Szortal na wynos luty 2014

Page 1



REDAKCJA REDAKTOR NACZELNA: Aleksandra Bro¿ek I JEJ PRAWA RÊKA: Rafa³ Sala OJCIEC REDAKTOR (NASZ GURU): Krzysztof Baranowski KOORDYNATOR (MÓZG OPERACJI): Aleksander Kusz LITERATURA, CZYLI GRUBA RURA: Jadwiga Skrzypacz Kopaszewska, Krzysztof Baranowski, Istvan Vizvary, Marek cieszek KOREKTA: Kinga ¯ebryk, Aleksandra Bro¿ek, Jadwiga Skrzypacz Kopaszewska PUBLICYSTYKA, A WIÊC RZECZ NIE DLA LAIKA: Hubert Przybylski Sta³a wspó³praca: Bart³omiej Cembaluk, S³awomir Szlachciñski, Marek Adamkiewicz, Hubert Stelmach, Maciej Musialik, Anna Klimasara, Paulina Kuchta, Joanna Denysiuk, Joanna Za³uska DZIA£ GRAFICZNY, DZIÊKI NIM LICZNY: Maciej Ka mierczak, Rafa³ Sala, Milena Zaremba, Paulina Wo³oszyn, Ma³gorzata Brzozowska, Sylwia Ostapiuk, Zuzanna Królik, Ewa Kiniorska, Agnieszka Wróblewska, Katarzyna Olbromska, Krystyna Rataj SK£AD I £AMANIE (GDY NIE WYJDZIE MAJ¥ PRZE K£OPOTY): Konrad Staszewski, Andrzej Puzyñski OPRACOWANIE GRAFICZNE Natalia Maszczyszyn Promocja: Milena Zaremba Ok³adka: Marianna Stelmach Email: redakcja@szortal.com Wydawca: METODY SP Z O. O. ul. Gliwicka 35, Tarnowskie Góry 42­600 Tarnowskie Góry Wszelkie prawa zastrze¿one.

3


Witajcie Drodzy Szortalowicze, Niby i tak mo¿na zacz¹æ, bo przecie¿ muszê pokazaæ, ¿e jestem kulturalny, obyty i oczytany. Nie tak jak nasz Ojciec Redaktor Baranek Wielki herbu Zielona Pietruszka ale, ¿e mieszczê siê przynajmniej w jakie skali porównawczej z barankiem. Mo¿e ju¿ zauwa¿yli cie, próbujê Go zast¹piæ. Znaczy siê w pisaniu wstêpniaków, a nie tak ogólnie, bo nie wiem, co by na to Magdalenka powiedzia³a. Wolê nie pytaæ. W zesz³ym miesi¹cu pró­ bowa³ baranka zast¹piæ Rafa³. Co nie znaczy, ¿e w nastêpnym miesi¹cu zast¹pi baranka kto inny. Znaczy siê mo¿e, nie wiem jak to bêdzie, przecie¿ nie jestem wró¿k¹, barankiem te¿ nie jestem, jak widzicie, Drodzy Szor­ talowicze. Nie wiem, co bêdzie, ale podobno ja mam baranka zastêpowaæ w czasie, kiedy nie bêdzie pisa³ wstêp­ niaków. Potem, jak wróci do pisania wstêpniaków, to ju¿ go nie bêdê zastêpowa³. Bo to by trochê g³upie by³o. Rozumiecie, nie? Tylko co ja mogê Wam pisaæ? I czemu w³a ciwie ja siê do tego szykujê? Co bêdzie, jak baranek wróci ju¿ za miesi¹c? Tego przecie¿ nikt nie wie, nikt nie wcieli³ siê w skórê baranka (ja nawet raz chcia³em, ale nie wiedzia­ ³em czy jest przed strzy¿eniem, czy ju¿ po i zrezygnowa³em, wiem, b³¹d, ale có¿ zrobiæ ) Ja siê tu szykujê na zastêpstwo d³ugie jak droga do Istebnej (Rafa³, jak daleko jest do Istebnej?), a On tu bach (bach w formie bum, a nie Bach, ¿eby by³a jasno æ) i wróci³. I co ja wtedy zrobiê z tymi tysi¹cami wstêpniaków, które bêd¹ siê potem walaæ po szufladzie? Przecie¿ Nowa Fantastyka ich nie kupi. Wracaj¹c jednak do tematu jakby cie chcieli, to mogê robiæ takie ma³e notki, co siê zmienia w podatkach, ale nie wiem, czy to bêdzie w³a ciwe. Wiêc mo¿e nie, to znajdziecie na w³a ciwych, tematycznych portalach. Mogê Wam co miesi¹c napisaæ jaki fajny przepis na potrawê, najlepiej l¹sk¹, bo tych znam najwiêcej. Nie, jednak nie, mamy tyle kana³ów tematycznych i polskich francuzów mówi¹cych o jedzeniu, ¿e ja ju¿ nie bêdê. O, ju¿ wiem, napiszê Wam... <Alek, ile razy mam ci powtarzaæ, ¿e przeginasz z ilo ci¹ znaków? Ja ci powta­ rzam, Hubert powtarza, a ty dalej swoje. To jest Szortal! Mówi ci co ta nazwa?! Wycinam resztê, bo nam teksty nie wejd¹. Nie wiesz, ¿e nawet internetowy PDF ma swoj¹ pojemno æ? I ¿eby mi to by³o ostatni raz! Ola> Wasz, Alek

4


Baranek mówi...................................................................... .. ......................... . 4 PREMIERY Horodo¿a Istvan Vizvary.. ........ .......... . ... 7 Drobny problem Juliusz Wojciechowicz .. ..8 7 PYTAÑ DO czyli gdzie diabe³ nie mo¿e, tam Szortal po le Jan Maszczyszyn Rafa³ Sala................. ..... .. 12 SZORTOWNIA Public relations Marcin Brzostowski................. .. 18 Parada równo ci Bart³omiej Dzik ................ ... 19 Pasja wed³ug Tadeusza Marcin Brzostowski. . ....... . 20 Katastrofa Anna Bichalska................. .21 wiat wed³ug ³y¿eczki Agnieszka Kwiatkowska................. ........ . .22 Znikaj¹ce guzki mamy Paulina J. Król. ................ .. .... 23 STUS£ÓWKA Sk¹d siê bior¹ dzieci? Marek cieszek.......... .. . ...25 Zabójcza refleksja Bart³omiej Dzik................ . . ...25 Dobranoc Szymon Te¿ewski . .. .. 26 SUBIEKTYWNIE Klasyka rosyjskiej SF, tom 3 antologia Aleksander Kusz.. . .. .. ..28 Urlop w domu z³ym Anna Klimasara........ .. .30 K³amstwa Locke'a Lamory S³awomir Szlachciñski................. .......... 32 Stalin. Terror absolutny Anna Klimasara................. . . 33 Ziemiomorze Bart³omiej Cembaluk . .. . ..35 Crux Hubert Stelmach................. .. 37 £abêdzi piew Aleksander Kusz................. .. .. ..38 Ludzie to idioci! i Zamknij siê! Rafa³ Sala .. .. . 41 Malazañska Ksiêga Poleg³ych podsumowanie z okazji ukazania siê drugiego wydania "Oka­ leczonego Boga" Hubert Przybylski . .. 42 Miasto nawiedzonych Maciej Ka mierczak. .. .. .. 45 Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot. Tom 1 S³awomr Szlachciñski ...46 1945. Polowanie na niemieckich naukowców Dawid "Fenrir" Wiktorski .. . .48 Egzekutor Maciej Rybicki .. . ..49 W mocy wichru Marek Adamkiewicz . ...51

5


PREMIERY


Horodo¿a ISTVAN VIZVARY

Historia horod¿od¿y nie jest d³uga i siêga zaledwie roku 1923, kiedy to ofiar¹ po¿aru pierwszego w Reykjavi­ ku solarium pad³y, oprócz nowoczesnego sprzêtu i mebli, równie¿ zakupy jednej z klientek Soni van Dygest. Wydobyte ze zgliszczy zwêglone pozosta³o ci p³óciennej torby kry³y w sobie najprawdziwszy skarb protoplastê nowoczesnej zapiekanki z rabarbaru, królika i ledzi, czyli horod¿od¿y w³a nie. Sk³adniki owe nios³a do domu zaskoczona przez p³omienie elegantka, która udane zakupy na targu rybnym postanowi³a ukoronowaæ pó³godzin¹ sesj¹ opalania pod sztucznym s³oñcem amerykañskim wynalazkiem, dopiero co przyby³ym do krainy wulkanów i gejzerów. Zrozpaczona, owiniêta jedynie w prymitywn¹ przodkiniê folii ¿ycia, czyli drobn¹ sieæ na krewetki rzucon¹ przez mi³osiernego rybaka, van Dygest poczê³a nerwowo pogryzaæ zawarto æ swojej ociekaj¹cej wod¹ torby. Prze­ chodz¹cy obok gapie, stra¿acy i kapelani udzielaj¹cy ofiarom po¿aru ostatniej pos³ugi nie mogli poj¹æ, sk¹d wzi¹³ siê na jej twarzy pe³en ekstazy wyraz. Zrozumieliby, gdyby opanowali wstrêt i skosztowali odra¿aj¹cej mazi, któr¹ z zapamiêtaniem prze¿uwa³a, usi³uj¹c zag³uszyæ przepe³niaj¹ce j¹ wstyd i poni¿enie. O wiecenie przysz³o do nich du¿o pó niej, nie uprzedzajmy jednak faktów. Droga do s³awy i bogactwa, w któr¹ wyruszy³a pechowa bywalczyni salonów piêkno ci, wybrukowana by³a dobrymi chêciami i bolesnymi pora¿kami. Bezskutecznie usi³owa³a van Dygest odtworzyæ smak odpychaj¹cej ma­ sy, która przynios³a jej ulgê i pocieszenie w te tragiczne, spêdzone pod sinym, islandzkim niebem chwile, kiedy zdawa³o jej siê, ¿e ca³e miasto przepe³nia odraza na widok jej bladej, ani trochê opalonej skóry przezieraj¹cej przez oka rybackiej sieci. Mimo wielu prób, zwieñczonych desperackim podpaleniem zaimprowizowanego sola­ rium z torb¹ pe³n¹ tych samych sk³adników, które gotowa³y siê w piekielnym ¿arze solaryjnej po¿ogi, jej starania bezustannie pali³y, nomen omen, na panewce. ¯adnej z do wiadczalnych zapiekanek nie da³o siê prze³kn¹æ, nie mówi¹c ju¿ o osi¹gniêciu przy ich pomocy ekstazy lub chocia¿by zadowolenia. Jak to w historii kulinarnych odkryæ bywa, upragniony sukces okaza³ siê dzieckiem przypadku, dyletanctwa s³u¿by i przeterminowanego sosu sojowego. Dwunastego stycznia 1947 roku van Dygest, wyczerpana i znu¿ona wieloletnimi próbami rekonstrukcji niezapomnianego i jednocze nie niepowtarzalnego smaku, zasnê³a nad leniwie pyrkocz¹c¹ kamionkowo­¿eliwn¹ mis¹ nikomu jeszcze nieznanej marki Tata, wype³nion¹ po raz ostatni, jak sobie przyrzek³a, mieszanin¹ króliczego miêsa, ledzi z porannego po³owu oraz wie¿ego rabarbaru z przydomowego ogródka babci pastora Menchele. Kiedy siê przebudzi³a, zaró¿owion¹ porannym s³oñcem kuchniê wype³nia³ gês­ ty, mleczny opar. Przera¿ona, przekonana w sennym otumanieniu, ¿e oto zaprzepa ci³a ostatni¹ szansê na sukces, rzuci³a siê ratowaæ, co jeszcze mog³a. Ku swemu bezbrze¿nemu zdumieniu, zanurzywszy w brunatnoburej brei ³y­ ¿kê, napotka³a ten sam niezapomniany opór, którego kiedy do wiadczy³a, nabieraj¹c z poczernia³ej torby ambroz­ ji pachn¹cej ledziowymi g³ówkami i skarmelizowanym rabarbarem. Wtedy zrozumia³a poranna mg³a och³odzi­ ³a gwa³townie roz¿arzon¹ misê tak samo, jak niegdy woda ze stra¿ackich sikawek sch³odzi³a jej torbê na zakupy. Przeterminowany sos sojowy doskonale zast¹pi³ za aromat palonej islandzkiej so niny, któr¹ przesi¹k³ niedo cig­ niony dot¹d pierwowzór. Rok pó niej by³a ju¿ milionerk¹ i celebrytk¹. Dopiero co wynaleziona kolorowa telewizja znalaz³a w niej pier­ wsz¹ guru kulinarnych reality show, które nada³y ton jedenastej muzie na nadchodz¹ce dziesiêciolecia. Bezwzglê­ dna dyktatorka gastronomicznych mód i Vlad Palownik Islandzkich Barów szybkiej obs³ugi to tylko niektóre z malowniczych epitetów, którymi okre la³a j¹ skandynawska pra­ sa bulwarowa i popo³udniowa. W pe³ni zas³u¿onych epitetów, dodajmy. Jej bezwzglêdny os¹d, ciêty jêzyk i wyrafinowany gust zmieni³y mierdz¹cy ow­ czym serem kuchenny za cianek Europy w wykwintne Lazurowe Wybrze¿e pó³nocy, pachn¹ce ostrygami, kie³kami bambusa i oczywi cie setkami od­

7


mian horod¿od¿y, która sta³a siê znanym na ca³y wiat symbolem Islandii. Najwy¿szym wiade­ ctwem powa¿ania, jakim najstarszy nordycki lud darzy sw¹ narodow¹ potrawê jest umieszcze­ nie jej w pañstwowym godle, tu¿ obok pingwina i strusia emu dwóch innych, doskonale rozpo­ znawalnych, symboli skutego wiecznymi lodami wyspiarskiego kraju. Sonia van Dygest zmar³a w wieku stu siedemnastu lat, zakrztusiwszy sie, a jak¿e, kawa³kiem horod¿od¿y. Jak twierdz¹ wiadkowie tej uczczonej trzytygodniowym opuszczeniem flag pañstwowych tragedii, ostatnie tchnienie wyda³a z u miechem na ustach. Nic w tym dziwnego, bo czy¿ mo¿na wyobraziæ sobie piêkniejsz¹ mieræ?

Drobny problem JULIUSZ WOJCIECHOWICZ

Czy ¿ona co podejrzewa? Czasem patrzy tak dziwnie. Nieufnie. Badawczo. Nic nie mówi, ale to nie znaczy, ¿e go nie obserwuje. Pobrali siê w styczniu, teraz jest wrzesieñ, a oni wci¹¿ tkwi¹ w tej specyficznej fazie, w której drug¹ osobê traktuje siê z nies³ychan¹ ostro¿no ci¹, nie zdradzaj¹c przy tym w³asnych dziwactw. To tylko kwestia czasu za­ nim ona oka¿e siê zwyk³¹ zrzêd¹. I choæ nie jest typem kobiety, która k³óci siê g³o no, rzuca talerzami, czy wrêcz grozi wyrzuceniem mê¿a z domu, jej ciche, lecz nieustanne lamenty tym skuteczniej rujnuj¹ nerwy mê¿czy nie. Na razie panuje jednak nad sob¹. Próbuje mu dogadzaæ. Przygotowuje dok³adnie takie potrawy, jakie zawsze lubi³, we w³a ciwym czasie wstawia piwo do lodówki, prasuje ubrania, razem z nim ogl¹da mecze pi³ki no¿nej w telewizji, mimo ¿e ewidentnie woli seriale o mi³o ci. Ale przy tym stale go inwigiluje, a przynajmniej takie sprawia wra¿enie. Wysz³a za niego, bo nie potrafi³a istnieæ bez faceta, bez poczucia opieki, stabilizacji, z ci¹¿¹cym stygmatem staropanieñstwa. On chwyci³ siê brzytwy, ton¹c w morzu alkoholu, bezrobocia i samotno ci, upchniêty w socjal­ nej klitce przydzielonej przez gminê. Powoli traci³ apetyt na ¿ycie i nie widzia³ dla siebie ¿adnej innej per­ spektywy. Zjawi³a siê w sam¹ porê Marta, ¿ona doskona³a, a wraz z ni¹ ma³y sklepik z pami¹tkami, który odziedziczy­ ³a po zmar³ym ojcu. Nie móg³ zmarnowaæ takiej okazji. Jest wiêc ¿onaty, ma dach nad g³ow¹, pracê. Znowu jest na chodzie, po³atany, posklejany, ale sprawny. I akurat teraz w³a nie to. To dziwne uczucie na granicy obsesji, niemo¿no æ my lenia o czymkolwiek i kim­ kolwiek innym ni¿ ona. Nie Marta. Ona jest eteryczn¹ blondynk¹ o siêgaj¹cych zgrabnej talii w³osach, b³yszcz¹cych w s³oñcu niczym z³ocisty jedwab; anio³em o niebieskozielonych oczach, których barwa zmienia siê zale¿nie od tego, jak jasno jest na dworze i od koloru bluzki jak¹ akurat ma na sobie. Czasami b³êkitnych jak niezapomi­ najki, niekiedy turkusowych niczym g³êbia oceanu.

8


Uwielbia jej rêce bardzo drobne i szczup³e, o d³ugich, smuk³ych palcach. Podziwia zjawi­ skowe nogi tak delikatne, ¿e niemal kruche. Wszystko jakby pieczo³owicie wyrze bione z piê­ knego, jasnego drewna przez kogo , kto mia³ wiele czasu i wizjê pe³nej wdziêku doskona³o ci. Nie ma w niej nic, absolutnie nic, co mo¿na nazwaæ nieforemnym, niezgrabnym, czy prostackim. Marzenie idealne i ulotne jak mira¿. Kiedy o niej my li, perlisty pot zrasza mu czo³o. Gdy j¹ widzi, nie jest w stanie oderwaæ wzroku. Zawsze stara siê byæ w bramie domu, kiedy ona spaceruje wzd³u¿ ulicy. Przewa¿nie w³a nie wtedy ustawia cenniki na wystawie, przeciera szklan¹ witrynê lub zamiata chodnik cokolwiek, co pozwoli mu syciæ siê jej wi­ dokiem. Kocha jej kocie ruchy, d³ugie, sprê¿yste kroki, jak¿e inne od niezdarnego dreptania ma³¿onki. We wszy­ stkim, co robi, jest tyle witalno ci. Czy biegnie, mieje siê, czy mówi z ca³ej jej postaci bije rado æ i energia. I piêkno. I nieziemska uroda. Czy to jest mi³o æ? To musi byæ mi³o æ. Nie tylko po¿¹danie, podniecenie, lecz tak¿e têsknota zrodzona z po­ trzeby kochania. Do swojej lubnej nigdy nie czu³ czego podobnego. Przecie¿ Marta jest tylko swoistym kompro­ misem, rozwi¹zaniem awaryjnym; stanowi co w rodzaju gorzkiej konieczno ci, której nale¿y czasem ulec, kiedy ¿ycie siêga dna, a egzystencja sprowadza siê do zwyk³ej wegetacji. Dobrze wie, ¿e sprzeciwianie siê ¿yciowym konieczno ciom do niczego nie prowadzi. Ju¿ dawno zd¹¿y³ siê pogodziæ z tym faktem. Jednak tli siê w nim jaki wewnêtrzny opór beznadziejny, niszcz¹cy, lecz trwa³y i niez­ ³omny. Ale jak¹ ma szansê? Nie jest atrakcyjnym mê¿czyzn¹. Kiedy mo¿e tak, ale nie dzisiaj. Ogromny brzuch zawdziêcza upodobaniu do piwa i t³ustego jedzenia, obwis³a, nalana twarz straci³a swoje dawne wyraziste rysy. Czy ten z³otow³osy elf, ta piêkna wró¿ka mog³aby go na przekór wszystkiemu pokochaæ? Z wielkim brzuchem i par¹ sinych worków pod oczami, ze wiñskim stêkaniem i poceniem siê przy ka¿dym najmniejszym wysi³ku. Mimo Marty i jej zazdro ci, mimo ryzyka, na które siê nara¿a, ulegaj¹c swojej fascynacji. Posiada przecie¿ jakie wewnêtrzne warto ci, które mo¿e w³a nie tej cudownej istocie potrafi³by przekazaæ. Ju¿ dawno zrozumia³, ¿e wszelkie próby wyrzucenia jej z pamiêci nie maj¹ sensu. I choæ jest blisko piêædziesiêcioletnim workiem sad³a, jego m³od¹ duszê trawi p³omieñ po¿¹dania. Drobny problem polega na tym, ¿e ona, blond licznotka, za któr¹ usycha z têsknoty dniami i nocami, jest m³odsza. Du¿o m³odsza. Ma dziewiêæ lat.

9


KONRAD STASZEWSKI freelancer do us³ug

Sk³ad pism, gazet, ulotek, folderów (kliknij po wiêcej)

Powie ci, opowiadania, recenzje, artyku³u, felietony, Sztuki teatralne (kliknij po wiêcej)

Kontakt: konrad.staszewski@interia.eu

Pracujê w oparciu o umowy zlecenia i umowy o dzie³o

http://dmagency.cba.pl/index.html

Logotypy (kliknij po wiêcej)


7 pytaN do


7 pytañ do czyli gdzie diabe³ nie mo¿e, tam Szortal po le JAN MASZCZYSZYN

Jan Maszczyszyn jest konwertyt¹. Porzuci³ wiarê w fantastykê i do niej po­ wróci³. Zajmuje siê pisaniem historii popl¹tanych gatunkowo. Jest tu SF, groza i bizzaro. Debiutowa³ opowiadaniami jeszcze w dwudziestym wieku. Wyda³ an­ tologiê Testimonium w wieku dwudziestym pierwszym. Poza pisaniem pasjo­ nuje siê czytaniem, astronomi¹, paleontologi¹ i sztuk¹ plemienn¹. Uwielbia dzi­ k¹ przyrodê. Niedawno bra³ udzia³ w literackich projektach Bizzaro bazar , Toy stories i amerykañskiej Bizzaro, bizzaro . Mo¿ecie go znale æ na Nie­ dobrych literkach , Ex fabulii , Szortalu , Horror on line i Nowej Fanta­ styce . Wpada te¿ na nastrojowe Herbatki u Heleny . Macie ochotê na wiêcej? Udajcie siê proszê na webpage: jahusz.com W 1985 roku magazyn Fantastyka og³osi³ konkurs na opowiadanie. Z tego, co nam wiadomo, wp³ynê³o ponad tysi¹c prac, a gdy dwa lata pó ­ niej og³oszono wyniki, by³e jednym ze zwyciêzców. Zaj¹³e wówczas drugie miejsce. Co sobie wtedy my ­ la³e , pokonawszy miêdzy innymi, nieznanego wówczas jeszcze, Andrzeja Sapkowskiego? Jakie to uczucie byæ wybranym spo ród tysiêcy? Mo¿e tak na wstêpie podziêkujê za zainteresowanie. Nigdy przedtem nie udziela³em wywiadu i ten bêdzie prawdopodobnie pierwszym i zarazem ostatnim. Zanudzê was doszczêtnie, mówi¹c za du¿o i nie na temat. Jak to przyj¹³em? Czu³em ogromn¹ rado æ. O drugim miejscu dowiedzia³em siê zupe³nie nieoficjalnie, w dzi­ wnych zreszt¹ okoliczno ciach. Ale o tym za chwilê... Czy kogo pokona³em? Masz na my li Sapkowskiego? Na pewno nie wspó³czesnego nam pisarza. Przecie¿ dopiero pó niej obaj zapracowali sobie na w³asny sukces la­ tami ciê¿kiej, literackiej pracy. Nawet nie mogê sobie dzisiaj stan¹æ w ich cieniu. Szkoda, ¿e nie mia³em okazji tych panów bli¿ej poznaæ, wymieniæ u cisk d³oni i potem o tym fakcie na zawsze pamiêtaæ Nie uczestniczy­ ³em w ¿adnej gali wrêczenia nagród. Przekaz pocztowy z czekiem zawita³ do skrzynki na listy. Opowiadanie po­ jawi³o siê w Fantastyce i pó niej w antologii. Dzi , z perspektywy czasu, mogê stwierdziæ, ¿e mia³em to szczególne szczê cie i zaszczyt znale æ siê obok dwóch przysz³ych mistrzów. D³u¿ej ni¿ przez sekundê dzieli³em to samo podium. To, przyznajê, mo¿e siê przy­ darzyæ tylko niezwyk³ym szczê ciarzom. Jak dotar³a moja praca na konkurs? Nigdy nie zapomnê chwili, kiedy jad¹c z przysz³¹ ¿on¹ na przymiarkê sukni lubnej do krawcowej nagle wpa­ d³em na pomys³ przysz³ego opowiadania. Wizja by³a dla mnie szokuj¹ca. Marzec. Za oknami brudny nieg. Ciemno æ roz wietlona s³abym wiat³em latarni na zewn¹trz i to nudne, pe³gaj¹ce leniwie wiat³o wewn¹trz. W autobusie siedzieli sami osiemdziesiêciolatkowie oko³o dziesiê­ ciu. Kiwali siê na wszystkie strony, pokas³ywali i mamrotali co do siebie bez sensu. Obrazek napraw­ dê karykaturalny. W d wiêki, jakie wydawali, wplata³ siê gdzie z niewidzialnego k¹ta z³o liwy, agre­ sywnie brzmi¹cy p³acz niemowlaka. Oto w okamgnieniu narodzi³ siê obraz mia³em swoje Cier­ nie ... Wróci³em do domu i od rêki napisa³em tekst. W jaki czas pó niej, bêd¹c ju¿ ¿onatym go ciem, wyruszy³em samotnie kolega ze l¹skiego Klubu Fantastyki, który mnie do tego namówi³, w ostatniej chwili zrezy­ gnowa³ na obóz twórczy zorganizowany dla m³odych, pisz¹cych przez OKMFiSF.

12


Dotar³em Bóg wie gdzie, t³uk¹c siê przez pó³ dnia jakim poci¹giem i kilkoma PKS ami. Do dzi nie pamiêtam nazwy miejscowo ci . Szukaj¹c budynku zadzwoni³em do dziwnie wielkich drzwi urzêdu gminy, czy szko³y? Zobaczy³em przed sob¹ twarz nieznajomego, a w jego oczach rozpoznaj¹cy mnie b³ysk. Mówi: Wiesz, ¿e nieoficjalnie masz drugie miejsce w konkursie i o ma³y w³os nie zaj¹³e pierwszego? Widz¹c moje ci¹gle pytaj¹ce spojrzenie, doda³: Maszczyszyn, prawda? Ja nazywam siê Rafa³ Ziemkiewicz To by³ fantastyczny, mi³y facet, który ze swoim koleg¹ krytykiem literackim chcieli mi w ja ni wyborowaæ dziurê oskar¿eniami typu jeste pod wp³ywem ¯wikiewicza! Musisz siê od mocy jego s³owa uwolniæ! Stañ wre­ szcie o w³asnych si³ach! A ja przecie¿ kocha³em starego mistrza. Nigdy go nie na ladowa³em. Moim wzorcem ideowo artystycznym by³ od zawsze Patrick White! Potem Rozw cieczy³ mnie mój w³asny kraj. By³em m³ody, zdesperowany, rewolucyjny i zarazem bardzo bezsilny. W 1989 roku zdecydowa³em, ¿e opuszczê Polskê. Emigracja, s³owo zwyciêstwa czy klêski? Obawiam siê, ¿e jak ka¿dy emigrant, nigdy nie znajdê na to proste pytanie odpowiedzi. W Twoich tekstach akcja czêsto rozgrywa siê na odleg³ych, obcych planetach. Czy sama Australia jest tak¹ odleg³¹ planet¹ ? Australia jest odleg³¹ od polskiej rzeczywisto ci planet¹. Nigdy nie zapomnê pierwszego wra¿enia, kiedy le­ c¹c samolotem godzinami przez ¿wirowisko czerwieni i piasków upstrzonych czasami biel¹ wyschniêtych s³onych jezior nie potrafi³em ukryæ przed ¿on¹ przera¿enia. Ci¹gn¹³em j¹ i dziecko w nieznane, i co gorsza tak bardzo ob­ ce rodowisko. To by³ Mars widziany oczyma przybywaj¹cego bezradnego cz³owieka. Dopiero tu¿ przed l¹dowa­ niem zamajaczy³y na horyzoncie swojskie drapacze chmur Melbourne i wykwit³y w dole ³aty pociemnia³ej ziele­ ni. Wszystkiego trzeba siê by³o tutaj uczyæ od pocz¹tku; akceptacji dzikiej przyrody, surowo ci klimatu, ró¿nic kuchni i obyczajów. Z pozytywów; moje urodziny nareszcie wypad³y w lecie. wi¹teczna choinka zapali³a wiat­ ³a w upale Bo¿ego Narodzenia, a my w czapkach z przypiêt¹ brod¹ wiêtego Miko³aja wiêtowali my czêsto No­ wy Rok na oceanicznej pla¿y. Wypadaj¹ wtedy d³ugie, szkolne wakacje i jeszcze d³u¿szy sezon urlopowy. Niebo? Prawie zawsze ob³êdnie b³êkitne, a noc¹ imponuj¹co bogate. To jest obca planeta. Okolica, w której mieszkam, wype³niona jest skamielinami z niemal wszystkich epok geologicznych. Prawdziwa uczta dla amatora paleonto­ logii, którym jestem od czasu, gdy maj¹c osiem lat odnalaz³em pierwszego wielkiego amonita. W wieku lat dzie­ siêciu wybuch³a we mnie gor¹czka astronomiczna, skutecznie podkrêcona faktem bycia wiadkiem wraz z wielo­ ma innymi autentycznego zjawiska UFO. Chyba od wtedy ju¿ marzy³em o ujrzeniu na w³asne oczy Alfy Centauri. Obecnie obserwujê j¹, co noc przed za niêciem, b³yszcz¹c¹ obok Krzy¿a Po³udnia w samym centrum okiennej ramy. Próbowa³em zaraziæ moje córki tym samym bakcylem odkrywania wiata. Pamiêtam, jak w skonstruowa­ nym w³asnymi si³ami obserwatorium astronomicznym w przydomowym ogrodzie, powiesili my komplet tablic z wykonanymi w³asnorêcznie skamienia³o ciami ¿ycia biologicznego Galaktyki Drogi Mlecznej wraz z ich opisa­ mi. Od æwieræ wieku mieszkasz w Australii. Czy zorientowany jeste w tamtejszym rynku wydawniczym, je li chodzi o fantastykê? Jak to tam wygl¹da? Tu was zawiodê. W jakim momencie dotar³em do literatury popularnonaukowej i przez ca³e dwadzie cia lat czyta³em tylko najnowsze pozycje z tej dziedziny. Wydawa³a mi siê na tyle spekulatywna, ¿e na wiele lat ca³kowicie zast¹pi³a pêd do fantastyki. Ci, którzy czytali Twoje opowiadania, twierdz¹, ¿e Twoim g³ównym atutem jest nieograniczona wyobra­ nia. Ja jednak zapytam, dlaczego piszesz? Co jest motorem napêdzaj¹cym pisarsk¹ Machinê Janka Maszczyszyna? I nie mów, ¿e to wina AC/DC. Muzyka AC/DC bez w¹tpienia zadaje kopa. Co napêdza machinê? Przede wszystkim pod angielskojêzycznym parciem ze wszystkich stron mi³o jest za­

13


si¹ æ nad polskim s³owem w dialogu, czasem z nikim, a czasem z Czytelnikiem, odleg³ym tak bar­ dzo, jak ta pozostawiona poza l¹dami i oceanami najbli¿sza sercu ziemia. Poza tym jest jeszcze nostalgia za chwilami wybuchów nieposkromionej wyobra ni, tak cha­ rakterystycznymi dla lat mojej m³odo ci. Wreszcie Dzisiaj mo¿na pisaæ o wszystkim i do wszystkich na planecie. U¿ywaæ dowolnej formy i bawiæ siê ka¿­ dym tematem. Nareszcie zapanowa³a wolno æ, w której siê odnalaz³em. By³o szalenie trudno pisaæ i szukaæ odbior­ cy w tamtych czasach. Pisanie na mojej zdezelowanej maszynie by³o katorg¹. Pamiêtam kalki i ta my korekcyj­ ne, brrr... Dzisiejszy Word, wirtualna baza Google, Moja Chmura, i w koñcu e­booki, portale oraz zwi¹zane z ni­ mi e­magazyny wraz z gronem wspania³ych przyjació³ zaledwie na wyci¹gniêcie rêki s¹ autentyczn¹ rewolucj¹ w dziedzinie pisarstwa. Zachwyca mnie i krótkotrwa³o æ i zarazem piêkno elektronicznej formy. Spe³nia zarów­ no swoj¹ funkcjê przes³ania, jak i ambicje twórcze. Kto powiedzia³, ¿e ma po nas pozostaæ niewzruszony monolit pamiêci? Ksi¹¿ki umieraj¹ jak ludzie. Wytr¹ siê s³owa do ostatniej litery. W geologicznej skali czasu nawet ludz­ ko æ ograniczy siê byæ mo¿e do pojedynczej strony wielkiej ksiêgi historii jednej planety. ¯yjemy tylko dla tych kilku twórczych chwil, umieramy, by wymazaæ je milczeniem odbioru. I jest jeszcze co ... Odkrywanie samego siebie. Prze¿y³em ciekawe ¿ycie, a poprzez pisanie gdzie na jego krañcu wpad³o w nie jeszcze trochê wie¿ych is­ kier nowej przygody. Niedawno napisa³em tak¹ historiê Homo Pregnantus . Przypadkiem pozna³em grupê au­ stralijskich artystów. Jeden by³ filmowcem Tony Ferierri. Zainteresowa³ siê moimi historiami, a szczególnie t¹ jedn¹. Akcja opowie ci rozgrywa siê w odleg³ej przysz³o ci. Kobiety ewoluowa³y w samo zap³adniaj¹ce siê mon­ stra. U¿ywaj¹ komórek macierzystych i nosz¹ w brzuchach swoje w³asne idealne kopie. Mieli my wykonaæ sze æ epizodów dla teasera. Napisa³em z niema³ym trudem do tego scenariusz. Og³osili my siê w necie po ród transwes­ tytów. Trochê siê ich zg³osi³o, nawet kilku z Sydney. W jednej scenie z catwalk mia³ pojawiæ siê rz¹d wózków, a w nich ciê¿arne ma³e dzieci wyszminkowane i przeklinaj¹ce. Nie przesz³o. W³a nie z powodu tej dzieciêcej sceny film zawis³ na w³osku. Innym razem pisa³em jeszcze wtedy w tajemnicy przed ¿on¹. Wynaj¹³em pokój hotelowy na godziny. Pech chcia³, ¿e gliny urz¹dzi³y tam sobie zasadzkê na gangsterów. Na moich oczach jedne­ go z nich, beznadziejnie uciekaj¹cego, zastrzelili na parkingu. Akcja na szczê cie przenios³a siê do innego skrzy­ d³a budynku. Nad trupem pozostali dwaj antyterrory ci. miej¹c siê i ¿uj¹c gumê ci¹gali mu buty. Zamkn¹³em komputer i wypieprzy³em stamt¹d. Pytanie pi¹te: Wyobra sobie, ¿e jeste drzewem. Ro niesz sobie jak ten m³ody buk, a tu ni z tego ni z owego zjawiaj¹ siê drwale, by Ciê ci¹æ. Niemniej nie wiedz¹, ¿e jeste Jankiem Maszczyszynem, który posiada moc zmieniania my li w rzeczywisto æ. Jakie by³yby my li Janka Maszczyszyna drzewa? Je li mia³bym do czynienia z polskimi drwalami, stara³bym siê, aby wzór kory przypomina³ twarz najja niej­ szej panienki. Ju¿ od ma³ego rós³bym w kszta³cie przydro¿nej kapliczki. Chyba, ¿e natrafi³bym na nastêpuj¹c¹ historiê: Jam jest ateista od urodzenia i kibol z przekonania, i tak ciê zetnê, ¿e na wiórach przysi¹dziesz. Na papier pójdziesz, ³otrze uparty! I tu wy wietli³a mi siê my l straszliwa pod ciep³¹ kor¹. Najpewniej na toaletowy pójdê! Zako³ysa³em gniew­ nie koron¹. Str¹ci³em li cie i rzuci³em gar ci¹ suchych patyków mia³kowi w oczy. Ale widzê, ¿e on dalej pewnie siê u miecha i l ni w jego rêkach coraz straszniejsze siekiery ostrze. Rzecze do mnie znowu: Na papierowe wydania pójdziesz Czego? pytam g³upio, bo na ¿yciu dopiero co zawi¹zanych nasion zale¿y mi najbardziej. Herbascencji? Szortala? Niedobrych Literek? Qfanta? I jak starczy, dorzucimy materia³u do Co na progu . Co ty na to, Buku Olbrzymi? Zaniemówi³em z wra¿enia. Wreszcie wydoby³em z siebie g³os, jakby dobiegaj¹cy z otch³ani najg³ê­ bszej dziupli. To Koñcz wa æ! Czasu przecie¿ szkoda rzuci³em po piesznie, ustawiaj¹c siê naj­ ³atwiejsz¹ dla drwali krawêdzi¹.

14


Czas na bardzo proste pytanie. Zdrad nam, jakie s¹ Twoje plany pisarskie? A przy oka­ zji mo¿e opowiesz nam trochê o tym, jak to wiat³o dzienne ujrza³a antologia Testimo­ nium ? Plany na przysz³o æ? Przede wszystkim w tej najdalszej przysz³o ci mieræ. Poza t¹ granic¹ wszystko, co za nami, traci sens. Nasze ksi¹¿ki umieraj¹ wcze niej. Czêsto za naszego ¿ycia. Znaj­ dujesz je jak porzucone wspomnienia. Prze¿y³em takie chwile. Pisanie pozwala na wielowymiarowo æ prze¿ywania, wyostrza zdolno æ postrzegania. Sprawia, ¿e codzienno æ jest ³atwiejsza do strawienia. W³a ci­ wie jej nie ma, bo drugi wiat nierozerwalnie splata siê z pierwszym. Fina³ ¿ycia jest znany, ale droga do niego poprzedzona manipulacjami wyobra ni mo¿e staæ siê dowolnie d³uga. Testimonium mia³o stan¹æ u fundamentów wiary w sens, byæ siêgniêciem po nieosi¹galne, zaprzeczeniem niemo¿liwo ci. Musi zaistnieæ odbiór choæby najmniejszy, nawet jednostkowy. Na gruncie czytelnika buduje siê potêga wiary tworz¹cego. Odkrycie strony Nowej Fantastyki sta³o siê pewnego rodzaju radosnym szokiem. Powsta³o kilka opowiadañ i córka Natalia postanowi³a oprawiæ je wizualnie. Wraz z m³odsz¹ siostr¹ umy li³y sobie wydaæ dla staruszka w ramach wi¹tecznego prezentu ksi¹¿kê. Ze wzglêdu na trudno ci jêzykowe musia³y mi o tym powiedzieæ. Zaty­ tu³owali my j¹ Czas przebudzenia . Zaprosili my do wspó³pracy takie znamienito ci portalu NF jak: Krysia Ra­ taj, Marek Grzywacz, Andrzej Trybu³a, a oprawy graficznej u¿yczy³a nam Marianna Stelmach. W³a ciciel drukar­ ni w Canberze by³ zachwycony uk³adem graficznym. Dobiera³ kilkakrotnie papier, aby sprostaæ wymaganiom at­ mosfery kolorytu mistrzyni Vuzel. Rozes³a³em resztki z ma³ego nak³adu w parê miejsc, ale nie wzbudzi³y zainte­ resowania. Samo opowiadanie Czas Przebudzenia powsta³o du¿o pó niej na podstawie nocnego koszmaru Jak ¿yjê, nie do wiadczy³em tak realnego snu. Prze¿y³em w nim dwadzie cia lat u boku innej kobiety, w Belfa cie na 73 North Street, w mieszkaniu ponad spalon¹ ksiêgarni¹. W 2012 roku postanowi³em wydaæ Testimonium , gdzie znalaz³y odbicie wszystkie moje poczynania z poprzedniego roku. Wys³a³em skrypt do dwóch wydawnictw. Odpo­ wiedzia³o jedno WFW. W najbli¿szym czasie uka¿e siê w Toy stories jedno krótkie opowiadanie, a jeszcze w listopadzie drugie w amerykañskiej antologii Bizzarro, bizzaro . Aktualnie mam powie æ pt. Fanaticon w fazie gruntownych po­ prawek jestem w po³owie pisania drugiej i przymierzam siê do trzeciej tym razem fantasy. W miêdzyczasie powstaj¹ szorty w Mojej Chmurze serwisu Google. Pytanie siódme: Interesujesz siê muzyk¹. Kojarzysz pewnie utwór Orion grupy Metallica. Czy jest miejsce w kosmosie, o którym warto by³oby napisaæ piosenkê? Zapewne istnieje nieskoñczona ilo æ takich miejsc. Bêdziemy tworzyæ wszêdzie tam, gdzie znajdzie siê cz³o­ wiek. Rzeczy piêkne i rzeczy okropne. Niezliczone obozy mierci, wojny uzasadnione, wojny bezpodstawnie wszczête, zarazy podstêpnie rozpêtane i leki cudownie je lecz¹ce. O wszystkim dumnie za piewamy! Przysz³o æ zaniesie w kosmos artystów i morderców, rze biarzy i niszczycieli. Ka¿dy z nich do³o¿y w³asn¹ cegie³kê do na zawsze krzywej budowli zwanej ludzko ci¹. Nigdy nie uwierzê w bosko æ naszej natury. Bóg musia³ siê pomyliæ w akcie tworzenia. Wyszed³ mu zakalec, z którym sam usi³uje sobie poradziæ za pomoc¹ bata i marchewki. Wy­ obra¿am sobie gospodyniê domow¹ bato¿¹c¹ w³asne ciasto I tak na koniec Przyszed³ mi na my l pewien koncert, który odby³ siê pod kopu³ami przykrytej Valles Marineris z okazji ty­ si¹clecia kolonizacji Marsa. Jest wszystkim wiadomo, ¿e tylko pod rozpiêtymi membranami z kidioplastiku uda­ ³o siê utrzymaæ odpowiednie atmosferyczne ci nienie i temperaturê na powierzchni planety. Na stokach u podnó­ ¿a masywnych cian systemu kanionów panuj¹ wietne warunki narciarskie. W dole p³yn¹ rzeki i ro nie gêsta tundra z sekwojami, o rozmiarach, o jakich nie ni³o siê le nikom na Ziemi. W¹wóz jest gigantem na skalê uk³adu s³onecznego. Przewy¿sza swoim rozmiarami wszystko, co znamy z do wiadczenia ziemskiego. Odkryty ostatnio w¹wóz Sagana na Tytanie jest zaledwie karze³kiem w porównaniu z nim. No i ta zmniejszona grawitacja! 28 decymeryla rok marsjañski jest dwukrotnie d³u¿szy, st¹d nowe nazwy miesiêcy odby³ siê tam jak dot¹d najwspanialszy koncert jaki zorganizowa³a ludzko æ na powierzchni skolonizowanych globów. Z pylonów umieszczo­ nych na krawêdzi ska³ rozpiêto gigantyczne struny. Sam za kanion pos³u¿y³,

15


jako najwiêksze w historii pud³o rezonansowe. Mike Youngfield , m³ody artysta z Fizjonu, wy­ gra³ na tej prowizorycznej marsjañskiej lutni swoj¹ Symfoniê Wodn¹. Ponoæ do dzi w niektó­ rych, najg³êbszych zakamarkach dolin pozosta³y po niej niekoñcz¹ce sw¹ pie ñ echa. Pyta³: Rafa³ Sala

16


SZORTOWNIA


Public relations MARCIN BRZOSTOWSKI

Jak siê mieszka w bloku, to o s¹siadach wie siê wszystko. Kto kogo zdradza, kto awansowa³, a kto wykupi³ wycieczkê do Chorwacji. Nie jestem w cibski, dlatego czasami mam tego dosyæ. Ale có¿ ciany z pó³fabryka­ tównie maj¹ tajemnic. S¹ jednak dni, gdy przyk³adam ucho do jednej z nich i zatapiam siê w ¿yciu s¹siadów. Tak by³o wczoraj, gdy po obejrzeniu serialu nie mog³em znale æ sobie miejsca. Zacz¹³em chodziæ po mieszkaniu i próbowa³em wy³owiæ co smaczniejsze k¹ski. Niestety, nic siê nie dzia³o. Zrezygnowany, chcia³em ju¿ pod­ g³o niæ telewizor, gdy us³ysza³em g³os pani Jadwigi. Doktor nauk prawnych, nie zwa¿aj¹c na s¹siedzki ostra­ cyzm, zaczê³a musztrowaæ mê¿a: Nie ma zmi³uj, Henryk! Nie uciekniesz mi! Ale¿ Rybeczko ¯adnych wymówek, Henryk! Chcê seksu! Zaciekawiony determinacj¹ s¹siadki, rozp³aszczy³em ucho na cianie i ledzi³em dalsze wypadki. Chcê twojego mieszade³ka, Henryk! Chod tu! Czy nie wystarczy ci to wibruj¹ce cacko z Tajwanu? Nic z tego, Henryk! We mnie! I to zaraz! Oszo³omiony ma³¿eñskim dialogiem, przylgn¹³em ca³ym sob¹ do ciany i s³ucha³em w napiêciu. Jest cudownie, Henryk! Chcê jeszcze! Ale¿ Kotku We siê w gar æ, Henryk! I rób swoje! Po kilku minutach wzglêdnej ciszy, us³ysza³em co , co niemal zwali³o mnie z nóg. Czo³gaj siê, Henryk, czo³gaj! Znowu? I przyprowad psa! Pójdziemy na ca³o æ! W kagañcu czy bez? Jasne, ¿e bez! Przecie¿ nie jeste my nastolatkami! To, co dzia³o siê pó niej trudno opisaæ. Spazmatyczne jêki pani doktor miesza³y siê ze skowytem piêtnasto­ letniego wilczura, który wydawa³ siê rad z wieczornych igraszek. Gdy po godzinie zapad³a cisza, a w powietrzu wyczu³em zapach tl¹cych siê papierosów, us³ysza³em nagle g³os pani Jadwigi: My lisz Henryk, ¿e kto nas s³ysza³? Chyba tak To dobrze. Niech wiedz¹, ¿e jestem nowoczesna!

18


Parada równo ci BART£OMIEJ DZIK

Pogoda za oknem by³a fatalna niebo zasnute ciemnoszarymi chmurami, z których la³ siê lodowaty deszcz lecz zdawa³o siê to zupe³nie nie przeszkadzaæ t³umowi piewaj¹cemu pie ni i wznosz¹cemu okrzyki przed pa­ ³acow¹ bram¹. Choæ stolica le¿a³a na przeciêciu szlaków handlowych z trzech krain, to doprawdy jeszcze nigdy nie widziano tam tak przedziwnej mena¿erii. Zatrza niête okiennice wiêkszo ci domostw wskazywa³y przy tym, ¿e by³o to co wiêcej ni¿ kolejny barwny festyn. Ten dziwny arras niesiony na kijach, z wyhaftowanymi literami LGBT sêdziwy alchemik Gurim zmarsz­ czy³ brwi, patrz¹c na demonstrantów ze szczytowego okna wie¿y Co to w³a ciwie jest? To skrót od Lykan­Ghoul­Bestiolud­Troll pospieszy³ z wyja nieniami m³ody adept Virix, który jak nikt orientowa³ siê w nowinkach z szerokiego wiata. Rebelia uci nionych istot, domagaj¹cych siê równych praw z lud mi. Troll uci niony, a to ciekawe mrukn¹³ skryba Pankracy, usi³uj¹c wstaæ z zydla i podej æ do okna, w czym nie pomaga³y nadgryzione reumatyzmem stawy. Ostatni raz jak mój kuzyn uda³ siê noc¹ do wychodka na ty³ach zajazdu i spotka³ trolla, to jakby to powiedzieæ A co na to wszystko król? wtr¹ci³ Gurim. Milczy, schowany w pa³acu odpar³ Virix, nie kryj¹c dezaprobaty. Bo jest zacofany. A ten taki drugi arras Gurim zmarszczy³ brwi, staraj¹c siê odczytaæ kolejny haft pomimo odleg³o ci i nie­ sprzyjaj¹cej aury. Mortor, czy morter? Morter to taka nowa nauka. Stwierdza, ¿e stan ¿ycia i nie¿ycia, bycie ¿ywym, nieumar³ym czy lykantropem to kwestia tak zwanej umowy spo³ecznej. Jak jeste tego wiadomy, to w³a ciwie sam wybierasz. Co takiego jak nekromanta, który zostaje liczem? Pankracy a¿ siê skrzywi³. Nie, to jest wszystko konwencja Po prostu dowolnie ustalasz swoj¹ nekroorientacjê i nie musisz siê trzy­ maæ tego, co narzuci³o ci opresyjne rodowisko. ¯ycie i nie¿ycie jako kwestia konwencji, a to ciekawe! mrukn¹³ z przek¹sem Gurim. A co na to kap³ani? Odpowied Virxa nie mia³a w sobie nic z ironii: Nie pojmuj¹, rzecz jasna. Bo s¹ zacofani! Dziwaczne to, ale w sumie wiele wyja nia rzek³ Pankracy. Moja tre ciowa za ¿ycia by³a niczym upiór, dopiero gdy umar³a, to w domu da³o siê normalnie ¿yæ Nie, nie, nie! Virix tupn¹³ nog¹ jak rozz³oszczone dziecko. Nic z tego nie zrozumia³e ! Najwyra niej jeste zacofany. Gurim odwróci³ siê w stronê Pankracego. Przez chwilê w komnacie panowa³a k³opotliwa cisza. Zaraz jednak, ca³kiem niespodziewanie, przez okien­ nice wla³y siê z³ote promienie s³oñca, czemu towarzyszy³y dobiegaj¹ce z do³u potêpieñcze jêki. Mê¿czy ni wyj­ rzeli na dziedzi­ niec, gdzie w³a nie p³onêli nieumarli, a trolle i inne bestie w panice szuka³y cienia. A ten wampir, co siê w³a nie zmieni³ w kupkê popio³u zagai³ Pankracy. To nie móg³ na czas lepszej pogody wybraæ innej tej no nekroorientacji?

19


Virix milcza³. Gurim uniós³ oczy ku niebo, z którego ucieka³y resz­ tki szarych chmur, po czym znów spojrza³ w dó³, na opustosza³e ulice, i westchn¹³: Bogowie chyba te¿ s¹ zacofani.

Pasja wed³ug Tadeusza MARCIN BRZOSTOWSKI

Konikiem Tadeusza by³a mikrobiologia. Nic go tak nie cieszy³o jak widok dobrze upasionego paso¿yta. Pe³niê szczê cia osi¹gn¹³ jednak Tadek dopiero w chwili, gdy dosta³ grzyba. Dla niego porzuci³ wirusy i z ka¿dym tygodniem ulepsza³ hodowlê. Straci³ do niej zapa³ dopiero w dniu, w którym lekarze odjêli mu nogi.

Ilustracja: Katarzyna Olbromska

20


Katastrofa ANNA BICHALSKA

Co tam u ciebie? pytasz ze swobod¹ i z u miechem upijasz ³yk wina. Kiedy siê tak u miechasz, przypominasz staro¿ytn¹ boginkê. Mo¿e zreszt¹ naprawdê ni¹ jeste ? Masz przecie¿ ogromn¹ moc. Gdyby tylko wiedzia³a, ¿e jeste jak trzêsienie ziemi, jak huragan. ¯e masz moc niszczenia, burzenia, zabijania i unicestwiania. Niczego siê jednak nie domy lasz. Nigdy siê nie domy la³a . Jeste te¿ piêkna, choæ chyba nie zdajesz sobie z tego sprawy. Byæ mo¿e nawet nikt ci tego nigdy nie powiedzia³. Patrzê na ciebie. Na ten u miech, to spojrzenie, b³ysk w oczach. Ten zabawny grymas ust, delikatne ruchy d³oni, kiedy opowiadasz Chcê zachowaæ to wszystko na d³u¿ej. Ukryæ. Schowaæ do pude³ka, ¿eby ogl¹daæ z sentymentem jak stare fotografie w chwi­ li smutku. Przechowywaæ jak relikwie, amulety, cudowne, uzdrawiaj¹ce taliz­ many. Chcê móc ci to wszystko powiedzieæ. Zdradziæ tê tajemnicê, któr¹ tak d³ugo ju¿ ukrywam. Po staremu odpowiadam jednak tylko. Rozmawiamy dalej, a czas p³ynie nieub³aganie. W koñcu odstawiasz kieli­ Ilustracja: Milena Zaremba szek, obr¹czka na twoim palcu b³yszczy z³owrogo. Pamiêtam dzieñ, w którym pierwszy raz j¹ w³o¿y³a . By³a taka szczê liwa. A mnie ten b³ysk zimnego metalu ju¿ wtedy przywodzi³ na my l ostrze sztyletu gotowego przebiæ mi gard³o. Klepiesz po ³bie Hermesa, nie zdaj¹c sobie sprawy z tego, ¿e chwilê go zabijesz, zniszczysz jak wszystko in­ ne. Jednym, jedynym ruchem rêki. Stare psisko skomli cicho, jakby przeczuwa³o, co nast¹pi. W koñcu ¿egnasz siê, wracasz do swojego wiata, a ja nie zobaczê ciê przez kolejne miesi¹ce. U miecham siê, nawet ¿artujê. Nie dajê niczego po sobie poznaæ. Gdyby siê dowiedzia³a, gdyby pozna³a tê tajemnicê, mog³aby ju¿ nigdy nie wró­ ciæ. Zostajê z kieliszkiem niedopitego wina, które wygl¹da jak krew. Zapowied katastrofy. Jak zawsze mam jed­ nak cich¹ nadziejê, ¿e tym razem to nie nast¹pi. ¯e straci³a ju¿ swoj¹ moc. Po chwili wiem jednak, ¿e tak siê nie sta³o. To zaczyna siê zawsze wtedy, kiedy s³yszê lekkie trza niêcie drzwi i ciche oddalaj¹ce siê kroki na klatce scho­ dowej. Wskazówki zegarów w moim wiecie nieruchomiej¹. Czas na moment staje w miejscu. ciany powoli za­ czynaj¹ wibrowaæ, potem coraz szybciej i szybciej. Wszystko szarzeje, rozmywa siê, dr¿y. Za oknem niebo ciem­ nieje. W koñcu s³ychaæ pierwsze potê¿ne grzmoty, zrywa siê wiatr. ciany pêkaj¹, z sufitu sypie siê tynk i gruz. Pod³oga pokrywa siê py³em jak m¹k¹. Hermes skowyta przeci¹gle, próbuje do mnie podbiec, ale rozpada siê w py³ jak wszystko inne. W koñcu czujê, ¿e brakuje mi tchu. Opadam na pod³ogê jak marionetka, której przeciêto wszystkie sznurki. Umieram po raz kolejny, a ca³y wiat rozpada siê na kawa³ki. Mijaj¹ dni, jeden za drugim. Powoli zmartwychwstajê. Na szarym niebie niemrawo ukazuj¹ siê pierwsze bla­ de promienie s³oñca. Sprz¹tam gruz. Wymiatam py³. Zmartwychwsta³y Hermes merda nie mia³o ogonem. Zastanawiam siê, ile razy przyjdzie mi jeszcze umrzeæ. Wiem, ¿e jedyne, co mog³oby zapobiec katastrofie, to spaliæ ten most, którym tu przychodzisz. Zamkn¹æ raz na zawsze przej cie do twojego wiata. Nie ogl¹­ daæ ciê ju¿ nigdy wiêcej. Mimo to nie potrafiê. Te kilka chwil nim nast¹pi kata­ strofa ci¹gle wydaje siê zbyt cenne.

21


wiat wed³ug ³y¿eczki AGNIESZKA KWIATKOWSKA

Gdyby ³y¿eczki mog³y mówiæ, z pewno ci¹ wrzasnê³yby niejeden raz na w³a ciciela: Ostro¿niej, czy ja jes­ tem lewarkiem? Delikatniej, mówiê! Sam siê stuknij o fili¿ankê! Nie, tylko nie do zmywarki, ratunkuuuu! Ale poniewa¿ ta ³y¿eczka by³a francuskiej marki Christofle , mog³aby co najwy¿ej zabrzêczeæ dystyngowanie: Oh, parbleu . W koñcu pochodzenie zobowi¹zuje trzeba trzymaæ klasê! Gdyby tak jeszcze umia³a mówiæ... Niestety, mog³a tylko patrzeæ, wiêc uwa¿nie przygl¹da³a siê otaczaj¹cemu j¹ wiatu najchêtniej ze swojego ulubionego punktu obserwacyjnego, czyli suszarki. wiat ³y¿eczki ograniczony by³ prawie ca³kowicie do kuchni. Czasami dawa³a radê zerkn¹æ przez uchylone drzwi na korytarz i widniej¹cy naprzeciwko fragment jadalni. £y¿eczka marzy³a o podró¿ach. Nie tak dalekich, jakie odbywa³ w³a ciciel, który kilka razy w tygodniu opuszcza³ dom i udawa³ siê do gabinetu na mie cie. By³ le­ karzem. Gdy który z go ci zwraca³ siê do niego per doktorze , ³y¿eczka niemal pêka³a z dumy. Nie bardzo wie­ dzia³a, co oznacza to s³owo, ale szacunek w g³osie rozmówcy wiadczy³ o tym, ¿e jej pan to Kto . No, ba! my la³a czasami z wy¿szo ci¹. To musi byæ Kto , skoro go na mnie staæ . I nie, nie by³a zarozumia³a. Po prostu umia³a siê ceniæ. Jaki pan, taka ³y¿eczka. Doktor zawsze gotowa³ w skupieniu. By³ perfekcjonist¹: odmierza³ sk³adniki z nies³ychan¹ skrupulatno ci¹, kroi³ z chirurgiczn¹ precyzj¹. Nie traci³ przy tym ani odrobiny elegancji. Teraz krz¹ta³ siê po kuchni ubrany w bia­ ³¹ koszulê i czarne spodnie, gotowy na przyj cie go ci. Nie nosi³ fartucha by³ zbyt zrêczny, aby czymkolwiek siê zachlapaæ. Co jaki czas siada³ przy stole i pozwala³ sobie na chwilê odpoczynku, popijaj¹c wino i delektuj¹c siê ciastem. £y¿eczka bardzo lubi³a s³odycze. Konfitury, owoce, kremowe babeczki. Wprawdzie rzadko mia³a okazjê ich próbowaæ, ale zdarza³o siê, ¿e trafia³a do ust pana wraz z porcj¹ ³akoci. Có¿ to by³y za chwile! £y¿eczka wspomi­ na³a z b³ogo ci¹ momenty, w których zanurza³a siê w s³oiczku z powid³ami liwkowymi b¹d konfitur¹ morelo­ w¹. Syci³a siê ich smakiem, rozkoszowa³a faktur¹. I marzy³a, aby którego razu trafiæ do pokoju, z którego cza­ sem dobiega³y d wiêki fortepianu. Pan gra³by ulubione etiudy, a ona nurza³aby siê w cie cie; mo¿e nawet skosz­ towa³aby kawy? Niestety, jak dot¹d nie dane jej by³o zawêdrowaæ do pokoju muzycznego. Kuchnia, jadalnia, schowek, balkon. To by³y wszystkie dotychczasowe podró¿e. Czy dzi bêdzie specjalny wieczór? Czy aby zd¹¿¹? £y¿eczka niemal dr¿a³a w oczekiwaniu, zerka­ j¹c to na doktora, to na drzwi schowka. Gdy rozleg³ siê dzwonek do drzwi, westchnê³a w duchu z re­ zygnacj¹. Przyszli pierwsi go cie, wiêc nie ma szans. Chocia¿ mo¿e pó niej, kiedy wszyscy ju¿ wyjd¹? Bywa³o, ¿e doktor k³ad³ siê spaæ nad ranem. A poza tym cia³o nie mo¿e zbyt d³ugo le¿eæ, nawet w ch³odzie. Tak mówi³ doktor, dawno temu, gdy przyniós³ pierwsze z nich. Wtedy robi siê nie wie¿e. £y¿eczka u ­

22


miechnê³a siê b³ogo. Patrzy³a uwa¿nie, gdy nad ranem doktor udusi³ swego najnowszego go ­ cia, wzi¹³ go na rêce i upchn¹³ w zamra¿arce w schowku. Pamiêta³a twarz m³odego mê¿czyzny, która przez moment znajdowa³a siê tak blisko niej, ¿e niemal siê o ni¹ otar³a. Przystojny ch³opak, doprawdy przystojny. I te jego du¿e, b³êkitne oczy Wyj¹tkowo apetyczne. Tak apetyczne, ¿e mniam.

Znikaj¹ce guzki mamy PAULINA J. KRÓL

Mama od kilku lat mia³a na p³ucach guzki. Guzki te nie by³y dla niej gro ne, pojawia³y siê, znika³y, zmienia³y kszta³ty i liczebno æ. Mama ¿y³a z guzkami dobrze, to i guzki by³y dobre dla mamy. Ale przez lata tak siê ze sob¹ z¿yli, mama z guzkami, ¿e te drugie stanê³y przed ogromnym dylematem. Co robiæ, skoro guzkowa mama taka dobra, a je æ i rosn¹æ trzeba? Guzki szybko znalaz³y sposób na to, by zje æ cz³owieka i mieæ cz³owieka. Ilekroæ mama by³a na badaniu krwi, guzki skrupulatnie torowa³y sobie drogê przez ¿y³y, rani¹c siê bole nie o zastawki, zapobiegaj¹ce cofaniu siê krwi tam, gdzie pêdzi³y pod pr¹d. Ka¿dorazowo po wyj ciu na wolno æ wskakiwa³y do innego cz³owieka, ro­ bi³y, co swoje, i hyc, hyc! Wraca³y do mamy. I tak egzystowali wspólnie, a mama nie domy la³a siê, dlaczego tyle osób z jej otoczenia nagle ginie przez guzki, skoro ona sama guzki mia³a i nic z³ego jej nie robi³y. Nie wiedzia³a nawet, ¿e jej guzki by³y zara liwe. Cza­ sem tylko, gdy guzki urz¹dza³y imprezy urodziny, imieniny, narodowe guzkowe wiêta mama le siê czu³a i bra³a tabletki, o które tak naprawdê guzkom chodzi³o. Guzki by³y narkomanami, a ¿e lubi³y poszaleæ i wci¹¿ wynajdywa³y okazje, by wiêtowaæ, naci¹ga³y mamê na silne leki, tramal, tabsy z kodein¹ i na ich ulubion¹ marihuanê. Zielone lekarstwo by³o w sam raz na imprezy guzkowe! Mama martwi³a siê jednak swoimi guzkami. Wci¹¿ w niej mieszka³y, pomimo leczenia. Mama ¿y³a z nimi w zgodzie i do nich przywyk³a, ale tak naprawdê wcale ich nie chcia³a. Ba³a siê, ¿e urosn¹ du¿e i zdrowe, i bêd¹ bardziej wymagaj¹ce ni¿ dotychczas. A mama wychowa³a trójkê dzieci i nie mia³a zamiaru wychowywaæ kolej­ nych, nawet wewnêtrznych. Pewnego dnia mama zdecydowa³a siê zrobiæ kolejn¹ tomografiê, by sprawdziæ, jak te jej guzki siê maj¹. Na czczo posz³a do zabiegowego, wstrzykniêto jej dziwny p³yn, a wielka maszyna je dzi³a bziu! w tê i bziu! we w tê. Kiedy dosta³a wynik, ma³o nie zatañczy³a ze szczê cia! Guzków nie by³o! Zniknê³y! Mama wysz³a uradowana ze szpitala, trzymaj¹c wynik badania w rêce, i nagle mina jej zrzed³a. Bo oto na mu­ rku, przestêpuj¹ca z nogi na nogê, sta³a ca³a zgraja guzków. Na widok swojej gospodyni odkrzyknê³y: Nareszcie jeste , nareszcie! My my tu na ciebie czekali, a takie zimno! Mamê zdjê³a trwoga i zapyta³a: Ale jak to? Przecie¿ na wydruku was nie ma?! A, bo my nie lubimy szpitali! Historia autentyczna, zainspirowana przez moj¹ Mamê

23


STUS£ÓWKA


Sk¹d siê bior¹ dzieci? MAREK CIESZEK

Sk¹d siê bior¹ dzieci? Jestem ju¿ wystarczaj¹co doros³y, by nie zadawaæ podobnych pytañ, jednak w wietle ostatnich faktów Ma³¿eñstwem z Eliz¹ jeste my ju¿ od piêciu lat i mimo usilnych starañ w konwencjonalny sposób nie dorobi­ li my siê przychówku. Nie wiem, co bardziej frustrowa³o: bezradno æ nasza czy lekarzy, twierdz¹cych, ¿e z na­ szymi cia³ami jest wszystko w porz¹dku. Tylko czy naprawdê dzieci siê bior¹ w³a nie st¹d? Z usilnych starañ rodziców? Pewnego dnia us³yszeli my p³acz niemowlêcia, dobiegaj¹cy gdzie z zewn¹trz. A kie­ dy wyszli my, ono le¿a³o pulchne, ró¿owe, wrzeszcz¹ce. Wiêc po co, pytam, ca³y ten cyrk, skoro w odpowiednim czasie wystarczy wyj æ na pole kapusty?

Zabójcza refleksja BART£OMIEJ DZIK

Duch krasnoluda zagada³ do mnie w kolejce do Hadesu. Jak tu trafi³e ? Szkoda gadaæ! westchn¹³em. Podczas bitwy z armi¹ Czarnego Namiestnika nieprzyjaciel zrobi³ wy³om. Szar¿uje na mnie ogrzy berserker, napinam ciêciwê, a tu nagle mój magiczny ³uk mówi do mnie: Pos³uchaj, przy­ jacielu, tak sobie my lê, ¿e chyba jednak powinni my go oszczêdziæ. Wszak rezultat jednej bitwy nie jest wa¿niej­ szy od subtelnej równowagi si³ wiat³a i ciemno ci, ju¿ mocno zachwianej przez drastyczne przetrzebienie popu­ lacji ogrów i dalej tak nawija, a tymczasem Wskaza³em na moj¹ roztrzaskan¹ maczug¹ ³epetynê. Krasnolud nawet nie próbowa³ powstrzymaæ eterycznego rechotu: Ech, wy elfy i te wasze refleksyjne ³uki

25


Dobranoc SZYMON TE¯EWSKI

Gdybym mówi³ jêzykami ludzi, to bym ci wszystko powiedzia³. Ale mogê tylko patrzeæ cicho i z rzadka dotykaæ ciê we nie. I szepcê ci do ucha, zimn¹ d³oni¹ g³adzê pal¹ce policzki. Nie uciekaj tylko. To z moich tchnieñ rodz¹ siê koszmary. To przez moje chore fantazje budzisz siê zlany potem i to ja, nikt in­ ny, ka¿ê ci my leæ o tym, co bêdzie pó niej. Znasz mnie lepiej, ni¿ ci siê wydaje. Widzia³e mnie w niedomkniêtej szafie, s³ysza³e mój oddech przy zga­ szonym wietle i w³a nie z jego powodu wola³e siê nie odwracaæ. Pamiêtasz jak wietrzn¹ noc¹ bawili my siê w teatr cieni? Dobranoc.

26


SUBIEKTYWNIE


Klasyka rosyjskiej SF, tom 3 antologia ALEKSANDER KUSZ Rosyjskojêzycznych wspomnieñ czar, tom trzeci,jak na razie ostatni Ciê¿ko omawia siê trzeci¹ czê æ antologii, stanowi¹cej zamkniêt¹ ca³o æ. Bo przecie¿ to jest jedna i ta sama antologia, tylko w trzech tomach. Mniej wiêcej tak samo jest z Rakietowymi szlakami . To jest te¿ jedna antologia sk³adaj¹­ ca siê z siedmiu tomów. Tego rodzaju antologie maj¹ do siebie to, ¿e s¹ tematy­ czne, od pocz¹tku przewidziane i mniej wiêcej wyliczone. Inaczej rzecz siê ma z Krokami w nieznane , których to coroczne wydania s¹ jednostkowe, bo sk³a­ daj¹ siê z wybieranych w danym roku opowiadañ. My lê, ¿e analogia jest zrozu­ mia³a i wyt³umaczy³em, w czym tkwi problem. Jak siê zapewne domy lili cie, dzisiaj piszê o trzecim tomie antologii Solarisu pod redakcj¹ Paw³a Laudañskie­ go Klasyka rosyjskiej SF . Mamy dziesiêæ opowiadañ (w nocie © jest jedena cie, bo osta³o siê tam jedno z poprzedniego tomu, autorstwa Ilji Warszawskiego, taka miesznostka), 392 stro­ ny to o ponad sto wiêcej ni¿ w poprzednim tomie. Ilo æ opowiadañ zwiêkszy³a siê tylko o jedno, wiêc sami domy lacie siê, ¿e mamy po prostu d³u¿sze teksty. Znowu zaczynamy od wstêpu, znowu d³u¿szego, ale s³usznego, bo Pawe³ przedstawia nam sze ciu autorów, których znajdziemy w tym zbiorze, a któ­ rych nie przedstawi³ wcze niej. Naprawdê zacna inicjatywa. Du¿a pochwa³a. Koñczymy tak, jak siê spodziewa­ ³em, kanonem rosyjskojêzycznych opowiadañ fantastycznych wed³ug Laudañskiego. Wiem, ¿e to wcze niej pisa­ ³em, ale jako nie mogê siê oprzeæ: szkoda, ¿e nie planuj¹ na razie tomu czwartego, bo mieliby my kanon szor­ tów. By³bym go bardzo ciekaw. A mo¿e Pawe³ napisze nam taki kanon na Szortal? Muszê Go spytaæ. I przy okaz­ ji nasz³a mnie taka my l, ¿e fajnie by by³o, gdyby w nowej serii Solarisu Krytycy o fantastyce Pawe³ zrobi³ ta­ kie d³u¿sze omówienie rynku fantastyki rosyjskojêzycznej. By³oby to takie podsumowanie tego, co robi tutaj w Solarisie i tego, co pisze do Czasu Fantastyki. Fajny pomys³, nie? Pawe³, co Ty na to? Stosunek opowiadañ niepublikowanych do publikowanych jest bardzo dobry osiem niepublikowanych, dwa publikowane. To, jak na antologiê wspomnieniow¹, bo w³a nie tak¹ jest Klasyka rosyjskiej SF , ciekawy wynik. Przechodzimy do sedna, czyli do opowiadañ. I tu jest po rodku. O pierwszym tomie musia³em Wam napisaæ, ¿e czytaj¹c, musicie pamiêtaæ, ¿e to klasyka, ¿e to s¹ opowiadania napisane z regu³y piêædziesi¹t lat temu. O dru­ gim nie musia³em tego pisaæ, bo trzyma³ siê bardzo mocno. Natomiast trzeci jest dok³adnie po rodku: czê æ opo­ wiadañ trzyma siê bardzo mocno, kilku tekstów mog³oby spokojnie zabrakn¹æ w tej antologii, albo mog³yby zo­ staæ zast¹pione innymi. Znowu najlepiej broni¹ siê opowiadania specyficzne, typowe dla fantastyki rosyjskojêzy­ cznej, te z dusz¹, z nut¹ nostalgii, te o cz³owieku i jego stosunku do innych ludzi i przyrody. Zbiór zaczyna siê od opowiadania znanego z wcze niejszych tomów Dimitra Bilenkina Cichy d wiêk dzwo­ neczka . Sza³u nie ma. To opowiadanie by³oby zaledwie poprawne, jak na Bilenkina, gdyby nie piêkna pointa. Na plus. Nastêpnie przechodzimy do technologicznego, wiêc niestety jednak s³abego, albo inaczej prze­ starza³ego opowiadania Anatolija Dnieprowa Dywersja krabów . Pomys³ fajny, ale niestety ca³o æ tr¹­ ci myszk¹. Trzeci tekst to jedna z pere³ek zbioru, tekst znany ju¿ wcze niej, ale na pewno wart przy­ pomnienia Dzieñ gniewu Sewiera Gansowskiego. Bardzo dobre przemy lenia na temat cz³owie­ czeñstwa i odpowiedzialno ci za swoje czyny. Wplecione to wszystko w opowie æ o inteligentnych zwierzêtach. Na dodatek fajnie napisany. Naprawdê du¿y plus. Czwórka to opowiadanie znanego ju¿ Wiktora Ko³upajewa Dwie lec¹ce strza³y . Dobrze rozegrane opowiada­

28


nie o mi³o ci, której czas siê nie ima, a nawet nie zacz¹³ siê imaæ (jak przeczytacie, to zrozumie­ cie). Nastêpne opowiadanie to dla mnie lekkie zaskoczenie. Olgê £arionow¹ zawsze dobrze ko­ jarzy³em, w³a nie z tak¹ nostalgiczn¹, trochê kobiec¹ fantastyk¹, a tutaj taki mocny redniak, my­ lê, ¿e mo¿na by³o co lepszego Olgi znale æ. Szkoda. Szóstka, to Siergiej Sniegow i efekt jojo, dla mnie przynajmniej. Bo jak po pierwszym tomie ode­ chcia³o mi siê do niego wracaæ, po drugim znowu zachcia³o mi siê penetrowaæ Dalekie szlaki , to po trzecim tomie znowu raczej powiem sobie pas. To nie jest z³e opowiadanie. Jednak tak, jak pisa³em o opo­ wiadaniu Dnieprowa, pomimo tego, ¿e pomys³ ca³kiem fajny, to jednak tekst niebezpiecznie tr¹ci myszk¹. Na skrzy¿owaniach czasu Jewgienija Wojskunskija i Isaja £ukodjanowa (nie zna³em ich wcze niej, oprócz Amnu­ ela, o którym za chwilê, to chyba jedyni, wiêc nie jest ze mn¹ tak le) to, jak sam tytu³ wskazuje, opowie æ o po­ dró¿ach w czasie. Przygody z Holmesem, Watsonem, Arturem Doyle w tle. Ale najwa¿niejsi s¹ akademicy, w czym opowie æ ta przypomina nieco, je li chodzi o t³o, Poniedzia³ek zaczyna siê w sobotê Strugackich. Jeden z popra­ wniejszych tekstów antologii, dobrze siê go czyta³o. Nastêpnie przechodzimy do kolejnej pere³ki antologii, opo­ wiadania nie znanego mi wcze niej Paw³a Amnuela, Ponad góry, ponad chmury, ponad niebo . Mo¿na napisaæ, ¿e to kwintesencja rosyjskojêzycznej fantastyki, jak dla mnie oczywi cie. Jest tu trochê postapokalipsy, ale prze­ de wszystkim dominuj¹ca nad wszystkim s³owiañska nostalgia. Bardzo dobre opowiadanie. Numerem dziewi¹tym antologii jest tekst Michaj³owa (w tym tomie Michaj³ow zgubi³ imiê, w poprzednim by³ jeszcze W³adimirem Mi­ chaj³owem, tutaj jest ju¿ tylko Michaj³owem) Dzieñ, wieczór, noc, ranek . Tekst jest o podró¿ach, i tych kosmi­ cznych i tych w czasie. Bardzo ³adne po³¹czenie tematów. Na dodatek jeden z g³ównych bohaterów ma na imiê Aleksander, w skrócie Alek! To by³a trzecia i ostatnia pere³ka zbioru. Koñczymy G³osem Sewera Gansowskie­ go. Ju¿ nie tak dobrym opowiadaniem, jak jego wcze niejszy Dzieñ gniewu , ale te¿ wartym przeczytania. To historia o wynalazkach, odkryciach oraz o konsekwencjach ich u¿ycia ubrana w opowie æ w³oskiego fryzjera. Czeka³em na trzeci tom. Nie by³ tak dobry jak drugi, chocia¿ by³ na pewno lepszy ni¿ pierwszy. Ca³o æ oce­ niam na mocn¹ czwórkê w sze ciostopniowej skali. Jak na opowiadania wspomnieniowe, nostalgiczne, wszystkie prawie sprzed piêædziesiêciu lat, to jest dobra ocena. Podsumowuj¹c ca³¹ antologiê napiszê, ¿e mogli my siê zapo­ znaæ z prawie trzydziestoma opowiadaniami, które w wiêkszo ci by³y w Polsce premierami. Przedstawiono i przy­ pomniano nam niektóre naprawdê wietne opowiadania. By³o warto. Ogó³em, za ka¿dym razem po przeczytaniu kolejnych tomów mia³em ochotê wracaæ do rosyjskojêzycznej fantastyki. Do tej drgaj¹cej duszy i nostalgii za cz³owiekiem. autor: ró¿ni antologia opowiadañ tytu³: Klasyka rosyjskiej SF, tom 3 wydawnictwo: Solaris data wydania: grudzieñ 2013 r. liczba stron: 392 ISBN: 978­83­7590­146­7

29


Urlop w domu z³ym ANNA KLIMASARA

Po ksi¹¿kê Urlop nad morzem siêgnê³am ze wzglêdu na s³abo æ do ma³ych miejscowo ci nadmorskich. Wiecie, takich, gdzie wszyscy siê znaj¹, które têtni¹ ¿yciem przez trzy, cztery miesi¹ce w roku, po czym zapadaj¹ w wielomiesiêczny sen. Takich, które maj¹ dwa oblicza jedno pokazywane turystom, i to drugie, codzienne, prawdziwsze, do którego obcy nie maj¹ dostêpu. Powie æ Agnieszki Pietrzyk w³a nie do takiego miejsca obiecuje nas zabraæ i to nie w szczycie sezo­ nu, a w listopadzie, kiedy na pla¿y mo¿na spotkaæ co najwy¿ej kilku poszukiwa­ czy bursztynów lub zab³¹kan¹ fokê. Bohaterowie Urlopu nad morzem nie maj¹ jednak szans na spokojny wypoczynek, gdy¿ staj¹ w obliczu tajemnicy, która zdecydowanie wymaga wyja nienia. Trzeba przyznaæ, ¿e autorka nie bawi siê w rozbudowane wstêpy i niemal od pie­ rwszej strony zrzuca na czytelników prawdziw¹ bombê emocjonaln¹ wyszperany na strychu starego domu list dziewiêciolatka obawiaj¹cego siê o w³asne ¿ycie. List ma co prawda kilkadziesi¹t lat i równie dobrze móg³ byæ tylko ¿artem, ale jest na tyle intryguj¹cy, by sk³oniæ g³ównych bohaterów do próby ustalenia, kim by³ jego autor i co siê z nim sta³o. Zadanie nie jest wcale ³atwe, gdy¿ na ka¿dym kroku napotykaj¹ mur milczenia mieszkañców Sztutowa, a kiedy wreszcie udaje siê go nieco prze³amaæ, relacje s¹ sprzeczne i zdaj¹ siê tylko zaciemniaæ obraz. Intryga bardzo zgrabnie siê rozwija, zataczaj¹c coraz szersze krêgi i wprowadzaj¹c na scenê kolejnych boha­ terów. Od listu Stasia, przez kancelariê parafialn¹, docieramy nieub³aganie do obozu koncentracyjnego Stutthof. Mamy wiêc tu i tragedie osobiste, i zbrodnie hitlerowskie. Tera niejszo æ splata siê nierozerwalnie z przesz³o ci¹, szczególnie ¿e nadal ¿yj¹ wiadkowie wydarzeñ sprzed ponad pó³ wieku. Zagadka listu i starego domu, w którym zosta³ znaleziony, nakre lona jest wiêc z naprawdê du¿ym rozmachem. Jej rozwi¹zaniem zajmuj¹ siê Beata i Mar­ cin, przypadkowi letnicy (czy mo¿e raczej jesiennicy) i choæ z pocz¹tku wydawa³o mi siê, ¿e zbyt wiele w ich dzia³aniach szczê liwych zbiegów okoliczno ci, to szybko przesta³am zwracaæ na to uwagê, autentycznie zaintere­ sowana, jak to wszystko siê skoñczy. Niemniej jednak mam problem z ksi¹¿k¹ Urlop nad morzem , wynikaj¹cy chyba z mojego zami³owania do krymina³ów, w których brak elementów zbêdnych, wszystko jest w mniejszym lub wiêkszym stopniu zwi¹zane z wyja nian¹ spraw¹ i absolutnie ka¿da strzelba w którym momencie wypala. Tutaj na pierwszy rzut oka niewie­ le jest wydarzeñ niepotrzebnych, ale wystarczy siê przyjrzeæ nieco bli¿ej, a okazuje siê, ¿e mamy ca³kiem sporo lepych uliczek, w które czytelnik wchodzi z mniejszymi lub wiêkszymi oczekiwaniami, a które zostawiaj¹ go z niczym. Kilka przyk³adów? G³ówna bohaterka jest fryzjerk¹, która to informacja s³u¿y chyba tylko i wy³¹cznie komentarzom na temat fryzur spotykanych osób. Czemu nie mog³aby w kluczowym momencie fachowym okiem rozpoznaæ u kogo peruki, demaskuj¹c oszusta? Dobrze, nie id my za daleko, niechby chocia¿ wymieni³a darmo­ we strzy¿enie i pasemka na jakie istotne informacje Byæ mo¿e wy³azi ze mnie nadmierna drobiazgowo æ, jednak aspekty fryzjerskie s¹ podkre lane z uporem maniaka niczym najwy¿szej wagi elementy uk³a­ danki, a w zasadzie Beata równie dobrze mog³aby pracowaæ w banku, byæ nauczycielk¹ lub sprzeda­ waæ w warzywniaku na rogu. Zaczynam podejrzewaæ, ¿e jej zawód ma usprawiedliwiaæ ok³adkê, któ­ ra moim skromnym zdaniem rednio pasuje do tre ci i za³o¿ê siê, ¿e wprowadzi w b³¹d wielu po­ tencjalnych czytelników, oczekuj¹cych zdecydowanie l¿ejszej lektury. Zostawmy jednak to nieszczêsne fryzjerstwo, zak³adam, ¿e autorka mia³a w tym jaki cel.

30


Nasza fryzjerka prowadzi internetowe rozmowy z córk¹, która studiuje archeologiê wietna sprawa, przydaje siê to trochê w rozwi¹zaniu zagadki. Ale czy naprawdê musimy siê dowiady­ waæ o relacjach córki z ojcem, który w³a nie trafi³ do szpitala? Nie wnosi to niczego do historii, w sumie niewiele nam mówi o g³ównej bohaterce. Traumatyczne prze¿ycia z dawnego ¿ycia ro­ dzinnego, opisane ze szczegó³ami przy innych okazjach, mo¿emy przenie æ na w¹tek Beaty i Kon­ rada, ale córce nic do tego, bez wymiany korespondencji mogliby my siê spokojnie obyæ. To kolej­ ny trybik, który mi zazgrzyta³. I jeszcze jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Niezwykle obiecuj¹co wygl¹da³y dwa trójk¹ty, które zaryso­ wa³y siê zarówno w czasach obecnych (Beata Marcin Ka ka), jak i w historii z przesz³o ci. W obu przypad­ kach mamy do czynienia ze zwi¹zkiem kobiety z m³odszym mê¿czyzn¹, któremu towarzyszy ta druga , problem w tym, ¿e absolutnie nic z tego nie wynika. Analogie s¹ wyra ne, ale nie ma to najmniejszego znaczenia dla spra­ wy i do niczego nie prowadzi. Na dodatek g³ówna bohaterka kilka razy wspomina o owianym tajemnic¹ zakoñcze­ niu zwi¹zku Ka ki i Marcina, ale w¹tek pozostaje otwarty. Czy mo¿emy siê zatem spodziewaæ ci¹gu dalszego, czy mo¿e to po prostu taka czarna walizka z Pulp Fiction ? Oczywi cie czepiam siê. Przecie¿ bohaterowie musz¹ mieæ jakie ¿ycie, trzeba siê czego o nich dowiedzieæ i w zasadzie wszystko mo¿na wyja niæ konieczno ci¹ zaistnienia warstwy obyczajowej, bo inaczej postaci s¹ p³a­ skie i nijakie. Owszem, o ile lepiej jednak by by³o, gdyby w¹tki poboczne wnosi³y co interesuj¹cego, a nie stano­ wi³y jedynie dodatek, którego braku nikt by nie zauwa¿y³. Albo chocia¿ by³y opisane tak, ¿e czyta³oby siê je z wy­ piekami na twarzy. Tymczasem Agnieszce Pietrzyk zabrak³o lekko ci w narracji i dialogach, momentami dra¿ni¹­ cych sztuczno ci¹, przez co fragmenty nieposuwaj¹ce akcji do przodu zwracaj¹ niepotrzebn¹ uwagê zamiast jedy­ nie cichutko dope³niaæ obrazu ca³o ci. No to sobie ponarzeka³am, ale mam nadziejê, ¿e za bardzo Was nie zniechêci³am do Urlopu nad morzem , bo to w gruncie rzeczy bardzo wci¹gaj¹ca ksi¹¿ka, któr¹ po³knê³am w dwa wieczory. Autorka oferuje naprawdê ciekaw¹ opowie æ stanowi¹c¹ szkielet fabu³y, potknê³a siê tylko nieco, obudowuj¹c j¹ obyczajowym cia³em. War­ to jednak odwiedziæ tajemniczy dom w Sztutowie i poznaæ zawi³e losy jego mieszkañców, nawet pomimo pew­ nych niedoci¹gniêæ (które, co wcale niewykluczone, inni mog¹ uznaæ za zalety), gdy¿ Urlop nad morzem broni siê tym co najwa¿niejsze wci¹gaj¹c¹, zaskakuj¹c¹ i do æ mroczn¹ histori¹. Tytu³: Urlop nad morzem Autor: Agnieszka Pietrzyk Wydawca: Prószyñski i S­ka ISBN: 978­83­7839­676­5 Ilo æ stron: 312 Data wydania: 14 stycznia 2014

31


K³amstwa Locke'a Lamory S£AWOMIR SZLACHCIÑSKI Dlaczego kochamy ³otrów? Za przygody Locke'a Lamory zabra³em siê do æ pó no, nie da siê czytaæ wszystkiego, zw³aszcza w tempie wydawniczym. W koñcu jednak nadszed³ czas i zag³êbi³em siê w opowie ci o Cierniu Camorry. I z miejsca, od pierwszych stron, da³em siê zauroczyæ, by dalej, z nies³abn¹cym zainteresowaniem dotrwaæ w tym stanie do stron ostatnich. wiat powie ci jest ca³kowicie fikcyjny jednak w wyra ny sposób wzorowany na kulturze i cywilizacji w³oskiego, szeroko rozumianego, prze³omu redniowiecza i renesansu, a sama Camorra to wypisz wymaluj Wenecja. Na tle ca³ej masy wiatów fantasy bez swoistego wyrazu wypada to zupe³nie nie le, jako ¿e Lynch przyk³ada siê do rzeczy buduj¹c rzeczywisto æ stosownie z³o¿on¹ i jednocze nie bardzo kohe­ rentn¹. Na dodatek mamy tu realia dalekie od ortodoksyjnej fantasy, w zasadzie to cecha drugorzêdna. Znacznie silniejszym wyró¿nikiem gatunku jest awanturniczy rys charakterystyczny dla powie ci ³otrzykowskiej. K³amstwa Locke'a Lamory w zasa­ dzie podrêcznikowo spe³niaj¹ kryteria charakteryzuj¹ce ten rodzaj literatury. W tak ukszta³towanym wiecie au­ tor umieszcza rzeszê bohaterów o wietnie skonstruowanych, przemy lanych profilach obarczonych stosown¹ doz¹ pierwiastka niedookre lono ci. W efekcie otrzymujemy postacie z gruntu prawdziwe, z jednej strony posia­ daj¹ce swoiste, wyra ne cechy, z drugiej chwilami nieprzewidywalne. Nie ma nic gorszego dla lektury, ni¿ boha­ ter o monochromatycznych w³a ciwo ciach robota, z zestawem zawsze identycznych reakcji. Szczê liwie nicze­ go takiego w powie ci Lyncha nie znajdziemy. G³ównymi bohaterami autor uczyni³ dzieci/nastolatki, dorastaj¹ce w ma³o sprzyjaj¹cych warunkach. Doro li graj¹ zasadniczo role drugoplanowe. Mimo to powie æ nie sprawia wra¿enia skierowanej do segmentu 'young adult' (no mo¿e odrobinkê), chocia¿ z pewno ci¹ na czytelnikach z tej grupy wiekowej powinna zrobiæ najwiêksze wra¿enie. Zmy lnie wykreowany wiat i rewelacyjnie stworzeni bohaterowie to nie jedyne mocne punkty powie ci, bez porz¹dnej fabu³y zda³o by siê to na nic. I kto wie, czy fabu³a nie jest punktem najmocniejszym tej konstrukcji. Po zapoznaniu siê z ogóln¹ sytuacj¹, czytelnikowi mo¿e siê wydawaæ, ¿e poza oczywistymi niebezpieczeñstwami wynikaj¹cymi z wyboru z³odziejskiego stylu ¿ycia, Lock Lamora znalaz³ ciep³e gniazdko i bêdzie sobie ¿y³ jak p¹czek w ma le, od czasu do czasu wcielaj¹c w ¿ycie swe misterne plany okradania tego i owego, a zw³aszcza arystokracji. Nic bardziej mylnego. Gdy ju¿ przyzwyczaimy siê do w miarê stabilnej sytuacji, autor ³apie za róg dywanu i wyszarpuje go bohaterom (i nam przy okazji) spod nóg. W zasadzie, wolty fabularne s¹ sta³ym elemen­ tem krajobrazu. Czytelnik szybko orientuje siê, ¿e nawet je li co wie i wydaje siê to prawd¹ ostateczn¹, to jest du¿a szansa, ¿e w rzeczywisto ci bêdzie zupe³nie na odwrót. Albo jeszcze inaczej. Lynch pokusi³ siê o interesuj¹cy zabieg formalny, z jednej strony odrobinê ryzykowny, z drugiej nios¹cy wy­ ra ne korzy ci. Wydawa³oby siê, i¿ czêste zmiany planów czasowych wprowadz¹ czytelnika w zak³opotanie, jed­ nak autor doskonale panuje nad tym 'narzêdziem'. Wykorzystuje je, by bez nachalnej ³opatologii uzupe³niæ czytelnicz¹ wiedzê na temat wiata i bohaterów z jednej strony, z drugiej za , by elegancko podtrzymy­ waæ zainteresowanie zawieszonymi suspensami. Umiejêtnie dozuje informacje, na tyle obficie, by nie irytowaæ nadmiarem niedopowiedzeñ i jednocze nie na tyle skromnie, by ci¹gle za horyzontem czai³a siê jaka intryguj¹ca, pobudzaj¹ca wyobra niê, tajemnica. Na koniec jêzyk. W tym aspekcie równie¿ jest ca³kiem nie le. Potoczysty, gawêdziar­ ski styl mocno oddzia³uje na wyobra niê. Podczas lektury obrazy pojawiaj¹ siê same, z lekko ci¹ tancerza baletu i moc¹ kowalskiej piê ci. Miodno æ wzmacniaj¹ niewy­

32


muszone, naturalne dialogi, nasycone stosown¹ dawk¹ udanego humoru. T³umacz zasadniczo podo³a³ zadaniu. Niemniej trafiaj¹ siê drobiazgi na których poleg³. Dla 'naprzyk³adu' angiel­ skie 'clockwork' uparcie t³umaczone jest jako 'mechanizm zegarowy', co skutkuje tym, ¿e wszy­ stkie drzwi, kuferki, skarbczyki i insze zapadnie, mamy wyposa¿one w ten¿e mechanizm zegaro­ wy. Ale to na szczê cie nieliczne i w sumie do æ zabawne kiksy. Zbieraj¹c w kilka s³ów wy¿ej wymienione informacje mo¿na okre liæ K³amstwa Locke'a Lamory mianem doskona³ej pozycji rozrywkowej. Z jednej strony nieg³upiej i nieg³upio skonstruowanej, a z drugiej lekkiej w lekturze, nios¹cej ze sob¹ spore ilo ci satysfakcji z ró¿nych pó³ek. Szczerze polecam. Autor: Scott Lynch Tytu³: K³amstwa Locke'a Lamory T³umacz: Ma³gorzata Strzelec i Wojciech Szypu³a Wydawnictwo: MAG Liczba stron: 556 ISBN: 978­83­7480­394­6 (wyd. 2)

Stalin. Terror absolutny ANNA KLIMASARA Bardzo dziki Wschód S³ucha³am niedawno audycji w radiowej Trójce, gdzie podjêto trudny temat têsknoty za komunizmem i mo¿liwo ci jego powrotu. Zaciekawi³a mnie wypo­ wied jednego z ekspertów (socjologa, je li dobrze pamiêtam, niestety nie zano­ towa³am nazwiska), wed³ug którego dosz³o do odrealnienia komunizmu, przez co ustrój ten traktowany jest jako swego rodzaju piek³o, a co za tym idzie, po­ staci takie jak Stalin rozpatrywane s¹ nie w kategoriach ¿ywych, realnych osób, a demonów. Siêgaj¹c wkrótce potem po ksi¹¿kê Stalin. Terror absolut­ ny Jörga Baberowskiego, zastanawia³am siê, czy znajdê w niej potwierdzenie powy¿szej tezy. Szybko jednak siê przekona³am, ¿e Baberowski to historyk niezwykle twardo trzymaj¹cy siê faktów. Te jednak s¹ wyj¹tkowo przera¿aj¹ce i nieuchronnie przywodz¹ na my l piek³o Zaryzykujê stwierdzenie, ¿e wbrew pozorom nie jest to ksi¹¿ka o Stalinie. A przy­ najmniej nie w sposób, jakiego byæ mo¿e wiele osób by siê spodziewa³o w ksi¹¿­ ce nie znajdziemy szczegó³owej biografii tyrana, a nawet jak pisze sam autor czytelnik nie znajdzie w niej historii Zwi¹zku Sowieckiego, lecz historiê stalinizmu . Niemniej jednak Baberowski sporo miejsca po wiêca okresowi od rewolucji 1905 roku do chwili doj cia Stalina do w³adzy, gdy¿ to wtedy kszta³towa³y siê mechaniz­ my, które umo¿liwi³y pó niej tyranowi prowadzenie tak brutalnych dzia³añ. Kiedy wiêc Stalin wkroczy³ na scenê po mierci Lenina, terror by³ ju¿ faktem, choæ nowy przywódca nie zadowoli³ siê sytuacj¹ zastan¹ i na przestrzeni lat przeniós³ gwa³t i przemoc na zupe³nie nowy, nieznany dotychczas poziom. Najwiêksze wra¿enie robi¹ liczby. Zapewne wiele osób spotka³o siê ze s³owami Stalina kiedy ginie jeden cz³owiek to tragedia, kiedy gin¹ miliony to statystyka . Ksi¹¿ka Stalin. Terror absolutny dostarcza nam mnóstwo takich w³a nie statystyk . Kilkaset, kilka tysiêcy, a w koñcu miliony osób. Aresz­

33


towane, rozstrzelane, umieraj¹ce z g³odu. Nie ma najmniejszych w¹tpliwo ci, ¿e Stalin z lud mi siê nie liczy³, a wszystkie ofiary uwa¿a³ za konieczne do utrzymania po¿¹danego stanu. Jednak najtrudniej w tym wszystkim poj¹æ, czemu jego nienawi æ w tak du¿ym stopniu zwrócona by³a przeciwko w³asnym ludziom. Do pewnego stopnia t³umaczy to s³abo æ systemu, który do legity­ mizacji w³asnego istnienia potrzebowa³ utrzymywania permanentnego stanu wyj¹tkowego, jednak mniej krótkowzroczny przywódca poszuka³by innych rodków, pozwalaj¹cych osi¹gn¹æ ten cel. Tym­ czasem fala mierci, jak¹ w³adza zala³a kraj i która nie skoñczy³a siê nawet w obliczu wojny, wywo³a³a tylko powszechn¹ nienawi æ, czego najlepiej dowodz¹ przytaczane przez Baberowskiego s³owa ukraiñskiego pa­ trioty, komentuj¹cego wkroczenie do Kijowa Niemców: Diabelski re¿im znikn¹³, a ja znowu sta³em siê istot¹ ludzk¹. Pomy la³em: jak¹¿ tragedi¹ dla obywatela jest to, ¿e ¿yczy sobie przegranej swojego w³asnego pañstwa! . O samym Stalinie dowiadujemy siê co prawda niewiele, ale mo¿na chyba uznaæ, ¿e prawie wszystko mówi o nim sytuacja w kraju, do jakiej doprowadzi³. G³ód, skrajna nêdza i paranoiczny strach sk³adaj¹ siê na obraz, w który obecnie trudno uwierzyæ, jednak cytowane przez Baberowskiego fragmenty listów i dzienników osób, które do wiadczy³y stalinizmu na w³asnej skórze, nie pozostawiaj¹ w¹tpliwo ci, ¿e wszystko to by³o faktem. Lu­ dzie sprowadzeni zostali do poziomu zaszczutych zwierz¹t, które nikomu nie ufaj¹ i które gotowe s¹ niemal na wszystko, by przetrwaæ. Donosili na siebie nie tylko s¹siedzi, ale i cz³onkowie rodzin. Wymuszane nastêpnie tor­ turami zeznania prowadzi³y do kolejnych aresztowañ, kolejnych zeznañ i tak spirala mierci nakrêca³a siê sama. Chory umys³ dyktatora zdawa³ siê czerpaæ przyjemno æ ze wiadomo ci, ¿e wszyscy w kraju dr¿¹ ze strachu, a on jest panem ¿ycia i mierci, którego ³aski absolutnie nikt nie mo¿e byæ pewien. Ci¹g³e poczucie zagro¿enia pozwala³o mu panowaæ nad sytuacj¹, jednocze nie dostarczaj¹c po¿ywki dla jego w³asnych fobii i lêków. Upo­ rczywo æ, z jak¹ kaza³ tropiæ spiski w swoim najbli¿szym otoczeniu jednoznacznie pokazuje, ¿e nie potrafi³ fun­ kcjonowaæ bez nieustannego poszukiwania wrogów. Ponadto autor ksi¹¿ki kilkukrotnie zauwa¿a, ¿e Stalin by³ bardzo skryty i nawet osoby znaj¹ce go bli¿ej nigdy nie potrafi³y przewidzieæ jego reakcji. Tak wiêc choæ Babe­ rowski nie zag³êbia siê w ¿ycie prywatne dyktatora, dostarcza nam praktycznie wszystkich informacji, pozwalaj¹­ cych dok³adnie scharakteryzowaæ tyrana. Jak ju¿ wspomnia³am, wywód Baberowskiego jest niezwykle mocno oparty na faktach. W przeciwieñstwie do wiêkszo ci innych autorów, których ksi¹¿ki historyczne mia³am okazje czytaæ, niemiecki historyk nie snuje zbyt wielu przypuszczeñ, nie wysuwa daleko posuniêtych hipotez i ani nie stara siê na si³ê szokowaæ, ani niczego nadmiernie ³agodziæ. Prowadzi narracjê w jasny, niezwykle uporz¹dkowany sposób, wyci¹ganie wniosków pozo­ stawiaj¹c czytelnikom. Ponadto praktycznie na ka¿dej stronie widaæ ogrom pracy w³o¿ony w dotarcie do róde³, dziêki czemu Stalin. Terror absolutny stanowi bardzo rzeteln¹ pozycjê, która mog³aby z powodzeniem stano­ wiæ uzupe³nienie (czy raczej rozszerzenie) podrêczników szkolnych. Ps. Warto jeszcze zwróciæ uwagê na kwestie techniczne. Ksi¹¿kê Stalin. Terror absolutny czyta³am w wer­ sji elektronicznej i nie odnotowa³am ¿adnych problemów z dzia³aniem przypisów (których mamy tu ponad siedem­ set). Plik zawsze odsy³a nas tam, gdzie powinien, co zapewnia du¿y komfort czytania (a kto choæ raz trafi³ na nie­ chlujnie opracowanego ebooka, wie, jak nawet drobne b³êdy potrafi¹ uprzykrzyæ ¿ycie). Autor: Jörg Baberowski Tytu³: Stalin. Terror absolutny Tytu³ orygina³u: Verbrannte Erde. Stalins Herrschaft der Gewalt T³umaczenie: Urszula Poprawska Wydawnictwo: Prószyñski i S­ka Liczba stron: 600 Data premiery: 14 stycznia 2014 ISBN: 978­83­7839­687­1

34


Ziemiomorze BART£OMIEJ CEMBALUK Dzie³o ¿ycia Ursuli Le Guin Po raz pierwszy w ¿yciu przychodzi mi zmierzyæ siê z napisaniem recenzji ca³ego cyklu. Oczywi cie zdarza³o siê ju¿ wcze niej, ¿e omawia³em serie ksi¹¿ko­ we, ale ka¿d¹ z czê ci zajmowa³em siê osobno. Tym razem jest jednak inaczej, a to ze wzglêdu na wydawnictwo Prószyñski i S­ka, które postanowi³o wypu ­ ciæ na rynek wszystkie historie ze wiata Ziemiomorza Ursuli K. Le Guin w jed­ nym tomie. mia³o mo¿na mówiæ w tym przypadku o legendzie i klasyku litera­ tury fantasy. To opowie ci, które sposobem narracji, fabu³¹ i miejscem akcji wyznaczy³y trendy oraz sta³y siê wzorem dla pó niejszych twórców. Mimo tego, w ród cech charakteryzuj¹cych Ziemiomorze mo¿na znale æ tak¿e takie, któ­ re zapewne odrzuc¹ czê æ potencjalnych czytelników. Sytuacja jest podobna do tej z W³adc¹ pier cieni Tolkiena, przez wielu uznawanego za powie æ pot­ wornie nudn¹ i ciê¿k¹ w odbiorze, ale jednak bêd¹c¹ najs³ynniejszym dzie³em z gatunku. Oba wspomniane utwory maj¹ bowiem w sobie co takiego, co ka¿e zwróciæ na nie nasz¹ uwagê. Niekoniecznie musimy te ksi¹¿ki pokochaæ, ale na pewno ciê¿ko przej æ obok nich obojêtnie. Cykl Le Guin sk³ada siê z piêciu powie ci oraz zbioru opowiadañ, które powstawa³y na przestrzeni przesz³o trzydziestu lat. Fabu³a trzech pierwszych ksi¹¿ek ( Czarnoksiê¿nik z Archipelagu , Grobowce Atuanu , Najdal­ szy brzeg ) skupia siê na osobie Geda uzdolnionego magicznie m³odzieñca, którego moc z czasem staje siê co­ raz wiêksza, a¿ zostaje on najpotê¿niejszym czarnoksiê¿nikiem na wiecie. W pocz¹tkowej fazie ¿ycia Ged, zwa­ ny Krogulcem, podró¿uje po Ziemiomorzu pomagaj¹c jego mieszkañcom, ale tak¿e uciekaj¹c przed mroczn¹ isto­ t¹, któr¹ sam kiedy przywo³a³. Nastêpnie schodzi do grobowców wi¹tyni pradawnych bóstw, by odzyskaæ legen­ darny pier cieñ, a¿ wreszcie zstêpuje do krainy mierci, której funkcjonowanie zosta³o zak³ócone przez szaleñca. Choæ w ka¿dej z tych powie ci g³ównym bohaterem jest Ged, to jego losy poznajemy z ró¿nych perspektyw. Tyl­ ko w pierwszym tomie Krogulec s³u¿y nam za przewodnika. W dwóch kolejnych jego rolê przejmuj¹ nastoletnia kap³anka Tenar oraz m³ody ksi¹¿ê Arren. To w³a nie Tenar jest postaci¹ kluczow¹ dla powie ci Tehanu , bêd¹cej powrotem Le Guin do wiata Ziemio­ morza po blisko dwudziestu latach od premiery poprzedniej czê ci. Jest ju¿ ona dojrza³¹ kobiet¹, która wychowa­ ³a dwoje dzieci i pochowa³a mê¿a. Teraz opiekuje siê zniedo³ê¿nia³ym Gedem, a tak¿e ma³¹ dziewczynk¹ Therru, która zosta³a przez swoich opiekunów zgwa³cona, a nastêpnie wrzucona do ognia. Pod wzglêdem podejmowanej tematyki jest to najbardziej niezwyk³y tom Ziemiomorza , a mo¿e i jedna z najciekawszych powie ci fantasy. Le Guin skupia siê w niej na losie osób starszych oraz skrzywdzonych fizycznie i psychicznie, którym daleko do potê¿nych herosów, tak bardzo charakterystycznych dla fantastyki magii i miecza. Jednak tym, co w Tehanu najwa¿niejsze, jest zwrócenie przez autorkê uwagi na sprawê kobiet, st¹d przyklejona do jej twórczo ci ³atka lite­ ratury kobiecej, wrêcz feministycznej. Amerykanka stara siê jednak wy³¹cznie zrozumieæ, co stoi za patriarchal­ nym uk³adem si³ w naszym spo³eczeñstwie i w ród wysnutych przez ni¹ wniosków mo¿na znale æ te¿ taki, który traktuje o strachu mê¿czyzn przed kobietami. Dla tych, którzy kategoryzowali fantasy jako mêski gatunek, Te­ hanu urasta do rangi dziwad³a. Jednak rów­ nie¿ w Innym wietrze wyra nie wyczuwa siê feministyczne zapêdy Le Guin. Jest to powie æ fina³owa, splataj¹ca wszystkie dotychczas rozpoczête w¹tki. Jest wiêc kwestia niepokojów w wiecie zmar³ych, powrót smoków do Ziemiomorza, a tak¿e próba opanowania chaosu, jaki od lat mia³ miejsce na wyspie magów oraz w królewskim pa³acu. Taka ilo æ elementów sprawia, ¿e po raz pierwszy

35


wydarzenia ledzimy oczami kilku osób, co dodaje lekkiego powiewu wie¿o ci na zakoñczenie cyklu. Dziêki temu mo¿emy równie¿ lepiej poznaæ poszczególnych bohaterów, którzy stanowi¹ jeden z mocniejszych punktów w ca³ej serii. Nie ma tu bowiem postaci krystalicznie czystych, a ka¿dy, kogo spotykamy na swojej drodze, oprócz niew¹tpliwych zalet ma tak¿e liczne wady. Za przyk³ad niech pos³u¿y Ged, w m³odo ci zarozumia³y i arogancki, a na staro æ, gdy przysz³o mu po¿egnaæ siê z moc¹ magiczn¹, odludek, niejednokrotnie nieprzyjemny dla innych. Efektem tego jest przywi¹zanie do konkretnych postaci, w których reakcjach i zachowaniach czêsto odnajdujemy samych siebie. Zwieñczeniem przygody Le Guin z Krogulcem i spó³k¹ s¹ Opowie ci z Ziemiomorza . Najlepsze wra¿enie sprawiaj¹ te opowiadania, które stanowi¹ swego rodzaju prequel wydarzeñ zawartych w powie ciach. S¹ to his­ torie wcze niej wy³¹cznie zasygnalizowane w paru miejscach, które mówi¹ wiele o przesz³o ci stworzonego przez Amerykankê wiata. Byæ mo¿e wyczu³a ona nastroje czytelników, gdy¿ nie da siê ukryæ, ¿e z tomu na tom rós³ apetyt na poznanie tego, co wydarzy³o siê przed laty. Trzeba autorce przyznaæ, ¿e stworzy³a wiat ciekawy, do którego zawsze chêtnie siê wraca³o. Jedn¹ z jego cech charakterystycznych, a zarazem elementem kluczowym dla ca³ej serii, jest wywodz¹ca siê z filozofii taoisty­ cznej równowaga i harmonia. To w³a nie w jej obronie przez ca³y czas staj¹ bohaterowie wymy leni przez Le Guin, gdy¿ ka¿da najmniejsza dysproporcja grozi katastrof¹. Inn¹ wa¿n¹ rzecz¹, o której mówi Ziemiomorze , jest wolno æ i mo¿liwo æ decydowania o w³asnym losie. Najlepiej widaæ to na przyk³adzie Tenar, jako niemowlê wybranej do pe³nienia roli kap³anki i nieznaj¹cej innego sposobu przej cia przez ¿ycie. Dopiero zjawienie siê Ge­ da i ich wspólna ucieczka sprawi³y, ¿e przed dziewczyn¹ pojawi³y siê zupe³nie inne perspektywy. Ca³a ta historia opisana jest piêknym, eleganckim oraz podnios³ym stylem, stanowi¹cym czytelnicz¹ ucztê. Wielkie wra¿enie robi zw³aszcza tom pierwszy, a to za spraw¹ znakomitego t³umaczenia Stanis³awa Barañczka. Z piêknym wnêtrzem koresponduje strona wizualna, gdy¿ nale¿y wydawcy przyznaæ, i¿ pod wzglêdem estetycz­ nym, ta edycja Ziemiomorza prezentuje siê bardzo okazale. Szkoda tylko, ¿e posk¹piono na powa¿n¹ korektê, poniewa¿ literówek mo¿emy znale æ naprawdê sporo, a czê æ z nich, zw³aszcza te w imionach bohaterów, niesa­ mowicie denerwuje. Gdyby nie to, mieliby my do czynienia z wydaniem perfekcyjnym. Ziemiomorze Ursuli K. Le Guin to literatura najwy¿szych lotów, a tak¿e symbol fantasy. Pasjonuj¹ca fabu­ ³a, niezwykli bohaterowie oraz wybitny warsztat autorki sprawiaj¹, ¿e mamy do czynienia z dzie³em nietuzinko­ wym, poruszaj¹cym dodatkowo wiele wa¿nych spraw. Mo¿na by na jego temat napisaæ jeszcze bardzo wiele, ale lepiej wzi¹æ tê ksi¹¿kê do rêki i po prostu przeczytaæ. Tytu³: Ziemiomorze Tytu³ oryginalny: The Earthsea Autor: Ursula K. Le Guin T³umaczenie: Stanis³aw Barañczak, Piotr W. Cholewa, Paulina Braiter Wydawca: Prószyñski i S­ka Data wydania: 7 listopada 2013 r. Liczba stron: 944 ISBN: 978­83­7839­665­9

36


Crux HUBERT STELMACH

Je li chodzi o fantastykê, to Ramez Naam jest moim zdecydowanym fawory­ tem 2013 roku. Jego pierwsza powie æ Nexus by³a modelowym przyk³adem tego, ¿e obecnie twarda sf równie¿ mo¿e mieæ atrakcyjn¹ formê. Natomiast jej kontynuacja Crux choæ na pierwszy rzut oka zupe³nie inna, w mistrzowski sposób podejmuje i rozwija w¹tki zapocz¹tkowane w Nexusie. Kilka miesiêcy po uwolnieniu Nexusa 5 do sieci, wiat nie jest ju¿ tym samym miejscem. Naukowcy, dziêki bezpo redniemu po³¹czeniu umys³ów s¹ w stanie osi¹­ gn¹æ znacznie wiêcej ni¿ w pojedynkê, autystyczne dzieci nawi¹zuj¹ prawdziwy kontakt ze wiatem zewnêtrznym, a zwykli ludzie otrzymali narzêdzie pozwalaj¹ce naprawdê zrozumieæ drugiego cz³owieka. Jednak medal ma te¿ drug¹ stronê zdo­ lny programista bez wiêkszego problemu jest w stanie przemieniæ Nexusa w narzê­ dzie ca³kowitego ubezw³asnowolnienia i sterowaæ lud mi jak marionetkami a rz¹d amerykañski zdaje siê dostrzegaæ jedynie tê drug¹ stronê. Ramez Naam w swoich powie ciach rysuje bardzo dok³adny obraz rzeczywisto ci. Fabu³a prowadzona jest wielotorowo, z punktu widzenia ró¿nych bohaterów. Z czasem czê æ w¹tków siê zazêbia, ale nie wszystkie. Taki zabieg sprawia, ¿e czytelnik czêsto na d³ugo przed bohaterami dowiaduje siê o niektórych sprawach i bardziej ni¿ na wydarzeniach mo¿e skupiæ siê na warstwie problemowej powie ci, która zdecydowanie jest jej najmocniej­ sz¹ stron¹. Autor intensywnie eksploatujê tematykê wp³ywu technologii na ludzkie ¿ycie. Pocz¹wszy od bezpo ­ redniego interfejsu mózg­komputer (nad którym prace obecnie trwaj¹), przez efekty synergii wywo³ane inteligen­ cj¹ zbiorow¹, po mo¿liwo ci uploadu cz³owieka, czyli przeniesieniu wiadomo ci do komputera. W kontek cie wspomnianej inteligencji zbiorowej sporo miejsca po wiêcono dzieciom Nexusa i o ile sam w¹tek eksploatuj¹cy tê tematykê jest bardzo intryguj¹cy, o tyle wykonanie ju¿ nie do koñca. Psychika dzieci i opis wydarzeñ z ich pun­ ktu widzenia nie tyle wyszed³ nieprzekonuj¹co, co pretensjonalnie i sztucznie. Ramez Naam stawia siê w roli obie­ ktywnego (na ile jestem w stanie to oceniæ) futurologa. O ile jego stosunek do nowoczesnych technologii z pogra­ nicza cz³owieczeñstwa jest zdecydowanie pozytywny, o tyle na równi z zaletami stara siê równie¿ przedstawiaæ ich wady. Wydarzenia opisane w Nexusie by³y jedynie preludium do prawdziwych zmian. W pierwszej czê ci sporo miejsca po wiêcono rozwa¿aniom na temat przej cia ludzi na kolejny poziom rozwoju czy bêdzie to ewo­ lucja, czy jednak rewolucja? Nowa powie æ stanowi odpowied autora na to pytanie. Podobnie jak w przypadku poprzedniego tomu, autor na koñcu umie ci³ krótkie podsumowanie, w którym wy­ ja nia, ¿e wiêkszo æ opisanych w ksi¹¿ce technologii nie jest czysto fikcyjna, ale mo¿liwie dok³adnie bazuje na obecnym stanie wiedzy naukowej w poszczególnych dziedzinach. Crux jest równie¿ wietn¹ ksi¹¿k¹ z czysto rozrywkowego punktu widzenia (choæ na tym polu nieco ustê­ puje Nexusowi ). Pierwsza po³owa powie ci p³ynie do æ spokojnym tempem, jedynie z kilkoma wiêkszymi zawi­ rowaniami, ale za to druga to a¿ gêsty od emocji i akcji technothriller. Bohaterowie s¹ mocno niejednoznaczni, a walki z u¿yciem najnowszych wojskowych technologii bardzo pomys³owe. Tak jak ju¿ napisa³em, Ramez Naam to absolutny hit minionego roku. Zarówno Nexus , jaki i Crux to wietne po³¹­ czenie wartkiej akcji, ciekawej fabu³y i refleksji dotycz¹cych wp³ywu nowoczesnych technologii na ludzkie ¿ycie.

37


Tytu³: Crux Autor: Ramez Naam T³umaczenie: Dominika Repeczko Tytu³ orygina³u: Crux Wydawnictwo: Drageus Publishing House Data wydania: 4 grudnia 2013 ISBN: 9788364030222 Liczba stron: 528

£abêdzi piew ALEKSANDER KUSZ £abêdzi piew? Robert McCammon to autor, który na dzieñ dobry dostaje u mnie bonusowe punkty za Magi­ czne lata . Nie chodzi o to, ¿e teraz w ciemno poch­ wali³bym cokolwiek Jego autorstwa, tak ³atwo nie dam siê zwie æ. Chodzi o to, ¿e Magicznymi lata­ mi przeniós³ siê z literackiego niebytu, w którym, jak dla mnie, przebywa³, od razu do pierwszej ligi. Móg³ sobie jednak tym zaszkodziæ, bo zdobywaj¹c te bonusowe punkty podniós³ poprzeczkê tak wyso­ ko, ¿e wiêkszo æ autorów nie mo¿e jej przeskoczyæ. Ciekawy by³em, czy On sam bêdzie umia³, wiêc gdy wydawnictwo Papierowy Ksiê¿yc zapowiedzia­ ³o Jego nastêpn¹ ksi¹¿kê, natychmiast ustawi³em siê po ni¹ w kolejce z ³apkami do góry. £abêdzi piew , bo to o tê ksi¹¿kê chodzi, zosta³a wydana w dwóch tomach. Premiera, jak to zwykle w Pa­ pierowym Ksiê¿ycu bywa, by³a kilka razy przek³adana, ale w koñcu ksi¹¿ki ukaza³y siê tak, ¿e mo¿na je by³o spo­ kojnie kupiæ przed wiêtami, czyli dobrze trafili, bo taki piêkny pakiet musia³ siê ca³kiem dobrze prezentowaæ pod choink¹. I mam nadziejê, ¿e dobrze siê sprzedaje, bo jako tak lubiê to wydawnictwo. Fajne ksi¹¿ki wydaj¹, maj¹ lu ne podej cie (na ile ono jest naprawdê lu ne, to pewnie tylko oni wiedz¹). Niech istniej¹ i rosn¹ w si³ê, bo szkoda by by³o, gdyby zniknêli z rynku. Wracaj¹c jednak do ksi¹¿ki dwa tomy, miêkka ok³adka z zak³adk¹, ponad tysi¹c stron (fakt, ¿e druk rozstrzelony, wiat³o naoko³o, ale i tak duuuu¿o czytania). Wydanie formatem i ok³adk¹ w tym samym stylu co Magiczne lata , które ukaza³y siê nak³adem Papierowego Ksiê¿yca w 2012 roku. Jednak nie by³o to pierwsze wydanie Magicznych lat (nie pisa³em wcze niej o tej ksi¹¿ce, wiêc teraz mogê Wam trochê opowiedzieæ). Tak, tak drogie dziatki, wcze niej ksi¹¿ka ukaza³a siê nak³adem wydawnictwa EM pod tytu³em Ch³opiêce lata . A by³o to w latach dziewiêædziesi¹tych ubieg³ego wieku, kiedy wilki biega³y po ulicach, ludzie mieszkali w jaskiniach, a wiêkszo æ z Was nie by³o na wiecie. No, mo¿e byli cie w planach, albo nawet ju¿ w li ciach kapusty. Czê æ z Was, tych starszych, mo¿e ju¿ nawet chodzi³a na czterech, albo na dwóch

38


i pomaga³a tatusiowi polowaæ na bawo³y, albo pomaga³a mamusi sprz¹taæ jaskiniê, czy szyde³­ kowaæ stringi (bo jakby cie nie wiedzieli, to stringi w latach 90 robi³o siê na szyde³ku). Po³owa lat 90 XX wieku to by³ ma³y festiwal ksi¹¿ek Roberta McCammona. Wydano wtedy w Polsce piêæ ksi¹¿ek: wspomniane wcze niej Ch³opiêce lata (1996) przez nic mi nie mówi¹ce wydawnictwo EM, oraz wydane przez tuzy Amber Pragnienie (1994), Widmo (1995) i wiat Ksi¹¿ki Stinger (1997) oraz Godzina wilka (1997). Nie zaskoczy³y, to znaczy, pewnie sprzeda­ wa³y siê jako , ale nie na tyle, ¿eby kto chcia³ wiêcej w tego autora zainwestowaæ. Wreszcie po latach Pa­ pierowy Ksiê¿yc wróci³ do McCammona i przypomnia³ Ch³opiêce lata ale pod zmienionym tytu³em Magiczne lata . Dziwne to jest, bo t³umaczka ta sama, tylko nazwisko lekko zmienione, ciekawe jaki by³ powód zmiany ty­ tu³u? Nie marudzê tutaj, bo nowy tytu³ bardziej mi siê podoba, bardziej oddaje w³a nie magiczno æ tych dzie­ ciêcych lat, na dodatek nawi¹zuje do bardzo fajnego serialu ( Cudowne lata ). Wiêc wszystko jest ok., ale cieka­ wym po prostu. Ksi¹¿ka chyba zaskoczy³a, zaczê³a siê reklama szeptana, o McCammonie wspomina³o siê w to­ warzystwie, robi³o aluzje, czê æ chwali³a siê, ¿e ma ksi¹¿kê na czytniku (co by³o nieprawd¹, albo chomikiem, bo PK nie wyda³ e­booka). I chwa³a im za to! To znaczy chwa³a Papierowemu Ksiê¿ycowi za to, ¿e przypomnieli ksi¹¿kê, a nie, ¿e nie wydali e­booka. Wydali najpierw Magiczne lata , a teraz £abêdzi piew . Je li bêdzie dobrze, to mo¿e i inne ksi¹¿ki McCammona wydadz¹. Ale niech uka¿¹ siê tylko te dobre, ok.? To mój ma³y apel do wydawnictwa. Nie rozmieniajcie McCammona na drobne, bardzo proszê. Bo widzê po tych innych ksi¹¿kach autora wydanych wcze­ niej w Polsce, ¿e ju¿ nie jest tak dobrze, ¿e autor podryfowa³ w ca³kiem inne rejony, mo¿e te¿ s¹ dobre i fajne, ale raczej ju¿ nie dla mnie. Po tym krótkim wstêpie przejdziemy nieoczekiwanie do omówienia ksi¹¿ki. Powie æ zosta³a wydana w dwóch tomach. Na pocz¹tku pomy la³em, ¿e to taki sztuczny podzia³, pieniê¿ny, ¿e tak powiem, bo w USA ca³o æ ukaza­ ³a siê w jednym tomie. Muszê jednak przyznaæ, ¿e podzia³ czasowo i miejscowo jest uzasadniony (akcja drugiego tomu dzieje siê po siedmiu latach). Czy objêto ciowo jest to uzasadnione nie napiszê, bo ja nie sk³ada³em tej ksi¹¿­ ki. My lê, ¿e ca³o æ spokojnie by wesz³a do jednego tomu, na przyk³ad takiego, w jakim teraz wydaj¹ Eriksona w Magu. Jednak próbuj¹c zachowaæ format z Magicznych lat , traktuj¹c to jak seriê, raczej nie mieli wyj cia, wiêc uznajê i nie komentujê ju¿ wiêcej. Ksi¹¿ka zosta³a wydana oryginalnie w 1987 roku, napisana zosta³a trochê wcze niej, wiêc pod koniec zimnej wojny , co siê czuje na kartach ksi¹¿ki. Mamy wybuch wojny nuklearnej pomiêdzy Zwi¹zkiem Radzieckim, a Stanami Zjednoczonymi, pokazany w³a nie w stylu my lenia lat 80. Wiem, ¿e to trochê g³upie has³o, ale teraz trochê razi i to spojrzenie z tamtych lat na mo¿liwy wybuch wojny nuklearnej, jak i forma przekazania. Zaczyna­ my ksi¹¿kê od wstêpu, zarysowania postaci, postawienia ich w sytuacji kryzysu, czyli wybuchu wojny. Widzimy wiêc prezydenta USA, który musi podj¹æ decyzjê o wys³aniu rakiet na Zwi¹zek Socjalistycznych Republik Radzie­ ckich. Oczywi cie walczy ze sob¹, moralnie, bo przecie¿ nie chce zabijaæ biednych Rosjan, ale oni nie zostawili mu ¿adnej furtki, ¿adnej innej mo¿liwo ci (ach ci le Rosjanie!). Mamy tak¿e przedstawionych g³ównych boha­ terów powie ci: gdzie ¿yli przed wybuchami, co robili, jak znale li siê tam, gdzie siê znale li podczas wybuchu. Wszystko porz¹dnie opisane, jak na epopejê przysta³o. Spotykamy wiêc Siostrê Nawiedzon¹, Josha, Swann wraz z matk¹, Rolanda z rodzicami, pu³kownika Macklina i Artie Wisco, który zostaje po wybuchu przyjacielem Sio­ stry Nawiedzonej (potem zast¹pi go Paul). Poznajemy tak¿e Przyjaciela, Szkar³atnookiego, Pana o Wielu Twa­ rzach, który d¹¿y do podporz¹dkowania sobie wiata po zag³adzie. Spotykamy ich przed wybuchem, by potem wraz z nimi, tzn. ich oczami, ogl¹daæ wiat po wybuchu, zniszczone miasta i strzêpy ludzi. Idziemy wraz z nimi donik¹d, bo nie wiemy, tak samo jak oni, co zastan¹ za rogiem, oprócz tego, ¿e na pewno bêdzie le. Oni maj¹ jednak nadziejê, bo inaczej nic by ich nie pcha³o do przodu. Pierwszy tom to zawi¹zania ak­ cji, nakre lenie sytuacji, wybuch wojny, oraz sytuacja zaraz po wojnie. Po tej krótkiej chwili, gdy bomby nukle­ arne zasia³y zniszczenie i wydawa³o siê, ¿e nie ma ju¿ ratunku dla ludzko ci, która sama sobie zgotowa³a ten los, idziemy ju¿ przez zniszczony kraj, w którym zaczynaj¹ królowaæ bandy ju¿ prawie nie ludzi, ale potworów w lu­ dzkiej skórze. To ju¿ grasuj¹ce poza miastami wilki s¹ chyba od nich lepsze. Widzimy degradacjê ludzkich zacho­ wañ, walki w obliczu zagro¿enia ¿ycia, czasami apatiê, bo i tak przecie¿ nie da siê nic zrobiæ, a czasami walkê o prze¿ycie cho­ cia¿ jeszcze jednego dnia. Muszê przyznaæ, ¿e jak na pocz¹tku odrzuci³o mnie stwierdzenie z ok³adki, ¿e to epopeja grozy, arcydzie³o literatury postapokaliptycznej, to po przeczyta­ niu ksi¹¿ki mogê mia³o potwierdziæ, ¿e jest to na pewno epopeja. Postaci s¹

39


dobrze zarysowane na tle zmieniaj¹cego siê wiata. Mamy rozmach i barwy w opisywaniu wia­ ta i ludzi. Jest co czytaæ. Niestety, pocz¹tek i rys wstêpny trochê nu¿y, mamy liczne postaci, co rozdzia³ to inna grupa ludzi, po jakim czasie zaczynaj¹ siê zlewaæ. Wtedy te¿, po mniej wiêcej stu stronach powie ci (czyli oko³o 10%) pomy la³em sobie, ¿e mo¿e ja jednak nie lubiê literatury post­apo? Mo¿e moje wspomnienia ksi¹¿ek z wcze niejszych lat (z Piknikiem na skraju drogi na czele) s¹ mylne, mo¿e gust mi siê zmieni³, albo zmieni³ siê sposób pisania? Przecie¿ moje ostatnie próby z t¹ literatur¹ nie by³y zbyt owocne. Przereklamowana mocno Droga McCarthy ego, uniwersum Metro 2033 , które mnie strasznie wynudzi³o, czy napisany dla kasy w stylu amerykañskiej szko³y pisania Gwiazdozbiór psa Hellera. W³a ciwie oprócz Drogi , któr¹ jednak doceniam, ale uwa¿am, ¿e gdyby nie na­ pisa³ jej McCarthy, to na pewno nie sta³aby siê bestsellerem, nie przeczyta³em ostatnio dobrej ksi¹¿ki postapoka­ liptycznej. Wiêc czemu tak czeka³em na £abêdzi piew ? Chyba przede wszystkim z powodu McCammona, je­ go stylu i formy pisania. I nie zawiod³em siê. Po wstêpie zaczyna siê bardzo dobra powie æ ze wietnie zarysowa­ nymi postaciami, ich problemami, przemy leniami i odbiorem rzeczywisto ci po zag³adzie. Czyli jednak mo¿na napisaæ dobr¹ powie æ post­apo. W³a nie McCammon to zrobi³. Fakt, ¿e pod koniec lat 80, wiêc mo¿e ja stary tetryk jestem i nie przyjmujê nowo ci, ale co mi tam, ja lubiê to, co lubiê, a Wy lubcie sobie McCarthy ego czy Hellera, jak wolicie. Bo uniwersum Metro 2033 to ju¿ na pewno nie da siê lubiæ Pierwszy tom koñczy siê zawi¹zaniem w³a ciwej akcji, wiêkszo æ ludzi na wiecie zginê³a podczas wybuchu, lub umar³a na chorobê popromienn¹. Akcja drugiego tomu dzieje siê siedem lat pó niej. Wymienione grupy wê­ druj¹ dalej. W dalszym ci¹gu nie wiedz¹c gdzie i po co id¹. Nie wiem, jak to jest z jedzeniem, bo to jednak trochê czasu minê³o, s³oñce jest zas³oniête przez ciemne chmury, ziemia nie rodzi, zwierzêta w wiêkszo ci wyginê³y, wiêc sk¹d to jedzenie? Wiem, ¿e puszki itd., ale co mi tutaj nie pasuje. Grupy przemieszczaj¹ siê od jednego miasta do drugiego, od jednej mie ciny do drugiej. Wiêkszo æ osad jest wymar³ych, znajduj¹ tam tylko rudery i spalone domy. Gdzieniegdzie znajduj¹ siê osady, w których mieszkaj¹ ludzkie niedobitki. Jako próbuj¹ orga­ nizowaæ siê, ale nikt ju¿ nikomu nie wierzy, z³o zapanowa³o nad wiatem, z³o nie zewnêtrzne, ale to nasze, wew­ nêtrzne, wychodz¹ce z nas, bo ju¿ nie potrafimy podaæ rêki innym ludziom, nie potrafimy pomóc, bo przecie¿ in­ ny cz³owiek mo¿e nas tylko zabiæ lub okra æ, bo po co dobrego mia³by przychodziæ? Wszystko zmierza do wiel­ kiej kulminacji. D¹¿¹c do spotkania z Bogiem bohaterowie w koñcu spotykaj¹ siê, by rozegra³a siê ostateczna walka Dobra ze Z³em o przysz³o æ naszego wiata. Niestety koñcówka nieco mnie rozczarowa³a. Jest trochê zbyt patetyczna, zbyt prostolinijna, zbyt ³opatologiczna. My lê, ¿e mo¿na by³o mgli ciej, bez dopowiedzeñ. Trochê magiczniej, tak jak to wcze niej w ksi¹¿ce by³o. Jednak ca³o ciowo, to jedna z lepszych powie ci postapokaliptycznych jakie czyta³em, prawdziwa epopeja, dobrze napisana, z dobrze rozrysowanymi postaciami i t³em spo³ecznym. Ksi¹¿ka warta polecenia! Gorsza od Magicznych lat , o ile mo¿na te ksi¹¿ki porównaæ, ale jednocze nie lepsza od prawie wszystkich wyrobów post ­apo ostatnich lat. W mojej osobistej ocenie 5/6 ( Magiczne lata to jedna z nielicznych u mnie szóstek). By³oby wiêcej gdyby nie pocz¹tek i koniec, do rodka nie mam ¿adnych zastrze¿eñ. PS: Mam ma³y k³opot z tytu³em, dlatego da³em znak zapytania £abêdzi piew bo Swann, a nie w znacze­ niu, który istnieje w jêzyku polskim. Trochê nieszczê liwie wysz³o, rozumiem ideê, bo ³adny tytu³, ale autor: Robert McCammon tytu³: £abêdzi piew, tom 1 wydawnictwo: Papierowy Ksiê¿yc data wydania: listopad 2013 liczba stron: 530 ISBN: 9788361386346 tytu³: £abêdzi piew, tom 2 wydawnictwo: Papierowy Ksiê¿yc data wydania: grudzieñ 2013 liczba stron: 540 ISBN: 9788361386377

40


Ludzie to idioci! i Zamknij siê! RAFA£ SALA

Pewnie chcieliby cie dowiedzieæ siê, jak odnie æ sukces i byæ szczê liwymi? No ju¿, przyznajcie siê. Ka¿dy czasem zastanawia siê, co powinien zrobiæ, ¿eby osi¹gn¹æ wyznaczone sobie cele i w jaki sposób rozplanowaæ dzia³ania. Je li my licie o tym, a mi­ mo wszystko zaczynacie czytaæ tê recenzjê, to znak, ¿e jeste cie idiotami :). Chcecie siê dowiedzieæ, dlaczego tak my lê? Usad cie wygodnie cztery lite­ ry na kanapie, krze le czy innym siedzisku, a posta­ ram siê wszystko wyja niæ. Mam nadziejê, ¿e potra­ ficie siê skupiæ. Zreszt¹, cholera Was tam wie. Siadaæ i czytaæ! Larry Winget jest amerykañskim (wiêkszo æ z was teraz puka siê w czo³o i pewnie prze­ staje czytaæ recenzjê. Ani siê wa¿cie!) mówc¹ moty­ wacyjnym. Innymi s³owy, gada do ludzi, ¿eby ich zmotywowaæ. W swoich ksi¹¿kach Zamknij siê oraz Ludzie to idioci zawar³ wiêkszo æ swoich wskazówek na temat tego, jak spowodowaæ, ¿eby cz³owiek osi¹gn¹³ sukces, wspi¹³ siê na szczyt, zdoby³ upragnion¹ kasê, stanowisko w pracy, szczê cie w mi³o ci, w rodzinie. Od razu po­ wiem, ¿e ksi¹¿ki maj¹ formê zeszytu æwiczeñ dlatego po zakupieniu jednej z nich warto uzbroiæ siê we flamas­ ter czy o³ówek. Winget nie pie ci siê z czytelnikiem, nie g³aszcze go po g³owie i nie wmawia, ¿e ty czy ja jeste ­ my super i mo¿emy zdobyæ ka¿d¹ górê. Owszem, gdzie tam po drodze dowiemy siê, ¿e wiele mo¿emy, ale same chêci nie wystarcz¹. Autor od samego pocz¹tku, od pierwszych zdañ, wskazuje nam przyczyny naszych niepowo­ dzeñ. Nie szuka ich daleko. Winny jest nikt inny tylko Ty. Sam sobie po cieli³e i teraz siê wysypiasz b¹d nie. Nie chcê tu siê za bardzo rozpisywaæ o tre ci, bo w tych kilku powy¿szych zdaniach nieco o niej opowiedzia­ ³em. Je li nie zrozumieli cie, pewnie naprawdê jeste cie idiotami. Nie mówiê tego z³o liwie, po prostu chcê was przyzwyczaiæ do stylu pisania Wingeta. Gdy zacz¹³em czytaæ jego poradniki, ju¿ od pierwszych kilku zdañ na usta cisnê³y mi siê ró¿ne s³owa. Nie zawsze by³y one mi³e. Niech siê autor cieszy, ¿e nie by³y to kl¹twy. Przyznaæ jednak muszê szczerze, ¿e jego metoda jak najbardziej do mnie przemawia. Co wiêcej, pomimo oporów s¹dzê, ¿e obie ksi¹¿ki mog¹ przynie æ spore korzy ci czytelnikowi, który naprawdê zastosuje siê do rad autora. Bo je li tylko j¹ przeczytamy, nic sobie z niej nie robi¹c, tylko zmarnujemy czas. W swoim ¿yciu mia³em okazjê przeczy­ taæ kilka poradników. Jeden z nich pozwoli³ mi rzuciæ palenie, wiêc nie jestem takim zawziêtym przeciwnikiem poradników. Ludzie to idioci i Zamknij siê mo¿na by uznaæ, za ca³kiem fajne przerywniki w czytaniu beletry­ styki. Mêcz¹ce mog¹ byæ jednak¿e typowe dla poradników powtórzenia, wydawaæ by siê mog³o niepotrzebne nikomu mielenie ozorem. Byæ mo¿e jednak na tym to polega, ¿eby cz³owiek w kó³ko powtarza³ sobie te same rze­ czy, które w koñcu zostan¹ komu w g³owie. Je li chodzi o jêzyk autora i styl pisania, zauwa¿y³em, ¿e im bardziej Winget wy miewa³ czytelnika, tym bar­ dziej mi siê podoba³o. W pewnym momencie uzna³em, ¿e jestem bardziej obserwatorem ni¿ królikiem do wiad­ czalnym, wiêc nie bra³em sobie zbytnio jego uwag do serca. Gdybym jednak w przysz³o ci chcia³ sobie co w ¿y­ ciu zmieniæ, do­ robiæ siê fortuny czy co takiego, pewnie przypomnê sobie zarówno Zamknij siê jak i Ludzie to idioci . Ale jak na razie te ksi¹¿ki s¹ dla Was, nie dla mnie.

41


Tytu³: Ludzie to idioci! Czyli jak rujnujemy sobie ¿ycie na w³asne ¿yczenie i jak to zmieniæ Tytu³ orygina³u: People are idiots and I can prove it Autor: Larry Winget Wydawnictwo: Druga Strona Rok wydania: 2013 Ilo æ stron: 224 Oprawa: miêkka ISBN: 978­83­64190­00­1 Tytu³: Zamknij siê! Przestañ narzekaæ i zacznij ¿yæ! Czyli kopniak ku lepszemu ¿yciu Autor: Larry Winget Wydawnictwo: Druga Strona Rok wydania: 2013 Ilo æ stron: 248 Oprawa: miêkka ISBN: 978­83­64190­01­8

Malazañska Ksiêga Poleg³ych podsumowanie z okazji ukazania siê drugiego wydania "Okaleczonego Boga"

HUBERT PRZYBYLSKI It's the End of the World as I Know It Dzi wchodzi na rynek drugie wydanie "Okaleczonego Boga" Stevena Erik­ sona, a wiêc to wietna okazja, ¿eby podsumowaæ ca³y cykl (*1). Ech, jak to ³at­ wo powiedzieæ "podsumowaæ". W koñcu nie raz ju¿ i nie dwa wspomina³em, ¿e dla mnie Erikson to najlepszy pisarz fantasy ever. A mo¿e i nie tylko fantasy. Pisaæ to jeszcze raz? Niezaprzeczalnie, podsumowanie jest powtórzeniem najwa­ ¿niejszych informacji na dany temat, wiêc by³bym kryty. Ale mo¿e Ale mo¿e zacznê od szczegó³ów. Choæby od tego, ¿e Erikson pisze bardzo emo­ cjonalnie (*2) i te emocje udzielaj¹ siê czytelnikowi. Mam ju¿ na liczniku trochê przeczytanych ksi¹¿ek (nieskromnie dodam, ¿e do pe³nych dziesiêciu tysiêcy braku­ je mi nieca³ego tysi¹ca), ale bardzo ma³o z nich dzia³a³o na mnie w taki sposób, w ja­ ki to zrobi³a Malazañska. Mo¿e nie jest to dostrzegalne od razu, bo Erikson preferu­ je metody podstępne i długofalowe, à la "cicha woda", i ci, którzy zakończyli przy­ godê z Malazañsk¹ na "Ogrodach Ksiê¿yca", czy "Bramach Domu Umar³ych", zwy­ czajnie mogli nie zd¹¿yæ siê o tym przekonaæ (*3). Có¿, ja nie przerwa³em czytania i oto emocje, które mn¹ targa³y w trakcie i po zakoñczonej lekturze. Na pierwszym miejscu jest podziw. Czym Erikson wzbudzi³ we mnie podziw? Prze­ de wszystkim, rozmachem dzie³a i perfekcj¹ jego wykonania. Owszem, s¹ pisarze, których utwory zajmuj¹ w mojej biblioteczce wiêcej miejsca ni¿ Malazañska. Choæ­

42


by taki Pratchett i jego wiat Dysku trzydzie ci dziewiêæ tomów (plus dodatki: mappy, Nauki­ wiata Dysku i takie tam). Ale co z tego, skoro Malazañska to jedna wielka opowie æ, a nie trzy­ dzie ci osiem (w koñcu "Kolor magii" i "Blask fantastyczny" to na dobra sprawê jedna ca³o æ) od­ dzielnych historii. Nie wiem, ile to bêdzie milionów znaków (*4), ale w nowym wydaniu jest to oko³o dziewiêciu tysiêcy stron formatu dziebko wiêkszego ni¿ normalny, z minimalistycznymi marginesami i tak drobn¹ czcionk¹, ¿e w niektórych wydawnictwach jej nie zauwa¿aj¹ (albo wrêcz nie wiedz¹ o jej istnieniu). Dziewiêæ tysiêcy stron fabu³y, która, mimo ¿e pisana na przestrzeni kilkuna­ stulat, nie roz³azi siê w szwach i nie razi niekonsekwencjami. Ma³o tego fabu³y, która pomimo tak niesamo­ witego poziomu zagmatwania w pierwszych o miu tomach, tak elegancko rozpl¹tuje siê w ostatnich dwóch to­ mach sagi. Patrzcie i uczcie siê, moi drodzy pisarze, bo Eriksonowi uda³a siê rzecz, która dla ogromnej wiêkszo­ ci z Was mo¿e siê wydaæ niemo¿liw¹. Nastêpne w kolejce jest zauroczenie. A mianowicie, Malazañska zauroczy³a mnie niebanalnym i inteligentnym humorem. Owszem, sporo jest sytuacji stricte komicznych, gagów podanych dla rozlu nienia napiêcia wywo³ane­ go wcze niejszymi scenami. Ale mistrzostwo Eriksona w pe³ni ujawnia siê dopiero w wielopoziomowych, pe³nych niedopowiedzeñ, podwójnych znaczeñ, gier s³ownych, ironii i czarnego humoru dialogach. Najlepszy przyk³ad, to sceny z Teholem i Buggiem. Je li oni nie s¹ w stanie kogo roz mieszyæ, to z pewno ci¹ ten kto jest albo nie­ ¿ywy (i ze wzglêdu na "nadzienie", nie mo¿e siê miaæ Shurq Ellale to najlepszy tego przyk³ad), albo naprawdê powa¿nie psychicznie chory. A przecie¿ s¹ jeszcze inni, choæby Kruppe i Iskaral Krost, których spotkanie w koñ­ cówce "Myta Ogarów" o ma³o mnie nie zabi³o (nie czytaæ przy jedzeniu!!!). A czy uda³o siê Eriksonowi czym mnie przeraziæ? Tak. Brutalnie przypomnia³ mi, jak niewiele brakuje cywi­ lizowanemu cz³owiekowi, ¿eby siê zmieniæ w okrutne, nios¹ce cierpienie bli nim bydle. Najgorzej, ¿e mo¿na byæ przyczyn¹ tych cierpieñ bêd¹c przekonanemu o s³uszno ci swoich dzia³añ, bêd¹c w ca³kowitej zgodzie z w³a­ snym sumieniem. I wcale nie trzeba do tego nienawi ci wystarczy nieukojony ¿al, poczucie krzywdy lub trochê demagogii z ust "wizjonerów", tudzie¿ "przywódców". I to w³a nie tu objawia siê to, czym zaskoczy³ mnie Erikson najbardziej swoim dojrza³ym i rozs¹dnym podej­ ciem do kondycji duchowej cz³owieka, do moralno ci i uczuæ. Co wiêcej, nie zawaha³ siê wple æ swoich przemy­ leñ w opowie æ fantasy, gatunek, który ju¿ za czasów Tolkiena raczej ma³o mia³ wspólnego z m¹dro ci¹ i rozu­ mem (za to zdecydowanie za du¿o z przesadnym upraszaniem i chodzeniem na my lowe skróty). Czêsto by³o tak, ¿e czytaj¹c Malazañsk¹ nie zgadza³em siê z jego tezami/wnioskami/pogl¹dami, ale pó niej, czasami dopiero po d³u¿szym zastanowieniu, dochodzi³em do wniosku, ¿e jednak facet ma racjê. Nie wiem, czy to z powodu swo­ ich do wiadczeñ ¿yciowych, czy te¿ mia³ czas, aby to wszystko przeanalizowaæ (*5), ale jakby nie by³o, zmieni³ moje podej cie do ¿ycia i ludzi. Choæ nie, przesadzam mo¿e nie tyle zmieni³, co pozwoli³ mi je dookre liæ i do­ kierunkowaæ. Z drugiej strony, lepsze poznanie samego siebie zawsze niesie jakie zmiany, wiêc Ale wróæmy do Eriksona. Tak dojrza³e i wnikliwe przeanalizowanie ludzkiej natury skutkowa³o tym, ¿e uda³o mu siê zaludniæ (i zanieludniæ, w koñcu nieludzi w Malazañskiej te¿ trochê siê pojawia) karty swojej Ksiêgi Pole­ g³ych niesamowicie wielobarwnym i na wskro realistycznym t³umem postaci, pocz¹wszy od bohaterów g³ówne­ go planu (których jest jakie kilka tuzinów), po tych, którzy pojawiaj¹ siê epizodycznie. Postaci, które kochamy, które nienawidzimy, na których pojawienie czekamy z utêsknieniem, albo o których nie chcemy ju¿ wiêcej s³yszeæ, które nas denerwuj¹, przyprawiaj¹ o wciórno ci (*6), lub wrêcz przeciwnie, dzia³aj¹ na nas koj¹co... Postaci wy­ wo³uj¹cych w nas pe³n¹ gamê uczuæ. Postaci, obok których, to powiem z ca³¹ moc¹, nie mo¿na przej æ obojêtnie (*3). Czy Erikson czym mnie zdenerwowa³? O tak! Po trzykroæ tak!!! Najbardziej aktualne bêdzie zakoñczenie "Py³u Snów" i pocz¹tek "Okaleczonego Boga". W koñcówce "Py³u ..." czê æ bohaterów natyka siê na niespodzie­ wanego wroga, sytuacja robi siê krwawa i, mówi¹c delikatnie, nienastrajaj¹ca optymizmem. Inna grupa bohaterów pieszy im na ratunek, a je li to siê nie uda, to ¿eby ich chocia¿ pom ciæ, a tu nagle nastêpuje cisza (*7). I czytamy sobie dalej, a¿ "Py³ ..." siê koñczy i nic. "Okaleczony Bóg" siê zaczyna i nic. Dziesiêæ stron, dwadzie cia, piêædzie­ si¹t i nic. ¯adnej wiadomo ci. Zginêli, czy im siê uda³o prze¿yæ? Parê godzin lektury w nerwach w koñcu to ju¿ okolice o miotysiêcznej strony sagi i mia³em prawo z¿yæ siê z tamtymi lud mi (i nielud mi). A tu Erikson tak perfidnie przed³u¿a moj¹ niepewno æ. Autorze! Tak siê nie robi! To jest czystej wody znê­ canie siê nad nie wieciami i konwencja suwalska (*8) tego zabrania! Móg³bym jeszcze tak d³u¿ej wychwalaæ Eriksona i Malazañsk¹ (a jeszcze d³u¿ej im kadziæ), ale my lê, ¿e je li do tej pory nie zachêci³em Was do lektury,

43


to pewnie ju¿ mi siê to nigdy nie uda. Z jednej strony, to wy³¹cznie Wasza strata, z drugiej, osz­ czêdzili cie sobie naprawdê d³ugotrwa³ego zerowania licznika przy pomocy literatury najni¿szych lotów, w skrajnych przypadkach literatury g³ebinowej i oko³odennej, bo gwarantujê Wam, ¿e po przeczytaniu Malazañskiej bardzo d³ugo nic by siê Wam nie podoba³o. Moja ocena ca³o ci 10/10. Inaczej byæ nie mog³o. Malazañska sprawi³a, ¿e skoñczy³ siê wiat literatury, jaki zna³em. Dobrze to, czy le, czas poka¿e, ale na pewno ka¿dy autor, po którego utwory bêdê siêga³ w przysz³o ci, bêdzie mia³ do przeskoczenia bardzo wysoko ustawion¹ poprzeczkê. I bez jetpa­ cka, tudzie¿ rocketjumpa czy dyb (dybów) na szczud³ach, mo¿e byæ bardzo, bardzo ciê¿ko choæby tylko do niej dolecieæ i spróbowaæ str¹ciæ j¹ g³ow¹ (czo³em, ciemieniem, lub potylic¹ wybór pozostawiam zawodnikom)... (*9). Autor: Steven Erikson Tytu³: Okaleczony Bóg. 10 tom Malazañskiej Ksiêgi Poleg³ych T³umacz: Micha³ Jakuszewski Wydawnictwo: MAG Liczba stron: 880 (w tym trochê reklam) ISBN: 978­83­7480­413­4 Przypisy *1. Zw³aszcza, ¿e napisa³em ju¿ podwójn¹ recenzjê "Okaleczonego Boga" przy okazji jego pierwszego wyda­ nia (czê æ pierwsza jest undzie­o, a czê æ druga undzie un), wiêc czujê siê dziebko tak, jakbym sam sobie wcze niej skrzyde³ka podci¹³. *2. Ale nie EMO­cjonalnie ró¿nica, wbrew pozorom, moi drodzy, nastoletni Szortalowicze, jest kolosalna. I zdecydowanie na niekorzy æ "EMO­cjonalno ci". *3. Choæ nie nale¿y tu zapominaæ o indywidualnej wra¿liwo ci czytelnika. *4. I, w obawie o moje w¹t³e zdrowie psychiczne, chyba jednak nie chcê siê dowiedzieæ. *5. W koñcu jest antropologiem i archeologiem z wykszta³cenia i zawodu, a ci czasu na przemy lenia maj¹ pod dostatkiem, zw³aszcza rozkopuj¹c tysi¹cletnie grobowce i takie tam pozosta³o ci dawnych kultur i cywiliza­ cji *6. Zwane bardziej potocznie womitami. *7. Znaczy, niezupe³nie cisza. Po prostu Erikson skupia siê na innych postaciach i miejscach akcji. *8. Podpisana jednostronnie przeze mnie. W stanie ostrego knurdu. I w takim¿e stanie uznana przeze mnie za ratyfikowan¹ przez ca³y, otaczaj¹cy mnie wiat. *9. Chyba, ¿e kto ma porz¹dnego irokeza. Wtedy ma te parê cali u³atwienia.

44


Miasto nawiedzonych MACIEJ KA MIERCZAK Polish Horror Story W niewielkim pomieszczeniu spoczywa³ na niezbyt czystym ³ó¿ku przedzi­ wny kszta³t, w którym z trudem dawa³o siê dopatrzeæ cech ludzkich. Pod³¹czo­ ny by³ skomplikowan¹ pl¹tanin¹ kabli i rurek do rozmaitych aparatów. Julia zrozumia³a, ¿e le¿¹cy osobnik pozbawiony jest lewej rêki i obu nóg, mniej wiê­ cej do kolan, a jego twarz przypomina przypalony befsztyk. W poczernia³ym, bezw³osym czerepie zia³y te¿ puste oczodo³y. Dziewczynie wydawa³o siê jednak, ¿e p³on¹ w nich dziwne, niebieskawe ogniki, nienaturalnie o¿ywiaj¹ce potworn¹ maskê. . Opowie æ o Mie cie Nawiedzonych zaczyna siê w bardzo delikatny sposób. Wi­ told Jab³oñski wprowadza nas w fabu³ê krótkim, aczkolwiek tre ciwym opisem taje­ mniczej i nienazwanej miejscowo ci, w odniesieniu do sytuacji politycznej Polski w XX w. Po chwili jednak autor zaczyna snuæ opowie æ g³ówn¹, rozpoczynaj¹c¹ siê od wizyty panny Lilli Herzenglas w Urzêdzie Miasta, przyby³¹ do Polski zza oce­ anu w celu odzyskania kamienicy, nale¿¹cej niegdy do jej rodziny. Mecenas Ciemno³êcki opowiadana pannie Lilli o lokatorach domu, który ta chce przej¹æ, a miêdzy jego s³owa wplecione zostaj¹ krótkie sceny, przedstawiaj¹ce wspominane osoby. Autor robi to w sposób bardzo delikatny, nie spiesz¹c siê przy tym, ani nie mêcz¹c czytelnika. Opowie æ jest subtelna, ale ju¿ nape³niona pewnego rodzaju tajemniczo ci¹. Kolejne strony przedstawiaj¹ nam coraz dok³adniejszy obraz konkretnych bohaterów, konkretne zamierzenia Argentynki o niemieckim pochodzeniu, jej stosunek do osób polskiej i ¿ydowskiej narodowo ci oraz zostaje uchy­ lony r¹bek tajemnicy dotycz¹cy nienazwanych mocy, których ta powoli zaczyna u¿ywaæ. Z biegiem czasu dowiadujemy sie, i¿ rodowa kamienica rodziny Herzenglasów skrywa w swych posadach za­ gadkowe ród³o Mocy, którym dziedziczka chce zaw³adn¹æ, a do którego pewien stary ¯yd zegarmistrz, miesz­ kaniec Domu nie chce jej dopu ciæ. Czy pokona stra¿ników ród³a i uda jej siê do niego dotrzeæ? Pytanie to zawi nie w powietrzu na do æ d³ugo. Przez ten czas w oczy rzucaj¹ siê dwa techniczne elementy fabularne. Otó¿ czytaj¹c o pozornie przyziemnych wydarzeniach w du¿ym mie cie, nie sposób nie zwróciæ uwagi na w pe³ni realistyczne postaci. Jab³oñski kreuje bohaterów z krwi i ko ci. Ka¿dy opatrzony jest wieloma indywidualnymi cechami, które zostaj¹ umiejêtnie wyol­ brzymione, aby w pe³ni przekazaæ ich udzia³ w fabule, aczkolwiek w ¿aden sposób nie s¹ one przerysowane. Au­ tor sprawnie operuje tym, co tworzy, a trzeba mieæ wzgl¹d na to, i¿ bohaterów w Mie cie... jest naprawdê wie­ lu. Ka¿dy z nich ma w³asn¹, szczegó³owo przedstawion¹ duszê, za co nale¿y szczególnie pochwaliæ autora. Miasto Nawiedzonych jest powie ci¹ wielow¹tkow¹, które to w¹tki przeplataj¹ siê ze sob¹ na przestrzeni ca³ej ksi¹¿ki. Du¿ym plusem jest ich sprawne pomieszanie ksi¹¿ka zosta³a podzielona na rozdzia³y, jednak nie prezentuj¹ one oddzielnych historii. W ka¿dym istnieje swoisty mix autor przez kilka stron, czasem nawet przez jedn¹, pó³, opisuje wa¿n¹ chwilê z ¿ycia jednych bohaterów, a po chwili przeskakuje do innych, potem znów do kolejnych, przez co powie æ czyta siê naprawdê wartko. Oparta zosta³a ona na dynamizmie, który nie tylko pcha czytelnika dalej i dalej, ale zaskakuje i wzbudza napiêcie, gdy dana historia zos­ taje nagle urwana w momencie, w którym ju¿ za chwilê mia³a zostaæ wyjawiona jaka tajemnica. Autor jednak nie czyni tego w sposób trywialny, aby tylko czytelnik szed³ dalej, gdy¿ od razu daje nam kolejn¹ historiê, kolejny fragment fabu³y, który nie gorzej przykuwa nasz¹ uwagê.

45


Miasto Nawiedzonych jest ksi¹¿k¹ przedstawiaj¹c¹ niesamowite i wci¹gaj¹ce historie, wie­ lu znakomicie wykreowanych, czasem a¿ za bardzo realistycznych bohaterów, wywo³uj¹cych u czytelnika zarówno te pozytywne jak i ca³kowicie negatywne uczucia. A mo¿e odwrotnie? Jab­ ³oñski opowiada w taki sposób, i¿ czasem ju¿ nie wiemy, kto postêpuje dobrze, kto ma s³uszno æ i kogo stronê mamy trzymaæ. Bo czegó¿ naprawdê mo¿na byæ pewnym w tak tajemniczym miejscu jak Miasto N? Powie æ adresowana jest przede wszystkim do wielbicieli miejskich horrorów, realizmu magicznego, opowie ci o nie tylko nawiedzonych domach, ale i ludziach. Ksi¹¿ka na pewno wci¹gnie fanów serialu American Horror Story czy te¿ czytelników £ukasza Orbitowskiego. Polecam j¹ ka¿demu, kto lubi szukaæ prawdy w ród k³amstw. I miejmy nadziejê, ¿e owe poszukiwania bêd¹ trwa³y jak najd³u¿ej zakoñczenie daje wyra nie do zro­ zumienia, ¿e opowie æ bêdzie kontynuowana. Moja ocena to 9/10 Autor: Witold Jab³oñski Tytu³: Miasto Nawiedzonych Wydawca: Enso Publishing Rok wydania: 2013 Oprawa: miêkka Liczba stron: 395 ISBN: 978­83­932269­6­2

Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot. Tom 1 S£AWOMIR SZLACHCIÑSKI

Kapitanowie 1941: Pseudonim Grzmot to pierwszy tom drugiej czê ci cyklu Trzy Armie, zbeletryzowanej historii wojennych losów Boles³awa Nieczui­Ostrow­ skiego, prywatnie dziadka autora. Tomasz Stê¿a³a, z pochodzenia Elbl¹¿anin, z za­ mi³owania historyk z upodobaniem do ma³ych historii, zw³aszcza dotycz¹cych jego rodzinnych stron, ma ju¿ za sob¹ kilka publikacji skrojonych w podobny fason. W Porucznikach 1939, pierwszym akcie wojennych opowie ci, przeprowadzi³ swych bohaterów przez zawieruchê wrze niowych zmagañ i zostawi³ próbuj¹cych przystosowaæ siê do nowej, pokrzywionej rzeczywisto ci. Tym razem przenosimy siê do roku 1941, gdzie hitlerowskie Niemcy szykuj¹ siê do ataku na potê¿nego, do­ tychczasowego sojusznika, a znani nam bohaterowie wracaj¹ do gry. Porucznicy z poprzedniego tomu nabrali do wiadczenia, doro li na polach bitew, przetrwali by w koñcu awansowaæ. wiat siê zmieni³, jednym mniej, innym bardziej, a ¿yæ wci¹¿ jako trzeba. I to ¿ycie, owa wojenna rzeczywisto æ, jest jed­ nym z filarów powie ci Stê¿a³y. Trzeba koniecznie dodaæ, ¿e sposób w jaki zosta³a oddana, mo¿na zaliczyæ w poczet zdecydowanych atutów. Autor bêd¹c hobbyst¹­amatorem, posiadaj¹c ogromne zasoby wiedzy na temat, bardzo powa¿nie traktuje aspekt history­ cznej rzetelno ci. Dziêki temu mo¿emy wojnê obserwowaæ, rzec by mo¿na, od pod­

46


szewki; oddan¹ wiernie, bez zdobieñ i bez zaniedbañ. Walki, fronty gdzie tam s¹, s¹ istotne, lecz g³ówny nacisk znajdujemy w obserwacji wiata oczami cz³owieka oderwanego od rodziny, ¿yj¹cego w mocno opresyjnej rzeczywisto ci, niepewnego jutra, bezsilnego wobec wichrów his­ torii. ledz¹c równolegle losy bohaterów ró¿nej narodowo ci, zauwa¿amy ró¿nice w wiecie, jaki otacza Niemców, Rosjan i Polaków. A to wszystko pomieszczone miêdzy wierszami bardzo dobrze opowiedzianej wojennej historii. Autor twierdzi, ciekawostka taka, ¿e nie napisa³ powie ci i z tego powodu, przyk³adanie standardowych szablonów raczej nie mo¿e przynie æ wiele dobrego. To oczywi cie w du¿ej mierze kokieteria, jednak co w tym jest. Spojrzawszy osobliwie przez zalecany pryzmat, dostrzegamy w Kapitanach 1941 biograficzny album z zes­ tawem fotografii z epoki (notabene ksi¹¿ka, ilustrowana jest gar ci¹ oryginalnych kadrów, zgrabnie wplecionych w opowie æ). Urzekaj¹ bezpretensjonaln¹ naturalno ci¹, ujêciem tematu emocjonalnie zaanga¿owanym, lecz z jed­ noczesn¹ bezstronno ci¹. Literacko Stê¿a³a pozosta³ na mniej wiêcej podobnym poziomie i przy dawnych za³o¿eniach. Jêzykowo wci¹¿ znajduje siê gdzie w opozycji barokowego rozbuchania. Sumienne dopracowanie warsztatowe, prostota, przejrzysto æ i oszczêdno æ w stosowaniu rodków stylistycznych sprawdzaj¹ siê nader dobrze; pozwalaj¹ skon­ centrowaæ siê na opowie ci. Niejaki problem mo¿e sprawiaæ narracja poszarpana krótkimi ujêciami. Poszarpana byæ mo¿e odrobinê za mocno, lektura traci przez to krzynkê na p³ynno ci. Jednak pewna doza skupienia przynosi moment, gdy ksi¹¿ka 'zasysa' i wszelkie problemy znikaj¹, sprawê mamy opanowan¹. Przynajmniej tak by³o w mo­ im przypadku. Jednak, mimo ¿e rzemie lnicza maniera autora siê nie zmieni³a, to w moim odbiorze, w porówna­ niu do poprzedniego tomu, Kapitanowie 1941 odrobinê stracili na jêdrno ci, a smak pozostaj¹cy na podniebieniu odrobinê mniej ekscytuje. Byæ mo¿e po prostu znikn¹³ efekt nowo ci. Dla kogo ta ksi¹¿ka? Z pewno ci¹ nie dla wszystkich. Nie bêdzie to ¿aden cymesik dla lubuj¹cych siê w sym­ bolicznych fabu³ach z wielokondygnacyjnymi metaforami i kwieci cie piêtrzonymi filigranami zawijasów stylis­ tycznych. Kapitanowie 1941 spodobaj¹ siê mi³o nikom dobrej pozycji wojennej, wra¿liwym na mo¿liwie daleko posuniêt¹ zgodno æ z rzeczywisto ci¹ i prawd¹ historyczn¹. Stê¿a³a jest bardzo konsekwentny w przyjêtej formu­ le i je li spodoba nam siê jedna jego ksi¹¿ka, to mo¿emy byæ niemal stuprocentowo pewni, ¿e podobne odczucia bêdziemy mieæ w stosunku do wszystkich pozosta³ych. Osobi cie, zdecydowanie przedk³adam jego twórczo æ nad dokonania s³ynnych nazwisk o wiatowej reputacji, pisz¹cych w podobnej niszy tematycznej. Dla kogo ta ksi¹¿ka? Z pewno ci¹ dla mnie. A czy dla was? Nie wiem, lecz z ca³¹ odpowiedzialno ci¹ zachê­ cam do próby odnalezienia odpowiedzi na to pytanie. Autor: Tomasz Stê¿a³a Tytu³: Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot. Tom 1 Wydawca: Instytut wydawniczy ERICA Rok wydania: 2013 Oprawa: miêkka Liczba stron: 488 ISBN: 978­83­62329­87­8

47


1945. Polowanie na niemieckich naukowców Dawid "Fenrir" Wiktorski

Nikogo nie trzeba przekonywaæ, ¿e Trzecia Rzesza klucza do zwyciêstwa upatrywa³a nie w ilo ci, lecz jako ci spektrum badañ i projektów nazistowskich naukowców by³o naprawdê imponuj¹ce i obejmowa³o chyba ka¿dy mo¿liwy te­ atr dzia³añ wojennych. Alianci doskonale zdawali sobie sprawê, ¿e te wynalaz­ ki mog¹ byæ zarówno niewypa³ami, jak i przys³owiow¹ iskr¹ w beczce prochu, która mog³aby w jednej chwili zmieniæ bieg historii. Co za z niemieck¹ my l¹ techniczn¹ wspólnego ma James Bond? Wbrew pozorom ca³kiem wiele, jak oka­ zuje siê podczas lektury "Polowania na niemieckich naukowców". Ju¿ na pierwszych stronach lektury autor, Sean Longden, przybli¿a nam pokrót­ ce rolê i historiê tajnej jednostki maj¹cej specjalizowaæ siê mia³a w³a nie w sabota­ ¿u niemieckich projektów i placówek badawczych. Okazuje siê te¿, ¿e postaæ Jame­ sa Bonda wcale nie jest czystym literackim wymys³em, bo jej twórca, Ian Fleming, by³ jedn¹ z osób zaanga¿owanych w tworzenie komanda. Ten epizod w jego wojsko­ wej karierze to rzecz raczej zapomniana, a i sami historycy raczej nie zajmowali siê tematem na szersz¹ skalê, Longden za wyci¹ga temat na wiat³o dzienne i pokazuje, jak wiele znaczy³o z³amanie jednego rozkazu. Opracowanie przybli¿a losy jednostki od czasu narodzin pomys³u a¿ do czasów powojennych, gdy ta dzia³a³a jeszcze na terenie okupowanych Niemiec. A losy T­Force faktycznie mog³yby byæ kanw¹ na niejedn¹ powie æ sensacyjn¹. Jej dowódca z³ama³ rozkazy dowództwa, poprowadzi³ kilkusetosobowy oddzia³ ku Kilonii i zdo³a³ z jego pomoc¹... zdobyæ miasto okupowane przez czterdziestotysiêczn¹ niemieck¹ armiê tylko po to, by Zwi¹zek Radziecki nie móg³ uczyniæ z Ba³tyku swojej akwenu wewnêtrznego. To za tylko jeden z przyk³adów brawury i zuchwa³o ci osób dowodz¹cych formacj¹. Jest te¿ jednak inna rzecz, jaka "Polowanie na niemieckich naukowców" ³¹czy z historiami o brytyjskim agen­ cie 007, i nie jest to bynajmniej zaleta. Chodzi za o sposób w jaki pisze Longden owszem, podj¹³ próbê stworze­ nia czego wiêcej ni¿ suchej analizê, ale w zbyt wielu miejscach ma on manierê wplatania w tekst kwiecistych opisów. Do tego stopnia, ¿e niekiedy recenzowana pozycja za mocno zaczyna przypominaæ thriller osadzony w cza­ sach drugiej wojny wiatowej. I tu dochodzimy do najwiêkszego kuriozum opracowania: sam autor ewidentnie nie potrafi³ znale æ z³otego rodka miêdzy tymi dwoma gatunkami i w efekcie "Polowanie..." obfituje w irytuj¹ce zmiany rytmu. Nie jest to rzecz uniemo¿liwiaj¹ca lekturê, niemniej tak¿e ciê¿ko mówiæ tutaj o czerpaniu przyjem­ no ci z takiego dziwnego misz­maszu. Fakt istnienia T­Force nie jest zbyt dobrze znany. Co wiêcej, sam rozwój technologiczny Rzeszy w czasie trwania drugiej wojny wiatowej jest nadal, miêdzy innymi, przez autorów podrêczników traktowany po macosze­ mu. Co musia³o jednak staæ na przeszkodzie i sprawiæ, ¿e wiele z projektów nigdy nie wesz³o do u¿ycia (i tym samym, na przyk³ad, Niemcy nigdy nie zdo³ali wykorzystaæ broni nuklearnej w konflikcie). Longden przy­ bli¿a dzia³ania jednostki zapomnianej, a maj¹cej istotny wp³yw na przebieg wojny i chocia¿ czyni to w uci¹¿liwy sposób, próbuj¹c z tekstu historycznego uczyniæ koktajl analizy z thrillerem, to nie mo­ ¿na nie przyznaæ, ¿e to po prostu temat interesuj¹cy. G³ównie z tego powodu, ¿e wielu nieznany, a istotny dla przebiegu wojny.

48


Autor: Sean Longden Tytu³: Polowanie na niemieckich naukowców Wydawnictwo: RM Data wydania: 2013 Liczba stron: 376 ISBN: 978­83­7773­099­7

Egzekutor MACIEJ RYBICKI

W polskiej historii Armia Krajowa i wojenne losy jej cz³onków obros³y w rów­ nie du¿¹ liczbê legend, co powsta³o na ich temat powa¿nych opracowañ. Z³o¿y­ ³o siê na to bardzo wiele czynników, od jej podziemnego charakteru pocz¹wszy, przez lata oficjalnie propagandowego podej cia do problemu w dobie PRL, a nastêpnie mitologizacjê AK w dobie odradzaj¹cej siê w pe³ni suwerennej Pol­ ski, a¿ po niezwyk³e emocje wynikaj¹ce z faktu, i¿ wielu z bohaterów opracowañ to wci¹¿ osoby ¿yj¹ce. W praktyce potoczny obraz dzia³añ zbrojnego ramienia rz¹du londyñskiego jest mieszank¹ romantycznych wizji na miarê wielkich pow­ stañ narodowych, elementów mitu za³o¿ycielskiego III RP za wszelk¹ cenê sta­ raj¹cego siê gloryfikowaæ to, co w³adza ludowa chcia³a, przynajmniej czê cio­ wo, zdyskredytowaæ, a tak¿e widocznej w ostatnich latach medialnej ofensywy. rosn¹cej w si³ê radykalnej prawicy i, o zgrozo, tzw. ruchu kibicowskiego . W efekcie, choæ coraz wiêcej siê o AK mówi i pisze, za ilo ci¹ nie zawsze idzie jako æ. W ród medialnego szumu coraz trudniej us³yszeæ g³osy warto ciowe i ciekawe. W moim mniemaniu takim g³osem s¹ wspomnienia Stefana D¹mbskiego wydane przez o rodek Karta, pt. Egzekutor. Ksi¹¿ka ta, choæ objêto ciowo bardzo skromna, ju¿ od samego pocz¹tku budzi³a ogromne kontrowersje. Au­ tor, odznaczony Krzy¿em Walecznych, pisa³ j¹ na emigracji w USA a¿ do swej samobójczej mierci w 1993r., w zasadzie do szuflady. Pierwsze fragmenty ukaza³y siê w Polsce w 1997 r., jednak na ca³o ciowe wydanie wspo­ mnieñ D¹mbskiego trzeba by³o czekaæ a¿ do 2010 r. Czemu tak d³ugo? Wydaje siê, ¿e przede wszystkim ze wzglê­ du na szokuj¹c¹ zawarto æ. Autor przedstawia siebie jako bezwzglêdnego wykonawcê wyroków, wrêcz morder­ cê na zlecenie w s³u¿bie Armii Krajowej. Szczegó³owo opisuje kilka likwidacji, w których bra³ udzia³, w pewnym momencie okre laj¹c sam siebie jako gorszego od zwierzêcia . Tym, co budzi emocje, jest w du¿ym stopniu fakt, i¿ autor wspomnieñ stwierdza, i¿ taka postawa by³a norm¹ w ród m³odych cz³onków AK wychowanych w romantycznym duchu bezkrytycznego, bezwzglêdnego po wiêcenia dla Ojczyzny. Bezkompromisowo æ, bezwzglêdno æ, ale tak¿e i pewna beztroska wyra nie kontrastuj¹ z potocznym, zmitologizowanym obrazem Akowców. Wspom­ nienia D¹mbskiego pisane s¹ prostym, ale ¿ywym jêzykiem. Autor, znany wojen­ nym towarzyszom z grupy dywersyjne jako ¯bik I, opisuje swoje perypetie po­ cz¹wszy od wst¹pienia w szeregi partyzantki, problemy le nego ¿ycia, k³opoty z zaopatrzeniem w broñ czy ¿ywno æ, poprzez opisy poszczególnych akcji

49


zarówno przeciw Niemcom, jak i w pó niejszym okresie przeciw Rosjanom i Ukraiñcom. Nie unika przy tym dosadno ci, dos³owno ci czy odwa¿nych, kategorycznych s¹dów w sprawach mi­ litarnych, narodowo ciowych i politycznych. Narracja prowadzona jest w tonie przewa¿nie kry­ tycznym, wrêcz oskar¿aj¹cym. Pytanie tylko, kto jest adresatem tych¿e oskar¿eñ: okrutny, woje­ nny wiat, czy te¿ ludzie kszta³tuj¹cy m³ode pokolenie Polaków, skazane na zatracenie w bezsen­ sownej (z powojennej perspektywy autora) walce. D¹mbski rzuca wiele wiat³a na codzienne ¿ycie ¿o³nierzy dywersji AK w okrêgu Rzeszowskim dostarczaj¹c nie tylko solidnej porcji faktów, ale tak¿e wielu cennych opisów typowo obyczajowych. Tym, co wyró¿nia jego wspomnienia z morza innych, podob­ nych tekstów, jest ich szokuj¹ca dla niektórych wymowa. O ile jednak krytyczne, oskar¿ycielskie s³owa autora mog¹ byæ traktowane jako wyj¹tkowy, ale jednak auten­ tyczny g³os przedstawiciela pokolenia wyniszczonego przez koszmar wojny, o tyle spore w¹tpliwo ci budz¹ sa­ me podawane przez niego fakty. Egzekutor jeszcze przed publikacj¹ wywo³a³ ogromne kontrowersje i protesty ze strony zarówno przedstawicieli weteranów AK (tak¿e tych, którzy walczyli w opisywanym regionie), jak i his­ toryków. W za³¹czonych do ksi¹¿ki tekstach w w¹tpliwo æ poddane zostaj¹ nie tylko szczegó³y przebiegu niektó­ rych z kluczowych wydarzeñ przytoczonych przez D¹mbskiego, ale wrêcz jego w nich uczestnictwo. Oburzone wymow¹ wspomnieñ ¯bika I rodowiska podwa¿aj¹ autentyczno æ przekazu na najbardziej podstawowym z pun­ ktu widzenia historyka poziomie. Wydaje siê, ¿e bardzo trudno rozstrzygn¹æ na ile memuary D¹mbskiego obalaj¹­ ce wyidealizowany AKowski mit s¹ zgodne z faktycznym przebiegiem wydarzeñ. I w gruncie rzeczy nie w tym le¿y ich warto æ. Potwierdza to w pewnym sensie komentarz dr hab. Grzegorza Ostasza. Warto pamiêtaæ, ¿e spe­ cyfika jako ciowego materia³u wspomnieniowego, wymusza traktowanie go jako wytworzonego wskutek dzia³a­ nia subiektywnej, zawodnej ludzkiej pamiêci. Nawet je li w pewnych momentach autor konfabuluje, lub mija siê ze stwierdzonymi gdzie indziej faktami, jego wypowied wci¹¿ ma ogromn¹ warto æ poznawcz¹. Pomijaj¹c demi­ tologizuj¹cy wymiar tekstu stanowi on bowiem ogromnie wa¿ne wiadectwo ówczesnych postaw m³odych, czês­ to niezbyt refleksyjnie nastawionych ludzi, którzy przemoc, jakiej przysz³o im byæ ofiarami i sprawcami, trakto­ wali zwyczajnie, jak gdyby by³a czym powszednim, normalnym. W tym sensie Egzekutor jest istotnie dzie³em wstrz¹saj¹cym, jednak w stopniu nie wiêkszym ni¿ inne wiadectwa tragedii ludzkiego bestialstwa czasów wojny. Wydaje siê, ¿e publikuj¹c wspomnienia Stefana D¹mbskiego O rodek Karta wykona³ znakomit¹ pracê, pre­ zentuj¹c czytelnikom nie tylko czysty autorski tekst, ale tak¿e wysuwane przeciw niemu zarzuty oraz komentarz wspomnianego ju¿ dr hab. Grzegorza Ostasza, specjalisty w temacie ruchu oporu na Rzeszowszczy nie. W tym sensie, jest to materia³ dostateczny do tego, by nawet odbiorca nie bêd¹cy specjalist¹ móg³ wyrobiæ sobie w³asn¹ opiniê na temat autora, jego poczynañ i wiarygodno ci zawartej w tej skromnej ksi¹¿ce relacji. W mojej opinii jest to tekst niezwykle istotny zarazem odwa¿nie konfrontuj¹cy siê z nadu¿ywanym, wyidealizowanym wizerun­ kiem AK, jak i stanowi¹cy pasjonuj¹cy, w pewnym sensie socjologiczny dokument ludzkiej pamiêci. A ¿e jest on kontrowersyjny, mo¿e wrêcz okrutny w swej wymowie? No có¿, wypada tylko napisaæ, ¿e jest on po prostu dzie³em takich, a nie innych czasów. Wa¿na, ciekawa i godna polecenia pozycja. Autor: Stefan D¹mbski Tytu³: Ezgekutor Seria: Karty Historii Wydawnictwo: Carta Blanca Liczba stron: 136 Ok³adka: miêkka Data premiery/wydania: 23.01.2013 (wyd. 2) ISBN: 978­83­77052­29­7

50


W mocy wichru Marek Adamkiewicz

Zakoñczenie trylogii o Krzycz¹cym w Ciemno ci to pozycja d³ugo wyczeki­ wana przez fanów. W poprzednich dwóch tomach autorka da³a siê poznaæ ja­ ko twórczyni niezwykle barwnego (przede wszystkim odcieniami szaro ci i czer­ ni) wiata, oraz kreatorka jednego z ciekawszych bohaterów polskiej fantasty­ ki ostatnich lat. Z tomu na tom wyra nie zauwa¿alna by³a tak¿e tendencja zwy¿­ kowa. Autorka zbiera³a do wiadczenie w pisaniu powie ci, i w tej perspektywie zawarto æ W Mocy Wichru automatycznie stawa³a siê kwesti¹ jeszcze bar­ dziej intryguj¹c¹. A owa zawarto æ to oczywi cie bezpo rednia kontynuacja Po ród Cieni . Po tê ksi¹¿kê siêgnie wiadomy czytelnik, który wie ju¿ czym jest wiat Zmroczy. I tak Brune wci¹¿ zmaga siê ze swoj¹ przesz³o ci¹, jednocze nie tworz¹c niepewn¹ stabil­ no æ tera niejszo ci, Anavri Vaneisen stara siê kontrolowaæ rozbudzony mroczny dar, a Marshia Lavalle musi zmierzyæ siê z konsekwencjami decyzji podjêtych daw­ no temu. Losy wszystkich s¹ rzecz jasna mocno po³¹czone i czêsto decyzje jednego, mog¹ wp³ywaæ na sytuacjê innej osoby. Ponadto atmosfera zdecydowanie siê zagêszcza, gdy w mie cie zaczyna­ j¹ gin¹æ m³ode kobiety. Kto urz¹dza sobie magiczne polowanie. Fakt, ¿e Agnieszka Ha³as ostatnimi czasy jakby bardziej siê zaktywizowa³a (dwie powie ci, zbiór opowiadañ, teksty w antologiach), wp³ywa na jej pisarstwo wiêcej ni¿ korzystnie. W Mocy Wichru czyta siê bowiem wiet­ nie. Od dawien dawna wiadomo w koñcu, ¿e praktyka czyni mistrza, i widaæ to tak¿e w przypadku coraz lepsze­ go stylu pisania autorki. Nie tylko znakomicie prowadzona jest akcja, ale gdy trzeba, znajdziemy te¿ na kartach W Mocy Wichru bardzo plastycznie opisy. W tomie fina³owym bardziej dopracowani zostali zw³aszcza bohaterowie drugoplanowi. Niedoci¹gniêcia, któ­ re nieco razi³y przy lekturze Po ród Cieni , tym razem s¹ nieobecne. wietnie prezentuje siê m.in. w¹tek wzajem­ nych relacji Anavri i Brune. Czuæ w nich tzw. iskrzenie . Widaæ tak¿e, ¿e tym razem wiêkszy nacisk po³o¿ony jest na obyczajowo æ paru scen, a zabieg ten nie wydaje siê byæ wymuszony, co wiêcej, pog³êbia to zwi¹zek miê­ dzy czytelnikiem a bohaterami. Ci ostatni nie s¹ nie miertelni. Mimo pewnych talentów, ich g³ówn¹ ambicj¹ jest przetrwanie i znalezienie szczê cia w takim rozumieniu, jak ka¿demu z nich odpowiada. Taki manewr dodaje ich poczynaniom wiarygodno ci. Bohaterowie poruszaj¹ siê oczywi cie po wiecie pe³nym magii. Zarysy s¹ ju¿ oczywi cie czytelnikom znane srebro i czerñ, dobrzy i li. wiat po Ska¿eniu, które podzieli³o magiê na dwa obozy. Jednak, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, nie wszystko z³oto, co siê wieci i na odwrót. I mimo, ¿e motyw dualizmu magii jest stary jak wiat, a tak¿e czuæ tu stereotypowe nie oceniaj ksi¹¿ki po ok³adce , to trzeba Agnieszce oddaæ, ¿e wpasowa³a siê w te sztywne ramy na tyle zgrabnie, ¿e nie mamy wra¿enia konsumowania odgrzewanego kotleta. Dzieje siê tak przede wszystkim za spraw¹ wspomnianego ju¿ coraz lepszego stylu pisarstwa Ha³as oraz wyczu­ ciu w kreacji charakterów. Cieszy tak¿e fakt, ¿e autorka znalaz³a miejsce na parê w¹tków humorystycznych. Przejawiaj¹ siê one zw³asz­ cza w postaci Zazela, chowañca Marchii Lavalle. Ten stwór, objawiaj¹cy siê nam pod postaci¹ g³o­ wy na pajêczych nogach, potrafi roz³adowaæ ka¿de napiêcie, wtr¹caj¹c zabawne one­linery, ale jest te¿ wiernym przyjacielem bohaterów, przez co nie mo¿na na niego patrzeæ tylko i wy³¹cznie jak na b³azna.

51


Warto podczas lektury zwróciæ uwagê tak¿e na bardzo ciekawy i umiejêtnie prowadzony w¹­ tek, dotycz¹cy zabójstw kobiet lekkich obyczajów. Nawi¹zuje on nieznacznie do klasycznych motywów tego typu, ale jest przy tym zaskakuj¹co wie¿y. Sceny, przedstawione w formie lek­ kich wtr¹ceñ, nie zaburzaj¹ akcji, lecz mocno rozbudzaj¹ ciekawo æ czytelnika. W moim odczuciu ka¿dy kolejny tom trylogii Teatr Wê¿y by³ coraz lepszy. Dwie Karty sta­ nowi³y pewnego rodzaju rozgrzewkê, w Po ród Cieni rozwiniêcie znalaz³o kilka interesuj¹cych w¹t­ ków, a ju¿ W Mocy Wichru pokazuje piêkno ponurego wiata Zmroczy w ca³ej, okaza³ej krasie. Dla czy­ telnika, który jest z postaci¹ ¿mija od momentu jej debiutu w magazynie Science Fiction , taki stan rzeczy jest podwójnie satysfakcjonuj¹cy. Obserwowanie ewolucji tak ciekawego bohatera jest bezsprzecznie buduj¹ce. Ale oczywi cie doskonale bawiæ siê bêd¹ tak¿e ci, dla których Brune jest kim nieznanym. To dark fantasy, które serwuje nam Agnieszka Ha³as, jest bowiem naprawdê wysokiej próby. 8/10 Autor: Agnieszka Ha³as Tytu³: W Mocy Wichru Wydawca: Solaris Data wydania: Listopad 2013 Liczba stron: 579 ISBN: 978­83­7590­079­8

52




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.