Szortal na wynos czerwiec 2014

Page 1



REDAKCJA REDAKTOR NACZELNA: Aleksandra Bro¿ek­Sala Z CA REDAKTORA NACZELNEGO: Rafa³ Sala OJCIEC REDAKTOR: Krzysztof Baranowski KOORDYNATOR: Aleksander Kusz LITERATURA: Jadwiga Skrzypacz Kopaszewska, Krzysztof Baranowski, Istvan Vizvary, Marek cieszek, Aleksander Kusz KOREKTA: Kinga ¯ebryk PUBLICYSTYKA: Kierownik dzia³u: Hubert Przybylski Recenzenci: Aleksandra Bro¿ek, Aleksander Kusz, Anna Klimasara, Bart³omiej Cembaluk, Daniel Augustynowicz, Dawid Wiktorski, Hubert Stelmach, Joanna Denysiuk, Katarzyna Lizak, Maciej Rybicki, Marek Adamkiewicz, Milena Zaremba, Paulina Kuchta, Rafa³ Sala, S³awomir Szlachciñski DZIA£ GRAFICZNY: Maciej Ka mierczak, Milena Zaremba, Paulina Wo³oszyn, Ma³gorzata Brzozowska, Sylwia Ostapiuk, Ewa Kiniorska, Agnieszka Wróblewska, Katarzyna Olbromska, Krystyna Rataj, Martyna Lejman, Katarzyna Serafin DTP: Konrad Staszewski, Andrzej Puzyñski OPRACOWANIE GRAFICZNE: Natalia Maszczyszyn PROMOCJA: Milena Zaremba Ok³adka: Jacek Kaczyñski Wydawca: METODY SP Z O. O. ul. Gliwicka 35, Tarnowskie Góry 42­600 Tarnowskie Góry Email: redakcja@szortal.com Wszelkie prawa zastrze¿one.

3


No i mamy czerwiec. Kolejna rocznica powstania Szortalu. Która to ju¿? Któ¿ by zliczy³ Alek by zliczy³ Kolejna rocznica Niez³y moment na ma³e podsumowanie. Ma³e podsumowanie: jest dobrze. Tyle tytu³em podsumowania. Mo¿e zauwa¿yli cie, a mo¿e nie W ci¹gu kilku ostatnich tygodni nastêpowa³a powolna zmiana za szortalo­ wym sterem. No i nast¹pi³a. Ko³o sterowe dzier¿y obecnie w mocarnych d³oniach Marek cieszek, znany równie¿ jako terebka . Ola i Rafa³ pozostaj¹ oczywi cie na pok³adzie, odpoczywaj¹ i ciesz¹ siê wie¿¹, morsk¹ bryz¹. I nie ustaj¹ w wysi³kach, by my wszyscy wci¹¿ mieli wiatr w szortach. Ja ze swej strony chcia³bym im podziêkowaæ za kawa³ naprawdê dobrej roboty, która dla nas wykonali. I wiem, ¿e kiedy ju¿ trochê odsapn¹, zaczn¹ siê nudziæ i jeszcze nie raz dorzuc¹ do pieca. Nie widzê inaczej. Aproposik pieca Powolutku dopieka siê stus³ówkowa antologia. Uzupe³niana jest lista autorów, dobierane s¹ ostatnie teksty. Zapowiada siê zacnie i ju¿ dzisiaj mogê Was zapewniæ, ¿e mimo rygorystycznych ograniczeñ formalnych, nie bêdzie nudno. Sam jestem zaskoczony tym, jak bardzo ró¿norodne mog¹ byæ teksty zamkniête w stu s³owach. I jeszcze o stus³ówkach Wiem, ¿e to nie Szortal odkry³/wymy li³ drabble. Ale wiem równie¿, ¿e kiedy zak­ ³ada³em ten dzia³ na portalu, mia³em k³opoty ze znalezieniem autorów pisz¹cych takie formy. A teraz? Sami wi­ dzicie. Pewnie, to wci¹¿ nisza, ale zape³niamy j¹ z takim samozaparciem, ¿e byæ mo¿e kiedy przeleje. Za to, samo okre lenie stus³ówka powsta³o chyba na Szortalu i tego nikt nam nie odbierze. I jeszcze raz o stus³ówkach Jedne stus³ówka, a nie jeden stus³ówek, bardzo bym prosi³. Czerwiec. Pakujê siê powoli do Nidzicy. Znowu wrócê pe³en nowych pomys³ów, projektów, które na ³apu­ca­ pu zacznê wprowadzaæ w ¿ycie i które inni bêd¹ musieli za mnie doprowadzaæ do koñca. Jestem szczê ciarzem, ¿e wko³o mnie wci¹¿ jeszcze znajduj¹ siê ludzie, których udaje mi siê zaraziæ swoimi wariactwami. Oby jak naj­ d³u¿ej, bo Kochani, nie chcê Was straszyæ, ale kilka nowostek powolutku dojrzewa i mam nadziejê, ¿e ju¿ w lipcu nabierze nieco realniejszych kszta³tów. Mo¿e jeszcze nie do koñca ostrych, ale realniejszych. A póki co, cieszcie siê króciakami. Cieszcie siê s³oñcem, je li w koñcu siê pojawi. Je li nie cieszcie siê desz­ czem. Cieszcie siê czymkolwiek, ale, do cholery, cieszcie siê. A teraz spróbujê siê otrz¹sn¹æ po kolejnej telewizyjnej emisji Kl¹twy Doliny Wê¿y . No nie potrafiê wy³¹czyæ telewizora, kiedy to siê zaczyna. Serdeczne pozdrówka Wasz baranek

4


Baranek mówi...................................................................... .. ......................... . 4 PREMIERY Kwidzyñskie gdanisko Miko³aj Juliusz Wachowicz .......... . ... 7 Wampir czy wilko³ak? Monika Lewandowska .. 8 7 PYTAÑ DO czyli gdzie diabe³ nie mo¿e, tam Szortal po le Graham Masterton Marek cieszek i Rafa³ Sala................. ..... 11 SZORTOWNIA Spu cizna W³adimir Arieniew................. .14 Bankiet w Towarzystwie Przyjació³ Zwierz¹t Marcin Brzostowski .............. 15 Kobieca intuicja £ukasz Wielgosz. . ....... . .16 Szmata Francis Violento................. .18 Drzewo poznania Dagmara Adwentowska................. ........ . 19 Echo Kornel Miko³ajczyk. ................ .. 21 Robin Hood Agnieszka Pilecka. ................ .. . .... 22 Grzech Filip Laskowski. ................ .. . .... 23 STUS£ÓWKA Naga kobieta zabija Gosia Garkowska.......... 26 Traktat o zachowaniu przy stole Bart³omiej Balcerzak 27 Zu¿ycie Antoni Nowakowski . 28 Maleñstwo Agnieszka Zienkowicz 29 SUBIEKTYWNIE Kocham Ciê, Lilith Anna Klimasara.. . .. . ..31 Powroty Hubert Przybylski... .. .. .. 33 Takeshi. Cieñ mierci Milena Zaremba... .. .. .34 Wilq Superbohater. Syfon i papierosy Hubert Przybylski................. .. . .36 Wiêzieñ Uk³adu. Tom 2 Istvan Vizvary . .. . 39 Podró¿e z Charleyem. W poszukiwaniu Ameryki Aleksander Kusz................. ..41 Ksiê¿yce Jowisza Katarzyna Lizak................. .. .. .42 Czysty ob³êd Anna Klimasara .. .. . ..44 Pa dziernikowa lista Daniel Augustynowicz . . 45 LeBron James. Król jest tylko jeden? Maciej Rybicki. .. .. 47 Jak zbudowaæ wehiku³ czasu. Nauka a podró¿e w przesz³o æ i w przysz³o æ Dawid Fenrir Wiktorski .49 Stephen King. Sprzedawca strachu Paulina Kuchta .. . . 50 Pobojowisko Aleksander Kusz .. . 52 Wszech wiat z niczego. Dlaczego istnieje raczej co ni¿ nic Dawid Fenrir Wiktorski 54 Drugi Brzeg Rafa³ Sala .. . ..55

5


PREMIERY


Kwidzyñskie gdanisko MIKO£AJ JULIUSZ WACHOWICZ

Podchmielony Kaka stan¹³ frontem do wie¿y gdaniska, jakby chcia³ rzuciæ wyzwanie. Choæ hardo spogl¹­ da³ na ceglanego potwora o piêciu pionowych ³apach, karnie wro niêtych w grunt jedna za drug¹, nie móg³ ob­ raæ korzystnej pozycji. Konstrukcja bowiem schodzi³a ku terasie, a on w³a nie tam tkwi³. Ogrom przyt³acza³ go, lecz jednocze nie fascynowa³ niczym majestatyczna, orlonosa kobieta, za któr¹ przygna³ tutaj z muzeum zamkowego. On pozbawiony sumienia krzywdziciel ¿on, dzieci i przyjació³ po¿¹da³ jej od godziny i czu³, ¿e owa nie oprze mu siê przed wieczorem, jak zreszt¹ wszystkie inne. Pos³a³ jej lubie¿ny u miech, ta jednak z niesma­ kiem odwróci³a g³owê i za³o¿y³a ciemne okulary. A wtedy oba okienka pod szczytem wie¿y gniewnie zamruga³y! Zwieñczenie pochyli³o trójk¹tny ³eb i sypnê³o snop iskier, parz¹c ³ysinê Kaki. £otr zawy³ i odskoczy³... K¹tem oka ujrza³, jak gdanisko wyszarpuje zad ze ciany zamku, przewracaj¹c latarniê i drzewa. Nie zwa¿aj¹c na og³uszaj¹cy huk kaskady cegie³, Kaka rzuci³ siê do panicz­ nej ucieczki na o lep. Zamiast wbiec na nasyp £¹kowej, pogna³ skosem ku Liwie. Przez moment waha³ siê, czy sun¹æ wzd³u¿ rzeczki, lecz s³ysz¹c potworne dudnienie tu¿ za plecami, run¹³ w ubraniu do wody. B³yskawicznie wydosta³ siê na drugi brzeg i ruszy³ przez posesje w nadziei na schronienie. Nawet nie pomy la³, by obejrzeæ siê w ty³. Nim wpad³ na D³ug¹, do po cigu do³¹czy³y psy. Szarpn¹³ bezskutecznie najbli¿sze drzwi. Przy kolejnych dos­ ta³ lask¹ w zêby. Dobrzy ludzie! wrzasn¹³. Pomocy! Zamek mnie goni To wariat! Na policjê z nim! us³ysza³ w odpowiedzi. Stan¹³ po rodku jezdni, mokry, okrwawiony, z trudem ³api¹c oddech. Kilkana cie osób obserwowa³o go z bezpiecznej odleg³o ci, a dwa auta blokowa³y odwrót. Z lêkiem zerkn¹³ ku zamkowi: nie by³ pewien, czy gdanisko stoi na swoim miejscu, czy mo¿e znacznie bli¿ej. Wrogie spoj­ rzenia nie wró¿y³y nic dobrego. W nogi! z rozpêdu przewróci³ cz³owieka zagradzaj¹cego przesmyk miêdzy domami. Mimo pó³wiecza na karku da³ z siebie wszystko i w koñcu osi¹gn¹³ szutrówkê w ród zaoranych pól. Och³on¹³ dopiero po kilometrze. Z daleka dobiega³ w ciek³y ryk syren. Wiêc mo¿e jednak nie zwariowa³em z wahaniem popatrzy³ za siebie i... zmartwia³! Polem wyginaj¹c ganek i podpory niczym monstrualny dino­ zaur, k³usowa³o gdanisko. Zataczaj¹c niezgrabne ³uki, rozbryzgiwa³o grudy i wydala³o fekalia. Choæ Kaka w¹tpi³ w realno æ obrazu, ruszy³ ¿wawo ku cianie lasku. Wkrótce dostrzeg³ wysok¹ ambonê. Obejrza³ siê: prze ladowca jakby zwolni³. Jeszcze czterysta metrów, a dopnie celu!Gdy drañ dopad³ drabiny, co lepkiego uderzy³o go w g³o­ wê. Nie zwlekaj¹c, j¹³ pi¹æ siê po rzadko rozstawionych szczeblach. Wy¿ej i wy¿ej, lecz wci¹¿ nie widzia³ zbaw­ czej budki. To nawet lepiej. Tam mnie ju¿ nie dosiêgnie skonstatowa³. Korony drzew zniknê³y i ujrza³ z daleka wstêgê Wis³y. Wtem poczu³ wstrz¹s; nogi ze lizgnê³y siê ze szczebli, lecz d³onie tym bardziej kurczowo przywar³y do drewna. Nie! Do metalu!... Mniemana ambona to w istocie maszt, a on tkwi bez zabezpieczenia na zawrotnej wysoko ci. Teraz nie ma odwrotu: w dole gdanisko raz po raz bodzie niczym byk podstawê konstrukcji, za wy¿ej... drabina przechodzi w g³adki s³up. Wszak wieñczy go schron! Kaka pluje na rêce i ostatnim wysi³kiem do­ ciera do dziury w pod³odze. Wpierw dostrzega niewie ci¹ szatê. Orlonosa przygl¹da mu siê triumfalnie. Ratuj! b³aga. ¯artujesz? Przecie¿ gdaniska stawiano, by poch³ania³y takie kaki, jak ty. Kim jeste ? T¹, której dzisiaj tak bardzo po¿¹da³e . Mam na imiê Temida. Moment pó niej podciêty maszt run¹³.

7


Wampir czy wilko³ak? MA£GORZATA LEWANDOWSKA

Spo³eczno æ zamieszkuj¹c¹ podmok³e tereny Missisipi ogarn¹³ strach. Na mokrad³ach obudzi³ siê potwór. Dok³adniej rzecz ujmuj¹c, jeszcze siê nie obudzi³, ale planowa³, i trzeba by³o temu szybko zaradziæ. Zgroma­ dzenie mieszkañców nie mog³o jednak doj æ do porozumienia, czy wy³owione cia³o, nietkniête pomimo dni spêdzo­ nych w wodzie co niechybnie oznacza³o opêtanie zmartwychwstanie jako wampir czy raczej wilko³ak. Wresz­ cie, ponaglani przez czas, kieruj¹c siê zdrowym rozs¹dkiem ustalili, ¿e dekapitacja, wbicie ko³ka oraz po³amanie koñczyn powinny zapobiec obydwu mo¿liwo ciom. Nale¿a³o jedynie w³amaæ siê do prosektorium. Tymczasem koroner spojrza³a na wyniki i pochyli³a siê nad zw³okami. Alkohol, heroina, metaamfetamina nawet padlino¿ercy ciê nie chcieli wyszepta³a.

Ilustracja: Ma³gorzata Lewandowska

8



7 pytaN do


7 pytañ do czyli gdzie diabe³ nie mo¿e, tam Szortal po le GRAHAM MASTERTON

Po lekturze kilkunastu wywiadów z Grahamem Mastertonem mo¿na by uznaæ siê za znawcê jego ¿ycia i twórczo ci. Zapytano go niemal o wszystko, w wielu przy­ padkach powielano pytania w nieskoñczono æ. Kiedy pi­ sze: rano czy wieczorem? Sk¹d bierze pomys³y? Jakie s¹ jego plany twórcze na najbli¿sze lata? Które utwory pisa³ najd³u¿ej, które raz­dwa? Które lubi najbardziej, a które najmniej? Gdzie napisa³ te czy tamte? Czy zamierza wra­ caæ do starych bohaterów czy wyd³u¿aæ cykle o kolejne od­ s³ony? Kiedy znów przyjedzie do Polski? Czy w ogóle nas lubi? Niby tak, wszak jego ma³¿onka Wiescka by³a Polk¹, a i on sam jest w jednej szesnastej Polakiem. Napisa³ przy­ najmniej dwie ksi¹¿ki, których akcja rozgrywa siê w Pols­ ce i na tym nie zamierza poprzestaæ: przepytano go w tym temacie do imentu. Pytano o pewne nieprzyjemne ubieg³oroczne wydarzenie, maj¹ce miejsce w Krakowie. Pyta­ no o niego samego. O to, co mu pomog³o przetrwaæ najciê¿szy czas po mierci ¿ony. Pytano o synów, czy zamie­ rzaj¹ pój æ w lady ojca. O Stephena Kinga nawet. Czy Graham Masterton czyta to, co napisze amerykañski mi­ strz grozy? Nie. Nie czyta. No, raptem kawa³ek powie ci Doktor Sen , ale to nie by³o to, czego by brytyjski mi­ strz grozy szuka³ w narracji. Prawdê mówi¹c, w ogóle nie czyta niczego napisanego w konwencjach, w których sam tworzy. Nie licz¹c opracowañ naukowych, koniecznych przy gromadzeniu danych do fabu³, oraz krzy¿ówek, ostatni¹ ksi¹¿kê przeczyta³ w wieku jedenastu lat i by³a to powie æ Brama Stokera. Ale kiedy czyta³. Mia³ nawet swoich ulubionych autorów. Czy pamiêta to, co wychodzi³o spod jego pióra w ci¹gu minionych dziesiêcioleci? Kiedy w ogóle zacz¹³ pisaæ? Jako doros³a osoba czy jeszcze jako dziecko? Czy u¿ywa maszyny do pisania czy mo¿e komputera? Pytania, pytania Setki pytañ. I tyle¿ odpowiedzi. 1) Na naszym portalu literackim szortal.com mo¿na znale æ dwa rodzaje krótkich formy: szorty o d³ugo ­ ci do 5000 znaków i drabble. W czasach Twittera i sms­ów to chyba bardzo sensowny kierunek? My lê, ¿e napisanie naprawdê krótkiego opowiadania to doskona³e æwiczenie wyczucia dok³adno ci i rytmu. Przypomina troszkê pisanie poezji, które zawsze polecam osobom my l¹cym powa¿nie o dzia³alno ci pisarskiej. 2) Czy mo¿na stworzyæ wiarygodn¹ opowie æ i zawrzeæ j¹ w piêciu tysi¹cach znaków czy wrêcz stu s³owach (drabble)? Czy tak krótkie opowiadanie, je li to horror, zdaniem Grahama Mastertona zdolne jest przera­ ziæ czytelnika? Ojciec wchodzi do pokoju syna, aby powiedzieæ mu dobranoc . Ch³opiec trzêsie siê ze strachu. Mówi: Kto jest pod moim ³ó¿kiem . Ojciec klêka, aby zajrzeæ pod ³ó¿ko. Widzi tam swojego trzês¹cego siê ze strachu syna, który mówi: Tato, kto jest pod moim ³ó¿kiem . To tylko 49 s³ów, ale my lê, ¿e wystarczy, by kogo przestraszyæ! 3) Kiedy pomys³ na fabu³ê przemienia siê w jaki bardzo krótki utwór, nie pojawia siê pó niej ¿al, konstatacja, ¿e szkoda go by³o na co , co mo¿na przeczytaæ w kilka minut? ¯e po rozbudo waniu oraz dodaniu kilku innych w¹tków, mo¿na by z tego wycisn¹æ co obszerniejsze­ go? Nie powiedzia³bym, ¿e pomys³ zosta³ zmarnowany. Zawsze mo¿na go rozwin¹æ, o ile jest naprawdê dobry, i stworzyæ co d³u¿szego, z wiêksz¹ ilo ci¹ szczegó³ów.

11


4) Czego siê boi Graham Masterton. Jest co takiego? By³ mo¿e przypadek, gdy pisz¹c ja­ k¹ scenê, poczu³ Pan dreszcz niepokoju, spojrza³ z lêkiem za okno i przerwa³ pracê z zamia­ rem pó niejszego do niej powrotu? Czy mo¿e wrêcz zmieni³ co w opisywanych zdarzeniach, bo wyda³o siê zbyt okropne? Nie mam na my li okropne, obrzydliwe, niesmaczne jak Eryk Pasztet, lecz zbyt straszne by o tym my leæ, by na to patrzeæ . Nie bojê siê niczego, co przychodzi mi do g³owy, poza mo¿liwo ci¹, i¿ mog³aby siê staæ krzywda ko­ mu z mojej rodzinny. Nie bojê siê ciemno ci, duchów czy paj¹ków. Nigdy nie zmieni³em tre ci opowiada­ nia, poniewa¿ przysz³o mi do g³owy, ¿e jest zbyt straszna. W³a ciwie zawsze staram siê szukaæ sposobów na stwo­ rzenie jak najbardziej przera¿aj¹cej historii! Obecnie piszê powie æ kryminaln¹, ale kiedy j¹ skoñczê, mam zamiar napisaæ ksi¹¿kê tak przera¿aj¹c¹, ¿e nikt nie bêdzie móg³ zasn¹æ po jej przeczytaniu. 5) Jak na chwilê obecn¹ wygl¹da sytuacja z przenosinami Pañskich opowie ci na ekran? Co siê wyklaro­ wa³o? Jest szansa, ¿e niebawem obejrzymy w kinie film na motywach powie ci b¹d opowiadania Grahama Mastertona? Jak dot¹d ponad dziesiêæ moich ksi¹¿ek i opowiadañ brano pod uwagê z my l¹ o filmie pe³nometra¿owym, ale niestety tylko jedna ksi¹¿ka, Manitou , doczeka³a siê ekranizacji. Problemy s¹ zazwyczaj natury finansowej, ale z tym faktem boryka siê wielu pisarzy. Filmy z efektami specjalnymi s¹ obecnie tak drogie, ¿e producentom jest niezwykle trudno pozyskaæ na nie fundusze. Obecnie Jules Stewart ze swoim studiem filmowym Libertine Films, matka znanej ze Zmierzchu aktorki Kristen Stewart, rozwa¿a przeniesienie na ekran mojej powie ci o zak³adzie psychiatrycznym pt. Zaklêci . Je li film powstanie, bêdzie mia³ tytu³ The Oaks . Z ca³ej si³y trzymam kciuki! 6) Kto jest Pana pierwszym czytelnikiem? Czy za ka¿dym razem, gdy czeka Pan na opiniê od tych kilku pierwszych czytelników czuje Pan tremê? A mo¿e pisarz taki jak Pan osi¹gn¹³ ju¿ taki poziom, ¿e jest wia­ domy, czy jego w³asny tekst jest dobry czy nie? Moim najbardziej krytycznym czytelnikiem jestem ja sam. Codziennie rano przegl¹dam to, co napisa³em poprzed­ niego dnia. Staram siê pozbyæ wszelkich b³êdów i czegokolwiek, co le siê czyta. Moja nie¿yj¹ca ju¿ ¿ona Wiesc­ ka czyta³a kolejno pisane przeze mnie rozdzia³y; bardzo brakuje mi jej wk³adu w moj¹ pracê. Po tym, jak odesz³a, pomaga³a mi Marysia, dziewczyna z Polski, której opinie by³y niezwykle cenne. Uwa¿am, ¿e ksi¹¿ka powinna byæ tak dobrze napisana, by czytelnicy nie zdawali sobie sprawy z tego, ¿e cokolwiek czytaj¹, a racze sami do wia­ dczali ukazanych zdarzeñ. To wymaga dok³adno ci i dba³o ci, wiêc nieustannie staram siê pracowaæ nad swoim stylem, zw³aszcza w kwestii dialogów. 7) Gdyby pewnego dnia Bóg zawita³ do Pana i oznajmi³, ¿e potrzebuje pomocnika w rozplanowaniu koñca wiata, czy podj¹³by siê Pan tego zadania? I co wa¿niejsze, w jaki sposób zakoñczy³by Pan istnienie ludzko­ ci na wiecie? Taka Apokalipsa wg. Mastertona. Zacznijmy od tego, ¿e by³bym bardzo zdziwiony odkryciem, ¿e Bóg faktycznie istnieje. Je li by jednak tak by³o i gdyby zapyta³ mnie o pomys³ na koniec wiata, zasugerowa³bym mu zgaszenie S³oñca, tak, by ludzko æ pogr¹¿y­ ³a siê w zupe³nej ciemno ci i ch³odzie. W koñcu wiêkszo æ ludzi zas³ugiwa³aby na to za ignorancjê i ch³ód w sto­ sunku do swoich bli nich. Istnieje ca³kiem interesuj¹ca powie æ poruszaj¹ca te kwestie... Noc i ciemno æ [Aga­ thy Christie przyp. red]. Gor¹ce pozdrowienia dla wszystkich Waszych czytelników! Pytali: Marek cieszek i Rafa³ Sala T³uaczenie: Aleksandra Bro¿ek

12


SZORTOWNIA


Spu cizna W£ADIMIR ARIENIEW

Przek³ad: Dagmara Bo¿ek­Andryszczak Ka¿dy chce zostaæ w przysz³o ci kim wa¿nym. Ja nie chcê. Chcê byæ komu potrzebny. Byæ przydatnym dla innych. Niedawno k³ócili my siê o to ze starszym bratem. Mówi dobrze, gdy jeste nauczycielem. To korzy æ dla ciebie i dla innych. Jeszcze inny z moich starszych braci mówi, ¿e dobrze byæ ¿o³nierzem. Regularnie ci p³ac¹ i zawsze jest co robiæ. Trzeci starszy brat chce zostaæ duchownym. Bo jako duchowny jeste najbli¿ej Boga i ludzie ciê szanuj¹. Dzisiaj zapyta³em tatê dlaczego nasza rodzina jest taka biedna. Tata akurat robi³ now¹ trumnê ca³¹ bia³¹, pa chnia³a s³odkim. Wszyscy przecie¿ potrzebuj¹ trumien po­ wiedzia³em nawet biedacy. A te mojego taty s¹ takie piê­ kne... wiêc dlaczego ludzie ma³o p³ac¹ za takie piêkno? Tata westchn¹³ i najpierw d³ugo i powoli strzepywa³ wió­ ry z fartucha. Potem powiedzia³, ¿e biedni s¹ dlatego biedni, poniewa¿ nie maj¹ pieniêdzy. A trumnê potrzebuje ka¿dy to taka ma³a arka. Zapyta³em, co to jest arka. Tata powiedzia³ arka to taka rzecz, która pozwala chro­ niæ to, co u ludzi jest najcenniejszego. Dawno temu powie­ dzia³ by³ sobie mêdrzec; us³ysza³ od Boga o strasznym, przera¿aj¹cym potopie, w którym maj¹ zgin¹æ wszyscy lu­ dzie, i zwierzêta, i nawet ro liny. I wtedy ów mêdrzec wybu­ dowa³ olbrzymi statek, wzi¹³ na niego i zwierzêta, i pêdy so­ sny, i dêbu, i gruszy, i winnej latoro li, i ca³¹, calutk¹ rodzi­ nê. I ocali³ ludzi przed mierci¹. Tata powiedzia³, ¿e takich mêdrców ju¿ nie ma i wiêcej nie bêdzie, ale on jest jakby jego spadkobierc¹. Minê³o bar­ dzo wiele wieków i on równie¿ ratuje ludzi, ich dusze, oczy­ wi cie, czyli to najcenniejsze, co zostaje po mierci.

Ilustracja: Agnieszka Wróblewska

Mówi³ jeszcze du¿o, ale nie wszystko zrozumia³em. Wydaje mi siê, ¿e on sam nie wszystko rozumie i niekie­ dy powtarza cudze s³owa. Potem pomog³em mu wykoñczyæ wieko samemu ciê¿ko, rêce s¹ znu¿one. Tata powie dzia³ trumna godna podziwu, w takiej i umrzeæ nie wstyd. I wtedy sobie uzmys³owi³em o czym on mówi. Przerazi³o mnie to i zacz¹­ ³em p³akaæ. A on pog³aska³ mnie po g³owie jak dziecko, i powiedzia³, ¿e wszy­ stko to bzdura, ¿e on, chocia¿ i stary, bêdzie jeszcze d³ugo ¿yæ i ¿e ¿a³uje tylko

14


jednego nie doczeka³ siê kontynuatorów. Jeden mój brat zostanie nauczycielem, drugi ¿o³­ nierzem, trzeci duchownym. Tata milcza³ i czeka³, jakby pogr¹¿ony w zadumie, a ja mówiê zostanê stolarzem! Uczy mnie pos³ugiwaæ siê m³otkiem, strugiem, cyrklem, pi³¹ i ca³kiem mi to wychodzi, ale nie chcê byæ stolarzem. Chcê byæ jak przedwieczny mêdrzec. Ocalaæ ludzi. Tak prawdziwie, a nie w ten sposób... ¿eby do mojej arki zmie cili siê wszyscy, a nie tylko tata z mam¹ i braæmi. My lê, ¿e potrzeba tu czego wiêcej, same deski i gwo dzie nie wystarcz¹. Oczywi cie, tego mu nie powiedzia³em. Potem mama zawo³a³a nas na kolacjê i poszli my. Zaczê³o padaæ. Patrzy­ ³em jak woda pada z nieba i rozmy la³em o potopie, a potem przylecia³ go³¹b skalny przylatuje zawsze, ka¿dego wieczoru i pomy la³em: a nu¿ to ten sam, którego kiedy wypuszczono z arki, a nu¿ on przyniós³ jakie wa¿ne wie ci, tylko nie umiemy go s³uchaæ? Przed spaniem tata wzi¹³ siê za prostowanie starych gwo dzi. Pomaga³em mu i przez nieuwagê zrani³em siê w d³oñ. Ale to nic, prawie nie boli, tylko przez to nie mogê zasn¹æ i mam ró¿ne my li w g³owie. Go³¹b siedzi gdzie na górze, pod dachem i sennie grucha. Mnie nie boli mówiê mu nie boli. Do wesela siê zagoi.

Bankiet w Towarzystwie Przyjació³ Zwierz¹t MARCIN BRZOSTOWSKI

Nie wiem jak to siê sta³o, ale w zesz³y pi¹tek wyl¹dowa³em na przyjêciu w Towa­ rzystwie Przyjació³ Zwierz¹t. Na suto zastawio­ nych sto³ach sta³y pó³miski z sa³atkami, sieka­ ne kartofle oraz moc innych warzywnych wik­ tua³ów. Po sali krêci³o siê wielu dostojników, którzy z wymalowanym na twarzy zatroskaniem rozprawiali o pieskim ¿ywocie zwierz¹t. Gdy oburzenie siêgnê³o zenitu, na mównicê wst¹pi³ Pan Prezes i powiedzia³: Chcia³bym og³osiæ, ¿e w bie¿¹cym roku nasze Towarzystwo uratowa³o pingwina, trzy sroki oraz zaj¹ca­kalekê. Nosimy siê ró­ wnie¿ z zamiarem objêcia honorowego patro­ natu nad projektem ochrony limaka podha­ lañskiego. Pragnê wszystkich zapewniæ, ¿e nie spoczniemy, póki nie osi¹gniemy wyzna­ czonego celu!

Ilustracja: Ma³gorzata Lewandowska

Stoj¹ca obok mnie ¿ona ministra zala³a siê ³zami i dygoc¹c¹ ze wspó³czucia d³oni¹ wrzuci³a do skrzyneczki monetê. Podobnie uczynili pozostali i z lubo ci¹ zaczêli podtykaæ nosy pod obiektywy fotoreporterów. Gdy dziennikarska braæ schowa³a aparaty, ca³e towarzystwo rzuci³o siê do sto³ów. I wtedy sta³o siê co , co zmrozi³oby nawet pingwina! Dystyngowany kelner wniós³ do sali pó³misek z dziczyzn¹, a jego koledzy po fachu zaczêli usta wiaæ

15


na stole porcje kawioru. Oburzony takim obrotem sprawy, podszed³em do Pana Prezesa i wydu­ ka³em: Ale jak to? Przecie¿ to s¹ zwierzêta! Proszê pana Pan Prezes obj¹³ mnie ramieniem ³o sam jest so­ bie winien, poniewa¿ nie zauwa¿y³ samochodu mojej ¿ony. A co do kawio­ ru zrobi³ uczon¹ minê to przecie¿ nie jest nawet ryba!

Kobieca intuicja £UKASZ WIELGOSZ

Polecê na Ksiê¿yc oznajmi³ którego dnia. wietnie odpar³a. Stanê na Srebrnym Globie. Fantastycznie. Naprawdê zamierzam to zrobiæ. Jak? Zbudujê statek kosmiczny. No jasne. Gdzie? Tu, w domu. Mieszkamy w bloku. Jak chcesz st¹d wystartowaæ? Przeszkody s¹ po to, ¿eby je pokonywaæ. Czy mo¿emy od³o¿yæ tê absurdaln¹ rozmowê na pó niej? Jak chcesz. * Prace przebiegaj¹ zgodnie z planem oznajmi³, przytulaj¹c siê do niej w ³ó¿ku. wietnie odpar³a. To bêdzie wielkie osi¹gniêcie. Fantastycznie. Ty mnie w ogóle nie s³uchasz. Oczywi cie, ¿e ciê s³ucham. Powiedzia³e , ¿e to bêdzie wielkie osi¹gniêcie. Mówisz to bez przekonania. No dalej. Powiedz to g³o no. No, powiedz. Co takiego? ¯e mi siê nie uda. ¯e nie polecê na Ksiê¿yc.

16


Dobrze. Powiem, je li tak ci na tym zale¿y. Nie, nie uda ci siê. Nie polecisz na Ksiê¿yc. Nie staniesz na Srebrnym Globie. Zadowolony? Niszczysz moje marzenia. Podcinasz mi skrzyd³a. Przykro mi, ¿e tak to odbierasz. * Mam pewne problemy oznajmi³ podczas obiadu. To zrozumia³e odpar³a. Ale nied³ugo je rozwi¹¿ê. Nie w¹tpiê. Zobaczysz, ¿e w koñcu mi siê uda. Dobrze wiesz, co o tym wszystkim my lê. Przekonasz siê, ¿e siê myli³a . Naprawdê nie s¹dzê. * Skoñczy³em oznajmi³ z dum¹. Statek jest gotowy. Brawo odpar³a. Stoi przed blokiem. Za chwilê startujê. Skoro tak mówisz. Wci¹¿ nie wierzysz, ¿e mi siê uda, prawda? Czy musimy ci¹gle do tego wracaæ? A jednak udowodniê ci, ¿e siê mylisz. Lecê na Ksiê¿yc! Tylko wróæ przed kolacj¹. Mówiê serio. Ja te¿. Nigdy we mnie nie wierzy³a . * Zaj¹³ miejsce w kabinie. Wszystko by³o gotowe do startu. Jeden po drugim, w³¹czy³ silniki. Poczu³ jak statek siê trzêsie, a potem powoli unosi w powietrze. Potê¿ne przyspieszenie rozp³aszczy³o go na fotelu. Potem nagle silniki zgas³y i zapad³a cisza. Poczu³, ¿e przyspieszenie zanika, a on staje siê coraz l¿ejszy. Uda³o siê. By³ w Kosmosie. * Lecia³ nadspodziewanie d³ugo. Zacz¹³ siê nawet zastanawiaæ, czy nie pope³ni³ b³êdu w obliczeniach. Ale w koñcu dostrzeg³ swój cel. Odleg³¹ kulê, zawieszon¹ w ciemno ciach kosmicznej przestrzeni. Rozpocz¹³ przygo­ towania do l¹dowania. Miêkko osiad³ na powierzchni. Uda³o siê! Szybko zak³ada³ skafander, rêkami dr¿¹cymi z podniecenia. Za chw­ ilê zejdzie na powierzchniê Srebrnego Globu. Cz³owiek ponownie stanie na Ksiê¿ycu! Otworzy³ w³az, wyszed³ na zewn¹trz i stan¹³ na schodkach. Rozejrza³ siê doko³a. cisnê³o go w gardle. Co by³o nie tak. Powierzchniê, a¿ po horyzont, pokrywa³ rdzawoczerwony py³, w górze zamiast czerni kosmosu, by³o podobnej barwy niebo. To nie Ksiê¿yc! Wyl¹dowa³ na Marsie. Pope³ni³ fatalny b³¹d w obliczeniach. Jak móg³ do tego dopu ciæ? Jak móg³ naraziæ powodzenie ca³ej misji?

17


Cholera, pomy la³. A jednak mia³a racjê, ¿e mi siê nie uda. Trze­ ba by³o jej s³uchaæ.

Szmata FRANCIS VIOLENTO

Chwyci³ mnie za gard³o i cisn¹³ z ca³ej si³y o pod³ogê. Upad³a i bezwolna, tarza³am siê po w³oskach dywa­ nów, lizga³am na lodowatej tafli paneli pod³ogowych i uderza³am g³ówk¹ o drzwiczki komody. By³am jak z waty. Moje struchla³e cia³o kompletnie odmówi³o pos³uszeñstwa. Uleg³am ca³kowicie, wpatrzona têpym wzro­ kiem w nalan¹, czerwon¹ od zgnilizny twarz Opiekuna. Taka malutka... W³a ciwie ledwie narodzona. Jeszcze wielu rzeczy nie rozumia³am, choæ pod wiadomie czu³am, ¿e tak siê nie godzi. Gdy wpycha³ we mnie co d³ugie­ go, twardego i obrzydliwego, odp³ynê³am do innego wiata. B³¹dzi³am gdzie ponad magiczn¹ têcz¹, gdy kat roz­ rywa³ od rodka moj¹ zap³akan¹, zalêknion¹ duszê. Tej brudnej, wilgotnej dziury nie zaszyje nawet ig³a ze z³ota. Kocham ciê wysapa³, ocieraj¹c to co o moje nó¿ki. Choæ tak bardzo nienawidzê. Ca³¹ sukienkê splami³y t³uste, bia³e krople. Sp³ywa³y ze mnie jak gêsty, bagienny szlam. Gdy odszed³, towarzy­ szy³ mi wy³¹cznie pó³mrok. Zawieszone na cianie poro¿e jelenia zdawa³o siê drwiæ z mojej niedoli. Obudzi³am siê w ciasnej, wrêcz klaustrofobicznej klatce. A wiêc Opiekun porzuci³ mnie. Sprzeda³ w niewolê. Po tym, co razem przeszli my. Có¿ za rozpacz! W migaj¹cym wietle lampy dostrzeg³am mnóstwo identycznych, sze ciennych domostw z metalowej kraty. W ka¿dym z nich mieszka³a delikatna, pos³uszna istota. Kolorowe ku­ braczki kontrastowa³y z cierpieniem wymalowanym na twarzach grub¹, pastelow¹ kredk¹. ¯ó³te loczki opada³y bezwiednie na umorusane czo³a. Niektóre usteczka zosta³y zaszyte w obawie przed nag³ymi wybuchami emocji. Pozornie akceptowali my ten marny los, choæ w rozbitych, podzielonych wnêtrzach toczyli my wojny punickie. Nie próbowali my nawi¹zaæ ze sob¹ ¿adnego kontaktu. Byli my jak wyrzutki brutalnie wyrwane z sieci egzysten­ cji. Wyprane z g³êbszych uczuæ szare eminencje. Moje cia³ko przesi¹knê³o wilgoci¹, piwnicznym odorem i zapachem papierosów. Za dnia ludzie krz¹tali siê wokó³ nas, bezlito nie komentuj¹c, macaj¹c i wytykaj¹c palcami. Ich sakiewki szele ci³y od nadmiaru monet. Po­ s³usznie uleg³am, gdy wielkie ³apska wpakowa³y mnie do ciemnej trumny i zamknê³y wieko. Przypomina³am ko­ czownika na fali wszechobecnego cierpienia. Tak nisko upad³am, szukaj¹c kontaktu ze zdegradowan¹ dusz¹ na samym dnie piekielnej otch³ani. Gdy ju¿ powoli umiera³am, kto z impetem rozdar³ wieko dusznej pu³apki i wy­ ci¹gn¹³ mnie na zewn¹trz jak trofeum, a wtedy dostrzeg³am wokó³ siebie tyle radosnych, roze mianych twarzy. Czy¿bym sw¹ obecno ci¹ sprawi³a komu przyjemno æ? Wszystkiego najlepszego, skarbie! odpar³a staruszka z czu³o ci¹, daj¹c swemu pulchnemu wnusiowi pre­ zent. U¿ywana lalka? burkn¹³ z niesmakiem ch³opczyk, ciskaj¹c mnie w d³oniach. Ale¿ kochanie, nie przejmuj siê! wtr¹ci³a ¿ywio³owa matrona w granatowej sukni. Przecie¿ dobrze wiesz, ¿e babcia ma ma³o pieni¹¿ków. Razem z tatusiem kupili my ci co bardzo cennego! Grubiañski prosiaczek, mia¿d¿¹c moj¹ g³ówkê haczykowatymi palcami, poszybowa³ na piêtro i zni kn¹³ za drzwiami swego pokoju. Zrówna³ mnie z ziemi¹ bezlito nie, oderwa³ gu­ ziczek sukienki i wulgarnie splun¹³. Pó niej tob¹ siê zajmê, ty brzydka szmato szepn¹³ na po¿egnanie i do ³¹czy³ do reszty go ci.

18


Dostrzeg³am przed sob¹ bia³ego misia z ostrzem no¿a wbitym w brzuch. Wywleczone na wierzch pluszowe jelita tworzy³y na pod³ogowej szachownicy makabryczn¹ mozaikê. Biedna ja... ¯ywa istota zaklêta w ciele szmacianej lalki. Czy powinnam prosiæ o odrobinê czu³o ci? Od­ powiedzia³ mi wy³¹cznie motyl, trzepocz¹cy bezradnie skrzyd³ami za oknem. Symbol wewnêtrz­ nej transformacji. I ulatuj¹cej duszy...

Ilustracja: Milena Zaremba

Drzewo poznania DAGMARA ADWENTOWSKA

Pierwszym, co zrobi³em po samotnym powrocie z pogrzebu pradziadka, by³o przeciêcie sekatorem k³ódki na bramie od ogrodu i odmotanie gordyjskiego wêz³a z drutu kolczastego. Potem odnalaz³em rosn¹c¹ w za³o­ mie ogrodzenia czarn¹ wi niê. Rwa³em z ga³êzi miêsiste owoce i gar ciami pakowa³em do ust. Lepki, gêsty sok sp³ywa³ mi po brodzie. ¯ar³em je prawie nie gryz¹c, ³yka³em razem z pestkami, ³apczywie, niemal nie czuj¹c sma­ ku. Przyjemno æ degustacji zastêpowa³a mi wiadomo æ spo¿ywania owocu zakazanego. Z³ama³em wre­ szcie zakazy Starego, a on mi móg³ nagwizdaæ. Nie ¿y³. Ksi¹dz wyg³osi³ nad nim i w proch siê obró­ cisz . Grabarz przykry³ go stukilow¹ p³yt¹ nagrobn¹ i Stary spod niej nie wype³znie. Nie przyjdzie tutaj, na sw¹ ziemiê­ojcowiznê, by znów co mi nakazaæ, a wszystkiego zabroniæ. Nic innego tak dobrze mu bowiem za ¿ycia nie wychodzi³o, jak przymuszanie do kator¿niczej pracy przy ¿niwach swych wnuków i prawnuków, skoszarowanych w jego domu na czas wakacji. Zabrania³ nam przy tym wszelkich gówniarskich przyjemno ci, opatruj¹c je

19


konsekwencjami nadprzyrodzonych zagro¿eñ. Nie mêcz koci¹t, bo ciê zwierzocz³ek w nocy z po­ msty zadusi. Nie rzucaj kamieni do studni, bo ciê król ¿ab porwie. Nie schod sam do piwnicy, bo tam bobok mieszka. Nie baw siê ogniem, bo wywo³asz ¿ywio³aka W ciec siê mo¿na. Tak skutecznie obrzydzi³ swemu potomstwu pracê na roli, mordêgê bez ¿adnej rozrywki, ¿e jak siê wykopyrtn¹³, wszyscy prócz mnie nie chcieli mieæ z tym nic wspólnego. Od¿egnali siê od spadku jak od siedmiu plag egipskich. Ja za dobrodziejstwo owe przyj¹³em. Teraz to wszystko by³o moje. Wi ni z drzewa, od którego Stary rózg¹ nas goni³, ob¿ar³em siê do wyrzygania. W kotkê, jego pupilkê, cis­ n¹³em starym wiadrem, w studniê naplu³em, a na koniec rozpali³em w piwnicy na ziemniaki ma³e ognisko z ca­ ³ego pude³ka zapa³ek. Poczu³em siê wolny. Zaplanowa³em, ¿e jutro, jak tylko wrócê do miasta, wrzucê tê ziemiê ­ojcowiznê na sprzeda¿ na portalu nieruchomo ci, aby jaki deweloper postawi³ tu dwa tuziny jednakich domków, uwalniaj¹c mnie ostatecznie od kieratu bycia kmieciem z pochodzenia i od wspomnieñ zaprzepaszczonych bezpowrotnie wakacji dzieciñstwa. Teraz, gdy le¿ê jak trusia w ma³¿eñskim ³o¿u pradziadka i prababci, pod ich przes³odzonym monid³em i cukier­ kow¹ wariacj¹ na temat Ostatniej Wieczerzy, gdy moje blade stopy stercz¹ spod ciê¿kiej jak grzech puchowej pie­ rzyny niczym k³y wymar³ych mamutów... Teraz muszê przyznaæ, ¿e bêdê musia³ zweryfikowaæ me mia³e plany. Z zasnutego ciemno ciami ogrodu, gdzie spomiêdzy zdzicza³ych krzewów ró¿, dobiega mnie odg³os powolnych kroków. Tak chodzi kto , kto w rodku nocy zbudzi³ siê z bardzo g³êbokiego snu i noga za nog¹ powlók³ siê do lodówki w poszukiwaniu czego do ¿arcia. Gdy unoszê g³owê, widzê poruszaj¹ce siê chwiejnie sylwetki. Modlê siê, by Szkopy, Czerwonoarmiejec i Czort Go Tam Wie, Powsinoga Jaki , nie odkryli, ¿e furtka do ogrodu jest ju¿ otwarta. Stary zawsze nas goni³ od tej czarnej wi ni i trzaska³ rózgami po palcach, gdy tylko nas nakry³ w jej pobli¿u. Mówi³, ¿e to drzewo rodzi owoce dla umar³ych, i ¿e je li nie chcemy, by po nas przyszli, powinni my poskromiæ apetyty. Czterech ich tam pod tym drzewem rêcoma w³asnymi pochowa³em mawia³ Stary, gdy jeszcze ¿y³, a ja, smark g³upi, s³ucha³em siê go, choæ my la³em, ¿e zgrywa siê i zmy la mi na z³o æ. W czterdziestym pi¹tym dwóch Niemców zabidzonych, co jajców mi nakradli spod kur w kurniku. W czterdziestym szóstym Ruska krasno­ armiejca, co mi do ¿ony przyszed³ siê dobieraæ. I w piêædziesi¹tym jakiego , czort go wie kogo. Z lasu wylaz³ ³a­ chmyta i po gospodarstwie krêci³ siê po nocy. To i zastrzeli³em...

Ilustracja: Ma³gorzata Lewandowska

20


Echo KORNEL MIKO£AJCZYK

Majka przestrzega³a go, ¿eby z tym nie igra³. Przed pój ciem spaæ wyg³osi³a mu kazanie tym swoim wyso­ kim, pretensjonalnym g³osikiem na temat niebezpieczeñstw tego, co niezbadane. ¯e cia³o astralne to w za­ sadzie to samo, co dusza , a duszy nie powinno siê pod ¿adnym pozorem oddzielaæ od cia³a. ¯e by³by to gwa³t na ludzkiej naturze. Powtarza³a mu to z trosk¹, jego w³asna ¿ona. Ale on jej nie pos³ucha³; musia³ spróbowaæ. Dlatego, gdy tylko usnê³a, zaborczo ci¹gaj¹c z niego ko³drê, zapu ci³ sobie na s³uchawkach zapêtlone Echoes Floydów, u³o¿y³ siê nieruchomo z d³oñmi na ko³drze i pozwoli³ umys³owi odp³yn¹æ ku szerokim morzom transu. Parali¿ pe³z³ po jego ciele wolniutko niczym lód skuwaj¹cy sadzawkê, rozchodz¹cy siê od brzegów coraz da­ lej i dalej, a¿ do rodka, tak, ¿e wkrótce zosta³o z niego tylko wyrywaj¹ce siê z piersi serce. Ws³ucha³ siê w jego rytm i przy kolejnym uderzeniu wyrwa³ siê wraz z nim. Rado nie wyskoczy³ z cielesnej pow³oki, wolny jak ptak, lekki jak piórko. I wtedy okaza³o siê, ¿e Majka mia³a racjê. Albowiem na drodze wyjazdowej z w³asnego cia³a minê³o go mkn¹ce drugim pasem ch³odne CO . CO zmie­ rzaj¹ce w przeciwnym kierunku. Okrêci³ siê w powietrzu maleñka, nieforemna kulka wiadomo ci i z niepokojem spojrza³ w dó³. To, co zobaczy³ , pod ¿adnym wzglêdem nie przypomina³o ilustracji w podrêcznikach o ezoteryzmie, którymi tak siê zaczytywa³. Jego powieki nie by³y wcale b³ogo przymkniête. Rozklei³y siê nagle, ukazuj¹c straszne, przekrwione bia³ka. Jego cia³o wcale nie le¿a³o sztywno jak k³oda. Unios³o siê z trzaskiem krêgos³upa, spu ci³o stopy w kapcie i wsta³o z ³ó¿ka, jak gdyby ironicznie, lew¹ nog¹. Jego ducha wcale nie wype³nia³ b³ogi spokój i poczucie, ¿e mo¿e wszystko. Trz¹s³ siê jak li æ na wietrze i pa­ trzy³ bezradnie, jak jego opêtana kopia, jego z³y brat bli niak, rusza krokiem zombi do kuchni i powraca, dzier¿¹c wielki, l ni¹cy nó¿ do miêsa W s³uchawkach z dyndaj¹cego na kablu iPoda wci¹¿ s¹czy³o siê Echoes , przepe³nia³o go dziwnym dr¿eniem: Strangers passing in the street By chance two separate glances meet And I am you and what I see is me Chcia³ krzyczeæ, ale nie by³ w stanie dobyæ z siebie g³osu. U miechaj¹c siê paskudnie, sobowtór obszed³ ³ó¿ko i stan¹³ za Majk¹. Poruszy³a siê niespokojnie, jak gdyby wyczuwaj¹c przez mgie³kê snu, ¿e co jest nie tak. Byæ mo¿e znów ni³ jej siê ten koszmar ze ci gaj¹cym j¹ stadem wilków. Mo¿e tym razem to by³y krokodyle. Nie wiedzia³. Dziki lokator jego cia³a uniós³ pod sufit niewidz¹cy, bia³y wzrok; tak jakby wiedzia³, ¿e w³a nie tam unosi siê on skulona w k³êbek wiadomo æ. Chwilê pó niej uniós³ te¿ nó¿.

21


Krew buchnê³a z Majki w rozbryzgach, zaplami³a ciany. W ciemno ci, jak wszystko inne, zdawa³a siê czarna, ale potrafi³ sobie wyobraziæ jej ¿ywotn¹ czerwieñ sp³ywaj¹c¹ po starej tape­ cie. Dos³ownie tydzieñ temu mówi³ jej, ¿e chcia³by przemalowaæ sypialniê na szkar³at. Kolejna ironia. Kolejny ¿art losu. Wszystko dlatego, ¿e jej nie pos³ucha³. ¯e opu ci³ swoje cia³o, nie my l¹c o konsekwencjach. A teraz le¿a³a tam blada, nieruchoma, przebijana kolejnym brutalnym pchniêciem a¿ po rêkoje æ. Jej cia³o, jego cia³o oba bezpañskie tonê³y w ciep³ej posoce: pionki na szachownicy w rozgrywce pierwotnego z³a, któ­ re czyha³o gdzie na skraju wiadomo ci na ka¿dego g³upca takiego jak on. Czeka³. Z rozharatanej piersi Majki wydar³a siê w koñcu na wolno æ bezkszta³tna masa wiat³a. Dobrze wie­ dzia³, czym by³a. Uczepi³ siê jej jak rzep. Poczu³ ulgê, gdy wype³ni³o go znajome ciep³o i niebiañski spokój. Nie mia³ ju¿ nic na ca³ym wiecie. Nie potrzebowa³ ju¿ swego cia³a. Chod my wyszepta³a. Razem pofrunêli w wieczny sen z daleka od koszmaru. I tylko echo piosenki nie ucich³o.

Robin Hood AGNIESZKA PILECKA

Robin Hood legendarny, ubóstwiany, uznawany za bohatera. Prawda jest taka, ¿e to zwyk³y, zakapturzo­ ny z³odziejaszek. W dodatku Polak, a nie Angol. Niby stereotyp, ale przecie¿ wszyscy wiedz¹, ¿e Polacy to z³odzieje. Zapewne jeszcze nosi bia³e skarpetki i sanda³y. I chleje na umór, bo mo¿e! Nie wiadomo, ile w tym wszystkim prawdy, ale tego feralnego dnia, to on ju¿ na pewno mia³ we ³bie dosyæ i szumia³o mu niemi³osiernie... Ale po kolei! Robin Hood znany wszystkim z tego, ¿e mia³ kaptur, jak ca³a reszta innych ludzi z marginesu, którzy staraj¹ siê ukryæ swoj¹ twarz, to¿samo æ, a ju¿ na pewno to, co robi¹, gdy¿ niezbyt to legalne. Mnóstwo ludzi kradnie, wiadomo. Ale ten cwaniaczek wymy li³ sobie, ¿e bêdzie okrada³ tylko bogatych. Taktyka dobra, bo mniejsze pra­ wdopodobieñstwo, ¿e kto zauwa¿y, ¿e co zginê³o. Poza tym, ca³a reszta zazdrosnego i zawistnego spo³eczeñst­ wa nie podkabluje od razu, bo po co? Bogaty, niech sam siê martwi! Nikt mu nie kaza³ byæ bogatym i siê tak ob­ nosiæ z tym wszystkim! Ma, na co zas³u¿y³! W dodatku Robin wymy li³ sobie, ¿e jak czê æ zdobyczy odpali najbiedniejszym, to jeszcze uznanie w ród ludzi zyska. Bêdzie mia³ poparcie, bo wezm¹ go za altruistê. Jak wymy li³, tak zacz¹³ robiæ. Motyw wietny, bo biedakom dawa³ tylko jakie och³apy, to, co nie by³o potrzebne, a ca³¹ kasê i niez³y sprzêt sobie zagarnia³. Dziêki temu nie musia³ pracowaæ, mia³ pieni¹dze na utrzymanie, na ¿arcie i oczywi cie na chlanie. Genialny uk³ad. Niestety, pewnego razu wzbogaci³ siê za bardzo, wiêc za du¿o mia³ szmalu do przepicia. I pewnego dnia tak zapi³, ¿e mu siê wszystko we ³bie pomiesza³o. Kolejno æ siê pokrêci³a i biednego poszed³ okra æ, a nie bogacza. A biedny jak to biedny, ma³o ma, wiêc swojego dobytku pilnuje. I upilnowa³ i tym razem. Robin Hooda ³omem przez ³eb zdzieli³. Niedopit¹ flasz­ kê, nim upad³a razem z trupem, szybko z³apa³. Zadowolony z siebie, duszkiem opró¿ni³ pozosta³¹ w niej resztkê drogiego trunku i wróci³ do ³ó¿ka.

22


Co to by³o? Co to za ha³asy? spyta³a go zaniepokojona ¿ona, gdy wpe³z³ z powrotem pod ko³drê. Nic takiego, kochanie. Mamy obiad na jutro. U miechn¹³ siê w cie­ mno ci, poca³owa³ ¿onê na dobranoc i zasn¹³ spokojnie. Spokojnie, gdy¿ mia³ wiadomo æ, ¿e nie musi siê martwiæ, czym wykarmi rodzinê nastêp­ nego dnia. A w³a ciwe to przez kolejne kilka dni...

Grzech FILIP LASKOWSKI

Dosta³ najni¿szy wyrok, bo tylko trzyma³ j¹ za rêce. Mia³ dziewiêtna cie lat i by³ z nich najm³odszy. Drêczy³y go wyrzuty sumienia, na sali rozpraw p³aka³. Ju¿ pierwszej nocy wspó³wiê niowie powiesili go na kracie w oknie celi. Nastêpnego dnia odwiedzi³ mnie jego ojciec. Jutro przywioz¹ cia³o powiedzia³. Czy mo¿esz do nas wtedy przyj æ? Zap³a­ cê. Wiesz, o co prosisz. Wiem. Przyjdziesz? Zamy li³em siê. Jak mia³ na imiê twój syn? zapyta³em. £ukasz. Przyjdziesz? Nie wiem, co odpowiedzieæ. Bez trudu znajdê jego dom, gdy¿ przy bramie bêdzie wisieæ ¿a³obna chor¹giew. Dzieci, bawi¹ce siê dot¹d beztrosko na podwórku, uciekn¹ ze strachem do matek. Stoj¹cy przed domem mê¿czy ni rozst¹pi¹ siê w milczeniu i przepuszcz¹ mnie do drzwi. Gdy przekroczê próg domu, umilknie ¿a³obny piew kobiet. Ojciec ch³opaka po­ prosi wszystkich, by wyszli na zewn¹trz. Bêd¹ t³oczyæ siê przy wej ciu i szeptaæ z przejêciem. Stanê nad trumn¹ i spojrzê na twarz tego ch³opca. Pog³aszczê go po policzku. Dotknê jego zsinia³ych d³oni. Jego ojciec po³o¿y na piersi zmar³ego kilka kawa³ków chleba i niewielk¹ miseczkê z sol¹. Potem równie¿ wyjdzie. Zostanê sam. Tylko ja i zmar³y. Ostro¿nie naznaczê czo³o martwego ch³opaka zna­ kiem krzy¿a. Potem kolejno zanurzê kawa³ki chleba w soli i zjem je, szepcz¹c s³owa modlitwy za zmar³ych.

Ilustracja: Ma³gorzata Lewandowska

23


Spoczywaj w pokoju powiem. Zabieram twoje grzechy, by nie musia³ ju¿ chodziæ cie­ ¿kami ¿ywych. Wtedy ch³opiec otworzy oczy. Wyschniête renice zwróci w moj¹ stronê. Ja nie chcia³em.... wyszepcze niewyra nie. Pochylê g³owê do jego sczernia³ych warg, by le­ piej s³yszeæ. Ja tylko... Cii... Pog³aszczê go po twarzy. Ja wiem. Jestem niewinny... Wszyscy jeste my. Pójdê do piek³a... Nie odpowiem zdecydowanie. Zabieram twoje grzechy i nadajê ci nowe imiê, pod którym bêdziesz cze­ ka³ na s¹d ostateczny. Spoczywaj w pokoju, £ukaszu, który tylko trzyma³ j¹ za rêce. Prze¿egnam siê znakiem krzy¿a i ch³opiec zamknie oczy na wieki. Pomodlê siê jeszcze o jego duszê, a potem odejdê. Nikt mnie nie po¿egna, nikt mnie nie odprowadzi do bramy. Id¹c przez wie , nie bêdê patrzy³ w okna mijanych domów. Dobrze pamiêtam ludzi, którzy kiedy w nich ¿yli. Annê, która spêdzi³a p³ód. Tomasza, który zabi³ w³asnego brata. Mariê, która otworzy³a sobie ¿y³y. Anzelma, który zbezcze ci³ hostiê. £ukasza, który tylko trzyma³ j¹ za rêce. Ich grzechy wci¹¿ pe³zn¹ za mn¹ jak cieñ. Nie umar³y wraz z nimi, bo ka¿dy grzech zostawia lad na mej duszy. Teraz wszystkie nale¿¹ do mnie. Ka¿dy kolejny jest ciê¿arem, którego wkrótce nie zdo³am ju¿ unie æ. Bojê siê tego dnia, gdy¿ wiem, kogo spotkam na koñcu mej drogi. Dlatego milczê, patrz¹c na umêczon¹ twarz ojca tego ch³opca. Bojê siê s³ów, które za chwilê wypowiem. Ju¿ wiem, ¿e je¿eli siê zgodzê, to wieczorem bêdê musia³ powiesiæ w³asne grzechy w lesie za domem. Przyjdê odpowiadam z westchnieniem. Uratujê duszê twojego dziecka.

24


STUS£ÓWKA


Dopóki Ciebie GOSIA GARKOWSKA

By³a ju¿ wstawiona. Czu³ to ca³ym sob¹. Jeszcze chwila i zrobi z ni¹, co zechce. Za marne kilka minut bê­ dzie jego. Przyjemne ciep³o oczekiwania rozla³o siê w nim, wêdruj¹c leniwie od do³u, wype³niaj¹c powoli je­ go wnêtrze, rozkosznie zwiêkszaj¹c natê¿enie, zapowiadaj¹c wrz¹ce, rozpasane buzowanie. Gor¹co narasta³o do granicy wytrzyma³o ci, napiête zmys³y bole nie wibrowa³y na granicy wybuchu. Napawa³ siê swoj¹ si³¹, poczuciem, ¿e mo¿e j¹ poprowadziæ, gdzie zechce. Dumny, rozochocony, unurzany w chwale, par³ bez zatrzymania do wrzenia, buchaj¹c, dysz¹c, paruj¹c. Wreszcie wybuch³o spe³nienie. Wyrazi³ satysfakcjê przeci¹g³ym gwizdem. Bryzgn¹³. Br¹zowoz³oty napar zatañczy³ swawolnie w porcelanie, ³api¹c wiat³o na brzegach fili¿anki. Herbata gotowa.

Naga kobieta zabija GOSIA GARKOWSKA

Zrozumia³a, ¿e teraz nie bêdzie ju¿ przed nim naga, ¿e tajemnica okryje j¹ jak szorstki worek pokutny, za­ d³awi w gardle za ka¿dym razem, kiedy przypomni sobie pó³mrok w ³azience, szum wody wypuszczanej z wa­ nny, rdzawe smugi krwi wokó³ odp³ywu. Krwi, która jeszcze pó³ godziny temu by³a w niej bezpieczna, wraz ¿ela­ zistos³onym zapachem wnêtrza i upartym przekonaniem, ¿e nie mo¿e tego nazywaæ ich dzieckiem.

Ilustracja: Ma³gorzata Brzozowska

26


Opieraj¹c d³onie o ch³odn¹ biel umywalki, zbli¿y³a oczy do lustra. Na­ potka³a pustkê i ¿al, nadal gwa³towny i pal¹cy jak tamte skurcze. Obrzmia­ ³a ¿alem, uciek³a pod cianê, kryj¹c w d³oniach bolesno æ piersi. Nabra³a powietrza, ale zabi³a te¿ krzyk...

Traktat o zachowaniu przy stole Bart³omiej balcerzak

Te leniwe niedzielne popo³udnia nu¿y³y Artura. Ile mo¿na piæ herbatê, s³uchaæ cmokniêæ zachwytu ze strony cioæ i babæ? Ko ciste d³onie wiecznie szarpa³y go za ucho, jakby wci¹¿ by³ dzieckiem. Znosi³ to w mil­ czeniu, przez wzgl¹d na savoir­vivre. Tylko kobieta mog³a go uratowaæ. Kobieta kr¹g³a, niczym wype³niona po brzegi waza. Marzy³ o rudow³osej rewolucji, która nie szczêdzi³aby mu pieszczot. Na tak¹ nie mia³ jednak szans. Niski i gruby, wrêcz pêkaty, tacy nie wzbudzaj¹ po¿¹dania. O wolno æ musia³ walczyæ sam. Do diab³a z etykiet¹ , pomy la³, gdy rozla³ herbatê na pod³odze. Przekl¹³by przy tym, ale, jak ka¿dy imbry­ czek z porcelany, móg³ tylko pêkn¹æ.

Ilustracja: Ma³gorzata Lewandowska

27


Zu¿ycie ANTONI NOWAKOWSKI

Chyba siê zepsu³y Niepojête! Czy¿bym straci³a zajêcie? Tak je kocha³am Kobieta dok³adnie obejrza³a narzêdzie codziennego trudu. Bezskutecznie spróbowa³a ponownie. Nie troszczy³a siê o nie, i tyle. Jej towarzyszka, poch³oniêta robot¹, nawet nie odwróci³a g³owy. Ja dbam o swój warsztat popatrz tylko, jak mi idzie! U miechnê³a siê z zadowoleniem. Nadzorczyni zacisnê³a usta w grymasie niesmaku. Obejdziemy siê bez ciebie, nieudacznico, je¿eli straci³a narzêdzie pracy rzuci³a sucho. Zrób co , ¿eby siê powiod³o inaczej st¹d odejdziesz Same te¿ damy sobie radê. No¿yce znowu szczêknê³y bez efektu. Stêpi³y siê Zu¿y³y. W g³osie zabrzmia³a rozpacz. Czy¿by ludzie niespodziewanie uzyskali nie miertel­ no æ? Atropos z niedowierzaniem potrz¹snê³a g³ow¹.

Ilustracja: Ewa Kiniorska

28


Maleñstwo Agnieszka zienkowicz

Obserwujê, jak ¿ona tuli naszego synka, pierworodnego. Ko³ysz¹c go w ramionach, u miecha siê i czule g³adzi jego delikatne, rzadkie w³oski. Po chwili marszczy nos i æwierka do dziecka: Oj, mój ma³y smrodek. Zbli¿a twarz do maleñstwa i u miecha siê jeszcze szerzej. Chyba trzeba komu zmieniæ pieluszkê. K³adzie synka na kanapie i powoli rozpina niebieskie pioszki. Po chwili zu¿yty pampers l¹duje w koszu, a ¿ona obca³owuje go³e nó¿ki naszego dziecka. Jest taka szczê liwa, beztroska. Jednak fetor, mimo zmiany pieluchy, nie zmniejsza siê. Da³bym g³owê, ¿e siê nasili³, gdy ¿ona rozebra³a male­ ñstwo. Ciê¿ko bowiem zabiæ smród rozk³adaj¹cego siê cia³ka, tylko zmieniaj¹c pieluszkê.

29


SUBIEKTYWNIE


Kocham Ciê, Lilith Anna klimasara ni¹c na jawie, ¿yj¹c we nie Czy siêgaj¹c obecnie po debiut mo¿emy mieæ gwarancjê, ¿e bêdzie to ksi¹­ ¿ka co najmniej dobra? Kryzys wydawniczy ponoæ w pe³ni, wiêc skoro wyda­ wca ka¿d¹ z³otówkê ogl¹da siedem, a mo¿e i siedemna cie razy, nim siê z ni¹ rozstanie, to chyba mo¿na przyj¹æ, ¿e inwestuje tylko w pozycje, które s¹ tego warte. Z takim nastawieniem siêga³am po debiut powie ciowy Radka Raka Kocham ciê, Lilith , do którego dodatkowo zachêcaj¹ niezwykle entuzjastycz­ ne komentarze Wita Szostaka i Jacka Dukaja, zamieszczone na ok³adce. Tylko czy gustowi wydawcy, a tym bardziej tekstom marketingowym mo¿na zau­ faæ ? Zaczyna siê do æ niepozornie poznajemy g³ównego bohatera, który trafia do zapo­ mnianego przez czas i zapewne wiêkszo æ ludzi sanatorium w górach. Naturalnie szybko odkrywa, ¿e jest najm³odszym z kuracjuszy, co raczej nie zwiastuje obfituj¹­ cego w przygody turnusu. Niespodziewanie jednak poznaje tajemnicz¹ malarkê Iwo­ nê i nawi¹zuje z ni¹ do æ skomplikowan¹ relacjê, któr¹ trudno okre liæ jednoznacznie mianem romansu, a na do­ datek zaczyna zaprzyja niaæ siê ze swoj¹ lekark¹ Ma³gorzat¹. Dwie kobiety, jeden mê¿czyzna to siê nie mo¿e dobrze skoñczyæ i jakby tego by³o ma³o, pewnego dnia Robert odkrywa, ¿e malarka nigdy nie figurowa³a na li cie go ci sanatorium i nikt jej tam nigdy nie widzia³. Je li oczekujecie, ¿e od tej chwili Kocham ciê, Lilith to pe³nokrwisty thriller, w którym Robert przemienia siê w detektywa, ruszaj¹cego na pomoc damie w opa³ach, to mo¿ecie siê powa¿nie zawie æ. Owszem, Robert chce dociec prawdy, jednak im bardziej siê stara, tym bardziej rzeczywisto æ wymyka mu siê spod kontroli. Wkraczamy do onirycznego wiata têsknoty i mêskich pragnieñ, w którym nawet g³ówny bohater ma problemy z odró¿nieniem rzeczywisto ci od tego, co mu siê tylko wydawa³o i tego, co bardzo by chcia³, ¿eby siê zi ci³o. Ca³a opowie æ coraz bardziej oddala siê nie tylko od ukrytego w górach sanatorium, ale i naszych cza­ sów, doprowadzaj¹c nas do zarania dziejów. Autor z niezwyk³¹ lekko ci¹ przechodzi do motywów biblijnych, pozwalaj¹c nam siê zagubiæ w szeregu wariacji na temat historii zapocz¹tkowanej w rajskim ogrodzie, z których ka¿da kolejna jest jeszcze bardziej nieprawdopodobna od poprzedniej, a przez to jeszcze bardziej wci¹gaj¹ca. Trudno powiedzieæ, by to g³ówny bohater wodzi³ czytelnika za nos, gdy¿ to on przede wszystkim jest zwodzony i najwyra niej nie potrafi siê odnale æ w wiecie, w którym niczego nie mo¿e byæ pewnym. Napotyka na swojej drodze mê¿czyzn, tak jak on trawionych mi³o ci¹ do tej jednej, jedynej nadkobiety , która ka¿dego z nich kie­ dy posiad³a, zatruwaj¹c ich umys³y ju¿ na zawsze. Przygl¹damy siê zatem nie tylko losowi Roberta jego los przek³ada siê na losy ca³ego zakonu porzuconych, którym dane by³o posmakowaæ absolutu i którzy przez resztê ¿ycia skazani s¹ na tu³aczkê w poszukiwaniu choæby u³amka tamtej rozkoszy. Rozkosz cielesna zreszt¹ z ka¿d¹ kolejn¹ stron¹ opiewana jest z wiêkszym pietyzmem, to wznosz¹c siê w rejony mistyczne, to opadaj¹c ku ziemi i ocieraj¹c siê o wulgarno æ. Niemniej jednak Radek Rak nie przekracza cienkiej granicy dobrego smaku w pró­ bie oddania namiêtno ci, jakie targaj¹ mêsk¹ dusz¹ po utracie kobiety ich ¿ycia. Niesamowito ci ca³ej historii dodaje sposób, w jaki przenikaj¹ siê w niej wiaty ten, w którym Robert prowadzi swoje rozpaczliwe poszukiwania, ten, w którym nawarstwiaj¹ siê historie podobnych tragedii zebrane na przestrzeni dziejów, a tak¿e ten ksi¹¿kowy, w którym Robert szuka odskoczni od rozterek uczuciowych, a który wyp³ywa z kart powie ci, jeszcze bardziej zacieraj¹c grani­ ce miêdzy prawd¹ a fikcj¹.

31


Bez w¹tpienia jest w powie ci Radka Raka co magnetycznego, co nie pozwoli³o mi od³o¿yæ ksi¹¿ki a¿ do ostatniej strony (ca³e szczê cie, ¿e na lekturê przeznaczy³am wolne niedzielne po­ po³udnie). Du¿a w tym zas³uga jêzyka, jakim operuje autor przez opowie æ niezwykle przyje­ mnie siê p³ynie, a piêkne opisy polskich gór wyra nie wiadcz¹ o tym, ¿e autor kocha je mi³o ci¹ nie s³absz¹ ni¿ Robert swoj¹ Lilith. Nie zapominajmy jednak, ¿e to Robert jest narratorem, w zwi¹­ zku z czym w jêzyku co jaki czas daje o sobie znaæ jego nieporadno æ. Nieporadno æ ta doskonale odzwierciedla nie tylko bezbronno æ Roberta wobec w³asnego losu, ale tak¿e jego pewn¹ nijako æ. Jest to bohater, który z ca³ych si³ chcia³by byæ kim doskonalszym, ni¿ jest, ale zazwyczaj niew³a ciwe s³owa wy­ rywaj¹ mu siê, nim zd¹¿y je przemy leæ, a najcelniejsze riposty jak na z³o æ przychodz¹ mu do g³owy o kilka se­ kund za pó no. Odbieram tê postaæ jako cz³owieka bez w³a ciwo ci, którego kszta³tuj¹ i definiuj¹ zdarzenia, a gdyby mu je odj¹æ, ca³kowicie wtopi³by siê w t³o. Robert ma znikomy wp³yw na to, co siê wokó³ niego dzieje i zwyczajnie daje siê unosiæ pr¹dowi, z uczestnika ¿ycia czêsto staj¹c siê biernym obserwatorem, na dodatek w pe³ni zdaj¹cym sobie sprawê ze swojej niemocy. Warto podkre liæ, ¿e choæ autor prowadzi nas s³owami g³ównego bohatera przez szereg wydarzeñ, do których dosz³o i jeszcze wiêksz¹ ilo æ tych, do których jedynie doj æ mog³o i choæ Robert zdaje siê snuæ swoje opowie ci z nieskrêpowan¹ swobod¹, Radkowi Rakowi udaje siê utrzymaæ ca³o æ w ryzach, w odpowiednich chwilach prze­ rywaj¹c potok dygresji. Debiut zatem nale¿y uznaæ za niezwykle udany i dojrza³y, a wiadomo æ literacka autora pozwala wierzyæ, ¿e nie jest to tylko jednorazowa erupcja talentu i warto czekaæ na jego kolejne powie ci. Mam tylko nadziejê, ¿e Radek Rak nie bêdzie kojarzony przede wszystkim z fantastyk¹ (w który to nurt doskonale wpi­ suje siê Kocham ciê, Lilith , ale dla jej w³asnego dobra sklasyfikujmy powie æ jako realizm magiczny), gdy¿ to nowy, silny g³os na polskiej scenie prozatorskiej, zas³uguj¹cy na to, by dotrzeæ do jak najszerszej publiczno ci. PS A je li spodoba siê Wam powie æ Radka Raka, w najnowszym numerze Wydania Specjalnego Nowej Fantastyki (2/2014) znajdziecie jego opowiadanie Powo³anie Iwana Mrowli , które równie¿ mogê z czystym sumieniem poleciæ. Tytu³: Kocham ciê, Lilith Autor: Radek Rak Wydawca: Prószyñski i S­ka Ilo æ stron: 344 Data wydania: 3 kwietnia 2014 ISBN: 978­83­7839­737­3

32


Powroty Hubert przybylski Mi³e z³ego pocz¹tki Niniejsz¹ recenzjê zacznê tak, jak zaczyna siê pewnie ogromna wiêkszo æ omówieñ ksi¹¿ek, których fabu³a krêci siê wokó³ zmieniania biegu historii. Czyli od takiego oto pytania: czy¿ ktokolwiek z Was, drodzy czytelnicy, nie pra­ gn¹³ nigdy cofn¹æ siê w czasie, ¿eby zmieniæ cokolwiek w przesz³o ci? Niezale¿­ nie od pobudek mniej lub bardziej egoistycznych, ideologicznych, czy te¿ idea­ listycznych. My lê, ¿e przynajmniej raz w ¿yciu ka¿dego taka chêtka nasz³a. Na nasze szczê cie/nieszczê cie, na chêciach siê koñczy, bo do ich realizacji pot­ rzebny jest jeszcze jaki gad¿et, ustrojstwo, urz¹dzenie, magiczny pier cionek*, przypadkowe uderzenie pioruna, tudzie¿ dzia³anie tajemniczych si³**. Je li cho­ dzi o bohatera "Powrotów" Adama Pietrasiewicza i Wojciecha Bogaczyka, to takie magiczne ustrojstwo wpad³o mu w rêce i nie zawaha³ siê go u¿yæ. I teraz pada drugie pytanie: czy by³o warto? Ale zanim zag³êbiê siê w tradycyjnie chybion¹ szcz¹tkow¹ oceno­analizê tekstu, pozwolê sobie nieco bardziej przybli¿yæ fabu³ê powie ci. Jej bohaterem jest Piotr Zarzeczañski, lat 50+, by³y dzia­ ³acz opozycyjny, który obecnie ¿yje z obrotu akcjami na GPW. Pewnego dnia dostaje prezent lampê z Bliskie­ go Wschodu, przez darczyñcê zwan¹ "wracaczem". Ma ona umo¿liwiaæ cofanie siê w czasie o kilkadziesi¹t lat. I Piotr, wiedziony impulsem, u¿ywa jej aby cofn¹æ siê do czasów powstania warszawskiego i zapobiec pewnej tragedii. Udaje mu siê, ale gdy wraca do przysz³o ci, zauwa¿a minimalne zmiany w otaczaj¹cym go wiecie. A w kwestii jego samego nawet wiêcej ni¿ minimalne. Piotr, po solidnym przemy leniu sprawy, postanawia cof­ n¹æ siê jeszcze raz, aby tym razem gruntowniej zmieniæ historiê. A potem cofa siê jeszcze raz, i jeszcze raz Zacznê od najwiêkszego pozytywu tej powie ci jêzyka powie ci. Rzadko kiedy ma siê przyjemno æ czytaæ tak dobr¹ polszczyzn¹ napisan¹ ksi¹¿kê. Nie wiem, czy to wp³yw techniki, czy czego innego, ale czasami mam wra¿enie, ¿e u pisarzy m³odego pokolenia ju¿ nawet nie tyle zanika, to nie wykszta³ca siê umiejêtno æ pisania po polsku. Na szczê cie s¹ jeszcze pisarze nieco starszej tylko daty, a i kilka pere³ek w ród "m³odzie¿y" siê znajdzie, wiêc nadzieja na tak piêknie napisane ksi¹¿ki we mnie nie ginie. "Powroty" cechuj¹ siê nie tylko wietnym jêzykiem, ale i wci¹gaj¹c¹ fabu³¹. Mo¿e nie jest ona jako idealnie wywa¿ona pomiêdzy opisy, dialogi, akcjê i wplecione w to wszystko przemy lenia autorskie, ale jak tylko zacz¹­ ³em czytaæ, to ka¿dej nocy lektura urywa³a mi przynajmniej godzinkê z tego, co normalnie przeznaczam na sen. My lê, ¿e troszkê wiêcej dynamiki ksi¹¿ce by nie zaszkodzi³o, ale musia³aby to byæ tylko tycia odrobinka w przeciwnym wypadku ksi¹¿ka z inteligentnej literatury zmieni³aby siê w zwyk³ego sensacyjniaka. Trzecia rzecz, która w "Powrotach" momentalnie zwraca na siebie uwagê, to odmienne od powszechnego spo­ jrzenie na zmienianie historii. Niezwykle rzadko mo¿na siê zetkn¹æ z alternatywn¹ histori¹ Polski, która wcale nie jest ró¿owa. Owszem, du¿o fajniej siê czyta ksi¹¿ki w rodzaju "Wallenroda" Marcina Wolskiego, ale czasami trudno nie oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e ich autorów troszeczkê poniós³ optymizm. Tutaj wiara bohatera w zmie­ nianie na lepsze przesz³o ci jest momentalnie i nieustannie gaszona przez coraz mniej pozytywne (tak dla Polski, jak i jego samego) wyniki jego dzia³añ. A jednak nie mo¿na zarzuciæ Autorom lepego pe­ symizmu wykreowany przez nich bo hater nieustannie kombinuje i nie poddaj¹c siê w obliczu nie­ powodzeñ walczy o to, ¿eby w koñcu by³o lepiej. A przynajmniej nie gorzej, ni¿ w punkcie wyj cia. Mieszane uczucia w kwestii "Powrotów" kierujê w stronê wizji alternatywnej historii Polski i wiata, któr¹ przedstawiaj¹ w swojej powie ci Pietrasiewicz i Bogaczyk. Uwa­ ¿am, ¿e kilka za³o¿eñ (np. przebieg walk o Francjê, sposób przy³¹czenia siê USA do

33


wojny, itp.) przyjêli nieco na wyrost i nie maj¹ one racjonalnego uzasadnienia. Ale ¿e to jest wy­ ³¹cznie moja subiektywna ocena, a nie kolejny g³os w dyskusji o alternatywnej historii wiata, wiêc na tym poprzestanê. Tym bardziej, ¿e obaj panowie os³odzili mi odbiór ich wersji dziejów wspó³czesnych przygotowuj¹c prawie stustronicowy paradokument, "Drogê na szafot esej o naj­ nowszej historii Polski", bêd¹cy wietnym uzupe³nieniem t³a dla rozgrywaj¹cych siê w powie ci wydarzeñ. Podoba³y mi siê zw³aszcza do³¹czone urywki z gazet, napisane udatnie spreparowan¹ miê­ dzywojenn¹ polszczyzn¹. Do tej pory takie dodatki mo¿na by³o znale æ raczej u Stirlinga, czy u innych an­ glojêzycznych fantastów, ni¿ u naszych rodzimych autorów. Moja ocena? 8,5/10. "Powroty", to napisany piêknym jêzykiem solidny kawa³ fantastyki z niebanaln¹ i zmusza­ j¹c¹ do zastanowienia wizj¹ alternatywnej historii, wci¹gaj¹c¹ fabu³¹ i zaskakuj¹cym zakoñczeniem. Ocena jest minimalnie obni¿ona za niezgodno æ autorskiego i mojego w³asnego spojrzenia na mo¿liwy rozwój wydarzeñ oraz za b³êdy korekty ­ nie rozumiem, jak w tak elegancko wydanej, dopracowanej powie ci mog³y siê znale æ takie babo³y, jak podwójne czwartkowe popo³udnie. Ale pomimo tych minimalnych minusów gor¹co Wam pole­ cam powie æ duetu Pietrasiewicz i Bogaczyk, bo warto j¹ przeczytaæ i mieæ na pó³ce. Tytu³: Powroty Autorzy: Adam Pietrasiewicz i Wojciech Bogaczyk Wydawnictwo: Narodowe Centrum Kultury Data wydania: 2014 Liczba stron: 546 ISBN: 9788363631277 * +7 do LCK gratis. ** niechybnie bêd¹ to sado­masoni z dalekiej przysz³o ci. Albo i z Marsa.

Takeshi. Cieñ mierci Milena zaremba Haiku proz¹ i krwi¹ Chodz¹ s³uchy, ¿e pani Maja nie przepada za swoim cyklem Zastêpy Anie­ lskie, ostatnio, zreszt¹, wznowionym (Hosanna!). Pope³ni³a te¿ bardzo mê­ ski i brutalny cykl "Upiór Po³udnia" (który zestresowa³ mnie zakoñczeniem, które czyta³am na ³awce, w pe³nym s³oñcu, w lato. NIE RÓB TEGO, TO STRA­ SZNE). By³a space opera. Teraz mamy opowie æ osadzon¹ w klimatach Wscho­ du. Czy jest co , czego pani Maja napisaæ nie potrafi? W¹tpiê. Pytanie brzmi, co nastêpne. Pok³on innemu Tradycja obca sercu Budzi szacunek Parê lat temu mia³am przyjemno æ zapoznaæ siê z inn¹ pozycj¹ spod szyldu Fabryki S³ów, tematycznie zwi¹zan¹ z "Takeshim..", mowa, oczywi cie, o "Opowie ci o 47 Roninach". Pamiêtam jak wielkie emoc­

34


je we mnie wzbudzi³a. Niekoniecznie musimy siê zgadzaæ z pojêciem honoru prezentowanym przez Japoñczyków, ale, mimo to, zawsze wzbudza ono w nas podziw. I tego te¿ pragnê³am od najnowszej powie ci pani Kossakowskiej mówisz samuraj, s³yszê honor. I nie zawiod³am siê. Brak tu pompatyczno ci, bo i nie po to, zdaje siê, by³a ta historia pisana, lecz dziwna mieszanka honoru, tradycji i kroczenia w³asn¹ drog¹ zosta³a w ni¹ wpleciona. Czas po¿egnania Barwy s³ów uwiêzione Raduje wolno æ Co jednak pierwsze uderza czytelnika, to opisy. Czysta poezja pisana proz¹. S³oñce tu nie wieci. S³oñce ma d³ugie palce muskaj¹ce ció³kê. Nie ma nieba. S¹ Bogowie spogl¹daj¹cy na pejza¿e jakby malowane na parawa­ nach. Ogrom personifikacji i o¿ywieñ, dopieszczenie ka¿dego szczegó³u i skupienie uwagi na najmniejszych de­ talach sprawiaj¹, ¿e zasady pisania haiku mo¿na do kosza wyrzuciæ. Od dzi haiku pisze siê proz¹, wielowersowo. A tylko podkre laj¹ to liczne zdobienia po bokach stron, stylizowane na japoñskie pismo. Ma³a rzecz, a cieszy. Mo¿e Fabryka wróci do zdobieñ pierwszych stron rozdzia³ów, by³y, chcia³abym rzec, sugoi. £zy, czarne krople Zwierz paruje olejem Ciekawo æ pyta Bo i jak ma nie pytaæ, gdy, nagle, w ród podrywaj¹cych siê do lotu z kimona ¿urawi i wznosz¹cych ramiona ku braciom ob³okom szczytów nad promiennie u miechaj¹cymi siê falami pojawia siê biomasa. ¯ecoproszês³u­ cham? Nie, tak jest napisane. Biomasa. I maszyny. I nie mówimy tu o smokozordach wy³aniaj¹cych siê na d wiêk fletu. Ale nic nam wiêcej opowiedziane nie bêdzie. Pa¿ywiom, uwidzim i wszystko w swoim czasie. Rzadko chy­ ba wyrazem szacunku dla kunsztu pisarskiego autora jest stwierdzenie, ¿e ma siê ochotê rozszarpaæ go na strzêpy. To bardzo zawoalowane wyznanie, ¿e chce poznaæ stworzony przez niego wiat ju¿, bez czekania, a jednocze nie ka¿de s³owo odwlekaj¹ce poznanie kolejnego sekretu jest mile widziane ­ przecie¿ wiadomo, jak to jest z gonie­ niem króliczka. Ot, problemy czytelnika wessanego w wiat przedstawiony. I tak le, i tak niedobrze, a jednak bardzo dobrze. I nie ma z tym nic wspólnego kobieca logika. Ma miao mrra Mrru miau mramiao miao Mrra mramra miao mrrra Niezwykle ucieszy³a mnie obecno æ wszêdobylskich kotów tak¿e w tej pracy pani Mai. Zawsze zdumiewa mnie trafno æ ich os¹dów. Mo¿e miaucz¹ ma³o, ale zawsze w najbardziej odpowiednim momencie, trafiaj¹ w sa­ mo sedno i nie sposób z nimi polemizowaæ. A wszystko to za pomoc¹, ograniczonych przecie¿ ilo ciowo, kocich onomatopei, pomijaj¹c pana kota z "Burzowego kociêcia". Zawsze dziwi³o mnie, jak pani Maja mo¿e tak trafnie wypowiadaæ siê w ich jêzyku i znaæ ich obyczaje. Po lekturze "Takeshiego..." mam ju¿ pewne podejrzenia. I tyl­ ko ciekawi mnie, czy trenowa³ j¹ osobi cie pan Nekomata i czy pani Maja woli byæ w skórze ludzkiej, czy kociej. Nie mam wiêcej pytañ. Tylko megazazdro æ ³¹czon¹ z podziwem. K³amliwe s³owa Jad³e dzi miskê ry¿u Skosztuj te¿ stali We wszystko to wpleciona zosta³a wpisana tradycyjna hierarchia spo³eczeñstwa feudalnej Japonii, intrygi dworskie, podzia³ na klany, potyczki na miecze i s³owa, piêkne i waleczne gejsze, ciche damy dworu wo­ juj¹ce s³owem i sprytem, przy ja ñ, przeczucie i wiara. I pieni¹dze. I w³adza. A wszystko tak, jako , naturalnie. Jak ³¹czone z zacisznymi wi¹tyniami siêgaj¹ce chmur wie¿owce i migaj¹ca kolej. I Dej­ iko na dachu sklepu w Akihabarze. To jest Japonia, tego nie ogarniesz umys³em. Ale mo¿esz stwo­ rzyæ w³asn¹. Bardzo narzuca mi siê skojarzenie z "Legend¹ Piêciu Krêgów", z Japoni¹ tak bardzo ja­ poñsk¹, a jednak zupe³nie nie Japoni¹. I dziwi wielce burza zwi¹zana z zakoñczeniem powie ci. Czytaj¹c, nie wiedzia³am jeszcze, czy to tom pierwszy, czy samostójka. Okazuje siê, ¿e to wstêp do trylogii. Ale

35


czemu nie mog³aby byæ to pozycja jednotomowa, nie mam pojêcia. Problemem naszym jest wchodzenie w rolê czytelnika implikowanego. Smok Ci mówi, ¿e Przepowiednia i Co nadcho­ dzi, to wierzysz w to bezgranicznie. Nastawiasz siê, ¿e g³ówny bohater dokona rzeczy wielkich do cholery, jest g³ównym bohaterem, to zobowi¹zuje! Tu siê kroi wielka afera i przygotowania id¹ pe³n¹ par¹, nie wolno ich tak uci¹æ g³upim przypadkiem. A niby czemu? ¯ycie. Tak bywa, ¿e du¿e plany rozje¿d¿a ciê¿arówka, bo siê plany nie rozejrza³y na pasach. Zosta³o mi 20 stron, na pew­ no wydarzy siê co wielkiego. A tu nic. Bezczelno æ. Wiêc to jednak ciê¿kie byæ czytelnikiem. Ale jak bardzo przyjemnie ekscytowaæ siê, ze nas autor wywiód³ w pole. U miechnij siê, jeste w ukrytej kamerze! To tak¿e pokazuje kunszt pisarski, tak wodziæ za nos czytelnika. Tym bardziej czekam niecierpliwie na kolejny tom. Choæ, równie dobrze, by³abym zadowolona, gdyby go nie by³o.... Czytelnik.... jemu nie dogodzisz! **** Tytu³: Takeshi. Cieñ mierci Autor: Maja Lidia Kossakowska Wydawca: Fabryka S³ów Data premiery: 11 kwietnia 2014 Liczba stron: 460 ISBN: 978­83­7574­727­0

Wilq Superbohater. Syfon i papierosy Hubert przybylski By³ raz, a nawet dwadzie cia razy, sobie superbohater By³a niedziela. Niedziela, jak to niedziela ­ wia³a nud¹, zaokiennym smro­ dem p³on¹cego, grilowanego plastiku (z dodatkiem soi) sprzedawanego na miliony ton w Stonkach i swojskimi emanacjami kociej kuwety*. Co gorsza, to by³o niedzielne popo³udnie, czyli ostatni dzwonek, aby za¿yæ normalnego zdro­ wego relaksu przed pocz¹tkiem nowego, pracowitego tygodnia. A nawet dwóch, bo za nieca³y tydzieñ wypadaj¹ obchodzone ju¿ po raz dwudziesty drugi piêtna­ ste urodziny, wiêc o odpoczywaniu w nastêpny ³yk­end mo¿na ca³kowicie zapo­ mnieæ. A wiêc co ma zrobiæ w taki czas normalny zdrowy prawie dwudziesto­ dwukrotny piêtnastolatek z lekkim m³odzieñczym puszkiem**? Odpowied brzmi: normalny zdrowy prawie dwudziestudwukrotny piêtnastolatek powinien pu ciæ sobie jak¹ mi³¹, relaksuj¹c¹ muzykê***/**** i usi¹ æ w fotelu z kotem (w tej roli Grucha) na kolanach, z piwkiem (<kryptoreklama, nazwa usuniêta przez cenzurê> ale powiedzieæ, ¿e jest wyborne, to chyba mi nie zabronicie?) w jednej i komiksem w drugiej rêce. Có¿, tak w³a nie zrobi³em***** A komiksem tym by³a najnowsza, dwudziesta ods³ona serii "Wilq Superbohater" braci Bartosza i Tomasza Minkiewiczów.

36


Najnowszy zeszyt przygód Wilqa, zatytu³owany "Syfon i papierosy", sk³ada siê z kilku od­ dzielnych historii. Mamy tu i typowe, kilkustronicowe (kilkuarkuszowe? tak to brzmi w slangu komiksiarzy?) opowie ci, mamy króciutkie "jednoaktówki" i wreszcie mamy zajmuj¹c¹ ponad po³owê zeszytu historiê pierwszej sprawy Gondora (obecnie komisarza). Pierwsza historia nosi tytu³ "Au revoir les requins" i opowiada o zmaganiach Wilqa z olbrzymim rekinem terroryzuj¹cym Wenecjê Opolszczyzny. Czyli Opole. Sprawa wydaje siê z pozoru banalna, ale taka bynajmniej nie jest. Wilq staje do walki o swoje miasto, lecz ¿adne jego wysi³ki, nawet te z gatunku stri­ cte tytanicznych, nie przynosz¹ upragnionego zwyciêstwa. Nie ma siê co dziwiæ, ¿e w takiej chwili naszego bo­ hatera ogarnia zw¹tpienie. Na szczê cie nie jest sam i mo¿e liczyæ na pomoc przyjació³. Zw³aszcza Alcmana. To, czy (i ew. jak) dziêki nim nasz superbohater ze znakiem rzuffa na klacie, wygra zmagania, jest w sumie ma³o nie­ istotnym dodatkiem dla ukazania jego prawdziwie superbohaterskich, wewnêtrznych zmagañ z w³asn¹ s³abo ci¹, z w¹tpliwo ciami natury moralnej i na wskro ludzkimi odruchami. To do bólu prawdziwa, wspania³a historia z przepiêknym romansem w tle i choæ kto móg³by powiedzieæ, ¿e to historia jakich wiele mê¿czyzna spotyka kobietê i w ogóle to jednak jej bohaterem jest Wilq i ju¿ samo to sprawia, ¿e otrzymujemy co wiêcej ponad ko­ lejn¹, trywialn¹ bajeczkê o nêkanych piêtami achillesowymi zamaskowanych facetach w rajtuzach******. Je li wcze niejsz¹ opowie æ potraktujemy jako przystawkê, to teraz nadszed³ czas na danie g³ówne "Gon­ dor. Pierwszy trop". Jak pewnie czê æ z Was siê ju¿ domy li³a, jej bohaterem bêdzie Gondor, obecnie komisarz, ale wtedy (na pocz¹tku lat osiemdziesi¹tych XX wieku) jeszcze m³ody ¿ó³todziób wie¿o po milicyjnej szkó³ce. A ¿e ten komiks jest sygnowany znakiem Wilqa, wiêc on równie¿ bêdzie bohaterem tej opowie ci. ¯eby unikn¹æ wpadania w bana³ i zni¿ania siê do korzystania z urz¹dzeñ umo¿liwiaj¹cych podró¿e w czasie, które to ³atwo***­ **** pozwoli³yby osadziæ w jednym komiksie fabu³ê ³¹cz¹c¹ przygody Wilqa i dwudziestoparoletniego Gondora, Autorzy zdecydowali siê na du¿o bardziej zmy lne i eleganckie rozwi¹zanie "Godor. Pierwszy trop" to dwie, rozgrywaj¹ce siê równolegle, choæ w ró¿nych czasach, pozornie niepowi¹zane ze sob¹ historie. I tak, na pocz¹tku kwietnia 1982 roku m³ody Gondor, ch³opak z prowincji, zostaje partnerem do wiadczonej funkcjonariuszki mili­ cji obywatelskiej. Razem bêd¹ musieli zmierzyæ siê z arcyz³oczyñc¹ ukrywaj¹cym sw¹ fizis pod mokrym rêczni­ kiem i chc¹cym zag³ady Opola. Tropy zaprowadz¹ naszych dzielnych ledczych w takie miejsca, jak £emx (zamie­ szkan¹ przez £emków dzielnicê Opola), publiczna toaleta, czy prawdziwy, gierkowski dom handlowy. Tê czê æ komiksu mo¿na mia³o traktowaæ jako pierwszej wody opowie æ drogi ­ nie tylko w sensie fizycznym, ale przede wszystkim duchowym. Prowadzacy ledztwo, wraz ze swoj¹ do wiadczon¹ partnerk¹, Gondor zderzy sie z praw­ dziwym, brutalnym ¿yciem, a to, co razem, jako mê¿czyzna z w¹tpliw¹ przysz³o ci¹ i kobieta po bli¿ej nieznanych przej ciach, przez te nieco ponad czterdzie ci osiem godzin, prze¿yj¹, sprawi, ¿e na bok odsuniête zostan¹ wszyst­ kie dziel¹ce ich antagonizmy i nie tylko naucz¹ sie szanowaæ siebie nawzajem, ale i zakwitnie pomiêdzy nimi pra­ wdziwa, gliniarska przyja ñ. Przyja ñ do samego koñca. W tym samym czasie, tylko trzydzie ci lat pó niej, Wilq dostaje zadanie (od teraz ju¿ komisarza Gondora) prze­ trasportowania urzêdnika miejskiego z osiedla Malinka do urzêdu miejskiego. Proste z pozoru zadanie komplikuj¹ trudne do wyja nienia wydarzenia i dopiero pod koniec dowiemy siê, co ³¹czy pierwsz¹ sprawê Gondora z aktua­ lnym zadaniem Wilqa. I w sumie to nie mam nic wiêcej do dodania, gdy¿ wygl¹da na to, ¿e ta czê æ historii to ty­ lko wprowadzenie do jakiej wiêkszej ca³o ci. I jako taka nie powinna byæ analizowana i oceniana. Kolejna historia, jak¹ znajdziemy w "Syfonie i papierosach", to "Najlepszy superbohater nieanglojêzyczny". Wezwanie od Gondora brutalnie przerywa trening Wilqa, a Alc­man, korzystaj¹c z okazji, nagrywa wszystkie na­ stêpuj¹ce pó niej wydarzenia i wysy³a film na festiwal (i konkurs) superbohaterów. Ta z pozoru prosta, trzystroni­ cowa (darujcie, ja naprawdê nie umiem przeliczaæ tego na arkusze) historyjka jest przepe³niona nostalgi¹, têskno­ t¹ za akceptacj¹, a jej ukryte przes³anie dotyczy nie zawsze zdrowych relacji miêdzy lud mi i ich pupilami. I tak oto nadszed³ czas na grande finale ­ "Inwazjê rabunkow¹ z usi³owaniem pobicia". Na Ziemiê przylecia³a armada obcych, która chce zacz¹æ podbój planety od jej najwa¿niejszego miejsca, Opola. Przeszkodziæ im mo¿e tylko Wilq oraz jego przyjaciele i towarzysze broni: Alc­man, Entombet, Cz³owiek Zw¹tpienie, Kobieta Ro­ zczarowanie i Cz³owiek Wulgaryzm z Wielunia. Ramie w ramiê staj¹ do walki o przysz³o æ nas wszy­ stkich, ale czy mo¿na walczyæ z tak potê¿nym wrogiem? Jak mo¿na walczyæ, kiedy wydaje siê, ¿e wszystkich opêta³a niemoc, kiedy mno¿¹ siê w¹tpliwo ci, a po ogniu s³usznego gniewu pozosta³y ju¿ tylko zimne popio³y? I kiedy ju¿ prawie pewnym jest, ¿e to koniec koñców wszystkiego, na pierw­ szy plan wybija siê Cz³owiek Wulgaryzm z Wielunia. Muszê przyznaæ, ¿e scena jego prze­ mowy sta³a siê od dzi dnia moj¹ najbardziej ulubion¹ interkulturaln¹ (czy co takiego) scen¹ motywacji i krzesania zapa³u, jak¹ kiedykolwiek i gdziekolwiek obejrza³em,

37


us³ysza³em czy przeczyta³em. Uderzy³a we mnie mocniej ni¿ sto przemów Williama Wallace'a z "Bravehart. Waleczne serce" skrzy¿owanych z setk¹ mów pogrzebowych Sobieskiego z "Przy­ gód Pana Micha³a" i dziewiêædziesiêciu dwóch zagrzewaj¹cych do walki przemów stoj¹cego na pierwszym murze Dross Delnoch Drussa Legendy. Ten patos, ta werwa, te chwytaj¹ce za serce i duszê wezwanie do dzia³ania, do prze³amania w³asnych lêków, s³abo ci i w¹tpliwo ci aby broniæ jedynie s³usznej sprawy, mog¹ nam pomóc w naszym codziennym ¿yciu. Wystarczy tylko, ¿e przy­ pomnimy sobie s³owa Cz³owieka Wulgaryzmu z Wilunia i od razu wszystkie nasze, nawet najbardziej straszliwie k³opotliwe¿yciowe problemy stan¹ siê banalnie nieistotne. Moja ocena? 9,5/10********. Dwudziesta ods³ona przygód Wilqa nie zas³uguje na mniej. Za nieca³e 16 PLN dostajemy do r¹k kilka piêknych i jak¿e prawdziwych opowie ci o ¿yciu, o przyja ni, walce o idea³y, wolno æ i wszystko to, co uwa¿amy za wa¿ne i s³uszne. A Ci z Was, którzy jeszcze nigdy nie siêgali po Wilqa, w komik­ sach z i o nim mog¹ nawet ujrzeæ cel. I jeszcze wspomnieæ trzeba, ¿e wszystko to jest narysowane na licznym, bielutkim i g³adziutkim papierze, dotyk którego sam w sobie jest wart tej ceny. Polecam niezwykle gor¹co. Choæ mo¿e jednak lepiej bêdzie, je li jako podk³ad muzyczny pu cicie sobie soundtrack Lalo Schifrina z "Brudne­ go Harry'ego". Przynajmniej bêdziecie mogli spaæ nastêpnej nocy. I nastêpnej­nastêpnej. I nastêpnej­nastêpnej­na­ stêpnej P.S. Je li ktokolwiek z fanów Wilqa ma teraz w¹tpliwo ci, czy nowy zeszyt jego przygód jest taki sam, jak dziewiêtna cie poprzednich, to pieszê wyja niæ, ¿e no sure, ¿e tak. Dostajemy w nim to, co niezmiennie, od jede­ nastu lat, uwielbiamy w komiksach braci Minkiewicz ­ akcjê, przemoc, czarno­wisielczy i pokrêcony na przys³o­ wiowego maksa humor oraz tradycyjn¹ gar æ m¹dro ci ¿yciowych trenera Piechniczka. No i, oczywi cie, wulga­ ryzmy. Pierdyliony ton wulgaryzmów******. I co najwazniejsze ­ niezg³êbione pok³ady tak rzadko spotykanego w dzisiejszych czasach zdrowego rozs¹dku. Natomiast czy wszystko to, co przeczytali cie powy¿ej, poza ocen¹, to tylko takie moje mydlenie pozorów dla jeszcze nieznaj¹cych Wilqa ludzi? Przeczytajcie "Syfon i papierosy" i sami odpowiedzcie sobie na to pytanie. Tytu³: Wilq Superbohater. Syfon i papierosy. Autorzy: czapki z g³ów, moi drodzy, bo oto przed Wami... Bartosz i Tomasz Minkiewiczowie Wydawnictwo: BM Vision Data wydania: 16 maja 2014 Liczba stron: 40 stron A4 plus wykorzystane do granic mo¿liwo ci ok³adki (tego samego formatu!) Druk: klasyczny, czarno­bia³y. I ¿adnych bazgro³ów ­ bez problemów dacie radê czytaæ bez okularów i pomo­ cy policyjnego grafologa. Papier: ju¿ chyba wspomina³em, ¿e papier jest po prostu miodzio? A te ok³adki... Mrrrr ISBN: 978­83­933845­3­2 * taka metoda, ¿eby zmusiæ kota do wychodzenia latem na podwórko. ** ¿ebym tak za ka¿dym razem, kiedy us³yszê od jakiejkolwiek dziewczyny "Sto kilo? A nie wygl¹dasz", do­ stawa³ dziesiêciogroszówkê... Hmmm... Jak nic mia³bym ju¿ pewnie jakie z³oty dwana cie. *** taka tam mieszanka nowoorleañskiego jazzu, japoñskiego kamikaze­disco i inuickiej muzyki biesiadnej, przeplatanych co chwila granymi**** na tyrolskich rogach najbardziej znanymi heavy­metalowymi riffami. **** chocia¿ nie. Bior¹c pod uwagê, ¿e w rogi siê dmie, to chyba zamiast "granymi" powinienem by³ u¿yæ s³owa "wydymanymi". ***** na szczê cie, moje drogi ¿yciowe do tej pory nie przecina³y strug wartko p³yn¹cego przez nasz piêkny kraj alkoholu metylowego, wiêc jeszcze nie muszê u¿ywaæ okularów. Przynajmniej dopóki mogê sobie ustawiæ w notepadzie czcionkê 18­tkê. ****** jest

taka teoria, która g³osi, ¿e najwa¿niejsza piêt¹ achillesow¹ superbohatera s¹ jego raj­ tuzy. I wk³adane na wierzch, kontrastuj¹ce z nimi kolorystycznie, rajtki. ******* a nawet zbyt ³atwo.

38


******** te pó³ punkcika zabra³em za obrzydzenie mi nale ników. Zw³aszcza tych z twaro­ giem, miodem i ubit¹ na amen mietan¹. ********* czy wiecie, ¿e komiksy z serii "Wilq Superbohater" s¹ we wszystkich armiach wiata najpopularniejsz¹ lektur¹ podoficerów szkol¹cych wie¿ych rekrutów**********? Z ¿adn¹ inn¹ pomoc¹ owi podoficerowie nie s¹ w stanie tak efektywnie wzbogaciæ swo­ jego repertuaru wielopoziomowych wi¹zanek o takie, które poza si³¹ przekazu mia³yby tak¿e tak¹ klasê i wewnêtrzn¹ elegancjê, jak te z zeszytów Wilqa. ********** uprzedzê Wasze pytanie nie wie¿ych rekrutów nikt nie chce szko­ liæ. Sad but true...

Wiêzieñ Uk³adu. Tom 2 Istvan vizvary Wiele odpowiedzi Powie æ Alana Akaba Wiêzieñ Uk³adu mia³a pecha tom I ukaza³ siê w wydawnictwie Ifryt , które zakoñczy³o dzia³alno æ przed wydaniem to­ mu drugiego. Na szczê cie Solaris da³ nam szansê poznania dalszych losów Arto, Iwena i innych bohaterów, z którymi zd¹¿yli my zaprzyja niæ siê w trak­ cie lektury pierwszej czê ci. Drugi tom Wiê nia uk³adu rozpoczyna siê w momencie zakoñczenia tomu I. Dlatego publikacja, a co za tym idzie, czytanie obydwu w pó³torarocznym odstêpie zmienia nieco zarówno optykê, jak i percepcjê. Na szczê cie czytelnik szybko przy­ pomina sobie pytania, z jakimi pozostawi³ go pierwszy tom: jakim cudem niepraw­ dopodobna struktura spo³eczna stacji kosmicznej utrzymuje siê w dynamicznej, kru­ chej równowadze? Czy g³ównych bohaterów popchn¹³ ku sobie wy³¹cznie lepy los? Czy jedyne barwy wiata stworzonego przez Akaba to przybrudzona konformi­ zmem i upodleniem biel szlachetnych, ciemiê¿onych pracowników stacji oraz szata­ ñska czerñ Uk³adu, którego jedynym celem istnienia jest odebranie ludziom wolno æ, po¿¹danej tak bardzo, ¿e gotowi s¹ ryzykowaæ ¿yciem w desperackich próbach dostania siê do têtni¹cych swobod¹ Kolonii? Na szczê cie, drugi tom Wiê nia , oprócz nowych pytañ, przynosi te¿ wiele odpowiedzi. Nie zadowol¹ one wprawdzie zwolenników banalnych happy endów i prostych, czarno­bia³ych obrazów, za to pozwol¹ przekonaæ siê czytelnikowi, ¿e zaufanie, którym obdarzy³ autora, nie okaza³o siê nadu¿yte i wykorzystane do zbudowania karko³omnego, pozbawionego solidnych fundamentów wiata. Przeciwnie, akcja nabiera tempa, rozbudowuj¹c i wi¹¿¹c w ca³o æ w¹tki, które wydaj¹ siê najbardziej fascynuj¹ce, czyli próby wydostania siê g³ównych bohate­ rów z piekielnej Stacji i zrozumienia przez Arto, nad wiek rozwiniêtego dwunastolatka, roli, jak¹ przysz³o mu odegraæ w tej historii. wiat Akaba nie okazuje siê wydmuszk¹, lecz przemy lan¹ w szczegó³ach konstrukcj¹, ponur¹ i niepo­ koj¹c¹, lecz trudno przecie¿ o optymistyczne wizje dla ludzkiej rasy, które nie by³yby jednocze nie naiwnymi utopiami. Zw³aszcza, ¿e tytu³owy Uk³ad buduj¹ ludzie, którym rozwój nauki i techniki nie przyniós³ bynajmniej wybawienia od przywar, trapi¹cych gatunek od jego zarania. Zamiast tego zwiêkszy³empo, zasiêg i agresywno æ jego ekspansji. W dalszym ci¹gu zatem gro b¹ poz­ bawienia ¿ycia lub pracy mo¿na zmusiæ do pos³uszeñstwa niemal ka¿dego. Zawsze je­ dnak, nawet w dystopijnym, prze¿artym pesymizmem i beznadziej¹ wiecie Akaba,

39


znajdzie siê grupa ludzi, która gotowa jest zap³aciæ dowoln¹ cenê za choæby cieñ nadziei na wo­ lno æ, konsekwentnie i uparcie d¹¿¹c do przekucia jej w rzeczywisto æ. O tym w³a nie opowia­ da Wiêzieñ Uk³adu . Nie jest, niestety, powie æ Akaba samograjem, od którego nie sposób siê oderwaæ. Lekturê ut­ rudnia cokolwiek napuszony i nienaturalny jêzyk, którym porozumiewaj¹ siê bohaterowie, zw³asz­ cza ci dzieciêcy. Równie¿ opisy kosmicznych technologii przysz³o ci wydaj¹ siê niepotrzebnie drobia­ zgowe, gdy¿ si³¹ rzeczy, zw³aszcza wobec lawinowego rozwoju technologii wojskowych, cywilnych i kos­ micznych, których jeste my wiadkami, nader szybko staj¹ siê owe wizje nieaktualne i naiwne, koliduj¹c jed­ nocze nie z w³a ciw¹ space operze umowno ci¹ niektórych rekwizytów, takich jak kosmiczne my liwce (kto na­ prawdê obsadza³by je ¿ywymi pilotami?) czy galaktyczne imperia oparte na typowo ziemskich fundamentach (kto wozi³by statkami kosmicznymi towary do innych uk³adów s³onecznych?). Mo¿na te próby technicznej i nau­ kowej skrupulatno ci potraktowaæ jako eksperyment, sprawdzaj¹cy czy naukowa fantastyka potrzebuje wsparcia w postaci wiarygodnie brzmi¹cych, choæ najczê ciej fikcyjnych, technologicznych i naukowych fundamentów. Moim zdaniem, werdykt brzmi: nie potrzebuje , zw³aszcza w zderzeniu z rosn¹c¹ w ród czytelników wiadomo­ ci¹ technicznych szczegó³ów coraz powszechniejszej komercyjnej, rozrywkowej i politycznej eksploracji kos­ mosu. W takich okoliczno ciach S­F musi raczej nastawiæ siê na uwodzenie czytelnika tym, czego nie znajdzie w codziennej porcji wiadomo ci na swojej cianie fejsbuka: próbami zrozumienia cz³owieka ery kosmicznej, na­ wet je li taka nigdy w rzeczywisto ci nie nadejdzie, jego problemów, rado ci, k³opotów nowych i starych, wyz­ wañ i szans, jakie niesie opanowanie nowego rodowiska. Równie¿ i te badania "Wiêzieñ Uk³adu prowadzi, choæ sformu³owanie wniosków pozostawi³ autor czytelnikowi. Podsumowuj¹c, Tom II Wiê nia Uk³adu stanowi satysfakcjonuj¹ce dope³nienie tomu pierwszego, natomiast nie rozwija historii na tyle, ¿eby zachêciæ do czytania tych, których tom pierwszy nie porwa³. Pozostawia nas z nadziej¹, ¿e autor bêdzie siê rozwija³ i przedstawi nam kolejne historie osadzone w tym samym lub innych wia­ tach. Tytu³: Wiêzieñ Uk³adu (czê æ 2) Autor: Alan Akab (pseudonim) Wydawnictwo: Solaris Miejsce i data wydania: Stawiguda, Listopad 2013 Liczba stron: 424 ISBN: 978­83­75900­37­8

40


Podró¿e z Charleyem. W poszukiwaniu Ameryki Aleksander Kusz Spotykaj¹c klasyka Sam nie wiem co mi siê sta³o. Najprawdopodobniej starzejê siê i to w te­ mpie zastraszaj¹cym. Dopuszczam nawet tak¹ mo¿liwo æ, ¿e jest to zauwa­ ¿alne dla innych. Mianowicie wziê³o mnie na czytanie klasyków, na razie amery­ kañskich, i jeszcze nie takich klasycznych klasyków (wiadomo, jak to w Amery­ ce, tam nawet klasycy s¹ m³odzi, a zabytki maj¹ piêædziesi¹t lat), ale kto wie, co bêdzie dalej Kiedy przegl¹da³em zapowiedzi wydawnictwa Prószyñski i S­ka moj¹ uwagê przyci¹gnê³a ksi¹¿ka Johna Steinbecka Podró¿e z Charle­ yem . Nie Na wschód od Edenu , Tortilla Flat , Myszy i ludzie czy Gro­ na gniewu , ale w³a nie nieznana mi wcze niej ksi¹¿ka drogi, Podró¿e z Char­ leyem . Na pocz¹tku pomy la³em sobie Ale babola wydawnictwo walnê³o, nie potrafi¹ poprawnie napisaæ nazwy motocykla , bo sk¹d mia³em wiedzieæ, ¿e o psa chodzi Piêædziesiêcioo mioletni, uznany, ale u schy³ku swojej kariery pisarz John Stein­ beck dochodzi do wniosku, ¿e jak jeszcze w m³odo ci zna³ swój kraj, podró¿owa³ po nim wzd³u¿ i wszerz, tak teraz, starszy, przyprószony siwizn¹ ju¿ nie. Wie du¿o o USA, ale ju¿ o samych jego mieszkañcach, tych normalnych, zwyk³ych, to ju¿ nie za wiele. Zamawia domek na ciê¿arówce i postanawia ru­ szyæ w podró¿ przez swój kraj, oczywi cie z takim zamiarem, ¿e potem to wszystko opisze. Po d³ugich przygotowaniach, uzgodnieniach z wieloma doradcami i wys³uchaniu wielu samych dobrych rad, wyrusza w podró¿ wraz ze swoim psem francuskim pudlem Charleyem. Zamierza przemierzyæ prawie ca³e Sta­ ny Zjednoczone w trzy miesi¹ce. Ma plan, ma rozpisane, gdzie mniej wiêcej ma byæ, co odwiedziæ, przez jakie miejscowo ci przejechaæ. Niby nie ma okre lonego dok³adnie czasu podró¿y, ale mniej wiêcej w jej po³owie uma­ wia siê ze swoj¹ ¿on¹ na spotkanie w Chicago, wiêc czasowo te¿ jest w jaki sposób zorganizowany. Jego podró¿ nie jest z tych w japoñskim stylu ­ odhaczyæ, sfotografowaæ, zaliczyæ. Jedzie, aby spotkaæ ludzi i porozmawiaæ z nimi. Pocz¹tkowo nawet opisuje swoj¹ trasê, poszczególne miejscowo ci, ale szybko przestaje to robiæ. Bo nie to jest najwa¿niejsze. Najwa¿niejsza jest wyprawa sama w sobie i spotykani ludzie. Opisuje dok³adnie swoj¹ pod­ ró¿ z perspektywy trochê schorowanego, starzej¹cego siê cz³owieka, który wie, ¿e to jego ostatni taki wyczyn. Opisuje od strony ludzi, spotkañ, a nie widoków czy zdarzeñ politycznych. Oczywi cie nie tylko: w Maine mamy opisy przyrody, w Teksasie, któremu po wiêci³ du¿o miejsca, zdarzenie polityczne, mo¿e trochê socjologiczne, ale to wyj¹tki potwierdzaj¹ce regu³ê. Spotyka ludzi, zwyk³ych obywateli i rozmawia z nimi, to najwa¿niejsze. Rzadko dotyka go wrogo æ, raczej wzbudza zaciekawienie, zw³aszcza Rosynantem. To zaciekawienie, ¿e kto ze stanu Nowy Jork przyjecha³ na jakie wertepy i chce mu siê hen, w dalekiej g³uszy wêdrowaæ. Chce mu siê przy­ stawaæ, proponowaæ kubek kawy, czy czego mocniejszego. Jednak ze wszystkich ludzi, którzy spotykaj¹ Stein­ becka na trasie przebija g³ównie têsknota za tym, co jest za zakrêtem, za wiaduktem, za rzek¹. Przebija równie¿ podziw i zazdro æ, ¿e on móg³ wsi¹ æ do auta i pojechaæ, a oni nie mog¹. Nie mogli z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, ¿e siê boj¹. Boj¹ siê tego, co za rogiem, bo wprawdzie tu, gdzie jeste my, jest le, bru­ dno i nie da siê wytrzymaæ, ale w koñcu dalej tam siedzimy, bo to ju¿ znamy, a tam dalej mo¿e byæ je­ szcze gorzej, prawda? (tak przy okazji, obawy, ¿e rozpoznaj¹ tak znanego pisarza okaza³y siê p³onne, ani razu nie zosta³ rozpoznany). Przede wszystkim o tym jest ta ksi¹¿ka. Nie o tym, ¿e Steinbeck pod koniec kariery pisarskiej próbowa³ prze³amaæ swoj¹ niemoc twórcz¹ wypraw¹ wzd³u¿ i wszerz Ameryki. Ale o tym, ¿e on têskni¹c za podró¿¹, wypraw¹, potrafi³ prze³amaæ siê i j¹ zrealizowaæ. Niewa¿ne, w jakim celu. I niewa¿ne, ¿e jak siê po wielu latach okaza³o, nie jest to reporta¿, jak

41


siê wydawa³o, ale raczej to, co przez ca³e ¿ycie pisa³, czyli w wiêkszo ci fikcja literacka. Prze­ cie¿ nie o to chodzi, ¿eby Steinbeck opisa³ nam, co robi³ godzina po godzinie, ale ¿eby wzbu­ dzi³ w nas ¿ar, który przecie¿ gdzie tam w nas siê tli. Wszyscy chyba mamy tak¹ têsknotê za nieznanym, za przestrzeni¹, ¿eby uwolniæ siê od tego wszystkiego, co doko³a, choæby na chwilê i pojechaæ, gdziekolwiek, najlepiej poznaæ swój kraj (wiem ¿e USA ze swoimi przestrzeniami wietnie do tego siê nadaj¹, ale gwarantujê Wam, ¿e Polska te¿ jest niczego sobie). Wiêc zróbmy to. Po prostu. Albo tak znienacka, nawet zaskakuj¹c samego siebie, albo chocia¿ trochê przygotowuj¹c wyprawê. Porzuæmy tê u³udê wspó³czesnej wiêzi, te Internety, fejsbuki, po­ cztê elektroniczn¹ i jed my. Steinbeck, i nie tylko on, pokaza³, ¿e mo¿na, ¿e trzeba tylko chcieæ, ¿e wiêkszo æ argumentów przeciw to tylko wymówki. To nie jest najlepsza powie æ Steinbecka, mie ci siê w stanach rednich, ale da³a mi trochê do my lenia, nad paroma rzeczami siê zastanowi³em, wiêc porównuj¹c do wiêkszo ci obecnej literatury, to i tak bardzo du¿o. Dodatkowym smaczkiem ksi¹¿ki jest to, ¿e przet³umaczy³ j¹ jeden z moich ulubionych t³umaczy Bronis³aw Zieliñski, cz³owiek, który przybli¿y³ mi mojego ukochanego Hemingwaya ­ (a w³a nie, nastêpny mój Guru, które­ go Wam jeszcze nie przedstawi³em, ale przecie¿ wszystko przede mn¹) ­ pisarza, którego prozê uwielbiam, od którego wiele siê zaczê³o. Ale o tym pewnie bêdzie w jednym z kolejnych odcinków. * Kto pierwszy odpowie, czym by³ ów steibackowy Rosynant, oraz do jakiego innego Rosynanta siê odwo³y­ wa³, ten w nagrodê dostanie ksi¹¿kê Johna Steinbecka Podró¿e z Charleyem . Taki ³adny konkurs mi siê wymy­ li³ :) autor: John Steinbeck tytu³: Podró¿e z Charleyem wydawnictwo: Prószyñski i S­ka data wydania: kwiecieñ 2014 liczba stron: 328 ISBN: 978­83­7839­754­0

Ksiê¿yce Jowisza Katarzyna lizak Ksiê¿yc Jowisza (kolejny esej pochwalny) Spotka³a mnie ogromna przyjemno æ i mam dla Was omówiæ zbiór opo­ wiadañ Alice Munro zatytu³owany Ksiê¿yce Jowisza . Pierwszy esej poch­ walny na cze æ Autorki i Jej opowiadañ napisa³ Alek pod koniec wrze nia. Obie­ ma rêkami podpisujê siê pod tamtym omówieniem. Zakocha³am siê w twórczo ci Alice Munro od pierwszego przeczytania, i to bar­ dzo mocno. Wiedzia³am od razu, ¿e jest to uczucie na zawsze, i ¿e na pewno przeczy­ tam wszystko, co wysz³o spod Jej pióra. Pamiêtam, jak ogromne wra¿enie zrobi³o na mnie pierw sze przeczytane opowiadanie Mi³o æ dobrej kobiety . Jego zakoñczenie zaskoczy³o mnie tak mocno, ¿e dos³o­ wnie wbi³o mnie w fotel. Ju¿ wtedy wiedzia³am, ¿e mam do czynienia z literatur¹ wybitn¹. Ka¿de opowiadanie to prawdziwy literacki majstersztyk.

42


Jêzyk opowiadañ Alice Munro jest elegancki, absolutnie precyzyjny, a jednocze nie niesamowi­ cie plastyczny. Opowiedziane historie zachwycaj¹, urzekaj¹, zaskakuj¹, a czasem przera¿aj¹. Choæ s¹ to opowie ci o zwyczajnych ludziach, najczê ciej kobietach, o ich codzienno ci i przeró¿nych do wiadczeniach. Alice Munro czêsto opisuje te najtrudniejsze, takie jak ciê¿ka choroba, samot­ no æ, zranienia, nienawi æ i ¿ycie z poczuciem winy. Ale opisuje równie¿ chwile szczê cia i g³êbo­ kie fascynacje drugim cz³owiekiem. Tak naprawdê w opowiadaniach Alice Munro znajdziemy ca³¹ gamê do wiadczeñ i uczuæ, które Autorka potrafi pokazaæ jak nikt inny. Wraz z Ni¹ zagl¹damy bardzo g³êboko w ludzkie serca i dusze. Przyznajê, ¿e niektóre opowiadania s¹ bardzo trudne, wrêcz ciê¿kie. A¿ chce siê zamkn¹æ oczy, ¿eby tego nie widzieæ. Alice Munro mówi, ¿e inspiracj¹ dla Niej jest ¿ycie. W Jej opowia­ daniach znajdziemy w¹tki zaczerpniête z Jej w³asnych do wiadczeñ, jak i z obserwacji. Jak sama kiedy powie­ dzia³a, w Jej opowiadaniach fakty staj¹ siê fikcj¹, a fikcja to wspomnienie . Zbiór opowiadañ zatytu³owany przepiêknie Ksiê¿yce Jowisza jest inny od tych, które mia³am okazjê dotych­ czas przeczytaæ. U¿ywaj¹c kolokwialnego wyra¿enia, okre li³abym go jako najl¿ejszy. Choæ to wcale nie ozna­ cza, ¿e czytelnik nie znajdzie tu opowie ci o bardzo g³êbokich albo bardzo trudnych do wiadczeniach. Znajdzie. Ale w tym zbiorze nie ma opowiadañ, w których postacie zmagaj¹ siê z chorob¹ i jej koszmarem, z okrucieñstwem albo ze zbrodni¹. W Ksiê¿ycach Jowisza przeczytamy o relacjach miêdzy rodzeñstwem, ma³¿onkami, rodzica­ mi i dzieæmi, przyjació³mi oraz wspó³pracownikami. S¹ tu opowiadania o zdradzie i romansach. W dwóch opowia­ daniach pojawia siê choroba, ale jest tylko t³em i pretekstem, a nie koszmarnym bohaterem. Zbiór Ksiê¿yce Jo­ wisza jest wyj¹tkowy równie¿ ze wzglêdu na to, ¿e opatrzony zosta³ wstêpem autorstwa samej Alice Munro. Autorka pisze w nim ogólnie o swoim pisaniu, ale odnosi siê równie¿ do konkretnych opowiadañ i ich genezy. Ten wstêp dla mnie fanki Autorki jest prawdziwym rarytasem. Planowa³am napisaæ kilka s³ów na temat ka¿de­ go z jedenastu opowiadañ, ale zmieni³am zdanie. Te opowiadania po prostu trzeba przeczytaæ i odkryæ je same­ mu. Nie chcê ich sprowadzaæ do kilku s³ów komentarza. My lê, ¿e dla tych, którzy nie rozpoczêli jeszcze swojej przygody z Alice Munro, zbiór Ksiê¿yce Jowisza mo¿e stanowiæ jej bardzo udany pocz¹tek. Bardzo polecam! Polecam równie¿ inne zbiory. Opowiadania Alice Munro s¹ zachwycaj¹ce, magnetyzuj¹ce, po prostu wietne. Dodam jeszcze tylko od siebie, ¿e dla mnie najpiêknie ­jszym, a zarazem jednym z najsmutniejszych opowiadañ Alice Munro jest opowiadanie zatytu³owane Sztuczki ze zbioru Uciekinierka . To prawdziwe literackie cudeñko.:)) Autor: Alice Munro T³umaczenie: Agnieszka Pokojska Tytu³: Ksiê¿yce Jowisza Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Data wydania: 21 maja 2014 ISBN: 9788308053638

43


Czysty ob³êd Anna klimasara Gdy ¿ycie staje na g³owie Niedawno og³oszono, ¿e Australia po raz czwarty z rzêdu zosta³a uznana za najszczê liwszy kraj uprzemys³owiony. Jako ¿e o miejscu w rankingu de­ cyduj¹ g³osy mieszkañców, mam oczywi cie w³asn¹ teoriê t³umacz¹c¹ fenomen tego kraju. Bior¹c pod uwagê fakt, i¿ nie jest to najprzyja niejsze dla ludzi miej­ sce na wiecie (przypominam, ¿e spo ród nieszkodliwych stworzeñ tam ¿yj¹cych mo¿na wymieniæ niektóre owce*), Australijczykom znacznie ³atwiej cieszyæ siê z ¿ycia ni¿ chocia¿by nam. Taki statystyczny Australijczyk budzi siê prze­ licza wci¹¿ dostêpne mu koñczyny i ju¿. Pe³na rado æ uda³o siê do¿yæ kolej­ nego poranka, nic go nie u¿ar³o, nie uk¹si³o, ani nie rozszarpa³o na strzêpy. Kto by siê w takich okoliczno ciach przyrody przejmowa³ tak prozaicznymi kwestia­ mi jak podatki, afery rz¹dowe czy niedostatki s³u¿by zdrowia? Zreszt¹ na co Australijczykowi s³u¿ba zdrowia? Jak ju¿ go co u¿re, to i tak nie zd¹¿y dojechaæ do szpitala. Tylko czemu Wam o tym piszê? Otó¿ ca³y ten wstêp ma nas doprowadziæ do powie ci Marka Lamprella Australijczyka z krwi i ko ci, której akcja rozgrywa siê nie gdzie indziej, a na Ostatnim Kontynencie. Znaczy siê na Antypodach no wiecie, na lewo od Shire. Przed lektur¹ zastanawia³am siê, czy ksi¹¿ka potwierdzi ten sielan­ kowy obraz krainy bezwstydnie taplaj¹cej siê w szczê ciu i b³ogo ci. Tymczasem ju¿ na samiutkim pocz¹tku dzieje siê le. Michael O Dell wpada pod samochód. Nie jest to wpadniêcie ze skutkiem miertelnym, a nawet kontrolny pobyt w szpitalu nie trwa zbyt d³ugo. Niemniej jednak wypadek staje siê cezur¹, po której wszystko zaczyna siê rozsypywaæ, z g³ównym bohaterem na czele. Michael, co ca³kiem zrozumia³e, nie mo¿e siê pozbieraæ po wypad­ ku, a powinien zrobiæ to jak najszybciej, bo sytuacja w jego rodzinie wymyka siê spod kontroli. Nastoletnia córka wszczyna w szkole awanturê, w której dochodzi do rêkoczynów, a syn ma do æ niesprecyzowane powi¹zania z handlem narkotykami. Do tego dochodz¹ przyziemne k³opoty finansowe, które jako ¿ywo przypominaj¹ proble­ my polskich rodzin hipoteka do sp³acenia, brak pracy i perspektyw (a pozwolê sobie zauwa¿yæ, ¿e Polska we wspominanym rankingu zajê³a dopiero miejsce dwudzieste siódme). Je li dodamy do tego zatarg z bardzo wp³y­ wow¹ rodzin¹ lokalnych krezusów i pozbawionym wyobra ni, nadgorliwym oraz, nie bójmy siê u¿yæ tego s³owa, skorumpowanym policjantem, otrzymujemy obraz daleki od szczê cia. Jedno jest pewne trudno powiedzieæ, ¿e nieszczê cia chodz¹ parami, gdy¿ Michaela w jednej chwili dopad­ ³o ich ca³e stado. W zasadzie g³ówny bohater pewnego dnia wpad³ w jak¹ chor¹ spiralê pecha i nawet kiedy wy­ daje siê, ¿e gorzej ju¿ byæ nie mo¿e, dochodzi do kolejnego nieprawdopodobnego zbiegu okoliczno ci. Lamprell balansuje chwilami na granicy absurdu, ale jej nie przekracza, dziêki czemu opowie æ od pocz¹tku do koñca po­ zostaje wiarygodna. Co równie wa¿ne, unika pachn¹cych bana³em porad ¿yciowych i niezawodnych recept na radzenie sobie z przeciwno ciami losu. Nie próbuje nam wmówiæ, ¿e trzeba z ca³ych si³ walczyæ i wierzyæ w osta­ teczny sukces, by wszystko odwróci³o siê na nasz¹ korzy æ. Michael jest antytez¹ bohatera walecznego. Co praw­ da próbuje co zdzia³aæ, jednak na skutek kiepskiego stanu fizycznego i psychicznego, jego dzia³ania s¹ nieporad­ ne i brak im impe tu. W wiêkszo ci przypadków ogarniêty niemoc¹ po prostu daje siê ponie æ nurtowi zdarzeñ, co najwy¿ej licz¹c na to, ¿e nie rozbije siê o ska³y. Warto zwróciæ uwagê na fakt, ¿e powie æ napisana jest w drugiej osobie, dziêki czemu przez ca³y czas czu³am siê, jakbym prowadzi³a dialog z bohate­

44


rami (choæ dialog to mo¿e za du¿o powiedziane, gdy¿ bohaterowie uparcie nie odpowiadali). Mia³am wra¿enie, ¿e mimowolnie sta³am siê przedstawicielk¹ lepego losu, którego nieodwo³a­ lne wyroki odczytujê co do s³owa, choæ w wielu przypadkach chcia³abym je zmieniæ. Trzeba przyznaæ, ¿e zabieg ten pozwala nawi¹zaæ z postaciami literackimi wyj¹tkowo osobiste relacje i nawet je li z pocz¹tku wydaje siê nieco mêcz¹cy w odbiorze, szybko przestaje siê go zauwa¿aæ. Podsumowuj¹c, ¿ycie g³ównego bohatera stanê³o na g³owie, choæ je li we miemy pod uwagê fakt, ¿e w Australii wszystko jest na co dzieñ do góry nogami, to z naszego punktu widzenia ¿ycie Michaela na chwilê siê wyprostowa³o i zaczê³o przypominaæ nasz¹ nie³atw¹ egzystencjê (dwadzie cia sze æ miejsc w ranki­ ngu to jednak odczuwalna ró¿nica). ¯eby nie psuæ Wam rado ci z lektury nie zdradzê, czy na koñcu wszystko wróci³o do tej dziwnej, odwróconej normy, czy te¿ mo¿e co bohaterów zwyczajnie ze¿ar³o. I tak sobie tylko my lê, ¿e mo¿e i szczê liwy kraj z tej Australii, ale jednak trochê dziwny. Autor: Mark Lamprell Tytu³: Czysty ob³êd Tytu³ orygina³u: The Full Ridiculous T³umaczenie: Tomasz Wilusz Wydawnictwo: Prószyñski i S­ka Liczba stron: 304 Data premiery: 13 maja 2014 ISBN: 978­83­7839­763­2 *Je li kto nie wie, do której ksi¹¿ki nawi¹zujê, to niech siê dowie ;)

Pa dziernikowa lista Daniel augustynowicz

Cz³owiek, gdy wybiera siê do kina, to za 15 z³otych chce rozp³ywaæ siê w zachwytach nad wiadrem popcornu i opowiadaæ znajomym, jaki super film ostatnio ogl¹da³. W innym wypadku wraca do domu rozgoryczony i wy³ado­ wuje sw¹ frustracjê w sieci z innymi rozgoryczonymi. Widz sta³ siê bardziej wy­ bredny, bo w koñcu ma, z czego wybieraæ i chce dobrze ulokowaæ ciê¿ko zarobio­ ne pieni¹dze. Dziêki czemu wci¹¿ podnosi siê poprzeczka i mo¿emy obejrzeæ ta­ kie cuda, jak "Pulp Fiction", "Memento", "Presti¿" czy "Incepcja". Podobnie ma siê sprawa w wiecie ksi¹¿ek. Ludzie nie maj¹ zbyt wiele czasu, wiêc je¿eli maj¹ zmarnowaæ kilka godzin na lekturê, to musi to byæ arcydzie³o. Szczególnie, ¿e ksi¹¿ki tanie nie s¹ i trzeba wydaæ nieraz nawet 50 z³otych. Sam pisarz musi wykazaæ siê pomys³owo ci¹ i talentem, czêsto eksperymentuj¹c z form¹ i kreacj¹. W wyniku, czego powstaj¹ takie pere³ki, jak Pa dziernikowa lista . Po rozdarciu koperty i wyjêciu z niej ksi¹¿ki by³em zachwycony. Wydawnictwo Prószyñski i S­ka, znów staje na wysoko ci zadania. Pa dziernikowa lista ma ³ad­

45


n¹ ok³adkê. Grafika zrobiona jest bardzo profesjonalnie i mia³o mo¿emy podarowaæ ksi¹¿kê w formie prezentu lub przyozdobiæ ni¹ w³asny rega³. W grafice zaciekawi³ mnie jeden element odwrócony zegar. Nie bardzo wiedzia³em, czego jest symbolem, skoro w tytule mowa o jakiej li cie. Po powierzchownym przewertowaniu ksi¹¿ki zorientowa³em siê, w czym rzecz. Pa dziernikowa lista zaczyna siê po prostu od zakoñczenia, co mocno mnie zdziwi³o i do æ scepty­ cznie podszed³em do takiego zabiegu. Przyst¹pi³em jednak do lektury i ku mojemu zaskoczeniu okaza³o siê, ¿e napisanie ksi¹¿ki w taki sposób to strza³ w dziesi¹tkê! Poznajemy przera¿on¹ Gabriel w tajemniczym mieszkaniu, prowadz¹c¹ rozmowê z nowym znajomym. Z dia­ logu dowiadujemy siê, ¿e córka Gabriel zosta³a porwana, a sama Gabriel oczekuje przybycia swego przyjaciela, Daniela, który pojecha³ zap³aciæ okup. A ca³y zamêt spowodowany jest enigmatyczn¹ pa dziernikow¹ list¹. Pocz¹tek powie ci jest zaskakuj¹cy, aczkolwiek móg³by byæ mocniejszy. Niestety, technicznych szczegó³ów autor nie móg³ przeskoczyæ. Zaczynaj¹c ksi¹¿kê od zakoñczenia fabu³y, nie mamy bladego pojêcia, kim s¹ boha­ terowie, dlatego te¿ nie jeste my w stanie za bardzo przej¹æ siê ich losem. Mimo to, autor zrêcznie wplót³ podsta­ wowe informacje, unikaj¹c ich powielania we wcze niejszej czê ci wydarzeñ, co jest bardzo na plus. Deaver, jak po sznurku, w ka¿dym rozdziale cofa siê w czasie o kolejne minuty. Czasem godziny. Rozdzia³y zosta³y wiêc opatrzone numerem i krótk¹ notk¹ 17:40 niedziela, 30 minut wcze niej oraz do³¹czono do nich zdjêcia, nawi¹zuj¹ce do fabu³y. Powiem szczerze, ¿e zabieg cofania siê sprawi³, ¿e aura tajemniczo ci, przy wiecaj¹ca kolejnym rozdzia³om, by³a znacznie wiêksza, ni¿ jakby poznawaæ fabu³ê we w³a ciwej kolejno ci. Ze strony na stronê, im bardziej cofa­ li my siê w czasie, tym bardziej obraz nam siê rozja nia³ a napiêcie, zamiast spadaæ ros³o. Skojarzenie z filmem "Memento", jest tu jak najbardziej na miejscu. Autor doskonale bawi siê przewrotno ci¹ opisów w przedstawianiu wydarzeñ. Niczego tak naprawdê nie mo­ ¿emy byæ pewni. Niekiedy przewrotno ci wywo³uj¹ na twarzy u miech, a innym razem po prostu ³apiemy siê za g³owê z niedowierzania. Autor z premedytacj¹ wodzi nas za nos. Podczas czytania kolejnych rozdzia³ów, pojawia siê coraz wiêcej pytañ i w¹tpliwo ci, co pcha tylko do dalszej lektury. Kreacja Gabriel jest po prostu ob³êdna. Z ka¿d¹ chwil¹ zaskakuje sprytem i si³¹ charakteru. Nawet w chwilach grozy, napiêcia i strachu zachowuje jasno æ my lenia, co sprawia, ¿e mêska postaæ Daniela wypada przy niej trochê blado i niemêsko. Ciekawa jest równie¿ kreacja pary policjantów, którzy przywodzili na my l Vincenta i Jules a z "Pulp Fiction", choæ mo¿e, to tylko moje skojarzenie. Bohaterowie wykreowani przez Dea­ ver a z pewno ci¹ nie s¹ papierowi. Autor dobrze radzi sobie z kreacj¹ i potrafi pisaæ naprawdê wietne dialogi, co przek³ada siê na autentyczno æ bohaterów. Autor równie¿ zrêcznie wykorzystuje atrybuty ubioru, cechy charakterystyczne wygl¹du, w celu zaprezentowa­ nia postaci, bez przedwczesnej kreacji. Wymin¹³ tym samym podstawowe problemy techniczne, zamieniaj¹c tru­ dno ci w atuty. Dziêki temu do tej pory pamiêtam pana ¯ó³t¹ Koszulê. Mimo, i¿ akcja pêdzi na z³amanie karku, autor znalaz³ miejsce na drobniejsze zagadki, wrêcz smaczki tj.: Pro­ fesor, o którym wspomina Gabriela. Czy podobieñstwo Daniela do znanego aktora, przy czym ¿adna z postaci nie mówi, do jakiego. Za du¿y plus uwa¿am równie¿ zakoñczenia rozdzia³ów, które pozostawia³y wielki znak zapytania. Np.: Jak bohaterowie oszukali policjantów? Kim jest pan ¯ó³ta Koszula? Wszystko naprawdê perfekcyjnie siê zazêbia, tworz¹c znakomit¹ iluzjê. Bo trzeba Wam wiedzieæ, ¿e w Pa ­ dziernikowej li cie nic nie jest takie, na jakie wygl¹da. Sens tych s³ów znakomicie oddaje zakoñczenie ksi¹¿ki, czyli pocz¹tek fabu³y, z³o¿ony z trzech punktów kulminacyjnych, które wywo³uj¹ totalny opad szczêki. Czytaj¹c ostatni rozdzia³ po prostu siad³em z wra¿enia! Szkoda tylko, ¿e autor zbyt szeroko rozpisa³ siê na temat wyja nienia zagadki. Niektóre rzeczy nale­ ¿a³o zostawiæ czytelnikowi, by odrobinê pomy la³. Podsumowuj¹c, ksi¹¿ka ma 344 strony, ale dzieje siê w niej naprawdê, na­ prawdê du¿o! Nie ma w niej bohaterów, których bêdziemy wspominaæ latami. Nie ma wielkiej, nadymanej fabu³y. Jest akcja, jest zabawa, jest zagadka. Wszy­

46


stko jest majstersztykiem, który ma bawiæ i wci¹gaæ. Osobi cie przeczyta³em ksi¹¿kê w jeden dzieñ i by³em pod jej ogromnym wra¿eniem. 36 z³otych? To jak za darmo! Tytu³: Pa dziernikowa lista Autor: Jeffery Deaver T³umaczenie: £ukasz Praski Wydawnictwo: Prószyñski i S­ka Data wydania: 22.04.2014 Ilo æ stron: 344 ISBN: 978­83­7839­750­2

LeBron James. Król jest tylko jeden? Maciej rybicki

Nie jest ³atwo napisaæ dobr¹ biografiê. Niby idea jest prosta: zbieramy wszelkie dostêpne, mo¿liwie zró¿nicowane materia³y na temat interesuj¹cej nas osoby, dokonujemy selekcji, przyjmujemy jaki klucz (chronologiczny, te­ matyczny), wybieramy motyw przewodni, ³apiemy za pióro lub klawiaturê i po jakim czasie mamy gotowy tekst. No niestety, to nie wystarczy, a biograf czês­ to spotyka na swojej drodze powa¿ne przeszkody, choæby w dostêpie do faktów na temat obiektu swego zainteresowania. Przy tym wszystkim zak³adamy, ¿e bohater biografii jest faktycznie osob¹ na tyle interesuj¹c¹, aby tekst taki wzbudzi³ ciekawo æ czytelnika, a sam autor ma na niego pewien pomys³. W przypadku biografii osób ¿yj¹cych, ba, wci¹¿ aktywnych w polu swej dzia­ ³alno ci, zaczynaj¹ siê ju¿ naprawdê strome schody. Ciê¿ko tu o stworzenie spójnej zamkniêtej narracji, pokazuj¹cej dan¹ osobê i jej dzia³alno æ ca³o cio­ wo, w pewien sposób j¹ komentuj¹c¹, czy podsumowuj¹c¹. W koñcu ¿ycie na­ szego bohatera mo¿e potoczyæ siê w wielu, zupe³nie nieprzewidzianych kierun­ kach, które karz¹ spojrzeæ na jego dotychczasowe dokonania z zupe³nie innej perspektywy. Takie biogra­ fie s¹ trochê jak przys³owiowe chwalenie dnia przed zachodem s³oñca (wersjê z chwaleniem baby so­ bie odpu æmy). A jednak powstaj¹ i s¹ czytane. wietny przyk³ad mo¿e stanowiæ najnowsza propozycja wydawnictwa Sine Qua Non pt. LeBron James. Król jest tylko jeden? autorstwa Marcina Harasimowi­ cza. Polski dziennikarz od kilku lat mieszkaj¹cy w Stanach Zjednoczonych postanowi³ pój æ do æ klasycz­ n¹ cie¿k¹ i zebraæ materia³ na temat jednej z najwiêkszych gwiazd wspó³czesnego zawodowego spo­ rtu. Temat rzeczywi cie pasjonuj¹cy, szczególnie bior¹c pod uwagê trudne dzieciñstwo LeBrona, okoliczno ci w jakich trafi³ do NBA (z niebotycznym, opiewaj¹cym na niemal 100 milionów dola­ rów, kontraktem z firm¹ obuwnicz¹ podpisanym jeszcze zanim rozegra³ na parkietach NBA pierw­ szy mecz), jego determinacja w d¹¿eniu do mistrzostwa Ligi, wreszcie transfer do Miami i powstanie Wielkiej Trójki zwieñczone dwoma tytu³ami z rzêdu. Tyle tylko, ¿e ta historia wci¹¿ trwa. W momencie, gdy piszê te s³owa, w najlepszej koszykarskiej li­

47


dze wiata w³a nie trwaj¹ Playoffy, w których prowadzona przez Króla Jamesa ekipa z Miami toczy w Finale Konferencji Wschodniej kolejny epicki bój z Indiana Pacers. Czy skoñczy siê to kolejnym tytu³em? A mo¿e spektakularna pora¿k¹? W chwili obecnej trudno powiedzieæ. A prze­ cie¿ przed niespe³na trzydziestoletnim koszykarzem jeszcze wiele lat kariery na parkietach. Czy nie jest aby zbyt wcze nie na podsumowanie, którym zwykle bywa biografia? Widocznie dla Ha­ rasimowicza nie, choæ osobi cie pozwolê sobie mieæ zdanie odmienne. Do æ niefortunny moment, w jakim powsta³a biografia Jamesa to nie jedyna bol¹czka tej ksi¹¿ki. Jedyny polski dziennikarz akredytowany przy NBA postanowi³ zbudowaæ swoj¹ ksi¹¿kê na podstawie najprostszego, najbardziej oczywistego i co tu du¿o kryæ banalnego klucza. Historia pochodz¹cego z Akron zawodnika prze­ dstawiona jest przede wszystkim przez pryzmat jego dokonañ sportowych. W pewnym sensie jest to rozwi¹zanie logiczne: w koñcu czego oczekiwaæ po biografii sportowca, je li nie historii jego osi¹gniêæ? Rezultat jest jednak taki, ¿e zostajemy zarzuceni ogromn¹ ilo ci¹ linijek statystycznych i omówieniem co wa¿niejszych wydarzeñ oko³oparkietowych lub zwi¹zanych z wyborem klubu (z nies³awn¹ Decyzj¹ * z 2010 r. na czele), za zupe³nie marginalnie potraktowana jest wszelka pozasportowa dzia³alno æ Amerykanina. Biografia, w której biznesowej i reklamowej dzia³alno ci jednego z najlepiej op³acanych sportowców globu po wiêca siê tak¹ sam¹ ilo æ miejs­ ca co zaledwie kilku tygodniom ostatniego sezonu zasadniczego NBA, jest po prostu skonstruowana ra¿¹co jedno­ wymiarowo. Czytelnicy szukaj¹cy czego wiêcej ni¿ tylko omówienia kulisów boiskowych zmagañ mog¹ wiêc czuæ siê ksi¹¿k¹ Harasimowicza rozczarowani. Pochodz¹cemu z Wroc³awia autorowi trzeba jednak oddaæ, i¿ je li chodzi o aspekt czysto sportowy wykona³ kawa³ naprawdê solidnej pracy. Fani LeBrona znajd¹ tu nie tylko informacje o najwa¿niejszych wystêpach gwia­ zdy, ale tak¿e ogromn¹ ilo æ relacji pochodz¹cych tak od samego Króla Jamesa, jak i od jego kolegów z parkietu, trenerów czy dziennikarzy. Ten materia³ stanowi chyba najwiêkszy atut ksi¹¿ki Harasimowicza, pozwala bowiem zerkn¹æ za kulisy NBA i dostrzec to, czego czêsto kamery nie pokazuj¹: motywacje, rozczarowania, ciê¿k¹ pracê, wzajemne relacje graczy itp. Obraz wy³aniaj¹cy siê z wypowiedzi wspomnianych jest znacznie ciekawszy, bar­ dziej ¿ywy i prawdziwy, ni¿ to co na co dzieñ ledziæ mo¿emy w serwisach sportowych. Tu pojawia siê jednak kolejna bol¹czka, na jak¹ cierpi ta ksi¹¿ka, a mianowicie zupe³ny brak dystansu do jej bohatera. Od pierwszej do ostatniej strony nie sposób oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e LeBron James imponuje autorowi nie tylko swoimi umiejêtno­ ciami i osi¹gniêciami, ale tak¿e tym, ¿e jest swoistym uciele nieniem klasycznego American Dream . I znów, fani gwiazdy Heat bêd¹ z pewno ci¹ ukontentowani, jednak widaæ wyra nie, i¿ Harasimowicz nawet specjalnie nie stara³ siê przezwyciê¿yæ tego jednowymiarowego (a przez to po prostu nudnego) portretu. Niespecjalnie sta­ ra³ siê te¿ popracowaæ nad samym tekstem. LeBron James. Król jest tylko jeden? to ksi¹¿ka, w której czêsto spotykamy siê z do æ dziwnymi konstrukcjami jêzykowymi, jak gdyby autor po kilku latach na obczy nie straci³ umiejêtno æ pos³ugiwania siê polszczyzn¹. W to jednak nie wierzê, co mo¿na pewnie z³o¿yæ na karb niezbyt do­ brze wykonanych redakcji i korekty. Znacznie istotniejszym zarzutem, z którego Harasimowicz ju¿ siê nie wykpi (choæ redakcja te¿ powinna mieæ w tej materii co do powiedzenia), s¹ irytuj¹ce powtórzenia tych samych wypo­ wiedzi, wniosków czy my li. Znów, to co w sumie ciekawe, zostaje przedstawione w formie, która najpierw nu­ dzi, a wreszcie zaczyna irytowaæ (no bo ile¿ razy mo¿na czytaæ o tym, ¿e w Cleveland nie potrafiono zapewniæ Jamesowi partnerów, a Decyzja zniszczy³a mu trwale publicity?). W tytule swojej ksi¹¿ki Harasimowicz stawia pytanie czy Król jest tylko jeden? . Nie uda³o mi siê znale æ w niej odpowiedzi, choæ nie to jest tak naprawdê jej najwiêksz¹ wad¹. W mojej opinii mamy do czynienia z publi­ kacj¹ przedwczesn¹, ukazuj¹c¹ siê w zupe³nie przypadkowym momencie, niczym nie podsumowan¹ i niczego nie podsumowuj¹c¹ urywaj¹c¹ siê w kuriozalny, nienaturalny sposób. Co wiêcej, jest to biografia adresowana przede wszystkim do tych, którzy chc¹ poznaæ LeBrona jako gracza, a niekoniecznie w jakim szerszym, mo¿na by rzecz ogólnoludzkim wymiarze. Ok, mo¿na rzec taka konwencja i w jej ramach istotnie mo¿na w tek cie Harasimowicza znale æ kilka ciekawych w¹tków. Czy to jednak wystarczy, ¿eby poleciæ j¹ jako wart¹ przeczyta­ nia? W chwili obecnej zdecydowanie nie. Choæ nie wykluczam, ¿e stanie siê tak za kilka lat, gdy gwiazdor z Ak­ ron zakoñczy karierê, a autor dopisze kilka odpowiednich rozdzia³ów domykaj¹cych jego sportow¹ biografiê. Na chwilê obecn¹ kilka ciekawych w¹tków (jak choæby opis dzieciñstwa i pocz¹tków sportowej przygody Jamesa, czy te¿ zebrane przez autora wywiady) i przypomnienie wa¿niejszych momentów dotychczasowej kariery to jed­ nak trochê za ma³o. Autor: Marcin Harasimowicz Tytu³: LeBron James. Król jest tylko jeden?

48


Wydawnictwo: Sine Qua Non Liczba stron: 304 Format: 150x215 Data premiery: 30 kwietnia 2014 ISBN: 978­83­7924­178­1 *Tym terminem okre lono medialny spektakl stworzony wokó³ og³oszenia przez Jamesa, czy zdecyduje siê przed³u¿yæ kontrakt z Cleveland Cavaliers (dru¿yn¹ z jego rodzinnego stanu), czy te¿ po­ stanowi zmieniæ otoczenie. Jak wiadomo LeBron zdecydowa³ siê podpisaæ kontrakt z Mia­ mi Heat, gdzie zgodzi³ siê na grê za znacznie mniejsze pieni¹dze, aby mog³a powstaæ Wielka Trójka supergwiazd, w sk³ad której obok Jamesa weszli dotychczasowa gwia­ zda Heat Dwane Wade i sprowadzony z Toronto Chris Bosh.

Jak zbudowaæ wehiku³ czasu. Nauka a podró¿e w przesz³o æ i w przysz³o æ Dawid fenrir wiktorski

Podró¿owanie w czasie to marzenie ludzko ci stosunkowo m³ode od tysiêcy lat prekursorom naszej cywilizacji sen z powiek spêdza³a nie mier­ telno æ, wieczna m³odo æ i inne, równie ciekawe co nierzeczywiste, zagadnienia; ideê podró¿y w czasie spopularyzowa³ dopiero Wells lekko ponad wiek temu za spraw¹ Wehiku³u czasu . Marzenia o mo¿liwo ci sprawdzania numerów totka raczej nigdy siê nie ziszcz¹, a podsumowa³ to bardzo piêknie Stephen Hawking s³owami: Najlepszym dowodem, jaki posiadamy na to, ¿e podró¿ w czasie nie jest mo¿liwa i nigdy nie bêdzie, jest to, ¿e nie prze¿ywamy dzi na­ jazdu hord turystów z przysz³o ci. . Czym wiêc jest "Jak zbudowaæ wehiku³ czasu" Briana Clegga dzie³em wizjonera czy raczej szarlatana? Patrz¹c z boku na teoretyczne za³o¿enia podró¿y w czasie mog³oby siê wydawaæ, ¿e to ca³kiem prosta rzecz, o ile dostarczy siê odpowiedniemu urz¹dzeniu wystarcza­ j¹co du¿o energii. Jednak¿e ju¿ sama lektura Clegga pokazuje, jak bardzo ten pro­ ces jest skomplikowany w samej tylko teorii (bo nietrudno siê domy liæ, ¿e do rea­ lizacji chocia¿ czê ci takiego eksperymentu jest nam bardzo daleko). Brytyjski naukowiec wskazuje w Jak zbudo­ waæ wehiku³ czasu na dziesi¹tki zale¿no ci, ograniczeñ, a nawet praw rz¹dz¹cych wszech wiatem (w tym obala tak¿e popularn¹ w niektórych krêgach) teoriê, jakoby do podró¿y w czasie mo¿na wykorzystaæ czarn¹ dziurê). To jednak nie wszystko, co w recenzowanej pozycji mo¿na odnale æ. Clegg podj¹³ siê w swojej ksi¹¿ce nie tylko przybli¿enia idei podró¿owania w czasie i czynników sprawiaj¹cych, ¿e proces ten jest niemo¿liwy (lub te¿ bardzo utrudniony jak kto woli). Sam pomys³ jest od dawna zakorzeniony zarówno w kulturze (zaczê³o siê od Wehiku³u czasu , potem za nurt ten z powodzeniem wykorzystali twórcy Doctora Who , o czym mo¿na w recenzowanym opraco­ waniu przeczytaæ), lecz tak¿e w wiecie fizyków Clegg wspominaæ do æ czêsto bêdzie badania czy te¿ prace naukowe mniej lub bardziej bezpo rednio zwi¹zane z tym feno­ menem. W efekcie powsta³a pozycja nie tyle przybli¿aj¹ca proces podró¿y w czasie

49


i zwi¹zane z nim prawa fizyczne, lecz wrêcz almanach wykorzystuj¹cy t¹ ideê. Wszystko to czyni z Jak zbudowaæ pozycjê naprawdê godn¹ uwagi bo jej autor po prostu potrafi zaintereso­ waæ, a nie tylko kopiowaæ regu³ki ze swoich prac naukowych. Jak zbudowaæ wehiku³ czasu Clegga to warto ciowe opracowanie jej autor nie koncentruje siê bezpo rednio na jednym aspekcie zwi¹zanym z podró¿owaniem w czasie, lecz skrzêtnie analizu­ je chyba ka¿dy mo¿liwy (a przynajmniej wiêkszo æ) istotnych rzeczy zwi¹zanych z tym teoretycznym procesem. Na dodatek nie czyni tego w sposób naukowy (czyli rzuca tez¹, po czym skupia siê tylko i wy­ ³¹cznie na jej udowodnieniu), bo potrafi on poruszaæ ró¿ne aspekty danego zagadnienia a zw³aszcza potrafi po prostu wci¹gn¹æ w omawiane zagadnienie niczym najlepszy gawêdziarz. A to sprawia, ¿e wiêcej s³ów poch­ walnych dla Jak zbudowaæ wehiku³ czasu nie trzeba bo to jedna z tych nielicznych ksi¹¿ek popularnonauko­ wych, które s¹ klas¹ sam¹ w sobie. Tytu³: Jak zbudowaæ wehiku³ czasu. Nauka a podró¿e w przesz³o æ i w przysz³o æ Autorzy: Brian Clegg T³umaczenie: Sebastian Szymañski Wydawnictwo: Prószyñski i S­ka Data wydania: 22.04.2014 ISBN: 978­83­7839­745­8

Stephen King. Sprzedawca strachu PAULINA KUCHTA Mówiono o nim King Jest ju¿ , a ja wci¹¿ siedzê nad recenzj¹. Szkoda, ¿e nie mam , wtedy z omówienia wysz³aby pere³ka. Nie czekam na o , bo klaruje mi siê pomys³. W pogas³y wiat³a, nikt mi nie przeszkadza. Dochodzi , milczy, ja cierpiê na , maj¹c tylko swoje ca³e . Na ekranie laptopa, który ma ju¿ za sob¹, miga kursor, cze­ ka na moje przemy lenia o ksi¹¿ce Roberta Ziêbiñskiego. Robert Ziêbiñski napisa³ ksi¹¿kê, na jak¹ czeka³am. Przy ogromnej ilo ci ekrani­ zacji dzie³ Kinga, jeszcze nikt nie po wiêci³ ca³ej uwagi temu zagadnieniu. Teraz te­ mat jest wyczerpany... A by³o o czym pisaæ. Bo Stephen King jest jednym z nielicz­ nych pisarzy, których prawie ca³a bibliografia zosta³a przeniesiona na ekran. Trochê mnie to zastanawia³o, a po przeczytaniu tej ksi¹¿ki wiem ju¿ dlaczego. Sprzedawca strachu zawiera omówienia wszystkich filmów Kinga. Oczywi cie tych oficjalnych, bo gdyby wzi¹æ pod uwagê produkcje amatorskie, by³oby tego tyle, ¿e Robert Ziêbiñski spêdzi­ ³by pewnie na pisaniu tej ksi¹¿ki jeszcze z rok. A tak, mamy ju¿ dzi bazê ekranizacji mistrza, zebran¹ w jednym miejscu. Jednak Sprzedawca... to co wiêcej ni¿ leksykon. Ka¿dy film, oprócz opi­ su fabu³y, opatrzony jest ocen¹ autora i bardzo czêsto zestawem ciekawostek o produkcji, czy Kingu.

50


Mo¿emy siê zatem dowiedzieæ czemu Stephen, mimo, ¿e nie znosi ekranizacji L nienia Stanleya Kubricka, nie mo¿e mówiæ o nim le, jak skoñczy³ siê re¿yserski debiut Kinga, w któ­ rych ekranizacjach stan¹³ osobi cie przed kamer¹ i czy jest dobrym aktorem. Ciekawym dodatkiem s¹ tak zwane ma³e przerwy miêdzy rozdzia³ami. Opisuj¹ muzyczne inspiracje Kinga oraz fenomen dollar babies, czyli filmów za dolara. Kupowanych za niewielkie pieni¹dze praw do ekranizacji opowiadañ mistrza. M³odzi filmowcy z ca³ego wiata maj¹ okazjê pod­ szkoliæ swój warsztat, mierz¹c siê z proz¹ najs³ynniejszego autora grozy. W Polsce powstaje w³a nie pier­ wsza taka inicjatywa Lament paranoika, krêcony przez Darka Kocurka, grafika i autora wielu ok³adek do ksi¹¿ek Kinga. Projekt ma siê ju¿ ku koñcowi, a premiera przewidziana jest na 19 czerwca. Ca³o ci dope³nia krótki przegl¹d inspiracji Kinga. Ulubieni autorzy, maj¹cy du¿y wp³yw na jego twórczo æ i ki­ lka filmów, bez których proza autora Miasteczka Salem nie by³aby taka sama. Sprzedawca strachu jest staranie przemy lany i konsekwentnie zrealizowany. Ca³o æ napisana jest rzetelnie i merytorycznie, ale jednocze nie na luzie, dobrym stylem. Dziêki temu od Sprzedawcy strachu trudno siê oder­ waæ i czyta siê nie jak nudny leksykon, czy naukowe opracowanie pe³ne suchych faktów, ale dobr¹ opowie æ. I nawet je li autor by³ zmêczony zbieraniem materia³ów i prac¹ nad ksi¹¿k¹, tego siê tutaj nie wyczuwa. Chocia¿ po nasyceniu siê tak wielk¹ dawk¹ informacji o Kingu, s¹dzê, ¿e chocia¿ czasowo go znienawidzi³. Do ksi¹¿ki mo¿emy wracaæ za ka¿dym razem, gdy nie wiemy, jaki film wybraæ na wieczór. Czêsto powie æ prze­ niesiona na ekran ró¿ni siê od pierwowzoru, dlatego mo¿emy siê zdziwiæ, gdy zamiast klimatycznego obrazu ude­ rzy nas totalna rozwa³ka w wykonaniu gubernatora Kalifornii. W takich chwilach Sprzedawca strachu mo¿e oka­ zaæ siê bardzo przydatny. Tytu³: Stephen King. Sprzedawca strachu Autor: Robert Ziêbiñski Wydawnictwo: Replika Rok wydania: 2014 Oprawa: miêkka ze skrzyde³kami Ilo æ stron: 320 ISBN: 978­83­7674­284­7

51


Pobojowisko Aleksander kusz Je li spadaæ, to z wysokiego konia Za miesi¹c minie rok od powstania wydawnictwa Wiatr od morza. Tem­ pa mo¿e nie maj¹ zabójczego, ale za to z jako ci¹ ksi¹¿ek jest bardzo dobrze (piszê o tych beletrystycznych, pozycji publicystycznych nie czyta³em). Wszyst­ kie trzy pozycje wydane do tej pory zosta³y omówione na Szortalu tacy jeste ­ my, normalnie na zawo³anie, frontem do klienta. Teraz bêdzie trochê po ksiêgowemu: to czwarta powie æ wydana przez wydawni­ ctwo, trzecia o Kanadzie (Nowej Fundlandii), druga Michaela Crummeya. Nie wiem, jak opisaæ jedynkê/pozycjê pierwsz¹ (¿eby by³o konsekwentnie) Taki mam wybór: by³a jedna powie æ dziej¹ca siê w Anglii, jedna dosta³a nagrodê Bookera, tylko jed­ nej z tych czterech nie przet³umaczy³ Micha³ Alenowicz, czyli mózg ca³ego wydaw­ nictwa. Chyba wystarczy? Tak sobie piszê o wydawnictwie, ale có¿ zrobiê, skoro lubiê takie ma³e, prê¿ne wydawnictwa z dusz¹ . Chcia³bym, aby rynek wydawniczy sk³ada³ siê w wiêkszo ci w³a nie z takich wydawnictw, a nie molochów, gdzie duszê zastêpuje portfel i tabelka w excelu. Nie chodzi o to, ¿ebym co mia³ do tych wiêk­ szych. Wiadomo zarabiaj¹ na ¿ycie, musz¹ utrzymaæ personel, wiêc musz¹ wydawaæ hity (nawet, a w³a ciwie zw³aszcza, je li s¹ to jakie gnioty), ¿eby móc czasami wydaæ co innego. Jednak przy wiêkszej skali granica gdzie siê rozmywa, nawet kochaj¹c ksi¹¿ki mo¿na siê zatraciæ. Przejd my mo¿e jednak do omawianej pozycji, bo potem znowu bêdziecie szukaæ zawarto ci ksi¹¿ki w moim omówieniu, a ja przecie¿ obieca³em, ¿e teraz proporcje bêd¹ ju¿ lepsze :) Michael Crummey znowu wraca do Nowej Fundlandii (wraca oczywi cie z naszej perspektywy, bo Pobojowi­ sko zosta³o pierwotnie wydane w 2005 roku, czyli cztery lata przed Dostatkiem , ale dla nas wraca, wiêc tego siê trzymajmy). Mamy rok 1940. Gdzie za oceanem trwa wojna, ale ¿ycie w Nowej Fundlandii toczy siê utarty­ mi cie¿kami. Toczy siê od po³owu od po³owu, od sztormu do sztormu, od mierci na morzu do nastêpnej mierci na morzu. Twarde, ciê¿kie ¿ycie, ale Nowofundlandczycy przecie¿ nie znaj¹ innego. Codziennie musz¹ wydzie­ raæ morzu i ska³om, na których mieszkaj¹ co , co pozwoli im prze¿yæ. Czasami nasuwa siê pytanie: co kierowa³o ich przodkami, ¿e zawêdrowali w tak dalekie, nieprzyjazne tereny i na dodatek tam siê osiedlili? Ciê¿kie ¿ycie przeplatane jest krótkimi chwilami odpoczynku ­ a to wyjdzie s³oñce, a to zdarzy siê lub w okolicy, lub narodzi­ ny nowego cz³onka wspólnoty. Ewentualnie co ca³kowicie wyj¹tkowego mianowicie przyp³ywa objazdowe kino. Dla Sadie Parsons, szesnastoletniej mieszkanki mie ciny Cove, to wyj¹tkowa chwila. Nie tylko dlatego, ¿e przyp³ywa kino i w osadzie oznacza to ma³e wiêto, ale przede wszystkim dlatego, ¿e z kinem przyp³ywa osiem­ nastoletni Wish Furey. M³odzi zakochuj¹ siê w sobie od pierwszego spojrzenia. Sadie jeszcze nie rozumie tego uczucia, doznaje go pierwszy raz w ¿yciu, ale wie, ¿e to co naprawdê wa¿nego. Jest tylko malutki, wrêcz tyci problem: mieszkañcy Cove to protestanci, natomiast Wish to katolik. To uniemo¿liwia ich spotkania. Matka dzie­ wczyny wyrzuca ch³opaka z domu, zakazuj¹c m³odym spotkañ. Na stra¿y dziewczyny staje ca³a rodzina, a z cza­ sem i ca³a osada. Mi³o æ potrafi jednak niejedno zwyciê¿yæ. M³odym udaje siê parê razy spotkaæ, lecz niestety po nieszczê liwym zdarzeniu Wish zostaje zmuszony do ucieczki. Sadie ogarniêta p³omienn¹ mi³o ci¹ stawia wszystko na jedn¹ kartê i wyrusza w podró¿, aby odnale æ ukochanego w stolicy St. John s. W tym momencie zaczyna siê opowie æ o poszukiwaniu utraconej, niespe³­ nionej mi³o ci. M³odzi zostaj¹ rozdzieleni. Wish wyrusza na wojnê, Sadie zos­ taje w St. John s czekaj¹c na ukochanego. Autor opisuje ich losy prostym,

52


dosadnym jêzykiem. Tutaj nie ma czasu na siedzenie w oknie i czekanie na ukochanego. Tutaj jest ¿ycie, prawdziwe ¿ycie, z którym niekiedy trzeba walczyæ, ¿eby u³o¿y³o siê chocia¿ troszkê tak, jak ¿yczyliby sobie bohaterowie. Tutaj nie ma krystalicznie czystych i dobrych, jak i totalnie zdeprawowanych i z³ych bohaterów. Obserwujemy postaci, które codziennie musz¹ podejmowaæ decyzje, z których zazwyczaj musz¹ wybieraæ pomiêdzy mniejszym, a wiêkszym z³em. Nie widzi­ my ksiê¿niczek na wie¿y i d¹¿¹cych do nich królewiczów na wspania³ych koniach. Widzimy ludzi, którzy nie wiedz¹, czy prze¿yj¹ nastêpny dzieñ. Pomimo bardzo dobrze opisanej historii, nie mog³em oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e czytam scenariusz hollywoo­ dzkiego melodramatu (¿eby by³a jasno æ, nigdy nie czyta³em hollywoodzkiego scenariusza, ale gdybym czyta³, to pewnie w³a nie by tak wygl¹da³). dobry scenariusz, który potrafi poruszyæ i wzruszyæ odbiorcê. wietnie na­ pisany scenariusz, ale produkcyjniak, dobre rzemios³o po prostu. I pewnie tak bym potraktowa³ tê ksi¹¿kê, gdyby nie zmiana, która nastêpuje dok³adnie po przeczytaniu 2/3 tre ci (sprawdzi³em, uwierzcie mi). W tym momencie by³em ju¿ na etapie, kiedy, czytaj¹c mówi³em sobie: aha, teraz bêdzie to, a teraz to i w wiêkszo ci siê nie myli­ ³em. Wymy li³em sobie, co bêdzie ju¿ do koñca, jak potocz¹ siê losy bohaterów, jak siê skoñczy opowie æ. I Mi­ chael Crummey przewróci³ mi t¹ u³o¿on¹ historiê do góry nogami. Ratuj¹c ksi¹¿kê przy okazji. Ale pewnie wcale jej nie ratuj¹c, prawdopodobnie od pocz¹tku wiedzia³, co robi i co pisze. To tylko ja da³em siê wci¹gn¹æ w pu³ap­ kê przewidywalno ci. Patrz¹c na poszczególne czê ci: pocz¹tek i rozwiniêcie to dobre, solidne, czasami wyciskaj¹ce ³zy rzemios³o. Trzecia czê æ to piêkna przewrotka, która powoduje, ¿e wrócicie my lami do pocz¹tku powie ci, ¿eby zastanowiæ siê, jak to naprawdê by³o i co siê tak naprawdê sta³o. To gorsza powie æ od cudownego, rewelacyjnego Dostatku , który jest jedn¹ z moich ulubionych (jak nie naj­ ulubieñsz¹) powie ci 2013 roku. Niby le, ale patrz¹c na daty pierwotnych wydañ, to dobrze. To znaczy, ¿e autor siê rozwija, pisze coraz lepiej (dla mnie oczywi cie). Podsumowuj¹c: czekam na nastêpn¹ powie æ Michaela Crummeya nastêpn¹, czyli napisan¹ po Dostatku . PS: I znowu rewelacyjna w swojej prostocie ok³adka, bardzo du¿y plus. autor: Michael Crummey tytu³: Pobojowisko t³umaczenie: Micha³ Alenowicz wydawnictwo: Wiatr od morza data wydania: maj 2014 r. liczba stron: 408 ISBN: 9788393665358

53


Wszech wiat z niczego. Dlaczego istnieje raczej co ni¿ nic Dawid fenrir wiktorski

Nasz Wszech wiat nie istnia³ wiecznie to wie ka¿de dziecko. Pytanie jed­ nak, czy jakie czterna cie miliardów lat dla ca³ego uniwersum to czas d³ugi, czy te¿ ledwo u³amek d³ugo ci ¿ycia tak ogromnego tworu. To jednak zapew­ ne kwestia, któr¹ mo¿na wyja niæ z du¿¹ pomoc¹ wspó³czesnych osi¹gniêæ fizy­ ków bardziej zastanawiaj¹ce jest to, co by³o przed Wielkim Wybuchem, wszak trudno wyobraziæ sobie wielkie nic, gdzie nie istniej¹ nawet podstawowe prawa znane nam dzisiaj, jak grawitacja, budowa materii z atomów i podobne rzeczy. Lawrence M. Krauss w swojej kolejnej wydanej w Polsce ksi¹¿ce zajmuje siê jednak nie przesz³o ci¹ Wszech wiata, a tym, co bezpo rednio z niej wynika jego przysz³o ci¹. Podtytu³ brzmi do æ osobliwie: Dlaczego istnieje raczej co ni¿ nic i mo¿e suger­ owaæ czytelnikom nieznaj¹cym Kraussa raczej filozoficzno­teologiczne rozwa¿ania na temat istoty Wszech wiata. I owszem, wspomniane wy¿ej motywy pojawi¹ siê w ksi¹¿ce kilkukrotnie, ale raczej w formie porównañ i analogii ca³a reszta Wszech wiata z niczego oparta jest zarówno na naukowych osi¹gniêciach, jak i hipotezach, nie trzeba wiêc martwiæ siê o kupno przys³owiowego kota w worku. Wszech wiat z niczego sk³ada siê zasadniczo z dwóch elementów: przypuszczeñ i teorii, oraz pokazanych dowodów w formie wyników badañ i eksperymentów (aczkolwiek druga sk³adowa zosta³a przed³o¿ona w pewn­ ych miejscach odrobinê zbyt chaotycznie widaæ, niestety, ¿e Krauss czasami zbyt mocno zapêdza siê w swój naukowy wiat). Nie mo¿na jednak odmówiæ autorowi, ¿e umie zainteresowaæ co najlepiej wychodzi mu we wstêpach w konkretnych rozdzia³ach (ka¿dy z nich dotyczy tak¿e innego zagadnienia zwi¹zanego z istnieniem uniwersum). Standardowo przy recenzowaniu pozycji wydanych w ramach serii Na cie¿kach nauki trzeba wspomnieæ o naukowym poziomie tekstu mo¿na zaryzykowaæ stwierdzenie, ¿e Wszech wiat z niczego jest odrobinê bar­ dziej strawny dla odbiorcy z wiedz¹ fizyczn¹ na poziomie liceum, ni¿ inne dotychczas wydane w serii publika­ cje, co nadal nie oznacza, ¿e to ksi¹¿ka niewymagaj¹ca. Wrêcz przeciwnie, kawa³ek wiedzy chemicznej, fizycznej i matematycznej przy lekturze jest niezbêdny, ale raczej mo¿na spróbowaæ Kraussa nawet z wiêkszymi lukami w pamiêci wiêkszo æ wa¿niejszych zagadnieñ i zjawisk zosta³a w miarê dobrze wyja niona. Wszech wiat z niczego to raczej standardowa ksi¹¿ka popularnonaukowa, o której ciê¿ko powiedzieæ co wiêcej poza tym, ¿e na takie miano zas³uguje. Jej twórca, Krauss, nie jest z pewno ci¹ najlepszym popularyzatorem nauki pod s³oñcem (widaæ to szczególnie dobrze w chwilach, gdy zapomina o celu swojej publikacji i zapêdza siê w swój w³asny wiat), aczkolwiek i tak nie le idzie mu przedstawianie bardziej zaawansowanych zjawisk fizy­ cznych, których na pró¿no szukaæ w podrêcznikach do nauki tego przedmiotu. A co za tym idzie, do lektury Wszech wiata z niczego trzeba mieæ ju¿ pewn¹ wiedzê i obeznanie w naukach cis³ych bo bez tego zapoznawanie siê z recenzowan¹ pozycj¹ mo¿e przynie æ skutki raczej odwrotne do zamierzonych. Tytu³: Wszech wiat z niczego. Dlaczego istnieje raczej co ni¿ nic Autor: Lawrence M. Krauss T³umaczenie: Tomasz Krzysztoñ Wydawca: Prószyñski i S­ka

54


Data wydania: marzec 2014 Liczba stron: 216 ISBN: 9788378397298

Drugi Brzeg Rafa³ sala

Pamiêtam dzieñ, w którym us³ysza³em, ¿e Micha³ Go³kowski napisa³ kon­ tynuacjê O³owianego witu . Z niecierpliwo ci¹ wyczekiwa³em chwili, gdy powie æ pojawi siê na mojej pó³ce. Od razu muszê nadmieniæ, ¿e nigdy, przeni­ gdy nie gra³em w któr¹kolwiek z gier ze wiata S.T.A.L.K.E.R. Nie by³em te¿ w Czarnobylu, nie biegam na co dzieñ z wojskowym wyposa¿eniem na plecach i nie strzelam do puszek. Samotne wyprawy urz¹dzam wy³¹cznie do sklepu, a z mutantami spotykam siê jedynie mentalnymi. Nie by³bym jednak z Wami szczery, gdybym powiedzia³, ¿e Drugi Brzeg jest dobr¹ ksi¹¿k¹ z akcj¹ rozgry­ waj¹c¹ siê w uniwersum S.T.A.L.K.E.R. Jest znacznie lepiej. Drugi Brzeg to sprawnie napisana powie æ, w której po raz kolejny spotykamy stalkera Miszkê, poznanego w O³owianym wicie . W odró¿nieniu od pierwszej czê ci, gdzie poszczególne rozdzia³y by³y raczej oderwanymi epizodami mimo, ¿e gdzie tam przeplata³a siê niæ fabularna co przypomina³o nieco stylistykê gier z tej serii, tutaj mamy jedn¹ historiê i wyra ny w¹tek g³ówny. Nadal jednak to sam bohater opisuje nam to, co widzi, s³yszy i czuje. Razem z Miszk¹ przeprawiamy siê na drugi brzeg rzeki, by zbadaæ najbardziej niebezpieczne miej­ sca w Zonie. Reaktor jest na wyci¹gniêcie d³oni. Tu ju¿ nie ma miejsca na zabawê, gdy¿ ka¿dy krok postawiony przez Miszkê mo¿e byæ ostatnim. Ka¿da lokacja jest wielk¹ zagadk¹, a pozorny spokój, to tylko cisza przed bu­ rz¹. Mutanty, anomalie, czasem zbytnia brawura, to zdawa³oby siê najwiêksze zagro¿enia dla stalkera, ale jest je­ szcze co , o czym szczególnie w Zonie nie mo¿na zapominaæ. Bo najwiêkszy strach i najwiêksze niebezpieczeñst­ wo pochodzi nie z zewn¹trz, a z wewn¹trz. Czy Zona musi kogo rozszarpaæ na strzêpy, rozerwaæ czy spaliæ, ¿e­ by zniszczyæ? Nie. Samotno æ, stres, ci¹g³a walka o ¿ycie nawet mimo tego, ¿e takie ¿ycie samemu siê wybra³o sprawiaj¹, ¿e stalkerzy staj¹ siê ludzkimi wrakami. Miszka to John McClane Zony. Idzie do przodu, bo i æ trzeba. Strzela, kiedy musi, przeczekuje najgorsze, ma zasady, których siê trzyma. Jest twardy, a jednocze nie potrafi siê wzruszyæ co niekiedy prowadzi do k³opotów jest samotnikiem, a przecie¿ na tym odludziu tak bardzo chce zamieniæ z kim parê s³ów. Nie wiem, jak inni czytelnicy, ale ja najzwyczajniej Miszkê polubi³em, tylko nie wiem dlaczego, gdy go sobie wyobra¿am, widzê twarz Micha³a Go³kowskiego? Debiut autora okaza³ siê naprawdê sporym zaskoczeniem. Wysoko postawiona poprzeczka sprawi³a, ¿e by³em pe³en obaw, czy przy drugim podej ciu Micha³owi nie powinie siê noga, czy tam klawisz. Na szczê cie ju¿ po przeczytaniu kilku pierwszych stron mo¿na poczuæ siê jak w domu. Zona Go³kowskiego wci¹­ ga jak grawikoncentrat i mia¿d¿y niczym wy¿ymaczka . Mimo przygodowego charakteru Drugi Brzeg jest ciekawym obrazem psychologicznym wiem, ¿e tu nie ka¿dy musi siê zgodziæ cz³o­ wieka pozostawionego samemu sobie, który, ¿eby prze¿yæ, musi mieæ cel. Je li chodzi o aspekt ro­ zrywkowy, Micha³ Go³kowski ma bardzo ironiczne poczucie humoru. Teksty stalkera Mi­ szki potrafi¹ dos³ownie rozwaliæ , a jego sposób postrzegania rzeczywisto ci jest uj­ muj¹cy.

55


Jêzykowo, choæby cz³owiek chcia³, nie ma siê do czego przyczepiæ. Micha³ Go³kowski opi­ suje wiat barwnie, choæ sporo czerpie z potocznego jêzyka, co jest zrozumia³e. Miszka jest stal­ kerem, prostolinijnym facetem, który idzie przez Zonê, bêd¹cej raz matk¹, a raz okrutnym katem. Autor nie daje swojemu bohaterowi ani chwili spokoju. Akcja pêdzi na ³eb na szyjê, a nasz Mi­ szka, niczym szalony samuraj, brnie do przodu. Nie ma nic, tylko niezbadana Zona. wiat czarno­ bylskiej katastrofy jest bogatym królestwem, które przyci¹ga i chwyta w pu³apkê. Razem z bohaterem mamy do rozwi¹zania zagadkê, od której zale¿y przys³owiowe byæ albo nie byæ . A mnie pozostaje tylko czekaæ na kolejn¹ powie æ z uniwersum S.T.A.L.K.E.R. Dobrej Zony! Autor: Micha³ Go³kowski Tytu³: Drugi Brzeg wydawnictwo: Fabryka S³ów data wydania: 25 kwietnia 2014 liczba stron: 392 ISBN: 9788375749939

56




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.