Nowy Dziennik 2013/11/29 Przegląd Polski

Page 8

8 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Czy to fajka, czy nie fajka…

GRUDZIEŃ 2013

BOŻENA CHLABICZ

Dopiero bowiem od momentu, kiedy galerie Zurychu, Berlina, Mediolanu i Paryża wypełniły “światy niemożliwe”, stworzone z zaprzeczeniem geometrii i logiki, ale za to w zgodzie z poetyką marzenia sennego marzenia i koszmaru, rewolucję artystyczną oddzielającą przeszłość sztuki od jej współczesności można uznać za w pełni dokonaną. Ten ostateczny krok w przepaść, jaka oddziela dziś tradycję od artystycznej współczesności to – oczywiście – surrealizm. Zapatrzone w dal, nagie (choć niekoniecznie) kobiety o nieobecnym wzroku, bezkresne nieboskłony usypane pierzastymi obłokami, puste krużganki, ciągnące się w niezmierzone dale, zwykłe, codzienne przedmioty w niecodziennych ujęciach, zastosowaniach i sytuacjach… A jednocześnie wszystko to oczywiste do najmniejszego szczegółu, wyraziste, rozpoznawalne. Krople deszczu to krople deszczu, choć czasami padają na wspak, zaprzeczając prawu grawitacji. Kominek to kominek, nawet wtedy, gdy z paleniska sypie iskrami lokomotywa. Oko to oko, choćby tęczówkę zastąpiło mu niebo przesłonięte chmurami. A fajka to fajka, także wówczas, gdy podpis pod obrazem zdecydowanie zaprzecza świadectwu zmysłów. Obraz (a także rzeźba, grafika czy przedmiot) surrealistyczny jaki jest, każdy widzi. Bo – dotrzymując zawartej w nazwie obietnicy – jest to sztuka przedstawiająca. Mało tego – w owym przedstawianiu pozostaje ona wyjątkowo, fotograficznie wręcz wierna nawet drobnym detalom i podręcznikowo precyzyjna. W twórczości ubiegłego stulecia to zjawisko rzadkie, ograniczone niemal wyłącznie do twórczości uprawianej w konwencji “naiwnej” (etnicznej, amatorskiej). Z tego powodu nadrealizm uważany jest za jeden z nielicznych, o ile wręcz nie jedyny poza pop-artem, kierunek sztuki współczesnej cieszący się popular-

René Magritte, The Menaced Assassin, 1927

nością czy nawet sympatią masowej publiczności. Co nie znaczy, że – pomijając “przezroczystość” i swoistą elegancję formy – jest to konwencja łatwa. I to zarówno estetycznie, jak – przede wszystkim – pojęciowo. Surrealizm ma jednak to do siebie, że się podoba, bo jego język wydaje się oczywisty, stosunkowo łatwo wydedukować “co artysta miał na myśli”, a kontakt z fajką malowaną, nawet jeśli artysta zamieszcza ostrzeżenie na piśmie – “to nie jest fajka” – raczej nie prowokuje u publiczności dysonansu poznawczego, choć w założeniu jak najbardziej powinien. Także i w sztukach plastycznych obowiązuje bowiem – jak wykazali fachowcy od percepcji wzrokowej – “reguła inżyniera Mamonia”, która stanowi, że najbardziej podoba się nam to, co już znamy. W przypadku inżyniera chodziło wprawdzie o piosenki, ale kto widział kiedyś choćby jedną ilustrację Rafała Olbińskiego (nawet jeśli tylko w formie reprodukcji w kalendarzu), a teraz wybierze się na wystawę Magritte: The Mystery of the Ordinary w Museum of Modern Art, nie zaprzeczy, że owa zasada dotyczy także sztuk plastycznych. Prace jednego z najwybitniejszych przedstawicieli surrealizmu Rene Magritte’a, pochodzące z lat 1926-1938, a więc z okresu, kiedy kształtował się zarówno jego warsztat, jak metoda, zarówno formą, jak też katalogiem motywów, kolorystyką (szarości, zgaszone błękity) i wreszcie atmosferą marzenia sennego przypominają bowiem twórczość naszego wybitnego “postnadrealisty”. Czy też – biorąc po uwagę chronologię – odwrotnie. Cóż za uczta dla oczu, zwłaszcza w porównaniu z pierwszą lepszą ekspozycją w takim, na przykład, New Museum… Choćby już tylko z tej jednej przyczyny Magritte wart jest kwadransa w kolejce do kasy,

ZDJĘCIA: ARCHIWUM

Podczas gdy obecny sezon w Whitney i Guggenheim Museums upływa pod znakiem amerykańskiej awangardy z drugiej połowy minionego wieku, dwa kolejne słynne nowojorskie muzea – MoMA i Metropolitan – postawiły na Europę i pierwsze dekady ubiegłego stulecia oraz nurt artystyczny i zarazem stan ducha, dzięki któremu pękły ostatnie ograniczenia stawiane jeszcze w tamtej epoce tak formie, jak wyobraźni.

René Magritte, Zdradliwość obrazów (To nie jest fajka), 1929

choć oczywiście nie jest to ani pierwszy, ani najważniejszy z powodów, dla których jest to wystawa godna najwyższej uwagi. Za tym malarstwem, z pozoru prostym, łatwym, “lekkim” i przyjemnym, kryje się bowiem splot skomplikowanych okoliczności historycznych, które zawsze rzutują na twórczość tak całych epok, jak reprezentujących je artystów, pomimo że ów związek bywa czasami nieoczywisty, a zwykle trudny do interpretacji. Tymczasem MoMA, ograniczając zakres chronologiczny ekspozycji i skupiając się na dwóch dekadach najbardziej istotnych dla krystalizacji indywidualnego stylu malarza, pozwala śledzić na wybranych pod tym właśnie kątem eksponatach subtelne zależności między nurtami ówczesnej sztuki, historii, obyczaju, a nawet polityki. Podobnie jak pokazana kilka lat temu w tym samym miejscu, fantastyczna wystawa Dada, Magritte staje się w ten sposób kolejną z pozycji na liście prezentacji “kontekstowych” czy raczej “dialektycznych”. Pozwalających na studiowanie relacji, w jakie “konieczność dziejowa” wchodzi, i w jakich pozostaje, względem artystycznego talentu (czy nawet geniuszu). Ekspozycja prowokuje także do refleksji nad związkami między rzeczywistością “rzeczywistą” i tą “przedstawioną”, które to zagadnienie stanowi jedno z kluczowych problemów surrealizmu “w ogóle”. Rozwiązanie proponowane przez Magritte’a i jego kolegów po pędzlu i dłucie okazuje się bardziej przewrotne i wyrafinowane, niż otwarte porzucenie “świata, jaki jest”, jakiego dokonali przedstawiciele wszelkich kolejnych odmian abstrakcji. Co jednak – o paradoksie – przeważnie umyka uwadze szerokiej publiczności. Bo nadrealiści zaprzeczyli rzeczywistości w sposób jeszcze bardziej radykalny niż abstrakcjoniści, tyle że demolując ją niejako “od środka” za pomocą jej własnych zasad i jej “języka”. Obłok wciąż wygląda na ich obrazach (rzeźbach, grafikach) jak obłok, a nawet bardziej, bo surrealiści zwykle nie szczędzą nam nawet najdrobniejszych, zwykle umykających uwadze szczegółów. Kwiat to kwiat. A naga kobieta to ciągle naga kobieta. Tyle tylko, że poskładane z tych realistycznych elementów kompozycje to zaprzeczenie wszelkiej realności. To, owszem, wciąż pejzaże, ale wyłącznie “emocjonalne” (czyli, w gruncie rzeczy, ekspresjonizm). To stojące w sprzeczności z porządkiem rzeczy układanki, coś jakby rebusy – a więc abstrakcja. W ten sposób subtelnie i niejako

“w białych” rękawiczkach surrealizm, i to może nawet bardziej niż obrazoburcze z definicji nurty awangardy, zerwał ostatnie nici wiążące obiekt plastyczny z potocznym doświadczeniem codzienności. Od czasów nadrealistów wiadomo, że nierzeczywiste może być także to, co wygląda jak najbardziej realnie. A nawet przede wszystkim to, co wygląda realnie. Epokowym dokonaniem surrealistów było zaś uzmysłowienie szerokiej publiczności, że wyobrażenie to zupełnie nie to samo, co przedmiot. Nie bez powodu słynna fajka Margitte’a – wyjątkowo wierny “portret” realnej fajki – została przez artystę opatrzona wpisanym w strukturę obrazu komentarzem: “To nie jest fajka!”. Jak to nie jest? Ano – nie jest. To tylko malowidło. Układ plam pigmentu na płótnie, naśladujący wygląd rzeczywistej, materialnej fajki. I tak jest ze wszystkim. Sztuka to nie naśladownictwo, ale kreacja. Artysta nie “utrwala”, ale “stwarza”. Rzeczywistości, którą rozpoznajemy na obrazach, także (a może zwłaszcza) na tych dawnych, nigdy nie było. Nawet portrety to tylko wypadkowa czyjegoś realnego istnienia i malarskiej wyobraźni, z przewagą wyobraźni. Przez całe stulecia sztuka powstawała w czterech ścianach pracowni, tkana ze wspomnień, wrażeń, idei i wyobrażeń. To z nich te średniowieczne zastępy diabłów i aniołów. To z nich pejzaże romantyków. I z nich wreszcie “realistyczne” studia impresjonistów, tak naprawdę też rzadko kiedy opuszczających swoje studia na Montmartre. Nie za to jednak lubimy surrealizm. Kochamy go bowiem przede wszystkim za ten deszcz padający z ziemi do nieba, za białe baranki obłoków wędrujące po łąkach błękitu, za smutne dziewczyny wpatrzone w dal, tulące w dłoniach srebrzyste gołębie, za puste, tajemnicze pejzaże i za odkrycie (i sportretowanie) świata marzeń sennych, z jego poetyką, estetyką i logiką. O tym, że “to nie jest prawdziwy świat”, nawet jeśli miejscami wygląda znajomo, wiemy – po surrealistach – nawet bez demaskatorskich komentarzy odautorskich. Wiemy to dzięki twórczości Rene Magritte’a i artystów z jego kręgów i czasów. Oraz z kalendarzy i plakatów Rafała Olbińskiego. p Magritte: The Mystery of the Ordinary, 1926-1938

28 września 2013 – 12 stycznia 2014 11 W. 53rd Street, NY


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.