku w progu domu nie staje mały, różowy i słodziutki noworodek, lecz w jakiś już sposób ukształtowany człowiek o własnym charakterze i mechanizmach obronnych.
Tymczasem wróćmy do sielankowego obrazu, kiedy to w naszym życiu pojawia się mały ktoś. Już od pierwszych tygodni daje się zauważyć, że nie wszystkie noworodki są takie same i czeka nas konkretne wyzwanie. I tu znowu niezwykle istotne jest, jak to postrzegamy. Czyli jeśli od dawna pragnęliśmy być rodzicami, będziemy w cichym, dużo śpiącym dziecku
14 × Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją
widzieć swoje lęki. Może jest chore? Może nie słyszy? Przez to będziemy bardziej niespokojnie reagować na malucha, nasz układ nerwowy będzie bowiem bić na alarm. Może się zdarzyć, że kiedy nagle dziecko zapłacze, staniemy się pobudzeni, poderwiemy je energicznie z łóżeczka, żeby jak najszybciej odzyskać nad nim kontrolę. Innym przykładem może być sytuacja, kiedy mocno trzymamy się przekonań takich jak to, że kiedy rodzi się drugie dziecko, całą uwagę trzeba poświęcić starszemu, aby nie czuło się odrzucone. Jak to zwykle bywa z przekonaniami, mogą one doprowadzić do pięknej katastrofy. Zasadniczo w efekcie często mamy potem problemy z młodszym dzieckiem.
Najistotniejsza jest jednak sama idea oczekiwań. Kto je ma, ten cierpi. Nasze życie powinniśmy przeżywać w teraźniejszości, tu i teraz, z baczeniem na przeszłość (aby wyciągać wnioski) i przyszłość (aby widzieć, dokąd się zmierza). I choć „bycie tu i teraz” to popularne rozwojowe hasło, może ono wiele wnieść do życia każdego rodzica. Bycie w aktualnym momencie oznacza pogodzenie się z tym, że przeszłość jest tylko zniekształconym w czasie wspomnieniem, a przyszłość – fantazją, której nawet jeszcze nie ma. Natomiast w rodzicielstwie znaczy to, że zarówno ojciec, jak i matka są obecni i reagują adekwatnie. Z każdym rokiem obecni coraz mniej. Z każdym rokiem uczący się, czym w danym momencie jest adekwatność. Oczekiwania zakotwiczają nas w nieprzepracowanej przeszłości i niewyraźnej przyszłości. Często sprawiają, że jesteśmy zmuszeni utknąć gdzieś w oczekiwaniu na to, aż
Zabawa w rodzica × 15
druga osoba coś zrobi. Pauzujemy wtedy swoje życie. Iluzją jest wiara, że nikt nie ma oczekiwań.
Ojciec i matka budują podświadomie swoją tożsamość na tym, jakimi są rodzicami i jakimi dziećmi są ich pociechy. A jak to zmierzyć? Poprzez reakcje dzieci. Wystarczy na nie spojrzeć. Czy to jednak daje nam jakąś odpowiedź? Przecież to, jakimi byliśmy rodzicami, okaże się dopiero wtedy, kiedy z kolei nasze dzieci nimi będą. Tyle testów jeszcze przed nimi. Jak więc mierzyć swoje rodzicielstwo? Jaką dostaniemy ocenę? Oczekiwania nadają się do tego idealnie, bo łatwo zweryfikować, czy się sprawdziliśmy i czy jako matka lub ojciec możemy poczuć się lepiej.
Tymczasem tytuł tego podrozdziału nie jest przypadkowy. Oczekiwania oznaczają zwykle zawód, szczególnie w relacjach. W rodzicielstwie możemy wiele wymagać od dziecka, od siebie czy partnera. Na przykład, że dziecko będzie takie lub inne w roli potomka, rodzeństwa czy wnuczka. Możemy nawet oczekiwać od babci, że będzie taka, jakiej chcemy.
Z dzieckiem sprawa wydaje się prosta – można je sobie wychować. Ale przecież nikt z nas świadomie nie przyznałby, że je wychowuje w ramach realizacji swoich potrzeb czy neutralizowania lęków! Kto byłby tak wyrachowany? Sęk w tym, że nasze oczekiwania względem dzieci często pozostają podprogowe. Pozostają nieuświadomionymi, głęboko w nas ukrytymi motywacjami, podczas gdy racjonalizacja
16 × Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją
Zabawa w rodzica × 17 pozwala nam utrzymywać siebie samych w przekonaniu, że dla dzieci zrobilibyśmy wszystko.
Oczekiwania zawierają w sobie czekanie, a czekanie na to, aż ktoś stanie się takim, jakim my chcielibyśmy go widzieć, ma dość słabe szanse powodzenia. Czego możemy oczekiwać? Że nasze dziecko nie będzie agresywne. Nikt u nas się nie bije, nikt go nie bije, a ono bije mamę w ramach frustracji. Niedobrze. Może jednak gdzieś zawiniliśmy? A może to przez dziadków? Może to ojciec lubi bawić się z dzieckiem w zapasy? To może być też przez te gry. Albo przez kolegów. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, lepiej szukać rozwiązania niż winnego. Jakiś winny się pewnie znajdzie, ale po co. Agresja jest naturalną i intuicyjną techniką obronną, lepiej jej nie tłumić ze zbyt dużą siłą, bo choć kulturowo jej nie akceptujemy, to mimo wszystko jest bardzo szczerym odruchem wynikającym z deficytu bezpieczeństwa. Lepiej ją ukierunkowywać. Jawna agresja ma mnóstwo zalet, jak choćby możliwość obronienia siebie czy innych w niebezpiecznej sytuacji. Pamiętam pewnego chłopca, który reagował agresją, kiedy przeżywał silne emocje, ale gdy ktoś kogoś krzywdził, zawsze odważnie stawał w obronie pokrzywdzonego i był gotowy użyć swojego zasobu siły w słusznej sprawie. Nękane wcześniej w przedszkolu dzieci trzymały się zawsze blisko owego chłopca i zwykły mawiać, że jest on brutalny, ale sprawiedliwy. Wywoływało to oburzenie nauczycielek i niekończące się rozmowy na temat przemocy.
Nie neguję potrzeby zsocjalizowania agresywnych dzieci i przekazania im bardziej konstruktywnych narzędzi. Jednak faktem pozostaje, że agresja pomaga chronić interesy słabszych i jako taka jest energią pożądaną w społeczeństwie.
Praca z agresją to bardziej praca z ukierunkowaniem siły niż nauka jej wyrugowania. Siła w pewien sposób jest zawsze lepsza niż depresja czy apatia. Będę o tym zresztą mówiła w rozdziale poświęconym mocy.
Powyższy przykład ma ilustrować, że pragnienie, aby nasze dziecko nie było agresywne lub aby przestało takie być, zwykle prowadzi jedynie do bezsilności. Bezsilność jest dobra na chwilę, potem potrzeba już kreatywności.
Co nam daje brak oczekiwań? Spokój. Bliscy ludzie nie są w naszym życiu przypadkowymi gośćmi, którzy wpadają i wypadają. Zawsze coś po sobie zostawiają. Kiedy ktoś staje nam się bliski, to automatycznie zaczynamy mieć wobec niego oczekiwania, a te zawsze oznaczają zawód, bo nikt nie jest tym, kogo sobie wymyślimy. Każdy jest tylko sobą.
Możemy pracować nad oczekiwaniami, nie jest to zbyt trudne. Jednak warto się zastanowić, czego pragnęli od nas nasi rodzice i jak to się przełożyło na nasze życie. Dobrze zrobić rachunek sumienia i jako rodzic, i jako dziecko.
18 × Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją
FILTRY
Jeśli moim zdaniem brakowało mi czegoś w dzieciństwie, a nie byłam tak uprzejma, aby trochę się wysilić i ten brak przepracować, nieuchronnie spada on na moje dzieci niczym głaz z Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Wszystko to, czego nie przerobiliśmy ze swojego dzieciństwa, stanie się potem tematem do przepracowania dla naszych dzieci. Sprawa wygląda podobnie jak z testamentem. W niektórych rodzinach formalności związane z dziedziczeniem są załatwiane bardzo wcześnie. Wszystko jest jasne, ustalone, podpisane. Rodzice porządkują te sprawy, aby po ich śmierci dzieci miały jak najmniej problemów. Podobne porządki powinniśmy przeprowadzić z innymi swoimi sprawami. Można to potraktować dosłownie. Na pewno masz w domu teczki z różnymi dokumentami i zgaduję, że są one podpisane. Prawdopodobnie stoi u Ciebie także jakiś regał, na którym przechowujesz takie rzeczy. I teraz wyobraź sobie, że masz również takie teczki związane z różnymi kwestiami dotyczącymi twoich trudności w życiu. Można by je podpisać na przykład: „problemy w życiu zawodowym”, „konflikty z mamą, rodzeństwem”, problemy małżeńskie”. Każdy z tych obszarów będzie mimowolnie rzutował na nasze rodzicielstwo. Przecież moje niewyjaśnione problemy z seksem, choć może mi się wydawać, że nigdy nie dałam tego po sobie poznać, w jakiś sposób zostaną dziedzictwem mojego dziecka.
Jednym z podstawowych powodów, dla których zniekształcamy obraz rzeczywistości, w tym obraz naszych dzieci, jest
Zabawa w rodzica × 19
poczucie braku. Do takich powodów należą też nierozwiązane konflikty z przeszłości. I znowu podobnie jak z innymi formalnymi sprawami – trzeba usiąść spokojnie wieczorem do każdej swojej nierozliczonej sprawy i się z nią zmierzyć.
Jeśli towarzyszy nam poczucie, że wszystko mamy rozwiązane, zastanówmy się, czy jest jakiś konflikt – w pracy, w rodzinie, z dzieckiem, w szkole – w którym bierzemy udział.
Zadajmy sobie pytanie, dlaczego kurczowo trzymamy się jakiegoś przekonania? Jeśli babcia daje dziecku słodycze i dlatego trwamy z nią w konflikcie, to co z naszej strony sprawia, że ten konflikt się utrzymuje? Jaki jest nasz lęk, jaka obawa stoi za sztywnością naszych przekonań? Warto szukać elementów, które sprawiają, że nasza perspektywa nie jest pełna miłości.
Jak wspomniałam wcześniej, poczuciem, z którym dorasta prawie każde dziecko, jest jakiś brak. Czasem określony jako pustka lub uczucie straty. Dojrzała osobowość jest jednak w stanie zrozumieć, że nasze życie dosłownie wypełnione jest brakami i stratami. Ale trudno jednoznacznie określić, czym ten brak jest. Bardzo często oznacza on raczej ignorowanie naszych potrzeb przez najbliższych. Jeśli odczuwaliśmy jakiś niedosyt w dzieciństwie i w jakikolwiek sposób to komunikowaliśmy, a odzew był zerowy lub spotkaliśmy się z krytyką, wtedy rosło nasze uczucie niedosytu czy głodu. Działa tu pewna matematyczna zasada: im więcej dostajesz tego, czego nie potrzebujesz, a mniej tego, czego potrzebujesz, tym ciężej choruje ciało. I teraz wyobraźmy sobie osoby cierpiące
20 × Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją
Zabawa w rodzica × 21 na otyłość, która przykuła je do łóżka, albo narkomanów czy celebrytów jako dzieci. Dlaczego ci, którzy mają tak wiele, pochodzą z bogatych domów, mają dostęp do dóbr, tak łatwo wykorzystują te dobra przeciwko sobie? Płacą za to, co ich niszczy? Sami to kupują! Głodujący nie szukają sposobu, żeby się zniszczyć. Mechanizm ten polega na rozdźwięku między tym, że niszczy nas to, gdy dostajemy wiele dóbr, ale w naszym wnętrzu rośnie pustka z powodu braku uwagi, cierpliwości, zainteresowania ze strony najbliższych. Dlatego paradoksalnie osoby ubogie, żyjące nawet w nędzy są często zdrowsze psychicznie. Oczywiście ich życie jest niezwykle ciężkie i nie próbuję powiedzieć, że bieda komuś służy, lecz chcę zwrócić uwagę na problem tego rozdźwięku.
Jaki z tego płynie wniosek dla dzisiejszych rodziców? Im bardziej będziesz próbował wynagrodzić swojemu dziecku to, że nie masz dla niego czasu czy że nie poświęcasz mu uwagi, tym bardziej je osłabisz psychicznie. Jeśli faktycznie z różnych powodów uciekasz od swojego dziecka, fizycznie czy mentalnie, to chociaż nie próbuj poczucia winy przykryć przyjemnościami. Kiedy nie masz czasu, nie obiecuj, że jak tylko będziesz go mieć… To narkotyk. Nie obiecuj, zdyscyplinuj się. Jeśli nie stać cię na opłacenie zajęć z karate, nie idź do kolejnej pracy, nie pożyczaj. Poćwiczcie, oglądając filmiki na YouTubie. Sęk w tym, że my naprawdę chcemy uciekać od naszych dzieci. Jeśli sami zostaliśmy skrzywdzeni, nie potrafimy dawać, bo wciąż chcemy brać.
Najgorsze, co może się przydarzyć, to brak więzi. Kiedy rodzice zaspokajają nasze potrzeby, ale nie cieszą się nami. Dziecko powinno czuć, że wnosi radość do naszego życia. I teraz bez względu na to, czy jesteś zmęczoną samotną matką, czy znowu wezwali cię do szkoły z powodu zachowania syna, czy martwisz się, co wyrośnie z twojej córki – musisz się cieszyć, kiedy widzisz własne dziecko. Kimkolwiek ono jest, jakkolwiek się zachowało. Złość się na nie, ale ciesz się, że jest. Że je masz. Potrzebna jest dojrzała umiejętność oddzielenia błogosławieństwa posiadania dziecka od trudności, jakich nam ono przysparza. Te trudności warto traktować jako test, nie jako obciążenie czy kolejny problem. Niech rodzicielstwo będzie wyzwaniem, biegiem z przeszkodami, a nie kolejną trudną dziedziną życia. Tak, życie jest trudne. Każdy już to wie, czas się z tym pogodzić.
Najczęściej własne braki lub domniemane braki stają się swego rodzaju filtrem rodzicielstwa. Wydajemy się sobie wolnymi ludźmi, ale ta wolność jest ograniczona przez postrzeganie. Jeśli w dzieciństwie kopnął nas koń, wywołało to w nas jakiś sposób patrzenia na zagrożenie, konie, kopnięcia. I w zależności od tego, jak się nami zaopiekowano i wytłumaczono tę sytuację, będziemy rozpatrywać mikroelementy tego wydarzenia w przyszłości jako pozytywne lub negatywne. Nie jesteśmy ofiarami losu, ale swojego umysłu. Konkretne decyzje pozwala nam podejmować wiara w to, że nasze myśli i postrzeganie świata są prawdziwe. Cóż, nie ma jednak rodziców idealnych. Większość z nas ma skrzywiony obraz
22 × Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją
Zabawa w rodzica × 23 rzeczywistości, w tym także siebie i swojego dziecka. Często jesteśmy w stanie bez problemu wychwycić to u innych osób, widzimy, że jakiś aspekt jest mocno przerysowany w rodzicielstwie naszej znajomej czy znajomego, ale w stosunku do siebie samych jesteśmy zupełnie ślepi. Jaki jest na to sposób? Słuchać z pewną dozą pokory. Dziś rodzice udają się po poradę do specjalisty, słuchają podcastów i czytają książki takie jak ta. Ma to dużo zalet i na pewno każda próba zmiany swojego macierzyństwa czy ojcostwa na lepsze przynosi dużo dobrego. Ale gdybyśmy potrafili słuchać tych złotych rad z dystansem, spokojem i pokorą, moglibyśmy wyciągnąć z nich najcenniejsze lekcje. Często ktoś, kto wcale nie jest dla nas autorytetem, zwróci uwagę na detal, który zmienia nasze rodzicielstwo i nas samych. Bo radość z posiadania dziecka to przecież też rozumienie, że ta część życia nas wzbogaca! Uskrzydla! Daje nam szansę zobaczyć siebie nagich, takich, jacy jesteśmy, kiedy nie widzimy wyjścia z sytuacji.
Ale jak znosić złote rady, kiedy krytykuje nas teściowa czy obca niania na placu zabaw? Przede wszystkim zdać sobie sprawę, że każdy człowiek może powiedzieć to, co o nas myśli. Pytanie, dlaczego nas to w ogóle porusza. Jako dojrzali ludzie możemy sami ocenić, czy w danej wypowiedzi jest dla nas coś wartościowego. Jednak poczucie, że możemy nie być dobrymi rodzicami, że ktoś sugeruje, że robimy coś źle, bywa nie do przełknięcia. Zaczynamy unikać osób, które zarzucają nam niekompetencję. Jeśli trudno nam stawiać granice takim osobom i wolimy uciekać, jak nauczymy swoje dziecko
wypowiadać własne opinie głośno i odważnie, ale w spokoju duszy? Dorosły człowiek umie podziękować za radę jak za czekoladową babeczkę, kiedy jest na diecie: „dziękuję, to nie dla mnie”. Tymczasem komentarze innych ludzi na temat naszego rodzicielstwa odbieramy bardzo osobiście, ale tylko wtedy, kiedy sami nie ufamy swoim wyborom. Warto zachować otwartość, ponieważ możemy przy okazji usłyszeć coś, co może być dobre dla naszego dziecka. Nikt z nas nie jest rodzicem idealnym, ale fajnie być przynajmniej otwartym.
Filtry, przez które widzimy świat, odbierają nam często radość z rodzicielstwa . „Nasz syn ciągle się przewraca.
To gapa”. Jak z takimi okularami na oczach można się cieszyć rodzicielstwem? Często przeszkadza nam w dziecku to, co przeszkadzało dorosłym w nas, kiedy sami byliśmy dziećmi. To wszystko jest o nas. Nie o tym małym człowieku. Widzenie świata przez pryzmat przeszłości nie pozwala nam na beztroską relację, zabarwia ją jakimiś wspomnieniami, żalami, urazą.
RODZICIELSTWO JAK CHOROBA
Rodzicielstwo zawsze pobudza nasz organizm – te komórki naszego ciała, o których nie pamiętaliśmy lub nie wiedzieliśmy. Czasem ożywia zapomniane mięśnie, a czasem myśli, których nie chcemy. Niekiedy zmusza nas do zastanowienia się, czego nam brakowało w dzieciństwie. Rodzicielstwo kwestionuje nasze wartości, nieraz tożsamość. Nic dziwnego,
24 × Kochać swoje dziecko, czyli o wyższości prawdy nad iluzją