18.10 / 19.30
SALA KONCERTOWA

SOL
TE / NAJPIĘKNIEJSZE DUETY Z OPER GEORGA
FRIEDRICHA HAENDLA
Krzysztof Garstka dyrygent, klawesyn
Olga Pasiecznik sopran
Anna Radziejewska mezzosopran
ZESPÓŁ INSTRUMENTÓW DAWNYCH
POLSKIEJ OPERY KRÓLEWSKIEJ
CAPELLA REGIA POLONA
Magdalena Łoś-Komarnicka p prowadzenie
Partner motoryzacyjny
10.10 / 19.30
SALA KONCERTOWA
Czas trwania (łącznie z przerwą): ok. 90 min
Prosimy o niefotografowanie i wyłączenie telefonów komórkowych. Prosimy o powstrzymanie się od oklasków między częściami utworów.
Ludwig van Beethoven
Uwertura C-dur „Zur Namensfeier” op. 115
Joseph Haydn
Koncert wiolonczelowy D-dur Hob. VIIb:2
***
Andrzej Panufnik
Kołysanka
Bohuslav Martinů
VI Symfonia „Fantaisies symphoniques”
Kołysanki i symfoniczne fantazje
Uwertura imieninowa C-dur op. 115 powstawała powoli – w ciągu pięciu lat Beethoven wielokrotnie porzucał partyturę, po czym do niej powracał i nanosił kolejne poprawki. Przydomek utworu wiąże się z pierwotnie planowanym dniem premiery – 4 października 1814 roku – i przypadającymi wówczas imieninami cesarza Franciszka. Ostatecznie dzieło gotowe było dopiero pod koniec następnego roku, a zadedykowane zostało księciu Antoniemu Radziwiłłowi, którego Beethoven poznał na kongresie wiedeńskim. I tak Uwertura jest jednym z bardzo nielicznych utworów klasyka związanych z kulturą polską. Muzycznie nieskomplikowana, w charakterze uroczysta, momentami wręcz pompatyczna, odwołuje się do idiomu muzyki „myśliwskiej” poprzez uwypuklenie partii rogów i zastosowanie metrum 6/8 w środkowej części. Co ciekawe, kompozytor pierwotnie planował uwzględnienie w utworze partii chóru z tekstem Schillerowskiej Ody do radości, o czym warto pamiętać zwłaszcza w roku dwusetnej rocznicy prawykonania IX Symfonii
O ile Uwertura imieninowa to w twórczości Beethovena marginalium, o tyle oba koncerty wiolonczelowe Josepha Haydna należą do ścisłego kanonu literatury przeznaczonej na
ten instrument. Ale wcale nie było tak od momentu ich powstania. Koncert wiolonczelowy C-dur Hob. VIIb:1 odkryty został w praskich archiwach dopiero w 1961 roku. Autorstwo równie słynnego dziś Koncertu D-dur Hob. VIIb:2 przez lata przypisywano nadwornemu wiolonczeliście księcia
Mikołaja Esterházyego – Antonowi Kraftowi. Jednak dzięki autografowi, który przetrwał do naszych czasów i po drugiej wojnie światowej został odnaleziony w Austriackiej Bibliotece Narodowej, nikt nie ma wątpliwości, że to dzieło samego Haydna. Nie zostało ono napisane z myślą o Krafcie, jak sądzono do 2019 roku. Na jaw wyszedł wówczas anons opublikowany w prasie londyńskiej, informujący o prawykonaniu utworu przez Jamesa Cervetto w Hanover Square w marcu 1784 roku. Koncert D-dur w naszych czasach jest chyba rzadziej wykonywany od swojego starszego o ponad 20 lat „brata”. Można odnieść wrażenie, że pomysły melodyczne są w nim nieco szlachetniejsze, brzmienie –delikatniejsze, a forma – bardziej finezyjna. Choć trudności techniczne obu dzieł są porównywalne, to Koncert D-dur sprawia wrażenie bardziej rozmarzonego czy wręcz melancholijnego, a jego narracja – mimo zastosowania wielu sztuczek wirtuozowskich – toczy się nieśpiesznie i lekko
zarazem. Wrażenie to można odnieść szczególnie podczas słuchania części finałowej utrzymanej w kołyszącym pastoralnym metrum trójdzielnym. Utwory dwóch klasyków wiedeńskich wieku XVIII (i początków XIX) zestawione zostały w programie dzisiejszego wieczoru z dziełami dwóch „klasyków słowiańskich” XX stulecia. Kołysanka Andrzeja Panufnika, którego 110. rocznica urodzin minęła 24 września tego roku, pozostaje jednym z jego najbardziej fascynujących i najpopularniejszych utworów. Jest równocześnie pierwszą kompozycją Panufnika, w której wykorzystane zostały ćwierćtony. Oniryczne w nastroju dzieło łączy w sobie kunsztowną tkankę brzmieniową z prostotą urokliwej melodii polskiej pieśni ludowej Przyjechał do niej. Na pomysł Kołysanki Panufnik wpadł podczas nocnego spaceru po Londynie. Gdy stanął na moście Waterloo, ujrzał ciemne chmury sunące po niebie na tle światła księżyca. „Fale rzeki i nocne niebo nad zamglonym miastem nasunęły mi pomysł utworu rozgrywającego się w trzech planach: pulsujący rytm harf, który oddawałby spokojny, ciągły nurt rzeki, grupa solowych instrumentów smyczkowych, niektóre grające w ćwierćtonach, dla oddania widoku płynących chmur, a nad tym wszystkim niczym księżyc, który świeci także i nad Polską, polska pieśń ludowa, oparta prawie w całości na skali pentatonicznej i grana kolejno przez solowe instrumenty smyczkowe: skrzypce, następnie altówkę, wreszcie wiolonczelę”. Po krakowskim prawykonaniu w 1948 roku zachwytom nie było końca. Stefan Kisielewski nazwał Kołysankę „cackiem talentu, techniki i smaku”, a Stefania Łobaczewska – „najlepszą, najbardziej pomysłową i nową pod względem inwencji
muzycznej [kompozycją], jaka powstała w Polsce powojennej”.
VI Symfonia Bohuslava Martinů powstała pod koniec dwunastoletniego pobytu kompozytora w Stanach Zjednoczonych, choć faktycznie ukończona została nieco później w Paryżu, a prawykonana – w 1955 roku przez Bostońską Orkiestrę Symfoniczną. O ile Panufnik odsłaniał przed słuchaczami i swoje inspiracje, i zasady konstrukcyjne Kołysanki, o tyle Bohuslav Martinů w przypadku VI Symfonii skrzętnie wszystko ukrył. Prowokacyjnie przekonywał, że to „dzieło bez formy”, choć „coś je spaja”; po czym dodawał: „Nie wiem jednak co”. Już sam początek utworu brzmi tajemniczo i na wskroś nowocześnie, co nijak ma się do tendencji neoklasycznych, dominujących w muzyce tego czeskiego twórcy. A im dalej w las, tym więcej drzew. Brzmienia konsonansowe i dysonujące, język muzyczny tradycyjny i nowoczesny, piękno melodii i jej dekonstrukcja, odwołania do „amerykańskiego” Dvořáka (pentatonika, synkopy, nawiązania do Koncertu wiolonczelowego h-moll i Requiem w finale Symfonii), żonglowanie trzy– i czteronutowymi motywami jak u Leoša Janáčka (np. przenikający cały utwór motyw F–G–E–F), autocytat z opery Juliette – wszystko to łączy się w fascynującą różnorodnością całość. Nie bez powodu Martinů nazwał utwór Fantazjami symfonicznymi. To „pełnokrwiste”, niezwykle barwne, doskonale zinstrumentowane dzieło o budowie łukowej z kulminacją w części środkowej ewokuje atmosferę tajemniczego, nieledwie baśniowego świata.
Piotr Matwiejczuk (Polskie Radio)