Magazyn eIMPERIUM nr 02/2017

Page 28

28

/ MAGAZYN EIMPERIUM

tego bez naprawdę świetnego, czującego doskonale rytm sceny zespołu muzycznego oraz interesujących, stylowych aranżacji i kompozycji, autorstwa Marcina Partyki. Jak wspomniałem, reszta elementów to były już tylko utrudnienia dla aktorów. Tym bardziej zatem będę się starał podkreślić ich sukces omawiając je po kolei. Zacznijmy od kostiumów. Niepogodzone ze sobą (skąd te wałki i fryzura z lat 30/40 ubiegłego wieku u jednej z aktorek?). Bez swoistego dla każdego charakteru, pozwalającego coś zbudować, dodać do roli. Dla mnie wyjątkiem był tu jedynie Łukasz Kucharzewski, który momentami wręcz zmienił kostium we własną skórę. Idźmy dalej – scenografia. Niby wszystko ok – zabudowana scena, względnie tanio, z możliwością ogrania. Ale… scenograf i reżyser to tandem. Najbardziej wymyślne konstrukcje, będące tylko sztuką dla sztuki, nie mają wartości scenicznej. Dość monumentalna

i ciężka scenografia, przy braku pomysłów na jej wykorzystanie, zwyczajnie nużyła. Nieszczęsna pochylnia, po którymś z kolejnych prawie identycznie rozwiązanych zejść, przestała zupełnie być atrakcyjna, stanowiąc z całą pewnością poważne utrudnienie (i potencjalne niebezpieczeństwo!) dla dynamicznie ruszających się aktorów. Jeśli chodzi o wykorzystaną symbolikę, banał przeplatał się chyba z jakimś tajemnym kodem. Skoro bowiem nie było problemu z wykorzystaniem biało-czerwonej flagi, dlaczegóż zakodować niekoronowanego orła w czerń i chyba ciemny pomarańcz? Zwłaszcza, że w pewnym momencie go koronowano. I, niestety dla autorów scenariusza, stało się to dokładnie w grudniu 1989 roku, zatem wiszący przez cały spektakl twór o charakterze godła, nijak nie przystawał do scenicznej rzeczywistości. Takich scenariuszowych historycznych potknięć i niekonsekwencji było zresztą więcej. Można powiedzieć, że to wszystko drobiazgi, ale niestety składają się one na końcowe wrażenie nieatrakcyjności wizualnej, kontrastującej z samym tytułem i z istotą naprawdę wielkich przemian historycznych i świadomościowych, o których spektakl próbuje opowiadać. Niestety, próbuje… Nie wiem jak układała się i rozkładała współpraca Michała Chludzińskiego i Łukasza Czuja, ale jej efekt jest raczej mało efektowny. Zazgrzytało już na początku. Ktoś chce mi wmówić, że ja i moi koledzy komunikowaliśmy się tak, jak ci uczniowie jadący do „Rajchu” na wycieczkę? Byłem nawet trochę zły. Ten obrazek gromady naiwniaków zachłystujących się tym, co widzą i prześcigającym się aby swój zachwyt czy niedowierzanie wyartykułować to chyba jakiś pastisz. A przy okazji, autorzy tak rozpisanych na role tekstów, gdzie dwunastka aktorów musi przy pełnej koncentracji wchodzić z jednym słowem, czy frazą, powinni w teatralnym piekle wspólnie prezentować napisaną w ten sposób specjalnie dla nich epopeję. Ileż tu było sztucznych min i fałszywych emocji! Wykorzystanie ogromu energii i czasu dla zagrania zupełnie fałszywej nuty, to zwykłe marnotrawstwo. I w dodatku efekt, który kojarzy się raczej z przeciętnym zaangażowanym spektaklem studenckim, lub niegdysiejszą patriotyczną wieczernicą. Niestety, ten zabieg powtarzał się parę razy. Z przykrością stwierdzam, że mimo iż zamysł autorów scenariusza uważam za ciekawy – a było nim, jak mniemam, przedstawienie ciągu przemian, który nałożył się na młodość mojego pokolenia – nie został zrealizowany nawet w połowie. Przede wszystkim dlatego, że zaproponowane ujęcie i rozpisanie tego procesu między Papieżem i Gołotą, to zbyt


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.