
6 minute read
TIA cz.23: Afryka – słońce i piękna pogoda?
Jacek Kiszkiel
Jak dobrze wiecie, maszyny budowlane w swoim standardzie malowane są na kolor żółty. Można zadać pytanie, dlaczego? Odpowiedź jest prosta: kolor żółty jest bardzo dobrze widoczny na różnym tle – i w dzień, i w nocy. Wyobraźcie sobie sprzęt budowlany koloru czarnego w nocy – przepis na tragedię w czystej postaci! Kolor żółty kojarzy nam się z ostrzeżeniem, potencjalnym niebezpieczeństwem – czerwień to zagrożenie – więc producenci w standardzie zawsze malują na żółto. Czy to jest Volvo, CAT, Komatsu czy BELL, każdy z tych producentów zażąda dopłaty za zmianę koloru maszyny. Dla sprawdzenia tej teorii możecie poprosić swoje dzieci, aby narysowały koparkę, ładowarkę lub wozidło. Sami zobaczcie, którą kredkę pierwszą wezmą do ręki.
Wrócimy jednak do naszej kochanej RPA. Więc mamy kolor żółty, który w Europie jest rozpoznawalny i widoczny z daleka. Przy tym jest trwały. No ale niestety w RPA wchodzimy na inny poziom nasłonecznienia, a co za tym idzie, kolor ten staje się po kilku latach dosłownie o kilka tonów jaśniejszy.
Nie byłem tego świadomy bardzo długo. Przy naprawie którejś awarii zobaczyłem kawałek ramy, który zwykle jest zasłonięty przed promieniami słońca. Jakbym zobaczył dwa różne kolory. Nie uwierzyłem i aż ściągnąłem okulary przeciwsłoneczne, żeby się upewnić, czy dobrze widzę.
Jeżeli słońce, które operuje tak mocno, potrafi zmienić kolor maszyn, to co musi się dziać w kopalni? W RPA nie jest to częsty widok, ale latem w Polsce często można zobaczyć paralotniarzy, którzy – dzięki ciepłym prądom powietrza z wyrobisk górniczych – nabierają bardzo szybko wysokości pozwalającej na długie i wysokie loty.
W RPA dzisiaj prowadzimy eksploatację tarasową i schodzimy coraz niżej w głąb góry. Powiedzmy, że jesteśmy na poziomie głównej drogi dojazdowej na kopalnię, ale względem szczytu jesteśmy niżej jakieś 30 – 35 metrów. Różnica poziomów jest tak dużą, że żar bijący od nagrzanej skały generuje wznoszące prądy gorącego powietrza, które są w stanie skutecznie zatrzymać chmury burzowe napływające nad kopalnię. Oczywiście nie mówię, że wszystkie opady są zatrzymywane – te mniejsze do nas nie docierają, a nawet jeżeli dotrą, to są przelotne.
My biali jesteśmy przystosowani do konkretnych temperatur, przy których jesteśmy w stanie pracować. Uśredniając: temperatura do 35 stopni jest do zaakceptowania i w miarę możliwości możemy pracować fizycznie. Ale gdy temperatura przebija 40, a nawet i 45 stopni, fizjologia naszego organizmu włącza czerwoną lampkę bezpieczeństwa i każe w schronieniu przeczekać taki okres. W RPA od końca listopada do końca lutego jest środek lata, czyli w teorii pora deszczowa. Ten rok jednak był specyficzny, bo od 15 do 30 grudnia były potężne opady deszczu oraz ogromny sztorm w okolicach Durbanu i Kapsztadu, a od początku stycznia przyszła piękna pogoda z bardzo wysokimi temperaturami, które oscylowały w okolicy 40 – 45 stopni w cieniu. Jeśli nie jest się na wakacjach, nad basenem klimatyzowanego hotelu, 40 stopni od godziny 11 do 16 nie jest niczym przyjemnym. A w kopalni to ekstremalnie ciężkie warunki. Podłoże, po którym chodzimy, to granit – bardzo często nagi – który rozgrzewa się do takiej temperatury, że człowiek nie jest w stanie ustać w jednym miejscu nawet chwili. Wiąże się to z bezustannym ruchem, żeby nie czuć przez podeszwę buta gorąca, wręcz wrażenia, że chodzi się po rozżarzonych węglach. Dodajmy jeszcze wysokość – jesteśmy na płaskowyżu w Górach Smoczych, czyli 1600 metrów nad poziomem morza.
My biali tak to odczuwamy. A nasi czarni koledzy? U nich to jest inna bajka. Tak naprawdę komfort cieplny odczuwają od 30 stopni w górę, ale mimo wszystko przy takich temperaturach mają na sobie podwójne ubrania robocze (bluza i spodnie). No i standardem, który zawsze nas zadziwia, jest zimowa, frotowa czapka pod kaskiem! Nie chcę wiedzieć, co mieszka im we włosach, ale – jeśli mam być szczery – to do temperatury 40 stopni nigdy nie widziałem kropli potu na ich czołach! Oprócz ludzi w kopalni bardzo ważny jest sprzęt. To, że silniki chodzą na maksymalnych obrotach, to wiemy. I że oleje, smary czy płyny chłodzące są tak samo ważne, jak dla nas butelka wody. W okresie afrykańskiego lata często maszyny odmawiają posłuszeństwa.
Dopiero niedawno dowiedziałem się, że maszyny Volvo mają trzy tryby pracy: tryb A – w strefach chłodnych, gdzie nie ma potrzeby tak intensywnego chłodzenia maszyn (okolice podbiegunowe); B – w strefach umiarkowanych, w tym w Polsce; no i C – strefy gorące, gdzie chłodzenie maszyn musi być na najwyższym poziomie. Jak dobrze wiecie z poprzednich artykułów, większość maszyn kupowaliśmy w Polsce z przeświadczeniem, że co to za różnica, gdzie kupujemy maszynę, a w Polsce jest taniej i szybciej niż w RPA. Tylko, że ten Szwed, który składał i programował maszynę, ustawił ją do pracy w Polsce, a nie na Czarnym Lądzie – z upływem czasu ich żywotność szybko spada, bo funkcjonują nie w warunkach, do których były przewidziane.
Nie mówiąc już o operatorze – przepraszam, o „Panie operatorze” – którego zadaniem jest jazda maszyną, a nie jej kontrolowanie techniczne. Co niestety wpędza firmę w potężne koszty! Bo awarie sprzętu, oprócz generowania kosztów bezpośrednich naprawy, spowalniają również produkcję, co odbija się czkawką po dwóch – trzech miesiącach w Polsce. Skupiłem się na słońcu. Ale nie zapominajmy, że mamy jeszcze deszcze, których w żaden sposób nie można wyobrazić sobie – ani opisać – dopóki ich się nie doświadczy. To ściana wody, dosłownie. Jeżeli trwa dzień – dwa, to jest jeszcze do zaakceptowania. Bywa jednak, że tak intensywny deszcz pada przez trzy tygodnie bez przerwy. To paraliż kopalni prawie na cztery tygodnie – to, co spadło, musi wsiąknąć lub wyparować. A jak wiecie, tu wszystko pokryte jest gliną, która dobrze radzi sobie z wodą pod warunkiem, że się jej nie rusza do momentu wyschnięcia.
Zatem w ciągu roku – oprócz przerw na urlopy – dochodzą przerwy spowodowane awariami i skrajnymi warunkami pogodowymi. Skutek jest taki, że od początku istnienia firmy w RPA nie pamiętam, bym w którymś roku przepracował więcej niż 10 miesięcy. Dlatego całoroczną produkcję dzielę na 10, a nie na 12. TIA – This is Africa.
TIA – This is Africa – to najczęściej powtarzany przeze mnie zwrot w odniesieniu do RPA. Przez ostatnie kilkanaście lat powtórzyłem go tysiące razy. Na głos i w myślach.
