Nowy Dziennik 2013/09/27 Przegląd Polski

Page 8

8 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

PAŹDZIERNIK 2013

Amerykańscy moder niści w M oM A BOŻENA CHLABICZ

Opisuje ono nasz historyczny kompleks względem Zachodu przez wielkie “Z”, ze szczególnym uwzględnieniem jego osiągnięć cywilizacyjnych i kulturowych. Czasami jednak niedocenianie “swego” zdarza się w miejscach i okolicznościach, które ani geograficznie, ani też mentalnie nie mają wiele wspólnego z choćby najszerzej rozumianą polskością. Na przykład… w oddziale wystaw czasowych na drugim piętrze nowojorskiego Museum of Modern Art, gdzie prezentowana jest aktualnie ekspozycja American Modern: Hopper to O’Keeffe. Bez mała setka prac malarskich, fotograficznych, rzeźbiarskich i graficznych upchnięta tu bowiem została w kilku zaledwie ciasnych salkach, niektóre eksponaty, z racji szczupłości miejsca, trzeba było zawiesić w korytarzu, a jeszcze inne, choć znalazły się w katalogu, w ogóle nie trafiły na wystawę. A przecież projekt pod tytułem American Modern podejmowano z zamiarem rozprawienia się z dość rozpowszechnionym wśród miłośników sztuki amerykańskiej przekonaniem, że największe nowojorskie muzeum sztuki z “modern” w nazwie od chwili, kiedy otworzyło się dla publiczności w 1929 roku, traktuje rodzimą twórczość nowoczesną gorzej niż po macoszemu. Dlaczego? Z tego prostego powodu, że dla kolejnych szefów tej instytucji dokonania lokalnych artystów z pierwszej połowy XX stulecia “nie nadążają” za artystycznym postępem. Teraz jednak przyszedł moment rehabilitacji zakurzonych amerykańskich modernistów. Niemal sto prac zrealizowanych w latach 191550 reprezentuje na wystawie trzy dekady, liczone od przełomowego roku 1913, kiedy doszło w Stanach do pierwszej prezentacji dorobku europejskiej awangardy na słynnej nowojorskiej The Amory Show. To wszystko są dzieła z epoki, kiedy amerykańska tradycja została brutalnie skonfrontowana z europejską rewoltą artystyczną i gdy – w związku z tym – ważyły się dalsze losy sztuki amerykańskiej w kontekście jej znaczenia w wymiarze międzynarodowym. Czym zajmowali się amerykańscy artyści, zanim Marcel Duchamp zainstalował im na salonach zabytkowej Zbrojowni na Manhattanie muszlę klozetową, w charakterze manifestu modernistycznej awangardy? Z materiału zgromadzonego na wystawie wynika, że pomimo zdecydowanych różnic dzielących poszczególnych twórców i reprezentowane przez nich nurty sztuki tamtego czasu, wszyscy próbowali zdefiniować, dostępnymi sobie sposobami, poczucie amerykańskiej tożsamości. Starali się uchwycić to, co składa się na “amerykańskie doświadczenie: i wyrazić je – najlepiej jak potrafili – w języku sztuk plastycznych. Usiłowali też wyodrębnić (lub stworzyć) zespół środków formalnych, dzięki którym można by – możliwie przejrzyście – opisać językiem malarstwa, rzeźby czy fotografii dramatycznie zmieniającą się rzeczywistość Ameryki. Stojącej wtedy w pół drogi między epoką przedindustrialną a “wiekiem przemysłu”, z jego gwałtowną mechanizacją, urbanizacją i dewaluacją dotychczas obowiązujących norm i wartości.

ZDJECIE: ARCHIWUM

Porzekadło “cudze chwalicie, swego nie znacie” jako jedno z nielicznych w skarbnicy polskiej mądrości ludowej nie jest tłumaczeniem z łaciny. Wymyśliliśmy je sami, wywodząc z analizy najbardziej trwałych i charakterystycznych cech narodowego charakteru.

Charles Sheeler, American Landscape, 1930 r.

Na wystawie American Modern te poszukiwania reprezentują artyści, o których – z racji wartości ich dokonań – wspominają podręczniki do historii amerykańskiej sztuki najnowszej, choć ich nazwiska są na ogół mało znane szerszej publiczności. Nic w tym dziwnego, skoro – jak już była o tym mowa wyżej – większego wyboru prac nawet takich wybitnych przedstawicieli sztuki amerykańskiej pierwszej połowy XX stulecia, jak Marsden Hartley, Arthur Dove, John Marin, Charles Demuth czy Charles Sheeler, próżno szukać w magazynach muzeum z “modern” w nazwie. To, co udało się zgromadzić na wystawie jej kuratorkom – Kathy Curry i Ester Adler – i tak stanowi więc wyjątkowo bogaty i rozległy materiał źródłowy do dziejów amerykańskiej sztuki najnowszej. A dla publiczności – rzadką okazję, by przekonać się na własne oczy, że sztuka amerykańska nie zaczęła się od Jacksona Pollocka. Choć – z drugiej strony – ta sama wystawa dowodzi, że nawet w zespole MoMA znalazłoby się wielu historyków sztuki najnowszej, którzy woleliby zapomnieć, że istnieje w ogóle jakaś amerykańska tradycja artystyczna z czasów przed abstrakcją ekspresjonistyczną. Skąd to podejrzenie? Stąd, że na ekspozycję trafiły wyłącznie prace “modernistów koncesjonowanych”. A więc takich, którzy już w swoich czasach uchodzili w Ameryce za wojującą i – co ważniejsze – usiłującą nadążać za Europą awangardę nowoczesności. Do katalogu American Modern trafili więc głównie malarze i fotograficy skupieni wokół Alfreda Stieglitza i jego żony Georgii O’Keeffe – Marsden Hartley, John Marin, Charles Demuth czy Arthur Dove. O intencjach, czy może raczej obiekcjach i lękach kuratorek, związanych z artystyczną przeszłością Ameryki zdecydowanie więcej mówi lista nieobecnych na wystawie. Brakło na niej bowiem większości tych twórców, którzy definiowali “amerykańskie doświadczenie” nie używając do tego języka awangardy. Na ekspozycji dominuje niepewna swego, trochę “szkolna” i lekko pogubiona w aktualnych wówczas na Starym Kon-

tynencie trendach i tendencjach wczesna abstrakcja. A w tematyce przeważa to, na czym koncentrowała się uwaga światowego modernizmu, a więc “miasto, masa i maszyna”. Próżno szukać wśród artystów nominowanych przez MoMA do kategorii amerykańskich modernistów brutalnego realizmu codzienności, reprezentowanego przez malarzy z kręgu urban realism, na przykład George’a Bellowsa, Johna Sloana czy Roberta Henriego. Zupełnie brakło też choćby skromnej reprezentacji działających głównie poza Nowym Jorkiem regionalistów, z fotograficzną precyzją uprawiających na amerykańskiej prowincji malarstwo rodzajowe w konwencji american scene, której trzymał się na przykład Grant Wood i jego słynny American Gothic. Nie ma również “socrealistycznych” produkcji Thomasa Charlesa Bentona. Kartoteka wykluczonych jest znacznie dłuższa niż spis obecnych. Z czego wynika, że nowoczesność jest w amerykańskiej sztuce połowy minionego wieku może nie tyle dobrem rzadkim, co ściśle reglamentowanym. W pojęciu zawodowych historyków sztuki najbardziej liczy się bowiem “postępowość” oraz “awangarda”. Natomiast wszystko, co choćby w sferze warsztatu nawiązuje do tradycji czy przemawia do upodobań estetycznych i wyobraźni masowej widowni, budzi w nich konsternację, o ile nie zażenowanie. Przy takim podejściu realistyczne sceny rodzajowe, które w początkach XX wieku zdecydowanie przeważały w Ameryce nad nieśmiałymi flirtami z abstrakcją, w kręgach profesjonalistów wciąż stanowią zjawisko wstydliwe. Pomimo że nowoczesność ich środków wyrazu nie budzi wątpliwości. W myśl aktualnych standardów duża wystawa w prestiżowym muzeum nie powinna bowiem pokazywać dzieł “anachronicznych”, a więc może i wykazujących zainteresowanie nowoczesnością, ale jednak w sposób niewystarczający. To założenie w przypadku American Modern dało ostatecznie taki efekt, jakby – robiąc podobną ekspozycję w Polsce – Muzeum Sztuki w Łodzi wystawiło wyłącz-

nie Strzemińskiego, Stażewskiego i Szapocznikow. A skrzętnie ukryło w magazynach Waliszewskiego, Makowskiego i Stryjeńską, nie mówiąc już o tym wszystkim, co mogłoby się choćby luźno kojarzyć z Rozwadowskim albo Janem Styką. Tymczasem amerykańska sztuka z pierwszej połowy XX wieku to – w sumie – sztuka świetna, choć wyjątkowo mało znana. Może dlatego, że w cieniu Pollocka, Rothki i Newmana mistrzostwo Hartleya, Hoppera czy Demutha wydaje się nieco “starszej daty”. Jakby nie do końca przystawało do pojęcia modernizmu. A zresztą – może rzeczywiście Hopper do modernizmu nie za bardzo pasuje… Sama wystawa jest natomiast wyjątkowo godna polecenia. Choćby dlatego, że pokazuje dzieła rzadko wystawiane, a ponadto ilustruje na ich przykładzie trudny proces poszukiwania przez Amerykanów własnej tożsamości, w tym także tej artystycznej. Stany Zjednoczone były pod tym względem przez długie wieki w położeniu jeszcze trudniejszym niż Polska, choćby ze względu na odległość dzielącą Nowy Jork od Paryża. Od nas było bliżej… Ekspozycja w MoMA uświadamia też publiczności swoistą “prowincjonalność” amerykańskiej sztuki z przełomu minionego stulecia, którą udało się Ameryce przezwyciężyć dopiero za sprawą abstrakcji ekspresjonistycznej. To chyba stąd to patologiczne “chwalenie cudzego” i kompleksy wobec własnej artystycznej przeszłości, skutkujące długą “listą nieobecnych”. A przecież – by zacytować w tym miejscu inne polskie porzekadło – cytat z anegdotycznej rozmowy Matki Boskiej z malarzem Styką – nie chodzi o to, żeby malować “na kolanach” wobec aktualnych trendów. Ważne, by malować dobrze. p AMERICAN MODERN: HOPPER TO O’KEEFFE

17 sierpnia 2013 – 26 stycznia 2014 Museum of Modern Art 11 West 53rd Street, Manhattan www.moma.org


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.